Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Kramy sukienne (K)

    3 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Kramy sukienne (K)
    Na samym środku rynku znajdują się kramy sukienne, które zostały schowane pod sukiennicami. To właśnie tutaj od zarania dziejów zbierali się handlarze z całej Skandynawii, by wymieniać się rozmaitymi towarami. Choć pozostało tak do dnia dzisiejszego, targ był wielokrotnie przebudowywany ze względu na liczne podpalenia, które miały miejsce na przestrzeni wieków. Obecna konstrukcja z XIX wieku posiada kolebkowe sklepienie i jest zabezpieczona specjalnymi zaklęciami przeciwpożarowymi. Kramy handlowe rozlokowano wzdłuż zdobionych roślinnymi ornamentami ścian, by zyskać jak najwięcej przestrzeni dla zainteresowanych zakupami klientów. Sam targ posiada cztery wejścia – po jednym z każdej strony.


    Kość k6 (nieobowiązkowa)
    1 – jeden ze starszych handlarzy mówi ci, że będzie skłonny sprzedać jedne z najlepszych perfum z wyjątkową, limitowaną zniżką, w związku z tym możesz zakupić perfumy uroku za 85 PD.  

    2 – z niemałym zainteresowaniem przeglądasz biżuterię, która, zdaniem sprzedawcy, miała być wykonana ze złota i kamieni szlachetnych. Prędko jednak odkrywasz, że stary handlarz cię okłamuje, bowiem nieautentyczność materiałów odkryłby nawet laik.

    3 – pewien staruszek, prowadzący dość skromny kram od wielu lat, oferuje ci jedną z książek. Zauważasz, że sędziwy galdr ma w ofercie mnóstwo starych wydań znanych, skandynawskich powieści. Niestety, później w domu odkrywasz, że wolumin przypadkowo był obarczony klątwą koszmarów. Dopóki klątwa nie zostanie przez kogoś zdjęta, dopóty twoja postać nie zazna już snu.

    4 – z nieznanej przyczyny nie możesz oderwać wzroku od stoiska z zabawkami. Twoje spojrzenie prześlizguje się po sylwetkach lalek, pluszowych misiów i zabawkowych latających gałęzi.

    5 – zamaskowany złodziejaszek krąży między kramami sukiennymi, próbując wykorzystać przewagę gwarantowaną przez liczny tłum. Przyłapujesz go, kiedy nagle próbuje wyjąć twój portfel.

    6 – jeśli dokonasz w tym temacie zakupów za PD, otrzymasz od sprzedawcy naszyjnik z Mjølnerem, młotem Thora. Gwarantuje on +1 do sprawności fizycznej, jeśli będziesz nosić go tylko nosić przy sobie.
    Widzący
    Amandine Tegan
    Amandine Tegan
    https://midgard.forumpolish.com/t3596-amandine-teganhttps://midgard.forumpolish.com/t3617-amandine-tegan#36528https://midgard.forumpolish.com/t3618-pikka#36534https://midgard.forumpolish.com/f117-amandine-tegan


    20 V 2001 r.

    Dwa dni temu zaczęła suszyć Feliksowi głowę, żeby wyszedł gdzieś w końcu z tego mieszkania, bo tu zwiędnie jak tęskniąca za słońcem roślinka. Sommerfelt nie był porównaniem zachwycony i nie omieszkał wytknąć Amandine hipokryzji – czy z równym entuzjazmem, jak o niego, dbała też o swoje własne życie towarzyskie? – Tegan jednak była nieugięta. Marudziła mu przy śniadaniu i przy kolacji, a gdy wpadł na chwilę do sklepu, bez wahania podkreśliła, że takie wyjście się nie liczy, bo sklep to prawie jak dom. Grymasiła i gderała – na razie bezskutecznie, ale była zdeterminowana. Nawet, jeśli rozumiała, dlaczego Feliks się nie wychyla, nie mogła pozwolić, by żył jak takimostatni gremlin jaskiniowy.
    By dać mu dobry przykład, tego ranka ubrała się w swoją ulubioną sukienkę w grochy, upięła włosy wysoko i po krótkich odwiedzinach w sklepie, by upewnić się, że wszystko jest tam jak należy, oznajmiła, że wychodzi. Na miasto. Zażyć trochę towarzystwa, pobyć wśród ludzi.
    Zdumienie, jakie odmalowało się na twarzach jej współpracowników było znacznie przesadzone. Przecież ona miała życie towarzyskie! Wychodziła na miasto! Robiła rzeczy! Nie była wcale taka jak Feliks.
    Chyba nie była. Raczej. Może.
    Bogowie, no dobrze. Była. Była dokładnie taka sama.
    Tak czy inaczej, słowo się rzekło, Amandine zostawiła więc sklep i pracownię w rękach innych złotników i jubilerów i raźnym krokiem ruszyła przez miasto, z jasnym planem wizyty na starym mieście i przechadzki między targowymi kramami.
    Nie pamiętała, kiedy ostatnio włóczyła się w ten sposób, musiało być to jednak dość dawno, bo niemal zapomniała już, jak ładny był Midgard wiosną czy wczesnym latem. Celowo zwolniła kroku, z przyjemnością wystawiła twarz do słońca, zatrzymała się nawet na jednym z miejskich mostów, przez parę chwil obserwując po prostu kręcących się tu i tam ludzi.
    Amandine nie lubiła się nudzić i wiedziała, że cała ta wycieczka prędzej czy później zacznie ją drażnić - powinna wszak siedzieć w pracowni i kończyć rozpoczęte błyskotki – póki co jednak jeszcze się cieszyła. Rozglądała się jeszcze z niemal dziecięcym entuzjazmem, a gdy dotarła do kramów, ekscytacja na piegowatej buźce stała się już zupełnie niemożliwa do przeoczenia.
    Nie spieszyła się, co i raz fukając tylko pod nosem, gdy ktoś ją potrącił czy odepchnął – przypadkiem lub nie – od stoiska, któremu właśnie zamierzała się przyjrzeć. Targowisko było tłumne, gwarne, przesycone zapachami towarów – i ludzi. Interesujące i irytujące jednocześnie.
    Gdy dotarła do straganu z książkami, uczepiła się go jak harpia. Lubiła książki, posiadanie dużej biblioteczki było dla niej synonimem luksusu – ale też domowego ciepła. Feliks miał taką i Amandine nie potrafiła zliczyć godzin, jakie spędziła zatopiona w jednym z fantastycznie głębokich, mięciutkich foteli, zaczytując się w tej czy innej, mniej lub bardziej egzotycznej pozycji z kolekcji Sommerfelta.
    Teraz, wertując pożółkłe tomy, czuła się dokładnie tak, jak wtedy. Z namaszczeniem gładziła grube karty i skórzane okładki, czasem przeczytała kawałek, głównie jednak napawała się ciężarem ksiąg, ich zapachem i fakturą.
    W którejś chwili złapała się na myśli, że dawno nie czytała nic, co nie byłoby romansem.
    - Bardzi dobry wybór – odezwał się nagle staruszek, zerkając z uśmiechem na trzymany przez Amandine tom.
    Dziewczyna roześmiała się.
    - W jakiej cenie? – zapytała w przypływie chwili, przytulając księgę do piersi. – Wie pan, to zabawne, dawno nie…
    Nie dane jej było skończyć, gdy znów ją ktoś potrącił. Sapnęła z frustracją i obejrzała się z iskrami rozdrażnienia połyskującymi w sarnich oczach.
    - Czy to naprawdę tak cholernie trudne patrzeć, gdzie… – zaczęła i urwała nagle. – Arthur? – spytała z niedowierzaniem.
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Amandine Tegan' has done the following action : kości


    'k6' : 3
    Widzący
    Arthur Mortensen
    Arthur Mortensen
    https://midgard.forumpolish.com/t914-arthur-mortensenhttps://midgard.forumpolish.com/t956-arthur-nisse-mortensen#5269https://midgard.forumpolish.com/t957-ravihttps://midgard.forumpolish.com/f89-dom-panstwa-nilsen


