:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
09.02.2001 – Bar „Valravn” – V. Räikkönen & Bezimienny: K. Aggerholm
2 posters
Viggo Räikkönen
09.02.2001 – Bar „Valravn” – V. Räikkönen & Bezimienny: K. Aggerholm Pon 27 Lis - 13:48
Viggo RäikkönenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Saariselkä, Finlandia
Wiek : 36 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : berserker
Zawód : najemnik, zawodowy szuler
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź
Atuty : lider (I), pięściarz (II), niedźwiedzia furia
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
09.02.2001
Starego Malcolma znał za sprawą czystego przypadku, jak to bywa w karczmach, takie znajomości rodzą się często przy wspólnym piciu lub grze w karty, a bywa i tak, iż w grę wchodzą pięści, ot burda, nic ponadto niemal normalna rzecz zwłaszcza patrząc obiektywnym okiem na lokale, w jakich bywał, to trudno nie odnieść wrażenie, że odrobinę zawsze, gdzieś w głębi ducha liczył na pewien rodzaj akcji… Tak też było i ze starym, co młodość przesiedział w owianym złą sławą forcie Nordkinn, niegdyś pomógł mu uporać się ze zbyt nachalnym potomkiem olbrzymów, co swą agresję zwykł wyładowywać na przypadkowych meblach w lokalu, a jako iż jegomość miał słabą głowę, to proceder ten, by raczej częsty, niżli rzadki, stąd pewnego dnia Malcolm poprosił najemnika o pomoc przy nieprzeciętnie silnym kliencie, co ławami dębowymi ciska, bez zająknięcia na pół sali i jakoś tak wyszło, przy tej okazji, że przypadli sobie panowie do gustu, stąd Viggo częstym bywał gościem w progach skromnej, noszącej ślady zapomnienia karczmy. Z tego względu również postanowił zaprosić tu jego. Bo to teren stosunkowo neutralny – w miarę, paradoksalnie spokojny, gdzie nikt im nie będzie przeszkadzał podczas konwersacji, jako iż oboje byli siebie ciekaw, a wyczuwał instynktownie, że rozmowa ta może obudzić różne wspomnienia; tak te miłe, jak i wręcz przeciwnie, chociaż uczciwie mówiąc, to Fin nie wiedział, jakie dobre mógłby przytoczyć, chyba jedynie to, że jeszcze żyje, o ile to jakakolwiek pociecha dla otoczenia, pomijając Skölla, dla którego śmierć oszusta faktycznie mogłaby być powodem do psiej tęsknoty, może nawet żałoby.
Świat powoli tonął w ciepłej palecie zachodu słońca, tym samym dzień oddawał miejsca nocy, a na miasto ze swych jam wychylały różne osobliwości. Czekając cierpliwie na przybysza Fin bawił się w palcach runicznym talarem, jednym z tych, które niedawno wygrał w kości od wędrownego kupca, to nie był zamierzony ruch raczej przypadek sprawił, że usiedli razem do stołu i zaczęli grać, co prawda nie oszukiwał zdając się z lekka kpiącym uśmieszkiem na kapryśny los, jaki tego dnia był dlań łaskawy i zasilił budżet domowy, tym samym mógł sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa i rozpieszczenie bardziej czworonoga, niżeli siebie. Od życia już dawno to zrozumiał i zaakceptował, nie oczekiwał niczego. Ale to bynajmniej nie znaczyło, że miał żywić się korzonkami i źródlaną wodą, a psu dawać resztki ze stołu.
Odchodząc od tych depresyjnych myśli podniósł butelkowozielone – harde i aroganckie w wejrzeniu oczy na przybysza, który dosiadł się, posłał mu uśmiech. Ale ten spełzł szybko niczym pierwszy śnieg w dolinach.
– Nie sądziłem, że przyjdziesz. – Był cóż, chyba lekko zestresowany? Jeśli to dobre słowo, nigdy nie miał przyjemności rozmawiać z drugim przedstawicielem swojej genetyki i to w sposób niezwiastujący, przynajmniej z początku, chęci mordobicia. Był niezwykle ciekaw, co przyniesie ta rozmowa.
Bezimienny
Re: 09.02.2001 – Bar „Valravn” – V. Räikkönen & Bezimienny: K. Aggerholm Pon 27 Lis - 13:48
Był jeszcze chłopcem, gdy pierwszy raz zniszczył lustro.
Kamień dziecięcej pięści wgniótł się w prostokąt tafli, krótki, zduszony trzask przeszył wilgoć łazienki, pęknięcia jak pajęczyna zlepiły się gęstą siecią stworzonych naprędce wgłębień pomiędzy których ramami sterczały zęby odłamków. Część z nich, niemal bezboleśnie pod analgezją gniewu, wbiła się w tkankę skóry, przeszyła miękki nabłonek z którego szkarłatną smugą płakała żałośnie krew. Przez większość czasu zwykł bać się kształtu odbicia - bał się, że zamiast znanych, łagodnych rysów człowieka ujrzy zwierzęcy pysk z uniesioną kurtyną czarnych jak smoła warg, bał się, że momentalnie uderzy go wrogie lśnienie wydatnych wyrośli kłów. Utracił przecież kontrolę - utracił ją wielokrotnie, głównie w przeszłości, choć nawet teraz nie mógł liczyć na pewność, że stłamsi we wnętrzu furię, utrzyma ją na łańcuchach napiętej powściągliwości, zamknie jak sakwę serca posłusznie tkwiącą w śródpiersiu.
Lubił zacierać prawdę - lubił powszechnie twierdzić, że jest pogodzony z losem, który wyrył w nim stygmat nieokiełznanej, na wpół bestialskiej natury. Udawał, że lęk i rezerwa większości spotkanych ludzi przynoszą mu błogą radość, że cieszy się, kiedy inni trzymają w swoim odczuciu bezpieczny, szeroki dystans, stroniąc od bliższych, bardziej ufnych relacji. Mnóstwo kobiet lękało się, że je skrzywdzi, mnóstwo mężczyzn bało się konieczności konfrontacji - sam stwierdzał, że jest szczęśliwy, bez zażyłości, bez żadnych, większych przyjaźni łączących go z osobami spoza łowców Gleipniru. Oddawał się rożnym bójkom - wrzawa adrenaliny była jak doskonała, niezwykle silna używka. W ten opisany sposób, zwieńczony wreszcie remisem, poznał kompana dzisiejszego wieczoru. Przekroczył progi lokalu, czując, że znacznie bardziej od chęci wypicia miodu kieruje nim najzwyklejsza, tląca się zagadka ciekawości. Możliwe, że nie był w niej całkowicie samotny, chcąc poznać kogoś obarczonego bliźniaczo podobnym piętnem i wymienić się, w choćby dyskretny sposób, seriami różnych doświadczeń. Nie wiedział, dokąd go zaprowadzi rozmowa, ani kim właściwie był sam jegomość - nie było to zresztą ważne, zupełnie, jakby wystarczało mu jedynie przeświadczenie o posiadanej naturze, której nie w sposób ukryć, szczególnie pośród kotłującego się pojedynku.
- Sądziłeś, że jednak stchórzę? - miał dobry humor, stąd też pozwolił sobie na niewinną prowokację żartu. Dzień mógł uchodzić za wyjątkowy - gruboskórna i nieprzyjemna maska oderwała się, ujawniając coś więcej niż ledwie marsową minę. Przemieścił strumień uwagi, aby zamówić miód pitny, dopiero później, na nowo rozniecając rozmowę z nieznanym dotąd mężczyzną.
