:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
21.01.2001 – Las dębowy – Bezimienny: L. Aarhus & Nieznajomy: F. Bergdahl
2 posters
Bezimienny
21.01.2001 – Las dębowy – Bezimienny: L. Aarhus & Nieznajomy: F. Bergdahl Wto 27 Sie - 18:59
21.01.2001
Uskrzydlone w ciemnej figurze lasu, drzewa rozpinały swe gałęzie w chciwym uchwycie, rozchylały gęstą koronę zieleni nad kształtami leśnych mieszkańców i płaszczem cieni zaciemniały przestrzeń, ani myśląc o wpuszczeniu kolumn światła między swe rosłe ramiona. Tylko gdzieniegdzie, w przerzedzeniach liści, dało się dostrzec wąską łunę księżyca, jak skąpą strugą zemglonej bieli spływa ku ziemi – skapuje nieśmiało na miękką ściółkę, już i tak wilgotną namacalnie od wieczornej rosy.
Leif w swej kociej postaci nie potrzebował dużo, by widzieć.
Starczyła wąska wiązka światła, by oczy, jak dwa lśniące diamenty nocy, wchłonęły w siebie srebrzyste wici księżyca i oddały je w jasnym odbiciu tęczówki, podobnie jak czasem oddaje się ciepło z ciała – zupełnie nieświadomie, bezwarunkowo.
Patronując duchom ciszy, w bezszelestnym tańcu łap przemierzał kolejne kwadraty leśnego ostępu i dotykając poduszkami łap rozmokłą nieco ściółkę, rozgrzewał wychłodzone pasy drogi własną, wyciszoną do granicy uważności obecnością. Ślady po nim – subtelne dolinki kocich opuszków – niknęły w ogólno panujących ciemnościach, w zieleni poszycia i między ostrymi kantami szyszek, widoczne tylko gdzieniegdzie jedynie dla najbardziej uważnych obserwatorów przestrzeni. On tymczasem, motywowany ulotnością znaków przed nim, podążał w ślad za wiewiórką – na trakcie zainteresowania prowadzącego go do pewnego wyrafinowanego w swych manipulacjach galdra.
Dziś, plamiony nieznośną prowokacją i niesiony potrzebą ciekawości – motywowany przy tym przez pierwotne instynkty – utracał w sobie lekkość znoszenia świata takim, jakim dotąd mu się jawił. Wytrącał z rąk własnego temperamentu znajomą sobie spolegliwość, która w barwach samotności i tęsknoty za czułym dotykiem, zwykle poprzestawała na samym myśleniu o tym – o kontakcie i bliskości. Pokora sprawiała również, że nigdy nie ujawniał pragnień i indywidualnych potrzeb wprost, nie koncentrował się na samych tylko słabościach ducha – częściej i chętniej kierował wzrok ku religii i tradycjom. Pochylony nad ołtarzem boskich ingerencji, wierzył głęboko, wierzył już od małego, że ręce Frei i ręce przodków pchają go ku świątynnemu azylowi nie bez powodu. Że właśnie tam jest jego miejsce.
W grzecznym uniesieniu rąk ku modlitwie, między rozgrzanymi dłońmi splecionymi w koszyczek wiary, spalał wszelkie niebezpieczne mu żądze. Spalał indywidualizm. Mimo, że kilka z nich, podstępem prześlizgniętych między palcami pragnień, zawsze uchodziło na światło dziennie. Podobnie jak dziś, gdy wypchnięty na błonia słabości, dążył ku spotkaniu z niepokornym galdrem. Czuł przy tym, jak łańcuchy kontroli rozkruszają się pod miażdżącym ciężarem ochoty, jak na łysych grzbietach myśli wiruje jeden tylko obraz – Fjall Bergdahl.
Wyjaskrawiony w przestrzeni wraz z wyjściem Leifa przed chatę jego domu i widziany zza ramy okna po zbliżeniu się do granicy leśnej samotni, Fjall sprawiał wrażenie niczym nieporuszonego posągu majestatu. Budowany na twardym kruszcu beznamiętności, otoczony złą czcią i przeklinany na językach wielu liczących się galdrów tylko czekał, aż wyobrażenie o nim rozbije się o kanty rzeczywistości.
A może to nie poza Fjalla zachęcała do odkrycia jego natury?
Może to Leif szukał strzępów kontaktu z pierwszą, losowo napotkaną osobą?
