:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Marzec-kwiecień 2001
05.04.2001 – Kręta struga – Bezimienny: Ø. Rovelstad & Nieznajomy: S. Vuorinen
2 posters
Bezimienny
05.04.2001
Co może mieć wspólnego głupota ze stanem nadrzędnej konieczności? (W obu przypadkach nie ma innego wyjścia; stan błogo nieuleczalny i stan udźwignięty z trudem). Stajesz się niedorzeczny, szura mu w głowie zdanie własnego ojca, powłóczy ciężko nogami, a on się śmieje, śmieje, to dobrze, mogę być niedorzeczny, staruszku, mów sobie, co tylko pragniesz, nawijaj makaron słów. Ojciec - czasami - odzywa się we wspomnieniach, odzywa się tylko po to, aby sam arogancko niewdzięczny pierworodny mógł znaleźć powód do zaniesienia się spontanicznym chichotem. Myślenie o tych tyradach, o kakofonii dźwięczącej na parapecie świadomości ulewą gorzkiego żalu, poprawia mu nagle nastrój. Och, Ørjan, Ørjan… - ślad wewnętrznego głosu jest przecież zdecydowanie bardziej pobłażliwy.
Powiedz mi tylko, czy aby - nie powinieneś zawrócić?
Zaszedłeś już za daleko.
Słońce rozbryzga się strumieniami światła jak uściśnięty owoc, złotawe smugi wplatają się w korowody gałęzi sędziwych drzew; jasna, jaskrawa grzywa na gorejącej tęczówce ciała niebieskiego - on idzie dalej przed siebie, ma dużo czasu, ma jeszcze dość dużo czasu, zanim jego kręgosłup nie wygnie się w giętki łuk, a skóra nagle nie zniknie pod gęstwinami sierści. Alchemik bez ingrediencji jest niczym kot bez wąsów, alchemik bez unikalnych i trudnych do pozyskania składników jest niczym kot o spiłowanych pazurach i przytępionych kłach. Znał dosyć dobrze niektóre obszary okolic Midgardu, o wiele lepiej niż znaczna część kursujących trasami ulic przechodniów - przemieszczał się po pejzażach lasów z regularną częstością, nie tylko w celach rekreacyjnych jak przede wszystkim w zawodowych.
Jak każdy kocur, on również ma swoje ścieżki; jego droga zaczyna się na obrzeżach Forstederu, skraju ze skraju miasta pełnego pięknych, napompowanych domów, których wymuskane fasady mówią jesteśmy spokojną dzielnicą - tu wszystko złe, jeśli ma się wydarzyć, dzieje się za ścianami, ojciec może ponownie strofować syna, kiedy ich krzyki ugrzęzną na terenie wspólnego państewka posiadłości, kochanek może się zjawić, kiedy jego sylwetka zleje się z cieniem drzew. Zło niewidzialne, widziane, ale niedostrzegane - jest złem z zasady najgorszym, a trasa, która bierze początek od eleganckich osiedli zmierza Odyn-wie-gdzie.
Normalny człowiek przyznałby kilkanaście razy przed samym sobą ze skruchą, że mógł najwyraźniej zabłądzić - on jednak wędruje dalej, zaciekawiony florą obecną w obszarze lasu. Chce zostać tutaj dłużej, na szereg zmartwień zdoła przyjść jeszcze czas. Nawet, gdyby miał tutaj umrzeć, to byłaby piękna śmierć - mógł skończyć rozszarpany przez kruki jak ciała mędrców poświęcane samemu Wszechojcowi.
Przykucnął przy jednej z roślin, uważnie obserwując kształt młodych, niewielkich liści; w pobliżu niego wychylały się śmiałe, wiosenne kwiaty. Jest pięknie - mógłby powiedzieć.
Miał szansę na duże zbiory.
Nieznajomy
Re: 05.04.2001 – Kręta struga – Bezimienny: Ø. Rovelstad & Nieznajomy: S. Vuorinen Pon 26 Sie - 14:00
Dni zdawały się łączyć w pewnego rodzaju iluzoryczny twór absurdalnych zdarzeń.
Śmiech uciekał spomiędzy spierzchniętych warg, kiedy tańczyła wśród sióstr, zaraz potem uciekając w toń jezior, lecz n i g d y nie zdobyła się na odwagę, by porwać ze sobą mężczyznę i pozostawić go na dnie wezbranej wody.
To miejsce dedykowała tylko jednej osobie
nie poczuwając się do większego okrucieństwa.
Tęsknota trawiła umysł, podobnie jak serce skażone ludzkim pierwiastkiem rozpaczy. Łkała wieczorami, mimo iż minął ponad rok od nieszczęśliwego wypadku, który rzutując na przyszłość jasnowłosej istoty – pozostawił cień i głęboką wyrwę, z której sączyła się trucizna. Emocje rozlewały się na wątłe struktury ciała, zaś w gardzieli grzązł krzyk – nie znajdując ujścia dla irracjonalnej potrzeby rozpaczy. Trawił ją swoistego rodzaju ból, nadając sobie formę bliżej nieokreślonego kształtu, zaś Selja skrupulatnie starała się wyplewić z poczucia winy i pustki, która zaciskała szpony na młodzieńczym sercu.
Stawiała kolejne kroki w bezkresie lasu, który zapraszał do podjęcia ryzyka. Niebezpieczeństwo czyhało na każdym kroku, niczym rozgałęzione konary drzew, smagające z przypadku policzki nieproszonych gości, ostrzegały – zawróć i nie wracaj,
lecz oni nie słuchali.
Podążali ślepą dróżka, dotykając stopami ściółki. Niszcząc dobrobyt nadchodzącej wiosny, która w sposób powolny dawała pierwsze oznaki w przebijającym się słońcu. Cieplejszym niż zimowe promienie, dlatego też i ona – opuściła leśną chatę, gnając przed siebie i nie odwracając się, tak jak wiele razy wcześniej. Rywalizowała jedynie z własnym lękiem, dając sobie przestrzeń na powolny powrót do szarawej rzeczywistości, której oniryczny płaszcz opadł na skropioną w sekretach postać.
Bystre spojrzenie kobiety osiadło na niepoznanej dotąd sylwetce, a ciekawość wystąpiła przed szereg.
Skryła się za jednym z pni, gdy ten z zuchwałością godną najbardziej bezczelnych ludzi, przemierzał kolejne metry w poszukiwani czegoś, czego ewidentnie pragnął.
Dla Selji było to niepojęte, bowiem miejsce, w którym się znajdowali, skrywało ogrom niejednoznacznych sekretów, a on winien być świadom podejmowanej nierozwagi.
Zmrużyła nieznacznie oczy, robiąc krok w przód. Jasny materiał szyfonu okalał jej kruche ciało, gdy raz po raz – coraz śmielej – zbliżała się do człowieka. Stopy nie wywierały żadnego nacisku na małe gałązki, jakby nie chcąc rozbudzić go z pełnego skupienia, z którym pochylał się nad rośliną.
Zachodziła jedynie w głowę – d l a c z e g o, tak bardzo poświęcał się i ufał, że nic złego nie spotka go podczas samotnej wędrówki. Nie był wszak tutejszy. Różnił się od głupców, którzy świadomie lgnęli do akwenów wodnych, zwabieni pięknymi nutami śpiewu i wzniosłymi pieśniami, tak bardzo mamiącymi strudzone umysły.
Otaczała ich wyłącznie cisza, nierealna i nierzeczywista.
- Kim jesteś? – rozbrzmiał melodyjny głos Vuorinen, kiedy błękit tęczówek spoczął na jego twarzy. Przeszła tuż przed niego, przypominając utopijną zjawę; bladą o długich rozwianych blond włosach, które okalały dziewczęce lico, jednakże nie było w nim złości i gniewu – namalowana była jedynie ciekawość.
Śmiech uciekał spomiędzy spierzchniętych warg, kiedy tańczyła wśród sióstr, zaraz potem uciekając w toń jezior, lecz n i g d y nie zdobyła się na odwagę, by porwać ze sobą mężczyznę i pozostawić go na dnie wezbranej wody.
To miejsce dedykowała tylko jednej osobie
nie poczuwając się do większego okrucieństwa.
Tęsknota trawiła umysł, podobnie jak serce skażone ludzkim pierwiastkiem rozpaczy. Łkała wieczorami, mimo iż minął ponad rok od nieszczęśliwego wypadku, który rzutując na przyszłość jasnowłosej istoty – pozostawił cień i głęboką wyrwę, z której sączyła się trucizna. Emocje rozlewały się na wątłe struktury ciała, zaś w gardzieli grzązł krzyk – nie znajdując ujścia dla irracjonalnej potrzeby rozpaczy. Trawił ją swoistego rodzaju ból, nadając sobie formę bliżej nieokreślonego kształtu, zaś Selja skrupulatnie starała się wyplewić z poczucia winy i pustki, która zaciskała szpony na młodzieńczym sercu.
