:: Forum :: Zacharias Damgaard
Jadalnia
3 posters
Mistrz Gry
Jadalnia Sro 18 Maj - 17:45
Jadalnia
Jadalnia jest pomieszczeniem znajdującym się przy wyjściu na obszerny balkon sytuowany na tyłach budynku. Widok z niego roztacza się na ogród sąsiadów i wypielęgnowane alejki pomiędzy idealnie przystrzyżonymi klombami. Sama jadalnia utrzymana jest, jak reszta mieszkania, w odcieniach zieleni - począwszy od ścian, poprzez obicia krzeseł. Również tutaj widać sporo roślin doniczkowych oraz gustownych dodatków. Charakterystyczne dla tego miejsca są licznie ramki ze zdjęciami poszczególnych członków rodziny Damgaard.
Chaaya Damgaard
Re: Jadalnia Sro 1 Cze - 22:02
Chaaya DamgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : jubilerka, właścicielka salonu jubilerskiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : rzemieślnik (I), znawca transmutacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 10 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 20 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Przygotowanie spokojnych świąt było przewodnim motywem dni poprzedzających kolację. Ostatnie wydarzenie z udziałem brata utwierdziło w niej przeświadczenie, że powinna przyjść na świat pierwsza i piastować miejsce najstarszej z rodzeństwa, a wtedy być może życie całej trójki wyglądałoby inaczej. Powstrzymywała się od skazywania go na wieczne potępienie, ponieważ miał jeszcze szansę na odpracowanie błędów przeszłości i stanie się kimś, komu nie będzie przeszkadzał zdrowy rozsądek. Poświęcenie całego życia na pilnowanie spraw związanym z małym Samuelem nie wchodziło w grę. Powtarzała mu to aż do znudzenia, w razie potrzeby gotowa rzucić w niego czymś o wiele cięższym niż puchowa poduszka, albo zastosować rozwiązanie bazujące na uderzeniu otwartą dłonią w tył głowy. Zazwyczaj brzydziła się przemocą. Wolała bazować na starych, sprawdzonych rozwiązaniach oznaczających przeprowadzenie intensywnej rozmowy, lecz w tym przypadku stała na niemal z góry przegranej pozycji. Od czasu ich ostatniej rozmowy na szczęście nie była zmuszona uciekać się do takich praktyk i mogła powoli dopinać szczegóły świąt.
Słodycz cynamonu przesiąknął przez cały dom. Tegoroczne wypieki były nie tylko obfite, ale i niezwykle udane, dlatego stół uginał się pod ciężarem pierników, strudla jabłkowego oblanego czekoladą, ciasteczek korzennych z różanym dżemem i ciasta orzechowego. Tuż po przejściu na swoją stronę bliźniaka i udaniu się do garderoby musiała pilnować, żeby nie ulec pokusie ukojenia obolałych mięśni w objęciach puchowego materaca. Dopilnowanie potraw i ciast od zawsze leżało w jej obowiązku, ponieważ obawiała się, że wpuszczenie do niej Zacha przyniosłoby więcej szkody niż pożytku. Rolę niecodziennego pomocnika przyjął w te święta jego syn. Na początku pozwoliła mu podawać lekkie składniki, a na końcowym etapie prac chwycił za foremki z prośbą o możliwość wycięcia ciastek. Podskórnie czuła, że jest świadomy magii czającej się za sarnim spojrzeniem ciemnych oczu i skutecznie wykorzystuje swoje atuty. Odmowa nie wchodziła w grę. Nawet o niej nie pomyślała - nie widziała potrzeby, żeby zabronić mu takiej formy zabawy. Wielkim sukcesem i tak była sama obecność malca przy kuchennym stole, a co najważniejsze, przy niej.
