Czy świat stanął na głowie? W korytarzach siedziby Łowców takim pytaniem rozpoczynał się każdy dzień, w którym nie musiał być w terenie. Więcej czasu spędził na szkoleniu kolejnych rekrutów, więc nie musiał zastanawiać się nad tym jak odpowiedzieć na to pytanie, poza krótkim stwierdzeniem, że świat nie był bardziej szalony wczoraj jak dzisiaj.
Agnar starał się nie analizować życia, nie zapuszczał się w meandry filozofów uznając, że to nie jego działka. Wystarczyło, że rzeczywistość była jaka była, szukanie w niej sensu i próby wytłumaczenia jej uważał za marnotrawstwo czasu.
W porze obiadowej uznał, że musi wyjść, bo się udusi w atmosferze jaka panowała wewnątrz. Zapalając papierosa szedł ulicą, która od dawna przywitała wiosnę. Miasto rozkwitało, a wspomnienia zimy odeszły w niepamięć. Z murów krzyczały do niego stare nagłówki mówiące o złapaniu Nørgaarda, o sukcesie Rady, która teraz stała przed kolejnymi wyzwaniami.
Mordy rytualne się zakończyły, ale to nie znaczy, że zwolennicy przestali szeptać. Zwyczajnie zniknęli z ich radaru, ale nadal czaili się w ciemnościach uliczek, łypiąc bielą oczu, czekając na odpowiedni moment by rzucić im znów wyzwanie.
Kwestia enklaw niczego nie ułatwiała, magia i zakazana wiedza zawsze kusiła. Nie oszukujmy sie, jego też. Czasami zastanawiał się, co by tam spotkał, z czym musiał się zmierzyć. Jednak nawet jego potrzeba adrenaliny miała swoje granice.
Dopalił papierosa przed wejściem do karczmy. Ta nie miała dobrej opinii, ale to nawet lepiej. Preferował takie miejsca, gdzie też mógł spotkać się ze swoimi informatorami czy też miał pewność, że nikt go nie zaczepi.
Otwierając drzwi do środka nie spodziewał się spotkać znajomej twarzy.
Zwłaszcza takiej, która dawno temu zniknęła z jego radaru.
Siedem cholernych lat minęło, gdy tamtej nocy brat go zaatakował. Zdradził ideały, nie potrafił sprostać wymaganiom.
Złamał się niczym gałą. Tej nocy przelała się krew, a na ciele pozostały ślady głębokich blizn; także tych niewidocznych na duszy. Utrata brata zawsze bolała, choć emocje skrywali za tarczą chłodnej obojętności.
Było wszem i wobec wiadomo, że Łowcy nie mieli uczuć.
Nie byli sami, w środku siedziało jeszcze parę osób, co mogło zapobiec potencjalnemu atakowi - nie ważne jakiemu. Podchodząc do lady, kątem oka zerkał na dawnego druha. Nie mógł jednak udawać, że go nie widzi. Na to już było za późno.
-Sądziłem, że nie żyjesz. - Powiedział, kiedy już nie mogli dłużej się ignorować, a przestrzeń karczmy zdawała się kurczyć z każdą sekunda. Pierścień zalśnił na dłoni Agnara informując, że nie wyrzekł się obranej drogi. A stał przed nim dezerter. Oczy koloru burzowego nieba utkwiły w twarzy starego druha.
He no longer clung to the simplistic ideals
of right and wrong or good and evil.
He understood better than anyone
that dark and light were intertwined
in strange and complex ways.
Powietrze wdarło się w płuca głębokim oddechem.
Nieco rześkie, wciąż jeszcze tlące chłodnymi iskrami przesiąkającymi zimnymi opiłkami minionych miesięcy, które nakryły ulice miasto kruczoczarnym welonem licznych zgonów oraz zaginięć wciąż zachowanych w ludzkiej pamięci i nawet jeśli samego Magnusa nawet nie dotknęły, starannie skrywał tatuaż Pieczęci, ilekroć wypełzał ze swej nory położonej gdzieś pośród zmętniałych uliczek Przesmyku. Ku własnemu niezadowoleniu kolejny raz bawił się w zbawcę — wyciągnął niewdzięcznego gówniarza, za którego zawsze Halle uważał, z kolejnych kłopotów i dla ostudzenia nadszarpniętych nerwów skręcił w przeciwną do niego dzielnicę; nie rozszarpałby mu gardła, jednak piętrzące się w ostatnim czasie problemy wyraźnie pustoszyły pozostałości dobrego nastroju, z którego i tak nie słynął.
Karczma zarysowana na horyzoncie wyciągnęła ku mężczyźnie stęsknione ramiona, którymi otoczyła go kilkanaście kroków później, zalegając we włosach zarówno wonią degeneracji oraz wątpliwej moralności, jak i ochrypłymi, przepitymi głosami tych pozbawionych jakiegokolwiek poczucia szacunku względem siebie, który najwyraźniej skończył się kilka kieliszków wcześniej.
