:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Marzec-kwiecień 2001
05.04.2001 – Skaliste zejście – Ø. Rovelstad & Nieznajomy: M. Rovelstad
2 posters
Bezimienny
05.04.2001 – Skaliste zejście – Ø. Rovelstad & Nieznajomy: M. Rovelstad Pon 26 Sie - 14:24
05.04.2001
Świat pooddychał wiosną; labirynt gęstych gałęzi pokrywał się z biegiem czasu szczytami zielonych pąków, śnieg zlizywany przez ciepło przestał zaścielać ziemię czapami skostniałych zasp i zwijał się niczym dywan odstawiany stopniowo na zapomnienie strychu, złota poświata słońca zdawała się znacznie żywsza, promienie muskały lekkim, przyjemnym natchnieniem ciepła. Duchy, w związku z nocą Walpurgii, były jak w każdym roku niespokojne, fantomy różnych zagrożeń nie stanowiły mimo tego przeszkody dla pierwszych, śmiałych przechadzek cieszących się spontanicznym rozkwitem nowej i znacznie bardziej przychylnej pory roku. Zgodnie z opowieściami wirującymi na ustach i językach mieszkańców, przy brzegach jeziora Golddajávri można było odnaleźć łuski legendarnego stworzenia, selmy; nie śmiał nawet ukrywać, że zamierzał osobiście móc się o tym przekonać. Liczył, gdzieś w głębi duszy, że może mieć szansę odkryć dodatkowe, alchemiczne właściwości tej wyjątkowej ingrediencji, nawet, jeśli nie wypowiadał tego stwierdzenia na głos, nie chcąc onieśmielić i zapeszyć możliwych, świadczących o sukcesie spostrzeżeń. Była to, oprócz tego, niewątpliwa okazja by spędzić więcej czasu w towarzystwie Mildri; niekiedy dawał się podejść wrażeniu, że poświęcali sobie zbyt mało chwil, mijając się w pulsującym samotnością mieszkaniu i krocząc odmiennymi trajektoriami ścieżek. Nigdy nie wiedział, czy mógłby być dobrym bratem i nigdy - podobnie - nie zadawał sobie podobnego pytania, kierując się decyzjami które w danym momencie zdołał uznać za słuszne, nie tworząc zawikłanych obliczeń, porachunków z przeszłością, jakie mógł bezustannie przeżuwać w świetle dnia powszedniego.
- Gotowa na wielką podróż? - pyta się, kiedy stają na pograniczu terytorium jeziora, pyta się, kiedy tłoczność i stłamszony gwar miasta są odległym wspomnieniem huczącym za kształtem murów, gdzieś indziej - i na pewno nie przy nich, i na pewno nie teraz, pyta się, wreszcie, choć w ich wędrówce, dość lichej formie podróży nie zdoła tkwić nic wielkiego, przynajmniej w szkicach pozorów. Przynajmniej.
Jedna z dłoni wędruje wprost do kieszeni płaszcza, proszę-proszę, jest kreaturą instynktów i wyświechtanych przyzwyczajeń. Poklepał krótko materiał, gdy wyczuł obrysy paczki, nie wyjął jej mimo tego pod wpływem głosów rozsądku.
- Myślałem, żeby zapalić - podzielił się tajemnicą zaniechanej czynności - …ale wydaje się to zwyczajnie niewłaściwe - gryzące zapachy dymu i strzepywany popiół godziły w spokojny pejzaż stworzony dłonią natury. Nie tyle zresztą wydaje, co najzwyczajniej jest. Musieli teraz korzystać ze sprzyjającej aury, z pierwszych, coraz bardziej odważnych zaczątków ciepła wchłanianych przez płótno skóry.
- Nieważne. Chodźmy - wzruszył na koniec ramionami, niechętny, aby bezczynnie stać w miejscu. Mieli dziś dużo czasu, aż do zachodu słońca, mieli dziś dużo czasu, dlatego powinni z ofiarowanych im zasobów należycie skorzystać - przy okazji nadrabiając te wszystkie momenty obleczone milczeniem i piętnem nieobecności.
Nieznajomy
Re: 05.04.2001 – Skaliste zejście – Ø. Rovelstad & Nieznajomy: M. Rovelstad Pon 26 Sie - 14:25
Czuła wiosnę. Łaskotała ją w rumiane policzki lekkim podmuchem wiatru, oświetlała jej drogę wyglądającymi spomiędzy promykami słońca, cieszyła wzrok budzącą się na nowo naturą. Coraz mniej chciała spędzać kolejne godziny w domu na lekturze książek. Nauka była trudniejsza, gdy przez okno nieopodal biurka dostrzegała widoki zachęcające do uwiecznienia na papierze pod akwarele. Nie sądziła, że poszukiwania łusek selmy kiedykolwiek ucieszą ją tak bardzo jak w tej chwili. Odległość od miejskiego zgiełku pozwalała zapomnieć o obowiązkach i czasie, który bezlitośnie uciekał jej i przypominał o krótkości doby. Pochłaniała wzrokiem i szeroko otwartymi oczami skaliste wybrzeże jeziora, cieszyła ucho ciszą przerywaną początkowo wyłącznie chłodną bryzą nadchodzącą ze strony wody.
