:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Marzec-kwiecień 2001
10.04.2001 – Jezioro niks – Bezimienny: Ø. Rovelstad & Nieznajomy: S. Vuorinen
2 posters
Bezimienny
10.04.2001
Nie umiał zasnąć - sen wymknął się spod przymkniętych powiek pierzchając prosto w szeroką, przepastną gardziel ciemności, sen skulił się tuż przy oknie, zatrzymał na parapecie - przycupnął jak smętny ptak, sen patrzył razem z nim gwiazdy, srebrne, błyszczące piegi na naciągniętym, niezdrowym policzku nocy, sen śmiał się z niego, sen nie chciał posłusznie nadejść. Zacisnąłby palce w pięści, zamiast tego ruszając się niespokojnie w pościeli o wiele większej i absurdalnie pustej, mieszczącej jedynie kota - bezpańskiego wędrowca, nieposłuszną przybłędę o gęstym, złoto-pomarańczowym futrze w które nieostrożni przechodnie zatapiali niekiedy wścibskie, trącane pokusą palce - pozwalał im w pewnych chwilach na identyczne gesty, nie mówiąc do nich choć słowem, nie dzieląc się tajemnicą, że nie był zwykłym zwierzęciem obdarowanym spontaniczną pieszczotą. Bał się, że Mildri prędzej czy później przyłapie go na przeklętej, jątrzącej się bezsenności - myśli wzbierały w głowie jak czerep pokaźnej opuchlizny rozdętej od wewnątrz ropą. Po przyjściu łuny poranka, gdy stanął przed taflą lustra, poniżej krawędzi powiek tańczyły mu sine smugi, fiołkowa sadza zmęczenia. Westchnął niemal bezgłośnie, wsparty o umywalkę, czując pieczenie swoich przekrwionych oczu. Odkąd spotkał się z niksą, wspomnienia krótkiej rozmowy mrugały mu w świadomości, żerując wciąż na uwadze, tratując stos koncentracji. Nie umiał wydrzeć jej z czaszki, pozbyć się, amputować tej części smakującej ambiwalentną mieszanką mętnych, kotłujących się pod jego skórą emocji. Szlag - pierwszy raz, pełnoprawnie, zdołał doświadczyć aury, jej wpływu, który zdolny był nawet odrzeć z potrzeby jedzenia, picia - wszystko, by myśleć o niej, wszystko za jeden uśmiech, za jeden refleks spojrzenia, za uśmiech przycupnięty na urokliwej, wyjątkowej fizjonomii.
Nie darowałby sobie -
Nie darowałby sobie, gdyby nie podjął próby spotkania jej po raz drugi. Musiał zaspokoić ciekawość, chciał dowiedzieć się więcej, uczesać zwichrzone pędy nawarstwionych rozważań. Drugi raz, ponownie - nie musi jej znaleźć więcej.
Las szumiał nad jego głową, oddychał miarowym drżeniem wiosennych, zielonych liści. Przedzierał się przez tereny, do którcyh zdaniem nieznajomej nie należał, był obcy, nie był ich częścią, plasując się jako intruz. Pamiętał dobrze jej twarz - był przekonany, że mógłby dostrzec ją w tłumie pomimo krótkiej, ulotnej wymiany zdań. Był przekonany, że mógł ją teraz odnaleźć. Zapuścił się nieopodal Jeziora Niks - zaryzykował wiele, wierząc, że nieznajoma mogła przebywać w jego pobliżu i będzie w stanie poświęcić mu kilka nietrwałych chwil. To było jego lekarstwo - wymyślone, niezdrowe i niepoprawne, lekarstwo na ciągłe, tak niepodobne do niego rozpamiętywanie. Czar, jaki mogła roztaczać, był najprawdziwszą chorobą.
Mógł umrzeć, chociaż jak sam powiedział - to nie jest najgorsza śmierć.
Śmierć absurdalna, przedwczesna - miała też pewien urok.
Nieznajomy
Re: 10.04.2001 – Jezioro niks – Bezimienny: Ø. Rovelstad & Nieznajomy: S. Vuorinen Pon 26 Sie - 14:20
Las kusił swą prostotą. Pięknem, które odbijało się w tafli jeziora, kiedy na nieboskłonie malował się księżyc w pełni. Niksy tańczyły w szaleńczym pląsie, co rusz nucąc kolejne melodie. Wabiły mężczyzn, tych oddanych swym kobietom i tych pozbawionych wszelkiej nadziei;
dawały im prozę ukojenia, która mogła ranić i rozdzierać serca, lecz patrząc w szerszej perspektywie – wyświadczały wszystkim przysługę.
Nie było jej wśród sióstr, jakby poruszona ostatnimi wydarzeniami, wolała zaszyć się w niewielkiej, drewnianej chatce na skraju zagajnika. Uciekając – jak od wielu miesięcy to czyniła – przed światem i szarawą rzeczywistością, skąpaną w pokracznej iluzji, pozornie zwanej egzystencją. Drżała od nadmiaru emocji, bowiem tamto spotkanie doprowadziło jasnowłosą istotę nad przepaść powątpiewania, które w bolesny sposób uwydatniały bezcelowość decyzji.
Powinna ruszyć dalej, złamać własne ograniczenia, byle tylko uwolnić się z bielma bólu i cierpienia. Tęsknota wciąż tliła się żywym ogniem w kobiecym ciele, lecz z każdym kolejnym miesiącem stawała się inna, bardziej znośna.
Wolnym krokiem ruszyła nad jezioro, chcąc złamać kruchość oddechu pod zwierciadłem wody. Lubiła to czynić przed laty, choć od śmierci Otto unikała wszelkich akwenów; dziś postanowiła zaryzykować, dając się otumanić przez oniryczność spokojnego zalewu, niewzburzonego przez fale.
Skryła się więc nad brzegiem, gdzie wysokie trawy osłaniały jej wątłe ciało. Obserwowała z fascynacją oniryczne sylwetki pełne gracji, które w wirującym uniesieniu wydawały się bardziej nierealne. Uśmiech wykwitł na bladym obliczu Selji, bowiem nawet ona musiała przyznać, że były w tym magiczne i nie dziwiła ją fascynacja mężczyzn, którzy tracili dla zeń głowy.
Opuszki palców przesunęły się po ziemi, gdy usiadła nieopodal wody, zanurzając w niej tylko stopy. Chłód otulił skórę, a wiatr wdarł się pod cienki materiał jasnej sukienki. Kosmyki włosów zaczęły zahaczać twarz Vourinen, jakby sprowokowała podniesienie się delikatnego wicherku. Cofnęła się więc nieznacznie, powracając wzrokiem do tych, z którymi powinna teraz obcować,
jednakże ona pozostawała odległa, jeszcze nie gotowa.
Myśli powoli uleciały w eter, pozwalając na z a p o m n i e n i e, które miało być prozą katharsis. Marzyła o tym, zaszywając się długimi tygodniami we własnej samotni, czując pokraczną ulgę, gdy teraz oddychała swobodnie i bez ograniczeń.
Postanowiła wrócić, nie przeszkadzając im w leśnych rytuałach, nie zdając sobie sprawy, że i on rozmyślał o niej. Dostrzegała wciąż jego piękne oczy, mając nadzieję, że kolejnym razem spotka go w świecie ludzi, lecz i do tego musiała dojrzeć.
Potrzebowała czasu, pokracznie dużo czasu.
W zbyt dużej odległości dostrzegła kolejną ofiarę, ale tym razem postanowiła nie ingerować;
to nie była jej sprawa, nie miała dostatecznego prawa, by chronić każdego.
Stawiała wolno kroki, musząc ominąć ścieżkę, na której strudzony człowiek – zapewne – stawał się coraz bardziej zafascynowany nierealnym pięknem.
dawały im prozę ukojenia, która mogła ranić i rozdzierać serca, lecz patrząc w szerszej perspektywie – wyświadczały wszystkim przysługę.
Nie było jej wśród sióstr, jakby poruszona ostatnimi wydarzeniami, wolała zaszyć się w niewielkiej, drewnianej chatce na skraju zagajnika. Uciekając – jak od wielu miesięcy to czyniła – przed światem i szarawą rzeczywistością, skąpaną w pokracznej iluzji, pozornie zwanej egzystencją. Drżała od nadmiaru emocji, bowiem tamto spotkanie doprowadziło jasnowłosą istotę nad przepaść powątpiewania, które w bolesny sposób uwydatniały bezcelowość decyzji.
Powinna ruszyć dalej, złamać własne ograniczenia, byle tylko uwolnić się z bielma bólu i cierpienia. Tęsknota wciąż tliła się żywym ogniem w kobiecym ciele, lecz z każdym kolejnym miesiącem stawała się inna, bardziej znośna.
Wolnym krokiem ruszyła nad jezioro, chcąc złamać kruchość oddechu pod zwierciadłem wody. Lubiła to czynić przed laty, choć od śmierci Otto unikała wszelkich akwenów; dziś postanowiła zaryzykować, dając się otumanić przez oniryczność spokojnego zalewu, niewzburzonego przez fale.
Skryła się więc nad brzegiem, gdzie wysokie trawy osłaniały jej wątłe ciało. Obserwowała z fascynacją oniryczne sylwetki pełne gracji, które w wirującym uniesieniu wydawały się bardziej nierealne. Uśmiech wykwitł na bladym obliczu Selji, bowiem nawet ona musiała przyznać, że były w tym magiczne i nie dziwiła ją fascynacja mężczyzn, którzy tracili dla zeń głowy.
