Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    When all else fails watch the circus (I. de' Medici & E. Munch, 1985)

    2 posters
    Widzący
    Isabella de' Medici
    Isabella de' Medici
    https://midgard.forumpolish.com/t1739-isabella-de-medicihttps://midgard.forumpolish.com/t1772-isabella-de-medicihttps://midgard.forumpolish.com/t1773-maliz#18688https://midgard.forumpolish.com/f162-isabella-de-medici


    Przyjazd cyrku był zawsze wielkim wydarzeniem, szczególnie dla najmłodszej części społeczeństwa - dzieciaki uwielbiały wszelkiego rodzaju pokazy, akrobacje, a przede wszystkim dziwy, których nigdy wcześniej nie doświadczyły. W ich oczach wszystko było niewinne, nie widziały żadnych nieprawidłowości, żadnej krzywdy, a występy cyrkowe były jedynie formą dobrej zabawy.
    Tak właśnie było dla Isabelli, która od najmłodszych lat zakradała się za kulisy, by popatrzeć na pokazy. Pamiętała pierwszy raz, gdy ojciec zabrał ją do cyrku i pokazał ten wspaniały świat, pełen niesamowitych, utalentowanych ludzi. Nie mogła wtedy wyjść z zachwytu i długo to wspominała, ale w kolejnych latach rodziców nie było stać na bilety, a przynajmniej tak utrzymywali, gdy dziewczynka ze łzami w oczach prosiła ich o pieniądze. Wydatków nie brakowało, a każdy grosz jest na wagę złota, gdy brakuje nawet na podstawowe produkty do życia. Z czasem przestała wspominać o swojej chęci pójścia do cyrku, szła sama i kręciła się wokół, szukając sposobu na prześlizgnięcie się do środka. Parę razy jej się udało - czy to z samotną matką i gromadką dzieci, których nikt nie liczył na wejściu, czy to przeskakując przez prowizoryczne ogrodzenie, czy nawet kradnąc komuś bilet. Kilka razy została też złapana w trakcie próby przedarcia się i wyrzucona, co oczywiście nie zniechęciło ją w żadnym stopniu. Cyrk to jedna z niewielu form rozrywek, które sprawiały jej taką radość, więc w jej głowie wszelkie próby były uzasadnione.
    Dopiero jako nastolatka zaczęła faktycznie opłacać wejścia, od czasu, gdy podejmowała się drobnych prac i była w stanie zarobić trochę pieniędzy na potrzeby własne. Przybycie grupy cyrkowej zostało ogłoszone wcześniej, więc piętnastoletnia Izzy była przygotowana i odłożyła sobie nie tylko na bilet, ale również na popcorn i napój. Niestety w drodze na plac, na którym rozstawiała się trupa, spotkała swoich szkolnych dręczycieli, z którymi niepotrzebnie wdała się w dyskusję. Nie obyło się bez przykrych docinek, śmiania się z jej ubioru, a nawet z chęci obejrzenia cyrku - to taka dziecinna rozrywka, mówili. Na koniec uznali, że Bella ukradła pieniądze, które miała przy sobie i zabrali jej wszystkie oszczędności.
    Bez innych perspektyw, ze łzami w oczach wróciła do domu i poprosiła o pieniądze rodziców, ale nie byli w stanie jej pomóc, więc ostatecznie musiała posunąć się do ostateczności - musiała znów przekraść się na teren rozłożonych namiotów i oglądać występ zza kulis. Gdy dotarła na miejsce była już spóźniona, kasy zostały zamknięte, a spektakl już się rozpoczął. Okrążyła to miejsce, szukając słabych, niechronionych punktów i znalazła idealną szczelinę na wejście, co ułatwiała jej drobna postura. Z najwyższą ostrożnością przechodziła przez kolejne korytarze, odnajdując w końcu odpowiednie miejsce, z którego widziała środek wydarzenia, będąc przy tym dobrze schowaną i niedostępną dla oczu gapiów. Nie powinna być w tym miejscu, ale nie obchodziło jej to, przecież nikogo nie krzywdziła, a jednocześnie mogła oglądać występy cyrkowe i czerpać z nich radość, której ostatnio tak rzadko doświadczała.
    Ślepcy
    Egon Munch
    Egon Munch
    https://midgard.forumpolish.com/t872-egon-munch#4667https://midgard.forumpolish.com/t905-egon-munch#4674https://midgard.forumpolish.com/t906-kasjmirull#4682https://midgard.forumpolish.com/f100-egon-munch


    Pod cyrkowym namiotem, pomimo panującego na zewnątrz chłodu, atmosfera zakwitała gorączką, wkradając się pąsowymi śladami wypieków na twarze zgromadzonych wewnątrz mieszkańców, nienaturalnie ożywionych, naszminkowanych i ubarwionych w jaskrawe barwy zawieszonych pod stropem reflektorów – przyglądał się ich oczom o szeroko otwartych źrenicach, lśniących na tle czerwonego płótna odświętną i piękną febrą, która zamiast zachwytu prowokowała w nim jednak rozdrażniony niepokój, zarażając pełzającą pod skórą zazdrością. Nie potrafił przytłumić w sobie gniewnego poczucia niesprawiedliwości, gdy publiczność unosiła się rykiem gwałtownego zachwytu, ilekroć skóra na grzbiecie trzymanego za kratami berserkera pękała wiechciami niedźwiedziego futra, nie potrafił znieść tego, że na widok każdego z nich wiwat zawsze był głośniejszy, usta rozchylone szerzej w wyrazie oczarowanej trwogi, nie potrafił poskromić zakradającej się do świadomości nienawiści na widok pełnych uznania spojrzeń rodziców, których łaskawa świetlistość aprobaty padała na ciała umiejętnie przepływające z jednej formy ku drugiej i porośnięte sierścią ogony wyłaniające się niespodziewanie spomiędzy smukłych nóg, jego – ich jedynego, prawdziwego syna – zawsze pozostawiając w cieniu, z ciężarem wykrzywiającej kończyny choroby, będącej jednocześnie wyłączną przepustką dla ich pragmatycznej akceptacji i przekleństwem, które pragnął wyrugować spod własnej skóry, sądząc, że być może wtedy pozwoliliby mu odejść.
    Ucieczka była tymczasem marzeniem tak odległym, że z trudem dostrzegał jej efemeryczne widmo na linii niknącego za miastem horyzontu, bo nawet jej wyobrażenie kończyło się na zaciśniętych wokół nadgarstka palcach ojca i gromiącym spojrzeniu matki – niekiedy wydawało mu się, że trzymali go przy sobie siłą nie z potrzeby, ale dla ponurej rozrywki, tej samej, która nakazywała wsuwać patyk pomiędzy pręty tygrysiej klatki i obserwować jak dzikie zwierzę rzuca się w środku, próbując chwycić zębami za dłoń, której nigdy nie dosięgnie. Midgard, w odróżnieniu od pozostałych miast półwyspu, tętnił magią prawdziwszą niż jej marne spłachcie, dostrzegane dotąd jedynie w ciemnych sieniach zaułków, pośród wyboistości kamiennych łbów i pod płytkami zabrudzonych paznokci, skąd wygrzebywał ją wieczorami, rozcierając inkantacje w palcach jak kurz lub pył, obecny ledwie przez chwilę, zanim nieuchronnie nie znikał pomiędzy szczelinami podłogi, nieobecny nawet pod jasnym światłem jego uporczywości – gdyby znał odpowiednie zaklęcia, wydostałby się stąd niezauważony; wyobrażał sobie, że mógłby przymusić własne ciało do posłuszeństwa, zamknąć cudze zwierzchnictwo w karcerze swej samozwańczej wolności. A być może wcale nie chciał uciekać – nie na zawsze, nie w cieniu pozbawionego reakcji westchnienia. Być może chciał po prostu, by rodzice choć raz docenili jego obecność, nie przemykali po nim wzrokiem z pogardą, ale schwycili go w żelazny uścisk swego skupienia – był lepszy i zdolniejszy niż każdy z adoptowanych dzieciaków, bo zdzierał sobie ścięgna na metalowych obręczach, podczas gdy ich karmiono aplauzem i eliksirami nie za talent, ale za wymuszone na organizmie predyspozycje.
    Czuł własne mięśnie napinające się na jutowej linie, tak wyraźnie, jakby miały przedrzeć się przez cienkie płótno skóry, a potem nie czuł już nic, nie potrafiąc stwierdzić, czy zejście ze sceny było w istocie ulgą czy rozczarowaniem – w świetle reflektorów przypominał dzikie stworzenie o smukłej, nieco upiornej twarzy i giętkich kończynach, kiedy wkraczał jednak w półcień pozbawionych splendoru kulis, jego skóra wydawała się blednąć i ujawniać pojedyncze cętki wybroczyn, ręce opadały bezwładnie wzdłuż nieco zbyt chudego ciała, a bursztyn tęczówek stygł, nabierając ciemniejszego, brązowego odcienia kalafonii. Wyglądał prawie na osłabionego gabarytem własnej świadomości, dopóki czujność źrenic nie odnalazła obcej sylwetki, zawieszonej w ćmie bordowej kurtyny.
    Nie wolno ci tu być. – odparł z nadgorliwą powagą, której ciężko byłoby spodziewać się po dwunastoletnim dziecku i która wprawdzie zupełnie by do niego nie pasowała – wiotkiej sylwetki, przerzedzonych włosów i krzywych zębów, na tle których odznaczał się przecinek wąskiej szpary – gdyby nie zdeterminowane, nienaturalnie dorosłe spojrzenie, wymierzone w nieznajomą jak złowrogie ostrze puginału.
    Widzący
    Isabella de' Medici
    Isabella de' Medici
    https://midgard.forumpolish.com/t1739-isabella-de-medicihttps://midgard.forumpolish.com/t1772-isabella-de-medicihttps://midgard.forumpolish.com/t1773-maliz#18688https://midgard.forumpolish.com/f162-isabella-de-medici


