:: Midgard :: Stare Miasto :: Plac Centralny
Bar „Alfheim”
3 posters
Mistrz Gry
Bar „Alfheim” Nie 13 Gru - 11:16
Bar „Alfheim”
Na Starym Mieście, niemal na samym Placu Centralnym, znajduje się elegancki bar, chętnie odwiedzany szczególnie przez ludzi, którzy poszukują odrobiny rozrywki i odpoczynku wśród aksamitnych, czerwonych kanap i przyćmionego światła lamp, które nadają temu miejscu przyjemnej, ciepłej atmosfery. Na regularne wizyty w tym lokalu pozwolić mogą sobie jedynie ci bardziej zamożni mieszkańcy Midgardu, którym nie szkoda talarów na eleganckie drinki i strojne dania, mimo to również ci biedniejsi galdrowie, oszczędziwszy nieco pieniędzy, pojawiają się tu sporadycznie i chociaż „Alfheim” pozwala korzystać ze swoich usług każdemu, na ludzi tych pracownicy spoglądają z nieprzychylną podejrzliwością. Obecnie miejsce to rozbudza się przede wszystkim późnymi wieczorami, w weekendy odbywają się tu natomiast spotkania literackie oraz artystyczne koncerty w duchu muzyki klasycznej.
Verner Forsberg
Re: Bar „Alfheim” Sro 20 Mar - 18:39
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
02.06.2001
Późne popołudnie było nieznośnie jasne, tak jakby dzień polarny postanowił zaistnieć na złość Vernerowi, rozregulowując jego zegar dobowy jeszcze bardziej niż menada. Obudził się w nastroju na śniadanie, ale krążąc bez celu po mieście zdecydował się w końcu na kolację w "Alfheimie", mając nadzieję że zdąży zanim bar zapełni się wieczornymi gośćmi. Niektóre kanapy były jeszcze wolne, choć zapełniły się zanim Forsberg złożył zamówienie—goście ściągnęli tu na jakiś pieprzony koncert fortepianowy. Będzie musiał się ulotnić zanim się zacznie, nie miał zamiaru zasnąć (dosłownie) przy stole.
Domówił przystawkę i ze złośliwym rozbawieniem obserwował wszystkich, którzy czekali na wolne miejsce. Może jednak skończy posiłek kwadrans po rozpoczęciu wieczornej rozrywki. Ot tak, by ktoś mógł odejść z kwitkiem. Rozczarowane miny młodych galdrów przy drzwiach były równie słodkie jak daktyle w bekonie, ale wtem zobaczył wśród nich znajomą twarz. Uniósł wysoko brwi. Przyjaźń z Halvorsenem utrzymywał jeszcze po ślubie, gdy zamierzał zdradzać żonę i zakładał towarzystwo kompana do wspólnych wypadów do barów, ale zaniedbał ją całkiem po śmierci córki gdy przestał potrzebować Einara.
Potrzeby bywają jednak zmienne.
Uśmiechnął się promiennie i wstał, by demonstracyjnie pomachać Halvorsenowi.
- Einar, przyjacielu! - porzucił dla niego daktyle w bekonie, by podejść ze swojej kanapy do drzwi. - Dosiądź się do mnie, mam sporo miejsca. Musimy nadrobić zaległości. - zaproponował, najpierw uśmiechając się promiennie do niego, a potem przesuwając przeciągłym spojrzeniem po wszystkich, którzy przybyli tutaj przed Einarem i cierpliwie czekali aż ktoś skończy posiłek.
Och, prowadząc Einara do swojego stolika wcale nie miał ochoty się śpieszyć.
- Zapraszam. - ostatnio bywał nieco bardziej oszczędny niż przez całe życie, ale póki wciąż był Forsbergiem, mógł postawić Einarowi sporo drogich drinków. Nie, żeby klejnot skandynawskiego malarstwa tego potrzebował. Verner byłby o niego zazdrosny gdyby nie fakt, że poznali się w jednej szkole i zdążył oswoić się z tymi emocjami. Jakież było zaskoczenie pewnego siebie, bogatego chłopca, gdy ludzie — a szczególnie nauczycielki i koleżanki — lgnęli do tego n i k o g o. W pierwszym odruchu miał ochotę zniszczyć Einara Halvorsena. Nawet połamał mu kiedyś na próbę wszystkie ołówki i poodkręcał po lekcji tubki z jego farbami by zaschły i by nauczycielka okrzyczała o to tego uroczego chłopca. Niestety, surowa pani Helvig współczuła Einarowi szczerze, nie wyciągnęła wobec niego żadnych konsekwencji za niechlujstwo i od razu zapewniła mu nowe materiały plastyczne. Verner był wtedy bardzo zaskoczony i zrozumiał, że mógłby nauczyć się czegoś od tego dzieciaka. Manipulował wszak ludźmi jedynie na podstawie obserwacji, a ten królik doświadczalny był bardzo intrygujący. Zazdrosny chłopiec z klanu stał się zatem bardzo miły wobec drugiego ucznia, podpatrując jego uśmiechy i zachowania i sposób w jaki rozmawiał najpierw z nauczycielkami, potem z koleżankami, a po latach z dziewczynami o bujnych dekoltach. Ku własnej frustracji, Verner nie mógł go doścignąć, ale i tak nauczył się sporo, a w miarę upływu czasu przywykł do jego towarzystwa. Chyba nawet je polubił.
Z własnej strony oferował Einarowi zlecenia, ściągi z alchemii i nawet zaproszenia na imprezy klanowe zanim Halvorsen stał się sławny i zdobył swoje. Wiedział przecież, że wszystkie przyjaźnie są transakcyjne.
- Wybacz, że się nie odzywałem, nie mogłem się otrząsnąć po śmierci żony. - wypowiedział wyćwiczoną formułkę, choć z mniejszą dawką sztucznych emocji niż choćby przy Ilmarim czy Vermundzie. Nie sądził, by Einara szczególnie to obchodziło — szczególnie, że wiedział już o czym chce z nim porozmawiać i dlatego nie mógł sprawiać wrażenia przesadnie zasmuconego wdowca. - Poczęstuj się, te daktyle są wyborne. Zamówiłem też koktajl z krewetek i zaraz wybiorę drugie danie, czego się napijesz, jak twoje wystawy, co u ciebie słychać? - zapytał na jednym wydechu. Zabębnił palcami w stół, spoglądając w przystojną twarz Einara — jedynej osoby, której nie zaszokuje następna prośba padająca z ust młodego wdowca.
- Właściwie, chciałbym się o coś poradzić. Wróciłeś kiedyś, choćby na jedną noc, do jakiejś swojej byłej? Takiej, która była na ciebie wściekła? - zapytał, zniżając głos.
Einar Halvorsen
Re: Bar „Alfheim” Sro 20 Mar - 22:36
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Zdążył zapomnieć, jak wiele miał w sobie złości - przypominała cierpki, rosnący w śródpiersiu owoc o pomarszczonej skórce, pokryty liszajem plam. Pęczniała, naciskając na kielich pulsującego serca, tak, jakby miała rozbryznąć się, okalając żółcią kąsane frustracją ciało i strawić zmiękczone trzewia. W chwilach, gdy był samotny, zaciskał bezwiednie dłonie w zgarbione schronienia pięści, marzył, aby stłuc lustro, w którym ponownie widział łagodne rysy zwodniczej, własnej fizjonomii i spływający do łydek krowi ogon, ukazujący podłość jego pochodzenia. Czasami, gdy powracały do niego przebłyski wspomnień, robiło mu się niedobrze na myśl o wszystkich kobietach oraz wszystkich mężczyznach przed którymi pochylał się, zastygając w plastycznej, poddańczej ofiarności, dlatego, że w rozszerzonych, złaknionych paszczach ich źrenic dostrzegał fantazje pragnień, dla jakich miał stać się środkiem - jedynie ulotnym środkiem do osiągnięcia celu. Lubił myśleć, że do większości zdołał dojść własną pracą, choć sukces jego kariery nie polegał na samym, wyłącznym talencie twórcy - wielu było malarzy i portrecistów o równie dobrym warsztacie, którzy nie osiągnęli tego, czego dostąpił on. Kariera wymagała poświęceń, żądała dalszych kontaktów, niekiedy wrastając brudem pod gładką oprawą gestów i wymienianej pomiędzy sobą kurtuazji. Istniały różne sposoby wkupienia się w czyjeś łaski. (…dlatego ich nienawidził, zadławiłby się tym słowem, gdyby miał je powtarzać, aby przybrało sobie należną wartość). Był od nich w pełni zależny, lgnął samoistnie do nich, nie mogąc żyć bez ich blasku, bez wygrzewania się w słońcu ich zakłamanej akceptacji, którą zyskał podobnie - bez przerwy grając i kłamiąc.
W ostatnim czasie gniew coraz częściej osiadał na jego podniebieniu. Konflikt, który miał miejsce wkrótce po Teatralnej Gali, pogrzebał go w trumnie pustki i sprawił, że coraz bardziej chciał dostąpić chaosu. Szukał ponownie krótkich, nieistotnych relacji, które jak drobne i bezwartościowe błyskotki, miały obrastać kurzem na regałach (nie)pamięci. Zwiedziony nadchodzącym koncertem, postanowił skorzystać z nieuchronnej okazji, aby ponownie móc nieudolnie zaszyć ogromną, ziejącą dziurę, naznaczoną na płótnie postrzępionej świadomości. Głos Vernera wytrącił go z początkowych rozmyślań i naniesionych planów, uniósł brwi w pytającym wyrazie konsternacji, natychmiast odwracając w odpowiedzi spojrzenie dosięgające twarzy przyjaciela. Nie umiał go nigdy rozgryźć, nie był w stanie rozdrapać tego, co schował pod powierzchnią uśmiechów, nakierowanych stwierdzeń oraz wątpliwości. Sposób, w jaki na niego patrzył miał w sobie chęć obserwacji oraz zaciekawienia, był inny od spłoszonego wzroku niektórych chłopców, kiedy zdołali odkryć, że zauważył, jak przyglądają się mu zbyt długo, z beztroskim, przymglonym rozmarzeniem.
- Moje kondolencje.
Krótka, uproszczona uprzejmość, potrzebna bardziej ze względu na samą publiczność miejsca niż namacalna, dostępna jako wyraz szczerości. Słowa spłynęły po nim bez większego wzruszenia, nie rozwijał ich, nie przystawał dłużej nad niepotrzebną sprawą. Zajął miejsce przy stoliku Vernera, przepełniony swobodną serdecznością - ukrywał jednak w kieszeniach prowadzonych rozmyślań nabytą od wielu lat podejrzliwość. Zasypany przez wysuwane spomiędzy ust przyjaciela pytania, czuł się jak przywołane, wytresowane (dobrze przez takich jak on) zwierzę. Usiądź, zostań, daj głos. Naprawdę sądził, że uzna tę dociekliwość za przejaw krystalicznego zainteresowania?
- Wszystko po staremu - powiedział krótko, nie chcąc niepotrzebnie przedłużać, czując intuicyjnie, że Verner nie chciałby o tym w danym momencie mówić. - Nie krępuj się, czekam na właściwe pytanie - zachęcił z lepką, wpuszczoną niczym pajęcza sieć arogancją - to, które aktualnie jest najbardziej naglące - czuł, że coś go trapiło, mówił szybko i proponował wiele, zupełnie, jakby natychmiast czegoś oczekiwał. Kiedy już dopiął swego powstrzymał się przed parsknięciem głośnym, nieadekwatnym śmiechem. Naprawdę? Czy rzeczywiście uważał, że miał w tym choć blady autorytet?
- Możliwe, że tak się kiedyś zdarzyło.
Nie wkroczył w żadne szczegóły. Mówił oszczędnie, początkowo próbując odnaleźć się w sytuacji, jaka została nagle zrzucona na jego barki, nie spieszył się, pośpiech był złym doradcą - i on był też złym doradcą. Gdyby miał mówić prawdę, oznajmiłby mu jedynie, że wszystko jest osiągalne - wystarczy poświata aury, pytanie brzmiało jedynie w jakiej intensywności.