Celowo zjawiła się w jadalni przed czasem. Wrodzona zapobiegliwość pozwoliła na wprowadzenie ostatnich poprawek w ułożeniu dań pyszniących się na śnieżnobiałych półmiskach. Zapach jedzenia sprawił, że przypomniała sobie o głodzie szalejącym w ciele niemal od wczesnego popołudnia. Skubanie potraw po trochu w ramach sprawdzenia ich przygotowania nijak nie zniwelowało rosnącego problemu. Plastry indyka w miodowej glazurze, łosoś pieczony z bukietem warzyw sezonowych, pasztet z karpia z żurawiną i suszoną śliwką, esencjonalna zupa grzybowa... Feeria zapachów gwałtownie uderzyła w wygłodniałe zmysły. Głośne westchnięcie było tym, na co mogła sobie pozwolić w oczekiwaniu na przybycie Zachariasa w towarzystwie Samuelem. Krótkie zaklęcie rozpaliło drwa w kominku, wypełniając całe pomieszczenie przyjemnym, bursztynowym blaskiem, do którego wkrótce dołączyły niepozorne ogniki świec. W marnej próbie ucieczki przed bliskością potraw odwróciła się do nich plecami, tak, żeby móc spoglądać przez panoramiczne okno na okolicę przyprószoną cienką warstwą śniegu. Gdyby nie święta, pomyślałaby, że jest zdecydowanie za cicho i coś musi się wydarzyć. Na swoje nieszczęście w cienkiej tafli szkła widziała też swoje odbicie. Ostatnie dni odbiły piętno nie tylko na twarzy smagniętej zmęczeniem. Odniosła wrażenie, że suknia z zielonego aksamitu jest luźniejsza niż w momencie kupna przed trzema tygodniami.
Uśmiech wykwitły na twarzy przypominał grymas.
Słodycz cynamonu przesiąknął przez cały dom. Tegoroczne wypieki były nie tylko obfite, ale i niezwykle udane, dlatego stół uginał się pod ciężarem pierników, strudla jabłkowego oblanego czekoladą, ciasteczek korzennych z różanym dżemem i ciasta orzechowego. Tuż po przejściu na swoją stronę bliźniaka i udaniu się do garderoby musiała pilnować, żeby nie ulec pokusie ukojenia obolałych mięśni w objęciach puchowego materaca. Dopilnowanie potraw i ciast od zawsze leżało w jej obowiązku, ponieważ obawiała się, że wpuszczenie do niej Zacha przyniosłoby więcej szkody niż pożytku. Rolę niecodziennego pomocnika przyjął w te święta jego syn. Na początku pozwoliła mu podawać lekkie składniki, a na końcowym etapie prac chwycił za foremki z prośbą o możliwość wycięcia ciastek. Podskórnie czuła, że jest świadomy magii czającej się za sarnim spojrzeniem ciemnych oczu i skutecznie wykorzystuje swoje atuty. Odmowa nie wchodziła w grę. Nawet o niej nie pomyślała - nie widziała potrzeby, żeby zabronić mu takiej formy zabawy. Wielkim sukcesem i tak była sama obecność malca przy kuchennym stole, a co najważniejsze, przy niej.
Celowo zjawiła się w jadalni przed czasem. Wrodzona zapobiegliwość pozwoliła na wprowadzenie ostatnich poprawek w ułożeniu dań pyszniących się na śnieżnobiałych półmiskach. Zapach jedzenia sprawił, że przypomniała sobie o głodzie szalejącym w ciele niemal od wczesnego popołudnia. Skubanie potraw po trochu w ramach sprawdzenia ich przygotowania nijak nie zniwelowało rosnącego problemu. Plastry indyka w miodowej glazurze, łosoś pieczony z bukietem warzyw sezonowych, pasztet z karpia z żurawiną i suszoną śliwką, esencjonalna zupa grzybowa... Feeria zapachów gwałtownie uderzyła w wygłodniałe zmysły. Głośne westchnięcie było tym, na co mogła sobie pozwolić w oczekiwaniu na przybycie Zachariasa w towarzystwie Samuelem. Krótkie zaklęcie rozpaliło drwa w kominku, wypełniając całe pomieszczenie przyjemnym, bursztynowym blaskiem, do którego wkrótce dołączyły niepozorne ogniki świec. W marnej próbie ucieczki przed bliskością potraw odwróciła się do nich plecami, tak, żeby móc spoglądać przez panoramiczne okno na okolicę przyprószoną cienką warstwą śniegu. Gdyby nie święta, pomyślałaby, że jest zdecydowanie za cicho i coś musi się wydarzyć. Na swoje nieszczęście w cienkiej tafli szkła widziała też swoje odbicie. Ostatnie dni odbiły piętno nie tylko na twarzy smagniętej zmęczeniem. Odniosła wrażenie, że suknia z zielonego aksamitu jest luźniejsza niż w momencie kupna przed trzema tygodniami.