— Gotowa jak nigdy! — przytakuje z entuzjazmem i uśmiechem, kiedy słyszy głos starszego brata. Dla odmiany nie miała na sobie długiej spódnicy. Obcasy rzucone zostały pod łóżko, zastąpione wygodniejszymi trzewikami. Spojrzała na Ørjana, w jasnych oczach rozbłysnęły iskierki radości. Coraz częściej pochłaniały ich obowiązki, których drugie nie było częścią. Praca, instytut, własne ambicje… Przejście szlaku z odpowiednim kompanem będzie samą przyjemnością i nie bała się żadnych z potencjalnych przeszkód, jakie czyhały na galdryjskich poszukiwaczy przygód.
Grymas dezaprobaty pojawia się na krótką chwilę na jej twarzy, gdy Mildri dostrzega jak młodzieniec szuka czegoś po kieszeniach, a ona od razu domyśla się, co to takiego.
— Nie powinieneś tyle palić — stwierdza ze spokojem. Nigdy zwracała mu uwagi z pretensją charakterystyczną dla zgorzkniałych ciotek. Chowała w swoim wnętrzu za dużo łagodności, żeby dążyć otwarcie do konfliktu z kimś tak jej bliskim. Stawiała zatem na delikatne upomnienia. Systematycznie, raz na miesiąc, nie częściej, wspominała o tym, że to niezdrowe. Odliczała w myślach tygodnie przez które milczała, jedynie marszcząc z niezadowoleniem nos, kiedy gryzący dym docierał do jej nozdrzy. — Skupmy się na drodze, dobrze? Nie wiadomo, na co się natkniemy.
Ciekawość prowadziła ją ścieżką. Priorytetem było towarzystwo brata, ale spytana, czy chciałaby odnaleźć rzadki surowiec na swojej drodze, nie umiałaby zaprzeczyć. Alchemiczne zapędy, chociaż nie rozbudzone w takim stopniu jak w przypadku innych członków rodziny, zachęcały do dalszej pracy nad umiejętnościami i kolejnych prób. Ingrediencja taka jak ta otwierała nowe możliwości, a przetestowanie przynajmniej części jej właściwości mogło rozwinąć ich wiedzę. Liczyła, że w tym przypadku popracują wspólnie.
— Myślisz, że w tym roku się uda znaleźć coś więcej? — zapytała nieco ciszej, jakby łuski mogły się przestraszyć dwójki kotołaków i chlup, wrócić do wody. Pierwszym razem wędrówka została przerwana kontuzją. Kostka Mildri nie wybaczyła jej nieostrożności, kiedy stopa osunęła się po mokrym głazie w trakcie wspinaczki. Zwichnięcie niezaleczone całkowicie dokuczało nieustannie, zmuszona była do powrotu do ich mieszkania. Wiele godzin obwiniała się o tę małą porażkę. Kolejne próby nie kończyły się obrażeniami, ale nie były tak owocne jak chcieliby.
— Gotowa jak nigdy! — przytakuje z entuzjazmem i uśmiechem, kiedy słyszy głos starszego brata. Dla odmiany nie miała na sobie długiej spódnicy. Obcasy rzucone zostały pod łóżko, zastąpione wygodniejszymi trzewikami. Spojrzała na Ørjana, w jasnych oczach rozbłysnęły iskierki radości. Coraz częściej pochłaniały ich obowiązki, których drugie nie było częścią. Praca, instytut, własne ambicje… Przejście szlaku z odpowiednim kompanem będzie samą przyjemnością i nie bała się żadnych z potencjalnych przeszkód, jakie czyhały na galdryjskich poszukiwaczy przygód.
Grymas dezaprobaty pojawia się na krótką chwilę na jej twarzy, gdy Mildri dostrzega jak młodzieniec szuka czegoś po kieszeniach, a ona od razu domyśla się, co to takiego.
— Nie powinieneś tyle palić — stwierdza ze spokojem. Nigdy zwracała mu uwagi z pretensją charakterystyczną dla zgorzkniałych ciotek. Chowała w swoim wnętrzu za dużo łagodności, żeby dążyć otwarcie do konfliktu z kimś tak jej bliskim. Stawiała zatem na delikatne upomnienia. Systematycznie, raz na miesiąc, nie częściej, wspominała o tym, że to niezdrowe. Odliczała w myślach tygodnie przez które milczała, jedynie marszcząc z niezadowoleniem nos, kiedy gryzący dym docierał do jej nozdrzy. — Skupmy się na drodze, dobrze? Nie wiadomo, na co się natkniemy.
Ciekawość prowadziła ją ścieżką. Priorytetem było towarzystwo brata, ale spytana, czy chciałaby odnaleźć rzadki surowiec na swojej drodze, nie umiałaby zaprzeczyć. Alchemiczne zapędy, chociaż nie rozbudzone w takim stopniu jak w przypadku innych członków rodziny, zachęcały do dalszej pracy nad umiejętnościami i kolejnych prób. Ingrediencja taka jak ta otwierała nowe możliwości, a przetestowanie przynajmniej części jej właściwości mogło rozwinąć ich wiedzę. Liczyła, że w tym przypadku popracują wspólnie.
