:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Marzec-kwiecień 2001
15.03.2001 – Mały Salon, Dom Jarlów – V. Sørensen & Prorok
2 posters
Vivian Sørensen
Re: 15.03.2001 – Mały Salon, Dom Jarlów – V. Sørensen & Prorok Czw 8 Cze - 17:48
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
15.03.2001
Pierwszy raz dostała od dziadka reprymendę i nie podobało jej się to uczucie zażenowania i wstydu, jakie jej towarzyszyło podczas czytania listu. Zawiodła kolejną osobę w swoim życiu, a to pogłębiało poczucie beznadziejności i zrezygnowania.
Z początku miała zamiar odpisać, ale nie potrafiła się zebrać, żeby przelać na papier wszystko, co działo się w jej życiu. Może powinna zignorować list, potraktować go jako ostrzeżenie i być bardziej ostrożną na przyszłość, ale nie potrafiła przejść z tym do porządku dziennego.
Potrzebowała czasu, żeby uporządkować myśli i zdecydować o następnych krokach, ale po miesiącu bezsensownych działań ku poprawie stanu zdrowia psychicznego, wcale nie wychodziła na prostą, wręcz przeciwnie, pogłębiała się w swoich traumach, nie potrafiąc sobie z nimi samej poradzić. Nie chciała być problemem, a tak się czuła, jak chodzący problem, który ciągnie na dno wszystkich wokół. Musiała wziąć się w garść i poszukać pomocy wśród ludzi, którzy mieli doświadczenie w trudnych przypadkach. Dość milczenia, dość ukrywania się ze swoimi problemami, jakby zrobiła coś złego i miała się tego wstydzić. Po prawie dwóch miesiącach od ataku, zamierzała wziąć sprawy w swoje ręce. Nie chciała dłużej się bać, a jej niestabilność emocjonalna stwarzała zagrożenie nie tylko dla niej, ale też dla jej najbliższych.
Dlatego zdecydowała się poprosić dziadka o spotkanie. Chciała z nim porozmawiać, wszystko wyjaśnić. Wiedziała, że może być z nim szczera (bez intymnych szczegółów oczywiście), a on pomimo troski o reputację klanu, będzie w stanie zatroszczyć się o nią jako wnuczkę i może nawet zrozumieć jej motywy, a najlepiej pomóc. Niemniej obawiała się tej rozmowy. Nie lubiła odtwarzać tamtej sytuacji, bo zawsze prowadziło to do nadmiaru emocji, która w różny sposób znajdowała ujście. Bała się też, że mimo wszystkich okoliczności, dziadek uprzedził się do niej i nie będzie jej już przychylny. Jego list bolał tym bardziej, że przez całe życie starała się spełnić jego oczekiwaniom, pałała do jubilerstwa miłością szczerą i w pasji pracowała, żeby zdobywać jak najwięcej klientów i poprawić reputację Sørensenów. Jedno potknięcie i wymierzony policzek irytowały dziewczynę, która dotąd żyła w przekonaniu, że może żyć jak chce i wcale nie musi zabiegać o względy jakiegoś arystokratycznego dupka. Na ten moment nie była partią, o którą by zabiegali, o czym boleśnie przekonała się, kiedy Guildenstern rzucił ją, bo nie pochodziła z dość dobrej rodziny. Nie sądziła, że dziadek będzie miał na nią inny pomysł, dlatego chciała to wszystko wyjaśnić i z odrobiną szczęścia, znaleźć rozwiązania, które usatysfakcjonują ich oboje.
- Dziękuję, że znalazłeś dla mnie trochę czasu, dziadku - podeszła do niego nieśmiało i przywitała się przytuleniem, a wdychając jego zapach, przypominały jej się beztroskie lata dzieciństwa.
- Chciałam się spotkać ze względu na twój list. Nie czułam się na siłach, żeby na niego odpisać, a chciałabym ci wszystko wyjaśnić - zaczęła, siadając przy stole, by choć w części ukryć zdenerwowanie. Na pewno dostrzegł jej wychudzone ciało i ziemistą cerę, wyglądała na zmęczoną pomimo wyspania.
Nie wiedziała nawet od czego zacząć, czy taka opowieść na wstępie nie przysłoni reszty pytań i wątpliwości?
- Przepraszam, że cię zawiodłam. Nie chciałam tego - pokornie przyjmowała jego stanowisko, ale były kwestie, które ją nurtowały. - Nie rozumiem tylko, dlaczego spacer za rękę wywołał taką burzę, to było niewinne. Zresztą myślałam, że będę mogła sama wybrać męża, dobrego człowieka bez względu na pochodzenie. Staram się polepszać naszą reputację dobrze wykonaną pracą, ale co kogo obchodzi, z kim się spotykam?
Prorok
Re: 15.03.2001 – Mały Salon, Dom Jarlów – V. Sørensen & Prorok Sro 14 Cze - 11:41
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Spotkanie w Domu Jarlów dobiegło końca. Wrzało. Choć nie mówiono o tym publicznie w magicznych mediach, Rada była w ostatnim czasie skonfliktowana i nie potrafiła się dogadać – widać było to coraz bardziej na Przymierzu Odrodzenia, które niekoniecznie popierało politykę prowadzoną przez Hakona Eriksena. Gerhard był w tym przypadku rozdarty – z jednej strony jego klan do tej pory zawsze wspierał konserwatystów, a z drugiej – teraz, gdy czasy się zmieniły, a ich nazwisko okryło się hańbą z powodu decyzji ich przodków, sytuacja nie należała do najprostszych. Musiał patrzeć na przyszłość swojego klanu, nic więc dziwnego, że zainteresował się publicznymi poczynaniami swojej wnuczki w trakcie Vekkelse, o których przyszło zupełnie przypadkiem mu się dowiedzieć. Nie mógł tego tak zostawić, dlatego musiał wreszcie spotkać się z Vivan, choć od jego ostatniego listu minęło już trochę czasu. Był jednak zapracowanym człowiekiem, który na co dzień nie tylko czynnie działał w Radzie, mając bezpośrednio związek z polityką magiczną, ale także sprawował nieustannie pieczę nad rodzinnym interesem jubilerskim.
– To ciężki okres, ale dla moich wnucząt zawsze znajdę czas. – Uśmiechnął się Gerhard na powitanie, gdy Vivian przekroczyła próg Małego Salonu. Nie minęła jednak chwila, gdy zauważył nieciekawą kondycję swojej wnuczki, która bez wątpienia go zmartwiła. – Co się z tobą dzieje? Wyglądasz jakoś… marnie. – Nie chciał powiedzieć: beznadziejnie, lecz nie dało się nie spostrzec, że stan Vivian pozostawiał wiele do życzenia. – Vivian... To tak nie działa. Pochodzisz z jednej z najważniejszych, duńskich rodzin, która jest na świeczniku całej, magicznej Skandynawii. Jesteś wnuczką samego jarla. Twój ojciec też nim wkrótce będzie – wytłumaczył poważnym tonem glosu, czując się przez moment, jakby miał do czynienia z dzieckiem, któremu musiał tłumaczyć zasady ich rzeczywistości. Nigdy nie był zwolennikiem aranżowanych małżeństw, przez ostatnie lata pozwalając, by jego dzieci same decydowały o tym, z kim chcą spędzić resztę życia, lecz dla Gerharda istniały granice, których nie należało przekraczać. Odpowiednie pochodzenie, jak i status materialny były dla niego świętymi wartościami.