W geście krótkiego powitania skinął barmanowi, który wiedziony przyzwyczajeniem postawił przed nim szklankę wypełnioną kostkami lodu, ułamek sekundy później napełniając przezroczyste ścianki cieczą barwioną czymś pomiędzy miedzią a mosiądzem, o głębokiej woni mocnego alkoholu wgryzającego się ostrością zapachu w nozdrza, kiedy zaciągnął się przed pierwszym łykiem. Karczma ani nie tętniła życiem, ani nie była szczególnie wyludniona — przeważnie Valhallę odwiedzał późnym wieczorem, wtapiając się dla własnego bezpieczeństwa w tłumnie zgromadzonych hordach galdrów przynależnych do różnorakich światów; wówczas większość różnic pomiędzy ludźmi zanikała, sprzyjając wymianie informacji czy pozyskiwaniu sojuszników, a Magnusa zawsze interesowało jedno i drugie.
Wychylił szklankę ponownie.
Wystukał palcami melodię zasłyszaną kilka nocy wcześniej.
Wreszcie westchnął cicho i będąc gotowym do opróżnienia szklanki za jednym ruchem nadgarstka gwałtownie znieruchomiał, wyczuwając na sobie badawcze spojrzenie człowieka, którego przez ostatnie siedem lat unikał z niebywałą precyzją; równie zaciekle jak w przeszłości umykał przed każdym jego ciosem, ilekroć wspólnie trenowali, bądź wymykał się zębiskom ubijanych wargów i szponami magicznych stworzeń. Może to naszpikowana szaleństwem podświadomość próbowała ponownie zawładnąć rzeczywistością, może karykaturalny sentymentalizm chwytający za gardziel, jednak wciąż rozpoznawał dawnego przyjaciela w detalach.
W sposobie jaki się poruszał, jak atakował przestrzeń własną obecnością, jak wypowiadał słowa posłane w przestrzeń w momencie, w którym zaległe pomiędzy mężczyznami milczenie zaczynało ciążyć ramionom, jednak nie oderwał spojrzenia od szklanki muskanej opuszkami palców.
— Agnarze — miękko wyszeptał imię wyraźnie zarysowane wśród wspomnień i chociaż wiele sformułowań mógłby wyrzucić z piersi, jak zawsze pozostawał oszczędny we wprawianiu głosowych strun w drgania. — Żyję — odparł jedynie, nieznacznie unosząc lewy kącik ust ku górze, kiedy tylko oczywistość stwierdzenia zawisła w eterze.
Czego się spodziewałeś?, pragnął spytać.
Że zdechnę jak pies?
Że przebiję własne podbrzusze sztyletem?
Że powrócę do ciebie z podkulonym ogonem i przyjmę karę?
Czego się spodziewałeś, przyjacielu?, mógłby wyrzec w porywie nasilonych emocji, jednak bezlitośnie ukrócił skomlenie przeszłości usiłującej sforsować konstrukcję barykad wzniesionych wystarczająco dawno, by powstrzymały pierwszy atak reminiscencji, chociaż te prędzej czy później zapewne zaczną przeciekać i będzie zmuszony skonfrontować się ze wspomnieniami, od których odgrodził się tak dawno, iż dokładna data zatarła się w kurhanach pamięci. Niegdyś stanowili rodzinę — jedną z czterech, jakie Magnus posiadał; tę pierwszą wymordował przynajmniej częściowo własnymi dłońmi, tę drugą tworzyli wraz z siostrą po przybyciu do Midgardu, tę trzecią okazali się łowcy, tę czwartą skonstruował przed siedmioma laty po przekroczeniu granicy, za którą czekała jedynie śmierć.
— Napij się, Eriksen. Dobrze ci to zrobi.
Skinął barmanowi i poprosił o dodatkową szklankę, którą płynnie przesunął dwoma palcami po blacie wprost do zdradzonego brata z Węzła, wreszcie przenosząc beznamiętne spojrzenie wyżej, konfrontując własny brąz pochłonięty częściowo czernią z intensywnie niebieskimi zwierciadłami przywodzącymi na myśl zimne, bezlitosne wody norweskiego morza.
— Niełatwo mnie zabić — głos nawet mu nie zadrżał. Do złudzenia przypominał człowieka, którym niegdyś był, tego małomównego i zarazem bezwzględnego w zadawaniu śmiertelnego ciosu łowcę podążającego za rozkazami, dopóki nie sięgnął wyłamania — wbijając srebrne ostrze nasączone śmiertelnym jadem uczucia w serce organizmu, który tworzyli, niemalże sięgając doskonałości. — Chcesz pytać, pytaj.
Oddech później wychylił szklankę, a alkohol zapiekł na krańcu języka goryczą obleczoną poszarpaną wstęgą dookoła pozostałych imion, jakich nie wypowiadał od dawna, chociaż wszystkie rozjarzały się właśnie pod sklepieniem czaszki i zmusiły do zanurkowania w przeszłość.
Magnus wiedział. Urlik zawsze miał z tym problemy.
Nierozłączni, jak prawdziwi bracia, mogli na sobie polegać, aż do dnia, kiedy byli zbyt słabi, aby przejść próbę. Obydwaj.
Choć teraz patrzyło na niego harde spojrzenie, choć kącik ust zdobił sarkazm i pewność siebie, to on znał prawdę. Posiadał słabość. Miał w sobie iskrę zdrady, która wybuchła płomieniem, jaki strawił więź jaka ich łączyła.