    Ranek powitał z uśmiechem na ustach, to niewątpliwie zasługa wiosennej aury podziałała na niego tak odświeżająco, wręcz kojąco. Po wypiciu herbaty na tarasie i spacerze z Puszkiem postanowił wybrać się na zakupy, gdyż za kilka dni miał wypłynąć w rejs i potrzebował kilku niezbędnych elementów w podróży. Przez myśl przemknęło, aby zaopatrzyć się w nową powieść, tak aby umilić sobie czas wolny na statku, bo ileż można wpatrywać się w bezkres morza. Nie miał także planów na obiad, więc zakładał, że pod wpływem nagłego impulsu, gdy zobaczy składniki natchnienie samo przyjdzie. Ubrał koszulę w kartę i pasujące do niej spodnie, a na ramię zarzucił lekką kurtkę w razie, gdyby słońce postanowiło skryć się za chmurami, a wiatr postraszyć chłodem. Wiosna była jego ulubioną porą roku, ale potrafiła być nieprzewidywalna i grymaśna. Wyposażony w wiklinowy kosz w pierwszej kolejności zahaczył o plac centralny i tutejsze kramy sukienne. Te tętniły życiem stanowiły prawdziwe serce miasta, te tętniło życiem, jakby ożywione po zimowym śnie. Wszędzie tłoczyli się ludzie, a alejki między stoiskami były niemal zatarasowane przez kupujących, czy oglądających przedmioty na wystawach. Sam zaliczał się do tego grona osób, acz jak z początku starał się uważać, aby nikogo nie potrącić, tak gdy samemu oberwał kilka razy z łokcia poczuł, że zdecydowanie, zbyt kulturalnie przedzierał się dotychczas przez tę ciżbę ludzką.
    Błękitne oczy zatrzymały się, przez dłuższą chwilę na klejnotach bursztynu wyciągniętych z okowów morskich dawno nie widział tak bogatej kolekcji i miał nadzieję, że po powrocie z rejsu stanowisko nie zniknie ze swojego miejsca. Niestety ostatnie wydarzenia pochłonęły jego budżet i musiał ostrożniej szastać gotówką nie pozwalając sobie na zbyt wielkie fanaberie, a że wraz z myślą o bursztynie naszła kolejna myśl związana, a jakże bezpośrednio z osobą, którą chciałby obdarować tym prezentem mimowolnie; uśmiechnął się i rozmarzył. Sielankę przerwało starannie wymierzone szturchnięcie w okolice nerek, które momentalnie przywróciło go światu. Ze wzrokiem pełnym niekrytej wrogości próbował zlokalizować winowajcę, lecz tłok skutecznie uniemożliwiał osądzenie. Nie było zresztą na to czasu. Pozostawała godzina do południa, a on był w lesie z obiadem i tylko tracił czas na oglądanie rzeczy niepotrzebnych, bądź tych, na jakie go nie było aktualnie stać. Wyminął więc większą grupę ludzi skupiających się wokół jednego ze stanowisk i ruszył pospiesznie przedzierając się sprawnie, ale za to mało delikatnie przez ten rosnący w oczach gąszcz. Powoli zaczynał żałować, iż nie wybrał targu rybnego, tam co prawda ludzi byłoby porównywalnie wielu, a może i nawet więcej, ale przestrzeń między straganami, była znacznie większa, a i od fiordu ciągnęło przyjemne powietrze, tu natomiast odnosił wrażenie pewnej stagnacji, tak ludzi jak i ich zapaszków.
    W pewnym monecie, gdy tak przedzierał się, wpadł na kogoś, kto miast zignorować, jak większość podniósł na niego karcący wzrok i uraczył wiązanką, której niedane było skończyć. Mortensen po raz kolejny w ciągu zaledwie kwadransa przeklął w myślach to miejsce.
    No cześć – wyrzucił z niejakim trudem. Zupełnie nie wiedział, co powiedzieć, był bezapelacyjnie oszołomiony tym nieoczekiwanym spotkaniem i język stanął mu w gardle, a dodatkowo ludzie wokół nich nieustannie krążyli, co i rusz szturchając go. Porzucił wszelką nadzieję na wydostanie się z tego kotła zastygł, jak ten słup.
    Widzący
    Amandine Tegan
    Amandine Tegan
    https://midgard.forumpolish.com/t3596-amandine-teganhttps://midgard.forumpolish.com/t3617-amandine-tegan#36528https://midgard.forumpolish.com/t3618-pikka#36534https://midgard.forumpolish.com/f117-amandine-tegan


    Nie była pewna, czy jest bardziej zaskoczona, czy zła. Bo jeśli zła, to z kolei nie była też do końca pewna, na co. Na tłumy ludzi, to oczywiste. I na Arthura. Tylko, że właśnie, dlaczego na niego? Dlaczego wciąż była zła?
    Minęły lata, odkąd się rozstali, a to naprawdę dosyć czasu, by wyleczyć się ze wszystkich żali, jakie mogła mieć. Szczególnie, że przecież Amandine nie była głupia – wiedziała, że powodów do irytacji dała Mortensenowi nie mniej, niż on jej. Nie pasowali do siebie – wiedziała to wtedy i tak samo wiedziała to teraz, w głębi serca rozumiała więc, że niespecjalnie było o co się złościć.
    A jednak się złościła, widok Arthura na pstryknięcie palcami przywołał całą garść wspomnień – i pośród tych dobrych wciąż bez trudu odnajdywała całą masę tych gorszych lub zupełnie złych, do których wcale nie chciała wracać.
    Od dobrej chwili wpatrywała się w mężczyznę bez słowa – podobnie jak on była zbyt zaskoczona spotkaniem, by od tak zacząć mówić, by zrobić cokolwiek, a nie stać tylko jak słup soli. Z marazmu wyrwało ją dopiero ciche chrząknięcie staruszka, który dotąd wodził między nią a Arthurem zaciekawionym spojrzeniem – a teraz znów zawiesił wzrok na przytulanej przez Tegan książce.
    - Czy panienka ją bierze? – spytał uprzejmie.
    - Tak, tak – zgodziła się z roztargnieniem i wysupłała wskazaną przez sprzedawcę ilość monet. Z roztargnieniem wcisnęła je w ręce mężczyzny i jeszcze silniej przycisnęła ciężki tom do piersi.
    - Tam dalej – dodał jeszcze nagle staruszek. – Są takie stoliczki i kramy ze słodkościami. Wata cukrowa, jakieś takie różne... – Rozpromienił się. – Jakby panienka chciała spędzić ze swoim kawalrem trochę czasu, to tam będzie dobrze – zapewnił, zupełnie błędnie interpretując napięcie wyczuwalne między Amandine a Arthurem.
    Tegan wypuściła powietrze z sykiem.
    - Dziękuję – burknęła, prędko porzucając pomysł tłumaczenia, że Arthur jej kawalerem nie jest już od dawna, i że wcale nie jest przekonana, czy chce z nim spędzać czas.
    Wepchnęła świeżo kupioną książkę do torby, z sapnięciem poprawiła nagle ciężki bagaż na ramieniu i, nim staruszek zdążył poradzić im coś jeszcze, chwyciła Mortensena za rękaw i pociągnęła dalej, z dala od kramu – i z dala od przepychającego się główną alejką tłumu.
    Wspomnienie ostatnich okoliczności, gdy trzymała się za rękę, było zaskakująco bolesne, biorąc pod uwagę że ani przez chwilę nie żałowała rozstania – nie naprawdę. Wypłakała swoje, to jasne, w sypialni u Feliksa w wiadrach łez wylała złość, żal, tęsknotę – za Arthurem, ale też za czymś, co po prostu symbolizował, za bliskością, której niespecjalnie potrafiła z nikim stworzyć, za poczuciem bycia akceptowaną, którego zawsze jej brakowało, niezależnie jak bardzo starał się Sommerfelt, niezależnie jak starał się Mortensen, niezależnie jak starał się ktokolwiek. Teraz, stojąc z Arthurem w jednej z bocznych uliczek, z zaskakującą jasnością pamiętała, że podczas jednej z ich ostatnich randek – ostatnich, nieudolnych prób ratowania z góry skazanego na porażkę związku – miała na sobie dokładnie tę samą sukienkę, i że wtedy, przez jedną krótką chwilę, łudziła się jeszcze, że się uda.
    Nie udało się i tak prawdopodobnie było lepiej dla nich obojga.
    Gdy znaleźli się już poza zasięgiem ciekawskiego staruszka – i wszystkich innych, którzy mogliby wtykać nos w nieswoje sprawy – Amandine sapnęła cicho i skrzywiła się przelotnie.
    - Przepraszam – rzuciła odruchowo, choć tak naprawdę nie miała przecież za co przepraszać. Nie było jej winą, że sprzedawca wziął ich za parę, a bura, jaką urządziła Arthurowi też przecież mu się należała – bo faktycznie wpadł na nią, nie patrząc pod nogi.
    Przepraszanie Amandine miała jednak wpojone niemal tak samo dobrze, jak chorobliwą wręcz ambicję – tę samą, której rodzice nie doceniali, a która wraż z każdym ich krytycznym komentarzem rozrastała się do horrendalnych rozmiarów.
    Odetchnęła powoli.
    - Możesz iść – mruknęła cicho, z zakłopotaniem poprawiając na ramieniu ciężką torbę. – Chciałam tylko, żebyśmy stamtąd poszli, bo przecież nie skończyłby gadać – rzuciła, nawiązując do sędziwego sprzedawcy.
    I, zanim zdążyła się ugryźć w język, dodała nagle, zupełnie nieprzemyślanie, zaskakując – i złoszcząc – przy tym samą siebie:
    - Albo możesz pójść ze mną na tę watę cukrową.
    Widzący
    Arthur Mortensen
    Arthur Mortensen
    https://midgard.forumpolish.com/t914-arthur-mortensenhttps://midgard.forumpolish.com/t956-arthur-nisse-mortensen#5269https://midgard.forumpolish.com/t957-ravihttps://midgard.forumpolish.com/f89-dom-panstwa-nilsen