Opuszki palców przesunęły się po ziemi, gdy usiadła nieopodal wody, zanurzając w niej tylko stopy. Chłód otulił skórę, a wiatr wdarł się pod cienki materiał jasnej sukienki. Kosmyki włosów zaczęły zahaczać twarz Vourinen, jakby sprowokowała podniesienie się delikatnego wicherku. Cofnęła się więc nieznacznie, powracając wzrokiem do tych, z którymi powinna teraz obcować,
jednakże ona pozostawała odległa, jeszcze nie gotowa.
Myśli powoli uleciały w eter, pozwalając na z a p o m n i e n i e, które miało być prozą katharsis. Marzyła o tym, zaszywając się długimi tygodniami we własnej samotni, czując pokraczną ulgę, gdy teraz oddychała swobodnie i bez ograniczeń.
Postanowiła wrócić, nie przeszkadzając im w leśnych rytuałach, nie zdając sobie sprawy, że i on rozmyślał o niej. Dostrzegała wciąż jego piękne oczy, mając nadzieję, że kolejnym razem spotka go w świecie ludzi, lecz i do tego musiała dojrzeć.
Potrzebowała czasu, pokracznie dużo czasu.
W zbyt dużej odległości dostrzegła kolejną ofiarę, ale tym razem postanowiła nie ingerować;
to nie była jej sprawa, nie miała dostatecznego prawa, by chronić każdego.
Stawiała wolno kroki, musząc ominąć ścieżkę, na której strudzony człowiek – zapewne – stawał się coraz bardziej zafascynowany nierealnym pięknem.
Bezimienny
Re: 10.04.2001 – Jezioro niks – Bezimienny: Ø. Rovelstad & Nieznajomy: S. Vuorinen Pon 26 Sie - 14:20
Świat nagle wypada z rąk - jest śliski jak obłe zwierzę i zapalczywie wierzga, świat zmniejsza się i poszerza w sadzawkach przejętych źrenic, rozbija się o pnie drzew. Nic nie jest całkiem prawdziwe, czas - teraźniejszy, tętniący czerwoną juchą i zaczerpniętą, pokaźną sumą oddechów wygina się pod palcami jak plastelina marzeń, jak ogniki jaskrawych i jeszcze w pełni dziecięcych fantazmatów. Nic nie jest całkiem prawdziwe, kości stają się lekkie - serce, jak pozytywka, gra wewnątrz szafy żeber. Czasami, kiedy jeszcze był chłopcem, snuł różne warstwy domysłów, chciał wyobrazić sobie, że wszystko jest niedorzeczne, zupełnie niezgodne z prawdą - myślał o dumie ojca jak o największym kłamstwie, myślał, że ostatnie rozmowy oraz liczne uwagi nie miały w istocie miejsca, odbijał odłamki wspomnień od dna swojego umysłu, chciał unieść się i zapomnieć, spoglądać przez błogi dystans na nieprzyjemny, wyschnięty pejzaż codzienności. Świat jest kaprysem - być może - jest bohomazem kreślonym niezgrabną dłonią, jest polifonią chaosu; gdyby tylko był w stanie, mógłby obecnie na przemian zanosić się gromkim śmiechem i wkrótce rzewnie zapłakać - nad sobą, nad swoim losem, nad naiwnością, głupotą i lgnącym obliczem śmierci, obecnie jeszcze niewielkiej, skulonej tuż przy wgłobieniu nad smugą obojczyka.
Spiął mięśnie, gdy dostrzegł postać - znajomą i równocześnie odległą, tak nieuchwytną. Wodospad jasnych blond włosów rozlewał się jak promienie letniego, ciepłego słońca, błądząc w zieleni drzew i czuprynach niskich, zgarbionych krzewów. Mógł przysiąc - to właśnie ona, pewny siebie zmierzając jak owad w stronę płomieni, wabiony przebłyskiem światła. Ruszył przed siebie, szybciej, w melodii chrzęstu gałęzi i obumarłych liści gniecionych naciskiem butów.
- Zaczekaj! - krzyknął; naruszył znów kodeks lasu, subtelność samej natury, żywiołu, z którym nie powinien w najmniejszym, choć wątłym odcieniu igrać. Głos wymknął się z pudła krtani, bezmyślnie zadrżał w powietrzu, skupiając - o czym jeszcze nie wiedział - uwagę istot niechętnych, by sprzyjać ludziom a zwłaszcza młodym mężczyznom naruszającym ramy objętych ich władzą terytoriów. Był zbyt donośny, zbyt nieostrożny - nawet jak na siebie samego, krnąbrnego, pełnego butnej, zadziornej niezależności. Nie myślał o słonej cenie, jaką mógłby zapłacić, nie myślał o bliskości jeziora, którego nazwa już sama w sobie powinna stanowić wyraźny sygnał ostrzegawczy, nie myślał o niczym innym w tym momencie - jedynie o niej, o nieznajomej, którą mógł wcześniej spotkać i którą chciał znów zobaczyć. Jej zagadkowość nie mogła mu dać wytchnienia, jej czar, który wsiąknął podstępnie pod miękką skórę, nie umiał opuścić ciała, nie umiał wyjść z jego głowy.
- Ja… - spróbował dodać, lecz nagle było za późno; dźwięk rozbił się w jego gardle - zapomniał, co chciał powiedzieć, zapomniał też, kogo szukał. Zawistna pieśń innych niks zaplotła się wokół niego jak cielsko wielkiego węża, zaczęła mu miażdżyć szyję - utracił nagle kontrolę i skręcił w stronę jeziora, chcąc wejść do niego, zanurzyć się i zatracić - dołączyć do chóru głosów, który go właśnie wzywał.
Spiął mięśnie, gdy dostrzegł postać - znajomą i równocześnie odległą, tak nieuchwytną. Wodospad jasnych blond włosów rozlewał się jak promienie letniego, ciepłego słońca, błądząc w zieleni drzew i czuprynach niskich, zgarbionych krzewów. Mógł przysiąc - to właśnie ona, pewny siebie zmierzając jak owad w stronę płomieni, wabiony przebłyskiem światła. Ruszył przed siebie, szybciej, w melodii chrzęstu gałęzi i obumarłych liści gniecionych naciskiem butów.
- Zaczekaj! - krzyknął; naruszył znów kodeks lasu, subtelność samej natury, żywiołu, z którym nie powinien w najmniejszym, choć wątłym odcieniu igrać. Głos wymknął się z pudła krtani, bezmyślnie zadrżał w powietrzu, skupiając - o czym jeszcze nie wiedział - uwagę istot niechętnych, by sprzyjać ludziom a zwłaszcza młodym mężczyznom naruszającym ramy objętych ich władzą terytoriów. Był zbyt donośny, zbyt nieostrożny - nawet jak na siebie samego, krnąbrnego, pełnego butnej, zadziornej niezależności. Nie myślał o słonej cenie, jaką mógłby zapłacić, nie myślał o bliskości jeziora, którego nazwa już sama w sobie powinna stanowić wyraźny sygnał ostrzegawczy, nie myślał o niczym innym w tym momencie - jedynie o niej, o nieznajomej, którą mógł wcześniej spotkać i którą chciał znów zobaczyć. Jej zagadkowość nie mogła mu dać wytchnienia, jej czar, który wsiąknął podstępnie pod miękką skórę, nie umiał opuścić ciała, nie umiał wyjść z jego głowy.
- Ja… - spróbował dodać, lecz nagle było za późno; dźwięk rozbił się w jego gardle - zapomniał, co chciał powiedzieć, zapomniał też, kogo szukał. Zawistna pieśń innych niks zaplotła się wokół niego jak cielsko wielkiego węża, zaczęła mu miażdżyć szyję - utracił nagle kontrolę i skręcił w stronę jeziora, chcąc wejść do niego, zanurzyć się i zatracić - dołączyć do chóru głosów, który go właśnie wzywał.
Nieznajomy
Re: 10.04.2001 – Jezioro niks – Bezimienny: Ø. Rovelstad & Nieznajomy: S. Vuorinen Pon 26 Sie - 14:20
Lawirowała na pograniczu niepewności. Zatracała się w emocjonalnej brei. Drżała od natłoku myśli, które dewastowały jej wnętrze, gdy tylko zyskiwała na czasie, by móc rozważać wszelkie rozterki w głębi serca.
Przychodziła nad jeziora, pragnąc pokracznego spokoju. Ufała, że las - jako sprzymierzeniec - pozwoli na kilka chwil rozpaczy i pozornego szczęścia, bo przecież w s p o m n i e n i e tamtego mężczyzny rozpalało jej serce i budziło w zeń pokraczne poczucie iluzorycznej zdrady.
Katowała się po śmierci Otto, odtracając niemal każdego, co wywoływało w niej irytację. Uciekła wszak od ludzi, ukrywając się w bezkresie flory, która roztaczała się na horyzoncie Midgardu. Było tu bezpieczniej i zdecydowanie ciszej, by móc pragnąć rozkoszować się w prozie dnia codziennego.
Ruszyła w swoją stronę, otulona enigmą i słodkim niedopowiedzeniem tego - kim była. Nie stawała nikomu na drodze, jakby nie chcąc napotkać na swej ścieżce podróży nieznajomych i tych zupełnie znanych. Samotność zagościła na dobre w jej sercu, nakazując kreowanie utartych schematów, które miały otulić ją płaszczem armistycjum względem nieobliczalni ludzi i jej - jako dzikiej istoty, zauważalnie wyzbytej resztek człowieczeństwa. Szaleństwo przyćmiło trzeźwość umysłu, który skropiony toksyną żalu i niezrozumienia, przepełniony był lękiem przed zaangażowaniem.
