:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Wrzesień-październik 2000
05.09.2000 – Gabinet – E. Halvorsen & Bezimienny: A. Kivilaakso
2 posters
Bezimienny
Re: 05.09.2000 – Gabinet – E. Halvorsen & Bezimienny: A. Kivilaakso Sro 22 Lis - 19:32
05.09.2000
Jak co dzień minuty spędzone w gabinecie wlekły się Arji niemiłosiernie. Zaczęła pracę o 9 jak zwykle i przywitał ją czekający na biurku stos papierów do podpisania, kubek gorącej czarnej kawy i krótka notka od barmana będącego jednocześnie nieformalnym szefem wczorajszej zmiany. Spojrzała beznamiętnie na świstek.
Zmiana bez większych problemów. Dwóch gości się pobiło, ale to nikt ważny. Ratatoskr nie będzie się tym interesował. Zostawiam zamówienia do podpisu. Miłego dnia szefowo.
Cóż, ten dzień na pewno będzie miły.
Miała jeszcze dwie godziny na uporanie się z tym stosem papierów, aby o 11 w spokoju przyjąć gościa. I to nie byle jakiego. Nie co dzień zapraszała do siebie portrecistę, skandalistę i według niektórych plotek także fossegrima. Była ogromnie ciekawa tego człowieka, ale przede wszystkim potrzebowała teraz talentu Einara Halvorsena. Starzała się nieubłaganie i nawet jej cudowne geny nie mogły tego zatrzymać. Coraz trudniej było jej utrzymać uwagę mężczyzn, a ze swoimi pracownicami nie mogła już konkurować. To był ostatni moment, aby uwiecznić kobietę piękną i potężną, a nie jedynie cień tego piękna i potęgi.
Praca szła jej wyjątkowo opornie. Po części dlatego, że już dawno znudziło ją zamawianie alkoholu, którym bez problemu mogłaby upić całą dzielnicę, podpisywanie wypłat dla obsługi i pilnowanie podatków czy czynszu. Ale główną przyczyną tego stanu była ciekawość. Chciała sama sprawdzić ile jest prawdy w plotkach, które z łatwością wyciągała o podpitych klientów i czy faktycznie ulubiony malarz elit jest wart swojej ceny. Fakt, że znalazł dla niej czas tak szybko nieco jej schlebiał. W końcu to dowodziło jej pozycji i wpływów. Albo po prostu jej talary runiczne były tak samo dobre jak innych.
Tuż przed jedenastą podpisała ostatni dokument – zamówienie dziesięciu skrzynek francuskiego szampana, który sprzedawała klientom z czterokrotną przebitką. Wypiła ostatni łyk zimnej już kawy i naprędce uprzątnęła papiery z biurka. Wyciągała z szafki whisky i szklanki, gdy jej rozmyślania przerwało głośne pukanie do drzwi. Odstawiła na stolik trzymaną w dłoni butelkę i ruszyła do wejścia. W jej głowie zaświtała zabawna myśl. Fossegrim i huldra w jednym pokoju. Szykuje się zabawa. Ze swoim popisowym uśmiechem na ustach otworzyła drzwi.
– Zapraszam do środka. Nie mogłam się doczekać Pana wizyty.
Einar Halvorsen
Re: 05.09.2000 – Gabinet – E. Halvorsen & Bezimienny: A. Kivilaakso Sro 22 Lis - 19:51
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Korowód codzienności - znajomych twarzy powszednich, służących wiernie schematów - rozstąpił się, rezygnując z dawnych form dynamiki.
Dynamiki, która, pomimo zatartych w niej śladów zaskoczenia, tworzyła uwikłany ułudą, niestabilnie-stabilny azyl. Jeden list; jedno zlecenie oraz wpisane w naturę konsekwencji spotkanie, smakowały nowością i równocześnie niosły się trzepotaniem strachu. Chłodny jak stal niepokój, rezonował w ciele, by wreszcie wtopić się w zakamarki umysłu.
Nie było drogi odwrotu.
„Roztańczonej huldry” unikał bardziej niż świątyń, przyprawiających o nieprzyjemne mrowienie, pełznące po krzywiznach kręgosłupa, niosące się, panoszące, czerpiące siłę ze źródła, którego nie umiał wskazać. Świadomość, że mógłby spotkać osoby, noszące piętno tych samych, nieludzkich cech, przyprawiała go o niezdrową ciekawość, szybko zgniecioną, z determinacją podobną do pozbywania się nachalnego insekta - zamach paniki brał zawsze górę nad upewnieniem się, że nie tkwi sam w wytyczonym bagnie, że istnieją też inni (inne) brodzący, podobnie jak on w podłożu nieprzychylnego - i równie wpatrzonego w nich pożądliwie społeczeństwa. Zawsze, w podobnych chwilach, kołatało pytanie - co, jeśli się domyślą? Jeśli poznają prawdę? Jeśli odkryją, jeśli, jeśli- Był brudny. Czuł, jak obłuda zasycha na jego skórze.
Czuł obrzydzenie.
Zanim pojawił się u niej, klientki, dalekiej od pospolitych nabywców, noszących znane nazwiska o wieloletniej historii i równie długich zasługach, z obsesją - wiele razy przyglądał się sobie w lustrze. Dłoń drgnęła, w nagłym przypływie absurdalnego przestrachu, a jej opuszki zetknęły się z tkanką skóry, skąd jeszcze - niedawno - brał swój początek ogon. Nie było śladu. Jeden, wyłączny element, po którym można go racjonalnie osądzić - nie istniał.
Nie był już jednym z nich - był Einarem Halvorsenem - tym, którego sam zdołał stworzyć. Nie mógł się więcej bać.
- Niektóre rzeczy najlepiej omawia się osobiście. - Przywołał przejaśnienie uśmiechu natychmiast po otworzeniu się drzwi. Odwzajemniał entuzjazm kobiety, w głębi duszy uznając ich spotkanie za nieuchronną grę. Nie mógł jej w żaden sposób odmówić - unikanie właścicielki jednego z najbardziej wpływowych lokali, mogło skutkować o wiele większą, niechcianą dociekliwością, usiłującą zetknąć się z wyznawaną, fossegrimową naturą i poddać ją ostatecznym stemplom weryfikacji.
- Przyznaję - dodał, zdejmując płaszcz - że odłożyłem celowo jedno z istotnych pytań. - Nie mógł zawrócić, odkąd przekroczył próg. Odstawił odzienie wierzchnie i udał się za kobietą. Była - dokładnie jak podejrzewał - piękna, czego nie zdołał stłamsić w niej upływ lat. Z trudem nie wzdrygnął się, dostrzegając jednak niesforne zakończenie ogona, który wystawał zza materiału sukni.
Wiedział, że nawet bursztynowy, przygotowany trunek nie zdławi jego niesmaku.
- Chcę poznać, jaką ma pani wizję - kontynuował, mimo tego, niezłomnie. - Specjalne uwagi, dotyczące zamówienia - pozwolił sobie objaśnić - o ile tylko istnieją. - Sztuka malowania portretów, była ponadto sztuką dostosowania się do wymagań klienta. Obeznany w kaprysach - rzadziej uzasadnionych potrzebach - członków magicznych klanów, nie porzucał wypracowanych filarów, na których opierał swoją metodę działań.
(Wszystko, co powiązane z profesją.
Nic, co związane z nim samym).
Dynamiki, która, pomimo zatartych w niej śladów zaskoczenia, tworzyła uwikłany ułudą, niestabilnie-stabilny azyl. Jeden list; jedno zlecenie oraz wpisane w naturę konsekwencji spotkanie, smakowały nowością i równocześnie niosły się trzepotaniem strachu. Chłodny jak stal niepokój, rezonował w ciele, by wreszcie wtopić się w zakamarki umysłu.