- Co chciałbyś konkretnie wiedzieć?
Dopytał, zachęcając go, aby szerzej nakreślił całą sytuację.
W ostatnim czasie gniew coraz częściej osiadał na jego podniebieniu. Konflikt, który miał miejsce wkrótce po Teatralnej Gali, pogrzebał go w trumnie pustki i sprawił, że coraz bardziej chciał dostąpić chaosu. Szukał ponownie krótkich, nieistotnych relacji, które jak drobne i bezwartościowe błyskotki, miały obrastać kurzem na regałach (nie)pamięci. Zwiedziony nadchodzącym koncertem, postanowił skorzystać z nieuchronnej okazji, aby ponownie móc nieudolnie zaszyć ogromną, ziejącą dziurę, naznaczoną na płótnie postrzępionej świadomości. Głos Vernera wytrącił go z początkowych rozmyślań i naniesionych planów, uniósł brwi w pytającym wyrazie konsternacji, natychmiast odwracając w odpowiedzi spojrzenie dosięgające twarzy przyjaciela. Nie umiał go nigdy rozgryźć, nie był w stanie rozdrapać tego, co schował pod powierzchnią uśmiechów, nakierowanych stwierdzeń oraz wątpliwości. Sposób, w jaki na niego patrzył miał w sobie chęć obserwacji oraz zaciekawienia, był inny od spłoszonego wzroku niektórych chłopców, kiedy zdołali odkryć, że zauważył, jak przyglądają się mu zbyt długo, z beztroskim, przymglonym rozmarzeniem.
- Moje kondolencje.
Krótka, uproszczona uprzejmość, potrzebna bardziej ze względu na samą publiczność miejsca niż namacalna, dostępna jako wyraz szczerości. Słowa spłynęły po nim bez większego wzruszenia, nie rozwijał ich, nie przystawał dłużej nad niepotrzebną sprawą. Zajął miejsce przy stoliku Vernera, przepełniony swobodną serdecznością - ukrywał jednak w kieszeniach prowadzonych rozmyślań nabytą od wielu lat podejrzliwość. Zasypany przez wysuwane spomiędzy ust przyjaciela pytania, czuł się jak przywołane, wytresowane (dobrze przez takich jak on) zwierzę. Usiądź, zostań, daj głos. Naprawdę sądził, że uzna tę dociekliwość za przejaw krystalicznego zainteresowania?
- Wszystko po staremu - powiedział krótko, nie chcąc niepotrzebnie przedłużać, czując intuicyjnie, że Verner nie chciałby o tym w danym momencie mówić. - Nie krępuj się, czekam na właściwe pytanie - zachęcił z lepką, wpuszczoną niczym pajęcza sieć arogancją - to, które aktualnie jest najbardziej naglące - czuł, że coś go trapiło, mówił szybko i proponował wiele, zupełnie, jakby natychmiast czegoś oczekiwał. Kiedy już dopiął swego powstrzymał się przed parsknięciem głośnym, nieadekwatnym śmiechem. Naprawdę? Czy rzeczywiście uważał, że miał w tym choć blady autorytet?
- Możliwe, że tak się kiedyś zdarzyło.
Nie wkroczył w żadne szczegóły. Mówił oszczędnie, początkowo próbując odnaleźć się w sytuacji, jaka została nagle zrzucona na jego barki, nie spieszył się, pośpiech był złym doradcą - i on był też złym doradcą. Gdyby miał mówić prawdę, oznajmiłby mu jedynie, że wszystko jest osiągalne - wystarczy poświata aury, pytanie brzmiało jedynie w jakiej intensywności.
- Co chciałbyś konkretnie wiedzieć?
Dopytał, zachęcając go, aby szerzej nakreślił całą sytuację.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Verner Forsberg
Re: Bar „Alfheim” Sro 20 Mar - 23:19
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Wadą zrywania kontaktów międzyludzkich było to, jak bardzo nieprzewidywalne potrafiły być po przerwie. Nie żałował miesięcy spędzonych w piwnicy swojego domu na warzeniu trucizn i długich tygodni przemiany w ślepca, nie żałował przewartościowania priorytetów w swoim życiu. Żałował tylko chwil, które przespał oraz miesiąca po zaśnięciu małej księżniczki—wszystko od jej pogrzebu było czarną plamą, nie pamiętał nic, poza tym, że od tamtej pory żona wreszcie zaczęła patrzeć na niego z lękiem. Nie żałował, ale był z natury leniwy, lubiąc minimalizować wysiłek dzielący go od jasno wytyczonych celów. Uczenie się przyjaciół od nowa było ponowieniem tego wysiłku—jeszcze kilka lat temu rozpoznawałby nastroje Einara lepiej i dobierał słowa bardziej intuicyjnie. Ba, pewnie nawet Asterin uwodziłby lepiej, pełen wprawy po bankietach w towarzystwie przyjaciela; akurat z nim nie musiał przebywać sam na sam, bo obserwowanie go w towarzystwie fanek bywało całkiem pouczające. Minęły całe dwa tygodnie odkąd Asterin zapowiedziała, że nigdy nie wróci do jego posłania ani domu ani w ogóle i choć Verner nie spodziewał się postępów w tak krótkim czasie, to jakaś część jego była zawiedziona i zniecierpliwiona. Fakt zostania rzuconym przez kobietę, połączony z następującą niedługo potem diagnozą wyniszczającej i nieuleczalnej choroby, skonfrontowały go z czymś nowym i przerażającym, z czymś z czym nie musiał się mierzyć przez całe dotychczasowe życie. Z kompleksami. Najbliżej kompleksów był wtedy, gdy jakaś kobieta patrzyła na Einara, a nie na niego, ale nauczył się żyć z tą zagadką i próbował ją oswoić, odzyskać kontrolę. Przejścia w dorosłości otworzyły prawdziwą puszkę Pandory — złowieszczy syk w głowie, informujący go, że skoro nie zdołał zatrzymać przy sobie swojej żmijki gdy był w pełni sił, to nawet zakazana magia nie kupi teraz jej oddania. Uznał te irytujące obawy za objaw choroby, jedną z wielu mar, normalni ludzie na pewno nie musieli się mierzyć z tak okrutnymi podszeptami i na pewno nie musiał tego robić irytująco przystojny i uwielbiany i uzdolniony Einar, posągowy Einar.
A jednak, twarz przyjaciela zdradzała jakiegoś rodzaju roztargnienie; jakieś posępne emocje, które umykały na razie egocentryzmowi Vernera. Rozczarowało go, że uśmiech zdaje się odrobinę wymuszony, że w przeciwieństwie do niego Halvorsen wcale nie obejrzał się na żebrzący o miejsce przy stoliku tłumek z satysfakcją (Na Odyna, sprawiłem właśnie, że wszyscy w tym barze ci zazdroszczą, czy aż tak do tego przywykłeś?!) i to, że samemu nie potrafi ocenić czy pozorna obojętność Einara to znak, że wcale się na niego nie gniewa za milczenie czy może wręcz przeciwnie. Och, byłby zachwycony pierwszą ewentualnością, zawsze doceniał fakt, że przy Halvorsenie nie musi niczego owijać w bawełnę—ale teraz miał zbyt wiele sekretów, sekretów o wiele poważniejszych od planu odbicia dziewczyny któregokolwiek z Guildersternów i zbrukania jej w schowku w Kenaz. Musiał mieć pewność.
- Po jej śmierci zakryłem prześcieradłem twój portret. Zbyt mi o niej przypominał, czułem się jakby wciąż ze mną była. Ale niedawno zdecydowałem się go odsłonić i teraz niesie pocieszenie. - postanowił uderzyć w nutę próżności każdego artysty. Myślałem o jej portrecie, a to prawie tak, jakbym myślał o tobie, p r z y j a c i e l u. Najlepsze kłamstwa miały w sobie ziarno prawdy, a on faktycznie przez jakiś czas nie mógł patrzeć na jeden z obrazów Einara we własnej kolekcji. Na swój portret, przypominający mu o tym, jaki był niedługo po ślubie. Zdrowy (a przynajmniej nieobarczony diagnozą), wciąż silny, mający przed sobą świetlaną przyszłość. A jednak, mimo tego—i tego tak bardzo nienawidził czasem w tym portrecie, by potem zdejmować gwałtownie prześcieradło i jednak podziwiać szczerze kunszt artysty—Einar uchwycił w jego spojrzeniu coś, czego nie powinno tam być.
Żal. Smutek. Rodzaj zimnej złości.
Malował go w końcu pół roku po tym, jak Verner wypalił pieczęć na dłoni już-nie-swojej żmijki.
Zawsze był zbyt dobrym obserwatorem.
Ale uwodzicielem był jeszcze lepszym, więc Forsberg nie uznał własnego pytania za zaskakujące. Czy Halvorsen tego chciał, czy nie, osiągał imponujące wyniki—a Verner udawał się po rady tylko do (swoim zdaniem) najlepszych. Akurat dzisiejsza rozmowa spadła mu z nieba, ale emocje (których nie rozumiał i do których nie chciał się przyznać) kotłowały się w nim od dawna, czekając na ujście i na zaufanego słuchacza, a takich miał niewielu. Przy innych chłopcach z klanów samemu wchodził w rolę Einara i to on był słuchaczem.
- Dziękuję. - odpowiedział zbiorczo na jego kondolencje i gotowość rozmowy, ale nagle przechylił lekko głowę, tknięty nagłym przeczuciem.
Czy to dlatego inni tak cię uwielbiają? Einar zawsze był intruzem w ich świecie, a Verner nie znał we własnych myślach pojęcia dyplomacji i nie zamierzał nazywać tego inaczej. Pewnie nie nazwałby tego inaczej nawet gdyby Einar spytał wprost, p r z y j a c i e l o w i byłby wszak winien jakiś rodzaj szczerości. Dlatego, że jesteś tak dobrym słuchaczem, że lękają się, że poznasz ich sekrety, a zarazem kochają cię za pocieszenie, które im ofiarujesz? Dlatego, że poprzez twoje obrazy czują się tak, jakbyś ich znał, może lepiej od nich samych?
Gdy był młodszy, zauważył spojrzenia, jakimi niektórymi chłopcy obdarzają Einara i zaczął się zastanawiać, czy faktycznie niektórzy z nich mogą go kochać. Kiedyś, gdy był lekko wstawiony, przytrzymał nawet jego spojrzenie o wiele dłużej niż wypadało—ciekaw, czy zdoła tym speszyć samego Halvorsena. Nie zdołał i nie próbował już więcej, nie chcąc przekraczać granic tak opłacalnej przyjaźni i nie będąc pewnym, ile psikusów wybaczyłby mu Einar. Farby wystarczyły, choć może nigdy się o nich nie dowiedział.
Zawahał się. Einar czuł, że coś go trapiło; a on czuł, że coś trapiło Einara. Czy bardziej opłacalne będzie mówić o sobie, czy może powinien...
...albo cóż, najpierw wybierze siebie. A potem się zainteresuje, albo uda zainteresowanie. W obecności Einara musiał udawać rzadziej niż zwykle, co bezsprzecznie dowodziło wyjątkowości ich przyjaźni.
- Nie wiem, czy po staremu, jesteś coraz sławniejszy... - uśmiechnął się z dumą, to znaczy wyuczoną dumą. - Znalazłeś kiedyś tą jedyną? - to akurat szczerze go interesowało.
- Ja... - zawahał się. Einar wiedział o jego podbojach przed ślubem, ale czy wypadało przyznawać się do niekochania żony? Ach, w sumie mógł mieć dwie jedyne, więc postanowił wygodnie ominąć temat. -… spotkałem - wyśledziłem - niedawno jedną z byłych, która przypomniała mi... wiesz, jak to jest żyć. Po tragedii- - tragediach, ale wplątywanie do tego księżniczki było jakieś niesmaczne - w rodzinie popadłem w marazm i mogę z niego wyjść tylko dzięki silniejszym emocjom. - powiedział prosto z mostu i włożył sobie krewetkę do ust. - Wino białe czy czerwone, czy może niech polecą nam najdziwniejsze drinki? - zaproponował. O tym, że nie pije, powie dopiero gdy już zamówią. - W każdym razie, zdradziłem kiedyś tą dziewczynę. Byłem o nią cholernie zazdrosny i chciałem jej dopiec, sam rozumiesz. - nie był pewien, czy Einar rozumie, ale przedstawił to tak, jakby chodziło o zdradę z inną dziewczyną. - Odnowiła ze mną kontakt, ale już mi nie ufa, no może się jej nie dziwię, ale przecież byłem wtedy młodszy, a nie pozostaniemy przyjaciółmi. - to kwestia czasu, a ja jestem niecierpliwy.
