Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    01.12.2000 – Ciemny zaułek – Bezimienny: G. Molander & E. Montmorency

    4 posters
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    01.12.2000

    Przez lata znajomości dokładnie zbadał to, co siedziało w jego duszy. Choć sam olbrzym zdawał się zwykle bardzo dobrodusznym, prostym i ufnym stworzeniem, potrafił obserwować. Drobne sygnały żłobiły się na miękkiej, glinianej tabliczce doświadczenia – dopasowane do poszczególnych osób, z którymi przychodziło się mu spotykać. Celność uwag wyrzucanych niekiedy zupełnie niespodziewanie, potrafiła rzucać cień zastanowienia nad faktyczną istotą i charakterem łowcy. Bagatelizowanie go z całą pewnością nie należało do najbardziej rozważnych czynów.
    Pokręcił lekko głową – znał ten wyraz twarzy i skrywaną za nim prawdę. Uśmiechnął się krótko w odpowiedzi i potrząsnął rdzawymi pasmami w geście dania za wygraną. Nigdy siłowo nie przymuszał go do jakichkolwiek zmian, nie wywierał sztucznej presji, raczej w sposób naturalny rozładowując zalegające w mężczyźnie emocje – czy to przy pomocy słów, czy gestów, bez wielkiej intencji zmieniania świata i jego osoby. Polubił go bowiem z całym bagażem doświadczeń, doszukując się w historii Francuza tragizmu jeszcze większego niż ten, który dotknął go osobiście w latach młodości. Przeciągłe westchnienie umknęło wraz z kolejnym gestem. Nie potrzebował zbyt wiele, aby zgodzić się na propozycję. Unosząc jeszcze raz głowę, dotknął smolistej czerni źrenic, ziejących bezdenną głębią, skąpaną w okręgach egzotycznego hebanu. Markotność, którą pielęgnował przez cały dzień, przeobraziła się w niespodziewane ożywienie i entuzjazm – jakby w istocie cała apatia wynikała z braku odpowiedniego towarzystwa. Teraz, gdy ta potrzeba została najwyraźniej zaspokojona, ciało olbrzyma napełniło się nowymi siłami, które pozwalały na stawienie czoła żywiołowi panującemu na zewnątrz. Nie chodziło nawet o samą obietnicę zwilżenia ust wspaniałym trunkiem, choć i to było czymś wartym porzucenia przytulnego salonu.
    Nie poszedł za nim z miejsca, odczekał kilka chwil, śmiejąc się samemu do siebie i zatapiając ostatni raz twarz w cieple kominka. Gdy usłyszał trzask drzwi, poderwał się i zgarnął z haczyka gruby płaszcz oraz szal, który niedbale okręcił wokół szyi.
    Uliczki Midgardu były zupełnie opustoszałe – czemu nie zdziwił się, czując ciężkie, wilgotne płatki śniegu plączące się pomiędzy włosami i opadające na nos. Skierował się za wyraźną sylwetką przyjaciela, podążającego w kierunku magazynów. Szli przez chwilę w milczeniu, nim olbrzym wyprzedził go o krok i idąc tyłem, złapał uwagę ciemnych oczu.
    Był kiedyś w mojej drużynie pewien Fin – wyrzekł tonem gawędziarza, szykującego się do snucia długiej, zawiłej opowieści. – Bardzo stary, z gębą tak paskudną, że na jego widok trolle uciekały i płakały.  Już nawet dokładnie nie pamiętam, jak miał na imię, bo był z nami chyba z rok, potem biedakowi się umarło. Ale! –  Przystanął na chwilę i z zagadkową miną, posłał Montmorency’emu szelmowskie spojrzenie. – Zdołał mnie przez ten krótki czas nauczyć kilku piosenek. Jak się okazuje, mam całkiem dobrą pamięć. – zaśmiał się i pokazowo stuknął palcem w czoło, marszcząc rudawe brwi. Od zawsze uwielbiał śpiewać i nie potrzebował do tego specjalnej zachęty, a matka zawsze powtarzała mu, że ma niezwykle piękny głos. Wierzył jej na słowo, gdyż kobieta nigdy nie próbowałaby go zwodzić i okłamywać w sprawie tak ogromnej wagi. – Byłeś kiedyś w Karelii? –  pytanie zachybotało się  i zniknęło w ciepłych splotach włóczki. Gdy weszli w gęstszą zabudowę, a wiatr nieco zelżał, poprawił szal pod brodą i zapinając płaszcz, zmrużył oczy, intensywnie przypominając sobie melodię nuconą przez starego łowcę przy ognisku. Nie pytał o pozwolenie, wczuwając się w emocje opadające ciężarem na barki Ezry. Wesoły grymas zatańczył pomiędzy kącikami ust, a sam olbrzym podparł pięść o bok, idąc żwawo.
    On kauniina muistona Karjalan maa – zaintonował wesoło, opanowując śmiech, gdy gruda śniegu wpadła mu za kołnierz – mutta vieläkin syömmestä soinnahtaa, kun soittajan sormista kuulla saa – ciągnął dalej, wspominając wieczory bliźniacze do tego dzisiejszego, gdy zawinięty w grube futro, kulił się przy ognisku i wsłuchiwał w historie swoich towarzyszy. Zrównał z Ezrą, szturchając go wpierw nieco nieśmiało, próbując wybadać, czy jest dalej w nastroju na jego beztroskę. Była to jednak na tyle ulotna obawa, że już po chwili cały ciężar dłoni oparł na jego ramieniu – Säkkijärven polkkaa! – zakończył, robiąc dłuższą przerwę, gotów by ciągnąć dalej, jeśli nie spotka się z karcącym spojrzeniem. Puste uliczki odbijały jego głos echem, a jedynymi świadkami występu był niezwykle cierpliwy przyjaciel wraz z ziejącymi pustką oknami i migotliwymi światłami latarni.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    W labiryncie ulic, mrocznych zakamarków okrytych śnieżnym puchem, niby perzyną popiołu odnajdywali drogę, bez pośpiechu, czy przesadnej czujności, krocząc śmiało, aż nazbyt można rzec. W półmroku nocy, w znikomym świetle latarni, przemykały dwie sylwetki, różniące się od siebie, jak to tylko możliwe. Drobny i niski czarnowłosy mężczyzna pewnie prowadził, wytyczając szlak, którym podążali, kilka kroków za nim w równym odstępie, energicznie dreptał rudowłosy łowca, o posturze olbrzyma, jego włosy liźnięte językiem ognia, nawet w tak nikłym świetle kontrastowały na tle bieli śniegu i czerni uliczki, co prawda dla Ezry, śnieg ten przypominał swą barwą raczej popiół, a jedynie twarda i zdradliwie śliska tafla lodu, jaka skuła bruk oznajmiała, iż był w błędnym przekonaniu. Patrząc w niebo, w tą mroczną wyrwę pomiędzy dachami budynków, czuł niezwykłe wręcz przytłoczenie ogromem miasta, kamiennej dżungli, teraz w miesiącach zimowych skutej lodem i okrytej zaspami śniegu. Nawet towarzysz utwierdzał go w tym poczuciu stłamszenia w świecie swymi gabarytami wszak, kontrastując przy drobnym szlachcicu. Uśmiechnął się delikatnie, kiedy w milczeniu rudowłosy go wyprzedził, lubił czuć jego obecność przy swoim boku. Nie chodziło tu tylko i wyłącznie o względy bezpieczeństwa, lecz o aurę, jaka otaczała przyjaciela. Ta, sprawiała, że w tak ponurym i nieprzyjemnym miejscu, jak rzeczona uliczka czuł się niezwykle spokojny i zrelaksowany, jakby promienie zachodzącego słońca, nad krainą pachnącą winogronem i lawendą muskały czule profil francuza. W parze z przyjemnym głosem olbrzyma niemal całkiem można było się zatracić w przyjemnych wizjach, opuszczając marną powłokę ciała, co utknęło w tej lodowej krainie. Zaufanie, tak bezcenne i niezwykłe, dla Ezry wręcz wyjątkowe w swej wyjątkowości, coś tak nieoczekiwanego i zaskakującego, iż trudno mówić, o podobnym uczuciu względem kogokolwiek innego. Nawet swemu księgowemu tak nie ufał, jak łowcy. Wynikało to z tak wielu czynników, których przytaczanie mijało się absolutnie z celem, lecz w pamięci mając sytuacje, w jakich się znajdowali więź, zyskiwała, jak szlachetny trunek, kiedy zamknięty w dębinie leżakuje lata. I tak było z nimi, telepatyczne niemal porozumienie, czytanie z ruchu warg emocji, drzemiących za kotarą niedostępną dla innych, serca bijące równomiernie, gdy byli w swym towarzystwie. Ukradkowe spojrzenia, co jakiś czas wysyłane, by spotkać się nieoczekiwanie i splątać ze sobą hebanową pustkę z zielenią puszczy.
    Potok słów spływał niespiesznie, a informacje przyswajał z przyjemnością, jakby pochłaniał sztukę, tak czarujący w swej jakże skromnej, prostocie, olbrzym chwytał za serca. Oszczędne kiwnięcie głową, na znak zaprzeczenia, które niczego by nie zmieniło, niech opowieść toczy się dalej, pragnął słuchać. Oddał się dźwięcznemu, nasączonemu głębią i wesołością głosowi olbrzyma, w murach kamienic cienie grały, jakby ożywione za pomocą magicznej różdżki. Była w tym tak pierwotna i piękna magia, której nie sposób nie podziwiać, aż francuz łapał się na niewinnym uśmiechu, samymi kącikami ust, acz w jego fizjonomii, było to wiele.
    Heban oczu powędrował w górę, a kąciki ust drgnęły, jakby ich właściciel właśnie rozważał śmiech, lecz powstrzymał, tę emocję, tak nierozsądną, wszakże i z cieniem niewinnego przyzwolenia dał znać, że miłe mu te śpiewy, wręcz zachęcając do ich  kontynuowania. – Magia skrywana w słowach piosenek ludowych, co ogrzewa serca i wypełnia je nadzieją w najmroczniejsze noce i śnieżyce. – Zwolnił kroku, patrząc na olbrzyma, trudno było powiedzieć, czego szukał w jego wyrazie, a może co już znalazł? – Jeszcze kawałek – dodał, dla zachęty samego siebie, jakby na pokrzepienie, bo wizja salonu skąpanego w świetle kominka, szklaneczki brandy i rudowłosego towarzysza grzejącego dłonie, przy kominku, była niezwykle kusząca.
    Konta specjalne
    Prorok
    Prorok