Nie było drogi odwrotu.
„Roztańczonej huldry” unikał bardziej niż świątyń, przyprawiających o nieprzyjemne mrowienie, pełznące po krzywiznach kręgosłupa, niosące się, panoszące, czerpiące siłę ze źródła, którego nie umiał wskazać. Świadomość, że mógłby spotkać osoby, noszące piętno tych samych, nieludzkich cech, przyprawiała go o niezdrową ciekawość, szybko zgniecioną, z determinacją podobną do pozbywania się nachalnego insekta - zamach paniki brał zawsze górę nad upewnieniem się, że nie tkwi sam w wytyczonym bagnie, że istnieją też inni (inne) brodzący, podobnie jak on w podłożu nieprzychylnego - i równie wpatrzonego w nich pożądliwie społeczeństwa. Zawsze, w podobnych chwilach, kołatało pytanie - co, jeśli się domyślą? Jeśli poznają prawdę? Jeśli odkryją, jeśli, jeśli- Był brudny. Czuł, jak obłuda zasycha na jego skórze.
Czuł obrzydzenie.
Zanim pojawił się u niej, klientki, dalekiej od pospolitych nabywców, noszących znane nazwiska o wieloletniej historii i równie długich zasługach, z obsesją - wiele razy przyglądał się sobie w lustrze. Dłoń drgnęła, w nagłym przypływie absurdalnego przestrachu, a jej opuszki zetknęły się z tkanką skóry, skąd jeszcze - niedawno - brał swój początek ogon. Nie było śladu. Jeden, wyłączny element, po którym można go racjonalnie osądzić - nie istniał.
Nie był już jednym z nich - był Einarem Halvorsenem - tym, którego sam zdołał stworzyć. Nie mógł się więcej bać.
- Niektóre rzeczy najlepiej omawia się osobiście. - Przywołał przejaśnienie uśmiechu natychmiast po otworzeniu się drzwi. Odwzajemniał entuzjazm kobiety, w głębi duszy uznając ich spotkanie za nieuchronną grę. Nie mógł jej w żaden sposób odmówić - unikanie właścicielki jednego z najbardziej wpływowych lokali, mogło skutkować o wiele większą, niechcianą dociekliwością, usiłującą zetknąć się z wyznawaną, fossegrimową naturą i poddać ją ostatecznym stemplom weryfikacji.
- Przyznaję - dodał, zdejmując płaszcz - że odłożyłem celowo jedno z istotnych pytań. - Nie mógł zawrócić, odkąd przekroczył próg. Odstawił odzienie wierzchnie i udał się za kobietą. Była - dokładnie jak podejrzewał - piękna, czego nie zdołał stłamsić w niej upływ lat. Z trudem nie wzdrygnął się, dostrzegając jednak niesforne zakończenie ogona, który wystawał zza materiału sukni.
Wiedział, że nawet bursztynowy, przygotowany trunek nie zdławi jego niesmaku.
- Chcę poznać, jaką ma pani wizję - kontynuował, mimo tego, niezłomnie. - Specjalne uwagi, dotyczące zamówienia - pozwolił sobie objaśnić - o ile tylko istnieją. - Sztuka malowania portretów, była ponadto sztuką dostosowania się do wymagań klienta. Obeznany w kaprysach - rzadziej uzasadnionych potrzebach - członków magicznych klanów, nie porzucał wypracowanych filarów, na których opierał swoją metodę działań.
(Wszystko, co powiązane z profesją.
Nic, co związane z nim samym).
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 05.09.2000 – Gabinet – E. Halvorsen & Bezimienny: A. Kivilaakso Sro 22 Lis - 19:52
Nie do końca tak Arja wyobrażała sobie tego człowieka. Wiedziała, że mężczyzna ma około trzydziestu lat, spodziewała się więc osoby nieco starszej z wyglądu. Kogoś, na kim trzy dekady życia zdążyły już odcisnąć pewne piętno doświadczenia i obdarzyć wiedzą. Tymczasem jej gość sprawiał raczej wrażenie dwudziestolatka szukającego dopiero swojej ścieżki. W jej głowie znów pojawiła się ta natrętna myśl. Może faktycznie jest fossegrimem. W końcu w każdej plotce tkwi ziarno prawdy.
Gdy mężczyzna po raz pierwszy się odezwał, w jego głosie wybrzmiewała pewność siebie, której jak dotąd nie spotkała u żadnego przedstawiciela płci przeciwnej. Dotychczas wszyscy głupieli pod wpływem jej aury. Ich słowa były tak chwiejne i niepewne. Nawet jeśli któryś z nich potrafił się jej przeciwstawić, nie było to skuteczne w stu procentach. I miało jedną wadę – działało tak długo, jak długo dana osoba skupiała się na tym, by kontrować manipulację huldry. Gdy tylko taki jegomość poczuł się nieco pewniej i choć na chwilę stracił koncentrację, to ona przejmowała kontrolę. Ale nie tym razem. Jej rozmówca miał aurę. Nie był to dla niej żaden problem, w końcu była odporna na takie manipulacje. Ale wytrącało jej to oręż z ręki.
Słowa malarza ją zaskoczyły. Jaki temat nie mógł być poruszony listownie?
– Cóż to za pytanie? – powiedziała, prowadząc gościa w stronę foteli i niskiego stolika, na którym stały naszykowane wcześniej szklanki i butelka. Pochyliła się, by nalać sobie i mężczyźnie solidną porcję alkoholu, nie bawiąc się nawet w grzecznościowe pytania z rodzaju napije się pan czegoś? i ignorując fakt, że nie było nawet południa. Doskonale wiedziała, że w tym momencie spod materiału sukni na moment wyłonił się koniec jej ogona. Gdy znów zwróciła się twarzą do rozmówcy, od razu dostrzegła na jego twarzy to napięcie. Jakby z całych sił powstrzymywał cisnący się na usta grymas obrzydzenia. Nim usiadła, powolnym, wręcz teatralnym gestem poprawiła suknię na powrót chowając ogon w jej fałdach, tak jakby chciała powiedzieć wiem, że Pan to widział, Panie Halvorsen.
– Nie wiem, czy można to nazwać wizją, lub specjalnymi uwagami. – To pytanie nieco ją zaskoczyło, zwłaszcza, że nie była to kwestia, której nie mogliby ustalić korespondencyjnie. – Liczę przede wszystkim na to, że ktoś tak zdolny jak Pan, zdoła oddać nie tylko wygląd, ale również aurę. Chyba mnie Pan rozumie, jako osoba również posiadająca ten dar.
Skoro jej największy atut, jakim było mieszanie ludziom w głowach, zawiódł, postanowiła wyłożyć karty na stół i zobaczyć które z nich radzi sobie lepiej bez korzystania z aury. Mogła zaryzykować mając dwa asy w rękawie. Jednym z nich był fakt, że cała ta zabawa odbywa się za jej pieniądze. Drugim przewaga jaką zyskiwała z jawnego obnoszenia się ze swoimi genami.
Gdy mężczyzna po raz pierwszy się odezwał, w jego głosie wybrzmiewała pewność siebie, której jak dotąd nie spotkała u żadnego przedstawiciela płci przeciwnej. Dotychczas wszyscy głupieli pod wpływem jej aury. Ich słowa były tak chwiejne i niepewne. Nawet jeśli któryś z nich potrafił się jej przeciwstawić, nie było to skuteczne w stu procentach. I miało jedną wadę – działało tak długo, jak długo dana osoba skupiała się na tym, by kontrować manipulację huldry. Gdy tylko taki jegomość poczuł się nieco pewniej i choć na chwilę stracił koncentrację, to ona przejmowała kontrolę. Ale nie tym razem. Jej rozmówca miał aurę. Nie był to dla niej żaden problem, w końcu była odporna na takie manipulacje. Ale wytrącało jej to oręż z ręki.
