:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
08.12.2000 – Poczekalnia – V. Hallström & K. Sørensen
Gość
Re: 08.12.2000 – Poczekalnia – V. Hallström & K. Sørensen Pon 17 Sty - 19:45
GośćGość
Gość
Gość
08.12.2000
Poranek, upięty w klamrę dyskomfortu, uciska ciało i miażdży je w niemym zwycięstwie nad człowiekiem. Nagłe uczulenie nieznanego źródła drapiącym uderzeniem zaciąga się na skórę, wybudzając ze snu jeszcze przed stosowną porą. Swędzenie jest nie do zniesienia – zalega niemal całe ręce, nachodzi częściowo na korpus w najmniej z przyjaznych sposobów i rozlewając się po tkankach ciała, przyprawia o chęć zadrapania się na śmierć.
Tylko rozsądek trzyma ręce w uwiązaniu. Jak w oplocie z lin, ramiona usztywniają się w jałowej pozie za plecami.
Nie drap. Przytrzymując jeden z nadgarstków, powtarza w myślach jak mantrę, do zapamiętania. Skóra tymczasem, nieprzyjemnie ściągnięta, szorstka jak w niecodziennym mu horrorze, krzyczy o uwagę głośniej, niż cokolwiek. Nadaje głosem perswazyjnej wściekłości, nie dając głowie zasnąć.
Pogłaszcz, pomiziaj, zalecz, woła powłoka do palców. Uparcie i skrycie. Z pozoru nawet niewinnie. Wie jednak, że to bezwzględna pułapka. Gdy tylko opuszki dotkną skóry, jedno muśnięcie będzie niewystarczające. Drugie zmieni się w serię kilku następnych, a potem... rozpędzona jak gwałtem wypuszczona z ust inkantacja, silna wola rozbryzgnie się w przestrzeni, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów.
Zaciska więc palce kurczowo na wewnętrznych poduszkach dłoni, byle nie dać się wpędzić w karuzelę drapnięć. Byle nie dotknąć, gdy nie trzeba (mimo, że chce).
Mimo, że chce. Cholernie mocno. Nie pierwszy raz. Życie stawia go w gamie poświęceń. Stąpając po piaskach pragnień zatapia się w nich z wolna. Stopa za stopą, brodząc coraz głębiej, wciąż jednak uparcie naprzód. Ignoruje. Z rosnącym wysiłkiem i malejącą energią, .
— Na wszystkie Norny, nie dam rady... — mamrocze nieelegancko, wyplątując się z pościeli, wygrzanej silnie podczas nocy. Oczy szeroko otwarte, już nie śniące, skierowane na przeguby własnych rąk.
— Coś jest wyraźnie nie tak.
Błękitny prześwit skóry odznacza się wyraźnie na przedramionach i nie niknie ni to w świetle gwiazd, ni to pod świetlistą łuną chwilę temu zapalonej, sypialnianej lampy.
To najlepszy czas na reakcję.
Kilka minut później, jest już poza domem. Z rękoma ciasno przyciśniętymi na klatce piersiowej, siedzi w poczekalni szpitala, przeklinając każdy jeden receptor ciała, który właśnie alarmuje o nieprzyjemnościach.
Dla odwiedzenia myśli od drapiącej skóry, zerka na mężczyznę obok niego, zagadując krótko:
— Też obudził się Pan z przeświadczeniem, że mogło być lepiej?
Karl Sørensen
Re: 08.12.2000 – Poczekalnia – V. Hallström & K. Sørensen Sro 19 Sty - 12:22
Karl SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : pisarz
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : maskonur
Atuty : odporny (I), artysta: proza (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 15
Karl spędził całkiem przyjemnie wieczór w jednej z karczm, gdzie rozmawiał ze znajomymi i nieznajomymi, nie szczędząc sobie trunku. Nie upił się, ale był na tyle roztargniony, że nie zauważył, iż ktoś mu czegoś dodał do piwa. Bywa. Dla żartu? Ze szczerej złości? Nie wiadomo, ale kiedy wstał, jego ręce pokryte były bąblami, z których sączyła się zielona ropa. Szczęśliwie nie śmierdziała! Mężczyzna jęknął, gdy to zobaczył.
- Cholera jasna! - zaklął. Nie było rady, trzeba było się wybrać do szpitala po jakiś eliksir lub maść, bo sam sobie nie poradził. Takie przypadłości wykraczały poza jego wiedzę i zdolności lecznicze. Lepiej, gdyby spojrzał na to ktoś kompetentny. Nie chciał sobie dodatkowo zaszkodzić. Skojarzył w końcu fakty i wspomniał sobie o momencie, gdy na chwilę odwrócił się w kierunku jednego z gości i wdał się w rozmowę. Wtedy ktoś mógł to zrobić. Karl naprawdę uważał na nieznajomych i to, co robią, ale tym razem miał zbyt wiele na głowie, wypił o kufel za dużo i... gotowe.
W niezbyt dobrym nastroju, bo jednak takiego typu dowcipy wcale mu się nie podobały, wyszedł z mieszkania i udał się na miejsce.
Przedstawił problem i skierowano go do medyka, ale oczywiście trzeba było posiedzieć w poczekalni. Normalna sprawa.
Kiedy tak sobie siedział i starał się ukrywać bąble w rękawach swetra, przysiadł się ktoś jeszcze. Szczerze? Wyglądał o wiele gorzej od Karla, więc to go nieco pocieszyło. Gdy mężczyzna do niego zagadał, Karl odpowiedział:
- Dokładnie tak – przyznał, po czym odkrył kawałek przedramienia i pokazał mu swoje bąble.
- Komuś się chyba nudziło, albo zalazłem mu za skórę. W każdym razie podejrzewam, że ktoś mi zrobił głupi dowcip, bo to chyba nie jest żadna alergia – powiedział na wpół ze smutkiem, na wpół z poirytowaniem.
- Oby to była jedyna faza tej przypadłości i nie będzie innych niespodzianek, bo całkiem coś mnie trafi – a jak wiadomo, trzeba było sobie poczekać w kolejce.
- No cóż, pozostaje nam tu siedzieć i mieć nadzieję, że szybko nam pomogą – Karl starał się być optymistą, jak zawsze. Widział w tym wszystkim coś dobrego: przynajmniej jego skóra nie zmieniała koloru.
- A ten dzień miał być zupełnie inny… - mruknął. - Tyle planów wzięło w łeb – osobiście musiał przełożyć wszystkie spotkania z tego dnia na inny dzień, bo póki mu to nie przejdzie, nie chciał się pokazywać ludziom. Niby można to ukryć pod ubraniem, ale mimo wszystko czuł się skrępowany i niepewny siebie. Poza tym ciągle nie wiedział ile czasu zejdzie mu w szpitalu.
On sam miał nauczkę, musiał zawsze mieć kufel przed sobą, na widoku. Ale sama sytuacja była dziwna, bo nie miał wrogów, a przynajmniej dbał o to, by mieć dobre relacje ze wszystkimi. Karl był człowiekiem otwartym na innych, lubił ludzi. No cóż, może wykorzysta taki wątek w jednej ze swoich książek. Lubił dręczyć swoich bohaterów, więc któryś z nich mógł nagle zapaść na jakąś chorobę wywołaną przez jakiś drobiazg.
- Cholera jasna! - zaklął. Nie było rady, trzeba było się wybrać do szpitala po jakiś eliksir lub maść, bo sam sobie nie poradził. Takie przypadłości wykraczały poza jego wiedzę i zdolności lecznicze. Lepiej, gdyby spojrzał na to ktoś kompetentny. Nie chciał sobie dodatkowo zaszkodzić. Skojarzył w końcu fakty i wspomniał sobie o momencie, gdy na chwilę odwrócił się w kierunku jednego z gości i wdał się w rozmowę. Wtedy ktoś mógł to zrobić. Karl naprawdę uważał na nieznajomych i to, co robią, ale tym razem miał zbyt wiele na głowie, wypił o kufel za dużo i... gotowe.