Uśmiech wykwitły na twarzy przypominał grymas.
Zacharias Damgaard
Re: Jadalnia Pon 6 Cze - 12:30
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
Świąteczna kolacja nadeszła zdecydowanie zbyt szybko i choć nie spędzaliśmy jej w pełnym rodzinnym gronie, napawała mnie nieuzasadnionym niepokojem. Od samego niemal poranka skrzętnie omijałem kuchnię. Wiedziałem, że Chaaya nie przepadała, gdy wciskałem się tam, gdzie byłem najmniej potrzebny. Było to miejsce otoczone czcią, w którym choćby najmniejsza próba zakłócenia sacrum zwiastowała zaciągnięcie klątwy nad swoją marną osobę. Nawet, gdy gotowała nam babcia i Mama, wolałem obserwować je z oddali. Sam posiadam umiejętności do przygotowywania posiłków na poziomie zerowym; do tej pory potrafię zadbać tylko o tyle, by nie umrzeć z głodu, lecz reszta walorów potrawy jest wątpliwej jakości. Zresztą, nigdy nie musiałem troszczyć się o podobne rzeczy, choć samotne życie pokazało, iż powinienem był się starać bardziej, aby przejąć potrzebne nawyki. Niestety, tak się nie stało, więc pokutowałem obecnie dziesiątkami talarów runicznych topionych w knajpach i niewielkich budkach z jedzeniem na wynos. Obecność Samuela powinna wprawdzie coś zmienić, lecz nie byłem gotów, aby o tym myśleć.
Zaszyłem się więc we własnej pracowni, pochylony nad stosem książek, wciąż w szlafroku, z nieładem na głowie i dzbankiem kawy, który udało mi się ukradkiem wynieść z kuchni, gdy moja siostra wyszła po coś do spiżarki. Przemykałem niczym cień, jedynie kątem oka kontrolując, co w danym momencie robi Sam. Uspokojony widokiem dziecka w towarzystwie ciotki uznałem, że i tu nie powinienem interweniować. Zdawało się, że ta dwójka zaczynała nawiązywać całkiem dobrą relację, a mi ubzdurało się, że jedynie popsuję im wspólne chwile. Wyglądało na to, że są szczęśliwi, w bańce pozbawionej mojej osoby, dlatego, tym bardziej, nie chciałem burzyć powstałej harmonii. Obserwowałem ich z salonu, siedząc na kanapie i czytając nową gazetę, lecz później i stamtąd umknąłem do swojej samotni. Zawsze najlepiej wychodziła mi ucieczka, więc nawet nie dostrzegli braku mojej obecności w salonie.
Ze strychu zszedłem dopiero po czasie, kontrolując godziny na zegarku i słysząc trzask zamykanych drzwi. Chaaya poszła do siebie, dlatego musiałem sam przygotować się do kolacji i sprawdzić, czy Samuel nie potrzebuje mojej pomocy. Wciąż z trudem przychodziło mi, aby pamiętać, że jestem odpowiedzialny nie tylko za siebie, że muszę troszczyć się o kogoś jeszcze. To nie był naturalny odruch.
