:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
31.01.2001 – Salon – V. Räikkönen & Bezimienny: L. Hansen
2 posters
Bezimienny
31.01.2001 – Salon – V. Räikkönen & Bezimienny: L. Hansen Sob 25 Lis - 18:14
31.01.2001
Egzaminy semestralne dobiegły końca, a smutna codzienność powoli zamienić się miała w czas spokoju. Lotte w coraz mniejszym stopniu bawiło to, co działo się z jej ciałem. Wzrok odmawiał posłuszeństwa, a młoda dziewczyna zmuszona do samodzielności czuła się coraz bardziej odcięta od społeczności, z jaką przebywała na zajęciach. Przed zmierzchem wykonywała zadawane prace, gdy w dzień często przysypiała na zajęciach. Wrodzona nieśmiałość hamowała chęć korzystania z nocnego trybu życia, jednak przecież jak każdy – była istotą społeczną, potrzebowała ludzi, być może nawet bardziej niż wszyscy inni – w końcu z wiekiem będzie jeszcze tylko gorzej, bo nawet jeżeli zaadaptuje się do warunków zdrowotnych, wciąż będzie prawdziwym inwalidą.
Mimo wszystko ruszyła jednak na wyjazd, który integrować miał kilka kierunków na jej Instytucie. Nie znała tu zbyt wielu osób, ale zdołała zaskarbić sobie sympatie kilku koleżanek. Te studiowały historię stuki, ale podczas tego wyjazdu – były jej emocjonalnym i fizycznym wsparciem. I chociaż niechętnie dzieliła się zwykle informacją o swojej wadzie, te nie były zupełnie niedomyślne. Spędzały z nią czas, miały ją na oku, ale w momentach, kiedy Lotte nie byłaby w stanie zasnąć – one same już chciały układać się do snu. Wszystkie były jednak nieco odurzone grzanym winem, a zamiast zadbać o odpowiednią kolejność na trasie – to Hansen skończyła jako ta odprowadzająca. I chociaż towarzyszyły temu śmiechy, radosne nucenie czy pojedyncze, fizyczne akty sympatii, sama rzeźbiarka nie mogła spodziewać się przecież jak wiele nieszczęścia będzie dziś miała.
Ucałowanie policzków koleżanek, posłanie obietnicy spotkania się jutro na śniadaniu i trzaśnięcie drzwiami. Tak zakończyło się odprowadzenie ich do dwuosobowego domku. Dla dwójki dziewcząt, ale nie dla Lotte.
Zmarznięte dłonie szwedki schowane były do tej pory w kieszeniach, jednak lodowate, gryzące złośliwymi językami powietrze wdarło się i tam, raniąc młode stawy… Lenistwem. Rozluźnione alkoholem, ale spięte aurą palce nie zachowywały się tak, jak zachowywać się powinny. Nie stresowała się, tak więc operacja nie była z góry skazana na niepowodzenie… Ale jak się potem okazało, nie powiodła się.
Chociaż w półmroku Lotte potrafiła odnaleźć się lepiej niż w świetle dnia, coś podsunęło jej pomysł, by skrócić drogę przez ośnieżone połacie. Myślała, że teleportacja na odległość mniejszą niż kilometr nie będzie problemem, przecież robiła o nie raz. Tak myślała, szkoda tylko, że jej orientacja w terenie tym razem musiała zawieść.
Poprawienie czapki na głowie, byle ta tylko nie postanowiła zostać w tym miejscu, poruszenie skostniałymi od zimna palcami i zaklęcie – rzucone niewerbalnie. A potem ciche uderzenie podeszwami o podłoże. Jak myślała… pokoju. Niestety. Nie swojego, nie swoich koleżanek, nie sąsiadów drzwi obok. Nie.
Po teleportacji, pomieszczenie momentalnie wydało jej się nieznajome. Kanapa, na którą wpadła, próbując w pierwszej chwili przemieścić się krok do przodu. Światło, które nie pasowało do tego obecnego w pensjonacie, w którym przyszło jej spać. Inny zapach mebli. A potem słyszalne kroki. Czworonożne kroki, uderzenie długich, psich pazurów o drewnianą okładzinę gruntu. Zadrżała, wycofując się pod wypełniony książkami mebel, pozwalając, by ten zaskrzypiał zdradliwie.
Gdzie ją poniosło? I jak mogła aż tak się pomylić?
Viggo Räikkönen
Re: 31.01.2001 – Salon – V. Räikkönen & Bezimienny: L. Hansen Sob 25 Lis - 18:25
Viggo RäikkönenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Saariselkä, Finlandia
Wiek : 36 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : berserker
Zawód : najemnik, zawodowy szuler
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź
Atuty : lider (I), pięściarz (II), niedźwiedzia furia
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Męczony koszmarami drzemał nerwowo – czujnie, jakby gotowy w każdej chwili zerwać się z barłogu, w którym spoczął po zarwaniu nocy w kasynie, tam kości, jak i karty sprzyjały mu, były jego przyjaciółmi; niewinnie szeptały do ucha melodię wygranej, trwał w niej od godzin wieczorny, aż do zamknięcia, niemal. Zbijając przyzwoitą dolę ze swego zawodu, musiał przyznać, że od dawien dawna nie miał tak dobrej passy frajerów, ot klasycznych w jego rozumowaniu jeleni nie brakowało nigdy. Räikkönen nie przepadał za takimi ludźmi – miękkie, sflaczałe parówy, które myślą, że są „kimś”, bo szastają talarami, a pod koniec nocy wychodzą bez grosza przy duszy. Nie lubił pozerów, cwaniaków i znaczniej większości społeczeństwa, bez podziału na role i kategorie. Wybierał towarzystwo zwierząt, nad ludzkie, być może skrzywienie z dzieciństwa, to go tam wie, dlaczego był taki, a nie inny?
Świadomie zabezpieczył wygraną pulę umyślnie, odkładając grosz na czarną godzinę z robotą w tych czasach, było łatwo, gorzej z zapłatą za nią. Ludzie się wymigiwali, odwracali kota ogonem, byli śliscy jak węgorze, trudno o zarobek, kiedy dane słowo, nie miało pokrycia. To go drażniło, nie do przesady, bo miał za co żyć, ale wystarczająco mocno grało na nerwach, by w takim przypadku sięgnąć po argumenty fizyczne. Lubił się bić. Dać komuś od czasu, do czasu po mordzie, ot tak dla lepszego samopoczucia, to było zdrowe i trochę ruchu przy okazji zapewniało, a i człowiek bywał wśród ludzi, więc, pomimo że za nimi nie przepadał, to niejako potrzebował ich w swej samotnej egzystencji, czy raczej stanowili punkt poprawy nastroju, bo i tak na to można spojrzeć oczywiście, pod pewnym kątem.
Przebudzony warczeniem psa poderwał się na nogi w zaskakująco szybkim zrywie wynikającym zapewne z przeszłości, która swe piętno odcisnęła na psychice. Wątpił, by jakikolwiek złodziej, czy inny rabuś próbował się wkraść w progi jego „domostwa” pozostawał temat całkiem pokaźnej listy nazwisk osób, którym kiedykolwiek w swym życiu zaszkodził, to jednak prędko zostało przerwane, a wszelkie rozważania o domniemanym napastniku rozwiały się, kiedy zobaczył na środku salonu niemrawą sierotę życiową, która będąc zapewne pijaną, pomyliła się w teleportacji.