    Spektakl rozpoczął się gromkimi brawami i okrzykami publiczności, a gdyby była pośród tej masy, z pewnością wiwatowałaby razem z nimi. Pozostając w ukryciu, musiała być ostrożna i nie wzbudzać zainteresowania żadnymi odgłosami, choć mimowolnie wzdychała z zachwytu, widząc kolejne wspaniałe pokazy. Część atrakcji już znała z poprzednich lat i nie stanowiły dla niej zaskoczenia, bardziej przyjemne przypomnienie, ale nie mogła narzekać na nudę, bo reszta występów była nowa - cyrki specjalizowały się w zaskakiwaniu widzów i często szukały nowych egzemplarzy do kolekcji, wymyślały nowe scenariusze, a tym samym przyciągały tłumy za każdym razem.
    Widok berserkera był dla niej równie przerażający, co zachwycający, a w swoim młodym, naiwnym umyśle nie doszukiwała się oznak wyzysku czy okrucieństwa - przecież każdy wiedział, na co się pisze, dołączając do cyrku, prawda? Skoro godził się na takie warunki pracy, nie było mu źle, więc nie było powodu, by nie podziwiać, nie klaskać. W końcu to zaszczyt należeć do trupy cyrkowej, zabawiać tysiące ludzi, być częścią czegoś większego. Jeszcze parę lat temu sama chętnie dołączyłaby do cyrku, ale poza chorobą nie mogła pochwalić się niczym wyjątkowym, więc jej udział mógłby polegać jedynie na pomocy rozstawianiu namiotów albo sprzątaniu po występach. W drugiej kolejności zdała sobie sprawę, że musiałaby opuścić rodzinę i o ile perspektywa odwiedzania nowych miejsc nie była odstręczająca, tak tęsknota za domem nie pozwoliłaby jej na taki krok, o ile ktoś już by ją zechciał.
    Pozostanie widzem, było więc jedyną dostępną opcją, a zapatrzona na każdy kolejny akt przedstawienia, zapomniała o ostrożności i wyszukiwaniu ewentualnych zagrożeń. Podskoczyła w miejscu, słysząc głos, a serce podskoczyło jej do gardła, jakby już znała dalszą część wydarzeń. Została zdemaskowana, teraz zostanie wyrzucona i nie dokończy całego występu; powinna się cieszyć, że bez biletów udało jej się zobaczyć chociaż część, ale zamiast tego zaleje ją smutek spowodowany przyłapaniem, pomieszany z solidną dawką wstydu. Nie była już małym dzieckiem, by łatwo mogła wykpić się zgubieniem albo szukaniem rodzica, dlatego gorączkowo zaczęła myśleć nad wiarygodną wymówką, a w tym czasie odwróciła się do wiotkiej sylwetki młodego chłopaka.
    - Ja... Jesteś ochroniarzem? - zmarszczyła brwi w niemym niezrozumieniu, a dopiero po chwili zrozumiała, że to ten sam chłopak, który jeszcze przed chwilą dawał popis na scenie. - Och, to ty przed chwilą występowałeś! Byłeś niesamowity!
    Zrobiła krok w jego stronę, zupełnie zapominając, że powinna tłumaczyć się ze swojej obecności w kulisach, bo pierwszy raz miała okazję porozmawiać z jednym z artystów sam na sam. Tym bardziej że dokładnie przyglądała mu się na scenie i zauważyła, że zmaga się z podobną do jej przypadłością.
    - Czy ty cierpisz na chorobę giętkości? - zapytała wprost; może w normalnych okolicznościach taka ciekawość byłaby nie na miejscu, ale tutaj było to obrócone w jego atut, wykorzystywał to w swoich występach, więc chciała wiedzieć, czy mierzy się z chorobą, czy znalazł inny sposób na tak plastyczne ciało. Nikomu nie życzyła podobnego losu, sama nie potrafiła sobie poradzić z efektami ubocznymi, które całkowicie przesłaniały dobre strony choroby. Jeśli chłopak jakimś cudem zmienił ją w zaletę, chciała znać jego sekret, może dzięki temu jej życie byłoby odrobinę łatwiejsze?
    Ślepcy
    Egon Munch
    Egon Munch
    https://midgard.forumpolish.com/t872-egon-munch#4667https://midgard.forumpolish.com/t905-egon-munch#4674https://midgard.forumpolish.com/t906-kasjmirull#4682https://midgard.forumpolish.com/f100-egon-munch