W niezbyt dobrym nastroju, bo jednak takiego typu dowcipy wcale mu się nie podobały, wyszedł z mieszkania i udał się na miejsce.
Przedstawił problem i skierowano go do medyka, ale oczywiście trzeba było posiedzieć w poczekalni. Normalna sprawa.
Kiedy tak sobie siedział i starał się ukrywać bąble w rękawach swetra, przysiadł się ktoś jeszcze. Szczerze? Wyglądał o wiele gorzej od Karla, więc to go nieco pocieszyło. Gdy mężczyzna do niego zagadał, Karl odpowiedział:
- Dokładnie tak – przyznał, po czym odkrył kawałek przedramienia i pokazał mu swoje bąble.
- Komuś się chyba nudziło, albo zalazłem mu za skórę. W każdym razie podejrzewam, że ktoś mi zrobił głupi dowcip, bo to chyba nie jest żadna alergia – powiedział na wpół ze smutkiem, na wpół z poirytowaniem.
- Oby to była jedyna faza tej przypadłości i nie będzie innych niespodzianek, bo całkiem coś mnie trafi – a jak wiadomo, trzeba było sobie poczekać w kolejce.
- No cóż, pozostaje nam tu siedzieć i mieć nadzieję, że szybko nam pomogą – Karl starał się być optymistą, jak zawsze. Widział w tym wszystkim coś dobrego: przynajmniej jego skóra nie zmieniała koloru.
- A ten dzień miał być zupełnie inny… - mruknął. - Tyle planów wzięło w łeb – osobiście musiał przełożyć wszystkie spotkania z tego dnia na inny dzień, bo póki mu to nie przejdzie, nie chciał się pokazywać ludziom. Niby można to ukryć pod ubraniem, ale mimo wszystko czuł się skrępowany i niepewny siebie. Poza tym ciągle nie wiedział ile czasu zejdzie mu w szpitalu.
On sam miał nauczkę, musiał zawsze mieć kufel przed sobą, na widoku. Ale sama sytuacja była dziwna, bo nie miał wrogów, a przynajmniej dbał o to, by mieć dobre relacje ze wszystkimi. Karl był człowiekiem otwartym na innych, lubił ludzi. No cóż, może wykorzysta taki wątek w jednej ze swoich książek. Lubił dręczyć swoich bohaterów, więc któryś z nich mógł nagle zapaść na jakąś chorobę wywołaną przez jakiś drobiazg.
Gość
Re: 08.12.2000 – Poczekalnia – V. Hallström & K. Sørensen Sro 2 Lut - 23:28
GośćGość
Gość
Gość
Wąską strużką łaskotliwości, wdziera się pod skórę i zawłaszcza jej płaty jak niecny najeźdźca. Ślizga się między ciemnymi nitkami żył, wnika w szorstką od grudek powierzchnię, jak zatopiony głęboko w wodzie pień – wynosi nad krawędzie cienkiej ludzkiej powłoki tylko drażniący świeżb i szpetne srebrno-błękitne wykwity.
Alergia jest nieubłagalna.
Korytarzem drapiących odczuć wyżera sobie drogę do głosu. Jak głodna atencji dziewica, chichocze w niezręcznym tonie, pozostawiając za sobą jedynie niesmak i zniechęcenie. Viljam nie czeka aż chichot losu przeistoczy się w złowieszczy śmiech Norn. Rozsądek nakazuje natychmiastową reakcję. Woli od razu zdać się na medyków, nim alergia nabierze na sile. Nie jest w swoich planach osamotniony.
W odkryciu rękawa dostrzega więcej, niżeli wypukłość bąbli – ów gest, z pozoru prosty, niesie ukojenie. Szczere wyznanie, wyjęte spod cugów wstydu, łączy ich w poczuciu solidarności.
— Alergia czy nie, na wszelki wypadek zawsze warto poczekać na ocenę specjalisty.
Tymczasem podobnie do nieznanego mu towarzysza, pozwala by niecierpliwość podżegała go do nowych działań. Wprawdzie nie odczuwa przy tym irytacji, ale pomimo tego uczucie to jest niekomfortowe. Odzywa się w nim cichy podszept znudzenia, z którym nie do końca potrafi się utożsamić. Przyzwyczajony do ciągłej pracy, popędzany przez ambicję, wychylający się zza piedestału z pozycji sędziego, nie zna nudy. Uczucie to wkrada się więc w fałdy mózgownicy, jak obca mu jednostka, której nie potrafi przyjąć. Znużenie i bierność zajmują małą przestrzeń, ale dezorganizują porządek, w jakim zwykł się obracać.
Pełen zajęć i pełen celów na przyszłość, chwilowo przyblokowany oczekiwaniem na medyka, w narastającej apatii szuka alternatyw. W opozycji do zwykłego siedzenia, ciekawszą opcją zdaje się zaangażowanie w rozmowę. Nie pozostaje mu więc nic innego, jak pociągnięcie dyskusji dalej:
— Czy w jednym z tych planów orzekasz o winie zagorzałego ślepca? Bo właśnie to mnie dziś mija, gdy tu siedzimy....
Słowa są ulotne, ciche, niemal gasnące, gdy narzuca nań kolejną warstwę głosek.
Wyciosane w kamieniu powściągliwości, nie zdradzają stosunku Viljama do własnej pracy, czy do ludzi, których miał okazję karać. Wskazują jedynie na naturę zawodu – pokazują jego wagę i wartość.
— Jeszcze nie tak dawno temu, na głośnej sprawie słynnej pianistki, Pani Rosengren, miałem okazję przekonać się, jak sprytnie poruszają się między nami, przez nikogo niezauważeni... — zawiesza na moment głos — Bo gdybyś miał opisać któregokolwiek z nich... co byś o nich powiedział? Jak byś ich rozpoznał?
Wydłużone spojrzenie. Ręce w spokoju pozostawione na płaszczyźnie podbitego drewnem krzesła. Przebłysk starannie zebranej uwagi i błyskające iskry zainteresowania w ciemniejącym graficie oczu. Dziś, w sztucznym odbiciu świateł, jego oczy ciemnieją.
Alergia jest nieubłagalna.
Korytarzem drapiących odczuć wyżera sobie drogę do głosu. Jak głodna atencji dziewica, chichocze w niezręcznym tonie, pozostawiając za sobą jedynie niesmak i zniechęcenie. Viljam nie czeka aż chichot losu przeistoczy się w złowieszczy śmiech Norn. Rozsądek nakazuje natychmiastową reakcję. Woli od razu zdać się na medyków, nim alergia nabierze na sile. Nie jest w swoich planach osamotniony.
W odkryciu rękawa dostrzega więcej, niżeli wypukłość bąbli – ów gest, z pozoru prosty, niesie ukojenie. Szczere wyznanie, wyjęte spod cugów wstydu, łączy ich w poczuciu solidarności.
— Alergia czy nie, na wszelki wypadek zawsze warto poczekać na ocenę specjalisty.
Tymczasem podobnie do nieznanego mu towarzysza, pozwala by niecierpliwość podżegała go do nowych działań. Wprawdzie nie odczuwa przy tym irytacji, ale pomimo tego uczucie to jest niekomfortowe. Odzywa się w nim cichy podszept znudzenia, z którym nie do końca potrafi się utożsamić. Przyzwyczajony do ciągłej pracy, popędzany przez ambicję, wychylający się zza piedestału z pozycji sędziego, nie zna nudy. Uczucie to wkrada się więc w fałdy mózgownicy, jak obca mu jednostka, której nie potrafi przyjąć. Znużenie i bierność zajmują małą przestrzeń, ale dezorganizują porządek, w jakim zwykł się obracać.