– Czego tu? – Wychrypiał, jakże uprzejmie tonem zmęczonym, ale i noszącym ślady spożytego ubiegłej nocy alkoholu. Pies skryty w mroku salonu warknął krótko; raz jeszcze, nim umilkł. Jego zarys, nawet dla Viggo w tym świetle pozostawiał wiele do życzenia, więc bez chwili zwłoki zapalił światło. – Jesteś pijana, czy głucha? – Nie zamierzał jej tykać, chociaż miał ochotę wziąć za kudły i wywalić na bruk – przerwała mu sen swym wtargnięciem. Był zły. Skrzyżowane przedramiona na białym podkoszulku zastygły w wyczekującej pozie. Iskierki gniewu tliły się w butelkowozielonych oczach.
Świadomie zabezpieczył wygraną pulę umyślnie, odkładając grosz na czarną godzinę z robotą w tych czasach, było łatwo, gorzej z zapłatą za nią. Ludzie się wymigiwali, odwracali kota ogonem, byli śliscy jak węgorze, trudno o zarobek, kiedy dane słowo, nie miało pokrycia. To go drażniło, nie do przesady, bo miał za co żyć, ale wystarczająco mocno grało na nerwach, by w takim przypadku sięgnąć po argumenty fizyczne. Lubił się bić. Dać komuś od czasu, do czasu po mordzie, ot tak dla lepszego samopoczucia, to było zdrowe i trochę ruchu przy okazji zapewniało, a i człowiek bywał wśród ludzi, więc, pomimo że za nimi nie przepadał, to niejako potrzebował ich w swej samotnej egzystencji, czy raczej stanowili punkt poprawy nastroju, bo i tak na to można spojrzeć oczywiście, pod pewnym kątem.
Przebudzony warczeniem psa poderwał się na nogi w zaskakująco szybkim zrywie wynikającym zapewne z przeszłości, która swe piętno odcisnęła na psychice. Wątpił, by jakikolwiek złodziej, czy inny rabuś próbował się wkraść w progi jego „domostwa” pozostawał temat całkiem pokaźnej listy nazwisk osób, którym kiedykolwiek w swym życiu zaszkodził, to jednak prędko zostało przerwane, a wszelkie rozważania o domniemanym napastniku rozwiały się, kiedy zobaczył na środku salonu niemrawą sierotę życiową, która będąc zapewne pijaną, pomyliła się w teleportacji.
– Czego tu? – Wychrypiał, jakże uprzejmie tonem zmęczonym, ale i noszącym ślady spożytego ubiegłej nocy alkoholu. Pies skryty w mroku salonu warknął krótko; raz jeszcze, nim umilkł. Jego zarys, nawet dla Viggo w tym świetle pozostawiał wiele do życzenia, więc bez chwili zwłoki zapalił światło. – Jesteś pijana, czy głucha? – Nie zamierzał jej tykać, chociaż miał ochotę wziąć za kudły i wywalić na bruk – przerwała mu sen swym wtargnięciem. Był zły. Skrzyżowane przedramiona na białym podkoszulku zastygły w wyczekującej pozie. Iskierki gniewu tliły się w butelkowozielonych oczach.
Bezimienny
Re: 31.01.2001 – Salon – V. Räikkönen & Bezimienny: L. Hansen Sob 25 Lis - 18:25
Przed oczami roztaczał się drżący półmrok. Alkohol, który nie wypływał na zmysły aż tak mocno, by pozostawała zupełnie ogłuszona, szumiał w uszach. Znalazła się w miejscu zupełnie nieznanym, w obecnym stanie – bardzo niewyraźnym. Serce waliło niczym młot, sprawiając, że młode ciało rzeźbiarki zachowywało się niczym kruchy kwiat kołyszący się na wietrze. Każdy, ale to każdy bodziec działał na nią ekstremalnie – ruchy spowodowane obecnością psa kazały odsunąć się jak najdalej, kroki z pokoju obok zakłócały myślenie, a obecność postawnego mężczyzny od razu zasugerowała jej wizję krzywdy i niebezpieczeństwa, na jakich mogła oczekiwać od jego gatunku. Nie rozpoznała jego twarzy, stała zbyt daleko, na tyle daleko by nawet noszone na nosie okulary nie pomagały.
Struchlała, zbladła i wielkimi oczami błądziła pomiędzy jednym, a drugim źródłem dźwięku – warczącym psem, a sylwetą Viggo, aż wreszcie zapalono światło. A wtedy, przez krótki moment nie widziała nic. Gwałtowny atak fotonów na jej biedne, wrażliwe oczy poskutkował ich pieczeniem, a potem zamknięciem. Nie mogła wycisnąć z siebie odpowiedzi, przynajmniej w pierwszych chwilach. Czuła jak gardło zaciska się ze stresu, wysycha i wydaje się bezładne. Chociaż otworzyła usta, początkowo nie powiedziała nic. Mogła spróbować ułożyć w głowie kolejną inkantację teleportacji, ale stres zupełnie pomylił jej myśli.
- Pies – powiedziała w pierwszej kolejności i czuła, że do oczu powoli cisną się jej łzy. Nie płynęły jeszcze, ale widać było, że strach przejmował kontrolę nad jej rozumowaniem. Zapowietrzyła się, nim dodała jeszcze kolejne słowa. Wyglądało to komicznie. – Proszę. Boję się – zakomunikowała – zresztą, powinna się chyba bać. Nie wiedziała nawet jak daleko od ośrodka wylądowała… - Teleportacja. Pomyłka. Pomyłka… – strach miał wielkie oczy, a te Lotte wydawały się jeszcze większe. Teraz, kiedy obraz wyostrzał się, Hansen oparła spojrzenie na właścicielu domostwa. Ludzie sypiali o tej godzinie. Powinien spać.
- Wyjdę. Zaraz. Proszę… – mówiła półsłówkami, wciąż przylepiona plecami do ściany. – Zbiorę myśli… Przepraszam.
Struchlała, zbladła i wielkimi oczami błądziła pomiędzy jednym, a drugim źródłem dźwięku – warczącym psem, a sylwetą Viggo, aż wreszcie zapalono światło. A wtedy, przez krótki moment nie widziała nic. Gwałtowny atak fotonów na jej biedne, wrażliwe oczy poskutkował ich pieczeniem, a potem zamknięciem. Nie mogła wycisnąć z siebie odpowiedzi, przynajmniej w pierwszych chwilach. Czuła jak gardło zaciska się ze stresu, wysycha i wydaje się bezładne. Chociaż otworzyła usta, początkowo nie powiedziała nic. Mogła spróbować ułożyć w głowie kolejną inkantację teleportacji, ale stres zupełnie pomylił jej myśli.
- Pies – powiedziała w pierwszej kolejności i czuła, że do oczu powoli cisną się jej łzy. Nie płynęły jeszcze, ale widać było, że strach przejmował kontrolę nad jej rozumowaniem. Zapowietrzyła się, nim dodała jeszcze kolejne słowa. Wyglądało to komicznie. – Proszę. Boję się – zakomunikowała – zresztą, powinna się chyba bać. Nie wiedziała nawet jak daleko od ośrodka wylądowała… - Teleportacja. Pomyłka. Pomyłka… – strach miał wielkie oczy, a te Lotte wydawały się jeszcze większe. Teraz, kiedy obraz wyostrzał się, Hansen oparła spojrzenie na właścicielu domostwa. Ludzie sypiali o tej godzinie. Powinien spać.