    Matka zawsze mu powtarzała, żeby się nie denerwował – złość była obmierzłym, niebezpiecznym uczuciem, szczególnie dla niego, napiętnowanego przez ojca, który nie pozostawił mu w spadku niczego poza grozą przyczajonej w genach klątwy, niedźwiedziej siły rozpierającej go w barkach i wykrzywiającej lico w paroksyzmie zwierzęcej grozy. Matka zawsze mu powtarzała, żeby się nie denerwował, a w rytm jej troski, obawy i dłoni obronnie unoszonych ku twarzy, powtarzali to wszyscy, który mieli nieszczęście stanąć mu na drodze – nie denerwuj się, Johan, powtarzała ekspedientka w sklepie, kiedy odruchowo stukał palcami w drewniany blat, nie ma powodu do złości, przypominali mu współpracownicy w zakładzie rzemieślniczym, trzymaj swój gniew na wodzy, warczał teraz barman, z rękami protekcyjnie skrzyżowanymi na piersi, a wzrokiem surowym i nieustępliwym. Był pijany i nie chciał opuszczać wnętrza lokalu – obskurnego, szczerzącego się nierównym uzębieniem opryszków, lecz gwarantującego przynajmniej ciepło i rozrywkę, znacznie ciekawszą niż ta, która oczekiwała na niego w domu, w towarzystwie nachmurzonej żony, jazgotliwych dzieci i drażniącej woni cynamonu. Wiedział, że zostanie wyrzucony już w chwili, w której zacisnął palce w obuch twardej pięści, mimo to nie potrafił przymusić się do spokoju – zacharczał głośno, uniósł brodę, po czym splunął pobielałą plwociną prosto pod nogi mężczyzny.
    Wiatr zawył głośno, kiedy drzwi go karczmy rozwarły się z hukiem, a cudze dłonie, wcześniej zaciśnięte kurczowo na materiale jego ubrania, pchnęły go do tyłu, wystarczająco mocno, by potknął się o betonowy próg i przewrócił na plecy, lądując w jednej z płytkich, przeszklonych szronem kałuż, wśród zbierającej się przy krawężnikach brei zwilgotniałego piachem śniegu.  
    Zapłacisz mi za to, Andersson! Ty i cały twój przybytek możecie sczeznąć w Helheim! – odgroził się, wymachując w powietrzu zaciśniętą pięścią i czując, jak jego ciało nabiera krzepy pod siłą dojrzewającego w piersi gniewu, paznokcie wydłużają się i twardnieją, przeobrażając się w ogromne, niedźwiedzie szpony, a twarz zaczynają przecinać rysy złowrogiego zezwierzęcenia, sprawiającego, że jego sylwetka nagle wydawała się rozrośnięta i bardziej muskularna. – Nie masz prawa mnie stąd wyrzucać. – wycedził, podnosząc się z ziemi i kierując rozjątrzone niesprawiedliwą frustracją spojrzenie na barmana, który, choć jawnie zalękniony pierwszymi oznakami jego przemiany, wciąż stał uparcie w progu, jednoznaczny i niewzruszony. Johan, jakkolwiek pochwycony w karcer swego rozzłoszczenia, byłby zapewne ugiął się pod konsekwencjami własnych czynów, szumiący w skroniach alkohol oraz odległe, wesołe dźwięki cudzej rozmowy sprawiły jednak, że ogarek wewnętrznego gniewu rozbłysnął płomieniem jaśniejszego światła, kierując jego uwagę ku dwójce nieznajomych, całkiem przypadkowo skręcających w wąski półmrok brudnej, brukowanej uliczki.
    Na co się gapicie? Wypierdalać stąd, chyba że też chcecie oberwać. – żachnął się gwałtownie, kierując wzrok na młodego mężczyznę oraz górującego nad nim olbrzyma o płomiennie rudych włosach, podrygujących groteskowo na wietrze. – A co to za wynaturzenie? Andersson by się ucieszył. – zaśmiał się chrapliwie, spoglądając w stronę barmana, który, jawnie niezadowolony, cofnął się w drzwiach, najwyraźniej gotowy w każdej chwili trzasnąć mu nimi przed nosem. – Lubisz takie dziwolągi, co? To trochę twoja działka. – rzucił cynicznie, a jego twarz zdawała się nabrać niebezpiecznej kanciastości, dłonie rozszerzyć, oczy pomniejszyć do drobnych, czarnych szpulek, inkrustowanych w prymitywną fizjonomię oblicza, będącego pół-człowiekiem, pół-niedźwiedziem, istotą pochwyconą we wnyki własnych, nieobłaskawionych emocji.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Nie potrzebował wyjątkowej zachęty, by płynąć dalej z nurtem piosenki, której dźwięczne nuty wybrzmiewały czysto na tle ciszy tkanej przez zimowy wieczór. Jedynym wtórującym elementem był miarowy krok naznaczony chrzęstem cieniutkiej powłoczki śniegu ubitego za dnia przez licznych przechodniów. Bo choć myślący przytomnie ludzie omijali Przesmyk, to nie sposób było pewnych ścieżek uniknąć, nawet przy najszczerszych chęciach. Olbrzym obserwował dokładnie twarz swojego towarzysza, nachylając się co jakiś czas, by zabujać jego sylwetką pochwyconą w karcer stanowczego, choć niezwykle opiekuńczego objęcia. Zakleszczył palce na drobnym ramieniu, wciskając opuszki w ciepło zalegające pomiędzy zagięciami płaszcza. Zaśmiał się, wypuszczając pokaźny kłąb skraplającej się w momencie pary i przerwał znaczną pauzę, by kontynuować śpiew. Wilgoć osiadła na długich rzęsach Molandera, odbijając światło latarni w taki sposób, że gdy tylko przymknął powieki obserwował feerię barw niczym w kalejdoskopie. W takich okolicznościach nawet najpodlejsza okolica zdawała się bajkową krainą.
    Se polkka taas menneitä mieleen tuo. Ja se outoa kaipuuta rintaan luo – Brak sprzeciwu sprzyjał bardziej odważnemu wyrzucaniu z siebie dźwięków, wciąż trzymanych w ryzach nienagannej intonacji, bez odrobiny miejsca na jakąkolwiek pomyłkę. Gdyby nie potrafił zrobić tego idealnie, nie ryzykowałby ranienia uszu Montmorency'ego kakofonią nieprzyjemnych dźwięków. Skręcili w kolejną uliczkę instynktownie, ocierając się o zaułek, w którym znajdowało się wejście jednego z pobliskich barów. Gert przypomniał sobie, że bywał tu kilkukrotnie, choć nie wspominał tych wizyt wyjątkowo przyjemnie i zdecydowanie potrafił wymienić przynajmniej pięć knajp serwujących bardziej przyzwoite trunki i jedzenie. Zapewne przeszedłby dalej, gdyż nie miał intencji zatrzymywania się gdziekolwiek tego wieczoru, poza magazynem, do którego zmierzali. Wizja spokojnego relaksu przy kominku kusiła go o wiele bardziej, niż ta zawierająca atrakcje pokroju kiszenia się w kwaśnych oparach pijanych wyziewów przy lepiącym się od brudu stoliku.  – Hei, soittaja, haitarin soida suo. – Ciekawość jednak wygrała, gdy dostrzegł zamieszanie przy rzeczonych drzwiach knajpy. Wyrzucanie na zbity pysk niechętnych do współpracy klientów, szukających guza, nie było czymś rzadkim, choć zawsze bawiło tak samo, zwłaszcza gdy szło o wysłuchiwanie wymówek rozwścieczoncyh delikwentów. Uśmiech zachwiał się na twarzy olbrzyma, jednak spełzł niemal tak szybko, jak tylko udało mu się dostrzec zmiany w fizjonomii obcego mężczyzny, jeszcze nim warknął w ich stronę pogardliwie. Oglądając, jak nabierająca niedźwiedzich rysów sylwetka dźwiga się z bruku, a barman nie rusza choćby o pół kroku za próg, spiął się instynktownie. – Säkkijärven polkkaa – wyrecytował półszeptem, gubiąc rytm, ręka trzymana do tej pory na ramieniu ślepca opadła bezwładnie. Pociągnął nosem zdegustowany, że cały dobry humor był gotów prysnąć niczym bańka mydlana za sprawą niefortunnego zbiegu okoliczności. Rozsądek łowcy nakazywał spodziewać się najgorszego, zwłaszcza, że berserk dostrzegł ich obecność. Pogardliwe słowa rozdrażnionego klienta baru ledwie musnęły olbrzyma – zbyt często słyszał podobne stwierdzenia, by teraz dawać upust buzującym emocjom. Spojrzał kątem oka na Ezrę, zaciskając dłoń w pięść; kiwnął lekko głową, by ten nie przejmował się płynącymi w furii słowami.
    Ej, ej… koleś, spokojnie. Nic nam do twojego zatargu z Anderssonem – zapewnił ugodowo, przebijając się przez kolejne nieprzychylne słowa, tym razem wżynające się już nieco bardziej w gładką strukturę utkanego spokoju, nadgryzionego dodatkowo kolejnymi zachodzącymi w fizjonomii berserka zmianami. Do tej pory stojąc ramię w ramię z Montmorencym pozwolił sobie na wysunięcie się o pół kroku. Dłoń uniósł po to, by odgrodzić mężczyznę od potencjalnego zagrożenia.
    Ezra, odsuń się, stań za mną – rzucił zdecydowanym, nieznoszącym sprzeciwu tonem. Ręką ułożoną  przed chwilą na piersi Francuza, popchnął lekko jego drobną sylwetkę, nie czekając aż ten zdecyduje się posłuchać słów. Stanął tak, by być na celu ataku. – Spróbuj się wycofać, niemal zupełnie zmieniony będzie gotów nas roznieść, spotykałem już wielu berserków. – Odwrócił twarz jedynie nieznacznie, by nie spuszczać wzroku z obszaru przy drzwiach do gospody.
    Widzisz kolego, jak dobrze się składa? Najwyraźniej mamy na pokładzie dwa dziwadła – mruknął bardziej do siebie, niż faktycznie w stronę berserka, gotów do obrony, jeśli tylko niedźwiedź w swym szale zacznie na nich nacierać. Nieprzygotowany nie miał nic, co mogłoby ułatwić mu uspokojenie oponenta, poza bronią własnych słów. Ostatnim jednak, czego teraz chciał było dołożenie kolejnego drewienka pod kocioł kipiącej, zwierzęcej wściekłości.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Dźwięczny głos rudowłosego towarzysza niósł się echem, w wąskiej jamie uliczki poruszając czulsze nuty duszy wystawionej na potępienie głębią słów, jak i samą aurą, co spowiła postać olbrzyma, w oczach Ezry brylował, na ciemnogranatowym firmamencie życia zajmując pozycję gwiazdy polarnej, stając się niejako przewodnikiem i symbolem odnalezionej drogi, bo chociaż z wielu jaśniejących punktów na nieboskłonie, jego blask nie należał do najintensywniejszy, to jednak niósł ze sobą wartości znacznie cenniejsze, niżby można było się tego spodziewać, po prostodusznym i względnie okrzesanym pół-człowieku, który w oczach, tak wielu uchodził za dziwoląga i potwora, będąc w swej naturze wszak tak łagodny i dobry. Nigdy tego nie akceptował, czując podświadomy bunt, na każdy najmniejszy przejaw niesprawiedliwości względem druha, w tak wielu przygodach. Zwykle spokojny i opanowany, nawet w najbardziej wymagających momentach potrafiący jasno podejmować decyzje, winien stanowić przykład łowcy i człowieka w jednym, miast tego szczuli psami i precz wołali, gdy schodził z lasów i gór między ludzi. Ten niemy gniew kiełkował we francuzie, obraz tak niesprawiedliwy, co najzwyczajniej w świecie tragiczny, był prawdziwą satyrą, kiedy chlebem i winem raczono ślepca w gospodzie, a łowcę Gleipniru, skazywano na koczowanie pod miastem, nieufni w jego dobre intencje. Żmija zakradała się między głupie owce, ślepe i głuche na głos rozsądku.
    Uśmiech pojawia się wraz z przedostatnimi słowami piosenki, nim nieskazitelną bańkę przyjacielskiego spaceru przebiła obecność innych osób, poczucie osamotnienia i świecie pokrytym śnieżnym puchem zostaje brutalnie skonfrontowane z rzeczywistością, a ciche westchnięcie, poczucie rezygnacji, wypływa z ust francuza pod postacią mgiełki, co znika w popłochu, jakby wyczuwając wrogość i nieprzewidywalność pijanego, pogrążonego w zapewne nieuzasadnionym gniewie człowieka, na wpół dzikiego, cóż za obraz przyjaznego i tolerancyjnego miasta kształtował się przed oczami cudzoziemca, jakby pisząc przewodnik po Midgardzie, należało uwzględnić, iż wieczorne spacery po pewnych dzielnicach, mogły być ostatnimi w życiu. Kwaśny grymas, wypełzł, niczym ta wspomniana wcześniej żmija na lico ślepca. Czuł intencje nieprzyjaciela, widział zmiany zachodzące w jego fizjonomii, nie okazywał jednakże strachu niepomny na prośbę, ba zalecenie przyjaciela wymknął się sprawnie spomiędzy buforu bezpieczeństwa, jakim były niewątpliwie jego ramiona. Nie odchodził jednak za daleko, mając na uwadze zagrożenie, jakim był berserk, czuł wyraźny respekt względem pijanego, stąd słowa swe jak i gesty skierował do barmana, stojącego w progu lichej tawerny.
    Odejdź i zarygluj drzwi – patrząc mężczyźnie w oczy, mówił spokojnym uspokajającym głosem. Ryzykował wiele, jednak gdyby padły nadprogramowe trupy, mogłoby zrobić się nieprzyjemnie, a tego za wszelką cenę chciał uniknąć.      
    Konta specjalne
    Prorok
    Prorok