— Myślisz, że w tym roku się uda znaleźć coś więcej? — zapytała nieco ciszej, jakby łuski mogły się przestraszyć dwójki kotołaków i chlup, wrócić do wody. Pierwszym razem wędrówka została przerwana kontuzją. Kostka Mildri nie wybaczyła jej nieostrożności, kiedy stopa osunęła się po mokrym głazie w trakcie wspinaczki. Zwichnięcie niezaleczone całkowicie dokuczało nieustannie, zmuszona była do powrotu do ich mieszkania. Wiele godzin obwiniała się o tę małą porażkę. Kolejne próby nie kończyły się obrażeniami, ale nie były tak owocne jak chcieliby.
Bezimienny
Re: 05.04.2001 – Skaliste zejście – Ø. Rovelstad & Nieznajomy: M. Rovelstad Pon 26 Sie - 14:25
Nie myślał o konsekwencjach - kiedy zamykał oczy, świat stawał się znacznie lżejszy, przykryty szczodrze białymi, kołyszącymi się firankami mgły, miał wygładzone krawędzie natłuszczone kojącym i przyjemnym balsamem rozrzutnej, własnej beztroski, był blady, nieoczywisty jak pierze nastroszonych obłoków pielgrzymujących pod firmamentem nieba.
Nie myślał o konsekwencjach, zbyt rzadko przecież rozważał, że może się stać coś złego, że oddech niebezpieczeństwa przesuwa się po wzniesieniu naprężonego karku i marzy o zatopieniu kłów i wczepieniu się brzytwami pazurów pod odsłoniętą skórę. Wycieczka z Mildri, na całe szczęście, nie rozdrażniała do przesady ryzyka, nie rozjuszała go w klatce potencjalnych możliwości. Sam zagłębiał się czasem w bardziej odległe warstwy terenów okalających miasto, pełnych od pulsującej żywiej niż zwykle magii - szukał wyjątkowych ingrediencji, unikatowych okazów roślin oraz zwierzęcych szczątków służących do uwarzenia eliksirów. Nie mówił o wszystkim siostrze, nie chcąc wzbudzać w niej obaw o tym, jak miał naiwną, brawurową tendencję do balansowania na linie tuż ponad przepaścią śmierci - cieszył się bez wątpienia błogosławieństwem Frei, która sprawiała, że dotąd uchodził bez szwanku. Zawdzięczał to oczywiście ponadto rozległej wiedzy na temat magicznej flory i fauny, o wiele bardziej rozległej niż przestrzeżenia podań zabraniających choćby młodym mężczyznom odwiedzanie terenów niks.
- Tak, czuję to - błogi, czysty entuzjazm połyskiwał mu w tembrze głosu - był szczerze przekonany o fakcie, że w tym wypadku zdołają znaleźć łuski legendarnego stworzenia. Ostatni, nieszczęśliwy wypadek powinien już ujść w niepamięć, oddalić się, nieistotny. Czuł się jednak odpowiedzialny za Mildri, starając się dopilnować, by nie uległa żadnemu wypadkowi - wiedział, że mimo tego nie był w stanie przewidzieć wszystkich, dostępnych niedogodności przyszykowanych przez chaotyczny los.
- Nie uważasz, że większość ludzi zbyt rzadko słucha swojej intuicji? - dopytał z ponownie nieskrywaną wesołością - oczywiście o wszystkim, co sam przed chwilą powiedział, mówiło mu wyłącznie przeczucie. Wyczuwał podświadomie, podskórnie, że dzisiejsze poszukiwania będą zakończone sukcesem - kolejny szelest gałęzi odsłaniał przed nimi dalsze, malownicze pejzaże muśniętej wiosną scenerii.
- Zaczekaj. Coś mi się nie podoba - zatrzymał się nagle, wskazując wyraźnie Mildri, by uważała na rozmieszczone detale okolicy. Zmarszczył w skupieniu brwi, początkowo jedynie, w samym zawieszonym bezruchu, lustrując widoczną przestrzeń. Niedługo później uklęknął, jedynie upewniając się w spostrzeżeniach, dostrzegając zastawione sidła, wykorzystywane do nielegalnego poławiania magicznych stworzeń. Zaklął cicho pod nosem.
- Cholerni kłusownicy - warknął, mocując się z mechanizmem pułapki. Na całe szczęście w nieszczęściu zerknął się już w przeszłości z podobnymi kleszczami, stąd wiedział, jak je rozbroić; nie minęło kilka chwil, a uporał się samodzielnie z pierwszymi zębiskami zasadzki oczekującej na nieostrożny ruch. Miał jedynie nadzieję, że grupa wyjętych spod prawa łowców nie znajdowała się w pobliżu - mogliby stworzyć dla nich znaczne zagrożenie, szukając natychmiast zemsty i możliwości zastraszenia - nie sądził jednak, by byli aż tak naiwni, wiedząc, że teraz nastał okres natężonych przechadzek po okolicach jeziora ze względu na powszechną pogłoskę o złotych, niezwykłych łuskach pozostawianych przez wyjątkowo nieuchwytną kreaturę.