Stawiała kolejne kroki w bezkresie lasu, który zapraszał do podjęcia ryzyka. Niebezpieczeństwo czyhało na każdym kroku, niczym rozgałęzione konary drzew, smagające z przypadku policzki nieproszonych gości, ostrzegały – zawróć i nie wracaj,
lecz oni nie słuchali.
Podążali ślepą dróżka, dotykając stopami ściółki. Niszcząc dobrobyt nadchodzącej wiosny, która w sposób powolny dawała pierwsze oznaki w przebijającym się słońcu. Cieplejszym niż zimowe promienie, dlatego też i ona – opuściła leśną chatę, gnając przed siebie i nie odwracając się, tak jak wiele razy wcześniej. Rywalizowała jedynie z własnym lękiem, dając sobie przestrzeń na powolny powrót do szarawej rzeczywistości, której oniryczny płaszcz opadł na skropioną w sekretach postać.
Bystre spojrzenie kobiety osiadło na niepoznanej dotąd sylwetce, a ciekawość wystąpiła przed szereg.
Skryła się za jednym z pni, gdy ten z zuchwałością godną najbardziej bezczelnych ludzi, przemierzał kolejne metry w poszukiwani czegoś, czego ewidentnie pragnął.
Dla Selji było to niepojęte, bowiem miejsce, w którym się znajdowali, skrywało ogrom niejednoznacznych sekretów, a on winien być świadom podejmowanej nierozwagi.
Zmrużyła nieznacznie oczy, robiąc krok w przód. Jasny materiał szyfonu okalał jej kruche ciało, gdy raz po raz – coraz śmielej – zbliżała się do człowieka. Stopy nie wywierały żadnego nacisku na małe gałązki, jakby nie chcąc rozbudzić go z pełnego skupienia, z którym pochylał się nad rośliną.
Zachodziła jedynie w głowę – d l a c z e g o, tak bardzo poświęcał się i ufał, że nic złego nie spotka go podczas samotnej wędrówki. Nie był wszak tutejszy. Różnił się od głupców, którzy świadomie lgnęli do akwenów wodnych, zwabieni pięknymi nutami śpiewu i wzniosłymi pieśniami, tak bardzo mamiącymi strudzone umysły.
Otaczała ich wyłącznie cisza, nierealna i nierzeczywista.
- Kim jesteś? – rozbrzmiał melodyjny głos Vuorinen, kiedy błękit tęczówek spoczął na jego twarzy. Przeszła tuż przed niego, przypominając utopijną zjawę; bladą o długich rozwianych blond włosach, które okalały dziewczęce lico, jednakże nie było w nim złości i gniewu – namalowana była jedynie ciekawość.
Bezimienny
Re: 05.04.2001 – Kręta struga – Bezimienny: Ø. Rovelstad & Nieznajomy: S. Vuorinen Pon 26 Sie - 14:00
Kim jesteś? Błaznem, który wędruje z radością do kłów zwierzęcia, śmiejącym się z igieł sierści stroszonej na twardym karku. Głupcem na placu zabaw, który to placem zabaw w rzeczywistości nie jest - beztroska kończy się razem z pasem obrzeży miasta. Synem żałośnie marnotrawnym, który może nie wrócić, przykryty łuskami suchych, nieżywych tak jak on liści. Kim jesteś, Ørjan, kim jesteś? Pytanie jest dosyć trudne, uderza jak gwóźdź do czaszki, wwiercając się w łupę kości. Nie spodziewa się, absolutnie, usłyszeć ludzkiego głosu wśród mozaiki drzew, ciałem pociąga impuls zaskoczonego drgnięcia, kiedy - z należną starannością - zabiera pędy rośliny, chowając je wewnątrz sakwy.
Jest tym, który igra z losem i chce grać w szachy ze śmiercią, próbuje przechytrzyć innych i może samego siebie - brakuje mu jednak sprytu. Jest człowiekiem w zwierzęcym ciele i zwierzęciem w ciele człowieka, ma dwie natury i jedną, szarpiącą zdenerwowanie osobowość - a fakt, że jeszcze nie zginął w drastycznych okolicznościach jest większym błogosławieństwem niż transformacja mająca miejsce przy każdych objęciach nocy.
Ciekawość zabiła kota; co może go jednak wskrzesić?
- Nie jest dobrze tak pytać - obraca nieśpiesznie głowę; kobiecy, melodyjny ton głosu ujmuje go za podbródek i każe na siebie spojrzeć - jeśli samemu się na początku nie przedstawiło - poucza ją ze spokojem, bez zbędnych barwień emocji. W momencie, gdy na nią patrzy, gdy jasne plamy tęczówek zatrzymują się, skierowane na niecodzienną fizjonomię - reflektuje się, wręcz natychmiast, że musi teraz spokornieć. Nie wie, z kim? lub z czym w danej chwili może mieć do czynienia. Jest piękna jak senna zjawa, która natychmiast znika po rozchyleniu powiek. Jest wyjątkowa; pierwszy raz może dostrzec kobietę, która wygląda w ten osobliwy sposób - i podświadomie czuje, że tkwi w niej coś niezwykłego, coś, czego sam nie jest w stanie przyodziać w tkaninę słów. Nie wie, ponadto, czy nie jest podejrzewany o coś zupełnie niegodziwego. Nie wie, od jak dawna był przez nią obserwowany. Cholera; sam nie wie nic.
Wstaje. Nie może trwać pochylony, zastygły pomiędzy drobną, pomniejszą roślinnością, szukając najwłaściwszych gatunków. Wychodzi, tak jak ona - naprzeciw, na konfrontację lub zwykłą formę rozmowy. Wszystko jest dziełem Norn, a ich losy - stykają się w rękach chwili.
- Poszukuję składników - prosta wypowiedź na temat prostego celu - do swoich eliksirów - …które, jeśli się odpowiednio postaram, mogą być użyteczne. Nie sądził, że uczynił coś złego, czego miałby się wstydzić; nie znał ponadto dobrze podobnego uczucia, które niezmiernie rzadko podchodzi pod jego gardło. Zatrzymał się, oczekując na jej reakcję, na jej odpowiedź, na werdykt.
Na cokolwiek.
Jest tym, który igra z losem i chce grać w szachy ze śmiercią, próbuje przechytrzyć innych i może samego siebie - brakuje mu jednak sprytu. Jest człowiekiem w zwierzęcym ciele i zwierzęciem w ciele człowieka, ma dwie natury i jedną, szarpiącą zdenerwowanie osobowość - a fakt, że jeszcze nie zginął w drastycznych okolicznościach jest większym błogosławieństwem niż transformacja mająca miejsce przy każdych objęciach nocy.
Ciekawość zabiła kota; co może go jednak wskrzesić?
- Nie jest dobrze tak pytać - obraca nieśpiesznie głowę; kobiecy, melodyjny ton głosu ujmuje go za podbródek i każe na siebie spojrzeć - jeśli samemu się na początku nie przedstawiło - poucza ją ze spokojem, bez zbędnych barwień emocji. W momencie, gdy na nią patrzy, gdy jasne plamy tęczówek zatrzymują się, skierowane na niecodzienną fizjonomię - reflektuje się, wręcz natychmiast, że musi teraz spokornieć. Nie wie, z kim? lub z czym w danej chwili może mieć do czynienia. Jest piękna jak senna zjawa, która natychmiast znika po rozchyleniu powiek. Jest wyjątkowa; pierwszy raz może dostrzec kobietę, która wygląda w ten osobliwy sposób - i podświadomie czuje, że tkwi w niej coś niezwykłego, coś, czego sam nie jest w stanie przyodziać w tkaninę słów. Nie wie, ponadto, czy nie jest podejrzewany o coś zupełnie niegodziwego. Nie wie, od jak dawna był przez nią obserwowany. Cholera; sam nie wie nic.
Wstaje. Nie może trwać pochylony, zastygły pomiędzy drobną, pomniejszą roślinnością, szukając najwłaściwszych gatunków. Wychodzi, tak jak ona - naprzeciw, na konfrontację lub zwykłą formę rozmowy. Wszystko jest dziełem Norn, a ich losy - stykają się w rękach chwili.
- Poszukuję składników - prosta wypowiedź na temat prostego celu - do swoich eliksirów - …które, jeśli się odpowiednio postaram, mogą być użyteczne. Nie sądził, że uczynił coś złego, czego miałby się wstydzić; nie znał ponadto dobrze podobnego uczucia, które niezmiernie rzadko podchodzi pod jego gardło. Zatrzymał się, oczekując na jej reakcję, na jej odpowiedź, na werdykt.
Na cokolwiek.
Nieznajomy
Re: 05.04.2001 – Kręta struga – Bezimienny: Ø. Rovelstad & Nieznajomy: S. Vuorinen Pon 26 Sie - 14:00
Delikatna bruzda zdziwienia pojawiła się na czole Selji, gdy młody mężczyzna tak zacięcie wypomniał jej między wierszami – s u b t e l n y – brak kultury.
