:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
03.01.2001 – Pasaż Øverlanda – Bezimienny: E. Christophersen & Nieznajomy: M. Auclair
2 posters
Bezimienny
03.01.2001 – Pasaż Øverlanda – Bezimienny: E. Christophersen & Nieznajomy: M. Auclair Pon 26 Sie - 19:28
03.01.2001
Nie lubię wychodzić z domu. Chyba.
Albo inaczej – nie lubię wychodzić z domu w miejsca takie jak to, gdzie gwar uderza o bębenki moich uszu, gdzie nie rozpoznaję nikogo, za razem ryzykując to, że sama zostanę niechybnie rozpoznana. W Kopenhadze sprawa wygląda trochę inaczej – idę do sklepu, płacę za zakupy, nikt nawet nie rozpoznaje mojej twarzy, chociaż czasami doznaje przyjemności zanurzenia się w mojej aurze. Nie mam nic wspólnego ze śniącymi, przeplatam ścieżki z ich światem tylko wtedy, kiedy jest to konieczne, kiedy przebywam jednak wśród nich, czuję się wreszcie niewidzialna. Czasami chciałabym być niewidzialna, a kiedy ochota ta nachodzi mnie, zawsze mogę przecież przemierzać świat pod postacią gołębia, przynajmniej na tyle, na ile pozwoli mi to moja moc magiczna.
Są jednak momenty, kiedy wychodzę z jaskini, wyciągam pazury na wierzch, pływam w słońcu i blasku fleszy. Te drugie zwykle odchodzą z mojej strony, ale przecież mniejsza o to. W Midgardzie wielu mnie zna, wielu unika, a jeszcze większe ilości osób zainteresowanych swoją reputacją próbuje przypodobać mi się. Mężczyźni chyba z zasady wiedzą już, że nie mają do zaoferowania nic, co pozwoli im odwrócić mój wzrok od ich grzeszków, kobiety zaś świadome są, że traktuje je bardziej ulgowo. Od kiedy prawda o mojej rodzinie wyszła na jaw, nie wstydziłam się nigdy chodzić za rękę z kobietą – w Kopenhadze, w Midgardzie czy wszędzie, gdzie poprowadzą mnie nogi. Nikt i tak nie chciał pisać o mnie, miałam gdzieś swoją skopaną i zdeptaną reputację, a jeżeli ktoś spróbowałby napisać coś nieprzyjemnego o mojej partnerce – mogłam przecież poprosić uprzejmie odpowiednich ludzi, byle zamknęli usteczka. Nie zawsze słuchali, ale co miała do stracenia?
Teraz kiedy przemieszczałam się po pasażu, czułam, że moja aura niksy przyciąga wzrok. Czułam, że chociaż nie każdy rozpozna mnie, tak wszyscy ci, którym się to uda – od razu spojrzą też ku Margot. Ta chciała być tu artystką, chciała zaistnieć – pewnie nie powinnam czuć się z tym źle, pewnie powinnam nawet oczekiwać jej wdzięczności, ale coś w moim ciele powodowało dziwne swędzenie. Nie wiedziałam czy powinnam traktować młodą malarkę jak córkę, której nigdy mieć nie będę? Przyjaciółkę? Obiekt westchnień?
- Byłam u ciebie w galerii – powiedziałam, przyznałam się właściwie. Dopiero co spotkałyśmy się przecież, powitałyśmy się uściskiem, pocałunkiem w policzek i weszłyśmy pod zadaszenie pasażu. Spojrzeniem błądziłam po twarzy Francuski, uśmiechałam się delikatnie na dźwięk jej głosu. Kiedy dowiedziałam się, że wylądowała w Besettelse, uśmiechnęłam się tak samo – nikt nie wiedzieć mógł przecież, że za uśmiechem tym czai się bezradność i zmieszanie. – Próbowałam cię wypatrzeć, ale nie było tam żadnych twoich obrazów – to, że byłam tam aż trzy dni pod rząd, gapiąc się wciąż w te same tafle płótna, wymazane farbami z ładem lub bez ładu, może zostać przemilczane. – Zaproponowali ci chociaż dobre warunki? Z młodych artystów zwykle zdziera się jak może, a oni sami też oddają się mecenasom za psie pieniądze. Byle się pokazać – nic nie wiem o problemach finansowych, nigdy niczego mi nie brakowało, może poza bezwarunkową miłością rodzicielską, spokojnym domem i właściwie duchowym świętym spokojem. Teraz brakuje mi też bezpieczeństwa, ale już dawno jestem dorosła. – To dobre miejsce do rozwoju, ale gdyby brakowało ci pieniędzy… Chciałabym sprawić ci prezent z okazji nowej pracy – mówiłam sztywno. Niewiele było we mnie gwałtownych emocji, a przynajmniej nie zewnętrznie. Przewlekły stres wyprał mnie nieco z entuzjazmu. Nie mówię, że kupiłabym jej wszystko, byle tylko spędzać chciała ze mną więcej czasu niż dotychczas.
Nieznajomy
Re: 03.01.2001 – Pasaż Øverlanda – Bezimienny: E. Christophersen & Nieznajomy: M. Auclair Pon 26 Sie - 19:29
Uwielbiam wychodzić z domu!
Tłoczność otaczających mnie ludzi, unosząca się wrzawa, mieszanina głosów – śmiechu, płaczu, dyskusji – te wszystkie temperamenty nadające miastu rytm są tym, co pozwala mi poczuć, że żyję. Cieszę się, dostrzegając znane sobie twarze, a uśmiecham się tym szerzej, gdy słyszę wołanie w swoim kierunku. Pozwala to czuć się obywatelką świata, częścią czegoś większego, pozwala poczuć, że jest się w domu, u siebie. Naturalnie dążę do tego, by rozpoznawali mnie wszyscy. Póki co nie mam wielu fanów i ulicami Midgardu przemykam niezauważenie, ale tęsknię za popularnością, zazdroszczę tym, którzy ją mają. Dlatego też trzymam się z tymi, których nazwiska utrzymują się na językach.
To nie tak, że z Christophersen utrzymuję kontakt wyłącznie dla sławy czy pieniędzy. Choć Eva nie ma własnej wielkiej popularności, tak lawirując między kolejnymi tematami dobrze wie z kim się zadawać. Imponuje mi swoją postawą, bijącą od siebie dumą i pewnością, tym jak skutecznie przyciąga spojrzenia. Do tego stoicyzm, zdecydowanie, piorunujące spojrzenie, cięty język – aż serce przyspiesza swoje bicie i przechodzą mnie ciarki! Czasem zastanawiam się czy ta jej niksowa moc nie oddziałuje także na mnie. Nie wiem wciąż czy bardziej chcę się od niej uczyć, czy też pozwolić sobie zatracić w jej niezwykłej aurze. Towarzystwo Evy działa na mnie w sposób, jakiego nie sposób opisać w kilku prostych słowach. Widzę, że nadal traktuje mnie z dystansem, zresztą nie ma co się dziwić, skoro zwykłyśmy prowadzić dość różne tryby życia.
U jej boku kroczę z radością, ale nie szczerzę się od ucha do ucha, bo spodziewam się, że kobieta taka jak ona szybko odesłałaby mnie z kwitkiem, gdybym miała w sobie mniej klasy. Nawet teraz, po wymianie uścisków i drobnych, muskających policzki pocałunków widzę jak patrzy na mnie zagadkowo. Co nasuwa się jej na myśl, nad czym się zastanawia? Wiem, że wkrótce mi powie, zawsze zdradza choć rąbek tajemnicy i zawsze tylko tyle, ile uważa za stosowne czy przydatne, a zadając pytania tak zmyślnie ułoży słowa, by dowiedzieć się tego, czego chce. Naraz słyszę jej melodyjny głos, z zainteresowaniem unoszę wysoko brwi i spoglądam na nią, czując jak serce podchodzi mi do gardła. Tego się nie spodziewałam.
Kilka tygodni temu zdążyłam się pochwalić, że idę do Besettelse, by przedstawić swoje prace i że nie wyjdę stamtąd póki mnie nie przyjmą. Przyznałam także, iż właściciel galerii ugiął się pod moimi naciskami i przedstawił ofertę nie do odrzucenia. O tym, że warunki dalekie były od wymarzonego ideału już nie wspomniałam.