Ten moment przyjął jak uderzenie, jak policzek wymierzony z największą siłą i precyzją. Wtedy patrzył jak błyska ostrze noża, jak przyjaciel ma odebrać sobie życie wiedząc czym się stanie, jakim zagrożeniem, a jednak kiedy on był gotów zadać cios, tak Magnus pękł. Puściła tama, która dawno groziła pęknięciem. Nie dostrzegł tego.
Stracił ich trop, stracił widok na długi czas, aż znów nie zwietrzył ich zapachu. Był psem gończym Gleipniru, a kiedy tylko poczuje zew, nie odpuszczał.
Znał zasady, wiedział, że tutaj nie może zostać zaatakowany, a Agnar nie był na tyle głupi i porywczy, aby rzucić się na niego z gołymi rękoma. Rękoma, które niosły śmierć i to niejednokrotnie.
Poczekał, aż podejdzie, aż staną obok siebie jak to kiedyś bywało, kiedy jeszcze byli rodziną. Miał dwie, tą, z której nazwiskiem się urodził i tą, którą stworzył wraz z innymi. Mógł zawsze na nich polegać. Do czasu. Wydarzenie wciąż było zadrą w duszy. Wciąż pobolewało choć już nie krwawiło.
Ujął podany alkohol w dłoń kiedy ich spojrzenia się spotkały. Wychylił kieliszek bez namysłu, bez skrzywienia warg - beznamiętnie.
Wzrok tamtego pytał, choć pytania nie wybrzmiały w ciasnym pomieszczeniu.
-Wiem. - Odpowiedział po chwili. -Tropiłem was trzy tygodnie, nim zgubiłem ślad. - Przyznawał się do porażki, gorzki jej posmak towarzyszył mu często. Inni wcześniej odpuścili, ale wiecznie wyczuleni na to, aby zadać odpowiedni cios kiedy nadarzy się okazja. -Trzy dni, Magnusie. I zmień kryjówki. - Bo nawet jeżeli wszystkich ich nie znał, to właśnie się spotkali. To oznaczało, że łowca pochwycił trop i nie odpuści.
Zdrada ta nosiła się śladem głębokiej blizny na jego ciele.
Nie miał zamiaru pytać, bo co by to dało. Nic.
Nie zmieni swojego podejścia. Zakładał, że podobnie Magnus. Znał jego wolę przetrwania, jego siłę, jego upór. Doświadczył go nie raz, a ostatnie siedem lat mogło sprawić, że cechy te zostały pogłębione przez doświadczenie życiowe.
He no longer clung to the simplistic ideals
of right and wrong or good and evil.
He understood better than anyone
that dark and light were intertwined
in strange and complex ways.
Niekiedy zawieszał spojrzenie na przeszłości niespokojnie falującej pod zmrużonymi powiekami, drapiącej z zaciekłością zdziczałego zwierzęcia o wrota klatki, do której zostało wepchnięte wbrew własnej woli i uwięzione, jednak zawsze z gwałtownością smakującą dawnymi instynktami odwracał wzrok od tego, czego już nie było, co zostało porzucone, odebrane, strawione ogniem zrodzonym przez decyzję, jaką podjął — wątpił, by nawet po cofnięciu czasu, postąpił inaczej. Coś we wnętrzu mężczyzny siedzącego właśnie przy barze, łagodzącego cierpienie zaległe pod żebrami chłodem alkoholu, wygrywało posępną melodię tęsknoty za wszystkim i wszystkimi, chociaż Magnus podświadomie wiedział, kogo wypatrują widmowe oczy potłuczonej duszy, czyjego imienia próbuje się fanatycznie wręcz pochwycić, nim pozwala teraźniejszości wypchnąć człowiecze słabości spod sklepienia czaszki; nienawidził w sobie tego pęknięcia,
r y s y
powstałej w przeszłości na skamieniałym, nieruchomym obliczu, na którym dostrzeżenie jakiejkolwiek emocji bądź pojedynczego uczucia graniczyło z cudem, o ile rzeczywiście nie miało się wyjątkowego wydźwięku dla mężczyzny, który wykonywał rozkazy w milczeniu i ze skupieniem tak namacalnym, iż człowiek mógłby go dotknąć. Czasem spoglądał przez ramię na usypane kurhany wspomnień, na niebotycznie wysokie kopce trupów o wciąż ciepłych ciałach, na bezgłośne konsekwencje podążania za decyzjami podejmowanymi przez Węzeł, któremu przecież pozostawał boleśnie wierny, jak przystało na kundla przygarniętego z mroźnej, niegościnnej ulicy, jednak niespodziewanie pies obnażył zęby i wgryzł się ostrymi kłami w rękę, która go karmiła.
Gleipnir był tą ręką, ale Magnus — przemianowany w demona, w wypaczenie, w istotę przeżartą zarówno zakazaną magią, jak i przemocą wykraczającą poza ludzkie rozumowanie — nie przypominał już domowego zwierzęcia, które popełniło jeden błąd; bliżej było mu do bestii, na jakie polowali łowcy bądź do mitycznego potwora, przed którym rodzice ostrzegali pociechy, podczas czytania bajek na dobranoc. I nawet Eriksen musiał to dostrzec w sposobie, w jaki Eggen siedział, jaki wyrzucał z siebie słowa, jak lekceważąco spoglądał na świat i niemalże beztrosko podsuwał mu szklankę pod nos, chociaż niezaprzeczalnie ostra stal gilotyny zawisła mu nad głową, również tą należącą do Ulrika, i to jedno imię natychmiast zapiekło boleśnie z intensywnością kwasu zżerającego tkankę.