Zaskoczona męską zuchwałością, wciąż trwała nieopodal, obserwując z jaką delikatnością obchodził się z roślinami, których dotykał, a chwilę później pospiesznie zagarniał do torby. Zapewne, nie miałaby nic przeciwko, gdyby nie czuła się w obowiązku chronić tak bliskie jej sercu miejsca, lecz on wcale nie wydawał się chcieć dewastować niespokojnej flory, która pod wpływem nagłego wiatru dała wezbrała na intensywności.
Błękit tęczówek wciąż świdrował z pewnego rodzaju natręctwem, sylwetkę nieznajomego. Oddychała spokojnie, bawiąc się opuszkami palców materiałem szyfonowej sukienki, by wreszcie zastygnąć w bezruchu.
Czy to w ten sposób wpadają w pułapkę, takich jak ja? – pytała samej siebie, nie znajdując odpowiedzi na troski, które oscylowały wokół szaleńczej wizji, by s p r ó b o w a ć. By popełnić te same grzechy, jakie popełniane były każdej nocy nad jeziorem, kiedy tylko przeklęci głupcy zachodzili zbyt daleko, zbyt pewnie i zbyt naiwnie. Brakowało im wtedy rozwagi,
jednak temu, który tkwił przed nią – zdecydowanie – brakowało roztropności.
- To ty jesteś u mnie – odparła po dłuższym namyśle, chcąc dać mu do zrozumienia, że mianowała go nieproszonym gościem. - Bycie obcym to nie zaleta – kontynuowała, a melodyjność głosu osiadała na spierzchniętych wargach, które przygryzała w nerwowości.
Serce Selji zabiło gwałtownie, kiedy ich spojrzenia spotkały się w jednej linii.
Nie spodziewała się takiej efronterii, dlatego cofnęła się nieznacznie, gdy powstał na równe nogi i przełamał swobodną barierę dystansu. Poczucie, w którym trwało przerodziło się w niepokój, ten zaś w obawę przed atakiem, a przecież… W jej delikatnej naturze wcale nie leżała krzywda.
Wypuściła powietrze ze świstem, unosząc nieznacznie twarz, by patrzeć mu w oczy; tak intensywne, tak przekorne i śmiało, że nie mogła powstrzymać się przed uniesieniem kącików ust w subtelnym uśmiechu.
- Życie ci niemiłe? – pytanie zawisło nad ich głowami, a ton choć wyzbyty z wrogości, wibrował pewnego rodzaju ostrzeżeniem. - Takie rośliny możesz znaleźć wszędzie. Szukanie ich z dala od głównej drogi to idiotyzm – stwierdziła butnie w końcu, robiąc kolejny krok w tył.
Epatowała aurą;
roztaczała wokół siebie swoistego rodzaju urokliwość, jakby chcąc nagiąć go do swojej woli, lecz wcale nie utrzymywała tego stanu nader długo. Lawirowała pomiędzy skrajnymi emocjami, chcąc uchować go przy życiu, wypchnąć poza ramy nieprzewidywalności lasu.
- Ten eliksir… Nie jest tego wart, nieznajomy – szept uleciał w eter, podobnie jak niema prośba, by
z n i k n ą ł.
Zaskoczona męską zuchwałością, wciąż trwała nieopodal, obserwując z jaką delikatnością obchodził się z roślinami, których dotykał, a chwilę później pospiesznie zagarniał do torby. Zapewne, nie miałaby nic przeciwko, gdyby nie czuła się w obowiązku chronić tak bliskie jej sercu miejsca, lecz on wcale nie wydawał się chcieć dewastować niespokojnej flory, która pod wpływem nagłego wiatru dała wezbrała na intensywności.
Błękit tęczówek wciąż świdrował z pewnego rodzaju natręctwem, sylwetkę nieznajomego. Oddychała spokojnie, bawiąc się opuszkami palców materiałem szyfonowej sukienki, by wreszcie zastygnąć w bezruchu.
Czy to w ten sposób wpadają w pułapkę, takich jak ja? – pytała samej siebie, nie znajdując odpowiedzi na troski, które oscylowały wokół szaleńczej wizji, by s p r ó b o w a ć. By popełnić te same grzechy, jakie popełniane były każdej nocy nad jeziorem, kiedy tylko przeklęci głupcy zachodzili zbyt daleko, zbyt pewnie i zbyt naiwnie. Brakowało im wtedy rozwagi,
jednak temu, który tkwił przed nią – zdecydowanie – brakowało roztropności.
- To ty jesteś u mnie – odparła po dłuższym namyśle, chcąc dać mu do zrozumienia, że mianowała go nieproszonym gościem. - Bycie obcym to nie zaleta – kontynuowała, a melodyjność głosu osiadała na spierzchniętych wargach, które przygryzała w nerwowości.
Serce Selji zabiło gwałtownie, kiedy ich spojrzenia spotkały się w jednej linii.
Nie spodziewała się takiej efronterii, dlatego cofnęła się nieznacznie, gdy powstał na równe nogi i przełamał swobodną barierę dystansu. Poczucie, w którym trwało przerodziło się w niepokój, ten zaś w obawę przed atakiem, a przecież… W jej delikatnej naturze wcale nie leżała krzywda.
Wypuściła powietrze ze świstem, unosząc nieznacznie twarz, by patrzeć mu w oczy; tak intensywne, tak przekorne i śmiało, że nie mogła powstrzymać się przed uniesieniem kącików ust w subtelnym uśmiechu.
- Życie ci niemiłe? – pytanie zawisło nad ich głowami, a ton choć wyzbyty z wrogości, wibrował pewnego rodzaju ostrzeżeniem. - Takie rośliny możesz znaleźć wszędzie. Szukanie ich z dala od głównej drogi to idiotyzm – stwierdziła butnie w końcu, robiąc kolejny krok w tył.
Epatowała aurą;
roztaczała wokół siebie swoistego rodzaju urokliwość, jakby chcąc nagiąć go do swojej woli, lecz wcale nie utrzymywała tego stanu nader długo. Lawirowała pomiędzy skrajnymi emocjami, chcąc uchować go przy życiu, wypchnąć poza ramy nieprzewidywalności lasu.
- Ten eliksir… Nie jest tego wart, nieznajomy – szept uleciał w eter, podobnie jak niema prośba, by
z n i k n ą ł.
Bezimienny
Re: 05.04.2001 – Kręta struga – Bezimienny: Ø. Rovelstad & Nieznajomy: S. Vuorinen Pon 26 Sie - 14:00
Podrażniać przegub granicy, ale go nie przekraczać; grać w hazard słów oraz gestów o niską, spłowiałą sumę; przylgnąć i momentalnie wycofać się - iść przed siebie, nie odwracając głowy; nęcić i prowokować, rzucając garść słów na wiatr. Wino w głowach kieliszków ma odcień krwi wędrującej splotami tuneli naczyń, kawa zamykana w objęciach filiżanki gorąca jest niczym dreszcz muskający dachówki kręgosłupa. Uśmiecha się do osoby poznanej godzinę temu, może mniej, może więcej - utracił rachubę czasu - i mówi, że musi iść. Nie rozumieją, proszą go, aby został, odpiera jednak namowy, wygasza wszelkie perswazje tak jak bez gracji miażdży się papierosa, zgniatając go w popielniczce. Jest późno, jest prawie noc - a w nocy wszystkie koty są czarne.
W nocy niektórzy ludzie zmieniają zupełnie skórę.
Odwagę ma niczym słomę, rozpala się zamaszyście i zamaszyście gaśnie. Rozpocznie niezwykle wiele, ale niewiele skończy, zwłaszcza, gdy balansuje na pograniczu karmazynowo rumianego wieczoru i ospałego słońca, którego rozdęta tarcza wytacza się za horyzont. Rzadko oddaje więcej niż same szmery rozmowy i kilka zbłąkanych muśnięć - a szkoda.
Dogania go zawsze czas.
Dziś czasu ma również mało, zaledwie jeden naparstek - choć sytuacja jest inna. On skarcił nieznajomą i nieznajomą skarciła w podzięce jego - w sposób, którego nie śmiał nawet z początku podejrzewać. Gdyby nie znajdowali się w mniej dostępnej, odległej od głównych szlaków części lasu, mógłby wybuchnąć śmiechem. Las nie należy do nikogo.
Nawet, gdy w przeciwieństwie do niego - stanowi się jego część.
- Jesteś strażniczym duchem? - zadaje nagle pytanie - i znowu, w innym kontekście byłoby ono najzwyczajniej idiotyczne. W swoim przykrótkim życiu zadał jednak już wiele równie idiotycznych pytań, dlatego jest w stanie teraz zaryzykować, a cichy głosik nazwany przez mądrzejszych od niego intuicją podpowiada mu, że nie musi być aktualnie w błędzie. Nie w takim dużym, jak początkowo by uważał.