– Vekkelse to jedno z najistotniejszych dla nas świąt. Zjechali się niemal wszyscy galdrowie, w dużej mierze także ci pochodzący z klanów magicznych. Nie powiesz mi, że paradowanie za rękę z jakimś marynarzem bez nazwiska i reputacji jest odpowiedzialne? – zapytał ostrzej Gerhard, nie zamierzając owijać w bawełnę. Wolał być bezpośredni. – Nie wnikałem zbytnio w wybory twojego ojca czy moich pozostałych dzieci. Znasz mnie, wkraczam tylko wtedy, gdy wymaga tego sytuacja... Świat się zmienia, ale nie na tyle, byś mogła spoufalać się z kimś z niższych sfer. Jesteś Sørensen, płynie w tobie krew legendarnego Sørena z Północy. Musisz o tym pamiętać, a jeśli nie potrafisz tego zrozumieć, będę musiał wziąć sprawy w swoje ręce. – zakończył tyradę, nalewając sobie do kieliszka whisky. – Wiesz, to nie są dobre czasy dla Rady... Dużo się ostatnio dzieje... – W przeciwieństwie do Gerharda, Vivian nie była zbytnio świadoma nadchodząca zmian, które mogły odmienić ich los i pozycję w Radzie.
– To ciężki okres, ale dla moich wnucząt zawsze znajdę czas. – Uśmiechnął się Gerhard na powitanie, gdy Vivian przekroczyła próg Małego Salonu. Nie minęła jednak chwila, gdy zauważył nieciekawą kondycję swojej wnuczki, która bez wątpienia go zmartwiła. – Co się z tobą dzieje? Wyglądasz jakoś… marnie. – Nie chciał powiedzieć: beznadziejnie, lecz nie dało się nie spostrzec, że stan Vivian pozostawiał wiele do życzenia. – Vivian... To tak nie działa. Pochodzisz z jednej z najważniejszych, duńskich rodzin, która jest na świeczniku całej, magicznej Skandynawii. Jesteś wnuczką samego jarla. Twój ojciec też nim wkrótce będzie – wytłumaczył poważnym tonem glosu, czując się przez moment, jakby miał do czynienia z dzieckiem, któremu musiał tłumaczyć zasady ich rzeczywistości. Nigdy nie był zwolennikiem aranżowanych małżeństw, przez ostatnie lata pozwalając, by jego dzieci same decydowały o tym, z kim chcą spędzić resztę życia, lecz dla Gerharda istniały granice, których nie należało przekraczać. Odpowiednie pochodzenie, jak i status materialny były dla niego świętymi wartościami.
– Vekkelse to jedno z najistotniejszych dla nas świąt. Zjechali się niemal wszyscy galdrowie, w dużej mierze także ci pochodzący z klanów magicznych. Nie powiesz mi, że paradowanie za rękę z jakimś marynarzem bez nazwiska i reputacji jest odpowiedzialne? – zapytał ostrzej Gerhard, nie zamierzając owijać w bawełnę. Wolał być bezpośredni. – Nie wnikałem zbytnio w wybory twojego ojca czy moich pozostałych dzieci. Znasz mnie, wkraczam tylko wtedy, gdy wymaga tego sytuacja... Świat się zmienia, ale nie na tyle, byś mogła spoufalać się z kimś z niższych sfer. Jesteś Sørensen, płynie w tobie krew legendarnego Sørena z Północy. Musisz o tym pamiętać, a jeśli nie potrafisz tego zrozumieć, będę musiał wziąć sprawy w swoje ręce. – zakończył tyradę, nalewając sobie do kieliszka whisky. – Wiesz, to nie są dobre czasy dla Rady... Dużo się ostatnio dzieje... – W przeciwieństwie do Gerharda, Vivian nie była zbytnio świadoma nadchodząca zmian, które mogły odmienić ich los i pozycję w Radzie.
Vivian Sørensen
Re: 15.03.2001 – Mały Salon, Dom Jarlów – V. Sørensen & Prorok Czw 6 Lip - 0:35
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Nie interesowała się polityką - już dawno dano jej do zrozumienia, że to nie miejsce dla niej. W końcu to najstarsi bracia są przyszłością rodu, a ona jako kobieta przysłuży się jedynie wtedy, kiedy dobrze wyjdzie za mąż i złączy ich z inną szanowaną rodziną. Naprawdę miała nadzieję, że to ją jakimś cudem ominie, że będzie mogła wyjść za mąż bez względu na nazwisko czy status majątkowy. Była naiwna, nie tylko pod tym względem, ale najwyraźniej czas beztroski dobiegł końca i teraz będzie musiała zmierzyć się ze wszystkimi kłodami rzucanymi przez Norny. Zupełnie jakby uparły się, by sprowadzić ją na dno, choć obiektywnie patrząc, to może wszystkie te zdarzenia miały dokonać jakiejś zmiany u młodej kobiety, może dzięki temu miała dojrzeć i stać się silna? A może była to kara za jej zuchwałość i przekonanie, że jest nietykalna; rzeczywistość okazała się brutalnie szczera, nie pozostawiając złudzeń, tylko blizny i traumę. Próbowała poradzić sobie sama, ale rozpoczął się kolejny miesiąc, a z nią dalej było źle. Żaden sposób nie przynosił oczekiwanych efektów i zdecydowała, że nie może dłużej tego ukrywać, nie kiedy sobie nie radzi i wpływa to na jej obowiązki.
- Właśnie o tym chciałam z tobą porozmawiać - zaczęła, ale temat Vekkelse chwilowo przysłonił wyjaśnienia, do których nawet nie wiedziała jak się zabrać, więc słuchała cierpliwie wywodu dziadka. Rozumiała jego stanowisko, słuchała tego od dziecka, więc teoretycznie nic odkrywczego, a jednak nie podobała jej się ta narracja, że jako wnuczka samego jarla musi się kompletnie podporządkować, nawet jeśli taka była jej rzeczywistość. Wydawało jej się, że w mniemaniu dziadka już Karl wystarczająco nagiął reguły ich rodziny, dlatego teraz nie był skory do żadnych ustępstw, co znowu ją stawiało w trudnej sytuacji. Nie chciała być pionkiem na szachownicy jarla, ale teraz nie miała sił, by walczyć.