Pełen zajęć i pełen celów na przyszłość, chwilowo przyblokowany oczekiwaniem na medyka, w narastającej apatii szuka alternatyw. W opozycji do zwykłego siedzenia, ciekawszą opcją zdaje się zaangażowanie w rozmowę. Nie pozostaje mu więc nic innego, jak pociągnięcie dyskusji dalej:
— Czy w jednym z tych planów orzekasz o winie zagorzałego ślepca? Bo właśnie to mnie dziś mija, gdy tu siedzimy....
Słowa są ulotne, ciche, niemal gasnące, gdy narzuca nań kolejną warstwę głosek.
Wyciosane w kamieniu powściągliwości, nie zdradzają stosunku Viljama do własnej pracy, czy do ludzi, których miał okazję karać. Wskazują jedynie na naturę zawodu – pokazują jego wagę i wartość.
— Jeszcze nie tak dawno temu, na głośnej sprawie słynnej pianistki, Pani Rosengren, miałem okazję przekonać się, jak sprytnie poruszają się między nami, przez nikogo niezauważeni... — zawiesza na moment głos — Bo gdybyś miał opisać któregokolwiek z nich... co byś o nich powiedział? Jak byś ich rozpoznał?
Wydłużone spojrzenie. Ręce w spokoju pozostawione na płaszczyźnie podbitego drewnem krzesła. Przebłysk starannie zebranej uwagi i błyskające iskry zainteresowania w ciemniejącym graficie oczu. Dziś, w sztucznym odbiciu świateł, jego oczy ciemnieją.
Karl Sørensen
Re: 08.12.2000 – Poczekalnia – V. Hallström & K. Sørensen Pią 4 Lut - 16:00
Karl SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : pisarz
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : maskonur
Atuty : odporny (I), artysta: proza (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 15
Karl zgodził się z towarzyszem niedoli.
- Otóż to. Lepiej samemu nie kombinować, bo może się to skończyć o wiele gorzej – on wolał nie próbować własnych zaklęć i sztuczek. Zdecydowanie potrzebował porady kogoś kompetentnego. Przynajmniej dowie się, co mogło wywołać taką reakcję i jak to wyleczyć. Miał nadzieję, że nie zostanie po tym żadna blizna czy inny dowód na to, że coś mu się przytrafiło.
Odliczał czas i musiał z przykrością stwierdzić, że czekał już dość długo, a nie zapowiadało się jeszcze na to, by ktoś go wezwał i zajął się jego przypadkiem. Musiał uzbroić się w cierpliwość. Z tym raczej nie miał problemów, mimo to chodziło o to, by pozbyć się tego wszystkiego.
Wysłuchał uważnie słów mężczyzny i odpowiedział:
- Nie, skąd. Miałem w planach spotkanie z jednym z członków rodziny, kolejne z wydawcą i projektantem grafiki – wyliczał. Dla niektórych mogło się wydawać, że jego praca jest guzik warta, ale Karl starał się zawsze przemycać w swoich opowieściach jakieś uniwersalne prawdy. Pisanie nie jest wcale łatwe, jak się powszechnie wydaje. Oczywiście każdy miał swoje zdanie, co też szanował. Sørensen nie kpił z żadnego zawodu, bo każdy miał sens i robił coś istotnego dla ludzi.
Wysłuchawszy dalszej części tego, co mówił towarzysz, Karl zamyślił się. Nie od razu odpowiedział, a kiedy to zrobił, wiedział, że nic konkretnego nie ma do powiedzenia.
- Trudno mi jest rozpoznać ślepców. Wiem jednak, że albo starają się nie wychylać, albo przeciwnie– przyciągają do siebie innych. Mają swoje metody, by pozostać nierozpoznanym, albo po prostu nie wszyscy są źli. Wydaje mi się, że od każdej reguły są wyjątki, dlatego nigdy nie oceniam nikogo z góry. Równie dobrze mogę przebywać z kimś takim i wiem, że ta osoba jest w porządku, nawet jeśli jest kim jest. Dobro i zło zaciera się czasami i trudno odgadnąć, kto jest kim. Życie samo weryfikuje wszystko, prędzej czy później wychodzą na jaw sprawy. Na szczęście ja nie muszę nikogo osądzać – nie czuł się do tego powołany. Miał wielu znajomych, może część nie była do końca uczciwa, ale nie śmiał oceniać nikogo z góry. Póki nic się nie działo, on nie był wrogiem nikogo. Wszędzie jednak zdarzały się sytuacje, gdy coś było nie tak. To było normalne.
Sørensen zamyślił się nad tą sprawą. Kim tak naprawdę byli ci, którzy go otaczali? Czy mógł ufać innym? Komuś musiał. Ale prawda była taka, że ślepcy łatwo się ukrywali i mogli być wszędzie.
Drgnął, gdy osoba, która siedziała z drugiej strony została zawołana przez medyka. Miał nadzieję, że pójdzie wszystko w miarę sprawnie.
- Mieszkam tu od dawna, ale nigdy wcześniej nie było tak, jak teraz. Na każdym kroku może spotkać człowieka coś złego. A wieczorami lepiej nie wychodzić z domu, no chyba, że z kimś i nie włóczyć się w podejrzanych czy porzuconych miejscach – miał znajomości w Kruczej Straży, wiedział jak jest. Nie chciał by tak było, ale musiał się pogodzić z brutalną rzeczywistością.
- Nie ma lekko… - zakończył myśl.
- Otóż to. Lepiej samemu nie kombinować, bo może się to skończyć o wiele gorzej – on wolał nie próbować własnych zaklęć i sztuczek. Zdecydowanie potrzebował porady kogoś kompetentnego. Przynajmniej dowie się, co mogło wywołać taką reakcję i jak to wyleczyć. Miał nadzieję, że nie zostanie po tym żadna blizna czy inny dowód na to, że coś mu się przytrafiło.
Odliczał czas i musiał z przykrością stwierdzić, że czekał już dość długo, a nie zapowiadało się jeszcze na to, by ktoś go wezwał i zajął się jego przypadkiem. Musiał uzbroić się w cierpliwość. Z tym raczej nie miał problemów, mimo to chodziło o to, by pozbyć się tego wszystkiego.
Wysłuchał uważnie słów mężczyzny i odpowiedział:
- Nie, skąd. Miałem w planach spotkanie z jednym z członków rodziny, kolejne z wydawcą i projektantem grafiki – wyliczał. Dla niektórych mogło się wydawać, że jego praca jest guzik warta, ale Karl starał się zawsze przemycać w swoich opowieściach jakieś uniwersalne prawdy. Pisanie nie jest wcale łatwe, jak się powszechnie wydaje. Oczywiście każdy miał swoje zdanie, co też szanował. Sørensen nie kpił z żadnego zawodu, bo każdy miał sens i robił coś istotnego dla ludzi.
Wysłuchawszy dalszej części tego, co mówił towarzysz, Karl zamyślił się. Nie od razu odpowiedział, a kiedy to zrobił, wiedział, że nic konkretnego nie ma do powiedzenia.