- Nieczęsto można nas spotkać - rzucił bez większego przejęcia, niby z nieznaczną, zmęczoną skargą i zajął miejsce przy stoliku. Był przekonany, że musi dotknąć istoty dokładnie tego tematu - nie zjawili się tutaj, by pieprzyć o pogodzie czy innych, równie idiotycznych kwestiach, które to w ich przypadku nie miały większego sensu. Nie planował, już od początku, omijać podobnej sprawy - testowali granice, niedawno w samym pojedynku, a teraz w wymianie zdań.
Kamień dziecięcej pięści wgniótł się w prostokąt tafli, krótki, zduszony trzask przeszył wilgoć łazienki, pęknięcia jak pajęczyna zlepiły się gęstą siecią stworzonych naprędce wgłębień pomiędzy których ramami sterczały zęby odłamków. Część z nich, niemal bezboleśnie pod analgezją gniewu, wbiła się w tkankę skóry, przeszyła miękki nabłonek z którego szkarłatną smugą płakała żałośnie krew. Przez większość czasu zwykł bać się kształtu odbicia - bał się, że zamiast znanych, łagodnych rysów człowieka ujrzy zwierzęcy pysk z uniesioną kurtyną czarnych jak smoła warg, bał się, że momentalnie uderzy go wrogie lśnienie wydatnych wyrośli kłów. Utracił przecież kontrolę - utracił ją wielokrotnie, głównie w przeszłości, choć nawet teraz nie mógł liczyć na pewność, że stłamsi we wnętrzu furię, utrzyma ją na łańcuchach napiętej powściągliwości, zamknie jak sakwę serca posłusznie tkwiącą w śródpiersiu.
Lubił zacierać prawdę - lubił powszechnie twierdzić, że jest pogodzony z losem, który wyrył w nim stygmat nieokiełznanej, na wpół bestialskiej natury. Udawał, że lęk i rezerwa większości spotkanych ludzi przynoszą mu błogą radość, że cieszy się, kiedy inni trzymają w swoim odczuciu bezpieczny, szeroki dystans, stroniąc od bliższych, bardziej ufnych relacji. Mnóstwo kobiet lękało się, że je skrzywdzi, mnóstwo mężczyzn bało się konieczności konfrontacji - sam stwierdzał, że jest szczęśliwy, bez zażyłości, bez żadnych, większych przyjaźni łączących go z osobami spoza łowców Gleipniru. Oddawał się rożnym bójkom - wrzawa adrenaliny była jak doskonała, niezwykle silna używka. W ten opisany sposób, zwieńczony wreszcie remisem, poznał kompana dzisiejszego wieczoru. Przekroczył progi lokalu, czując, że znacznie bardziej od chęci wypicia miodu kieruje nim najzwyklejsza, tląca się zagadka ciekawości. Możliwe, że nie był w niej całkowicie samotny, chcąc poznać kogoś obarczonego bliźniaczo podobnym piętnem i wymienić się, w choćby dyskretny sposób, seriami różnych doświadczeń. Nie wiedział, dokąd go zaprowadzi rozmowa, ani kim właściwie był sam jegomość - nie było to zresztą ważne, zupełnie, jakby wystarczało mu jedynie przeświadczenie o posiadanej naturze, której nie w sposób ukryć, szczególnie pośród kotłującego się pojedynku.
- Sądziłeś, że jednak stchórzę? - miał dobry humor, stąd też pozwolił sobie na niewinną prowokację żartu. Dzień mógł uchodzić za wyjątkowy - gruboskórna i nieprzyjemna maska oderwała się, ujawniając coś więcej niż ledwie marsową minę. Przemieścił strumień uwagi, aby zamówić miód pitny, dopiero później, na nowo rozniecając rozmowę z nieznanym dotąd mężczyzną.
- Nieczęsto można nas spotkać - rzucił bez większego przejęcia, niby z nieznaczną, zmęczoną skargą i zajął miejsce przy stoliku. Był przekonany, że musi dotknąć istoty dokładnie tego tematu - nie zjawili się tutaj, by pieprzyć o pogodzie czy innych, równie idiotycznych kwestiach, które to w ich przypadku nie miały większego sensu. Nie planował, już od początku, omijać podobnej sprawy - testowali granice, niedawno w samym pojedynku, a teraz w wymianie zdań.
Viggo Räikkönen
Re: 09.02.2001 – Bar „Valravn” – V. Räikkönen & Bezimienny: K. Aggerholm Pon 27 Lis - 13:48
Viggo RäikkönenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Saariselkä, Finlandia
Wiek : 36 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : berserker
Zawód : najemnik, zawodowy szuler
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź
Atuty : lider (I), pięściarz (II), niedźwiedzia furia
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
– Tak – rzucił uczciwie, a ostre rysy twarzy tkwiącej w grymasie momentalnie złagodniały. Nie zdziwiłby się, gdyby mężczyzna nie przyszedł, ale doceniał, to że jednak pofatygował się, być może wiedziony wyłącznie ciekawością, to jednak nie miało znaczenia.
– Dobrze, że jesteś – skwitował swą wypowiedź dając koniec, tej myśli zarazem płynnie przechodząc do powitania i momentu składania zamówienia. Pozwalając sobie w tak zwanym międzyczasie na rzut oka w kierunku mężczyzny znał go wyłącznie z ringu, to co ten skrywał w zakamarkach duszy, wprawdzie nie było jego interesem, lecz miał nadzieję, że pozwolą sobie na odrobinę szczerości, tym samym obdarzając się w stopniu minimalnym zaufaniem.
Czuł się niezręcznie, to było coś nowego w jego życiu, a pewne zakłopotanie próbował, choćby z początku nadrabiać miną. Jego doświadczenia, tyczące ludzi zanadto interesujących się jego genetyką, były delikatnie mówiąc przykre i odcisnęły piętno niewoli, a pomimo upływu lat, te wcale tak łatwo nie zatarły się w meandrach pamięci. Nie wiedział, czy jego towarzysz doświadczył podobnych jemu nieprzyjemności, czy był narzędziem w rękach innych, a może sam kierował swym losem? Jak to, kim jest wpływało na jego życie codzienne, czy ma bliskich? Tak wiele pytań z nagła spłynęło, jakby niedostrzegalna wcześniej zapora niepewności pękła, a natura poznania, kogoś podobnego jemu samemu stanęła na piedestale potrzeb, tym samym zrównując się z ugaszeniem pragnienia miodem pitnym.
– To prawda, a jeszcze rzadziej w takiej postaci – jego głos nie zdradzał dowcipu, czy ukrytego znaczenia, była to oczywistość, z jaką musieli się mierzyć, bowiem nie każdy im podobny potrafił balansować na tej cieniutkiej granicy między człowieczeństwem, a pierwotną dziką naturą. – Nigdy nie przesadzam z alkoholem z obawy... – chciał dać do zrozumienia swojemu towarzyszowi, jakikolwiek obraz swojej natury, będąc ostrożnym i mając świadomość, że rozluźnienie zupełne nie wchodziło, nigdy w grę stawką była jego głowa, ale również bezpieczeństwo. Wiedział, jak nieprzewidywalny potrafił być, miał świadomość, do czego był zdolny i jaką siłą władał, a raczej, jaka siła nim władała, bo tak powinno brzmieć to stwierdzenie. Gdyby choć w połowie, mógł kontrolować tę furię czułby się znacznie swobodniej.
– Znałeś swojego ojca? – mimowolnie sięgnął po naczynie z miodem, był w pełni zaabsorbowany na odpowiedzi towarzysza, chciał wiedzieć, jak to wyglądało z jego perspektywy.
– Dobrze, że jesteś – skwitował swą wypowiedź dając koniec, tej myśli zarazem płynnie przechodząc do powitania i momentu składania zamówienia. Pozwalając sobie w tak zwanym międzyczasie na rzut oka w kierunku mężczyzny znał go wyłącznie z ringu, to co ten skrywał w zakamarkach duszy, wprawdzie nie było jego interesem, lecz miał nadzieję, że pozwolą sobie na odrobinę szczerości, tym samym obdarzając się w stopniu minimalnym zaufaniem.