- Wziąć sprawy w swoje ręce? Co masz na myśli, dziadku? Chcesz na siłę zaaranżować małżeństwo? Nasza reputacja raczej nie pomaga w szukaniu potencjalnych kandydatów - nie chciała być złośliwa, bo przecież sama cierpiała konsekwencje wyborów poprzednich pokoleń, ale prawda była taka, że porządne, bogate rodziny wcale nie chciały łączyć się z wątpliwej moralności Sørensenami, kiedy mogli zaangażować się z innymi rodami bez skazy na historii. Czy nie byłoby lepiej, gdyby sama mogła decydować, kogo poślubi, bez względu na nazwisko? Dla niej na pewno.
- Nasza pozycja w Radzie jest zagrożona? - zapytała, obawiając się najgorszego. Nie mieszała się do polityki, ale los rodu leżał jej na sercu i wszystkie dotychczasowe działania podejmowała w zgodzie z zasadami. Jedno potknięcie, a została potraktowana niemal jak kryminalistka - nie potrafiła się z tym pogodzić.
- Przyznaję, że to wyjście na Vekkelse było nieodpowiedzialne, ale nie potrafiłam trzeźwo myśleć - westchnęła, zbierając się w sobie na wyznanie prawdy, które albo przyniesie pomoc, albo dodatkowe problemy. - Chodzi o to, że... byłam świadkiem morderstwa i zostałam zaatakowana, jak się potem okazało, przez berserkera. Ledwo uszłam z życiem i od tamtej pory zmagam się… po prostu nie radzę sobie. Ten marynarz mnie uratował, pomagał mi wyjść na prostą. Vekkelse było sposobem na oderwanie się od natrętnych myśli, rodzajem wsparcia z jego strony. Nie chciałam zwracać niepotrzebnej uwagi, ale ja nadal nie potrafię wrócić do normalności, ciągle się boję i przeżywam to na nowo.
Na razie nie wspominała o atakach paniki, nie zamierzała też mówić o własnych sposobach poradzenia sobie z problemem, czyli o spożywaniu narkotyków i alkoholu jako odskoczni. Opuściła spojrzenie na własne dłonie. Paznokciami drapała wystające skórki, nie zważając na ból i krew, jakby chciała tym zagłuszyć dudnienie w uszach spowodowane stresującą sytuacją.
- Właśnie o tym chciałam z tobą porozmawiać - zaczęła, ale temat Vekkelse chwilowo przysłonił wyjaśnienia, do których nawet nie wiedziała jak się zabrać, więc słuchała cierpliwie wywodu dziadka. Rozumiała jego stanowisko, słuchała tego od dziecka, więc teoretycznie nic odkrywczego, a jednak nie podobała jej się ta narracja, że jako wnuczka samego jarla musi się kompletnie podporządkować, nawet jeśli taka była jej rzeczywistość. Wydawało jej się, że w mniemaniu dziadka już Karl wystarczająco nagiął reguły ich rodziny, dlatego teraz nie był skory do żadnych ustępstw, co znowu ją stawiało w trudnej sytuacji. Nie chciała być pionkiem na szachownicy jarla, ale teraz nie miała sił, by walczyć.
- Wziąć sprawy w swoje ręce? Co masz na myśli, dziadku? Chcesz na siłę zaaranżować małżeństwo? Nasza reputacja raczej nie pomaga w szukaniu potencjalnych kandydatów - nie chciała być złośliwa, bo przecież sama cierpiała konsekwencje wyborów poprzednich pokoleń, ale prawda była taka, że porządne, bogate rodziny wcale nie chciały łączyć się z wątpliwej moralności Sørensenami, kiedy mogli zaangażować się z innymi rodami bez skazy na historii. Czy nie byłoby lepiej, gdyby sama mogła decydować, kogo poślubi, bez względu na nazwisko? Dla niej na pewno.
- Nasza pozycja w Radzie jest zagrożona? - zapytała, obawiając się najgorszego. Nie mieszała się do polityki, ale los rodu leżał jej na sercu i wszystkie dotychczasowe działania podejmowała w zgodzie z zasadami. Jedno potknięcie, a została potraktowana niemal jak kryminalistka - nie potrafiła się z tym pogodzić.
- Przyznaję, że to wyjście na Vekkelse było nieodpowiedzialne, ale nie potrafiłam trzeźwo myśleć - westchnęła, zbierając się w sobie na wyznanie prawdy, które albo przyniesie pomoc, albo dodatkowe problemy. - Chodzi o to, że... byłam świadkiem morderstwa i zostałam zaatakowana, jak się potem okazało, przez berserkera. Ledwo uszłam z życiem i od tamtej pory zmagam się… po prostu nie radzę sobie. Ten marynarz mnie uratował, pomagał mi wyjść na prostą. Vekkelse było sposobem na oderwanie się od natrętnych myśli, rodzajem wsparcia z jego strony. Nie chciałam zwracać niepotrzebnej uwagi, ale ja nadal nie potrafię wrócić do normalności, ciągle się boję i przeżywam to na nowo.
Na razie nie wspominała o atakach paniki, nie zamierzała też mówić o własnych sposobach poradzenia sobie z problemem, czyli o spożywaniu narkotyków i alkoholu jako odskoczni. Opuściła spojrzenie na własne dłonie. Paznokciami drapała wystające skórki, nie zważając na ból i krew, jakby chciała tym zagłuszyć dudnienie w uszach spowodowane stresującą sytuacją.
Prorok
Re: 15.03.2001 – Mały Salon, Dom Jarlów – V. Sørensen & Prorok Wto 25 Lip - 14:51
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
– W porządku – powiedział Gerhard, gdy Vivian zadeklarowała swoją chęć rozmowy o tym, co ją trapiło. Widział, że wyglądała marnie; w ostatnich tygodniach nie przypominała jego wnuczki, którą przecież bardzo kochał, co tylko wzbudziło jego zaniepokojenie. – Możliwe, bardzo możliwe. – W tym przypadku nie wykluczał tej opcji, co mogło nie spodobać się Vivian. Nawet jeśli czasy się zmieniały, to w ich kręgu małżeństwa aranżowane były dalej praktykowane. – Musimy wzmocnić swoją pozycję, choćby poprzez małżeństwo. – Nie wiedział, czy powinien był o tym wspominać swojej wnuczce, w końcu nigdy nie interesowała się za bardzo polityką, lecz teraz uznał, że to będzie właściwy czas, by uchylić jej rąbka tajemnicy. – To tajemnica. Mało kto wie, co dzieje się za drzwiami Domu Jarlów, ale nie wiadomo, jak długo będzie istniało jeszcze Przymierze Odrodzenia. Nie możemy zostać na lodzie. Nasza reputacja... – Starzec zrobił przerwę, by westchnąć cicho pod nosem i spojrzeć uważnie na wnuczkę. – Pozostawia do życzenia, jednak nie możemy się poddawać. Nie teraz. – Ciągnęła się za Sørensenami od długich lat, pomimo że starali się nie wychylać i nie popełniać dawnych błędów. Gerhard obawiał się, nawet jeśli niesłusznie, że niektórzy będą próbowali się ich pozbyć.