Może przypadkiem padło na Bergdahla. Może.
Nie potrafił tego wyjaśnić. Wyczekiwał jednak chwili, w której łupina tajemnicy roztrzaska się pod uderzeniem kilku przypadkowych spotkań. Przy tym, co niezmienne, nie znał źródła tej potrzeby. Znał tylko konsekwencje – wiedział, że wiedziony pewnego rodzaju obsesją, stoi nad przepaścią klifu. I że jeszcze przez jakiś czas ma szansę się wycofać, odsunąć od krawędzi.
Czy wciąż może, czy już za późno?
Pochwycony w sidła wzroku Fjalla, zareagował od razu. Nim tęczówka mężczyzny zdążyła zarejestrować pełnię kształtów, czmychnął zza zakresu widzenia okna, bliżej drzwi, pozostając ledwie ciemną, umykającą gdzieś po trawie plamą czerni.
Taką miał nadzieję.
Nieznajomy
Tracenie czasu w czterech, drewnianych i mocnych ścianach, przychodziło do Fjalla z łatwością. Nie znał wszystkich mar tańczących w ciemnościach o połyskujących pelerynach, odbijających nieprzeniknione sklepienie nieba. Dystraktory przestały być straszne, po zrozumieniu ich tła. Przyzwyczajenia, wgrane programy zapisane niewidoczną ręką obcujących z nim ludzi. Namierzenie nieprawidłowości doprowadziło do satysfakcjonujących wniosków. Nie poświęcając uwagi drobnostkom, mógł zyskać jeszcze więcej jednostek odliczających mijające mu poza zasięgiem ludzkiego wzroku życie. Nie pielęgnował w sobie ni tęsknot, ni sentymentalnych obrazów z przeszłości. Miał cel i to w nim umiejscowił największe ilości energii.
Czytał tak długo, że powieki z ledwością się rozklejały od piasku wymieszanego z odrobiną cieczy. Naturalna reakcja kanalików łzowych. Podsyłanie kropel. Na przesuszoną powierzchnię, powstałą w wyniku braku zainteresowania i możliwości eksploracji w pełni możliwości ludzkiego ciała.
Fjall nie rozkoszował się widokiem za oknem. Rozłożystymi wachlarzami zieleni, odgłosami szumiących domów niezliczonych pomniejszych stworzeń, ale i gniazd pierzastych wędrowników. Umknęło mu wiele cudów natury, nad którymi niegdyś mógł się rozpływać w poematach chwalących piękno powstające z piersi najstarzej z matek. Umknęło pojawienie się gościa, spoglądającego z całą mocą w budynek ukryty przed ludzkim spojrzeniem. Zrozumienie, że miał świadka obdarowania szorstką czułością podgniłych ksiąg, przyniosła mu wiewiórka. Przyniosła mu opóźniony zwrot w opłakanym stanie, a w zamian dostała zaledwie skromny posiłek. Nasiona, odrobinę kasztanów, które jeszcze Fjall miał na stanie, jeden z przekwitłych pączków jeżyny. Trzymał część zbiorów dla Eiry, na czarną godzinę. W każdej chwili mogłoby przyjść się im ukrywać. Rozczytywał właśnie runiczne wyrażenie, walcząc ze wzmożonym znużeniem, kiedy obca wiewiórka popędziła do okna i szczeknęła. Jego wzrok natrafił na mieniącą się czerń ślepi, mogącej należeć do pierwszego lepszego drapieżnika. Po krótkim kontakcie, stworzenie i tak czmychnęło, ale wiewiórka zdawała się ciągle niespokojna. Fjall podniósł się niespiesznie, krótkim ruchem otwierając drzwi i wypuszczając ją na świeże powietrze. Sam wyszedł chwilę później, pozwalając, żeby wejście do środka zostało uniemożliwione. Nie spodziewał się gości i nie chciał żadnych ściągać na swoją głowę.
- Idź za zapachem - pokierował Ślicznotkę, wyraźnie gotową do skoku w pobliskie zarośla. Ponowne szczeknięcie. Oparł głowę o rękę, zmrużył w pełnym skupieniu ciemnoniebieskie ślepia. Nasłuchiwał, przestając się ruszać. Wymiana nadzwyczajnych wiadomości dobiegła końca. Nic w pobliżu nie zaalarmowało go o obecności człowieka, więc to nie mógł być on. Co w takim razie znalazło się tak blisko, pozbawione krzty instynktu samozachowawczego? Komórki pracowały, rozpędzając wewnętrzne koło doprowadzające strumienie świadomości do właściwych partii ciała. Wreszcie ostrożnie wyciągnął rękę, poruszając wpierw jednym palcem. Następnie dołożył kolejny. Jeszcze jeden. I jeszcze jeden. I ten ostatni. Cała dłoń mu się ruszała w stronę ciemności, w których zniknęła wiewiórka.