    Zaskakująco łatwo było udawać – przedstawiać piryt własnego spojrzenia jako złoto, unosić brodę, gdy rozpięta na wysokości lina uginała się lekko pod jego stopami, łyskać uśmiechem, choć usta znacznie chętniej układały się do cynicznego grymasu, który wydawał się atawizmem matczynej natury, pozostawionym w nim supłem odciętej zawczasu pępowiny. Cyrkowy namiot rzucał ponury, szpiczasty cień na jego życie, a on sam sądził, że stawał się pod jego kopułą coraz mniejszy, jakby dwubarwne wstęgi rozciągały się ponad jego głową nie tylko wtedy, gdy występował na scenie, czując jak huk wiwatów grzęźnie mu pod skronią nawracającym echem, ale także poza nią, kiedy wychodził na dwór i wystawiał twarz ku trzeźwiącym podmuchom wiatru, które nawet teraz, późnymi, sierpniowymi wieczorami tęchły już napływającym z północy chłodem – wzór cyrkowego namiotu szerzył się w jego wyobraźni na płótno nocnego firmamentu i lepił do powiek, spod których nie potrafił wydrapać go przed snem, więc wszystkie koszmary nosiły ten sam, czerwono-biały koloryt, przebijający się przez jego spojrzenie jak pręty klatki, jaka zamykała go pod skoblem tłumionego za zębami strachu. Nie potrafił przyznać się przed samym sobą, że niekiedy lękało go okrucieństwo dzierżone w dłoniach Munchów jak broń, którą cięli otaczającą ich rzeczywistość – przerażała go gniewna brutalność ojca, bo pozostawiała bolesne ślady na jego ciele i przerażała go wnikliwa perfidia matki, której dłonie, choć rzadko siniaczące tkankę, potrafiły ranić go tym dotkliwiej, bo tak jak rozerwana skóra zrastała się w końcu pasmem spąsowiałej blizny, tak rysy wyżłobione na powierzchni kości pozostawały takie same, nienaruszone upływem czasu.
    Innym razem lubił myśleć, że nieuchronnie musiał być do rodziców podobny – nosił w sobie te same geny, które, wbrew licznym przeczeniom Arabelli, uwidaczniały się za każdym razem, gdy marszczył czoło, unosił zuchwale brodę lub poddawał fizjonomię objawom jątrzącej się za mostkiem zazdrości, będącej wciąż silniejszą niż wymówiona sobie brawura i bardziej destrukcyjną niż złość, bo ta dopiero dojrzewała w jego ciele, czuwając w napiętych przedramionach, lecz z wyraźnym oporem prześlizgując się do zaciśniętych pięści. Obawiał się cech, które ujawniały się w nim wyraźnym pokrewieństwem, lecz jednocześnie nie mógł powstrzymać nadziei, że te prześwitywały na jego twarzy w ten sam sposób, kiedy ściągał brwi blisko ku sobie i wykrzywiał usta w pogardliwym grymasie, noszącym w sobie nietypową dojrzałość, jakiej trudno byłoby doszukiwać się u dziecka – nieznajoma była od niego starsza i prawie o głowę wyższa, mimo to nastroszył się gniewnie, świdrując ją bursztynowym spojrzeniem, na którego tęczówkach wyłaniały się powoli cętki śniadego zabarwienia.
    Musisz kupić bilet – warknął, choć tym razem zabrzmiał mniej przekonująco, a bardziej jakby powtarzał formułę, którą mu nakazano. – Gdyby moja matka wiedziała, że oglądasz za darmo… – zaczął, próbując odzyskać wcześniejszą butę, zawahał się jednak wpół słowa, tracąc rezon pod wpływem nagłego okazu entuzjazmu, z jakim oczy dziewczyny błysnęły jaśniej, a ona sama przysunęła się w jego stronę, w zupełności odrywając wzrok od sceny – schlebiło mu, że wolała skupić uwagę na nim, lecz zamiast wyrazu wdzięczności przywołał na lico jedynie surową konsternację, sprasowaną do kurczowo zaciśniętych ust, które drgnęły dopiero, gdy kolejne pytanie przebiło dzielącą ich przestrzeń jak grot. Jego twarz, odruchowo rozluźniona, ściągnęła się teraz z powrotem a napięty paroksyzm rozdrażnienia, przejaw nienawistnej odrazy, jaką wzbudzała w nim własna choroba; nieświadomie roztarł dłonią zesztywniały nadgarstek.
    Czego chcesz? – zabrzmiał groźniej, niż zamierzał, choć w zestawieniu z jego chłopięcą twarzą, głos, jaki wydobywała krtań, sprawiał wrażenie nienaturalnie schrypniętego złością, której nie powinien jeszcze w sobie nosić.
    Widzący
    Isabella de' Medici
    Isabella de' Medici
    https://midgard.forumpolish.com/t1739-isabella-de-medicihttps://midgard.forumpolish.com/t1772-isabella-de-medicihttps://midgard.forumpolish.com/t1773-maliz#18688https://midgard.forumpolish.com/f162-isabella-de-medici


    Skrzywiła się nieznacznie na jego nieprzyjemny ton i minę, zdecydowanie zbyt dojrzałą, jak na młodszego od niej dzieciaka. Kłóciło jej się to z obrazem beztroskiego życia cyrkowców, z ich uśmiechniętymi twarzami, z pracą, która w równym stopniu była przecież zabawą — czego tak im zazdrościła i co podobało jej się na tyle, że nie mogła odpuścić żadnego występu. Jej zakrzywione postrzeganie tej profesji wynikał z dziecięcych marzeń i ucieczki od własnych problemów.
    Nastawienie chłopaka było zderzeniem ze ścianą, ale jeszcze wmawiała sobie, że to przez stres spowodowany jego pokazem, w końcu było to w jej oczach coś niesamowitego i niezapomnianego, więc musiało wiązać się z masą emocji również dla niego; w najgorszym przypadku mogła przyznać, że akurat ten egzemplarz nie był zbyt przyjazny do nieznajomych i o ile sama również była ostrożna, tak teraz wzniosłe (w jej głowie) wydarzenie cyrkowe otworzyło ją na nowe możliwości, choć zaczynało do niej docierać, że za chwilę może mieć kłopoty przez wtargnięcie do namiotu bez biletu.
    - Wiem, że powinnam, ale... - przez moment patrzyła w oczy z konsternacją, czy powinna mówić prawdę, czy jednak wymyślić inną przekonującą historyjkę, która nie postawi jej w roli ofiary, bo albo uzna ją za biedną, albo za słabą, co byłoby właściwym wnioskiem w obu przypadkach, ale niekoniecznie chciała się tym chwalić przed osobą, która imponowała jej swoimi umiejętnościami. Nie mogła mu ufać, nie kiedy patrzył na nią jak na intruza, czemu absolutnie się nie dziwiła w tej sytuacji, a jednocześnie doceniała, że nie wywlekł ją z namiotu albo nie wezwał jakichś osiłków, by zrobili to za niego — pewnie nawet nie stawiałaby oporu, by uniknąć dalszych upokorzeń. - Ukradli mi pieniądze na bilet i nie mogłam go kupić.
    Prawda wyszła na jaw, bez względu na to, co sobie o niej pomyśli. W jej oczach cyrkowcy byli bogaci i nigdy nie zaznali głodu ani biedy, więc nie zdziwiłaby się, gdyby nie zrozumiał jej dylematów. Zanim jednak zdążył się odezwać, postanowiła nieco bardziej nakreślić sytuację.
    - Nie mogłam sobie odpuścić, wiesz? Kocham cyrk, nie może mnie zabraknąć, kiedy przyjeżdża do miasta - entuzjazm i iskierki zainteresowania w oczach potwierdzały jej słowa, gdy znów odwróciła głowę na przedstawienie, od którego oderwał ją wygimnastykowany chłopak. Nie chciała wspominać o dawnych latach, kiedy musiała zakradać się podstępem, bo nie miała pieniędzy na bilet, bo pewnie poczułby się urażony i nawet byłaby w stanie to zrozumieć, bo to tak jakby nie szanowała jego pracy, a jej zwyczajnie nie było stać na taki rodzaj rozrywki. - Nie zdradź mnie... proszę.
    Nie wiedziała, co zrobiłaby jego matka, gdyby się dowiedziała, ale nie chciała się przekonać, a jej los był poniekąd w jego rękach, choć teoretycznie mogłaby spróbować uciec i liczyć na szczęście — teoretycznie mogła być od niego szybsza, ale praktycznie był pewnie bardziej wysportowany i wyćwiczony, więc potencjalnie mógł ją złapać, co spowodowałoby jeszcze więcej problemów, a tego przecież chciała uniknąć.
    Cofnęła się z niezrozumieniem wypisanym na twarzy, bo przestraszył ją nagłą zmianą tonu, gdy wspomniała o chorobie. Czy to był temat tabu w cyrku? Może inaczej dokonywał swoich sztuczek, a taka insynuacja była dla niego obraźliwa?
    - Ee, ja... nic - odparła zakłopotana, a z nerwów zaczęła drapać skórki przy paznokciu kciuka, co teoretycznie powinno ją uspokajać, a w praktyce miało odwrotny skutek, gdy rozdrapywała skórę do krwi. Nie chciała się tak obnażać przed nieznanym sobie dzieciakiem, choć fakt, że pochodził z jej ukochanego cyrku, dodawał mu wiarygodności, nie wspominając o tym, że zwyczajnie próbowała uniknąć kłopotów. Wyciągnęła rękę w jego kierunku i rozciągnęła ją na tyle, by palcem wskazującym ledwie musnąć ramię chłopaka i zaraz cofnęła ją do normalnych rozmiarów. - S-sama cierpię na tę chorobę, dlatego się zastanawiałam.
    Czuła się jak idiotka i zdecydowanie za dużo informacji przekazywała komuś, kto wnioskując po minie, tonie i zachowaniu był do niej negatywnie nastawiony, co całkowicie burzyło jej światopogląd pogodnego cyrkowca, a jednocześnie ciekawiło na tyle, że brnęła dalej i nie próbowała uciekać ani uniknąć odpowiedzialności podstępem.
    Ślepcy
    Egon Munch
    Egon Munch
    https://midgard.forumpolish.com/t872-egon-munch#4667https://midgard.forumpolish.com/t905-egon-munch#4674https://midgard.forumpolish.com/t906-kasjmirull#4682https://midgard.forumpolish.com/f100-egon-munch