– Wiesz co… To trochę skomplikowana sprawa – zaczynam z pewnym ociąganiem, naprędce wymyślając półprawdy, które przykryją rzeczywistość, a do jakiej przyznawać się nie zamierzam. – Mówiłam ci, że monsieur Wahlberg był zachwycony moimi pracami? Szalenie mu się podobały i choć nie mówił o tym głośno, to dostrzegłam to w jego oczach. – Staram się, by mój głos był neutralny, acz z nutą przejęcia. Latami ćwiczyłam ten ton – pozornie niewinny, niewzbudzający żadnych podejrzeń. – Stwierdził jednak, że potrzebuje czegoś więcej, czegoś mocniejszego, bardziej oddającego mnie, a jednocześnie pokazuje warsztat – tłumaczę nieco okrężną drogą. Nie wkładam do ust pana szefa żadnych słów, których by nie wypowiedział. W istocie mnie przecież chwalił i wyraził chęć szlifowania umiejętności, lecz wachlarz tychże był zdecydowanie szerszy, niż samo malarstwo. – Do wystawy dojdzie w nadchodzących miesiącach, a póki co ćwiczę. – I to także nie jest kłamstwem, bo może i czekają mnie zajęcia z tańca czy aktorstwa, to spędzam też wiele czasu przed płótnami, dążąc do spełnienia swoich marzeń.
– Mnie brakować pieniędzy? – obruszam się od razu i tylko macham ręką lekceważąco. Nienawidzę przyznawać się do prędko topniejących funduszy, ale Eva już zdążyła się na mnie poznać i doskonale wie, że szeroki uśmiech jest tu wyłącznie przykrywką. – Ale wiesz, że prezentów nigdy nie odmówię. – Przysuwam się bliżej i wsuwam rękę pod ramię kobiety o kruczoczarnych włosach. Kątem oka dostrzegam osadzone na nas spojrzenia mijanych przechodniów – niech patrzą! – Czy to wypad do spa? Wspólny, romantyczny weekend? A może przyjęcie?! Okres karnawału właśnie się zaczął, więc to idealna pora na odrobinę szaleństwa. – Wymieniając teatralnym tonem kolejne propozycje zalotnie puszczam perskie oczko. Dobrych imprez też nigdy nie odpuszczam, tym bardziej tych w towarzystwie Evy.
Tłoczność otaczających mnie ludzi, unosząca się wrzawa, mieszanina głosów – śmiechu, płaczu, dyskusji – te wszystkie temperamenty nadające miastu rytm są tym, co pozwala mi poczuć, że żyję. Cieszę się, dostrzegając znane sobie twarze, a uśmiecham się tym szerzej, gdy słyszę wołanie w swoim kierunku. Pozwala to czuć się obywatelką świata, częścią czegoś większego, pozwala poczuć, że jest się w domu, u siebie. Naturalnie dążę do tego, by rozpoznawali mnie wszyscy. Póki co nie mam wielu fanów i ulicami Midgardu przemykam niezauważenie, ale tęsknię za popularnością, zazdroszczę tym, którzy ją mają. Dlatego też trzymam się z tymi, których nazwiska utrzymują się na językach.
To nie tak, że z Christophersen utrzymuję kontakt wyłącznie dla sławy czy pieniędzy. Choć Eva nie ma własnej wielkiej popularności, tak lawirując między kolejnymi tematami dobrze wie z kim się zadawać. Imponuje mi swoją postawą, bijącą od siebie dumą i pewnością, tym jak skutecznie przyciąga spojrzenia. Do tego stoicyzm, zdecydowanie, piorunujące spojrzenie, cięty język – aż serce przyspiesza swoje bicie i przechodzą mnie ciarki! Czasem zastanawiam się czy ta jej niksowa moc nie oddziałuje także na mnie. Nie wiem wciąż czy bardziej chcę się od niej uczyć, czy też pozwolić sobie zatracić w jej niezwykłej aurze. Towarzystwo Evy działa na mnie w sposób, jakiego nie sposób opisać w kilku prostych słowach. Widzę, że nadal traktuje mnie z dystansem, zresztą nie ma co się dziwić, skoro zwykłyśmy prowadzić dość różne tryby życia.
U jej boku kroczę z radością, ale nie szczerzę się od ucha do ucha, bo spodziewam się, że kobieta taka jak ona szybko odesłałaby mnie z kwitkiem, gdybym miała w sobie mniej klasy. Nawet teraz, po wymianie uścisków i drobnych, muskających policzki pocałunków widzę jak patrzy na mnie zagadkowo. Co nasuwa się jej na myśl, nad czym się zastanawia? Wiem, że wkrótce mi powie, zawsze zdradza choć rąbek tajemnicy i zawsze tylko tyle, ile uważa za stosowne czy przydatne, a zadając pytania tak zmyślnie ułoży słowa, by dowiedzieć się tego, czego chce. Naraz słyszę jej melodyjny głos, z zainteresowaniem unoszę wysoko brwi i spoglądam na nią, czując jak serce podchodzi mi do gardła. Tego się nie spodziewałam.
Kilka tygodni temu zdążyłam się pochwalić, że idę do Besettelse, by przedstawić swoje prace i że nie wyjdę stamtąd póki mnie nie przyjmą. Przyznałam także, iż właściciel galerii ugiął się pod moimi naciskami i przedstawił ofertę nie do odrzucenia. O tym, że warunki dalekie były od wymarzonego ideału już nie wspomniałam.
– Wiesz co… To trochę skomplikowana sprawa – zaczynam z pewnym ociąganiem, naprędce wymyślając półprawdy, które przykryją rzeczywistość, a do jakiej przyznawać się nie zamierzam. – Mówiłam ci, że monsieur Wahlberg był zachwycony moimi pracami? Szalenie mu się podobały i choć nie mówił o tym głośno, to dostrzegłam to w jego oczach. – Staram się, by mój głos był neutralny, acz z nutą przejęcia. Latami ćwiczyłam ten ton – pozornie niewinny, niewzbudzający żadnych podejrzeń. – Stwierdził jednak, że potrzebuje czegoś więcej, czegoś mocniejszego, bardziej oddającego mnie, a jednocześnie pokazuje warsztat – tłumaczę nieco okrężną drogą. Nie wkładam do ust pana szefa żadnych słów, których by nie wypowiedział. W istocie mnie przecież chwalił i wyraził chęć szlifowania umiejętności, lecz wachlarz tychże był zdecydowanie szerszy, niż samo malarstwo. – Do wystawy dojdzie w nadchodzących miesiącach, a póki co ćwiczę. – I to także nie jest kłamstwem, bo może i czekają mnie zajęcia z tańca czy aktorstwa, to spędzam też wiele czasu przed płótnami, dążąc do spełnienia swoich marzeń.
– Mnie brakować pieniędzy? – obruszam się od razu i tylko macham ręką lekceważąco. Nienawidzę przyznawać się do prędko topniejących funduszy, ale Eva już zdążyła się na mnie poznać i doskonale wie, że szeroki uśmiech jest tu wyłącznie przykrywką. – Ale wiesz, że prezentów nigdy nie odmówię. – Przysuwam się bliżej i wsuwam rękę pod ramię kobiety o kruczoczarnych włosach. Kątem oka dostrzegam osadzone na nas spojrzenia mijanych przechodniów – niech patrzą! – Czy to wypad do spa? Wspólny, romantyczny weekend? A może przyjęcie?! Okres karnawału właśnie się zaczął, więc to idealna pora na odrobinę szaleństwa. – Wymieniając teatralnym tonem kolejne propozycje zalotnie puszczam perskie oczko. Dobrych imprez też nigdy nie odpuszczam, tym bardziej tych w towarzystwie Evy.
Bezimienny
Re: 03.01.2001 – Pasaż Øverlanda – Bezimienny: E. Christophersen & Nieznajomy: M. Auclair Pon 26 Sie - 19:30
No tak, praca to skomplikowana sprawa, mogłam się tego spodziewać - młode dziewczyny takie jak ona zawsze przy pierwszym zatknięciu z brutalna rzeczywistością, w której nie wystarczyło po prostu leżeć i pachnieć, zawsze mierzyć musiały się z pewnymi komplikacjami. Wiem, z jakiego domu pochodziła Margot, wiem też jaką posiadała mentalność. Darzyłam ją przedziwną sympatią, wiedziałam jednak, że niewiele różnić się miała od wszystkich kobiet z mojej rodziny - była uparta, mówiła przecież, że nie podda się i zdobędzie te robotę. Zwykle pierwsze oczekiwania tracą przy zderzeniu z prawdą, nie dziwię się, że pozostaje odrobinę niezadowolona - widzę przecież w jej oczach, że unika prawdy, nie jestem aż tak głupia, poza tym, że chcę jej przecież wierzyć. Mijamy kolejne wystawy, stawiamy kolejne kroki na suszonej zaklęciami podłodze pasażu, uderzając obcasami obuwia o płytki, a ja wciąż nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Margot mówi mało, zbyt mało by zaspokoić moją ciekawość. Jestem dziennikarką, musi przyzwyczaić się, że zawsze będę chciała wiedzieć więcej. I nie żeby jej zaszkodzić, zdecydowanie nie, wolałabym zataić coś przecież byle ją chronić. Jest młoda, pewnie naiwna, a ja chociaż dławię się wciąż resztami demonicznej krwi która płynie w moich żyłach - nie jestem przecież do reszty bezduszna.
