Mr Barth in The Sahara (O. Wahlberg & M. Pakarinen, 1990)
2 posters
Bezimienny
Mr Barth in The Sahara (O. Wahlberg & M. Pakarinen, 1990) Nie 25 Sie - 23:50
Zagubienie w centrum Oslo pośród dziesiątek migoczących niczym strzelane na sali treningowej Kruczej Straży instancje, widoczne było w zdezorientowanym spojrzeniu Olafa, który czując w przełyku walące niczym młot serce, wyszukiwał iskrzącej się rudej głowy wybijającej się z tłumu niezrozumiałych śniących. Gorączka, jaka dopadała go w tej sekundzie była ledwie prowizoryczną, naturalną reakcją na narkotyczne rytmiczne dźwięki znacząco różne od klasycznych fortepianowych, które brzmiały jak dom. Znaleźli się tu chyba przypadkiem? A może Norny postanowiły zagrać im na nosie, wrzucając w wir odległej rzeczywistości, wyglądającej jakby nie pochodziła z tej planety. Nie pasowali przecież tutaj. Biel koszuli, która na kołnierzu nosiła pierwsze ślady zmęczenia, dziwnie jawiła się niebieskością pod wpływem niepojętej technologii wiązanek sztucznego światła. Nie przypominało ono ognia, lecz parzyło równie mocno, a może wcale nie? Może to wszystko było jedynie snem, dziwacznym koszmarem, z którego wyrwanie się nie było możliwe?
Na wszelki wypadek Wahlberg chwytając swój nadgarstek, uszczypnął się w niego, w porę uświadamiając sobie, że uczynił to już dziś czterokrotnie, a to dziwne zgrubienie przy kości promieniowej było tego efektem.
— Co to za czary? — wysapał wprost do ucha kobiety, licząc, że w tym hałasie może go usłyszeć. Tłum zbierał się w jednym miejscu rozochocony muzyką, albowiem ktoś tak nazywał te zasupłane szumy. — Nic nie rozumiem, nie chcę rozumieć… Chcę. Pokaż mi tego sens — odchylił się w końcu, z pierwiastkiem nadziei w oczach obserwując scenę, na której przystał mężczyzna grzebiący przy jakimś stole, który ewidentnie był gwiazdą tej estrady. Nie otwierał on ust, nie miał przy sobie żadnego instrumentu, a jednak w każdym momencie, w którym podnosił dłonie wyżej, zebrani wiwatowali, oddając się czemuś, co niewprawnemu etnografowi kojarzyć mogłoby się ze swoistym tańcem godowym. Kobiety całujące mężczyzn, mężczyźni oprószeni śniegiem norweskiej ziemi, żadnych dzieci w pobliżu jedynie młodość i bujność przybliżającej się z każdym uderzeniem nogą o parkiet otchłani. Uczony walców, nie potrafił tak tańczyć, lecz nie był tu sam.
Kochanica, femme fatale, równie młoda co on sam, której oddawał się ostatnimi dniami wspomagany złotymi trunkami alchemicznych zawadiaków, używkami nielegalnymi, lecz pięknymi, stała teraz obok, lecz dostrzeżenie jej twarzy pośród dziesiątek migoczących świateł nie było wykonalne. Czuć mógł zatem jedynie kości ramion, które muskał spojrzeniem, więcej nic.
— Kiedy myślałem o eksperymentalnym koncercie liczyłem na kogoś pokroju Into Korhonena, ale to jest znacznie ciekawsze — rozplątał w końcu język, tuż po tych słowach wprost do gardła wlewając czysty akvavit, jakim raczyć mogli się dzięki otwartemu barowi. Wymiana runicznych talarów na norweskie korony nie była trudna, ale ceny i wartości produktów były zagadką, choć i to dla dziedzica fortuny Oddmunda Wahlberga nie miało najmniejszego znaczenia, lekko podchodził do każdej monety, nieświadom, że są one efektem ciężkiej pracy, nie zaś przywileju, z jakim przyszło mu się rodzić. — Zostańmy tu, proszę — dłonią przejechał po kobiecych włosach, nie spodziewając się, że zechce wyjść, wszak czy emocja nie była najpiękniejszą ze wszystkich rozrywek?
Na wszelki wypadek Wahlberg chwytając swój nadgarstek, uszczypnął się w niego, w porę uświadamiając sobie, że uczynił to już dziś czterokrotnie, a to dziwne zgrubienie przy kości promieniowej było tego efektem.
— Co to za czary? — wysapał wprost do ucha kobiety, licząc, że w tym hałasie może go usłyszeć. Tłum zbierał się w jednym miejscu rozochocony muzyką, albowiem ktoś tak nazywał te zasupłane szumy. — Nic nie rozumiem, nie chcę rozumieć… Chcę. Pokaż mi tego sens — odchylił się w końcu, z pierwiastkiem nadziei w oczach obserwując scenę, na której przystał mężczyzna grzebiący przy jakimś stole, który ewidentnie był gwiazdą tej estrady. Nie otwierał on ust, nie miał przy sobie żadnego instrumentu, a jednak w każdym momencie, w którym podnosił dłonie wyżej, zebrani wiwatowali, oddając się czemuś, co niewprawnemu etnografowi kojarzyć mogłoby się ze swoistym tańcem godowym. Kobiety całujące mężczyzn, mężczyźni oprószeni śniegiem norweskiej ziemi, żadnych dzieci w pobliżu jedynie młodość i bujność przybliżającej się z każdym uderzeniem nogą o parkiet otchłani. Uczony walców, nie potrafił tak tańczyć, lecz nie był tu sam.
Kochanica, femme fatale, równie młoda co on sam, której oddawał się ostatnimi dniami wspomagany złotymi trunkami alchemicznych zawadiaków, używkami nielegalnymi, lecz pięknymi, stała teraz obok, lecz dostrzeżenie jej twarzy pośród dziesiątek migoczących świateł nie było wykonalne. Czuć mógł zatem jedynie kości ramion, które muskał spojrzeniem, więcej nic.
— Kiedy myślałem o eksperymentalnym koncercie liczyłem na kogoś pokroju Into Korhonena, ale to jest znacznie ciekawsze — rozplątał w końcu język, tuż po tych słowach wprost do gardła wlewając czysty akvavit, jakim raczyć mogli się dzięki otwartemu barowi. Wymiana runicznych talarów na norweskie korony nie była trudna, ale ceny i wartości produktów były zagadką, choć i to dla dziedzica fortuny Oddmunda Wahlberga nie miało najmniejszego znaczenia, lekko podchodził do każdej monety, nieświadom, że są one efektem ciężkiej pracy, nie zaś przywileju, z jakim przyszło mu się rodzić. — Zostańmy tu, proszę — dłonią przejechał po kobiecych włosach, nie spodziewając się, że zechce wyjść, wszak czy emocja nie była najpiękniejszą ze wszystkich rozrywek?
Nieznajomy
Re: Mr Barth in The Sahara (O. Wahlberg & M. Pakarinen, 1990) Nie 25 Sie - 23:50
Mira kochała życie. Uwielbiała czerpać z niego pełnymi garściami i nie przejmować się ograniczeniami. W końcu, czy one naprawdę istniały? Potrafiła się zanurzyć w świat śniących, od zawsze się nimi interesowała i poznawała ich świat pozbawiony magii. Była młoda i zachłannie pochłaniała nowości, udając, że nie zachwyca się wcale tym, co mogła zobaczyć.
Lubiła eksperymentować i cieszyć się chwilą. Nie musiała nawet się starać, by inni zwracali na nią uwagę. Prawdę mówiąc nie robiła nic szczególnego. Poza tym miała już przy sobie kogoś, komu poświęcała całą swoją uwagę.
Bystre, niebieskie oczy patrzyły na swojego towarzysza, któremu chciała pokazać to, co najwspanialsze w świecie pozbawionym magii – koncerty, które przyciągały tłumy. I nie trzeba było mieć daru jak oni, bowiem śniący potrafili sobie poradzić, ba, na scenie pojawiały się wielkie talenty, których pozazdrościć mogło im wielu galdrów. Gdy Olaf spojrzał na nią i przekazał kilka słów, Mira uśmiechnęła się.