A jednak, twarz przyjaciela zdradzała jakiegoś rodzaju roztargnienie; jakieś posępne emocje, które umykały na razie egocentryzmowi Vernera. Rozczarowało go, że uśmiech zdaje się odrobinę wymuszony, że w przeciwieństwie do niego Halvorsen wcale nie obejrzał się na żebrzący o miejsce przy stoliku tłumek z satysfakcją (Na Odyna, sprawiłem właśnie, że wszyscy w tym barze ci zazdroszczą, czy aż tak do tego przywykłeś?!) i to, że samemu nie potrafi ocenić czy pozorna obojętność Einara to znak, że wcale się na niego nie gniewa za milczenie czy może wręcz przeciwnie. Och, byłby zachwycony pierwszą ewentualnością, zawsze doceniał fakt, że przy Halvorsenie nie musi niczego owijać w bawełnę—ale teraz miał zbyt wiele sekretów, sekretów o wiele poważniejszych od planu odbicia dziewczyny któregokolwiek z Guildersternów i zbrukania jej w schowku w Kenaz. Musiał mieć pewność.
- Po jej śmierci zakryłem prześcieradłem twój portret. Zbyt mi o niej przypominał, czułem się jakby wciąż ze mną była. Ale niedawno zdecydowałem się go odsłonić i teraz niesie pocieszenie. - postanowił uderzyć w nutę próżności każdego artysty. Myślałem o jej portrecie, a to prawie tak, jakbym myślał o tobie, p r z y j a c i e l u. Najlepsze kłamstwa miały w sobie ziarno prawdy, a on faktycznie przez jakiś czas nie mógł patrzeć na jeden z obrazów Einara we własnej kolekcji. Na swój portret, przypominający mu o tym, jaki był niedługo po ślubie. Zdrowy (a przynajmniej nieobarczony diagnozą), wciąż silny, mający przed sobą świetlaną przyszłość. A jednak, mimo tego—i tego tak bardzo nienawidził czasem w tym portrecie, by potem zdejmować gwałtownie prześcieradło i jednak podziwiać szczerze kunszt artysty—Einar uchwycił w jego spojrzeniu coś, czego nie powinno tam być.
Żal. Smutek. Rodzaj zimnej złości.
Malował go w końcu pół roku po tym, jak Verner wypalił pieczęć na dłoni już-nie-swojej żmijki.
Zawsze był zbyt dobrym obserwatorem.
Ale uwodzicielem był jeszcze lepszym, więc Forsberg nie uznał własnego pytania za zaskakujące. Czy Halvorsen tego chciał, czy nie, osiągał imponujące wyniki—a Verner udawał się po rady tylko do (swoim zdaniem) najlepszych. Akurat dzisiejsza rozmowa spadła mu z nieba, ale emocje (których nie rozumiał i do których nie chciał się przyznać) kotłowały się w nim od dawna, czekając na ujście i na zaufanego słuchacza, a takich miał niewielu. Przy innych chłopcach z klanów samemu wchodził w rolę Einara i to on był słuchaczem.
- Dziękuję. - odpowiedział zbiorczo na jego kondolencje i gotowość rozmowy, ale nagle przechylił lekko głowę, tknięty nagłym przeczuciem.
Czy to dlatego inni tak cię uwielbiają? Einar zawsze był intruzem w ich świecie, a Verner nie znał we własnych myślach pojęcia dyplomacji i nie zamierzał nazywać tego inaczej. Pewnie nie nazwałby tego inaczej nawet gdyby Einar spytał wprost, p r z y j a c i e l o w i byłby wszak winien jakiś rodzaj szczerości. Dlatego, że jesteś tak dobrym słuchaczem, że lękają się, że poznasz ich sekrety, a zarazem kochają cię za pocieszenie, które im ofiarujesz? Dlatego, że poprzez twoje obrazy czują się tak, jakbyś ich znał, może lepiej od nich samych?
Gdy był młodszy, zauważył spojrzenia, jakimi niektórymi chłopcy obdarzają Einara i zaczął się zastanawiać, czy faktycznie niektórzy z nich mogą go kochać. Kiedyś, gdy był lekko wstawiony, przytrzymał nawet jego spojrzenie o wiele dłużej niż wypadało—ciekaw, czy zdoła tym speszyć samego Halvorsena. Nie zdołał i nie próbował już więcej, nie chcąc przekraczać granic tak opłacalnej przyjaźni i nie będąc pewnym, ile psikusów wybaczyłby mu Einar. Farby wystarczyły, choć może nigdy się o nich nie dowiedział.
Zawahał się. Einar czuł, że coś go trapiło; a on czuł, że coś trapiło Einara. Czy bardziej opłacalne będzie mówić o sobie, czy może powinien...
...albo cóż, najpierw wybierze siebie. A potem się zainteresuje, albo uda zainteresowanie. W obecności Einara musiał udawać rzadziej niż zwykle, co bezsprzecznie dowodziło wyjątkowości ich przyjaźni.
- Nie wiem, czy po staremu, jesteś coraz sławniejszy... - uśmiechnął się z dumą, to znaczy wyuczoną dumą. - Znalazłeś kiedyś tą jedyną? - to akurat szczerze go interesowało.
- Ja... - zawahał się. Einar wiedział o jego podbojach przed ślubem, ale czy wypadało przyznawać się do niekochania żony? Ach, w sumie mógł mieć dwie jedyne, więc postanowił wygodnie ominąć temat. -… spotkałem - wyśledziłem - niedawno jedną z byłych, która przypomniała mi... wiesz, jak to jest żyć. Po tragedii- - tragediach, ale wplątywanie do tego księżniczki było jakieś niesmaczne - w rodzinie popadłem w marazm i mogę z niego wyjść tylko dzięki silniejszym emocjom. - powiedział prosto z mostu i włożył sobie krewetkę do ust. - Wino białe czy czerwone, czy może niech polecą nam najdziwniejsze drinki? - zaproponował. O tym, że nie pije, powie dopiero gdy już zamówią. - W każdym razie, zdradziłem kiedyś tą dziewczynę. Byłem o nią cholernie zazdrosny i chciałem jej dopiec, sam rozumiesz. - nie był pewien, czy Einar rozumie, ale przedstawił to tak, jakby chodziło o zdradę z inną dziewczyną. - Odnowiła ze mną kontakt, ale już mi nie ufa, no może się jej nie dziwię, ale przecież byłem wtedy młodszy, a nie pozostaniemy przyjaciółmi. - to kwestia czasu, a ja jestem niecierpliwy.
Einar Halvorsen
Re: Bar „Alfheim” Nie 24 Mar - 15:34
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Nie otwierał się łatwo - nie był wciśniętym w dłonie, szeleszczącym pakunkiem przewiązanym niedbale czerwonym śladem wstążki, ustępującej po zaledwie leniwym pociągnięciu. Nie ufał Vernerowi i nie zamierzał tego nawet ukrywać, podchodząc w jego stronę badawczo niczym półdzikie zwierzę, niechętne, aby przyjmować podsunięte na dłoni smakołyki. Minęło zbyt wiele czasu, aby opierał się na łączącej ich, wykrzywionej przyjaźni, obecnie zakurzonej wiórami spiętrzonego milczenia. Dość szybko doszedł do wniosku, że cierpka determinacja musiała z irytacją zalegać pod soplem mostka rozmówcy, napotkanego zwyczajnym, bezczelnym zrządzeniem losu, w innym przypadku Verner nie odsłoniłby się przed nim tak łatwo, zwłaszcza, gdy w oczach wielu, spoglądających na niego powierzchownie ludzi był nadal pokrzywdzonym, młodym wdowcem, zanurzonym aż po wrażliwą szyję w tragicznych akapitach życiorysu. Gdyby nie był Forsbergiem, zbyłby go niewybrednym frazesem wytłumaczenia, powiedziałby mu natychmiast, że niestety-ale jest już sam umówiony, że czeka właśnie na kogoś, że muszą spotkać się później, w najlepszym wypadku stające się synonimem nigdy.
- Nie ma ludzi niezastąpionych, Vernerze - wyrzucił mu momentalnie z ponurym rozbawieniem, nie mając dzisiaj ochoty wyzewnętrzniać się odpowiedzią na pytanie, czy kiedykolwiek kochał. Nawet, gdy rzeczywiście tak było, miłość, jaką miał innym do zaoferowania, była schorowana, kaleka, drażniąco nieadekwatna przez wyuzdane tendencje i łatwość, z jaką powierzał innym swoje ciało. Nie zasługiwał na choćby cząstkę oddania powierzanego mu niekiedy przez innych, nie rozmawiali zresztą obecnie na jego temat, wszystko obracało się dookoła Vernera i bezimiennej, związanej z nim w przeszłości kobiety. Nie miał zamiaru o tym zapominać.
- Czerwone. Wytrawne.
Nie chciał dziś przedawkować alkoholu ani nadużywać gościnności dawnego przyjaciela. Powstrzymał wcześniejszą niechęć łaskoczącą go nieprzyjemnie w podniebienie - nie umiał pojąć, dlaczego Verner potrzebował od niego podpowiedzi, nie byli dłużej nastoletnimi szczeniakami, przekonanymi, że istniał jeden, złoty przepis na drogę do dziewczęcego serca. Rady, jakich miał mu udzielić nie mogły być również precyzyjne, nie znał osobiście wybranki, jaką Verner obdarzał niecierpliwymi, tętniącymi podskórnie emocjami. Możliwe, że gdyby miał wiedzieć więcej, jego odpowiedź byłaby znacznie bardziej treściwa i bezpośrednia, to jednak na dany moment nie miało najmniejszego znaczenia. Nie czuł w sobie potrzeby, aby zabiegać o podobne detale.
- Wykaż się zrozumieniem i nie wywieraj presji. Kobiety wyczuwają frustrację - wyjaśnił mu bez pośpiechu. - Podejdź do waszej znajomości bez żadnych oczekiwań, a wszystko inne wydarzy się spontanicznie. Możesz mnie teraz wyśmiać, ale tak właśnie będzie - dał Forsbergowi to, czego szukał. Wyjaśnił mu wszystko szczerze, tak, jak sam wielokrotnie postrzegał nawiązane relacje. Namolność ze strony mężczyzn była często ich zgubą, a w zacieśnianych kontaktach sam posługiwał się przede wszystkim podszeptem intuicji. Nie istniały odmienne, wzniosłe słowa porady, którymi mógłby mu pomóc. Zastukał z rozleniwieniem paznokciem w wypełniony trunkiem kieliszek, przyniesiony mu chwilę wcześniej przez kelnera. Uniósł smukłe naczynie i upił kilka łyków.
- Zadowolony? - zapytał go z rozbawioną, niewinną uszczypliwością. Czy czuł się usatysfakcjonowany otrzymaną odpowiedzią?
- Nie ma ludzi niezastąpionych, Vernerze - wyrzucił mu momentalnie z ponurym rozbawieniem, nie mając dzisiaj ochoty wyzewnętrzniać się odpowiedzią na pytanie, czy kiedykolwiek kochał. Nawet, gdy rzeczywiście tak było, miłość, jaką miał innym do zaoferowania, była schorowana, kaleka, drażniąco nieadekwatna przez wyuzdane tendencje i łatwość, z jaką powierzał innym swoje ciało. Nie zasługiwał na choćby cząstkę oddania powierzanego mu niekiedy przez innych, nie rozmawiali zresztą obecnie na jego temat, wszystko obracało się dookoła Vernera i bezimiennej, związanej z nim w przeszłości kobiety. Nie miał zamiaru o tym zapominać.