- Sama masz wymyślić sposób, w jaki wyrazisz siebie "bardziej"? - pytam bez cienie ironii. Ciekawi mnie to, ciekawi mnie też jakie podejście do młodych nabytków posiada właściciel Galerii - jego rodzinie nie można odmówić profesjonalizmu w tej kwestii, są w końcu, kolokwialnie mówiąc, hodowcami wielu kur znoszących złote jaja. Nie chciałam uczyć się na ich doświadczeniach, nie chciałam podkradać im pomysłów, chciałam po prostu wiedzieć czy całą odpowiedzialność za potencjalny sukces Margot ma spoczywać na jej samej, czy może prowadzona będzie za rękę. Ja sama wolałabym, by dotyczył jej drugi scenariusz, chociażby przez wzgląd na jej młody wiek i brak doświadczenia, ale nie będę przecież kwestionować "metod wychowawczych", jakie właściciele galerii stosowali wobec swoich podopiecznych. I tak cieszyć się mogę, że skończyła właśnie tam, a nie w samotnej pracowni na prowincji... - Kusi mnie, żeby poprosić cię o pokazanie mi co obecnie ćwiczysz... Ale nie mów. Nie mów na pewno za wiele, może troszeczkę… Ale chcę czuć sie zaskoczona, kiedy dojdzie do wystawy - mówiłam, ukrywając sprytnie cień podekscytowania. Liczyłam na to, że zaprosi mnie przecież, że będę mogła stać bardzo blisko, że być może przedstawi mnie komuś jako swoją bliską osobę. Chciałabym wreszcie poczuć, że jestem dla kogoś wysoce ważna - nie przez pieniądze, nie przez popularność, a zwyczajna sympatię i przywiązanie. Kilka miesięcy minie szybko, bardzo szybko, a propozycja wystawy po tak krótkim czasie to przecież dobry prognostyk.
- Skarbie, nie obruszaj się tak - powiedziałam, uśmiechając się szeroko, kiedy ta tylko złapała mnie pod ramię. To prawda, niech patrzą. Nie wstydziłam się niczego, a na pewno nie tego, że piękna, młoda kobieta darzy mnie jakimkolwiek zainteresowaniem. - Wiem jaka kosztowna jest młodość… Ale czym jest karnawał? Pamiętaj, że rozmawiasz z Dunką… - mogłam doszukać się pojedynczych słów w pamięci, mogłam skojarzyć to z francuskim słowem, którego faktycznego znaczenia nie mogłam poznać - wychowano mnie w tradycjach skandynawskich, chociaż w domu poznałam też wiele zwyczajów śniących, które z kolejnymi pokoleniami zatracały się ponownie. Błazeństwo - podpowiadała mi głowa, ale może bez sensu. - Mogłybyśmy wybrać się nawet na drugi koniec świata, jeżeli tylko sięga tam portal - skłamałam gładko. Wolałabym chyba spędzić czas po prostu w Kopenhadze, w domu, razem z Margot, gotując razem śniadania i wpatrując się w płomienie magicznego kominka całymi wieczorami. Posiadałam romantyczna wizję przytulania jej na kanapie, wąchania jej włosów i składania miękkich pocałunków na jej czole. Poruszenie w mojej głowie sprawiło chyba, że aura w moim otoczeniu zagęściła się - kilka spojrzeń powiodło za mną dalej niż bym tego chciała. - Ale szczególna okazja wymaga szczególnych doznań wizualnych. Kupimy sobie pasujące ubrania? Garnitur i sukienkę w tym samym kolorze... - zaproponowałam. Byłam chyba pojebana na punkcie stworzenia z Margot "zgranego zespołu", tej mitycznej idealnej pary, nawet jeżeli nie zauważałam jak bardzo jej podejście różniło się od mojego.
- Sama masz wymyślić sposób, w jaki wyrazisz siebie "bardziej"? - pytam bez cienie ironii. Ciekawi mnie to, ciekawi mnie też jakie podejście do młodych nabytków posiada właściciel Galerii - jego rodzinie nie można odmówić profesjonalizmu w tej kwestii, są w końcu, kolokwialnie mówiąc, hodowcami wielu kur znoszących złote jaja. Nie chciałam uczyć się na ich doświadczeniach, nie chciałam podkradać im pomysłów, chciałam po prostu wiedzieć czy całą odpowiedzialność za potencjalny sukces Margot ma spoczywać na jej samej, czy może prowadzona będzie za rękę. Ja sama wolałabym, by dotyczył jej drugi scenariusz, chociażby przez wzgląd na jej młody wiek i brak doświadczenia, ale nie będę przecież kwestionować "metod wychowawczych", jakie właściciele galerii stosowali wobec swoich podopiecznych. I tak cieszyć się mogę, że skończyła właśnie tam, a nie w samotnej pracowni na prowincji... - Kusi mnie, żeby poprosić cię o pokazanie mi co obecnie ćwiczysz... Ale nie mów. Nie mów na pewno za wiele, może troszeczkę… Ale chcę czuć sie zaskoczona, kiedy dojdzie do wystawy - mówiłam, ukrywając sprytnie cień podekscytowania. Liczyłam na to, że zaprosi mnie przecież, że będę mogła stać bardzo blisko, że być może przedstawi mnie komuś jako swoją bliską osobę. Chciałabym wreszcie poczuć, że jestem dla kogoś wysoce ważna - nie przez pieniądze, nie przez popularność, a zwyczajna sympatię i przywiązanie. Kilka miesięcy minie szybko, bardzo szybko, a propozycja wystawy po tak krótkim czasie to przecież dobry prognostyk.
- Skarbie, nie obruszaj się tak - powiedziałam, uśmiechając się szeroko, kiedy ta tylko złapała mnie pod ramię. To prawda, niech patrzą. Nie wstydziłam się niczego, a na pewno nie tego, że piękna, młoda kobieta darzy mnie jakimkolwiek zainteresowaniem. - Wiem jaka kosztowna jest młodość… Ale czym jest karnawał? Pamiętaj, że rozmawiasz z Dunką… - mogłam doszukać się pojedynczych słów w pamięci, mogłam skojarzyć to z francuskim słowem, którego faktycznego znaczenia nie mogłam poznać - wychowano mnie w tradycjach skandynawskich, chociaż w domu poznałam też wiele zwyczajów śniących, które z kolejnymi pokoleniami zatracały się ponownie. Błazeństwo - podpowiadała mi głowa, ale może bez sensu. - Mogłybyśmy wybrać się nawet na drugi koniec świata, jeżeli tylko sięga tam portal - skłamałam gładko. Wolałabym chyba spędzić czas po prostu w Kopenhadze, w domu, razem z Margot, gotując razem śniadania i wpatrując się w płomienie magicznego kominka całymi wieczorami. Posiadałam romantyczna wizję przytulania jej na kanapie, wąchania jej włosów i składania miękkich pocałunków na jej czole. Poruszenie w mojej głowie sprawiło chyba, że aura w moim otoczeniu zagęściła się - kilka spojrzeń powiodło za mną dalej niż bym tego chciała. - Ale szczególna okazja wymaga szczególnych doznań wizualnych. Kupimy sobie pasujące ubrania? Garnitur i sukienkę w tym samym kolorze... - zaproponowałam. Byłam chyba pojebana na punkcie stworzenia z Margot "zgranego zespołu", tej mitycznej idealnej pary, nawet jeżeli nie zauważałam jak bardzo jej podejście różniło się od mojego.
Nieznajomy
Re: 03.01.2001 – Pasaż Øverlanda – Bezimienny: E. Christophersen & Nieznajomy: M. Auclair Pon 26 Sie - 19:30
- Pan Wahlberg mnie prowadzi, obecnie uczy jak wiele jest sposobów, by móc spojrzeć na świat i to, jak można go przekazać własnymi oczami. No i rękami - rozmarzyłam się nieco, mając w wyobraźni jego przystojną twarz o ciemnych oczach skierowanych wprost na mnie oraz ten uśmiech - zagadkowy i intrygujący, jakiego nie sposób w pierwszej chwili zinterpretować. - Ma pod sobą więcej artystów, więc też zajmuje się nami po równo, raczej prowadząc krok po kroku, niż dając wolną rękę. Trochę to irytujące i ograniczające, tak nie dawać pełni potencjału dojść do głosu, ale mam świadomość, że to test charakteru. - Podopiecznych pan Wahlberg rzeczywiście ma więcej, ale czy traktuje nas wszystkich na równi? Szczerze wątpię. - Chcę się pokazać z jak najlepszej strony, by cały ten proces przyspieszyć. Ci, którzy zdążyli się już na mnie poznać wiedzą, że mojego talentu nie można chować przed światem i zrobię wszystko, by pan Wahlberg też to zrozumiał. - Czy Eva domyśla się co rozumiem przez wszystko? Czy wie co mam przed oczami, kiedy kładę subtelny nacisk na to słowo, podkreślając swoją determinację i przekonanie o słuszności podjętych kroków? Chciałabym, by wiedziała. Chciałabym się nie ukrywać, nie zatajać przed nią prawdy, w oczach wielu uznawanej za niewygodną czy - nie daj Wenus - niemoralną. Tyle że zawiązana umowa sznuruje mi usta, nakazuje milczenie, co traktuję poważnie, jako część wszystkiego.