Przechodząc do sypialni, zsunąłem z siebie piżamę – było nieprzyzwoicie późno, a ja wciąż pozostawałem w nią odziany. W garderobie wyszukałem coś odświętnego; ciemny garnitur i kremową koszulę. Nie chciałem wciskać się w krawat, dlatego odpuściłem zupełnie oficjalny ton. Powinienem pójść do chłopca, sprawdzić, czy wszystko u niego dobrze, tymczasem stałem przy oknie, spoglądając na czerń grudniowego nieba. Wciąż nie potrafiłem się odnaleźć w tym, co zesłali mi bogowie. Wciąż chyba miałem im za złe, chociaż zdecydowałem się już ostatecznie, aby przyjąć pod dach swojego domu dziecko, które pojawiło się na tym świecie przez moją nieuważność. Dlaczego? Dlaczego zrobiłem coś, co było zupełnie przeciwne mojej naturze? Dlaczego brakowało mi logiki i kierowałem się czymś, czego nie potrafiłem wyjaśnić? Czymś, co odzywało się w moim sercu, choć przecież nigdy nie chciałem, aby choć okruch ojcowskiego odruchu w nim zagościł? Skropiłem ciało odroiną perfum, przeczesałem czarne kosmyki układając je ściśle przy głowie – dzisiaj nie okalały swobodnie skroni, lecz zamiast tego błyszczały delikatnie od kosmetyku nałożonego, by okiełznać ich naturę.Chyba mogłem ruszyć dalej. Przez korytarz stawiałem dość powolne kroki, widziałem z oddali uchylone drzwi do pokoju, który niedawno był składzikiem na stare książki. Dzięki pomocy siostry zamienił się jednak w całkiem przytulne miejsce; meble w miodowym kolorze ocieplały seledynowe ściany. Małe łóżko z soczystą narzutą pozostawało w nienagannym porządku, choć, gdy zerkałem przez szparę w odrzwiach, na jego skraju siedział on, załamując gładką powierzchnię materiału ciężarem szczupłego ciała. Zapukałem cicho w drewnianą belkę, nie chciałem go przestraszyć, czy wchodzić wtedy, gdy nie był na to gotowy. Miał na sobie białą koszulę, zapinane na guziki mankiety przylegały sztywno do karmelowej skóry nadgarstków. Nogi zwisały mu swobodnie nad posadzką, wymachiwał nimi, lecz przestał jak na komendę, gdy odkrył moją obecność. Na szyi zwisał mu pasek niezapiętej muszki. Cały strój wybraliśmy razem dzień wcześniej. Nie był wyjątkowo chętny, lecz zgodził się na zakup czegoś tak niedorzecznie niewygodnego.
— Mogę? — zapytałem, a on kiwnął głową. Wszedłem więc do środka i usiadłem tuż obok. Znowu milczał. Tak jak wczoraj, jak przedwczoraj. Wciąż wydawało mi się, że wysysam z niego wszelkie pokłady radości. Zapytałem, czy mu pomóc, lecz nie odpowiedział. Domyśliłem się, że muszę poprawić mu kołnierzyk. Powiedziałem jeszcze, że wcale nie musi zakładać muchy, lecz uparł się, że che. Pomogłem mu więc i wyszliśmy razem z pokoiku, gasząc światło.
Chaaya czekała na nas. W powietrzu unosiły się wspaniałe zapachy, przestrzeń pokoju migotała od świątecznych ozdób. Podszedłem do niej, uśmiechając się anemicznie. Samuel stał dwa kroki za mną.
— Najdroższa siostro, wszystkiego najlepszego z okazji Jul. Niech bogowie ci błogosławią i zachowają w dobrym zdrowiu — ująłem jej dłonie, jak miałem w swym zwyczaju, i skłaniając się, ułożyłem usta na ich grzbietach. Zawsze czyniłem tak w przejawie szacunku, który miałem dla najbliższych mi kobiet. Ktoś mógłby rzec, że był to pusty gest, lecz nie potrafiłem się wyzbyć tej teatralnej maniery. W głębi duszy wierzyłem w szczerość każdego swego czynu, miałem nadzieję, że i ona nie podda gestu wątpliwości. Kiedy tylko odsunąłem się od kobiecej figury odzianej w zieleń, na moim miejscu wyrósł Sam, ściskając ją mocno z nieukrywaną radością, choć oczy z zawstydzenia ukrywał pod firaną gęstych rzęs.
