Find out where the heartache began (S. Fenrisson & I. Nørgaard, październik 1996)
Safír Fenrisson
Find out where the heartache began (S. Fenrisson & I. Nørgaard, październik 1996) Czw 20 Paź - 21:54
Safír FenrissonŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Húsavík, Islandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Genetyka : warg
Zawód : opiekun w sierocińcu Toivoa
Wykształcenie : wyższe niepełne
Totem : kozioł
Atuty : lider (I), pomocnik (II), wilczy instynkt
Statystyki : charyzma: 25 / flora i fauna: 5 / medycyna: 10 / kreatywność: 15 / sprawność fizyczna: 16 / wiedza ogólna: 15
Obudził się z kołdrą ściągniętą przez ramię, czując, jak oddech jesiennego powietrza zastyga dropiatością na jego skórze – wiatr uchylił w nocy okno, wpuszczając do środka zawodzące echo październikowej słoty, słabnącej nad ranem do mżącego deszczu, który uderzał o szybę z cichym stukotem, zsuwając się na parapet falistymi strugami wilgoci. Przyzwyczaił się do tych poranków – wciąż jeszcze ciemnych od nocy, z której się wyłoniły, poza odgłosem dżdżu i cichym szemraniem uśpionego u jego boku oddechu, pogrążonych w ciszy, gdzie upięte dotąd myśli mogły chodzić wolno, gubić się i błądzić, dopóki nie ściągał ich szarpnięciem zdrowego rozsądku; wiedział, że nie powinien zostawać zbyt długo w nie swoim łóżku, przysłuchiwać się nie swojemu tętnu i pozwalać, by rytm bicia serca zespalał się z cudzym, bo zbyt łatwo było mu uwierzyć w miłość, a potem zbyt trudno dostrzec jej brak. Obawiał się przetrąconego serca, wciąż czując fantomowy ból w miejscu, gdzie lata temu posiniaczyły je nieuważne dłonie – gdyby odgiął kostne kraty żeber, mięsień okazałaby się purpurowy, nakreślony wstęgami blizn, bijący zbyt wolno, by potrafił kochać; uczucia, ku którym niegdyś łapczywie wyciągał dłonie, wydawały się teraz parzyć, bo rósł wokół nich nimb nieuchronnego rozczarowania, wstydu, że nie wiedział, jak ułożyć je w kołysce swego osierdzia, co zrobić, by były mu posłuszne, by nie wymykały się z rąk za każdym razem, gdy próbował trzymać je bliżej przy piersi.
Podniósł się ostrożnie, spoglądając w stronę Lasse, którego płytki oddech stygł pośród zmiętej pościeli, wciąż ciepłej w miejscu, gdzie leżał przed chwilą u jego boku – patrzył na jego smukłą twarz, jakby robił to po raz pierwszy lub jakby robił to po raz ostatni, nieświadomy własnego żalu, bo odwykł od przewiązywania supła na dwóch wstęgach tętna; wydawało mu się, że ostry kontur policzków rozmywał się pod przyćmionym światłem, lekko rozchylone usta nadawały fizjonomii łagodnego wyglądu, a powieki poruszały się lekko, jakby morzący go sen próbował wydostać się przez źrenice na zewnątrz, przełamać bariery zmęczonej wyobraźni. Pomyślał, że chciałby z nim zostać – dłużej niż na wieczór spędzony na ciasnym balkonie, gdzie pili tanie wino, wychylając się przez barierkę, dopóki jeden z kieliszków nie roztrzaskał się o płytki szarzejącego w dole chodnika, dłużej niż na spotkanie w barze, gdzie intensywne światła sprawiały, że ich twarze przybierały kolejno czerwony, niebieski i pomarańczowy odcień, dłużej niż na jedną noc, przed której końcem był już dwie przecznice dalej, z kołnierzem prochowca podciągniętym pod samą brodę. Bał się poważnego przywiązania, bo musiałby rozebrać się nie tylko z ubrań, lecz także z samego siebie, pokazać komuś swoje życie takim, jakim sam nie chciał go widzieć, zdrapać warstwę farby z wyblakłego szkicu ojcowskich rysów, tkwiących głęboko pod jego uprzejmą fizjonomią; nie znam się na miłości, powiedział kiedyś Sohvi, osuwając rozgorączkowane czoło na jej ramię i przykazanie to wydawało się wpełznąć pod jego skórę jak drzazga, przymuszając, by oddalał się od wszystkiego, co miłość przypominało – uciekał, zanim mogliby obudzić się obok siebie w śreżodze wschodzącego słońca, zjeść razem śniadanie i powiedzieć sobie kocham.
Kołdra zaszeleściła cicho, gdy zsunął nogi na podłogę – wciąż dygotał, kiedy naciągał materiałowe spodnie i przekładał przez głowę wymiętą koszulę, lżejszą o odarty zeszłego wieczoru guzik i odstającą przez to niechlujnie przy kołnierzu, odsłaniając pąsową smugę na bladym obojczyku. Przeszedł boso po przetartym linoleum, uważając, by to nie ugięło się głośnym skrzypnięciem pod jego nogami, po czym prześlizgnął się przez uchylone drzwi, wstępując w zastygłe gardło korytarza; po ciemku nieco łatwiej było mu uwierzyć, że mógłby pozostać w tym życiu na dłużej – zamkniętym w atramentowym spojrzeniu kogoś, kto nie odwracał od niego wzroku, gdy sięgał wargami do jego ust, w dłoni, która nie cofała się przed uściskiem jego palców, choć mogli trzymać je splecione tylko w czterech ścianach mieszkania, w poczuciu, że być może tym razem nie był tylko ością, którą wypluwa się na brzeg talerza po przeżuciu mięsa. Nie należał jednak do tej rzeczywistości i świadomość ta uderzała go za każdym razem, gdy ktoś zwracał się do Lasse po nazwisku – kim właściwie był, żeby ktoś taki pragnął zatrzymać go u swojego boku?
Deski uginały się lekko pod jego stopami, kiedy szedł korytarzem, przemieszczając się ostrożnie do pogrążonego w półmroku salonu, wciąż niewybudzonego z nocnego marazmu – wyminął niewyraźne kontury mebli, sięgając w końcu po przewieszony przez krzesło płaszcz, który pozostawił w tym miejscu zeszłego popołudnia, gdy oboje śmiali się jeszcze nad kieliszkami szampana. Zacisnął palce na wciąż wilgotnej jeszcze wełnie, nie zdążył jednak zarzucić go na ramiona, bo odgłos cudzych kroków wstrzymał go w miejscu.
– Lasse, zaufaj mi, że będzie lepiej, jeśli… – zaczął miękko, odwracając się z powrotem w stronę korytarza, urwał jednak nagle, krzyżując wzrok ze wspartą o ścianę kobietą.
Podniósł się ostrożnie, spoglądając w stronę Lasse, którego płytki oddech stygł pośród zmiętej pościeli, wciąż ciepłej w miejscu, gdzie leżał przed chwilą u jego boku – patrzył na jego smukłą twarz, jakby robił to po raz pierwszy lub jakby robił to po raz ostatni, nieświadomy własnego żalu, bo odwykł od przewiązywania supła na dwóch wstęgach tętna; wydawało mu się, że ostry kontur policzków rozmywał się pod przyćmionym światłem, lekko rozchylone usta nadawały fizjonomii łagodnego wyglądu, a powieki poruszały się lekko, jakby morzący go sen próbował wydostać się przez źrenice na zewnątrz, przełamać bariery zmęczonej wyobraźni. Pomyślał, że chciałby z nim zostać – dłużej niż na wieczór spędzony na ciasnym balkonie, gdzie pili tanie wino, wychylając się przez barierkę, dopóki jeden z kieliszków nie roztrzaskał się o płytki szarzejącego w dole chodnika, dłużej niż na spotkanie w barze, gdzie intensywne światła sprawiały, że ich twarze przybierały kolejno czerwony, niebieski i pomarańczowy odcień, dłużej niż na jedną noc, przed której końcem był już dwie przecznice dalej, z kołnierzem prochowca podciągniętym pod samą brodę. Bał się poważnego przywiązania, bo musiałby rozebrać się nie tylko z ubrań, lecz także z samego siebie, pokazać komuś swoje życie takim, jakim sam nie chciał go widzieć, zdrapać warstwę farby z wyblakłego szkicu ojcowskich rysów, tkwiących głęboko pod jego uprzejmą fizjonomią; nie znam się na miłości, powiedział kiedyś Sohvi, osuwając rozgorączkowane czoło na jej ramię i przykazanie to wydawało się wpełznąć pod jego skórę jak drzazga, przymuszając, by oddalał się od wszystkiego, co miłość przypominało – uciekał, zanim mogliby obudzić się obok siebie w śreżodze wschodzącego słońca, zjeść razem śniadanie i powiedzieć sobie kocham.
Kołdra zaszeleściła cicho, gdy zsunął nogi na podłogę – wciąż dygotał, kiedy naciągał materiałowe spodnie i przekładał przez głowę wymiętą koszulę, lżejszą o odarty zeszłego wieczoru guzik i odstającą przez to niechlujnie przy kołnierzu, odsłaniając pąsową smugę na bladym obojczyku. Przeszedł boso po przetartym linoleum, uważając, by to nie ugięło się głośnym skrzypnięciem pod jego nogami, po czym prześlizgnął się przez uchylone drzwi, wstępując w zastygłe gardło korytarza; po ciemku nieco łatwiej było mu uwierzyć, że mógłby pozostać w tym życiu na dłużej – zamkniętym w atramentowym spojrzeniu kogoś, kto nie odwracał od niego wzroku, gdy sięgał wargami do jego ust, w dłoni, która nie cofała się przed uściskiem jego palców, choć mogli trzymać je splecione tylko w czterech ścianach mieszkania, w poczuciu, że być może tym razem nie był tylko ością, którą wypluwa się na brzeg talerza po przeżuciu mięsa. Nie należał jednak do tej rzeczywistości i świadomość ta uderzała go za każdym razem, gdy ktoś zwracał się do Lasse po nazwisku – kim właściwie był, żeby ktoś taki pragnął zatrzymać go u swojego boku?