- Sądziłam, że wolisz niespodzianki. - Rzucam jej spojrzenie z ukosa, przyglądając się badawczo na tyle, by móc dostrzec subtelne zmiany na kobiecej twarzy. - Kiedy tylko będę mieć coś więcej, niż szkice, może zdradzę ci rąbek tajemnicy. - Albo wtedy, kiedy wyjdę z procesu poszukiwania inspiracji. Albo kiedy zacznę naprawdę malować, a nie oswajać z myślą, że odtąd mam zarabiać czymś więcej, niż efektem osadzenia plam barw na płótnie - a całym twórczym procesem.
- Ah… - mruczę tylko z konsternacją. Czasem zupełnie zapominam, że tutejsi galdrowie żyją z dala od świata śniących. W Paryżu miało się ich na wyciągnięcie ręki, nasza rzeczywistość stale się tam przenika, każde odstępstwo od normy przyciąga spojrzenia, budzi wątpliwości, a do tego nie można przecież dopuścić. Midgard znacznie różni się od całej reszty i nadal zaskakuje mnie swoją odrębnością - a może ignorancją? Śniący mają wiele do przedstawienia, wiele do zaoferowania, ale niewielu dostrzega w nich jakąkolwiek wartość. Eva jest nieco inna - gdy natrafia na barierę nie odwraca się z pogardą, a dopytuje, choć wcale nie potrzeba jej tych wszystkich informacji. - Karnawał to okres hucznych imprez. Przez dwa miesiące na całym świecie organizowane są bale i przyjęcia, wielkie, wystawne pochody, a wszystko to w klimacie maskarady - tłumaczę pospiesznie, mając głęboko w poważaniu etymologię tych przyjęć. - To od chrześcijan - dodaję tylko, jakby tłumaczyć to miało wszystko. O różnicach w wierzeniach mamy nie raz okazję do dyskusji. Nordyccy bogowie są fascynujący i jakże dalecy od rzymskich panteonów, o których uczyli mnie we Francji. - W sumie nic dziwnego, że ich tu nie macie, ale też szkoda. - Wzruszam ramionami szczerze zawiedziona, ale i niezaskoczona. Mieszkam tu już kilka lat i rzeczywiście, jak tylko sięgam pamięcią nie było okazji, by bawić się w podobnym stylu, tylko czy to coś straconego? Uśmiecham się szeroko, zadowolona ze złożonej deklaracji. Przesiadywanie w domu na kanapie nie jest w moim stylu, za bardzo trąci nudą - no chyba że bawimy się bez ubrań.
- Świetny pomysł. Wolisz kieckę czy spodnie? - Ciągnę ją za sobą w kierunku butiku, bo mijamy właśnie ten, na którego sklepowej witrynie jawią się welurowe miękkości, delikatne brokaty czy wpół prześwitujące bluzeczki. Wątpię, że już przy pierwszym rzucie znajdziemy coś, co podpasuje nam obu, ale gdzieś trzeba przecież zacząć.
- Polejcie szampana i podkręćcie muzykę, a posypią się dziś złote monety - rzucam gdzieś w eter, ściągając na siebie spojrzenia ekspedientek. Już lata temu nauczyłam się, że nawet jeśli w pierwszej chwili wywołuję konsternację, to ludzie widząc pewność siebie, prędko dają za wygraną. W miejscach takich jak to, czuję się jak ryba w wodzie. Zsuwam z ramion płaszcz i odrzucam na plecy kaskadę kręconych włosów, by zaraz podejść do rzędu wieszaków i przenieść wzrok na swoją towarzyszkę. - Na co mamy dziś ochotę, ma chérie? - Zawieszam dłoń na wysokości czarnych kreacji, by w zależności od spojrzenia Evy przesunąć się w jedną lub drugą stronę.
- Sądziłam, że wolisz niespodzianki. - Rzucam jej spojrzenie z ukosa, przyglądając się badawczo na tyle, by móc dostrzec subtelne zmiany na kobiecej twarzy. - Kiedy tylko będę mieć coś więcej, niż szkice, może zdradzę ci rąbek tajemnicy. - Albo wtedy, kiedy wyjdę z procesu poszukiwania inspiracji. Albo kiedy zacznę naprawdę malować, a nie oswajać z myślą, że odtąd mam zarabiać czymś więcej, niż efektem osadzenia plam barw na płótnie - a całym twórczym procesem.
- Ah… - mruczę tylko z konsternacją. Czasem zupełnie zapominam, że tutejsi galdrowie żyją z dala od świata śniących. W Paryżu miało się ich na wyciągnięcie ręki, nasza rzeczywistość stale się tam przenika, każde odstępstwo od normy przyciąga spojrzenia, budzi wątpliwości, a do tego nie można przecież dopuścić. Midgard znacznie różni się od całej reszty i nadal zaskakuje mnie swoją odrębnością - a może ignorancją? Śniący mają wiele do przedstawienia, wiele do zaoferowania, ale niewielu dostrzega w nich jakąkolwiek wartość. Eva jest nieco inna - gdy natrafia na barierę nie odwraca się z pogardą, a dopytuje, choć wcale nie potrzeba jej tych wszystkich informacji. - Karnawał to okres hucznych imprez. Przez dwa miesiące na całym świecie organizowane są bale i przyjęcia, wielkie, wystawne pochody, a wszystko to w klimacie maskarady - tłumaczę pospiesznie, mając głęboko w poważaniu etymologię tych przyjęć. - To od chrześcijan - dodaję tylko, jakby tłumaczyć to miało wszystko. O różnicach w wierzeniach mamy nie raz okazję do dyskusji. Nordyccy bogowie są fascynujący i jakże dalecy od rzymskich panteonów, o których uczyli mnie we Francji. - W sumie nic dziwnego, że ich tu nie macie, ale też szkoda. - Wzruszam ramionami szczerze zawiedziona, ale i niezaskoczona. Mieszkam tu już kilka lat i rzeczywiście, jak tylko sięgam pamięcią nie było okazji, by bawić się w podobnym stylu, tylko czy to coś straconego? Uśmiecham się szeroko, zadowolona ze złożonej deklaracji. Przesiadywanie w domu na kanapie nie jest w moim stylu, za bardzo trąci nudą - no chyba że bawimy się bez ubrań.
- Świetny pomysł. Wolisz kieckę czy spodnie? - Ciągnę ją za sobą w kierunku butiku, bo mijamy właśnie ten, na którego sklepowej witrynie jawią się welurowe miękkości, delikatne brokaty czy wpół prześwitujące bluzeczki. Wątpię, że już przy pierwszym rzucie znajdziemy coś, co podpasuje nam obu, ale gdzieś trzeba przecież zacząć.
- Polejcie szampana i podkręćcie muzykę, a posypią się dziś złote monety - rzucam gdzieś w eter, ściągając na siebie spojrzenia ekspedientek. Już lata temu nauczyłam się, że nawet jeśli w pierwszej chwili wywołuję konsternację, to ludzie widząc pewność siebie, prędko dają za wygraną. W miejscach takich jak to, czuję się jak ryba w wodzie. Zsuwam z ramion płaszcz i odrzucam na plecy kaskadę kręconych włosów, by zaraz podejść do rzędu wieszaków i przenieść wzrok na swoją towarzyszkę. - Na co mamy dziś ochotę, ma chérie? - Zawieszam dłoń na wysokości czarnych kreacji, by w zależności od spojrzenia Evy przesunąć się w jedną lub drugą stronę.
Bezimienny
Re: 03.01.2001 – Pasaż Øverlanda – Bezimienny: E. Christophersen & Nieznajomy: M. Auclair Pon 26 Sie - 19:30
Głupia łykam jak gęś jej słowa, słodko nieświadoma czym jest wszystko, o którym mówi. Przyzwyczaiłam się już do myśli, że nikt nie myśli o wszystkim, jako o faktycznym wszechbycie, a jedynie hiperbolizują swoje zdolności do poświęceń. Przeczuwam, że Margot jest właśnie kimś takim, energicznym, emocjonalnym – kimś faktycznie skłonnym do przesady. Ba, jest jeszcze młoda, wydaje jej się, że dla niektórych spraw warto poświęcić coś więcej niż tylko czas, talent czy kilka godzin snu. Nie wyprowadzam jej z błędu, nie próbuję leczyć jej chorego entuzjazmu, uśmiecham się tylko delikatnie i unoszę dłoń, by pogłaskać tą jej, spoczywającą na moim łokciu. Czy potraktuje to umniejszająco? Czy poczuje się sprowokowana? Nie wiedziałam. Nie wiedziałam też właściwie co chciałam osiągnąć działaniem tym, ale cokolwiek stać by się nie miało, ja milczałam. Ucięłam temat, próbowałam przekazać to, że faktycznie cierpliwie poczekam, że nie musiała zdradzać mi zbyt wielu szczegółów. Czułam, że być może wygaszenie mojego zainteresowania, nawet chwilowe, zmusi ją do gadania. Tutaj nie mogłam użyć już swoich magicznych sztuczek, nie mogłam użyć aury, chociaż ta mimo woli okalała moje ciało. Widziałam jak reaguje na mnie pracownik galerii, przeczuwałam, że Margot mogła też zauważyć to, czego nie mogła poczuć. Nie była ślepa, wiedziała przecież czym jestem.