- To jest magia, tylko innego rodzaju – odpowiedziała mu swoim melodyjnym głosem. - Ale tu nazywają to techniką – wątpiła, czy ktokolwiek ją słyszał. Nawet nie była pewna, czy jej kompan ją zrozumiał.
- To dość skomplikowane – dodała. - Wszystko można wyjaśnić, ale kiedy pozna się wszystkie szczegóły, te czary zaczynają tracić na wartości – uśmiechnęła się.
- Daj się temu porwać – zachęcała.
Mira potrafiła czerpać energię z takich miejsc. Czuła się niczym ryba w wodzie. Odkąd stała się dorosłą osobą, lubiła pojawiać się w pozamagicznym świecie. Uczyła się o nim od dziecka, a czym była starsza, tym większą przejawiała ciekawość. Ta zaś zmieniła się w pasję, a od pasji było coraz bliżej do stylu życia. Chciała zaistnieć w tym świecie w taki sposób, by nikt się nie zorientował, że jest od nich inna. Miała także swoją naturę, która pomagała, gdy tylko tego chciała.
Tłum pod sceną bawił się wyśmienicie. Ona także nie narzekała. Trzymała w ręku drinka, z którego upiła już znaczną część.
Zaśmiała się, gdy został przywołany znany muzyk, którego znał chyba każdy galdr.
- To zupełnie inna bajka. Spójrz, czy to nie wspaniałe, jak można zrobić coś dobrego, tak naprawdę niewiele się męcząc? - gdy po raz pierwszy była świadkiem możliwości zwykłych ludzi, była pod wrażeniem. Przyzwyczaiła się do koncertów z niespodziankami, wszak galdrowie urozmaicali swoje występy jak mogli najlepiej, ale technika, wspomniana wcześniej także zaskakiwała.
Może to nie była jej ulubiony rodzaj muzyki, ale z ciekawością głodnego wrażeń dziecka, obserwowała reakcję tłumu. Wyciągnęła wolną rękę do młodego mężczyzny, zachęcając go do wczucia się w muzykę, przy której ona już powoli zaczęła odpływać. Kołysała biodrami w rytm dźwięków i dała się porwać zmysłowej atmosferze. Dla niej dobra zabawa się dopiero zaczynała.
Lubiła eksperymentować i cieszyć się chwilą. Nie musiała nawet się starać, by inni zwracali na nią uwagę. Prawdę mówiąc nie robiła nic szczególnego. Poza tym miała już przy sobie kogoś, komu poświęcała całą swoją uwagę.
Bystre, niebieskie oczy patrzyły na swojego towarzysza, któremu chciała pokazać to, co najwspanialsze w świecie pozbawionym magii – koncerty, które przyciągały tłumy. I nie trzeba było mieć daru jak oni, bowiem śniący potrafili sobie poradzić, ba, na scenie pojawiały się wielkie talenty, których pozazdrościć mogło im wielu galdrów. Gdy Olaf spojrzał na nią i przekazał kilka słów, Mira uśmiechnęła się.
- To jest magia, tylko innego rodzaju – odpowiedziała mu swoim melodyjnym głosem. - Ale tu nazywają to techniką – wątpiła, czy ktokolwiek ją słyszał. Nawet nie była pewna, czy jej kompan ją zrozumiał.
- To dość skomplikowane – dodała. - Wszystko można wyjaśnić, ale kiedy pozna się wszystkie szczegóły, te czary zaczynają tracić na wartości – uśmiechnęła się.
- Daj się temu porwać – zachęcała.
Mira potrafiła czerpać energię z takich miejsc. Czuła się niczym ryba w wodzie. Odkąd stała się dorosłą osobą, lubiła pojawiać się w pozamagicznym świecie. Uczyła się o nim od dziecka, a czym była starsza, tym większą przejawiała ciekawość. Ta zaś zmieniła się w pasję, a od pasji było coraz bliżej do stylu życia. Chciała zaistnieć w tym świecie w taki sposób, by nikt się nie zorientował, że jest od nich inna. Miała także swoją naturę, która pomagała, gdy tylko tego chciała.
Tłum pod sceną bawił się wyśmienicie. Ona także nie narzekała. Trzymała w ręku drinka, z którego upiła już znaczną część.
Zaśmiała się, gdy został przywołany znany muzyk, którego znał chyba każdy galdr.
- To zupełnie inna bajka. Spójrz, czy to nie wspaniałe, jak można zrobić coś dobrego, tak naprawdę niewiele się męcząc? - gdy po raz pierwszy była świadkiem możliwości zwykłych ludzi, była pod wrażeniem. Przyzwyczaiła się do koncertów z niespodziankami, wszak galdrowie urozmaicali swoje występy jak mogli najlepiej, ale technika, wspomniana wcześniej także zaskakiwała.
Może to nie była jej ulubiony rodzaj muzyki, ale z ciekawością głodnego wrażeń dziecka, obserwowała reakcję tłumu. Wyciągnęła wolną rękę do młodego mężczyzny, zachęcając go do wczucia się w muzykę, przy której ona już powoli zaczęła odpływać. Kołysała biodrami w rytm dźwięków i dała się porwać zmysłowej atmosferze. Dla niej dobra zabawa się dopiero zaczynała.
Bezimienny
Re: Mr Barth in The Sahara (O. Wahlberg & M. Pakarinen, 1990) Nie 25 Sie - 23:50
Nazwanie tej sztuki magią zdawało się na pierwszy rzut oka nieco na wyrost, ale im dłużej Olaf spoglądał na kruszące się i łączące ponownie w nierozbijaną jedność światła o tysiącu barw, tym bardziej mógł oderwać obolałego od tego widoku wzroku. Samo to, pozbawione słów i dziwnie matematycznych brzmień, rubaszne nad wyraz, przypominające pokrzywę trującą lekkie od narkotyków ciało, dostarczało dostateczną rozrywkę i przygodę, by zamknąć się w murach starej sali koncertowej na poczet rozpalającej wenę nowości.
— Niewiedza jest przekleństwem i zbawieniem od złego. Nie chcę wiedzieć, chcę potrafić — zdawał mu się, jakby szeptał tylko do niej, choć mówił wyraźnie i głośno, a oczy zalewały się pragnieniem ekstazy. Nauczenie się tej sztuki w jego opinii graniczyło z cudem, ale miał po swojej stronie znacznie potężniejszego sojusznika, magię zawartą w krwiobiegu. Sztuka wyjątkowo modernistyczna i nowoczesna, albowiem za taką miał ten pokaz, nie leżała w typowym dla Wahlberga kręgu zainteresowań, sam przecież znacznie bezpieczniej czuł się pomiędzy impresjonistyczną klasyką i nierażącymi oczu barwami. Muzyka, która grała w jego sercu, winna być słuchana w filharmoniach. Jednak talent, którym się odznaczał był ściśle powiązany z zabawą, gdyż za cel przyjął sobie zostać wodzirejem rozkoszy dla całego boskiego Midgardu. Wiele nauki czekało mężczyznę, który dziś oddawał się jedynie własnej przyjemności, otoczony obcymi i nią. Rudowłosa piękność cierpliwie tłumacząca mu zależności i miejsce, w którym się znaleźli, zdawała się zorientowana w śniącym świecie bardziej niż inni.
— A skąd to wszystko wiesz? Czyżbyś posiadła tajemną wiedzę śniących? — spytał w końcu z uśmiechem, mrużąc oczy w zdumieniu. Krótkie i intensywne romanse nie sprzyjają rozmowom o przeszłości i przyszłości. Była jeszcze młoda, obydwoje byli młodzi.
Obserwowanie człowieka, który na scenie nie robił wiele, jak zdawać by się mogło osobie niemającej bladego pojęcia na temat jego pracy, wydawało się wręcz komiczne. Artysta nie trzymał w dłoni pędzla ni smyczka, a jego publiczność nie przyszła tu, aby patrzeć, a jedynie, aby czuć. Kołatanie serca zgrywające się z rytmem uderzeń basu doprowadzało do drżenia całego organizmu, rozchwytanego przez wszechobecną aurę.