- Wyjdę. Zaraz. Proszę… – mówiła półsłówkami, wciąż przylepiona plecami do ściany. – Zbiorę myśli… Przepraszam.
Viggo Räikkönen
Re: 31.01.2001 – Salon – V. Räikkönen & Bezimienny: L. Hansen Sob 25 Lis - 18:26
Viggo RäikkönenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Saariselkä, Finlandia
Wiek : 36 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : berserker
Zawód : najemnik, zawodowy szuler
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź
Atuty : lider (I), pięściarz (II), niedźwiedzia furia
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Czułe ramiona zmęczenia powoli wypuszczały go ze swych objęć, a myśl nabierała z każdym kolejnym oddechem klarowności i prostoty komunikatu. Mężczyzna, chociaż wyraźnie poirytowany obserwował uważnie nieznajomą, jej wtargnięcie, co prawda było dalekie od przyjemnych, lecz im dłużej na nią patrzył, tym bardziej dawał wiarę intuicji, która sugerowała zwykłą pomyłkę, nie zaś jakikolwiek zły zamiar skierowany w stronę Fina. Nie uszła reakcji ślepca płochliwa reakcja na światło, przypominająca mu syndrom, który pojawiał się u ludzi, jacy zbyt długo tkwili w izolatce, bez światła. Butelkowozielone oczy badały blondynkę, nieświadomie nawet pociągnął nosem, by wypadać jej zapach, w którym nikła nutka alkoholu faktycznie, była wyczuwalna, niemal jak dzikie zwierze oceniał ryzyko i kalkulował w głowie dalsze postępowanie, mógł wprawdzie wyrzucić ją na próg, by tkwiła w zamieci i marzła zupełnie zagubiona na obcym terenie niezdolna do jakiegokolwiek rozsądnego działania i zapewne przy tym powieka, by mu nie drgnęła, nie ugiąłby się, pod ciężarem wyrzutów sumienia. Jednakże nieznajoma, miała w sobie coś, co sprawiało, że człowiek zdolny do najgorszych podłości obserwując ją i jej nieporadność kruszył się. Innymi słowy, kolokwialnie mówiąc; miękł.
– Sköll, chodź tu – przywołany krótką komendą czworonóg, bez cienia wahania wyszedł ze swego kąta, w jakim się skrywał gotowy do natarcia. Spokój w głosie i opanowane nerwy, były dla psa wyczuwalne, ten niemal namacalnie również porzucił zbroję agresji, chociaż nuta podejrzliwości dalej tliła się w czujnych psich oczach pozostał, jednak zza plecami swojego właściciela, gdy ten pokonał dzielącą go odległość, od dziewczyny.
– Przepraszam. – Rzucił, odkaszlnąwszy w zaciśniętą pięść. – Nie przepadam za podobnymi tej niespodziankami, jak widzisz mieszkam w lesie, a czasy są niespokojne. – Zignorował jej bełkot, uznając, że powinien swą postawą zagwarantować jej pozory bezpieczeństwa i wówczas, ta się uspokoi. – Napijesz się herbaty? – Nie zamierzał czarować w jej obecności, chociaż mocno specyficzne zachowanie blondynki nakierowywało go na pewien trop, wolał mieć pewność, że ta nie będzie mogła mu nigdy zaszkodzić, z tego względu wstrzymał się od magii, a postawił na środki, całkiem zwyczajne. Nim podszedł do kuchni dołożył kilka drewienek do migoczących niemrawo węglików w palenisku.
– Na dworze szaleje śnieżyca, jeśli stąd wyjdziesz, to zapewne umrzesz. Nie znasz drogi, a korzystając z magii wylądowałaś w moim salonie. – Jego słowa były zaskakująco spokojne, wręcz bezlitośnie szczere, ale nie dźwięczał w nich przytyk, czy kpina raczej rozsądek, który miał nadzieję przebić się do ogarniętego paniką umysłu nieznajomej. Postawiony czajnik z wodą zagwizdał przenikliwie, a po chwili Fin wraz z dwoma kubkami wypełnionymi niemal po brzegi usiadł na kanapie. Ziołowa nuta naparu rozeszła się po pomieszczeniu uderzając do nozdrzy celowo wybierał tak aromatyczne zioła, aby sprawdzić reakcję dziewczyny, ponadto były zwyczajnie dobre. – Siadaj, napij się i powiedz, kim ty właściwie jesteś? – Ujął kubek w zaskakująco zadbane dłonie, taki drobiazg, a mógł zaskoczyć w przypadku oceniania, przez pryzmat fizjonomii.
– Sköll, chodź tu – przywołany krótką komendą czworonóg, bez cienia wahania wyszedł ze swego kąta, w jakim się skrywał gotowy do natarcia. Spokój w głosie i opanowane nerwy, były dla psa wyczuwalne, ten niemal namacalnie również porzucił zbroję agresji, chociaż nuta podejrzliwości dalej tliła się w czujnych psich oczach pozostał, jednak zza plecami swojego właściciela, gdy ten pokonał dzielącą go odległość, od dziewczyny.
– Przepraszam. – Rzucił, odkaszlnąwszy w zaciśniętą pięść. – Nie przepadam za podobnymi tej niespodziankami, jak widzisz mieszkam w lesie, a czasy są niespokojne. – Zignorował jej bełkot, uznając, że powinien swą postawą zagwarantować jej pozory bezpieczeństwa i wówczas, ta się uspokoi. – Napijesz się herbaty? – Nie zamierzał czarować w jej obecności, chociaż mocno specyficzne zachowanie blondynki nakierowywało go na pewien trop, wolał mieć pewność, że ta nie będzie mogła mu nigdy zaszkodzić, z tego względu wstrzymał się od magii, a postawił na środki, całkiem zwyczajne. Nim podszedł do kuchni dołożył kilka drewienek do migoczących niemrawo węglików w palenisku.
– Na dworze szaleje śnieżyca, jeśli stąd wyjdziesz, to zapewne umrzesz. Nie znasz drogi, a korzystając z magii wylądowałaś w moim salonie. – Jego słowa były zaskakująco spokojne, wręcz bezlitośnie szczere, ale nie dźwięczał w nich przytyk, czy kpina raczej rozsądek, który miał nadzieję przebić się do ogarniętego paniką umysłu nieznajomej. Postawiony czajnik z wodą zagwizdał przenikliwie, a po chwili Fin wraz z dwoma kubkami wypełnionymi niemal po brzegi usiadł na kanapie. Ziołowa nuta naparu rozeszła się po pomieszczeniu uderzając do nozdrzy celowo wybierał tak aromatyczne zioła, aby sprawdzić reakcję dziewczyny, ponadto były zwyczajnie dobre. – Siadaj, napij się i powiedz, kim ty właściwie jesteś? – Ujął kubek w zaskakująco zadbane dłonie, taki drobiazg, a mógł zaskoczyć w przypadku oceniania, przez pryzmat fizjonomii.
Bezimienny
Re: 31.01.2001 – Salon – V. Räikkönen & Bezimienny: L. Hansen Sob 25 Lis - 18:26
Serce prawie jej stanęło, kiedy mężczyzna nie okazał już więcej niepotrzebnej agresji. Nie chciała tu być, wiedziała, że znalazła się tu przypadkiem i nawet gdyby chciała – obecnie nie znajdowała się w odpowiednim psychicznym stanie, by to lokum opuścić. To, że została przeproszona za zachowanie psa wydawało jej się na ten moment na tyle absurdalne, by tylko wykrzywiła usta w niemrawym uśmiechu. Nie chciała się uśmiechać, ale głupi mózg postanowił sprawić jej nielichego psikusa, wysyłając do organizmu sygnały nie na miejscu.