Deski uginały się lekko pod jego stopami, kiedy szedł korytarzem, przemieszczając się ostrożnie do pogrążonego w półmroku salonu, wciąż niewybudzonego z nocnego marazmu – wyminął niewyraźne kontury mebli, sięgając w końcu po przewieszony przez krzesło płaszcz, który pozostawił w tym miejscu zeszłego popołudnia, gdy oboje śmiali się jeszcze nad kieliszkami szampana. Zacisnął palce na wciąż wilgotnej jeszcze wełnie, nie zdążył jednak zarzucić go na ramiona, bo odgłos cudzych kroków wstrzymał go w miejscu.
– Lasse, zaufaj mi, że będzie lepiej, jeśli… – zaczął miękko, odwracając się z powrotem w stronę korytarza, urwał jednak nagle, krzyżując wzrok ze wspartą o ścianę kobietą.
Gość
Re: Find out where the heartache began (S. Fenrisson & I. Nørgaard, październik 1996) Sob 22 Paź - 16:30
GośćGość
Gość
Gość
Od dłuższego czasu już tańczyła na granicy poranków i nocy, chełpiąc się tym, z jaką łatwością jej to przychodzi. Jakby balansowanie na granicy przyzwoitości i obłudy miało być powodem do dumy. W głowie panny Nørgaard czyniło ją to jednak wyjątkową. W ciemności błyszczała jak najcenniejszy diament, schowany w sejfie Wahlbergów. Jej wartość była umowna. Trwała tak długo, jak inni się z nią zgadzali.
Nie miała w zwyczaju wymykać się przed świtem. Czasami jednak okoliczności wymagały drastycznych rozwiązań. Jej nocne eskapady były znane tylko nielicznym, koniecznym więc było utrzymanie pozorów. Nie mogła opuszczać zajęć, spać, aż słońce stanie jej na głowie. Chociaż utrzymywanie wizerunku było męczące, to czuła się odpowiednio wynagradzana.
Weszła cicho do mieszkania, ściągając buty na obcasie już na progu. Zakładała, że jej brat usnął z jakąś wciągająca książką na piersi i nie chciała przerywać mu intymnego tańca z Mani, który promieniami księżyca zaglądał delikatnie to jego pokoju. Nie podejrzewała nawet, że inny kochanek może dzisiaj gościć w ramionach jej brata.
Ciężko było powiedzieć, gdzie zaczynał welurowy materiał jej ubrania a gdzie otulona mrokiem podłoga. Jedynie jej biżuteria błyszczała, odbijając łaskę bogów zza szyb. Nie był to pierwszy raz, gdy musiała manewrować nocy labirynt ich mieszkania. Zgrabnie dotarła do drzwi swojego pokoju, uchylając je delikatnie. Oczy, które przywykły już do ciemności, w której się kąpała, mogły bez problemu zidentyfikować sylwetki jej mebli. Zaczęła ściągać rękawiczki i układać je delikatnie na komodzie. Nie miała czasu na sen — bała się zresztą, że jeśli położy głowę na poduszkę, to nie obudzi się na czas. Miała więc zamiar jedynie przebrać się i wyjść, gotowa do odgrywania przedstawienia o pilnej studentce. Może dzisiaj dorzuci aktywny udział w zajęciach i kilka uśmiechów do publiczności, jakby przeżywała tam najlepsze lata swojego życia. Smutną perspektywą był fakt, że mogła być to prawda.
Dłonie trzymała na zamku sukienki, gdy usłyszała skrzypienie podłogi. Jej pierwszym impulsem było, że Lasse obudził się spod nocnego tańca i kierował się po szklankę wody do kuchni. Wyjrzała zza drzwi, co szokująco obaliło jej teorię. Przez mieszkanie Nørgaardów przemykał obcy cień, wyślizgując się z pokoju jej brata. Wyszła odważnie, gotowa zranić intruza nie tylko słowami. Zanim jednak wywołała tragedię, niespodziewany gość przemówił.
— Nie ten Nørgaard— odparła, splatając ramiona pod biustem i opierając się plecami o ścianę. W mroku nie widziała dokładnie twarzy mężczyzny, właściwie jego głos był jedynym drogowskazem odnośnie jego tożsamości. Był miły dla uszu — ciepły i prawie wystarczył, by zapomniała mu najście jej w jej własnym mieszkaniu w środku nocy. Prawie.
— Bragða— wyszeptała, zapalając światło w kuchni, które oświetliło ich twarze delikatnie. Nie było potrzeby budzić Lasse. Ida chętnie porozmawia sama z gościem.
Twarz mężczyzny nie była znajoma. Miał długi, haczykowaty nos i ciemne włosy. Wyglądał jak mężczyźni, w których gustował jej brat. Nad lewą brwią miał księżycową bliznę, subtelnie nadającą jego twarzy interesującego wyrazu. Nie myliła się zbytnio, gdy sądziła, że Lasse spędził ten wieczór w towarzystwie księżycowego światła.
— Więc — zaczęła, oczekując wyraźnie od niego jakiegoś wyjaśnienia. Stała w końcu przed nim, dumnie ubrana w rozpustę poprzedniego wieczoru. Jej upięte do góry włosy wysuwały się nieposłusznie ze spinek, a nadgarstki, które jeszcze przed chwilą utulone były rękawiczkami, teraz świeciły sinymi obręczami. — co robisz w moim domu?
Od Olafa nauczyła się zadawać pytania, na które zna odpowiedzi.
Nie miała w zwyczaju wymykać się przed świtem. Czasami jednak okoliczności wymagały drastycznych rozwiązań. Jej nocne eskapady były znane tylko nielicznym, koniecznym więc było utrzymanie pozorów. Nie mogła opuszczać zajęć, spać, aż słońce stanie jej na głowie. Chociaż utrzymywanie wizerunku było męczące, to czuła się odpowiednio wynagradzana.
Weszła cicho do mieszkania, ściągając buty na obcasie już na progu. Zakładała, że jej brat usnął z jakąś wciągająca książką na piersi i nie chciała przerywać mu intymnego tańca z Mani, który promieniami księżyca zaglądał delikatnie to jego pokoju. Nie podejrzewała nawet, że inny kochanek może dzisiaj gościć w ramionach jej brata.
Ciężko było powiedzieć, gdzie zaczynał welurowy materiał jej ubrania a gdzie otulona mrokiem podłoga. Jedynie jej biżuteria błyszczała, odbijając łaskę bogów zza szyb. Nie był to pierwszy raz, gdy musiała manewrować nocy labirynt ich mieszkania. Zgrabnie dotarła do drzwi swojego pokoju, uchylając je delikatnie. Oczy, które przywykły już do ciemności, w której się kąpała, mogły bez problemu zidentyfikować sylwetki jej mebli. Zaczęła ściągać rękawiczki i układać je delikatnie na komodzie. Nie miała czasu na sen — bała się zresztą, że jeśli położy głowę na poduszkę, to nie obudzi się na czas. Miała więc zamiar jedynie przebrać się i wyjść, gotowa do odgrywania przedstawienia o pilnej studentce. Może dzisiaj dorzuci aktywny udział w zajęciach i kilka uśmiechów do publiczności, jakby przeżywała tam najlepsze lata swojego życia. Smutną perspektywą był fakt, że mogła być to prawda.
Dłonie trzymała na zamku sukienki, gdy usłyszała skrzypienie podłogi. Jej pierwszym impulsem było, że Lasse obudził się spod nocnego tańca i kierował się po szklankę wody do kuchni. Wyjrzała zza drzwi, co szokująco obaliło jej teorię. Przez mieszkanie Nørgaardów przemykał obcy cień, wyślizgując się z pokoju jej brata. Wyszła odważnie, gotowa zranić intruza nie tylko słowami. Zanim jednak wywołała tragedię, niespodziewany gość przemówił.
— Nie ten Nørgaard— odparła, splatając ramiona pod biustem i opierając się plecami o ścianę. W mroku nie widziała dokładnie twarzy mężczyzny, właściwie jego głos był jedynym drogowskazem odnośnie jego tożsamości. Był miły dla uszu — ciepły i prawie wystarczył, by zapomniała mu najście jej w jej własnym mieszkaniu w środku nocy. Prawie.
— Bragða— wyszeptała, zapalając światło w kuchni, które oświetliło ich twarze delikatnie. Nie było potrzeby budzić Lasse. Ida chętnie porozmawia sama z gościem.
Twarz mężczyzny nie była znajoma. Miał długi, haczykowaty nos i ciemne włosy. Wyglądał jak mężczyźni, w których gustował jej brat. Nad lewą brwią miał księżycową bliznę, subtelnie nadającą jego twarzy interesującego wyrazu. Nie myliła się zbytnio, gdy sądziła, że Lasse spędził ten wieczór w towarzystwie księżycowego światła.
— Więc — zaczęła, oczekując wyraźnie od niego jakiegoś wyjaśnienia. Stała w końcu przed nim, dumnie ubrana w rozpustę poprzedniego wieczoru. Jej upięte do góry włosy wysuwały się nieposłusznie ze spinek, a nadgarstki, które jeszcze przed chwilą utulone były rękawiczkami, teraz świeciły sinymi obręczami. — co robisz w moim domu?
Od Olafa nauczyła się zadawać pytania, na które zna odpowiedzi.