    Świat wokół nich wyraźnie zwolnił niemalże wstrzymując oddech, przed nadchodzącą burzą, tego się spodziewał w zakorzenionym wspomnieniu niegdysiejszych tarć słownych, których iskrą, była zwykle drobnostka, coś niewiele znaczącego, co jednak urastało, niczym śnieżna kula do rangi znaczącego problemu. To poczucie nieuzasadnionego niepokoju, było co najmniej zabawne – nic go z nią nie łączyło, mógłby zignorować wszelką złą nutę wydobywającą się spomiędzy jej ust, a mimo to czekał na rozwój wydarzeń. Chrząknięcie staruszka, dość subtelne nieznacznie rozładowało niezręczną ciszę, a świat, jakby powrócił do swojego naturalnego biegu – odetchną ukradkiem.
    Słowa poczciwego sprzedawcy, momentalnie rozbiły negatywną myśl, ot jak lodowa tafla pod naciskiem buta pękła maska niepewności co do kolejnych kroków. Jego uśmiech musiał wiele znaczyć, ba! O mały włos nie roześmiał się z tej sceny i wyobrażenia staruszka na ich temat. Cóż intencje sprzedawcy były, jak najbardziej miłe w swej prostocie, wszak sami niejako naprowadzili go na te tory nie jego winą była błędne zrozumienie reakcji.
    Poddał się, bez walki, gdy pociągnęła go za sobą, bez słów zrozumiał i pożegnał handlarza serdecznym uśmiechem. Podchodził lekko do zajścia, dość przypadkowego, ale tyle czasu upłynęło, że trzymanie w sobie pretensji, tej całej złości, kłóciłoby się z przekonaniami Arthura, z tej prostej przyczyny nie stawiał oporu, ten byłby zdecydowanie negatywny w odbiorze dla postronnych w tak ciasnej przestrzeni handlowej robienie scen, było zwyczajnym nietaktem.
    Nie masz za co, to ja na ciebie wpadłem – posłał jej zakłopotany uśmiech i kontynuował, bez większej przerwy – wyratowałaś nas tym taktycznym odwrotem – wcale nie wątpił w ciekawość staruszka i jemu podobnych, jeszcze moment, a staliby się centrum zainteresowania. Zdecydowanie bardziej odpowiadało mu zaciszne miejsce, nieco na uboczu, w którym istniała szansa normalnej rozmowy, bez pół tuzina świadków.
    Mogę iść? – podniósł brew w zaciekawieniu graniczącym z rozbawieniem. – Zdecydowanie, coś czuje, że regularnie miewa podobne zajścia, to musi być oblegany kram – zadarł, nieco głowę z cieniem uśmiechu błądzącym na ustach starając się zachować powagę w obecnej sytuacji. – Chętnie pójdę z tobą na watę cukrową – dopiero w tym momencie usta marynarza rozświetlił promienisty uśmiech, którym zwykł zarażać innych. – Co to za książka, pod ciężarem której znosi cię wyraźnie na bok? – jego ciekawość wychodziła z niego, a niezręczna atmosfera sprzed paru chwil zdawała się ulotnić, jak za dotknięciem magicznej różdżki. Arthur miał to w swym zwyczaju, iż potrafił szybko przechodzić do porządku dziennego po wszelkich sztormach na tle relacji towarzyskich, gdy sprawa była rozstrzygnięta nie chował urazy szkoda mu było na to życia, wolał pozytywnie spoglądać na świat i ludzi, zwłaszcza tych, z którymi był blisko.
    Dobrze wyglądasz – zmrużył nieznacznie powieki, gdy błękitem spojrzenia zlustrował byłą partnerkę. Był to komplement w jego mniemaniu, bo faktycznie wydawało mu się, że kobieta wydoroślała, ale jednocześnie nabrała pewności siebie.
    Widzący
    Amandine Tegan
    Amandine Tegan
    https://midgard.forumpolish.com/t3596-amandine-teganhttps://midgard.forumpolish.com/t3617-amandine-tegan#36528https://midgard.forumpolish.com/t3618-pikka#36534https://midgard.forumpolish.com/f117-amandine-tegan