Napotkanie spojrzenia dawnego brata, jak wciąż myślał o Agnarze, wraz z wypowiedzianymi treściami wlało w serce subtelną kroplę niepewności i zastanowił się, po które karty powinien teraz sięgnąć, na czym oprzeć nieplanowaną konwersację rozorującą do pewnego stopnia zabliźnione (albo i nie) rany oszpecające ślepca bardziej niż smoliste, czerniejące przy wypowiadanych inkantacjach żyły, ponieważ te przynajmniej były jego pełnym wyborem; rozstanie, burzliwe oraz niespodziewane, na które tamtego dnia zdecydował się jedyny człowiek posiadający nad Magnusem jakąkolwiek władzę
— n i e.
Może wciąż miał o to do Ulrika żal, może wciąż rozpamiętywał kłótnię, może wciąż przechowywał pod nieboskłonem wszelakich myśli echo słów, które zawisły pomiędzy nimi i z ostrością przewyższającą wszystkie noże oraz sztylety, jakie były mu znane, wbiły się głęboko w środek serca, i wówczas coś bezpowrotnie pękło. Jednak…
— Tropiłem was (…)
W a s.
W a s , liczba mnoga, od której norweski kundel zdążył się odzwyczaić, bowiem minęło siedem lat, piekielnie długich i kurewsko intensywnych, przepełnionych zgłębianiem zakazanych arkanów, manifestowaniem własnej obecności w świecie przestępców, jednak nabrzmiałego bolesną pustką w miejscu należącym już na zawsze do gówniarza o twarzy wykrzywionej uśmiechem, który irytował nawet teraz, będąc ledwie niematerialnym widmem wykreowanym przez pamięć. Nie pozwolił sobie jednak na drastyczną utratę kontroli i utrzymał wszystkie uczucia na wodzy, posyłając do Eriksena uprzejmy uśmiech emanujący subtelną groźbą, jakby chciał mu powiedzieć, że właśnie zbliżył się do wyrazistej granicy, po przekroczeniu której nie będzie odwrotu.
— To zabawne, jak wiele czasu to zajęło — odpowiedział wreszcie, zlizując krople alkoholu zawieszoną na wardze. — Zawsze tu byłem, nawet nieszczególnie uciekałem, ale Gleipnir wydawał się zapomnieć. Każdy oprócz ciebie, przyjacielu — ostatnie słowo zaskrzypiało dźwiękiem zardzewiałych zawiasów.
Skinął głową na jego wyznanie, akceptując je w całości.
Trzy dni.
Tak wiele czasu w rękach człowieka, który potrafiłby rozpłynąć się we mgle wraz ze śladami własnego istnienia w prostą godzinę, jednak tym wyznaniem nie musiał się dzielić z Eriksenem, pewne wiadomości dobrze było zachowywać dla siebie.
— Wyznaczyli za mnie chociaż nagrodę? — spytał cicho i wciąż z cieniem uśmiechu umoczonego w ironii. — Jestem ciekaw, na ile Węzeł wycenił moją egzystencję…
Ironia losu. Ta ostatnio była codzienną towarzyszką jego dni. Ledwie parę dni wcześniej spotkał innego, który był przyczyną całej zdrady. Odpowiedzialność brał na siebie. Zagrał wtedy va bank. Nie wiedział, czy są razem, nie wiedział czy spotka ich w jednym miejscu. Zaprzeczył istnieniu więzi jaka kiedyś powstała. Wierutne kłamstwo, ta bowiem nigdy nie pękała, zawsze jej ślad pozostawał. Lekki zapach, który dobry łowca wychwyci w stęchliźnie kłamstw i zaprzeczeń. Tylko idiota sądził, że jest inaczej. Nie uważał go za idiotę. Oby się nie mylił w swoich osądach.
Czuł ciężar odpowiedzialności jaka spada na każdego z nich kiedy inny z braci zdradza. Płaszcz obowiązków i powinności przygniatał coraz bardziej, a pomimo tego nosili go na swoich barkach z dumnie uniesioną głową.
Gleipnir nie wybaczał słabości. Pochwycał jednostkę w swoje szpony, przemielał, łamał kręgosłup, wystawiał na śmierć, by ostatecznie wydać na świat kolejnego łowcę lub wypluwał ścierwo, które nigdy nie rokowało.