Safír Fenrisson
Re: Find out where the heartache began (S. Fenrisson & I. Nørgaard, październik 1996) Sob 5 Lis - 19:21
Safír FenrissonŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Húsavík, Islandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Genetyka : warg
Zawód : opiekun w sierocińcu Toivoa
Wykształcenie : wyższe niepełne
Totem : kozioł
Atuty : lider (I), pomocnik (II), wilczy instynkt
Statystyki : charyzma: 25 / flora i fauna: 5 / medycyna: 10 / kreatywność: 15 / sprawność fizyczna: 16 / wiedza ogólna: 15
Matka zawsze powtarzała mu, że był dla tego świata zbyt łagodny – nie potrafił schwycić podwórkowego psa za wymięty kark i odciągnąć go do tyłu pod ojcowski rozkaz, miał czułe, delikatne dłonie, które łatwo czerwieniły się i obrzękały pod nadmiarem wysiłku, zbyt chętnie ufał w dobroć cudzych intencji, a potem nie potrafił wyłuskać spod własnego osierdzia drzazg uwierającego w serce rozczarowania. Obiecywał jej, że będzie bardziej uważny, choć wydawało mu się, że wcale nie zależało jej na tym, aby nauczył się kontenansu, ale żeby stał się mniej uciążliwy w oczach ojca, otrzepał z siebie dziecięcy podszerstek i obrósł w gęstą, sztywną sierść, która bardziej upodobniłaby go do starszego brata – obecność Ragnara, choć niepozbawiona scysji, jakie prowadzili przez zaciśnięte zęby, sprawiała mimo wszystko wrażenie mniej odstającej na tle rodzinnego domostwa, bo podczas gdy strach, czułość i tęsknota nie potrafiły znaleźć sobie miejsca w surowej codzienności ich wspólnego życia, gniew i pycha układały się w niej idealnie, zdobiąc tapetowane ściany zawiłymi deseniami, których trajektoria gubiła się pod jego palcami. Przekonywał się, że Margrét chciała jedynie dodać mu odwagi, zaczął jednak obawiać się, że prośba stania się kimś innym wypełni się w końcu bez jego wiedzy, więc zaciskał od tej pory palce na własnych emocjach, aż łzy nie oplatały mu wokół gardła ciasnego supła, a knykcie nie bielały z rozpaczy – wszystkie uczucia, które nosiły w sobie groźbę obrócenia się przeciwko niemu, uciskały w sumienie, bo wymagały od niego zbyt dużego zaufania; miłość oczekiwała odpowiedzialności nie tylko za kogoś, ale przede wszystkim za samego siebie, a on za bardzo martwił się bólem, jaki potrafiła wywołać.
Nosił na ciele ślady przeszłych zauroczeń – wyklepywanych z policzków jak pąs zaległego nazajutrz rauszu, rozcieranych na posiniaczonym biodrze i wypłukiwanych rankiem spod powiek, bo śniły mu się zbyt uporczywie; był świadom, że Lasse był jedynie kolejnym takim oczarowaniem, studentem z bogatej rodziny, który nosił swe obowiązki zapisane w literach nazwiska, zapinał koszule na ostatni guzik i ozdabiał mankiety pozłacanymi spinkami. Wiedział, że nie powinien zostawać na noc w jego łóżku ani myśleć o tym, jak brzmiał, kiedy powiedział, że nienawidzi, jak bardzo go pragnie, nie potrafił jednak nie spojrzeć na niego jeszcze raz, kiedy odginał kręgosłup od ciepłej pościeli, pozostawiając w niej ciepłe wgłębienie swojego ciała, bo serce biło mu czulej, kiedy trzymały je jego dłonie, a tęsknota odbijała się echem po klatce zaciśniętej piersi, nie pozwalając zapomnieć o smukłej twarzy, atramentowym odcieniu tęczówek i perfumowym zapachu czarnej orchidei, który wgryzał się w jego ubrania tam, gdzie Lasse wspierał o nie skroń – wstydził się ckliwości, z jaką zatapiał nos w materiale, zanim go z niego wypierał. Wyobrażał sobie, że mógłby go pokochać – nie tak, jak kochano go wcześniej, za obskurnym winklem kamienicy, nocą w opustoszałym mieszkaniu, w barze, gdzie nie mógł spojrzeć w oczy nachylającym się nad nim mężczyznom; wyobrażał sobie, że mógłby kochać go naprawdę – tak, jak niegdyś kochał Rasmusa, choć miłość ta pozostawiła w jego sercu podłużną bliznę. Nie zasługiwał jednak na jego młodzieńcze marzenia i nie pasował do wystroju mieszkania o dwuskrzydłowych drzwiach i wyłożonej kafelkami podłodze, więc uciekał – nie dlatego, nie czuł do niego przywiązania, ale ponieważ nie miał odwagi zostać.
Palce zadrżały mu na wilgotnym materiale płaszcza, kiedy dobiegający go zza pleców głos okazał się być kobiecy – nieznajoma wyłoniła go spomiędzy konturów gładkim tchnieniem zaklęcia, a on odruchowo przymrużył oczy, zanim zwrócił się spokojnie w jej stronę, układając wargi w łuk subtelnego uśmiechu; nie było w tym grymasie zuchwałości, choć cień rozbawienia zakołysał się w kąciku ust. Sięgnął nienachalnie wzrokiem do dziewczęcej sylwetki, a jego oczy rozbłysły uznaniem dla wieczorowej sukni, wciąż oplecionej czule wokół kibici, choć pojedyncze kosmyki włosów i wyglądające spod powiek cienie zdradzały niepowściągliwość minionego wieczoru.
– Odwiedzałem twojego brata – odparł w końcu, niepewien panującej pomiędzy nimi atmosfery, trzymając wydźwięk własnych słów na drżącej nici wahania. – Nie chciałem go budzić, jest jeszcze wcześnie. – jakby jego odejście rzeczywiście motywowała troska, a nie zaszyty pod mostkiem strach. – Musisz być Ida. – w równoległej teraźniejszości być może mogliby witać się na ulicy, a jego imię nie zalegałoby niedopowiedzeniem w półmroku przygaszonego korytarza.
Nosił na ciele ślady przeszłych zauroczeń – wyklepywanych z policzków jak pąs zaległego nazajutrz rauszu, rozcieranych na posiniaczonym biodrze i wypłukiwanych rankiem spod powiek, bo śniły mu się zbyt uporczywie; był świadom, że Lasse był jedynie kolejnym takim oczarowaniem, studentem z bogatej rodziny, który nosił swe obowiązki zapisane w literach nazwiska, zapinał koszule na ostatni guzik i ozdabiał mankiety pozłacanymi spinkami. Wiedział, że nie powinien zostawać na noc w jego łóżku ani myśleć o tym, jak brzmiał, kiedy powiedział, że nienawidzi, jak bardzo go pragnie, nie potrafił jednak nie spojrzeć na niego jeszcze raz, kiedy odginał kręgosłup od ciepłej pościeli, pozostawiając w niej ciepłe wgłębienie swojego ciała, bo serce biło mu czulej, kiedy trzymały je jego dłonie, a tęsknota odbijała się echem po klatce zaciśniętej piersi, nie pozwalając zapomnieć o smukłej twarzy, atramentowym odcieniu tęczówek i perfumowym zapachu czarnej orchidei, który wgryzał się w jego ubrania tam, gdzie Lasse wspierał o nie skroń – wstydził się ckliwości, z jaką zatapiał nos w materiale, zanim go z niego wypierał. Wyobrażał sobie, że mógłby go pokochać – nie tak, jak kochano go wcześniej, za obskurnym winklem kamienicy, nocą w opustoszałym mieszkaniu, w barze, gdzie nie mógł spojrzeć w oczy nachylającym się nad nim mężczyznom; wyobrażał sobie, że mógłby kochać go naprawdę – tak, jak niegdyś kochał Rasmusa, choć miłość ta pozostawiła w jego sercu podłużną bliznę. Nie zasługiwał jednak na jego młodzieńcze marzenia i nie pasował do wystroju mieszkania o dwuskrzydłowych drzwiach i wyłożonej kafelkami podłodze, więc uciekał – nie dlatego, nie czuł do niego przywiązania, ale ponieważ nie miał odwagi zostać.
Palce zadrżały mu na wilgotnym materiale płaszcza, kiedy dobiegający go zza pleców głos okazał się być kobiecy – nieznajoma wyłoniła go spomiędzy konturów gładkim tchnieniem zaklęcia, a on odruchowo przymrużył oczy, zanim zwrócił się spokojnie w jej stronę, układając wargi w łuk subtelnego uśmiechu; nie było w tym grymasie zuchwałości, choć cień rozbawienia zakołysał się w kąciku ust. Sięgnął nienachalnie wzrokiem do dziewczęcej sylwetki, a jego oczy rozbłysły uznaniem dla wieczorowej sukni, wciąż oplecionej czule wokół kibici, choć pojedyncze kosmyki włosów i wyglądające spod powiek cienie zdradzały niepowściągliwość minionego wieczoru.
– Odwiedzałem twojego brata – odparł w końcu, niepewien panującej pomiędzy nimi atmosfery, trzymając wydźwięk własnych słów na drżącej nici wahania. – Nie chciałem go budzić, jest jeszcze wcześnie. – jakby jego odejście rzeczywiście motywowała troska, a nie zaszyty pod mostkiem strach. – Musisz być Ida. – w równoległej teraźniejszości być może mogliby witać się na ulicy, a jego imię nie zalegałoby niedopowiedzeniem w półmroku przygaszonego korytarza.
Gość
Re: Find out where the heartache began (S. Fenrisson & I. Nørgaard, październik 1996) Sob 5 Lis - 21:48
GośćGość
Gość
Gość
Pewne fakty życia pozostają niezmienne od momentu narodzin, aż po sam kraniec śmierci. Na wiele rzeczy ma się wpływ, lubiła Ida wierzyć, jednak świadoma była tych kilku, które zostały zapisane w kamieniu na długo przed tym, jak w czyjejś głowie zrodził się na nią pomysł. Bycie siostrą Lasse, jego samozwańczym obrońcą i opiekunem, należało do jednych z nich. Sama nie potrafiła wskazać dokładnego momentu, gdy ta rola jej się objawiła — założyła więc, że się z nią urodziła. Przytulała go, gdy przewracał się biegnąc korytarzem. Oddawała mu ostatnią wiśnię z miseczki, gdy widziała jak jego usta zaciskają się w cienką kreskę. Kiwała głową z zainteresowaniem, gdy opowiadał jej o ostatnio pochłoniętym podręczniku. Uciszała szydzące głosy, które mijały go na szkolnych korytarzach. Tak jak jego dotknęło przekleństwo wyroczni, tak ona skazana była na wieczne egzystowanie w jej cieniu. Cień nie zawsze jednak był uporczywy; czasami był bezpiecznym schronieniem, delikatnym dotykiem z tyłu głowy i słowami pocieszenia. Wiedziała lepiej niż ktokolwiek, jakie to uczucie kochać kogoś takiego jak jej brat. Wypalało ją i pchało do działania jednocześnie.
Zmrużyła oczy. Częściowo z powodu panującego półmroku, głównie jednak jako reakcję na jego słowa. Wyglądał na młodego, być może młodszego niż był w rzeczywistości, stąd w Idzie zrodziła się pewność siebie godnego kogoś, kto miał o sobie wyższe mniemanie. Z pewnością potrzeba ochrony brata przed całym złem tego świata, odegrała tutaj równie ważne skrzypce. Z całą orkiestrą powodów, powiedziała:
— Nie musimy go budzić — odepchnęła się od ściany i zaczęła iść w stronę kuchni, dając mu wyraźnie do zrozumienia ręką, że powinien iść za nią. — Poczekamy, aż sam to zrobi, w kuchni. Jesteś głodny? — to nie było pytanie.
