Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Karczma „Valhalla”

    3 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Karczma „Valhalla”
    Chociaż lokal ten znajduje się niemalże w samym centrum miasta, na przestrzeni ostatnich lat nie zaskarbił on sobie najlepszej opinii wśród magicznego społeczeństwa. Ceny są tu wprawdzie niskie, więc nawet nie mając wiele w portfelu, można napić się wysokoprocentowego alkoholu bądź zjeść sytą przystawkę. Wokół szynku krążą jednak plotki, że regularnie gości on w swoich progach także tych parających się magią zakazaną. Mimo że podejrzenia te nigdy nie zostały potwierdzone, wiele osób omija to miejsce szerokim łukiem – czy to ze strachu przed podobnymi praktykami, czy z obawy, że sami wypadną negatywnie w oczach towarzyszy.
    Widzący
    Agnar Eriksen
    Agnar Eriksen
    https://midgard.forumpolish.com/t1757-agnar-eriksen#18223https://midgard.forumpolish.com/t1761-agnar-eriksenhttps://midgard.forumpolish.com/t1762-roguehttps://midgard.forumpolish.com/f153-agnar-eriksen


    21.05.2001

    Czy świat stanął na głowie? W korytarzach siedziby Łowców takim pytaniem rozpoczynał się każdy dzień, w którym nie musiał być w terenie. Więcej czasu spędził na szkoleniu kolejnych rekrutów, więc nie musiał zastanawiać się nad tym jak odpowiedzieć na to pytanie, poza krótkim stwierdzeniem, że świat nie był bardziej szalony wczoraj jak dzisiaj.
    Agnar starał się nie analizować życia, nie zapuszczał się w meandry filozofów uznając, że to nie jego działka. Wystarczyło, że rzeczywistość była jaka była, szukanie w niej sensu i próby wytłumaczenia jej uważał za marnotrawstwo czasu.
    W porze obiadowej uznał, że musi wyjść, bo się udusi w atmosferze jaka panowała wewnątrz. Zapalając papierosa szedł ulicą, która od dawna przywitała wiosnę. Miasto rozkwitało, a wspomnienia zimy odeszły w niepamięć. Z murów krzyczały do niego stare nagłówki mówiące o złapaniu Nørgaarda, o sukcesie Rady, która teraz stała przed kolejnymi wyzwaniami.
    Mordy rytualne się zakończyły, ale to nie znaczy, że zwolennicy przestali szeptać. Zwyczajnie zniknęli z ich radaru, ale nadal czaili się w ciemnościach uliczek, łypiąc bielą oczu, czekając na odpowiedni moment by rzucić im znów wyzwanie.
    Kwestia enklaw niczego nie ułatwiała, magia i zakazana wiedza zawsze kusiła. Nie oszukujmy sie, jego też. Czasami zastanawiał się, co by tam spotkał, z czym musiał się zmierzyć. Jednak nawet jego potrzeba adrenaliny miała swoje granice.
    Dopalił papierosa przed wejściem do karczmy. Ta nie miała dobrej opinii, ale to nawet lepiej. Preferował takie miejsca, gdzie też mógł spotkać się ze swoimi informatorami czy też miał pewność, że nikt go nie zaczepi.
    Otwierając drzwi do środka nie spodziewał się spotkać znajomej twarzy.
    Zwłaszcza takiej, która dawno temu zniknęła z jego radaru.
    Siedem cholernych lat minęło, gdy tamtej nocy brat go zaatakował. Zdradził ideały, nie potrafił sprostać wymaganiom.
    Złamał się niczym gałą. Tej nocy przelała się krew, a na ciele pozostały ślady głębokich blizn; także tych niewidocznych na duszy. Utrata brata zawsze bolała, choć emocje skrywali za tarczą chłodnej obojętności.
    Było wszem i wobec wiadomo, że Łowcy nie mieli uczuć.
    Nie byli sami, w środku siedziało jeszcze parę osób, co mogło zapobiec potencjalnemu atakowi - nie ważne jakiemu. Podchodząc do lady, kątem oka zerkał na dawnego druha. Nie mógł jednak udawać, że go nie widzi. Na to już było za późno.
    -Sądziłem, że nie żyjesz. - Powiedział, kiedy już nie mogli dłużej się ignorować, a przestrzeń karczmy zdawała się kurczyć z każdą sekunda. Pierścień zalśnił na dłoni Agnara informując, że nie wyrzekł się obranej drogi. A stał przed nim dezerter. Oczy koloru burzowego nieba utkwiły w twarzy starego druha.


    hunter

    He no longer clung to the simplistic ideals
    of right and wrong or good and evil.
    He understood better than anyone
    that dark and light were intertwined
    in strange and complex ways.