— Zatrważające wręcz... — odparł, wpatrzony w gwiazdę wieczora. — A ci wszyscy ludzie wydają się pogrążeni w narkotycznym śnie. Czy to ja jestem w sennej marze i nie widzę rzeczywistości? — włosy odgarnął w tył, półdługie miały tendencje do plątania się po czole i skosach policzków, co w tym jednym momencie zdawało się wyjątkowo Olafowi przeszkadzać. Jednak gdy gładka damska dłoń poszybowała w jego stronę, tak złapał ją bez oporów, całą swą uwagę przenosząc w kobiece biodra, jakby w falach tego tańca odnajdywał sens wydarzenia. Może i nie była tu artystką, ale była tu sztuką. Nie potrafił tak tańczyć i chyba nie musiał, ostrożnie, dopiero badając nierówny grunt, sam zaczął poruszać się w lewo i prawo, dłonią sunąc po przedramieniu kobiety, nim w końcu rozbudzony w kołysaniu drugą dłonią odgarnął włosy z jej ucha. — A co jeśli nieoczekiwanie przyjdzie świt? — pytanie, choć zapewne bezsensowne, dla Wahlberga stanowiło podstawę trosk.
— Niewiedza jest przekleństwem i zbawieniem od złego. Nie chcę wiedzieć, chcę potrafić — zdawał mu się, jakby szeptał tylko do niej, choć mówił wyraźnie i głośno, a oczy zalewały się pragnieniem ekstazy. Nauczenie się tej sztuki w jego opinii graniczyło z cudem, ale miał po swojej stronie znacznie potężniejszego sojusznika, magię zawartą w krwiobiegu. Sztuka wyjątkowo modernistyczna i nowoczesna, albowiem za taką miał ten pokaz, nie leżała w typowym dla Wahlberga kręgu zainteresowań, sam przecież znacznie bezpieczniej czuł się pomiędzy impresjonistyczną klasyką i nierażącymi oczu barwami. Muzyka, która grała w jego sercu, winna być słuchana w filharmoniach. Jednak talent, którym się odznaczał był ściśle powiązany z zabawą, gdyż za cel przyjął sobie zostać wodzirejem rozkoszy dla całego boskiego Midgardu. Wiele nauki czekało mężczyznę, który dziś oddawał się jedynie własnej przyjemności, otoczony obcymi i nią. Rudowłosa piękność cierpliwie tłumacząca mu zależności i miejsce, w którym się znaleźli, zdawała się zorientowana w śniącym świecie bardziej niż inni.
— A skąd to wszystko wiesz? Czyżbyś posiadła tajemną wiedzę śniących? — spytał w końcu z uśmiechem, mrużąc oczy w zdumieniu. Krótkie i intensywne romanse nie sprzyjają rozmowom o przeszłości i przyszłości. Była jeszcze młoda, obydwoje byli młodzi.
Obserwowanie człowieka, który na scenie nie robił wiele, jak zdawać by się mogło osobie niemającej bladego pojęcia na temat jego pracy, wydawało się wręcz komiczne. Artysta nie trzymał w dłoni pędzla ni smyczka, a jego publiczność nie przyszła tu, aby patrzeć, a jedynie, aby czuć. Kołatanie serca zgrywające się z rytmem uderzeń basu doprowadzało do drżenia całego organizmu, rozchwytanego przez wszechobecną aurę.
— Zatrważające wręcz... — odparł, wpatrzony w gwiazdę wieczora. — A ci wszyscy ludzie wydają się pogrążeni w narkotycznym śnie. Czy to ja jestem w sennej marze i nie widzę rzeczywistości? — włosy odgarnął w tył, półdługie miały tendencje do plątania się po czole i skosach policzków, co w tym jednym momencie zdawało się wyjątkowo Olafowi przeszkadzać. Jednak gdy gładka damska dłoń poszybowała w jego stronę, tak złapał ją bez oporów, całą swą uwagę przenosząc w kobiece biodra, jakby w falach tego tańca odnajdywał sens wydarzenia. Może i nie była tu artystką, ale była tu sztuką. Nie potrafił tak tańczyć i chyba nie musiał, ostrożnie, dopiero badając nierówny grunt, sam zaczął poruszać się w lewo i prawo, dłonią sunąc po przedramieniu kobiety, nim w końcu rozbudzony w kołysaniu drugą dłonią odgarnął włosy z jej ucha. — A co jeśli nieoczekiwanie przyjdzie świt? — pytanie, choć zapewne bezsensowne, dla Wahlberga stanowiło podstawę trosk.
Nieznajomy
Re: Mr Barth in The Sahara (O. Wahlberg & M. Pakarinen, 1990) Nie 25 Sie - 23:50
Mira uwielbiała takie wypady. Nie gardziła żadną muzyką, wszędzie mogła się dopasować. Świat śniących jest dla niej źródłem natchnienia, pasją, którą od dawna rozwijała i chciała poznać jak najwięcej, chłonąć wiedzę niczym gąbka wodę.
- Czasem najwspanialsze jest to, czego nie rozumiemy do końca – powiedziała zamyślona.
- Nie można mieć wszystkiego, chociaż warto podjąć się tej drogi – Pakarinen była ambitna i chciała zaistnieć w świecie muzyki. Pragnęła występować przed każdym – galdrem czy śniącym. Szalone marzenie, ale z jej pasją poznawania świata tych drugich, można było liczyć na wiele.
Nie bała się przekraczać grani, które kiedyś sobie wyznaczyła. Patrzyła z ufnością w przyszłość i wyciągała dłoń do tego, co było przed nią.
Zapytana, uśmiechnęła się promiennie.
- Widzisz, to jedna z moich pasji. Ten świat, te wynalazki i życie bez tego, co mają tacy jak my – wyjaśniła. - Z tym wiążę swoje plany na przyszłość – wiedział o jej muzycznej pasji i zespole, który dopiero zaczął wychodzić na sceny magicznego świata. Czekało ich mnóstwo pracy i nauki, by przebić się dalej. Ale ona wiedziała, co chce osiągnąć. Nie, nie – to nie pazerność, to po prostu ogromne pragnienie serca i chęć dzielenia się tym, co kochała najbardziej.
- Po części tak jest – podjęła kolejną myśl swojego towarzysza. - Nie potrzeba magii, by uśpić ich czujność – zauważyła. Sama nie siedziała tak głęboko w tego rodzaju muzyce, by dać się porwać i pociągnąć w dół, gdzie umysł już nie do końca pracował jak powinien. Był uśpiony, pozostawał tylko ten trans. Mirę fascynowało to wszystko, lecz nie dawała się ponieść w pełni. Pozostawała czujna i skupiona. Bardziej przejmowała się obecnością Olafa, niż tym, co działo się obok. Mieli swój rytm, jak to młodzi ludzie, którzy łatwo fascynowali się wszystkim.
- Świt przyjdzie, ale nas już tu nie będzie – powiedziała, patrząc mu w oczy. - Jest jeszcze wiele do zobaczenia, usłyszenia, poznania… - uśmiechnęła się. - Daj się skusić na dalszą przygodę – poprosiła.
Mira nie potrzebowała wiele, by dobrze się bawić. Najważniejsze było z tego wszystkiego towarzystwo, a teraz nie mogła na nie narzekać. Dobrze się czuła przy Olafie, chociaż ich relacja była po prostu zabawą, odetchnięciem od poważnych spraw i poznawaniem świata. Pasował im taki układ. Nikt nie zakładał, że to będzie coś poważnego i dobrze. Mieli swoje życie, a oni razem byli wyłącznie epizodem w wielkiej sztuce zwanej życiem.
- Czasem najwspanialsze jest to, czego nie rozumiemy do końca – powiedziała zamyślona.
- Nie można mieć wszystkiego, chociaż warto podjąć się tej drogi – Pakarinen była ambitna i chciała zaistnieć w świecie muzyki. Pragnęła występować przed każdym – galdrem czy śniącym. Szalone marzenie, ale z jej pasją poznawania świata tych drugich, można było liczyć na wiele.
Nie bała się przekraczać grani, które kiedyś sobie wyznaczyła. Patrzyła z ufnością w przyszłość i wyciągała dłoń do tego, co było przed nią.