Nie słyszała już psa, ton właściciela domu również zelżał. Nie spodziewała się, że sprawy popłyną w tym kierunku – dzielnie upierałaby się nawet przy tym, że za chwilę kończy na mrozie, śniegu, skazana na swoje ograniczone zdolności w zakresie magii użytkowej. Zimny dreszcz przebiegł przez jej ciało, a oczy powoli zaczęły przyzwyczajać się do panującej tu atmosfery. Kiedy zaproponowano jej herbatę, tylko zamrugała bezradnie. Oczywiście, ze powinna się rozgrzać, czuła też, że nie powinna odmawiać, jednak picie naparu w cudzym domu? Skąd mogła wiedzieć, że nie trafiła do chatki truciciela, który po wszystkim poćwiartuje ją i zje na spółkę ze swoim czworonożnym przyjacielem?
Mimo wszystko kiwnęła jednak głową potakująco, spodziewając się, że taka reakcja zostanie przyjęta lepiej, że była zdecydowanie bardziej na miejscu.
- Ma pan rację – powiedziała już bardziej uległym tonem; słowa nie pędziły już, a sam rytm układanego zdania nie był już podobny do rytmu wystukiwanego przez końskie kopyta w galopie. Nie była jeszcze spokojna, ale prawda była taka – że jeszcze długo po powrocie stąd, o ile uda jej się ujść z życiem, będzie musiała dochodzić do siebie. W końcu sama skazała się na taki los czystą nieostrożnością, nieuwagą, głupotą. Być może mniej chętnie będzie wychodzić z domu? Być może studia nie były przeznaczone dla osoby takiej jak ona? Od lat wkładano jej do głowy, że kobieta powinna zajmować się domem, nie karmieniem swoich ambicji, szczególnie tych artystycznych. Być może faktycznie nie miała nic więcej do zaoferowania.
Gdyby trafiła do domu śniącego… To dopiero byłoby nieszczęście. Musiałaby załatwić to na własną rękę albo skazać się na uwagę i naganę Niemagicznych. Odynie, była taka nieostrożna… Chociaż obecnie widziała już niewyraźne krawędzie świata, błądząc nieco w tych nawet niejaskrawych światłach – do kanapy na której miała usiąść podeszła z lekko wysuniętą do przodu dłonią. Po prostu dla bezpieczeństwa. Kroczyła powoli, ostrożnie, kierując się zapachem, który ją prowadził – nie dając Viggo większych złudzeń. Po wszystkich tych obserwacjach przecież musiał mieć do czynienia z osobą o chociaż częściowo upośledzonym wzroku.
Rozpięła dwa guziki płaszcza dopiero w momencie, gdy zasiadła na miękkim meblu. Czując ulgę? Może. Prędzej czując stres związany z tym, że musiała mu przecież zaufać. Lotte Hansen była bowiem osobą, która niewiele załatwi na własna rękę.
Dopiero teraz, gdy siedzieć im przyszło ramię w ramię, przyjrzała się Räikkönenowi – nieśmiało, bo nieśmiało, ale zauważając już wiele szczegółów jego wyglądu zewnętrznego. Był postawnym mężczyzną. Mógłby złamać jej kręgosłup, gdyby tylko chciał.
- Mam na imię Lotte – przedstawiła się, bo chyba tego wymagały dobre maniery, które mogła w reszcie zmanifestować. - Jestem na wyjeździe studenckim, chciałam skrócić sobie drogę… – wyjaśniła. Nie wiedziała co więcej powinna powiedzieć. Nie lubiła mówić o sobie, nie lubiła się uzewnętrzniać, wychodząc z założenia, że przecież nikt obcy nie chciałby o tym słuchać. Poza tym – co miała mu powiedzieć? Cieszę się, że mnie pan nie zabił? A może: jaką truciznę wsypał pan do naparu?. – Mam drobne problemy z koncentracją. – Powiedziała wreszcie, jakby próbując rozgrzeszyć swoje wtargnięcie.
Nie słyszała już psa, ton właściciela domu również zelżał. Nie spodziewała się, że sprawy popłyną w tym kierunku – dzielnie upierałaby się nawet przy tym, że za chwilę kończy na mrozie, śniegu, skazana na swoje ograniczone zdolności w zakresie magii użytkowej. Zimny dreszcz przebiegł przez jej ciało, a oczy powoli zaczęły przyzwyczajać się do panującej tu atmosfery. Kiedy zaproponowano jej herbatę, tylko zamrugała bezradnie. Oczywiście, ze powinna się rozgrzać, czuła też, że nie powinna odmawiać, jednak picie naparu w cudzym domu? Skąd mogła wiedzieć, że nie trafiła do chatki truciciela, który po wszystkim poćwiartuje ją i zje na spółkę ze swoim czworonożnym przyjacielem?
Mimo wszystko kiwnęła jednak głową potakująco, spodziewając się, że taka reakcja zostanie przyjęta lepiej, że była zdecydowanie bardziej na miejscu.
- Ma pan rację – powiedziała już bardziej uległym tonem; słowa nie pędziły już, a sam rytm układanego zdania nie był już podobny do rytmu wystukiwanego przez końskie kopyta w galopie. Nie była jeszcze spokojna, ale prawda była taka – że jeszcze długo po powrocie stąd, o ile uda jej się ujść z życiem, będzie musiała dochodzić do siebie. W końcu sama skazała się na taki los czystą nieostrożnością, nieuwagą, głupotą. Być może mniej chętnie będzie wychodzić z domu? Być może studia nie były przeznaczone dla osoby takiej jak ona? Od lat wkładano jej do głowy, że kobieta powinna zajmować się domem, nie karmieniem swoich ambicji, szczególnie tych artystycznych. Być może faktycznie nie miała nic więcej do zaoferowania.
Gdyby trafiła do domu śniącego… To dopiero byłoby nieszczęście. Musiałaby załatwić to na własną rękę albo skazać się na uwagę i naganę Niemagicznych. Odynie, była taka nieostrożna… Chociaż obecnie widziała już niewyraźne krawędzie świata, błądząc nieco w tych nawet niejaskrawych światłach – do kanapy na której miała usiąść podeszła z lekko wysuniętą do przodu dłonią. Po prostu dla bezpieczeństwa. Kroczyła powoli, ostrożnie, kierując się zapachem, który ją prowadził – nie dając Viggo większych złudzeń. Po wszystkich tych obserwacjach przecież musiał mieć do czynienia z osobą o chociaż częściowo upośledzonym wzroku.
Rozpięła dwa guziki płaszcza dopiero w momencie, gdy zasiadła na miękkim meblu. Czując ulgę? Może. Prędzej czując stres związany z tym, że musiała mu przecież zaufać. Lotte Hansen była bowiem osobą, która niewiele załatwi na własna rękę.
Dopiero teraz, gdy siedzieć im przyszło ramię w ramię, przyjrzała się Räikkönenowi – nieśmiało, bo nieśmiało, ale zauważając już wiele szczegółów jego wyglądu zewnętrznego. Był postawnym mężczyzną. Mógłby złamać jej kręgosłup, gdyby tylko chciał.
