Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Ulica między domami

    3 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Ulica między domami
    Przez stare, w znacznej części nieodrestaurowane osiedla ciągnie się jedna z najdłuższych ulic Midgardu, przecinająca swoją długością prawie cały Forsteder i prowadząca aż do samego portu. Droga wyłożona jest dziurawym brukiem i sunie po pochyłości, w związku z czym zaleca się częste spoglądnie pod nogi, zwłaszcza zimą, kiedy powierzchnia pokrywa się śniegiem i lodem, czyniąc wypadki szczególnie łatwymi. Choć sama ulica nie zachęca swoim wyglądem, wzdłuż niej znajdują się liczne sklepy i ciekawe lokale, których asortyment czyni galdrów ślepymi na ryzyko częstych upadków.
    Widzący
    Jāzeps Ešenvalds
    Jāzeps Ešenvalds
    https://midgard.forumpolish.com/t3464-jazeps-esenvalds#34909https://midgard.forumpolish.com/t3496-jazeps-esenvalds#35112https://midgard.forumpolish.com/t3495-desmit#35111https://midgard.forumpolish.com/


    15.05.2001

    Nie miał prawa do niego wracać – nie ze swoim ciężkim spojrzeniem, zakrywanym pod kirem opuszczonych powiek, nie ze swoimi szorstkimi dłońmi, których drżenie ukrywał w kieszeniach płaszcza, nie ze swoją przeszłością, przylegającą do podniebienia żelazistym posmakiem krwi. Nie pamiętał, co dokładnie się wydarzyło, kiedy pchnął Gerharta na brudną podłogę w warsztacie, jego wspomnienia przyćmił ból wyrzynających się zębów i pazurów odginających cienkie płytki paznokci, w gniewie świadomość słaniała się na dnie umysłu, słabła pod wpływem emocji, zbyt ciężkich i gwałtownych, aby podtrzymało je ludzkie ciało – wyobrażał sobie, że musiały należeć do tego stworzenia, znacznie większego niż on sam, o mocnej żuchwie i tętnie, które nie oplatało się wokół szyi jak wisielczy stryczek; podczas gdy twarda, zwierzęca czaszka była w stanie obłaskawić ich afektację, jego własna nakrywała się krakelurą pęknięć, przez którą natychmiast ulatniała się jaźń. Odzyskał przytomność dopiero, kiedy dwóch mężczyzn schwyciło go za ramiona, odginając je tak mocno, że łopatki poruszyły się wzdłuż pleców jak dwie tektoniczne płyty, ocierające się o siebie we wklęsłości kręgosłupa – ciało miał już wtedy skrępowane zaklęciem, choć żelazny łańcuch wyglądał niezgrabnie na jego odmienionej, wątłej staturze i odciskał sińce na miękkich tkankach; nie próbował się bronić – jego źrenice, rozszerzone do granic tęczówek, uwięzły na zakrwawionej twarzy Gerharta, jago bezwładnym ciele i piersi dygocącej pomiędzy skurczami kolejnych oddechów. W areszcie pytał o niego wielokrotnie – zaciskał dłonie na metalowych prętach celi, błagał, aby pozwolili mu go zobaczyć, wyjaśnić, przeprosić, ale w podziemiach komisariatu panowała cisza. Tylko jego krzyki niosły się echem po korytarzu.
    Cztery lata później przedmieścia wciąż wyglądały tak samo – stare budynki chyliły się łagodnie nad brukowaną aleją, jak grupa przydrożnych matuzali, zapomnianych i obrośniętych bluszczem, z oczami małymi jak u podziemnych zwierząt, coraz rzadziej podnoszących głowy na światło dzienne. Pamiętał tę pochyłą, brukowaną drogę, którą Gerhart po raz pierwszy zaprowadził go do swojego warsztatu, pamiętał jego ciepłą dłoń, zatrzymaną na jego ramieniu w czułym, ojcowskim geście kogoś, kto dawno nie widział swoich dzieci, pamiętał, jak zasłał mu skromną pryczę na strychu i kazał odpocząć, podczas gdy sam parzył w kuchni herbatę, gwiżdżąc pod nosem marynarskie szanty. Miał szesnaście lat i jego ciało pogrzebało pod skórą przejawy cudzej troski, na karku wyblakła czułość matczynych ust, choć czasem odruchowo sięgał jeszcze dłonią na szyję, jakby mógł odnaleźć tam ciepło jej pocałunku – Gerhart był najbliższą osobą, jaką posiadał, jedyną, która, znając jego sekret, wciąż potrafiła patrzeć mu w oczy w ten sam sposób. Po wypadku często zastanawiał się, jak wiele razy zdążył żałować tamtej nocy, kiedy wyciągnął go za kołnierz z portowego baru i spojrzał na pazury sterczące spod popękanych paznokci – to nie miejsce dla ciebie, powiedział, choć był od niego o głowę niższy i musiał unieść wzrok, żeby spojrzeć mu w oczy, nie mogę patrzeć, jak się marnujesz.
    Dom stał niezmiennie w tym samym miejscu, choć dzisiaj wydawał mu się wyższy, bardziej onieśmielający, zupełnie jakby zapuścił korzenie, spijając wodę spod brukowanych chodników, rozrastając się jak drzewo. Zamknął oczy, przez chwilę próbując wyobrazić sobie, że nic się nie zmieniło – znów miał szesnaście lat i odwagę, aby nazywać to miejsce domem, nie czuł na podniebieniu miąższu cudzej tkanki i prawie zapomniał, jak smakowała krew, która zaschła mu na tylnej ścianie gardła – wspomnienia były jednak zbyt wyraźne, wyrzynały się spod świadomości jak stałe zęby i rezonowały bólem wzdłuż napiętej żuchwy. Przez całą drogę był pewien, że zamierzał go przeprosić, lecz teraz przepraszam wydawało mu się suche i niewiarygodne, jakby jednym słowem mógł usprawiedliwić się ze swojego życia, zawinąć w nie fragmenty złamanych kości i spłachcie uszkodzonych mięśni, zamknąć w nim przeszłość jak złe wspomnienie i pozwolić, by ktoś odebrał mu ciężar noszenia go na sercu.
    Zamierzał odejść, w tej samej chwili drzwi uchyliły się jednak powoli, a on zastygł w miejscu, wyobrażając sobie, jak jego kości tężeją i wypełniają się ołowiem – kiedy pobliska latarnia sięgnęła wzrokiem w stronę podwórka, przed domem stała tymczasem kobieta, której rysy, ukryte głęboko w cieniu twarzy, dopiero po chwili wyłoniły się na powierzchnię.
    Isabella. – odpowiedź uniosła się w powietrze wraz w bladym obłokiem pary.