Usiadła przy stole, oczekując od gościa, że uczyni to samo. Jeśli wyczerpujący wzrok nie wystarczył, to w rękawie miała jeszcze wymowne odchrząknięcie oraz ruch ręki, jeśli naprawdę już naprawdę nie potrafił się zachować.
— Ustaliliśmy już, że ja muszę być Ida. Umknęło mi jednak twoje imię — wolała nie strzelać, czy dobrze pamięta to, co Lasse jej o nim opowiadał. Nie chciała narobić mu problemów, myląc imię czy fakty. Również przyznanie do tego, że jej o nim opowiadał, mogło zepsuć jakiś krystalicznie jasny plan brata. Nie będzie im do łóżka wchodzić z butami, aczkolwiek nie mogła przepuścić okazji, aby wybadać, czy powinna ten związek wspierać, czy też nie. Nie miała zamiar niczego bratu zabraniać, lubiła jednak myśleć, że jej opina, ma jakąś wartość, przynajmniej dla niego.
Kim był siedzący przed nią mężczyzna i jakie były jego plany wobec Lasse? Widziała już pierwszy, dość oczywisty powód, dla którego nie będą mogli być razem, przynajmniej w oczach świata. Jej by jednak to nie powstrzymało ani nie powstrzymywało w przeszłości, gdy znalazła się w podobnych okolicznościach. Był to jednak fakt, którego świadomość musiała istnieć w jej głowie tak samo, jak w głowie Lasse. Również to, że próbował się wymknąć bez słowa, bezczelnie twierdząc, że „tak będzie lepiej”, nie wróżył dobrze dla następnego poranka, gdy będzie musiała pocieszać brata, który obudzi się w pustym łóżku. Lepiej zapobiegać, niż leczyć. Lasse pewnie dostałby szału, gdyby się dowiedział, co tu uczyniła. Wiedziała jednak, że łatwiej jest prosić o przebaczenie niż pozwolenie, w szczególności, jeśli mowa o tej dwójce.
Uśmiechnęła się, tak uroczo, jak tylko stworzenie powstałe do sztucznych rozmów o pogodzie, jest w stanie. Można by powiedzieć, że prowadzenie rozmów o zupełnie niczym, przygotowuje bardzo dobrze do powstrzymywania swoich emocji na krótkiej smyczy.
— Więc, skąd znasz mojego brata? — spytała niewinnie. Tak jakby nie znała odpowiedzi. Być może nie znała, nie lubiła się mylić, wolała więc zapytać. Zresztą, o czymś będą musieli rozmawiać, zanim Lasse się obudzi. Nie będzie go pytać przecież o ulubiony kolor czy jego relacje z matką. Mogłaby, oczywiście, powiedzieć wprost swoje zmartwienia na temat ich relacji. Nie zdecydowała jednak jeszcze, czy takowe posiada, więc czekała cierpliwie na rozwój sytuacji. Kto wie, może wypuści go tutaj z błogosławieństwem i dumnym poklepaniu po ramieniu, że jest osobą, której akurat potrzebuje jej brat.
Zmrużyła oczy. Częściowo z powodu panującego półmroku, głównie jednak jako reakcję na jego słowa. Wyglądał na młodego, być może młodszego niż był w rzeczywistości, stąd w Idzie zrodziła się pewność siebie godnego kogoś, kto miał o sobie wyższe mniemanie. Z pewnością potrzeba ochrony brata przed całym złem tego świata, odegrała tutaj równie ważne skrzypce. Z całą orkiestrą powodów, powiedziała:
— Nie musimy go budzić — odepchnęła się od ściany i zaczęła iść w stronę kuchni, dając mu wyraźnie do zrozumienia ręką, że powinien iść za nią. — Poczekamy, aż sam to zrobi, w kuchni. Jesteś głodny? — to nie było pytanie.
Usiadła przy stole, oczekując od gościa, że uczyni to samo. Jeśli wyczerpujący wzrok nie wystarczył, to w rękawie miała jeszcze wymowne odchrząknięcie oraz ruch ręki, jeśli naprawdę już naprawdę nie potrafił się zachować.
— Ustaliliśmy już, że ja muszę być Ida. Umknęło mi jednak twoje imię — wolała nie strzelać, czy dobrze pamięta to, co Lasse jej o nim opowiadał. Nie chciała narobić mu problemów, myląc imię czy fakty. Również przyznanie do tego, że jej o nim opowiadał, mogło zepsuć jakiś krystalicznie jasny plan brata. Nie będzie im do łóżka wchodzić z butami, aczkolwiek nie mogła przepuścić okazji, aby wybadać, czy powinna ten związek wspierać, czy też nie. Nie miała zamiar niczego bratu zabraniać, lubiła jednak myśleć, że jej opina, ma jakąś wartość, przynajmniej dla niego.
Kim był siedzący przed nią mężczyzna i jakie były jego plany wobec Lasse? Widziała już pierwszy, dość oczywisty powód, dla którego nie będą mogli być razem, przynajmniej w oczach świata. Jej by jednak to nie powstrzymało ani nie powstrzymywało w przeszłości, gdy znalazła się w podobnych okolicznościach. Był to jednak fakt, którego świadomość musiała istnieć w jej głowie tak samo, jak w głowie Lasse. Również to, że próbował się wymknąć bez słowa, bezczelnie twierdząc, że „tak będzie lepiej”, nie wróżył dobrze dla następnego poranka, gdy będzie musiała pocieszać brata, który obudzi się w pustym łóżku. Lepiej zapobiegać, niż leczyć. Lasse pewnie dostałby szału, gdyby się dowiedział, co tu uczyniła. Wiedziała jednak, że łatwiej jest prosić o przebaczenie niż pozwolenie, w szczególności, jeśli mowa o tej dwójce.
Uśmiechnęła się, tak uroczo, jak tylko stworzenie powstałe do sztucznych rozmów o pogodzie, jest w stanie. Można by powiedzieć, że prowadzenie rozmów o zupełnie niczym, przygotowuje bardzo dobrze do powstrzymywania swoich emocji na krótkiej smyczy.
— Więc, skąd znasz mojego brata? — spytała niewinnie. Tak jakby nie znała odpowiedzi. Być może nie znała, nie lubiła się mylić, wolała więc zapytać. Zresztą, o czymś będą musieli rozmawiać, zanim Lasse się obudzi. Nie będzie go pytać przecież o ulubiony kolor czy jego relacje z matką. Mogłaby, oczywiście, powiedzieć wprost swoje zmartwienia na temat ich relacji. Nie zdecydowała jednak jeszcze, czy takowe posiada, więc czekała cierpliwie na rozwój sytuacji. Kto wie, może wypuści go tutaj z błogosławieństwem i dumnym poklepaniu po ramieniu, że jest osobą, której akurat potrzebuje jej brat.
Safír Fenrisson
Re: Find out where the heartache began (S. Fenrisson & I. Nørgaard, październik 1996) Wto 22 Lis - 22:25
Safír FenrissonŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Húsavík, Islandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Genetyka : warg
Zawód : opiekun w sierocińcu Toivoa
Wykształcenie : wyższe niepełne
Totem : kozioł
Atuty : lider (I), pomocnik (II), wilczy instynkt
Statystyki : charyzma: 25 / flora i fauna: 5 / medycyna: 10 / kreatywność: 15 / sprawność fizyczna: 16 / wiedza ogólna: 15
Był przyzwyczajony do stania w cieniu, błądzenia w niewyraźnym kształcie własnego życia, o kilka rozmiarów za dużego, by zdołał wygodnie się w nim pomieścić, wsunąć dłonie w szerokie rękawy i wyciągnąć je po przeciwnej stronie, bez potrzeby nieustannego podkasania mankietów – z sercem pochwyconym między wnyki dziecinnego strachu wyobrażał sobie, że jego miłość, garbata i zabliźniona, mogła żyć jedynie w nieoświetlonych zaułkach, przy zgaszonym świetle i tak długo, jak nad światem ciążyła noc, bo promienie słońca raziły ją w oczy, zawężając talary źrenic do drobnych cekinów, ginących wśród zieleni otaczających je emocji. Wydawało mu się, że zdrapał ze skóry warstwę wstydu, która sztywniała mu niegdyś na karku za każdym razem, gdy materac uginał się ciężarem cudzego ciała, a mężczyzna, który obiecywał, że go kochał, nie potrafił nawet spojrzeć mu w oczy – gdy tylko uczucia przemijały, odkrywał swoje serce rozebrane w miękkiego osierdzia, obnażone do gołej tkanki, która jątrzyła się czerwienią w miejscach, gdzie dotykały ją cudze palce; mimo to nie potrafił zmusić się, by zostać u boku Lasse do samego rana, zacisnąć powieki, gdy okno zaczynało złocić się brzaskiem i udawać, że mógłby prowadzić z nim normalne życie – takie, w którym rankiem siada się wspólnie do stołu, składa pocałunki na cudzych wargach bez uprzedniego rozglądania się na boki, a zamiast do kieszeni palce chowa się w objęcie ciepłych dłoni; nie wierzył, że ktokolwiek mógłby chcieć zatrzymać go przy sobie w ten sposób, bo każda miłość, której doświadczył, artykułowana była przypuszczeniem – kocham gubiło się pomiędzy gdybym tylko, potykało się o w innej rzeczywistości i błądziło wśród nie możemy, aż w końcu wszystkie te słowa przeniknęły do jej definicji, sprawiając, że stała się czymś niedostępnym, kłopotliwym i dyletanckim. Przekonywał się, że robił to dla jego dobra – uciekał; podświadomie obawiał się jednak, jak wiele razy mógł jeszcze odkroić fragment własnego serca i poczęstować nim drugiego człowieka, zanim nie pozostałoby mu go wystarczająco, by podtrzymać rozwidlone gałęzie krwiobiegu.