- Mam na imię Lotte – przedstawiła się, bo chyba tego wymagały dobre maniery, które mogła w reszcie zmanifestować. - Jestem na wyjeździe studenckim, chciałam skrócić sobie drogę… – wyjaśniła. Nie wiedziała co więcej powinna powiedzieć. Nie lubiła mówić o sobie, nie lubiła się uzewnętrzniać, wychodząc z założenia, że przecież nikt obcy nie chciałby o tym słuchać. Poza tym – co miała mu powiedzieć? Cieszę się, że mnie pan nie zabił? A może: jaką truciznę wsypał pan do naparu?. – Mam drobne problemy z koncentracją. – Powiedziała wreszcie, jakby próbując rozgrzeszyć swoje wtargnięcie.
Viggo Räikkönen
Re: 31.01.2001 – Salon – V. Räikkönen & Bezimienny: L. Hansen Sob 25 Lis - 18:26
Viggo RäikkönenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Saariselkä, Finlandia
Wiek : 36 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : berserker
Zawód : najemnik, zawodowy szuler
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź
Atuty : lider (I), pięściarz (II), niedźwiedzia furia
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Bywały dni, że miał problem z ludźmi, skąd ucieczka; swego rodzaju umyślne odosobnienie, byle z dala od zgiełku miasta. Natura koiła gniew sprawiała, że myśli stawały się przejrzyste i klarowne. Czasem odnosił wrażenie, być może mylne, ale było to jedynie przypuszczenie niesione podszeptem, że z wiekiem, tym bardziej izolował się. Nie potrzebował tylu bodźców z otoczenia, wręcz przeciwnie osobista podatność na te często negatywne w odbiorze przekładała się wybitnie na jego nastrój, częstokroć świadcząc o czynach i słowach, jakich mógł później żałować. Tu w lesie u podnóża górskich szlaków z widokiem na lustro jeziora, miał wszystko, czego potrzebował. Podejrzewając, iż to ta zwierzęca natura narzucała poniekąd pewien rytm obieranych decyzji, tak tej, jak był uczciwy względem siebie stając, co wieczór przed lustrem w łazience nie pożałował nigdy.
Dawno nie cieszył się niczyim towarzystwem, ot pies i tylko on. Nie było to złe, bo łaził do skupisk ludzkich, by zarabiać, to oczywiste, lecz w domu, w zaciszu swych czterech ścian obcy głos od dawien dawna nie przebrzmiał, nie złamał tonacji zapachów doskonale znanych. Samo szykowanie naparu w dwóch kubkach, było dla mężczyzny nieledwie nowym doświadczeniem. Tak samotność wypływała na światło dzienne, a raczej gwiazd zważywszy porę dnia. Rozbudzone z letargu języki ognia ogarnęły rzucone doń szczapy i momentalnie w salonie zrobiło się cieplej. Lotte mogła dostrzec nutę niepewności w słowach i czynach Fina, ten z początku butny i stanowczy mężczyzna kruszył się, przy prostej konwersacji. Obawiał się odrobinę wydźwięku swych słów tego, jak zostaną one przyjęte. Widział słabości młodej kobiety i podejrzewał, być może słusznie, że potrafiła być empatyczna oraz wyrozumiała. Nie mógł tego oczekiwać, ale poniekąd na to liczył.
– Miło mi. Podarujmy sobie formę oficjalną, ta dziwnie brzmi w zaciszu tego salonu – uśmiechnął się, do swoich słów, jakby próbując rozładować napięcie. Oswoić ją z myślą, że mogła się poczuć bezpiecznie i swobodnie, ale próżny był jego trud, gdyż wyczuwał, jak ta na niego reagowała, gdyby poruszył się gwałtowniej, ta najpewniej skuliłaby się w sobie i błagała o litość. – Jestem Viggo – odnalazł jej drobną dłoń i ujął delikatnie, acz stanowczo przyciągają do swej twarzy, by mogła jej dotknąć. – Śmiało. Nie krępuj się – zamknął oczy, by jej nie peszyć dodatkowo i zaufał jej, gdyby chciała, mogłaby zadać w tym momencie cios kończący jego smutną egzystencję. Sprawdzał ją. To oczywiste, ale i dawał jej możliwość poznania go, taką samą, jaką on miał patrząc, bez skrępowania na jej bladą od zimna twarz.
Dawno nie cieszył się niczyim towarzystwem, ot pies i tylko on. Nie było to złe, bo łaził do skupisk ludzkich, by zarabiać, to oczywiste, lecz w domu, w zaciszu swych czterech ścian obcy głos od dawien dawna nie przebrzmiał, nie złamał tonacji zapachów doskonale znanych. Samo szykowanie naparu w dwóch kubkach, było dla mężczyzny nieledwie nowym doświadczeniem. Tak samotność wypływała na światło dzienne, a raczej gwiazd zważywszy porę dnia. Rozbudzone z letargu języki ognia ogarnęły rzucone doń szczapy i momentalnie w salonie zrobiło się cieplej. Lotte mogła dostrzec nutę niepewności w słowach i czynach Fina, ten z początku butny i stanowczy mężczyzna kruszył się, przy prostej konwersacji. Obawiał się odrobinę wydźwięku swych słów tego, jak zostaną one przyjęte. Widział słabości młodej kobiety i podejrzewał, być może słusznie, że potrafiła być empatyczna oraz wyrozumiała. Nie mógł tego oczekiwać, ale poniekąd na to liczył.
– Miło mi. Podarujmy sobie formę oficjalną, ta dziwnie brzmi w zaciszu tego salonu – uśmiechnął się, do swoich słów, jakby próbując rozładować napięcie. Oswoić ją z myślą, że mogła się poczuć bezpiecznie i swobodnie, ale próżny był jego trud, gdyż wyczuwał, jak ta na niego reagowała, gdyby poruszył się gwałtowniej, ta najpewniej skuliłaby się w sobie i błagała o litość. – Jestem Viggo – odnalazł jej drobną dłoń i ujął delikatnie, acz stanowczo przyciągają do swej twarzy, by mogła jej dotknąć. – Śmiało. Nie krępuj się – zamknął oczy, by jej nie peszyć dodatkowo i zaufał jej, gdyby chciała, mogłaby zadać w tym momencie cios kończący jego smutną egzystencję. Sprawdzał ją. To oczywiste, ale i dawał jej możliwość poznania go, taką samą, jaką on miał patrząc, bez skrępowania na jej bladą od zimna twarz.
Bezimienny
Re: 31.01.2001 – Salon – V. Räikkönen & Bezimienny: L. Hansen Sob 25 Lis - 18:26
Czemu nie używał zakolęć, byle rozpalić ogień?
Pytanie pojawiło się w głowie. Martwiła się, że trafiła do domu śniącego, po raz kolejny zaczęła bać się o swoje bezpieczeństwo, przeklinała swoją nieostrożność, spięła lekko. Do dawnego spięcia jednak nie miało to podlotu i prawda była taka, że nic w dniu dzisiejszym już mieć nie będzie. Kiedy nadejdzie dzień, nadejdzie sen, a po przespanym czasie refleksje są jakby przygaszone. Sen łagodził wszystko, pozwalał zatrzeć gwałtowne wrażenia. W swojej trudnej zdrowotnie sytuacji, odnajdywała spokój tylko we śnie.