    who knows how much longer
    I'll lay on the floor, touch me until I vomit or until I'm not scared anymore

    something smells rotten and now it is starting to spread, i’m bad, he’s worse we're already dead


    Widzący
    Isabella de' Medici
    Isabella de' Medici
    https://midgard.forumpolish.com/t1739-isabella-de-medicihttps://midgard.forumpolish.com/t1772-isabella-de-medicihttps://midgard.forumpolish.com/t1773-maliz#18688https://midgard.forumpolish.com/f162-isabella-de-medici


    W majowy dzień niebo wznosi się na podniebnej arenie jak nieśmiertelny epicki poemat. Błękit bez skazy rozkwita oceanem bez granic, a słońce, rozsypuje promienie na roztańczony krajobraz. Chmury poruszają się w rytm wiosennego wiatru na tle intensywnego błękitu, a stojąca na tarasie Isabella, patrzy na swój ogród, gdzie kwiaty tworzą malarską kaskadę kolorów. Ogród, jak archiwum wspomnień, przypominał jej o wspólnych chwilach spędzonych z matką, rzadziej z zapracowanym ojcem. Każdy pąk budził nostalgię o czasach, w których jeszcze nikogo nie straciła. Zatroskane myśli kierują się ku matce, która pod wpływem życiowych burz straciła równowagę umysłową. Jak wyglądałoby jej życie, gdyby Sofia wciąż była świadomą kobietą? Czy pozwoliłaby na ingerencję babki Russo? Nie winiła jej za bieg wydarzeń, choć czasami miała wrażenie, że kobiecie brakło wtedy determinacji walki o przetrwanie swojej córki, zbyt pogrążyła się w żałobie, a jej umysł spychał ją coraz głębiej w drogę bez powrotu.
    Nieistotne. Poradziła sobie, przeżyła najgorsze momenty i wyszła z nich obronną ręką. Nie obyło się bez poświęcenia, ale nadal miała więcej szczęścia niż większość biednych ludzi na świecie. Nie narzekała na swój los, choć melancholia wypełniała jej serce, jak nuty starej piosenki. Niesiona porywem wspomnień, postanowiła odwiedzić dziś starego przyjaciela jej zmarłego ojca. Dawniej częściej go odwiedzała, był niczym most łączący ją z utraconą przeszłością. Nie zadręczała go swoimi problemami, nie szukała u niego pomocy; czasem służył jej radą, ciepłym posiłkiem albo ciepłą rozmową o ojcu. Był jednak prostym rzemieślnikiem, któremu nie zamierzała dodawać zmartwień - miał ich wystarczająco dużo.
    Nie zamierzała wyruszyć z pustymi rękami. Doskonale zapamiętała przepis ulubionych ciastek mężczyzny, a biorąc pod uwagę, ile dobroci od niego uzyskała, to niewiele, co może dla niego zrobić. Nie chciał przyjąć innej formy pomocy - oddawał wszystkie drogie ubrania i przedmioty, którymi go obdarowywała, zwracał jej talary i nie chciał słyszeć o żadnym funduszu, czy remoncie jego chaty. Zabrała się więc za pieczenie, zaczynając odmierzać mąkę, cukier i masło. W garnku topi masło z czekoladą, a potem dodaje cynamon i ekstrakt waniliowy. Zagniata ciasto, formuje kuleczki i układa je na blasze. Piekarnik gwarantuje im ciepłe przyjęcie. Isabella czeka, aż ciasteczka nabiorą złocistego koloru i przepysznej woni. Gdy wreszcie są gotowe, emanują zapachem domowego ciepła. Delikatnie układa złociste ciasteczka w papierowe pudełko o pastelowych barwach. Skrupulatnie owija je kolorową wstążką, nadając całości delikatny urok prezentu. Wyrusza zanim zdążą w pełni ostygnąć.
    - Gerhart, dobrze cię widzieć - wita go serdecznym przytuleniem, gdy otwiera jej drzwi. Podaje mu pudełko i spędzają godzinę na piciu herbaty, jedzeniu ciastek i miłej rozmowie. Opowieści o dawnych czasach układają się jak misterny kolaż, przywracając życie do wspomnień. Czas w dobrym towarzystwie szybko mijał, a starszy mężczyzna po ciężkiej pracy potrzebował odpoczynku, ale jednocześnie wymusił obietnicę, że zostanie do wieczora. Kobieta godzi się i z nudów zabiera się za sprzątanie domu. Swobodnie i z precyzją układa rzeczy, a kurz i drobinki nieładu ustępują porządkowi. Zamierzała właśnie wyjść wyrzucić śmieci, gdy dostrzegła przez okno zarys postaci przed drzwiami. Może mężczyzna spodziewał się kogoś i zapomniał ją poinformować?
    Bez większego zastanowienia Isabella otwiera drzwi i chwilę zajmuje jej rozpoznanie niespodziewanego gościa. Wyraz jej twarzy zastyga, a atmosfera gęstnieje; jej oczy odzwierciedlają nie tylko zdziwienie, ale i głęboką złość za to, co w przeszłości zrobił Gerhartowi. Chwilę, która mogłaby być momentem pojednania, przerywa burza emocji w sercu kobiety.
    - Czego tu szukasz? - w jej głosie pobrzmiewał chłód i wrogość, którego na co dzień na próżno u niej szukać. W jej postawie mógł dostrzec obawę przed ponowną krzywdą i potrzeba ochrony domu.
    Widzący
    Jāzeps Ešenvalds
    Jāzeps Ešenvalds
    https://midgard.forumpolish.com/t3464-jazeps-esenvalds#34909https://midgard.forumpolish.com/t3496-jazeps-esenvalds#35112https://midgard.forumpolish.com/t3495-desmit#35111https://midgard.forumpolish.com/