- Czerwone. Wytrawne.
Nie chciał dziś przedawkować alkoholu ani nadużywać gościnności dawnego przyjaciela. Powstrzymał wcześniejszą niechęć łaskoczącą go nieprzyjemnie w podniebienie - nie umiał pojąć, dlaczego Verner potrzebował od niego podpowiedzi, nie byli dłużej nastoletnimi szczeniakami, przekonanymi, że istniał jeden, złoty przepis na drogę do dziewczęcego serca. Rady, jakich miał mu udzielić nie mogły być również precyzyjne, nie znał osobiście wybranki, jaką Verner obdarzał niecierpliwymi, tętniącymi podskórnie emocjami. Możliwe, że gdyby miał wiedzieć więcej, jego odpowiedź byłaby znacznie bardziej treściwa i bezpośrednia, to jednak na dany moment nie miało najmniejszego znaczenia. Nie czuł w sobie potrzeby, aby zabiegać o podobne detale.
- Wykaż się zrozumieniem i nie wywieraj presji. Kobiety wyczuwają frustrację - wyjaśnił mu bez pośpiechu. - Podejdź do waszej znajomości bez żadnych oczekiwań, a wszystko inne wydarzy się spontanicznie. Możesz mnie teraz wyśmiać, ale tak właśnie będzie - dał Forsbergowi to, czego szukał. Wyjaśnił mu wszystko szczerze, tak, jak sam wielokrotnie postrzegał nawiązane relacje. Namolność ze strony mężczyzn była często ich zgubą, a w zacieśnianych kontaktach sam posługiwał się przede wszystkim podszeptem intuicji. Nie istniały odmienne, wzniosłe słowa porady, którymi mógłby mu pomóc. Zastukał z rozleniwieniem paznokciem w wypełniony trunkiem kieliszek, przyniesiony mu chwilę wcześniej przez kelnera. Uniósł smukłe naczynie i upił kilka łyków.
- Zadowolony? - zapytał go z rozbawioną, niewinną uszczypliwością. Czy czuł się usatysfakcjonowany otrzymaną odpowiedzią?
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Verner Forsberg
Re: Bar „Alfheim” Sro 3 Kwi - 14:55
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Niektóre rzeczy się nie zmieniały. Einar Halvorsen wciąż patrzył na niego tak samo jak gdy byli dziećmi: jakby był lisem niedającym się oswoić małemu księciu (tamta opowieść, obca i niewłaściwa temu światu, utkwiła jakoś Vernerowi w głowie—może dlatego, że do dziś jej nie rozumiał, zwłaszcza tego dlaczego książę nie podlewał lepiej swojej róży). Jakby jednak domyślał się, kto zniszczył jego farby, albo jakby po prostu nie dawał się nabrać na żadną ze sztuczek Vernera. Było w tej świadomości coś bardzo niewygodnego, coś co powinno skłonić Forsberga do unikania tego nazbyt przenikliwego malarza... ale (może dlatego, że poznali się jako dzieci i zanim Verner zaczął mnożyć własne grzechy) fascynacja tym fenomenem zwyciężyła nad pragmatyczną ostrożnością i Verner postanowił na siłę zaprzyjaźnić się z tamtym zagadkowym chłopcem, zamiast trzymać go na dystans. Asterin zawsze miała w oczach podobnie dziką nieufność i może właśnie dlatego, podświadomie, postanowił spytać właśnie Einara właśnie o nią.
Może dorośli i teraz powinni trzymać się na dystans, ale Forsberg wolał by niektóre rzeczy się nie zmieniały—tęsknił za stałością im bardziej choroba rozchwiewała jego psychiką i ciałem i rytmem życia—a daktyle naprawdę były pyszne. Chętnie przypomniałby sobie ulubione danie Einara i je domówił, ale był tak doskonałym przyjacielem, że nigdy go o nie nie spytał.
Spytał go za to o tą jedyną, pytanie o wiele głębsze i ciekawiące go szczerze. W zamian został uraczony frazesem, choć normalnej osoby nie powinno to zdziwić po takim czasie. Podszedł zresztą do Einara niechlujnie, zbyt beztrosko, ośmielony dawną zażyłością, z bezczelnym uśmiechem, który wytrącał z równowagi innych. Innych, ale nie Halvorsena i właśnie dlatego Verner go polubił, na swój własny, vernerowy sposób. Normalna osoba ucięłaby temat tych jedynych po zdecydowanej odpowiedzi Einara, ale Verner postanowił drążyć i nieznacznie go zmienić—tym razem, na siebie.
- Uważasz, że każdego da się zastąpić? - odparował, przechylając z uśmiechem głowę. Wyrachowane, ale szanował takie podejście. - Mam nadzieję, że to nie była aluzja. - dodał, pozwalając uśmiechowi zamrzeć, choć wiedział, że to nie była aluzja. Jeśli Einar miał do niego jakikolwiek żal, nie wypowiadałby go na głos i nie w takiej chwili—ale Verner lubił konfrontacje. - Nie byłem ostatnio - kiedykolwiek? - niezastąpionym przyjacielem. - mógłby udać wielką skruchę i powołać się na tragedię rodzinną, jak przy Ilmarim, ale obrażałoby to przenikliwość Einara, więc po prostu spoważniał. - A ty masz coraz więcej... znajomych. - dodał cicho (celowo określając ich znajomymi, przyjaźnie bogaczy z artystami nie były przecież szczere), z pozoru serdecznie, ale wprawione ucho mogło w tym dosłyszeć trochę zazdrosnej złośliwości. Stolik, daktyle, pieniądze, czerwone wino—teraz to twoja codzienność, prawda? A w latach szkolnym byłem j e d y n y m chłopcem z klanu, który zaprosiłby cię do domu. Z jednej strony szanował Einara za to, że wspiął się tak wysoko, a z drugiej było mu niewygodnie z myślą, że nie jest już mu potrzebny do niczego.
Zamówił na stół wytrawne, drogie wino—całą butelkę, której nie tknie, ale nie będzie przecież żałował Einarowi, to niekulturalne—i czarną herbatę dla siebie.
Upił łyk, nazbyt gorący i omal się nie zakrztusił, słysząc wspaniałą radę Einara.
Przez chwilę miał ochotę faktycznie się roześmiać i nawet uniósł kąciki ust do góry, ale na dźwięk słów "możesz mnie wyśmiać" powściągnął rozbawienie, bo zawsze bywał przekorny.
- Pytasz, czy zadowala mnie stek frazesów? Naprawdę albo zbyt dawno się nie widzieliśmy - w głos wkradła się lekka pretensja wobec tak nieszczerej rady, ale żartobliwa; uszczypliwość Einara poprawiła mu zresztą humor, wskazując na to, że wciąż pozostał między nimi jakiś stopień zażyłości. - albo... spotykałeś się ostatnio z głupimi gąskami. Albo to twoja uroda i talent i czarująca osobowość tak na nie działają. - westchnął, przewracając oczyma. - Ale jeśli sugerujesz, że powinienem pozostać wierny pamięci żony i nie uganiać się za dziewczętami jak szczeniak, to przyjmuję sugestię. - dodał z uśmiechem, choć głównie po to, by kryć własną reputację. Coś w wyrazie jego oczu zdradzało, że wcale nie zamierza przestać uganiać się za jakąś wcale-nie-gęsią i że zastosuje dokładnie odwrotność rady Einara.
- Rozweselisz zrozpaczonego druha opowieścią o najgłupszej gęsi, jaką ostatnio poznałeś? - zapytał, sięgając po kolejną krewetkę i nawet nie ukrywając swoich szowinistycznych poglądów. Czas na poprawę humoru, miał nadzieję, że dla nich obojga.
Może dorośli i teraz powinni trzymać się na dystans, ale Forsberg wolał by niektóre rzeczy się nie zmieniały—tęsknił za stałością im bardziej choroba rozchwiewała jego psychiką i ciałem i rytmem życia—a daktyle naprawdę były pyszne. Chętnie przypomniałby sobie ulubione danie Einara i je domówił, ale był tak doskonałym przyjacielem, że nigdy go o nie nie spytał.
Spytał go za to o tą jedyną, pytanie o wiele głębsze i ciekawiące go szczerze. W zamian został uraczony frazesem, choć normalnej osoby nie powinno to zdziwić po takim czasie. Podszedł zresztą do Einara niechlujnie, zbyt beztrosko, ośmielony dawną zażyłością, z bezczelnym uśmiechem, który wytrącał z równowagi innych. Innych, ale nie Halvorsena i właśnie dlatego Verner go polubił, na swój własny, vernerowy sposób. Normalna osoba ucięłaby temat tych jedynych po zdecydowanej odpowiedzi Einara, ale Verner postanowił drążyć i nieznacznie go zmienić—tym razem, na siebie.
- Uważasz, że każdego da się zastąpić? - odparował, przechylając z uśmiechem głowę. Wyrachowane, ale szanował takie podejście. - Mam nadzieję, że to nie była aluzja. - dodał, pozwalając uśmiechowi zamrzeć, choć wiedział, że to nie była aluzja. Jeśli Einar miał do niego jakikolwiek żal, nie wypowiadałby go na głos i nie w takiej chwili—ale Verner lubił konfrontacje. - Nie byłem ostatnio - kiedykolwiek? - niezastąpionym przyjacielem. - mógłby udać wielką skruchę i powołać się na tragedię rodzinną, jak przy Ilmarim, ale obrażałoby to przenikliwość Einara, więc po prostu spoważniał. - A ty masz coraz więcej... znajomych. - dodał cicho (celowo określając ich znajomymi, przyjaźnie bogaczy z artystami nie były przecież szczere), z pozoru serdecznie, ale wprawione ucho mogło w tym dosłyszeć trochę zazdrosnej złośliwości. Stolik, daktyle, pieniądze, czerwone wino—teraz to twoja codzienność, prawda? A w latach szkolnym byłem j e d y n y m chłopcem z klanu, który zaprosiłby cię do domu. Z jednej strony szanował Einara za to, że wspiął się tak wysoko, a z drugiej było mu niewygodnie z myślą, że nie jest już mu potrzebny do niczego.
Zamówił na stół wytrawne, drogie wino—całą butelkę, której nie tknie, ale nie będzie przecież żałował Einarowi, to niekulturalne—i czarną herbatę dla siebie.
Upił łyk, nazbyt gorący i omal się nie zakrztusił, słysząc wspaniałą radę Einara.
Przez chwilę miał ochotę faktycznie się roześmiać i nawet uniósł kąciki ust do góry, ale na dźwięk słów "możesz mnie wyśmiać" powściągnął rozbawienie, bo zawsze bywał przekorny.
- Pytasz, czy zadowala mnie stek frazesów? Naprawdę albo zbyt dawno się nie widzieliśmy - w głos wkradła się lekka pretensja wobec tak nieszczerej rady, ale żartobliwa; uszczypliwość Einara poprawiła mu zresztą humor, wskazując na to, że wciąż pozostał między nimi jakiś stopień zażyłości. - albo... spotykałeś się ostatnio z głupimi gąskami. Albo to twoja uroda i talent i czarująca osobowość tak na nie działają. - westchnął, przewracając oczyma. - Ale jeśli sugerujesz, że powinienem pozostać wierny pamięci żony i nie uganiać się za dziewczętami jak szczeniak, to przyjmuję sugestię. - dodał z uśmiechem, choć głównie po to, by kryć własną reputację. Coś w wyrazie jego oczu zdradzało, że wcale nie zamierza przestać uganiać się za jakąś wcale-nie-gęsią i że zastosuje dokładnie odwrotność rady Einara.
- Rozweselisz zrozpaczonego druha opowieścią o najgłupszej gęsi, jaką ostatnio poznałeś? - zapytał, sięgając po kolejną krewetkę i nawet nie ukrywając swoich szowinistycznych poglądów. Czas na poprawę humoru, miał nadzieję, że dla nich obojga.
