Olaf Wahlberg
Gość
Olaf Wahlberg Pon 18 Paź - 20:39
GośćGość
Gość
Gość
Olaf Wahlberg
A pan ojciec był durniem.
A pani matka nie lepsza.
A pani matka nie lepsza.
Śnieg dawno już stopniał, odsłaniając szary brud na starym mieście, a przebłyski zimnego słońca dobijały się do wysokich okien apartamentu na ostatnim piętrze drogiej kamienicy, a potem mknęły do luster w srebrnych ramach, a potem prosto w oczy. Nie było mowy już o powrocie na jasne niebo, bo teraz ziemska powłoka pochłonęła całe światło, niebo zostawiając innym. Niech żyje bal. Bo czemu niby nie? Tak powtarzała mu matka.
Olaf Wahlberg dzieciństwo przeżył stosunkowo gładko. Brak w nim było biedy, smutku i goryczy o smaku skórki z pomarańczy. Najpierw prapradziad handlował fortepianami, za które kupił zdobiony parter kamienicy. Potem pradziad przerzucił swe zainteresowania w rzeźby i wstawił je tam na parter. Dziad chwytał się już tylko malarstwa, otwierając jedną z pierwszych galerii, a ojciec był już tylko owocem tego. Teraz mowa o synu midgardzkiego inwestora, który to fortuny tak jak jego rodzina dorobił się na malarstwie, którym z kolei parała się jego żona. Tą wziął późno, najpierw pieniądze, potem rodzina. Mieli domy na przedmieściach, kamienice w centrum, letniskowe ogrody za miastem, a to wszystko okrojone było odpowiednią dawką przygody zwanej dysfunkcyjna rodzina z tradycjami. Wymieszana przez odpowiednio dużo lat z rodami znamienitymi, doprawiona złotymi kolczykami matki i szczyptą drogiego ginu, a na koniec ozdobiona ledwie jedną gałązką róży, której kolce wbijały się w język i raniły gardło.
Matka stawiała dziesiątki wymagań, ojciec korzystał z setek niedomówień, a trzej prywatni nauczyciele robili wszystko, aby posiadł najlepszą wiedzę. Mundurki w drogiej szkole gryzły w szyję, chociaż były z kaszmiru, a siarczysty policzek od matki, gdy to lekcje łyżwiarstwa zakończyły się zbyt późno, rozciął skórę, choć jej dłoń była aksamitna. Krople bólu widniały na jego czole.
Ugrzązł kiedyś pomiędzy liśćmi na szkolnym podwórku, potem rozerwał o gałąź drogie spodnie. Kolejny policzek od matki bolał już mniej, gdy diament od ojca zahaczył o oko. Kawałki szkła po rozbitej szklance leżały w kuchni przez wiele godzin, a on we własnym pokoju na piętrze w pierzynie z gęsiego pierza i na miękkiej poduszce podróżował po oddalonych o mile myślach jak na koniu przez świat. Westerny nigdy go nie interesowały.
Stojąc na moście, nie dostrzegł żadnej drogi. Chwytał wiatr między palce, ale ten zwiał. Durny wiatr.
Gdzie zatrzymał się świat i jak mu tam jest?
Źle?
Pewnie źle.
Źle?
Pewnie źle.
A potem nastało katharsis, gdy spłynął ból w swej bólączce. Trudny wiek, jak mówili znachorzy, objawił się pierwszym krzykiem, co rozdarł zieloną tapetę na gładkiej ścianie apartamentu. Wszystkie kwiatki z niej uciekły na podłogę, a potem a kysz z najwyższego piętra prosto do nieba. A to trwało nie dzień, lecz dwa, a skończyło się w ciszy. Płacz niósł się rurami w dół do sąsiadów, bo ledwie nastolatek, a przeżywał katusze. Matki tam nie było, ojciec pracował, za to uzdrowiciel głaskał po głowie, wiedząc, że nie zaradzi chorobie.