- Trudno mi jest rozpoznać ślepców. Wiem jednak, że albo starają się nie wychylać, albo przeciwnie– przyciągają do siebie innych. Mają swoje metody, by pozostać nierozpoznanym, albo po prostu nie wszyscy są źli. Wydaje mi się, że od każdej reguły są wyjątki, dlatego nigdy nie oceniam nikogo z góry. Równie dobrze mogę przebywać z kimś takim i wiem, że ta osoba jest w porządku, nawet jeśli jest kim jest. Dobro i zło zaciera się czasami i trudno odgadnąć, kto jest kim. Życie samo weryfikuje wszystko, prędzej czy później wychodzą na jaw sprawy. Na szczęście ja nie muszę nikogo osądzać – nie czuł się do tego powołany. Miał wielu znajomych, może część nie była do końca uczciwa, ale nie śmiał oceniać nikogo z góry. Póki nic się nie działo, on nie był wrogiem nikogo. Wszędzie jednak zdarzały się sytuacje, gdy coś było nie tak. To było normalne.
Sørensen zamyślił się nad tą sprawą. Kim tak naprawdę byli ci, którzy go otaczali? Czy mógł ufać innym? Komuś musiał. Ale prawda była taka, że ślepcy łatwo się ukrywali i mogli być wszędzie.
Drgnął, gdy osoba, która siedziała z drugiej strony została zawołana przez medyka. Miał nadzieję, że pójdzie wszystko w miarę sprawnie.
- Mieszkam tu od dawna, ale nigdy wcześniej nie było tak, jak teraz. Na każdym kroku może spotkać człowieka coś złego. A wieczorami lepiej nie wychodzić z domu, no chyba, że z kimś i nie włóczyć się w podejrzanych czy porzuconych miejscach – miał znajomości w Kruczej Straży, wiedział jak jest. Nie chciał by tak było, ale musiał się pogodzić z brutalną rzeczywistością.
- Nie ma lekko… - zakończył myśl.
Gość
Re: 08.12.2000 – Poczekalnia – V. Hallström & K. Sørensen Sob 12 Lut - 10:48
GośćGość
Gość
Gość
Gęsto usłane medycznymi zagadkami tonie gabinetu, skąpane przez falę przybywających pacjentów i ograniczone przez jedną, grubą skorupę drzwi, otwierały się i zamykały. Wciąż jednak niedostępne dla ich dwójki, zdawały się zaledwie otchłanią milczenia, kamienistą jamą na dnie wezwania, która jeszcze nie odpowiedziała echem lekarskiego przyjęcia. Przykładem wzorowego kuracjusza w myślach nagania jednak zastępy spokoju do objęcia jego ciała ciepłą otuliną cierpliwości. Udaje mu się brawurowo.
Mimo tego, że ręce, barki i klatka piersiowa, wciąż pokryte tajemniczego źródła wysypką, pogrążają go w niegasnącym poczuciu irytacji i dyskomfortu. Przy jednoczesnym braku jakiejkolwiek nadziei na to, że w ciągu kilkunastu kolejnych minut zostanie wezwany przez medyka do zbawiennego w rady i w medykamenty pokoiku. (Siedzi).
— Jesteś pisarzem?
Oczywista interpretacja słów nieznajomego spływa wprost do ust w postaci luźno zadanego pytania, niemal retorycznego. W końcu wprawne połączenie faktów i bliskość grupom artystycznym z miejsca budzi tylko jedno skojarzenie – z literaturą. Nie przewiduje, by odpowiedź miała być inna. „Wydawca” i „projektant grafiki” umieszczone w jednej sekwencji jasno wskazują na profesję mężczyzny.
— Od lat zajmuje się wspieraniem finansowym artystów – malarzy, rzeżbiarzy, pisarzy... rzadziej aktorów, bo teatru jeszcze nie wyczułem w takim stopniu, który pozwoliłby mi na wychwycenie wartych uwagi talentów.
Kwestię te rzuca mimochodem, jakby w przerwie od puszczanego oddechu, nie rozciąga jej bowiem w pasmie dyskusji. Pozwala wypowiedzi zawisnąć na moment w przestrzeni i zaraz zniknąć. To, czy Karl podejmie temat na nowo, zależy już tylko od niego.
Viljam tymczasem rozpoczyna już nową narrację, skupioną wokół ślepców i postrzegania ich w społeczeństwie.
— To odważne stanowisko, Panie...? — brakuje mu imienia, nazwiska, czy jakiejkolwiek formy nazewnictwa, dlatego też urywa wypowiedź nutą zastanowienia — … pisarzu. Sam nie byłbym jednak tak ufny wobec ich działań, czy motywacji. Czarna magia rzadko kiedy, jeśli w ogóle, idzie w parze z dobrą intencją. Przeciwnie do Pana uważam, że dobro i zło w tej materii da się łatwo oddzielić. Są też zasady i prawo, które nadają im kierunek. Jeśli ktoś świadomie je łamie – wprowadzając w życie rytualne ustępstwa i magię zakazaną, to zakładam, że chociaż przez nazewnictwo wie, że to nie jest powszechnie akceptowalna droga. Wie też więc, jakie są tego konsekwencje i na jak niebezpiecznym gruncie się obraca.
Resztę wypowiedzi młodego mężczyzny zbywa łagodnym milczeniem. Nie ma dużo więcej do dodania poza zwykłym skinięciem głowy. Tak, czasy są niestabilne. Ale kiedy było inaczej?
Mimo tego, że ręce, barki i klatka piersiowa, wciąż pokryte tajemniczego źródła wysypką, pogrążają go w niegasnącym poczuciu irytacji i dyskomfortu. Przy jednoczesnym braku jakiejkolwiek nadziei na to, że w ciągu kilkunastu kolejnych minut zostanie wezwany przez medyka do zbawiennego w rady i w medykamenty pokoiku. (Siedzi).
— Jesteś pisarzem?
Oczywista interpretacja słów nieznajomego spływa wprost do ust w postaci luźno zadanego pytania, niemal retorycznego. W końcu wprawne połączenie faktów i bliskość grupom artystycznym z miejsca budzi tylko jedno skojarzenie – z literaturą. Nie przewiduje, by odpowiedź miała być inna. „Wydawca” i „projektant grafiki” umieszczone w jednej sekwencji jasno wskazują na profesję mężczyzny.
— Od lat zajmuje się wspieraniem finansowym artystów – malarzy, rzeżbiarzy, pisarzy... rzadziej aktorów, bo teatru jeszcze nie wyczułem w takim stopniu, który pozwoliłby mi na wychwycenie wartych uwagi talentów.
Kwestię te rzuca mimochodem, jakby w przerwie od puszczanego oddechu, nie rozciąga jej bowiem w pasmie dyskusji. Pozwala wypowiedzi zawisnąć na moment w przestrzeni i zaraz zniknąć. To, czy Karl podejmie temat na nowo, zależy już tylko od niego.
Viljam tymczasem rozpoczyna już nową narrację, skupioną wokół ślepców i postrzegania ich w społeczeństwie.
— To odważne stanowisko, Panie...? — brakuje mu imienia, nazwiska, czy jakiejkolwiek formy nazewnictwa, dlatego też urywa wypowiedź nutą zastanowienia — … pisarzu. Sam nie byłbym jednak tak ufny wobec ich działań, czy motywacji. Czarna magia rzadko kiedy, jeśli w ogóle, idzie w parze z dobrą intencją. Przeciwnie do Pana uważam, że dobro i zło w tej materii da się łatwo oddzielić. Są też zasady i prawo, które nadają im kierunek. Jeśli ktoś świadomie je łamie – wprowadzając w życie rytualne ustępstwa i magię zakazaną, to zakładam, że chociaż przez nazewnictwo wie, że to nie jest powszechnie akceptowalna droga. Wie też więc, jakie są tego konsekwencje i na jak niebezpiecznym gruncie się obraca.
Resztę wypowiedzi młodego mężczyzny zbywa łagodnym milczeniem. Nie ma dużo więcej do dodania poza zwykłym skinięciem głowy. Tak, czasy są niestabilne. Ale kiedy było inaczej?