    Warsztat Gerharta był pierwszym miejscem, które po opuszczeniu Pāvilosty odważył się nazywać domem. Kiedy przeprowadził się do miasta, spędzał całe dnie pochylony nad rzemieślniczym stołem, przyzwyczajając dłonie do zaciskania się na szydle i snycerskim nożu o krótkim, zaostrzonym ostrzu, które cięło gładko przez skórę, nie pozostawiając po sobie szarpanych krawędzi, uczył się korzystać z cyrkla i twardych wybijaków pod szew, a kiedy mężczyzna kończył pracę, on siadał jeszcze przy stole i rzeźbił dłutem kształty w miękkim, jodłowym drewnie, które uginało się posłusznie pod naciskiem jego palców, odchodząc pasmo po pasmie jak skórka pomarańczy, aż w końcu uzyskał wprawę, a przedmioty wychodzące spod jego dłoni zaczęły przypominać kształtem leśne zwierzęta – strugał wilki, unoszące zgodnie łby do księżyca, który przybierał urodę okrągłej żarówki, dziki o ostrych kłach, na które nakłuwał palce, przyglądając się, jak opuszka czerwieni się i pęka, brudząc ciemne drewno, jelenie o smukłych, długich szyjach i lisy, których puszyste ogony ciosał tak, aby przypominały gęste futro. Jedynie niedźwiedzia nigdy nie udało mu się wydobyć z drewna – za każdym razem przypadkowo kierował narzędzie w złą stronę, czując się, jakby głaskał kota pod włos, drewno kruszyło się, a strugi grzęzły w nierównej powierzchni, nie chcąc zmienić pierwotnego kształtu. Pamiętał, że któregoś razu siłował się z uzyskaniem właściwej formy, a kiedy Gerhart położył mu dłoń na ramieniu, cisnął figurką w tlące się palenisko i poczuł, jak sierść wznosi mu się na karku, a dziąsła krwawią uciskiem zwierzęcych zębów – mężczyzna nie wyglądał na przestraszonego, jego spojrzenie było jednak surowe i ciężkie, on zauważył natomiast, jak upokorzenie grzęźnie mu w gardle flegmą powstrzymywanych łez. Później wielokrotnie przypominał sobie ten wieczór i żałował, że nie zdecydował się odejść – być może gdyby to zrobił, serce nie dudniłoby mu teraz tak głośno w piersi, sumienie nie napierało na zbocza skroni, niepokój nie mrowił pod paznokciami.  Być może nie zamarłby w bezruchu na widok młodej kobiety, która przystanęła w progu domostwa, wpatrując się w niego tak, jakby był dzikim zwierzęciem, które nieświadomie wybiegło z pobliskiego lasu.
    Pamiętał Isabellę – jej smukłą twarz i oczy barwy owoców kasztanowca, sposób, w jaki na niego patrzyła, zazwyczaj zbyt długo, by potrafił podtrzymać jej spojrzenie, usta przeciągnięte matową szminką i zapach kwiatowych perfum, wypełniający warsztat za każdym razem, kiedy odwiedzała Gerharta. Rzadko rozmawiali, choć dawniej wydawało mu się, że mogliby się przyjaźnić, bo za każdym razem, kiedy odwiedzała ciasny, brukowany dom na obrzeżach miasta, przynosiła mu ciepłą herbatę, a wszystkie pomieszczenia pachniały paczulą i czekoladą – czasem uśmiechał się do niej nieśmiało, skrępowany obecnością drugiej osoby, bo choć po kilku miesiącach spędzonych w prowizorycznej sypialni na strychu, zaczął wychodzić dalej niż do pobliskiego sklepu, a dłonie nie drżały mu już za każdym razem, gdy mijał się z kimś na ulicy, wciąż był przyzwyczajony do ciszy, która panowała w warsztacie, przerywanej jedynie cichym  struganiem dłuta i serią miarowych uderzeń, gdy Gerhart wybijał dziury pod szew. Teraz twarz Isabelli wyglądała jednak inaczej – nie zmienił jej upływ czasu, lecz gniew, wrogość prześwitującą spod ciemnych źrenic i strach, który sprawił, że odruchowo cofnął się przez bramę, czując, jak ciężar jej reakcji opada mu bezpośrednio na dno ściśniętego serca.
    Nigdy nie miałem okazji… – zaczął, lecz głos drżał, kiedy przetrzymywał go w ustach i pozostawiał na wargach warstwę ścierpłej goryczy. – N-nie miałem okazji z nim porozmawiać… po tym… p-p… po tym, co się wydarzyło. – emocje zaciskały mu się w gardle ciasnym supłem, aż zaczął mieć wrażenie, że kolejne słowa nie wydobędą się z ucisku krtani, ton wciąż miał jednak niski i równy, prawie niezmieniony po latach więziennego nadzoru, tęchnący tą samą, łotewską intonacją, której nigdy nie udało mu się wyrugować z podniebienia. – Chcę go przeprosić.



    who knows how much longer
    I'll lay on the floor, touch me until I vomit or until I'm not scared anymore

    something smells rotten and now it is starting to spread, i’m bad, he’s worse we're already dead


    Widzący
    Isabella de' Medici
    Isabella de' Medici
    https://midgard.forumpolish.com/t1739-isabella-de-medicihttps://midgard.forumpolish.com/t1772-isabella-de-medicihttps://midgard.forumpolish.com/t1773-maliz#18688https://midgard.forumpolish.com/f162-isabella-de-medici