—Dobrego Jul, ciociu — kolejny raz odnajdywał przejawy bliskości, których nie miał dla mnie. Słowa tata używał tylko wtedy, gdy mógł mi nim dopiec. Odchrząknąłem mimowolnie, nieco nerwowo, uciekając spojrzeniem w kąt pomieszczenia.
— To chyba powinniśmy usiąść, prawda? Wystygnie nam...
Zaszyłem się więc we własnej pracowni, pochylony nad stosem książek, wciąż w szlafroku, z nieładem na głowie i dzbankiem kawy, który udało mi się ukradkiem wynieść z kuchni, gdy moja siostra wyszła po coś do spiżarki. Przemykałem niczym cień, jedynie kątem oka kontrolując, co w danym momencie robi Sam. Uspokojony widokiem dziecka w towarzystwie ciotki uznałem, że i tu nie powinienem interweniować. Zdawało się, że ta dwójka zaczynała nawiązywać całkiem dobrą relację, a mi ubzdurało się, że jedynie popsuję im wspólne chwile. Wyglądało na to, że są szczęśliwi, w bańce pozbawionej mojej osoby, dlatego, tym bardziej, nie chciałem burzyć powstałej harmonii. Obserwowałem ich z salonu, siedząc na kanapie i czytając nową gazetę, lecz później i stamtąd umknąłem do swojej samotni. Zawsze najlepiej wychodziła mi ucieczka, więc nawet nie dostrzegli braku mojej obecności w salonie.
Ze strychu zszedłem dopiero po czasie, kontrolując godziny na zegarku i słysząc trzask zamykanych drzwi. Chaaya poszła do siebie, dlatego musiałem sam przygotować się do kolacji i sprawdzić, czy Samuel nie potrzebuje mojej pomocy. Wciąż z trudem przychodziło mi, aby pamiętać, że jestem odpowiedzialny nie tylko za siebie, że muszę troszczyć się o kogoś jeszcze. To nie był naturalny odruch.
Przechodząc do sypialni, zsunąłem z siebie piżamę – było nieprzyzwoicie późno, a ja wciąż pozostawałem w nią odziany. W garderobie wyszukałem coś odświętnego; ciemny garnitur i kremową koszulę. Nie chciałem wciskać się w krawat, dlatego odpuściłem zupełnie oficjalny ton. Powinienem pójść do chłopca, sprawdzić, czy wszystko u niego dobrze, tymczasem stałem przy oknie, spoglądając na czerń grudniowego nieba. Wciąż nie potrafiłem się odnaleźć w tym, co zesłali mi bogowie. Wciąż chyba miałem im za złe, chociaż zdecydowałem się już ostatecznie, aby przyjąć pod dach swojego domu dziecko, które pojawiło się na tym świecie przez moją nieuważność. Dlaczego? Dlaczego zrobiłem coś, co było zupełnie przeciwne mojej naturze? Dlaczego brakowało mi logiki i kierowałem się czymś, czego nie potrafiłem wyjaśnić? Czymś, co odzywało się w moim sercu, choć przecież nigdy nie chciałem, aby choć okruch ojcowskiego odruchu w nim zagościł? Skropiłem ciało odroiną perfum, przeczesałem czarne kosmyki układając je ściśle przy głowie – dzisiaj nie okalały swobodnie skroni, lecz zamiast tego błyszczały delikatnie od kosmetyku nałożonego, by okiełznać ich naturę.Chyba mogłem ruszyć dalej. Przez korytarz stawiałem dość powolne kroki, widziałem z oddali uchylone drzwi do pokoju, który niedawno był składzikiem na stare książki. Dzięki pomocy siostry zamienił się jednak w całkiem przytulne miejsce; meble w miodowym kolorze ocieplały seledynowe ściany. Małe łóżko z soczystą narzutą pozostawało w nienagannym porządku, choć, gdy zerkałem przez szparę w odrzwiach, na jego skraju siedział on, załamując gładką powierzchnię materiału ciężarem szczupłego ciała. Zapukałem cicho w drewnianą belkę, nie chciałem go przestraszyć, czy wchodzić wtedy, gdy nie był na to gotowy. Miał na sobie białą koszulę, zapinane na guziki mankiety przylegały sztywno do karmelowej skóry nadgarstków. Nogi zwisały mu swobodnie nad posadzką, wymachiwał nimi, lecz przestał jak na komendę, gdy odkrył moją obecność. Na szyi zwisał mu pasek niezapiętej muszki. Cały strój wybraliśmy razem dzień wcześniej. Nie był wyjątkowo chętny, lecz zgodził się na zakup czegoś tak niedorzecznie niewygodnego.