    Sytuacja jawiła się co najmniej nieprzyjemnie – chociaż podsycony gniewem ogień niebezpieczeństwa nie buchnął jeszcze ku niebu rozgorzałym płomieniem, pojedyncze iskierki obijały się nerwowo od zarzewia, sycząc głęboko rozwidlonymi językami, obmywającymi prowokacyjnie spąsowiały żwir węgla. Twarz mężczyzny wykrzywiła się w złowrogim grymasie, który tym silniej pogłębił animalistyczne rysy jego fizjonomii, bruzdy zapadające się w płótnie twarzy, sprawiające, że ta stawała się szorstka i grubiańska – wypowiedziane odruchowo spokojnie zdawało się tylko rozjuszyć nieznajomego, podziałać na kipiące w nim emocje jak czerwona płachta na niepokornego byka, wypuszczonego na arenę, by walczyć z przeciwstawiającym mu się torreadorem.
    Chowasz przede mną swojego chłoptasia? To chore. – warknął prześmiewczo, nie szczędząc sobie zajadłej drwiny, gdy Gert zasłonił Ezrę ramieniem, po czym nakazał mężczyźnie schować się za tarczą swojego ciała, niewątpliwie stanowiącego atut w czekającej ich scysji. Być może gdyby nie był pijany, rozjuszenie rozeszłoby się po kościach, pazury cofnęły z powrotem ku mięsistości opuchłych palców, napięcie mięśni zelżało, a gniew ostygł jak wystawiona na mróz herbata, upojony procentami nie potrafił jednak skutecznie nad sobą panować. – Nie doceniacie mnie panowie, jestem szczodrym człowiekiem. Starczy mi sił na was obu. – wycharczał, a kiedy rozchylił wargi, pozwalając sobie na krótki, gardłowy śmiech, zdawało się, że jego zęby wydłużyły się znacząco, błyskając  w półmroku zakrzywionym klinem pożółkłego szkliwa. Zrobił kilka kroków do przodu, kątem spojrzenia zauważając poruszenie Ezry, a wówczas białka jego oczu błysnęły ostrzegawczo – niedźwiedzie nie zwykły zabawiać się zwierzyną, Johan był jednak najwyraźniej skory zrobić dzisiaj wyjątek.
    Barman, wciąż stojący w progu lokalu, drgnął tymczasem wyraźnie, dostrzegając jak sylwetka mężczyzny się poszerza, barki tężeją, a plecy zaginają w nierówny garb, naciskający coraz mocniej na napięty na łopatkach materiał płaszcza, którego szwy rozluźniały się opieszale, grożąc pęknięciem. Dopiero zetknięcie wzroku ze spojrzeniem Ezry pchnęło go do jawnej reakcji, jak gdyby dotąd widok na wpół przemienionej bestii wprawiał go w swoisty rodzaj zaciekawienia, lecz również niezdrowy entuzjazm, wykwitły na policzkach pąsowymi plamami rumieńców, skrzący w tafli rozjaśnionego ciekawością spojrzenia. Moc hipnozy, choć z daleka docierająca do niego ledwie w formie cichego echa, była jednak wystarczająca, by przywrócić Anderssonowi zdrowy rozsądek, a w każdym razie jakąś jego cząstkę, zaklinowaną dotąd w labiryncie upartej determinacji – wycofał się do tyłu, trzaskając drzwiami, a wówczas berserker odrzucił głowę do tyłu, wydając sobie dźwięk, z kontekstu którego można by sądzić, że był śmiechem, choć brzmiał bardziej jak zwierzęcy ryk.
    Słusznie, uciekaj! – żachnął się głośno, posyłając rozsierdzone spojrzenie wpierw ku twarzy Gerta, a następnie Ezry, który znajdował się teraz bliżej, kusząco przed nim odsłonięty. Dotąd mogłoby zdawać się, że hamował jeszcze własne odruchy, próbując utrzymać instynkty na wodzy, teraz sprawiał jednak wrażenie, jakby nie zamierzał dłużej zwlekać z atawizmem zaklętych w genach impulsów – jeżeli nie odzyska spokoju, w najbliższym czasie natura nie przywróci mu człowieczeństwa.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Uderzył w czułą strunę. Olbrzym wykrzywił się nieznacznie, spoglądając kątem oka jak przyjaciel bez większego problemu wysmykuje się z opiekuńczego gestu odgrodzenia od coraz bardziej wściekłego berserka. Nie lubił momentów, w których go ignorowano, nawet jeśli nie zwykł wyrażać na głos swego zdegustowania. Uszczypnięcie złości ocuciło go i odarło z resztek wesołości, które gotów był okazać, gdyby tylko atmosfera nieco się rozluźniła. Zacisnął dłonie w pięści, w locie chwytając męskie ramię, lecz odpuścił słysząc słowa niedźwiedzia. Ciche warknięcie dobyło się z głębi szerokiej piersi, przechodząc chrapliwie przez korytarz ściśniętego gardła.
    Ezra, na bogów… – Nie sądził wprawdzie, że go posłucha, lecz szarpnął się resztkami obowiązku. Szczerze mierził go w takich momentach, choć nie potrafił mu tego powiedzieć, chciał nim potrząsnąć i wypchnąć jeszcze dalej, za siebie, byle tylko przypadkiem wielkie łapsko stworzenia nie zawadziło o poły płaszcza przyjaciela. Myśl o krzywdzie przeszyła go na wylot; nie mógłby sobie tego wybaczyć. Rozumiał, że Montmorency wiele potrafił, że był w stanie unieszkodliwić wroga, jednak dziecięce przeświadczenie, iż nie powinien do tego dopuścić pompowało w żyły Molandera rozedrganą złość i rozczarowanie. Nie pozostał w tyle, ruszył zaraz za nim, byle nie wytworzyć zbyt wielkiej wyrwy ziejącej lodowatą pustką niepewności. Łypnął na barmana, posłusznie kryjącego się we wnętrzu lokalu. Znał tę sztuczkę, a wykorzystanie jej przywołało kliszę nieprzyjemnego wspomnienia sprzed lat. Zawsze tak łatwe szafowanie hipnozą wzbudzało w nim niepewność i mrowie dreszczy tańczących w ciele. Przełknął gęstniejącą ślinę, obserwując plecy Ezry, staczające się po jego kosmykach płatki śniegu, szal rwący się na wietrze. Słuchał rezonującego w głębokim głosie polecenia, które nie znosiło sprzeciwu, utkanego z magii i daru posiadanego przez ślepca. – Dlaczego – żachnął się jeszcze w kierunku ciemnowłosego, chciał go skarcić, wytknąć nieodpowiedzialność. Wciągnął powietrze do płuc. Zostali sami, trzy figury, trzej aktorzy wieczornego spektaklu.
    Nie twój zasrany interes: chciał burknąć w odpowiedzi na kąśliwość nieznajomego, jednak słowa nie zdołały skroplić się na końcu języka i opuścić ust. wiedział, że winen być ostrożny, skoro już Ezra postanowił zaryzykować. Nie chciał narażać go rosnącą w piersi urazą.
    Koleś, spuść z tonu, bo nikt tu cię nie chce drażnić, ani się bić. Chcesz, to załatwiaj interesy z Anderssonem, to on cię wywalił na zbity pysk, nie my. Chcesz wiedzieć, ile razy ja byłem w podobnej sytuacji? Serio chcesz się brać za kogoś, kto wie z doświadczenia, co to znaczy ludzka niechęć i pogarda? – wysyczał przez zaciśnięte zęby. Wiedział doskonale, jak smakują wymierzane bez ogródek uprzedzenia, gdy ludzie nie silili się nawet, by je zawoalować. Zapewne Andersson miał powód - nikt nie chciał, by wściekły berserk rozszarpał gości, lecz to nie o wytykanie błędów teraz chodziło. Musiał znaleźć choć nić porozumienia, by nie zaognić konfliktu.
    Oczekiwał w napięciu, zerkając na Ezrę. Miał nadzieję, że i ten obierze podobną strategię, gdyż nie chciał kłopotów. Nie dzisiaj, kiedy wieczór układał się tak dobrze, choć szczerze wątpił, by potrafili osiągnąć podobną harmonię. Może niepotrzebnie wychodzili? Objęcia ciepła sączącego się z kominka wzywały tęskno, roztaczając łunę wspomnienia pełnego bezpieczeństwa. Chyba zbytnio się zasiedział, porzucając na tych kilka tygodni przed Jul własne obowiązki. Lenistwo? Starość? Jeszcze miesiąc temu ochoczo rzuciłby się w wir wydarzeń. A może chodziło o coś zupełnie innego? Rozchwiane spojrzenie ponownie spoczęło na ostrościach profilu ślepca.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Troska, jak i czułe ramię przyjaciela, były jak najbardziej na miejscu i daleki był od wzgardy, lecz chcąc chronić tak siebie, jak i Gerta pragnął zadbać o brak świadków słusznie, czytając z mowy ciała oponenta, iż ten czując kiełkującą w piersi pogardę oraz irytację, co w swej naturze pierwotnej drzemała w genach mężczyzny objawiała się znakami tak alarmującymi jak i niepokojącymi zważywszy na bliskość nieprzyjaciela i jego świadomość balansującą na krawędzi człowieczeństwa, jakże wątpliwego, gdyż znieczulonego alkoholem, i chociaż ten nie prezentował się na bardzo wstawionego, to jednak wystarczające spustoszenie ten zrobił w jego organizmie, wlewając weń niezachwianą pewności siebie w obliczu olbrzyma. Francuz jednak poczuwał się do zrozumienia uprzedzeń i wszelkiej nietolerancji żył wystarczająco długo w Midgardzie, by zrozumieć, iż społeczeństwo te nie dojrzało jeszcze do tego typu wariacji i wszystko, co dla nich jest odmienne, traktują z pogardą i kpiną, tudzież zwyczajnie i całkiem normalnie przywykł do idiotów i to niezależnie, czy Francja, czy Norwegia, każde społeczeństwo, nimi przesiąka i to nie kwestia narodowości.  
    Jesteś dość nietolerancyjny jak na odmieńca, to przykre – spokój, melodyjnego głosu, w którym drzemie uśpiony akcent, mógłby ukoić i rozładować napięcie, lecz szlachcic poczuł się dotknięty słowami berserkera, a mając na uwadze wrażliwą naturę przyjaciela, nie zamierzał dopuścić, aby ten w podobny sposób kpił dalej z jego postawy wyrażającej troskę o dobro towarzysza.
    Słowa Gerta nie były potrzebne, dostrzegał ochotę do walki w oczach przeciwnika, wiedział, jednak że olbrzym nie zrezygnuje z tej strategii, jego dobroć i wiara w ludzi już nie zaskakiwała francuza, przyzwyczaił się, aczkolwiek dalej traktował, to jako swego rodzaju słabość, jaką mogli wykorzystywać ludzie nieprzychylni łowcy. Czuł względem niego ogromną wdzięczność, że nie zatracił swej natury, pomimo kaprysu losu, jaki go nieustannie hartuje w ogniu nieprzyjemności, Ezra chcąc niemal namacalnie czasem podkreślić jego wyjątkowość, bez skrępowania, czy nuty zawstydzenia, niemal celebrując osobę rudowłosego, wita go w progach lokalu, jak i spożywa z nim posiłki, czy wychodzi do teatru, ostatni mi czasy z tego ostatniego jednak rezygnując, albowiem raz czy dwa zdarzyło mu się usnąć na spektaklu, a swym chrapaniem, nieco wybijał aktorów z rytmu, co jednakże ślepca bawiło.
    Nie mógł jednak zaprzeczyć, że kiedy wyczuł jego obecność za plecami, poczuł się pewniej. Nigdy nie należał do ludzi męskich w jakże dosłownym tego słowa znaczeniu, nie cechował się wyjątkową siłą, będąc kruchej budowy i drobny unikał konfrontacji czysto fizycznej, uciekając się do słów i podstępów. To rudowłosy, był tym, który swą siłą i wytrzymałością potrafił przygnieść rozgorączkowanego byka do ziemi. Czuł aurę olbrzyma, miał świadomość, że w połączeniu byli sprawnym duetem, nawet mając na uwadze ograniczenia Ezry i pragnienie, aby swoją prawdziwą naturę skrywać przed światem. – Bądź ostrożny – krok w tył, niemal napotykając się o buty przyjaciela i szept, w jego stronę utwierdzający o sytuacji krytycznej, jednakże dyktowany nie strachem o siebie, a o niego. Nie chciał oglądać kolejnych blizn na jego ciele, dlatego posłużył się hipnozą na barmanie, by móc w razie konieczności sięgnąć po bezsprzeczny atut w arsenale umiejętności i możliwości, jakimi dysponował.
    Konta specjalne
    Prorok
    Prorok