Słowa malarza ją zaskoczyły. Jaki temat nie mógł być poruszony listownie?
– Cóż to za pytanie? – powiedziała, prowadząc gościa w stronę foteli i niskiego stolika, na którym stały naszykowane wcześniej szklanki i butelka. Pochyliła się, by nalać sobie i mężczyźnie solidną porcję alkoholu, nie bawiąc się nawet w grzecznościowe pytania z rodzaju napije się pan czegoś? i ignorując fakt, że nie było nawet południa. Doskonale wiedziała, że w tym momencie spod materiału sukni na moment wyłonił się koniec jej ogona. Gdy znów zwróciła się twarzą do rozmówcy, od razu dostrzegła na jego twarzy to napięcie. Jakby z całych sił powstrzymywał cisnący się na usta grymas obrzydzenia. Nim usiadła, powolnym, wręcz teatralnym gestem poprawiła suknię na powrót chowając ogon w jej fałdach, tak jakby chciała powiedzieć wiem, że Pan to widział, Panie Halvorsen.
– Nie wiem, czy można to nazwać wizją, lub specjalnymi uwagami. – To pytanie nieco ją zaskoczyło, zwłaszcza, że nie była to kwestia, której nie mogliby ustalić korespondencyjnie. – Liczę przede wszystkim na to, że ktoś tak zdolny jak Pan, zdoła oddać nie tylko wygląd, ale również aurę. Chyba mnie Pan rozumie, jako osoba również posiadająca ten dar.
Skoro jej największy atut, jakim było mieszanie ludziom w głowach, zawiódł, postanowiła wyłożyć karty na stół i zobaczyć które z nich radzi sobie lepiej bez korzystania z aury. Mogła zaryzykować mając dwa asy w rękawie. Jednym z nich był fakt, że cała ta zabawa odbywa się za jej pieniądze. Drugim przewaga jaką zyskiwała z jawnego obnoszenia się ze swoimi genami.
Einar Halvorsen
Re: 05.09.2000 – Gabinet – E. Halvorsen & Bezimienny: A. Kivilaakso Sro 22 Lis - 19:52
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Strużka obawy przemknęła po tafli otaczającej - osaczającej - rzeczywistości; drzwi do mieszkania zamknęły się niczym paszcza mitycznej bestii, mlaskając szczękami zamka. Gabinet obrastał w myślach pojęciem celi, pułapki, do której wnętrza wszedł dobrowolnie, nie wymagając nawet szczególnych błysków zachęty.
Żałosne.
Chciał tutaj być. Nie chciał tu być. Chciał uciec - chciał zostać - chciał poznać ją - nie chciał, przenigdy, mieć jakiejkolwiek styczności.
Chciał z nią rozmawiać.
Nie chciał uronić słowa.
Wplątany w przenikliwą rozgrywkę; w drobnostki słów, zagnieżdżonych w powietrzu i posyłanych gestów, wdający się w niefortunną bójkę z żelazną prawdą na temat samego siebie. Przeczący zaciekle temu, czemu nie można zaprzeczyć. Labirynt kłamstw wzrastał w czasie, który, równie nieustępliwie, podnosił gardłowy rechot - zawsze, co kilka dni. Ogon był przypomnieniem, wytknięciem ułomności oszustwa, plączącą się, obrzydliwą skazą. Zawsze o nim pamiętał. Zawsze do niego wracał, wypełzał, tworząc kolejny segment drabiny kręgów.
Widziała. Zauważyła. Drobna, lecz dostrzegalna odraza - drzazga zazdrości? (nie bała się samej siebie, nie okrywała się wstydem). Uznał, że podobne wzdrygnięcie działa na jego korzyść - fossegrimowie naturalnie nie przepadali za jej (bogowie, za ich) gatunkiem. Wysłuchał, z zaciekawieniem, stawianych portretowi wymagań. Aura. Pragnęła aury - z którą, podobnie jak on, była nierozerwalna. Mogli ją stłumić, ale nie byli w stanie ugasić jej całkowicie. Spojrzenia, pchane instynktem, lgnęły wciąż do nich jak zabłąkane ćmy. W miarę upływu czasu, zdołał zupełnie przywyknąć, do świadomości, że nigdy nie będzie nikim skrywanym w tłumie, nie stanie się nieistotną, wyblakłą cząstką strumienia wielu przechodniów, mknącego nurtem pośpiechu.
Był fossegrimem. Przed każdym innym i przed nią; potomkiem doskonałych artystów.
Miał zamiar podtrzymać wzdrygnięcie w następnej garści dzielonych w dialogu zdań.
- Nie wiem, czy posiadam ten dar - opanowany tembr głosu tylko pozornie nie zdradzał rozdziału dwóch, tak podobnych i jednocześnie tak różnych pojęć. - Nie wiem, czy możemy w ogóle się porównywać. - Artysta i kusicielka. Osoba oddana sztuce i osoba oddana przewrotnej magii, dewastująca rozsądek, depcząca czarem uśmiechów oraz obietnic, których nie zamierzała spełnić.
(Jak wielu zdołałeś urzec?
Jak wielu ci zaufało?
Jak wielu mogło cię kochać?
Jak wielu - wszystkich - zawiodłeś na ścieżce swojego życia?)
- Jestem jednak świadomy, co miała pani na myśli - szybka oraz niezbędna osłoda wytłumaczenia. Był nadal chętny do prowadzenia współpracy. O dziwo - prosiła o aurę kogoś, kto nie ulegał jej wpływom.
Przysunął bliżej szklaneczkę. Napój ospale drgnął.
Uniósł spojrzenie.
- Mężczyźni - oznajmił, z dozą pobłażliwości; mógł doskonale przewidzieć ich zachowanie, do którego zdołali ją przyzwyczaić - zrobią dla pani wszystko - kąciki ust drgnęły, podtrzymując nieznacznie szerszy niż dotąd uśmiech. Wszystko - więcej, niż tylko pieniądze, które rozrzutnie pozostawiają w klubie.
Żałosne.
Chciał tutaj być. Nie chciał tu być. Chciał uciec - chciał zostać - chciał poznać ją - nie chciał, przenigdy, mieć jakiejkolwiek styczności.
Chciał z nią rozmawiać.
Nie chciał uronić słowa.
Wplątany w przenikliwą rozgrywkę; w drobnostki słów, zagnieżdżonych w powietrzu i posyłanych gestów, wdający się w niefortunną bójkę z żelazną prawdą na temat samego siebie. Przeczący zaciekle temu, czemu nie można zaprzeczyć. Labirynt kłamstw wzrastał w czasie, który, równie nieustępliwie, podnosił gardłowy rechot - zawsze, co kilka dni. Ogon był przypomnieniem, wytknięciem ułomności oszustwa, plączącą się, obrzydliwą skazą. Zawsze o nim pamiętał. Zawsze do niego wracał, wypełzał, tworząc kolejny segment drabiny kręgów.
Widziała. Zauważyła. Drobna, lecz dostrzegalna odraza - drzazga zazdrości? (nie bała się samej siebie, nie okrywała się wstydem). Uznał, że podobne wzdrygnięcie działa na jego korzyść - fossegrimowie naturalnie nie przepadali za jej (bogowie, za ich) gatunkiem. Wysłuchał, z zaciekawieniem, stawianych portretowi wymagań. Aura. Pragnęła aury - z którą, podobnie jak on, była nierozerwalna. Mogli ją stłumić, ale nie byli w stanie ugasić jej całkowicie. Spojrzenia, pchane instynktem, lgnęły wciąż do nich jak zabłąkane ćmy. W miarę upływu czasu, zdołał zupełnie przywyknąć, do świadomości, że nigdy nie będzie nikim skrywanym w tłumie, nie stanie się nieistotną, wyblakłą cząstką strumienia wielu przechodniów, mknącego nurtem pośpiechu.