Czuł się niezręcznie, to było coś nowego w jego życiu, a pewne zakłopotanie próbował, choćby z początku nadrabiać miną. Jego doświadczenia, tyczące ludzi zanadto interesujących się jego genetyką, były delikatnie mówiąc przykre i odcisnęły piętno niewoli, a pomimo upływu lat, te wcale tak łatwo nie zatarły się w meandrach pamięci. Nie wiedział, czy jego towarzysz doświadczył podobnych jemu nieprzyjemności, czy był narzędziem w rękach innych, a może sam kierował swym losem? Jak to, kim jest wpływało na jego życie codzienne, czy ma bliskich? Tak wiele pytań z nagła spłynęło, jakby niedostrzegalna wcześniej zapora niepewności pękła, a natura poznania, kogoś podobnego jemu samemu stanęła na piedestale potrzeb, tym samym zrównując się z ugaszeniem pragnienia miodem pitnym.
– To prawda, a jeszcze rzadziej w takiej postaci – jego głos nie zdradzał dowcipu, czy ukrytego znaczenia, była to oczywistość, z jaką musieli się mierzyć, bowiem nie każdy im podobny potrafił balansować na tej cieniutkiej granicy między człowieczeństwem, a pierwotną dziką naturą. – Nigdy nie przesadzam z alkoholem z obawy... – chciał dać do zrozumienia swojemu towarzyszowi, jakikolwiek obraz swojej natury, będąc ostrożnym i mając świadomość, że rozluźnienie zupełne nie wchodziło, nigdy w grę stawką była jego głowa, ale również bezpieczeństwo. Wiedział, jak nieprzewidywalny potrafił być, miał świadomość, do czego był zdolny i jaką siłą władał, a raczej, jaka siła nim władała, bo tak powinno brzmieć to stwierdzenie. Gdyby choć w połowie, mógł kontrolować tę furię czułby się znacznie swobodniej.
– Znałeś swojego ojca? – mimowolnie sięgnął po naczynie z miodem, był w pełni zaabsorbowany na odpowiedzi towarzysza, chciał wiedzieć, jak to wyglądało z jego perspektywy.
Bezimienny
Re: 09.02.2001 – Bar „Valravn” – V. Räikkönen & Bezimienny: K. Aggerholm Pon 27 Lis - 13:48
Świat, który znał doskonale, był światem krwi oraz mięsa; miał ostre, twarde krawędzie jak pasma szczerzonych zębów. Świat, który znał doskonale, nie zwracał się w kurtuazji, nie marszczył skóry nad uniesionym przyjaźnie kącikiem ust, nie ściskał z przejęciem dłoni; wydawał z siebie dosadny, gardłowy warkot trzeszczący za podniebieniem. Świat, który znał doskonale, miał wściekłe, wpatrzone ślepia błyszczące jak ognie świec; stroszył futro na karku, miał pazury, które z rozmachem rwały skórną membranę, miał spięte mięśnie gotowe przypuścić atak. Zabijaj lub będziesz martwy; chciał zawsze myśleć, że nie znał innego życia, odmiennej rzeczywistości niż tej wciąż palącej bólem, ziejącej adrenaliną, szumiącej przy tkliwych skroniach. Chciał zawsze myśleć, że sam był łowcą i nie był nigdy potworem wymagającym, by spiąć go w okrzepły łańcuch. Chciał zawsze myśleć, że mógł panować nad sobą, choćby po trochę, po części; że jest człowiekiem, tym samym, jak wszyscy inni.
- Dobre sobie - prychnął z rozbawieniem na oświadczenie mężczyzny; pomimo jego powagi, sam nie umiał wyzbyć się własnych cech, bezwzględnej uszczypliwości w odniesieniu do okolicznego świata. - Gdyby te sytuacje miały miejsce tak często, Midgard byłby ruiną - obrócił całość w ponury, głoszony obecnie żart - a zamiast baru siedzielibyśmy na zgliszczach - był przekonany, że nie tkwił w żadnym, choćby nieznacznym błędzie; nosili w sobie pierwiastek tej niszczycielskiej siły, która w zwierzęcej postaci przybierała swoje apogeum. Mierzenie się z przemienionym berserkerem nie należało do najszczęśliwszych pomysłów; walczyli na śmierć oraz życie, z nieprzejednaną i niepodatną zaciekłością.
- Próbuję o tym nie myśleć. Nie martw się, nie zamierzam schlać się tutaj na umór - uniósł swoje naczynie, kierując je w stronę ust. Mógł się wydawać bardziej lekceważący, choć mimo wszystko odnosił się z pełnoprawną powagą do kwestii swojego piętna. Fasada twarzy zastygła nagle jak maska, kiedy pytanie zbiło go z tropu w najmniej spodziewanej chwili. Domyślał się, że dociekania o rodzinę, o krewnych, wypłyną razem w rozmowie; w końcu ich stygmat jest dziedziczny; nie sądził jednak, że padnie z rozmachem teraz.
- Tak - odpowiedział, wpatrując się tępo w przestrzeń; przez krótki moment wydawał się nieobecny.
Przełknął ślinę.
- Niestety - zacisnął swoją dłoń w pięść; tylko tyle - aż tyle, aby dać upust nie - irytacji, ale bezsilnej, palącej go żałosności. Obiecał sobie, że będzie dziś wyjątkowo, na ile potrafi, szczery; nie spotkali się z innego powodu, niż z chęci poznania innego przedstawiciela genetyki i równocześnie lepszego poznania siebie.
- Dlaczego pytasz? - oko za oko, ząb za ząb, pytanie za pytanie; mógł się domyślić, że będzie chciał się odwdzięczyć, że nie zostanie mu dłużny.
Każda, nawet niewielka informacja - będzie mieć swoją cenę.
Tym bardziej teraz.
Tutaj.
- Dobre sobie - prychnął z rozbawieniem na oświadczenie mężczyzny; pomimo jego powagi, sam nie umiał wyzbyć się własnych cech, bezwzględnej uszczypliwości w odniesieniu do okolicznego świata. - Gdyby te sytuacje miały miejsce tak często, Midgard byłby ruiną - obrócił całość w ponury, głoszony obecnie żart - a zamiast baru siedzielibyśmy na zgliszczach - był przekonany, że nie tkwił w żadnym, choćby nieznacznym błędzie; nosili w sobie pierwiastek tej niszczycielskiej siły, która w zwierzęcej postaci przybierała swoje apogeum. Mierzenie się z przemienionym berserkerem nie należało do najszczęśliwszych pomysłów; walczyli na śmierć oraz życie, z nieprzejednaną i niepodatną zaciekłością.
- Próbuję o tym nie myśleć. Nie martw się, nie zamierzam schlać się tutaj na umór - uniósł swoje naczynie, kierując je w stronę ust. Mógł się wydawać bardziej lekceważący, choć mimo wszystko odnosił się z pełnoprawną powagą do kwestii swojego piętna. Fasada twarzy zastygła nagle jak maska, kiedy pytanie zbiło go z tropu w najmniej spodziewanej chwili. Domyślał się, że dociekania o rodzinę, o krewnych, wypłyną razem w rozmowie; w końcu ich stygmat jest dziedziczny; nie sądził jednak, że padnie z rozmachem teraz.
- Tak - odpowiedział, wpatrując się tępo w przestrzeń; przez krótki moment wydawał się nieobecny.
Przełknął ślinę.
