Korytarz
2 posters
Mistrz Gry
Korytarz Pon 21 Gru - 14:55
Korytarz
Chociaż w całym szpitalu niewątpliwie utrzymuje się specyficzna atmosfera, korytarze zostały zaprojektowane tak, aby zapewnić pacjentom chwilę odpoczynku od sterylnie białych ścian wewnątrz sal oraz gabinetów. Na niemal całej długości holu, na ścianach zawieszone zostały kolorowe obrazy, przedstawiające zazwyczaj sceny z mitologii nordyckiej lub malownicze scenerie Skandynawii, niekiedy także szkice i rysunki wykonane przez młodszych pacjentów szpitala. Na niektórych z korytarzy ustawione są również krzesła oraz donice z roślinami, by nadać przyjemniejszej atmosfery.
Ilmari Vanhanen
Re: Korytarz Nie 3 Lis - 18:03
Ilmari VanhanenWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Turku, Finlandia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : inżynier magii, pracownik naukowy Instytutu Kenaz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : krogulec
Atuty : obieżyświat (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 6 / magia runiczna: 8 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 27 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 21
04.08.2001
Miał szczęście.
Usłyszał to wielokrotnie w dniach, gdy czarno-białe fotografie ruin kopenhaskiego ogrodu botanicznego gościły stale na pierwszych stronach gazet — rozpięte między nagłówkami jak upiorne wytwory wyobraźni surrealisty grzmiały echem upadających żeliwnych żeber konstrukcji, aby raz jeszcze przypomnieć, że magia istniała zanim sięgnęły po nią ich dłonie, a na językach ukształtowało się pierwsze zaklęcie.
Najpierw towarzyszyły tym słowom pierwszy głęboki oddech i wchodząca zwolna na twarz matki ulga; gdy z pełną napięcia czujnością przyglądała się im — jemu i ojcu — w jej spojrzeniu czaił się okruch niepokoju, ale ten ustąpił szybko zmęczeniu godzinami oczekiwania i stonowanej radości bladego jedynie uśmiechu. Siedząc w bezpieczeństwie salonu ich midgardzkiego domu, wiedzieli, zanim jeszcze podano tę wiadomość do druku i zanim czas odsłonił prawdziwe rozmiary katastrofy, że nie wszyscy uszli pazurom i dziobom wykrzywionej aberracjami maszynerii. Za każdym więc razem, kiedy słyszał te słowa ponownie, nie zostało między głoskami nic z tamtej radości, nic z wrażenia ciężaru nagromadzonych niepewności opuszczającego pierś.
Na szpitalnym korytarzu dostrzegł w nich ślad reprymendy, jak gdyby przez wszystkie te tygodnie narażał się bez powodu, włóczył w poszukiwaniu anomalii niepomny ryzyka, a drętwe mrowienie na porażonej wykrzywionym zaklęciem skórze było odpowiednią zapłatą za brawurę.
Krążył wzrokiem po galerii — rozwieszonej na korkowej tablicy mozaice ogłoszeń, pouczeń i prac plastycznych — gubiąc minuty a później godziny w bezczynności, w rozważaniu wciąż tych samych pytań, dla których przez ostatni miesiąc nie potrafił odnaleźć odpowiedzi na górskich ścieżkach. Nie pozwolił sobie nigdy wątpić w sens tych badań — przypisywał je górnolotnie potrzebie odkrycia prawdy, tkwiącego w tajemnicach cząstek rozwiązania zagadki enklaw, ale podskórnie czuł, że pchnęła go ku tym wędrówkom ciekawość, jak zawsze niezaspokojona i łaknąca. Spodziewał się ujrzeć, jak obca magia bierze we władanie naturę, zrywa ciszę ostępów rykiem targającego korony drzew wiatru, wzburza bieg strumieni i plącze trasy ptasich wędrówek. Przewidział tysiąc obrazów, a każdy wywiódł ze skrawka wspomnienia doświadczonych już anomalii. Zapomniał wziąć w rachubę ludzkiej paniki chwytającej umysł w oszołomieniu wymuszającemu działanie, jak gdyby zatarł w pamięci tamten moment, gdy jego głos zginął w kakofonii mieszających się inkantacji, a z nim przepadło i ostrzeżenie.
Przed niespełna czterema godzinami ten sam jego krzyk zdał się porwany przez górskie echo, rozbity o ostre krawędzie skał i głuchy, gdy docierał do nieznajomego mężczyzny, podróżnego, na którego drodze stanęła kreatura spleciona z cieni. Miał szczęście, że dzieliło ich wciąż kilka kroków, gdy magiczna tarcza zaiskrzyła ponad nimi i zamiast dać ochronę opadła gradem odłamków, które dotykając skóry rozeszły się po niej kłującym bólem. Pozbywał się wciąż zwolna nabytej tak flegmatyczności ruchów i myśli. Prawą dłoń zaciśniętą miał wokół lewego przedramienia, poniżej ręka zwisała sztywna i posiniała.
— Iris. — Nie powinien być zaskoczony jej obecnością, a jednak wolałby aby rozmawiał z nim ktoś obcy, kto nie zdołał poznać go przez lata tak dobrze. — Nic mi nie jest. Naprawdę. — Uprzedził ją, cokolwiek chciałaby mu przekazać. Wszystko to wydało mu się marnotrawstwem czasu; Myklebust z pewnością miała ważniejsze zadania, a on mógłby dochodzić do siebie we własnym mieszkaniu, znajdując zajęcie dla sprawnych dłoni i głowy. — Co z tamtym mężczyzną? — Dotarło do niego nagle, że nie zdążył zapytać go o imię.