    Zapominał, jak wyglądał w oczach publiczności, bo kiedy patrzył w swoje własne, nie potrafił stwierdzić, czy wciąż był tą samą osobą, którą widział w lustrze po raz ostatni – pod szalbierczym uśmiechem jego twarz wydawała się blada i opustoszała z emocji, a ciało, wyrwane ze spazmu napiętych pod skórą mięśni, wiotczało zmęczeniem, osuwając się na stelażu kości, jakby skóra była jedynie płótnem, które odziewał na pokaz. Widownia nie dostrzegała ukrytego pod jego wargami grymasu, podobnie jak nie dostrzegała krzywdy w sposobie, w jaki czternastoletni chłopiec stroszył się niedźwiedzim futrem, które wydawało się wyrastać z jego trzewi, jak gdyby eliksir wzmagający jego gniew sprawiał także, że wywracał się na drugą stronę jak patroszone zwierzę – okrucieństwo Munchów zawsze spotykało się z tą samą salwą oklasków, głośnym rykiem zbiorowego zachwytu, w którym nigdy nie było współczucia ani żalu, a jedynie satysfakcja z doświadczenia w życiu czegoś niepowtarzalnego, o czym można by powtarzać głosem frenetycznym z zachwytu, drżącym od emocji, które wylewały się na scenę gromką falą cyrkowego kolorytu. Być może dlatego lśniące ogniki dziecięcego przejęcia, które pełgały w spojrzeniu nieznajomej, wydały mu się tak osobliwe – bo po raz pierwszy widział czyjś zachwyt w bliska, rozróżniał pojedyncze cętki błyskających w tęczówkach emocji i nie potrafił powstrzymać własnego serca przed rozlaniem się po osierdziu niewygodnym poczuciem przyjemności. Nie znał tych uczuć wystarczająco dobrze, by rozkurczyć cień grymasu, który zaległ mu pomiędzy kącikami ust, gniew w jego spojrzeniu zbladł jednak wyraźnie, prześwitując zduszoną pod spodem ciekawością, odległym, uwięzionym w źrenicach żalem do cudzej niewinności.
    Nieznajoma nie znała sznurków poruszających dłońmi jego świata – klatek ukrytych pod stogiem ogromnego namiotu, stawów przetrąconych obciążającym wysiłkiem i wiecznego niezadowolenia, które naprężało ramię ojca w obuch bolesnego ciosu i ściągało demoniczną twarz matki paroksyzmem rozeźlonego upokorzenia, jakby każde jego niepowodzenie dotykało ją osobiście, przypominało, że był jej synem i niezależnie od tego, jak bardzo pragnęła się go wyrzec, pozostawał nim nawet wtedy, kiedy odpychała go od piersi i łoiła gniewem. Zazdrościł jej tej naiwności, urzeczenia dla świata sprzed kulis i zaufania, jakie pokładała w nim swoim wyznaniem, które, choć kompromitujące, nie wyrwało mu z piersi lżącego śmiechu, a jedynie ściągnęło brwi subtelną konsternacją.  
    Bez sensu – odparł tylko, krzyżując dłonie na piersi i przez chwilę wpatrując się tylko groźnie w starszą dziewczynę, jakby oczekiwał od niej wyjaśnienia lub próbował rozczytać je z wyrazu jej twarzy, wyciągnąć z fizjonomii cienkie nitki emocji, które byłyby dla niego bardziej zrozumiałe, motywacje – inne niż miłość, która kołatała się w jego głowie abstrakcyjnym frazesem – tłumaczące dlaczego, mając cały świat rozchylony szeroko otwartym horyzontem, ryzykowała, by wkraść się w duszne gardło namiotu. – Wolałbym być gdziekolwiek indziej, niż spędzić tu jeszcze jeden dzień. – wyznał, w jego głosie nie przebrzmiewał jednak smutek, a rozgoryczone znużenie, cynizm więźnia, który wie, że jedynym sposobem na rozkucie się z kajdan jest rozgryzienie sobie nadgarstków. Nie wstydził się tej konfesji, choć nigdy nie powtórzyłby jej przy matce, a teraz struny jego krtani wydawały się zasupłać zaskoczeniem, że był w stanie wypowiedzieć ją na głos. – Możesz iść wszędzie – dodał zaraz z wyrzutem, próbując chwycić się z powrotem własnej złości, bo ta była mu przynajmniej znajoma, poufała i bezpieczna.
    Wzdrygnął się, kiedy dziewczyna wyciągnęła ramię w jego stronę, jakby lustrzane odbicie własnej choroby w cudzym ciele wzbudziło w nim obrzydzenie, zmusił się jednak, by pozostać sztywno w miejscu i jedynie jego mięśnie napięły się boleśnie, gdy staw rozciągnął się w łokciu, a palce nieznajomej musnęły jego ramię.
    Lepiej żebyś tak nie robiła – warknął w końcu z niesmakiem, lecz nie potrafił już przymusić się do wcześniejszej frustracji i jego źrenice rozchyliły się ciekawością na jasnym płótnie tęczówek. – Ktoś mógłby zauważyć. – wielokrotnie wyobrażał sobie, że rugał chorobę z własnego ciała – pocierał paznokciami uda, dopóki te nie pąsowiały podłużnymi pręgami i dławił w sobie drażliwość uwierającego w gardło bólu. Nie zdążył pociągnąć tej myśli spod własnej skroni, bo w tej samej chwili smukły cień Arabelli wyłonił się w progu pomieszczenia, a on bezwarunkowym impulsem chwycił dziewczynę za przedramię, wciągając ją za ciężki materiał zasłony, zanim matka zdążyłaby zwrócić wzrok w ich stronę – poczuł, jak do gardła podchodzi mu strach i wstydził się tej słabości, bo wydawało mu się, że nieznajoma musiała słyszeć jego spłycony oddech i przepłoszone serce; nie zauważył, że wciąż trzymał palce zaciśnięte bolesnym uciskiem wokół jej nadgarstka, gdy zagrożenie już minęło, wyczuwając cudzy puls pod opuszkami palców, jakby potrafił odnaleźć w tym jakieś pocieszenie.
    Widzący
    Isabella de' Medici
    Isabella de' Medici
    https://midgard.forumpolish.com/t1739-isabella-de-medicihttps://midgard.forumpolish.com/t1772-isabella-de-medicihttps://midgard.forumpolish.com/t1773-maliz#18688https://midgard.forumpolish.com/f162-isabella-de-medici


