:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
20.01.2001 – Zatoka Hansjordnesbukta – Bezimienny: S. Myklebust & Nieznajomy: L. Fiske
2 posters
Bezimienny
20.01.2001 – Zatoka Hansjordnesbukta – Bezimienny: S. Myklebust & Nieznajomy: L. Fiske Pią 23 Sie - 19:18
20.01.2001
Monotonny dźwięk metalowych kół mknących po zmniejszonych mrozem szynach kołatał się w jego umyśle hipnotycznie. Zajmując miejsce tuż przy oknie, patrzył się na umykający krajobraz całkiem bezmyślnie. Właściwie, nie było to nawet celowo bezmyślnie. Samuel nie wiedział, czemu w ogóle wsiadł do pociągu. Dokąd ów pociąg jedzie. Przytępiony zapłacił bez problemu za bilet, razem z karą, obojętny tak bardzo. Zdarzały mu się kiedyś takie podróże, kiedy to słodka trucizna prowadziła jego stopami w nieznane, szukając śmierci, bólu, zapomnienia. Teraz jednak był czysty, ale na refleksje nie starczało miejsca w umyśle skupionym na punkcie, do którego trzeba było dotrzeć. Więc jechał, bez bagażu, bez pomysłu, bez woli, z dłonią zamkniętą na zielonym kamieniu znalezionym... gdzieś. Nawet nie pamiętał. Może powinien panikować, może zareagować na szarpiącego się w kagańcu wilka w nim, totem usiłujący szarpnąć się cienkiemu magicznemu sznurkowi, który jak obroża zaciskał się na szyi, jak smycz ciągnął w jednym kierunku... Mrok otulił go chłodem, gdy opuścił magię dnia na rzecz nocy polarnej roztaczającej swe wdzięki nad skandynawską ziemią. Nie pił i nie jadł całą drogę, nie reagował, gdy ktoś próbował do niego przyjaźnie zagadać. Trwał w spokojnym, milczącym oczekiwaniu. I tylko zmarszczone czoło, tylko kamień obracany w palcach zdradzający kompulsywność jego zachowania, mogły obserwatorowi zdradzić, że coś jest nie tak.
W końcu wysiadł na stacji, lecz wraz z podmuchem północnego wiatru nie przyszło ukojenie. Nie zapiął kurty, nie narzucił na głowę futrzanego kaptura. Po prostu ruszył, jakby wiedział, dokąd idzie, choć tak naprawdę to wcale nie wiedział. Szedł portowymi uliczkami, nie zwracając za bardzo uwagi na otoczenie. Szczęściem wybierał chodnik, szczęściem zatrzymywał się przed zagrożeniem. Nie ważne. Jakby syreni śpiew wiódł go prosto w objęcia morza. Narastała w nim obawa, pewna nieuchronność zmęczonego już kroku, który wcale nie zwalniał. Pojedyncza łza spłynęła mu po policzku, ale może to wiatr wbił we wrażliwą spojówkę jakiś okruch.
Nieznajomy
Re: 20.01.2001 – Zatoka Hansjordnesbukta – Bezimienny: S. Myklebust & Nieznajomy: L. Fiske Pią 23 Sie - 19:19
Tonący brzytwy się chwyta, lecz w moim przypadku bardziej pasowało określenie, że zaklinacz kurczowo trzyma się swoich sprawdzonych klątw. No i zielonych kamyków, które przypadkowo spotyka na swojej drodze i które stają się pośrednikami i wykonują brudną robotę całego tego zmyślnego planu. Samuel pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że podczas naszego ostatniego spotkania, które nie zakończyło się tak, jakbym sobie tego życzył, wrócił do domu z niewinnym znaleziskiem. Obiekt ten, na który starannie nałożona została klątwa, miał sprowadzić mężczyznę prosto do mnie wtedy, kiedy będę go najbardziej potrzebować. Nie była to straszna klątwa, więc nie czułem wyrzutów sumienia. Teraz pozostało mi nic innego, jak czekanie, mając nadzieję, że urok zadziała i że psychiatra nie wyłapie podstępu. W końcu nie miałem do czynienia z osobą, która nie znała się na runach i urokach.