– Nie powinienem zostawać do rana – odparł w końcu, przyglądając się spokojnie, jak kobieta wymija go i siada przy kuchennym stole, splatając dłonie przed sobą w wyrazie onieśmielającej konsternacji, której nie potrafił całkiem rozsupłać – nie powinno go dziwić, że Ida była wobec niego podejrzliwa, jej ton chwytał go jednak w sidła nagłego stuporu, niepewności pomiędzy zajęciem miejsca przy stole, a zarzuceniem płaszcza na zesztywniałe ramiona i wymknięciem się na zewnątrz, jeszcze zanim niebo rozścieli się błękitem, a wpadające przez żaluzje słońce ułoży się pręgami na wystygniętej pościeli. Odruchowo podszedł bliżej, zamiast usiąść, wsparł jednak tylko dłonie o oparcie krzesła, przyjmując na siebie pierwszy cios kobiecego wzroku – mieli zupełnie inne oczy, ona i Lasse, bo podczas gdy jego tęczówki przypominały rozlany wokół źrenic atrament, brąz spojrzenia Idy był gęsty i nieprzenikniony, a przy tym zapadał się w jego świadomość jak kamień. – Przepraszam, nie spodziewałem się dzisiaj towarzystwa. – głos wciąż miał miękki i przycichły, tym razem rozsunął jednak wargi do łagodnego uśmiechu, skutecznie zakrywającego cień obawy, który ugrzązł pomiędzy liniami fizjonomii. – Safír. – mimowolnie pomyślał o tym, że w ustach Lasse jego imię brzmiało inaczej – delikatniej, bez speszenia, które powoli cierpło mu na języku (Saf, mówił mu, a on się uśmiechał, więc powtarzał zaraz przewrotnie: Safír. Zostań ze mną jeszcze); teraz spał nieświadomie po przeciwnym krańcu korytarza, a on przez chwilę żałował, że kiedykolwiek opuścił ciepłe miejsce u jego boku.
Wydawało mu się, że odwzajemniał jej uśmiech, choć mimikę miał nienaturalnie zesztywniałą, jakby nie potrafił w pełni przepuścić na zewnątrz emocji, które zbierały się płytko pod skórą, prześwitując w jednym miejscu, gdzie mogły wydostać się na powierzchnię, oczy lśniły mu bowiem jasno, rozmyte refleksem pożółkłego światła – miał uprzejme spojrzenie kogoś, kogo nauczono dobrych manier, jeszcze zanim nauczono go mówić, naprzeciw Idy sprawiał jednak wrażenie młodszego niż w rzeczywistości; przypominał dziecko przyłapane nie tyle na gorącym uczynku, co na byciu sobą w temperaturze pokojowej.
– Poznaliśmy się w Instytucie. Moja siostra prowadzi w Eihwaz badania nad magią runiczną. – odpowiedział spokojnie i chociaż wyraz jego twarzy przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby zamierzał odetchnąć ciężko i wyciągnąć zza mostka prawdę, która uwierała go w serce, narzucił nieśpiesznie płaszcz na ramiona, wciąż niechętny, by odsunąć krzesło po przeciwnej stronie stołu. – Żałuję, że nie mieliśmy dotąd okazji poznać się w lepszych okolicznościach. Chciałbym z tobą porozmawiać, ale naprawdę sądzę, że powinienem… będzie lepiej… jeśli pójdę, zanim Lasse się obudzi.
– Nie powinienem zostawać do rana – odparł w końcu, przyglądając się spokojnie, jak kobieta wymija go i siada przy kuchennym stole, splatając dłonie przed sobą w wyrazie onieśmielającej konsternacji, której nie potrafił całkiem rozsupłać – nie powinno go dziwić, że Ida była wobec niego podejrzliwa, jej ton chwytał go jednak w sidła nagłego stuporu, niepewności pomiędzy zajęciem miejsca przy stole, a zarzuceniem płaszcza na zesztywniałe ramiona i wymknięciem się na zewnątrz, jeszcze zanim niebo rozścieli się błękitem, a wpadające przez żaluzje słońce ułoży się pręgami na wystygniętej pościeli. Odruchowo podszedł bliżej, zamiast usiąść, wsparł jednak tylko dłonie o oparcie krzesła, przyjmując na siebie pierwszy cios kobiecego wzroku – mieli zupełnie inne oczy, ona i Lasse, bo podczas gdy jego tęczówki przypominały rozlany wokół źrenic atrament, brąz spojrzenia Idy był gęsty i nieprzenikniony, a przy tym zapadał się w jego świadomość jak kamień. – Przepraszam, nie spodziewałem się dzisiaj towarzystwa. – głos wciąż miał miękki i przycichły, tym razem rozsunął jednak wargi do łagodnego uśmiechu, skutecznie zakrywającego cień obawy, który ugrzązł pomiędzy liniami fizjonomii. – Safír. – mimowolnie pomyślał o tym, że w ustach Lasse jego imię brzmiało inaczej – delikatniej, bez speszenia, które powoli cierpło mu na języku (Saf, mówił mu, a on się uśmiechał, więc powtarzał zaraz przewrotnie: Safír. Zostań ze mną jeszcze); teraz spał nieświadomie po przeciwnym krańcu korytarza, a on przez chwilę żałował, że kiedykolwiek opuścił ciepłe miejsce u jego boku.
Wydawało mu się, że odwzajemniał jej uśmiech, choć mimikę miał nienaturalnie zesztywniałą, jakby nie potrafił w pełni przepuścić na zewnątrz emocji, które zbierały się płytko pod skórą, prześwitując w jednym miejscu, gdzie mogły wydostać się na powierzchnię, oczy lśniły mu bowiem jasno, rozmyte refleksem pożółkłego światła – miał uprzejme spojrzenie kogoś, kogo nauczono dobrych manier, jeszcze zanim nauczono go mówić, naprzeciw Idy sprawiał jednak wrażenie młodszego niż w rzeczywistości; przypominał dziecko przyłapane nie tyle na gorącym uczynku, co na byciu sobą w temperaturze pokojowej.
– Poznaliśmy się w Instytucie. Moja siostra prowadzi w Eihwaz badania nad magią runiczną. – odpowiedział spokojnie i chociaż wyraz jego twarzy przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby zamierzał odetchnąć ciężko i wyciągnąć zza mostka prawdę, która uwierała go w serce, narzucił nieśpiesznie płaszcz na ramiona, wciąż niechętny, by odsunąć krzesło po przeciwnej stronie stołu. – Żałuję, że nie mieliśmy dotąd okazji poznać się w lepszych okolicznościach. Chciałbym z tobą porozmawiać, ale naprawdę sądzę, że powinienem… będzie lepiej… jeśli pójdę, zanim Lasse się obudzi.
Gość
Re: Find out where the heartache began (S. Fenrisson & I. Nørgaard, październik 1996) Nie 18 Gru - 18:34
GośćGość
Gość
Gość
— Nonsens — powiedziała, machając dłonią, udając perfekcyjnie, że nie wie, o czym mówi. — Lasse się ucieszy, jeśli zostaniesz. — Czasami w takich momentach czuła się córką swojej matki. Nie myślała o tym za często, ta perspektywa bolała ją zbyt mocno, aby się nad nią pochylać. Lubiła jednak wierzyć, że jej intencje były czyste. Robi to dlatego, że jej zależy na bracie i jego szczęściu. Używa manipulatorskich technik swojej matki, ale nie daje im się skorumpować; tak sobie tłumaczyła.
Wbiła w niego uporczywy wzrok, gdy oparł się nad krzesłem, zamiast przy nim usiąść. Rozumiała jego opór, ale nie potrafiła pojąć chęci ucieczki. Być może dlatego, iż choć sama zostawiła swego kochanka, to gdyby tylko mogła, zostałaby w tym łóżku, aż promienie słońca połaskoczą jej rano twarz. Oczyma wyobraźni zobaczyła brata, który przebudza się z niespokojnym oddechem na ustach, ręką sięgając obok po pocieszenie, którego nie zaznaje, bo pusta poduszka nie przynosi ukojenia. Ta wizja sprawiła, że napięły się jej mięśnie twarzy, a uśmiech zniknął na chwilę. Wrócił jednak szybko; jego komentarz nawet ją rozbawił, szczerze. Nikt się w tym domu nie spodziewał Idy.
— Jesteśmy w takim razie w podobnych okolicznościach, ja również nie spodziewałam się towarzystwa, gdy wrócę do domu o tej porze — oparła się łokciami o stół, przechylając do przodu. Zastanawiała się, czy był jak Viggo; czy tak samo skrzywdzi go, gdy zniknie. Jak szybko się to wydarzy? Czy może lepiej będzie dla wszystkich, jeśli pozwoli mu wyjść? Nie mogła odpowiedzieć na te pytania, a była świadoma, że zbyt szybkie wskoczenie do złych wniosków, mogłoby być równie bolesne dla Lasse. — Safír, ładne imię. Masz jakieś nazwisko? — spytała szybko, robiąc mentalną notatkę, aby je zapamiętać. Dla pewnego zabezpieczenia, w końcu on zna jej i jej brata.
Kiwała głową, jakby chciała wybrzmieć na bardziej poinformowaną niż być może była w rzeczywistości. Wiele osób prowadziło badania w instytucie, jednak jeśli dzięki jej braku odpowiedzi Safír pomyśli, że wie, o kim on mówił, tym lepiej.
— Coś jest nie tak z tymi okolicznościami? — Zmarszczyła brwi. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w jego twarz, szukając na niej odpowiedzi, jednak nie na pytanie, które zadała na głos, lecz takie, które grało w jej głowie. Dlaczego on, Lasse?, zapyta brata z pewnością później, chciała jednak najpierw sama zgadnąć. Był przystojny, jednak wiedziała doskonale, że zarówno dla niej, jak i jej brata to nie jest wystarczające. Oboje szukali czegoś więcej, jakiejś myśli kryjącej się za piękną twarzą. Na razie, widziała spłoszenie, niezręczność, której odmawiała potwierdzenia, aby wprowadzić jej jeszcze więcej. Czy on będzie wart kolejnych kłopotów? Pamiętasz, co się stało z Viggo, zapyta rano.
— Myślę, że odrzucenie mojego zaproszenia na śniadanie będzie koszmarnym pokazem braku manier — upierała się, nie wiedząc tak naprawdę, czy mężczyzna jakieś posiada. — Zrobiłeś coś złego, że perspektywa pobudki mojego brata cię tak niepokoi? Jeśli zrobiłeś mu krzywdę, to tym bardziej nie mogę ci pozwolić odejść. — Po raz pierwszy w trakcie tej rozmowy powiedziała coś szczerego, bez wymuszonej gry czy manipulacji. Widać było to po jej twarzy, słychać było głęboko w jej głosie; troska o brata przemawiała przez nią dogłębnie i rozporządzała całą tą rozmową.