- Niestety - zacisnął swoją dłoń w pięść; tylko tyle - aż tyle, aby dać upust nie - irytacji, ale bezsilnej, palącej go żałosności. Obiecał sobie, że będzie dziś wyjątkowo, na ile potrafi, szczery; nie spotkali się z innego powodu, niż z chęci poznania innego przedstawiciela genetyki i równocześnie lepszego poznania siebie.
- Dlaczego pytasz? - oko za oko, ząb za ząb, pytanie za pytanie; mógł się domyślić, że będzie chciał się odwdzięczyć, że nie zostanie mu dłużny.
Każda, nawet niewielka informacja - będzie mieć swoją cenę.
Tym bardziej teraz.
Tutaj.
Viggo Räikkönen
Re: 09.02.2001 – Bar „Valravn” – V. Räikkönen & Bezimienny: K. Aggerholm Pon 27 Lis - 13:48
Viggo RäikkönenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Saariselkä, Finlandia
Wiek : 36 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : berserker
Zawód : najemnik, zawodowy szuler
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź
Atuty : lider (I), pięściarz (II), niedźwiedzia furia
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Życie bez mała na każdym etapie doświadczało go o kolejny bagaż doświadczeń, niestety te były zwykle w swej naturze nieszczególnie przyjazne. Samotność odcisnęła swe piętno na jego zachowaniu, przez co miewał momenty, gdy czuł się nieswojo, zwłaszcza w ludnym i gwarnym miejscu. Od dziecka naznaczony swego rodzaju klątwą, tudzież brzemieniem, jakie musiał dźwigać. Bo gdy podryw emocji pląsających, pod skórą uderzał do głowy nagłym oślepiającym bólem sprawiając, że ciało wyrywało się spod jego władzy, jakby jakaś inna drzemiąca w jego wnętrzu część budziła się do życia właśnie w tych wyjątkowych, wyrwanych z kontekstu chwilach, niejakiej słabości, kiedy to gniew dominował, a zwykły ludzki odruch stanowił o jego wynaturzeniu, gdy z gawry wyłaniał się kształt, co swe odbicie miał w czystej furii ciało zmieniało się nie do poznania znakowane zwierzęcymi atrybutami. Tracąc panowanie był bezsilny wobec tej dzikiej i pierwotnej siły.
Strach, irytacja, a nawet pogarda, były dostrzegane w twarzach ludzi z jakimi żył pod jednym dachem będąc dzieckiem. To wszystko kumulowało się, a efektem tego była izolacja, bark akceptacji i odtrącenie.
Viggo daleki był jednak od użalania się nad swoim losem, to jak jego życie się potoczyło już po opuszczeniu murów sierocińca zawdzięczał sobie oraz sporej dawce pecha, ot to wszystko. Krew, brud i świat oglądany za krat, chociaż nie w więzieniu, to był skazańcem. Ale i ten rozdział w jego życiu wreszcie się zakończył później było już tylko lepiej, a przynajmniej tak to sobie tłumaczył, bo świadomość tego, że mógł skończyć, jako kawał gnijącego truchła, gdzieś w jakimś zapomnianym przez bogów miejscu nie napędzał go zbyt pozytywnie, ale jednak dawał satysfakcję z tego, że jeszcze oddychał, pomimo wielu przeszkód na swojej drodze.
– Cywilizacja ma swoje plusy – odparł z lekka kpiącym uśmieszkiem.
Spojrzenie zielonych oczu lustrowało towarzysza przez chwilę, a Räikkönen zastanawiał się, czy temu przytrafiały się biesiady podczas, których faktycznie zapominał o umiarze? Jakby na przekór tej myśli chwycił dłonią za naczynie z alkoholem i upił solidny haust.
Bez słów zrozumiał znaczenie swego pytania i to jakie te niosło znamiona. Nie każdy potrafił unikać sytuacji stresowych, bywali tacy, którzy uwielbiali przemoc, a mając pod ręką siłę iście zwierzęcą wzmagali tylko to pragnienie, tym samym rzutowało to na relacje z najbliższymi. Nie wiedział i nie miał prawa oceniać, lecz spekulował.
– Jestem podrzutkiem, nigdy nie próbowałem doszukać się informacji o swojej rodzinie. – To zadane towarzyszowi pytanie wydawało się dla Fina zupełnie normalne, ale musiał przyznać przed samym sobą, że dużą rolę odgrywała tu ciekawość. Być może tylko w jego przypuszczeniach obraz rodzinny tak fatalistycznie się przedstawiał, jaka była prawda?
Strach, irytacja, a nawet pogarda, były dostrzegane w twarzach ludzi z jakimi żył pod jednym dachem będąc dzieckiem. To wszystko kumulowało się, a efektem tego była izolacja, bark akceptacji i odtrącenie.
Viggo daleki był jednak od użalania się nad swoim losem, to jak jego życie się potoczyło już po opuszczeniu murów sierocińca zawdzięczał sobie oraz sporej dawce pecha, ot to wszystko. Krew, brud i świat oglądany za krat, chociaż nie w więzieniu, to był skazańcem. Ale i ten rozdział w jego życiu wreszcie się zakończył później było już tylko lepiej, a przynajmniej tak to sobie tłumaczył, bo świadomość tego, że mógł skończyć, jako kawał gnijącego truchła, gdzieś w jakimś zapomnianym przez bogów miejscu nie napędzał go zbyt pozytywnie, ale jednak dawał satysfakcję z tego, że jeszcze oddychał, pomimo wielu przeszkód na swojej drodze.
– Cywilizacja ma swoje plusy – odparł z lekka kpiącym uśmieszkiem.
Spojrzenie zielonych oczu lustrowało towarzysza przez chwilę, a Räikkönen zastanawiał się, czy temu przytrafiały się biesiady podczas, których faktycznie zapominał o umiarze? Jakby na przekór tej myśli chwycił dłonią za naczynie z alkoholem i upił solidny haust.
Bez słów zrozumiał znaczenie swego pytania i to jakie te niosło znamiona. Nie każdy potrafił unikać sytuacji stresowych, bywali tacy, którzy uwielbiali przemoc, a mając pod ręką siłę iście zwierzęcą wzmagali tylko to pragnienie, tym samym rzutowało to na relacje z najbliższymi. Nie wiedział i nie miał prawa oceniać, lecz spekulował.
– Jestem podrzutkiem, nigdy nie próbowałem doszukać się informacji o swojej rodzinie. – To zadane towarzyszowi pytanie wydawało się dla Fina zupełnie normalne, ale musiał przyznać przed samym sobą, że dużą rolę odgrywała tu ciekawość. Być może tylko w jego przypuszczeniach obraz rodzinny tak fatalistycznie się przedstawiał, jaka była prawda?
Bezimienny
Re: 09.02.2001 – Bar „Valravn” – V. Räikkönen & Bezimienny: K. Aggerholm Pon 27 Lis - 13:48
Czasami myślał, że zmarnował sobie życie.
Nieznaczna goryczka trunku rozlewa się na języku, o wiele mniejsza niż gorycz całej przeszłości fermentującej mu pośród cieni zatęchłych piwnic pamięci. Czasami myślał, że zmarnował sobie życie; ściekało, sącząc się nieuchronnie przez popękane naczynie złych, ostatecznych decyzji. Spoglądał na warstwę wspomnień, nie kryjąc przy tym niesmaku, z żołądkiem wykręconym jak stara i zabrudzona szmata, z nudnością świdrującą nadbrzusze, z grymasem na liniach twarzy. Dorastał, by na ten moment móc się z sukcesem starzeć, choć gnił od środka od dawna; nie licząc kariery łowcy nie był w stanie ułożyć sobie stabilnie życia (o ile kariera łowcy mogła podlegać pod jakąkolwiek definicję stabilności). Matka nie chciała go kiedykolwiek widzieć, nie miał rodziny, do której mógłby się zwrócić, którą mógłby - i którą chciałby - w pewnej chwili odwiedzić. Łóżko, w którym się budził, było zimne i puste; kobiety, w przeważającej części, trzymały przy nim bezpieczny i pewnie niezbędny dystans; bały się go, nie wiążąc z nim nigdy żadnych, poważnych zarysów planów. Dokładnie wtedy, gdy uświadamiał sobie ponownie te wszystkie kwestie, uważał, że zniszczył sobie całą codzienność. Był sam jak cholerny palec. Sam na tym świecie, z gniewem, który mógł wyginać kręgosłup w pas zwierzęcego łuku, który wydłużał kły osadzone w dziąsłach.