Serce zatrzepotało w piersi, gdy do jej uszu dotarł znajomy głos. Zamarła na moment w bezruchu, lecz rozglądając się na boki, nie dostrzegła nikogo. Mary niezidentyfikowanych kształtów obudziły w zeń pokłady nadziei, jednocześnie je gasząc, gdy zasłyszała pieśń niks. Przeklinała w myślach nieszcześnika, nie zdając sobie sprawy, że był on jej bliższy niż ktokolwiek inny. Dopiero po upływie kilku minut, gdy zwolniła krok, zrozumiała.
Wzrokiem starała się odnaleźć rozmytą sylwetkę, a kiedy udało jej się to, przyjęła postać ptaka, by znaleźć się blisko niego - jak najszybciej. Gnała przed siebie, tracąc resztki rozsądku i pełni swobody, nie mogąc znieść myśli, że za parę momentów miał utracić swój żywot w gęstwinie mętnej wody.
Stanęła przed nim, odzyskując swoją postać i opuszkami palców dotykając jego chłopięcej twarzy. Pustka rozlała się w tęczówkach Selji, która drżała na myśl o tym, co mogło się wydarzyć, dlatego też odwróciła się w kierunku jeziora i jednej z sióstr, mierząc ją ostrym spojrzeniem, tak bardzo nieznoszącym sprzeciwu.
- On jest mój. Jego tu poszukiwałam - stanowczość wybrzmiała w tonie jasnowłosej kobiety, która niemal sobą zasłaniała sylwetkę nieznajomego. Desperacko starała się pochwycić jego nadgarstki, jakby próbując przywrócić mu świadomość subtelnym dotykiem dłoni, choć trwało to zbyt długo. Czuła, że go traci, lecz niksa w pewnym momencie zaprzestała swych sztuczek, a ona mogła zwrócić się do młodego mężczyzny, zmuszając go do patrzenia na siebie.
- Wróć do mnie, proszę…
Przychodziła nad jeziora, pragnąc pokracznego spokoju. Ufała, że las - jako sprzymierzeniec - pozwoli na kilka chwil rozpaczy i pozornego szczęścia, bo przecież w s p o m n i e n i e tamtego mężczyzny rozpalało jej serce i budziło w zeń pokraczne poczucie iluzorycznej zdrady.
Katowała się po śmierci Otto, odtracając niemal każdego, co wywoływało w niej irytację. Uciekła wszak od ludzi, ukrywając się w bezkresie flory, która roztaczała się na horyzoncie Midgardu. Było tu bezpieczniej i zdecydowanie ciszej, by móc pragnąć rozkoszować się w prozie dnia codziennego.
Ruszyła w swoją stronę, otulona enigmą i słodkim niedopowiedzeniem tego - kim była. Nie stawała nikomu na drodze, jakby nie chcąc napotkać na swej ścieżce podróży nieznajomych i tych zupełnie znanych. Samotność zagościła na dobre w jej sercu, nakazując kreowanie utartych schematów, które miały otulić ją płaszczem armistycjum względem nieobliczalni ludzi i jej - jako dzikiej istoty, zauważalnie wyzbytej resztek człowieczeństwa. Szaleństwo przyćmiło trzeźwość umysłu, który skropiony toksyną żalu i niezrozumienia, przepełniony był lękiem przed zaangażowaniem.
Serce zatrzepotało w piersi, gdy do jej uszu dotarł znajomy głos. Zamarła na moment w bezruchu, lecz rozglądając się na boki, nie dostrzegła nikogo. Mary niezidentyfikowanych kształtów obudziły w zeń pokłady nadziei, jednocześnie je gasząc, gdy zasłyszała pieśń niks. Przeklinała w myślach nieszcześnika, nie zdając sobie sprawy, że był on jej bliższy niż ktokolwiek inny. Dopiero po upływie kilku minut, gdy zwolniła krok, zrozumiała.
Wzrokiem starała się odnaleźć rozmytą sylwetkę, a kiedy udało jej się to, przyjęła postać ptaka, by znaleźć się blisko niego - jak najszybciej. Gnała przed siebie, tracąc resztki rozsądku i pełni swobody, nie mogąc znieść myśli, że za parę momentów miał utracić swój żywot w gęstwinie mętnej wody.
Stanęła przed nim, odzyskując swoją postać i opuszkami palców dotykając jego chłopięcej twarzy. Pustka rozlała się w tęczówkach Selji, która drżała na myśl o tym, co mogło się wydarzyć, dlatego też odwróciła się w kierunku jeziora i jednej z sióstr, mierząc ją ostrym spojrzeniem, tak bardzo nieznoszącym sprzeciwu.
- On jest mój. Jego tu poszukiwałam - stanowczość wybrzmiała w tonie jasnowłosej kobiety, która niemal sobą zasłaniała sylwetkę nieznajomego. Desperacko starała się pochwycić jego nadgarstki, jakby próbując przywrócić mu świadomość subtelnym dotykiem dłoni, choć trwało to zbyt długo. Czuła, że go traci, lecz niksa w pewnym momencie zaprzestała swych sztuczek, a ona mogła zwrócić się do młodego mężczyzny, zmuszając go do patrzenia na siebie.
- Wróć do mnie, proszę…
Bezimienny
Re: 10.04.2001 – Jezioro niks – Bezimienny: Ø. Rovelstad & Nieznajomy: S. Vuorinen Pon 26 Sie - 14:20
Otacza go gruboskórna powłoka nieświadomości. Porusza się wciąż w jej sakwie - materiał ciężko szeleści, napina się z werwą ruchu. N-ieświadomość, n-aiwność, n-iewiedza wprost do potęgi n-tej, wymowne opium hipnozy, spaczony używką umysł. Stan, w którym grzęźnie, jest gęsty, ciężki jak mleko, jak lepki, utkany kożuch dyszący obłokiem pary. (Zatraca się, nie istnieje). Zostaje tylko skorupa - pusta, prosta skorupa dążąca do posłuszeństwa. Przebija się przez gęstwinę, szpony gałęzi krzewów smagają krawędzie dłoni, kąsają pręgami otarć. Zgrzytają pod nim zeschnięte, brunatne dywany liści. Drzew nie porusza lament - górują z obojętnością nad marnym, okrutnym losem. Czy był zbyt młody na śmierć? (Czy miało to cień znaczenia?)
Nigdy nie przewidywał, że mógłby być równie słaby; nigdy nie przewidywał, że mógłby skończyć w ten sposób; czuł niesmak osiadający na wyspach cudzych języków, głoszący, że mógł być lepszy, nie spełnił ich oczekiwań. Czuł, że wciąż nie pasuje, ale nie czuł się słaby; nie potrzebował żadnych zapewnień ze strony krewnych. Nie potrzebował najmniejszych, miękkich słów swego ojca. Nie potrzebował ciepłych, gościnnych ramion komplementów. Nie potrzebował niczego - tak długo, jak mógł iść dalej.
Dzisiaj szedł jak skazaniec, podatny, o nieobecnym, potłuczonym rozsądku strzaskanym jak porcelana. Był winny, zbyt arogancki - naruszył tereny niks. Nie słuchał legend, nie słuchał licznych ostrzeżeń, nie przystał na dawną troskę nieznajomej, nakazującej, aby już nigdy nie wkroczyć w objęcia lasu.
Brnął nadal, brnął przed siebie, brnął w stronę toni jeziora; miał właśnie wypełnić wyrok. Brnął, choć nie wiedział, że czeka go wkrótce śmierć - woda, która wypełni ostatnie szarpnięcie płuc, podąży tropem oskrzeli. Błogosławieństwo Frei miało swoją granicę - kończyło się, kiedy umysł wydawał ostatni skowyt niknącej tkanki rozsądku. Nie było w stanie uchronić go przed niksami, przed ich urokiem, wobec którego nie różnił się w zupełności od innych, zwiedzionych mężczyzn. Freja go nie ocali, nie zadrży nad podpalonym złowieszczo stosem przeznaczenia. Freja go nie ocali - czy może zatem ktoś inny?
Dotyk jest wybudzeniem.
Głos jest błogą ucieczką.
Słyszy ją początkowo jak za szkłem, jak za ścianą, jak w innym, odległym pomieszczeniu. Idzie, choć nieco wolniej, gdy jej dłoń muska skórę
...i nagle wszystko opada, przebija się, niczym bańka, pryskając miriadą strużek. Zatrzymuje się - głowę ma ciężką jak ołowianą kulę na piedestale szyi. Usta ma suche, brakuje mu słów i śliny. Odwraca się, bez pośpiechu, by spojrzeć wprost na jej twarz. Nie wie wciąż, co się dzieje, nie wie, ile zawdzięcza nieznanej zresztą osobie. Unosi błękit tęczówek i chwyta nimi jej wzrok.
- Jesteś - wypowiada jedynie, cicho, chociaż z przejęciem. Jesteś. Szukałem cię. Chciałby ją choćby musnąć, przekonać się, że nie jest mętnym majakiem zlepionym w febrze przejęcia - złudzeniem, nadwrażliwością rozchwianej wizji umysłu.
Czuł się wyblakły, pusty i otępiały - czuł, jakby nieudolnie stał między jawą a snem.