– To było nieodpowiedzialne – przyznał jej rację, ciesząc się jednocześnie, że Vivian uświadomiła sobie swój błąd. – Musimy uważać na to, co o nas mówią. Im mniej, tym lepiej. Nie chcę cię zamartwiać politycznymi sprawami, musisz mi tylko uwierzyć na słowo, że wiem, co robię. – Gerhard nie chciał, by Sørensenowie byli na świeczniku całego magicznego społeczeństwa galdrów; odbudowa ich reputacji była powolną, mozolną i wyboistą drogą. Wsłuchiwał się w słowa pełnej wątpliwości wnuczki, nie potrafiąc do końca uwierzyć w to, czego właśnie się dowiedział. – Jak... jak to? Dlaczego o niczym nie wiem? – Był zdziwiony tym, co mu powiedziała, lecz nigdy nie oskarżyłby jej o kłamstwa, bowiem od zawsze łączyły go z Vivian bardzo dobre relacje. – Jeśli potrzebujesz wsparcia, to na pewno nie takiego. Ktoś taki jak on ci nie pomoże... Poza tym, cokolwiek by to było, to nie rokuje dobrze. To człowiek bez nazwiska – powiedział zdecydowanie Gerhard, który – choć był człowiekiem starej daty – był świadomy tego, że Vivian potrzebowała w tym momencie profesjonalnej pomocy. A taką bez wątpienia oferował szpital im. Alberta Lindgrena, a nie jakiś kiepski marynarz spod ciemnej gwiazdy.
– Opowiedz mi o wszystkim – poprosił ją ze spokojem w głosie mężczyzna, zbierając się do tego, by ją przytulić – w końcu widział po niej, że była roztrzęsiona. Poinstruował Vivian, by usiadła wygodnie na fotelu, po czym sam zajął miejsce naprzeciwko mnie. – Żadnych kłamstw i ukrywania prawdy. Tak nie powinno być – dodał Gerhard, pozwalając sobie na to, by nalać sobie alkoholu do szklanki w oczekiwaniu na opowieść wnuczki.
– To było nieodpowiedzialne – przyznał jej rację, ciesząc się jednocześnie, że Vivian uświadomiła sobie swój błąd. – Musimy uważać na to, co o nas mówią. Im mniej, tym lepiej. Nie chcę cię zamartwiać politycznymi sprawami, musisz mi tylko uwierzyć na słowo, że wiem, co robię. – Gerhard nie chciał, by Sørensenowie byli na świeczniku całego magicznego społeczeństwa galdrów; odbudowa ich reputacji była powolną, mozolną i wyboistą drogą. Wsłuchiwał się w słowa pełnej wątpliwości wnuczki, nie potrafiąc do końca uwierzyć w to, czego właśnie się dowiedział. – Jak... jak to? Dlaczego o niczym nie wiem? – Był zdziwiony tym, co mu powiedziała, lecz nigdy nie oskarżyłby jej o kłamstwa, bowiem od zawsze łączyły go z Vivian bardzo dobre relacje. – Jeśli potrzebujesz wsparcia, to na pewno nie takiego. Ktoś taki jak on ci nie pomoże... Poza tym, cokolwiek by to było, to nie rokuje dobrze. To człowiek bez nazwiska – powiedział zdecydowanie Gerhard, który – choć był człowiekiem starej daty – był świadomy tego, że Vivian potrzebowała w tym momencie profesjonalnej pomocy. A taką bez wątpienia oferował szpital im. Alberta Lindgrena, a nie jakiś kiepski marynarz spod ciemnej gwiazdy.
– Opowiedz mi o wszystkim – poprosił ją ze spokojem w głosie mężczyzna, zbierając się do tego, by ją przytulić – w końcu widział po niej, że była roztrzęsiona. Poinstruował Vivian, by usiadła wygodnie na fotelu, po czym sam zajął miejsce naprzeciwko mnie. – Żadnych kłamstw i ukrywania prawdy. Tak nie powinno być – dodał Gerhard, pozwalając sobie na to, by nalać sobie alkoholu do szklanki w oczekiwaniu na opowieść wnuczki.
Vivian Sørensen
Re: 15.03.2001 – Mały Salon, Dom Jarlów – V. Sørensen & Prorok Pią 18 Sie - 0:45
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Mina zrzedła jej jeszcze bardziej, gdy usłyszała o aranżowanym małżeństwie. Całe swoje życie wierzyła, że będzie mogła sama i bez ingerencji wybrać sobie męża, że przynajmniej w tej kwestii ma wolność wyboru. Ale nie. To była jedynie dziecinna mrzonka - iluzja, którą się karmiła z własnej głupoty i naiwności. Myślała, że ciężką pracą zrekompensuje wszystko inne, że nikt nie będzie od niej oczekiwał więcej poświęceń, bo przecież jej całe życie było zadedykowane jubilerstwu. Tymczasem to okazało się za mało, a jej los został przypieczętowany do końca życia. Jakie miała opcje? Pewność, z jaką dziadek wypowiadał deklarację, nie pozostawiała złudzeń. Nie będzie tolerował nieposłuszeństwa, gotowy wydziedziczyć własną wnuczkę - tego najbardziej się obawiała. Zresztą była przyzwyczajona do posłuszeństwa, nie potrafiła się buntować w otwarty sposób, bo choć miała swoje tajemnice i jej rodzina nie wiedziała o wszystkim, to w obliczu bezwzględnego nakazu, będzie musiała ugiąć kark.
- Na pewno istnieją inne sposoby na wzmocnienie pozycji - jeśli da jej odpowiednią ilość czasu, dziewczyna wynajdzie tysiąc innych sposobów, byle tylko uratować skórę przed niechcianym małżeństwem. Ta barbarzyńska tradycja nie powinna być kultywowana. Nie wiedziała, jak się przed tym bronić, czy jakiekolwiek argumenty trafią do mężczyzny.
- D-dlaczego miałoby się rozpaść? - zapytała zdezorientowana tą informacją. Nie interesowała się polityką, ale znała podstawy na tyle, by zacząć obawiać się o przyszłość rodu.
Spojrzała w zmęczone oczy posiwiałego mężczyzny i zrozumiała, że nie próbuje zrobić jej na złość, a list z reprymendą i aranżowane małżeństwo nie było jego kaprysem, ale realną próbą odbudowania reputacji. Robił, co mógł, żeby naprawić błędy przeszłości, ale nie wiedziała tak naprawdę, ile go to kosztuje.
- Zrobię, co w mojej mocy, żeby umocnić naszą pozycję, pomogę ci, jak tylko będziesz oczekiwał, dziadku. Ale proszę, nie zmuszaj mnie do małżeństwa. Chcę wyjść za mąż z miłości - wstydliwe słowa zapiekły ją w poliki, ale w tym momencie musiała się otworzyć, nie miała już nic do stracenia.