Nie myślał o konsekwencjach, zbyt rzadko przecież rozważał, że może się stać coś złego, że oddech niebezpieczeństwa przesuwa się po wzniesieniu naprężonego karku i marzy o zatopieniu kłów i wczepieniu się brzytwami pazurów pod odsłoniętą skórę. Wycieczka z Mildri, na całe szczęście, nie rozdrażniała do przesady ryzyka, nie rozjuszała go w klatce potencjalnych możliwości. Sam zagłębiał się czasem w bardziej odległe warstwy terenów okalających miasto, pełnych od pulsującej żywiej niż zwykle magii - szukał wyjątkowych ingrediencji, unikatowych okazów roślin oraz zwierzęcych szczątków służących do uwarzenia eliksirów. Nie mówił o wszystkim siostrze, nie chcąc wzbudzać w niej obaw o tym, jak miał naiwną, brawurową tendencję do balansowania na linie tuż ponad przepaścią śmierci - cieszył się bez wątpienia błogosławieństwem Frei, która sprawiała, że dotąd uchodził bez szwanku. Zawdzięczał to oczywiście ponadto rozległej wiedzy na temat magicznej flory i fauny, o wiele bardziej rozległej niż przestrzeżenia podań zabraniających choćby młodym mężczyznom odwiedzanie terenów niks.
- Tak, czuję to - błogi, czysty entuzjazm połyskiwał mu w tembrze głosu - był szczerze przekonany o fakcie, że w tym wypadku zdołają znaleźć łuski legendarnego stworzenia. Ostatni, nieszczęśliwy wypadek powinien już ujść w niepamięć, oddalić się, nieistotny. Czuł się jednak odpowiedzialny za Mildri, starając się dopilnować, by nie uległa żadnemu wypadkowi - wiedział, że mimo tego nie był w stanie przewidzieć wszystkich, dostępnych niedogodności przyszykowanych przez chaotyczny los.
- Nie uważasz, że większość ludzi zbyt rzadko słucha swojej intuicji? - dopytał z ponownie nieskrywaną wesołością - oczywiście o wszystkim, co sam przed chwilą powiedział, mówiło mu wyłącznie przeczucie. Wyczuwał podświadomie, podskórnie, że dzisiejsze poszukiwania będą zakończone sukcesem - kolejny szelest gałęzi odsłaniał przed nimi dalsze, malownicze pejzaże muśniętej wiosną scenerii.
- Zaczekaj. Coś mi się nie podoba - zatrzymał się nagle, wskazując wyraźnie Mildri, by uważała na rozmieszczone detale okolicy. Zmarszczył w skupieniu brwi, początkowo jedynie, w samym zawieszonym bezruchu, lustrując widoczną przestrzeń. Niedługo później uklęknął, jedynie upewniając się w spostrzeżeniach, dostrzegając zastawione sidła, wykorzystywane do nielegalnego poławiania magicznych stworzeń. Zaklął cicho pod nosem.
- Cholerni kłusownicy - warknął, mocując się z mechanizmem pułapki. Na całe szczęście w nieszczęściu zerknął się już w przeszłości z podobnymi kleszczami, stąd wiedział, jak je rozbroić; nie minęło kilka chwil, a uporał się samodzielnie z pierwszymi zębiskami zasadzki oczekującej na nieostrożny ruch. Miał jedynie nadzieję, że grupa wyjętych spod prawa łowców nie znajdowała się w pobliżu - mogliby stworzyć dla nich znaczne zagrożenie, szukając natychmiast zemsty i możliwości zastraszenia - nie sądził jednak, by byli aż tak naiwni, wiedząc, że teraz nastał okres natężonych przechadzek po okolicach jeziora ze względu na powszechną pogłoskę o złotych, niezwykłych łuskach pozostawianych przez wyjątkowo nieuchwytną kreaturę.
Nieznajomy
Re: 05.04.2001 – Skaliste zejście – Ø. Rovelstad & Nieznajomy: M. Rovelstad Pon 26 Sie - 14:25
Kiedy zapewniał ją z pasją, że w tym roku poszukiwania zakończą się powodzeniem, wrócą do domu ze zdobyczą, była w stanie uwierzyć mu bez mrugnięcia okiem. Uwierzyłaby mu w wiele rzeczy, tak jak w tych coraz bardziej odległych czasach, gdy była tylko małą dziewczynką zapatrzoną w figurę starszego brata, z szerokim uśmiechem zadzierając głowę do góry, gdy centymetry dzielące ich stawały się bardziej zauważalne – nigdy nie było jej dane górować nad innymi fizycznie. Rozpoznawała w nim ojcowskie cechy, a jednak wydawał się jej bliższy, na wyciągnięcie ręki, bez wyczuwalnego dystansu i chłodu. Zabawne jak niewiele potrzeba młodszym siostrom wchodzącym w ten szczególny okres naśladownictwa. Zabawne jest również to, jak często Mildri wydaje się, że niewiele się od tego oddaliła, bo chociaż teraz wiedziała już dobrze, że różnią się i nie ma w tym nic złego, to po cichu dalej miała nadzieję, że jest dumny i będzie jeszcze bardziej.