- Słyszałem wcześniej melodię - dodał po chwili szeptem, próbując całkowicie na nowo odnaleźć się w sytuacji. Wzywały go dźwięki pieśni, splatając w swym uścisku, wołały go wprost do siebie, pragnęły, aby podążył za nimi aż do akwenu, aż pod powierzchnię wody.
- Prosiła, bym za nią poszedł - uniósł dłoń, zatrzymując ją tuż przy krawędzi kobiecej fizjonomii. Nie zetknął się z miękką skórą, jeszcze nie.
Wszystko jest nierealne.
Nigdy nie przewidywał, że mógłby być równie słaby; nigdy nie przewidywał, że mógłby skończyć w ten sposób; czuł niesmak osiadający na wyspach cudzych języków, głoszący, że mógł być lepszy, nie spełnił ich oczekiwań. Czuł, że wciąż nie pasuje, ale nie czuł się słaby; nie potrzebował żadnych zapewnień ze strony krewnych. Nie potrzebował najmniejszych, miękkich słów swego ojca. Nie potrzebował ciepłych, gościnnych ramion komplementów. Nie potrzebował niczego - tak długo, jak mógł iść dalej.
Dzisiaj szedł jak skazaniec, podatny, o nieobecnym, potłuczonym rozsądku strzaskanym jak porcelana. Był winny, zbyt arogancki - naruszył tereny niks. Nie słuchał legend, nie słuchał licznych ostrzeżeń, nie przystał na dawną troskę nieznajomej, nakazującej, aby już nigdy nie wkroczyć w objęcia lasu.
Brnął nadal, brnął przed siebie, brnął w stronę toni jeziora; miał właśnie wypełnić wyrok. Brnął, choć nie wiedział, że czeka go wkrótce śmierć - woda, która wypełni ostatnie szarpnięcie płuc, podąży tropem oskrzeli. Błogosławieństwo Frei miało swoją granicę - kończyło się, kiedy umysł wydawał ostatni skowyt niknącej tkanki rozsądku. Nie było w stanie uchronić go przed niksami, przed ich urokiem, wobec którego nie różnił się w zupełności od innych, zwiedzionych mężczyzn. Freja go nie ocali, nie zadrży nad podpalonym złowieszczo stosem przeznaczenia. Freja go nie ocali - czy może zatem ktoś inny?
Dotyk jest wybudzeniem.
Głos jest błogą ucieczką.
Słyszy ją początkowo jak za szkłem, jak za ścianą, jak w innym, odległym pomieszczeniu. Idzie, choć nieco wolniej, gdy jej dłoń muska skórę
...i nagle wszystko opada, przebija się, niczym bańka, pryskając miriadą strużek. Zatrzymuje się - głowę ma ciężką jak ołowianą kulę na piedestale szyi. Usta ma suche, brakuje mu słów i śliny. Odwraca się, bez pośpiechu, by spojrzeć wprost na jej twarz. Nie wie wciąż, co się dzieje, nie wie, ile zawdzięcza nieznanej zresztą osobie. Unosi błękit tęczówek i chwyta nimi jej wzrok.
- Jesteś - wypowiada jedynie, cicho, chociaż z przejęciem. Jesteś. Szukałem cię. Chciałby ją choćby musnąć, przekonać się, że nie jest mętnym majakiem zlepionym w febrze przejęcia - złudzeniem, nadwrażliwością rozchwianej wizji umysłu.
Czuł się wyblakły, pusty i otępiały - czuł, jakby nieudolnie stał między jawą a snem.
- Słyszałem wcześniej melodię - dodał po chwili szeptem, próbując całkowicie na nowo odnaleźć się w sytuacji. Wzywały go dźwięki pieśni, splatając w swym uścisku, wołały go wprost do siebie, pragnęły, aby podążył za nimi aż do akwenu, aż pod powierzchnię wody.
- Prosiła, bym za nią poszedł - uniósł dłoń, zatrzymując ją tuż przy krawędzi kobiecej fizjonomii. Nie zetknął się z miękką skórą, jeszcze nie.
Wszystko jest nierealne.
Nieznajomy
Re: 10.04.2001 – Jezioro niks – Bezimienny: Ø. Rovelstad & Nieznajomy: S. Vuorinen Pon 26 Sie - 14:20
Dzikość niks zdawała się górować nad marnym, człowieczym bytem. Nieprzewidywalność ich pieśni nosiła znamiona prozy okrucieństwa, którą spisały przed swym pojawieniem na kartach przyszłości.
Lawirowały,
mącąc spokój w głowach strapionych i zwodzonych przez kobiecy śpiew.
Gdy dostrzegła w nieznajomym tego, który zaprzątał jej umysł przez ostatnie dni – bez namysłu rzuciła się na ratunek. Pragnęła dotknąć jego skóry; miękkiej i sprężystej. Pochwycić spojrzenie zamglonych tęczówek. Wyszeptać kilka słów, by powrócił do świata żywych, choć w pewnym stopniu wydawał się być martwy.
Patrzyła więc na stawiane przez niego kroki. Drżała od naporu emocji i strachu, który kotłował się w tunelach żył. Oddech spłycał się, a serce szalało w piersi w rytm rozhukanych konarów drzew, których gałęzie uderzały o siebie. Panika przejęła kontrolę nad Selją, bowiem ta nie miała w sobie krzty okrucieństwa, ale i siły, dzięki której mogła sprowadzić go w swoje ramiona, tak prozaicznie ciepłe i pełne nieoczywistego bezpieczeństwa.
Brak reakcji – jednak budził w niej strach.
Zacisnęła mocniej smukłe palce na męskich nadgarstkach, patrząc na niego i modląc się po raz pierwszy do bogów o łaskę. Trzewia jasnowłosej istoty niemal wyły rozpaczliwie, gdy z każdą sekundą pojmowała więcej i więcej, a gdy cisza osiadła nad taflą wezbranego jeziora, odwróciła gwałtownie spojrzenie. Nie było ich. Panował wyłącznie spokój i pełna wysublimowanego milczenia pustka. Melodia nie unosiła się nad bezkresem nieokreślonego horyzontu, tym samym pozwalając nieznajomego powrócić, choć ona sama nie potrafiła nabrać pewności – czy nie docierali do punktu, w którym ostrzeżono ich przed nadchodzącą burzą.
Ich spojrzenia spotykają się po raz kolejny;
jej pełne ufności i jego skąpane w niezrozumieniu. Nie chciała mu niczego tłumaczyć – nie t e r a z, jeszcze nie – mieli czas, który ulatywał spomiędzy smukłych palców, gdy raz po raz opuszki biegły wzdłuż linii żuchwy mężczyzny o niepoznanym - jak dotąd imieniu.
- I nigdzie nie uciekam – głos ociekał spokojne, a usta wykrzywiła subtelna linia uśmiechu, który rozpromienił jej blade oblicze. Bez chwili namysłu, objęła go wątłymi ramionami, jakby dając mu poczucie stabilności, tak bestialsko wyrwanej podstępem. Łudziła się w swym naiwnym podejściu, że uwierzy,
że dostrzeże prawdziwość jej gestu.
- Wiem – odparła zgodnie z prawdą, jeszcze mocniej wtulając się w sylwetkę nietutejszego gościa – jakże nieproszonego, przed kilkoma minutami. - Przepraszam… Bałam się, że nie zdążę – szept osiadł na dziewczęcym języku. Oderwała się nawet na moment, by raz jeszcze skrzyżować ich tęczówki, za taflą których kryła się feeria dwojakich emocji.
- Natomiast ja… Prosiłam, żebyś ze mną został.
Chciała wierzyć – z pokładami swej niewinności – że zdołał usłyszeć w podświadomości przebijające się prośby, pełne szczerych nut i
periodycznej tęsknoty.
Lawirowały,
mącąc spokój w głowach strapionych i zwodzonych przez kobiecy śpiew.
Gdy dostrzegła w nieznajomym tego, który zaprzątał jej umysł przez ostatnie dni – bez namysłu rzuciła się na ratunek. Pragnęła dotknąć jego skóry; miękkiej i sprężystej. Pochwycić spojrzenie zamglonych tęczówek. Wyszeptać kilka słów, by powrócił do świata żywych, choć w pewnym stopniu wydawał się być martwy.
Patrzyła więc na stawiane przez niego kroki. Drżała od naporu emocji i strachu, który kotłował się w tunelach żył. Oddech spłycał się, a serce szalało w piersi w rytm rozhukanych konarów drzew, których gałęzie uderzały o siebie. Panika przejęła kontrolę nad Selją, bowiem ta nie miała w sobie krzty okrucieństwa, ale i siły, dzięki której mogła sprowadzić go w swoje ramiona, tak prozaicznie ciepłe i pełne nieoczywistego bezpieczeństwa.
Brak reakcji – jednak budził w niej strach.
Zacisnęła mocniej smukłe palce na męskich nadgarstkach, patrząc na niego i modląc się po raz pierwszy do bogów o łaskę. Trzewia jasnowłosej istoty niemal wyły rozpaczliwie, gdy z każdą sekundą pojmowała więcej i więcej, a gdy cisza osiadła nad taflą wezbranego jeziora, odwróciła gwałtownie spojrzenie. Nie było ich. Panował wyłącznie spokój i pełna wysublimowanego milczenia pustka. Melodia nie unosiła się nad bezkresem nieokreślonego horyzontu, tym samym pozwalając nieznajomego powrócić, choć ona sama nie potrafiła nabrać pewności – czy nie docierali do punktu, w którym ostrzeżono ich przed nadchodzącą burzą.