Kłamał stary człowiek i doświadczony, że choroba przejdzie, nim dorosły księżyc zawiśnie na niebie chłopaka. Wiśniowe soki i różowe łososie, jakimi go karmiono, nie zastąpiły spokoju, bo od tamtej pory czuł się słabszym. A potem poziomki i żurawina zajęły cały kuchenny blat, gdy niańki nosiły mu nektary. Chwytał w żagle wiatr, bo pierwszym atakiem było nic. Potem dopiero się zaczęło, ale o tym zaraz. Kolejny przyszedł rok później, a rozerwał mu głowę. Jakby do środka ktoś lał letnią wodę przez ucho, ale ta nie wypływała. Bał się otworzyć oczy, każdy szept ranił, więc zwinięty w pościel z jedwabiu leżał skulony pod łóżkiem, drżącą dłonią sięgając po napar z miłorząbu. Bez regularności przychodziły bólączki, karmiły się jego niewiedzą, a każdym razem oszustwo, że już koniec przyjmowały z pogardą. Dni przychodziły z rozkoszą, noce zaś bezwiędnie, a ucieczki od problemów nie chwytały serca jego matki. Wkrótce pojawiły się kobiety gładkie i słodkie w swych ustach, dopieszczane makiem i bażyną, a nawet i sierścią czarokota. Biedne dzieci bogatych rodziców śmiejące się w twarz wszystkiemu dookoła zataczały śmiertelne koła we własnych pragnieniach, strojąc miny wyszukanych kujonów i wspaniałych potomków, gdy zdobione notesy zawierały jedynie czarne myśli. Nie raz zagalopował się w swych zabawach i w galerii ojca urządzał spotkania, potem surowo karane krzykiem i milczącym spojrzeniem pijanej od ginu matki. Niegdyś szarpnęła go za włosy, innym razem wylała drinka w twarz, a jeszcze kolejnym spojrzała głęboko w piwne tęczówki i wyszeptała:
— Nie jesteś już moim synem — chociaż minutę później śmiała się do rozpuku, gdy przygrywał na fortepianie w salonie klasyczne ballady.
Nie ma prawdy, bez otchłani.
Nie ma bólu, co nie boli.
Nie ma bólu, co nie boli.
Skończył Akademię Odala, zgodnie z wolą ojca i matki, a potem, aby utrzymać dziedzictwo swojego nazwiska, ruszył dalej w świat do Instytutu Ansuz. Podjął się studiów kulturoznawstwa magicznego, choć daleko mu było do talentów rzemieślniczych. Miał jednak dziedziczyć rodzinną galerię. Nie pragnął tej przyszłości, ale jak miałby się przeciwstawić, gdy to nie ona była celem, a chwytanie między szerokie dłonie słońca. Wtedy pierwszy raz Zew Boga na niego spojrzał i powiedział, że od dziś przy nim będzie. Promienie tańczyły na stole, a runiczne talary, które zostawiał w barach i w kieszeniach ładnych pań nie należały nawet do niego. Wtedy jednak przyszła bólączka, bo w tym samym czasie ojciec zmarł. Gnębiony chorobami, płucami topielca i majętnością odszedł w swej pościeli ku nieobecności matki, wiecznie zmartwionej ginem i słodkim miodem. Edukację zakończył, gdy galerią kierowała kobieta, co wydała go na świat, a zaraz potem i ona odeszła do umarłych, ostatni raz przelewając krew z jego policzka, bo winiła go za każdą krzywdę. Mówili, że to był wypadek. Skoczyła z okna ostatniego piętra i roztrzaskała sobie czaszkę.
Świeżo upieczony pan właściciel nie widział dla siebie przyszłości pomiędzy obrazami. Co, że się na nich znał i potrafił rozwiązać zagadkę, skoro nie mamiły mu umysłu, tak jak młode wilki idące ciemną ulicą w stronę jasnego księżyca, co Zew Bogów ich wzywał i bal, co miał trwać. Wtedy nadeszła oferta, propozycja od dawnego kolegi z tych bogatszych i ładniejszych panów, żeby zainwestować. Pieniędzy miał w brut.
Wtedy przyszła pierwsza dama, co swoimi wdziękami miała mamić bogacza. Prośba była prosta, miał przygotować ją do rozmowy, a potem puścić dalej w świat. Ot zwykła przysługa dla dawnego znajomego. Ta jednak pokazała mu swe ruchy i miłe zabawy.
Nie minął rok gdy kupił dwa wyższe piętra budynku i przejął go całego, tamtejsze mieszkania i lokale zamieniając w bal. W piwnicy zaś zawsze grała muzyka. Zasady były proste. Mężczyzna wchodził na salę i wybierał sobie obraz, co miał przywodzić mu fantazje. Potem z wystawki buzię soczystą i jędrne ciało, które czekało na niego na najwyższych piętrach, lub w głębokich piwnicach, aby dać mu rozkosz, którą zakupił. Galeria funkcjonowała w swej oczywistości, ale kto miał wiedzieć, ten wiedział, czym tak naprawdę zajmuje się Besettelse.
Uważaj na ogień, bo się sparzysz.
A może ja lubię jego ciepło?
A może ja lubię jego ciepło?
Pożądanie do normalności rosło z każdym kolejnym drinkiem, gdy to muzyka przygrywała w podziemiach galerii, a czerwone kanapy gościły majętnych i spragnionych zabawy. Biznes kwitł, rozwijał się niczym kwiatuszek na tapecie w apartamencie dziedziczonym po rodzicach. Teraz ten miał gołe ściany, pełne czerwonej cegły i litości. Krew z ramion spływała powoli, ciurkiem, paroma kroplami na raz, ale blizny zostały głębokie. Krzyczał sam do siebie pośród pustych czterech ścian, gdy atak choroby masakrował jego serce. Niedługo potem przyszły myśli najgorsze, że to nie on jest tego winą, jak mówiła mu matka, a że ktoś go mami. Przez okno wyrzucił wszystkie srebrne lustra, które niegdyś odbijały promienie słońca, a potem poduszki, kanapy i została mu tylko pierzyna, co w nią wylewał ból. Ktoś wszedł mu do głowy, czy to tylko taka zabawa? Perłowy proszek pomagał na krótko, a potem znowu szary dzień na midgardzkiej ulicy okłamywał jego uszy.