Karl Sørensen
Re: 08.12.2000 – Poczekalnia – V. Hallström & K. Sørensen Pon 14 Lut - 12:08
Karl SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : pisarz
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : maskonur
Atuty : odporny (I), artysta: proza (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 15
Karl słysząc zadane pytanie, pokiwał głową.
- A i owszem – przyznał. - Zacząłem niedawno, ale już mam na swoim koncie kilka publikacji – dodał. Karl studiował dwa kierunki, które zakończył z sukcesem. Wiedza bardzo przydawała się podczas pisania, szczególnie jeśli osadzał swoich bohaterów w latach przeszłych. Sørensen starał się docierać do różnych czytelników, zarówno tych nastoletnich jak i dorosłych. Pojawiał się na różnych spotkaniach, uczestniczył w życiu kulturalnym Midgardu i bardzo wspierał lokalnych artystów.
- Jest wielu zdolnych ludzi, którzy potrzebują wsparcia. Ja sam służę im pomocą, jeżeli tylko mogę. Chociaż takich osób jest coraz więcej, ja i tak uważam, że życie kulturalne Midgardu nie jest tak barwne, jak jeszcze kilka lat wstecz. W trudnych czasach mieszkańcy potrzebują oderwania się od codziennych problemów – powiedział z namysłem.
Jego nazwisko mimo pozorów wcale nie przecierało szlaków. O wszystko musiał walczyć sam, wspierany jedynie przez matkę, znaną duńską poetkę. Wiedział jakie to trudne, dlatego szanował tych, którzy nie zostawiali artystów samych. Było im łatwiej.
Dobrze wiedział, że jego kolejne słowa mogą zostać źle odebrane, ale nie przejmował się tym. Miał swoje zdanie, patrzył na świat inaczej niż jego towarzysz i nie wstydził się tego.
- Karl Sørensen – przedstawił się, wolał, gdy się zwracano do niego imieniem.
- Ależ oczywiście, że się zgadzam – prawo i czyny są najważniejsze. Ale tak naprawdę nie wiemy do końca kto jest kim, jeśli w żadnym przypadku się nie ujawni. Być może żyje wśród nas wielu ślepców, którzy są ostrożni i nie chcą działać na szkodę innym. To może i gdybanie, ale ja nie wierzę w to, że pewni ludzie są źli do szpiku kości – był młody, nie widział wiele, więc posiłkował się tylko tym, co widział i słyszał. Możliwe, że bardzo się mylił, albo jednak przeciwnie – jakąś rację posiadał. Błędy są ludzkie, nawet najmądrzejsi mogą popełniać błędy.
- Oczywiście mogę się mylić, to prawdopodobne, ale lubię wierzyć, że tak jest. Oczywiście mówię o zdecydowanej mniejszości, ale ponoć od każdej reguły są jakieś wyjątki – mówił o tym, czego doświadczył. Każdy miał prawo do własnego zdania.
- I dlatego się cieszę, że ja nie muszę osądzać ludzi – zakończył myśl. Jego rodzinę także oskarżano o nieczyste zagrywki i podejrzane interesy oraz towarzystwo. Było w tym sporo prawdy, ale umówmy się, nie każdy kombinował. Obecnie pracowali ciężko na to, by znów przekonać do siebie innych. Wielu ceniło Sørensenów za ich wytwory i towary. Chociaż Karl nie zajmował się jubilerstwem czy złotnictwem, stał murem za bliskimi, nawet jeśli mieli mu za złe, że woli robić coś innego. On chciał tylko, by nazwisko Sørensen kojarzyło się ludziom jak najlepiej.
- Czasy są niespokojne, dlatego potrzebujemy czegoś dobrego. Powinniśmy się jednoczyć, bo cóż nam pozostało innego? - bardzo martwiło go to, co się działo. Niby zawsze było różnie, ale ostatnio coraz więcej słyszało się niepokojące wieści.
- A i owszem – przyznał. - Zacząłem niedawno, ale już mam na swoim koncie kilka publikacji – dodał. Karl studiował dwa kierunki, które zakończył z sukcesem. Wiedza bardzo przydawała się podczas pisania, szczególnie jeśli osadzał swoich bohaterów w latach przeszłych. Sørensen starał się docierać do różnych czytelników, zarówno tych nastoletnich jak i dorosłych. Pojawiał się na różnych spotkaniach, uczestniczył w życiu kulturalnym Midgardu i bardzo wspierał lokalnych artystów.
- Jest wielu zdolnych ludzi, którzy potrzebują wsparcia. Ja sam służę im pomocą, jeżeli tylko mogę. Chociaż takich osób jest coraz więcej, ja i tak uważam, że życie kulturalne Midgardu nie jest tak barwne, jak jeszcze kilka lat wstecz. W trudnych czasach mieszkańcy potrzebują oderwania się od codziennych problemów – powiedział z namysłem.
Jego nazwisko mimo pozorów wcale nie przecierało szlaków. O wszystko musiał walczyć sam, wspierany jedynie przez matkę, znaną duńską poetkę. Wiedział jakie to trudne, dlatego szanował tych, którzy nie zostawiali artystów samych. Było im łatwiej.
Dobrze wiedział, że jego kolejne słowa mogą zostać źle odebrane, ale nie przejmował się tym. Miał swoje zdanie, patrzył na świat inaczej niż jego towarzysz i nie wstydził się tego.
- Karl Sørensen – przedstawił się, wolał, gdy się zwracano do niego imieniem.
- Ależ oczywiście, że się zgadzam – prawo i czyny są najważniejsze. Ale tak naprawdę nie wiemy do końca kto jest kim, jeśli w żadnym przypadku się nie ujawni. Być może żyje wśród nas wielu ślepców, którzy są ostrożni i nie chcą działać na szkodę innym. To może i gdybanie, ale ja nie wierzę w to, że pewni ludzie są źli do szpiku kości – był młody, nie widział wiele, więc posiłkował się tylko tym, co widział i słyszał. Możliwe, że bardzo się mylił, albo jednak przeciwnie – jakąś rację posiadał. Błędy są ludzkie, nawet najmądrzejsi mogą popełniać błędy.
- Oczywiście mogę się mylić, to prawdopodobne, ale lubię wierzyć, że tak jest. Oczywiście mówię o zdecydowanej mniejszości, ale ponoć od każdej reguły są jakieś wyjątki – mówił o tym, czego doświadczył. Każdy miał prawo do własnego zdania.
- I dlatego się cieszę, że ja nie muszę osądzać ludzi – zakończył myśl. Jego rodzinę także oskarżano o nieczyste zagrywki i podejrzane interesy oraz towarzystwo. Było w tym sporo prawdy, ale umówmy się, nie każdy kombinował. Obecnie pracowali ciężko na to, by znów przekonać do siebie innych. Wielu ceniło Sørensenów za ich wytwory i towary. Chociaż Karl nie zajmował się jubilerstwem czy złotnictwem, stał murem za bliskimi, nawet jeśli mieli mu za złe, że woli robić coś innego. On chciał tylko, by nazwisko Sørensen kojarzyło się ludziom jak najlepiej.
- Czasy są niespokojne, dlatego potrzebujemy czegoś dobrego. Powinniśmy się jednoczyć, bo cóż nam pozostało innego? - bardzo martwiło go to, co się działo. Niby zawsze było różnie, ale ostatnio coraz więcej słyszało się niepokojące wieści.
Gość
Re: 08.12.2000 – Poczekalnia – V. Hallström & K. Sørensen Wto 8 Mar - 18:03
GośćGość
Gość
Gość
— Gratuluję.
Tchnące spokojem, krótkie słowo uznania otula przestrzeń szczerością głosek.