Tchórzostwo było gorsze od słabości. Było skazą, było trucizna, która sączyła się swoim jadem i zatruwała krew braterską. W życiu dawnego brata, pełnym konfliktów i drastycznych wyborów, ucieczka od przeszłości wydaje się być równie niemożliwa, jak próba zapomnienia o bólu, który stale, niczym cień, podążał za nim. Znajdował się on w punkcie, w którym przeszłość, obecność i przyszłość zlewają się w jedno, tworząc labirynt wspomnień i konsekwencji decyzji, z których każda, choć nieuchronna, pozostawia za sobą szramy na jego duszy. Gleipnir, symboliczna ręka, która go kiedyś prowadziła, teraz jawi się jako przyczyna jego upadku. Ale czyż to upadek, czy raczej przemiana w coś nowego, silniejszego, choć może mniej ludzkiego? Magnus, choć zewnętrznie wydawał się być nieprzeniknioną fortecą, w głębi duszy musiał wciąż walczyć — nie tyle z zewnętrznymi wrogami, ile z samym sobą i swoim przeznaczeniem. Z każdą decyzją, którą podjął, z każdym krokiem, który wykonał na tej mroźnej, niegościnnej drodze życia, wybierał siebie — swoje przetrwanie, swoje przekonania. Można by argumentować, że nawet w tych najciemniejszych chwilach, kiedy jego dłoń unosi się nad przepaścią moralności, robi to z przekonaniem o słuszności swojej drogi, cz ostatecznie przyjmował na siebie ciężar konsekwencji?
Przyszło mu znów zagrać va bank. Sprawdzić kolejną reakcję, kolejne spojrzenie, drganie mięśni, ucieczkę spojrzenia, sekundowe zwężanie się źrenic. Znał już odpowiedź. Wiedział na czym stali. Nie wiedzieli. Chaos to drabina; zasiał ziarno niepewności. To kwestia czasu jak zaczną się szukać, a wtedy… a wtedy popełnią błąd.
-Być może, a być może nie. Byłeś jednym z nas. Znasz zasady. - Tę jedną z nich, kiedy zaprzestaje się szukania, ale pozostawia się sprawę otwartą, wzrok i słuch czujny, gotowy złapanie tropu od nowa. Krzywy uśmiech ozdobił usta Eriksena. Jeden z tych paskudnych.
-Żeby coś wycenić, musi mieć jakąś wartość. - Odpowiedział chłodno. -Dawno temu ją straciłeś.
Stał się zwierzyną łowną, skazą, którą trzeba zmyć, niekoniecznie w sposób honorowy. Miał okazję, nie skorzystał z niej. Teraz było już za późno.
He no longer clung to the simplistic ideals
of right and wrong or good and evil.
He understood better than anyone
that dark and light were intertwined
in strange and complex ways.
ironia losu.
W przeszłości gotowi oddać za siebie życie, gotowi do największych poświęceń — do wspólnej, zaciekłej walki po ostatnią kroplę krwi, do umierania ramię w ramię, do złożenia własnych ciał w zlodowaciałe objęcia wieczności — dzisiaj przypominali jedynie wyzute ze wszelkich sentymentów kukły, niby siedzący obok siebie w ciasnocie pogłębiającej się przestrzeni, w rzeczywistości odgrodzeni bruzdą przeszłych przewinień; decyzji podjętej przez Magnusa, który egoistycznie doprowadził do przełamania, do zepchnięcia całej piątki ze stromego urwiska. Wielokrotnie rozmyślał nad tym, kiedy wreszcie skrzyżują spojrzenia i natrafią na siebie w milczeniu wąskich uliczek oraz porannych oparach budzącego się do życia miasta, jednak czas upływał nieznośnie powoli, samozwańczy król Przesmyku wędrował pośród zacienionych zaułków, roztaczając dookoła charakterystyczną woń śmierci oraz krwi zatrzymanej pod paznokciami,
j e d n a k
ludzka wataha spuszczona ze smyczy Węzła nie nadeszła.
Trochę tak, jakby postanowili pozostawić wszystko w przeszłości, ukryć niepowodzenie pod kurhanem uśmierconych na przestrzeni dekad łowców, których imiona wraz z nazwiskami dawno opuściły pamięć żyjących i może czynili słusznie, może właśnie tak należało rozegrać niekwestionowany dramat, który położył się cieniem jedynie przez życie pięcioosobowej drużyny będącej czymś więcej niż rodziną.
Braterstwo, jakie dzielili, zakrawało o boską doskonałość.
Bliskość nieporównywalna z innymi — skoncentrowana w jednym punkcie, gdzie zaufanie zakorzeniło się bezpośrednio w jądrze jestestwa definiującego każdego z mężczyzn jako cząstkę większej całości, jednocześnie pozwalając wszystkim zachować dozę indywidualizmu, bowiem tylko w taki sposób mogli funkcjonować, połączeni przysięgą i obietnicami. Ból towarzyszący rozpadowi był okrutnie namacalny w oddechu, spojrzeniu, minimalnym drgnięciu osłabionych mięśni wprawionych w ruch osowiałym umysłem, rozorywał mięśnie niczym stępione narzędzie bądź pozbawiony ostrości, jednak wciąż śmiertelnie niebezpieczny grot srebrnej strzały, co utkwił w najdelikatniejszych powłokach skórnych.
Nawet teraz Magnus odczuwał dyskomfort niewygojonych do końca ran, który obecność Agnara wraz z wypowiadanymi słowami pogłębiła, jednak zakrzepła krew jeszcze nie przepuszczała szkarłatnej posoki skażonej toksyną, strupy wciąż tamowały strumienie trucizny pamiętania zanieczyszczającej mu żyły wraz z umysłem.
— Prawda, byłem jednym z was, jednak teraz… — Chłodne krople alkoholu połaskotały gardziel. — Obydwoje stoimy po przeciwnych stronach, jeśli spróbujesz mnie zabić, będę się bronił. Za wszelką cenę i wszystkimi sposobami — odpowiedział tonem wyzbytym z serdeczności, za to okraszonym przeszywającą szczerością.