    Nieaktywni
    Magnus Eggen
    Magnus Eggen
    https://midgard.forumpolish.com/t855-magnus-eggen#3742https://midgard.forumpolish.com/t3633-magnus-eggen#36747https://midgard.forumpolish.com/t3634-gunnr#36751https://midgard.forumpolish.com/


    Powietrze wdarło się w płuca głębokim oddechem.

    Nieco rześkie, wciąż jeszcze tlące chłodnymi iskrami przesiąkającymi zimnymi opiłkami minionych miesięcy, które nakryły ulice miasto kruczoczarnym welonem licznych zgonów oraz zaginięć wciąż zachowanych w ludzkiej pamięci i nawet jeśli samego Magnusa nawet nie dotknęły, starannie skrywał tatuaż Pieczęci, ilekroć wypełzał ze swej nory położonej gdzieś pośród zmętniałych uliczek Przesmyku. Ku własnemu niezadowoleniu kolejny raz bawił się w zbawcę — wyciągnął niewdzięcznego gówniarza, za którego zawsze Halle uważał, z kolejnych kłopotów i dla ostudzenia nadszarpniętych nerwów skręcił w przeciwną do niego dzielnicę; nie rozszarpałby mu gardła, jednak piętrzące się w ostatnim czasie problemy wyraźnie pustoszyły pozostałości dobrego nastroju, z którego i tak nie słynął.

    Karczma zarysowana na horyzoncie wyciągnęła ku mężczyźnie stęsknione ramiona, którymi otoczyła go kilkanaście kroków później, zalegając we włosach zarówno wonią degeneracji oraz wątpliwej moralności, jak i ochrypłymi, przepitymi głosami tych pozbawionych jakiegokolwiek poczucia szacunku względem siebie, który najwyraźniej skończył się kilka kieliszków wcześniej.

    W geście krótkiego powitania skinął barmanowi, który wiedziony przyzwyczajeniem postawił przed nim szklankę wypełnioną kostkami lodu, ułamek sekundy później napełniając przezroczyste ścianki cieczą barwioną czymś pomiędzy miedzią a mosiądzem, o głębokiej woni mocnego alkoholu wgryzającego się ostrością zapachu w nozdrza, kiedy zaciągnął się przed pierwszym łykiem. Karczma ani nie tętniła życiem, ani nie była szczególnie wyludniona — przeważnie Valhallę odwiedzał późnym wieczorem, wtapiając się dla własnego bezpieczeństwa w tłumnie zgromadzonych hordach galdrów przynależnych do różnorakich światów; wówczas większość różnic pomiędzy ludźmi zanikała, sprzyjając wymianie informacji czy pozyskiwaniu sojuszników, a Magnusa zawsze interesowało jedno i drugie.

    Wychylił szklankę ponownie.

    Wystukał palcami melodię zasłyszaną kilka nocy wcześniej.

    Wreszcie westchnął cicho i będąc gotowym do opróżnienia szklanki za jednym ruchem nadgarstka gwałtownie znieruchomiał, wyczuwając na sobie badawcze spojrzenie człowieka, którego przez ostatnie siedem lat unikał z niebywałą precyzją; równie zaciekle jak w przeszłości umykał przed każdym jego ciosem, ilekroć wspólnie trenowali, bądź wymykał się zębiskom ubijanych wargów i szponami magicznych stworzeń. Może to naszpikowana szaleństwem podświadomość próbowała ponownie zawładnąć rzeczywistością, może karykaturalny sentymentalizm chwytający za gardziel, jednak wciąż rozpoznawał dawnego przyjaciela w detalach.

    W sposobie jaki się poruszał, jak atakował przestrzeń własną obecnością, jak wypowiadał słowa posłane w przestrzeń w momencie, w którym zaległe pomiędzy mężczyznami milczenie zaczynało ciążyć ramionom, jednak nie oderwał spojrzenia od szklanki muskanej opuszkami palców.