Wbiła w niego uporczywy wzrok, gdy oparł się nad krzesłem, zamiast przy nim usiąść. Rozumiała jego opór, ale nie potrafiła pojąć chęci ucieczki. Być może dlatego, iż choć sama zostawiła swego kochanka, to gdyby tylko mogła, zostałaby w tym łóżku, aż promienie słońca połaskoczą jej rano twarz. Oczyma wyobraźni zobaczyła brata, który przebudza się z niespokojnym oddechem na ustach, ręką sięgając obok po pocieszenie, którego nie zaznaje, bo pusta poduszka nie przynosi ukojenia. Ta wizja sprawiła, że napięły się jej mięśnie twarzy, a uśmiech zniknął na chwilę. Wrócił jednak szybko; jego komentarz nawet ją rozbawił, szczerze. Nikt się w tym domu nie spodziewał Idy.
— Jesteśmy w takim razie w podobnych okolicznościach, ja również nie spodziewałam się towarzystwa, gdy wrócę do domu o tej porze — oparła się łokciami o stół, przechylając do przodu. Zastanawiała się, czy był jak Viggo; czy tak samo skrzywdzi go, gdy zniknie. Jak szybko się to wydarzy? Czy może lepiej będzie dla wszystkich, jeśli pozwoli mu wyjść? Nie mogła odpowiedzieć na te pytania, a była świadoma, że zbyt szybkie wskoczenie do złych wniosków, mogłoby być równie bolesne dla Lasse. — Safír, ładne imię. Masz jakieś nazwisko? — spytała szybko, robiąc mentalną notatkę, aby je zapamiętać. Dla pewnego zabezpieczenia, w końcu on zna jej i jej brata.
Kiwała głową, jakby chciała wybrzmieć na bardziej poinformowaną niż być może była w rzeczywistości. Wiele osób prowadziło badania w instytucie, jednak jeśli dzięki jej braku odpowiedzi Safír pomyśli, że wie, o kim on mówił, tym lepiej.
— Coś jest nie tak z tymi okolicznościami? — Zmarszczyła brwi. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w jego twarz, szukając na niej odpowiedzi, jednak nie na pytanie, które zadała na głos, lecz takie, które grało w jej głowie. Dlaczego on, Lasse?, zapyta brata z pewnością później, chciała jednak najpierw sama zgadnąć. Był przystojny, jednak wiedziała doskonale, że zarówno dla niej, jak i jej brata to nie jest wystarczające. Oboje szukali czegoś więcej, jakiejś myśli kryjącej się za piękną twarzą. Na razie, widziała spłoszenie, niezręczność, której odmawiała potwierdzenia, aby wprowadzić jej jeszcze więcej. Czy on będzie wart kolejnych kłopotów? Pamiętasz, co się stało z Viggo, zapyta rano.
— Myślę, że odrzucenie mojego zaproszenia na śniadanie będzie koszmarnym pokazem braku manier — upierała się, nie wiedząc tak naprawdę, czy mężczyzna jakieś posiada. — Zrobiłeś coś złego, że perspektywa pobudki mojego brata cię tak niepokoi? Jeśli zrobiłeś mu krzywdę, to tym bardziej nie mogę ci pozwolić odejść. — Po raz pierwszy w trakcie tej rozmowy powiedziała coś szczerego, bez wymuszonej gry czy manipulacji. Widać było to po jej twarzy, słychać było głęboko w jej głosie; troska o brata przemawiała przez nią dogłębnie i rozporządzała całą tą rozmową.
Safír Fenrisson
Re: Find out where the heartache began (S. Fenrisson & I. Nørgaard, październik 1996) Pon 2 Sty - 22:58
Safír FenrissonŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Húsavík, Islandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Genetyka : warg
Zawód : opiekun w sierocińcu Toivoa
Wykształcenie : wyższe niepełne
Totem : kozioł
Atuty : lider (I), pomocnik (II), wilczy instynkt
Statystyki : charyzma: 25 / flora i fauna: 5 / medycyna: 10 / kreatywność: 15 / sprawność fizyczna: 16 / wiedza ogólna: 15
Bał się, do czego zdolne było jego serce – trzymał je zawsze na napiętej smyczy aorty, jakby spodziewał się, że, puszczone wolno, mogłoby chwycić zębami za miękką tkankę, wpaść w objęcia niewłaściwych ramion; miłość kojarzyła mu się ze stratą – dłońmi, które obejmowały go w pasie, gdy pochylał się nad balustradą, a potem rozluźniały się niespodziewanie, gdy był już zbyt daleko, by zapobiec upadkowi. Siniaczył swoje serce tak często, że czasem wydawało mu się, że to nie miało siły dłużej bić – leżał nieruchomo na plecach, śledząc wzrokiem pęknięcia w otynkowanej powierzchni sufitu, próbując wyobrazić sobie taką samą krakelurę pod własnym osierdziem, bolesne pnącze uczuć, owinięte wokół żeber winoroślą przytłumionego żalu; ludzie, których kochał, nie potrafili odwzajemnić nasycenia jego emocji, a on szybko nauczył się, jak małoduszny był atawizm jego dziecięcych wyobrażeń, jak naiwne fantazje o pobudzeniu się o świcie we wciąż ciepłym łóżku, z twarzą zwróconą ku niemu onirycznym uśmiechem, jak infantylne marzenia o dłoniach, które potrafiłyby zatrzymać się czułą pieszczotą na jego skórze i nie chcieć od niego niczego więcej – Lasse nie posiadał cech jego przeszłych zauroczeń, lecz czułość jego uczuć martwiła go równie mocno, bo kiedy mu się przyglądał, odnajdywał objawy własnej młodości i pragnął uczynić wszystko, by go przed nią uchronić. Nie chciał być kolejną rysą wewnątrz cudzej piersi, blizną, która wciąż rwie fantomowym bólem, gdy przesuwa się po niej palcem – wydawało mu się, że jeśli odejdzie, nim Lasse mógłby zatrzymać go przy sobie, im obu łatwiej będzie żyć, lecz kiedy napotkał naglące spojrzenie Idy uprzytomnił sobie, że nigdy nie potrafiłaby go zrozumieć. Był obcym mężczyzną, który uciekał z pokoju jej brata, nie mając nawet dość śmiałości, by przebudzić go na pożegnanie – wyobrażał sobie, że musiała spędzać swoje noce z bogatym mężczyzną o równie ważnym nazwisku, z kimś, kogo mogła pocałować na środku stłoczonego dziedzińca, a potem zabrać do domu, przez całą drogę trzymając go za rękę i uczuł w piersi przebłysk rozbawionej sympatii. Gdyby spotkali się w innych okolicznościach, być może byliby dzisiaj przyjaciółmi.
– Jestem na przesłuchaniu? – odparł, a jego głos zabrzmiał lżej, pomimo płytkiego uśmiechu wciąż brakowało mu jednak swobody; przez chwilę stał jeszcze w miejscu, wciskając oparcie krzesła w miękkie śródręcze, aż w końcu odsunął je ostrożnie, przysiadając naprzeciwko kobiety w przejawie krótkiego pojednania. Ida się z nim droczyła, a on paradoksalnie stawał się spokojniejszy – popłoch, który schwycił go w niespodziewanym spotkaniu wygładził się na powierzchni twarzy, nerwowa konsternacja odpłynęła z zielonego spojrzenia, a on wsparł przedramiona o brzeg blatu, jakby zastanawiał się, czy rzeczywiście potrzebowała jego odpowiedzi. – Chcesz mnie o coś zapytać – zaczął, wyglądając, jakby miał westchnąć, lecz ostatecznie przechylając tylko lekko głowę – w jego głosie nie było oskarżenia, choć tonacja zniżyła się do szeptu. – Więc zapytaj wprost. Dlaczego wychodzę o tej porze? Co nas łączy? – uniósł wzrok. – Czy go kocham? – pomyślał, że Lasse i Ida musieli nosić w sercu ten sam rodzaj uporu, stanowczą wymowność, która poruszała napiętymi strunami emocji, zmuszając je do lekkiego drżenia.
– Zrobię mu krzywdę, jeśli zostanę. – coś pomiędzy nimi uległo zmianie – tym razem oboje rozmawiali szczerze, bez nerwowego rozbawiania zakradającego się w kąt warg; widział, jak bardzo zależało jej na bracie, a w pewnym momencie zdawało mu się nawet, że był w stanie to poczuć – troskę zastępującą matczyny uścisk dłoni, zapobiegliwą czułość, z jaką Sohvi zwykła dbać o niego. – Takim emocjom nie patrzy się w oczy w świetle dziennym, Lasse zasługuje na miłość, która potrafi dorównać mu kroku. Nie chcę robić mu nadziei, że zostanę na dłużej.
– Jestem na przesłuchaniu? – odparł, a jego głos zabrzmiał lżej, pomimo płytkiego uśmiechu wciąż brakowało mu jednak swobody; przez chwilę stał jeszcze w miejscu, wciskając oparcie krzesła w miękkie śródręcze, aż w końcu odsunął je ostrożnie, przysiadając naprzeciwko kobiety w przejawie krótkiego pojednania. Ida się z nim droczyła, a on paradoksalnie stawał się spokojniejszy – popłoch, który schwycił go w niespodziewanym spotkaniu wygładził się na powierzchni twarzy, nerwowa konsternacja odpłynęła z zielonego spojrzenia, a on wsparł przedramiona o brzeg blatu, jakby zastanawiał się, czy rzeczywiście potrzebowała jego odpowiedzi. – Chcesz mnie o coś zapytać – zaczął, wyglądając, jakby miał westchnąć, lecz ostatecznie przechylając tylko lekko głowę – w jego głosie nie było oskarżenia, choć tonacja zniżyła się do szeptu. – Więc zapytaj wprost. Dlaczego wychodzę o tej porze? Co nas łączy? – uniósł wzrok. – Czy go kocham? – pomyślał, że Lasse i Ida musieli nosić w sercu ten sam rodzaj uporu, stanowczą wymowność, która poruszała napiętymi strunami emocji, zmuszając je do lekkiego drżenia.