- Nie, niemożliwe - nieznajomą może mieć wiele wspólnego z miejscem, jednak nie w taki sposób - wydajesz się materialna - jest przekonany że byłby w stanie ją dotknąć, choć w tym momencie podobne, butne stwierdzenie staje się niepoprawne, kobieta odsuwa się, gdy się podniósł, niepewna, gotowa uciec w najbliższym zalążku chwili. Czujna, jakby nie była pewna, czego się po nim spodziewać, trudno się zresztą dziwić - nie zna choć centymetra jego osoby, zamkniętej w pokrywie skóry. On również nie zna jej wcale - i można śmiało powiedzieć, że błądzą w tym momencie po omacku.
Tylko, że w jego oczach i rozpalonym umyśle nie wije się gęsta mgła. Sam nie jest nawet świadomy obecnej, nagłej choroby, gorączki w dźgnięciu spojrzenia i niespokojnych, nieskładnych rozważaniach. Skupiony jest na jej pięknie, na jawnej wyjątkowości spowijającej ciało - przysięga, zupełnie nagle, że zrobiłby dla niej wszystko.
Nawet, gdyby miał umrzeć.
- N-nie wartuje…. - potwierdza niemal bełkocząc. Co? zapytałby wtem sam siebie, gdyby jedynie mógł. Gdyby jedynie mógł, uniósłby się przemową - której napęd dostałby nagle silnej, grzmiącej zadyszki alchemicznego oburzenia, uniósłby się przemową, że argumenty nieznajomej to największy i najbardziej żylasty stek bzdur, jakiego zdołał doświadczyć. Po pierwsze - nie wnikałby w trzewia lasu, by zdobyć pospolite gatunki obecne przy głównej ścieżce. Po drugie - eliksir ma większą wartość niż najzwyklejsza pasja, bo musi mieć z czego żyć. Po trzecie - zdołał otrzeźwieć, nieznane dotąd uczucie prysnęło niczym mydlana, mieniąca się tęczą bańka.
- Co ja mówiłem? - pogubił się w sytuacji, ściskany wciąż przez niepewność. Czuł pustkę, jakby przez chwilę sam nie był do końca sobą. - Szlag- - podrapał się po podbródku. Powstrzymał się przed kolejnym krokiem i przed otwartym naruszaniem swobody pasma dystansu.
Odchrząknął.
- Wyjaśnijmy to sobie - rzucił - nie szukam pierwszych lepszych gatunków. Roślina, którą zebrałem nazywa się lament niksy i… - ugryzł się nagle w język. Zrozumiał, chyba zrozumiał, zbudziła się w nim resztkowa, dostępna cząstka rozsądku. Cząstka, która sugerowała - że powinien stać się bardziej rozsądny.
Zwłaszcza, gdy chwilę wcześniej…
(Wpatrzony - naiwnie wpatrzony, jak chłopiec, jak nastolatek. Serce dudniło w piersi. Zauroczony? Nie, coś innego; o większej intensywności).
- Jeśli naruszam czyjeś terytorium - podsumował, starannie i z ostrożnością formując obecny przekaz - oddalę się w swoją stronę - twarz spoważniała - powinien być z siebie dumny.
Ostatni bastion ogłady.
W nocy niektórzy ludzie zmieniają zupełnie skórę.
Odwagę ma niczym słomę, rozpala się zamaszyście i zamaszyście gaśnie. Rozpocznie niezwykle wiele, ale niewiele skończy, zwłaszcza, gdy balansuje na pograniczu karmazynowo rumianego wieczoru i ospałego słońca, którego rozdęta tarcza wytacza się za horyzont. Rzadko oddaje więcej niż same szmery rozmowy i kilka zbłąkanych muśnięć - a szkoda.
Dogania go zawsze czas.
Dziś czasu ma również mało, zaledwie jeden naparstek - choć sytuacja jest inna. On skarcił nieznajomą i nieznajomą skarciła w podzięce jego - w sposób, którego nie śmiał nawet z początku podejrzewać. Gdyby nie znajdowali się w mniej dostępnej, odległej od głównych szlaków części lasu, mógłby wybuchnąć śmiechem. Las nie należy do nikogo.
Nawet, gdy w przeciwieństwie do niego - stanowi się jego część.
- Jesteś strażniczym duchem? - zadaje nagle pytanie - i znowu, w innym kontekście byłoby ono najzwyczajniej idiotyczne. W swoim przykrótkim życiu zadał jednak już wiele równie idiotycznych pytań, dlatego jest w stanie teraz zaryzykować, a cichy głosik nazwany przez mądrzejszych od niego intuicją podpowiada mu, że nie musi być aktualnie w błędzie. Nie w takim dużym, jak początkowo by uważał.
- Nie, niemożliwe - nieznajomą może mieć wiele wspólnego z miejscem, jednak nie w taki sposób - wydajesz się materialna - jest przekonany że byłby w stanie ją dotknąć, choć w tym momencie podobne, butne stwierdzenie staje się niepoprawne, kobieta odsuwa się, gdy się podniósł, niepewna, gotowa uciec w najbliższym zalążku chwili. Czujna, jakby nie była pewna, czego się po nim spodziewać, trudno się zresztą dziwić - nie zna choć centymetra jego osoby, zamkniętej w pokrywie skóry. On również nie zna jej wcale - i można śmiało powiedzieć, że błądzą w tym momencie po omacku.
Tylko, że w jego oczach i rozpalonym umyśle nie wije się gęsta mgła. Sam nie jest nawet świadomy obecnej, nagłej choroby, gorączki w dźgnięciu spojrzenia i niespokojnych, nieskładnych rozważaniach. Skupiony jest na jej pięknie, na jawnej wyjątkowości spowijającej ciało - przysięga, zupełnie nagle, że zrobiłby dla niej wszystko.
Nawet, gdyby miał umrzeć.
- N-nie wartuje…. - potwierdza niemal bełkocząc. Co? zapytałby wtem sam siebie, gdyby jedynie mógł. Gdyby jedynie mógł, uniósłby się przemową - której napęd dostałby nagle silnej, grzmiącej zadyszki alchemicznego oburzenia, uniósłby się przemową, że argumenty nieznajomej to największy i najbardziej żylasty stek bzdur, jakiego zdołał doświadczyć. Po pierwsze - nie wnikałby w trzewia lasu, by zdobyć pospolite gatunki obecne przy głównej ścieżce. Po drugie - eliksir ma większą wartość niż najzwyklejsza pasja, bo musi mieć z czego żyć. Po trzecie - zdołał otrzeźwieć, nieznane dotąd uczucie prysnęło niczym mydlana, mieniąca się tęczą bańka.
- Co ja mówiłem? - pogubił się w sytuacji, ściskany wciąż przez niepewność. Czuł pustkę, jakby przez chwilę sam nie był do końca sobą. - Szlag- - podrapał się po podbródku. Powstrzymał się przed kolejnym krokiem i przed otwartym naruszaniem swobody pasma dystansu.
Odchrząknął.
- Wyjaśnijmy to sobie - rzucił - nie szukam pierwszych lepszych gatunków. Roślina, którą zebrałem nazywa się lament niksy i… - ugryzł się nagle w język. Zrozumiał, chyba zrozumiał, zbudziła się w nim resztkowa, dostępna cząstka rozsądku. Cząstka, która sugerowała - że powinien stać się bardziej rozsądny.
Zwłaszcza, gdy chwilę wcześniej…
(Wpatrzony - naiwnie wpatrzony, jak chłopiec, jak nastolatek. Serce dudniło w piersi. Zauroczony? Nie, coś innego; o większej intensywności).
- Jeśli naruszam czyjeś terytorium - podsumował, starannie i z ostrożnością formując obecny przekaz - oddalę się w swoją stronę - twarz spoważniała - powinien być z siebie dumny.
Ostatni bastion ogłady.
Bezimienny
Re: 05.04.2001 – Kręta struga – Bezimienny: Ø. Rovelstad & Nieznajomy: S. Vuorinen Pon 26 Sie - 14:02
Zawsze, gdy wchodzi się w kontakt z kotem, należy liczyć na kilka możliwych scenariuszy; scenariusz pierwszy - rozluźni się pod dotykiem, głęboko, donośnie mrucząc, w kolejnym przewidywaniu - oddali się w swoją stronę, zmierzając smugą nieznanej, obranej przez siebie ścieżki, trzeci, gorzki przypadek - obnaży kły, wściekle sycząc i prędko kalecząc skórę.
Nie można gładko przewidzieć - jedni powiedzą, że są to stwory niewdzięczne, a inni że pewne wdzięku. Cały, skłębiony urok zamknięty pod łąką futra utkwiony jest w nieporadnej, zależnej niezależności, w świecie bez żadnych reguł, bez prostych, czytelnych znaków. Kolana drżą, ale on - nie nauczył się kłaniać, klękać i przede wszystkim nie umie nigdy ustąpić. Drżą myśli i drży rozsądek.