— Myślę, że to kwestia zaufania do samego siebie — powiedziała w trakcie marszu ze zmarszczonymi w zadumie brwiami. Powiew wiatru zakołysał rudymi kosmykami włosów, pochwycił fale, które uniosły się i załaskotały jej piegowate policzki. Założyła je za ucho, żeby nie przeszkadzały jej już dłużej, ale kolejne podmuchy niszczyły jeszcze bardziej ułożenie włosów. — Zapewne boją się popełnić błąd, ale co to tak naprawdę znaczy? Każdy popełnia błędy, to ludzka rzecz — kontynuowała w zamyśleniu, odpływając swoją refleksją dalej. Ona również starała się wsłuchać w swój wewnętrzny głos i wierzyła coraz bardziej w ich małe zwycięstwo. — A ty? Jak uważasz? — z zainteresowaniem obróciła głowę do niego i uśmiechnęła się szeroko.
— Coś się stało? — spytała zanim Ørjan pokazał jej ukryte wnyki, gotowe na zaciśnięcie się boleśnie na nodze zwierzęcia nieświadomego zupełnie zagrożenia. Dzisiaj ich ofiarami mogliby się stać również oni, gdyby nie zauważyli w porę, co kryło się w pobliżu. Ostrożnie postąpiła kilka kroków w przód i pochyliła nad jednym z mechanizmów, by lepiej ocenić jego rodzaj i westchnęła. — Nigdy tego nie zrozumiem — przyznała ze smutkiem i tlącą się złością, kręcąc głową. Zarabianie na nielegalnych łowach, traktowanie zwierząt i ich ciał wyłącznie jako obiekt do opchnięcia, bez żadnego szacunku do natury. Wszystko to, czego nigdy nie pojmie. Przyjrzała się jak starszy Rovelstad rozbroił pułapkę, a będąc blisko kolejnej z nich, spróbowała powtórzyć jego ruchy. Do tej pory pomagała sobie w tym celu magią, ale okazało się, że nie jest ona konieczna. Jeszcze jedne sidła stały się bezużyteczne, mogła spokojnie wyprostować się z kucek i otrzepać szybko dół stroju. — Powinny się tym zająć władze — mruknęła tylko, ale dobrze wiedziała, że w tej chwili władze skupione były na czymś innym niż kłusownicy. Tego tematu wolała nie poruszać.
W trakcie pokonywania kolejnego odcinka, spoglądała od tej pory ostrożniej na ziemię, pomiędzy wysokie trawy, ale całe szczęście żadnych podejrzanych elementów nie widziała. Mimo że głównie skupiała się na tym, co było pod ich stopami, nie sposób było pominąć znajdujące się kilkanaście metrów od nich mężczyznę. Ułożyła dłoń nad oczami, by słońce nie oślepiało ją, gdy próbowała lepiej przyjrzeć się spacerującego nerwowo wzdłuż brzegu jeziora.
— Czy on się zgubił? — zastanowiła się na głos, patrząc na Ørjana. Nie była pewna, czy należało niepokoić wędrowca, ale ten dostrzegając ich w oddali sam zaczął iść w ich stronę i machać przyjaźnie.
— Myślę, że to kwestia zaufania do samego siebie — powiedziała w trakcie marszu ze zmarszczonymi w zadumie brwiami. Powiew wiatru zakołysał rudymi kosmykami włosów, pochwycił fale, które uniosły się i załaskotały jej piegowate policzki. Założyła je za ucho, żeby nie przeszkadzały jej już dłużej, ale kolejne podmuchy niszczyły jeszcze bardziej ułożenie włosów. — Zapewne boją się popełnić błąd, ale co to tak naprawdę znaczy? Każdy popełnia błędy, to ludzka rzecz — kontynuowała w zamyśleniu, odpływając swoją refleksją dalej. Ona również starała się wsłuchać w swój wewnętrzny głos i wierzyła coraz bardziej w ich małe zwycięstwo. — A ty? Jak uważasz? — z zainteresowaniem obróciła głowę do niego i uśmiechnęła się szeroko.
— Coś się stało? — spytała zanim Ørjan pokazał jej ukryte wnyki, gotowe na zaciśnięcie się boleśnie na nodze zwierzęcia nieświadomego zupełnie zagrożenia. Dzisiaj ich ofiarami mogliby się stać również oni, gdyby nie zauważyli w porę, co kryło się w pobliżu. Ostrożnie postąpiła kilka kroków w przód i pochyliła nad jednym z mechanizmów, by lepiej ocenić jego rodzaj i westchnęła. — Nigdy tego nie zrozumiem — przyznała ze smutkiem i tlącą się złością, kręcąc głową. Zarabianie na nielegalnych łowach, traktowanie zwierząt i ich ciał wyłącznie jako obiekt do opchnięcia, bez żadnego szacunku do natury. Wszystko to, czego nigdy nie pojmie. Przyjrzała się jak starszy Rovelstad rozbroił pułapkę, a będąc blisko kolejnej z nich, spróbowała powtórzyć jego ruchy. Do tej pory pomagała sobie w tym celu magią, ale okazało się, że nie jest ona konieczna. Jeszcze jedne sidła stały się bezużyteczne, mogła spokojnie wyprostować się z kucek i otrzepać szybko dół stroju. — Powinny się tym zająć władze — mruknęła tylko, ale dobrze wiedziała, że w tej chwili władze skupione były na czymś innym niż kłusownicy. Tego tematu wolała nie poruszać.