    Z gardła mężczyzny dobył się śmiech, który bardziej przypominał wprawdzie nieprzyjemny, chrapliwy ryk rozeźlonego zwierzęcia, drapieżnika wznoszącego się w ostrzegawczym geście na tylnych łapach i unoszącego fafle, by odsłonić kły – ostry arsenał zdolny przebić się przez miękką tkankę, złamać w pół twarde sztyfty kości. Zaśmiał się – chociaż do śmiechu wcale mu nie było, brwi zdawały się bowiem zgęstnieć i zsunąć gniewnie ku pagórkowatemu wzniesieniu nosa, oczy napełnić pociemniałym atramentem, grzbiet uwypuklić i zgiąć w garbaty łuk, pokryty pod materiałem płaszcza grubą warstwą sierści. Jeżeli przez krótką chwilę można było odnieść wrażenie, że nieznajomy nabierze zaraz głęboki oddech, a rysy jego twarzy znów złagodnieją do człowieczego wyrazu znużenia, teraz, patrząc na niego, ciężko byłoby dojść do podobnej konkluzji – gniew, podżegany łupiącym w skroniach alkoholem, rozniecał się tylko w kolejnych zakątkach organizmu, w końcu przyćmiewając rozsądek gęstym dymem pragnienia, by wyładować na kimś drzemiącą w ciele agresję.
    Trzaśnięcie drzwi, za którymi zniknął barman, spotęgowało tylko jego złość – tym razem materiał ubrania rozdarł się pod ostateczną gwałtownością przemiany, która przeobraziła szorstką fizjonomię Johana w krótką, niedźwiedzią kufę, zakończoną wilgotnym, czarnym nosem i rozwierającą się zaraz pod siłą kolejnego ryku, który wydarł się gniewnie ze zwierzęcej już krtani. Wedle mitologii berserkerzy byli wybrańcami Odyna, powołanymi mu do służby wojownikami, obleczonymi w ciężkie skóry i nieznającymi strachu – berserker, który stał przed wami, wzniesiony na tylnych łapach i równie wysoki, co olbrzym, nie sprawiał jednak wrażenia szlachetnego wojownika, pobłogosławionego nadnaturalną siłą, a dzikiego zwierzęcia, które w szale wyrwało się zza krat ciasnej, metalowej klatki. Niewątpliwie o spokojnej dyskusji można było zapomnieć, sam mężczyzna (a właściwie już nie mężczyzna, a bestia) sprawiał zresztą słuszne wrażenie niezdolności wikłania się w dalsze dyskusje, niezależnie od tego, jak wiele racji i rozsądku mogłyby one za sobą nieść.
    Jeżeli ktoś wewnątrz baru usłyszał niepokojące odgłosy i domyślił się wydarzeń, które rozgrywały się na wąskiej, brukowanej ulicy, nikt nie zdobył się na odwagę, by otworzyć zaryglowane drzwi i wyjść na zewnątrz, aby nieść pomoc przypadkowym przechodniom – sądząc po okolicy, w jakiej znajdował się przybytek, nikt nie rozważał również powiadomienia Kruczej Straży. Przemieniony Johan nie zamierzał tymczasem zwlekać – z gardłowym warkotem rzucił się do przodu, celując rozwartymi szczękami w pierwszą postać, jaka znalazła się na linii jego wzroku, bryzgając wasze twarze pobielałą śliną i nakierowując ciężar swego ogromnego cielska na Ezrę, który stał bliżej i był z ich dwójki, niewątpliwie, celem mniej zastraszającym. To jest, jeżeli ktokolwiek byłby w stanie zastraszyć berserkera.