Tembr głosu jest łagodny, bije otwartością i szacunkiem. Przeciwnie do rąk, które w skrępowaniu, jak pod jaźmem niedostępności, zbiegają się na piersi w ciasnym oplocie. Skrzyżowane na wysokości dwóch czwartych żeber, sprawiają wrażenie, jakby sam ich właściciel próbował się od Karla dystansować.
Nic z tych rzeczy. To tylko efekt dyskomfortu, jaki odczuwa.
Poświt udręczonej powłoki skórnej, niezmiennie od początku jak tu przyszedł, wyjaskrawia się odbiciem fioletu i bieli, jak również i samym uczuciem narastającego podrażnienia, które pragnie zgonić ze skóry mocnym dociśnięciem opuszków do schowanej pod swetrem wysypki. Tak się jednak nie da, to niemożliwe. Pomimo mocnego zaparcia, skóra w akompaniamencie chichotu Norn piecze niemiłosiernie, przypominając raczej drapanie pazurami po cienkiej tkance, niżeli zwykłe tylko mrowienie alergiczne.
Bestia przypadku rykiem rozdrażnienia rozlewa się wzdłuż ramion i wzdłuż delikatnego korpusu ciała. Między jedną, a drugą wypowiedzią zabiera mu skupienie. Bezwzględnie, skutecznie.
— VIljam Hallström. Miło mi Cię poznać, Karl — odpowiada na formalność, stosownym przedstawieniem.
Nawet teraz jednak brak mu pełnej koncentracji. Słucha go, ale ściąga nieco brwi, zastanawiając się jednocześnie, jak długo przyjdzie im jeszcze tu siedzieć.
Choć Karl Sørensen – jak zdążył już się od niego dowiedzieć – jest całkiem interesującym rozmówcą, najchętniej zastąpiłby jego towarzystwo obecnością lekarza. Sądzi zresztą, że w tym pragnieniu mogą być sobie bardzo podobni. Talerze niebieskich tęczówek, w pozie pokornego rozmówcy, zastygają jednak na obliczu młodzieńca, a usta zbiegają się w obity sympatią uśmiech na wieść o jego nastawieniu do sztuki i chęci wspierania artystów.
— Masz absolutną rację. Nawet w czasie trudnym sztuka potrafi być wyzwoleniem.
W upięciu literatury, czy ramie obrazu, kryje się znacznie większa wartość, niżeli sam tylko pieniądz, który można za nie uzyskać. Emocje i uczucia kryjące się za płótnem czy kartą powieści – to one stanowią kwintesencję twórczości. W ich nurcie uruchamiają się pokłady przeżyć i wspomnienia, kołyszące przyjemnie duszą. Skołatana i nerwowa psychika, za sprawą charakterystycznej kojącej aury, uspokaja się jak w matczynym kojcu czułości. Brzemienna w owoce doznań, sztuka sprawia bowiem, że dusza wycisza się i łagodnieje.
Tak właśnie ją widzi. W zupełnym oddarciu od problemów doczesności, zwojów niewygodnych dyskusji i krętych dialogów sprzeczności, jakich nierzadko doświadcza w kontakcie z ludźmi.
— Możliwe, że praca odbiła na mnie piętno sceptycyzmu. Trudno widzieć mi ślepców w barwach innych, niż te, które ukazują mi się podczas procesów. Czarne, brudne, pełne grzechu serca, które z rzadka odzywają się głosem rozsądku. Częściej idą za głosem zepsucia... dobrze jednak słyszeć, że wiara wciąż jeszcze tli się w niektórych z nas.
Pomimo różnic w poglądach, potrafi widzieć pozytywną stronę młodzieńczej otwartości i chęci integracji. Ludzkość nie polega bowiem na doskonałości, a na dążeniu do porozumienia mimo wszelkich wad.
W tym się zgadzają.
Tchnące spokojem, krótkie słowo uznania otula przestrzeń szczerością głosek.
Tembr głosu jest łagodny, bije otwartością i szacunkiem. Przeciwnie do rąk, które w skrępowaniu, jak pod jaźmem niedostępności, zbiegają się na piersi w ciasnym oplocie. Skrzyżowane na wysokości dwóch czwartych żeber, sprawiają wrażenie, jakby sam ich właściciel próbował się od Karla dystansować.
Nic z tych rzeczy. To tylko efekt dyskomfortu, jaki odczuwa.
Poświt udręczonej powłoki skórnej, niezmiennie od początku jak tu przyszedł, wyjaskrawia się odbiciem fioletu i bieli, jak również i samym uczuciem narastającego podrażnienia, które pragnie zgonić ze skóry mocnym dociśnięciem opuszków do schowanej pod swetrem wysypki. Tak się jednak nie da, to niemożliwe. Pomimo mocnego zaparcia, skóra w akompaniamencie chichotu Norn piecze niemiłosiernie, przypominając raczej drapanie pazurami po cienkiej tkance, niżeli zwykłe tylko mrowienie alergiczne.
Bestia przypadku rykiem rozdrażnienia rozlewa się wzdłuż ramion i wzdłuż delikatnego korpusu ciała. Między jedną, a drugą wypowiedzią zabiera mu skupienie. Bezwzględnie, skutecznie.
— VIljam Hallström. Miło mi Cię poznać, Karl — odpowiada na formalność, stosownym przedstawieniem.
Nawet teraz jednak brak mu pełnej koncentracji. Słucha go, ale ściąga nieco brwi, zastanawiając się jednocześnie, jak długo przyjdzie im jeszcze tu siedzieć.
Choć Karl Sørensen – jak zdążył już się od niego dowiedzieć – jest całkiem interesującym rozmówcą, najchętniej zastąpiłby jego towarzystwo obecnością lekarza. Sądzi zresztą, że w tym pragnieniu mogą być sobie bardzo podobni. Talerze niebieskich tęczówek, w pozie pokornego rozmówcy, zastygają jednak na obliczu młodzieńca, a usta zbiegają się w obity sympatią uśmiech na wieść o jego nastawieniu do sztuki i chęci wspierania artystów.
— Masz absolutną rację. Nawet w czasie trudnym sztuka potrafi być wyzwoleniem.
W upięciu literatury, czy ramie obrazu, kryje się znacznie większa wartość, niżeli sam tylko pieniądz, który można za nie uzyskać. Emocje i uczucia kryjące się za płótnem czy kartą powieści – to one stanowią kwintesencję twórczości. W ich nurcie uruchamiają się pokłady przeżyć i wspomnienia, kołyszące przyjemnie duszą. Skołatana i nerwowa psychika, za sprawą charakterystycznej kojącej aury, uspokaja się jak w matczynym kojcu czułości. Brzemienna w owoce doznań, sztuka sprawia bowiem, że dusza wycisza się i łagodnieje.
Tak właśnie ją widzi. W zupełnym oddarciu od problemów doczesności, zwojów niewygodnych dyskusji i krętych dialogów sprzeczności, jakich nierzadko doświadcza w kontakcie z ludźmi.
— Możliwe, że praca odbiła na mnie piętno sceptycyzmu. Trudno widzieć mi ślepców w barwach innych, niż te, które ukazują mi się podczas procesów. Czarne, brudne, pełne grzechu serca, które z rzadka odzywają się głosem rozsądku. Częściej idą za głosem zepsucia... dobrze jednak słyszeć, że wiara wciąż jeszcze tli się w niektórych z nas.
Pomimo różnic w poglądach, potrafi widzieć pozytywną stronę młodzieńczej otwartości i chęci integracji. Ludzkość nie polega bowiem na doskonałości, a na dążeniu do porozumienia mimo wszelkich wad.
W tym się zgadzają.
Karl Sørensen
Re: 08.12.2000 – Poczekalnia – V. Hallström & K. Sørensen Wto 15 Mar - 11:14
Karl SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : pisarz
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : maskonur
Atuty : odporny (I), artysta: proza (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 15
- Dziękuję - odpowiedział krótko, ale ze szczerą wdzięcznością.