Był fossegrimem. Przed każdym innym i przed nią; potomkiem doskonałych artystów.
Miał zamiar podtrzymać wzdrygnięcie w następnej garści dzielonych w dialogu zdań.
- Nie wiem, czy posiadam ten dar - opanowany tembr głosu tylko pozornie nie zdradzał rozdziału dwóch, tak podobnych i jednocześnie tak różnych pojęć. - Nie wiem, czy możemy w ogóle się porównywać. - Artysta i kusicielka. Osoba oddana sztuce i osoba oddana przewrotnej magii, dewastująca rozsądek, depcząca czarem uśmiechów oraz obietnic, których nie zamierzała spełnić.
(Jak wielu zdołałeś urzec?
Jak wielu ci zaufało?
Jak wielu mogło cię kochać?
Jak wielu - wszystkich - zawiodłeś na ścieżce swojego życia?)
- Jestem jednak świadomy, co miała pani na myśli - szybka oraz niezbędna osłoda wytłumaczenia. Był nadal chętny do prowadzenia współpracy. O dziwo - prosiła o aurę kogoś, kto nie ulegał jej wpływom.
Przysunął bliżej szklaneczkę. Napój ospale drgnął.
Uniósł spojrzenie.
- Mężczyźni - oznajmił, z dozą pobłażliwości; mógł doskonale przewidzieć ich zachowanie, do którego zdołali ją przyzwyczaić - zrobią dla pani wszystko - kąciki ust drgnęły, podtrzymując nieznacznie szerszy niż dotąd uśmiech. Wszystko - więcej, niż tylko pieniądze, które rozrzutnie pozostawiają w klubie.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 05.09.2000 – Gabinet – E. Halvorsen & Bezimienny: A. Kivilaakso Sro 22 Lis - 19:52
Wiedziała, że tak otwarte nawiązanie do jego aury jest ryzykowne. To co w jej przypadku było wiedzą powszechną, w jego stawało się powtarzaną w ukryciu plotką. Mógł się oburzać, mógł zaprzeczać, mógł udawać. Ale tego nie zrobił. Zamiast tego wykorzystał jej własną broń przeciw niej. Byli podobni, ale nie tacy sami. Nie pozostawił jej co do tego złudzeń. Przez sekundę myślała, że wyjdzie oburzony takimi insynuacjami, a jej taktyka posypie się jak domek z kart. Jednak już po chwili przymilne słowa wyjaśnienia i uśmiech mający ukoić jej zranioną dumę, utwierdziły ją w przekonaniu, że jeden atut nie zawiódł. Pieniądze.
Upiła łyk alkoholu, który przyjemnie zapiekł ją w gardle i uśmiechnęła się bardziej do siebie niż do rozmówcy. Nie zamierzała dłużej sugerować wprost, że w gruncie rzeczy są tym samym. Manipulatorami żerującymi na słabości ich otoczenia mniej lub bardziej świadomie korzystającymi z daru aury. Tak naprawdę różniły ich tylko dwie rzeczy – ogon i opinia świata. Obdarci z oceniającego spojrzenia byli zdumiewająco wręcz podobni. Zaczęła nawet wątpić w opisywaną w starych podaniach niechęć ich gatunków do siebie.
– Nie przeczę, że jest między nami zasadnicza różnica. Przed Panem los otwiera drzwi, a przede mną zamyka.
Pomiędzy fałdami gładkiego materiału sukni koniec jej ogona poruszał się miarowo na boki. Jak metronom nadający rytm tej rozmowie. Tik-tak, tik-tak, tik-tak. Sztych za sztych. Jego odpowiedź wydała się jej wręcz zabawna. Tak jak mężczyźni dla niej, tak kobiety dla niego zrobiłyby wszystko. I nie byłoby to dla nich nawet powodem do wstydu.
– O zmierzchu zrobią wszystko, o świcie będą żałować wszystkiego. Znajomością z huldrą nie można pochwalić się na salonach, nie to co z fossegrimem. Nawet mnie nie dziwi, że niektóre z nas wolą się okaleczać, niż widzieć tą odrazę do samego siebie, w oczach mężczyzn, którzy im ulegają.- Jak na zawołanie jej ogon ożywił się bardziej, wywołując ruch materiału pod którym się skrywał. Widziała na twarzy malarza coraz większe napięcie, mogące być skrywanym obrzydzeniem lub ciekawością, ale mimo tego nie odwrócił wzroku. – Odbiegamy jednak coraz bardziej od meritum. Czy taka zachcianka jak moja, jest w ogóle możliwa do spełnienia?
Wiedziała, że powiedziała o kilka słów za dużo. Żal na niesprawiedliwość świata, mógł być w końcu odebrany jak wyrzut w stosunku do uprzywilejowanego w społeczeństwie fossegrima. Miała nadzieję, że szybkie przejście do kwestii obrazu sprawi, że mężczyzna nie unie się oburzeniem. Coraz bardziej zależało jej nie tylko na portrecie, ale również, a może przede wszystkim na dłuższej rozmowie. To usprawiedliwiało cofnięcie się o krok teraz, by zyskać w przyszłości.
Upiła łyk alkoholu, który przyjemnie zapiekł ją w gardle i uśmiechnęła się bardziej do siebie niż do rozmówcy. Nie zamierzała dłużej sugerować wprost, że w gruncie rzeczy są tym samym. Manipulatorami żerującymi na słabości ich otoczenia mniej lub bardziej świadomie korzystającymi z daru aury. Tak naprawdę różniły ich tylko dwie rzeczy – ogon i opinia świata. Obdarci z oceniającego spojrzenia byli zdumiewająco wręcz podobni. Zaczęła nawet wątpić w opisywaną w starych podaniach niechęć ich gatunków do siebie.
– Nie przeczę, że jest między nami zasadnicza różnica. Przed Panem los otwiera drzwi, a przede mną zamyka.
Pomiędzy fałdami gładkiego materiału sukni koniec jej ogona poruszał się miarowo na boki. Jak metronom nadający rytm tej rozmowie. Tik-tak, tik-tak, tik-tak. Sztych za sztych. Jego odpowiedź wydała się jej wręcz zabawna. Tak jak mężczyźni dla niej, tak kobiety dla niego zrobiłyby wszystko. I nie byłoby to dla nich nawet powodem do wstydu.
– O zmierzchu zrobią wszystko, o świcie będą żałować wszystkiego. Znajomością z huldrą nie można pochwalić się na salonach, nie to co z fossegrimem. Nawet mnie nie dziwi, że niektóre z nas wolą się okaleczać, niż widzieć tą odrazę do samego siebie, w oczach mężczyzn, którzy im ulegają.- Jak na zawołanie jej ogon ożywił się bardziej, wywołując ruch materiału pod którym się skrywał. Widziała na twarzy malarza coraz większe napięcie, mogące być skrywanym obrzydzeniem lub ciekawością, ale mimo tego nie odwrócił wzroku. – Odbiegamy jednak coraz bardziej od meritum. Czy taka zachcianka jak moja, jest w ogóle możliwa do spełnienia?
Wiedziała, że powiedziała o kilka słów za dużo. Żal na niesprawiedliwość świata, mógł być w końcu odebrany jak wyrzut w stosunku do uprzywilejowanego w społeczeństwie fossegrima. Miała nadzieję, że szybkie przejście do kwestii obrazu sprawi, że mężczyzna nie unie się oburzeniem. Coraz bardziej zależało jej nie tylko na portrecie, ale również, a może przede wszystkim na dłuższej rozmowie. To usprawiedliwiało cofnięcie się o krok teraz, by zyskać w przyszłości.