Oczekiwałem przyjaciela w spokoju. Stojąc na niewielkim, drewnianym molo, które nadgryzione już zębem czasu, stało dumnie wrzynając się w spokojną toń wody. Spoglądałem przed siebie, nie wyszukując jednak niczego konkretnego. Było ciemno, więc i tak niewiele bym zauważył. Na całe szczęście nie kręciło się tutaj zbyt wiele osób, znaczna większość z nich nawet nie zdawała sobie sprawy z mojej obecności, bo była pogrążona w swoich prywatnych sprawach. Specjalnie wybrałem to miejsce, gdyby Samuel zechciał zrobić scenę, gdy już dowie się o moim niewinnym podstępie. Nigdy bowiem nie wiadomo, jak ktoś może zareagować na wieść, że specjalnie został przez kogoś zaklęty.
Czekałem, oddychając głęboko, żeby uciszyć narastający we mnie niepokój. Godzina spotkania była z góry przeze mnie ustalona. Sam pojawiłem się tutaj zdecydowanie zbyt wcześnie, wiedząc, że przyjdzie mi poczekać. Byłem przekonany, że urok, jeśli zadziała, ze stu procentową skutecznością doprowadzi do mnie Myklebusta. Nie miałem jednak wpływu na rzeczy losowe, jak chociażby opóźnienie pociągu, które przecież mogło się wydarzyć. Na całe szczęście, punktualnie o dwudziestej pierwszej siedemnaście, na pomoście rozległy się ciche odgłosy stąpania po nieco spróchniałych już deskach. Odwróciłem się, z nieznacznym uśmiechem spojrzałem na osłoniętą płaszczem sylwetkę mężczyzny.
– Nareszcie przyszedłeś, długo kazałeś na siebie czekać – skłamałem, pojawił się bowiem punktualnie, ale dobrze było zwrócić uwagę na jego ewentualne spóźnienie, żeby to właśnie na tym skupił swoją uwagę.
Oczekiwałem przyjaciela w spokoju. Stojąc na niewielkim, drewnianym molo, które nadgryzione już zębem czasu, stało dumnie wrzynając się w spokojną toń wody. Spoglądałem przed siebie, nie wyszukując jednak niczego konkretnego. Było ciemno, więc i tak niewiele bym zauważył. Na całe szczęście nie kręciło się tutaj zbyt wiele osób, znaczna większość z nich nawet nie zdawała sobie sprawy z mojej obecności, bo była pogrążona w swoich prywatnych sprawach. Specjalnie wybrałem to miejsce, gdyby Samuel zechciał zrobić scenę, gdy już dowie się o moim niewinnym podstępie. Nigdy bowiem nie wiadomo, jak ktoś może zareagować na wieść, że specjalnie został przez kogoś zaklęty.
Czekałem, oddychając głęboko, żeby uciszyć narastający we mnie niepokój. Godzina spotkania była z góry przeze mnie ustalona. Sam pojawiłem się tutaj zdecydowanie zbyt wcześnie, wiedząc, że przyjdzie mi poczekać. Byłem przekonany, że urok, jeśli zadziała, ze stu procentową skutecznością doprowadzi do mnie Myklebusta. Nie miałem jednak wpływu na rzeczy losowe, jak chociażby opóźnienie pociągu, które przecież mogło się wydarzyć. Na całe szczęście, punktualnie o dwudziestej pierwszej siedemnaście, na pomoście rozległy się ciche odgłosy stąpania po nieco spróchniałych już deskach. Odwróciłem się, z nieznacznym uśmiechem spojrzałem na osłoniętą płaszczem sylwetkę mężczyzny.
– Nareszcie przyszedłeś, długo kazałeś na siebie czekać – skłamałem, pojawił się bowiem punktualnie, ale dobrze było zwrócić uwagę na jego ewentualne spóźnienie, żeby to właśnie na tym skupił swoją uwagę.
Bezimienny
Re: 20.01.2001 – Zatoka Hansjordnesbukta – Bezimienny: S. Myklebust & Nieznajomy: L. Fiske Pią 23 Sie - 19:23
Może wcześniej, może przed upadkiem w morską toń… Byłem wtedy czujniejszy, bardziej aktywny, przygotowany na magiczny atak, chociażby ze strony niezrównoważonego pacjenta zirytowanego brakiem postępu w leczeniu. Teraz jednak, zbyt łatwo przyszła mi bierność, nieświadomie oddawałem się temu co ofiarował mu kamień. W strachu, ale też w tym charakterystycznym odrętwieniu niedoszłego samobójcy. Nie moje życie, nie moje decyzje – było to w równym stopniu nieprzyjemne, jak kuszące, to zatracenie siebie i odpowiedzialności, bez grama alkoholu we krwi. Nie spodziewałem się nawet, jak bardzo za tym tęsknię.