    Negatywne emocje przysłoniły na moment trzeźwość umysłu, bo miała ochotę krzyczeć na chłopaka, zwyzywać go i dać upust emocjom, których niedane jej było wylać w tamtym czasie, kiedy dowiedziała się o zdarzeniu między nimi. Wtedy była bezsilna, teraz, choć pozornie miała coś do powiedzenia, również niewiele mogła zrobić. Rzucić się z pięściami na berserkera? Sprowokować go, żeby sam okazał agresję? Nie, rozum trzymał jej emocje na wodzy, choć oczy zdradzały ogień nienawiści, wpatrując się nieustępliwie w twarz Jāzepsa.
    - Dlaczego teraz? - zapytała wciąż chłodno, ale rzeczowo. Zawsze starała się kierować w życiu rozsądkiem, a jej analityczny umysł najlepiej procesował, kiedy miał dostępne wszystkie dane - tutaj brakowało jej wiele informacji, nie miała pojęcia, co przez lata działo się z młodym mężczyzną. Miała możliwości, żeby to sprawdzić, żeby go odszukać, niektórzy może bardziej zawistni, próbowaliby mu zaszkodzić, ale ona po prostu udawała, że nigdy nie istniał i nie chciała dowiadywać się szczegółów. Nie miała więc pojęcia, kto przed nią stoi. Czy dalej był tym nieśmiałym, pogubionym chłopakiem, któremu zawsze okazywała serce i sympatię? Czy jednak pobyt w forcie wydobył z niego coś, co wcześniej skrzętnie przed nimi ukrywał? Czy przemoc i okrucieństwo przylgnęły do niego na dobre? Czy zabił kogoś w międzyczasie? Ile lat odsiedział w zamknięciu? Pytania zalewały jej umysł, jakby domagał się aktualizacji wiedzy w celu podjęcia adekwatnej decyzji. Nie chciała pytać o szczegóły, po tym, co zrobił, przestał się dla niej liczyć. A jednak teraz stał przed nią i gdyby tylko zechciał, mógłby usunąć ją z drogi jak nic nieznaczącą przeszkodę. Próbowała wybadać jego prawdziwe intencje, szukając logicznych argumentów do podjęcia dalszych kroków, świadoma, że nie będzie mogła go powstrzymywać w nieskończoność. Wydawał się przerażony konfrontacją, na pewno nie spodziewał się, że Isabella będzie pierwszą ścianą do zburzenia, zanim trafi do celu.
    Gerhart miał miękkie serce, obawiała się, że byłby w stanie za szybko mu wybaczyć. A kolejnego wybuchu mógłby już nie przeżyć. Nie chciała ryzykować jego życiem, ale jednocześnie nie mogła postępować wbrew jego woli, jakby podświadomie zdawała sobie sprawę, że senior będzie chciał zobaczyć chłopaka, którego kiedyś przygarnął. To też nie jej rola, by wchodzić pomiędzy ich sprawy, ale przecież nie robiła tego z ciekawości, tylko naprawdę jej zależało i bała się o życie starego przyjaciela.
    - Jak mam ci zaufać po tym, co zrobiłeś? - nie wybaczyłaby sobie, gdyby zostawiła ich samych, a historia zatoczyłaby koło. Może naprawdę Jāzeps dojrzał, może zrozumiał wiele rzeczy i szczerze chciał przeprosić, naprawić błędy przeszłości... każdy miał prawo do drugiej szansy. Tylko w tym wypadku jeden błąd może przeważyć o ludzkim życiu, a Isabella nie była gotowa na utratę kolejnej osoby w swoim życiu i może czyniło to z niej egoistkę, ale wolała mieć pewność bezpieczeństwa, niż potem żałować. Tylko czy taka pewność jest w ogóle możliwa w przypadku berserkera? Raczej nie.
    Chłopak nie zdawał sobie sprawy, że jego czyny wpłynęły nie tylko na ówczesnego opiekuna, ale także na młodą dziewczynę, która przywiązała się do małomównego, dzikiego nastolatka i może nie była to przyjaźń, ale z czasem zaczęła go traktować jak członka rodziny, jakiegoś kuzyna, z którym nie masz częstego kontaktu, ale w kryzysowych sytuacjach możecie na siebie liczyć. Nie wspominając o tym, że ten incydent odcisnął piętno na Gerhardzie i od tamtej pory nie był już nigdy taki sam. Przez długi czas nawet się nie uśmiechał, a imię Jazespa zostało wymazane z wszelkich konwersacji, ale nie dlatego, że mężczyzna go skreślił, tylko dlatego, że nie był w stanie o nim mówić bez przebijających emocji. Kilka pierwszych miesięcy był obojętny na obecność Isabelli, jakby w ogóle jej nie zauważał i dopiero z czasem zaczęło się poprawiać, choć nigdy już nie było jak dawniej.
    Widzący
    Jāzeps Ešenvalds
    Jāzeps Ešenvalds
    https://midgard.forumpolish.com/t3464-jazeps-esenvalds#34909https://midgard.forumpolish.com/t3496-jazeps-esenvalds#35112https://midgard.forumpolish.com/t3495-desmit#35111https://midgard.forumpolish.com/


    Nikt nie odwiedził go w areszcie – przez trzy miesiące, które spędził, zamknięty w ciasnej celi miejskiego komisariatu, żaden człowiek nie spojrzał mu w oczy. Wielokrotnie pytał strażników, czy Gerhart żył, ich milczenie zbierało się tymczasem na betonowej podłodze i gęstniało w powietrzu, stawało się zwarte jak wełna i drapało go w gardle, ilekroć przełykał łzy – kiedy przemienił się po raz pierwszy, miał zaledwie osiem lat, oczy w barwie owoców kasztanowca i dłonie, które nie zdążyły przyzwyczaić się do zaciśniętych pięści, lecz nie potrafił pogodzić się ze swoim gniewem, bo zamiast pchnąć chłopca na ścianę, rozerwał mu zębami lewe przedramię i wgniótł dłonie tak głęboko w policzek, że poczuł pod pazurami twarde szkliwo. Chciał tylko, żeby przestał mówić, lecz zamiast go uciszyć, zmusił go do krzyku – pamiętał, że zaklęcie obwiązało się wokół niego grubym postronkiem, pamiętał, że ktoś trzymał go pod pachami i ciągnął po podłodze, rozmazując wzdłuż wykładziny czerwoną smugę, pamiętał, że kiedy się obudził, wciąż czuł w ustach krew i zwymiotował, zanim matka pomogła mu pochylić się nad umywalką; nie wiedział jeszcze, czym był, więc wciąż zadawał to samo pytanie, ale rodzice tylko kręcili głowami i wymieniali między sobą przestraszone spojrzenia, milczeli, dopóki nie zaczął krzyczeć i błagać, dopóki dziąsła ponownie nie skrwawiły się uciskiem niedźwiedzich szczęk, a kark nie stargał się kryzą brunatnej sierści, dopóki nie przypominał już dłużej człowieka, ale zwierzę, które można było uwięzić i skopać, aby już nigdy nikogo nie ugryzło. Nikt nie chciał mu powiedzieć, co stało się z drugim chłopcem – im dłużej trwało milczenie, tym bardziej obawiał się najgorszego.
    Przez długi czas bał się, że go zabił – miał na twarzy krew, która zastygła wokół rozchylonych warg jak rdza i czuł napięcie w mięśniach, które rozluźniły się dopiero pod wpływem zaklęcia; oficerowie wymieniali pomiędzy sobą pogardliwe spojrzenia i uderzali tonfą o metalowe kraty, ilekroć wspierał o nie rozgorączkowane czoło, a on po cichu zastanawiał się, dlaczego śmierć przychodziła do niego tak wolno – kto ją zatrzymywał i przeszkadzał prześlizgnąć się pod drzwiami do aresztu? Dlaczego nie znalazła w jego ciele miejsca, w którym mogłaby się ułożyć i zapuścić korzenie? Odetchnął cicho, przewieszając spojrzenie nad ramieniem Isabelli, zbyt przestraszony, aby spojrzeć jej w oczy – w rzeczywistości pragnął jedynie zacisnąć powieki, odwrócić się i biec, dopóki krew nie zacznie tężeć mu pomiędzy żebrami, sięgnąć po eliksir zalegający na dnie bawełnianej kieszeni i haustem wypić całą zawartość fiolki, której gęsta konsystencja rozścieliłaby się po jego żołądku jak północne niebo, zamiast tego stał jednak w miejscu, wyczuwając nerwowe drętwienie na opuszkach palców. Nie miał powodów, aby ją okłamywać – podejrzewał, że nie wierzyła nawet w jego prawdę.
    Niedawno wyszedłem z więzienia – przyznał cicho, nie precyzując, że minęły prawie dwa tygodnie, zanim odważył się stanąć przed domem Gerharta i spojrzeć przez krosowe okna, jakby patrzył mu w oczy. – Rozumiem, jeśli on… jeśli n-nie chce mnie widzieć. Nie mogę obiecać… ch-… chodzi o to, że… – spuścił głowę, wyraźnie skrępowany, jakby wstydził się tego, co próbował powiedzieć i nieustannie przełykał ślinę, aby nie zadławić się własnymi słowami. – To czym jestem… to nie jest coś, co mogę zmienić. Myślisz, że gdybym miał wybór, chciałbym być potworem?! – nie zauważył, kiedy podniósł głos, choć czuł, że wgniata sobie paznokcie w miękkie śródręcze i zauważył, że kobieta odruchowo drgnęła, przestraszona jego gniewem. Pochylił się, opierając dłonie o uda i nabierając kilka powolnych, głębokich oddechów, zanim ponownie uniósł głowę – oczy miał zaczerwienione i szklane od łez, wydawało mu się, że w ustach wyczuwał mdławy posmak krwi. – Nie wiem – odparł w końcu na jej pytanie – nie widział Gerharta od czterech lat, a jego ostatnie wspomnienie było niewyraźne i mętne, wgniatało mu się w sumienie jak drewniana drzazga. Pamiętał, że kość pękła mu pomiędzy zębami jak krucha gałąź, a skóra, nakryta ciemniejszymi przebarwieniami plam wątrobowych, odsłoniła coś czerwonego i włóknistego, co musiało być żywym mięśniem. Pamiętał, że zanim mężczyzna zaczął krzyczeć, próbował mu coś powiedzieć, lecz umysł miał już zbyt zwierzęcy, aby zrozumieć jego słowa – nawet teraz, ilekroć wracał do nich myślami, brzmiały jak szwargot obcego języka. – Był dla mnie dobry. Nie chciałem... n-nie chciałem zrobić mu krzywdy.