Vivian uczyła się na błędach i zrozumiała tę lekcję. "Im mniej, tym lepiej". Wszystkie działania pozostaną więc w ukryciu, byle tylko nie gadali. A co się dzieje za zamkniętymi drzwiami, to już inna historia.
- Nikt nie wiedział. Nie chciałam tego zgłaszać po pierwsze ze strachu, że on się zemści, a po drugie z obawy, że źle to wpłynie na nasz wizerunek. Niepotrzebny skandal. Myślałam, że sobie poradzę, ale... tak nie jest.
Rozmowa o tej sytuacji była ciężka, drżała nie tylko na duszy, ale i na ciele. Gdyby nie fakt, że przygotowywała się do tej rozmowy i opowiadała to wydarzenie już wcześniej, prawdopodobnie znowu wpadłaby w panikę i nie wykrztusiła słowa. Na razie, mimo roztrzęsienia, radziła sobie całkiem dobrze, panując nad oddechem i głosem.
- Dzięki temu człowieku bez nazwiska nadal żyję. Wiem, że potrzebuję specjalisty, ale jego wsparcie pomogło mi przetrwać najgorsze chwile. Należy mu się przynajmniej wdzięczność i szacunek - rozumiała stanowisko jarla, ale nie zgadzała się z takim traktowaniem osoby, bez której nie siedziałaby teraz tutaj.
W końcu nadszedł najgorszy moment, czyli musiała się zebrać w sobie, żeby faktycznie wszystko opowiedzieć. Westchnęła ciężko i wtuliła się w dziadka, wdychając zapach, który kojarzył jej się przede wszystkim z dzieciństwem. Ile by dała, by wrócić do tych beztroskich momentów.
- Zostałam poproszona o pomoc w odnalezieniu zagubionego zwierzaka znajomego... w lesie. Nie było ciemno, więc wydawało mi się, że nic mi nie grozi, ale zamiast kota, zobaczyłam rosłego mężczyznę zrzucającego ciało innej osoby ze skarpy. Potem wszystko działo się bardzo szybko. Uciekałam przez las - głos niebezpiecznie zadrżał, a w oczach pojawiły się łzy, ale za wszelką cenę chciała pozostać silna. Przełknęła rosnącą gulę w gardle i kontynuowała: - Dogonił mnie... Unieruchomił… Kaleczył ostrzem... Wyrywając się, uderzyłam go i... zaczął przemieniać się w berserkera.
W jej twarzy widać było całe pasmo bólu i strachu, które wciąż ją trawiło. Cedziła słowa drżącym głosem, nie potrafiąc inaczej opisać tego, co przeżyła.
- Zadrapał mnie podczas przemiany, ale zaczęłam uciekać i na skraju lasu zemdlałam. Straciłam dużo krwi, byłam wyziębiona i wycieńczona wysiłkiem. Tam znalazł mnie Arthur i zaopiekował się mną - więcej szczegółów ze zdarzenia nie było koniecznych, to cały obraz, który powinien mieć jarl, by ocenić szkody na psychice młodej dziewczyny, wychowywanej pod kloszem.
- Przepraszam, że nie dałam sobie rady - zaszlochała, przytłoczona własnymi emocjami oraz ciężarem spojrzenia dziadka.
- Na pewno istnieją inne sposoby na wzmocnienie pozycji - jeśli da jej odpowiednią ilość czasu, dziewczyna wynajdzie tysiąc innych sposobów, byle tylko uratować skórę przed niechcianym małżeństwem. Ta barbarzyńska tradycja nie powinna być kultywowana. Nie wiedziała, jak się przed tym bronić, czy jakiekolwiek argumenty trafią do mężczyzny.
- D-dlaczego miałoby się rozpaść? - zapytała zdezorientowana tą informacją. Nie interesowała się polityką, ale znała podstawy na tyle, by zacząć obawiać się o przyszłość rodu.
Spojrzała w zmęczone oczy posiwiałego mężczyzny i zrozumiała, że nie próbuje zrobić jej na złość, a list z reprymendą i aranżowane małżeństwo nie było jego kaprysem, ale realną próbą odbudowania reputacji. Robił, co mógł, żeby naprawić błędy przeszłości, ale nie wiedziała tak naprawdę, ile go to kosztuje.
- Zrobię, co w mojej mocy, żeby umocnić naszą pozycję, pomogę ci, jak tylko będziesz oczekiwał, dziadku. Ale proszę, nie zmuszaj mnie do małżeństwa. Chcę wyjść za mąż z miłości - wstydliwe słowa zapiekły ją w poliki, ale w tym momencie musiała się otworzyć, nie miała już nic do stracenia.
Vivian uczyła się na błędach i zrozumiała tę lekcję. "Im mniej, tym lepiej". Wszystkie działania pozostaną więc w ukryciu, byle tylko nie gadali. A co się dzieje za zamkniętymi drzwiami, to już inna historia.
- Nikt nie wiedział. Nie chciałam tego zgłaszać po pierwsze ze strachu, że on się zemści, a po drugie z obawy, że źle to wpłynie na nasz wizerunek. Niepotrzebny skandal. Myślałam, że sobie poradzę, ale... tak nie jest.
Rozmowa o tej sytuacji była ciężka, drżała nie tylko na duszy, ale i na ciele. Gdyby nie fakt, że przygotowywała się do tej rozmowy i opowiadała to wydarzenie już wcześniej, prawdopodobnie znowu wpadłaby w panikę i nie wykrztusiła słowa. Na razie, mimo roztrzęsienia, radziła sobie całkiem dobrze, panując nad oddechem i głosem.
- Dzięki temu człowieku bez nazwiska nadal żyję. Wiem, że potrzebuję specjalisty, ale jego wsparcie pomogło mi przetrwać najgorsze chwile. Należy mu się przynajmniej wdzięczność i szacunek - rozumiała stanowisko jarla, ale nie zgadzała się z takim traktowaniem osoby, bez której nie siedziałaby teraz tutaj.
W końcu nadszedł najgorszy moment, czyli musiała się zebrać w sobie, żeby faktycznie wszystko opowiedzieć. Westchnęła ciężko i wtuliła się w dziadka, wdychając zapach, który kojarzył jej się przede wszystkim z dzieciństwem. Ile by dała, by wrócić do tych beztroskich momentów.
- Zostałam poproszona o pomoc w odnalezieniu zagubionego zwierzaka znajomego... w lesie. Nie było ciemno, więc wydawało mi się, że nic mi nie grozi, ale zamiast kota, zobaczyłam rosłego mężczyznę zrzucającego ciało innej osoby ze skarpy. Potem wszystko działo się bardzo szybko. Uciekałam przez las - głos niebezpiecznie zadrżał, a w oczach pojawiły się łzy, ale za wszelką cenę chciała pozostać silna. Przełknęła rosnącą gulę w gardle i kontynuowała: - Dogonił mnie... Unieruchomił… Kaleczył ostrzem... Wyrywając się, uderzyłam go i... zaczął przemieniać się w berserkera.