Słowa nie potrzebowały żadnego wyjaśnienia, brutalność Eggena wraz z szeregiem przeróżnych umiejętności szokowały od dnia, w którym dołączył do Gleipniru i nawet bardziej doświadczonych łowców wpędzała w niejaką konsternację, ilekroć dziewiętnastolatek bezemocjonalnie, za to z nieludzką agresją chwytał, mordował, torturował, lista przewinień wydawała się wówczas nieskończona, zaś Eriksen nie należał do głupców; musiał być świadomy albo przynajmniej domyślał się prawdy, wtłoczonej czernią atramentu w prawą dłoń, we wnętrze naznaczone Pieczęcią Lokiego, teraz niewidoczną, jednak obecną. To sprowadzało się do jednego — jakakolwiek próba pochwycenia norweskiego kundla będzie trudniejsza niż łatwiejsza oraz wyjątkowo niebezpieczna, bowiem uosabiał człowieka pozbawionego zahamowań, szaleńca niemającego nic do stracenia, wychowanka Przesmyku, który powrócił do domu i poskramiał ciemność, dopóki ta w pełni nie uległa u stóp.
Rozbawienie zatańczyło w oczach na dźwięk bezwartościowości.
— Kto by pomyślał, że więcej za moją głowę będzie oferowała Krucza Straż od Węzła — odparł z ironią skapującą ze wszystkich słów. — Naprawdę spodziewałem się odrobiny pamiętliwości ze strony góry, jednak zdecydowali się wysłać tylko ciebie; człowieka związanego emocjonalnie z całością. Niewiele mnie zaskakuje, ale teraz czuję rozczarowanie — teatralne westchnienie podążyło śladem wypowiedzi.
Skinął barmanowi głową, by ponownie wypełnił szklanki.
— Jest coś, o co chciałbyś zapytać? Albo powspominać stare czasy? A może to ja powinienem zapytać o coś ciebie, skoro otoczenie nie pozwala na pojedynek... — Przekrzywił głowę w taki sposób, by poświęcić mężczyźnie całą uwagę, opierając skroń w zagłębieniu lewej dłoni zgiętej w łokciu opartym o drewniany blat. — Wszyscy wiedzieliście, co mnie łączyło z Ulrikiem i nawet nie próbuj się wypierać, odkryłeś to jako pierwszy. Chcesz mi powiedzieć, że na moim miejscu postąpiłbyś inaczej? — Czerń zmieszana z brązem nabrała intensywności, wpatrując się w Agnara niezachwianie. — Czy rzeczywiście nigdy, w całej rozpiętości swej kariery ani razu złamałeś kodeksu, mój drogi przyjacielu? — słowa mogące być jedynie luźną refleksją, ale również zawoalowaną groźbą, wybrzmiały nieco ciszej od poprzednich.
Trudne do zinterpretowania oraz nieznośnie ciężkie do udźwignięcia.
Wstępując do Gleipniru wiedział na jakie życie się decyduje i jaką cenę będzie musiał zapłacić. Nie żałował i nigdy nie chował się za sentymentami, nie szukał wymówek kiedy popełnił błąd. Przyjmował konsekwencje ze spokojem hartując tym samym swojego ducha. Te same wartości starał się wpajać rekrutom, których trenował. Te same wartości przekazywał młodym łowcom na misjach, w których brali razem udział.
Te same wartości znali jego bracia, ta piątka, która była nierozłączna, stająca zawsze za sobą murem. Pili razem, bawili się razem i razem krwawili, aż do dnia zdrady.
Wielokrotnie zastanawiał się gdzie popełnił błąd i czy rzeczywiście takowy zrobił. Czy mógł przewidzieć i zapobiec temu co się wydarzyło.
Czytając raporty, przeglądając akta utwierdzał się, że nie mógł nic zrobić. Niezależnie jakie kroki by zostały podjęte do tragedii by doszło, ponieważ pojawiało się przywiązanie i uczucie jakie nie miało prawa zaistnieć. Uczucie silniejsze od jakiegokolwiek honoru i zasad.
Oczywiście, że wiedział, nie miał zamiaru zaprzeczać. I nic z tym nie zrobił naiwnie sądząc, że nie może to wpłynąć na ich braterką więź.
O naiwności!
-Ego masz jeszcze bardziej wybujałe niż ostatnio. - Skomentował kąśliwie słysząc te wszystkie słowa jakie spływały na blat szynku przy jakim siedzieli. Całą postawę odbierał jako grę, maskę, którą Magnus ubrał byle się nie zdradzić, byle pokazać jak mały szczeniak jak bardzo jest groźny. Nadal się nie nauczył, nadal duma i pycha nakazywała mu kłapać ozorem co tylko ślina przyniosła.
Rozczarowanie, to właśnie czuł i to mówiło jego spojrzenie. Nie złość, nie irytację, a czyste rozczarowanie postawą Magnusa. Mógł chociaż się czegoś nauczyć, a nie puszyć jak paw, który nie dostrzega kata nad swoja głową.