— Mogę? — zapytałem, a on kiwnął głową. Wszedłem więc do środka i usiadłem tuż obok. Znowu milczał. Tak jak wczoraj, jak przedwczoraj. Wciąż wydawało mi się, że wysysam z niego wszelkie pokłady radości. Zapytałem, czy mu pomóc, lecz nie odpowiedział. Domyśliłem się, że muszę poprawić mu kołnierzyk. Powiedziałem jeszcze, że wcale nie musi zakładać muchy, lecz uparł się, że che. Pomogłem mu więc i wyszliśmy razem z pokoiku, gasząc światło.
Chaaya czekała na nas. W powietrzu unosiły się wspaniałe zapachy, przestrzeń pokoju migotała od świątecznych ozdób. Podszedłem do niej, uśmiechając się anemicznie. Samuel stał dwa kroki za mną.
— Najdroższa siostro, wszystkiego najlepszego z okazji Jul. Niech bogowie ci błogosławią i zachowają w dobrym zdrowiu — ująłem jej dłonie, jak miałem w swym zwyczaju, i skłaniając się, ułożyłem usta na ich grzbietach. Zawsze czyniłem tak w przejawie szacunku, który miałem dla najbliższych mi kobiet. Ktoś mógłby rzec, że był to pusty gest, lecz nie potrafiłem się wyzbyć tej teatralnej maniery. W głębi duszy wierzyłem w szczerość każdego swego czynu, miałem nadzieję, że i ona nie podda gestu wątpliwości. Kiedy tylko odsunąłem się od kobiecej figury odzianej w zieleń, na moim miejscu wyrósł Sam, ściskając ją mocno z nieukrywaną radością, choć oczy z zawstydzenia ukrywał pod firaną gęstych rzęs.
—Dobrego Jul, ciociu — kolejny raz odnajdywał przejawy bliskości, których nie miał dla mnie. Słowa tata używał tylko wtedy, gdy mógł mi nim dopiec. Odchrząknąłem mimowolnie, nieco nerwowo, uciekając spojrzeniem w kąt pomieszczenia.
— To chyba powinniśmy usiąść, prawda? Wystygnie nam...
Chaaya Damgaard
Re: Jadalnia Czw 23 Cze - 21:05
Chaaya DamgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : jubilerka, właścicielka salonu jubilerskiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : rzemieślnik (I), znawca transmutacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 10 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 20 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Cisza spowijająca świat była karygodna. Każda cząstka materii powinna krzyczeć wedle uczuć skrywanych we wnętrzu. Święta pozwalały nakładać galdrom maski pęczniejące od nadmiaru fałszywej radości i pozornie sielankowej atmosfery w rodzinnym gnieździe. Zmęczenie całego dnia przygotowań wciąż tkwiło w zasnutych mgłą tęczówkach, jakby przyjemność koczująca na dnie umysłu nie potrafiła odnaleźć drogi na zewnątrz. Była zbyt oblała po grudniu ciężkiej pracy. Ostatnich wydarzeń nie mogła uznać za sprzyjające dla swojego stanu zdrowia, począwszy od gorączkowej wymiany zdań z bratem, a kończąc na przybyciu jego syna do domu. Poświęcaniu mu czasu przypominało lata tuż po śmierci mamy. Wtedy też musiała zająć się tym, czym powinien martwić się ojciec. Zapewnienie malcowi względnej normalności stało się priorytetem i nie należało od tego uciekać, co za każdym razem wpajała do głowy Zacha w mniej lub bardziej bolesny sposób. Za równie niepokojące powinna uznać własną obsesję, czy też niemożność oderwania myśli od zapewnienia rodzinie Damgaard spokoju. Każdy miał mieć szansę na życie ze świadomością posiadania domu, miejsca, w którym sen nie bywał wyszarpywany koszmarom.