– Zrobię mu krzywdę, jeśli zostanę. – coś pomiędzy nimi uległo zmianie – tym razem oboje rozmawiali szczerze, bez nerwowego rozbawiania zakradającego się w kąt warg; widział, jak bardzo zależało jej na bracie, a w pewnym momencie zdawało mu się nawet, że był w stanie to poczuć – troskę zastępującą matczyny uścisk dłoni, zapobiegliwą czułość, z jaką Sohvi zwykła dbać o niego. – Takim emocjom nie patrzy się w oczy w świetle dziennym, Lasse zasługuje na miłość, która potrafi dorównać mu kroku. Nie chcę robić mu nadziei, że zostanę na dłużej.
Gość
Re: Find out where the heartache began (S. Fenrisson & I. Nørgaard, październik 1996) Sro 4 Sty - 20:13
GośćGość
Gość
Gość
Ta Ida nie wiedziała za wiele o miłości. Była czymś, o czym czytała opowieści; nieuchwytną ideą, która błąkała się za jej prawym uchem, ale zawsze, gdy próbowała po nią sięgnąć, wymykała się z jej palców. Na próżno szukała miłości w chłodnym spojrzeniu matki i skostniałych palcach jej chudej dłoni. Nie dostrzegała jej w nieobecnym, zaczytanym spojrzeniu ojca, z którym bywały dni, gdy w ogóle nie pamiętał, że miał córkę. Wiedziała, że znajduje się w jej odbiciu; w piegach na twarzy brata, jego ciepłej dłoni na jej plecach czy uśmiechu, gdy wygrywał z nią w szachy. Był jednym jej prawdziwym źródłem, jednak ułomnym w swojej podstawie, bo oboje nie posiadali nigdy wzorca, który by ich nauczył.
Kochali za mocno jak dla swojego dobra. Zawsze niewłaściwie; osoby, które mówiły im, że ich miłość jest sekretem; że nikt nie może się dowiedzieć, że nie mogą się pocałować na środku stłoczonego dziedzińca, a do domów muszą wrócić osobno. Wyjdź pięć minut po mnie, rozbrzmiewało w jej młodej głowie, jakby była to najbardziej romantyczna rzecz, jaką mogła usłyszeć.
Osoby, które mówiły im, że nie mogą się obudzić u ich boku.
Zmrużyła oczy i uśmiechnęła się z lekkim, aczkolwiek szczerym rozbawieniem, gdy usłyszała jego pytanie. Miała ogromną ochotę, aby potwierdzić, że owszem, jest przez nią intensywnie przesłuchiwany, ale zobaczyła przed sobą rozzłoszczoną twarz jej brata, gdy się o tym dowiaduje, więc postanowiła — choć przez chwile — trzymać język za zębami. Obserwowała, jak siada naprzeciw niej, spokojniejszy znacznie, niż jeszcze chwilę temu.
Coś się zmieniło; powietrze jakby zawiało inaczej, a oni opuścili pozory, przechodząc do rzeczy. Jego nagła bezpośredniość zbiła ją na chwilę z tropu, a mocne słowa, które zostały rzucone, wprawiły ją w chwilowe zakłopotanie.
— Kochasz go? — spytała kiedyś cicho, gdy leżeli razem zatopieni w dużym materacu jego pokoju. Lasse odwrócił się na bok, patrząc ze skupieniem na jej twarz, jakby był zbyt zajęty liczeniem jej piegów, aby jej odpowiedzieć. Jego głowa zawsze zdawała się czymś intensywnie zajęta.
— Jest moim chłopakiem — powiedział w końcu, jakby sam był zdezorientowany jej pytaniem. Nie wiedziała, czy to dlatego, że pytanie było oczywiste, czy zbyt trudne, by na nie odpowiedzieć. Viggo był z pewnością intensywną personą w jego życiu, ale Ida była bardzo ciekawa, jak bardzo jest to miłość, a w jakim stopniu przywiązanie. Sama nie potrafiła rozróżnić.
Ale czy go kochasz?
— Nie interesuje mnie, czy go kochasz — skłamała, jednak z lekkością, która pozwalała kłamstwu pozostać nadal w ukryciu. — Interesuje mnie, co zamierzasz z nim — mu, dodała w myślach. — zrobić.
Uczucia Safíra nie dawałyby jej żadnej gwarancji. Mógłby jej przysiąść tu i teraz, że kocha jej brata, ale jakie miałoby to znaczenie? Można kogoś kochać i można go zranić; jedno nie wykluczy drugiego. Często nawet w tym pomoże, pokazując dokładnie miejsce, gdzie można wbić komuś nóż. Chciała wiedzieć, czy gdy on wyjdzie, to będzie musiała zbierać z podłogi to, co zostanie po jej bracie.
Czy powinna już teraz go znienawidzić, zanim go polubi i przyzwyczai się do jego obecności u boku jej brata.
Pokiwała głową, jakby rozumiejąc jego punkt widzenia. Nie rozumiała. Jeszcze nie teraz; teraz nie potrafiłaby zostawić kogoś w ten sposób. Teraz tęskniła za każdym razem, gdy ich ciała się rozłączały, zafascynowana pożądaniem jak nową zabawką, którą dopiero zaczęła odkrywać.
— A potem? Jeśli mówisz to, bo faktycznie chcesz oszczędzić mu cierpienia, to cieszę się, że masz w sobie tyle samoświadomości. Jednak — zniżyła głos, podnosząc do góry podbródek. Pomimo komiczności jej wyjściowego ubioru, wyglądała teraz śmiertelnie poważnie. — jednak jeśli zamierzasz się nim tak bawić w kotka i myszkę, wracać, gdy ci wygodnie, to będziemy mieli problem.
Lasse zasługuje na miłość, która potrafi dorównać mu kroku.
Gdzieś już to słyszała; podobne echo rozbrzmiewało w jej głowie, gotując jej krew i przekonując, że może być to fałszywa pokora. Słowa, za którymi wygodnie się chowa, ale nie potrafi się doprowadzić ich do końca, kiedy przychodzi co do czego.
Nie jestem mężczyzną dla ciebie, panno Nørgaard.
Kłamstwo, jedno za drugim, każde po kolei.
Kochali za mocno jak dla swojego dobra. Zawsze niewłaściwie; osoby, które mówiły im, że ich miłość jest sekretem; że nikt nie może się dowiedzieć, że nie mogą się pocałować na środku stłoczonego dziedzińca, a do domów muszą wrócić osobno. Wyjdź pięć minut po mnie, rozbrzmiewało w jej młodej głowie, jakby była to najbardziej romantyczna rzecz, jaką mogła usłyszeć.
Osoby, które mówiły im, że nie mogą się obudzić u ich boku.
Zmrużyła oczy i uśmiechnęła się z lekkim, aczkolwiek szczerym rozbawieniem, gdy usłyszała jego pytanie. Miała ogromną ochotę, aby potwierdzić, że owszem, jest przez nią intensywnie przesłuchiwany, ale zobaczyła przed sobą rozzłoszczoną twarz jej brata, gdy się o tym dowiaduje, więc postanowiła — choć przez chwile — trzymać język za zębami. Obserwowała, jak siada naprzeciw niej, spokojniejszy znacznie, niż jeszcze chwilę temu.
Coś się zmieniło; powietrze jakby zawiało inaczej, a oni opuścili pozory, przechodząc do rzeczy. Jego nagła bezpośredniość zbiła ją na chwilę z tropu, a mocne słowa, które zostały rzucone, wprawiły ją w chwilowe zakłopotanie.
— Kochasz go? — spytała kiedyś cicho, gdy leżeli razem zatopieni w dużym materacu jego pokoju. Lasse odwrócił się na bok, patrząc ze skupieniem na jej twarz, jakby był zbyt zajęty liczeniem jej piegów, aby jej odpowiedzieć. Jego głowa zawsze zdawała się czymś intensywnie zajęta.
— Jest moim chłopakiem — powiedział w końcu, jakby sam był zdezorientowany jej pytaniem. Nie wiedziała, czy to dlatego, że pytanie było oczywiste, czy zbyt trudne, by na nie odpowiedzieć. Viggo był z pewnością intensywną personą w jego życiu, ale Ida była bardzo ciekawa, jak bardzo jest to miłość, a w jakim stopniu przywiązanie. Sama nie potrafiła rozróżnić.
Ale czy go kochasz?
— Nie interesuje mnie, czy go kochasz — skłamała, jednak z lekkością, która pozwalała kłamstwu pozostać nadal w ukryciu. — Interesuje mnie, co zamierzasz z nim — mu, dodała w myślach. — zrobić.
Uczucia Safíra nie dawałyby jej żadnej gwarancji. Mógłby jej przysiąść tu i teraz, że kocha jej brata, ale jakie miałoby to znaczenie? Można kogoś kochać i można go zranić; jedno nie wykluczy drugiego. Często nawet w tym pomoże, pokazując dokładnie miejsce, gdzie można wbić komuś nóż. Chciała wiedzieć, czy gdy on wyjdzie, to będzie musiała zbierać z podłogi to, co zostanie po jej bracie.
Czy powinna już teraz go znienawidzić, zanim go polubi i przyzwyczai się do jego obecności u boku jej brata.
Pokiwała głową, jakby rozumiejąc jego punkt widzenia. Nie rozumiała. Jeszcze nie teraz; teraz nie potrafiłaby zostawić kogoś w ten sposób. Teraz tęskniła za każdym razem, gdy ich ciała się rozłączały, zafascynowana pożądaniem jak nową zabawką, którą dopiero zaczęła odkrywać.
— A potem? Jeśli mówisz to, bo faktycznie chcesz oszczędzić mu cierpienia, to cieszę się, że masz w sobie tyle samoświadomości. Jednak — zniżyła głos, podnosząc do góry podbródek. Pomimo komiczności jej wyjściowego ubioru, wyglądała teraz śmiertelnie poważnie. — jednak jeśli zamierzasz się nim tak bawić w kotka i myszkę, wracać, gdy ci wygodnie, to będziemy mieli problem.
Lasse zasługuje na miłość, która potrafi dorównać mu kroku.
Gdzieś już to słyszała; podobne echo rozbrzmiewało w jej głowie, gotując jej krew i przekonując, że może być to fałszywa pokora. Słowa, za którymi wygodnie się chowa, ale nie potrafi się doprowadzić ich do końca, kiedy przychodzi co do czego.
Nie jestem mężczyzną dla ciebie, panno Nørgaard.
Kłamstwo, jedno za drugim, każde po kolei.