    Beztroska Arthura drażniła ją. Jego rozbawienie też, podobnie jak to, że był zwyczajnie... Miły? Nie uważała, że powinien być dla niej miły – w jakiś sposób oczekiwała wręcz, że będzie się złościł, patrzył na nią krzywo, gderał. Niby wiedziała, że Mortensen taki nie był – nie zapomniała przecież, co te lata temu sprawiło, że chciała dać mu, im, szansę – ale i tak była zdziwiona, że zachowywał się… Tak. Normalnie. Jakby nic się nie stało – jakby nigdy nic się nie stało.
    Zrobiło jej się niemal głupio, że sama tak nie potrafiła. Z zakłopotaniem poprawiła torbę na ramieniu – zawstydzeniem tym większym, gdy Arthur nie tylko nie poszedł sobie stąd najszybciej jak mógł, ale przyjął jej propozycję słodkości – i odetchnęła powoli.
    No dobrze.
    - A... Nie wiem – sapnęła zażenowana na pytanie o książkę, bo naprawdę nie wiedziała. Przejrzala ją tylko pobieżnie, dała się skusić głównie ślicznie tłoczonej okładce, zapachowi starego papieru, misternym ilustracjom w środku. – Jakieś legendy. Chyba. Coś o dawnej magii – próbowała wyjaśnić coś więcej, ale wciąż było tego bardzo mało.
    Nie wiedziała. No nie wiedziała, co kupiła, i już. Najlepszym się zdarza, nie?
    Choćby nie wiadomo jak chciała się złościć, tkwić w tym swoim najeżeniu – nie bardzo potrafiła. Udzielał jej się uśmiech Arthura, jakby był zaraźliwy, a jego ciekawość i entuzjazm sprawiały, że Tegan jakoś… Jakoś nie umiała być naburmuszona. Szczególnie, że nie do końca pamiętała, o co tak naprawdę się złości.
    Przygryzła wargę lekko.
    - Pokażę ci jak gdzieś usiądziemy – zaoferowała wreszcie. Nie miała serca nie zaspokoić ciekawości Arthura – to, że przy okazji mogłaby sama sprawdzić, co tak naprawdę nabyła, też nie było bez znaczenia.
    Skrępowana przestąpiła z nogi na nogę, a gdy gotowa była już odwrócić się na pięcie i znów zacząć przedzierać się przez tłumy, by pójść tam, gdzie powinni dostać tę watę – Mortensen raptem dwoma słowami zatrzymał ją w miejscu.
    Dobrze wyglądasz.
    Bogowie, czy on ją właśnie komplementował?
    - Ja... – zająknęła się i zaczerwieniła wyraźnie. Powiedzieć, że nie była na to gotowa, to jak nic nie powiedzieć. – Dzięki – burknęła wreszcie i umknęła wzrokiem, czując, jak pieką ją policzki.
    Prawdopodobnie mogłaby odpowiedzieć czymś podobnym – nie była ślepa, widziała, jak Arthur wydoroślał i może, w innych okolicznościach, zaczęłaby nawet żałować, że wcześniej im nie wyszło – nie zrobiła tego jednak, zbyt oszołomiona, by wysłowić się jak człowiek cywilizowany.
    Nie pamiętała, kiedy ostatnio ktoś wziął ją tak z zaskoczenia – i to jeszcze w sposób, z którym nigdy sobie nie radziła. Komplementy? Dopóki dotyczyły jej talentu jako złotniczki czy zaklinaczki, dopóty brała je garściami. Ale te na temat wyglądu? Zwykłej, ludzkiej atrakcyjności? Nie umiała ich przyjmować. Nie potrafiła na nie odpowiadać.
    - Dobra, chodź – rzuciła wreszcie krótko i nim zdążył ją zatrzymać, zawinęła się na pięcie i raźnym krokiem ruszyła w kierunku stoisk wskazanych parę chwil temu przez staruszka. Szła przed siebie jak taran – niemal jakby próbowała umknąć przed Arthurem i jego słowami – co z kolei sprawiało, że tym razem to co najwyżej ona trącała mijanych ludzi, nie inaczej.
    - Co ty tu właściwie robisz? – spytała wreszcie, desperacko pragnąc o czymś mówić, rzucać jakieś słowa, dzięki którym będzie mogła udawać, że Arthur wcale jej nie skomplementował, a ona wcale na ten komplement nie zdziczała. – Szukasz czegoś?
    Nie sądziła, by Mortensen odwiedził kramy nie mając konkretnego celu, ale mogła się przecież zdziwić.
    Widzący
    Arthur Mortensen
    Arthur Mortensen
    https://midgard.forumpolish.com/t914-arthur-mortensenhttps://midgard.forumpolish.com/t956-arthur-nisse-mortensen#5269https://midgard.forumpolish.com/t957-ravihttps://midgard.forumpolish.com/f89-dom-panstwa-nilsen


    Starał się nie zwracać uwagi na zakłopotanie malujące się na twarzy Amandine rozumiał, że takie spotkanie może wywoływać szereg emocji dlatego nie naciskał, a starał się dostosować do tego, co ona proponowała, by nieznacznie rozładować napięcie padło pytanie o książkę, która stanowiła punkt ciekawości marynarza – lubił stare, bogato zdobione i ilustrowane woluminy. Lekko przytakiwał na jej słowa w oczach nieustannie błąkały się iskierki lekkiego rozbawienia. Przez umysł przemytnika przemknęła nawet swobodna myśl, że to jego pojawienie się, a co za tym idzie szturchnięcie oraz jego konsekwencje przyczyniły się do pobieżnego zapoznania się z nową lekturą i pospiesznej transakcji, byłoby to zastanawiające w przypadku śmielszych analiz zachowania kobiety, lecz Mortensen niezwykle lekko podchodził do tego typu sygnałów. Był szczerze zaskoczony, a początkowo malująca się niepewność co do reakcji Tegan zanikała wraz z kolejnymi słowami.
    Słowa płynęły stopniowo, a każde z nich miało swą moc przebicia, jakby sięgając głębi, bynajmniej dalekie były od powierzchowności, która mogła spłynąć, jak woda, te były spontaniczne, szczere, przez co tak celnie uderzały. Obserwowanie reakcji Amandine jednocześnie bawiło go w pozytywnym tego słowa znaczeniu, jak i nieznacznie kłopotało. Daleki od takich bogatych reakcji zaskoczyła go swobodą, z jaką wyrażała je i to w tak ludnym miejscu. Szedł o zakład, że gdyby nie okoliczności mogłaby zarumienić się, jeszcze intensywniej, skąd to wypływało? Takie reakcje? Przecież nie był jej obcy, a swoją osobą przyzwyczaił do takich zachowań podczas gdy byli bliżej. Dlaczego teraz tak żywo reagowała, choć nic takiego nie mówił? Siła słów nabierała innego wymiaru, a komplementy, to niebezpiecznie oręż o dwóch ostrzach. Wolał nie przekonywać się na własnej skórze o ich mocy.
    Przełamanie tej przeciągającej się chwili niezręczności stanowiło istne zbawienie dla nich, a i otoczenie zdawało się nieco mniej zatłoczone, więc wybrali idealny moment, aby podjąć walkę w dotarciu do celu. Żwawym krokiem podążył śladem nie dając sposobności do ucieczki, czy zagubienia się wśród stoisk i kramów. Jednocześnie starał się nie naprzykrzać swoją osobą i nie wchodzić w jej przestrzeń osobistą. Zachowując dystans, który był zasadny w ich sytuacji.
    Szukałem wszystkiego i niczego – wzruszył ramionami  – planowałem znaleźć inspirację na dzisiejszy obiad, ale targ w dokach zapewne już świeci pustkami, a że tu straciłem już trochę czasu, to uznałem, że zmarnuje go jeszcze więcej i być może coś interesującego wpadnie mi w ręce – westchnął rozbrajająco szczerze. Nie był specjalnie głodny, acz najgorszym doradcą przy zakupach spożywczych był głód. – Takim oto sposobem trafiliśmy na siebie, a ty, czy coś poza książkami oraz słodkościami cię interesuje? – zatrzymał się, przy stoisku oferującym słodkości w głębi znajdowało się kilka prostych krzesełek i stolików. Zawahał się, kiedy sprzedawca zaczął zachwalać swoje towary. Myśl o wacie cukrowej była kusząca, lecz lepkość, z jaką się później należało zmagać, nieznacznie gasiła entuzjazm.
    Wata cukrowa? – spojrzał kątem oka na towarzyszkę zastanawiając się, czy i ona odczuwała podobny dylemat.
    Widzący
    Amandine Tegan
    Amandine Tegan
    https://midgard.forumpolish.com/t3596-amandine-teganhttps://midgard.forumpolish.com/t3617-amandine-tegan#36528https://midgard.forumpolish.com/t3618-pikka#36534https://midgard.forumpolish.com/f117-amandine-tegan