W trakcie pokonywania kolejnego odcinka, spoglądała od tej pory ostrożniej na ziemię, pomiędzy wysokie trawy, ale całe szczęście żadnych podejrzanych elementów nie widziała. Mimo że głównie skupiała się na tym, co było pod ich stopami, nie sposób było pominąć znajdujące się kilkanaście metrów od nich mężczyznę. Ułożyła dłoń nad oczami, by słońce nie oślepiało ją, gdy próbowała lepiej przyjrzeć się spacerującego nerwowo wzdłuż brzegu jeziora.
— Czy on się zgubił? — zastanowiła się na głos, patrząc na Ørjana. Nie była pewna, czy należało niepokoić wędrowca, ale ten dostrzegając ich w oddali sam zaczął iść w ich stronę i machać przyjaźnie.
Bezimienny
Re: 05.04.2001 – Skaliste zejście – Ø. Rovelstad & Nieznajomy: M. Rovelstad Pon 26 Sie - 14:25
Głupota nie jest obelgą. Lubił myśleć w ten sposób, zginając wargi w uśmiechu chłopięcym, beztroskim i przede wszystkim przekornym, oczy błyszczały mu zawołaniem kilku drobnych refleksów, cętek gwiazd rozsypanych na niebie jasnych tęczówek - zamierał w prostym grymasie, tłumiąc zaczątki śmiechu zalotnie łaskoczącego mu podniebienie. Ojciec, niekiedy, nazwał go przecież głupim, ponieważ patrzył w odrębny, mniej wysuszony sposób - nie rozumiał, że jego syn mógł być głupi, mógł być głupio naiwny oraz głupio szczęśliwy, mógł głupio wierzyć w spełnienie się swoich marzeń, mógł równie głupio porzucać cienie rozterek o utraconym wydźwięku nazwiska Rovelstadów, głupio gubić pozorne ścieżki różnych ambicji oraz nie spełniać progów wyznaczonych wysoko oczekiwań.
- Myślę, że są zbyt bardzo skupieni na przyziemnościach - odczekał przez krótki moment, zanim wyjawił Mildri opinię na poruszany temat. Wzruszył dziecinnie ramionami, nieprzejęty ich losem, ich stratą, w obliczu której tracili poczucie głosu często istotniejszego niż głos samego rozsądku.
- Reputacja. Talary. Nie mają czasu, by myśleć o samych sobie - dodał z nieadekwatną niemal wesołością. Czy kogoś to przypomina? W odbiciu przesłania słów widział krewnych, widział swojego ojca oraz liczne osoby, których zęby zgrzytały od popiołów porażki. Świat nigdy nie miał litości i gubił się w jego ramach, wędrując po labiryncie, po cmentarzyskach rozterek oraz cudzego niespełnienia.
Pułapki zastawione przez kłusowników były tylko dowodem karmiącym się powyższym stwierdzeniem - ugryzł się w język przed przestrzeżeniem siostry, aby była ostrożna, wiedząc, że jest zbyt późno i równie mając przeczucie, że jego zdanie w tej kwestii nie zmieni w najmniejszy sposób jej postępowania. Nie powinien się o nią trwożyć w ten sposób, przesadny, tak jakby była kruchym, porcelanowym naczyniem wciąż niedojrzałym do pełnego zetknięcia z szorstką rzeczywistością. Nie był w stanie jej całkowicie ochronić, a samodzielność i poczucie własnej wartości stawało się bez wątpienia najdorodniejszym z prezentów, jakie był w stanie jej podarować.
- Dobra robota - powiedział tylko, zadowolony z efektów ich pracy, dzięki której kłusownicze sidła zostały unieszkodliwione, nie zagrażając dłużej niczego niespodziewającym się zwierzętom. Nawet, jeśli był alchemikiem i potrzebował do ich warzenia składników pochodzących z magicznych stworzeń, nie popierał podobnego, wyjętego spod prawa obchodzenia się z ich istnieniem. Niestety, nielegalne łowiectwo miało się wciąż w najlepsze, kwitnąc interesem szczególnie w meandrycznych, wąskich alejkach składających się na Przesmyk Lokiego.
- Na to wygląda - ocenił sytuację. Bezradność wypisana na twarzy nieznajomego przechodnia poniekąd go poruszyła, wydawał się dzięki niej nieszkodliwy, co dodatkowo skłoniło go, aby nawiązać kontakt. Nie wyczuwał z jego strony zagrożenia.
- Czy można panu w czymś pomóc? - zapytał miękko, wyprzedzając swoją młodszą siostrę i podchodząc jako pierwszy do mężczyzny. Nie wybaczyłby sobie, gdyby niewłaściwie popatrzył na sytuację i wystawił tym samym Mildri na chłodny oddech ryzyka. Na całe szczęście wędrowiec ożywił się spontanicznie ze szczerym, przepełnionym wdzięcznością entuzjazmem.
- Chyba… Chyba zgubiłem się, wstyd się przyznać! Zboczyłem z obranej trasy i nie wiem, gdzie się znajduję. Znalazłem za to po drodze kilka cennych ingrediencji. Podzielę się nimi z wami, jeśli mi pomożecie - nie wahał się ich zapewnić.