W jej twarzy widać było całe pasmo bólu i strachu, które wciąż ją trawiło. Cedziła słowa drżącym głosem, nie potrafiąc inaczej opisać tego, co przeżyła.
- Zadrapał mnie podczas przemiany, ale zaczęłam uciekać i na skraju lasu zemdlałam. Straciłam dużo krwi, byłam wyziębiona i wycieńczona wysiłkiem. Tam znalazł mnie Arthur i zaopiekował się mną - więcej szczegółów ze zdarzenia nie było koniecznych, to cały obraz, który powinien mieć jarl, by ocenić szkody na psychice młodej dziewczyny, wychowywanej pod kloszem.
- Przepraszam, że nie dałam sobie rady - zaszlochała, przytłoczona własnymi emocjami oraz ciężarem spojrzenia dziadka.
Prorok
Re: 15.03.2001 – Mały Salon, Dom Jarlów – V. Sørensen & Prorok Czw 7 Wrz - 14:02
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
– Vivian... – westchnął cicho, nieco z politowaniem Gerhard, słysząc tylko słowa swojej wnuczki o innych sposobach na wzmocnienie pozycji. Mężczyzna pokręcił głową z dezaprobatą, nie do końca wierząc w to, co właśnie powiedziała. – Dobrze wiemy, jak jest zbudowany nasz świat. – W ich kręgach społecznych to właśnie ślub między dwoma klanami był najlepszym rozwiązaniem. W końcu tu rozchodziło się o coś więcej – nie o miłość, lecz o polityczne wpływ i władze między konserwatystami a liberałami. Przymierze Odrodzenia przegrało, nawet jeśli nieoficjalnie – choć próbowało się wybić, to jednak wewnętrzne kłótnie sprawiły, że nie mieli prawa dłużej istnieć. Gerhard widział ich zbliżający się koniec, dlatego wiedział, że musi ratować swój klan, by utrzymać się na powierzchni i coś przy tym zyskać. To mogła być jego szansa, szansa, którą za wszelką cenę chciał wykorzystać. – Nie mogę ci niczego obiecać… Nie teraz. – Gerhard był stanowczy, a Vivian mogła zauważyć, że coś się w nim zmieniło. Wcześniej chciał dać swoim wnukom prawo wyboru, by mogły decydować o swojej przyszłości, lecz obawiał się, że to, co wkrótce się wydarzy, będzie wymagało od niego i innych, bardziej radykalnych decyzji.
– Zobaczymy, co przyniesie niedaleka przyszłość. Jeśli chodzi o Przymierze... Nie potrafimy się porozumieć w kluczowych sprawach – odpowiedział dyplomatycznie Sørensen, mimo że zdawał sobie z tego sprawę, jak aktualnie prezentowała się sytuacja Przymierza Odrodzenia. Jeśli dobrze to rozegra, inne klany będą walczyły o ich poparcie, a to mogłoby wreszcie polepszyć ich reputację, która ciągnęła się za nimi przez długie lata. Niesłusznie. – Cokolwiek się stanie, musisz pamiętać, że nasza pozycja jest zagrożona. Musimy ją wzmocnić. – Choćby poprzez małżeństwo, przeszło mu przez myśl po raz kolejny, bo przestawał widzieć powoli inne rozwiązania. Kiedy usłyszał o tym, co w ostatnich miesiącach wydarzyło się w życiu jego wnuczki, szczerze się zmartwił – był w końcu jej dziadkiem i powinien był wiedzieć o podobnych problemach. To go tylko utwierdziło w przekonaniu, że powinna mieć przy sobie mężczyznę. Mężczyznę, który obroni ją w każdej sytuacji. Musiał mieć jednak, w przeciwieństwie do Arthura, odpowiednie pochodzenie, bowiem mariaż z pospólstwem zapewnić mógłby im tylko upokorzenie.
– Nie płacz, kochanie... Wszystko będzie dobrze – powiedział wreszcie Gerhard nieco łagodniejszym głosem, gdy Vivian przyznała się do swojej bezradności. – Cieszę się, że ten cały Arthur, czy jak mu tam na imię, ci pomógł, nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało. – Nie chciał nawet myśleć o tym, co musiała czuć Kasandra po tragicznej utracie jednej ze swoich wnuczek. – Ale... To wszystko nie wygląda dobrze, ta relacja nie ma prawa bytu, podobnie jak musimy zająć się twoim zdrowiem... – Kiedy wtuliła się w niego mocno, Gerhard westchnął tylko ciężko pod nosem. Mimo że próbował wykazać się wyrozumiałością, to nie do końca wszystko rozumiał; w jego czasach nie było przecież podobnych rzeczy, nikt nie mówił publicznie o zdrowiu psychicznym. Mimo wszystko, był świadomy tego, że świat się zmieniał, a młodzi ludzie byli coraz mniej odporni. Gerhard nie mógł jej zostawić z problemami, dlatego zamierzał jej jak najszybciej pomóc.
– Zobaczymy, co przyniesie niedaleka przyszłość. Jeśli chodzi o Przymierze... Nie potrafimy się porozumieć w kluczowych sprawach – odpowiedział dyplomatycznie Sørensen, mimo że zdawał sobie z tego sprawę, jak aktualnie prezentowała się sytuacja Przymierza Odrodzenia. Jeśli dobrze to rozegra, inne klany będą walczyły o ich poparcie, a to mogłoby wreszcie polepszyć ich reputację, która ciągnęła się za nimi przez długie lata. Niesłusznie. – Cokolwiek się stanie, musisz pamiętać, że nasza pozycja jest zagrożona. Musimy ją wzmocnić. – Choćby poprzez małżeństwo, przeszło mu przez myśl po raz kolejny, bo przestawał widzieć powoli inne rozwiązania. Kiedy usłyszał o tym, co w ostatnich miesiącach wydarzyło się w życiu jego wnuczki, szczerze się zmartwił – był w końcu jej dziadkiem i powinien był wiedzieć o podobnych problemach. To go tylko utwierdziło w przekonaniu, że powinna mieć przy sobie mężczyznę. Mężczyznę, który obroni ją w każdej sytuacji. Musiał mieć jednak, w przeciwieństwie do Arthura, odpowiednie pochodzenie, bowiem mariaż z pospólstwem zapewnić mógłby im tylko upokorzenie.