Gdybym mogła, chciałabym wykorzystać moje przekleństwo na niej, chociaż z drugiej strony cieszyłam się przecież, że poświęca mi czas z własnej, nieprzymuszonej woli. Gdybym mogła sterować jej działaniami, pchać moje myśli do jej głowy, być może zostałaby ze mną na dłużej. Bałam się, że za kilka lat zapomni już o mnie. Chociaż starzałam się wolniej od reszty społeczeństwa, już zauważałam pierwsze zmarszczki w kącikach oczu, mniej jędrną skórę na szyi. Co miałam do zaoferowania młodym dziewczynom takim jak ona?
- Z zasady odcinam się od tego co… ludzkie – przyznałam zgodnie z prawdą. Gdybym za bardzo mieszała się z tym, co śniące, musiałabym chyba znajdować się pod całkowitą kuratelą Niemagicznych. Co prawda wciąż mam z nimi kontakt, mieszkając w Kopenhadze, jednak dobrze wiem jaką opinią cieszy się moja osoba – lubiłam skandale, a ten na politycznej stopie mógłby pożegnać moje szanse na zawodowy rozwój. – Mogłabym zorganizować przyjęcie u siebie – deklaruję się, ale szybko tego żałuję. Nie wiem z kim chciałabym spędzić więcej niż kilka godzin. Zabawy takie męczą mnie aż za bardzo, w momentach w których nie dotyczą tylko chęci zdobycia dziennikarskiej pożywki.
Gdy lądujemy w butiku, a Margot wydaje się „rozkręcać imprezę”, prosząc o szampana, już kulę się w sobie. Mam gadane, ale zawsze byłam wygadaną z wyboru. Nie czułam naturalnego flow o którym mówią młodzi ludzie podobni do Margot. Miałam ochotę wyjść, ale zamiast tego po prostu ogłuszyłam ekspedienta. Dwie pracownice pozostają niewzruszone, ale chyba też nieco zmieszane przez otwartość Auclair. Nie spodziewam się jednak, by była ona pierwszą, tak otwartą i nieco ekscentryczną klientką tego przybytku. To lokal dla bogatych świrów.
Margot mówi o monetach tak, jakby nimi dysponowała. Chyba dobrze już wie, że jestem gotowa wydać dla niej majątek. Nierozsądne, ale dotychczas jeszcze nie sprowadziła na mnie biedy, może nieświadoma swoich możliwości.
- Wyglądam lepiej w spodniach niż ty – zakpiłam, chociaż bez cienia ironii. Nie wyobrażałam sobie, by w naszym układzie to ona nosiła portki. Chciałam widzieć w niej niewinną laleczkę, ubraną w zdecydowanie mniej niewinne ciuszki. Była młoda, szczupła i powinna korzystać ze swoich walorów. Ja za szerokimi nogawkami ukrywałam swoje zbyt chude łydki.
Wzrokiem uciekam w prawo, ku ciemnozielonym kompletom damskim. Marynarka, kamizelka, szerokie spodnie. To wybrałabym każdego dnia, lubując się przecież w miękkim, welurowym materiale. Wiem w czym czuję się dobrze, a z cała pewnością nie jest to nim zgodnego z najświeższym trendem. Chcę jednak przypodobać się Margot. Tak podpowiada mi ten niepokorny umysł.
Podchodzę więc do wieszaka, przy którym ustawiła się też ona.
- Ja wybiorę coś tobie, a ty masz wybrać coś mi. To chyba uczciwe? – proponuję, nieco wyzywająco. Paryż, obok Mediolanu, jest półstolicą mody. Auclair jako francuska powinna mieć pewne pojęcie o tym, w czym będzie mi dobrze, a nawet jeżeli nie – nie zaszkodzi jej zawierzyć, byle tylko pobudzić jej myślenie i zainteresowanie. – Wybierz mi trzy komplety z tego miejsca… Ja zaproponuję coś tobie. A potem pokaz mody – zaśmiałam się. Wiedziałam, że podchwyci temat.
Gdybym mogła, chciałabym wykorzystać moje przekleństwo na niej, chociaż z drugiej strony cieszyłam się przecież, że poświęca mi czas z własnej, nieprzymuszonej woli. Gdybym mogła sterować jej działaniami, pchać moje myśli do jej głowy, być może zostałaby ze mną na dłużej. Bałam się, że za kilka lat zapomni już o mnie. Chociaż starzałam się wolniej od reszty społeczeństwa, już zauważałam pierwsze zmarszczki w kącikach oczu, mniej jędrną skórę na szyi. Co miałam do zaoferowania młodym dziewczynom takim jak ona?
- Z zasady odcinam się od tego co… ludzkie – przyznałam zgodnie z prawdą. Gdybym za bardzo mieszała się z tym, co śniące, musiałabym chyba znajdować się pod całkowitą kuratelą Niemagicznych. Co prawda wciąż mam z nimi kontakt, mieszkając w Kopenhadze, jednak dobrze wiem jaką opinią cieszy się moja osoba – lubiłam skandale, a ten na politycznej stopie mógłby pożegnać moje szanse na zawodowy rozwój. – Mogłabym zorganizować przyjęcie u siebie – deklaruję się, ale szybko tego żałuję. Nie wiem z kim chciałabym spędzić więcej niż kilka godzin. Zabawy takie męczą mnie aż za bardzo, w momentach w których nie dotyczą tylko chęci zdobycia dziennikarskiej pożywki.
Gdy lądujemy w butiku, a Margot wydaje się „rozkręcać imprezę”, prosząc o szampana, już kulę się w sobie. Mam gadane, ale zawsze byłam wygadaną z wyboru. Nie czułam naturalnego flow o którym mówią młodzi ludzie podobni do Margot. Miałam ochotę wyjść, ale zamiast tego po prostu ogłuszyłam ekspedienta. Dwie pracownice pozostają niewzruszone, ale chyba też nieco zmieszane przez otwartość Auclair. Nie spodziewam się jednak, by była ona pierwszą, tak otwartą i nieco ekscentryczną klientką tego przybytku. To lokal dla bogatych świrów.
Margot mówi o monetach tak, jakby nimi dysponowała. Chyba dobrze już wie, że jestem gotowa wydać dla niej majątek. Nierozsądne, ale dotychczas jeszcze nie sprowadziła na mnie biedy, może nieświadoma swoich możliwości.
- Wyglądam lepiej w spodniach niż ty – zakpiłam, chociaż bez cienia ironii. Nie wyobrażałam sobie, by w naszym układzie to ona nosiła portki. Chciałam widzieć w niej niewinną laleczkę, ubraną w zdecydowanie mniej niewinne ciuszki. Była młoda, szczupła i powinna korzystać ze swoich walorów. Ja za szerokimi nogawkami ukrywałam swoje zbyt chude łydki.
Wzrokiem uciekam w prawo, ku ciemnozielonym kompletom damskim. Marynarka, kamizelka, szerokie spodnie. To wybrałabym każdego dnia, lubując się przecież w miękkim, welurowym materiale. Wiem w czym czuję się dobrze, a z cała pewnością nie jest to nim zgodnego z najświeższym trendem. Chcę jednak przypodobać się Margot. Tak podpowiada mi ten niepokorny umysł.
Podchodzę więc do wieszaka, przy którym ustawiła się też ona.
- Ja wybiorę coś tobie, a ty masz wybrać coś mi. To chyba uczciwe? – proponuję, nieco wyzywająco. Paryż, obok Mediolanu, jest półstolicą mody. Auclair jako francuska powinna mieć pewne pojęcie o tym, w czym będzie mi dobrze, a nawet jeżeli nie – nie zaszkodzi jej zawierzyć, byle tylko pobudzić jej myślenie i zainteresowanie. – Wybierz mi trzy komplety z tego miejsca… Ja zaproponuję coś tobie. A potem pokaz mody – zaśmiałam się. Wiedziałam, że podchwyci temat.