- Myślę, że są zbyt bardzo skupieni na przyziemnościach - odczekał przez krótki moment, zanim wyjawił Mildri opinię na poruszany temat. Wzruszył dziecinnie ramionami, nieprzejęty ich losem, ich stratą, w obliczu której tracili poczucie głosu często istotniejszego niż głos samego rozsądku.
- Reputacja. Talary. Nie mają czasu, by myśleć o samych sobie - dodał z nieadekwatną niemal wesołością. Czy kogoś to przypomina? W odbiciu przesłania słów widział krewnych, widział swojego ojca oraz liczne osoby, których zęby zgrzytały od popiołów porażki. Świat nigdy nie miał litości i gubił się w jego ramach, wędrując po labiryncie, po cmentarzyskach rozterek oraz cudzego niespełnienia.
Pułapki zastawione przez kłusowników były tylko dowodem karmiącym się powyższym stwierdzeniem - ugryzł się w język przed przestrzeżeniem siostry, aby była ostrożna, wiedząc, że jest zbyt późno i równie mając przeczucie, że jego zdanie w tej kwestii nie zmieni w najmniejszy sposób jej postępowania. Nie powinien się o nią trwożyć w ten sposób, przesadny, tak jakby była kruchym, porcelanowym naczyniem wciąż niedojrzałym do pełnego zetknięcia z szorstką rzeczywistością. Nie był w stanie jej całkowicie ochronić, a samodzielność i poczucie własnej wartości stawało się bez wątpienia najdorodniejszym z prezentów, jakie był w stanie jej podarować.
- Dobra robota - powiedział tylko, zadowolony z efektów ich pracy, dzięki której kłusownicze sidła zostały unieszkodliwione, nie zagrażając dłużej niczego niespodziewającym się zwierzętom. Nawet, jeśli był alchemikiem i potrzebował do ich warzenia składników pochodzących z magicznych stworzeń, nie popierał podobnego, wyjętego spod prawa obchodzenia się z ich istnieniem. Niestety, nielegalne łowiectwo miało się wciąż w najlepsze, kwitnąc interesem szczególnie w meandrycznych, wąskich alejkach składających się na Przesmyk Lokiego.
- Na to wygląda - ocenił sytuację. Bezradność wypisana na twarzy nieznajomego przechodnia poniekąd go poruszyła, wydawał się dzięki niej nieszkodliwy, co dodatkowo skłoniło go, aby nawiązać kontakt. Nie wyczuwał z jego strony zagrożenia.
- Czy można panu w czymś pomóc? - zapytał miękko, wyprzedzając swoją młodszą siostrę i podchodząc jako pierwszy do mężczyzny. Nie wybaczyłby sobie, gdyby niewłaściwie popatrzył na sytuację i wystawił tym samym Mildri na chłodny oddech ryzyka. Na całe szczęście wędrowiec ożywił się spontanicznie ze szczerym, przepełnionym wdzięcznością entuzjazmem.
- Chyba… Chyba zgubiłem się, wstyd się przyznać! Zboczyłem z obranej trasy i nie wiem, gdzie się znajduję. Znalazłem za to po drodze kilka cennych ingrediencji. Podzielę się nimi z wami, jeśli mi pomożecie - nie wahał się ich zapewnić.
Nieznajomy
Re: 05.04.2001 – Skaliste zejście – Ø. Rovelstad & Nieznajomy: M. Rovelstad Pon 26 Sie - 14:26
Zrozumiała. Nie było to trudne, gdy podobne refleksje snuła za każdym razem, gdy duchem wracała do rodzinnego domu, skąd ubywały raz za razem stare pamiątki przekazywane z pokolenia na pokolenie. Czasami wracały, a gdy pytała, jakim cudem ulubiony wazon babci zniknął i znowu stanął na tym samym miejscu, gdzie wcześniej było tylko oznaczające się, nieco jaśniejsze kółko na blacie regału – słyszała od wuja, że przecież nic się z nim nie stało i ciągle tam stał. Musiało jej się wydawać, ona jak zwykle wszystko pomijała. Była taka nieuważna. Potem dowiedziała się o istnieniu zakładów zastawniczych. Myślałą o tym pisząc kolejny list do ojca zapewniający go o tym, że wszystko dobrze, wspaniale sobie radzi, niedługo znajdzie nową pracę, pisze pracę i stara się o przyjęcie na doktorat. Robi wszystko, tak jak ją prosił, bo reputacja, bo talary. A to wszystko przyniesie oczekiwane skutki: Mildri będzie tą osobą, która przywróci im reputację i majątek.
Zbliżają się zatem do niebezpiecznego tematu; nie potrafi sobie przypomnieć czy od czasu, gdy wyprowadziła się na stałe do Midgardu rozmawiali o tym wszystkim. Z drugiej strony, czy było o czym? Zdawało jej się, że nie musiała pytać. Domyślała się odpowiedzi, słyszała wiele z ojcowskich pouczeń, jakie adresował do swojego syna, zapewne wyobrażając sobie, że za tym setnym, tysięcznym razem ten przyzna mu rację. Dzieci powinny słuchać dorosłych, oni zawsze wiedzą lepiej.