Najgorsze było jednak budzenie, kiedy otwierając oczy, nie mogła być w stu procentach pewna wybudzenia. Świat był często tak niewyraźny, tak bardzo obcy i nieznany. Przeraźliwie jasny. Sen był dobry, ale wybudzenie było bolesne. Teraz bała się patrzeć w ogień, ba – wolałaby nawet, gdyby ten nie otulał pomieszczenia ciepłym woalem. Widziała więcej szczegółów tylko wtedy, kiedy panował tu półmrok. Obecnie uciekała po pomieszczeniu spojrzeniem dość błędnym, starając się wprawdzie zauważyć nowe szczegóły wizerunku Viggo. Średnio skutecznie, ale wiedziała już, że ten niewiele różnił się od standardowego mieszkańca Skandynawii – miał jedynie gęstą brodę, którą rzadko widywać jej przychodziło u blond mężczyzn. Nawet jej ojciec posiadał dużo, dużo rzadszy zarost.
A po chwili mogła przekonać się o tym cieleśnie, w końcu rozmówca zauważyć musiał jej wzrokowe zakłopotanie. Dłoń poprowadzona została ku twarzy, tak bardzo niespodziewanie, w tak bardzo nietypowym geście. W pierwszej chwili nie zareagowała, widocznie zaskoczona, a jedynie zmarszczyła lekko brwi, pozwalając opuszkom na zarejestrowanie bodźców. Nigdy wcześniej nikt nie potraktował jej wady z taką bezpośredniością – wiele razy chciała to zrobić, czasami sama pytała o zgodę, jednak tylko najbliższych, dobrze świadomych natury problemu. Wykorzystała chwilę swojej nieuwagi, żeby zapoznać się z twarzą Viggo, dotykając chłodną dłonią policzka, linii żuchwy, ust, a potem zauważyła niestety, w jak dziwacznej pozycji została postawiona. Odsunęła dłoń, składając ją na powrót na swoim udzie.
- To… Dziwne – stwierdziła zaniepokojona. – Nietypowe… – nie chciała powiedzieć, że dosyć niepokojące. Sugerujące złe zamiary. Wymuszające bliskość, której niezwykła zaznawać w obliczu obcych osób. – Muszę zapytać, jesteś śniącym? – wolałaby wiedzieć.
Pytanie pojawiło się w głowie. Martwiła się, że trafiła do domu śniącego, po raz kolejny zaczęła bać się o swoje bezpieczeństwo, przeklinała swoją nieostrożność, spięła lekko. Do dawnego spięcia jednak nie miało to podlotu i prawda była taka, że nic w dniu dzisiejszym już mieć nie będzie. Kiedy nadejdzie dzień, nadejdzie sen, a po przespanym czasie refleksje są jakby przygaszone. Sen łagodził wszystko, pozwalał zatrzeć gwałtowne wrażenia. W swojej trudnej zdrowotnie sytuacji, odnajdywała spokój tylko we śnie.
Najgorsze było jednak budzenie, kiedy otwierając oczy, nie mogła być w stu procentach pewna wybudzenia. Świat był często tak niewyraźny, tak bardzo obcy i nieznany. Przeraźliwie jasny. Sen był dobry, ale wybudzenie było bolesne. Teraz bała się patrzeć w ogień, ba – wolałaby nawet, gdyby ten nie otulał pomieszczenia ciepłym woalem. Widziała więcej szczegółów tylko wtedy, kiedy panował tu półmrok. Obecnie uciekała po pomieszczeniu spojrzeniem dość błędnym, starając się wprawdzie zauważyć nowe szczegóły wizerunku Viggo. Średnio skutecznie, ale wiedziała już, że ten niewiele różnił się od standardowego mieszkańca Skandynawii – miał jedynie gęstą brodę, którą rzadko widywać jej przychodziło u blond mężczyzn. Nawet jej ojciec posiadał dużo, dużo rzadszy zarost.
A po chwili mogła przekonać się o tym cieleśnie, w końcu rozmówca zauważyć musiał jej wzrokowe zakłopotanie. Dłoń poprowadzona została ku twarzy, tak bardzo niespodziewanie, w tak bardzo nietypowym geście. W pierwszej chwili nie zareagowała, widocznie zaskoczona, a jedynie zmarszczyła lekko brwi, pozwalając opuszkom na zarejestrowanie bodźców. Nigdy wcześniej nikt nie potraktował jej wady z taką bezpośredniością – wiele razy chciała to zrobić, czasami sama pytała o zgodę, jednak tylko najbliższych, dobrze świadomych natury problemu. Wykorzystała chwilę swojej nieuwagi, żeby zapoznać się z twarzą Viggo, dotykając chłodną dłonią policzka, linii żuchwy, ust, a potem zauważyła niestety, w jak dziwacznej pozycji została postawiona. Odsunęła dłoń, składając ją na powrót na swoim udzie.
- To… Dziwne – stwierdziła zaniepokojona. – Nietypowe… – nie chciała powiedzieć, że dosyć niepokojące. Sugerujące złe zamiary. Wymuszające bliskość, której niezwykła zaznawać w obliczu obcych osób. – Muszę zapytać, jesteś śniącym? – wolałaby wiedzieć.
Viggo Räikkönen
Re: 31.01.2001 – Salon – V. Räikkönen & Bezimienny: L. Hansen Sob 25 Lis - 18:27
Viggo RäikkönenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Saariselkä, Finlandia
Wiek : 36 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : berserker
Zawód : najemnik, zawodowy szuler
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź
Atuty : lider (I), pięściarz (II), niedźwiedzia furia
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Chłodne spracowane dłonie młodej kobiety, były miłym akcentem na wiecznie rozpalonym czole najemnika, ten po chwili zdał sobie sprawę, jak przyjemny jest ten dotyk, chociaż skrępowani, tak niepewni, niby dzieci błądzące we mgle, to jednak, chciał jej jakkolwiek pomóc rozumiejąc jej sytuację i próbując rozwiać wątpliwości. Z początku czuł to, była ciekawa i odrobinę zachłanna, ale po kilku uderzeniach serca przyszło opamiętanie i konsternacja czynioną czynnością. Uśmiechnął się kwaśno, kiedy cofnęła dłonie.
– Pierwszy raz to robiłaś? – Zapytał, aczkolwiek stwierdzenie malujące się w pytaniu, było bardziej niż oczywiste. – Jeśli poczułaś się skrępowana, to wybacz, nie było w tym złej woli. – Zaznaczył i sięgnął po napar z ziół ten przyjemnie aromatyczny napój lekko już przestygł i nadawał się do picia, co uradowało berserkerka przed pogrążeniem się w dalszych słowach. Nie żałował tego, co zrobił, ale nie pomyślał o nieśmiałości jego towarzyszki z przypadku. Czasem, bywając zbyt śmiały w kontaktach międzyludzkich przełamywał bariery, które dla niego były tylko formą pewnej ucieczki przed konfrontacją, nie przepadał za tego typu zachowaniami, woląc jasność komunikatów, niż niepewne pomruki. Niemniej jednak, potrafił znaleźć w sobie empatię i zrozumienie dla innych, nie był aż tak wyprany z emocji, by nie dostrzegać strachu czającego się w oczach blondynki.