    Nie miała prawa wiedzieć, jak wygląda prawdziwe życie cyrkowca, bo nigdy nim nie była ani nie znała nikogo, kto miałby z nim bezpośredni kontakt, więc teraz zderzyła się ze ścianą i nie miała pojęcia, czy zrobiła coś nie tak. Żaden dorosły nie ostrzegał ją przed cyrkiem, nie słyszała, by ktokolwiek mówił o nim w negatywnym kontekście, a przynajmniej nie rozumiała, gdy rozprawiano o moralności oglądania takich występów. Można przypuszczać, że nawet większość dorosłych w pełni nie ma świadomości, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami tej instytucji, choć na pewno część przymyka oczy na niewłaściwe, a nawet okrutne postępowanie. Sama za każdym razem piała z zachwytu, bo artyści na scenie skutecznie przekonywali ją, że każdy ich spektakl sprawia im przyjemność. Skąd miała wiedzieć, że muszą się uśmiechać, a ich treningi nie przypominają przyjemnego ćwiczenia połączonego z zabawą? Miała całkowicie mylne wyobrażenie, prawdopodobnie tak, jak większość dzieciaków dobijających się na widownię cyrku. Perspektywa chłopca stojącego przed nią była diametralnie różna, dlatego on był zdziwiony jej przesadnym entuzjazmem, a ona była zaskoczona jego ponurą miną i nieprzyjemnym tonem. Nie chciała przyznawać się do słabości i upokorzeń, ale nie miała nic do stracenia, skoro miał ją wydać swojej matce. Nawet nie chciała sobie wyobrażać kary, która by ją czekała, choć mając cyrkową trupę za miłą i przyjazną, doznałaby pewnie nie lada szoku, gdyby doszło do karcenia.
    Zmarszczyła brwi, podobnie jak on i mogłaby powiedzieć to samo, bo uważała jego słowa za bezsensowne, że dobrowolnie chciałby opuścić to miejsce.
    - Ty nie? - zapytała z wymalowanymi na twarzy wątpliwościami, bo jej idealny obraz tego miejsca mógł zaraz stanąć w płomieniach, pozostawiając zgliszcza dobrej opinii.
    - Przecież możesz podróżować, tworzysz rodzinę z całą trupą, macie mnóstwo pieniędzy i nie masz żadnych obowiązków poza ćwiczeniem przed występami. Idealne życie! - westchnęła, przedstawiając swój punkt widzenia, bardzo przekoloryzowany, mający odzwierciedlenie wyłącznie w jej wyobraźni. Nie rozumiała, jak chłopak mógł narzekać, skoro dostąpił zaszczytu bycia częścią cyrku. - A przede wszystkim jesteś podziwiany, wszyscy klaszczą i wołają za tobą, jak jakaś gwiazda.
    Która młoda dziewczynka nie marzyła, by być rozpoznawalną? Wierzyła, że cyrkowcy są zwyczajnie sławni i mają dzięki temu lepsze życie, pełne dostatków i bogactwa, o którym ona mogła tylko pomarzyć. Ona nigdy nie dostrzeże takiego zachwytu w oczach rozmówcy, jakiego on doświadczał w tym momencie, co najmniej jakby był jej idolem.
    Jej mały pokaz zakończył się niepożądanym efektem, a mianowicie widząc jego wzdrygnięcie, speszyła się jeszcze bardziej, a na polikach wykwitł rumieniec palącego zawstydzenia. Nie spodziewała się co prawda oklasków, ale miała nadzieję na jakąś nutkę zrozumienia, jeśli ich ciała spowiła ta sama choroba. Chyba że pomyliła się w pierwotnej ocenie i z nim było całkiem inaczej - nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu nie znała wszystkich możliwości magii, w jaki jeszcze sposób można tak rozciągać swoje ciało.
    - Co się stanie, jeśli ktoś zauważy? - zapytała cicho, czując nagłe drgnięcie w żołądku, jakby nutka strachu próbowała ostrzec ją przed nadchodzącym niebezpieczeństwem. Wtedy poczuła mocne szarpnięcie i bezwiednie poddała się naciskowi, kryjąc się w czeluściach masywnej zasłony. Nie miała wątpliwości, że ukrywali się przed zagrożeniem, które chłopak chwilę wcześniej zobaczył, a najbardziej przerażał ją jego wyraz twarzy, ściśniętej w strachu, którego nie spodziewała się zobaczyć, szczególnie w tym miejscu, które uważała za azyl.
    Nie poruszyła się dłuższą chwilę, pozwalając mu ochłonąć i ostudzić emocje, dzięki czemu sama mogła dojść do siebie.
    - Dziękuję - wyszeptała, bo nie miała wątpliwości, że zaryzykował i ochronił ją przed kimś, kto nie byłby równie wyrozumiały za wtargnięcie na ich obiekt. Może miał na względzie też swoje bezpieczeństwo, a może nie chciał, by spotkał ją podobny do jego los, nie miało to znaczenia, bo czyny mówiły same za siebie. Nie wyrwała ręki, nadal stała w bezruchu, jakby bała się, że najmniejszy gest może doprowadzić do odkrycia ich obecności.
    - Kto to był? - nie wskoczyliby za zasłonę, gdyby zobaczył kota, a choć sama była odwrócona i nie widziała nikogo, tak była pewna, że ktokolwiek to był, wywoływał przerażenie u chłopaka. Czy tak powinien wyglądać szczęśliwy cyrkowiec?
    Ślepcy
    Egon Munch
    Egon Munch
    https://midgard.forumpolish.com/t872-egon-munch#4667https://midgard.forumpolish.com/t905-egon-munch#4674https://midgard.forumpolish.com/t906-kasjmirull#4682https://midgard.forumpolish.com/f100-egon-munch