Einar Halvorsen
Re: 05.09.2000 – Gabinet – E. Halvorsen & Bezimienny: A. Kivilaakso Sro 22 Lis - 19:53
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Myśl na jej temat; myśl również na temat siebie. Źle, źle, niedobrze – chciałby opróżnić czaszkę. Oddałby wiele, naprawdę wiele za pustkę, za ciszę w taśmach neuronów. (Niedoścignione pragnienie, które się nigdy nie spełni). Głowę wypchaną ma jak ogromną walizkę, zapakowaną w podróż. Mnóstwo szmat dywagacji. Jest zły, przede wszystkim na siebie. Przeważa szarość, prawdziwy całokształt życia, nijakie tkaniny myśli, prawda, już pozbawiona upiększeń. Tam – w niepojętej głębi, nieoświetlonej przez wścibskie promienie słońca, w obolałej wręcz, zatłoczonej głowie – jest obrzydliwym odmieńcem. Abominacją. Miała rację. Każde jej słowo przypieczętował: racja. Czy mogła wiedzieć? Nie, niemożliwe. Nie tkwiła pod jego skórą. Nie mogła zajrzeć do wnętrza, gdzie zdołał pogrzebać prawdę. Ukrył ją, z namaszczeniem, głęboko, w szczelnie zamkniętej trumnie niedopowiedzeń. Narzucił całun milczenia.
– Większa część obaw, niestety – glos stał się zaskakująco pewny, głos obiektywnych stwierdzeń – ma swoje uzasadnienie. – Porwania, zabójstwa, przewrotność samej natury. Ludzki, upragniony kochanek, wyniesiony nad innych, nieskrępowana cielesność. Podrzucanie swych dzieci, zarówno pięknych, które odziedziczyły dar, jak i szkaradnych – niechciane, kukułcze pisklęta. Znał plotki, dotyczące jej klubu. Każdy wychodził z opustoszałym portfelem, nie zawsze z własnej, nieprzymuszonej woli. Być może – zasłużyli na wszystko. Na ich pogardę. Na ciągłe okaleczanie, by zyskać choć odrobinę szacunku, by wydrzeć z ich duszy więcej niż pożądanie i strach.
Szczęśliwie – artysta, którego stworzył, nie miał być jednym z nich.
Jej ogon. Zbyt niespokojny, z jednej strony na drugą. Nie może na niego patrzeć; musi na niego patrzeć. Zniekształca materiał sukni.
Kiedy ostatnio mógł obserwować swój? Jest podobny (nie, nie myśl o tym), ma brązowy koniuszek (zamknij się), pęczek brązowych włosów. Widział go, znacznie częściej, gdy leżał, oddzielony od ciała. Nieżywy. W jego bezruchu kryło się jawne: wrócę.
– Jak najbardziej – nuta zdziwienia przemknęła, na całe szczęście nieznaczna. – Możliwe i niemożliwe, każde z nich da się spełnić – obraz jest zawsze wizją. Wizje nie znają granic. Wiedział, jak funkcjonuje aura, choć nie mógł jej bezpośrednio odczuć – był w stanie czytać z reakcji, z grymasów innych, z rumieńców onieśmielonych dziewcząt.
Uniósł szklaneczkę. Prawdziwy aromat whisky – zajeżdżający-piwnicą. Wszyscy, wyborni znawcy nabiliby go na pal. A jednak – lubił ten bursztynowy trunek, wodę-piwniczną życia, palącą wodę, zostawiającą w przełyku przez kilka momentów ciepło.
– Większa część obaw, niestety – glos stał się zaskakująco pewny, głos obiektywnych stwierdzeń – ma swoje uzasadnienie. – Porwania, zabójstwa, przewrotność samej natury. Ludzki, upragniony kochanek, wyniesiony nad innych, nieskrępowana cielesność. Podrzucanie swych dzieci, zarówno pięknych, które odziedziczyły dar, jak i szkaradnych – niechciane, kukułcze pisklęta. Znał plotki, dotyczące jej klubu. Każdy wychodził z opustoszałym portfelem, nie zawsze z własnej, nieprzymuszonej woli. Być może – zasłużyli na wszystko. Na ich pogardę. Na ciągłe okaleczanie, by zyskać choć odrobinę szacunku, by wydrzeć z ich duszy więcej niż pożądanie i strach.
Szczęśliwie – artysta, którego stworzył, nie miał być jednym z nich.
Jej ogon. Zbyt niespokojny, z jednej strony na drugą. Nie może na niego patrzeć; musi na niego patrzeć. Zniekształca materiał sukni.
Kiedy ostatnio mógł obserwować swój? Jest podobny (nie, nie myśl o tym), ma brązowy koniuszek (zamknij się), pęczek brązowych włosów. Widział go, znacznie częściej, gdy leżał, oddzielony od ciała. Nieżywy. W jego bezruchu kryło się jawne: wrócę.
– Jak najbardziej – nuta zdziwienia przemknęła, na całe szczęście nieznaczna. – Możliwe i niemożliwe, każde z nich da się spełnić – obraz jest zawsze wizją. Wizje nie znają granic. Wiedział, jak funkcjonuje aura, choć nie mógł jej bezpośrednio odczuć – był w stanie czytać z reakcji, z grymasów innych, z rumieńców onieśmielonych dziewcząt.
Uniósł szklaneczkę. Prawdziwy aromat whisky – zajeżdżający-piwnicą. Wszyscy, wyborni znawcy nabiliby go na pal. A jednak – lubił ten bursztynowy trunek, wodę-piwniczną życia, palącą wodę, zostawiającą w przełyku przez kilka momentów ciepło.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 05.09.2000 – Gabinet – E. Halvorsen & Bezimienny: A. Kivilaakso Sro 22 Lis - 19:53
Ponownie jej się udało. Jej gość już kilkukrotnie miał pretekst, by wstać i z teatralnym oburzeniem opuścić jej gabinet. Ale mimo wszystko nadal rozmawiali. Co więcej, jego ostatnie słowo przywróciły jej wiarę w sukces tej współpracy. Spełnić niemożliwe. Brzmiało to niezwykle kusząco. Wizja portretu, obok którego żaden mężczyzna nie przejdzie obojętnie. Magnetyzm aury przelany na płótno.
Upiła łyk whisky delektując się wizją tej współpracy. Ochłonęła już po nieco zbyt szczerym wyznaniu i od tej chwili postanowiła skupić się wyłącznie na meritum. To o obraz jej chodzi. Reszta to otoczka, która na moment przyćmiła główny temat. Ale od tego momentu musiała się skupić. W końcu nie rozmawiała z kimś, kto da się owinąć wokół palca. Nie mogła sobie pozwolić na kolejną utratę kontroli nad własnymi myślami i słowami. Znów zbłądzić na grząskim gruncie.
– Widzę, że to, co do tej pory o Panu słyszałam, to nie tylko plotki. – Uśmiechnęła się uprzejmie. – U innych zamawia się zwykłe obrazy, a u Pana dzieła. – Chciała nieco połechtać jego ego. Ostatecznie zażegnać wszelkie niesnaski.
Teatralna skromność, uprzejme zaprzeczenie i już wiedziała. Trafiła w czułą strunę malarza przekonanego o swoim niebywałym talencie. Tacy ludzie jak oni byli łasi na komplementy. Po prostu każde z nich dostarczało sobie tych bodźców w inny sposób. Obserwowała jego coraz pewniejsze ruchy – dłoń unoszącą szklankę z gracją arystokraty, wyniosłe gesty zdradzające obycie na salonach, lekko drwiące spojrzenie. Po dotychczasowym roztargnieniu jej rozmówcy nie było już śladu.