Z początku jedynie milczy.
Niksa, podpowie wewnętrzny głos. Podpowie, bo zna doskonale różne, spisane w księgach stworzenia, podpowie, bo twarz nieznajomej wykrzywi się w gniewnych rysach, smagana od spodu gniewem. Nie przerwie jednak przemowy, nie przerwie dłoni zaciśniętej jak kamień na materiałach ubrań, która, gdyby jedynie mogła - odnosi takie wrażenie - wbiłaby się przez żebra, wyrwała mostek jak nóż z napiętego pokrowca, chwyciłaby wprost za serce, głupie, naiwne serce i zapytała, dlaczego wciąż jeszcze bije, dlaczego wciąż nie przestaje przełykać i chwilę później wypluwać na obwód krew. Boi się - ale ten strach przemija, opuszcza go momentalnie, zgaszony nagle jak światło w momencie, kiedy kobieta łagodnieje, zatrzymując się zaledwie na przepełnionym powagą pouczeniu. Jej złagodnienie wyostrza mu temperament.
Przekonał się - jej muśnięcie jest lekkie, przyjemne i nieuchwytne jak gdyby objęcia snu. Odsuwa się, chociaż nadal odczuwa je na policzku, odsuwa się, bo w przeciwnym wypadku nie zdołałby trzeźwo myśleć. Od kiedy miał taką słabość? Od zawsze, chociaż nie miał w zwyczaju wspominać o niej zbyt głośno. Pamiętał, gdy pierwszy raz pochwycono jego dłoń, pamiętał pierwsze pocałunki. Pamiętał twarze. Pamiętał, że nie powinien był o tym obecnie myśleć.
- Widzisz… - uniósł powoli głowę, opuszką palca muskając przez chwilę miejsce, gdzie zostawiła ślad. Opiera się rozsądkowi, nie ucieka - choć pewnie teraz powinien. Trudny charakter i trudne do przyswojenia zachowanie w niezwykle trudnej sytuacji.
- Jakby nie patrzeć, to nie jest najgorsza śmierć - śmierć nieświadoma, śmierć z rozkosznym uśmiechem, śmierć w zatruciu od marzeń (czy można je przedawkować?). Śmierć pod barierą wody, mógłby nawet nie wiedzieć, zapomnieć w gorączce wrażeń, że woda szturmuje płuca. Mógłby zapomnieć, że już nie będzie oddychać, zabrakło mu tchnienia w piersiach. Uśmiecha się do niej kwaśno - to nie jest wcale pogarda. To tylko zwyczajny on.
- Doceniam twoje przejęcie. Twoją troskę o kogoś, kto jest ci zupełnie obcy.
Dodaje niemal natychmiast, bo wcale nie chciał ją wyśmiać. Podkreślała przed chwilą, jak bardzo różni się od swoich sióstr (dlaczego nie była z nimi?). Dlaczego przybyła sama? Dlaczego, tak donośnie, gwałtownie, odzywa się w jej przypadku człowieczeństwo? Nie znała go, nie wiedziała, z kim mogła mieć do czynienia. Mógł zasługiwać na śmierć - znacznie bardziej brutalną i znacznie drastyczniej trzeźwą.
- Jedno pytanie - przebił ponownie ciszę trącaną szmerami drzew - dlaczego?
Nie można gładko przewidzieć - jedni powiedzą, że są to stwory niewdzięczne, a inni że pewne wdzięku. Cały, skłębiony urok zamknięty pod łąką futra utkwiony jest w nieporadnej, zależnej niezależności, w świecie bez żadnych reguł, bez prostych, czytelnych znaków. Kolana drżą, ale on - nie nauczył się kłaniać, klękać i przede wszystkim nie umie nigdy ustąpić. Drżą myśli i drży rozsądek.
Z początku jedynie milczy.
Niksa, podpowie wewnętrzny głos. Podpowie, bo zna doskonale różne, spisane w księgach stworzenia, podpowie, bo twarz nieznajomej wykrzywi się w gniewnych rysach, smagana od spodu gniewem. Nie przerwie jednak przemowy, nie przerwie dłoni zaciśniętej jak kamień na materiałach ubrań, która, gdyby jedynie mogła - odnosi takie wrażenie - wbiłaby się przez żebra, wyrwała mostek jak nóż z napiętego pokrowca, chwyciłaby wprost za serce, głupie, naiwne serce i zapytała, dlaczego wciąż jeszcze bije, dlaczego wciąż nie przestaje przełykać i chwilę później wypluwać na obwód krew. Boi się - ale ten strach przemija, opuszcza go momentalnie, zgaszony nagle jak światło w momencie, kiedy kobieta łagodnieje, zatrzymując się zaledwie na przepełnionym powagą pouczeniu. Jej złagodnienie wyostrza mu temperament.
Przekonał się - jej muśnięcie jest lekkie, przyjemne i nieuchwytne jak gdyby objęcia snu. Odsuwa się, chociaż nadal odczuwa je na policzku, odsuwa się, bo w przeciwnym wypadku nie zdołałby trzeźwo myśleć. Od kiedy miał taką słabość? Od zawsze, chociaż nie miał w zwyczaju wspominać o niej zbyt głośno. Pamiętał, gdy pierwszy raz pochwycono jego dłoń, pamiętał pierwsze pocałunki. Pamiętał twarze. Pamiętał, że nie powinien był o tym obecnie myśleć.
- Widzisz… - uniósł powoli głowę, opuszką palca muskając przez chwilę miejsce, gdzie zostawiła ślad. Opiera się rozsądkowi, nie ucieka - choć pewnie teraz powinien. Trudny charakter i trudne do przyswojenia zachowanie w niezwykle trudnej sytuacji.
- Jakby nie patrzeć, to nie jest najgorsza śmierć - śmierć nieświadoma, śmierć z rozkosznym uśmiechem, śmierć w zatruciu od marzeń (czy można je przedawkować?). Śmierć pod barierą wody, mógłby nawet nie wiedzieć, zapomnieć w gorączce wrażeń, że woda szturmuje płuca. Mógłby zapomnieć, że już nie będzie oddychać, zabrakło mu tchnienia w piersiach. Uśmiecha się do niej kwaśno - to nie jest wcale pogarda. To tylko zwyczajny on.
- Doceniam twoje przejęcie. Twoją troskę o kogoś, kto jest ci zupełnie obcy.
Dodaje niemal natychmiast, bo wcale nie chciał ją wyśmiać. Podkreślała przed chwilą, jak bardzo różni się od swoich sióstr (dlaczego nie była z nimi?). Dlaczego przybyła sama? Dlaczego, tak donośnie, gwałtownie, odzywa się w jej przypadku człowieczeństwo? Nie znała go, nie wiedziała, z kim mogła mieć do czynienia. Mógł zasługiwać na śmierć - znacznie bardziej brutalną i znacznie drastyczniej trzeźwą.
- Jedno pytanie - przebił ponownie ciszę trącaną szmerami drzew - dlaczego?
Nieznajomy
Re: 05.04.2001 – Kręta struga – Bezimienny: Ø. Rovelstad & Nieznajomy: S. Vuorinen Pon 26 Sie - 14:03
Las bywał nieprzyjemny dla gości, którzy trafiali do niego całkowitym przypadkiem;
nie raz i nie dwa okazywali się być jedynie zagubionymi wędrowcami, pragnącymi odnaleźć iluzję ukojenia w ramionach tych dzikich i nieprzewidywalny stworzeń. Zdarzali się też bardziej zdystansowani, chłodni i skupieni na sobie, byle t y l k o opuścić knieje tuż przed zmierzchem,
lecz one potrafiły dorwać delikwenta, mamić pięknymi słowami i nie wypuszczać aż po świt.
Mężczyźni wielokrotnie zachowywali się jak głupcy, zaś Selja – w przeciwieństwie do swych sióstr – nie potrafiła okazać im okrucieństwa. Litościwość wynikała nie tylko z subtelnego usposobienia, ale również prozy człowieczeństwa, która silnie objęła jej wątłe ciało, dając pewnego rodzaju poczucie stabilności.
B ł ą d
popełniała karygodny b ł ą d, w którym po raz kolejny darowała obcemu życie
Gniew był chwilowy, a męska urokliwość topiła lód, który okalał serce. Patrzyła na niego, dostrzegając tętniącą w żyłach potrzebę zaskarbiania sobie każdego oddechu. Był inny, bardziej pokorny, a mimo to Vourinen obawiała się kolejnego ruchu, jaki mógł wykonać.
Nie ufała ludziom, wszak w nich wybrzmiewały ledwie nuty pokory i zrozumienia. Częściej dewastowali to, w czego posiadaniu nie byli, a on ledwie chciał otrzymać roślinę; tak rzadką i jednocześnie mu niepotrzebną – w mniemaniu blondwłosej istoty.