Od jednego dnia do drugiego, błagał o litość dla własnej natury, ale prędko przypominał sobie, że to nie on, a to ktoś. Może duch matki nad nim zawisł i wyrywał z ramion szkarłat. Nie raz go takim znaleźli, ale pomocy nie potrzebował, jedynie uznania dla domu uciech, w którym sam odnalazł swoje spełnienie. Profesjonalny i spokojny w oczach, drugą naturę miał jedynie wtedy, gdy nikt na niego nie spoglądał. Gubił pamięć, ale szukał wytchnienia. Niechaj bal trwa, bo to on go tu trzymał. Żonę wziął sobie z dobrej rodziny, ale bez miłości. Ona chciała jego pieniędzy, od jej wdzięków. Rozstali się niedługo później, gdy mijał dwunasty miesiąc. Poznała się na nim, na jego kłamstwie, gdy zagroził jej rozbitym kryształem, co niegdyś pełny był ginu. To w niej widział najgorszy koszmar, który prześladował go, gdy rozłupywał sobie ramiona szkłem w ataku bólączki, bo i tak ten ból był niczym. Zabrała część majątku, zniknęła gdzieś daleko. Nie rozmówił się z nią ni razu, uraczony własnym cierpieniem.
Olaf Wahlberg był człowiekiem spokojnym o wielu nastrojach, ale Midgard mu świadkiem, że drugiego takiego Pana na włościach próżno było szukać. To on dostarczył zabawę dżentelmenom, to on chwytał się najgorszych uciech, aby każdego spragnionego nieść wyżej w swej zabawie. To on kłaniał się nisko damom w galeriach, wiedząc, że ich mężowie zaraz ruszą w dół przebierać w kurtyzanach. To on doradzał pięknymi obrazami tym nieświadomym i mrugał okiem do tych, co wiedzieli. Po ojcu miał renomę i talent, a po matce nienawiść i obsesję. Był sam na tym świecie. On i jego bólączka, przykryte złotymi kłamstwami o wybitnej galerii sztuki z tradycją.
Mistrz Gry
Re: Olaf Wahlberg Czw 28 Paź - 22:46
Karta zaakceptowana
Nie jesteś wyłącznie cieniem szanowanego nazwiska, Olafie – prężnie rozwijasz własny, utkany w głowie scenariusz. Wzbudzasz respekt i podziw, pod fasadą wrażliwości na sztukę skrywając niekiedy brudne i niewygodne sekrety.
Powiedz mi, jednak, czy sam – przed innymi – nie stałeś się ledwie maską, urokiem przekonujących, charyzmatycznych słów? Czy wystarczy pigmentów, aby dokończyć twój obraz? Czy nie zatracisz się w życiu, tak jak pozostali zwykli zatracać się w salach twojej galerii sztuki?
W prezencie na początek gry chciałabym podarować ci wisiorek z rysiem. To dosyć stara pamiątka, którą otrzymałeś w młodości. Jego magiczne cechy odkryłeś dopiero później; wisiorek potrafi zbierać negatywną energię oraz twoje cierpienie związane z napadami bólączki, by we właściwych momentach zwiększyć pokłady sił. Dzięki niemu, pojedynczy, wybrany cios podczas pojedynku (walki wręcz) okaże się zawsze celny bez względu na wynik kości. Możesz skorzystać z tej właściwości wyłącznie raz na fabularny miesiąc. Oprócz tego, przedmiot gwarantuje ci stały bonus +2 do statystyki sprawności.
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinieneś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!
Powiedz mi, jednak, czy sam – przed innymi – nie stałeś się ledwie maską, urokiem przekonujących, charyzmatycznych słów? Czy wystarczy pigmentów, aby dokończyć twój obraz? Czy nie zatracisz się w życiu, tak jak pozostali zwykli zatracać się w salach twojej galerii sztuki?
Prezent
W prezencie na początek gry chciałabym podarować ci wisiorek z rysiem. To dosyć stara pamiątka, którą otrzymałeś w młodości. Jego magiczne cechy odkryłeś dopiero później; wisiorek potrafi zbierać negatywną energię oraz twoje cierpienie związane z napadami bólączki, by we właściwych momentach zwiększyć pokłady sił. Dzięki niemu, pojedynczy, wybrany cios podczas pojedynku (walki wręcz) okaże się zawsze celny bez względu na wynik kości. Możesz skorzystać z tej właściwości wyłącznie raz na fabularny miesiąc. Oprócz tego, przedmiot gwarantuje ci stały bonus +2 do statystyki sprawności.
Informacje
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinieneś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!