    Każdemu z was przysługuje jeden rzut kością k100 na dowolne zaklęcie (spośród których przynajmniej jedno musi być zaklęciem defensywnym).
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Przyglądał się dokładnie postaci mężczyzny rozrastającej się za sprawą tkwiącego w jego genach dziedzictwa. Do ostatniej chwili miał nadzieję, że obędzie się bez niepotrzebnej agresji, a sam berserker będzie w stanie powściągnąć swe emocje. Zwykle jednak niewiele spraw układało się podług pragnień, dlatego wyraźnie zastygł dostrzegając coraz odważniej idącą transformację. Nie sądził, aby ktokolwiek zechciał przyjść im z pomocą, byli zdani na własne umiejętności, a tych przecież łowcy nie brakowało. W podobnych sytuacjach bywał dość często, choć teraz wszystko nabierało nieco innego wydźwięku. Nie szykował się na łowy, a obecność Ezry przypomniała mu zdarzenia sprzed kilku lat, gdy pierwszy raz los skrzyżował ze sobą ich ścieżki. Wydawał mu się niezwykle dobrym wojownikiem i wprawdzie nadal w to wierzył, lecz przeszywała go obawa o życie przyjaciela. Wtedy był ledwie przypadkowym nieznajomym, jak się później w dodatku okazało, grającym zupełnie nieczysto względem ufnego olbrzyma. Długo zastanawiał się, czy powinien mu wybaczyć i czy ponownie nie wykorzysta tej sztuczki, by przechylić szalę korzyści na swoją stronę, mimo tego, ostatecznie otworzył się przed nim i nie żałował podjętego ryzyka. Czasami okazywało się bowiem, że podarowanie drugiej szansy było najlepszą decyzją.
    Wiedział, że Montmorency nie potrzebuje kłopotów, dlatego za punkt honoru postawił sobie, by nie dopuścić do zaognienia konfliktu, wystawiając się raczej na cios niedźwiedzich szponów, niż zdając się na zakazaną magię drzemiącą w ciele Ezry. Już samo używanie zaklęć zdawało się niezwykle ryzykowne, ale na ich korzyść działało miejsce, w którym się znajdowali. Nie sądził, aby nagle pojawili się tu Kruczy, a jeśli nawet… jeśli nawet, to na pewno jakoś opanuje sytuację. Nie ważne jak bardzo niedorzeczne i dziurawe było jego rozumowanie, to przynosiło mu jednak odrobinę pokrzepienia.
    Nie pomogło to, że młodszy mężczyzna odpuścił i postanowił się wycofać, zrobił to na tyle powoli, by rozszalała bestia wychwyciła niepotrzebny ruch i rzuciła się w kierunku drobnej postaci ślepca. Z położenia drapieżnika stanowił on bowiem idealną ofiarę – niewielkie gabaryty świadczyły raczej o tym, że niedźwiedź położy go jednym ruchem i przygniecie całym ciężarem kosmatego cielska rozsadzanego krwawą furią. Dla olbrzyma był natomiast niemal równym przeciwnikiem (Gert spotkał kilka razy dorosłe niedźwiedzie i niekiedy ich wysokość, gdy stawały na tylnych łapach, sięgała do czubka jego głowy), lecz wciąż niezwykle niebezpiecznym, dlatego musiał miarkować każdy ze swych ruchów tak, by nie wpaść w zasięg żelaznych szczęk, które z chęcią gruchotały kości.
    Reip – Reakcja była natychmiastowa, podyktowana koniecznością bronienia obcokrajowca. Zaklęcie zawibrowało w powietrzu, a magiczne sznury miały skrępować każdy kolejny ruch napastnika.
    Cholera, Ezra, wycofaj się! wycofaj, jak ci mówię! – Wyrzucił wściekle odwracając się w kierunku przyjaciela. Teraz bez ogródek odepchnął go nieelegancko i wyszedł do przodu gotowy, gdyby berserker wstał i postanowił przypuścić kolejny atak. Sam zaczynał czuć ogromną frustrację i gniew.