Nie za cenę, którą mógł zapłacić.
- Nie uwierzę, że chcesz umrzeć zmanipulowany przez jedną z moich sióstr – stwierdziła zuchwale, uśmiechając się przy tym rozkosznie. Niewinnie i dziewczęco, tak jak jeszcze nie miał okazji widzieć. Robiła to często przy Otto, chcąc wymusić na nim pewne zachowania, oscylujące wokół jej pragnień, naginając go z iluzoryczną pomocą własnego daru.
Spoglądała więc wciąż i wciąż, analizując i szukać ukrytych pułapek, w które mogła wpaść zupełnie nieświadomie. Kpina mogła wybrzmieć w najpiękniejszych słowach, dlatego też zmrużyła oczy – słysząc uwagę o swej trosce, bowiem nie taki miały zamiary. Nie chciała odzierać się z maski odległej i nieobecnej w perspektywie (nie)zwykłego człowieka.
- Ktoś zapewne na ciebie czeka – odparła bez zastanowienia;
tak jak i ona oczekiwała powrotów Otto, kiedy wyruszał z innymi na kolejne wędrówki w najdalsze zakamarki świata dzikiej flory, gdzie fauna okazywała się nie być sprzymierzeńcem.
- Być może chciałaby cię jeszcze zobaczyć, ale kolejnym razem… Nie oszczędzę cię; wystarczy jedno, żeby się tu zjawiły.
I była tak inna od pozostałych, czego potwierdzenia mógł szukać w błękicie spojrzenia.
nie raz i nie dwa okazywali się być jedynie zagubionymi wędrowcami, pragnącymi odnaleźć iluzję ukojenia w ramionach tych dzikich i nieprzewidywalny stworzeń. Zdarzali się też bardziej zdystansowani, chłodni i skupieni na sobie, byle t y l k o opuścić knieje tuż przed zmierzchem,
lecz one potrafiły dorwać delikwenta, mamić pięknymi słowami i nie wypuszczać aż po świt.
Mężczyźni wielokrotnie zachowywali się jak głupcy, zaś Selja – w przeciwieństwie do swych sióstr – nie potrafiła okazać im okrucieństwa. Litościwość wynikała nie tylko z subtelnego usposobienia, ale również prozy człowieczeństwa, która silnie objęła jej wątłe ciało, dając pewnego rodzaju poczucie stabilności.
B ł ą d
popełniała karygodny b ł ą d, w którym po raz kolejny darowała obcemu życie
Gniew był chwilowy, a męska urokliwość topiła lód, który okalał serce. Patrzyła na niego, dostrzegając tętniącą w żyłach potrzebę zaskarbiania sobie każdego oddechu. Był inny, bardziej pokorny, a mimo to Vourinen obawiała się kolejnego ruchu, jaki mógł wykonać.
Nie ufała ludziom, wszak w nich wybrzmiewały ledwie nuty pokory i zrozumienia. Częściej dewastowali to, w czego posiadaniu nie byli, a on ledwie chciał otrzymać roślinę; tak rzadką i jednocześnie mu niepotrzebną – w mniemaniu blondwłosej istoty.
Nie za cenę, którą mógł zapłacić.
- Nie uwierzę, że chcesz umrzeć zmanipulowany przez jedną z moich sióstr – stwierdziła zuchwale, uśmiechając się przy tym rozkosznie. Niewinnie i dziewczęco, tak jak jeszcze nie miał okazji widzieć. Robiła to często przy Otto, chcąc wymusić na nim pewne zachowania, oscylujące wokół jej pragnień, naginając go z iluzoryczną pomocą własnego daru.
Spoglądała więc wciąż i wciąż, analizując i szukać ukrytych pułapek, w które mogła wpaść zupełnie nieświadomie. Kpina mogła wybrzmieć w najpiękniejszych słowach, dlatego też zmrużyła oczy – słysząc uwagę o swej trosce, bowiem nie taki miały zamiary. Nie chciała odzierać się z maski odległej i nieobecnej w perspektywie (nie)zwykłego człowieka.
- Ktoś zapewne na ciebie czeka – odparła bez zastanowienia;
tak jak i ona oczekiwała powrotów Otto, kiedy wyruszał z innymi na kolejne wędrówki w najdalsze zakamarki świata dzikiej flory, gdzie fauna okazywała się nie być sprzymierzeńcem.
- Być może chciałaby cię jeszcze zobaczyć, ale kolejnym razem… Nie oszczędzę cię; wystarczy jedno, żeby się tu zjawiły.
I była tak inna od pozostałych, czego potwierdzenia mógł szukać w błękicie spojrzenia.
Bezimienny
Re: 05.04.2001 – Kręta struga – Bezimienny: Ø. Rovelstad & Nieznajomy: S. Vuorinen Pon 26 Sie - 14:03
Litość jest towarem luksusowym.
Cena - słona i niebezpieczna, litość jest dla nielicznych; dla osób, pod których skórę nie wtopią się chciwe palce, dla osób, których ochrania twardy, zgrubiały pancerz, których kości nie łamią się z suchym trzaskiem, których widełki tętnic nie zerwą się, plując na oślep krwią, których narządy, ukryte we wnętrzu futerałów jam ciała nie pękną niczym zastawa porcelany pod wpływem wybuchu ciosu. Litość jest towarem luksusowym - niewielu jest na nią stać i jeszcze mniej będzie w stanie opłacić jej wszystkie konsekwencje.
Nikt przecież nie chce umierać.
Toń błękitnego spojrzenia i krótki żywot refleksów, tak krótki, że często wprost niemożliwy do pochwycenia w sieć zarzuconej percepcji. Nikt nie chce - a każdy musi i nawet nie może wybrać. Przeznaczenie jest jedno, nadane przy narodzinach, ciążące jak piętno klątwy. Wisielczy sznur, kły zwierzęcia pokryte plamą posoki, odejście w objęciach snu. Samotnie - w gronie rodziny? Nie mieli praw zdecydować. Jej uśmiech hamuje słowa, wygasza je, zanim iskry nie pomkną zza granic ust. Milczy - zupełnie, jak gdyby teraz pragnęła jego posłuszeństwa. Milczenie jest bezpieczniejsze.
Groziła karą, której dziś zaniechała. Groziła gromadą sióstr czyhających na życie młodych, zbyt nieostrożnych mężczyzn. W lesie nikt nie był sam - płuca drzew oddychały przy nim miarowym szumem, wścibskie, ruchliwe ptactwo piętrzyło się na gałęziach, nie mogąc usiedzieć w miejscu, liście trzeszczały, dręczone podeszwą buta. Mogły go obserwować - istoty podobne ludziom lub od ludzi odległe, oblizujące wargi na nadchodzącą zdobycz.
Czy miałby do kogo wracać?
…z pewnością do własnej siostry, czekała zawsze na niego utkwiona w głębi mieszkania. Do swojej siostry, do pracy, do nieodkrytych ksiąg. Wystarczy, nie potrzebował nic więcej. Ojciec nie chciałby, żeby zginął - mógł jeszcze liczyć, że jego jedyny syn się nawróci i spełni oczekiwania. Dokona metamorfozy, rozetnie wyblakły kokon.
Miał się wycofać, jednak znowu się zbliżył. Wszystko, co brzmi po kolejnym razem potrząsa jego świadomością. Krok w przód - zamiast kroku do tyłu. Co wystarczyło? Jeden krzyk, jedno słowo, jeden z wersetów pieśni wiodących w odmęty jezior? Niksy były zawistne, dumne i pełne od okrucieństwa - pamiętał morały płynące z akapitami opowieści. Czuł, że mogła być inna. Musiała.
- Nie zrobisz tego - głowa unosi się butnie; patrzenie na nieznajomą zapłata się z przyjemnością, gromadzi jego uwagę, sprawia, że z wielkim trudem miałby sposobność przestać. Opowieści nie kłamią, kontakt z niksami to czyste uzależnienie bez myśli o konsekwencjach. Głos, pomimo szczerej fascynacji, jest przepełniony dogłębną nieomylnością, z jaką wychodzi z krtani.
- Nie wyglądasz na osobę, która byłaby w stanie to uczynić - dodaje ciszej, zmiękczonym i poufałym szeptem.
Nie wygląda - a może sam nie chce poddać się opisanej wizji?
Cena - słona i niebezpieczna, litość jest dla nielicznych; dla osób, pod których skórę nie wtopią się chciwe palce, dla osób, których ochrania twardy, zgrubiały pancerz, których kości nie łamią się z suchym trzaskiem, których widełki tętnic nie zerwą się, plując na oślep krwią, których narządy, ukryte we wnętrzu futerałów jam ciała nie pękną niczym zastawa porcelany pod wpływem wybuchu ciosu. Litość jest towarem luksusowym - niewielu jest na nią stać i jeszcze mniej będzie w stanie opłacić jej wszystkie konsekwencje.