    Cały problem polegał właśnie na tym, że Arthur nie był jej obcy. To, że mieli ze sobą jakąś wspólną historię paradoksalnie niczego nie ułatwiało, a wręcz bardziej komplikowało. Myśl, że kiedyś uważał ją za wystaczająco dobrą – to nie były słowa Mortensena, lecz raczej ocena, którą Amandine wystawiła sobie sama – by spróbować z nią coś stworzyć sprawiała, że komplement z ust mężczyzny był… Trudny, w jakimś sensie. Może trudniejszy niż od zupełnie obcego. Pochwały z innych ust zawstydziłyby ją tak samo jak z ust Arthura, tylko że kolor tego wstydu byłby inny.
    Nie potrafiła za bardzo wyjaśnić, co działo się w jej głowie.
    Tak czy inaczej, była pewna, że z perspektywy Mortensena jej reakcja jest jeśli nie dziwna, to z pewnością zupełnie żałosna. Będąc wobec siebie zawsze przesadnie krytyczna, nie dopuszczała do siebie myśli, że Arthur jest co najwyżej zdziwiony – nie, w oczach Tegan z pewnością oceniał ją teraz, może utwierdzal się w przekonaniu, że faktycznie dobrze się stało, że się rozeszli.
    Amandine też tak uważała – nie żałowała rozstania podobnie jak nie tęskniła za tym, co kiedyś mieli – ale podejrzenie, że Arthur może myśleć to samo było w jakiś irracjonalny sposób bolesne. Jakby tylko ona miała prawo do wybrzydzania.
    Bogowie, była żałosna.
    Podobne myśli towarzyszyły jej przez całą drogę do stanowisk z jedzeniem, co z kolei sprawiało, że słowa Arthura wpadały jej jednym uchem a wypadały drugim. Chwytała główny sens jego wypowiedzi – to, że w gruncie rzeczy też nie do końca wiedział, czego szuka – ale nie szczegóły. I jego pytanie – ono też nie dotarło do niej od razu, ginąc gdzieś w zalewie jej ponurych rozważań.
    - Co? – drgnęła nagle, uzmysławiając sobie, że Mortensen milczy i przypominając sobie, że na końcu jego ostatniej wypowiedzi brzmiało coś jakby znak zapytania. – A, to... Nie wiem – przyznała rozbrajająco szczerze. – W zasadzie nie planowałam nic kupować, po prostu... – Wzruszyła ramionami. – Chciałam na chwilę wyjść z pracy – zawahała się. – Czy raczej – musiałam na chwilę wyjść z pracy, żeby dać przykład Felixowi – poprawiła się zgodnie z prawdą. – Żeby też gdzieś wyszedł. Coś ze sobą zrobił zanim zupełnie zdziczeje. – Uśmiechnęła się przelotnie.
    To, że Arthur wiedział, kim jest Felix, było oczywiste – będąc dla Amandine przyszywanym ojcem, Sommerfelt był stałym elementem jej krajobrazu. Nie można było być blisko z Tegan, nie wiedząc, kim Felix jest i przynajmniej raz się z nim nie widząc. Amandine mogła nigdy nie nazywać Sommerfelta tatą, nie na głos, ale dokładnie nim dla niej był.
    Kochała go znacznie bardziej niż swoich biologicznych rodziców.
    Gdy dotarli do stanowiska ze słodyczami, obrzuciła asortyment wzrokiem dobrze wiedząc, na co ma ochotę. W przeciwieństwie do Arthura, nie obawiała się poklejonych dłoni – nie na tyle, by zrezygnować z tych konkretnych słodkości.
    - Wata cukrowa – przytaknęła i gdy tylko sprzedawca zakończył zachwalać słodycze, wskazała słodką chmurkę w kolorze błękitnego nieba. Wedle opisu zamieszczonego tuż pod maszyną produkującą kolejne takie obłoki, ta konkretna wata miała mieć, obok cukru, posmak limonki.
    - Ty też? – spytała, jednocześnie odbierając swój smakołyk. Cukrowa chmurka była imponująca, niemal za duża jak na pojedynczy patyk, który służył za uchwyt.
    Zaczekała cierpliwie z boku, aż Arthur wybrał coś dla siebie i zaraz potem poprowadziła ich do jednego ze stolików. Z sapnięciem opadła na krzesło i z cichym jękiem – powstrzymałaby go, gdyby tylko potrafiła – zdjęła z ramienia torbę. Rękaw sukienki był wgnieciony tam, gdzie ciężki bagaż wżynał się Amandine w ramię i dziewczyna była absolutnie pewna, że pod ciuchem jej skórę zdobi wyraźna, różowa pręga.
    Zachciało jej się najgrubszej książki na stoisku, cholera.
    Przypominając sobie, co obiecała Arthurowi, wyciągnęła teraz pokaźny tom z torby i bez słowa podsunęła mężczyźnie. Przez dobrą chwilę świdrowała Mortensena uważnym spojrzeniem sarnich oczu, a gdy tylko się na tym złapała, prędko skryła się za błękitnym, cukrowym obłokiem. Ostrożnie oderwała kawałek słodkości i wsunęła do ust, z cichym westchnieniem przyjemności pozwalając słodyczowi rozpuścić się jej na języku.
    - Chyba już nie jestem zła – palnęła nagle, nie spuszczając z Mortensena oka. – To znaczy, jestem, ale nie bardzo pamiętam na co.
    Widzący
    Arthur Mortensen
    Arthur Mortensen
    https://midgard.forumpolish.com/t914-arthur-mortensenhttps://midgard.forumpolish.com/t956-arthur-nisse-mortensen#5269https://midgard.forumpolish.com/t957-ravihttps://midgard.forumpolish.com/f89-dom-panstwa-nilsen


    Dać przykład? – zdziwił się wyraźnie i ciągnął myśl – czyżbyś całymi dniami przesiadywała w pracowni? – posłał kobiecie wymowne spojrzenie i uśmiechnął się samymi wyłącznie oczami. – Uważaj, bo nabawisz się agorafobii i zupełnie zdziczejesz, trwając w zamknięciu, bez kontaktu z ludźmi... – w lekkich słowach nacechowanych żartobliwą nutą brzmiała powaga, która faktycznie miała swój punkt zaczepienia. Chociaż nigdy nie towarzyszył Tegan przy wyrobach, a ich rozmowy odnośnie pracy były bardzo powierzchowne, tak podejście, to zaangażowanie wraz z upartością, jaką prezentowała wzbudzały naturalny szacunek, ale i obawę, by nie popadła w wir pracoholizmu. To było szalenie niebezpieczne, zwłaszcza w tak młodym wieku.
    Nie zamierzał jednak jej pouczać, ot wyraził swoje zdanie i na tym jego rola się kończyła. Byli osobnymi bytami, które niegdyś łączyła wspólna historia – zamknięty rozdział, do jakiego wraca się bez żalu, czy złości. Nieraz miał odczucie, że stanowili zdecydowanie lepszych przyjaciół, niż partnerów, to oraz wiele innych kwestii nie tak istotnych, co po prostu przewijających się przez codzienność życia ostatecznie zawyrokowały o obrazie tej relacji i jej rozpadzie.
    Nie. Postawię na smak dzieciństwa – odparł zagadkowo uśmiechnięty samymi kącikami ust, a gdy przyszła jego kolej, zamówił orzechy w karmelu. Podane w papierowej tubie prezentowały się zabójczo słodko samym jeno zapachem obezwładniały. Usiadł zajmując miejsce naprzeciwko Amandine. – Zabawnie wyglądasz schowana za tym niebieskim obłoczkiem – gdyby postanowiła uraczyć go kolejnym rumieńcem, miała przynajmniej zasłonę, za którą mogłaby się skryć – pomyślał trzeźwo, nieznacznie rozbawiony zaistniałą sytuacją, ale i dziwnie uspokojony. Spotkanie z Tegan było naznaczone chaosem, który wyniknął z okoliczności, tego miejsca, a jej żywa reakcja stanowiła dobry punkt rozważań podczas marszu do kramu ze słodkościami. Teraz jednak jego wzrok spoczął na obszernej księdze zakupionej chwilę temu przez ciemnowłosą. Podjadał smakołyk jedną ręką, a drugą dotknął twardej oprawy zaciekawiony zawartością, którą ta skrywała.
    Wyczuł wzrok kobiety na sobie, mimowolnie podniósł głowę, znad książki i uśmiechnął się, kiedy uciekła spojrzeniem skrywając się za watą cukrową. – Co ci chodzi po głowie, można wiedzieć? – oparł brodę na splecionych razem dłoniach zupełnie, tracąc zaciekawienie wertowaną lekturą. Miał nieodparte wrażenie, jakby Amandine chciała za wszelką cenę zniechęcić go i jednocześnie zachęcić – sprzeczność sygnałów oraz niezrozumienie reakcji, była dla marynarza frasująca, ale nie przepadał za takimi niedopowiedzeniami i jeśli miała mu coś do zakomunikowania, to bardzo chętnie wysłucha wszelkich zażaleń.
    Śmiało, możesz wyrzucić z siebie wszystko – w tym momencie przygotowany był absolutnie na każdą ewentualność. Mógł i owszem popełnić błąd w ocenie, a co za tym idzie błędnie zinterpretować sygnały, jakie posyłała. Nie rozmawiali ze sobą od rozstania w tym momencie, mogła być przecież zupełnie inną osobą, niż wówczas. Dlatego grał w otwarte karty. Bez żalu zamknął książkę i przesunął ją na środek niewielkiego stoliczka, jakby miała wyznaczać granicę.
    Widzący
    Amandine Tegan
    Amandine Tegan
    https://midgard.forumpolish.com/t3596-amandine-teganhttps://midgard.forumpolish.com/t3617-amandine-tegan#36528https://midgard.forumpolish.com/t3618-pikka#36534https://midgard.forumpolish.com/f117-amandine-tegan