Zapytana, uśmiechnęła się promiennie.
- Widzisz, to jedna z moich pasji. Ten świat, te wynalazki i życie bez tego, co mają tacy jak my – wyjaśniła. - Z tym wiążę swoje plany na przyszłość – wiedział o jej muzycznej pasji i zespole, który dopiero zaczął wychodzić na sceny magicznego świata. Czekało ich mnóstwo pracy i nauki, by przebić się dalej. Ale ona wiedziała, co chce osiągnąć. Nie, nie – to nie pazerność, to po prostu ogromne pragnienie serca i chęć dzielenia się tym, co kochała najbardziej.
- Po części tak jest – podjęła kolejną myśl swojego towarzysza. - Nie potrzeba magii, by uśpić ich czujność – zauważyła. Sama nie siedziała tak głęboko w tego rodzaju muzyce, by dać się porwać i pociągnąć w dół, gdzie umysł już nie do końca pracował jak powinien. Był uśpiony, pozostawał tylko ten trans. Mirę fascynowało to wszystko, lecz nie dawała się ponieść w pełni. Pozostawała czujna i skupiona. Bardziej przejmowała się obecnością Olafa, niż tym, co działo się obok. Mieli swój rytm, jak to młodzi ludzie, którzy łatwo fascynowali się wszystkim.
- Świt przyjdzie, ale nas już tu nie będzie – powiedziała, patrząc mu w oczy. - Jest jeszcze wiele do zobaczenia, usłyszenia, poznania… - uśmiechnęła się. - Daj się skusić na dalszą przygodę – poprosiła.
Mira nie potrzebowała wiele, by dobrze się bawić. Najważniejsze było z tego wszystkiego towarzystwo, a teraz nie mogła na nie narzekać. Dobrze się czuła przy Olafie, chociaż ich relacja była po prostu zabawą, odetchnięciem od poważnych spraw i poznawaniem świata. Pasował im taki układ. Nikt nie zakładał, że to będzie coś poważnego i dobrze. Mieli swoje życie, a oni razem byli wyłącznie epizodem w wielkiej sztuce zwanej życiem.
Bezimienny
Re: Mr Barth in The Sahara (O. Wahlberg & M. Pakarinen, 1990) Nie 25 Sie - 23:51
Jakże myliła się ta kobieta, której włosy płonęły w kolorze październikowych czerwonych liści klonu. Można było dostać w swe ręce wszystko i właśnie to zamierzał uczynić Olaf, wytyczając samemu sobie wyboistą ścieżkę prowadzącą wprost do niewymyślonego sukcesu.
— Kto tak twierdzi? — odparł, unosząc wyżej brwi w zaskoczeniu, jakby nie rozumiał wypowiedzianego przez nią zdania. — Są ci, którzy posiadają wszystko i ci, którzy są zbyt słabi, aby po to sięgnąć. Ambicja to jedynie pierwszy stopień, determinacja przykrywa wszystko inne — a ruchomy i wyginający się pod ciężarem kłamstw kręgosłup moralny, potrafił prowadzić do nieposkromionego sukcesu ścieżką niemalże cuchnącą, prowadzącą po grząskim gruncie i trupach. nie musiał rozumieć każdego aspektu tego świata, wyobrażając sobie, że przeznaczony jest do wyższego celu, lecz potrzebował pomiędzy palcami, wraz z piaskiem duńskiej plaży i wiatrem norweskich fiordów, posiadać wciąż więcej, umieć wszystko to, co przydatne mu będzie, by nikt już nie stanął mu na drodze do wiecznej chwały.
— W jaki sposób? Kariera w komisji? Przeprowadzka do ich świata? — dopytał, stopniowo przybliżając się do kobiety, gdy elektroniczna muzyka dzieliła salę na tych, którzy jej słuchali i tych, którzy ją słyszeli. Był liberalny, stosunkowo przynajmniej. Obecność śniących nie stanowiła problemu, nie traktował ich gorzej niż pozostałych, ot jedynie jak ludzi, którym bogowie poskąpili talentów magicznych. Świat bez tego prawa był dziwny i niezrozumiały jakby wcale nie prostszy. Jak malarze radzili sobie bez żywych obrazów, jak muzycy stroili instrumenty? Wszelkie pytania, choć nigdy nie wypowiedziane, ciekawiły go jedynie bardziej, im mocniej zbliżał się do nich, a dzisiejsza kochanka, zdawała się posiadać klucz do zasianych wątpliwości.
— Tak więc to nie ja śnię, a oni. A ty? — rozejrzał się spokojnie po okolicy, dostrzegając iskry ekstazy czające się w oczach zebranych, jakby mistyczny chłód zalewał ich spocone od wysiłku czoła. Rozstąpić mogłoby morze, a Wahlberg nie dostrzegłby tego, pogrążony w krótkiej fascynacji performancem, który ukazywał się tuż przed nim, z kobietą-ogniem widniejącą tuż obok, której słodkie zapachy wciąż mamiły jego głowę. Wystarczyło krótkie spojrzenie, spokojny uśmiech i prośba wypowiedziana rozpajającym go głosem, aby stracił koncentrację na tym, co obok, a skupił jedynie na niej, jakby to nie śniący wokół, a ona sama roztoczyła najpiękniejszy z czarów.
— Twoje życzenie to mój obowiązek — wyszeptał, nachylając się do kobiecego ucha, aby zaraz potem musnąć je ustami, by na jej karku dostrzec dreszcz. Dziś jedynie zabawa miała ich pochłonąć i on tej zabawie pragnął się dziś oddać. — Czego pragniesz, słodka pani? Co mogę ci ofiarować? — i w tym momencie oddać mógł się największej niespodziance, choćby miażdżącej jego kości.
— Kto tak twierdzi? — odparł, unosząc wyżej brwi w zaskoczeniu, jakby nie rozumiał wypowiedzianego przez nią zdania. — Są ci, którzy posiadają wszystko i ci, którzy są zbyt słabi, aby po to sięgnąć. Ambicja to jedynie pierwszy stopień, determinacja przykrywa wszystko inne — a ruchomy i wyginający się pod ciężarem kłamstw kręgosłup moralny, potrafił prowadzić do nieposkromionego sukcesu ścieżką niemalże cuchnącą, prowadzącą po grząskim gruncie i trupach. nie musiał rozumieć każdego aspektu tego świata, wyobrażając sobie, że przeznaczony jest do wyższego celu, lecz potrzebował pomiędzy palcami, wraz z piaskiem duńskiej plaży i wiatrem norweskich fiordów, posiadać wciąż więcej, umieć wszystko to, co przydatne mu będzie, by nikt już nie stanął mu na drodze do wiecznej chwały.
— W jaki sposób? Kariera w komisji? Przeprowadzka do ich świata? — dopytał, stopniowo przybliżając się do kobiety, gdy elektroniczna muzyka dzieliła salę na tych, którzy jej słuchali i tych, którzy ją słyszeli. Był liberalny, stosunkowo przynajmniej. Obecność śniących nie stanowiła problemu, nie traktował ich gorzej niż pozostałych, ot jedynie jak ludzi, którym bogowie poskąpili talentów magicznych. Świat bez tego prawa był dziwny i niezrozumiały jakby wcale nie prostszy. Jak malarze radzili sobie bez żywych obrazów, jak muzycy stroili instrumenty? Wszelkie pytania, choć nigdy nie wypowiedziane, ciekawiły go jedynie bardziej, im mocniej zbliżał się do nich, a dzisiejsza kochanka, zdawała się posiadać klucz do zasianych wątpliwości.
— Tak więc to nie ja śnię, a oni. A ty? — rozejrzał się spokojnie po okolicy, dostrzegając iskry ekstazy czające się w oczach zebranych, jakby mistyczny chłód zalewał ich spocone od wysiłku czoła. Rozstąpić mogłoby morze, a Wahlberg nie dostrzegłby tego, pogrążony w krótkiej fascynacji performancem, który ukazywał się tuż przed nim, z kobietą-ogniem widniejącą tuż obok, której słodkie zapachy wciąż mamiły jego głowę. Wystarczyło krótkie spojrzenie, spokojny uśmiech i prośba wypowiedziana rozpajającym go głosem, aby stracił koncentrację na tym, co obok, a skupił jedynie na niej, jakby to nie śniący wokół, a ona sama roztoczyła najpiękniejszy z czarów.