    — Agnarze — miękko wyszeptał imię wyraźnie zarysowane wśród wspomnień i chociaż wiele sformułowań mógłby wyrzucić z piersi, jak zawsze pozostawał oszczędny we wprawianiu głosowych strun w drgania. — Żyję — odparł jedynie, nieznacznie unosząc lewy kącik ust ku górze, kiedy tylko oczywistość stwierdzenia zawisła w eterze.

    Czego się spodziewałeś?, pragnął spytać.

    Że zdechnę jak pies?

    Że przebiję własne podbrzusze sztyletem?

    Że powrócę do ciebie z podkulonym ogonem i przyjmę karę?

    Czego się spodziewałeś, przyjacielu?, mógłby wyrzec w porywie nasilonych emocji, jednak bezlitośnie ukrócił skomlenie przeszłości usiłującej sforsować konstrukcję barykad wzniesionych wystarczająco dawno, by powstrzymały pierwszy atak reminiscencji, chociaż te prędzej czy później zapewne zaczną przeciekać i będzie zmuszony skonfrontować się ze wspomnieniami, od których odgrodził się tak dawno, iż dokładna data zatarła się w kurhanach pamięci. Niegdyś stanowili rodzinę — jedną z czterech, jakie Magnus posiadał; tę pierwszą wymordował przynajmniej częściowo własnymi dłońmi, tę drugą tworzyli wraz z siostrą po przybyciu do Midgardu, tę trzecią okazali się łowcy, tę czwartą skonstruował przed siedmioma laty po przekroczeniu granicy, za którą czekała jedynie śmierć.

    — Napij się, Eriksen. Dobrze ci to zrobi.

    Skinął barmanowi i poprosił o dodatkową szklankę, którą płynnie przesunął dwoma palcami po blacie wprost do zdradzonego brata z Węzła, wreszcie przenosząc beznamiętne spojrzenie wyżej, konfrontując własny brąz pochłonięty częściowo czernią z intensywnie niebieskimi zwierciadłami przywodzącymi na myśl zimne, bezlitosne wody norweskiego morza.

    — Niełatwo mnie zabić — głos nawet mu nie zadrżał. Do złudzenia przypominał człowieka, którym niegdyś był, tego małomównego i zarazem bezwzględnego w zadawaniu śmiertelnego ciosu łowcę podążającego za rozkazami, dopóki nie sięgnął wyłamania — wbijając srebrne ostrze nasączone śmiertelnym jadem uczucia w serce organizmu, który tworzyli, niemalże sięgając doskonałości. — Chcesz pytać, pytaj.

    Oddech później wychylił szklankę, a alkohol zapiekł na krańcu języka goryczą obleczoną poszarpaną wstęgą dookoła pozostałych imion, jakich nie wypowiadał od dawna, chociaż wszystkie rozjarzały się właśnie pod sklepieniem czaszki i zmusiły do zanurkowania w przeszłość.



    Widzący
    Agnar Eriksen
    Agnar Eriksen
    https://midgard.forumpolish.com/t1757-agnar-eriksen#18223https://midgard.forumpolish.com/t1761-agnar-eriksenhttps://midgard.forumpolish.com/t1762-roguehttps://midgard.forumpolish.com/f153-agnar-eriksen