Jednakże jej kolejne pytanie odrobinę podkopało jego pewność, czy aby wszystko było z nią w porządku. Zareagował mieszanką zaskoczenia i wesołości, ta jednak zmyła się po chwili z twarzy samotnika i siląc się na jak najbardziej poważny ton zapytał: – Jesteś pewna, że nie uderzyłaś się w głowę? – To nie była odpowiedź, jakiej oczekiwała, być może nawet mogła ją dodatkowo nastraszyć, że wparowała do domu śniącego, ale obserwacja jej reakcji, była odrobinę zabawna. – Jestem galardem, z Finlandii, a to, że nie rozpalam ognia za pomocą magii obrazuje dwie rzeczy, moja ty towarzyszko z przypadku. – Z uśmiechem czającym się, jak kocie zza progiem gotowe skoczyć na swą ofiarę szczerząc kiełki i obnażając pazurki, był rozluźniony i odetchnął, lubił ten stan. Kiedy agresja gasła, a on miał pełną kontrolę nad swoim ciałem.
– Jesteś całkiem bystra i spostrzegawcza, a po drugie, chociaż masz wyraźne problemy, tak odbierasz dobrze emocje rozmówcy, a to przydatna umiejętność – zwłaszcza jak rozmawiasz z kimś, kto może w ułamku sekundy rozerwać cię na krwawe strzępy – dodał w myślach. – Jeśli chcesz zostań tu na noc, a rano pomogę ci odnaleźć się w okolicy, byś wróciła bezpiecznie do grupy, odpowiada ci to? – Odstawił kubek z naparem na stolik i spojrzał wyczekując odpowiedzi.
– Pierwszy raz to robiłaś? – Zapytał, aczkolwiek stwierdzenie malujące się w pytaniu, było bardziej niż oczywiste. – Jeśli poczułaś się skrępowana, to wybacz, nie było w tym złej woli. – Zaznaczył i sięgnął po napar z ziół ten przyjemnie aromatyczny napój lekko już przestygł i nadawał się do picia, co uradowało berserkerka przed pogrążeniem się w dalszych słowach. Nie żałował tego, co zrobił, ale nie pomyślał o nieśmiałości jego towarzyszki z przypadku. Czasem, bywając zbyt śmiały w kontaktach międzyludzkich przełamywał bariery, które dla niego były tylko formą pewnej ucieczki przed konfrontacją, nie przepadał za tego typu zachowaniami, woląc jasność komunikatów, niż niepewne pomruki. Niemniej jednak, potrafił znaleźć w sobie empatię i zrozumienie dla innych, nie był aż tak wyprany z emocji, by nie dostrzegać strachu czającego się w oczach blondynki.
Jednakże jej kolejne pytanie odrobinę podkopało jego pewność, czy aby wszystko było z nią w porządku. Zareagował mieszanką zaskoczenia i wesołości, ta jednak zmyła się po chwili z twarzy samotnika i siląc się na jak najbardziej poważny ton zapytał: – Jesteś pewna, że nie uderzyłaś się w głowę? – To nie była odpowiedź, jakiej oczekiwała, być może nawet mogła ją dodatkowo nastraszyć, że wparowała do domu śniącego, ale obserwacja jej reakcji, była odrobinę zabawna. – Jestem galardem, z Finlandii, a to, że nie rozpalam ognia za pomocą magii obrazuje dwie rzeczy, moja ty towarzyszko z przypadku. – Z uśmiechem czającym się, jak kocie zza progiem gotowe skoczyć na swą ofiarę szczerząc kiełki i obnażając pazurki, był rozluźniony i odetchnął, lubił ten stan. Kiedy agresja gasła, a on miał pełną kontrolę nad swoim ciałem.
– Jesteś całkiem bystra i spostrzegawcza, a po drugie, chociaż masz wyraźne problemy, tak odbierasz dobrze emocje rozmówcy, a to przydatna umiejętność – zwłaszcza jak rozmawiasz z kimś, kto może w ułamku sekundy rozerwać cię na krwawe strzępy – dodał w myślach. – Jeśli chcesz zostań tu na noc, a rano pomogę ci odnaleźć się w okolicy, byś wróciła bezpiecznie do grupy, odpowiada ci to? – Odstawił kubek z naparem na stolik i spojrzał wyczekując odpowiedzi.
Bezimienny
Re: 31.01.2001 – Salon – V. Räikkönen & Bezimienny: L. Hansen Sob 25 Lis - 18:27
Pokiwała głową w momencie pytania o skrępowanie. Nie musiała chyba udawać, nie mając też przestrzeni na kłamstwo – wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały bowiem na to, że faktycznie pozostawała nielicho zestresowana podejściem Viggo. Być może w Finlandii takie zachowania były normalniejsze, ona jednak, jako Norweżka, trochę inaczej traktowała dotyk. Ten był często nachalny, niepotrzebny, odbierany jako coś nieeleganckiego. Mimo wszystko wrażenie te było przyjemne, szczególnie dla kogoś takiego jak Lotte – zwyczajnie uzależnionego w poznawaniu od innych zmysłów, niż jednie tak popularnego wzroku.
Kiedy padło natomiast pytanie o uraz głowy, od razu odebrała to jako żart. Bo to właśnie miał być żart, prawda? Wypowiedziany odpowiednio poważnym tonem, jednak wciąż żart, mający na celu wyśmiać jej spóźnione już nieco obawy. I chociaż słowa berserkera nie zostały przez nią zrozumiane zupełnie poprawnie, reakcja pozostawała jakby zgodne. Uśmiechnęła się lekko zmieszana, ba – usta rozwarły się nawet nieco, jakby chciała wypuścić z siebie ciche parsknięcie – do tego jednak nie doszło. Po raz kolejny w końcu spuściła wzrok, próbując przekalkulować w głowie jego słowa.
- Przepraszam, nie mogłam się domyślić… – reakcja… Mogła dziwić. Czyżby spodziewała się po nim jakiejś nietypowej choroby genetycznej, przez którą to nie chciał nadużywać magii? Najwyraźniej… Tak. Gdy sama posłyszeć miała diagnozę, naturalnie zainteresowała się tym tematem, być może liznęła więc informacji, która w naturalny sposób pozwoliła jej wyprzeć trzecią możliwość – tak przecież znaną. W końcu mieszkać jej przyszło ze ślepcem, który praktykował magię tylko w warunkach domowych. Nie powiązała tego jednak z brakiem możliwości używania magii – prędzej z brakiem chęci używania jej.
Na refleksję na pewno nadejdzie jeszcze czas.
- Jeżeli nie będzie to problemem… Faktycznie chciałabym zostać tu przez chwilę, ogrzać się i ochłonąć. – Słowa te zwieńczyła nachyleniem się w kierunku stołu, oparciem dłoni o jego powierzchnię, a potem, w momencie gdy palce wreszcie zlokalizować miały kubek – uniesieniem naczynia ku ustom. Widocznie współodczuwała z mylnie określonym jako chory Viggo – nie chciała, by ten w swojej bezmagicznej niedoli nie czuł się osamotniony. Gdyby chciała – jednym zaklęciem mogłaby przyciągnąć naczynie do siebie i korzystać z niego bez ryzyka ośmieszenia się. – Powinnam być wdzięczna Nornom, że trafiłam akurat na ciebie, Viggo – uśmiechnęła się, a gdyby Norny faktycznie słyszały jej słowa – mogłyby zaśmiać się na tyle głośno, by obudzić całą okolicę. Berserker i ślepiec, a napotkanie jego cieszyło Hansen.