— Twoje życzenie to mój obowiązek — wyszeptał, nachylając się do kobiecego ucha, aby zaraz potem musnąć je ustami, by na jej karku dostrzec dreszcz. Dziś jedynie zabawa miała ich pochłonąć i on tej zabawie pragnął się dziś oddać. — Czego pragniesz, słodka pani? Co mogę ci ofiarować? — i w tym momencie oddać mógł się największej niespodziance, choćby miażdżącej jego kości.
Nieznajomy
Re: Mr Barth in The Sahara (O. Wahlberg & M. Pakarinen, 1990) Nie 25 Sie - 23:51
Mira nie chciała mieć wszystkiego, ale była uparta i ambitna, więc było pewne, że dopnie swojego celu. Już ku temu zmierzała. Była młoda i miała marzenia, które chciała spełnić. Nawet jeśli do szczęścia niewiele jej było trzeba, to lubiła myśleć o sobie, jako o osobie znanej, podziwianej i bawiącej w różnych częściach świata. Pragnęła dotrzeć do jak największej ilości osób, tak jak jej krewne, które magiczna Europa znała dość dobrze.
- Chciałabym się spotkać z tobą w podobnych okolicznościach za dziesięć lat. Wtedy będziemy mogli powiedzieć sobie o sukcesach, planach na dalsze lata i kto wie, może uczcić jakoś sukces? - uśmiechnęła się. Chciała, by ich znajomość przetrwała próbę czasu. Nie musieli być blisko, ważne, by utrzymywali kontakt. Póki co byli młodzi i świat należał do nich. Mogli się bawić, uczyć czegoś nowego i żyć każdym dniem. Jak teraz.
Pakarinen miała swoje cele, które łączyły się ze światem śniących, stąd jej odpowiedź, która wiele zdradzała.
- Zamierzam nauczyć się wszystkiego, co powinnam wiedzieć o śniących, by móc się wtopić w ich społeczność. To, co robią bez magii jest fascynujące, a ich umysły są niezwykle otwarte. Jeśli będę musiała mieszkać wśród nich, zrobię to. Póki co zostanę w Midgardzie. Muszę jeszcze wiele rzeczy poznać – wyjaśniła. - I mam jeszcze jeden cel. Chcę występować nie tylko w magicznej części Skandynawii. Pragnę śpiewać dla wszystkich, wtopić się w dwa światy, nasz i śniących – owszem, do tego chciała dążyć. Jeśli tylko się postara, uda jej się to. Pochodziła przecież z rodziny wielkich talentów i ambitnych umysłów. Jeśli właściwie pokieruje swoimi przyjaciółmi, przebiją się ze swoją muzyką.
- Jeśli chcesz śnić, możemy tu trwać, chodźmy dalej – wyciągnęła ku niemu swoją drobną dłoń.
- Zobaczmy, co jeszcze na nas tu czeka – kusiła, drżąca od jego gestów. Ona także chciała się bawić, musiała z tego korzystać, póki mieli czas dla siebie. Później mieli wspominać wspólne chwile.
Pociągnęła Olafa za sobą, mijając grupki ludzi, którzy wciąż trwali w półśnie.
- Nadejdzie czas, gdy ja będę rzucać na kolana takich ludzi – powiedziała do Olafa, gdy znajdowali się nieco dalej od sceny. Zaczęła się rozglądać wkoło, szukając jakiegoś miejsca dla siebie, gdzie mogliby skorzystać z chwili dla siebie. Mogli patrzeć z dystansu na to, co się działo podczas występu. Przechodzący obok mężczyźni patrzyli na ognistowłosą, lecz ta widziała jedynie Olafa. Wiedziała, że przyciąga wzrok i uwagę, taki już był jej urok. Mimo, iż lubiła swobodę i zabawę, nie zdradzała tego, z kim akurat była. Właśnie dlatego nie puszczała ręki mężczyzny.
- Mam nadzieję, że nie wyrzucisz mnie ze swoich myśli – przylgnęła do swojego towarzysza. Jej błękitne oczy śledziły uważnie wyraz jego twarzy. Objęła go i dodała:
- Ludzie przychodzą i odchodzą, ale nie chcę, byś o mnie zapomniał – czas rządził się własnymi prawami. Zmieniało się życie, partnerzy, cele, ale niektórzy wciąż utrzymywali kontakty.
- Obiecasz mi to? - zapytała.
- Chciałabym się spotkać z tobą w podobnych okolicznościach za dziesięć lat. Wtedy będziemy mogli powiedzieć sobie o sukcesach, planach na dalsze lata i kto wie, może uczcić jakoś sukces? - uśmiechnęła się. Chciała, by ich znajomość przetrwała próbę czasu. Nie musieli być blisko, ważne, by utrzymywali kontakt. Póki co byli młodzi i świat należał do nich. Mogli się bawić, uczyć czegoś nowego i żyć każdym dniem. Jak teraz.
Pakarinen miała swoje cele, które łączyły się ze światem śniących, stąd jej odpowiedź, która wiele zdradzała.
- Zamierzam nauczyć się wszystkiego, co powinnam wiedzieć o śniących, by móc się wtopić w ich społeczność. To, co robią bez magii jest fascynujące, a ich umysły są niezwykle otwarte. Jeśli będę musiała mieszkać wśród nich, zrobię to. Póki co zostanę w Midgardzie. Muszę jeszcze wiele rzeczy poznać – wyjaśniła. - I mam jeszcze jeden cel. Chcę występować nie tylko w magicznej części Skandynawii. Pragnę śpiewać dla wszystkich, wtopić się w dwa światy, nasz i śniących – owszem, do tego chciała dążyć. Jeśli tylko się postara, uda jej się to. Pochodziła przecież z rodziny wielkich talentów i ambitnych umysłów. Jeśli właściwie pokieruje swoimi przyjaciółmi, przebiją się ze swoją muzyką.
- Jeśli chcesz śnić, możemy tu trwać, chodźmy dalej – wyciągnęła ku niemu swoją drobną dłoń.
- Zobaczmy, co jeszcze na nas tu czeka – kusiła, drżąca od jego gestów. Ona także chciała się bawić, musiała z tego korzystać, póki mieli czas dla siebie. Później mieli wspominać wspólne chwile.
Pociągnęła Olafa za sobą, mijając grupki ludzi, którzy wciąż trwali w półśnie.
- Nadejdzie czas, gdy ja będę rzucać na kolana takich ludzi – powiedziała do Olafa, gdy znajdowali się nieco dalej od sceny. Zaczęła się rozglądać wkoło, szukając jakiegoś miejsca dla siebie, gdzie mogliby skorzystać z chwili dla siebie. Mogli patrzeć z dystansu na to, co się działo podczas występu. Przechodzący obok mężczyźni patrzyli na ognistowłosą, lecz ta widziała jedynie Olafa. Wiedziała, że przyciąga wzrok i uwagę, taki już był jej urok. Mimo, iż lubiła swobodę i zabawę, nie zdradzała tego, z kim akurat była. Właśnie dlatego nie puszczała ręki mężczyzny.
- Mam nadzieję, że nie wyrzucisz mnie ze swoich myśli – przylgnęła do swojego towarzysza. Jej błękitne oczy śledziły uważnie wyraz jego twarzy. Objęła go i dodała:
- Ludzie przychodzą i odchodzą, ale nie chcę, byś o mnie zapomniał – czas rządził się własnymi prawami. Zmieniało się życie, partnerzy, cele, ale niektórzy wciąż utrzymywali kontakty.
- Obiecasz mi to? - zapytała.
Bezimienny
Re: Mr Barth in The Sahara (O. Wahlberg & M. Pakarinen, 1990) Nie 25 Sie - 23:51
Uśmiechnął się zdawkowo, choć przyjaźnie, pozwalając szelmowskim rysom twarzy na rozpogodzenie, gdy narkotyczny stan niemalże rozpalał czeluści wnętrz organizmu. Czy to miód na języku, czy słodycz spełnionej przyszłości, której Wahlberg pewien był bardziej niżeli swojej śmierci? Tego i smakosz nie rozpoznałby tak prosto, godząc się z własną porażką.