Teraz jednak gdy w stojącej na pomoście ciemnej sylwetce rozpoznałem Liefa, szarpnął mną gniew, wzmocniony tylko przywróconą trzeźwością umysłu. Bardzo szybko połączyłem kropki umysłowej mgły, sterowanych z zewnątrz kroków, odrealnionej podróży pociągiem... W końcu byłem w stanie się zatrzymać i tak też zrobiłem, o dwa kroki od znajomego mężczyzny. Nie potrafiłem przypomnieć sobie, kiedy ostatnim razem się widzieliśmy. Mogłem tylko założyć, że Lief prawdopodobnie był na jej pogrzebie, na tej farsie w czasie której ziemia zamknęła się nad pustą trumną. Było to ledwie przypuszczenie, z trudem mogłem odtworzyć w głowie wspomnienia z tamtego dnia. A potem było już tylko gorzej...
– Chyba żartujesz... – warknąłem, odsłaniając górne zęby, napinając ciało w atawistycznym geście. Nie było zagrożenia, wiedziałem, że to, co zrobił, nie było w ostatecznym rozrachunku szkodliwe dla mnie, ale magiczny kaganiec spadł z duchowej szczęki mojego totemu, a jego złowrogi pomruk rezonował ze mną bardziej, niż bym sobie tego życzył. Bądź co bądź, byłem Myklebustem, powinienem się kontrolować. Powinienem rozluźnić tą zaciśniętą pięść.
– Zajebali Ci wiewiórkę, że nie mogłeś po prostu się umówić? – zapytałem poddając się narastajacej wściekłości, chociaż doskonale wiedziałem, że nawet jeśli Lief przesłał wiadomość, nawet jeśli to zrobił wcześniej, to pozostałaby bez odpowiedzi. Najpierw nałóg, a teraz powolny powrót do zszarzałej normalności skutecznie odcinały mnie od dawnych znajomości. Mosty popalone, zdawały mi się niemożliwe do odbudowania. Rodzinę wiązała krew i powinność, ale pozostali...? Kto chciałby mieć do czynienia ze skorupą, którą się stałem?
Teraz jednak gdy w stojącej na pomoście ciemnej sylwetce rozpoznałem Liefa, szarpnął mną gniew, wzmocniony tylko przywróconą trzeźwością umysłu. Bardzo szybko połączyłem kropki umysłowej mgły, sterowanych z zewnątrz kroków, odrealnionej podróży pociągiem... W końcu byłem w stanie się zatrzymać i tak też zrobiłem, o dwa kroki od znajomego mężczyzny. Nie potrafiłem przypomnieć sobie, kiedy ostatnim razem się widzieliśmy. Mogłem tylko założyć, że Lief prawdopodobnie był na jej pogrzebie, na tej farsie w czasie której ziemia zamknęła się nad pustą trumną. Było to ledwie przypuszczenie, z trudem mogłem odtworzyć w głowie wspomnienia z tamtego dnia. A potem było już tylko gorzej...
– Chyba żartujesz... – warknąłem, odsłaniając górne zęby, napinając ciało w atawistycznym geście. Nie było zagrożenia, wiedziałem, że to, co zrobił, nie było w ostatecznym rozrachunku szkodliwe dla mnie, ale magiczny kaganiec spadł z duchowej szczęki mojego totemu, a jego złowrogi pomruk rezonował ze mną bardziej, niż bym sobie tego życzył. Bądź co bądź, byłem Myklebustem, powinienem się kontrolować. Powinienem rozluźnić tą zaciśniętą pięść.
– Zajebali Ci wiewiórkę, że nie mogłeś po prostu się umówić? – zapytałem poddając się narastajacej wściekłości, chociaż doskonale wiedziałem, że nawet jeśli Lief przesłał wiadomość, nawet jeśli to zrobił wcześniej, to pozostałaby bez odpowiedzi. Najpierw nałóg, a teraz powolny powrót do zszarzałej normalności skutecznie odcinały mnie od dawnych znajomości. Mosty popalone, zdawały mi się niemożliwe do odbudowania. Rodzinę wiązała krew i powinność, ale pozostali...? Kto chciałby mieć do czynienia ze skorupą, którą się stałem?