– Nie płacz, kochanie... Wszystko będzie dobrze – powiedział wreszcie Gerhard nieco łagodniejszym głosem, gdy Vivian przyznała się do swojej bezradności. – Cieszę się, że ten cały Arthur, czy jak mu tam na imię, ci pomógł, nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało. – Nie chciał nawet myśleć o tym, co musiała czuć Kasandra po tragicznej utracie jednej ze swoich wnuczek. – Ale... To wszystko nie wygląda dobrze, ta relacja nie ma prawa bytu, podobnie jak musimy zająć się twoim zdrowiem... – Kiedy wtuliła się w niego mocno, Gerhard westchnął tylko ciężko pod nosem. Mimo że próbował wykazać się wyrozumiałością, to nie do końca wszystko rozumiał; w jego czasach nie było przecież podobnych rzeczy, nikt nie mówił publicznie o zdrowiu psychicznym. Mimo wszystko, był świadomy tego, że świat się zmieniał, a młodzi ludzie byli coraz mniej odporni. Gerhard nie mógł jej zostawić z problemami, dlatego zamierzał jej jak najszybciej pomóc.
Vivian Sørensen
Re: 15.03.2001 – Mały Salon, Dom Jarlów – V. Sørensen & Prorok Czw 7 Wrz - 20:02
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Wiedziała, jak zbudowany jest ich świat, ale to nie znaczy, że się z tym zgadzała. Dlaczego to zawsze młode kobiety musiały poświęcać swoje życia, żeby mężczyźni zagarniali więcej władzy? Podwójne standardy wykańczały ją od najmłodszych lat, bo tam gdzie jej bracia mieli wstęp, ona była nieproszonym gościem - tylko dziewczynką. Jej życie nie miało znaczenia, o ile nie przysłuży się całej rodzinie, a zrobi to tylko wtedy, gdy będzie posłusznie wykonywała rozkazy, najpierw dziadka i ojca, a potem męża. I nie byłoby niczym dziwnym, gdyby jej przyszły małżonek notorycznie ją zdradzał i źle traktował, każdy wokół przymykałby na to oko, bo przecież taki los kobiety. W drugą stronę natomiast, cała okolica huczałaby o niewierności żony i jej podłym charakterze. Chciała coś znaczyć na tym świecie bez wpływu mężczyzn, dlatego od najmłodszych lat ciężko pracowała, żeby im dorównać. Miała nadzieję, że swoją pracą w jubilerstwie okaże wystarczającą lojalność rodzinie, ale oni wciąż chcieli więcej.
- Rozumiem - odparła ze ściśniętym gardłem. Jeśli znajdzie się odpowiedni kandydat, dziadek nie zawaha się ani chwili. Był gotowy sprzedać ją jak krowę na targu, choćby w tej chwili, gdyby pojawił się odpowiedni kupiec. Poczucie niesprawiedliwości gryzło pod skórą, że miała ochotę zadrapać się na śmierć. Tylko wtedy otrzyma upragnioną wolność i spokój.
Wzmocnienie pozycji rodu powinna należeć przede wszystkim do jarla i najstarszych braci, to ich głosy były najwięcej warte. W ostatnim czasie ciężko było jej uchować w sercu jakąkolwiek nadzieję, ale musiała choćby w najmniejszym stopniu pocieszać się, że jeszcze wszystko może się zmienić, a Przymierze może jakimś cudem zostanie odratowane. Może jej ślub nie będzie musiał w przyszłości politycznego znaczenia. Naprawdę chciała w to wierzyć, ale widziała na twarzy dziadka determinację i surowość, która była jej obca. Nie traktował jej już jak swojej ukochanej wnuczki, ale jak kobietę, której obowiązkiem jest spełnić jego wolę. Jakaś era na pewno się skończyła, a od tego przeklętego ataku ciągle działo się coś niedobrego. W ciągu trzech miesięcy została zaatakowana i ledwo uszła z życiem, znalazła martwe ciało, a teraz jeszcze była zagrożona radykalnymi działaniami jarla. Ewidentnie to nie był jej rok.
Pod oceniającym okiem dziadka, tym bardziej czuła się jak mała dziewczynka. Gdy wylała z siebie problemy, z którymi się borykała, poczuła ulgę, że nie musi tego dłużej ukrywać przed swoją rodziną. W końcu byli dla niej najważniejsi, a ich wsparcie mogło być kluczowe w procesie leczenia. Bała się, że Gerhard będzie ją oceniał albo co gorsze obwiniał o całą sytuację. Na szczęście wykazał się przynajmniej częściowym wsparciem, bo najwyraźniej nie zamierzał zmieniać zdania, co do Arthura. Tej walki na pewno dzisiaj nie wygra, a nie miała siły na kolejne bitwy.
- Nie... nie chciałabym, żeby ktoś się dowiedział o tej sytuacji, a wizyty u lekarzy mogą zostać zauważone - odezwała się jeszcze, choć "psychiatra" nie przeszło jej przez gardło. W grę wchodziły więc wizyty domowe albo poza Midgardem, ale to właśnie dziadek miał najwięcej możliwości i środków, żeby zorganizować jej odpowiednią pomoc.
- Obawiam się reakcji rodziców - westchnęła znowu, bo nadopiekuńczość matki mogła spowodować więcej problemów niż pożytku. Gotowa była zamknąć ją w domu rodzinnym, a przecież Vivian chciała wracać do normalnego życia, a nie znów się izolować.
- Rozumiem - odparła ze ściśniętym gardłem. Jeśli znajdzie się odpowiedni kandydat, dziadek nie zawaha się ani chwili. Był gotowy sprzedać ją jak krowę na targu, choćby w tej chwili, gdyby pojawił się odpowiedni kupiec. Poczucie niesprawiedliwości gryzło pod skórą, że miała ochotę zadrapać się na śmierć. Tylko wtedy otrzyma upragnioną wolność i spokój.
Wzmocnienie pozycji rodu powinna należeć przede wszystkim do jarla i najstarszych braci, to ich głosy były najwięcej warte. W ostatnim czasie ciężko było jej uchować w sercu jakąkolwiek nadzieję, ale musiała choćby w najmniejszym stopniu pocieszać się, że jeszcze wszystko może się zmienić, a Przymierze może jakimś cudem zostanie odratowane. Może jej ślub nie będzie musiał w przyszłości politycznego znaczenia. Naprawdę chciała w to wierzyć, ale widziała na twarzy dziadka determinację i surowość, która była jej obca. Nie traktował jej już jak swojej ukochanej wnuczki, ale jak kobietę, której obowiązkiem jest spełnić jego wolę. Jakaś era na pewno się skończyła, a od tego przeklętego ataku ciągle działo się coś niedobrego. W ciągu trzech miesięcy została zaatakowana i ledwo uszła z życiem, znalazła martwe ciało, a teraz jeszcze była zagrożona radykalnymi działaniami jarla. Ewidentnie to nie był jej rok.