— Wznieść kieliszek szampana za powodzenie, czy rozważyć celebrację niemalże królewską? — zapytał jeszcze, zgadzając się niemo na wypowiedzianą prośbę. Choć swoje życie miał pod kontrolą, przynajmniej prowizoryczną, sam zakładał, że żadna przeszkoda nie będzie na tyle duża, aby stanąć mu na drodze ku własnej chwały, ku którą potędze wyznaczył sobie w obmyślonej rozpustnej niszy. Widział doskonale, że i za dziesięć i za sto lat żyć będzie jak we śnie na miękkim łożu o jedwabnej pościeli, otoczony dziełami sztuki, kobietami, winem i brakiem skrupułów. Zapisze się głoskami w historii tego świata, jako ten, który stworzył istny raj. Jednocześnie, pomimo rozbudowania planów, termin podany przez kobietę zdawał się nadto odległy, aby w ogóle rozważać go w kontekście prawdziwego. Uporczywe poczucie, które widniało gdzieś z tyłu głowy, że bolączką któregoś dnia wykończy jego organizm, nie dawało spokoju. Do tej pory jednak zamierzał rozstawiać w swoim życiu ludzi tak, aby zawsze móc posiłkować się nimi.
Miry słuchał z przejęciem, oddając się dalej dziwnemu poczuciu wibracji w głowie, które nasilały się wraz z kolejnymi uderzeniami tych potężnych skrzyń w kolorze smoły, które dygotały pod wpływem muzyki. Mrużył oczy, otwierał uszy, na centymetry już zbliżając się do kobiety z zamiarem kradzieży jej duszy w postaci pocałunku. Ten, gdy tylko skończyła mówić o śpiewie, o tym, jak stanie się wielka w świecie nie tylko widzących, ale i śniących, zostawił na jej miękkich ustach, barwą przypominających skórkę dojrzałych brzoskwiń. Podobne były zresztą w smaku.
— Wszystkie olbrzymy z Utgard i karły z Svartalfheim uklękną twoim głosem, wszyscy Wanowie i Alfy zachwycą się, sam Odyn będzie słuchał rozkosznych pieśni, aż obudzi zazdrość Frigg. Lecz choćby twe brzmienie miało sprowadzić na nas nieszczęście, tak będę pierwszym, który wzniesie wzrok w górę, by doświadczyć cię całej — deklamował na myśl o słodkiej i rzadkiej barwie, jaką roztaczała, gdy tylko otwierała usta, wydobywając z siebie śpiew. Dłonią gładził jej kark, zaczepiając jeszcze palcami o płomienne włosy, jakby te pochodziły z samego Muspelheim.
— Jak śmiałbym? — odpowiedział niemalże instynktownie, pozwalając sobie, by z czubka głowy wchłonąć jej zapach, by niespokojnymi palcami poczuć miękkość skóry, tak drżącej, jak cała ta sala.
Kłamał. Zapamiętać mógłby jej osiągnięcia, to co będzie mogła mu dać, to kim stanie się w przyszłości, lecz nie ją samą. Może tamtą noc, gdy obydwoje siedzieli na szczycie parapetu midgardzkiej kamienicy, wymieniając się jedną szklanką wina, bo ta druga stłukła się w pieszczocie i zleciała piętra w dół. Będzie znał aromat jej ciepła, gładkość piersi pod dłonią, wszędzie rozpozna tańczące żarzące fale, ale nie ją. Miał jedyną zasadę, resztę mógł łamać, jak tylko było mu wygodnie. Nie obiecywał tego, czego nie mógł spełnić. Nie wprost, w każdym razie.
— Przysięgam ci, mój ogniu, że ten obraz już zawsze ze mną będzie — zmierzył kobietę napajającym się jej sylwetką spojrzeniem, zaraz jednak powracając wprost do oczu. — Że choćby i nasze drogi się rozeszły, tak wystarczy mi wtedy raz przymknąć oczy i ta chwila wróci — a wraz z nią ten pocałunek, który ponownie składał na jej ustach, zaznaczając, że dziś żaden z tych śniących nie może choćby o niej marzyć.
— Wznieść kieliszek szampana za powodzenie, czy rozważyć celebrację niemalże królewską? — zapytał jeszcze, zgadzając się niemo na wypowiedzianą prośbę. Choć swoje życie miał pod kontrolą, przynajmniej prowizoryczną, sam zakładał, że żadna przeszkoda nie będzie na tyle duża, aby stanąć mu na drodze ku własnej chwały, ku którą potędze wyznaczył sobie w obmyślonej rozpustnej niszy. Widział doskonale, że i za dziesięć i za sto lat żyć będzie jak we śnie na miękkim łożu o jedwabnej pościeli, otoczony dziełami sztuki, kobietami, winem i brakiem skrupułów. Zapisze się głoskami w historii tego świata, jako ten, który stworzył istny raj. Jednocześnie, pomimo rozbudowania planów, termin podany przez kobietę zdawał się nadto odległy, aby w ogóle rozważać go w kontekście prawdziwego. Uporczywe poczucie, które widniało gdzieś z tyłu głowy, że bolączką któregoś dnia wykończy jego organizm, nie dawało spokoju. Do tej pory jednak zamierzał rozstawiać w swoim życiu ludzi tak, aby zawsze móc posiłkować się nimi.
Miry słuchał z przejęciem, oddając się dalej dziwnemu poczuciu wibracji w głowie, które nasilały się wraz z kolejnymi uderzeniami tych potężnych skrzyń w kolorze smoły, które dygotały pod wpływem muzyki. Mrużył oczy, otwierał uszy, na centymetry już zbliżając się do kobiety z zamiarem kradzieży jej duszy w postaci pocałunku. Ten, gdy tylko skończyła mówić o śpiewie, o tym, jak stanie się wielka w świecie nie tylko widzących, ale i śniących, zostawił na jej miękkich ustach, barwą przypominających skórkę dojrzałych brzoskwiń. Podobne były zresztą w smaku.
— Wszystkie olbrzymy z Utgard i karły z Svartalfheim uklękną twoim głosem, wszyscy Wanowie i Alfy zachwycą się, sam Odyn będzie słuchał rozkosznych pieśni, aż obudzi zazdrość Frigg. Lecz choćby twe brzmienie miało sprowadzić na nas nieszczęście, tak będę pierwszym, który wzniesie wzrok w górę, by doświadczyć cię całej — deklamował na myśl o słodkiej i rzadkiej barwie, jaką roztaczała, gdy tylko otwierała usta, wydobywając z siebie śpiew. Dłonią gładził jej kark, zaczepiając jeszcze palcami o płomienne włosy, jakby te pochodziły z samego Muspelheim.
— Jak śmiałbym? — odpowiedział niemalże instynktownie, pozwalając sobie, by z czubka głowy wchłonąć jej zapach, by niespokojnymi palcami poczuć miękkość skóry, tak drżącej, jak cała ta sala.
Kłamał. Zapamiętać mógłby jej osiągnięcia, to co będzie mogła mu dać, to kim stanie się w przyszłości, lecz nie ją samą. Może tamtą noc, gdy obydwoje siedzieli na szczycie parapetu midgardzkiej kamienicy, wymieniając się jedną szklanką wina, bo ta druga stłukła się w pieszczocie i zleciała piętra w dół. Będzie znał aromat jej ciepła, gładkość piersi pod dłonią, wszędzie rozpozna tańczące żarzące fale, ale nie ją. Miał jedyną zasadę, resztę mógł łamać, jak tylko było mu wygodnie. Nie obiecywał tego, czego nie mógł spełnić. Nie wprost, w każdym razie.
— Przysięgam ci, mój ogniu, że ten obraz już zawsze ze mną będzie — zmierzył kobietę napajającym się jej sylwetką spojrzeniem, zaraz jednak powracając wprost do oczu. — Że choćby i nasze drogi się rozeszły, tak wystarczy mi wtedy raz przymknąć oczy i ta chwila wróci — a wraz z nią ten pocałunek, który ponownie składał na jej ustach, zaznaczając, że dziś żaden z tych śniących nie może choćby o niej marzyć.