— Nie umiem sobie tego wyobrazić — kontynuuje, próbując z wielu myśli jednocześnie błąkających się w jej głowie ułożyć w spójną całość, zrozumiałą dla kogoś poza nią samą. — Mam na myśli bycie jedynie zakotwiczonym w chwili obecnej. Bycie ciągle na ziemi chyba nie jest dla mnie. Zanudziłabym się — zaśmiała się, nieco zakłopotana swoim wyznaniem, chociaż nie mówiła nic, czego starszy kotołak nie mógł wiedzieć. Miała przynajmniej parę bardziej szokujących wyznań w kieszeni, ale nie zamierzała z nich na razie skorzystać. — Być może brakuje mi empatii, by zrozumieć osoby, którym to wystarcza — bo jej nigdy nie wystarczało. Ciągle chciała więcej, zachłannie chwytała ile mogła, aż niezdolna była unieść ten ciężar.
Normalnie obawiałaby się w takich warunkach podejść do nieznanych mężczyzny, nieważne jak sympatycznie wyglądał na pierwszy rzut oka, uśmiechając się do nich dobrotliwie. Dla własnego bezpieczeństwa, kierowana nieufnością do obcych mężczyzn oddaliłaby się w pośpiechu, mając nadzieję, że nie będzie przez niego śledzona ani zaatakowana. Przy Ørjanie czuła się bezpieczniejsza, starszy brat nigdy nie pozwoliłby na jej krzywdę. Dalej trzymając się jego boku zbliżyła się do wędrowca.
— Oj, ale gdzie pan chciał dotrzeć? Jesteśmy teraz nad Jeziorem Golddávri — poinformowała go, wskazując na wielką wodę nieopodal nich. Było to dość oczywiste, ale wolała to na samym początku zaznaczyć, gdyby zagubiony wątpił czy dalej znajduje się w okolicach miasta. A może wcale nie był stąd? Rozejrzała się, szukając innych punktów charakterystycznych w okolicy. Dostrzegając rozmazany zarys Wyspy Nyttland w oddali mogła stwierdzić, w którym kierunku należało się skierować, by wrócić do Midgardu. — Powinien pan skierować się na północny-wschód, by dotrzeć do miasta — zawyrokowała po chwili. Dalekie przeskoki z pomocą teleportacji być może wcale nie będą potrzebne.
Mildri i Ørjan z tematu
Zbliżają się zatem do niebezpiecznego tematu; nie potrafi sobie przypomnieć czy od czasu, gdy wyprowadziła się na stałe do Midgardu rozmawiali o tym wszystkim. Z drugiej strony, czy było o czym? Zdawało jej się, że nie musiała pytać. Domyślała się odpowiedzi, słyszała wiele z ojcowskich pouczeń, jakie adresował do swojego syna, zapewne wyobrażając sobie, że za tym setnym, tysięcznym razem ten przyzna mu rację. Dzieci powinny słuchać dorosłych, oni zawsze wiedzą lepiej.
— Nie umiem sobie tego wyobrazić — kontynuuje, próbując z wielu myśli jednocześnie błąkających się w jej głowie ułożyć w spójną całość, zrozumiałą dla kogoś poza nią samą. — Mam na myśli bycie jedynie zakotwiczonym w chwili obecnej. Bycie ciągle na ziemi chyba nie jest dla mnie. Zanudziłabym się — zaśmiała się, nieco zakłopotana swoim wyznaniem, chociaż nie mówiła nic, czego starszy kotołak nie mógł wiedzieć. Miała przynajmniej parę bardziej szokujących wyznań w kieszeni, ale nie zamierzała z nich na razie skorzystać. — Być może brakuje mi empatii, by zrozumieć osoby, którym to wystarcza — bo jej nigdy nie wystarczało. Ciągle chciała więcej, zachłannie chwytała ile mogła, aż niezdolna była unieść ten ciężar.
Normalnie obawiałaby się w takich warunkach podejść do nieznanych mężczyzny, nieważne jak sympatycznie wyglądał na pierwszy rzut oka, uśmiechając się do nich dobrotliwie. Dla własnego bezpieczeństwa, kierowana nieufnością do obcych mężczyzn oddaliłaby się w pośpiechu, mając nadzieję, że nie będzie przez niego śledzona ani zaatakowana. Przy Ørjanie czuła się bezpieczniejsza, starszy brat nigdy nie pozwoliłby na jej krzywdę. Dalej trzymając się jego boku zbliżyła się do wędrowca.
— Oj, ale gdzie pan chciał dotrzeć? Jesteśmy teraz nad Jeziorem Golddávri — poinformowała go, wskazując na wielką wodę nieopodal nich. Było to dość oczywiste, ale wolała to na samym początku zaznaczyć, gdyby zagubiony wątpił czy dalej znajduje się w okolicach miasta. A może wcale nie był stąd? Rozejrzała się, szukając innych punktów charakterystycznych w okolicy. Dostrzegając rozmazany zarys Wyspy Nyttland w oddali mogła stwierdzić, w którym kierunku należało się skierować, by wrócić do Midgardu. — Powinien pan skierować się na północny-wschód, by dotrzeć do miasta — zawyrokowała po chwili. Dalekie przeskoki z pomocą teleportacji być może wcale nie będą potrzebne.
Mildri i Ørjan z tematu