    Wiele dni i jeszcze więcej nocy tropił ślad jak rozszalała bestia, na które miał polować. Stał się drapieżnikiem, nie tylko zaś łowcą, co wtłoczone miał od dawna, od kiedy rozpoczął pierwsze treningi. Pomimo rany jaką zadał mu Urlik, napędzany wściekłością podążał ich tropem, ale wiedzieli jak zacierać ślady.
    Magnus wiedział. Urlik zawsze miał z tym problemy.
    Nierozłączni, jak prawdziwi bracia, mogli na sobie polegać, aż do dnia, kiedy byli zbyt słabi, aby przejść próbę. Obydwaj.
    Choć teraz patrzyło na niego harde spojrzenie, choć kącik ust zdobił sarkazm i pewność siebie, to on znał prawdę. Posiadał słabość. Miał w sobie iskrę zdrady, która wybuchła płomieniem, jaki strawił więź jaka ich łączyła.
    Ten moment przyjął jak uderzenie, jak policzek wymierzony z największą siłą i precyzją. Wtedy patrzył jak błyska ostrze noża, jak przyjaciel ma odebrać sobie życie wiedząc czym się stanie, jakim zagrożeniem, a jednak kiedy on był gotów zadać cios, tak Magnus pękł. Puściła tama, która dawno groziła pęknięciem. Nie dostrzegł tego.
    Stracił ich trop, stracił widok na długi czas, aż znów nie zwietrzył ich zapachu. Był psem gończym Gleipniru, a kiedy tylko poczuje zew, nie odpuszczał.
    Znał zasady, wiedział, że tutaj nie może zostać zaatakowany, a Agnar nie był na tyle głupi i porywczy, aby rzucić się na niego z gołymi rękoma. Rękoma, które niosły śmierć i to niejednokrotnie.
    Poczekał, aż podejdzie, aż staną obok siebie jak to kiedyś bywało, kiedy jeszcze byli rodziną. Miał dwie, tą, z której nazwiskiem się urodził i tą, którą stworzył wraz z innymi. Mógł zawsze na nich polegać. Do czasu. Wydarzenie wciąż było zadrą w duszy. Wciąż pobolewało choć już nie krwawiło.
    Ujął podany alkohol w dłoń kiedy ich spojrzenia się spotkały. Wychylił kieliszek bez namysłu, bez skrzywienia warg - beznamiętnie.
    Wzrok tamtego pytał, choć pytania nie wybrzmiały w ciasnym pomieszczeniu.
    -Wiem. - Odpowiedział po chwili. -Tropiłem was trzy tygodnie, nim zgubiłem ślad. - Przyznawał się do porażki, gorzki jej posmak towarzyszył mu często. Inni wcześniej odpuścili, ale wiecznie wyczuleni na to, aby zadać odpowiedni cios kiedy nadarzy się okazja. -Trzy dni, Magnusie. I zmień kryjówki. - Bo nawet jeżeli wszystkich ich nie znał, to właśnie się spotkali. To oznaczało, że łowca pochwycił trop i nie odpuści.
    Zdrada ta nosiła się śladem głębokiej blizny na jego ciele.
    Nie miał zamiaru pytać, bo co by to dało. Nic.
    Nie zmieni swojego podejścia. Zakładał, że podobnie Magnus. Znał jego wolę przetrwania, jego siłę, jego upór. Doświadczył go nie raz, a ostatnie siedem lat mogło sprawić, że cechy te zostały pogłębione przez doświadczenie życiowe.


    hunter

    He no longer clung to the simplistic ideals
    of right and wrong or good and evil.
    He understood better than anyone
    that dark and light were intertwined
    in strange and complex ways.

    Nieaktywni
    Magnus Eggen
    Magnus Eggen
    https://midgard.forumpolish.com/t855-magnus-eggen#3742https://midgard.forumpolish.com/t3633-magnus-eggen#36747https://midgard.forumpolish.com/t3634-gunnr#36751https://midgard.forumpolish.com/


    Niekiedy zawieszał spojrzenie na przeszłości niespokojnie falującej pod zmrużonymi powiekami, drapiącej z zaciekłością zdziczałego zwierzęcia o wrota klatki, do której zostało wepchnięte wbrew własnej woli i uwięzione, jednak zawsze z gwałtownością smakującą dawnymi instynktami odwracał wzrok od tego, czego już nie było, co zostało porzucone, odebrane, strawione ogniem zrodzonym przez decyzję, jaką podjął — wątpił, by nawet po cofnięciu czasu, postąpił inaczej. Coś we wnętrzu mężczyzny siedzącego właśnie przy barze, łagodzącego cierpienie zaległe pod żebrami chłodem alkoholu, wygrywało posępną melodię tęsknoty za wszystkim i wszystkimi, chociaż Magnus podświadomie wiedział, kogo wypatrują widmowe oczy potłuczonej duszy, czyjego imienia próbuje się fanatycznie wręcz pochwycić, nim pozwala teraźniejszości wypchnąć człowiecze słabości spod sklepienia czaszki; nienawidził w sobie tego pęknięcia,

    r y s y

    powstałej w przeszłości na skamieniałym, nieruchomym obliczu, na którym dostrzeżenie jakiejkolwiek emocji bądź pojedynczego uczucia graniczyło z cudem, o ile rzeczywiście nie miało się wyjątkowego wydźwięku dla mężczyzny, który wykonywał rozkazy w milczeniu i ze skupieniem tak namacalnym, iż człowiek mógłby go dotknąć. Czasem spoglądał przez ramię na usypane kurhany wspomnień, na niebotycznie wysokie kopce trupów o wciąż ciepłych ciałach, na bezgłośne konsekwencje podążania za decyzjami podejmowanymi przez Węzeł, któremu przecież pozostawał boleśnie wierny, jak przystało na kundla przygarniętego z mroźnej, niegościnnej ulicy, jednak niespodziewanie pies obnażył zęby i wgryzł się ostrymi kłami w rękę, która go karmiła.