Nieznajomy
Re: Mr Barth in The Sahara (O. Wahlberg & M. Pakarinen, 1990) Nie 25 Sie - 23:51
Mira miała marzenia i swoje cele, które chciała, ba, musiała zrealizować. Nie dla chwały i poklasku, ale dla siebie, by udowodnić sobie, że potrafi i może wznieść się wyżej niż jej krewniaczki. Nie po trupach, nie była taka, ale mierzyła wysoko. Chciała się spotkać z Olafem po tych latach i powiedzieć mu: udało nam się. Oboje mieli swoje zamiary, a pewne było to, że ich drogi również się rozejdą. To nigdy nie była relacja, która miała przyszłość. Jednak wierzyła, że będą mieć ze sobą jakiś kontakt. Mieli na siebie dobry wpływ. Mira wierzyła, że będzie mogła wiele osiągnąć i była pewna, że jej towarzysz również dopnie swego.
- Spotkajmy się za dziesięć lat i wtedy uczcimy w ten, czy inny sposób nasze sukcesy – zdecydowała.
Dobrze czuła się w jego towarzystwie, jednak sen był tylko snem – miał to do siebie, że zbyt szybko się kończył. I chociaż cieszyła się chwilą, wiedziała, że nie potrwa to długo. Mogła tylko poddać się uniesieniom i uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Zaśmiała się, słysząc jego słowa.
- Potrafisz podnieść komuś samoocenę – słowa były tylko słowami, jeśli nic nie zrobi, staną się tylko pyłem na wietrze. - Myślę, że… - zaczęła, jednak nie dokończyła od razu.
- Masz lekką mowę, zaczarujesz niejedną osobę swoimi słowami. Ty z pewnością osiągniesz swoje cele, a ja będę mogła być dumna z tego, że przez jakiś czas byłam pewnym punktem twojego życia – ważny czy nie, ale na pewno zostawiający po sobie ślad.
Mira lubiła czuć jego bliskość, łaknęła jej, chociaż o nią nie błagała. Nie robiła tego nigdy, nie musiała. Łączyła ich jakaś osobliwa więź, która miała przetrwać czas. Obietnice to jedno, ale czyny to drugie. Pakarinen nie była osobą, która łamie dane słowo, ona łamała dotychczas wyłącznie serca. Jej własnego nie mógł nikt złamać, bo dotychczas nikt nie zawładnął jej ciałem, sercem i umysłem. Czerpała radość z drobnych przyjemności, spotkań, wymiany czułości. I tak było dobrze. Nie broniła też Olafowi spotkań z innymi kobietami, przecież wiedziała, że nie jest i nie będzie jedyna. Chciała jednak zostać zapamiętana i wyryć w jego umyśle swoje imię.
- Trzymam więc za słowo – powiedziała, przylgnąwszy do niego. Usta wyszeptały coś jeszcze, czego być może nie zrozumiał, ale to nie było istotne, to było ważne dla niej.
Jeden pocałunek był zadziorny, drugi wyrażał pragnienie bliskości, trzeci był namiętny, czwarty smakował tajemnicą, piąty obietnicą. Każdy z nich był szczery, tęskny i pełen znaczenia.
- Spotkajmy się za dziesięć lat i wtedy uczcimy w ten, czy inny sposób nasze sukcesy – zdecydowała.
Dobrze czuła się w jego towarzystwie, jednak sen był tylko snem – miał to do siebie, że zbyt szybko się kończył. I chociaż cieszyła się chwilą, wiedziała, że nie potrwa to długo. Mogła tylko poddać się uniesieniom i uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Zaśmiała się, słysząc jego słowa.
- Potrafisz podnieść komuś samoocenę – słowa były tylko słowami, jeśli nic nie zrobi, staną się tylko pyłem na wietrze. - Myślę, że… - zaczęła, jednak nie dokończyła od razu.
- Masz lekką mowę, zaczarujesz niejedną osobę swoimi słowami. Ty z pewnością osiągniesz swoje cele, a ja będę mogła być dumna z tego, że przez jakiś czas byłam pewnym punktem twojego życia – ważny czy nie, ale na pewno zostawiający po sobie ślad.
Mira lubiła czuć jego bliskość, łaknęła jej, chociaż o nią nie błagała. Nie robiła tego nigdy, nie musiała. Łączyła ich jakaś osobliwa więź, która miała przetrwać czas. Obietnice to jedno, ale czyny to drugie. Pakarinen nie była osobą, która łamie dane słowo, ona łamała dotychczas wyłącznie serca. Jej własnego nie mógł nikt złamać, bo dotychczas nikt nie zawładnął jej ciałem, sercem i umysłem. Czerpała radość z drobnych przyjemności, spotkań, wymiany czułości. I tak było dobrze. Nie broniła też Olafowi spotkań z innymi kobietami, przecież wiedziała, że nie jest i nie będzie jedyna. Chciała jednak zostać zapamiętana i wyryć w jego umyśle swoje imię.
- Trzymam więc za słowo – powiedziała, przylgnąwszy do niego. Usta wyszeptały coś jeszcze, czego być może nie zrozumiał, ale to nie było istotne, to było ważne dla niej.
Jeden pocałunek był zadziorny, drugi wyrażał pragnienie bliskości, trzeci był namiętny, czwarty smakował tajemnicą, piąty obietnicą. Każdy z nich był szczery, tęskny i pełen znaczenia.
Bezimienny
Re: Mr Barth in The Sahara (O. Wahlberg & M. Pakarinen, 1990) Nie 25 Sie - 23:51
Cele, marzenia, wytyczane skrupulatnie ścieżki, które mogłyby zostać scenariuszem ułożonego życia. Wszystko to czyniło Olafa jego samym, przesadnie ambitnym, co wpojone miał zresztą od najmłodszych lat, gdy to szanowna matka postanowiła zrobić z niego iście złotego chłopca, perfekcyjnego do granic możliwości. Jakże bardzo to wrażenie zostało w młodzieńcu, gdy szukając wciąż siebie, wiedział jaką drogą kroczyć, nawet jeśli ta usłana będzie nie świeżo ściętymi płatkami róż, a potłuczonym szkłem i rozżarzonym węglem.
— Więc niech tak się stanie — odparł miękko na prośbę Miry, zaraz potem całując jej nadgarstek w miękkim geście, jakby przypomnieć chciał, że teraz są tu razem i, choć była ona jedynie kolejną zabawą, doskonale skrojoną, płomiennym włosem nęcącą wewnętrzne płomienie, tak nie miała stać się nikim ważnym w życiu Wahlberga. Wiele rozkoszy odnajdywał w mamieniu jej, w komplementowaniu i pieszczeniu, jej śmiech i rozpogodzone oczy były mu za to nagrodą.
— Jestem szczery, najdroższa — odpowiedział szybko, gdy ta zauważyła, że potrafi własnym słowem podnieść wartość drugiego człowieka. W istocie dobierane i szyte na miarę kłamstwa i opowiastki miały wznieść go w górę, uczynić wielkim, zaskarbić odpowiednie kontakty i przyjaźnie, które długoterminowo miały okazać się przydatne. Wiedział gdzie wbić szpilkę, gdzie pogłaskać, kogo całować, a kim rzucać o ścianę, nieświadom, że kiedyś jego przesadna wręcz pewność w swoje możliwości, sprowadzić będzie mogła na niego przekleństwo. Szelmowski wręcz uśmiech spłynął na jego twarz z kolejnymi komplementami, fałszywa skromność byłaby tu zbędna.