Ich spojrzenia spotykają się po raz kolejny;
jej pełne ufności i jego skąpane w niezrozumieniu. Nie chciała mu niczego tłumaczyć – nie t e r a z, jeszcze nie – mieli czas, który ulatywał spomiędzy smukłych palców, gdy raz po raz opuszki biegły wzdłuż linii żuchwy mężczyzny o niepoznanym - jak dotąd imieniu.
- I nigdzie nie uciekam – głos ociekał spokojne, a usta wykrzywiła subtelna linia uśmiechu, który rozpromienił jej blade oblicze. Bez chwili namysłu, objęła go wątłymi ramionami, jakby dając mu poczucie stabilności, tak bestialsko wyrwanej podstępem. Łudziła się w swym naiwnym podejściu, że uwierzy,
że dostrzeże prawdziwość jej gestu.
- Wiem – odparła zgodnie z prawdą, jeszcze mocniej wtulając się w sylwetkę nietutejszego gościa – jakże nieproszonego, przed kilkoma minutami. - Przepraszam… Bałam się, że nie zdążę – szept osiadł na dziewczęcym języku. Oderwała się nawet na moment, by raz jeszcze skrzyżować ich tęczówki, za taflą których kryła się feeria dwojakich emocji.
- Natomiast ja… Prosiłam, żebyś ze mną został.
Chciała wierzyć – z pokładami swej niewinności – że zdołał usłyszeć w podświadomości przebijające się prośby, pełne szczerych nut i
periodycznej tęsknoty.
Bezimienny
Re: 10.04.2001 – Jezioro niks – Bezimienny: Ø. Rovelstad & Nieznajomy: S. Vuorinen Pon 26 Sie - 14:20
Obudził się jak z gorączki podtrzymującej ciało i rozplenionej boleśnie po wszystkich, prężących się supłach kończyn, jak z koszmaru, którego męty wałęsały się, dryfując niemrawo w naczyniu jego umysłu, obudził się jak po przejściu z odmiennej domeny świata, z odmiennych, rozmytych zasad, dudniących, obcych rozkazów wcieranych na podobieństwo żrącego płynu w podatne, zmęczone skronie. Świat przypominał obraz, niedbałe linie kreślone pędzlem impresji zataczały się jak kaleka baletnica i rozmywały się, to na nowo gęstniejąc. Nie wiedział, co jest prawdziwe, czy sam jest nadal prawdziwy, czy prawdziwa jest ona i czy prawdziwe będzie schronienie nagłych, bezpiecznych objęć.
Zbyt często myślał o śmierci - rozprawiał o niej, choć wydawała się nieprzerwanie odległa jak baśniowa opowieść i pozbawiona smaku. Nie mógł być nigdy pewny, czy tak naprawdę chciał umrzeć - dziś otarł się o próg śmierci, o szorstką, bezwzględną krawędź, choć nie był w końcu świadomy rzeczywistego, ostrzącego sobie zębiska zagrożenia. Nadal był ogłuszony, nadal osłabiony, zbłąkany, ze strzępkiem zwodniczej pieśni przyklejonym nieopatrznie do warstwy membrany usznej. Sidła, zastawione przez niksę, ostygły na nim bliznami, nawet, jeśli obecnie był pozbawiony wpływu zwodniczej, nęcącej aury. Czy śmierć mogła być taka prosta? Umrzeć i przestać istnieć, postawić pojedynczy kres znaku egzystencjalnej interpunkcji przy swoim pozornie niedokończonym zdaniu. Umrzeć nawet nie wiedząc, że w płucach jest właśnie teraz rozścielony ostatni oddech. Głupi, po stokroć głupi - co mógł wiedzieć o śmierci? Dlaczego tak nonsensownie, tak absurdalnie próbował wejść w jej ramiona?
- Naprawdę? - cisza skostniała między nimi, stężała na podobieństwo brudnej i nieprzyjemnej galarety. Odwzajemnił jej uścisk, bliskość, która wprost absurdalnie wydawała się ludzka, pozbawiona znamion demonicznego okrucieństwa, o które mógłby ją początkowo podejrzewać. Należała i równocześnie nie należała do nich, wydawała się inna, podobna chociaż zarazem utkana z innej materii, urozmaicona czymś całkowicie odmiennym i niepoznanym. Przylgnął, czując i otwierając się cudze ciepło, na bezpieczeństwo, którego wyraźnie teraz potrzebował. Koślawy uśmiech pojawił się mimo tego jak pojedynczy bohomaz na płótnie jego twarzy - nadal, wbrew wszystkim okolicznością pozostał chociaż po części prawdziwym Ørjanem Rovelstadem.
- Poprzednim razem - kontynuował szeptem - kazałaś mi przecież odejść - wystawiał ją znów na próbę. Udał się z własnej woli, przyszedł, choć nie powinien nękany przez hordy myśli. Udał się, co więcej, do miejsca absolutnie ociekającego zagrożeniami, z rozmysłem do paszczy mięsożernej, gustującej w jego rodzaju kreatury. Przekroczył tereny niks, tylko dlatego, że chciał ją znowu zobaczyć, chociaż nie umiał w pełni logicznie uzasadnić kiełkującej w nim coraz nachalniej potrzeby. Nie wysłuchał rady nieznajomej, która to niewątpliwie w dużej części miała rację, ostrzegając go przed zagrożeniami czyhającymi w nieokiełznanym żywiole natury, jakiego nie powinien lekceważyć.
Czy zasługiwał obecnie na wybaczenie?
Zbyt często myślał o śmierci - rozprawiał o niej, choć wydawała się nieprzerwanie odległa jak baśniowa opowieść i pozbawiona smaku. Nie mógł być nigdy pewny, czy tak naprawdę chciał umrzeć - dziś otarł się o próg śmierci, o szorstką, bezwzględną krawędź, choć nie był w końcu świadomy rzeczywistego, ostrzącego sobie zębiska zagrożenia. Nadal był ogłuszony, nadal osłabiony, zbłąkany, ze strzępkiem zwodniczej pieśni przyklejonym nieopatrznie do warstwy membrany usznej. Sidła, zastawione przez niksę, ostygły na nim bliznami, nawet, jeśli obecnie był pozbawiony wpływu zwodniczej, nęcącej aury. Czy śmierć mogła być taka prosta? Umrzeć i przestać istnieć, postawić pojedynczy kres znaku egzystencjalnej interpunkcji przy swoim pozornie niedokończonym zdaniu. Umrzeć nawet nie wiedząc, że w płucach jest właśnie teraz rozścielony ostatni oddech. Głupi, po stokroć głupi - co mógł wiedzieć o śmierci? Dlaczego tak nonsensownie, tak absurdalnie próbował wejść w jej ramiona?
- Naprawdę? - cisza skostniała między nimi, stężała na podobieństwo brudnej i nieprzyjemnej galarety. Odwzajemnił jej uścisk, bliskość, która wprost absurdalnie wydawała się ludzka, pozbawiona znamion demonicznego okrucieństwa, o które mógłby ją początkowo podejrzewać. Należała i równocześnie nie należała do nich, wydawała się inna, podobna chociaż zarazem utkana z innej materii, urozmaicona czymś całkowicie odmiennym i niepoznanym. Przylgnął, czując i otwierając się cudze ciepło, na bezpieczeństwo, którego wyraźnie teraz potrzebował. Koślawy uśmiech pojawił się mimo tego jak pojedynczy bohomaz na płótnie jego twarzy - nadal, wbrew wszystkim okolicznością pozostał chociaż po części prawdziwym Ørjanem Rovelstadem.
- Poprzednim razem - kontynuował szeptem - kazałaś mi przecież odejść - wystawiał ją znów na próbę. Udał się z własnej woli, przyszedł, choć nie powinien nękany przez hordy myśli. Udał się, co więcej, do miejsca absolutnie ociekającego zagrożeniami, z rozmysłem do paszczy mięsożernej, gustującej w jego rodzaju kreatury. Przekroczył tereny niks, tylko dlatego, że chciał ją znowu zobaczyć, chociaż nie umiał w pełni logicznie uzasadnić kiełkującej w nim coraz nachalniej potrzeby. Nie wysłuchał rady nieznajomej, która to niewątpliwie w dużej części miała rację, ostrzegając go przed zagrożeniami czyhającymi w nieokiełznanym żywiole natury, jakiego nie powinien lekceważyć.
Czy zasługiwał obecnie na wybaczenie?
Nieznajomy
Re: 10.04.2001 – Jezioro niks – Bezimienny: Ø. Rovelstad & Nieznajomy: S. Vuorinen Pon 26 Sie - 14:21
W jednej chwili świat zaczął wirować. Osuwać się pod nogami, jakby los zmuszał ją do nauki unoszenia się na spokojnym wietrze, który smagał jej policzki. Łamała się niczym gałązka od naporu intensywnych emocji, tak bardzo dewastujących prozaiczne poczucie bezpieczeństwa, wszak z każdą kolejną minutą traciła świadomość – czy był bezpieczny,
czy nic mu już nie groziło.
Czuła się, tak jak tamtego dnia, gdy kruche życie Otto ulatywały spomiędzy jej smukłych palców, a on nie spoglądał na nią z przekorą i rozbawieniem. Tęczówki stawały się niewyobrażalnie lodowate, pozbawione ostatniego tchnienia, co tylko wywoływało w Selji poczucie parszywej odpowiedzialności i wyrzutów sumienia.