Jaj ogon wreszcie uspokoił się, tak jak i sama właścicielka. Suknia znów była idealnie gładka. Gdyby ktoś spojrzał na nią teraz, nie wiedziałby co tak naprawdę skrywa pod sobą tkanina. Nie mógłby odgadnąć, że jeszcze przed chwilą prężył się tam atrybut odmieńca.
Wskoczyli na swoje miejsca w teatrze konwenansów. Portrecista i portretowana. Dwie strony kontraktu na granicy biznesu i sztuki. Od tego momentu rozmowa powinna już toczyć się bez zakłóceń, zgodnie z wyuczonym schematem.
– Nie będę ukrywać, że jak dotąd nie byłam portretowana. – Uprzejmy głos, wyuczony uśmiech. Konwenanse, konwenanse, konwenanse. – Jak przebiega proces tworzenia takiego obrazu? – Cierpliwie słuchała jego wyjaśnień. Potakiwała. Uśmiechała się. Idealnie odgrywała rolę niezorientowanej klientki, tak jak on idealnie odgrywał rolę malarza objaśniającego proces powstawania dzieła.
Upiła łyk whisky delektując się wizją tej współpracy. Ochłonęła już po nieco zbyt szczerym wyznaniu i od tej chwili postanowiła skupić się wyłącznie na meritum. To o obraz jej chodzi. Reszta to otoczka, która na moment przyćmiła główny temat. Ale od tego momentu musiała się skupić. W końcu nie rozmawiała z kimś, kto da się owinąć wokół palca. Nie mogła sobie pozwolić na kolejną utratę kontroli nad własnymi myślami i słowami. Znów zbłądzić na grząskim gruncie.
– Widzę, że to, co do tej pory o Panu słyszałam, to nie tylko plotki. – Uśmiechnęła się uprzejmie. – U innych zamawia się zwykłe obrazy, a u Pana dzieła. – Chciała nieco połechtać jego ego. Ostatecznie zażegnać wszelkie niesnaski.
Teatralna skromność, uprzejme zaprzeczenie i już wiedziała. Trafiła w czułą strunę malarza przekonanego o swoim niebywałym talencie. Tacy ludzie jak oni byli łasi na komplementy. Po prostu każde z nich dostarczało sobie tych bodźców w inny sposób. Obserwowała jego coraz pewniejsze ruchy – dłoń unoszącą szklankę z gracją arystokraty, wyniosłe gesty zdradzające obycie na salonach, lekko drwiące spojrzenie. Po dotychczasowym roztargnieniu jej rozmówcy nie było już śladu.
Jaj ogon wreszcie uspokoił się, tak jak i sama właścicielka. Suknia znów była idealnie gładka. Gdyby ktoś spojrzał na nią teraz, nie wiedziałby co tak naprawdę skrywa pod sobą tkanina. Nie mógłby odgadnąć, że jeszcze przed chwilą prężył się tam atrybut odmieńca.
Wskoczyli na swoje miejsca w teatrze konwenansów. Portrecista i portretowana. Dwie strony kontraktu na granicy biznesu i sztuki. Od tego momentu rozmowa powinna już toczyć się bez zakłóceń, zgodnie z wyuczonym schematem.
– Nie będę ukrywać, że jak dotąd nie byłam portretowana. – Uprzejmy głos, wyuczony uśmiech. Konwenanse, konwenanse, konwenanse. – Jak przebiega proces tworzenia takiego obrazu? – Cierpliwie słuchała jego wyjaśnień. Potakiwała. Uśmiechała się. Idealnie odgrywała rolę niezorientowanej klientki, tak jak on idealnie odgrywał rolę malarza objaśniającego proces powstawania dzieła.
Einar Halvorsen
Re: 05.09.2000 – Gabinet – E. Halvorsen & Bezimienny: A. Kivilaakso Sro 22 Lis - 19:53
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Uprzejma słodycz, płynąca szczodrze spomiędzy krawędzi warg – setki, tysiące nakładających się komplementów, tworzących jeden wymyślny trans uwielbienia. Poruszające się na granicy dobrowolności usta, linie pełnej czerwieni natchnione trującą aurą. Znajomy schemat odciskanego piętna; władzy, której obecnie nie miał, o czym wygłaszał poruszający się wcześniej ogon.
Uśmiech był doskonałą formą, w której zamknął odpowiedź – posłuszna, mimiczna maska trzymała jego oblicze w przyjaznym rozpogodzeniu. Na peryferiach otaczającej go świadomości, pełgała niemniej podejrzliwość – łyżeczka dziegciu nadkażająca miód miłych słów, płynącej szczodrze pochwały.
– Musiała pani dotychczas często odmawiać – nie pozostawał jej dłużny; teatr zdziwienia zagrany z niewymuszoną gładkością; leniwe drgnięcie kącików ust zwiastowało poszerzenie uśmiechu. Domyślał się, że z pewnością nie był jedynym, napotkanym artystą – albo osobą trwającą złudnie w tym przekonaniu. Wielu z nich, posłusznych i poruszanych z łatwością niczym kukiełki, pragnęłoby jej uwagi na dłużej niż tylko kilka, łaskawie ofiarowanych chwil. Wielu z nich, mogłoby ją zapewniać, że chce uczynić ją muzą od teraz na samą wieczność swojej malarskiej sztuki.
– Wiele osób chciałoby znać odpowiedź – cichy, stłumiony śmiech, ustąpił posłusznie miejsca kolejnym, mającym zapaść w powietrzu zdaniom: – Istnieją różne techniki, ale nie sądzę, by odgrywały tutaj nadrzędną rolę. Każda z nich jest wieńczona praktycznie zawsze zaklęciem, które pomaga utrwalić dzieło oraz nadać mu właściwej dynamiki – uznał, że krótki wykład, nawet banalny, nakreślający ledwie podstawy podstaw, byłby w rzeczywistości nużący i niepotrzebny. Czy miało, choćby drobne znaczenie zadawane przez wiele lat w środowisku artystów pytanie – hołdowanie tradycji czy wolna i wygodniejsza alla prima? Prawdziwa sztuka tkwiła w rzeczywistej niewiedzy, w pojęciu, które nie było w stanie wypełnić naczyń właściwych, dostępnych słów. Niewiedzy, zasianej w umysłach twórców, stających się narzędziami poddawanymi wyższej, płynącej z ich wnętrza sile. Nigdy nie spytał siebie, dlaczego właśnie maluje – z którego źródła zaczerpnął podobny motyw. Ręka, jeszcze chłopięca, a później ręka mężczyzny sama, nieposkromiona, garnęła się wpierw do szkicu.
– Jeśli chodzi o panią, proszę się nic nie martwić – upewnił swą rozmówczynię – tak długo, jak będzie miała pani cierpliwość, aby mi zapozować – serdeczna półżartobliwość przemknęła w tembrze gnieżdżącego się krótkotrwale głosu. Nie miał pewności, w którym miejscu konkretnie tkwiła jej dociekliwość; gdzie kryło się jej zwątpienie.
Nuta tajemniczości działała jednak – w każdym, potencjalnym przypadku – na nieuchronną korzyść. Kim byłby twórca bez posiadanych sekretów na temat swojego dzieła? (...bez kłamstw powtarzanych jak mantra, wpajanych swoim odbiorcom, bez fałszywego ukazywania starannie zaplanowanej cząstki oszukańczego ja?)
Uśmiech był doskonałą formą, w której zamknął odpowiedź – posłuszna, mimiczna maska trzymała jego oblicze w przyjaznym rozpogodzeniu. Na peryferiach otaczającej go świadomości, pełgała niemniej podejrzliwość – łyżeczka dziegciu nadkażająca miód miłych słów, płynącej szczodrze pochwały.