Einar Halvorsen
Re: Bar „Alfheim” Nie 7 Kwi - 19:26
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Problemem nie jest głupota, problemem nie jest naiwność. Nie stanowią problemu, gdy tworzą jedynie skutek. Dokładnie w tym tkwi esencja jego potworności - zepsucia, które odkłada się ściemniałymi grudami w loży miękkiego szpiku. Piękno jego sylwetki jest atrakcyjnym kłamstwem, mgła aury, narzucona na skórę jak niewidzialne płótno ociera się, wyszukując przewrażliwionych, podatnych szeregów zmysłów i dziesiątkując natychmiast ich falangę. Rozsądek w jednym, kapryśnym błyśnięciu chwili staje się otępiały, rozpuszcza się jak pod żrącą, rozlaną z fiolki trucizną. Trucizna - coś, co powinno być doskonale znane Vernerowi. Problemem nie jest głupota. Większość osób, odciskających na nim piętno obecności, cieszyła się pozytywną opinią na temat swojej rozważności, niektórzy mieli małżeństwa, pozornie szczęśliwe i kochające się w pełni zrozumienia. Dopiero przy nim ich świat momentalnie pękał, tak jak mydlana bańka, jaskrawa, mieniąca się stadami kolorów pod baldachimem światła. Zmieniali się, czasami niemal drastycznie, zmieniali się, ujawniając drzemiące dotąd słabości.
Nie miał zamiaru zgniatać pomiędzy zębami nieznacznej, wytrącającej się irytacji i z powrotem przełykać jej do wnętrzności ciała. Verner nic nie pojmował albo przynajmniej sprawiał takie wrażenie, sprowadzając całą jego wypowiedź do mieszanki frazesów - którą, owszem, była, jednak nie byłby w stanie postąpić w odmienny sposób podczas narzuconej na jego barki sytuacji. To nie było zaklęcie, to nie była alchemia, że wystarczyło postąpić zgodnie z instrukcjami przepisu, aby osiągnąć jasny, oczekiwany skutek. Podjudzony dodatkowo ponurym, nieprzyjemnym nastrojem udzielającym się po konfrontacji z Villemo, postanowił nie pozostawić stwierdzeń przyjaciela bez echa. Nawet, jeśli Verner pochodził z szanowanej rodziny, nie oznaczało to, że powinien przytakiwać na każde jego stwierdzenie, zwłaszcza, kiedy nie był zależny od jego klanu, rozwijając się dzięki mecenatowi Ahlströmów.
- Czego więcej miałbyś się spodziewać? - Zapytał z identycznym zabarwieniem wesołości. Dawno się nie widzieli i sam nie umiał przewidzieć, czego Fosberg od niego oczekiwał, jak jego zdaniem powinna brzmieć wartościowa rada. Z całą pewnością nie sugerował mu żadnej, świętobliwej wstrzemięźliwości. Verner miał mimo tego rację - nie powinien podchodzić do sytuacji jak uczęszczający do akademii szczeniak. Nie miał zamiaru mamić go złotymi formułami na wzbudzenie zainteresowania płci przeciwnej, głównie dlatego, że takie nie istniały, a on sam odnajdywał się w relacjach z zupełną spontanicznością, słuchając jedynie własnych podszeptów intuicji.
- Chciałem tylko przypomnieć, że każda twoja nachalność przybierze odwrotny skutek - zniżył jeszcze ton głosu, nachylając się z szyderczą poufałością w kierunku przyjaciela - aż ostatecznie ona wybierze kogoś innego - wbijał słowa jak szpilki z pełną premedtacją, ze zgryźliwą świadomością, jakie może napotkać konsekwencje - kto zdoła spełnić jej oczekiwania - zakończył, podwijając kąciki ust w nieco szerszym uśmiechu. Był wyjątkowo niewdzięczny, ale nie czuł się winny - swój sukces zawdzięczał przede wszystkim osobistym staraniom. Ludzie robili dla niego nawet absurdalne rzeczy, był w stanie sprawić, żeby nagle ustąpili mu swego miejsca w lokalu albo zaprosili do swojego towarzystwa.
- Muszę cię rozczarować - odpowiedział z przekąsem - ostatnio poznawałem same mądre.
Nie miał zamiaru zgniatać pomiędzy zębami nieznacznej, wytrącającej się irytacji i z powrotem przełykać jej do wnętrzności ciała. Verner nic nie pojmował albo przynajmniej sprawiał takie wrażenie, sprowadzając całą jego wypowiedź do mieszanki frazesów - którą, owszem, była, jednak nie byłby w stanie postąpić w odmienny sposób podczas narzuconej na jego barki sytuacji. To nie było zaklęcie, to nie była alchemia, że wystarczyło postąpić zgodnie z instrukcjami przepisu, aby osiągnąć jasny, oczekiwany skutek. Podjudzony dodatkowo ponurym, nieprzyjemnym nastrojem udzielającym się po konfrontacji z Villemo, postanowił nie pozostawić stwierdzeń przyjaciela bez echa. Nawet, jeśli Verner pochodził z szanowanej rodziny, nie oznaczało to, że powinien przytakiwać na każde jego stwierdzenie, zwłaszcza, kiedy nie był zależny od jego klanu, rozwijając się dzięki mecenatowi Ahlströmów.
- Czego więcej miałbyś się spodziewać? - Zapytał z identycznym zabarwieniem wesołości. Dawno się nie widzieli i sam nie umiał przewidzieć, czego Fosberg od niego oczekiwał, jak jego zdaniem powinna brzmieć wartościowa rada. Z całą pewnością nie sugerował mu żadnej, świętobliwej wstrzemięźliwości. Verner miał mimo tego rację - nie powinien podchodzić do sytuacji jak uczęszczający do akademii szczeniak. Nie miał zamiaru mamić go złotymi formułami na wzbudzenie zainteresowania płci przeciwnej, głównie dlatego, że takie nie istniały, a on sam odnajdywał się w relacjach z zupełną spontanicznością, słuchając jedynie własnych podszeptów intuicji.
- Chciałem tylko przypomnieć, że każda twoja nachalność przybierze odwrotny skutek - zniżył jeszcze ton głosu, nachylając się z szyderczą poufałością w kierunku przyjaciela - aż ostatecznie ona wybierze kogoś innego - wbijał słowa jak szpilki z pełną premedtacją, ze zgryźliwą świadomością, jakie może napotkać konsekwencje - kto zdoła spełnić jej oczekiwania - zakończył, podwijając kąciki ust w nieco szerszym uśmiechu. Był wyjątkowo niewdzięczny, ale nie czuł się winny - swój sukces zawdzięczał przede wszystkim osobistym staraniom. Ludzie robili dla niego nawet absurdalne rzeczy, był w stanie sprawić, żeby nagle ustąpili mu swego miejsca w lokalu albo zaprosili do swojego towarzystwa.
- Muszę cię rozczarować - odpowiedział z przekąsem - ostatnio poznawałem same mądre.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Verner Forsberg
Re: Bar „Alfheim” Czw 11 Kwi - 12:19
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Trucizny zawsze go fascynowały, pociągały, intrygowały. Karmił się mitami o tym, że Forsbergowie są na nie odporni i choć nie był aż takim ryzykantem by naprawdę przetestować Oddech Orma bez antidotum pod ręką to wychodził z założenia, że tak czy siak można się na nie uodpornić i od lat testował różne mikro-dawki oraz kosztował smaku płatków konwalii. Był zdolny i alchemia przychodziła mu łatwo—niewątpliwie również dzięki przywilejowi dorastania u boku ojca-profesora i dostępowi do najlepszych książek, najlepszych ingrediencji, najlepszych kociołków i tak dalej—a to tylko napędzało jego aroganckie (i właściwie słuszne) przekonanie, że jest zdolny zrozumieć działanie każdej trucizny.
Tyle, że Einara nigdy nie zrozumiał. Widział, jak reagowali na niego inni, ale nie potrafił tego nazwać. Nie nazwał go nigdy świadomie trującym, ale może przeczuwał to intuicyjnie. Zresztą, czy trzeba było wielkiej intuicji by zauważyć, ile złamanych serc i dumy pozostawia za sobą ten piękny artysta? W młodości Verner też czerpał z tego rozrywkę; prawdopodobnie ciesząc się upokorzonymi dziewczętami o wiele bardziej od Einara (czy Einara kiedykolwiek to cieszyło?); ale nigdy nie dorównał mu w popularności. Czerpał za to perwersyjną przyjemność z obserwowania jak Halvorsen wpływa na innych—innych, nie jego, bo uważał się za odpornego na tego rodzaju truciznę jak prawdziwy Forsberg; nawet jeśli ta odporność wynikała tylko ze skaz na psychice i prozaicznego faktu, że akurat na mężczyzn nie patrzył nigdy w ten sposób. Co więcej, Halvorsen wydawał się równie odporny na kłamstewka i urok i pieniądze samego Vernera—co uderzało Forsberga szczególnie dzisiaj (czy płacą ci tyle, że patrzysz na mnie jak na byle kogo, parweniuszu? - pomyślał z irytacją, zauważając milczenie w odpowiedzi na swoje aluzje). I tak tkwili w tym impasie, który powinien Forsberga irytować, ale niezmiennie f a s c y n o w a ł. Może i znosił jakoś aurę o której nie wiedział, nie znosił za to nierozwiązanych zagadek.
- Czegoś równie przenikliwego jak twoje obrazy, a nie powierzchownego jak gazety plotkarskie. - odparował równie wesoło (wesołość zawsze udawał doskonale), gdy Einar zapytał czego się spodziewał. Zmrużył oczy, unosząc podbródek nieco wyzywająco. Nie wątpię, że niektórzy spijaliby z twoich ust każdy frazes, że dziennikarki obwieściłyby cię geniuszem i filozofem, ale nie obrażaj m o j e j inteligencji, przyjacielu.
Halvorsen nachylił się poufale (Verner nie drgnął, przyjmując jego bliskość), jakby w istocie miał udzielić mu jakiejś złotej rady i...
...oczy Forsberga rozszerzyły się z zaskoczeniem, bo czego jak czego, ale nie spodziewał się dziś złośliwości. W pierwszej chwili rozciągnął usta w zadowolonym uśmiechu, bo zawsze cenił dobrą szpilę i w odwadze Halvorsena było coś zaskakująco odświeżającego. W Kenaz mało kto miał odwagę nie zgadzać się z Vernerem, w Kruczej Straży było cholernie nudno, a od śmierci żony (i nie tylko żony, ale o nie będzie o tym myślał) wszyscy chodzili wokół niego na paluszkach. Tyle, że uśmiech zastygł na jego twarzy w lekkim grymasie, a oczy błysnęły lodem, gdy szpila okazała się zbyt celna.
Einar nie mógł wiedzieć o tym, że przyprawiła mu rogi z całym pieprzonym Przesmykiem Lokiego.
Nie mógł wiedzieć o tym, że pragnął jej jeszcze bardziej odkąd go odrzuciła (a może mógł się tego domyślić…?) ani że korcił go nawet rytuał zapomnienia.
Nie mógł wiedzieć, że w istocie powinna wybrać kogoś odpowiedniego — kogoś, kto zdoła ją chronić przez najbliższe dekady, a nie dekadę.
A jednak powiedział to wszystko i jednak zabolało.
- Kto inny - zaczął lodowato, dolewając sobie wina wbrew początkowemu założeniu abstynencji - zdołałby spełnić oczekiwania kobiety? Sugerujesz, że mam za mało pieniędzy, klasy, urody? - rzucił z udawaną lekkością. - Obydwoje zbyt dobrze wiemy, że one niekoniecznie zwracają uwagę na charakter. - dodał złośliwie, wyginając usta w porozumiewawczym, choć wymuszonym uśmieszku. Gdy miał szesnaście lat i pierwszy raz skradł dziewczęcą cnotę w toalecie w Laguz (z wyboru miejsca nie był obecnie dumny, z wyboru kochanki też—nie zależało mu na niej, zatruł ją słodkimi słówkami, bo mógł), Einar był pierwszą osobą, której niby mimochodem się pochwalił.