    Nie wiedział, jak wyglądała prawdziwa wolność, bo pępowina, która wiązała go blisko ciała matki przeobraziła się w metalowy łańcuch, zanim ktokolwiek zdołał odciąć ją od dziecięcych trzewi – nie był wolny nawet wtedy, kiedy rodzice pozornie omijali go wzrokiem ani kiedy wieczorami wychodził na dwór, uważając, by ich nie zbudzić i przysiadał na schodach starego kampera; przyglądał się wtedy, jak skarpety powoli nasiąkały mu wilgocią i sięgał wzrokiem aż po horyzont, zastanawiając się, czy własne, szczupłe nogi zdołałyby zawieść go tak daleko. Miał dwanaście lat i był wystarczająco dorosły, by zdawać sobie sprawę, że z cyrku nie można było uciec – nie, dopóki wciąż było się żywym; jego skóra pamiętała jeszcze ciężar ojcowskiego pasa, bo naciekała pożółkłymi sińcami w płytkich zapadlinach prześwitujących spod niej mięśni, kręgosłup giął się pod zaciśniętą pięścią, a on w niektóre wieczory wciąż czuł na języku krew, którą zachłysnął się gwałtownie, gdy zęby przypadkiem zacisnęły się na miękkim tułowiu języka. Świat rozciągał się wyobraźnią pod powiekami, a on wciąż nieruchomo, zdjęty stuporem własnego ciała – był pewien, że w miejscu trzymał go ciasny supeł rodzinnego fatum, napięta smycz przeznaczenia, której przeciwny koniec obwiązano mu pętlą wokół gardła, lecz kiedy chwycił nieznajomą za przegub, samemu skrywając się w cieniu grubej kotary, to samo uczucie obciążyło mu serce, rzucone w kieszeń osierdzia jak ciężki kamień, który potrafił jedynie ciągnąć na dno; strach.
    Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, jak szybko biło mu serce i jak zdrętwiałe miał kończyny – rozluźnił palce, sięgając wzrokiem ku pąsowej obręczy, jakie pozostawiły na dziewczęcym nadgarstku i wzdrygnął się w nerwowym zawstydzeniu, znów ściągając nierówne, nastroszone brwi, choć jego twarz była zbyt blada, a pamięć ciepłego dotyku zbyt bliska, by potrafił wyglądać równie gniewnie co chwilę temu.
    Nie mogę opuścić namiotu – odpowiedział w końcu sztywnym, pełnym pretensji głosem, jakby argument dziewczyny był nie tylko oczywisty, ale przede wszystkim głupi i infantylny; jakby musiał tłumaczyć coś, co powinna była zauważyć w drapieżnych rysach jego fizjonomii, zbyt impulsywnych gestach i ukrytych pod ubraniami śladach ojcowskiego gniewu. Nie wiedział, dlaczego ją ostrzegł – nie znał jej, podobnie nie znał jednak samego siebie, bo odruch troskliwej sympatii, który przepłynął spazmem przez jego ciało, wydał mu się teraz obmierzły i niewytłumaczony; było mu wprawdzie obojętne, co stałoby się z nieznajomą, gdyby zauważono jej umiejętności, jednocześnie był jednak przekonany, że matka nie uznałaby ich za atut – nienawidziła jego choroby i nigdy nie chciała się do niego zbliżać, kiedy płakał ze stawami wykrzywionymi nagłym atakiem, jak gdyby sądziła, że mogłaby zarazić się poprzez przecięcie linii spojrzenia. Być może nie potrafiła znieść, że dziecko z podobną anomalią mogło narodzić się z jej ciała i chociaż lubiła korzyści, jakie w cyrku przynosiły mu jego zdolności, zazwyczaj traktowała je z pogardliwą odrazą.
    Arabella – wciąż nie potrafił ruszyć się z miejsca i czuł, jak gniew znów pełza mu pod skórą, przygryzając upokarzające wrażenie słabości – skierował wzrok na twarz dziewczyny, gromiąc ją złocistym ostrzem tęczówek, kącik ust drgnął mu jednak zdradliwie, na chwilę ściągając wargi do zadrażnionego grymasu. – Moja matka. – słowa stanęły mu w gardle, jakby nie potrafił ich przełknąć ani wypluć, tymczasem kroki stopniowo ucichły, pozostawiając ich w ciemnym zaułku kulisów jedynie z cichym szemraniem jego oddechu. – To co nas łączy – zaczął, a jego głos znów nabrał poprzedniego, surowego tonu, tak niepasującego do ciała dwunastoletniego dziecka, zbyt dorosłego, by nienastrojona krtań mogła go utrzymać, więc jej struny napinały się boleśnie, chrobocząc o podniebienie. – nie zapewnia niczego dobrego. Obraziłaś Norny, a one postanowiły się na tobie zemścić. – tak mówili mu rodzice; odruchowo spojrzał na jej ramię, które jeszcze chwilę temu wydłużyło się ku niemu, zaciskając palce na sztywnym barku. – Jeśli nie jesteś głupia, będziesz to ukrywać tak długo, jak możesz. – był zły – na jej naiwność? na własny strach? – Zwłaszcza tutaj, gdzie mogliby cię zobaczyć.
    Widzący
    Isabella de' Medici
    Isabella de' Medici
    https://midgard.forumpolish.com/t1739-isabella-de-medicihttps://midgard.forumpolish.com/t1772-isabella-de-medicihttps://midgard.forumpolish.com/t1773-maliz#18688https://midgard.forumpolish.com/f162-isabella-de-medici


    Widok przerażonego dzieciaka przed sobą zupełnie kłócił jej się z obrazem cyrkowców, który pielęgnowała od lat. Byli w jej głowie nieskalani, niczym prawdziwe gwiazdy estrady, zaskakiwały i wykonywały sztuczki, które zachwycały, a czasem i bawiły. Jak tak przyjemna w odbiorze rozrywka może mieć posiadać gnijący korzeń? Jeszcze na początku tej rozmowy widziała w chłopaku kogoś, kim sama chciała być wiele razy — opanować swoją chorobę na tyle, by korzystać z niej bez strachu i skutków ubocznych w postaci zwichnięć i zesztywnień, po których często musiała odwiedzać medyka w towarzystwie zmartwionych rodziców. Skąd miała wiedzieć, że chłopak wcale nie był pozbawiony bólu, że pod fasadą kryło się znacznie więcej cierpienia, niż sama kiedykolwiek przeżyła. Może dlatego na początku nie rozumiała jego przestraszonego wzroku, może nie chciała uwierzyć, że coś tu może być nie tak. Wyidealizowała sobie w głowie całą instytucję cyrku, bo może jako ta najbiedniejsza dziewczynka w otoczeniu, chciała sobie wyobrażać, że robi coś niezwykłego, że jest kimś, kogo się podziwia. A przecież cyrkowców tłumy oklaskiwały, niektórzy piali z zachwytu, a i ona nie mogła przecież oderwać wzroku. Łudziła się, że sama mogłaby być na trapezie i wykonywać skomplikowane figury ku uciesze widowni. Że zarobiłaby odpowiednią ilość pieniędzy, by pomóc finansowo rodzinie, a przy tym być podziwianą przez innych.
    Rzeczywistość malowała się jednak w dużo ciemniejszych barwach i choć długo się oszukiwała, tak ta sytuacja pozbawiła ją złudzeń — nie była aż tak ślepa, by udawać, że strach chłopca jest fałszywy albo tylko próbuje ją nabrać. Nawet jej nie znał. Jego słowa wstrząsnęły ją do kości, bo w najgorszych koszmarach nie wyobrażała sobie, że mogłoby być aż tak źle, by nie mógł opuścić namiotu.
    - A-ale... dlaczego... - nie rozumiała, nie potrafiła pojąć, jaki sens ma więzienie cyrkowców, bo w jej głowie sami chętnie wracali i zabijali się o miejsce w trupie. Jakże mocno się pomyliła.
    W tym zamieszaniu i emocjach przez zawalenie się jej światopoglądu nie reagowała w najmniejszy sposób na ton i spojrzenie chłopaka, bo teraz walczyła sama ze sobą, by poukładać sobie to w głowie na nowo. Musiała obrócić swoje wyobrażenia o 180 stopni i powodowało to małe przegrzanie przewodów, więc momentami nie kontaktowała.
    Zrozumiała natomiast tyle, że uratował ją przed kimś. Patrzyła na niego wyczekująco, jakby spodziewała się, że nakreśli jej złożoność sytuacji w ukryciu grubej kotary.
    - Twoja matka cię zmusza? - zapytała z przerażeniem, że taki scenariusz w ogóle miał miejsce. Oczywiście żaden rodzic nie był idealny, a matki nad wyraz upierdliwie domagały się wypełniania obowiązków, ale Sofia nigdy w życiu nie zamknęłaby jej w mieszkaniu wbrew jej woli i nie kazała ćwiczyć za wszelką cenę. Nie zawsze miała dla niej czas, ale pracowała i opiekowała się nią w ramach swoich możliwości, najlepiej jak potrafiła.
    - Wiem, nienawidzę tego. Czasem wydłużam ciało coś wbrew sobie, a czasem nic nie robię, a i tak dochodzi do zwichnięcia - nie cieszyła się ze swojej przypadłości, ale medycy nie znaleźli lekarstwa, więc musiała sobie radzić bez pomocy. I trochę miała nadzieję, że skoro w końcu znalazła kogoś takiego, jak ona, tym bardziej doświadczonego w chorobie, że używał jej nieustannie do ćwiczeń i występów, to będzie umiał jej poradzić. - Czy po ćwiczeniach jest lepiej? Czy gorzej?
    Sama już nie wiedziała, czy powinna trenować gibkość, żeby móc ją wykorzystywać i żeby nie zaskoczyła jej nigdzie, czy nie powinna jej nadużywać, bo stawy miały ograniczoną wytrzymałość i im więcej je eksploatuje, tym gorzej będzie w przyszłości.
    - Nie-nie zabraliby mnie chyba wbrew woli? - zmarszczyła brwi w konsternacji, jakby dopiero teraz dotarła do niej powaga sytuacji. Nie chciałaby zostać królikiem doświadczalnym, a przede wszystkim nie chciałaby zostać rozdzielona z rodziną, więc zamierzała wziąć sobie jego rady do serca.
    Ślepcy
    Egon Munch
    Egon Munch
    https://midgard.forumpolish.com/t872-egon-munch#4667https://midgard.forumpolish.com/t905-egon-munch#4674https://midgard.forumpolish.com/t906-kasjmirull#4682https://midgard.forumpolish.com/f100-egon-munch