    Gleipnir był tą ręką, ale Magnus — przemianowany w demona, w wypaczenie, w istotę przeżartą zarówno zakazaną magią, jak i przemocą wykraczającą poza ludzkie rozumowanie — nie przypominał już domowego zwierzęcia, które popełniło jeden błąd; bliżej było mu do bestii, na jakie polowali łowcy bądź do mitycznego potwora, przed którym rodzice ostrzegali pociechy, podczas czytania bajek na dobranoc. I nawet Eriksen musiał to dostrzec w sposobie, w jaki Eggen siedział, jaki wyrzucał z siebie słowa, jak lekceważąco spoglądał na świat i niemalże beztrosko podsuwał mu szklankę pod nos, chociaż niezaprzeczalnie ostra stal gilotyny zawisła mu nad głową, również tą należącą do Ulrika, i to jedno imię natychmiast zapiekło boleśnie z intensywnością kwasu zżerającego tkankę.

    Napotkanie spojrzenia dawnego brata, jak wciąż myślał o Agnarze, wraz z wypowiedzianymi treściami wlało w serce subtelną kroplę niepewności i zastanowił się, po które karty powinien teraz sięgnąć, na czym oprzeć nieplanowaną konwersację rozorującą do pewnego stopnia zabliźnione (albo i nie) rany oszpecające ślepca bardziej niż smoliste, czerniejące przy wypowiadanych inkantacjach żyły, ponieważ te przynajmniej były jego pełnym wyborem; rozstanie, burzliwe oraz niespodziewane, na które tamtego dnia zdecydował się jedyny człowiek posiadający nad Magnusem jakąkolwiek władzę

    — n i e.

    Może wciąż miał o to do Ulrika żal, może wciąż rozpamiętywał kłótnię, może wciąż przechowywał pod nieboskłonem wszelakich myśli echo słów, które zawisły pomiędzy nimi i z ostrością przewyższającą wszystkie noże oraz sztylety, jakie były mu znane, wbiły się głęboko w środek serca, i wówczas coś bezpowrotnie pękło. Jednak…

    — Tropiłem was (…)

    W a s.

    W a s , liczba mnoga, od której norweski kundel zdążył się odzwyczaić, bowiem minęło siedem lat, piekielnie długich i kurewsko intensywnych, przepełnionych zgłębianiem zakazanych arkanów, manifestowaniem własnej obecności w świecie przestępców, jednak nabrzmiałego bolesną pustką w miejscu należącym już na zawsze do gówniarza o twarzy wykrzywionej uśmiechem, który irytował nawet teraz, będąc ledwie niematerialnym widmem wykreowanym przez pamięć. Nie pozwolił sobie jednak na drastyczną utratę kontroli i utrzymał wszystkie uczucia na wodzy, posyłając do Eriksena uprzejmy uśmiech emanujący subtelną groźbą, jakby chciał mu powiedzieć, że właśnie zbliżył się do wyrazistej granicy, po przekroczeniu której nie będzie odwrotu.

    — To zabawne, jak wiele czasu to zajęło — odpowiedział wreszcie, zlizując krople alkoholu zawieszoną na wardze. — Zawsze tu byłem, nawet nieszczególnie uciekałem, ale Gleipnir wydawał się zapomnieć. Każdy oprócz ciebie, przyjacielu ostatnie słowo zaskrzypiało dźwiękiem zardzewiałych zawiasów.

    Skinął głową na jego wyznanie, akceptując je w całości.

    Trzy dni.

    Tak wiele czasu w rękach człowieka, który potrafiłby rozpłynąć się we mgle wraz ze śladami własnego istnienia w prostą godzinę, jednak tym wyznaniem nie musiał się dzielić z Eriksenem, pewne wiadomości dobrze było zachowywać dla siebie.