- Och. Zatem mam ci winszować mądrego towarzystwa czy współczuć pustego łoża? - upewnił się z udawanym współczuciem, z tym rodzajem humoru, do którego Einar przywykł i którym usiłował teraz zakryć własne niepowodzenie sercowe. - Któraś z kobiet tutaj na pewno jest głupią gęsią. - skwitował, spoglądając wzrokiem drapieżnika na te oczekujące na stolik przy wejściu. Jeden gest, serdeczny uśmiech, trochę gry aktorskiej, a dosiadłyby się tutaj i byłyby ich. Tyle, że Verner wcale tego nie chciał (chciał tej, której mieć nie mógł); a Einar, wielki i przystojny i wszechwiedzący Einar, też nie sprawiał wrażenia zainteresowanego. Na słodycz dawkowaną w nadmiarze też można się uodpornić. Jakich wrażeń potrzeba ci teraz, przyjacielu?
Tyle, że Einara nigdy nie zrozumiał. Widział, jak reagowali na niego inni, ale nie potrafił tego nazwać. Nie nazwał go nigdy świadomie trującym, ale może przeczuwał to intuicyjnie. Zresztą, czy trzeba było wielkiej intuicji by zauważyć, ile złamanych serc i dumy pozostawia za sobą ten piękny artysta? W młodości Verner też czerpał z tego rozrywkę; prawdopodobnie ciesząc się upokorzonymi dziewczętami o wiele bardziej od Einara (czy Einara kiedykolwiek to cieszyło?); ale nigdy nie dorównał mu w popularności. Czerpał za to perwersyjną przyjemność z obserwowania jak Halvorsen wpływa na innych—innych, nie jego, bo uważał się za odpornego na tego rodzaju truciznę jak prawdziwy Forsberg; nawet jeśli ta odporność wynikała tylko ze skaz na psychice i prozaicznego faktu, że akurat na mężczyzn nie patrzył nigdy w ten sposób. Co więcej, Halvorsen wydawał się równie odporny na kłamstewka i urok i pieniądze samego Vernera—co uderzało Forsberga szczególnie dzisiaj (czy płacą ci tyle, że patrzysz na mnie jak na byle kogo, parweniuszu? - pomyślał z irytacją, zauważając milczenie w odpowiedzi na swoje aluzje). I tak tkwili w tym impasie, który powinien Forsberga irytować, ale niezmiennie f a s c y n o w a ł. Może i znosił jakoś aurę o której nie wiedział, nie znosił za to nierozwiązanych zagadek.
- Czegoś równie przenikliwego jak twoje obrazy, a nie powierzchownego jak gazety plotkarskie. - odparował równie wesoło (wesołość zawsze udawał doskonale), gdy Einar zapytał czego się spodziewał. Zmrużył oczy, unosząc podbródek nieco wyzywająco. Nie wątpię, że niektórzy spijaliby z twoich ust każdy frazes, że dziennikarki obwieściłyby cię geniuszem i filozofem, ale nie obrażaj m o j e j inteligencji, przyjacielu.
Halvorsen nachylił się poufale (Verner nie drgnął, przyjmując jego bliskość), jakby w istocie miał udzielić mu jakiejś złotej rady i...
...oczy Forsberga rozszerzyły się z zaskoczeniem, bo czego jak czego, ale nie spodziewał się dziś złośliwości. W pierwszej chwili rozciągnął usta w zadowolonym uśmiechu, bo zawsze cenił dobrą szpilę i w odwadze Halvorsena było coś zaskakująco odświeżającego. W Kenaz mało kto miał odwagę nie zgadzać się z Vernerem, w Kruczej Straży było cholernie nudno, a od śmierci żony (i nie tylko żony, ale o nie będzie o tym myślał) wszyscy chodzili wokół niego na paluszkach. Tyle, że uśmiech zastygł na jego twarzy w lekkim grymasie, a oczy błysnęły lodem, gdy szpila okazała się zbyt celna.
Einar nie mógł wiedzieć o tym, że przyprawiła mu rogi z całym pieprzonym Przesmykiem Lokiego.
Nie mógł wiedzieć o tym, że pragnął jej jeszcze bardziej odkąd go odrzuciła (a może mógł się tego domyślić…?) ani że korcił go nawet rytuał zapomnienia.
Nie mógł wiedzieć, że w istocie powinna wybrać kogoś odpowiedniego — kogoś, kto zdoła ją chronić przez najbliższe dekady, a nie dekadę.
A jednak powiedział to wszystko i jednak zabolało.
- Kto inny - zaczął lodowato, dolewając sobie wina wbrew początkowemu założeniu abstynencji - zdołałby spełnić oczekiwania kobiety? Sugerujesz, że mam za mało pieniędzy, klasy, urody? - rzucił z udawaną lekkością. - Obydwoje zbyt dobrze wiemy, że one niekoniecznie zwracają uwagę na charakter. - dodał złośliwie, wyginając usta w porozumiewawczym, choć wymuszonym uśmieszku. Gdy miał szesnaście lat i pierwszy raz skradł dziewczęcą cnotę w toalecie w Laguz (z wyboru miejsca nie był obecnie dumny, z wyboru kochanki też—nie zależało mu na niej, zatruł ją słodkimi słówkami, bo mógł), Einar był pierwszą osobą, której niby mimochodem się pochwalił.
- Och. Zatem mam ci winszować mądrego towarzystwa czy współczuć pustego łoża? - upewnił się z udawanym współczuciem, z tym rodzajem humoru, do którego Einar przywykł i którym usiłował teraz zakryć własne niepowodzenie sercowe. - Któraś z kobiet tutaj na pewno jest głupią gęsią. - skwitował, spoglądając wzrokiem drapieżnika na te oczekujące na stolik przy wejściu. Jeden gest, serdeczny uśmiech, trochę gry aktorskiej, a dosiadłyby się tutaj i byłyby ich. Tyle, że Verner wcale tego nie chciał (chciał tej, której mieć nie mógł); a Einar, wielki i przystojny i wszechwiedzący Einar, też nie sprawiał wrażenia zainteresowanego. Na słodycz dawkowaną w nadmiarze też można się uodpornić. Jakich wrażeń potrzeba ci teraz, przyjacielu?
Einar Halvorsen
Re: Bar „Alfheim” Sob 13 Kwi - 16:24
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Bliskość nie stanowiła nigdy przesadnego wyzwania - dotyk, opływający jedynie powierzchnię skóry, fizyczna, płytka przyjemność, nie były niczym szczególnym. Kilka rzuconych westchnień, ciało przyjmujące zachłannie drugą, naprężoną obecność, szept urywany wraz z nasilonym oddechem, usta pochwycone w łapczywą pułapkę pocałunku - żadne z nich nie mieniły się mianem wyjątkowości. Prawdziwą sztuką było dosięgnąć człowieka głębiej, pod miękką architekturą powłok, pod wzniesieniami kości, pod rozedrganym sercem, tam, gdzie ukrywał łamliwą esencję swojej duszy, tam, gdzie skrywała się jego rzeczywista wrażliwość. Docierać do świadomości, do samych korzeni myśli, do gruntu jego jestestwa, pozostać tam, znacznie dłużej, utrzymać kogoś przy sobie. Wszystkie odmienne, pozorne definicje podbojów, nie odgrywały roli. Rozumiał to doskonale, sam pogrążając się często w wulgarnych, brudnych tendencjach. Rozumiał to doskonale, nie uważając cudzych, palących ulotnie pragnień za osiągnięty sukces. Rozumiał wprost doskonale, że wkrótce każde z nich uwolni się ze spiętrzonych, wzburzonych fałdów pościeli i uda się w swoją stronę. Pomiędzy oprawą ścian pozostanie cisza.
- Wybacz - przyznał w zupełności nieszczerze - z twojego opisu nie wynikało, że jest jedynie jedną z wielu - w swoich wymianach zdań byli zawsze uczciwi. Złośliwy przytyk w zamian za drugi przytyk. Słowo przeciwko słowu, zawsze naostrzone i trafne. Puste łoże nie stanowiło problemu w znaczeniu, jakiego Verner mógłby się spodziewać. Problemem była przede wszystkim samotność, samotność w tłumie, samotność pośród nietrwałych, nawiązanych relacji. Każdy z małżonków wracał później do stabilności rodziny, nawet, gdy zostawała przesiąknięta do resztek zdradą i fałszem. Każdy z przedstawicieli klanu nie był skłonny porzucić wygód swojej rodziny. Każde zachowanie osoby było przewidywalne, wracali, zawsze wracali. Niekiedy czuł, że ludzie nieświadomie go nienawidzą - nie był nigdy ich częścią. Wystarczyłby jeden powód, jedno proste wyznanie, ogon, który kołysałby się w otwartej bezczelności. Zrobiliby wtedy wiele, aby go całkiem zniszczyć, aby o nim zapomnieć, aby mu udowodnić, że jego miejsce jest gdzie indziej - nie u nich.
- Na pewno - pokiwał głową. - Tak samo jak któryś z mężczyzn jest idiotą - zakończył stłumionym poufale głosem, podwijając kąciki warg w uśmiechu. Chciał uczestniczyć w proponowanej mu, mało jasnej grze na własnych zasadach. Był przepełniony od absurdów, pozornie doceniał innych i nie traktował ich przedmiotowo, chociaż nie wahał się wykorzystać ich pożądania i słabości, aby później oddalić się, uciec, unikając przyjmowania najmniejszych konsekwencji. Brzydził się mimo tego identycznym słownictwem - jeszcze w Akademii słyszał w jaki sposób chłopcy wypowiadali się na temat swoich rówieśniczek. Mówili o nich w taki sposób, w jaki myśliwi rozmawiają o zwierzynie, przyprawiając niewybredne stwierdzenia salwami grzechodzącego śmiechu - stawały się tylko mięsem, miękkim, podatnym lub żylastym. Sam wielokrotnie doświadczał podobnego traktowania, gdy chciwe dłonie, nie oczekując nawet na cichy pomruk przyzwolenia, przypierały go natychmiast do ściany, zatrzymywały się na biodrach i lędźwiach, szarpały za klamrę paska ustępującą z metalicznym zgrzytem.
- Twoje towarzystwo, Vernerze, wystarcza mi w zupełności - zapewnił swojego (niekoniecznie) przyjaciela. Czasami zastanawiał się, czy byli bardziej wrogami niż oddanymi sobie przyjaciółmi. Kobiety, przechodzące przez zatłoczoną salę, obejmowały ich wścibskim, zaciekawionym wzrokiem. Wystarczyło jedynie blade zaproszenie, niewielki gest, by pozyskać kolejne towarzystwo.
- A ty? Może szukasz obecnie czegoś więcej? - dopytał. - Każdy z nas potrzebuje odrobiny odprężenia - przypomniał lekkim półgłosem. Verner miał w sobie wiele niejasnych, trudnych do rozszyfrowania emocji. Nie był w stanie rozwiązać ich zagadki, chociaż odczuwał ich zatłoczoną obecność. Może to właśnie Forsberg potrzebował o wiele bardziej od niego ukojenia dla frustrujących go, niespełnionych odczuć? A może nic nie było w stanie już mu pomóc, ocalić go przed zniszczeniem, nieuchronnym jak treść wyroku przeznaczenia? Nie musiał wcale podjudzać go bezpośrednio, by odczuć satysfakcję czerpaną przez swoją huldrzą naturę. Przeczuwał, że Verner nie był zainteresowany przedstawicielami swojej płci, jednak w otoczeniu nietrudno byłoby spostrzec którąś z zaintrygowanych kobiet. Przyglądał się, zaciekawiony - zwyczajnie - mającą nadejść reakcją.
- Wybacz - przyznał w zupełności nieszczerze - z twojego opisu nie wynikało, że jest jedynie jedną z wielu - w swoich wymianach zdań byli zawsze uczciwi. Złośliwy przytyk w zamian za drugi przytyk. Słowo przeciwko słowu, zawsze naostrzone i trafne. Puste łoże nie stanowiło problemu w znaczeniu, jakiego Verner mógłby się spodziewać. Problemem była przede wszystkim samotność, samotność w tłumie, samotność pośród nietrwałych, nawiązanych relacji. Każdy z małżonków wracał później do stabilności rodziny, nawet, gdy zostawała przesiąknięta do resztek zdradą i fałszem. Każdy z przedstawicieli klanu nie był skłonny porzucić wygód swojej rodziny. Każde zachowanie osoby było przewidywalne, wracali, zawsze wracali. Niekiedy czuł, że ludzie nieświadomie go nienawidzą - nie był nigdy ich częścią. Wystarczyłby jeden powód, jedno proste wyznanie, ogon, który kołysałby się w otwartej bezczelności. Zrobiliby wtedy wiele, aby go całkiem zniszczyć, aby o nim zapomnieć, aby mu udowodnić, że jego miejsce jest gdzie indziej - nie u nich.