    Posiadał oczy, za którymi trudno było ukryć prawdziwe emocje – przejrzyste i jasne, lepiące się do ukrytych w nich wspomnień jak żywica i ciemniejące brązowymi fusami w miejscach, gdzie te utwardzały się i zastygały, wypełniając jego tęczówki nieruchomym pierścieniem kalafonii; kiedy wpadał w gniew, zarzewie wokół jego źrenic wydawało się płonąć, a kiedy się uspokajał, uciszony pięścią ojcowskiego rygoru, stawało się matowe i niewyraźne, jakby ktoś przesunął mu po twarzy mokrym pędzlem. Arabella wymagała od niego kolejnych, bardziej zmyślnych akrobacji i karała go, gdy upadał na ziemię z nadgarstkiem skręconym chorobą i grymasem bólu zastygłym na rozchylonych wargach, to tuszowanie własnego spojrzenia wymagało od niego jednak najwięcej wprawy – ukrywał wstęgi burzących się wewnątrz afektacji pod ciężkimi kurtynami powiek, utwardzał je jak owady w sztywniejącej kropli jantaru, dopóki jego spojrzenie, choć pozornie wciąż wypełnione tym samym, złocistym odcieniem, z którym przyszedł na świat, stały się ciemne i przydymione. Ludzie nie potrafili zbyt długo patrzeć mu w oczy, a on uśmiechał się z drwiącą perfidią, nie wiedząc jeszcze, że wszystkie emocje, które uwięził w środku, żerowały łapczywie na jego tkankach.
    Przed nieznajomą stał tymczasem niewygodnie obnażony, zdjęty uczuciem, aż szkło, które wstawił na miejsce własnych źrenic, pękło i rozpruło się cienką krakelurą, uwidaczniając strach odrywający sobie żarłoczne kęsy z jego świadomości – był zły na siebie, że pozwolił wyciągnąć sobie spod języka nieprzeżute spłachcie prawdy, a teraz stał przed starszą dziewczyną nie jako podziwiany na scenie cyrkowiec, ale jako dwunastoletnie dziecko, niezdolne wyrwać się spod batoga rodzicielskiej tresury. Skrzywił się, czując jak kręgosłup wygiął mu się dygotem niepokoju, który rozsunął się dropiatością po zesztywniałym karku – potwierdzenie cudzego strachu nie zdołało przecisnąć mu się przez gardło, więc stał tylko w milczeniu, spoglądając na starszą dziewczynę w sposób tak wymowny, że chociaż nie odezwał się słowem, odpowiedź tkwiła zapisana w jego spojrzeniu; gorset, który utrzymywał go w gimnastycznych pozycjach, przybierał kształt dłoni jego matki, a on za każdym razem wyobrażał sobie, że gdyby próbował uciec, dłonie te zacisnęłyby się mocniej wokół jego piersi, wyłamując pręty żeber i odbierając mu dech. Był synem swoich rodziców – nie miał innego wyboru, jak ugiąć się pod ich wolą.
    Zazwyczaj jest gorzej – odparł w końcu, ukradkiem przykurczając i rozluźniając dłoń, na której wciąż czuł ciepło dziewczęcej skóry. – Po występach jest gorzej. – nigdy nie zastanawiał się nad tym, jak bardzo przyzwyczaił się do bólu – stawy rwały go w miejscach, gdzie przedstawienie wymuszało rozciągnięcie zdrętwiałych kończyn, lewy bark uciskał na kolebkę chrząstki, a łopatki ciążyły w górnej części placów, jakby miały przebić się przez cienką, posiniaczoną skórę; występował już ze zwichnięciami i zawsze kłaniał się na scenie tak samo, dzisiaj, stojąc naprzeciwko przerażonej twarzy nieznajomej, wyczuł jednak w piersi dolegliwy ciężar, jakby jej słowa skawaliły mu się w trzewiach, uciskając na osierdzie rozpaczliwym poczuciem zmęczenia – miał ochotę zamknąć oczy, lecz za bardzo obawiał się, że gdyby to zrobił, nigdy już by ich nie otworzył.
    Arabella zabrałaby każdego, kto mógłby okazać się przydatny – odpowiedział szorstko, nagle ściągając gniewnie brwi. – Myślisz, że ci wszyscy cyrkowcy występują, bo chcą? Bo ktoś im za to płaci? – parsknął, prawie rozbawiony, choć drżenie jego głosu sięgało bliżej obłędu niż wesołości. – Występują, bo tak im kazano. Nikt z nas nie chce tu być. – wypełniony nagłym zrywem odwagi zrobił krok do przodu, przytykając oskarżycielsko palec do mostka nieznajomej. – Wszystko, żeby ludzie tacy jak ty mogli przez chwilę dobrze się bawić. – zdał sobie sprawę, że był na nią wściekły, choć nie zauważył, kiedy emocja ta zdążyła eskalować w jego piersi. – Dobrze się bawisz? – prychnął kąśliwym, przedrzeźniającym głosem, który podłamał się u ostatniej głoski, podduszony obręczą uwięzionego w gardle płaczu. Przełknął ślinę, prostując się powoli, a jego bursztynowe spojrzenie zabłysło karcącym refleksem. – Lepiej, żebyś już poszła.
    Widzący
    Isabella de' Medici
    Isabella de' Medici
    https://midgard.forumpolish.com/t1739-isabella-de-medicihttps://midgard.forumpolish.com/t1772-isabella-de-medicihttps://midgard.forumpolish.com/t1773-maliz#18688https://midgard.forumpolish.com/f162-isabella-de-medici