Skoro Magnus uciekł i zdeptał wszystkie prawa i zasady to Agnar był świadom, że broniłby się zaciekle, podpalił cały Midgard aby tylko uratować swoją skórę. Pamiętał treningi, pamiętał czerwień jaka zalewała spojrzenie młodego wtedy łowcy, który w szale walki jedynie niszczył bez zastanowienia.
Zimne, niebieskie spojrzenie spoczęło na wykrzywionej bezczelnym uśmiechem twarzy.
-Postąpiłem inaczej. - Odpowiedział chłodno. Nie musiał się zastanawiać. Pozbawił życia przyjaciela, człowieka, z którym również wiązała go bliska więź, z którym rozpoczynał szkolenie, z którym przeżył ledwo pierwszą misję. Do dziś pamiętał jego spojrzenie, jego nadzieję w oczach kiedy się spotkali, a potem przyszło zrozumienie. Czerwień zabarwiła śnieżnobiałe połacie śniegu. -Nie szukaj we mnie wytłumaczenia dla swojego postępowania. - Wychylił ostatnią szklankę na raz i postawił ją powoli na blat. -Tik tok, Magnusie. Tik tok.
Odliczanie zostało rozpoczęte.
He no longer clung to the simplistic ideals
of right and wrong or good and evil.
He understood better than anyone
that dark and light were intertwined
in strange and complex ways.
Poza tym,
czego właściwie powinien żałować?
Pod sklepieniem czaszki wyrastały kolejne rozwidlenia biegnące zawsze w przeciwległych kierunkach, niemające szansy się przeciąć, jak nie powinny przeciąć się dzisiaj ścieżki tej dwójki, jednak Norny ponownie zadrwiły z dawnych braci, ciskając we własne ramiona z delikatnością zderzających się kamieni i wreszcie pozory wyblakły, przestały mieć większe znaczenie, a świat dookoła został odarty z jaskrawego przerysowania. Obydwoje nawykli przecież do surowości, do wielogodzinnego wyczekiwania w nieprzyjaznych człowiekowi lasach, do drętwienia kończyn oraz zesztywnienia mięśni podczas przeciągających się polowań, do szukania we własnych spojrzeniach oparcia, bo prędzej czy później nauczyli się bezgłośnej współpracy i wszystkie te wspomnienia wciąż żyły w pamięci norweskiej przybłędy.
— Naprawdę… — zawahał się, jednak ton głosu był teraz inny. Pozbawiony przebrzydłej drwiny, którą przyzwyczajeniem ducha żerującego pośród mętów i ślepców, wtłaczał wcześniej w wypowiadane słowa. — Ulrik naprawdę wrócił? — pytanie było cicho, jednak szczere. Nieco bezemocjonalne, chociaż okraszone opiłkami troski, może nawet zmartwienia nadającego Magnusowi trudnego do nazwania wydźwięku.
Naturalnie, że tęsknił.
Na przekór wypowiedzianych w gniewie oraz bezsilności słów, nigdy nie pozwolił sobie na zapomnienie ani na wyparcie, zawsze przechowywał Ulrika gdzieś we wnętrzu przepołowionego serca, przez ostatnie siedem lat wielokrotnie cofając się do wspólnych dni oraz do tego, który zakończył się gorzkim rozłamem. Wiedział, że nie wolno mu mieć pretensji do Eriksena — po prostu trzymał się zasad, podążał za kodeksem i trochę za własnym pragnieniem doprowadzenia wszystkiego do końca, bo przecież musiał odczuwać wstyd i żal, i niewypowiedzianą wściekłość, że właśnie na jego warcie wydarzyło się tak wiele i że nijak mógł zapobiec wydarzeniom, które brutalnie uśmierciły wieloletnią przyjaźń wraz z obustronnym oddaniem całej piątki. Może dlatego finalnie odpuścił, przestał zmierzać w bezdenną pustkę pokolorowaną pstrokatymi wynaturzeniami reakcji na to, co usłyszał.
Podniesione powoli spojrzenie utkwiło w twarzy Agnara.
— Przed chwilą, nie skłamałem — powiedział wreszcie, przyglądając mu się uważnie. — Jeśli po mnie przyjdziesz, nie poddam się bez walki, ponieważ zbyt wiele wówczas stracę; będę walczył do końca, podobnie do ciebie — najwyraźniej takie jest nasze przeznaczenie. Jeden musi pokonać drugiego.
Słowo zabić nie przeszło mu przez gardło.
— Trzy dni — powtórzył cicho ofiarowany wcześniej czas. — Wykorzystam je mądrze, dziękuję.
Chociaż obydwoje wiedzieli, że jedynie odwlekają nieuniknione.
Nie jeden raz Norny z niego zakpiły, zaplotły kolejne, o ironio, węzły na niciach jego życia. Magnus i jego spotkanie w karczmie było jednym z nich. Takich węzłów nie dało się rozplątać, należało je przeciąć, krótkim i pewnym ruchem.
Wiedział, że taki dzień nadejdzie. Ten, w którym będzie musiał odebrać znów życie, wyciągnie łuk i strzały oraz rozpocznie prawdziwe polowanie.
Zawsze dawał im czas na załatwianie swoich spraw. Wiedział jak jest to potrzebne, dawał czas na ucieczkę, na kupienie sobie kolejnych tygodni życia. Złudzenie i okrucieństwo, a jednak był w tym geście odrobiny miłosierdzia.