- Na pewno - pokiwał głową. - Tak samo jak któryś z mężczyzn jest idiotą - zakończył stłumionym poufale głosem, podwijając kąciki warg w uśmiechu. Chciał uczestniczyć w proponowanej mu, mało jasnej grze na własnych zasadach. Był przepełniony od absurdów, pozornie doceniał innych i nie traktował ich przedmiotowo, chociaż nie wahał się wykorzystać ich pożądania i słabości, aby później oddalić się, uciec, unikając przyjmowania najmniejszych konsekwencji. Brzydził się mimo tego identycznym słownictwem - jeszcze w Akademii słyszał w jaki sposób chłopcy wypowiadali się na temat swoich rówieśniczek. Mówili o nich w taki sposób, w jaki myśliwi rozmawiają o zwierzynie, przyprawiając niewybredne stwierdzenia salwami grzechodzącego śmiechu - stawały się tylko mięsem, miękkim, podatnym lub żylastym. Sam wielokrotnie doświadczał podobnego traktowania, gdy chciwe dłonie, nie oczekując nawet na cichy pomruk przyzwolenia, przypierały go natychmiast do ściany, zatrzymywały się na biodrach i lędźwiach, szarpały za klamrę paska ustępującą z metalicznym zgrzytem.
- Twoje towarzystwo, Vernerze, wystarcza mi w zupełności - zapewnił swojego (niekoniecznie) przyjaciela. Czasami zastanawiał się, czy byli bardziej wrogami niż oddanymi sobie przyjaciółmi. Kobiety, przechodzące przez zatłoczoną salę, obejmowały ich wścibskim, zaciekawionym wzrokiem. Wystarczyło jedynie blade zaproszenie, niewielki gest, by pozyskać kolejne towarzystwo.
- A ty? Może szukasz obecnie czegoś więcej? - dopytał. - Każdy z nas potrzebuje odrobiny odprężenia - przypomniał lekkim półgłosem. Verner miał w sobie wiele niejasnych, trudnych do rozszyfrowania emocji. Nie był w stanie rozwiązać ich zagadki, chociaż odczuwał ich zatłoczoną obecność. Może to właśnie Forsberg potrzebował o wiele bardziej od niego ukojenia dla frustrujących go, niespełnionych odczuć? A może nic nie było w stanie już mu pomóc, ocalić go przed zniszczeniem, nieuchronnym jak treść wyroku przeznaczenia? Nie musiał wcale podjudzać go bezpośrednio, by odczuć satysfakcję czerpaną przez swoją huldrzą naturę. Przeczuwał, że Verner nie był zainteresowany przedstawicielami swojej płci, jednak w otoczeniu nietrudno byłoby spostrzec którąś z zaintrygowanych kobiet. Przyglądał się, zaciekawiony - zwyczajnie - mającą nadejść reakcją.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Verner Forsberg
Re: Bar „Alfheim” Pon 29 Kwi - 15:59
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
- Tak ją opisałem? - wzruszył ramionami z uśmiechem tak lekkim, że trudno byłoby dostrzec nieszczerość tego grymasu pod dopracowywaną latami do perfekcji maską. Tyle, że Einar znał go od dziecka. Tyle, że Einar zdawał się czasem widzieć więcej i chyba wcale nie wynikało to ze stażu znajomości — Verner uczył się przecież kłamać od dziecka, okłamywać rodziców i krewnych i przyjaciół i opiekunki i nauczycielki lamentujące nad wyschniętymi farbami. Czasami zdawało mu się, że tylko starszy brat widzi go prawdziwie, ale przebłyski jeszcze boleśniejszej prawdy dostrzegł w swoim portrecie spod pędzla Einara. Wpakował sobie do ust kolejną krewetkę, mając nadzieję, że sos zmyje z jego ust nieokreśloną gorycz. Asterin nie była jedną z wielu, ale i tak nie podobało mu się, że opisał ją nazbyt sentymentalnie albo że Einar wyczytał z jego tonu zbyt wiele. Pewna doza irytacji była znajoma—odczuwał ją odkąd nauczycielka wzięła kiedyś stronę Einara a nie jego, odczuwał ją w ich wyimaginowanej rywalizacji o względy kobiety, której nie mógł wygrać i która samemu Halvorsenowi była chyba obojętna — ale niepokój, jaki wkradł się w oswojone już emocje był nowy i niewygodny.
Pogodził się z tym, że nie może zapomnieć o małej żmii, ale i tak nie chciał żeby było to widać. Czy jeśli zdradził się przed Halvorsenem, to przed nią również? I co, jeśli Einar miał rację i desperacja zrazi ją jeszcze bardziej?
Najwyraźniej, pomimo usilnych prób wznoszenia barier, Einar i tak zdołał zatruć jego myśli. Zbyt wiele czasu nie rozmawiali — czy to przyjaciel podszkolił się we wbijaniu szpil tam, gdzie bolało, czy też sam Verner wypadł z wprawy? Chciał wierzyć, że miesiące spędzone w domunad truciznami i magią zakazaną w żałobie wcale nie sprawiły, że jego obycie towarzyskie lekko zaśniedziało; chciał wierzyć, że menada wcale nie zatruwa jego myśli, a milisekundowe ataki choroby nie sprawiają, że traci pewność siebie w konwersacji — ale choć uparcie w to nie wierzył, to i tak sięgnął po wino i upił łyk z nieco kwaśną miną i z ulgą zadowoleniem zmienił temat na inne gęsi. Udawał, że nie widzi, że jego dobór słownictwa i metafor razi Einara, albo może nauczył się tego nie dostrzegać. O kobietach zaczął wyrażać się przy nim pogardliwie bardzo wcześnie, chyba wtedy, gdy jakaś z koleżanek wybrała Halvorsena, a on próbował udawać, że wcale go to nie ruszyło. Nie był taki przy matce czy ciotkach z klanu, ale zbyt długo grał tą rolę przy Einarze by przestać.
Uniósł lekko brwi i uśmiechnął się szyderczo, idiotą? Przechylił lekko głowę, z zaciekawieniem zastanawiając się, ile osiągnął już Einar i czy ośmieliłby się nazwać idiotą jego.
- Na pewno. - udał, że nie zrozumiał potencjalnej aluzji i wymownym spojrzeniem przeciągnął po samotnym, łysym facecie siedzącym przy jednym ze stolików, a potem— jeszcze wymowniejszym i z niemal teatralną pogardą dla klas niższych — po kelnerach. Przez myśl przemknęło mu ze złośliwą goryczą, że gdyby Einar nie potrafił doskonale malować, to pewnie nawet jako kelner dostawałby absurdalnie wysokie napiwki od głupich gęsi. Albo od idiotów.
- Schlebiasz mi, Einarze. - rzucił w odpowiedzi na zapewnienie. - Czasami dochodzi się w życiu do takiego momentu, że niewiele starych znajomości przestaje... wystarczać. - na ustach przez chwilę błąkał się uprzejmy uśmiech, ale Verner nagle spoważniał w połowie zdania, by spojrzeć na przyjaciela wymownie. Jak daleko już zaszedłeś i jak bardzo przyjaciele z klanów przestają ci wystarczać? Mecenat Ahlströmów nie kłuł go niby w oczy, jego rodzina się z nimi przyjaźniła, ale i tak odczuł znajomą nutę rywalizacji. Uniósł lekko brwi, słysząc kolejne słowa, a potem westchnął i zabębnił palcami w stół.
- Może potrzebuję odprężenia... - przyznał, powoli i przeciągle przesuwając oczyma po każdej kobiecie w sali. Zmusił usta do uśmiechu, gdy zobaczył, że jedna (ta, do której Einar siedział tyłem) już na niego patrzy, ale umknął wzrokiem zanim dał jej nadzieję na podejście do stolika. Przypomniał sobie, że odpowiednia gra aktorska wymaga również dyskretniejszego zerknięcia na młodszych od siebie mężczyzn. Einar chyba już dawno przestał się na to nabierać, ale Verner i tak spróbował włączyć ich do swoich łowów, a potem spojrzał prosto w oczy przyjaciela. - A może szukam czegoś więcej. - bezwstydnie podtrzymał irracjonalnie długi kontakt wzrokowy. Dostrzegał, że Einar jest przystojny (a jeśli nie dostrzegał, to uświadomiło mu to obserwowanie kobiet i niektórych mężczyzn w jego otoczeniu), ale w podobny sposób mógłby skomentować marmurową rzeźbę; co nie przeszkodziło mu w chwilowym udawaniu ambiwalencji. - Tak, chyba już wiem czego szukałem. - zamruczał z zadowoleniem, wpadając na d o s k o n a ł y pomysł, jeden ze swoich szalonych pomysłów z młodości. Potrzebował odrobiny rozrywki, w istocie — a do głowy przyszła mu odprężająca wizja, a on pozostawał nieświadom, że to natura demona wodziła go na pokusy (choć nie te oczywiste). - Inspiracji. I nowego obrazu w domu. - wyjaśnił z szerokim uśmiechem, przeciągając kontakt wzrokowy.
Wyjął pióro i napisał na serwetce kwotę, która wydawałaby mu się irracjonalnie wysoka gdy zamawiał u Einara swój pierwszy portret (za który i tak wtedy przepłacił, bo był dobrym przyjacielem!)— teraz sława artysty wzrosła, więc dopisał na końcu dodatkowe zero, mając nadzieję, że i tak go skusi. Powinien oszczędzać własne pieniądze na czasy kryzysu, ale póki rodzice nie odmówią jego zachciankom mógł to wykorzystać.
- Wiem, że natchnienia nie można kupić - a może dopisać jeszcze jedno zero? Podniósł na Einara wzrok, usiłując to wybadać. - ale gdyby natchnęło cię na obraz przedstawiający nagą kobietę wokół której wije się wielki orm albo nie wiem, złoty wąż, zamówię go bez wahania. - zdawał sobie sprawę jak brzmi, więc uśmiechnął się przepraszająco, powściągnął cisnące się na język słowa o tym, żeby najlepiej nie malował jej twarzy i żeby jej włosy lśniły jak ciemne złoto i dodał kokieteryjnie: - wiem, że w ustach takiego laika jak ja brzmi to kiczowato, ale jesteś jedynym w Skandynawii artystą, który byłby zdolny uczynić sztukę z takiego tematu.
Może nie można kupić ani natchnienia artysty, ani przyjaźni kolegi z dzieciństwa ani zainteresowania niechętnej sobie kobiety, ale i tak miał zamiar próbować.
coś takiego próbuje opisać Verner, ale interpretację zostawiam artyście!
Pogodził się z tym, że nie może zapomnieć o małej żmii, ale i tak nie chciał żeby było to widać. Czy jeśli zdradził się przed Halvorsenem, to przed nią również? I co, jeśli Einar miał rację i desperacja zrazi ją jeszcze bardziej?
Najwyraźniej, pomimo usilnych prób wznoszenia barier, Einar i tak zdołał zatruć jego myśli. Zbyt wiele czasu nie rozmawiali — czy to przyjaciel podszkolił się we wbijaniu szpil tam, gdzie bolało, czy też sam Verner wypadł z wprawy? Chciał wierzyć, że miesiące spędzone w domu
Uniósł lekko brwi i uśmiechnął się szyderczo, idiotą? Przechylił lekko głowę, z zaciekawieniem zastanawiając się, ile osiągnął już Einar i czy ośmieliłby się nazwać idiotą jego.