Poza tym Karlowi również było miło go poznać, chociaż okoliczności nie były sprzyjające. Ale miał nadzieję, że spotkają się przy lepszej okazji. Sørensen cieszył się, że ma z kim porozmawiać, przynajmniej czas szybciej płynął. Poza tym rozmówca wydawał się dość ciekawą osobą, a jako, że Karl był osobą, która lubiła poznawać punkt widzenia innych ludzi, z przyjemnością oddawał się konwersacji.
- Interesuję się szeroko pojętą sztuką, doceniam pracę i wysiłek autorów – sam wiedział jaki to bywa czasem żmudny proces, szczególnie gdy coś się chce zrobić, ale nie ma weny lub ogarnia ta powszechnie znana niemoc twórcza.
- Bez tego chyba bym nie potrafił żyć we względnym spokoju – przyznał. - Przyjemność jaką czerpię z obserwacji artystów, często zamieniam na energię do własnego działania. Motywacja jest bardzo potrzebna, innym razem zaś bywa inspiracją – Karl wiele działań i postaci brał ze świata, w którym żył i który obserwował. Tak naprawdę każdy człowiek mógł być dla niego bodźcem, dzięki któremu pisał dalej. To prawda, że miał poukładane w głowie schematy i wiedział, o czym chce pisać, mimo to niejednokrotnie coś dodawał lub zmieniał.
Wysłuchał z uwagą stwierdzenia Viljama, po czym odparł:
- Ależ naturalnie – zgodził się. Karl lubił wierzyć w to, że świat nie jest aż taki zły i mieszkający w nim ludzie, także nie są w stu procentach zepsuci. - Życzę ci tego, byś miał okazję przekonać się, że nie wszystko jest takie, jakie wygląda i się zdaje – dobrze było mieć okazję, do przekonania się, że od reguły są wyjątki.
Klan Sørensen też sobie nagrabił, ale tak naprawdę nigdy nie chcieli źle. Odbudowywali swoją renomę i starali się pozyskiwać nowych klientów. Zaangażowanie w pracę było dość widoczne, więc krok po kroku odbijali się od dna.
- Wierzę w innych, może ze mnie niepoprawny idealista, ale wiara jest potrzebna. Gdybyśmy wszędzie widzieli coś złego i podstępnego, żyłoby nam się o wiele trudniej – zauważył.
Jemu z pewnością byłoby o wiele ciężej. Poznawał różne osoby, jedne były jak otwarta księga, inne zaś przeciwnie – trzeba było czasu, by ich rozgryźć. Ale to było w życiu piękne, ta różnorodność. Osobiście uwielbiał analizować zachowanie i czyny innych, ale tego go uczono od dawna. W końcu studiując historię i filologię, mógł się spotkać z różnymi sposobami myślenia.
- Mam nadzieję, że kiedyś uda nam się porozmawiać w lepszych okolicznościach – był ciekaw tego, co może usłyszeć.
Poza tym Karlowi również było miło go poznać, chociaż okoliczności nie były sprzyjające. Ale miał nadzieję, że spotkają się przy lepszej okazji. Sørensen cieszył się, że ma z kim porozmawiać, przynajmniej czas szybciej płynął. Poza tym rozmówca wydawał się dość ciekawą osobą, a jako, że Karl był osobą, która lubiła poznawać punkt widzenia innych ludzi, z przyjemnością oddawał się konwersacji.
- Interesuję się szeroko pojętą sztuką, doceniam pracę i wysiłek autorów – sam wiedział jaki to bywa czasem żmudny proces, szczególnie gdy coś się chce zrobić, ale nie ma weny lub ogarnia ta powszechnie znana niemoc twórcza.
- Bez tego chyba bym nie potrafił żyć we względnym spokoju – przyznał. - Przyjemność jaką czerpię z obserwacji artystów, często zamieniam na energię do własnego działania. Motywacja jest bardzo potrzebna, innym razem zaś bywa inspiracją – Karl wiele działań i postaci brał ze świata, w którym żył i który obserwował. Tak naprawdę każdy człowiek mógł być dla niego bodźcem, dzięki któremu pisał dalej. To prawda, że miał poukładane w głowie schematy i wiedział, o czym chce pisać, mimo to niejednokrotnie coś dodawał lub zmieniał.
Wysłuchał z uwagą stwierdzenia Viljama, po czym odparł:
- Ależ naturalnie – zgodził się. Karl lubił wierzyć w to, że świat nie jest aż taki zły i mieszkający w nim ludzie, także nie są w stu procentach zepsuci. - Życzę ci tego, byś miał okazję przekonać się, że nie wszystko jest takie, jakie wygląda i się zdaje – dobrze było mieć okazję, do przekonania się, że od reguły są wyjątki.
Klan Sørensen też sobie nagrabił, ale tak naprawdę nigdy nie chcieli źle. Odbudowywali swoją renomę i starali się pozyskiwać nowych klientów. Zaangażowanie w pracę było dość widoczne, więc krok po kroku odbijali się od dna.
- Wierzę w innych, może ze mnie niepoprawny idealista, ale wiara jest potrzebna. Gdybyśmy wszędzie widzieli coś złego i podstępnego, żyłoby nam się o wiele trudniej – zauważył.
Jemu z pewnością byłoby o wiele ciężej. Poznawał różne osoby, jedne były jak otwarta księga, inne zaś przeciwnie – trzeba było czasu, by ich rozgryźć. Ale to było w życiu piękne, ta różnorodność. Osobiście uwielbiał analizować zachowanie i czyny innych, ale tego go uczono od dawna. W końcu studiując historię i filologię, mógł się spotkać z różnymi sposobami myślenia.
- Mam nadzieję, że kiedyś uda nam się porozmawiać w lepszych okolicznościach – był ciekaw tego, co może usłyszeć.
Gość
Re: 08.12.2000 – Poczekalnia – V. Hallström & K. Sørensen Sob 19 Mar - 7:50
GośćGość
Gość
Gość
Fantazja, uwolniona w biegu, rozprzęga obraz myśli. Rozsupłuje piętno konserwatyzmu i skrupulatnie, cicho, obdarowuje nieskrępowanymi niczym doznaniami ducha. To nie koniec. Naniesione cienkim, zdobycznym płótnem estetyki, myśli miękko wyścielają przestrzeń umysłu. Trzymane w ryzach filozofii piękna, określają i scalają tę kapryśną właściwość bytu w jedność.
Piękno, budowane z konstruktu harmonijnej całości – dobrze dobranych proporcji, porządku barw, dźwięków i stosowności. Piękno, widziane przez kolorowe szkiełko estetyki, prawdy i dobra, odbierane w sposób zmysłowy i czysty. Piękno ujęte w doskonałość odczuwania.
Kryje w sobie niejedno oblicze.
A on czuje przy tym, że trzymana w banku serca sztuka jest w stanie przekroczyć próg wartości i użyteczności, do jakiej inne sfery jego życia nigdy nie dobiją. To tymczasem wprawia go jednocześnie we wstyd i w ciepłe ukojenie.
Nie jest to jednak myśl, którą skłonny jest się dzielić. Jeszcze nie dziś.
— Jeśli kiedykolwiek najdzie Cię potrzeba, czy ochota na szukanie inspiracji w dziełach innych twórców, niewielką acz różnorodną kolekcję talentów mam u siebie w domu. Możesz szukać mnie na Starym Mieście — podpowiada.
Nie uściśla miejsca zamieszkania – uznaje, że przy odrobinie motywacji nie trudno jest uzyskać tę informację od midgardzkich mieszkańców, czy choćby od niego samego, jeśli tylko Karl zdecydowałby się skorzystać z zaproszenia i dopytał o konkretny adres.