    who knows how much longer
    I'll lay on the floor, touch me until I vomit or until I'm not scared anymore

    something smells rotten and now it is starting to spread, i’m bad, he’s worse we're already dead


    Widzący
    Isabella de' Medici
    Isabella de' Medici
    https://midgard.forumpolish.com/t1739-isabella-de-medicihttps://midgard.forumpolish.com/t1772-isabella-de-medicihttps://midgard.forumpolish.com/t1773-maliz#18688https://midgard.forumpolish.com/f162-isabella-de-medici


    Nie było jej przy tamtej sytuacji, a Gerhart nie lubił o tym rozmawiać, jakby sam chciał zapomnieć. Pamiętała tylko, że kiedy odwiedziła go w szpitalu, był w ciężkim stanie, także psychicznym. Nie spodziewał się, że ktoś, komu okazał serce i dał dach nad głową, rzuci się na niego z pazurami. Pamiętała strach o jego życie, pamiętała tę wewnętrzną panikę, że kolejny raz straci kogoś bliskiego. I chociaż zastanawiała się, czy nie odwiedzić Jaski, czy nie skontaktować się z nim, skoro miała ku temu możliwości, ale sama czuła taką złość, że nie potrafiła się przemóc.
    - Ach tak - sama nie wiedziała, czy wierzy jego słowom, ale nie miała wyjścia, jak zwyczajnie je przyjąć. To i tak nie miało większego znaczenia, dlaczego akurat teraz pojawił się w drzwiach, myślała tylko, że dłużej zbierał się w sobie na ten krok.
    Reakcja na podniesiony głos mężczyzny była automatyczna, drgnięcie ciała, ostrzegająco przed zagrożeniem, z którego przecież doskonale zdawała sobie sprawę. Wyprowadzenie go z równowagi prowadziło do powtórki sprzed lat, a nie była na tyle głupia, żeby się narażać bez powodu. Zacisnęła usta, czekając, aż sam się uspokoi, dała mu tę chwilę w obawie, że zacznie się przemieniać. Jak ktoś tak nieprzewidywalny mógł koegzystować w społeczeństwie?
    - Jak mogę cię przepuścić, kiedy nawet przy mnie nie potrafisz nad sobą zapanować? - westchnęła, nie będąc nawet zawiedzioną, bo nie miała wobec niego żadnych oczekiwań. Miała wrażenie, że wcale go nie zna, jakby wszystkie te lata ukrywał swoją prawdziwą tożsamość pod maską cichego, spokojnego chłopaka. Musiał zrozumieć także jej perspektywę, przecież wiedział, że nagła złość może doprowadzić do tragedii, tym razem permanentnej w skutkach. Tego chciał?
    Właściwie nie była w stanie określić, czy Gerhart chciał go widzieć, czy też nie, bo w ogóle na ten temat nie rozmawiali. Nie udawała, że zna perspektywę Jāzepsa, nie wysłuchała jego wersji wydarzeń, znała tylko konsekwencje, a przede wszystkim nie miała pojęcia, jak to jest być berserkerem.
    - Ma swoje lata, a stres źle na niego wpływa - to prawda, był dobrym opiekunem, choć nie idealnym, zapewniał podopiecznemu wszystko, co niezbędne. Naprawdę się o niego troszczył, Isabella przypuszczała, że szczerze go pokochał. Dlatego tak go bolało, co zrobił.
    - Wierzę ci - widziała to w jego oczach, żałował tego, co zrobił, faktycznie nie chciał zrobić krzywdy. Tylko co to zmieniało? - Jakie kroki podjąłeś, żeby panować nad negatywnymi emocjami?
    Czy okres więzienia wiązał się z jakąś refleksją i samodoskonaleniem? Czy zastanowił się, co może zrobić, żeby nie być zagrożeniem dla innych albo przynajmniej zminimalizować to ryzyko? Czasami jedynym wyjściem była izolacja od społeczeństwa, ale kto wie, może właśnie pracował nad sobą, a przyjście tutaj było pierwszym krokiem do naprawy? Wierzyła w resocjalizację więźniów, ale musiała poznać faktycznie kroki, które podjął lub zamierza podjąć.
    - Masz gdzie mieszkać? - pomimo całej złości, strachu i niepewności, nie mogła wymazać z pamięci tego małomównego chłopaka, który pomagał w warsztacie. Pamiętała jego wystraszone, rozbiegane spojrzenie, gdy po raz pierwszy go zobaczyła, a potem z każdym kolejnym spotkanie, był coraz spokojniejszy. Obserwowała tę przemianę ze zdumieniem, próbując wydobyć z niego jeszcze więcej, ale ostatecznie się poddała, uznając, że po prostu jest cichy z natury i zamiast go zmieniać, dostosowała się do jego stylu. Przynosiła mu herbatę, jedzenie, czasami kupowała coś do ubrania, bo Gerhart nie miał do tego głowy, ale nie próbowała go zagadywać, do momentu, aż wspólne milczenie stało się naturalne. Czasami opowiadała historie ze swojego życia, nie wymagając od niego niczego w zamian. Miała w głowie te wspomnienia nawet, teraz kiedy sytuacja drastycznie się zmieniła, a on nie był dłużej mile widziany. Czy potrafiłaby go zaprosić do domu, ugościć jak gdyby nigdy nic? Nie. A jednocześnie miała świadomość, że nie mogłaby odmówić pomocy, nie kiedy sama zaznała gorzkiego smaku biedy. Znalazłaby mu odpowiednie lokum, pomogła w szukaniu pracy, bo wbrew zdrowemu rozsądkowi, jego niebezpieczna natura to za mało, żeby odprawić go z kwitkiem bez żadnej szansy. I o ile nie zamierzała ryzykować życiem matki, czy Gerharta (o ile sam nie podejmie świadomej decyzji), tak sama potrafiłaby chyba zachować wszelkie środki ostrożności, by uniknąć bliskiego spotkania z niedźwiedzimi zębami czy pazurami.
    Widzący
    Jāzeps Ešenvalds
    Jāzeps Ešenvalds
    https://midgard.forumpolish.com/t3464-jazeps-esenvalds#34909https://midgard.forumpolish.com/t3496-jazeps-esenvalds#35112https://midgard.forumpolish.com/t3495-desmit#35111https://midgard.forumpolish.com/