Pod oceniającym okiem dziadka, tym bardziej czuła się jak mała dziewczynka. Gdy wylała z siebie problemy, z którymi się borykała, poczuła ulgę, że nie musi tego dłużej ukrywać przed swoją rodziną. W końcu byli dla niej najważniejsi, a ich wsparcie mogło być kluczowe w procesie leczenia. Bała się, że Gerhard będzie ją oceniał albo co gorsze obwiniał o całą sytuację. Na szczęście wykazał się przynajmniej częściowym wsparciem, bo najwyraźniej nie zamierzał zmieniać zdania, co do Arthura. Tej walki na pewno dzisiaj nie wygra, a nie miała siły na kolejne bitwy.
- Nie... nie chciałabym, żeby ktoś się dowiedział o tej sytuacji, a wizyty u lekarzy mogą zostać zauważone - odezwała się jeszcze, choć "psychiatra" nie przeszło jej przez gardło. W grę wchodziły więc wizyty domowe albo poza Midgardem, ale to właśnie dziadek miał najwięcej możliwości i środków, żeby zorganizować jej odpowiednią pomoc.
- Obawiam się reakcji rodziców - westchnęła znowu, bo nadopiekuńczość matki mogła spowodować więcej problemów niż pożytku. Gotowa była zamknąć ją w domu rodzinnym, a przecież Vivian chciała wracać do normalnego życia, a nie znów się izolować.
Prorok
15.03.2001 – Mały Salon, Dom Jarlów – V. Sørensen & Prorok Sro 13 Wrz - 12:34
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Niełatwo było zmienić ten świat. Świat, który od lat pozostawał niezmienny. Kiedy był młody, był zupełnie innym człowiekiem – tak jak Vivian kwestionował wszystkie reguły i tradycje, lecz szybko zdał sobie sprawę, że to nie prowadziło donikąd, jeśli nie chciał zostać wydziedziczony. Nauczył się jednak cieszyć ze swoich przywilejów stosunkowo późno, czerpiąc coraz większą satysfakcję z bezpośredniego udziału w polityce. Polityce, która dla Sørensenów przez długie lata znajdowała się na dalekim, bocznym planie, lecz Gerhard wreszcie zrozumiał, że tylko w taki sposób będzie mógł polepszyć sytuację rodziny. Przez plotki i reputację, która pozostawała wiele do życzenia, ich pozycja nie była zbyt mocna. Nieoczekiwany i zbliżający się rozpad Przymierza Odrodzenia mógł jednak okazać się dla nich ogromną szansą, którą za wszelką cenę zamierzał wykorzystać, początkowo nie opowiadając się po żadnej ze stron konfliktu – tylko po to, by w końcu coś zyskać.
– Nikt się o tym nie dowie – zapewnił Gerhard. W tym przypadku mógł uszanować jej prośbę – jeśli nie chciała, by ktokolwiek się dowiedział o jej problemach, to Sørensen zamierzał dotrzymać słowa. Nie potrzebowali, by ktokolwiek, zwłaszcza z mediów magicznych, węszył na ten temat. – Znajdziemy kogoś, kto ci pomoże. Zostaw to dziadkowi. – W swoim kręgu bliskich znajomych miał paru doświadczonych specjalistów, którzy za odpowiednią kwotę brzęczących talarów potrafili zachować milczenie. Znał dobrze Jorgena i Celine, podobnie jak byl świadomy nadopiekuńczości jej matki – gdyby tylko mogła, najchętniej nie wypuszczałaby Vivian z domu. Poniekąd rozumiał jej obawy, były one poniekąd uzasadnione, lecz jednocześnie wiedział, że młodość, mimo wszystko, rządziła się swoimi prawami, a Gerhard osobiście wspominał te czasy z wyjątkowym rozrzewnieniem. – Musisz stanąć na nogi, kochanie – powiedział jeszcze raz jarl Sørensen. – Może przydałoby ci się trochę oddechu, jakiś wyjazd poza Midgard? Jest tyle pięknych miejsc w Skandynawii – zaproponował, mając nadzieję, że rozważy ten pomysł.
– Nie chcę cię dłużej zatrzymywać. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia, ale... Ale dziękuję, że mi powiedziałaś o tym, co się wydarzyło ostatnio w twoim życiu. Mam nadzieję, że teraz będzie między nami lepiej – powiedział szczerze Gerhard, gdy zrozumiał już, dlaczego jego ukochana wnuczka zachowywała się tak a nie inaczej. – Wróć teraz do domu i odpocznij. Może pomyśl o tym, by wziąć też kilka dni wolnego w pracy. – zasugerował Sørensen, po czym na pocieszenie pocałował swoją wnuczkę w czoło. Uśmiechnął się do niej jeszcze troskliwie, gdy wtuliła się w niego mocno niczym mała dziewczynka, a następnie wyszedł z salonu, zastanawiając się, co teraz zrobić z Vivian.
Prorok z tematu
– Nikt się o tym nie dowie – zapewnił Gerhard. W tym przypadku mógł uszanować jej prośbę – jeśli nie chciała, by ktokolwiek się dowiedział o jej problemach, to Sørensen zamierzał dotrzymać słowa. Nie potrzebowali, by ktokolwiek, zwłaszcza z mediów magicznych, węszył na ten temat. – Znajdziemy kogoś, kto ci pomoże. Zostaw to dziadkowi. – W swoim kręgu bliskich znajomych miał paru doświadczonych specjalistów, którzy za odpowiednią kwotę brzęczących talarów potrafili zachować milczenie. Znał dobrze Jorgena i Celine, podobnie jak byl świadomy nadopiekuńczości jej matki – gdyby tylko mogła, najchętniej nie wypuszczałaby Vivian z domu. Poniekąd rozumiał jej obawy, były one poniekąd uzasadnione, lecz jednocześnie wiedział, że młodość, mimo wszystko, rządziła się swoimi prawami, a Gerhard osobiście wspominał te czasy z wyjątkowym rozrzewnieniem. – Musisz stanąć na nogi, kochanie – powiedział jeszcze raz jarl Sørensen. – Może przydałoby ci się trochę oddechu, jakiś wyjazd poza Midgard? Jest tyle pięknych miejsc w Skandynawii – zaproponował, mając nadzieję, że rozważy ten pomysł.
– Nie chcę cię dłużej zatrzymywać. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia, ale... Ale dziękuję, że mi powiedziałaś o tym, co się wydarzyło ostatnio w twoim życiu. Mam nadzieję, że teraz będzie między nami lepiej – powiedział szczerze Gerhard, gdy zrozumiał już, dlaczego jego ukochana wnuczka zachowywała się tak a nie inaczej. – Wróć teraz do domu i odpocznij. Może pomyśl o tym, by wziąć też kilka dni wolnego w pracy. – zasugerował Sørensen, po czym na pocieszenie pocałował swoją wnuczkę w czoło. Uśmiechnął się do niej jeszcze troskliwie, gdy wtuliła się w niego mocno niczym mała dziewczynka, a następnie wyszedł z salonu, zastanawiając się, co teraz zrobić z Vivian.
Prorok z tematu