Safír Fenrisson
Re: Find out where the heartache began (S. Fenrisson & I. Nørgaard, październik 1996) Wto 28 Lut - 18:41
Safír FenrissonŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Húsavík, Islandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Genetyka : warg
Zawód : opiekun w sierocińcu Toivoa
Wykształcenie : wyższe niepełne
Totem : kozioł
Atuty : lider (I), pomocnik (II), wilczy instynkt
Statystyki : charyzma: 25 / flora i fauna: 5 / medycyna: 10 / kreatywność: 15 / sprawność fizyczna: 16 / wiedza ogólna: 15
Traktował miłość, jakby była żywym stworzeniem, które ukrywało się za kratami jego żeber, wiecznie głodne, lecz nie dość odważne, by sięgnąć po spłachcie pożywienia, jakie podsuwał mu pod osierdzie – jego zauroczenia przypominały wiarę, która napiera na ramiona i każe uklęknąć przed ołtarzem, składać ofiary z żywej tkanki i wypowiadać słowa modlitwy codziennie przed zaśnięciem; wyobrażał sobie, że za każdym razem, kiedy ujmował swoje serce w dłonie i ofiarował je komuś innemu, pozwalał, by wkładano mu palec w otwartą ranę, by upewnić się, że była prawdziwa – Lasse miał tymczasem delikatne, miękkie opuszki, którymi łączył konstelacje piegów na jego plecach, nie rozrywał paznokciami cienkich szwów na nagiej skórze, nie próbował sprawdzić, jak głęboko mógłby zanurzyć się w jego sercu, zanim sięgnie dna. Być może dlatego nie potrafił zostać u jego boku – obawiał się, że złożyłby głowę na kamieniu, gdyby go o to poprosił.
– Nic – odparł, a milczenie, które wyściełało pokój przed tymi słowami, wydawało się zgęstnieć w dzielącej ich przestrzeni i podkleić się lepką pecyną do podniebienia. – Nie jest mój, sam zrobi to, co uzna za właściwe. – czuł na sobie przezorne spojrzenie, ciężar dwóch, ciemnych źrenic wsparty o jego świadomość – przyzwyczaił się, że jego miłość dojrzewała w cieniu, porastając mchem jak północne konary drzew, teraz, siedząc naprzeciwko Idy, wydawało mu się jednak, że ktoś chwytał go za nadgarstek i ciągnął w śreżogę przesiąkającego przez chmury słońca, a on opierał się nie dlatego, że nie chciał, ale bo oczy miał przyzwyczajone do ciemności. Pochylił lekko głowę, rozciągając dłonie na stole i na chwilę uciekł spojrzeniem w stronę okna, gdzie atramentowe niebo zaczynało wybarwiać się smugami błękitu, powolnym i wyjątkowo nieśmiałym objawem jutrzenki, która wciąż czaiła się pomiędzy kamienicami – rozpoznawał w głosie Idy tę samą, gniewną troskę, jaką zawsze opowiadała się za nim Sohvi, opiekuńczą podejrzliwość, której żadna z nich uparcie nie chciała nazwać miłością; nie na głos, nie w obecności kogoś, czyje serce wciąż biło przyśpieszonym tempem, a skóra pamiętała ciepło cudzego ciała. Był w jej mieszkaniu obcy, tak samo jak obcy był w życiu Lassego – wśród wiszącej pod sufitem sztukaterii, złotych przypinek do mankietów i obrazów pachnących świeżą farbą; wstydził się dzieciństwa, które nosiło na sobie sińce ojcowskiego gniewu i zapach znad brudnej, portowej zatoki, więc uśmiechał się za każdym razem, gdy Lasse pytał go o przeszłość, opowiadając o Islandii tak, jakby nigdy tam nie był, bo zamiast górzystych szczytów i gnieżdżących się na plażach maskonurów, pamiętał jedynie wyraz twarzy swojej matki, kiedy pytała go, kim był i złość swego ojca, gdy wyrzucał go za drzwi – co by o nim pomyśleli, gdyby wiedzieli? Wychował się w domu wyściełanym gniewem – jak wiarygodne mogło być jego sumienie?
– Nie wiem, co będzie dalej – odezwał się w końcu, odwracając się w stronę kobiety – jego fizjonomia złagodniała, jakby rysy twarzy nawykły do półmroku i nad brwią łyskał tylko półksiężyc anemicznej blizny; przyzwyczaił się do upoważnionych spojrzeń i ściągniętych brwi, w Sztokholmie budził niechęć swym upodobaniem do innych – do mężczyzn, ale był zbyt uprzejmy, by odwracano od niego wzrok. – Nie potrafię ci powiedzieć, wiem tylko... – zawahał się, nagle znów czując się przed nią jak uczeń posadzony naprzeciw belferskiego stołu, sztubak przymuszony do tłumaczenia się z afektacji własnego serca. – Nie chcę go zranić, gdybym był pewien, że mogę zostać przy nim na zawsze... zrobiłbym to. – Ida miała brązowe oczy, tak odmienne od tęczówek Lassego, a jednocześnie tak samo głębokie. – W lipcu staliśmy razem na balkonie, tuż pod dachem kamienicy i patrzyliśmy na gwiazdy – zaczął, a jego głos brzmiał nagle łagodnie i odlegle, jakby historia od dawna oczekiwała na języku, aż pozwoli jej przecisnąć się przez ciasną szparę uśmiechu. – To musiał być jeden z najcieplejszych dni tego lata. Jak się tak patrzy godzinami w niebo, to można zajść myśleniem bardzo daleko i w bardzo dziwne strony... a ja pomyślałem, że chciałbym zostać przy nim na dłużej. – wstał od stołu, zaciskając ostrożnie palce na oparciu krzesła. – Nie jestem pewien, czy mogę pokazać mu wszystko, co się z tym wiąże. Wydajesz się bystra, Ida, wiem, że się o niego martwisz, ale na pewno zdajesz sobie sprawę z obowiązków jego nazwiska jeszcze lepiej niż ja. W końcu będzie musiał się ożenić. – nie zostało mu nic więcej do powiedzenia.
koniec
– Nic – odparł, a milczenie, które wyściełało pokój przed tymi słowami, wydawało się zgęstnieć w dzielącej ich przestrzeni i podkleić się lepką pecyną do podniebienia. – Nie jest mój, sam zrobi to, co uzna za właściwe. – czuł na sobie przezorne spojrzenie, ciężar dwóch, ciemnych źrenic wsparty o jego świadomość – przyzwyczaił się, że jego miłość dojrzewała w cieniu, porastając mchem jak północne konary drzew, teraz, siedząc naprzeciwko Idy, wydawało mu się jednak, że ktoś chwytał go za nadgarstek i ciągnął w śreżogę przesiąkającego przez chmury słońca, a on opierał się nie dlatego, że nie chciał, ale bo oczy miał przyzwyczajone do ciemności. Pochylił lekko głowę, rozciągając dłonie na stole i na chwilę uciekł spojrzeniem w stronę okna, gdzie atramentowe niebo zaczynało wybarwiać się smugami błękitu, powolnym i wyjątkowo nieśmiałym objawem jutrzenki, która wciąż czaiła się pomiędzy kamienicami – rozpoznawał w głosie Idy tę samą, gniewną troskę, jaką zawsze opowiadała się za nim Sohvi, opiekuńczą podejrzliwość, której żadna z nich uparcie nie chciała nazwać miłością; nie na głos, nie w obecności kogoś, czyje serce wciąż biło przyśpieszonym tempem, a skóra pamiętała ciepło cudzego ciała. Był w jej mieszkaniu obcy, tak samo jak obcy był w życiu Lassego – wśród wiszącej pod sufitem sztukaterii, złotych przypinek do mankietów i obrazów pachnących świeżą farbą; wstydził się dzieciństwa, które nosiło na sobie sińce ojcowskiego gniewu i zapach znad brudnej, portowej zatoki, więc uśmiechał się za każdym razem, gdy Lasse pytał go o przeszłość, opowiadając o Islandii tak, jakby nigdy tam nie był, bo zamiast górzystych szczytów i gnieżdżących się na plażach maskonurów, pamiętał jedynie wyraz twarzy swojej matki, kiedy pytała go, kim był i złość swego ojca, gdy wyrzucał go za drzwi – co by o nim pomyśleli, gdyby wiedzieli? Wychował się w domu wyściełanym gniewem – jak wiarygodne mogło być jego sumienie?
– Nie wiem, co będzie dalej – odezwał się w końcu, odwracając się w stronę kobiety – jego fizjonomia złagodniała, jakby rysy twarzy nawykły do półmroku i nad brwią łyskał tylko półksiężyc anemicznej blizny; przyzwyczaił się do upoważnionych spojrzeń i ściągniętych brwi, w Sztokholmie budził niechęć swym upodobaniem do innych – do mężczyzn, ale był zbyt uprzejmy, by odwracano od niego wzrok. – Nie potrafię ci powiedzieć, wiem tylko... – zawahał się, nagle znów czując się przed nią jak uczeń posadzony naprzeciw belferskiego stołu, sztubak przymuszony do tłumaczenia się z afektacji własnego serca. – Nie chcę go zranić, gdybym był pewien, że mogę zostać przy nim na zawsze... zrobiłbym to. – Ida miała brązowe oczy, tak odmienne od tęczówek Lassego, a jednocześnie tak samo głębokie. – W lipcu staliśmy razem na balkonie, tuż pod dachem kamienicy i patrzyliśmy na gwiazdy – zaczął, a jego głos brzmiał nagle łagodnie i odlegle, jakby historia od dawna oczekiwała na języku, aż pozwoli jej przecisnąć się przez ciasną szparę uśmiechu. – To musiał być jeden z najcieplejszych dni tego lata. Jak się tak patrzy godzinami w niebo, to można zajść myśleniem bardzo daleko i w bardzo dziwne strony... a ja pomyślałem, że chciałbym zostać przy nim na dłużej. – wstał od stołu, zaciskając ostrożnie palce na oparciu krzesła. – Nie jestem pewien, czy mogę pokazać mu wszystko, co się z tym wiąże. Wydajesz się bystra, Ida, wiem, że się o niego martwisz, ale na pewno zdajesz sobie sprawę z obowiązków jego nazwiska jeszcze lepiej niż ja. W końcu będzie musiał się ożenić. – nie zostało mu nic więcej do powiedzenia.
koniec