Nikt przecież nie chce umierać.
Toń błękitnego spojrzenia i krótki żywot refleksów, tak krótki, że często wprost niemożliwy do pochwycenia w sieć zarzuconej percepcji. Nikt nie chce - a każdy musi i nawet nie może wybrać. Przeznaczenie jest jedno, nadane przy narodzinach, ciążące jak piętno klątwy. Wisielczy sznur, kły zwierzęcia pokryte plamą posoki, odejście w objęciach snu. Samotnie - w gronie rodziny? Nie mieli praw zdecydować. Jej uśmiech hamuje słowa, wygasza je, zanim iskry nie pomkną zza granic ust. Milczy - zupełnie, jak gdyby teraz pragnęła jego posłuszeństwa. Milczenie jest bezpieczniejsze.
Groziła karą, której dziś zaniechała. Groziła gromadą sióstr czyhających na życie młodych, zbyt nieostrożnych mężczyzn. W lesie nikt nie był sam - płuca drzew oddychały przy nim miarowym szumem, wścibskie, ruchliwe ptactwo piętrzyło się na gałęziach, nie mogąc usiedzieć w miejscu, liście trzeszczały, dręczone podeszwą buta. Mogły go obserwować - istoty podobne ludziom lub od ludzi odległe, oblizujące wargi na nadchodzącą zdobycz.
Czy miałby do kogo wracać?
…z pewnością do własnej siostry, czekała zawsze na niego utkwiona w głębi mieszkania. Do swojej siostry, do pracy, do nieodkrytych ksiąg. Wystarczy, nie potrzebował nic więcej. Ojciec nie chciałby, żeby zginął - mógł jeszcze liczyć, że jego jedyny syn się nawróci i spełni oczekiwania. Dokona metamorfozy, rozetnie wyblakły kokon.
Miał się wycofać, jednak znowu się zbliżył. Wszystko, co brzmi po kolejnym razem potrząsa jego świadomością. Krok w przód - zamiast kroku do tyłu. Co wystarczyło? Jeden krzyk, jedno słowo, jeden z wersetów pieśni wiodących w odmęty jezior? Niksy były zawistne, dumne i pełne od okrucieństwa - pamiętał morały płynące z akapitami opowieści. Czuł, że mogła być inna. Musiała.
- Nie zrobisz tego - głowa unosi się butnie; patrzenie na nieznajomą zapłata się z przyjemnością, gromadzi jego uwagę, sprawia, że z wielkim trudem miałby sposobność przestać. Opowieści nie kłamią, kontakt z niksami to czyste uzależnienie bez myśli o konsekwencjach. Głos, pomimo szczerej fascynacji, jest przepełniony dogłębną nieomylnością, z jaką wychodzi z krtani.
- Nie wyglądasz na osobę, która byłaby w stanie to uczynić - dodaje ciszej, zmiękczonym i poufałym szeptem.
Nie wygląda - a może sam nie chce poddać się opisanej wizji?
Nieznajomy
Re: 05.04.2001 – Kręta struga – Bezimienny: Ø. Rovelstad & Nieznajomy: S. Vuorinen Pon 26 Sie - 14:03
W pewnym sensie – nieznajomy mężczyzna zafascynował młodziutką niksę, która wciąż i nieprzerwanie wlepiała w niego wielkie, skropione błękitem spojrzenie. Robiła to ukradkiem, byle nie zauważył, uciekając tęczówkami w bok, nie zamierzając dać się uchwycić w objęcie skrzyżowanych tęczówek. Lawirowała na pograniczu chęci złamania własnych zasad, dla tej krótkiej chwili bliskości, lecz nie umiała przezwyciężyć szumiącego za uchem honoru, bowiem
nie dla niej były emocjonalne z a b a w y.
Nie tutaj i nie teraz.
Nie, kiedy serce wciąż skąpane było w pokracznej iluzji bólu i żałości, która raz za razem wypalała w zeń poczucie słabości. Tęsknota dudniła w tunelach żył, serce kołatało w piersi, zahaczając o pierścienie żeber, aż wreszcie dochodziła na skraj przepaści, w którą chciał runąć wraz z każdym, kto zaburzył jej prozaiczny spokój.
Groźba więc uleciała w eter, jako ostrzeżenie pierwsze, a potem kolejne. Bała się wypowiadanych słów, jednak musiała się bronić przed nieoczywistością spotkania. Ludzie wykazali się okrucieństwem, a także pychą, przez co Selja Vourinen wierzyła, że tylko tak przepędzi na cztery strony świata obcych, tak bardzo nieproszonych gości. On natomiast nadal tkwił w iluzorycznym świecie lasu, gdzie nie przejmował się zupełnie niczym;
nie dbał o konwenanse, moralność, a nawet zwykłą przyzwoitość, co roznieciło w jasnowłosej istocie poczucie pewnego rodzaju chęci, by za nim podążać; w ciszy i słodkiej tajemnicy, której nie powinien n i g d y rozwiązać.
Uśmiech osiadł na kobiecym obliczu, gdy z taką bezczelnością ułożył kilka słów we wzniosły frazes. Kąciki warg wyginały się ku górze, a oczy zwróciła ku niemu. Ironią było, że przypominał jej Otto, który w ten sam sposób zwracał się do niej wielokrotnie, kiedy szeptała mu kolejne wizje o siostrach i konsekwencjach ulotnej buty i arogancji.
On sobie z tego nic nie robił, tak jak i tajemniczy wędrowiec.
- Możliwe – szepnęła z rozbawieniem, robiąc krok w przód.
Raz jeszcze pozwoliła sobie objąć go iluzją roztaczającej aury. Enigmatyczne macki sekretu nieuchwytnego piękna dotykały jego przystojnej twarzy, aż wreszcie zrobiła to sama. Opuszki przesunęły się wzdłuż żuchwy, a czar pełen intymności wisiał nad ich głowami, kiedy manipulowała nim i naginała do swojej woli.
Zbliżyła wargi niebezpiecznie, zahaczając nimi o męskie usta, aż wreszcie złączyła je w subtelnym pocałunku. Nie trwał on długo, był ledwie okraszony cieniem pokracznej bliskości, gdy odsunęła się ponownie.
- Pozory mylą, szczególnie tych, którzy mogą nam się podobać – stwierdziła bez namysłu, wycofując się jeszcze bardziej. Długie pasma blond włosów na nowo skrywała pod obszernym kapturem znoszonego płaszcza, aż wreszcie odwróciła się na pięcie, spoglądając na koniec przez ramię. - Nie mów, że nie ostrzegałam.
nie dla niej były emocjonalne z a b a w y.
Nie tutaj i nie teraz.
Nie, kiedy serce wciąż skąpane było w pokracznej iluzji bólu i żałości, która raz za razem wypalała w zeń poczucie słabości. Tęsknota dudniła w tunelach żył, serce kołatało w piersi, zahaczając o pierścienie żeber, aż wreszcie dochodziła na skraj przepaści, w którą chciał runąć wraz z każdym, kto zaburzył jej prozaiczny spokój.
Groźba więc uleciała w eter, jako ostrzeżenie pierwsze, a potem kolejne. Bała się wypowiadanych słów, jednak musiała się bronić przed nieoczywistością spotkania. Ludzie wykazali się okrucieństwem, a także pychą, przez co Selja Vourinen wierzyła, że tylko tak przepędzi na cztery strony świata obcych, tak bardzo nieproszonych gości. On natomiast nadal tkwił w iluzorycznym świecie lasu, gdzie nie przejmował się zupełnie niczym;
nie dbał o konwenanse, moralność, a nawet zwykłą przyzwoitość, co roznieciło w jasnowłosej istocie poczucie pewnego rodzaju chęci, by za nim podążać; w ciszy i słodkiej tajemnicy, której nie powinien n i g d y rozwiązać.
Uśmiech osiadł na kobiecym obliczu, gdy z taką bezczelnością ułożył kilka słów we wzniosły frazes. Kąciki warg wyginały się ku górze, a oczy zwróciła ku niemu. Ironią było, że przypominał jej Otto, który w ten sam sposób zwracał się do niej wielokrotnie, kiedy szeptała mu kolejne wizje o siostrach i konsekwencjach ulotnej buty i arogancji.
On sobie z tego nic nie robił, tak jak i tajemniczy wędrowiec.
- Możliwe – szepnęła z rozbawieniem, robiąc krok w przód.
Raz jeszcze pozwoliła sobie objąć go iluzją roztaczającej aury. Enigmatyczne macki sekretu nieuchwytnego piękna dotykały jego przystojnej twarzy, aż wreszcie zrobiła to sama. Opuszki przesunęły się wzdłuż żuchwy, a czar pełen intymności wisiał nad ich głowami, kiedy manipulowała nim i naginała do swojej woli.