    Pierwszym uczuciem, które pamiętał z dzieciństwa, był strach – bał się sposobu, w jaki ojciec zaciskał dłonie w pięści i w jaki matka odwracała wzrok za każdym razem, kiedy się gniewał, bał się kniei otaczającej Pāvilosta, bo mrok zalegał jak kurz pomiędzy drzewami, a oczy leśnych zwierząt błyszczały jasno i groźnie, bał się dźwięków, jakie wydawało morze podczas sztormów, gdy fale zalewały wybrzeże i pochłaniały plaże aż po zawadę popielatych wydm, bał się dzieci, które wskazywały na niego palcami i dorosłych, którzy patrzyli na niego tak, jak nie powinni patrzeć na ośmioletniego chłopca, bał się krzyku i sposobu, w jaki niósł się echem po korytarzu, bał się, że był powodem, dla którego w ogóle rodził się w krtani. Po pierwszej przemianie ojciec zamknął go w piwnicy, więc płakał, dopóki zęby nie rozerwały mu podniebienia, a potem z niedowierzaniem przyglądał się śladom po pazurach w fakturze drewnianych drzwi i udawał, że nie czuł drzazg, które ugrzęzły mu pod paznokciami, choć za każdym razem, kiedy zaciskał palce, krew sączyła mu się pod obłączki, jakby w ten sposób próbował udowodnić sobie, że zadrapania były w tym miejscu od zawsze, a jego emocje nigdy nie wyrastały poza staturę dziecięcego ciała. Usilnie trzymał się nadziei, że kiedy dorośnie, uczucia będą wydawały mu się mniejsze, zagubią się pomiędzy żebrami lub położą w cieniu obojczyków, niedostępne łapczywym spojrzeniom – kiedy dorastał, gniew i strach rosły jednak razem z nim, rozpychały się pomiędzy łopatkami i uciskały więzadła, a jemu niekiedy wydawało się, że skóra na jego plecach niebawem rozpruje się wzdłuż szwu kręgosłupa i cała złość, którą w sobie dławił, wypłynie z niego jak ropa.
    Isabella drgnęła, opierając ręce o drewnianą framugę, jakby zamierzała przemknąć z powrotem w głąb domostwa i zamknąć za sobą drzwi na klucz, on poczuł tymczasem, jak jego serce dudniło coraz mocniej, siniacząc się o pręty żeber, słyszał swoje tętno głęboko w uszach i musiał oprzeć dłonie na udach, aż jego oddech wygładził się pod podniebieniem – kiedy znów podniósł wzrok, na karku pozostał jedynie ból po kości wygiętej do granicy złamania i wilgoć, która uwierała go pod powiekami, nasączając się zaczerwienieniem w kąciki oczu. Odetchnął ciężko, rozcierając dłońmi powieki i czując, jak na wnętrzu dłoni zbierają mu się nie tylko łzy, ale też krew – czerwień pulsująca w miejscu, gdzie wgniótł pazury głęboko w śródręcze.
    Staram się – odparł, choć jego głos brzmiał słabo i nieprzekonująco. – Naprawdę się staram. – nie winił jej, że mu nie ufała – w rzeczywistości nie mogła rozumieć, jakie to uczucie, przechowywać w sercu emocje, które były znacznie większe niż ona sama; niedźwiedź zawsze był od niego silniejszy, a on nie wiedział, co zrobić, aby go obłaskawić – wieczorami, kiedy miasto zamierało senną ciszą, coraz częściej myślał o strzelbie, którą ojciec trzymał w swoim pokoju i wyobrażał sobie ulgę, jaką musiał przynieść śrut przeszywający stwardniałe serce. – Zażywam eliksir. – sprawiał wrażenie zrezygnowanego – wprawdzie stosował go już wcześniej, jeszcze zanim wnętrze domu na Forsteder zadrżało pod wpływem krzyku, a krew przesiąkła przez drewniane linoleum, puchnąc wzdłuż szarych listew. – T-to… nie jest coś, czemu mogę zaradzić. Nie byłaś nigdy zła? – spytał, w końcu ponownie zbierając w sobie odwagę, aby spojrzeć jej w oczy. – Nie mogę po prostu… odłączyć wszystkich negatywnych emocji, nie wiem, jak to zrobić. – była połowa maja, lecz wydawało mu się, że powietrze pomiędzy nimi stało się wilgotne i zimne, a słowa zaczęły przymarzać mu do podniebienia – pokiwał głową, jeszcze raz sięgając wzrokiem w stronę kuchennego okna, gdzie firanka poruszyła się za sprawą czyjejś dłoni. Być może Isabella miała rację – nie powinien przypominać mu o przeszłości. Skinął głową, wdzięczny za jej pytanie.
    Przykro mi z powodu tego, c-co się wydarzyło – odparł cicho, sięgając dłonią do kieszeni i zaciskając między palcami fragment kartki, którą w niej trzymał. – D-dobrze, że… ktoś przy nim był. – przez chwilę kołysał się w miejscu, jakby nie potrafił zdecydować się, co powinien zrobić, w końcu wyciągnął jednak złożony na pół fragment papieru. – Mogłabyś… – zaczął, kierując rękę w stronę Isabelli, lecz zaraz przypomniał sobie jej strach, atawistyczne drgnienie ciała w obliczu zagrożenia i zamiast poczekać, aż podejście do furtki, położył kartkę na pniu i odsunął się o krok. – Mogłabyś dać mu to… ode mnie? Nie mam wiewiórki.