Przywoływał go do siebie bez grama zażenowania czy poczucia strachu. Tych wyzbył się dawno temu.
Mogło podrapać, wbić mu zęby, rozpłatać skórę.
Był w pozycji niezmiennej, niezależnie od niebezpieczeństwa.
Zwierzę nie powróciło. Odczucie zniknęło, pozostawiając go z gryzącym odczuciem. Prosto w podstawę głowy.
Lief i Fjall z tematu
Czytał tak długo, że powieki z ledwością się rozklejały od piasku wymieszanego z odrobiną cieczy. Naturalna reakcja kanalików łzowych. Podsyłanie kropel. Na przesuszoną powierzchnię, powstałą w wyniku braku zainteresowania i możliwości eksploracji w pełni możliwości ludzkiego ciała.
Fjall nie rozkoszował się widokiem za oknem. Rozłożystymi wachlarzami zieleni, odgłosami szumiących domów niezliczonych pomniejszych stworzeń, ale i gniazd pierzastych wędrowników. Umknęło mu wiele cudów natury, nad którymi niegdyś mógł się rozpływać w poematach chwalących piękno powstające z piersi najstarzej z matek. Umknęło pojawienie się gościa, spoglądającego z całą mocą w budynek ukryty przed ludzkim spojrzeniem. Zrozumienie, że miał świadka obdarowania szorstką czułością podgniłych ksiąg, przyniosła mu wiewiórka. Przyniosła mu opóźniony zwrot w opłakanym stanie, a w zamian dostała zaledwie skromny posiłek. Nasiona, odrobinę kasztanów, które jeszcze Fjall miał na stanie, jeden z przekwitłych pączków jeżyny. Trzymał część zbiorów dla Eiry, na czarną godzinę. W każdej chwili mogłoby przyjść się im ukrywać. Rozczytywał właśnie runiczne wyrażenie, walcząc ze wzmożonym znużeniem, kiedy obca wiewiórka popędziła do okna i szczeknęła. Jego wzrok natrafił na mieniącą się czerń ślepi, mogącej należeć do pierwszego lepszego drapieżnika. Po krótkim kontakcie, stworzenie i tak czmychnęło, ale wiewiórka zdawała się ciągle niespokojna. Fjall podniósł się niespiesznie, krótkim ruchem otwierając drzwi i wypuszczając ją na świeże powietrze. Sam wyszedł chwilę później, pozwalając, żeby wejście do środka zostało uniemożliwione. Nie spodziewał się gości i nie chciał żadnych ściągać na swoją głowę.
- Idź za zapachem - pokierował Ślicznotkę, wyraźnie gotową do skoku w pobliskie zarośla. Ponowne szczeknięcie. Oparł głowę o rękę, zmrużył w pełnym skupieniu ciemnoniebieskie ślepia. Nasłuchiwał, przestając się ruszać. Wymiana nadzwyczajnych wiadomości dobiegła końca. Nic w pobliżu nie zaalarmowało go o obecności człowieka, więc to nie mógł być on. Co w takim razie znalazło się tak blisko, pozbawione krzty instynktu samozachowawczego? Komórki pracowały, rozpędzając wewnętrzne koło doprowadzające strumienie świadomości do właściwych partii ciała. Wreszcie ostrożnie wyciągnął rękę, poruszając wpierw jednym palcem. Następnie dołożył kolejny. Jeszcze jeden. I jeszcze jeden. I ten ostatni. Cała dłoń mu się ruszała w stronę ciemności, w których zniknęła wiewiórka.
Przywoływał go do siebie bez grama zażenowania czy poczucia strachu. Tych wyzbył się dawno temu.
Mogło podrapać, wbić mu zęby, rozpłatać skórę.
Był w pozycji niezmiennej, niezależnie od niebezpieczeństwa.
Zwierzę nie powróciło. Odczucie zniknęło, pozostawiając go z gryzącym odczuciem. Prosto w podstawę głowy.
Lief i Fjall z tematu