Nieznajomy
Re: 03.01.2001 – Pasaż Øverlanda – Bezimienny: E. Christophersen & Nieznajomy: M. Auclair Pon 26 Sie - 19:30
Milczenie Evy jest dla mnie błogosławieństwem. Oddycham niemo z ulgą, że nie naciska, nie drąży już dalej tematu, a pozwala mu odejść w niebyt - przynajmniej tymczasowo. Wiem, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym będę musiała się przed nią otworzyć, ale czy na pewno? Może uzna, że pozostawanie w słodkiej niewiedzy wyłącznie dodaje naszej relacji szczypty pikanterii? Pan Wahlberg nie byłby zadowolony, gdyby dowiedział się, że zdradziłam komuś tajemnicę Besettelse. Od razu wyrzuciłby mnie na bruk, obciążył karą i jakąś klątwą pewnie też - osobom takim jak on szczególnie zależy na dyskrecji, o czym przecież bardzo dobitnie uświadomił mnie podczas pierwszego spotkania. Za zbyt wiele nazwisk nadstawia karku, by ot tak pozwolić na szastanie cenną wiedzą. Kusi mnie za to, by uchylić choć rąbka tajemnicy, podrzucić cokolwiek, co mogłoby ugasić - a może zaostrzyć? - ciekawość Evy, lecz sznuruję tylko usta i trzymam język za zębami.
Na stwierdzenie o odcinaniu się od tego, co ludzkie, ciężko jest mi podjąć dyskusję. Niemal całe swoje życie obracam się wśród niemagicznych, traktując ich świat jako nierozerwalną część swojego. Midgard jest pod tym względem wyjątkiem, ale też częściowo - czy nie mieszkam wraz z siostrą, której oszczędzono daru widzenia? Stale tłumaczę jej pewne niuanse, kiedy okazuje się, że gwałtownie zderzamy się z różnicami obu światów, ale nadal kroczymy przecież wspólnymi ścieżkami, stale się ze sobą przecinającymi. O tym, że Christophersen zwykła unikać tego, co zwyczajne wiem też nie od dziś, a mimo to stale mnie dziwi, że można ot tak, będąc nieświadomym piękna ludzkiego, przyziemnego świata, zwyczajnie je odrzucać.
- Oh naprawdę?! - ekscytuję się od razu na rzuconą propozycję. Dotychczas zaledwie kilka razy pojawiamy się gdzieś publicznie razem, niezbyt ściągając na siebie uwagę. Czasem odnoszę wrażenie, że Eva niechętnie chwali się mną w towarzystwie - czy to dlatego, że brakuje jej powodów do dumy? Może dlatego tak wielki kładzie nacisk na rozwój mojej kariery, by mieć o czym wspominać wśród swoich niebotycznie bogatych znajomych? A może zwyczajnie wstydzi się swojej stale podupadającej popularności? Chciałabym zrobić wszystko, co w mojej mocy, by poprawić jej sytuację, by pokazać światu jak wspaniałą, czułą jest kobietą. Jej elektryzującą momentami władczość wolałabym zostawić dla siebie, dla tych wspólnie spędzanych upojnie chwil, poprzetykanych przyspieszonym biciem serca i urywanymi oddechami. - Nie namawiam, oczywiście, ale byłoby wspaniale - poprawiam się od razu już spokojniejszym tonem. - Na pewno każdy chętnie skorzystałby z okazji, by się poprzebierać i zabawić, ale i grzać w twoim blichtrze. To nie musi być wcale wielkie przyjęcie, ale wiesz, że im więcej osób, tym szerszym echem odbije się w towarzystwie. - Organizacja przyjęcia musiałaby wtedy stanąć na najwyższym poziomie, by nie dopuścić do żadnych złośliwości, choć w znanych nam kręgach ciężko może być ich uniknąć.
- Czyli wyzwanie - podłapuję, posyłając Evie przebiegły uśmiech. Puszczam mimo uszu stwierdzenie, jakoby wyglądała w spodniach lepiej ode mnie, w końcu we wszystkim mi świetnie. Dziennikarka nigdy przesadnie nie narzeka na swój wygląd, nie daje powodów, by wątpić w jej pewność siebie. W moich oczach jawi się jako posągowa piękność o niebotycznie długich nogach - i tak, w spodniach wygląda naprawdę zajebiście. Z zazdrością obserwuję jak czasem przechadza się po mieszkaniu w samej bieliźnie. Z zazdrością, ale i dumą, że mogę poszczycić się spędzaniem czasu w jej towarzystwie. Kobieta taka jak ona ma licznych adoratorów, a mimo to z całej gromady śliniących się za nią facetów wybiera mnie. Nie wątpię w siebie i nie zadaję bzdurnych pytań o powody - po co marnować na to czas, gdy nie wiesz, kiedy ktoś się tobą znudzi? - I ubierzesz wszystko, co ci wybiorę? - upewniam się niewinnym, acz odrobinę podejrzliwym tonem. Wolę mieć tu jasno wyznaczone zasady, żeby nie było, że spędzę czas na szukaniu fikuśnych wdzianek, a Eva zaraz rzuci veto i cały misterny plan w piach!
Trudno zdecydować mi się na tylko trzy zestawy - tyle jest możliwości, dlaczego się tak ograniczać? Podchodzę do tego nie zadaniowo, a z kreatywnością. Zerkam tylko raz przez ramię, by sprawdzić wokół których wieszaków kręci się Eva - w czym to chciałaby mnie zobaczyć? - ale długo nie zaprzątam tym sobie głowy. Moją uwagę przyciągają kolorowe welury w głębi sklepu, do których podchodzę tanecznym krokiem, by ignorując nieco zmieszane spojrzenie ekspedientek zająć się komponowaniem zestawów.
- Gotowa? - zwracam się do Evy, kiedy wszystkie z wybranych przeze mnie ubrań znalazły się już w przymierzalni. Dopiero zostawiając tam wieszaki orientuję się, że mam tendencję do monochromatycznych setów. Wśród nich znalazł się garnitur o delikatnej, miękkiej tkaninie i barwie głębokiej czerwieni wytrawnego wina. Wzmocnione na ramionach poduszki i liczne zaszewki w talii marynarki sprawiają, że w połączeniu z nieco zwężanymi spodniami stanowić będą La mauvaise garce vibe. Garnitur ten zestawiam z drobną, acz bogato zdobioną czarnymi kamieniami torebką i butami na niebotycznie wysokim obcasie. Drugą propozycją jest krótka bluza z baskiną, mocno zwężana w talii i rozszerzane ku dołowi spodnie o nieco wyższej gramaturze materiału. Całość utrzymana w stonowanym, karmelowym kolorze z ciemniejszymi wstawkami gorzkiej czekolady. Niewielka torebka-listonoszka na długim pasku współgra z botkami na wysokim obcasie. W ostatnim z zestawów dominuje biel. Szalowy, rozłożysty kołnierz marynarki ozdobiony jest drobnym, wyczuwalnym pod palcami haftem z morskim motywem. Nogawki spodni są zaś proste, z korespondującym wzorem na lampasach. W tym jednym stroju brak guzików, a i nie dobieram tu żadnej koszuli czy bluzki; liczę, że Eva ma na sobie koronkowy czarny biustonosz, który odetnie się od całości rewelacyjnym akcentem. Do dla tych pobożnych życzeń sięgam po czarne obcasy - nie zawiedź mi, Christophersen. - Już się nie mogę doczekać. Ubieramy się równocześnie, czy najpierw ty, a później ja?
Na stwierdzenie o odcinaniu się od tego, co ludzkie, ciężko jest mi podjąć dyskusję. Niemal całe swoje życie obracam się wśród niemagicznych, traktując ich świat jako nierozerwalną część swojego. Midgard jest pod tym względem wyjątkiem, ale też częściowo - czy nie mieszkam wraz z siostrą, której oszczędzono daru widzenia? Stale tłumaczę jej pewne niuanse, kiedy okazuje się, że gwałtownie zderzamy się z różnicami obu światów, ale nadal kroczymy przecież wspólnymi ścieżkami, stale się ze sobą przecinającymi. O tym, że Christophersen zwykła unikać tego, co zwyczajne wiem też nie od dziś, a mimo to stale mnie dziwi, że można ot tak, będąc nieświadomym piękna ludzkiego, przyziemnego świata, zwyczajnie je odrzucać.
- Oh naprawdę?! - ekscytuję się od razu na rzuconą propozycję. Dotychczas zaledwie kilka razy pojawiamy się gdzieś publicznie razem, niezbyt ściągając na siebie uwagę. Czasem odnoszę wrażenie, że Eva niechętnie chwali się mną w towarzystwie - czy to dlatego, że brakuje jej powodów do dumy? Może dlatego tak wielki kładzie nacisk na rozwój mojej kariery, by mieć o czym wspominać wśród swoich niebotycznie bogatych znajomych? A może zwyczajnie wstydzi się swojej stale podupadającej popularności? Chciałabym zrobić wszystko, co w mojej mocy, by poprawić jej sytuację, by pokazać światu jak wspaniałą, czułą jest kobietą. Jej elektryzującą momentami władczość wolałabym zostawić dla siebie, dla tych wspólnie spędzanych upojnie chwil, poprzetykanych przyspieszonym biciem serca i urywanymi oddechami. - Nie namawiam, oczywiście, ale byłoby wspaniale - poprawiam się od razu już spokojniejszym tonem. - Na pewno każdy chętnie skorzystałby z okazji, by się poprzebierać i zabawić, ale i grzać w twoim blichtrze. To nie musi być wcale wielkie przyjęcie, ale wiesz, że im więcej osób, tym szerszym echem odbije się w towarzystwie. - Organizacja przyjęcia musiałaby wtedy stanąć na najwyższym poziomie, by nie dopuścić do żadnych złośliwości, choć w znanych nam kręgach ciężko może być ich uniknąć.