    who knows how much longer
    I'll lay on the floor, touch me until I vomit or until I'm not scared anymore

    something smells rotten and now it is starting to spread, i’m bad, he’s worse we're already dead


    Widzący
    Isabella de' Medici
    Isabella de' Medici
    https://midgard.forumpolish.com/t1739-isabella-de-medicihttps://midgard.forumpolish.com/t1772-isabella-de-medicihttps://midgard.forumpolish.com/t1773-maliz#18688https://midgard.forumpolish.com/f162-isabella-de-medici


    Nigdy nie poznała jego historii w pełni, szanowała jego prywatność i nie dociekała, jak wyglądało jego dzieciństwo. Miała ledwie okrojony obraz sytuacji, a chłopak nie kwapił się do zwierzeń - gdyby wiedziała wszytko, może inaczej zachowałaby się po tamtym wydarzeniu, może mimo wszystko wyciągnęłaby do niego rękę, bo choć to żadne usprawiedliwienie dla popełnionego czynu, to jej dzieciństwo było dalekie od idealnego, więc mimowolnie czułaby mniejszą złość. Bo inaczej to sobie wyobrażała, nie znając całej historii, ułożyła sobie w głowie narrację złego niedźwiedzia, byt, który całkowicie pochłonął zamkniętego w sobie chłopaka, którego dotąd znała. Myślała, że zmienił się bezpowrotnie, że wybrał swoją drogę. A teraz wciąż widziała zagubionego dzieciaka, nie potwora.
    Potwór tkwił wewnętrz niego, był jego nieodłączną częścią i choć nie miała wszystkich informacji o jego przypadłości, to teraz widziała to bardziej jak wewnętrzną walkę dobra i zła, w rzeczywistości bardziej walkę o kontrolę. Nad sobą, własnymi emocjami i problemami. Miała wiele pytań, których nie ośmieliła się zadać Gerhartowi, ale teraz również wydawały się nie na miejscu. Rozsądek z tyłu głowy podpowiadał, by nie dać się zwieść poczuciu, że chłopak jedynie potrzebuje pomocy, bo nawet jeśli była to prawda, to przebywanie w jego towarzystwie było zwyczajnie niebezpieczne. Szczególnie że właśnie udowodnił, jak potrafi nad sobą panować - nie zmienił się w niedźwiedzia, ale ogarniająca go agresja była wystarczającym dowodem. Pozór zaufania przez wzgląd znajomej twarzy mógł ją wiele kosztować, a jednocześnie jakiś głupi instynkt nie pozwalał jej pozostać obojętną. Czy wierzyła w jego starania? W jakiejś części na pewno, ale druga kwestia, czy jego starania przynosiły jakiekolwiek rezultaty. Nie była w stanie zrozumieć, co tak naprawdę czuje, ale gdy odbił piłeczkę, zmarszczyła brwi. To nie była dobra analogia.
    - Moja złość nie kończy się rozlewem krwi - warknęła, czując przypływ frustracji. Zażywanie eliksiru to na pewno jakiś początek, ale wciąż zdecydowanie za mało, by nauczyć się kontroli. Czy naprawdę nie poświęcił czasu w zamknięciu na samorozwój? Wolał się załamać i użalać nad swoim losem, zamiast wziąć go w swoje ręce? - Słuchaj, wierzę, że się starasz, ale eliksir to za mało. Nie znam dokładnie twojej natury, może panowanie nad emocjami jest dla ciebie trudniejsze, ale to wciąż coś, co możesz, nawet musisz rozwijać. Emocje nie mogą tobą kontrolować, bo nikt nigdy nie będzie w twoim towarzystwie bezpieczny. Na pewno są jakieś metody… terapie, medytacje?
    Nie miała pojęcia, co już próbował, co mu się sprawdziło, a co kompletnie nie. Nie chciała wchodzić z butami w jego życie, ale w tym stanie był potencjalnym zagrożeniem dla wszystkich dookoła. Czy był na tyle egoistyczny, by nie chciało mu się podjąć każdej możliwej próby odzyskania kontroli nad własnym ciałem i odruchami?
    Widziała, że mu przykro, nie wiedziała tylko, czy to cokolwiek zmieni. Czy po czymś takim istnieje w ogóle droga powrotu? Nie zamierzała wtrącać się w ich relacje, chciała tylko chronić mężczyznę, którego znała od dziecka. Sprawa skomplikowała się w momencie, gdy zobaczyła, że wbrew wszystkiemu, co do tej pory myślała, Jazpes wcale aż tak się nie zmienił. Wyglądał, jakby potrzebował pomocy, co wprowadziło w Isabelli zamęt wewnętrznego konfliktu.
    Co miała mu powiedzieć? Tak, dobrze, że była przy Gerhartcie w trudnych chwilach, teraz było jej przykro, że chłopak został z tym sam, choć druga strona podpowiadała, że właśnie na taką karę zasługiwał, nie na współczucie. Czy ta sytuacja czegokolwiek go nauczyła? Nie potrafiła stwierdzić w obliczu tak krótkiej rozmowy.
    - Tyle mogę zrobić. Czy jest tam twój adres, jeśli zechce się skontaktować? - nie sięgnęła po kartkę, nie ruszyła się z miejsca, wciąż pozostając ostrożną. Miała pełne prawo zwyczajnie się go bać, szczególnie że przyznał, że nie potrafi wyłączyć emocji i nad sobą panować. - Na pewno będzie potrzebował czasu, o ile w ogóle zdecyduje się…
    Walczyła ze sobą, a serce i rozum miały zupełnie inne podejścia. Patrzyła dłuższą chwilę w milczeniu na chłopaka, którego kiedyś zwyczajnie lubiła. W gruncie rzeczy nie potrafiła patrzeć na cudzą krzywdę obojętnym wzrokiem, tyle że w tym konkretnym przypadku wszystko było podwójnie skomplikowane. W ostateczności jej przeżycia zdeterminowały dalsze słowa.
    - Ja… wiem, jak to jest głodować. Jeśli będziesz potrzebował, znajdź mnie w Kruczej Straży, jestem tam koronerem. Możesz przekazać wiadomość na recepcji albo…  - czuła się niezręcznie, obnażając swoje słabości, ale nie chciała, by przez dumę przymierał głodem. Nie miała pojęcia, jak sobie radzi, czy gdzieś pracuje, czy przypadkiem nie wprasza się w jego osobiste sprawy, ale nie potrafiła inaczej.
    Widzący
    Jāzeps Ešenvalds
    Jāzeps Ešenvalds
    https://midgard.forumpolish.com/t3464-jazeps-esenvalds#34909https://midgard.forumpolish.com/t3496-jazeps-esenvalds#35112https://midgard.forumpolish.com/t3495-desmit#35111https://midgard.forumpolish.com/