- Uczyłeś się sam kontroli? - dopytał zgaszonym głosem, subtelnie, nie chcąc zaskarbiać zbędnych strużek uwagi. Nie mówił mu, że współczuje; podobne, ckliwe odruchy zdawały się nie na miejscu, szczególnie przy kimś, kogo historii nie znał. Sam, oprócz tego też wiedział, że biologiczni rodzice nie zawsze byli wspaniałym i najlepszym wariantem, sielanką szczodrych uśmiechów ściśniętych obok siebie na kadrach pamiątkowych - zdjęć niekoniecznie wartych zapamiętania, starannych inscenizacji, krótkich, nieszczerych chwil przywołanych na potrzeby trzasku migawki aparatu.
- Mój ojciec - dodał - był taki jak ty i ja - był berserkerem, nosił niedźwiedzią klątwę, szaleństwo zamknięte w żyłach, wyjące pod lupą czaszki. Skurwiel przekazał mi wszystko, co najgorsze, spiętrzenia rozległych wad, krajobrazy kraterów, suchych, spękanych i niemożliwych do właściwego zasiedlenia. Nienawidził go; nawet teraz, w odległych latach każde z rozważań o nim rodziło w nim spazmy wstrętu.
- Nie myśl, pomimo tego, że stał się jakoś pomocny - wzruszył jedynie ramionami. Staruszek oczywiście niczego go nie nauczył; jedyną lekcją mogły być jego błędy, jego porywczość i skłonność do zamoczenia mordy w przeróżnych trunkach. Żył burzliwie, zmarł wcześnie, a matka przez całe życie błagała, by jego jedyny syn nie udał się w jego ślady. Niestety, dziedzictwo genów wydało się zbyt okrutne - syn udał się w ślady ojca, podążał wytartą ścieżką, spaczeniem pełnym zakrętów, wyrw oraz stromych wzniesień.
- Norny ze mnie zakpiły - zaśmiał się krótko i żałośnie. Nie wiedział, czemu mówił o tym nieznajomemu; być może właśnie dlatego, że był nieznajomym i mógł mu powiedzieć wiele bez wyraźniejszych konsekwencji w przyszłej, zapisanej znajomości. Nie będzie mógł go oceniać, spoglądać mu prosto w oczy w obliczu codziennej pracy. Nie będzie czuł jego wzroku; kto wie, być może wspólny mianownik furiackiego dziedzictwa przybliża do siebie ludzi. Kto wie.
- Nie chciałem skończyć jak on.
Nieznaczna goryczka trunku rozlewa się na języku, o wiele mniejsza niż gorycz całej przeszłości fermentującej mu pośród cieni zatęchłych piwnic pamięci. Czasami myślał, że zmarnował sobie życie; ściekało, sącząc się nieuchronnie przez popękane naczynie złych, ostatecznych decyzji. Spoglądał na warstwę wspomnień, nie kryjąc przy tym niesmaku, z żołądkiem wykręconym jak stara i zabrudzona szmata, z nudnością świdrującą nadbrzusze, z grymasem na liniach twarzy. Dorastał, by na ten moment móc się z sukcesem starzeć, choć gnił od środka od dawna; nie licząc kariery łowcy nie był w stanie ułożyć sobie stabilnie życia (o ile kariera łowcy mogła podlegać pod jakąkolwiek definicję stabilności). Matka nie chciała go kiedykolwiek widzieć, nie miał rodziny, do której mógłby się zwrócić, którą mógłby - i którą chciałby - w pewnej chwili odwiedzić. Łóżko, w którym się budził, było zimne i puste; kobiety, w przeważającej części, trzymały przy nim bezpieczny i pewnie niezbędny dystans; bały się go, nie wiążąc z nim nigdy żadnych, poważnych zarysów planów. Dokładnie wtedy, gdy uświadamiał sobie ponownie te wszystkie kwestie, uważał, że zniszczył sobie całą codzienność. Był sam jak cholerny palec. Sam na tym świecie, z gniewem, który mógł wyginać kręgosłup w pas zwierzęcego łuku, który wydłużał kły osadzone w dziąsłach.
- Uczyłeś się sam kontroli? - dopytał zgaszonym głosem, subtelnie, nie chcąc zaskarbiać zbędnych strużek uwagi. Nie mówił mu, że współczuje; podobne, ckliwe odruchy zdawały się nie na miejscu, szczególnie przy kimś, kogo historii nie znał. Sam, oprócz tego też wiedział, że biologiczni rodzice nie zawsze byli wspaniałym i najlepszym wariantem, sielanką szczodrych uśmiechów ściśniętych obok siebie na kadrach pamiątkowych - zdjęć niekoniecznie wartych zapamiętania, starannych inscenizacji, krótkich, nieszczerych chwil przywołanych na potrzeby trzasku migawki aparatu.
- Mój ojciec - dodał - był taki jak ty i ja - był berserkerem, nosił niedźwiedzią klątwę, szaleństwo zamknięte w żyłach, wyjące pod lupą czaszki. Skurwiel przekazał mi wszystko, co najgorsze, spiętrzenia rozległych wad, krajobrazy kraterów, suchych, spękanych i niemożliwych do właściwego zasiedlenia. Nienawidził go; nawet teraz, w odległych latach każde z rozważań o nim rodziło w nim spazmy wstrętu.
- Nie myśl, pomimo tego, że stał się jakoś pomocny - wzruszył jedynie ramionami. Staruszek oczywiście niczego go nie nauczył; jedyną lekcją mogły być jego błędy, jego porywczość i skłonność do zamoczenia mordy w przeróżnych trunkach. Żył burzliwie, zmarł wcześnie, a matka przez całe życie błagała, by jego jedyny syn nie udał się w jego ślady. Niestety, dziedzictwo genów wydało się zbyt okrutne - syn udał się w ślady ojca, podążał wytartą ścieżką, spaczeniem pełnym zakrętów, wyrw oraz stromych wzniesień.
- Norny ze mnie zakpiły - zaśmiał się krótko i żałośnie. Nie wiedział, czemu mówił o tym nieznajomemu; być może właśnie dlatego, że był nieznajomym i mógł mu powiedzieć wiele bez wyraźniejszych konsekwencji w przyszłej, zapisanej znajomości. Nie będzie mógł go oceniać, spoglądać mu prosto w oczy w obliczu codziennej pracy. Nie będzie czuł jego wzroku; kto wie, być może wspólny mianownik furiackiego dziedzictwa przybliża do siebie ludzi. Kto wie.
- Nie chciałem skończyć jak on.