— Wydaje mi się, że o tym wiem... bądź co bądź moja praca polega właśnie na tym – na wychwytywaniu elementów, których nie widać, które oddarte są od narracji oskarżonego. Po prostu niekiedy zapominam, że poza salą sądową też są ludzie, i że różnią się znacząco od tych, których spotykam w trakcie proce...
Wyciągnięte na język głoski zatrzymują się na jego ciepłym płatku i nie uchodzą za granicę ust, gdy zza drzwi gabinetu lekarskiego dobywa się krótkie ogłoszenie kolejnego pacjenta, niejakiego Pana Hallströma. To on! W końcu!
Cierpliwość rodzi oczekiwany skutek, doktor jest gotowy go przyjąć, wobec czego Viljam nie czeka na powtórzenie wezwania. Wstaje machinalnie, opuszczając kwadrat siedziska poczekalni z przebłyskiem uprzejmego uśmiechu na ustach.
— Też mam taką nadzieję, Karl. Do następnego razu — kiwa głową pojednawczo, nim rusza w kierunku gabinetu.
Piękno, budowane z konstruktu harmonijnej całości – dobrze dobranych proporcji, porządku barw, dźwięków i stosowności. Piękno, widziane przez kolorowe szkiełko estetyki, prawdy i dobra, odbierane w sposób zmysłowy i czysty. Piękno ujęte w doskonałość odczuwania.
Kryje w sobie niejedno oblicze.
A on czuje przy tym, że trzymana w banku serca sztuka jest w stanie przekroczyć próg wartości i użyteczności, do jakiej inne sfery jego życia nigdy nie dobiją. To tymczasem wprawia go jednocześnie we wstyd i w ciepłe ukojenie.
Nie jest to jednak myśl, którą skłonny jest się dzielić. Jeszcze nie dziś.
— Jeśli kiedykolwiek najdzie Cię potrzeba, czy ochota na szukanie inspiracji w dziełach innych twórców, niewielką acz różnorodną kolekcję talentów mam u siebie w domu. Możesz szukać mnie na Starym Mieście — podpowiada.
Nie uściśla miejsca zamieszkania – uznaje, że przy odrobinie motywacji nie trudno jest uzyskać tę informację od midgardzkich mieszkańców, czy choćby od niego samego, jeśli tylko Karl zdecydowałby się skorzystać z zaproszenia i dopytał o konkretny adres.
— Wydaje mi się, że o tym wiem... bądź co bądź moja praca polega właśnie na tym – na wychwytywaniu elementów, których nie widać, które oddarte są od narracji oskarżonego. Po prostu niekiedy zapominam, że poza salą sądową też są ludzie, i że różnią się znacząco od tych, których spotykam w trakcie proce...
Wyciągnięte na język głoski zatrzymują się na jego ciepłym płatku i nie uchodzą za granicę ust, gdy zza drzwi gabinetu lekarskiego dobywa się krótkie ogłoszenie kolejnego pacjenta, niejakiego Pana Hallströma. To on! W końcu!
Cierpliwość rodzi oczekiwany skutek, doktor jest gotowy go przyjąć, wobec czego Viljam nie czeka na powtórzenie wezwania. Wstaje machinalnie, opuszczając kwadrat siedziska poczekalni z przebłyskiem uprzejmego uśmiechu na ustach.
— Też mam taką nadzieję, Karl. Do następnego razu — kiwa głową pojednawczo, nim rusza w kierunku gabinetu.
Karl Sørensen
08.12.2000 – Poczekalnia – V. Hallström & K. Sørensen Sob 19 Mar - 14:48
Karl SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : pisarz
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : maskonur
Atuty : odporny (I), artysta: proza (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 15
Karl uśmiechnął się i odpowiedział:
- Z przyjemnością – przystał na propozycję. Lubił szukać inspiracji, a także poznawać gusta innych osób. Poza tym chętnie spotka się w lepszych okolicznościach, gdy obaj panowie nie będą już przytłoczeni dolegliwościami, które ich spotkały.
- Będzie mi cię miło znów spotkać – powiedział szczerze. Ludzie, którzy mieli ciekawe życie i coś do powiedzenia, zawsze byli mile widziani przez Karla. On chyba nigdy jeszcze nie zignorował żadnego człowieka, który wydał mu się ciekawy. Było mu nawet trochę szkoda, że ich rozmowę wkrótce przerwano, ale gdy wywołano jego towarzysza do gabinetu, znów się uśmiechnął.
- Życzę dużo zdrowia – powiedział zanim się rozeszli. Odprowadził wzrokiem towarzysza niedoli i zerknął na zegar. Teraz czas miał znowu płynąć wolniej, bo gdy się jest gdzieś samemu, to nie było już tak miło. Jednak rozmowa naprawdę dużo dawała.
Karl nie musiał także długo czekać na własną kolej. Szczęśliwie jego przypadek nie był ciężki i obyło się bez trudnych zabiegów. Zażył pewien eliksir, który śmierdział i smakował jeszcze gorzej niż pachniał, ale najważniejszy był efekt, prawda? Trzeba się było czasem poświęcić dla własnego dobra.
Wychodząc z gabinetu jeszcze się rozglądał za swoim nowym znajomym, ale nie było go widać. Albo jeszcze nie wyszedł, albo już opuścił budynek. Zanotował w pamięci, by go poszukać w niedługim czasie. Warto było rozwijać kontakt. Przeróżne znajomości mogą być potrzebne w przyszłości. Tym bardziej, że osoba jawiła mu się jako bardzo interesująca.
Zadowolony z tego, że w końcu mógł skreślić jedną z pozycji rzeczy „do zrobienia”, bardziej z musu niż z chęci, oddalił się, zamyślony.
Karl i Viljam z tematu
- Z przyjemnością – przystał na propozycję. Lubił szukać inspiracji, a także poznawać gusta innych osób. Poza tym chętnie spotka się w lepszych okolicznościach, gdy obaj panowie nie będą już przytłoczeni dolegliwościami, które ich spotkały.
- Będzie mi cię miło znów spotkać – powiedział szczerze. Ludzie, którzy mieli ciekawe życie i coś do powiedzenia, zawsze byli mile widziani przez Karla. On chyba nigdy jeszcze nie zignorował żadnego człowieka, który wydał mu się ciekawy. Było mu nawet trochę szkoda, że ich rozmowę wkrótce przerwano, ale gdy wywołano jego towarzysza do gabinetu, znów się uśmiechnął.
- Życzę dużo zdrowia – powiedział zanim się rozeszli. Odprowadził wzrokiem towarzysza niedoli i zerknął na zegar. Teraz czas miał znowu płynąć wolniej, bo gdy się jest gdzieś samemu, to nie było już tak miło. Jednak rozmowa naprawdę dużo dawała.
Karl nie musiał także długo czekać na własną kolej. Szczęśliwie jego przypadek nie był ciężki i obyło się bez trudnych zabiegów. Zażył pewien eliksir, który śmierdział i smakował jeszcze gorzej niż pachniał, ale najważniejszy był efekt, prawda? Trzeba się było czasem poświęcić dla własnego dobra.
Wychodząc z gabinetu jeszcze się rozglądał za swoim nowym znajomym, ale nie było go widać. Albo jeszcze nie wyszedł, albo już opuścił budynek. Zanotował w pamięci, by go poszukać w niedługim czasie. Warto było rozwijać kontakt. Przeróżne znajomości mogą być potrzebne w przyszłości. Tym bardziej, że osoba jawiła mu się jako bardzo interesująca.
Zadowolony z tego, że w końcu mógł skreślić jedną z pozycji rzeczy „do zrobienia”, bardziej z musu niż z chęci, oddalił się, zamyślony.
Karl i Viljam z tematu