– Musiała pani dotychczas często odmawiać – nie pozostawał jej dłużny; teatr zdziwienia zagrany z niewymuszoną gładkością; leniwe drgnięcie kącików ust zwiastowało poszerzenie uśmiechu. Domyślał się, że z pewnością nie był jedynym, napotkanym artystą – albo osobą trwającą złudnie w tym przekonaniu. Wielu z nich, posłusznych i poruszanych z łatwością niczym kukiełki, pragnęłoby jej uwagi na dłużej niż tylko kilka, łaskawie ofiarowanych chwil. Wielu z nich, mogłoby ją zapewniać, że chce uczynić ją muzą od teraz na samą wieczność swojej malarskiej sztuki.
– Wiele osób chciałoby znać odpowiedź – cichy, stłumiony śmiech, ustąpił posłusznie miejsca kolejnym, mającym zapaść w powietrzu zdaniom: – Istnieją różne techniki, ale nie sądzę, by odgrywały tutaj nadrzędną rolę. Każda z nich jest wieńczona praktycznie zawsze zaklęciem, które pomaga utrwalić dzieło oraz nadać mu właściwej dynamiki – uznał, że krótki wykład, nawet banalny, nakreślający ledwie podstawy podstaw, byłby w rzeczywistości nużący i niepotrzebny. Czy miało, choćby drobne znaczenie zadawane przez wiele lat w środowisku artystów pytanie – hołdowanie tradycji czy wolna i wygodniejsza alla prima? Prawdziwa sztuka tkwiła w rzeczywistej niewiedzy, w pojęciu, które nie było w stanie wypełnić naczyń właściwych, dostępnych słów. Niewiedzy, zasianej w umysłach twórców, stających się narzędziami poddawanymi wyższej, płynącej z ich wnętrza sile. Nigdy nie spytał siebie, dlaczego właśnie maluje – z którego źródła zaczerpnął podobny motyw. Ręka, jeszcze chłopięca, a później ręka mężczyzny sama, nieposkromiona, garnęła się wpierw do szkicu.
– Jeśli chodzi o panią, proszę się nic nie martwić – upewnił swą rozmówczynię – tak długo, jak będzie miała pani cierpliwość, aby mi zapozować – serdeczna półżartobliwość przemknęła w tembrze gnieżdżącego się krótkotrwale głosu. Nie miał pewności, w którym miejscu konkretnie tkwiła jej dociekliwość; gdzie kryło się jej zwątpienie.
Nuta tajemniczości działała jednak – w każdym, potencjalnym przypadku – na nieuchronną korzyść. Kim byłby twórca bez posiadanych sekretów na temat swojego dzieła? (...bez kłamstw powtarzanych jak mantra, wpajanych swoim odbiorcom, bez fałszywego ukazywania starannie zaplanowanej cząstki oszukańczego ja?)
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 05.09.2000 – Gabinet – E. Halvorsen & Bezimienny: A. Kivilaakso Sro 22 Lis - 19:53
Czas ich spotkania mijał nieubłaganie, tak jak nieubłaganie topniały dwie kostki lodu na dnie szklanki whisky. Nie wiedziała czy to przypadek pchnął ich na meandry dyskusji w żadnym stopniu niezwiązanej z portretem, czy też oboje podświadomie oddalali od siebie moment przerwania tego spotkania i powrotu do swych normalnych zajęć. Jednak powolna rozmowa błądząca po pobocznych tematach ostatecznie prowadziła ich do tego, co tak naprawdę było nadrzędnym celem spotkania. Do ustalenia konkretów. Planu działania.
Odpowiedź mężczyzny ją zaskoczyła. Zadając takie pytanie myślała raczej o tym, jaką rolę ona ma odegrać w całym procesie twórczym. Nie chciała w żaden sposób ograbiać artysty z jego sekretów.
– W sztuce, jak w uwodzeniu niezaprzeczalnie powinna być tajemnica. Miałam na myśli raczej moją rolę w tworzeniu tego portretu, ale skoro zapewnia Pan, że jedynym wymaganiem jest cierpliwość, prawdopodobnie podołam temu zadaniu. – W gruncie rzeczy to było logiczne, że opacznie zrozumiał jej słowa. Różne doświadczenia determinowały różne interpretacje, tego bardzo ogólnego pytania. Niemniej nie zamierzała na siłę zrywać z tego procesu całunu misternie utkanego z niedopowiedzeń przez twórcę, pod którym skrywał on prawdziwą głębię swojej sztuki.
Powolnym gestem uniosła szklankę i upiła ostatni łyk trunku. Przez moment ważyła w dłoni naczynie z grubego szkła, by ostatecznie odstawić je na stolik. – Pozostaje w takim razie ostatnia kwestia. Kiedy znajdzie Pan na tyle czasu, by udzielić mi tej swoistej lekcji cierpliwości? – Obserwowała eleganckie gesty rozmówcy, który zastanawiał się nad odpowiedzią, lub jedynie grał wahanie, by dłużej potrzymać ją w niepewności. Zdążył on również opróżnić swoją szklankę i po tym ostatnim ustaleniu rozpoczął się standardowy teatr konwenansów. – Naprawdę bardzo miło było Pana gościć w moich skromnych progach. Mam nadzieję, że nasza dalsza współpraca będzie bardzo – zawiesiła na moment głos, obdarzając go jednym ze swoich uśmiechów, który nawet bez pomocy aury miał w sobie wiele uroku i dokończyła – owocna. – Żałowała, że musi kończyć tę rozmowę tak szybko, po mimo świadomości ciągu dalszego w przyszłości. Ale to było jak rozpoczęta partia szachów przerwana w połowie. Obie strony umówiły się, że pod nieobecność drugiej osoby nie będą przestawiać figur, a jednocześnie obie ledwo opierały się pokusie pozbawienia adwersarza korzystnego układu. Powoli wstała i ruszyła by odprowadzić mężczyznę do wyjścia przez labirynt opustoszałego o tej godzinie przybytku rozpusty.
Odpowiedź mężczyzny ją zaskoczyła. Zadając takie pytanie myślała raczej o tym, jaką rolę ona ma odegrać w całym procesie twórczym. Nie chciała w żaden sposób ograbiać artysty z jego sekretów.
– W sztuce, jak w uwodzeniu niezaprzeczalnie powinna być tajemnica. Miałam na myśli raczej moją rolę w tworzeniu tego portretu, ale skoro zapewnia Pan, że jedynym wymaganiem jest cierpliwość, prawdopodobnie podołam temu zadaniu. – W gruncie rzeczy to było logiczne, że opacznie zrozumiał jej słowa. Różne doświadczenia determinowały różne interpretacje, tego bardzo ogólnego pytania. Niemniej nie zamierzała na siłę zrywać z tego procesu całunu misternie utkanego z niedopowiedzeń przez twórcę, pod którym skrywał on prawdziwą głębię swojej sztuki.
Powolnym gestem uniosła szklankę i upiła ostatni łyk trunku. Przez moment ważyła w dłoni naczynie z grubego szkła, by ostatecznie odstawić je na stolik. – Pozostaje w takim razie ostatnia kwestia. Kiedy znajdzie Pan na tyle czasu, by udzielić mi tej swoistej lekcji cierpliwości? – Obserwowała eleganckie gesty rozmówcy, który zastanawiał się nad odpowiedzią, lub jedynie grał wahanie, by dłużej potrzymać ją w niepewności. Zdążył on również opróżnić swoją szklankę i po tym ostatnim ustaleniu rozpoczął się standardowy teatr konwenansów. – Naprawdę bardzo miło było Pana gościć w moich skromnych progach. Mam nadzieję, że nasza dalsza współpraca będzie bardzo – zawiesiła na moment głos, obdarzając go jednym ze swoich uśmiechów, który nawet bez pomocy aury miał w sobie wiele uroku i dokończyła – owocna. – Żałowała, że musi kończyć tę rozmowę tak szybko, po mimo świadomości ciągu dalszego w przyszłości. Ale to było jak rozpoczęta partia szachów przerwana w połowie. Obie strony umówiły się, że pod nieobecność drugiej osoby nie będą przestawiać figur, a jednocześnie obie ledwo opierały się pokusie pozbawienia adwersarza korzystnego układu. Powoli wstała i ruszyła by odprowadzić mężczyznę do wyjścia przez labirynt opustoszałego o tej godzinie przybytku rozpusty.