Viggo Räikkönen
Re: 09.02.2001 – Bar „Valravn” – V. Räikkönen & Bezimienny: K. Aggerholm Pon 27 Lis - 13:49
Viggo RäikkönenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Saariselkä, Finlandia
Wiek : 36 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : berserker
Zawód : najemnik, zawodowy szuler
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź
Atuty : lider (I), pięściarz (II), niedźwiedzia furia
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Podnoszący się gwar w karczmie umilał czaru prowadzonej rozmowie, jednocześnie zagłuszając jej treść przed nazbyt wścibskim uchem. Viggo zdecydowanie wolał, aby to o czym rozmawiał z towarzyszem pozostało między nimi; było nie było to ich prywatne sprawy, często bardzo personalne. Siedzący naprzeciw siebie panowie miewali podobne rozterki również Räikkönen wielokrotnie zastanawiał się, czy przypadkiem nie zmarnował sobie życia. Było uczyć się praktycznego zawodu, ot choćby zostać czeladnikiem, a potem szukać potencjalnego zatrudnienia od wszelkich warsztatów rzemieślniczych po inne fizyczne prace. Wydawało mu się, że nie był, aż taki głupi na jakiego pozował. Miał naturalny spryt i odrobinę szczęścia do tego, co robił. Fakt, że rozkochał się w grach karcianych, było jednocześnie jego zgubą, jak i w niektórych sytuacjach zbawieniem. Chociaż jeśli miałby być szczery, to chyba wolałby znacznie skromniejsze, acz mniej obfitujące w nieprzyjemności życie, niżeli dobre wygrane, ale niepewny los. Ponadto jego szczeniacka zuchwałość idąca w parze z arogancją sprowadziły na niego nieszczęście za sprawą kart i przebudzonej niepohamowanej chciwości, której głos rozsądku uległ, konsekwencją tej było wpadnięcie po uszy w szambo, z jakiego wyciągnęła go przyjazna dłoń. Gdyby był pokorniejszy, może nigdy by do tego wszystkiego nie doszło, może nie zostałby nawet ślepcem? Mógł tylko gdybać i snuć przypuszczenia, lecz jeśli już użalał się nad swoim losem, to robił to zdawkowo i stosunkowo szybko przywracał się do porządku.
– Świat nie dał mi innego wyboru, gdybym tego nie pojął skończyłbym marnie. – Uśmiechnął się gorzko przypominając sobie wszystkie te momenty, kiedy był na skraju przemiany, jak łatwo wówczas można było zupełnie przekreślić swój los. – Bywam impulsywny, ale staram się nie krzywdzić ludzi, różnie to wychodzi. – Odparł rozbrajająco szczerze. Cóż jego praca jednak wymagała tego, aby w sposób subtelny spełnić wolę zleceniodawcy, acz sztuką w tym było kontrolowanie swych prywatnych odczuć i nieuleganie błędnej myśli, by poddać się tej sile, co drzemie w ciele i czeka tylko na moment słabości.
Rozumiał jego obawy, jego wypowiedziane myśli dawały podstawy sądzić, że pod pewnymi względami, byli podobni.
– Dlaczego tak uważasz? – zdziwił się, wyraźnie Fin, bowiem odniósł wrażenie, że Karsten pomimo całego bagna, jakie przeszedł, jakie oni przeszli, miewał się w całkiem dobrej kondycji zarówno fizycznej, jak i psychicznej, że robi to co lubi i daje mu to odrobinę satysfakcji, że chociaż jest nosicielem przekleństwa swego ojca, to nim nie jest, a błędy tegoż nie będą jego błędami. Mogą stanowić drogowskaz, bezcenną wskazówkę czego unikać.
– Wydaje mi się, że nie skończyłeś wcale tak źle, jak mógłbyś. – Uśmiechnął się, nieco zawadiacko.
– Świat nie dał mi innego wyboru, gdybym tego nie pojął skończyłbym marnie. – Uśmiechnął się gorzko przypominając sobie wszystkie te momenty, kiedy był na skraju przemiany, jak łatwo wówczas można było zupełnie przekreślić swój los. – Bywam impulsywny, ale staram się nie krzywdzić ludzi, różnie to wychodzi. – Odparł rozbrajająco szczerze. Cóż jego praca jednak wymagała tego, aby w sposób subtelny spełnić wolę zleceniodawcy, acz sztuką w tym było kontrolowanie swych prywatnych odczuć i nieuleganie błędnej myśli, by poddać się tej sile, co drzemie w ciele i czeka tylko na moment słabości.
Rozumiał jego obawy, jego wypowiedziane myśli dawały podstawy sądzić, że pod pewnymi względami, byli podobni.
– Dlaczego tak uważasz? – zdziwił się, wyraźnie Fin, bowiem odniósł wrażenie, że Karsten pomimo całego bagna, jakie przeszedł, jakie oni przeszli, miewał się w całkiem dobrej kondycji zarówno fizycznej, jak i psychicznej, że robi to co lubi i daje mu to odrobinę satysfakcji, że chociaż jest nosicielem przekleństwa swego ojca, to nim nie jest, a błędy tegoż nie będą jego błędami. Mogą stanowić drogowskaz, bezcenną wskazówkę czego unikać.
– Wydaje mi się, że nie skończyłeś wcale tak źle, jak mógłbyś. – Uśmiechnął się, nieco zawadiacko.
Bezimienny
Re: 09.02.2001 – Bar „Valravn” – V. Räikkönen & Bezimienny: K. Aggerholm Pon 27 Lis - 13:49
Obraz ojca miał w skrytce jego pamięci szorstkie, kanciaste rysy, które podstępnie wżynały się, rozrywając bibułę wrażliwej świadomości. Okaleczały go; niczym brzytwy nurkujące pod skórę broczącą ścieżkami ran. Nie umiał go nigdy zetrzeć, siedział w nim, mimo śmierci jak nieumarłe truchło, jak zardzewiały draugr zawodzący w grobowcach jego podświadomości. Jedynym ciepłem, jakiego zaznał od ojca, był gorąc jego wściekłości, lawa przypływów gniewu, wrząca żółć która toczy się niczym piana zza ciemnych, zwierzęcych warg. Jedynym ciepłem, jakiego zaznał od ojca był gromki, parzący ból triumfujący w tkankach; gdyby nie współdzielenie przeklętych genów berserkera mógłby już w młodym wieku górować nad rodzicielem. Ojciec był źródłem klątwy, którą na sobie nosił; mógł ją ubarwiać, przyzdabiać piętno licznymi arabeskami, lecz nie mógł podważyć prawdy. Klątwa została klątwą, lęk ludzi był lękiem ludzi, ryzyko związane z groźbą utraty człowieczeństwa zamarło nad jego głową od dawna - niczym katowski topór.
- Ach, cholera, sam nie wiem - zamachnął bezradnie ręką oraz skosztował kolejnego łyku miodu pitnego. Wszystko, co sam czuł w środku, było stanowczo zbyt zawiłe, by był je w stanie rozjaśnić nieznajomemu, co więcej, sam wielokrotnie nacierał na barykady wątpliwości. Intuicja oraz bezustanny żal matki związany z karierą łowcy Gleipniru i wcześniejszego najemnika, szydziły, tłukąc się echem, sprawiając, że nie mógł zaznać spokoju.
- Wydaje mi się, że im mniej próbuję go przypominać, tym bardziej jestem mu bliski - westchnął z domieszką żalu. - Wszystko, czego się obawiamy, w końcu nas spotka i inne cuda na kiju, tym razem jednak prawdziwe - kiedyś, nie umiał już stwierdzić w jakim czasie i miejscu, usłyszał podobne powiedzenie; zdawało mu się obecnie nad wyraz dotkliwie trafne. Nie wiedział, czy nieznajomy próbował uciec przed określonym widmem swojej przeszłości, nie było to mimo tego istotne; nie był mu w żaden sposób dłużny najmniejszych, swoich sekretów. Tak; funkcjonował dobrze, miał pracę, karierę i cel powiązany ściśle z organizacją, do jakiej od lat przynależał. Czy mimo tego życie, jakie wiódł, mogło być określone jako pełne, spełnione? Na dźwięk ciężkiego pytania zamykał milczeniem usta. Nie chciał znać odpowiedzi.