    Odkąd przemienił się po raz pierwszy, nie potrafił nie czuć się, jakby coś nieustannie wgryzało mu się w opuchnięte trzewia; niedźwiedź, którego zdławił w środku, zachowywał się jak każde zwierzę, które zbyt wiele czasu spędziło w niewoli – zaciskał szczęki na kratach żeber i ciągnął pazurami po miękkiej tkance, popadał w stopniową i bolesną stereotypię, nakazującą wydeptywać wciąż tę samą ścieżkę wzdłuż krawędzi mostka. Nie pamiętał, kiedy ostatnio pozwolił swoim mięśniom odpocząć – wciąż były naciągnięte i przykurczone, obwinięte ciasno wokół cienkich kości, jak gdyby chwila nieuważnego odpoczynku wystarczyła, aby wszystkie zerwały się z uwięzi, zmuszając skórę do pokrycia się gęstym, brunatnym futrem, a szczękę do wydłużenia się pod wpływem zwierzęcego głodu. Dłonie mu drżały, kiedy wyciągał je do przodu, kark sztywniał, ilekroć pochylał głowę, próbując umniejszyć posturze, która rzucała się w oczy nawet wtedy, kiedy rozpaczliwie pragnął ukrywać się w cieniu – nie potrafił zmusić ciała do odpoczynku, zbyt przerażony, co mogłoby się wydarzyć, gdyby rozluźnił barki i wypuścił skurcz spomiędzy objęcia łopatek; nawet kiedy spał, sprawiał wrażenie zmęczonego, jakby spokojny oddech i gładka twarz kosztowały go więcej, niż dawał po sobie poznać.
    Nie zachowywał się jak drapieżne stworzenie – miał zbyt szerokie, błyszczące oczy i zbyt smutny wyraz, aby ukrywać ostre zęby i krwawą oskomę; pochylił głowę, kiedy w tonie głosu Isabelli przebrzmiał gniew i przez chwilę wpatrywał się we własne dłonie, luźno splecione za palce, jakby sam nie wiedział, co z nimi zrobić, gdzie je ukryć, aby nie zakrzywiły się hakami niedźwiedzich pazurów. Nigdy nie wybaczył sobie tego, co wydarzyło się z Gerhartem – widział jego strach za każdym razem, kiedy zamykał oczy i odruchowo przesuwał językiem wzdłuż twardego szkliwa, jak gdyby spodziewał się, że krew, która wtedy rozlała się na podłodze warsztatu, wciąż czerwieniła się na jego dziąsłach, pozostawiając mdlący, metaliczny posmak na podniebieniu; spędził pierwsze kilka miesięcy w Kinnarodden, odmawiając przed snem te same przeprosiny, które nigdy nie przynosiły mu ukojenia i które ginęły wśród szmeru podniosłych głosów, pierzchły, ilekroć korytarzem niosło się echo krzyku i pękały pod naciskiem cudzej pięści. Nigdy nie oczekiwał, że Gerhart mu wybaczy – przez cztery lata nie potrafił wprawdzie wybaczyć samemu sobie, a kiedy zacisnął zęby na wyciągniętej ręce Vermunda i poczuł, jak kość pęka mu pomiędzy trzonowcami, wiedział, że jego sumienie już zawsze będzie znajdowało się płytko pod grdyką, podchodząc do ust mdlącą pecyną żółci.
    Ja... próbuję – odparł słabo, myśląc o Henriku, który składał dłonie na kolanach i pochylał się nad nim jak nad dzikim stworzeniem, jakby wciąż dzieliły ich więzienne kraty, o twardej kozetce w jego gabinecie i sterylnym zapachu, który oblepiał ściany – był pewien, że w pomieszczeniu nigdy nie było żadnych kwiatów. – P-po prostu... to nie jest takie łatwe... p-pozbyć się własnej natury. To siedzi we mnie zbyt głęboko. – przełknął ślinę, czując jak ucisk w gardle podchodzi mu do podniebienia, po czym powoli opada, ciążąc na żołądku.
    Nie. – słowo zabrzmiało prawie jak westchnienie, bardziej płochliwe niż kategoryczne, jakby próbował ukryć się za jego brzmieniem. – N-nie potrzebuję… – odetchnął, dociskając dłonie do oczu i odliczając w myślach do trzech, zanim znów uniósł przeszklony wzrok na kobiecą twarz. – Chciałem tylko upewnić się, że nic mu nie jest. Przeprosić. B-byłem... naiwny myśląc, że mógłbym znów stać się częścią jego życia. – Isabella nie poruszyła się z miejsca, ani nie wzięła koperty do ręki, mimo to pochylił lekko głowę i wycofał się za próg drewnianej furtki. – Dziękuję – odparł, choć wiedział, że nigdy nie pojawi się na komisariacie – białe korytarze wciąż kojarzyły mu się jedynie z krwią, jaką na nich pozostawił.

    Jāzeps i Isabella z tematu



    who knows how much longer
    I'll lay on the floor, touch me until I vomit or until I'm not scared anymore

    something smells rotten and now it is starting to spread, i’m bad, he’s worse we're already dead





    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.