Nieznajomy
Re: 20.01.2001 – Zatoka Hansjordnesbukta – Bezimienny: S. Myklebust & Nieznajomy: L. Fiske Pią 23 Sie - 19:23
Czekałem spokojnie, oddychając głęboko, starając się opanować oddech. Wiedziałem, że dojdzie do konfrontacji. Nikt przecież nie lubił, jak zmuszało się go do zrobienia czegoś wbrew jego woli, nie mówiąc już o rzucaniu klątwy przymusu. W normalnych warunkach, gdybym miał do czynienia z osobą, która skłonna była się spotkać, na pewno nie posunąłbym się do takich czynów. Niemniej jednak... była to moja ostatnia deska ratunku. Przyglądałem się, jak w moim przyjacielu wzrasta gniew, jakby na nowo wchodziło w niego życie. Oczywiście nie takie emocje chciało się wywoływać w kimś, kogo nie miało się za wroga, ale cóż… na swoje wytłumaczenie miałem to, że mężczyzna sam ściągnął na siebie ten los i w sumie zawsze mogło być gorzej, prawda?
– No już, już, nie ma co się unosić – odpowiedziałem, unosząc dłoń w uspokajającym geście. Szybko jednak odwróciłem dłoń, by wyciągnąć ją w kierunku swojego towarzysza aby ten mógł oddać mi kamyk, który to już spełnił swoją rolę. – Daj kamień, bo inaczej będziesz tu przychodzić co roku – wyjaśniłem. Tylko wtedy, gdy kamień wyląduje w mojej dłoni, klątwa przestanie działać. Był to bowiem prosty urok, który najczęściej nakładało się na jakieś kosztowności, żeby zabezpieczyć je przed kradzieżą. Bo gdy już ktoś zdecydowałby się na ich kradzież, to klątwa sprawiała, że w umyśle złodzieja pojawiał się irytujący przymus pojawienia się w konkretnym miejscu i konkretnym czasie, dzięki czemu trafiało się prosto w ręce policji i to jeszcze z dowodem zbrodni w dłoniach. Tutaj na szczęście obyło się bez policji i bez zbrodni.
– Rozmawialiśmy, wysłałem ci trzy listy, na które nie dostałem żadnej odpowiedzi, więc w sumie to całe przedstawienie tutaj jest tylko i wyłącznie twoją winą. Gdyby nie to, to uniknęlibyśmy tego zachodu – wyjaśniłem spokojnie. Nie widziałem bowiem w całym tym podstępie swojej winy. Westchnąłem, spoglądając na mężczyznę. Wiedziałem, że miał sporo na głowie i że znajdował się akurat na dość trudnym etapie swojego życia. – Potrzebuję ciebie i twoich umiejętności. Musisz mi pomóc – powiedziałem tonem głosu, który nie przyjmie sprzeciwu i odmowy. W przeciwnym razie na pewno nie skończy się na podstępach z kolorowymi kamieniami.
– No już, już, nie ma co się unosić – odpowiedziałem, unosząc dłoń w uspokajającym geście. Szybko jednak odwróciłem dłoń, by wyciągnąć ją w kierunku swojego towarzysza aby ten mógł oddać mi kamyk, który to już spełnił swoją rolę. – Daj kamień, bo inaczej będziesz tu przychodzić co roku – wyjaśniłem. Tylko wtedy, gdy kamień wyląduje w mojej dłoni, klątwa przestanie działać. Był to bowiem prosty urok, który najczęściej nakładało się na jakieś kosztowności, żeby zabezpieczyć je przed kradzieżą. Bo gdy już ktoś zdecydowałby się na ich kradzież, to klątwa sprawiała, że w umyśle złodzieja pojawiał się irytujący przymus pojawienia się w konkretnym miejscu i konkretnym czasie, dzięki czemu trafiało się prosto w ręce policji i to jeszcze z dowodem zbrodni w dłoniach. Tutaj na szczęście obyło się bez policji i bez zbrodni.
– Rozmawialiśmy, wysłałem ci trzy listy, na które nie dostałem żadnej odpowiedzi, więc w sumie to całe przedstawienie tutaj jest tylko i wyłącznie twoją winą. Gdyby nie to, to uniknęlibyśmy tego zachodu – wyjaśniłem spokojnie. Nie widziałem bowiem w całym tym podstępie swojej winy. Westchnąłem, spoglądając na mężczyznę. Wiedziałem, że miał sporo na głowie i że znajdował się akurat na dość trudnym etapie swojego życia. – Potrzebuję ciebie i twoich umiejętności. Musisz mi pomóc – powiedziałem tonem głosu, który nie przyjmie sprzeciwu i odmowy. W przeciwnym razie na pewno nie skończy się na podstępach z kolorowymi kamieniami.