Głuche dudnienie dochodzące z korytarza równie dobrze mogło oznaczać, że serce nie wytrzymało niewoli i zapragnęło wolności, w przypływie odwagi wyskakując z piersi przy szkarłatnym potopie krwi. Realizm kaskady czerwieni zbiegł się w czasie z wejściem Zachariasa i Samuela do jadalni. Obraz przebrzmiały okrutnym surrealizmem nie odstąpił po pocałunku złożonym na przeraźliwie zimnych dłoniach. Doceniała gest brata, a zwłaszcza bijące od niego ciepło, tak różne od chłodu kołaczącego w ciele.
— Kochany bracie, oby Jul przyniosło nam radość i spokój. Niech bogowie nam sprzyjają i pozwolą nabrać sił — z trudem powstrzymała się od dziecinnej, naiwnej prośby, by jeszcze przez chwilę pozwolił na potrzymanie dłoni. Dzisiaj nie potrzebowała wielkich słów i wiekopomnych czynów. Dzisiaj wystarczyło poczucie obecności kogoś bliskiego. Usta zastygłe w wyrazie miałkiego zadowolenia nie ubrały pragnienia w słowa. Trwała w przyjemności płynącej ze wspomnień. Pustkę zapełnił pełen dziecięcego entuzjazmu uścisk chłopca, w istocie onieśmielonego wykonanym gestem, na co wskazywała niemożność ukazania lśniących od podekscytowania oczu. Nie chcąc obarczyć go dodatkową porcję zawstydzenia zmierzwiła starannie poukładane włosy tylko po to, by już po chwili ułożyć je znowu. Podziękowała mu za życzenia własnymi, pozwalając, żeby mógł odsunąć się bez obaw żywionych wobec gwałtowności uczuć.
— To dobry pomysł. Myślę... Myślę, że możemy usiąść — pląsające zawahanie wynikało z nieobecności jednego z członków rodzeństwa. Czekanie na Suryę mogło oznaczać czekanie w nieskończoność, tymczasem jedzenie wystawione na stole z czasem i jednocześnie ulatniającym się ciepłem straciłoby większość walorów smakowych. Po skierowaniu malca na jedno z krzeseł zajęła własne, pozwalając mu na spokojne obejrzenie dań parujących na półmiskach. Z cieniem otuchy lgnęła spojrzeniem ku figurze brata - wiedziała, że ostatnie dni nie należały do łatwych, okraszonych wdzięczną miłością, lecz nie powinien doszukiwać w nich finalnego całokształtu relacji z synem. Każdy początek nie należał do najłatwiejszych. Chcąc zająć czymś ręce sięgnęła po plastry indyka i nałożyła je na swój talerz.
— Mam nadzieję, że wszystko będzie wam smakować — odparła z uśmiechem, choć zwątpienie we własne umiejętności powinno zostać skutecznie ukryte smakowitym zapachem łaskoczącym kubki smakowe. Niemniej wciąż zastanawiała się, czy doprawiła każde danie zgodnie z przepisami babki zapisanymi w starym, niszczejącym zeszycie. Tuż po nałożeniu jedzenia napełniła kielich winem, w razie potrzeby służąc pomocą bratu, skoro i tak miała butelkę pod ręką. Samuel musiał zadowolić się sokiem z malin i truskawek. — Wypieki zostaną podane później, przy herbacie i kawie.
Malec na samo wspomnienie o cieście stał się bardziej ożywiony. Domyślała się, że z wielką chęcią sięgnąłby po nie już teraz, ale musieli dotrzymać tradycji i powstrzymać się przed spożyciem słodyczy niemal do samego końca kolacji. Rodzinnie celebrowany zwyczaj bywał nadmiernie pielęgnowany przez ich matkę, która zazdrośnie strzegła ich przed sięgnięciem po cokolwiek, co zawierało w sobie nadmierną ilość cukru.