    Założyła nogę na nogę i kołysała nią nerwowo pod stołem, tylko częściowo pilnując się, by nie szturchać przypadkiem Arthura. Trudno było jej się skupić, a co dopiero pilnować wszystkich odruchów, wszystkich nawyków, wszystkich myśli. Te ostatnie były szczególnie uciążliwe, tym bardziej, im bardziej pozwalała im dryfować – od Mortensena do Brage (który, swoją drogą, powinien być chyba niedługo z powrotem w mieście), od Brage do Felixa (powinna ustalić z nim kolejne zamówienie), od Felixa do pracowni i niedokończonych projektów, od tych ostatnich do zakupionej dopiero co księgi... i tak dalej, i tak dalej.
    Westchnęła ciężko, zmuszając się, by skupić się na tym, co tu i teraz. Na Arthurze tuż obok, książce na stole, słodkiej chmurce na patyku, za którą całkiem wygodnie ukrywało się te głupie rumieńce – i na komentarzu Mortensena, na który roześmiała się nieco lżej, nieco bardziej szczerze, z nieco mniejszym skrępowaniem.
    Ostatecznie Arthur był jej przecież strasznie bliski. Kiedyś, ale teraz też. Nawet, jeśli teraz inaczej. Nawet, jeśli nie do końca wiedziała jeszcze, jak się w tej inności odnaleźć. Wciąż bardzo go lubiła. Wciąż bardzo ceniła sobie jego towarzystwo – nawet, jeśli cała zgromadzona w sobie złość nie pozwalała jej tego okazać. Nie kochała Arthura – szczerze mówiąc, po czasie, była niemal pewna, że nigdy tak naprawdę go nie kochała, nie tak, jak powinna, by mieli chociaż cień szans na udany związek – ale pod pewnymi względami był jej znacznie bliższy niż byłby, gdyby wciąż byli razem.
    Jedyne, co musiała teraz zrobić, to znów pozwolić sobie na te wszystkie uczucia, które dotąd tak ochoczo tłumiła, dławiła w zarodku tylko dlatego, że nie pasowały do jej urażonej dumy, rozdrażnienia, hodowanej miesiącami irytacji.
    W którejś chwili – mniej więcej wtedy, gdy Arthur zainteresował się księgą – bez zastanowienia sięgnęła do jego orzechów, podkradła kilka i wrzuciła je do ust z niewinnym uśmiechem. To nie pierwszy raz, kiedy dostawiała się mu do jedzenia w ten sposób, chociaż z pewnością pierwszy od rozstania.
    Spoważniała dopiero, gdy swoim nieopatrznym stwierdzeniem otworzyła temat, na który – chyba – nie była tak do końca gotowa. Bogowie, powinna częściej myśleć zanim coś powie. Napotykając spojrzenie Arthura, odetchnęła powoli, bo może jednak... Może to był dobry moment, żeby coś naprawić. Chociaż trochę. Żeby rozstać się z chociaż odrobiną złości, z chociaż częścią tych durnych żali, które w sobie miała, a które – na zdrowy rozsądek – nie miały racji bytu. Już nie.
    Tak czy inaczej potrzebowała chwili, by znów się odezwać – chwili i kilku kolejnych kęsów waty. Dopiero po nich, oblizując palce ze słodyczy, była w stanie złożyć do kupy jakieś słowa. Nie by ła pewna, czy były dobre, właśnie takie, po jakie powinna teraz sięgnąć – musiały jednak wystarczyć.
    - Wciąż mnie boli. Nie nasze rozstanie, ale to... To jak to wyglądało przed nim – zaczęła ostrożnie, powoli, starannie wymawiając każde słowo. – Wciąż jestem zła, Arthur. Cholernie wściekła na każde kłamstwo, jakie wciskałeś mi w żywe oczy. Nie wyleczyłam się z tej złości i, szczerze mówiąc, nie jestem pewna, czy potrafię – przyznała bez bicia, bo rzeczywiście nie wiedziała. Nie była pewna, czy tej konkretnej złości będzie mogła kiedykolwiek się pozbyć. – I za całą masę innych rzeczy też jestem zła. Myślę, że jestem. Tylko... – zawahała się. – Nie umiem ich wymienić. Nie umiem sobie przypomnieć, co tak strasznie mnie wtedy drażniło – zawahała się. – Bo nagle to, co wiem, to przede wszystkim to, że mi cię brakuje. – Zaśmiała się krótko, z zażenowaniem. – Nie jako chłopaka. Nie jako... Jako mojego – zastrzegła. – Ale przecież cię lubiłam. Bardzo. Wciąż lubię. Ja...
    Sapnęła cicho, urwała kolejny kłębek waty i kontemplowała go przez chwilę.
    - Strasznie mnie drażnisz, ale jednocześnie chyba chciałabym... To znaczy... Chyba się cieszę, że na mnie wpadłeś. I chyba wcale nie przeszkadza mi, że nie patrzyłeś pod nogi – parsknęła cicho, ratując się nieudolnym żartem. Westchnęła cicho i przygryzła wargę lekko. – Chyba się stęskniłam – przyznała wreszcie z ociąganiem.
    Widzący
    Arthur Mortensen
    Arthur Mortensen
    https://midgard.forumpolish.com/t914-arthur-mortensenhttps://midgard.forumpolish.com/t956-arthur-nisse-mortensen#5269https://midgard.forumpolish.com/t957-ravihttps://midgard.forumpolish.com/f89-dom-panstwa-nilsen