Bezimienny
Re: 20.01.2001 – Zatoka Hansjordnesbukta – Bezimienny: S. Myklebust & Nieznajomy: L. Fiske Pią 23 Sie - 19:23
Stoję wściekły i napięty i ciężko mi się uspokoić. Prośbę o kamień ignoruję, mam go ochotę cisnąć w morską toń, za karę dla niego, nawet jeśli to ja bym bardziej potem cierpiał co roku pojawiając się na tym jebanym pomoście. Dom i wykształcenie nie dały mi zakresu słów, które teraz jarzeniowały w umyśle jaśniej niż latarnie chroniące statki przed rozbiciem. To doświadczenie nocy polarnej, nocy spirytusowej, które rozciągnęło się u mnie potem, rozlało na półtoraroczną malignę, wędrówki bez celu, wędrówki prowadzące w środowiska szemrane, ale takie, które nie zadawały pytań, ani nie litowały się nad wrakiem jakim byłem.
– Nie będziesz mi kutasiarzu oczu mydlić i odpowiedzialności na mnie przerzucać. Za trudno było zajrzeć na oddział, czy uczelnie? – Mam ochotę w rewanżu, zamiast kamienia to jego wrzucić do wody. Sięgnięcie po dawno zakurzone umiejętności manipulowania umysłem jest słodką pokusą, ale odsuwam ją od siebie. Lief nie wie, że posiadam wiedzę o tym jak hipnotyzować innych, a ja w sumie nie chcę nią się podzielić. Byliśmy kiedyś blisko, ale czy teraz jesteśmy? Widzę tylko zgliszcza po swojej stronie. Nie zaprzeczyłem, że wiadomości zostały zignorowane, bo tak właśnie było. Nie wiedziałem nawet, że cokolwiek mi przysłał, wszystko było wrzucane w jedną otchłań nieistotności wobec marności świata bez niej. W pracy nawet wiedzieli, aby korespondencję zostawiać mi w gabinetach, bo miejsce nazywane przeze mnie kiedyś domem, było teraz tylko czarną otchłanią rozpaczy.
Dopiero wyartykułowana przez niego potrzeba chłodzi moje destrukcyjne zapędy. Dopiero wtedy daję lodowatym podmuchom wniknąć świadomiej w ciało i dać zrobić swoją robotę. Powoli skanuje swoje członki, poczynając od stóp, przez łydki i uda, trzewia i palce, ramiona... aż do szyi tak odrętwiałej... Przymykam powieki, przekrzywiając głowę to w prawo to w lewo, zdając sobie sprawę z tego, jak skostniały jestem w tym rozchełstanym płaszczu. W końcu wyciągam dłoń z kamykiem i oddaję mu go, na znak, że sztorm przeminął. Gdzieś w głębi serca cieszę się z tego, że się widzimy, choć jeszcze nie dopuszczam tego do siebie.
– Nic nie muszę. – burczę jeszcze w niezadowoleniu, oczyszczam gardło krótkim charknięciem. – Chcę. Chcę Ci pomóc dziadzie jeden, ale jestem przeraźliwie głodny po tym całym jechaniu pociągiem, więc liczę, że powiesz mi, o co chodzi nad strawą, bo inaczej zmienię zdanie i żadna klątwa mnie nie przymusi do tego, byś cokolwiek ze mnie wydusił.
– Nie będziesz mi kutasiarzu oczu mydlić i odpowiedzialności na mnie przerzucać. Za trudno było zajrzeć na oddział, czy uczelnie? – Mam ochotę w rewanżu, zamiast kamienia to jego wrzucić do wody. Sięgnięcie po dawno zakurzone umiejętności manipulowania umysłem jest słodką pokusą, ale odsuwam ją od siebie. Lief nie wie, że posiadam wiedzę o tym jak hipnotyzować innych, a ja w sumie nie chcę nią się podzielić. Byliśmy kiedyś blisko, ale czy teraz jesteśmy? Widzę tylko zgliszcza po swojej stronie. Nie zaprzeczyłem, że wiadomości zostały zignorowane, bo tak właśnie było. Nie wiedziałem nawet, że cokolwiek mi przysłał, wszystko było wrzucane w jedną otchłań nieistotności wobec marności świata bez niej. W pracy nawet wiedzieli, aby korespondencję zostawiać mi w gabinetach, bo miejsce nazywane przeze mnie kiedyś domem, było teraz tylko czarną otchłanią rozpaczy.