- Na pewno. - udał, że nie zrozumiał potencjalnej aluzji i wymownym spojrzeniem przeciągnął po samotnym, łysym facecie siedzącym przy jednym ze stolików, a potem— jeszcze wymowniejszym i z niemal teatralną pogardą dla klas niższych — po kelnerach. Przez myśl przemknęło mu ze złośliwą goryczą, że gdyby Einar nie potrafił doskonale malować, to pewnie nawet jako kelner dostawałby absurdalnie wysokie napiwki od głupich gęsi. Albo od idiotów.
- Schlebiasz mi, Einarze. - rzucił w odpowiedzi na zapewnienie. - Czasami dochodzi się w życiu do takiego momentu, że niewiele starych znajomości przestaje... wystarczać. - na ustach przez chwilę błąkał się uprzejmy uśmiech, ale Verner nagle spoważniał w połowie zdania, by spojrzeć na przyjaciela wymownie. Jak daleko już zaszedłeś i jak bardzo przyjaciele z klanów przestają ci wystarczać? Mecenat Ahlströmów nie kłuł go niby w oczy, jego rodzina się z nimi przyjaźniła, ale i tak odczuł znajomą nutę rywalizacji. Uniósł lekko brwi, słysząc kolejne słowa, a potem westchnął i zabębnił palcami w stół.
- Może potrzebuję odprężenia... - przyznał, powoli i przeciągle przesuwając oczyma po każdej kobiecie w sali. Zmusił usta do uśmiechu, gdy zobaczył, że jedna (ta, do której Einar siedział tyłem) już na niego patrzy, ale umknął wzrokiem zanim dał jej nadzieję na podejście do stolika. Przypomniał sobie, że odpowiednia gra aktorska wymaga również dyskretniejszego zerknięcia na młodszych od siebie mężczyzn. Einar chyba już dawno przestał się na to nabierać, ale Verner i tak spróbował włączyć ich do swoich łowów, a potem spojrzał prosto w oczy przyjaciela. - A może szukam czegoś więcej. - bezwstydnie podtrzymał irracjonalnie długi kontakt wzrokowy. Dostrzegał, że Einar jest przystojny (a jeśli nie dostrzegał, to uświadomiło mu to obserwowanie kobiet i niektórych mężczyzn w jego otoczeniu), ale w podobny sposób mógłby skomentować marmurową rzeźbę; co nie przeszkodziło mu w chwilowym udawaniu ambiwalencji. - Tak, chyba już wiem czego szukałem. - zamruczał z zadowoleniem, wpadając na d o s k o n a ł y pomysł, jeden ze swoich szalonych pomysłów z młodości. Potrzebował odrobiny rozrywki, w istocie — a do głowy przyszła mu odprężająca wizja, a on pozostawał nieświadom, że to natura demona wodziła go na pokusy (choć nie te oczywiste). - Inspiracji. I nowego obrazu w domu. - wyjaśnił z szerokim uśmiechem, przeciągając kontakt wzrokowy.
Wyjął pióro i napisał na serwetce kwotę, która wydawałaby mu się irracjonalnie wysoka gdy zamawiał u Einara swój pierwszy portret (za który i tak wtedy przepłacił, bo był dobrym przyjacielem!)— teraz sława artysty wzrosła, więc dopisał na końcu dodatkowe zero, mając nadzieję, że i tak go skusi. Powinien oszczędzać własne pieniądze na czasy kryzysu, ale póki rodzice nie odmówią jego zachciankom mógł to wykorzystać.
- Wiem, że natchnienia nie można kupić - a może dopisać jeszcze jedno zero? Podniósł na Einara wzrok, usiłując to wybadać. - ale gdyby natchnęło cię na obraz przedstawiający nagą kobietę wokół której wije się wielki orm albo nie wiem, złoty wąż, zamówię go bez wahania. - zdawał sobie sprawę jak brzmi, więc uśmiechnął się przepraszająco, powściągnął cisnące się na język słowa o tym, żeby najlepiej nie malował jej twarzy i żeby jej włosy lśniły jak ciemne złoto i dodał kokieteryjnie: - wiem, że w ustach takiego laika jak ja brzmi to kiczowato, ale jesteś jedynym w Skandynawii artystą, który byłby zdolny uczynić sztukę z takiego tematu.
Może nie można kupić ani natchnienia artysty, ani przyjaźni kolegi z dzieciństwa ani zainteresowania niechętnej sobie kobiety, ale i tak miał zamiar próbować.
coś takiego próbuje opisać Verner, ale interpretację zostawiam artyście!
Einar Halvorsen
Re: Bar „Alfheim” Pon 29 Kwi - 20:28
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Własność, chęć posiadania; wie doskonale, co przede wszystkim kieruje innymi ludźmi lgnącymi w stronę orbity jego obecności. Jest ich pupilem, jest podopiecznym, sierotą z szansą-na-sukces, kundlem który dostąpił niewątpliwie zaszczytu sprzedaży niczym rasowy, nieprzypadkowy pupil. Ma dwadzieścia lat, rozjaśnione poświatą słońca kosmyki włosów, gdy porcelana szeptu roztrzaskuje mu się w pobliżu płatka małżowiny usznej. Oddech mężczyzny, jednego z krytyków sztuki, owija mu się o kark, podrażnia gwałtownym ciepłem. Mogę cię wypromować, mówi, przesuwając dłonią po krzywiźnie jego biodra. (Mógł). Wszystko ma swoją cenę.
Uważność, z którą Verner przylega do jego fizjonomii, jest nieomal urocza. Czy rzeczywiście sądził, że nie był w stanie odróżnić udawanego zainteresowania od prawdziwej gorączki zauroczenia szklącej się na powierzchni tęczówek? Wiedział, kiedy ludzie go pragnęli - obserwował ten proces wystarczającą ilość razy, aby mógł przejrzeć kłamstwo.
Nie był jego słabością. Nie był jego słabością, więc nie miał nad nim kontroli. Nie miał nad nim kontroli, dlatego nie podchodził z pochlebnym entuzjazmem. Gdyby miał tylko władzę nad Vernerem, mógłby próbować wycisnąć każdą dostępną w zasięgu korzyść aż owoc relacji uschnie. W chwili obecnej nie był szczególnie zmotywowany - miał grono wspierających go osób, o wiele bardziej podatnych na słodycz jego sugestii, miał również zapewniony mecenat. Nie odpowiadała mu forma przedstawienia zlecenia, kuszenie go za pomocą zarobku - ślinienie się do zapisanej na serwetce kwoty było dla niego teraz uwłaczające. Nie odpowiadało mu, że propozycja była tak zamaszysta, tak pewna siebie, umocniona postawioną na szali obietnicą. Nie odpowiadało mu, że Verner traktował go jak byle najemnika, który za potrząśnięcie dźwięczącą sakwą uczyni niemalże wszystko.
- Mój drogi - kącik ust delikatnie zadrżał - naprawdę sądzisz, że byłbym aż tak zachłanny?
W stosunku do przyjaciela? Obrócił wszystko w serdeczną półżartobliwość. Nie był w dobrym nastroju, a zwłaszcza w dobrym nastroju do malowania kobiet. Węże kojarzyły mu się obecnie z niksami, a niksy… Nie miał zamiaru tego kontynuować. Nie był w dobrym nastroju - czuł, że mógł później żałować potraktowania członka klanu w ten idiotyczny sposób, ale nie umiał się powstrzymać. Wolał postępować zupełnie nielogicznie niż wręczyć mu podły obraz, którego będzie się wstydzić.
- Przemyślę tę propozycję - zapewnił; bardziej z czystej grzeczności niż rzeczywistej chęci pochylenia się znacznie dłużej nad sugestią. Nie miał w planach jej natychmiast przekreślać, ale z całą pewnością nie było to odpowiednie miejsce na podobne dyskusje. Nie byli przygotowani, zarówno on jak i Verner. Zakładał, że przyjaciel nie dysponował choćby niemrawym zalążkiem zgody od potencjalnej modelki.
- Tymczasem - dorzucił wkrótce - nie będę kraść ci wieczoru - chciał udać się w swoją stronę. Nie był w dobrym nastroju do identycznych, towarzyskich spektakli. Obecnie, ze starannie ugruntowaną pozycją, mógł pozwolić sobie na więcej, na dużo więcej wybredności w dobieraniu klientów oraz sugerowanych przez nich zleceń.
- Następnym razem ja stawiam - zakończył tonem przyprószonym wesołością. Nie chciał wiecznie żerować na jego szczodrości, w ramach kolejnego spotkania mógł go zaprosić do siebie. Miał liczne rany, które oczekiwały na błogość zagojenia i liczył, że do tego czasu będzie bardziej stabilny, bardziej przygotowany na zmierzenie się z przyjacielem, który to równie dobrze mógł stać się jego przeciwnikiem.
Einar i Verner z tematu
Uważność, z którą Verner przylega do jego fizjonomii, jest nieomal urocza. Czy rzeczywiście sądził, że nie był w stanie odróżnić udawanego zainteresowania od prawdziwej gorączki zauroczenia szklącej się na powierzchni tęczówek? Wiedział, kiedy ludzie go pragnęli - obserwował ten proces wystarczającą ilość razy, aby mógł przejrzeć kłamstwo.
Nie był jego słabością. Nie był jego słabością, więc nie miał nad nim kontroli. Nie miał nad nim kontroli, dlatego nie podchodził z pochlebnym entuzjazmem. Gdyby miał tylko władzę nad Vernerem, mógłby próbować wycisnąć każdą dostępną w zasięgu korzyść aż owoc relacji uschnie. W chwili obecnej nie był szczególnie zmotywowany - miał grono wspierających go osób, o wiele bardziej podatnych na słodycz jego sugestii, miał również zapewniony mecenat. Nie odpowiadała mu forma przedstawienia zlecenia, kuszenie go za pomocą zarobku - ślinienie się do zapisanej na serwetce kwoty było dla niego teraz uwłaczające. Nie odpowiadało mu, że propozycja była tak zamaszysta, tak pewna siebie, umocniona postawioną na szali obietnicą. Nie odpowiadało mu, że Verner traktował go jak byle najemnika, który za potrząśnięcie dźwięczącą sakwą uczyni niemalże wszystko.
- Mój drogi - kącik ust delikatnie zadrżał - naprawdę sądzisz, że byłbym aż tak zachłanny?
W stosunku do przyjaciela? Obrócił wszystko w serdeczną półżartobliwość. Nie był w dobrym nastroju, a zwłaszcza w dobrym nastroju do malowania kobiet. Węże kojarzyły mu się obecnie z niksami, a niksy… Nie miał zamiaru tego kontynuować. Nie był w dobrym nastroju - czuł, że mógł później żałować potraktowania członka klanu w ten idiotyczny sposób, ale nie umiał się powstrzymać. Wolał postępować zupełnie nielogicznie niż wręczyć mu podły obraz, którego będzie się wstydzić.
- Przemyślę tę propozycję - zapewnił; bardziej z czystej grzeczności niż rzeczywistej chęci pochylenia się znacznie dłużej nad sugestią. Nie miał w planach jej natychmiast przekreślać, ale z całą pewnością nie było to odpowiednie miejsce na podobne dyskusje. Nie byli przygotowani, zarówno on jak i Verner. Zakładał, że przyjaciel nie dysponował choćby niemrawym zalążkiem zgody od potencjalnej modelki.
- Tymczasem - dorzucił wkrótce - nie będę kraść ci wieczoru - chciał udać się w swoją stronę. Nie był w dobrym nastroju do identycznych, towarzyskich spektakli. Obecnie, ze starannie ugruntowaną pozycją, mógł pozwolić sobie na więcej, na dużo więcej wybredności w dobieraniu klientów oraz sugerowanych przez nich zleceń.
- Następnym razem ja stawiam - zakończył tonem przyprószonym wesołością. Nie chciał wiecznie żerować na jego szczodrości, w ramach kolejnego spotkania mógł go zaprosić do siebie. Miał liczne rany, które oczekiwały na błogość zagojenia i liczył, że do tego czasu będzie bardziej stabilny, bardziej przygotowany na zmierzenie się z przyjacielem, który to równie dobrze mógł stać się jego przeciwnikiem.
Einar i Verner z tematu
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?