    Czuła się jakby ktoś kopnął ją w żołądek, a jego treść podeszła jej do gardła - tak wzburzona już dawno nie była, ale chłopak zburzył cały jej światopogląd. Ogromny zawód ściskał jej serce, że tak umiłowana forma rozrywki okazała się robaczywym owocem, pięknym tylko z zewnętrz. Będzie musiała to sobie przemyśleć na spokojnie, choć już teraz wracały do niej mimowolnie wspomnienia, w których zauważała nieprawidłowości będąc w cyrku, ale zawsze bagatelizowała sprawę, nie poświęcając temu większej uwagi. Z drugiej strony co mogła zrobić jako dzieciak? Walczyć z całym światem, sprzeciwiać się szkodliwym organizacjom? Co to da, poza narobieniem sobie problemów? Czy miała jakiś realny wpływ na rzeczywistość?
    Chłopiec był wzburzony, przerażony i wyglądał, jakby obwiniał ją o całe zło, które go spotkało, chociaż Isabella w swojej naiwności nie miała pojęcia, jak źle dzieje się w cyrku, że wspaniała otoczka budowana przez właścicieli jest okupiona cierpieniem i krwią. W najgorszych snach nie wyobrażała sobie, by czyjś rodzic mógł tak traktować własne dziecko, by mógł je wykorzystywać i ranić, karać jakby było nic nie warte, a przecież każdy rodzic powinien kochać swoje dziecko. W idealnym świecie pewnie tak by było, a choć Isabella zdążyła zauważyć, że świat daleki jest od ideału, tak sama nigdy nie doświadczyła złego traktowania od matki czy ojca, nawinie przekładając to na życie innych. I choć pierwotnie chciała trwać w swej naiwności, oskarżyć go o kłamstwa i uciec jak najdalej, tak widząc jego zachowanie i spojrzenie, nie była w stanie mu tego zarzucić.
    - To straszne - szepnęła, ale zamiast litości, w jej oczach mógł zobaczyć rodzącą się złość - nie na niego, ale na cyrk i to, co robił niewinnym artystom, a w jakiejś mierze również na siebie, że przez tyle lat była zaślepiona zewnętrznym blaskiem. - Jak się nazywasz?
    Dopiero teraz zorientowała się, że nawet nie zna jego prawdziwego imienia, a nagle do pseudonimu artystycznego poczuła wstręt, pewna, że został wybrany przez jego podłą matkę.
    Nie mogła uwierzyć, że ktoś mógłby ją tak po prostu zabrać, porwać wbrew jej woli i zmusić do ćwiczeń, a w dalszej kolejności do występów, by zapełnić czyjąś kieszeń, gdy sama nic by z tego nie miała. Nie do wiary, że kiedyś chciała być w trupie cyrkowej i wyobrażała sobie, że to jedna wielka rodzina, która bawi się i podróżuje, przy okazji dobrze zarabiając. Zmarszczyła brwi, gdy jego złość nagle eskalowała, skierowana na niewinną acz naiwną duszyczkę, zupełnie zagubioną w tym okrutnym świecie. Nie chciała go obrazić, nie chciała już brać w tym udziału i prawdopodobnie już nigdy nie odwiedzi żadnego cyrku. Cofnęła się o pół kroku pod naporem jego słów i oskarżycielskiego gestu.
    - Nie - odparła, przełykając kluchę w gardle. Wcale dobrze się nie bawiła, ale chłopak był w tym momencie niesprawiedliwy. Owszem, poniekąd była przyczyną jego niedoli, ale to jego matka była bezpośrednim powodem, tylko ona wiedziała, co tak naprawdę się dzieje. - Większość ludzi nie ma pojęcia, że te wszystkie piękne występy są okupione bólem. Ja... myślałam, że dobrze się bawicie i uwielbiałam tu przychodzić, żeby was podziwiać. P-przepraszam.
    Opuściła wzrok na swoje buty, a policzki zapiekły ją ze wstydu, bo nagle to całe naiwne myślenie wydało jej się niesamowicie głupie. Tłumaczenie się również, szczególnie przed kimś, kto codziennie przeżywa koszmar. Widziała jakie emocje nim targają, wiedziała, że jest tylko dzieciakiem, a na jego barkach już spoczywa ogromny ciężar.
    - Chodź ze mną. Uciekaj stąd, jak najdalej. Moi rodzice na pewno pomogą, przenocują cię dopóki nie znajdziemy rozwiązania - wypaliła nagle, zaciskając palce na jego przedramieniu, jakby dotyk miał go przekonać do pomysłu. Sam w sobie był dobry i miał potencjał powodzenia, ale w praktyce może się okazać, że nie będzie łatwo zwiać z namiotu pełnego cyrkowców.
    Ślepcy
    Egon Munch
    Egon Munch
    https://midgard.forumpolish.com/t872-egon-munch#4667https://midgard.forumpolish.com/t905-egon-munch#4674https://midgard.forumpolish.com/t906-kasjmirull#4682https://midgard.forumpolish.com/f100-egon-munch


    Nie potrafił już wyobrażać sobie swojego życia w innym krajobrazie – dawniej, ilekroć kłaniał się z piedestału sceny, sięgał wzrokiem ku widowni, próbując nakleić własną fizjonomię na twarz jednego z chłopców, którzy śmiali się tak głośno, że dźwięk ten przebrzmiewał ponad gromką falą oklasków, a im dłużej się patrzył, tym bardziej rzeczywisty wydawał się troskliwy ciężar dłoni na jego lędźwiach, bliskość upragnionej, rodzicielskiej miłości. Dzieci, odprowadzane za rękę przez swoje matki i okrywane płaszczem przez kochających ojców, kierowały się w końcu w stronę wyjścia z namiotu, a on odprowadzał je wzrokiem, marząc o tym, by móc opuścić cyrkową menażerię w ten sam sposób, wyprowadzony na rześkie, sierpniowe powietrze, z domem, który mógł przyjąć go w swoje ramiona – fantazjował o puszystym dywanie rozłożonym tuż pod gorejącym kominkiem i kubku gorącej czekolady, jaką sprzedawano w całym mieście na przydrożnych stoiskach; w tych snach kładł głowę na miękkiej poduszce i pozwalał, by nakryto go kołdrą pełną ptasiego pierza, bo w ten sposób łatwiej było mu zaakceptować dziurawe płótno materaca, na którym spędzał noce, odkryty i wyziębiony. Marzenie – naiwne i zdziecinniałe – powoli przeobrażało się w zazdrość, a on zamiast ciepłej otuchy zaczynał odczuwać bolesny ucisk na linii mostka, ciężar, który z każdym występem ciągnął go coraz głębiej w dół zadrażnionego gniewu; na początku nie rozumiał swojej złości, sposobu, w jaki zaciskała pięści i ścierała szkliwo pożółkłych zaniedbaniem zębów, ulegał jej tymczasem znacznie posłuszniej niż pozostałym emocjom, szarpał się i krzyczał, dopóki ojciec nie ukracał go rygorem gorliwej brutalności, nawet wtedy piekące miejsce po wyrugowanym spod skóry gniewie wydawało mu się jednak satysfakcjonujące. Nie udawał posłuszeństwa – pod tym względem wciąż miał przewagę.
    Egon. – nie pytał o jej imię; nie miało to znaczenia. Obserwował własne emocje odbite lśniącym echem w oczach nieznajomej, niedowierzanie przeobrażające się w złość, dopiero po chwili zarumienioną nagłym uczuciem wstydu – uśmiechnął się kpiąco, powstrzymując za zębami słowa, które cisnęły mu się na język, nieprzyjemne i lżące; nienawidził każdej osoby, która przychodziła podziwiać cyrkowe występy, mierzył wzrokiem radosne, napuchnięte śmiechem twarze widzów i zaciskał szczęki, myśląc o uciszeniu każdej z nich. Jego zazdrość nabrała ciemniejszych barw i przeobraziła się w zawiść, zdolną gryźć i szarpać, aż do rozlewu krwi. Dziewczyna cofnęła się przed nim, a on wzniósł butnie brodę, oczekując, że będzie zadowolony z jej strachu – nie był. Nie był, bo czuł, że jakiś fragment jego świadomości pragnął się zgodzić, odzyskać wiarę, że mógł przekroczyć próg namiotu i zniknąć w świecie, który już o nim nie pamiętał – rozkurczył palce, po czym znów zacisnął je w pięść, przypominając sobie ciepło kobiecego nadgarstka; gniew podduszał go równie boleśnie co świadomość, że było to niemożliwe.
    Myślisz, że nie próbowałem?! – warknął, a wszystkie blizny, które pozostawiła mu na plecach klamra ojcowskiego pasa, zaczerwieniły się fantomowym pieczeniem, jakby rany próbowały otworzyć się na nowo i potwierdzić wiarygodność jego wzburzenia. – Stąd nie da się uciec, znaleźli mnie za każdym razem. – dziewczyna wsparła dłoń na jego ramieniu, a on poczuł drętwiejące ciepło, rozlewające się leniwie wzdłuż naciągniętych łopatek. – Arabella by mnie zabiła, a potem zabiłaby ciebie. Tego chcesz? – dawno przestał wierzyć w ucieczkę, a teraz, po raz kolejny wystawiony naprzeciw jej potencjału, znów poczuł jedynie bezsilną złość – na świat, na siebie, na naiwność dziewczyny, która proponowała mu ją z taką beztroską. Szarpnął się, gwałtownym gestem wyrywając ramię z ucisku jej palców, po czym cofnął się w głąb namiotu, gromiąc rozmówczynię połyskiem bursztynowego spojrzenia. – Nie wracaj tu więcej. – gdyby mógł, zapewne wyszczerzyłby kły, lecz zamiast tego usunął się w mrok; na brudnej ziemi, między wiechciami trawy, pozostał tylko błyszczący guzik, oderwany z cyrkowego stroju.

    Egon i Isabella



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.