    Jego życie uczuciowe w ostatnich miesiącach przypominało statek rzucony na morskie fale – nieprzewidywalność, zmienność, burzliwość, znaczyły się w tych krótkich momentach, między ciszą i spokojem. Gdy wydawało mu się, że wszystko jest na dobrej drodze do jako takiej stabilizacji, nieoczekiwanie coś musiało się popsuć, ta nieustanna niepewność, budziła się w nim podczas bezsennych nocy, gdy przed oczami stawały mu sceny z życia.
    Z jednej strony, był szczęśliwy i szczerze mówiąc, nie zamieniłby tego uczucia na nic innego. Lecz moneta ta miała i swą drugą twarz. Wątpliwość, utajenie, bezsilność, gdy ktoś, kogo darzyło się uczuciem, jest poza zasięgiem, nieosiągalny. Przygnębiał go obraz obecnej relacji, był jednym z dwóch, a w tle majaczyła kapryśna wola jarla.
    Uciekł myślami od tych rozważań. Skupił spojrzenie na Tegan, która wydawała się równie mocno pogrążona w rozmyślaniach, co on. Nigdy nie należał do wścibskich osób, a milczenie, jakie sobie wzajem dali budowało chwilę wytchnienia, być może tak potrzebną przy tym spotkaniu.
    Jej śmiech zupełnie przegnał ochotę do zadumy. Wolał zbyt wiele nie zdradzać, a wiedział, że mógłby to łatwo uczynić, był kiepski w ukrywaniu emocji. Dlatego postanowił skupić uwagę na orzeszkach w karmelu.
    Nic nie powiedział, kiedy podkradła mu słodkości, tylko uśmiechnął się, lekko. Tak jakby miało to zwiastować początek rozmów, ot zielone światło, mimo że to on zadał pytanie i czekał na odpowiedź, to rozumiał, że Amandine miała mętlik w głowie i musiała wszystko przemyśleć. Dlatego cierpliwie czekał, aż zacznie.
    Uśmiech zastygł na wargach, gdy zaczęła mówić. Pozwalał na to, chciałby się wygadała, by w końcu wyrzuciła wszystko to, co zalegało jej na dnie serca. To było oczyszczające. Chociaż skrzywił się z początku, bo co jak, co ale kłamstw w tej relacji było po równo, a to, że nigdy nie były one celowym zabiegiem, a swego rodzaju ochroną, to już inna piłka dlatego nie poderwał się, jak oparzony, aby wypominać kobiecie te wszystkie razy, w jakich i ona tego zabiegu używała.
    Pokręcił z niedowierzaniem głową i ciężko westchnął. Milczał cały ten czas, gdy ona mówiła. Słowem nie pisnął, nie dał po sobie poznać, że coś go bawi lub drażni, a jednak, kiedy skończyła nie wiedział za bardzo, co powiedzieć.
    Jednak nie zmieniłaś się, aż tak bardzo, wciąż mówisz tak, że człowiek nie wie: płakać, czy się śmiać… – wrzucił do ust słodkiego orzecha i z głuchym trzaskiem go rozgryzł. – Sporo w tobie siedziało. Niektóre rzeczy były oczywiste, inne zaś stanowiły zagadkę do dziś. A jednak mówisz, że tęsknisz? – uśmiechnął się smutno. Było to dziwne doświadczenie, taka szczerość, czy on względem niej mógł odważyć się na to samo? Bał się konsekwencji… tego, że gdyby powiedział jej tę szczerą prawdę, dostrzegłby na tym delikatnym, nieco dziecinnym obliczu nieodwracalną zmianę. Nie chciał jej krzywdzić i nie zależało mu na tym, aby próbować naprawiać charakter kobiety.
    To, że przekroczyliśmy bariery przyjaźni, było błędem. Ale wyciągnąłem wnioski. Ty jak mi się zdaje również, to uczyniłaś. – Nie kochał jej nigdy, byli sobie bliscy w ten charakterystyczny przyjacielski sposób, ale zniszczyli to nieodwracalnie, jak sądził.
    Opowiedz mi, co u ciebie? To banalne, ja wiem. – Chciał wiedzieć, czy daje sobie radę, jak wygląda jej codzienność i czy jest szczęśliwa? Wydawało mu się, że dzięki temu nieco zatrze obraz, tego spotkania nada mu wyraz miłej pogawędki, bez sięgania po brudy, które z siebie wyrzucili.
    Nie czuł złości, był zaskakująco spokojny, momentami wydawało się, że wręcz obojętny. Nie znała go od tej strony. Życie go doświadczyło, być może bardziej, niż to przypuszczał. Zmieniając obraz znanego jej chłopaka z młodzieńczych lat w kogoś, kim jest teraz.
    Widzący
    Amandine Tegan
    Amandine Tegan
    https://midgard.forumpolish.com/t3596-amandine-teganhttps://midgard.forumpolish.com/t3617-amandine-tegan#36528https://midgard.forumpolish.com/t3618-pikka#36534https://midgard.forumpolish.com/f117-amandine-tegan


    Nietrudno było zauważyć, że Arthur się zmienił. W którymś momencie zaczęła mu się przyglądać, a gdy zaczęła – nie potrafiła przestać. Podobnie jak nie potrafiła przestać porównywać. Arthura teraz z Arthurem kiedyś. To, jak rozmawiali teraz z tym, jak rozmawiali kiedyś. To, jak wiele kładło się cieniem na twarzy Mortensena teraz z tym, jak pogodny był – czasem może aż za bardzo – kiedyś.
    Nie sądziła, by ona zmieniła się podobnie mocno. Raczej nie. Bo kiedy miała się zmienić, skoro wszystko u niej wyglądało niemal tak samo?
    Mimowolnie uśmiechnęła się przelotnie na słowa Arthura, gdy nieświadomie potwierdził jej podejrzenia się. Jednak nie zmieniłaś się. Jego słowa nie należały do najprzyjemniejszych, oczywiście, że nie, a jednak... Kiedyś poczułaby się urażona. Może nawet – zraniona. Teraz bez wahania przyznała mu rację, uznając słowa mężczyzny po prostu za stwierdzenie faktu. Nic, z czym mogłaby dyskutować.
    Na pytanie i smutny uśmiech westchnęła cicho. Ostrożnie skinęła głową.
    - Tęsknię. Chyba... – zawahała się. – Myślę, że w jakiś sposób tęskniłam cały czas. Byłeś moim przyjacielem, Arthur. Najlepszym, jakiego miałam i przez długi czas jedynym, jakiego miałam. To... Nie zapominam takich rzeczy. I tęsknię.
    Przygryzła wargę lekko, odruchowo pokiwała głową, zgadzając się, że faktycznie nie powinni porywać się na związek i że owszem, sama też wyciągnęła jakieś wnioski – a gdy znów uniosła głowę na Arthura, uśmiechnęła się miękko. Podobnie jak on, nie sądziła, by mogli wrócić do tego, co mieli kiedyś, jeszcze zanim zaczęło im się wydawać, że mogą… Mogą. Że mogą mieć coś więcej, chociaż tak naprawdę przecież wcale więcej nie potrzebowali. Że mogą stworzyć coś, chociaż żadne z nich do tworzenia czegokolwiek się wtedy nie dawało.
    Czy teraz nadawała się lepiej? To pytanie pojawiło się nagle, zupełnie nieproszone. Zaskoczyło Amandine i podobnie zaskoczyła ją odpowiedź – że, być może, tak. Może tym razem umiałaby coś z kimś stworzyć. Nie sądziła, by było łatwiej niż te lata temu; nie uważała, by nagle od tak potrafiła pójść na kompromisy, na które nie potrafiła pójść wtedy. Nie była nawet pewna, czy naprawdę potrafiłaby dać od siebie tyle, ile powinna, by jakikolwiek związek miał rację bytu. Ale była gotowa spróbować – była zdeterminowana spróbować - a to był już jakiś postęp.
    Pomyślała o Brage, choć, na zdrowy rozum, nie powinna. A jednak myślała. Teraz, i w ciągu ostatniego pół roku w ogóle z każdym tygodniem coraz częściej.
    Co u ciebie?
    Chrząknęła cicho, wracając do tego, co tutaj, teraz, a nie tam, na morzu, zbyt daleko, by mogła tam sięgnąć.
    - Ja... Radzę sobie – przyznała ostrożnie, w zamyśleniu urwała kolejny kęs waty, pozwoliła mu rozpuścić się na języku. – To znaczy, niewiele się u mnie zmieniło. – Wzruszyła lekko ramionami. – Wciąż pracuję u Felixa, wciąż prowadzę mu sklep. Jestem w tym już całkiem niezła. – Uśmiechnęła się przelotnie, wiedząc, że to duże niedopowiedzenie. W tym akurat była świetna. Nie bez powodu zatrudniani przez Sommerfelta złotnicy woleli pracować z nią niż z Felixem.
    Znów zakołysała nogą pod stołem, zastanawiając się przez chwilę.
    - Pracuję nad własną kolekcją – przyznała wreszcie powoli, jakby z wahaniem. Nie chwaliła się tym, bo – jej zdaniem – jeszcze nie bardzo miała czym. Raptem parę szkiców, z których nawet nie była zadowolona, i parę rozmów z Felixem, by pokazał jej, jak osiągnąć zamierzone efekty. Nic, co mogłaby wyjąść ze sklepowej gabloty i pokazać. A jednak – to było ważne. To się zmieniło. – To jeszcze... Jeszcze cholernie dużo pracy przede mną, zanim będę mogła cokolwiek pokazać, ale... – Chrząknęła cicho. – Będzie świetna. Gdy już ją stworzę, będzie wszystkim, co chciałabym osiągnąć jako złotniczka. – Przesadzała? Może. A może nie.
    Znów zamyśliła się na chwilę. Znów pomyślała o Brage, znów coś zakłuło ją pod żebrami na myśl, że mężczyzna może wcale nie wrócić wtedy, kiedy teoretycznie powinien, albo nawet, jeśli wróci, wcale się z nią nie spotka. To nie byłby pierwszy raz. Brage był… Był. Był kimś, komu – na zdrowy rozum – nie powinna oddawać aż tyle. A jednak oddawała, bo, bogowie, ostatnie sześć miesięcy było pod wszystkimi względami znacznie lepszymi niż wszystkie poprzednie lata.
    Zakochała się, choć wcale nie chciała tego przyznać.
    - Spotykam się z kimś – przyznała wreszcie. To nie była odpowiedź na pytanie, czy była szczęśliwa, ale tej odpowiedzi Amandine raczej nie potrafiłaby podać. Mogła stwierdzać fakty, podsuwać Arthurowi konkretne wydarzenia ze swojego życia, ale żeby ocenić je, zaklasyfikować jako szczęście albo jego brak? Nie umiałaby.
    - Też pływa, tak jak ty. W Kompanii. – Przygryzła wargę lekko, wreszcie roześmiała się z zakłopotaniem. – Za mundurem panny sznurem – parsknęła cicho. To, jak wyraźny trend zaczął się kształtować w jej doborze partnerów, szczerze ją bawił – nie ukrywała tego.
    Nie ukrywała też niepewności, jakichś lęków, i rumieńców, które w tym przypadku mogły świadczyć o bardzo, bardzo wielu różnych rzeczach. Rzeczach, o których raczej nie chciała rozmawiać.
    Odetchnęła powoli.
    - U ciebie zmieniło się więcej – zauważyła w końcu, stwierdzając raczej niż pytając. – Musiało się zmienić. Jesteś… – zawahała się, wreszcie uśmiechnęła miękko. – Nie z takim Arthurem się umawiałam – stwierdziła z łagodnym rozbawieniem. – Co się z tobą działo?
    Widzący
    Arthur Mortensen
    Arthur Mortensen
    https://midgard.forumpolish.com/t914-arthur-mortensenhttps://midgard.forumpolish.com/t956-arthur-nisse-mortensen#5269https://midgard.forumpolish.com/t957-ravihttps://midgard.forumpolish.com/f89-dom-panstwa-nilsen