Przy nieznajomym – towarzyszyły jej jakże analogiczne uczucia.
Zmarszczyła nos, gdy zdołał się odezwać.
Nie do końca rozumiała to jedno słowo, jakby mówił zupełnie innym językiem. W pewien sposób było to frustrujące i nie do końca oczywiste, a tym samym starała się desperacko znaleźć odpowiedź. W pierwszej chwili sądziła, że to szok, który mógł otępić zmysły młodego mężczyzny, lecz im dłużej trwała w bezkresie i nieoczywisty, tym silniej zaczynała postrzegać i rozumieć realność tej niecodziennej sytuacji. Trwali w niej bowiem razem, przez co ona musiała ofiarować mu czas, zaś on jej wyjaśnienia skropione dawką szczerości.
Opuszkami palców przeczesywała bujną czuprynę młodego mężczyzny. Dotykała go subtelnie, jakby nie chcąc go zranić, jednocześnie przylegając do jego ciała i szukając desperacko ciepła, którego nie zaznała przez ostatnie dwa lata. Było to trudne i niebywałe, przez co jasnowłosa wcale nie chciała odrywać się od sylwetki (nie)znajomego, który w tej jednej chwili stał się jej bliższy niż ktokolwiek w czasie, który wepchnął ją w sidła bezsensu i marazmu. Ucieczki ze świata ludzi, do którego jako młodziutka pannica lgnęła, niczym ćma do światła.
D z i s i a j pozostawała zdystansowana i chłodna, jakby bojąc się o własną egzystencję.
- Głupcze – burknęła pod nosem, odsuwając się nieznacznie i ujmując jego policzki w swoje dłonie. Spoglądała na niego z niezrozumieniem, który w tej jednej chwili sprawił, że ciało Vourinen zadrżało od spazmatycznych myśli. - Uratowałam ci życie… Dwukrotnie… Nie widzisz tego? – spytała z niedowierzaniem, a kąciki ust uniosły się nieznacznie ku górze.
Nie spodziewała się po nim aż takiej beztroski i takiej chęci ryzyka, jakby kompletnie nie obchodziło go nic ponad miarę ulotnej chwili. Taksowała go wiec uważnie, zachodząc w głowę, jak wiele wspomnień mógł utracić, choć żadna z jej sióstr, ani tym bardziej – ona sama – nie pozbawiły go pamięci.
Selja pragnęła wyłącznie spokoju i świadomości, że jest już b e z p i e c z n y.
- Las uwielbia takich jak ty… Młodych, spragnionych nieoczywistości i zagubionych w bezkresie własnych uczuć – mówiła ledwie słyszalnie, wciąż dotykając palcami jego skóry, wyczuwając każdą zmianę mimiczną. - Szukałeś mnie, więc czego się spodziewałeś? Nie ryzykuj tak… Nie w ten sposób – szepnęła, a jej oczy błysnęły jakże otwartą prośbą. Ciche błaganie uleciało w eter, bo nie chciała czuć na swym karku oddechu śmierci raz jeszcze.
- Jeśli obiecam, że nie zniknę… I pokażę, gdzie mnie znajdziesz… To przestaniesz postępować tak pochopnie?
Miała nadzieję, bowiem ta wystarczyła jako ostatnia.
czy nic mu już nie groziło.
Czuła się, tak jak tamtego dnia, gdy kruche życie Otto ulatywały spomiędzy jej smukłych palców, a on nie spoglądał na nią z przekorą i rozbawieniem. Tęczówki stawały się niewyobrażalnie lodowate, pozbawione ostatniego tchnienia, co tylko wywoływało w Selji poczucie parszywej odpowiedzialności i wyrzutów sumienia.
Przy nieznajomym – towarzyszyły jej jakże analogiczne uczucia.
Zmarszczyła nos, gdy zdołał się odezwać.
Nie do końca rozumiała to jedno słowo, jakby mówił zupełnie innym językiem. W pewien sposób było to frustrujące i nie do końca oczywiste, a tym samym starała się desperacko znaleźć odpowiedź. W pierwszej chwili sądziła, że to szok, który mógł otępić zmysły młodego mężczyzny, lecz im dłużej trwała w bezkresie i nieoczywisty, tym silniej zaczynała postrzegać i rozumieć realność tej niecodziennej sytuacji. Trwali w niej bowiem razem, przez co ona musiała ofiarować mu czas, zaś on jej wyjaśnienia skropione dawką szczerości.
Opuszkami palców przeczesywała bujną czuprynę młodego mężczyzny. Dotykała go subtelnie, jakby nie chcąc go zranić, jednocześnie przylegając do jego ciała i szukając desperacko ciepła, którego nie zaznała przez ostatnie dwa lata. Było to trudne i niebywałe, przez co jasnowłosa wcale nie chciała odrywać się od sylwetki (nie)znajomego, który w tej jednej chwili stał się jej bliższy niż ktokolwiek w czasie, który wepchnął ją w sidła bezsensu i marazmu. Ucieczki ze świata ludzi, do którego jako młodziutka pannica lgnęła, niczym ćma do światła.
D z i s i a j pozostawała zdystansowana i chłodna, jakby bojąc się o własną egzystencję.
- Głupcze – burknęła pod nosem, odsuwając się nieznacznie i ujmując jego policzki w swoje dłonie. Spoglądała na niego z niezrozumieniem, który w tej jednej chwili sprawił, że ciało Vourinen zadrżało od spazmatycznych myśli. - Uratowałam ci życie… Dwukrotnie… Nie widzisz tego? – spytała z niedowierzaniem, a kąciki ust uniosły się nieznacznie ku górze.
Nie spodziewała się po nim aż takiej beztroski i takiej chęci ryzyka, jakby kompletnie nie obchodziło go nic ponad miarę ulotnej chwili. Taksowała go wiec uważnie, zachodząc w głowę, jak wiele wspomnień mógł utracić, choć żadna z jej sióstr, ani tym bardziej – ona sama – nie pozbawiły go pamięci.
Selja pragnęła wyłącznie spokoju i świadomości, że jest już b e z p i e c z n y.
- Las uwielbia takich jak ty… Młodych, spragnionych nieoczywistości i zagubionych w bezkresie własnych uczuć – mówiła ledwie słyszalnie, wciąż dotykając palcami jego skóry, wyczuwając każdą zmianę mimiczną. - Szukałeś mnie, więc czego się spodziewałeś? Nie ryzykuj tak… Nie w ten sposób – szepnęła, a jej oczy błysnęły jakże otwartą prośbą. Ciche błaganie uleciało w eter, bo nie chciała czuć na swym karku oddechu śmierci raz jeszcze.
- Jeśli obiecam, że nie zniknę… I pokażę, gdzie mnie znajdziesz… To przestaniesz postępować tak pochopnie?
Miała nadzieję, bowiem ta wystarczyła jako ostatnia.
Bezimienny
Re: 10.04.2001 – Jezioro niks – Bezimienny: Ø. Rovelstad & Nieznajomy: S. Vuorinen Pon 26 Sie - 14:21
Milczenie zaczęło tężeć jak gruba łupina lodu, wgryzając się w płachtę gardła i szarpiąc za skrytkę krtani - przez chwilę wierzył, że mógłby się nim zadławić, rozorać swoje wnętrzności jak zaostrzonym soplem wetkniętym w sakwę żołądka i kaleczącym tkanki. Wwiercało się, beznadziejne, nieznośne i nie był w stanie podważyć jego rozchwianej obecności - głowę miał nadal ciężką a ciało pokryte lepkim, dziwacznie obcym poczuciem paraliżu. Poruszał się jak we mgle, jak w oparach pomiędzy snem oraz jawą. Ona jest senną wizją, marzeniem - niedoścignionym, poszukiwanym z mętnych, niejasnych zupełnie przyczyn. Rzeczywistość - ma zęby, kły i pazury, dla których okrycie tkanek to tylko miękka igraszka. Rzeczywistość nie znała przecież żadnej litości, rzeczywistość pragnęła życzyć mu nagłej śmierci. Brutalne, nagłe zetknięcie z brutalną naturą niks - karą za naruszenie ich terytorium był wyrok topielczej śmierci.
Nadal, mimo tego, uparcie - wydawał się nie pojmować całego charakteru sytuacji, wydawał się nie pojmować, że otarł się o margines własnego, jeszcze krótkiego życia, które mógł na przedwczesnym, niesprawiedliwym etapie, tak szybko przecież zakończyć. Jedynym, co zdołało istotnie go uratować, była postawa nieznajomej, ponownie wyciągającej do niego swoją pomocną dłoń. Doceniał jej całą dobroć, nawet, jeśli pozornie wydawał się niewzruszony, wysłuchując jej nauk i wskazówek - wpatrywał się tępo w przestrzeń bez najmniejszego, głębszego przemyślenia. Nie był zbyt szczególnie przejęty swoim losem, ani postawą sytuacji, wchłaniając kolejne słowa jak nieposłuszne dziecko, postępujące nadal na własny, niemile widziany sposób.
- Możliwe.