Zbliżyła wargi niebezpiecznie, zahaczając nimi o męskie usta, aż wreszcie złączyła je w subtelnym pocałunku. Nie trwał on długo, był ledwie okraszony cieniem pokracznej bliskości, gdy odsunęła się ponownie.
- Pozory mylą, szczególnie tych, którzy mogą nam się podobać – stwierdziła bez namysłu, wycofując się jeszcze bardziej. Długie pasma blond włosów na nowo skrywała pod obszernym kapturem znoszonego płaszcza, aż wreszcie odwróciła się na pięcie, spoglądając na koniec przez ramię. - Nie mów, że nie ostrzegałam.
Bezimienny
Re: 05.04.2001 – Kręta struga – Bezimienny: Ø. Rovelstad & Nieznajomy: S. Vuorinen Pon 26 Sie - 14:03
W rodzinnym domu niezwykle rzadko - o ile też kiedykolwiek - mówi się o emocjach, pierzchają one jak myszy, skrywając się w niewidzialnych dziurach konstrukcji ścian i siedzą, siedzą spłoszone w kącie, siedzą, strzygąc uszami, wpatrzone w gruby koc mroku zamarły miękko na kształtach. Siedzą, siedzą odległe, siedzą niedostrzeżone poza klatką piersiową i miąższem owocu serca, poza pnączem aorty i odchodzących naczyń.
Siedzą - nie ruszą się, nawet nie drgną.
W rodzinnym domu jedynym, najczęściej poruszanym odczuciem staje się gorzka duma, głowa uniesiona wysoko, zadarty dziarsko podbródek, spojrzenie błądzące ponad, wyżej i jeszcze wyżej do stromej grani ambicji, zupełnie jakby pragnęło teraz nagle zapomnieć, że grunt osadzony pod każdym, kolejno stawianym krokiem jest już od dawna zdradliwy, niepewny, zdolny runąć w najmniejszym, wątłym kaprysie chwili. Rovelstadowie są dumni, ich duma trzeszczy razem z wikliną głosek zaplecionych w całą, przydługą formę nazwiska, ich duma - jest językiem miłości, szorstkiej i dystroficznej, wiążącej się z bezustannym podejmowaniem prób przywrócenia dawnej, utraconej pozycji w społeczeństwie.
Co czuje właściwie teraz?
Pozory mętnieją w prawdzie, a prawda jest zbyt przejrzysta i nie są w stanie jej zdławić, pomimo aury i jawnej, wyznanej natury niksy, jest niemal przekonany, że nie byłaby w stanie wyrządzić mu większej krzywdy. Nie mogłaby kogoś zabić, nie bez powodu, owinąć śpiewem jak sztywną, wisielczą pętlą dławiącą wrażliwość szyi. Lubił stwierdzać przed sobą, że zna się dobrze na ludziach (?), że widzi przebłyski dobra w kącikach oczu rozmówców, w lustrach powierzchni spojrzeń; lubił myśleć, że szczerość jest skryta na mapie twarzy i mógł wyznaczyć jej współrzędne jak wnikliwy kartograf (w północnych łuskach tęczówek, w dolinie niewielkiej zmarszczki powstałej przy poszerzonym w spontanicznej odpowiedzi uśmiechu). Lubił przesadnie ufać swojej intuicji i trzymał się jej kurczowo, choćby miał tonąć i miałby przed sobą jęzor nadpsutej korozją brzytwy, drążącej ranę w wariackich, silnych objęciach dłoni. Lubił myśleć, że postąpiła bezinteresownie - bo postąpiła.
Lgnął do tej nagłej bliskości, lgnął do niej, tutaj-właśnie, w tej chwili, jak ćma do płomienia świecy mającej osmalić skrzydła. Przystanął, całkowicie poddając się impulsowi pocałunku, muśnięciu lądującemu zupełnie niespodziewanie i niedorzecznie na łukach różowych warg. Odpowiedział, poniekąd nieświadomie, mimowolnie i całym sobą, nie wiedząc, na ile sam c h c i a ł brać w tym udział a na ile ulegał własnej, naiwnej podatności na czar. Pozory mogły go zmylić - czy wszystko było pozorem? Czy wszystko stało się kłamstwem, czy było zaledwie grą w której spełniał nie mniej nie więcej rolę posłusznej marionetki?
- Żegnaj - ostało mu się na ustach, nagle suchych, ostygłych, choć nie był pewien czy jedno, równie proste stwierdzenie dotarło już do jej zmysłów. Wycisnął je z głębi krtani z obcym i niepodobnym do swojej butności trudem. Był zbyt daleko od siebie, kręciło mu się w głowie przez jeszcze kilka wydłużonych posępnie, palących samotnością minut.
Co się z nim działo?
Zbladł.
Co miało przed chwilą miejsce?
Spotkanie - jak oddech snu. Spotkanie tak niedorzeczne i tak prawdziwe zarazem. Odsunął się od szumiącej miarowo, spokojnie rzeki (marzył, aby podzielać jej błogie opanowanie), nareszcie rozsądnie przekonany, że powinien zawrócić.
Musiał odpocząć - przemyśleć wszystko uważnie, od początku do końca, przesypać ziarenka wspomnień.
Ørjan i Selja z tematu
Siedzą - nie ruszą się, nawet nie drgną.
W rodzinnym domu jedynym, najczęściej poruszanym odczuciem staje się gorzka duma, głowa uniesiona wysoko, zadarty dziarsko podbródek, spojrzenie błądzące ponad, wyżej i jeszcze wyżej do stromej grani ambicji, zupełnie jakby pragnęło teraz nagle zapomnieć, że grunt osadzony pod każdym, kolejno stawianym krokiem jest już od dawna zdradliwy, niepewny, zdolny runąć w najmniejszym, wątłym kaprysie chwili. Rovelstadowie są dumni, ich duma trzeszczy razem z wikliną głosek zaplecionych w całą, przydługą formę nazwiska, ich duma - jest językiem miłości, szorstkiej i dystroficznej, wiążącej się z bezustannym podejmowaniem prób przywrócenia dawnej, utraconej pozycji w społeczeństwie.
Co czuje właściwie teraz?
Pozory mętnieją w prawdzie, a prawda jest zbyt przejrzysta i nie są w stanie jej zdławić, pomimo aury i jawnej, wyznanej natury niksy, jest niemal przekonany, że nie byłaby w stanie wyrządzić mu większej krzywdy. Nie mogłaby kogoś zabić, nie bez powodu, owinąć śpiewem jak sztywną, wisielczą pętlą dławiącą wrażliwość szyi. Lubił stwierdzać przed sobą, że zna się dobrze na ludziach (?), że widzi przebłyski dobra w kącikach oczu rozmówców, w lustrach powierzchni spojrzeń; lubił myśleć, że szczerość jest skryta na mapie twarzy i mógł wyznaczyć jej współrzędne jak wnikliwy kartograf (w północnych łuskach tęczówek, w dolinie niewielkiej zmarszczki powstałej przy poszerzonym w spontanicznej odpowiedzi uśmiechu). Lubił przesadnie ufać swojej intuicji i trzymał się jej kurczowo, choćby miał tonąć i miałby przed sobą jęzor nadpsutej korozją brzytwy, drążącej ranę w wariackich, silnych objęciach dłoni. Lubił myśleć, że postąpiła bezinteresownie - bo postąpiła.
Lgnął do tej nagłej bliskości, lgnął do niej, tutaj-właśnie, w tej chwili, jak ćma do płomienia świecy mającej osmalić skrzydła. Przystanął, całkowicie poddając się impulsowi pocałunku, muśnięciu lądującemu zupełnie niespodziewanie i niedorzecznie na łukach różowych warg. Odpowiedział, poniekąd nieświadomie, mimowolnie i całym sobą, nie wiedząc, na ile sam c h c i a ł brać w tym udział a na ile ulegał własnej, naiwnej podatności na czar. Pozory mogły go zmylić - czy wszystko było pozorem? Czy wszystko stało się kłamstwem, czy było zaledwie grą w której spełniał nie mniej nie więcej rolę posłusznej marionetki?
- Żegnaj - ostało mu się na ustach, nagle suchych, ostygłych, choć nie był pewien czy jedno, równie proste stwierdzenie dotarło już do jej zmysłów. Wycisnął je z głębi krtani z obcym i niepodobnym do swojej butności trudem. Był zbyt daleko od siebie, kręciło mu się w głowie przez jeszcze kilka wydłużonych posępnie, palących samotnością minut.
Co się z nim działo?
Zbladł.
Co miało przed chwilą miejsce?
Spotkanie - jak oddech snu. Spotkanie tak niedorzeczne i tak prawdziwe zarazem. Odsunął się od szumiącej miarowo, spokojnie rzeki (marzył, aby podzielać jej błogie opanowanie), nareszcie rozsądnie przekonany, że powinien zawrócić.
Musiał odpocząć - przemyśleć wszystko uważnie, od początku do końca, przesypać ziarenka wspomnień.
Ørjan i Selja z tematu