Wolał polować w samotności, nawet jeżeli później mieli znaleźć jego bielejące kości, nawet jeżeli ciało miały rozdziobać wrony i kruki. Tak było lepiej. Więź braterska zostawała na treningach.
-Mhm - Odpowiedział jedynie poprawiając płaszcza na ramionach. Sygnał, że czas na pogaduszki upłynął. Więcej alkoholu nie popłynie, nigdy więcej już nie spotkają się w takiej sytuacji. Odliczanie zostało rozpoczęte. Trzy dni brzmiały jak wyrok ale również jak szansa. Wszystko zależało co z tym zrobi Magnus.
Nie chciał osądzać czy ci dwaj udawali, że nic ich nie wiąże, ale reakcja mężczyzny już na wstępie dawała do myślenia. Resztę wniosków musiał wysnuć już sam.
Niebieskie spojrzenie spoczęło na twarzy Magnusa. -Wiem. - Nie musiał dodawać nic więcej, nie było takiej potrzeby. Sam Agnar też nie należał do wybitnie wylewnych, którzy używali wielu słów. Opierając dłonie, na których lśnił pierścień Gleipniru, odsunął się od blatu. Wyprostował i nie oglądając się za siebie opuścił Karczmę. Po raz ostatni ustawił się plecami do Magnusa, nigdy więcej tego nie zrobi wiedząc, że wtedy dojdzie do ataku, że zostanie powalony.
Ten ostatni raz okazał zaufanie, którego już nigdy więcej nie uświadczą między sobą. Stając przed Karczmą zapalił papierosa.
Tik tok
Agnar z tematu
He no longer clung to the simplistic ideals
of right and wrong or good and evil.
He understood better than anyone
that dark and light were intertwined
in strange and complex ways.
Wskazówki iluzorycznego zegara drgnęły niespodziewanie zmęczone poprzednim przestojem, który dosięgnął właśnie w zatłoczonej karczmie, gdzie pozornie przypominali pozostałych ludzi, wspólnie pili, dzielili nasiąknięte goryczą wspomnienia, rozmawiali, chociaż niewiele przeszłości dostrzegali we własnych słowach — te zaczynały ciążyć przy każdym oddechu, gromadziły się gdzieś za poczerniałym sercem, w zagłębieniu wyskrobanym zardzewiałym gwoździem przytwierdzającym drewniane wieko do rozklekotanej trumny; brakowało starych, dawnych refleksów szczerej przyjaźni oraz bezsprzecznego zaufania rozciągniętego pomiędzy mężczyznami przy pierwszym i ostatnim polowaniu, a także każdym pośrodku.
Może gdzieś podskórnie obydwoje wiedzieli, że taki dzień nadejdzie, że samotny wilk zawyje niespodziewanie w ciemności, powracając do tego, co niegdyś nazywał domem i wówczas wszyscy otrzymają szansę na podjęcie decyzji. Magnus nie chciał tego przyznać, jednak wystarczyła iskra zarysowana skrzącym odłamkiem mnogiej liczby, by oddech przyspieszył, a palce napięły się mimowolnie, tylko jemu zdradzając przebrzydłą prawdę, że uczucia tak namiętnie wypierane przez cholerne siedem lat, wciąż
ż y ł y.
Skinął delikatnie głową do Agnara nazywanego niegdyś bratem, stawianego obok siebie przy wszystkich tryumfach oraz każdym niepowodzeniu i właśnie w ulotności tych kilku sekund, pozwolił mu odejść; pożegnał się najwytrwalej pielęgnowanym przyzwyczajeniem — schował za ścianą milczenia. Słyszał odgłos oddalających się kroków na długo po tym, jak mężczyzna zniknął, rozpłynął się we mgle rzeczywistości z efemerycznością wydmuchanego dymu papierosa, którego woń zaległa w ostatnich reminiscencjach egzystujących pod sklepieniem czaszki dawnego łowcy i grymas uśmiechu wygiął kąciki ust w gwałtownym impulsie.
— Trzy dni — wyszeptał w próżnię.
Machnął niedbale ręką, widząc spieszącego ku niemu barmana, wychylając szklankę ostatni raz, by z wrodzoną drapieżnością podnieść się z miejsca, pozostawiając na drewnianym blacie nieco więcej pieniędzy niż powinien i z zaskoczeniem zauważył drastyczny upływ czasu, bowiem słońce powoli chyliło się ku horyzontowi, i śladem starego przyjaciela, wygrzebał z wnętrza kieszeni kartonik tanich fajek; pewne rzeczy najwyraźniej się nie zmieniały, za to inne musiały skonać, przyzwyczajenia oraz przyjaźnie były jednymi z nich.
Przyjaźnie… niemal zaśmiał się z goryczą zawieszoną na języku.
Ze wszystkich przewinień, których się dopuścił, znamiona
t a m t e g o
zdarzenia
na zawsze będą okaleczały każdego z nich razem i z osobna, nieważne jak długo będzie tykał zegar, jak długo będzie trwała pogoń, jak długo będzie odmawiał śmierci własnego życia — wszystko dlatego, że złamał jedną zasadę; pozwolił, by zaczęło mu zależeć.
Magnus z tematu