    zaklęcie Reip: 88
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Bezimienny' has done the following action : kości


    'k100' : 83
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Magia słów na niewiele się zdała, a przemiana w zwierzę była nieuchronna, zdawał sobie z tego sprawę, jak i z faktu, iż dołożył ziarenko do tego stanu rzeczy, brakowało mu adrenaliny. Monotonia ostatnich tygodni odcisnęła na francuzie swe piętno, a ten potrzebował jakiegoś pobudzenia, czegoś, na czym mógłby skoncentrować myśli i uwagę. Życie, jakie wiódł w ciągu ostatnich lat, oduczyło go od takiej spokojnej egzystencji, nie oczekiwał i nie szukał kłopotów raczej, był przykładnym obywatelem, jakby to śmiesznie nie brzmiało. Płacił podatki, rozwijał biznes, starał się, być w jakimś stopniu dobrym człowiekiem, a przynajmniej próbował. Adaptacja, przyzwyczajenie i wtopienie się w tłum, zależało mu na tym, by zdobyć bezpieczny przytułek, schron, w jakim mógłby zagrzać kilka lat. Miał na uwadze swoje plany, te prawdzie, o jakich wiedział jeno olbrzym, to on był jego powiernikiem, najwierniejszym z ludzi, jakich miał wokół siebie, być może kimś więcej. Tego jednak w tej chwili nie roztrząsał.
    Garnitur śnieżnobiałych kłów prezentowanych przez niedźwiedzia wyglądał imponująco, a możliwość podziwiania go z tak bliska napawała strachem, ale i ekscytacją. Chociaż podświadomie czuł, że będzie ofiarą, nie cofnął się, jakby zapraszająco. Oczekiwał, iż rozjuszona bestia runie na niego i wówczas rozstrzygnęłaby się ta potyczka, nie przewidział jednak tak gwałtownej i zdumiewająco szybkiej reakcji olbrzyma, nie kwestionował nigdy jego refleksu, wiedział, że jako łowca był wyćwiczony i przygotowany do walki z gorszymi, niż ich obecny przeciwnik, lecz ten ruch nosił w sobie znamiona z troski i czegoś, co od tak dawna czuł wokół siebie, a co utwierdzało francuza w przekonaniu, że przyjaźń z Gertem, była wyjątkowa w swej naturze, a nić zrozumienia, akceptacji i lojalności wobec drugiego, były na zupełnie nieporównywalnym poziomie, niż w jakiejkolwiek innej relacji, jakiej doświadczył w swym żałosnym życiu. Z tego tytułu zwalczył w sobie pierwotny odruch sięgnięcia po coś, co mogłoby tak łatwo i z taką klarownością świadczyć o jego naturze. Sam rudowłosy powstrzymywał się, przed demonstracją siły, na ten moment stając pomiędzy wściekłym niedźwiedziem, a jego kolacją. Uśmiech politowania, dla naiwnego i dziecinnie ufnego wielkoluda był ulotny, a heban oczu zakrył się, na krótką chwilkę kurtyną wzruszenia. – Głupiec. – Wymamrotał, kiedy podniesiony głos rudowłosego zawibrował w wąskiej gardzieli ciemnego zaułka.  
    Mjúkur – wiedział, że dojdzie do bezpośredniej konfrontacji, lecz jeśli może powstrzyma się, od sięgania po to co najgorsze, starając się za wszelką cenę ochronić przyjaciela, ufając mu i jego metodom w zwalczaniu, tego typu zagrożenia.

    71+5+10=86 /55
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Nieznajomy' has done the following action : kości


    'k100' : 71
    Konta specjalne
    Prorok
    Prorok


    Ogromne, potężne cielsko niedźwiedzia, który, niepowściągany już resztkami oscylującego w umyśle rozsądku, osiągnął pełnię swych przerażających gabarytów, runęło do przodu z głuchym rykiem, jaki wydarł się z głębi zwierzęcego gardła, gdy drobne, paciorkowate oczy wbiły się z gniewną determinacją w twarz Ezry, nakierowując atak na jego sylwetkę, tak niepozorną i rachityczną, szczególnie w kontraście z towarzystwem, w jakim się znalazł. Wierzch pyska zmarszczył się narastającą grozą, gdy spomiędzy fafli wyłonił się potrzask kłów zdolnych – a w obecnej sytuacji niewątpliwie również gotowych – przełamać gałęzie ludzkich kości, roztrzaskać w pół ich długie trzony, których skrawki wbiłyby się drzazgami w zwierzęce podniebienie. Berserker kłapnął groźnie szczęką, w preludium ataku sięgając przednią łapą ku postaci Franuza, ledwo zakrzywienie pazura szarpnęło jednak materiałem płaszcza, pozostawiając zacięcie rozdarcia w jego ciemnym materiale, w porę rzucone przez Gerta zaklęcie przebrzmiało przez mrok bocznej uliczki Przesmyku, trafiając w tors zwierzęcia, błyskającego jeszcze tylko bielą wzniesionej w powietrze śliny, której konsystencja przylgnęła lepką strugą do ubrania olbrzyma.
    Niedźwiedź wydał z siebie skowyt podburzonego gniewu, kiedy niewidzialne liny oplotły się ciasno wokół jego włochatego ciała, nagle unieruchomionego na brukowanej powierzchni chodnika, rzucając się wściekle i wydając z siebie przebrzmiały ryk, po którym w pewnym momencie nie sposób było stwierdzić, czy wciąż był gniewem, czy już tylko rozczarowaniem, atawistycznym żalem wojownika, który w służbie Odynowi pragnął przelać karmin posoki, chłepcząc jej ciepłe strumienie spomiędzy wgłębień kamiennej nawierzchni. Dźwięki, jakie z siebie wydawał, pozostawiały dla was jednak jeszcze jeden problem – ktokolwiek ukrywał się dotąd w ciemnych zakamarkach Przesmyku, zostanie niebawem zwabiony rejwachem, jaki roztoczył się pod progiem jednego z szemranych lokali; mogło okazać się jeszcze, że Krucza Straż będzie dzisiaj waszym najmniejszym zmartwieniem.
    Spętany na ziemi berserker, którego rozwichrzone, brązowe futro ubrudziło się w błotnistych kałużach roztopionego śniegu, zawył wściekle, gdy czar Ezry stępił ostrość jego kłów i opiłował wielkie pazury, pozostawiając mężczyznę – choć spoglądając w rozpalone furią oczy niedźwiedzia, nie sposób było wyobrazić sobie, że nie był on dzikim zwierzęciem, drapieżnikiem, który przedarł się przez gąszcz pobliskich lasów – pozbawionego swego czołowego oręża, nawet jeśli i bez niego wciąż mógłby rozgromić człowieka swym potężnym gabarytem. Zaklęcie pozostawiło oczy ślepca zamglone bielą, a bladą skórę uwypukloną wężowiskiem czarnych żył, na wasze szczęście zaułek wciąż pozostawał jednak pusty i ciemny – najwyraźniej każdy, kto miał w sobie choć trochę rozsądku, pozostawał w bezpiecznym azylu zamkniętych pomieszczeń i nawet jeżeli ktokolwiek obserwował was zza winiety zakurzonych okien pobliskich, obskurnych kamienic, robił to na tyle ukradkowo, że nie sposób było domyślić się jego obecności. Berserker wciąż rzucał się tymczasem, spętany jarzmem czaru, z toczoną z pyska pianą i ognikami animalistycznego szaleństwa w czarnych ślepiach, świadczących, że zaklęcie niebawem osłabnie, a on zerwie niewidzialne więzy, rzucając się na was jeszcze bardziej wściekły, niż poprzednio.  