- Czyli wyzwanie - podłapuję, posyłając Evie przebiegły uśmiech. Puszczam mimo uszu stwierdzenie, jakoby wyglądała w spodniach lepiej ode mnie, w końcu we wszystkim mi świetnie. Dziennikarka nigdy przesadnie nie narzeka na swój wygląd, nie daje powodów, by wątpić w jej pewność siebie. W moich oczach jawi się jako posągowa piękność o niebotycznie długich nogach - i tak, w spodniach wygląda naprawdę zajebiście. Z zazdrością obserwuję jak czasem przechadza się po mieszkaniu w samej bieliźnie. Z zazdrością, ale i dumą, że mogę poszczycić się spędzaniem czasu w jej towarzystwie. Kobieta taka jak ona ma licznych adoratorów, a mimo to z całej gromady śliniących się za nią facetów wybiera mnie. Nie wątpię w siebie i nie zadaję bzdurnych pytań o powody - po co marnować na to czas, gdy nie wiesz, kiedy ktoś się tobą znudzi? - I ubierzesz wszystko, co ci wybiorę? - upewniam się niewinnym, acz odrobinę podejrzliwym tonem. Wolę mieć tu jasno wyznaczone zasady, żeby nie było, że spędzę czas na szukaniu fikuśnych wdzianek, a Eva zaraz rzuci veto i cały misterny plan w piach!
Trudno zdecydować mi się na tylko trzy zestawy - tyle jest możliwości, dlaczego się tak ograniczać? Podchodzę do tego nie zadaniowo, a z kreatywnością. Zerkam tylko raz przez ramię, by sprawdzić wokół których wieszaków kręci się Eva - w czym to chciałaby mnie zobaczyć? - ale długo nie zaprzątam tym sobie głowy. Moją uwagę przyciągają kolorowe welury w głębi sklepu, do których podchodzę tanecznym krokiem, by ignorując nieco zmieszane spojrzenie ekspedientek zająć się komponowaniem zestawów.
- Gotowa? - zwracam się do Evy, kiedy wszystkie z wybranych przeze mnie ubrań znalazły się już w przymierzalni. Dopiero zostawiając tam wieszaki orientuję się, że mam tendencję do monochromatycznych setów. Wśród nich znalazł się garnitur o delikatnej, miękkiej tkaninie i barwie głębokiej czerwieni wytrawnego wina. Wzmocnione na ramionach poduszki i liczne zaszewki w talii marynarki sprawiają, że w połączeniu z nieco zwężanymi spodniami stanowić będą La mauvaise garce vibe. Garnitur ten zestawiam z drobną, acz bogato zdobioną czarnymi kamieniami torebką i butami na niebotycznie wysokim obcasie. Drugą propozycją jest krótka bluza z baskiną, mocno zwężana w talii i rozszerzane ku dołowi spodnie o nieco wyższej gramaturze materiału. Całość utrzymana w stonowanym, karmelowym kolorze z ciemniejszymi wstawkami gorzkiej czekolady. Niewielka torebka-listonoszka na długim pasku współgra z botkami na wysokim obcasie. W ostatnim z zestawów dominuje biel. Szalowy, rozłożysty kołnierz marynarki ozdobiony jest drobnym, wyczuwalnym pod palcami haftem z morskim motywem. Nogawki spodni są zaś proste, z korespondującym wzorem na lampasach. W tym jednym stroju brak guzików, a i nie dobieram tu żadnej koszuli czy bluzki; liczę, że Eva ma na sobie koronkowy czarny biustonosz, który odetnie się od całości rewelacyjnym akcentem. Do dla tych pobożnych życzeń sięgam po czarne obcasy - nie zawiedź mi, Christophersen. - Już się nie mogę doczekać. Ubieramy się równocześnie, czy najpierw ty, a później ja?
Bezimienny
Re: 03.01.2001 – Pasaż Øverlanda – Bezimienny: E. Christophersen & Nieznajomy: M. Auclair Pon 26 Sie - 19:31
Niedobrze mi na samą myśl o tym, jak bardzo podekscytowała się Margot. Zastanawiam się czy w jej wieku miałam chociaż ułamek jej zawziętości i dochodzę do jasnego wniosku – nie, nigdy nie byłam aż tak radosna, nigdy nie korzystałam z życia tak, jak wydawała się korzystać ona. Oczywiście, byłam uparta, robiłam wszystko, żeby spełnić chore zachcianki i wieczne nienakarmione ambicje matki i babki, ale Auclair (może przez wychowanie, może przez kraj w którym żyła), wydawała się wręcz radosną iskierką, tak nieprzystającą do chłodnej w obyciu Skandynawii. Może dlatego tak pragnęłam jej towarzystwa? Bo jej egzotyczny charakter mógł coś zmienić? Nie wiem, nie rozwodzę się nad tym, urywam też temat potencjalnego przyjęcia, nie chcę słyszeć o przebierańcach, nie chcę też słyszeć o obcych ludziach w moim domu, o chaosie jaki może to wszystko wywołać. Zwracam jednak uwagę na to, jak zachowuje się moje ciało za samą myśl o możliwym przedarciu się Ove. Wiem, że wykorzystałby okazję, wdarł się do naszego rodzinnego domu i zrobił wszystko, by zaszkodzić mi i wszystkim tym, którzy cokolwiek dla mnie znaczą. Może dlatego tak rzadko pokazuję się z Margot publicznie. Ona nie może przecież wiedzieć nawet, w jakim niebezpieczeństwie znalazłaby się w przypadku kontaktu z nieokiełznanym ślepcem.
- Wszystko, skarbie – stwierdzam, niczym do dziecka czy radującego się szczeniaka – bardzo dobrotliwie. Czemu miałabym czegoś nie przymierzyć? Zostałam już okryta złą sławą, ośmieszyłam wielu ludzi i każdego dnia afiszowałam się ze swoimi chorymi preferencjami czy pokazywałam z innymi niemile widzianymi w konserwatywnym Midgardzie. Ubranie się głupio to chyba mój najmniejszy problem, a i tak nie sądziłam, by Margot miała aż ta fatalny gust. Ubranie się w dresy, w miejscu takim jak te, nie wchodziło raczej w grę.
Gdy ona zajęła się wybieraniem kreacji dla mnie, ja sama podeszłam do obsługi butiku. Nie byłam typem osoby, który badał miejsca takie na własną rękę. Oczywiście – widziałam wystawę, wiedziałam co z niech chciałabym zobaczyć na Margot, ale na wszystkie demony – miałam już swoje lata, lepiej było gdy ktoś nosił, zdejmował z półek i zastanawiał się za mnie. W wydawaniu poleceń byłam przecież nielicha, aż dziwne, że byłam w Ratatoskr tylko najzwyklejszą biegaczką.
Staram się nie zerkać ku wyborom malarki, naprawdę ciekawi mnie to co dla mnie przygotuje. To nie jest sprawa życia i śmierci, nie muszę podchodzić do tego przecież tak ostrożnie – mogę pozwolić sobie na krótką utratę kontroli. Oczywiście – nie zawierzyłabym artystce swojego życia, wydawała się wręcz boleśnie nieodpowiedzialna w niektórych kwestiach, ale ubiór? Chyba sama uspokajam siebie głowie… Za dużo tłumaczę sobie samej. Racjonalizuję.
Wybory które podejmuję, wpisują się w obecne w trendy wśród śniących – gazetki modowe przeglądam bowiem z wielką lubością. Chcę, żeby wyglądała dobrze, a dla większych konserwatystów – oczywiście jak dziewczyna bez klasy. Moda lubi się obecnie z biodrówkami, falbanami, gołymi kolanami i ramionami. Przyznaję bez bicia – moja towarzyszka ma przecież wszystko to, co pozwala jej na noszenie podobnych kreacji bez wstydu.