— Mówisz, jakby to wszystko miało się skończyć z pstryknięciem palców, ze wschodem słońca — niemalże posmutniał, choć w piwnych oczach Mira odnaleźć mogła głównie konsternację i lekkie zagubienie. Oczywiście, było to niemalże pewne, że znajomość, okładkowy romans o gorących pocałunkach i dłoniach ściskających talię kobiety, wkrótce zakończy się prostym zapomnieniem, szukaniem nowych wrażeń i możliwości, odkrywaniem nieznanego, poszukiwaniem przygód. A przecież chciał czuć mocniej, chciał czuć teraz. Muzyka nie cichła, światła sprowadzone tutaj przez śniących nie gasły, a krople potu osiadające na karku spływały po skórze. Surrealistyczny obraz świata, jaki ktoś przed nimi postawił, nie kończył się, Ragnarök nie nadchodził. Mieli za to siebie w uściskach i pocałunkach. Szósty pocałunek oznaczał przywiązanie, siódmy był jedynie zalotną zabawą, jakby chciał wypchnąć pierwszy z piedestału. Ósmy nadszedł wraz ze ściskiem dłoni na bladej skórze, dziewiąty miał odciągnąć jej uwagę od palców zmierzających ku miękkim rudym włosom, gdy zaciskały się tam, odchylając jej głowę w tył, by dziesiąty pocałunek mógł spocząć na kobiecej szyi. Nie znali ich tu przecież, w tłumie byli wręcz samotni.
— Chodźmy dalej — odsunął się w końcu, przyciągając kobietę za talię do siebie. — Pokaż mi ten świat.
— Więc niech tak się stanie — odparł miękko na prośbę Miry, zaraz potem całując jej nadgarstek w miękkim geście, jakby przypomnieć chciał, że teraz są tu razem i, choć była ona jedynie kolejną zabawą, doskonale skrojoną, płomiennym włosem nęcącą wewnętrzne płomienie, tak nie miała stać się nikim ważnym w życiu Wahlberga. Wiele rozkoszy odnajdywał w mamieniu jej, w komplementowaniu i pieszczeniu, jej śmiech i rozpogodzone oczy były mu za to nagrodą.
— Jestem szczery, najdroższa — odpowiedział szybko, gdy ta zauważyła, że potrafi własnym słowem podnieść wartość drugiego człowieka. W istocie dobierane i szyte na miarę kłamstwa i opowiastki miały wznieść go w górę, uczynić wielkim, zaskarbić odpowiednie kontakty i przyjaźnie, które długoterminowo miały okazać się przydatne. Wiedział gdzie wbić szpilkę, gdzie pogłaskać, kogo całować, a kim rzucać o ścianę, nieświadom, że kiedyś jego przesadna wręcz pewność w swoje możliwości, sprowadzić będzie mogła na niego przekleństwo. Szelmowski wręcz uśmiech spłynął na jego twarz z kolejnymi komplementami, fałszywa skromność byłaby tu zbędna.
— Mówisz, jakby to wszystko miało się skończyć z pstryknięciem palców, ze wschodem słońca — niemalże posmutniał, choć w piwnych oczach Mira odnaleźć mogła głównie konsternację i lekkie zagubienie. Oczywiście, było to niemalże pewne, że znajomość, okładkowy romans o gorących pocałunkach i dłoniach ściskających talię kobiety, wkrótce zakończy się prostym zapomnieniem, szukaniem nowych wrażeń i możliwości, odkrywaniem nieznanego, poszukiwaniem przygód. A przecież chciał czuć mocniej, chciał czuć teraz. Muzyka nie cichła, światła sprowadzone tutaj przez śniących nie gasły, a krople potu osiadające na karku spływały po skórze. Surrealistyczny obraz świata, jaki ktoś przed nimi postawił, nie kończył się, Ragnarök nie nadchodził. Mieli za to siebie w uściskach i pocałunkach. Szósty pocałunek oznaczał przywiązanie, siódmy był jedynie zalotną zabawą, jakby chciał wypchnąć pierwszy z piedestału. Ósmy nadszedł wraz ze ściskiem dłoni na bladej skórze, dziewiąty miał odciągnąć jej uwagę od palców zmierzających ku miękkim rudym włosom, gdy zaciskały się tam, odchylając jej głowę w tył, by dziesiąty pocałunek mógł spocząć na kobiecej szyi. Nie znali ich tu przecież, w tłumie byli wręcz samotni.
— Chodźmy dalej — odsunął się w końcu, przyciągając kobietę za talię do siebie. — Pokaż mi ten świat.
Nieznajomy
Re: Mr Barth in The Sahara (O. Wahlberg & M. Pakarinen, 1990) Nie 25 Sie - 23:52
Mira bardzo chciałaby, żeby jej plany się ziściły tak szybko, jak to tylko możliwe. Chciała pokazać światu, że jest gotowa na jego podbój. Im więcej będzie mieć wsparcia, tym lepiej. Wiedziała, że nie tylko ona jest tak ambitna i droga przed nią nie będzie łatwa, ale przy życzliwych ludziach mogło jej się powieść już wkrótce. Myśl o porażce była jednak nieznośna i ciągle żyła w jej sercu. Babka mówiła jej kiedyś, że sława to kapryśna przyjaciółka i trzeba mieć naprawdę silne nerwy, by pójść z nią w tango. Mira zamierzała być tą, która ów taniec poprowadzi.
Panna Pakarinen przyjmowała czułe gesty z wyraźną lubością. Mruczała niczym zadowolona kotka. Fakt, że jak ona chodziła swoimi ścieżkami i zatrzymywała się tam, gdzie było jej dobrze. Tu znalazła chwilowy przystanek, azyl i miejsce, w którym dobrze się czuła. Łaknęła tego dobra i ciepła więcej i więcej. Była zachłanna, a jakże, ale jej towarzysz wcale nie widział w tym problemu.
- Wszystko, co dobre, ma swój koniec prędzej czy później – powiedziała z namysłem.
- Ale od nas zależy, czy przedłużymy to, czy pozwolimy się temu zakończyć – dodała.
- Przed nami jeszcze wiele cudów do odkrycia – uśmiechnęła się i nawet już wiedziała, dokąd pójdą i co zobaczą. Świat był wspaniały, przynosił wiele możliwości i korzyści. Trzeba się było nauczyć czerpać z niego pełnymi garściami.
Gdy Olaf zaproponował, by poszli dalej, pozbywszy się już nostalgicznej nuty, skinęła głową, powiedziała coś wprost do jego ucha i odrzuciwszy swe długie, rude loki do tyłu, pełna gracji ruszyła dalej.
- Zobaczysz, że jeszcze wiele rzeczy cię zaskoczy – powiedziała, gdy szli już dalej. - Najlepsza jest ich technologia i to, jak radzą sobie bez naszych talentów. Daj mi się porwać, a ja już pokażę ci coś, co zapamiętasz na długie lata – i tak odeszli, mając w uszach muzykę ze świata śniących…
Mira i Olaf z tematu
Panna Pakarinen przyjmowała czułe gesty z wyraźną lubością. Mruczała niczym zadowolona kotka. Fakt, że jak ona chodziła swoimi ścieżkami i zatrzymywała się tam, gdzie było jej dobrze. Tu znalazła chwilowy przystanek, azyl i miejsce, w którym dobrze się czuła. Łaknęła tego dobra i ciepła więcej i więcej. Była zachłanna, a jakże, ale jej towarzysz wcale nie widział w tym problemu.
- Wszystko, co dobre, ma swój koniec prędzej czy później – powiedziała z namysłem.
- Ale od nas zależy, czy przedłużymy to, czy pozwolimy się temu zakończyć – dodała.
- Przed nami jeszcze wiele cudów do odkrycia – uśmiechnęła się i nawet już wiedziała, dokąd pójdą i co zobaczą. Świat był wspaniały, przynosił wiele możliwości i korzyści. Trzeba się było nauczyć czerpać z niego pełnymi garściami.
Gdy Olaf zaproponował, by poszli dalej, pozbywszy się już nostalgicznej nuty, skinęła głową, powiedziała coś wprost do jego ucha i odrzuciwszy swe długie, rude loki do tyłu, pełna gracji ruszyła dalej.
- Zobaczysz, że jeszcze wiele rzeczy cię zaskoczy – powiedziała, gdy szli już dalej. - Najlepsza jest ich technologia i to, jak radzą sobie bez naszych talentów. Daj mi się porwać, a ja już pokażę ci coś, co zapamiętasz na długie lata – i tak odeszli, mając w uszach muzykę ze świata śniących…
Mira i Olaf z tematu