    Każdemu z was przysługuje rzut kością k100 na jedno, dowolne zaklęcie.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Obawiał się, że zareagował zbyt późno. Z przestrachem sączącym się w struktury duszy obserwował ruchy olbrzymiego cielska, wściekłość, którą płonęły oczy, zęby gotowe, by wyszarpać kawał ciała, łapę wyciągniętą w przekonaniu, że zada upragniony, precyzyjny cios. Niewidzialna obręcz zacisnęła się na krtani Molandera, kiedy pazur zahaczył o rąbek płaszcza przyjaciela. Był gotów doskoczyć i jakimś cudem wbić się pomiędzy żądne krwi zwierzę, a małą, niepozorną sylwetkę Ezry. Czuł na sobie pełnię odpowiedzialności za to, co mogło się wydarzyć. Szarpnął się, nim jeszcze powietrze pochwycone na poczet wykrzyczenia inkantacji opuściło jego płuca. Wyraźne napięcie mięśni spowodowane przygotowaniem do natychmiastowego ataku, a także obawą o to, co stanie się, jeśli rzucone zaklęcie będzie nazbyt słabe, nie opuściło go nawet w momencie, gdy sytuacja chwilowo okazała się być zupełnie opanowaną. Cel magicznych więzów był bezbłędnie wyznaczony i już po chwili ogromne cielsko berserkera nie mogło poruszyć się ani o milimetr. Olbrzym pozwolił, by powietrze z ulgą wysączyło się spomiędzy jego wąskich, posiniałych od chłodu warg, choć daleki był od przedwczesnego optymizmu z powodu uzyskanej przewagi. Wybił się do przodu odsuwając postać ślepca niczym szmacianą laleczkę. Upewnił się, że Ezra jest cały, rzucając w jego kierunku spojrzenie nakazujące, by w dalszym ciągu nie ważył się nawet wyściubić nosa poza bezpieczną odległość. Nie zamierzał ryzykować ponownie podobnej sytuacji.
    Był wdzięczny za zaklęcie, które wybrzmiało chwilę później, choć wcale nie zamierzał pokazywać po sobie niczego ponad wściekłość i frustrację rodzącą się w piersi. Rzadko kiedy pozwalał, by podobne emocje nim kierowały, trzeźwy osąd odbierało mu jednak bezpośrednie zagrożenie życia kogoś, na kim mu niezwykle zależało, czego był w pełni świadomy i raczej nie zamierzał ukrywać. Splunął pod nogi, tuż przy futrzastej górze trawionej krwawym szałe. Przez chwilę miał ochotę, by przyłożyć mu pięścią w wilgotne, dyszące z wysiłkiem nozdrza. Dłoń olbrzyma zwinęła się w twardą pięść, w której drzemała moc poważnego gruchotania kości.
    A to miał być taki przyjemny wieczór – warknął niezadowolony i odszedł kilka kroków dalej, by zebrać myśli. Pomimo całego wzburzenia, nie mógł zupełnie poddać się działaniu w afekcie. Postępowanie w przypadku starcia z berserkerem musiało być mądrze zaplanowane, o czym wiedział nie od dzisiaj i o czym nie pozwalał mu zapominać wykonywany zawód. – Nie jesteś śpiący, miśku? – zagadnął zupełnie zgryźliwie i zbliżył się na nowo do przeciwnika. – Bo mi się wydaje, że już zaczynasz ziewać – dodał, wbijając spojrzenie dokładnie w dwa punkciki, czarnych niczym węgiel, oczu. Skapująca po pysku piana zupełnie nie dawała odczuć, że niedźwiedź ma zamiar uciąć sobie drzemkę. Nie mieli wyjątkowo dużego zapasu czasu. – Dýrin-svæfđur. – Gert zdecydował się w końcu, by użyć inkantacji mającej na celu odroczyć starcie, a być może i wyciszyć emocje drzemiące w zwierzęciu. Był to jedyny sposób na to, aby mężczyźnie nie stała się żadna krzywda, choć w rzeczywistości olbrzym wcale nie miał ochoty mu odpuszczać. Zdawało się to jednak ostatecznie najlepszym wyjściem i gwarantowało, że nikomu więcej (póki co) nie stanie się żadna krzywda.

    zaklęcie: 92, próg 60
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Bezimienny' has done the following action : kości


    'k100' : 87
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Strach jego oblicze, tak częstokroć groteskowe i szkaradne nie odmalowało się na obliczu poznaczonym cierpienia zmarszczkami, wręcz wydawać by się mogło, że wyraz tak skrajnie obojętny iście pokerowy w rozdaniu z berserkiem mógłby uchodzić za objaw szaleństwa, to jednak francuz był człowiekiem, który niejedno widział, a garnitur pożółkłych kłów nie robił na nim wrażenia, nawet jeśli te oddalone o kilka cali od jego twarzy przecinały ze świstem powietrze. Czuł się wolny, gdy prosty obronny czar wypłynął, spomiędzy jego warg zdradzając jego prawdziwą naturę. Ta maska, jaką przywdziewał na co dzień, bywała męcząca, stąd jego próżna chęć sięgnięcia po głębię przeżyć w nadziei, na miłe losu zrządzenie i tak oto ryzykując spacerem, przez jedną z najbardziej nieprzewidywalnych dzielnic miasta napotkali zagrożenie, które jednakże mogli w zarodku zgnieść, stłamsić mocą słowa, lecz nie. On postanowił w egoistyczny, acz w jakimś niewielkim stopniu szlachetnym stopniu przyjąć na siebie gniew urażonego klienta chroniąc tym samym karczmarza, czy w tym postępowaniu był rozsądek, tak i nie. Zapewne, gdyby nie było z nim towarzysza, wówczas zgasiłby iskrę buntu w mgnieniu oka lub obrócił gniew na właściciela lokalu, co czając się w progu, spoglądał do niedawna na pijanego mężczyznę. Zabawne, do jakiej tragedii mogłoby dojść, gdyby przemieniłby się wewnątrz lokalu?
    Bezwładny niby laleczka w objęciach Gerta podporządkował się narzuconej woli i przyjął swą rolę obserwatora wydarzeń, bez zastrzeżeń. Wiedzieli doskonale jak wiele Ezra ryzykował posiłkując się magią, której na co dzień praktycznie nie używał, a zwłaszcza w obecności innych ludzi jednocześnie nie dając powodów do podejrzeń o prawdziwości natury.
    Jest przyjemny – zaprotestował, uśmiechając się jadowicie. Słowa, chociaż wypowiedziane spokojnie i stosunkowo cicho, bez żadnych problemów dosięgły uszu olbrzyma. Francuz doskonale zdawał sobie sprawę z monotonii i nudy, jaka ich ostatni mi czasy prześladowała, a hipnotyzowanie, co bardziej dupkowatych klientów lokalu zaczynało być nudne. Należało znaleźć sobie hobby, czy inną pasję, nawet hazard ostatnio stawał się pozbawiony sensu, a zakłady wydawały się śmiesznie małe, jakby gorączka za tą formą rozrywki już przeminęła, a umysł pragnął zastąpić ją czymś innym, bardziej nieprzewidywalnym i niebezpiecznym.    
    Konta specjalne
    Prorok
    Prorok