Narzekam do pracowników, oznajmiając im, że niektóre propozycje w ich butiku są jakby zacofane. Doszukuję się jednak pojedynczych elementów, które cieszą oko. To właśnie z nich dobieram kreację dla Auclair. Pierwsza z nich jest klasyczna. Krótka, luźna sukienka o falującym materiale, z dużą ilością gładkich falban, w domyśle opadających na krzywizny piersi i bioder. Całą konstrukcja ubrania trzyma się jedynie na przewieszonym przez kark, lekkim łańcuszku. Pomarańcz i żółć to kolory, które moim zdaniem skutecznie podkreślą jej karnację, a gołe plecy i wyraźne wcięcie pod pachami i na dekolcie, podkreślą jej figurę. Ktoś powiedziałby mi – będzie w tym przecież tak niegrzecznie wręcz rozebrana… Ale co w tym złego? Lubię nagą prawdę. W cielistych szpilkach, bo właśnie je do tego dobrałam. Żadna z dostępnych tu torebek nie pasowała do mojego zamysłu, ale podsunięte przez ekspedientkę, czerwone, długie i półprzeźroczyste rękawiczki dodawały całemu kompletowi charakteru feniksa, ognistego ptaka. Lubiłam to, aż sama nabrałam ochoty by zaciągnąć je na dłonie. Kto wie, może i w grę wchodziły czerwone rajstopy i inne buty? Tego nie mieli jednak na stanie…
Kolejnym motywem popularnym w obecnym projektowaniu odzieży, wydawały się gorsetowe, przylegające topy. Od samego wejścia, od momentu spojrzenia ku wystawie wiedziałam już, że zawieszona tam sukienka będzie prezentem dla Margot. Szary materiał, pokryty półprzeźroczystym, pasiastym i lekko szeleszczącym tiulem. Tiul ten dość gładko przylegał do całej sukienki, będącej opinającą, elegancką opcją, sięgającą do kolan. Przeszycia jej sprzyjały podkreśleniu linii biustu, nawet jeżeli ten pozostawał wyjątkowo sztywno w niej trzymany. Gołe ramiona, skórzany pasek i długi, skórzany płaszcz. Gdy patrzę na jego matkę, aż coś mnie swędzi. Modlę się do przeklętego dycha mojego pradziadka, żeby Marot nie poprosiła mnie o kupienie go. Stać mnie, ale stać dlatego, że czasami sobie pooszczędzam. Ekspedientka poleca mi wysokie, czarne szpilki. Zgadzam się, w końcu doskonale do tego pasują.
Ostatnia z opcji zaskakuje nawet mnie. Dawno nie widziałam tak pasującej mojemu stylowi sukienki – może faktycznie moda szła w coraz lepszą stronę? Czerwona sukienka, wyglądająca trochę jak wyjątkowo krótki płaszcz z szeroką stójką, zapinany na niewidoczne z zewnątrz guziki i pasek ze srebrną klamrą, tym razem nie opinający pasa, a opadający gładko na biodra. Krój dopełniały wysokie poduszki na ramionach. Wysokie kozaki z opadającą cholewką, czarne, skórzane rękawiczki i czarne okulary o kociej oprawce. Czy chcę przebrać Auclair za siebie? Cóż, może…
- Ty pierwsza… – proponuję. Margot wybranie strojów poszło zdecydowanie szybciej… Musi otrzymać za to przecież jakąś nagrodę.
Z tego dnia pamiętam jeszcze więcej, jednak wspomnienie zachowam dla siebie. W pasażu zostawiłam jednak sporą sumę pieniędzy, tak jakbym się tego spodziewała.
Eva i Nieznajomy z tematu
- Wszystko, skarbie – stwierdzam, niczym do dziecka czy radującego się szczeniaka – bardzo dobrotliwie. Czemu miałabym czegoś nie przymierzyć? Zostałam już okryta złą sławą, ośmieszyłam wielu ludzi i każdego dnia afiszowałam się ze swoimi chorymi preferencjami czy pokazywałam z innymi niemile widzianymi w konserwatywnym Midgardzie. Ubranie się głupio to chyba mój najmniejszy problem, a i tak nie sądziłam, by Margot miała aż ta fatalny gust. Ubranie się w dresy, w miejscu takim jak te, nie wchodziło raczej w grę.
Gdy ona zajęła się wybieraniem kreacji dla mnie, ja sama podeszłam do obsługi butiku. Nie byłam typem osoby, który badał miejsca takie na własną rękę. Oczywiście – widziałam wystawę, wiedziałam co z niech chciałabym zobaczyć na Margot, ale na wszystkie demony – miałam już swoje lata, lepiej było gdy ktoś nosił, zdejmował z półek i zastanawiał się za mnie. W wydawaniu poleceń byłam przecież nielicha, aż dziwne, że byłam w Ratatoskr tylko najzwyklejszą biegaczką.
Staram się nie zerkać ku wyborom malarki, naprawdę ciekawi mnie to co dla mnie przygotuje. To nie jest sprawa życia i śmierci, nie muszę podchodzić do tego przecież tak ostrożnie – mogę pozwolić sobie na krótką utratę kontroli. Oczywiście – nie zawierzyłabym artystce swojego życia, wydawała się wręcz boleśnie nieodpowiedzialna w niektórych kwestiach, ale ubiór? Chyba sama uspokajam siebie głowie… Za dużo tłumaczę sobie samej. Racjonalizuję.
Wybory które podejmuję, wpisują się w obecne w trendy wśród śniących – gazetki modowe przeglądam bowiem z wielką lubością. Chcę, żeby wyglądała dobrze, a dla większych konserwatystów – oczywiście jak dziewczyna bez klasy. Moda lubi się obecnie z biodrówkami, falbanami, gołymi kolanami i ramionami. Przyznaję bez bicia – moja towarzyszka ma przecież wszystko to, co pozwala jej na noszenie podobnych kreacji bez wstydu.
Narzekam do pracowników, oznajmiając im, że niektóre propozycje w ich butiku są jakby zacofane. Doszukuję się jednak pojedynczych elementów, które cieszą oko. To właśnie z nich dobieram kreację dla Auclair. Pierwsza z nich jest klasyczna. Krótka, luźna sukienka o falującym materiale, z dużą ilością gładkich falban, w domyśle opadających na krzywizny piersi i bioder. Całą konstrukcja ubrania trzyma się jedynie na przewieszonym przez kark, lekkim łańcuszku. Pomarańcz i żółć to kolory, które moim zdaniem skutecznie podkreślą jej karnację, a gołe plecy i wyraźne wcięcie pod pachami i na dekolcie, podkreślą jej figurę. Ktoś powiedziałby mi – będzie w tym przecież tak niegrzecznie wręcz rozebrana… Ale co w tym złego? Lubię nagą prawdę. W cielistych szpilkach, bo właśnie je do tego dobrałam. Żadna z dostępnych tu torebek nie pasowała do mojego zamysłu, ale podsunięte przez ekspedientkę, czerwone, długie i półprzeźroczyste rękawiczki dodawały całemu kompletowi charakteru feniksa, ognistego ptaka. Lubiłam to, aż sama nabrałam ochoty by zaciągnąć je na dłonie. Kto wie, może i w grę wchodziły czerwone rajstopy i inne buty? Tego nie mieli jednak na stanie…
Kolejnym motywem popularnym w obecnym projektowaniu odzieży, wydawały się gorsetowe, przylegające topy. Od samego wejścia, od momentu spojrzenia ku wystawie wiedziałam już, że zawieszona tam sukienka będzie prezentem dla Margot. Szary materiał, pokryty półprzeźroczystym, pasiastym i lekko szeleszczącym tiulem. Tiul ten dość gładko przylegał do całej sukienki, będącej opinającą, elegancką opcją, sięgającą do kolan. Przeszycia jej sprzyjały podkreśleniu linii biustu, nawet jeżeli ten pozostawał wyjątkowo sztywno w niej trzymany. Gołe ramiona, skórzany pasek i długi, skórzany płaszcz. Gdy patrzę na jego matkę, aż coś mnie swędzi. Modlę się do przeklętego dycha mojego pradziadka, żeby Marot nie poprosiła mnie o kupienie go. Stać mnie, ale stać dlatego, że czasami sobie pooszczędzam. Ekspedientka poleca mi wysokie, czarne szpilki. Zgadzam się, w końcu doskonale do tego pasują.
Ostatnia z opcji zaskakuje nawet mnie. Dawno nie widziałam tak pasującej mojemu stylowi sukienki – może faktycznie moda szła w coraz lepszą stronę? Czerwona sukienka, wyglądająca trochę jak wyjątkowo krótki płaszcz z szeroką stójką, zapinany na niewidoczne z zewnątrz guziki i pasek ze srebrną klamrą, tym razem nie opinający pasa, a opadający gładko na biodra. Krój dopełniały wysokie poduszki na ramionach. Wysokie kozaki z opadającą cholewką, czarne, skórzane rękawiczki i czarne okulary o kociej oprawce. Czy chcę przebrać Auclair za siebie? Cóż, może…
- Ty pierwsza… – proponuję. Margot wybranie strojów poszło zdecydowanie szybciej… Musi otrzymać za to przecież jakąś nagrodę.
Z tego dnia pamiętam jeszcze więcej, jednak wspomnienie zachowam dla siebie. W pasażu zostawiłam jednak sporą sumę pieniędzy, tak jakbym się tego spodziewała.
Eva i Nieznajomy z tematu