Samotne, stłumione słowo zaszeleściło dyskretnie na powietrzu. Sceneria, która go otaczała, nigdy nie była tak plastyczna, tak barwna jak akapity dostrojonej w zabiegach literackich powieści, sumienna jak pociągnięcia włosiem pędzla. Mógł, na ten moment, ponownie studiować kobiecą fizjonomię - lustrował ją nieuchronnie, myśląc, że jej piękno wydaje się oderwane od szorstkich krawędzi świata, od wyszczerbionych, rozsianych wad błahego człowieczeństwa, zupełnie, jakby mogła pochodzić z dawnych pieśni i legend, znacznie bliższa niedoścignionym ideom i wyobrażeniom niż materialnej, dostępnej w zasięgu dłoni egzystencji.
- Mogę obiecać, że nie pojawię się więcej w pobliżu tego jeziora - przyrzekł później pokornie - nawet on był świadomy ryzyka, jak niekorzystnie mogłaby skończyć się kolejna wyprawa. Był zupełnym idiotą - mógł skorzystać z inwentarza eliksirów, przyrządzić, a następnie spożyć przed wędrówką miksturę gwarantującą odporność na aurę zawistnych istot. Mógł, oczywiście - chroniczne, osaczające go niewyspanie i piętno kobiecego uroku, nadal wracającego w myślach, sprawiło, że stał się jednak żałośnie nielogiczny. Straciło to na znaczeniu, zmierzył się z konsekwencją każdej, swojej decyzji. Dokonało się.
- Jak masz na imię? - odezwał się do niej nagle, o wiele łagodniejszym i wygładzonym głosem. - Uświadomiłem sobie, że nigdy wcześniej cię o to nie zapytałem - spoglądał na nią z ciekawością. Uśmiechnął się teraz blado, wciąż pozostając w kalekim, nieznacznym rozkojarzeniu. Nie znał jej tożsamości - nie mógłby jej odnaleźć, gdyby podobnie podstawowa informacja pozostawała nadal poza zasięgiem jego wiedzy.
- Ørjan. Ørjan Rovelstad - spłacił natychmiast cenę własnej dociekliwości. Wyprostował się - w panującym świetle miał oczy jasne jak niebo.
Nadal, mimo tego, uparcie - wydawał się nie pojmować całego charakteru sytuacji, wydawał się nie pojmować, że otarł się o margines własnego, jeszcze krótkiego życia, które mógł na przedwczesnym, niesprawiedliwym etapie, tak szybko przecież zakończyć. Jedynym, co zdołało istotnie go uratować, była postawa nieznajomej, ponownie wyciągającej do niego swoją pomocną dłoń. Doceniał jej całą dobroć, nawet, jeśli pozornie wydawał się niewzruszony, wysłuchując jej nauk i wskazówek - wpatrywał się tępo w przestrzeń bez najmniejszego, głębszego przemyślenia. Nie był zbyt szczególnie przejęty swoim losem, ani postawą sytuacji, wchłaniając kolejne słowa jak nieposłuszne dziecko, postępujące nadal na własny, niemile widziany sposób.
- Możliwe.
Samotne, stłumione słowo zaszeleściło dyskretnie na powietrzu. Sceneria, która go otaczała, nigdy nie była tak plastyczna, tak barwna jak akapity dostrojonej w zabiegach literackich powieści, sumienna jak pociągnięcia włosiem pędzla. Mógł, na ten moment, ponownie studiować kobiecą fizjonomię - lustrował ją nieuchronnie, myśląc, że jej piękno wydaje się oderwane od szorstkich krawędzi świata, od wyszczerbionych, rozsianych wad błahego człowieczeństwa, zupełnie, jakby mogła pochodzić z dawnych pieśni i legend, znacznie bliższa niedoścignionym ideom i wyobrażeniom niż materialnej, dostępnej w zasięgu dłoni egzystencji.
- Mogę obiecać, że nie pojawię się więcej w pobliżu tego jeziora - przyrzekł później pokornie - nawet on był świadomy ryzyka, jak niekorzystnie mogłaby skończyć się kolejna wyprawa. Był zupełnym idiotą - mógł skorzystać z inwentarza eliksirów, przyrządzić, a następnie spożyć przed wędrówką miksturę gwarantującą odporność na aurę zawistnych istot. Mógł, oczywiście - chroniczne, osaczające go niewyspanie i piętno kobiecego uroku, nadal wracającego w myślach, sprawiło, że stał się jednak żałośnie nielogiczny. Straciło to na znaczeniu, zmierzył się z konsekwencją każdej, swojej decyzji. Dokonało się.
- Jak masz na imię? - odezwał się do niej nagle, o wiele łagodniejszym i wygładzonym głosem. - Uświadomiłem sobie, że nigdy wcześniej cię o to nie zapytałem - spoglądał na nią z ciekawością. Uśmiechnął się teraz blado, wciąż pozostając w kalekim, nieznacznym rozkojarzeniu. Nie znał jej tożsamości - nie mógłby jej odnaleźć, gdyby podobnie podstawowa informacja pozostawała nadal poza zasięgiem jego wiedzy.
- Ørjan. Ørjan Rovelstad - spłacił natychmiast cenę własnej dociekliwości. Wyprostował się - w panującym świetle miał oczy jasne jak niebo.
Nieznajomy
Re: 10.04.2001 – Jezioro niks – Bezimienny: Ø. Rovelstad & Nieznajomy: S. Vuorinen Pon 26 Sie - 14:21
Cisza bywała błogosławieństwem, szczególnie w chwilach, takich jak ta.
Ona potrzebowała desperacko zapewnień, że wszystko jest w porządku, zaś on spokoju, który mógł przynieść prozaiczną ulgę po starciu z tymi, które zdawały się być absurdalnie nieustępliwe i wyzbyte z ogromów łaski.
W umysł jasnowłosej wkradło się nawet spotkanie z jedną ze starszych sióstr, gdy sama darowała życie biednemu nieszczęśnikowi – dzisiaj innemu zdołała je uratować.
Opuszki niksy biegły więc raz po raz wzdłuż linii męskiej szczęki, docierając do warg, policzków, a zaraz potem do włosów, w który zatopiła palce. Serce kołowało w jej piersi, uderzając gwałtownie o żebra i odbierając raz za razem oddech. Drżała od nadmiaru emocji i obaw, dlatego im dalej była w swych poczynaniach, tym więcej czuła, pozwalając feerii uczuć stłamsić się i poddać spontaniczności, której smaku nie czuła od bez mała dwóch lat, kiedy to wyrzekła się człowieczeństwa i wszelkich aspektów powiązanych z ludzkością, którą pogardzała za okrucieństwo. Ich przewiny były bowiem ogromne, a Selja nie umiała znaleźć w sobie pokładów wybaczenia, jakby desperacko szukając utwierdzenia w tym, że czyni właściwie.
Błękit spojrzenia osiadł na twarzy Ørjana.
Taksowała go bez przerwy, ulegając własnemu przekonaniu o dobroci innych niż ona sama. Nie krzywdził jej. Nie rzucał stertą parszywych inkantacji i nie rościł sobie praw wobec jej świata. Po prostu w nim trwał, a ona trwała razem z nim, kiedy tak bardzo starała się odnaleźć pokraczne spełnienie w wizji wyswobodzenia go z oków przeznaczenia.
- Dobrze, ale z biegiem czasu wybiję ci z głowy pomysł przychodzenia tutaj w ogóle – powiedziała stanowczo, choć pełne wargi uniosły się w przekorności uśmiechu. Oddychała spokojnie, dając poczuć mu pewnego rodzaju stabilność, kiedy z każdą kolejną minutą stawali się bardziej pewni, że już nic im nie zagraża.
Leśna istota o jakże nietuzinkowej osobowości, potrzebowała wręcz horrendalnej świadomości, że życie jest wystarczająco okute prozą ochrony. Tamtego wieczora nie zdążyła nabrać takowej, dlatego Otto nie było wśród żywych. Musiało mu wystarczyć towarzystwo zmarłych.
- Selja – ucięła krótko, mrużąc nieznacznie oczy. - Mówią na mnie Selja… Dostałam też nazwisko, gdy żyłam wśród was – Vourinen – wyjaśniła na okrętkę, bowiem to nie należało w rzeczywistości do niej. Była zbyt dzika i zbyt mocno pochłonięta przez las, by móc się utożsamiać ze światem, który należał do młodego mężczyzny i który znał bardziej niż ona sama.
- Mam nadzieję, że na co dzień… Miewasz lepsze pomysły, Ørjanie -powiedziała z nikłym uśmiechem, po czym wyminęła go jednym zwinnym ruchem. Mógł być jeszcze słaby, a ona desperacko szukała zapewnień, które winny paść z jego ust, że potrafił wrócić samodzielnie do domu. - Potrzebujesz eliksiru wzmacniającego? Mogę ci go dać… Nie zasłabniesz wtedy w drodze powrotnej.
Propozycja uleciała w eter – decyzja należała już do niego.
Ona potrzebowała desperacko zapewnień, że wszystko jest w porządku, zaś on spokoju, który mógł przynieść prozaiczną ulgę po starciu z tymi, które zdawały się być absurdalnie nieustępliwe i wyzbyte z ogromów łaski.
W umysł jasnowłosej wkradło się nawet spotkanie z jedną ze starszych sióstr, gdy sama darowała życie biednemu nieszczęśnikowi – dzisiaj innemu zdołała je uratować.