Kiedy padło natomiast pytanie o uraz głowy, od razu odebrała to jako żart. Bo to właśnie miał być żart, prawda? Wypowiedziany odpowiednio poważnym tonem, jednak wciąż żart, mający na celu wyśmiać jej spóźnione już nieco obawy. I chociaż słowa berserkera nie zostały przez nią zrozumiane zupełnie poprawnie, reakcja pozostawała jakby zgodne. Uśmiechnęła się lekko zmieszana, ba – usta rozwarły się nawet nieco, jakby chciała wypuścić z siebie ciche parsknięcie – do tego jednak nie doszło. Po raz kolejny w końcu spuściła wzrok, próbując przekalkulować w głowie jego słowa.
- Przepraszam, nie mogłam się domyślić… – reakcja… Mogła dziwić. Czyżby spodziewała się po nim jakiejś nietypowej choroby genetycznej, przez którą to nie chciał nadużywać magii? Najwyraźniej… Tak. Gdy sama posłyszeć miała diagnozę, naturalnie zainteresowała się tym tematem, być może liznęła więc informacji, która w naturalny sposób pozwoliła jej wyprzeć trzecią możliwość – tak przecież znaną. W końcu mieszkać jej przyszło ze ślepcem, który praktykował magię tylko w warunkach domowych. Nie powiązała tego jednak z brakiem możliwości używania magii – prędzej z brakiem chęci używania jej.
Na refleksję na pewno nadejdzie jeszcze czas.
- Jeżeli nie będzie to problemem… Faktycznie chciałabym zostać tu przez chwilę, ogrzać się i ochłonąć. – Słowa te zwieńczyła nachyleniem się w kierunku stołu, oparciem dłoni o jego powierzchnię, a potem, w momencie gdy palce wreszcie zlokalizować miały kubek – uniesieniem naczynia ku ustom. Widocznie współodczuwała z mylnie określonym jako chory Viggo – nie chciała, by ten w swojej bezmagicznej niedoli nie czuł się osamotniony. Gdyby chciała – jednym zaklęciem mogłaby przyciągnąć naczynie do siebie i korzystać z niego bez ryzyka ośmieszenia się. – Powinnam być wdzięczna Nornom, że trafiłam akurat na ciebie, Viggo – uśmiechnęła się, a gdyby Norny faktycznie słyszały jej słowa – mogłyby zaśmiać się na tyle głośno, by obudzić całą okolicę. Berserker i ślepiec, a napotkanie jego cieszyło Hansen.
Viggo Räikkönen
Re: 31.01.2001 – Salon – V. Räikkönen & Bezimienny: L. Hansen Sob 25 Lis - 18:27
Viggo RäikkönenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Saariselkä, Finlandia
Wiek : 36 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : berserker
Zawód : najemnik, zawodowy szuler
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź
Atuty : lider (I), pięściarz (II), niedźwiedzia furia
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Był prostym człowiekiem, kiedy w blasku teleportacji wpadła do jego salonu nawiedziła go irytacja i to całkiem uzasadniona reakcja, lecz teraz po odbyciu krótszej rozmowy nabierał pewności co do czystych intencji kobiety, a przynajmniej na tą chwilę nie okazywała się opłaconym najemnikiem, który mógłby próbować pozbawić go życia w jego własnym domu, ten lęk, ta obawa nieustannie go dręczyły i nawet w pozornie bezbronnej osobie, jaka niefortunnym trafem wpadła do jego zacisza domowego widział z początku nieprzyjaciela, ten obraz stopniowo uległ zmianie, a mężczyzna, czując, że sen go morzy i trochę uciekając od tematu, bo nie było sensu rozwodzić się nad jego nie-magicznością uznał, że wstanie.
– Zostań na noc, a rankiem odprowadzę cię do twojej grupy, myślę, że wiem, gdzie też ci mogą się kryć. – Ostatnie słowa rzucał w lekkim zamyśle do samego siebie. – To niedaleko – uspokoił ją, momentalnie nie siląc się specjalnie, ale i wiedział, że sama miała, nikłe szanse, by trafić do celu. Było to dość przykre, lecz i nad tym nie zamierzał ronić łez, życie okrutnie ich doświadczało, każdego z osobna grunt, iż oddychała i mogła cokolwiek robić, cieszyć się wolnością i względną swobodą, rozwijać się w swych pasjach oraz kształtować umysł.
– Ta… – uśmiechnął się niezwykle kwaśno i westchnął ciężko, był śpiący. Zioła stygły z każdą sekundą, a tej nocy już niczego nie osiągną, była to zła pora na spacer po lesie, nawet w parze. Przy tej pogodzie łatwo zbłądzić, nawet jeśli znało się drogę. – Podam ci poduszki i koc. Prześpisz się tu na kanapie – zdecydował i jak powiedział, tak zaczął szykować jej posłanie przynosząc dwa grube koce i trzy poduszki, bo nie wiedział, jak ta lubi spać. Rozłożył kanapę i pościelił ją, aby była w miarę wygodna dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę, że mogła być głodna, ale widząc strach wymalowany na jej oczach jeszcze moment temu wątpił, by dała radę coś przełknąć i najwyżej wytrzyma do rana.
– Odpocznij, jestem tuż za ścianą. Wołaj, jeśli byś czegoś potrzebowała – oznajmił jej i zgasił światło, aby dać dziewczynie, chociaż iluzje prywatności w tym obcym domu. Pies jak cień przemknął za właścicielem i wskoczył na łóżko mężczyzny, bez wydania z siebie żadnego dźwięku. Najemnik był zmęczony.
Viggo i Bezimienny z tematu
– Zostań na noc, a rankiem odprowadzę cię do twojej grupy, myślę, że wiem, gdzie też ci mogą się kryć. – Ostatnie słowa rzucał w lekkim zamyśle do samego siebie. – To niedaleko – uspokoił ją, momentalnie nie siląc się specjalnie, ale i wiedział, że sama miała, nikłe szanse, by trafić do celu. Było to dość przykre, lecz i nad tym nie zamierzał ronić łez, życie okrutnie ich doświadczało, każdego z osobna grunt, iż oddychała i mogła cokolwiek robić, cieszyć się wolnością i względną swobodą, rozwijać się w swych pasjach oraz kształtować umysł.
– Ta… – uśmiechnął się niezwykle kwaśno i westchnął ciężko, był śpiący. Zioła stygły z każdą sekundą, a tej nocy już niczego nie osiągną, była to zła pora na spacer po lesie, nawet w parze. Przy tej pogodzie łatwo zbłądzić, nawet jeśli znało się drogę. – Podam ci poduszki i koc. Prześpisz się tu na kanapie – zdecydował i jak powiedział, tak zaczął szykować jej posłanie przynosząc dwa grube koce i trzy poduszki, bo nie wiedział, jak ta lubi spać. Rozłożył kanapę i pościelił ją, aby była w miarę wygodna dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę, że mogła być głodna, ale widząc strach wymalowany na jej oczach jeszcze moment temu wątpił, by dała radę coś przełknąć i najwyżej wytrzyma do rana.
– Odpocznij, jestem tuż za ścianą. Wołaj, jeśli byś czegoś potrzebowała – oznajmił jej i zgasił światło, aby dać dziewczynie, chociaż iluzje prywatności w tym obcym domu. Pies jak cień przemknął za właścicielem i wskoczył na łóżko mężczyzny, bez wydania z siebie żadnego dźwięku. Najemnik był zmęczony.
Viggo i Bezimienny z tematu