- Możliwe, że nie jest tak źle, jak uważam. Chciałbym, żeby tak było - przyznał, w zamian za to z nieznaczną nutą rozmarzenia. Wnioski drugiego berserkera, mimo, że wyciągnięte na podstawie zaledwie płytkich oględzin, podniosły go odrobinę na duchu. Być może jest wciąż ratunek; być może. Być może matka jest w błędzie, jej syn nie przyjął zupełnej, szkodliwej spuścizny ojca. Być może powinien, nadal, próbować się z nią pogodzić; być może niepotrzebnie się poddał i uciekł z objęcia rodzinnego domu.
- Tego, że lubię się bić, jak przeczuwam - zaśmiał się cicho, dyskretnie - nie da się skorygować - obrócił wszystko w półżartobliwość. Jego zamiłowanie do wszelakich potyczek było ratunkiem i zgubą; sprawiało, że czuł się wolny - i jednocześnie bezustannie balansował na krawędzi. Patrząc po okolicznościach, w jakich poznali się, wyglądało na to, że podobny los był pisany też innym berserkerom. Zew walki krążył w ich żyłach; domagał się ciągłych ofiar.
- Ach, cholera, sam nie wiem - zamachnął bezradnie ręką oraz skosztował kolejnego łyku miodu pitnego. Wszystko, co sam czuł w środku, było stanowczo zbyt zawiłe, by był je w stanie rozjaśnić nieznajomemu, co więcej, sam wielokrotnie nacierał na barykady wątpliwości. Intuicja oraz bezustanny żal matki związany z karierą łowcy Gleipniru i wcześniejszego najemnika, szydziły, tłukąc się echem, sprawiając, że nie mógł zaznać spokoju.
- Wydaje mi się, że im mniej próbuję go przypominać, tym bardziej jestem mu bliski - westchnął z domieszką żalu. - Wszystko, czego się obawiamy, w końcu nas spotka i inne cuda na kiju, tym razem jednak prawdziwe - kiedyś, nie umiał już stwierdzić w jakim czasie i miejscu, usłyszał podobne powiedzenie; zdawało mu się obecnie nad wyraz dotkliwie trafne. Nie wiedział, czy nieznajomy próbował uciec przed określonym widmem swojej przeszłości, nie było to mimo tego istotne; nie był mu w żaden sposób dłużny najmniejszych, swoich sekretów. Tak; funkcjonował dobrze, miał pracę, karierę i cel powiązany ściśle z organizacją, do jakiej od lat przynależał. Czy mimo tego życie, jakie wiódł, mogło być określone jako pełne, spełnione? Na dźwięk ciężkiego pytania zamykał milczeniem usta. Nie chciał znać odpowiedzi.
- Możliwe, że nie jest tak źle, jak uważam. Chciałbym, żeby tak było - przyznał, w zamian za to z nieznaczną nutą rozmarzenia. Wnioski drugiego berserkera, mimo, że wyciągnięte na podstawie zaledwie płytkich oględzin, podniosły go odrobinę na duchu. Być może jest wciąż ratunek; być może. Być może matka jest w błędzie, jej syn nie przyjął zupełnej, szkodliwej spuścizny ojca. Być może powinien, nadal, próbować się z nią pogodzić; być może niepotrzebnie się poddał i uciekł z objęcia rodzinnego domu.
- Tego, że lubię się bić, jak przeczuwam - zaśmiał się cicho, dyskretnie - nie da się skorygować - obrócił wszystko w półżartobliwość. Jego zamiłowanie do wszelakich potyczek było ratunkiem i zgubą; sprawiało, że czuł się wolny - i jednocześnie bezustannie balansował na krawędzi. Patrząc po okolicznościach, w jakich poznali się, wyglądało na to, że podobny los był pisany też innym berserkerom. Zew walki krążył w ich żyłach; domagał się ciągłych ofiar.
Viggo Räikkönen
Re: 09.02.2001 – Bar „Valravn” – V. Räikkönen & Bezimienny: K. Aggerholm Pon 27 Lis - 13:49
Viggo RäikkönenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Saariselkä, Finlandia
Wiek : 36 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : berserker
Zawód : najemnik, zawodowy szuler
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź
Atuty : lider (I), pięściarz (II), niedźwiedzia furia
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Pochylając się leniwie nad drewnianą ławą oparł brodę o dłoń wspartą na łokciu i spojrzał w oczy rozmówcy wyczuwając instynktownie prowadzone przez mężczyznę rozmyślania. Żyli z piętnem, był to fakt definitywny i niezaprzeczalny. Naznaczono ich i nie mogli nic z tym zrobić. Jasne pozostawał kłębiący się, gdzieś z tyłu głowy niemy wyrzut do ojców, lecz nijak miał się on do ich obecnej sytuacji, byli dorośli, musieli żyć swoim życiem ze świadomością, iż mogli stanowić tykającą bombę, stąd Räikkönen celował raczej w momenty bardziej pozytywne, niżeli te depresyjne. Szukając pozytywów można wyszczególnić ich kilka. To nie tak, że klątwa odbierała im wszystko, ale zrozumienie tego i pogodzenie się ze swoim losem, gdy liznął prawdziwej wolności zajęło mu ładnych parę miesięcy w tym czasie poznawał siebie od najgorszej strony, miewając myśli, niezbyt pozytywne. Ten czas jednak minął, co nie oznacza bynajmniej, że na zawsze, czasami miał powroty melancholii, a wówczas trwał uparcie w swej skorupie. Musiał jednak przyznać, że pewne obowiązki zmuszające do codziennej systematyczności oraz pies, wiele zmieniły na lepsze.
– Czasem warto żyć chwilą, tylko tu i teraz. Wyciszyć te przeklęte myśli i odetchnąć mroźnym górskim powietrzem – w butelkowozielonych oczach zapłonęła iskierka determinacji.
– Spróbuj zawalczyć o siebie. – On sam przez tak wiele lat czuł się jak skończony śmieć, że niemal zapomniał czym była godność człowieka, ta wiara jednak w odbudowę samego siebie przetrwała w nim, a dzięki temu stał się bardziej świadomy i już tak często nie potykał się, gdy życie rzucało kłody pod nogi. Miał nawet przebłysk, aby spróbować wybielić się i w jakimś stopniu odpokutować, przynajmniej za część win tych związanych z drogą, którą świadomie obrał. Sam odpoczynek od ludzi parających się tą magią zdawał się, być pozytywny, nigdy nie wyparł się swych decyzji, popełnił wiele błędów i zbrodni, był tego świadom. Czasami jednak miewał przebłyski, jakby to było, gdyby sieć czarnych jak smoła nici nie dekorowała, jego ciała ilekroć pragnął posłużyć się magią? Czy czułby się na sercu lżej, a może była to jedynie iluzja i nic by się nie zmieniło? Bo być może problem, nigdy nie leżał w kwestii magii, a w nim samym i naturze, jaką prezentował.
– Wybacz, czasem ponosi mnie i gadam bzdury. – Upił łyk miodu. – Jesteśmy, jacy jesteśmy. – Mruknął pod nosem. Czuł żart w tonie rozmówcy próbujący zdusić poważniejsze przemyślenia uciekał od nich, natomiast Fin skończył z uciekaniem. Wstał nagle i położył na ladzie talary płacąc za dwoje. – Może jeszcze się kiedyś spotkamy. – Rzucił na pożegnanie, chociaż trochę w to wątpił.
Viggo z tematu
– Czasem warto żyć chwilą, tylko tu i teraz. Wyciszyć te przeklęte myśli i odetchnąć mroźnym górskim powietrzem – w butelkowozielonych oczach zapłonęła iskierka determinacji.