Głuche dudnienie dochodzące z korytarza równie dobrze mogło oznaczać, że serce nie wytrzymało niewoli i zapragnęło wolności, w przypływie odwagi wyskakując z piersi przy szkarłatnym potopie krwi. Realizm kaskady czerwieni zbiegł się w czasie z wejściem Zachariasa i Samuela do jadalni. Obraz przebrzmiały okrutnym surrealizmem nie odstąpił po pocałunku złożonym na przeraźliwie zimnych dłoniach. Doceniała gest brata, a zwłaszcza bijące od niego ciepło, tak różne od chłodu kołaczącego w ciele.
— Kochany bracie, oby Jul przyniosło nam radość i spokój. Niech bogowie nam sprzyjają i pozwolą nabrać sił — z trudem powstrzymała się od dziecinnej, naiwnej prośby, by jeszcze przez chwilę pozwolił na potrzymanie dłoni. Dzisiaj nie potrzebowała wielkich słów i wiekopomnych czynów. Dzisiaj wystarczyło poczucie obecności kogoś bliskiego. Usta zastygłe w wyrazie miałkiego zadowolenia nie ubrały pragnienia w słowa. Trwała w przyjemności płynącej ze wspomnień. Pustkę zapełnił pełen dziecięcego entuzjazmu uścisk chłopca, w istocie onieśmielonego wykonanym gestem, na co wskazywała niemożność ukazania lśniących od podekscytowania oczu. Nie chcąc obarczyć go dodatkową porcję zawstydzenia zmierzwiła starannie poukładane włosy tylko po to, by już po chwili ułożyć je znowu. Podziękowała mu za życzenia własnymi, pozwalając, żeby mógł odsunąć się bez obaw żywionych wobec gwałtowności uczuć.
— To dobry pomysł. Myślę... Myślę, że możemy usiąść — pląsające zawahanie wynikało z nieobecności jednego z członków rodzeństwa. Czekanie na Suryę mogło oznaczać czekanie w nieskończoność, tymczasem jedzenie wystawione na stole z czasem i jednocześnie ulatniającym się ciepłem straciłoby większość walorów smakowych. Po skierowaniu malca na jedno z krzeseł zajęła własne, pozwalając mu na spokojne obejrzenie dań parujących na półmiskach. Z cieniem otuchy lgnęła spojrzeniem ku figurze brata - wiedziała, że ostatnie dni nie należały do łatwych, okraszonych wdzięczną miłością, lecz nie powinien doszukiwać w nich finalnego całokształtu relacji z synem. Każdy początek nie należał do najłatwiejszych. Chcąc zająć czymś ręce sięgnęła po plastry indyka i nałożyła je na swój talerz.
— Mam nadzieję, że wszystko będzie wam smakować — odparła z uśmiechem, choć zwątpienie we własne umiejętności powinno zostać skutecznie ukryte smakowitym zapachem łaskoczącym kubki smakowe. Niemniej wciąż zastanawiała się, czy doprawiła każde danie zgodnie z przepisami babki zapisanymi w starym, niszczejącym zeszycie. Tuż po nałożeniu jedzenia napełniła kielich winem, w razie potrzeby służąc pomocą bratu, skoro i tak miała butelkę pod ręką. Samuel musiał zadowolić się sokiem z malin i truskawek. — Wypieki zostaną podane później, przy herbacie i kawie.
Malec na samo wspomnienie o cieście stał się bardziej ożywiony. Domyślała się, że z wielką chęcią sięgnąłby po nie już teraz, ale musieli dotrzymać tradycji i powstrzymać się przed spożyciem słodyczy niemal do samego końca kolacji. Rodzinnie celebrowany zwyczaj bywał nadmiernie pielęgnowany przez ich matkę, która zazdrośnie strzegła ich przed sięgnięciem po cokolwiek, co zawierało w sobie nadmierną ilość cukru.