    — Wyznaczyli za mnie chociaż nagrodę? — spytał cicho i wciąż z cieniem uśmiechu umoczonego w ironii. — Jestem ciekaw, na ile Węzeł wycenił moją egzystencję…



    Widzący
    Agnar Eriksen
    Agnar Eriksen
    https://midgard.forumpolish.com/t1757-agnar-eriksen#18223https://midgard.forumpolish.com/t1761-agnar-eriksenhttps://midgard.forumpolish.com/t1762-roguehttps://midgard.forumpolish.com/f153-agnar-eriksen



    Ironia losu. Ta ostatnio była codzienną towarzyszką jego dni. Ledwie parę dni wcześniej spotkał innego, który był przyczyną całej zdrady. Odpowiedzialność brał na siebie. Zagrał wtedy va bank. Nie wiedział, czy są razem, nie wiedział czy spotka ich w jednym miejscu. Zaprzeczył istnieniu więzi jaka kiedyś powstała. Wierutne kłamstwo, ta bowiem nigdy nie pękała, zawsze jej ślad pozostawał. Lekki zapach, który dobry łowca wychwyci w stęchliźnie kłamstw i zaprzeczeń. Tylko idiota sądził, że jest inaczej. Nie uważał go za idiotę. Oby się nie mylił w swoich osądach.
    Czuł ciężar odpowiedzialności jaka spada na każdego z nich kiedy inny z braci zdradza. Płaszcz obowiązków i powinności przygniatał coraz bardziej, a pomimo tego nosili go na swoich barkach z dumnie uniesioną głową.
    Gleipnir nie wybaczał słabości. Pochwycał jednostkę w swoje szpony, przemielał, łamał kręgosłup, wystawiał na śmierć, by ostatecznie wydać na świat kolejnego łowcę lub wypluwał ścierwo, które nigdy nie rokowało.
    Tchórzostwo było gorsze od słabości. Było skazą, było trucizna, która sączyła się swoim jadem i zatruwała krew braterską. W życiu dawnego brata, pełnym konfliktów i drastycznych wyborów, ucieczka od przeszłości wydaje się być równie niemożliwa, jak próba zapomnienia o bólu, który stale, niczym cień, podążał za nim. Znajdował się on w punkcie, w którym przeszłość, obecność i przyszłość zlewają się w jedno, tworząc labirynt wspomnień i konsekwencji decyzji, z których każda, choć nieuchronna, pozostawia za sobą szramy na jego duszy. Gleipnir, symboliczna ręka, która go kiedyś prowadziła, teraz jawi się jako przyczyna jego upadku. Ale czyż to upadek, czy raczej przemiana w coś nowego, silniejszego, choć może mniej ludzkiego? Magnus, choć zewnętrznie wydawał się być nieprzeniknioną fortecą, w głębi duszy musiał wciąż walczyć — nie tyle z zewnętrznymi wrogami, ile z samym sobą i swoim przeznaczeniem. Z każdą decyzją, którą podjął, z każdym krokiem, który wykonał na tej mroźnej, niegościnnej drodze życia, wybierał siebie — swoje przetrwanie, swoje przekonania. Można by argumentować, że nawet w tych najciemniejszych chwilach, kiedy jego dłoń unosi się nad przepaścią moralności, robi to z przekonaniem o słuszności swojej drogi, cz ostatecznie przyjmował na siebie ciężar konsekwencji?
    Przyszło mu znów zagrać va bank. Sprawdzić kolejną reakcję, kolejne spojrzenie, drganie mięśni, ucieczkę spojrzenia, sekundowe zwężanie się źrenic. Znał już odpowiedź. Wiedział na czym stali. Nie wiedzieli. Chaos to drabina; zasiał ziarno niepewności. To kwestia czasu jak zaczną się szukać, a wtedy… a wtedy popełnią błąd.
    -Być może, a być może nie. Byłeś jednym z nas. Znasz zasady. - Tę jedną z nich, kiedy zaprzestaje się szukania, ale pozostawia się sprawę otwartą, wzrok i słuch czujny, gotowy złapanie tropu od nowa. Krzywy uśmiech ozdobił usta Eriksena. Jeden z tych paskudnych.
    -Żeby coś wycenić, musi mieć jakąś wartość. - Odpowiedział chłodno. -Dawno temu ją straciłeś.
    Stał się zwierzyną łowną, skazą, którą trzeba zmyć, niekoniecznie w sposób honorowy. Miał okazję, nie skorzystał z niej. Teraz było już za późno.




    hunter

    He no longer clung to the simplistic ideals
    of right and wrong or good and evil.
    He understood better than anyone
    that dark and light were intertwined
    in strange and complex ways.




    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.