– Spróbuj zawalczyć o siebie. – On sam przez tak wiele lat czuł się jak skończony śmieć, że niemal zapomniał czym była godność człowieka, ta wiara jednak w odbudowę samego siebie przetrwała w nim, a dzięki temu stał się bardziej świadomy i już tak często nie potykał się, gdy życie rzucało kłody pod nogi. Miał nawet przebłysk, aby spróbować wybielić się i w jakimś stopniu odpokutować, przynajmniej za część win tych związanych z drogą, którą świadomie obrał. Sam odpoczynek od ludzi parających się tą magią zdawał się, być pozytywny, nigdy nie wyparł się swych decyzji, popełnił wiele błędów i zbrodni, był tego świadom. Czasami jednak miewał przebłyski, jakby to było, gdyby sieć czarnych jak smoła nici nie dekorowała, jego ciała ilekroć pragnął posłużyć się magią? Czy czułby się na sercu lżej, a może była to jedynie iluzja i nic by się nie zmieniło? Bo być może problem, nigdy nie leżał w kwestii magii, a w nim samym i naturze, jaką prezentował.
– Wybacz, czasem ponosi mnie i gadam bzdury. – Upił łyk miodu. – Jesteśmy, jacy jesteśmy. – Mruknął pod nosem. Czuł żart w tonie rozmówcy próbujący zdusić poważniejsze przemyślenia uciekał od nich, natomiast Fin skończył z uciekaniem. Wstał nagle i położył na ladzie talary płacąc za dwoje. – Może jeszcze się kiedyś spotkamy. – Rzucił na pożegnanie, chociaż trochę w to wątpił.
Viggo z tematu
Bezimienny
Re: 09.02.2001 – Bar „Valravn” – V. Räikkönen & Bezimienny: K. Aggerholm Pon 27 Lis - 13:49
Nie mógł dokładnie stwierdzić, w którym momencie - po raz pierwszy - doświadczył przypływów gniewu; możliwe, że już urodził się z prymitywną agresją gnieżdżącą się w jego sercu jak kły zatopione w miękkim płaszczu osierdzia, możliwe, że jego gniew zapisywał się krętą ścieżką arterii jeszcze w momencie, kiedy zalążek życia rosnął pod sercem matki. Wściekłość, frustracja i jej wszystkie pochodne należą do jednych z pierwszych możliwych odczuć towarzyszących człowiekowi. Kiedy był jeszcze chłopcem, często zaciskał dłonie w skorupy pięści, zaciskał, aż wydłużone paznokcie omal nie przebijały giętkiej warstwy naskórka, aż między wiązkami palców nie pojawił się cienki, szkarłatny atrament krwi. Kiedy stał się dorosły, nabyty w dzieciństwie zwyczaj pozostał z nim aż do dzisiaj, nadal w podobny sposób próbował zawsze maskować rodzącą się w głębi wściekłość. Żadna inna emocja nie była dla niego równie żywa jak gniew, żywa jak jasne barwy lepkich pejzaży ran, żadna emocja nie miała tyle energii, nie była pieśnią oddechów i stukotami pulsu; wszystkie inne odczucia w obliczu gniewu zdawały się zbyt powolne i pozbawione barwy, zbyt przytłumione w swoim chronicznym charakterze, nawet żrąca nienawiść oraz podniosła miłość.
- Taa… górskim powietrzem - pokiwał przez moment głową. Podwinął kąciki ust, koślawy uśmiech zakwitnął na jego twarzy. - Myślę, że nawet wkrótce mogę tego doświadczyć - nie w formie, o której myślałby zdrowy człowiek. Samotna Wieża mieściła się w Górach Bardal i często odbywali tam podobnie patrole w poszukiwaniu wyjątkowo niebezpiecznych - i stanowczo zbyt śmiałych - magicznych stworzeń. Nie opowiedział nieznajomemu, czym się zajmuje; milczał podobnie jak on, niektóre kwestie powinny pozostać skryte za woalem tajemnic, zwłaszcza kiedy spotkanie odbywało się pod błogim przykryciem anonimowości. Nie musiał wiedzieć o mężczyźnie wszystkiego; wiedział najważniejsze, wiedział, że podzielają cząstkę niedźwiedziej furii, która tylko czekała na odpowiedni moment, by wyjrzeć na światło dzienne.
Zawalczyć o siebie? Łatwo powiedzieć, choć znacznie trudniej wykonać; nie wiedział, czy miał o kogo obecnie walczyć. Był wcześniej zagubiony, to prawda; błąkał się jako młokos i niepotrzebnie brudził sobie ręce profesją najemnika. Nie miał celu i drogi, którą dopiero mógł wyznaczyć mu Gleipnir, stając się łowcą, przyjął równocześnie na barki wszystkie niedogodności, wszystkie szykanowania, splunięcia oraz niesławę, jaką została okryta organizacja.
- Trzymaj się - odparł, dopijając w kilku haustach alkohol. Chciał zapłacić za siebie, jednak mężczyzna go wyprzedził i nie zdążył się z nim nawet pokłócić; sprzeczka dwóch berserkerów nie wróżyła zbyt dobrze, więc z dwojga złego - być może lepiej, że rozdzielili się w taki sposób. Wrócił do siebie, pełen gęstych rozważań; o sobie, o swej naturze, o wszystkim, czego przez lata nie był w stanie uniknąć, o swoim przeklętym ojcu, którego szczątki zaległy pożarte dawno przez cmentarz. Kto wie, może czekała na niego wspanialsza przyszłość? Kto wie, może kiedyś będzie w stanie zupełnie zaakceptować każdy zakamarek siebie? Kto wie.
Bezimienny z tematu
- Taa… górskim powietrzem - pokiwał przez moment głową. Podwinął kąciki ust, koślawy uśmiech zakwitnął na jego twarzy. - Myślę, że nawet wkrótce mogę tego doświadczyć - nie w formie, o której myślałby zdrowy człowiek. Samotna Wieża mieściła się w Górach Bardal i często odbywali tam podobnie patrole w poszukiwaniu wyjątkowo niebezpiecznych - i stanowczo zbyt śmiałych - magicznych stworzeń. Nie opowiedział nieznajomemu, czym się zajmuje; milczał podobnie jak on, niektóre kwestie powinny pozostać skryte za woalem tajemnic, zwłaszcza kiedy spotkanie odbywało się pod błogim przykryciem anonimowości. Nie musiał wiedzieć o mężczyźnie wszystkiego; wiedział najważniejsze, wiedział, że podzielają cząstkę niedźwiedziej furii, która tylko czekała na odpowiedni moment, by wyjrzeć na światło dzienne.
Zawalczyć o siebie? Łatwo powiedzieć, choć znacznie trudniej wykonać; nie wiedział, czy miał o kogo obecnie walczyć. Był wcześniej zagubiony, to prawda; błąkał się jako młokos i niepotrzebnie brudził sobie ręce profesją najemnika. Nie miał celu i drogi, którą dopiero mógł wyznaczyć mu Gleipnir, stając się łowcą, przyjął równocześnie na barki wszystkie niedogodności, wszystkie szykanowania, splunięcia oraz niesławę, jaką została okryta organizacja.
- Trzymaj się - odparł, dopijając w kilku haustach alkohol. Chciał zapłacić za siebie, jednak mężczyzna go wyprzedził i nie zdążył się z nim nawet pokłócić; sprzeczka dwóch berserkerów nie wróżyła zbyt dobrze, więc z dwojga złego - być może lepiej, że rozdzielili się w taki sposób. Wrócił do siebie, pełen gęstych rozważań; o sobie, o swej naturze, o wszystkim, czego przez lata nie był w stanie uniknąć, o swoim przeklętym ojcu, którego szczątki zaległy pożarte dawno przez cmentarz. Kto wie, może czekała na niego wspanialsza przyszłość? Kto wie, może kiedyś będzie w stanie zupełnie zaakceptować każdy zakamarek siebie? Kto wie.
Bezimienny z tematu