    Gniew berserkera nie wydawał się słabnąć pomimo ciasnych lin, które spętały ogromne, nastroszone emocjami ciało, zwierzęcy korpus szarpiący się wśród namokłego śniegiem brudu brukowanej alei, całkiem nienaturalnie nieprzystający nawet do obrazu Przesmyku, który, choć spływający czernią zakazanej magii i tętniący niebezpieczeństwem przyczajonych w zaułkach sylwetek o oczach lśniących jak przynęta głębinowych ryb, rzadko gościł w swych stęchłych, nieprzystępnych progach równie gwałtowną i prymitywną agresję, szał kłapiący niedźwiedzią paszczą, bryzgający śliną i czernią rozchylonego za zębami podniebienia. Unieruchomienie sprawiło wprawdzie, że napastnik nie był dłużej w stanie szarżować na was potęgą swego drapieżnego gabarytu, nie osłabiło jednak wzburzenia, które z początku nastroszyło się gęstym, brunatnym futrem na garbie nienaturalnie wygiętych pleców, przedzierając się przez zaróżowione, ludzkie jeszcze dziąsła, kłami zdolnymi płatać tkankę i przełamywać kości, jakby te były ledwie suchą, spróchniałą gałęzią, przypadkiem dostającą się we wnyki mosiężnych szczęk.
    Podczas gdy ogromne cielsko szarpało się zajadle na nierównej glebie, okrągłe, ciemne oczy niedźwiedzia wydawały się być zupełnie nieruchome, zatrzymane jak guziki pośród zmierzwionego futra, dwie, czarne plamy atramentu wpatrzone bezpośrednio w lico Gerta, nie sposób stwierdzić, czy z rozeźleniem, czy może tylko czujnością, gardłowy warkot, który co i raz wydobywał się lżącym przekleństwem zwierzęcego szwargotu z krtani niezdolnej formułować ludzkiej mowy, wywoływał jednak nieodparte wrażenie, że berserker nie miał dobrych intencji.
    Dopiero zaklęcie rzucone przez olbrzyma wydawało się przynieść oczekiwany skutek – przez krótką chwilę Johan kłapał jeszcze gniewnie pyskiem, drapiąc pazurami po wypukłych kamieniach drogi, zaraz jego ruchy stały się jednak wolniejsze, bardziej opieszałe, mięśnie zwiotczały, a powieki coraz ociężalej opadały na czerń lśniących źrenic, przysłaniając je dłużej i skuteczniej, aż w końcu nie uniosły się wcale. Zwierzęcy oddech spłycił się wyraźnie, gdy berserker opadł bezwładnie na wilgotną kostkę podłoża, a spomiędzy jego uchylonego pyska nie dobywał się już gardłowy warkot, a jedynie ciche westchnienie, pojedynczy obłok pobielałej pary, rozpływający się w chłodnym, grudniowym powietrzu – gniewny paroksyzm zezwierzęcenia wydawał się zelżeć, sierść opaść i przerzedzić, jak gdyby pogłębiająca się senność rzeczywiście regulowała nabrzmiałą w żyłach wściekłość, nadając mu z powrotem ludzkiej fizjonomii. Ostatnim problemem pozostawała kwestia jego obecności – czy byliście gotowi zostawić go samego na bruku opustoszałej ulicy?
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Wypowiedziane zaklęcie przeszyło wolę zwierzęcia gotowego jeszcze chwilę temu do podjęcia próby kolejnego ataku. Łowca zwykle wolał polegać na sile swych mięśni i często obawiał się, że jego umiejętności magiczne są zbyt wątłe w starciach, lecz musiał spróbować czegoś, co nie zmuszało do bezpośredniej konfrontacji, wierząc, że los i tym razem ponownie okaże mu łaskawość. Trwał w napięciu, choć ledwie chwilę temu żartobliwie zwracał się do oponenta zachęcając, by zawarł ślepia i oddał się coraz mocniej ciążącemu poczuciu senności. Zwrócił się ku przyjacielowi dopiero wtedy, gdy był pewien, że muskulatura niedźwiedzia zwiotczała i cielsko opadło na zmrożony bruk uliczki, kończąc wściekły taniec szarpnięć. Rude kosmyki zawirowały się w akcie zgrozy, gdy Gert zrozumiał sens słów Ezry. Kwaśna mina wcięła się jeszcze mocniej w zwykle pogodne lico, które teraz przybierało lekko niebieskawy koloryt, a cętki ciepłych piegów przypominały raczej sine mikrourazy.
    Ciekawe, czy bez ramienia nadal uważałbyś, że ten wieczór jest przyjemny — wyraźnie naburmuszony podszedł do ślepca i potrząsnął go za ramię dokonując przedziwnych oględzin polegających na zmyślnym obróceniu go dookoła własnej osi i uniesieniu chudych rąk do góry, jakby na bokach korpusu miała czaić się jakaś nieodkryta rana. Zwykle z większą lekkością podchodził do podobnych drak, zwłaszcza w gronie łowców. — Na pewno nic ci nie jest? — Choć mógł przecież jasno określić, że do niczego złego nie doszło, to jednak piekło go poczucie tak głupiego wystawienia Montmorencyego na niebezpieczeństwo. Wypuścił powietrze, charcząc na końcu i spluwając pod nogi, gdzieś w pobliżu śpiącego mężczyzny. Jeszcze nie miał na tyle jasności w umyśle, by zastanowić się nad tym, co powinni uczynić dalej. Pociągnął zaczerwienionym nosem i skrył go na chwilę pomiędzy palcami, pocierając energicznie sam jego czubek.
    Wypiję dzisiaj całą butlę brandy jednym haustem i nawet nie próbuj mnie powstrzymać — wymamrotał jeszcze, choć bardziej do siebie niż do Ezry i ruszył wreszcie z miejsca, by przyjrzeć się kudłatej, choć chyba już nieco mniejszej, górze spoczywającej na chodniku przy zapleczu baru. W reakcji na gniew berserkera zupełnie zapomniał o tym, że sytuacja mogła być obserwowana przez nieproszonych gości. Na szczęście, gdy powiódł wzrokiem po okolicy, dostrzegł brak jakiegokolwiek niepokojącego poruszenia. Ostatnią rzeczą, której jeszcze potrzebowali była ingerencja osób trzecich. O ile sam jakoś byłby w stanie usprawiedliwić się w całej tej bójce, o tyle obecność ślepca u boku nie byłaby czymś nad czym obcy ludzie przeszliby obojętnie.
    Stał przez chwilę obojętnie nad pochrapującym napastnikiem, szturchnął go nawet czubkiem buta, lecz ten nie drgnął, wciąż omamiony bezbłędnie rzuconym zaklęciem. Złość powoli odparowała, a nachmurzone, ściągnięte ku sobie, rude brwi rozluźniły się; łowca wiedział, że cały ten atak, koniec końców, był dyktowany nieokiełznanym szałem będącym częścią przekleństwa zapisanego w genach. Owszem, seria zdarzeń i podsycanie w sobie gniewu ułatwiły tylko przemianę, lecz przecież berserker nie mógł nad wszystkim sam zapanować. Tak mu się zdawało. Chyba zrobiło mu się nieco żal człowieka rozciągniętego na lodowatości bruku. Wraz z westchnieniem ramiona opadły wyraźnie, a plecy zaokrągliły się.
    Ezra, nie zostawiajmy go tu. Dojdzie do siebie i będzie zupełnie skołowany. Jeszcze napytamy sobie tym większej biedy — znów pociągnął nosem. — Jak dalej będzie skory do bitki, to mu grzmotnę w czerep i tyle z tego będzie miał. Do magazynu niedaleko, powinniśmy z nim dać radę się teleportować. — Spojrzał pełen nadziei na przyjaciela, nachylając się nad niedźwiedziokształtnym. Pomyślał o miejscu, do którego pierwotnie zamierzali, miał tylko nadzieję, że wszystko skończy się ostatecznie dobrze. Czuł zmęczenie, nie tyle fizyczne, co emocjonalne i naprawdę marzył o spokoju w zaciszu domu i o brandy, całej butelce, albo i dwóch z dala od wszelakich kudłatych stworzeń.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Zignorował zupełnie wypowiedź olbrzyma, ta nosiła znamiona nadmiernego rozczulania się i zawierała podkład emocjonalny, o jakim nie zwykł rozmawiać na ulicy w towarzystwie ledwie przytomnego berserkera, zresztą mówiąc uczciwie, wcale nie przepadał za tego typu rozmowami, te miały w sobie zdecydowanie za dużo wszystkiego tego, czym karmi masę ludzką komedia i romans zapominając, przy tym, że życie zwykle przypomina tragikomedię lub dramat. Sielanką i spokojem ducha zaś niewielu mogło się poszczycić. Pozwolił jednak, aby rudowłosy łowca obejrzał ramię i jego szeroko rozumiane okolice, byle tylko miał pewność, że absolutnie nic francuzowi nie dolega. Nie ukrywał, że ogrom zasługi w tym właśnie jego zatroskanego przyjaciela, lecz słowa podzięki na chwilę obecną, miały utrudniony dostęp, aby przedrzeć się przez ściśnięte w żelazne rękawice rozsądku gardło. I musiał poczekać z tym do odpowiedniej chwili.
    Nic mi nie jest. – Odparł po czasie, znudzony widocznie przejawianą troską o jego marne i bezwartościowe życie. – Lepiej na siebie popatrz. Gdy znajdziemy się w domu, będę miał wystarczająco światła, aby sprawdzić, czy przypadkiem w konstelacji blizn nie doszła nowa – heban spojrzenia tylko z pozoru obojętnie omiótł sylwetkę łowcy, w istocie jego wzrok od dłuższego czasu przyglądał mu się uważnie czujny na wszelkie uchybienia od normy.
    Raczej beczkę, nie butelkę. – Zawyrokował tonem nieznoszącym sprzeciwu. Melodyjny głos tonął w szmerze nocy i dzikim ujadaniu okolicznych psów widać, zaalarmowanych obecnością groźnego drapieżnika. Powinni stąd uciekać i to szybko, nim na miejsce przyczłapią gapie lub co gorsze kruczy strażnicy. W samoobronie wprawdzie nie było niczego złego, lecz wątpił, aby ktoś patrzył na olbrzyma z takim, a nie innym doświadczeniem zawodowym przychylnym okiem, a jego koneksje wśród stróżów prawa ograniczały się jedynie do okazyjnych łapówek. Nie mógł wykluczyć również, że któryś klientów karczmy mógł podejrzeć go, gdy czarował, wówczas wydałoby się, że jest ślepcem, a daleki był od przypieczętowania tego losu pieczęcią Lokiego.
    Nie. – Słowo sprzeciwu było chłodne jak poranek w zaduszki, a ostre spojrzenie czarnych oczu przeszyło wielkodusznego olbrzyma na wylot. – Zaatakował nas. Gdyby nie ty, bez wahania zabiłbym go. Już wystarczająco dla niego uczyniliśmy. Teraz musimy zadbać o nas samych. Daj mi rękę. – Dłoń szlachcica wydawała się dziecinna przy ręce olbrzyma. Smutny uśmiech, wypełzł na blade lico francuza oświetlone srebrzystą poświatą. Iście upiornie było tu i strasznie zwłaszcza samemu. Obecność przyjaciela, była niczym ogień pochodni, jak światełko w tunelu, dawała ciepło i była nadzieją. Skierował swe myśli ku magazynowi w dokach, gdzie składował alkohole. Świat zawirował, a czarna dziura zaułka zniknęła, pozostając tylko wspomnieniem.

    Ezra i Gert z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.