Einar Halvorsen
05.09.2000 – Gabinet – E. Halvorsen & Bezimienny: A. Kivilaakso Sro 22 Lis - 19:53
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Liczne, nieodgadnione kształty masek obłudy:
możliwe, że każdy z nich oszukiwał się w inny sposób
wyjątkowość, przejawiająca się w zaklinaniu rzeczywistości; remedium na ciemiężenie świata.
Gibkie, zmysłowe huldry w roztańczonym lokalu; wzgardzona, odrzucona natura przekuta w oręż zapewniający trumf. Brodziły w mieliznach spojrzeń, niezdolnych dostrzegać więcej poza pięknem ich ciał; męska prostota zwykła przelewać się, tworząc brudną kałużę prymitywnej uwagi, spoczywającej na poddawanych zrywom melodii sylwetkach. Łatwość do zagarniania spojrzeń przeciwnej płci, trwale wrastała w tkanki; nie musieli szczególnie uczyć się, jak nęcić, jak utrzymywać skupienie, przyjmując bałamutne zdolności naturalnie i gładko, w miarę uświadomienia i władzy, dzierżonej nad bezlitosnym żywiołem depczącej umysły aury. Śmieszne, po prostu śmieszne: sądziły, że wystawiając własne, demoniczne dziedzictwo na sprzedaż, obnosząc się wieczorami z faktem, kim są, staną się szanowane i wolne. Świat był brutalną ścianą, niezdolnym do wyburzenia murem, świat miał perfidny i nieprzerwany zwyczaj krępować, zawężać ruchy. Nie mogły, nigdy nie mogły cieszyć się rzeczywistą wolnością, czerpać, oddychać haustami, nadal, balansując wśród upodlenia, rozprowadzając ze sceny fale przenikliwego czaru, dzięki któremu widzowie kochali je, porzucając nienawiść, drwinę a nawet strach. Mamiąc i oszukując, nie były lepsze od niego - chciał trwać w tej wierze, opartej i wbitej sztywno jak zarzucona kotwica. Nigdy, bez względu na pogodzenie się i przyjęcie w pełni bagażu pochodzenia czy uchowanie faktu przed postronnymi, nie mogli liczyć na szczodry i błogi spokój. Pozostawali inni, wyrzutki, margines wyznaczony dobitnie w wyłaniającym się przedłużeniu kręgosłupa. Pogodzenie się z losem nie było gwarancją siły; sprawiało, że raz na zawsze pokazywano im miejsce, niezmienne, na peryferiach społeczności; wytykano palcami; osaczano włóczniami wzroku. Wolał nie kończyć w ten opisany sposób, przez ostatnie, minione lata doznając oczywistej wygody, powstającej na miękkim woalu kłamstw. Tak długo, jak nie wiedzieli, mógł spijać nektar płynący z prądem obłudy. Wybierał kłamstwo; wybierał sposób, który wpoiła mu sędziwa kobieta, podejmująca się trudów wychowywania dziecka. Chłopca, którego znalazła.
- Skontaktuję się z panią w przeciągu najbliższych dni - oznajmił na zakończenie, wyjaśniając już ostatnią wątpliwość. - Podzielam pani nadzieje - przyjemny uśmiech nie ześlizgiwał się z jego twarzy. - Dziękuję za rozmowę. - Jego klientka zdawała się bez wątpienia intrygującą kobietą, o wyjątkowej genetyce, którą, o zgrozo, poznałby kiedyś z również jej perspektywy - z drugiej, przeciwnej strony powstrzymywany koniecznością dystansu. Dystans; mógł uratować go dystans, byle się nie odsłonić, pokazać, niezamierzonym przypadkiem, że przecież są tacy sami.
Einar i Bezimienny z tematu
możliwe, że każdy z nich oszukiwał się w inny sposób
wyjątkowość, przejawiająca się w zaklinaniu rzeczywistości; remedium na ciemiężenie świata.
Gibkie, zmysłowe huldry w roztańczonym lokalu; wzgardzona, odrzucona natura przekuta w oręż zapewniający trumf. Brodziły w mieliznach spojrzeń, niezdolnych dostrzegać więcej poza pięknem ich ciał; męska prostota zwykła przelewać się, tworząc brudną kałużę prymitywnej uwagi, spoczywającej na poddawanych zrywom melodii sylwetkach. Łatwość do zagarniania spojrzeń przeciwnej płci, trwale wrastała w tkanki; nie musieli szczególnie uczyć się, jak nęcić, jak utrzymywać skupienie, przyjmując bałamutne zdolności naturalnie i gładko, w miarę uświadomienia i władzy, dzierżonej nad bezlitosnym żywiołem depczącej umysły aury. Śmieszne, po prostu śmieszne: sądziły, że wystawiając własne, demoniczne dziedzictwo na sprzedaż, obnosząc się wieczorami z faktem, kim są, staną się szanowane i wolne. Świat był brutalną ścianą, niezdolnym do wyburzenia murem, świat miał perfidny i nieprzerwany zwyczaj krępować, zawężać ruchy. Nie mogły, nigdy nie mogły cieszyć się rzeczywistą wolnością, czerpać, oddychać haustami, nadal, balansując wśród upodlenia, rozprowadzając ze sceny fale przenikliwego czaru, dzięki któremu widzowie kochali je, porzucając nienawiść, drwinę a nawet strach. Mamiąc i oszukując, nie były lepsze od niego - chciał trwać w tej wierze, opartej i wbitej sztywno jak zarzucona kotwica. Nigdy, bez względu na pogodzenie się i przyjęcie w pełni bagażu pochodzenia czy uchowanie faktu przed postronnymi, nie mogli liczyć na szczodry i błogi spokój. Pozostawali inni, wyrzutki, margines wyznaczony dobitnie w wyłaniającym się przedłużeniu kręgosłupa. Pogodzenie się z losem nie było gwarancją siły; sprawiało, że raz na zawsze pokazywano im miejsce, niezmienne, na peryferiach społeczności; wytykano palcami; osaczano włóczniami wzroku. Wolał nie kończyć w ten opisany sposób, przez ostatnie, minione lata doznając oczywistej wygody, powstającej na miękkim woalu kłamstw. Tak długo, jak nie wiedzieli, mógł spijać nektar płynący z prądem obłudy. Wybierał kłamstwo; wybierał sposób, który wpoiła mu sędziwa kobieta, podejmująca się trudów wychowywania dziecka. Chłopca, którego znalazła.
- Skontaktuję się z panią w przeciągu najbliższych dni - oznajmił na zakończenie, wyjaśniając już ostatnią wątpliwość. - Podzielam pani nadzieje - przyjemny uśmiech nie ześlizgiwał się z jego twarzy. - Dziękuję za rozmowę. - Jego klientka zdawała się bez wątpienia intrygującą kobietą, o wyjątkowej genetyce, którą, o zgrozo, poznałby kiedyś z również jej perspektywy - z drugiej, przeciwnej strony powstrzymywany koniecznością dystansu. Dystans; mógł uratować go dystans, byle się nie odsłonić, pokazać, niezamierzonym przypadkiem, że przecież są tacy sami.
Einar i Bezimienny z tematu
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?