    Obserwowali się nawzajem nanosząc na mapy wspomnień obecne kształty. Było to dziwne uczucie, znał ją przecież, tak dobrze, a jednocześnie wydawała się w tym momencie obca. Czy potrafił odnaleźć nić wzajemnego zrozumienia na tej nowej płaszczyźnie porozumienia, czy zupełnie zaprzepaścili tę szansę, pozostając widmem z przeszłości – wspomnieniem; miłym, acz jakże ulotnym na wietrze zmian.
    Rozumiał słowa, które wobec niego kierowała. Doskonale wiedział, co to za uczucie, jakiego doznawała, a jakie błądziło na krańcu języka, niewypowiedziane. Czy żałował, że wcześniej nie przełamał bariery zapomnienia i nie odszukał jej? Wiedział, gdzie ją znaleźć, a jednak nigdy nie złapał myśli o odkurzeniu znajomości, jakby rozstanie zupełnie przekreśliło dalsze losy ich historii. To samo tyczyło Tegan świadoma, gdzie pracuje, jak można się z nim skontaktować nie zrobiła nic, aby uratować dawne uczucie przyjaźni, chociaż teraz mówi te słowa, które tak ładnie brzmią, ale nie pokrywały się nigdy z czynami. Byli dla siebie lekcją. To mógł stwierdzić z całą pewnością, czymś do odkrycia, czego mieli pożałować, lecz wnioski wyciągnięte z błędów minionej relacji pomogą im uniknąć pomyłek w przyszłości, taką miał nadzieję, gdy ból rozstania, został przegnany przez głos rozsądku. Dziś spoglądając w sarnie – łagodne oczy Amandine, dostrzegał w nich znacznie więcej, niż przed laty.
    Gratuluje. I cieszę się… – szczerze wyraził uczucia, a miękkość spojrzenia, jaką ją obdarzył wyłącznie to potwierdziła. Doszukiwał się w tej grze porównań, chociaż przecież na zdrowy rozsądek powinien od nich uciekać. Tak trudno było się tego wyzbyć. Naturalne skojarzenia nasuwały się same z siebie, a mężczyzna mimowolnie przywoływał wspomnienie złotowłosej jubilerki.
    Kaprys bogów, czy drwina losu? Gdyby wiedziała, gdyby skontrował wypowiedź, ale nie. Milczał o tym, a przynajmniej w jakiejś części pozostając mniej wylewny niżeli ona. Zastanawiał się, co powinien czuć, gdy składała mu taką relację: zazdrość, złość, a może przygnębienie? Zupełnie niewrażliwy pozostawał na wypowiedziane słowa, było to zaskakujące, bo jeśli przed nią nie chciał się zdradzić, tak przecież świadom swego charakteru powinien poczuć, choćby jakiekolwiek drgnięcie serca, a niczego takiego nie zarejestrował. Ten spokój napełniał go pewnością siebie i swoich reakcji, jakby upewniając, że pod względem emocjonalnym, jest zupełnie wolny od uroku tej nieprzeciętnej kobiety. Gdyż zastanawiało go, co będzie, co poczuje, gdy ponownie ją zobaczy, pomimo upływu czasu? Teraz wiedział.
    Zatem uważaj, by żadna flądra ci go sprzed nosa nie ukradła – skwitował siląc się na z lekka żartobliwy komentarz. Wiedziała, czego się może spodziewać po ludziach, którzy na całe tygodnie znikają na morzu, lecz nie zamierzał generalizować. Wręcz miał nadzieję, że dziewczynie wreszcie dopisało pod tym względem szczęście. Widział wszak, jak na samą wzmiankę o nim promieniała. To było widoczne, aż nadto i tylko wyjątkowy ignorant, by nie zrozumiał, co to oznacza.
    Co się działo? –  powtórzył w myślach słowa Tegan i westchnął ciężko. Łapiąc garstkę słodkości wrzucił ją do rozchylonych ust i zastanowił się, jak ubrać w słowa wydarzenia ostatnich lat. Od pracy jako przemytnik, którą praktykował już wówczas, gdy się spotykali, przez mieszkanie pod jednym dachem ze ślepcem, kontakty z innymi jemu podobnymi, po przekręty i wszystkie te przygody, które go spotkały, a jakie nie zawsze miały pozytywny wydźwięk. Tyle nowych blizn na ciele powstało po tym, jak ich drogi się rozeszły. Poznał smak zdrady i uczucie uchodzącego z piersi życia, gdy pozostawiony na pastwę losu tonął w ciemności finlandzkich lasów. Widział świat daleki i bliski – podróżując i chłonąc piękno, kulturę oraz historię. Ale jak o tym wszystkim opowiedzieć w jednym zdaniu, jak upchnąć bagaż emocjonalnego doświadczenia w kilku słowach, tak aby rozmówca miał, jako takie rozeznanie? Skapitulował, stwierdzając, że ogólniki muszą wystarczyć.
    Chyba dorosłem… a tak poważnie, to wiesz, znałaś mnie. Nie potrafiłem usiedzieć w jednym miejscu, ciągle rwał mnie nurt przygody. Ale przygarnąłem psa, może w tym tempie za parę lat wybuduje dom i kto wie, nieco spoważnieje? – Odsłonił w uśmiechu garnitur perłowo-białych zębów.
    Na mnie już pora. Cieszę się, że na ciebie wpadłem. Miło było cię spotkać i dowiedzieć się tego wszystkiego, a jeśli kiedyś będziesz wiedziała, za co byłaś na mnie zła, to zachęcam do napisania listu. – Pozwolił sobie na delikatną kąśliwość wstając i podając kobiecie dłoń, jak na znak zgody.

    Arthur i Amandine z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.