Opuszki niksy biegły więc raz po raz wzdłuż linii męskiej szczęki, docierając do warg, policzków, a zaraz potem do włosów, w który zatopiła palce. Serce kołowało w jej piersi, uderzając gwałtownie o żebra i odbierając raz za razem oddech. Drżała od nadmiaru emocji i obaw, dlatego im dalej była w swych poczynaniach, tym więcej czuła, pozwalając feerii uczuć stłamsić się i poddać spontaniczności, której smaku nie czuła od bez mała dwóch lat, kiedy to wyrzekła się człowieczeństwa i wszelkich aspektów powiązanych z ludzkością, którą pogardzała za okrucieństwo. Ich przewiny były bowiem ogromne, a Selja nie umiała znaleźć w sobie pokładów wybaczenia, jakby desperacko szukając utwierdzenia w tym, że czyni właściwie.
Błękit spojrzenia osiadł na twarzy Ørjana.
Taksowała go bez przerwy, ulegając własnemu przekonaniu o dobroci innych niż ona sama. Nie krzywdził jej. Nie rzucał stertą parszywych inkantacji i nie rościł sobie praw wobec jej świata. Po prostu w nim trwał, a ona trwała razem z nim, kiedy tak bardzo starała się odnaleźć pokraczne spełnienie w wizji wyswobodzenia go z oków przeznaczenia.
- Dobrze, ale z biegiem czasu wybiję ci z głowy pomysł przychodzenia tutaj w ogóle – powiedziała stanowczo, choć pełne wargi uniosły się w przekorności uśmiechu. Oddychała spokojnie, dając poczuć mu pewnego rodzaju stabilność, kiedy z każdą kolejną minutą stawali się bardziej pewni, że już nic im nie zagraża.
Leśna istota o jakże nietuzinkowej osobowości, potrzebowała wręcz horrendalnej świadomości, że życie jest wystarczająco okute prozą ochrony. Tamtego wieczora nie zdążyła nabrać takowej, dlatego Otto nie było wśród żywych. Musiało mu wystarczyć towarzystwo zmarłych.
- Selja – ucięła krótko, mrużąc nieznacznie oczy. - Mówią na mnie Selja… Dostałam też nazwisko, gdy żyłam wśród was – Vourinen – wyjaśniła na okrętkę, bowiem to nie należało w rzeczywistości do niej. Była zbyt dzika i zbyt mocno pochłonięta przez las, by móc się utożsamiać ze światem, który należał do młodego mężczyzny i który znał bardziej niż ona sama.
- Mam nadzieję, że na co dzień… Miewasz lepsze pomysły, Ørjanie -powiedziała z nikłym uśmiechem, po czym wyminęła go jednym zwinnym ruchem. Mógł być jeszcze słaby, a ona desperacko szukała zapewnień, które winny paść z jego ust, że potrafił wrócić samodzielnie do domu. - Potrzebujesz eliksiru wzmacniającego? Mogę ci go dać… Nie zasłabniesz wtedy w drodze powrotnej.
Propozycja uleciała w eter – decyzja należała już do niego.
Bezimienny
Re: 10.04.2001 – Jezioro niks – Bezimienny: Ø. Rovelstad & Nieznajomy: S. Vuorinen Pon 26 Sie - 14:21
Moment, w którym się przedstawiła, napełniając naczynie dzielącej ich odległości zgłoskami nadanego nazwiska, wydawał mu się niezwykły - kilka okruchów dźwięków nakarmiło go niezachwianym, treściwym przekonaniem, że jest znacznie bardziej obecna, namacalna i ludzka, niż śmiał na samym początku przewidywać. Wpatrywał się w nią w milczeniu jak rozmarzony chłopiec, który próbuje ścigać spędzany mu z powiek sen, sen o niej, sen o melodii, z jaką mówiła każde, porwane spod jej ust słowo, sen o lekkości, z jaką się poruszała, sen o nieskazitelnych, tak głodnych uwagi rysach. Rozważał w myślach wątpliwość, co dokładnie sprawiło, że odeszła od galdrów - musiała być albo niksą związaną wcześniej z człowiekiem albo latoroślą, owocem wspomnianego związku. Zmiął, mimo tego, pytanie rozgryzając je w zębach - wiedział, że na podobną wątpliwość oraz próbę zgłębienia jej przeszłości jest stanowczo zbyt wcześnie i byłby w stanie usłyszeć najwyżej puste półprawdy, ciśnięte bez najmniejszego przejawu zaangażowania.
- Opinie są podzielone - odpowiedział z beztroskim cieniem wesołości. Powracał nieco do siebie, dawnego siebie, niezmąconego w podobny sposób urokiem - nadal był jednak słaby i pokruszony, czując, że echo zwodniczej pieśni przylgnęło mu natarczywie do meandrów świadomości, niechętne, aby opuścić czaszkę przez kilka najbliższych dni. Sama była poniekąd winna zaistniałej sytuacji - gdyby nie aura niksy, jakiej nie poskąpiła mu przy wcześniejszym spotkaniu, mógłby nie targnąć się na podobne szaleństwo podyktowane bełkotem przeklętych, nieprzespanych nocy.
- Wstyd mi, że muszę wypić eliksir, którego sam nie uwarzyłem - westchnął. - Nie będę jednak ryzykować rozszczepieniem podczas teleportacji - niechętnie przyjął jej pomoc, pojmując jednak, że nie ma innego wyjścia. Przyjął od kobiety fiolkę z zawartością mikstury, nie zastanawiając się nawet nad jej właściwym posmakiem i konsystencją - nie wiedział, z jakiej przyczyny, ale jej towarzystwo już od początku napełniało go poczuciem bezbrzeżnego bezpieczeństwa, tak, jakby przeciwnie do swoich sióstr, nie miała nigdy zamiaru zabawić się jego losem, tak, jakby przeciwnie do nich broniła się przed uznaniem go za podłego wroga.
- Odwiedź mnie w moim sklepie - włożył w jej ręce propozycje. - Wtedy pewnie zrozumiesz powód moich wędrówek. Znajduje się przy Placu Centralnym, trudno jest go przeoczyć - dodał wesoło, szczerze licząc, że nie wyśmieje podobnego zaproszenia. Potrzebowali miejsca pozbawionego chłodnego oddechu ryzyka, miejsca innego od terytoriów, przed którymi słusznie był przez nią ostrzegany. Liczył, że dzięki temu Selja dodatkowo przełamie się, skoro prawdopodobnie od dawna stroniła od zabudowy Midgardu.
- Szukaj szyldu z nazwiskiem Rovelstadt - podpowiedział, prostując się, by zwiastować, że czuje się znacznie lepiej. Nie mógł być pewny, czy słyszała wcześniej o jego rodzinie - prawdopodobnie nie - nie mógł być pewny, czy wiedziała o genetyce przesuwającej się u nich z każdym kolejnym pokoleniem. Na wszystkie, podobne kwestie miał przyjść odpowiedni czas.
- Do zobaczenia.
Powiedział, bo rzeczywiście wierzył, że to nie koniec, że zdoła ją jeszcze ujrzeć.
Ponownie.
Ørjan i Selja z tematu
- Opinie są podzielone - odpowiedział z beztroskim cieniem wesołości. Powracał nieco do siebie, dawnego siebie, niezmąconego w podobny sposób urokiem - nadal był jednak słaby i pokruszony, czując, że echo zwodniczej pieśni przylgnęło mu natarczywie do meandrów świadomości, niechętne, aby opuścić czaszkę przez kilka najbliższych dni. Sama była poniekąd winna zaistniałej sytuacji - gdyby nie aura niksy, jakiej nie poskąpiła mu przy wcześniejszym spotkaniu, mógłby nie targnąć się na podobne szaleństwo podyktowane bełkotem przeklętych, nieprzespanych nocy.
- Wstyd mi, że muszę wypić eliksir, którego sam nie uwarzyłem - westchnął. - Nie będę jednak ryzykować rozszczepieniem podczas teleportacji - niechętnie przyjął jej pomoc, pojmując jednak, że nie ma innego wyjścia. Przyjął od kobiety fiolkę z zawartością mikstury, nie zastanawiając się nawet nad jej właściwym posmakiem i konsystencją - nie wiedział, z jakiej przyczyny, ale jej towarzystwo już od początku napełniało go poczuciem bezbrzeżnego bezpieczeństwa, tak, jakby przeciwnie do swoich sióstr, nie miała nigdy zamiaru zabawić się jego losem, tak, jakby przeciwnie do nich broniła się przed uznaniem go za podłego wroga.
- Odwiedź mnie w moim sklepie - włożył w jej ręce propozycje. - Wtedy pewnie zrozumiesz powód moich wędrówek. Znajduje się przy Placu Centralnym, trudno jest go przeoczyć - dodał wesoło, szczerze licząc, że nie wyśmieje podobnego zaproszenia. Potrzebowali miejsca pozbawionego chłodnego oddechu ryzyka, miejsca innego od terytoriów, przed którymi słusznie był przez nią ostrzegany. Liczył, że dzięki temu Selja dodatkowo przełamie się, skoro prawdopodobnie od dawna stroniła od zabudowy Midgardu.
- Szukaj szyldu z nazwiskiem Rovelstadt - podpowiedział, prostując się, by zwiastować, że czuje się znacznie lepiej. Nie mógł być pewny, czy słyszała wcześniej o jego rodzinie - prawdopodobnie nie - nie mógł być pewny, czy wiedziała o genetyce przesuwającej się u nich z każdym kolejnym pokoleniem. Na wszystkie, podobne kwestie miał przyjść odpowiedni czas.
- Do zobaczenia.
Powiedział, bo rzeczywiście wierzył, że to nie koniec, że zdoła ją jeszcze ujrzeć.
Ponownie.
Ørjan i Selja z tematu