Dopiero wyartykułowana przez niego potrzeba chłodzi moje destrukcyjne zapędy. Dopiero wtedy daję lodowatym podmuchom wniknąć świadomiej w ciało i dać zrobić swoją robotę. Powoli skanuje swoje członki, poczynając od stóp, przez łydki i uda, trzewia i palce, ramiona... aż do szyi tak odrętwiałej... Przymykam powieki, przekrzywiając głowę to w prawo to w lewo, zdając sobie sprawę z tego, jak skostniały jestem w tym rozchełstanym płaszczu. W końcu wyciągam dłoń z kamykiem i oddaję mu go, na znak, że sztorm przeminął. Gdzieś w głębi serca cieszę się z tego, że się widzimy, choć jeszcze nie dopuszczam tego do siebie.
– Nic nie muszę. – burczę jeszcze w niezadowoleniu, oczyszczam gardło krótkim charknięciem. – Chcę. Chcę Ci pomóc dziadzie jeden, ale jestem przeraźliwie głodny po tym całym jechaniu pociągiem, więc liczę, że powiesz mi, o co chodzi nad strawą, bo inaczej zmienię zdanie i żadna klątwa mnie nie przymusi do tego, byś cokolwiek ze mnie wydusił.
Nieznajomy
Re: 20.01.2001 – Zatoka Hansjordnesbukta – Bezimienny: S. Myklebust & Nieznajomy: L. Fiske Pią 23 Sie - 19:23
Nie denerwowałem się. Spotkanie, o dziwo, przebiegało lepiej niż to zakładałem. Nie musiałem więc denerwować się na zapas. Moje umiejętności opanowania okazały się jednak przydatne, bo byłem niemal pewny, że moja twarz, głos czy zachowanie nie zdradzały ani grama stresu czy zdenerwowania. Musiałem też przyznać, że reakcja Samuela okazała się wyjątkowo lekka, bo sam będąc w jego sytuacji, z całą pewnością zareagowałbym gwałtowniej.
– Spotkaliśmy się i wysłałem ci listy, czy moja wizyta na oddziale czy uczelni zmieniłaby cokolwiek? – zapytałem, chociaż podświadomie znałem już odpowiedź. Samuel nie musiał odpowiadać. Wiedziałem, że był zamknięty w swoim własnym, przygnębiającym świecie i gdyby nie pilna potrzeba, to zapewne pozwoliłbym mu w nim siedzieć jeszcze dłużej. Uważałem go za przyjaciela, niemniej jednak nie czułem, żeby w moim obowiązku było wyciąganie go z dołka. Nie byłem terapeutą i nie wiedziałem, jak pocieszać swoich znajomych. Wydawało mi się, że byłem w tym wręcz paskudny. Sam nie do końca potrafiłem pocieszyć siebie po stracie swojego brata, chociaż nie zatraciłem się w jego śmierci tak, jak Samuel po stracie żony. Byłem osobą spokojną. Wszystkie bóle i żale, jakie kiedykolwiek miałem, zamykałem w sobie, starając się, by nikt z zewnątrz nie był w stanie ich dostrzec. Była to słabość, którą można by wykorzystać przeciwko mnie. Dzięki takiemu wewnętrznemu murowi chroniłem się przed światem. Rozumiałem jednak, że inni tego nie potrafili.
– I skończ z tymi epitetami, obaj doskonale wiemy, czyja to była wina – uciąłem szybko. Nie miałem najmniejszego zamiaru pozwalać sobie na obarczenie mnie winą za tę… niedogodność. Zrobiłem, co musiało być zrobione i Samuel powinien się cieszyć, że skończyło się na tym, a nie na czymś gorszym. No i oczywiście nie należało zapominać, że to mężczyzna unikał kontaktu ze mną, nie odpowiadał na listy i ignorował prośby o spotkanie. Czyja więc to była wina?
– No nie wiem, czy chcesz... wiele razy pokazałeś mi, że jednak nie chcesz – stwierdziłem, nie dając za wygraną. Zmrużyłem oczy. Dobrze że chciał. Trochę mi ulżyło. Nie miałem bowiem ochoty na słowne przepychanki i usilne próby nakłonienia mężczyzny do pomocy. W takich sprawach również nie byłem najlepszy, bo lubiłem jak coś szło zgodnie z moim planem – szybko i sprawnie.
– Najpierw wyjaśnię o co chodzi – zakomunikowałem. Szybko jednak wyminąłem mężczyznę i zacząłem schodzić z pomostu. Drewniane deski delikatnie skrzypiały pod moimi stopami, a ja sam zastanawiałem się, jak długo mogą one tu jeszcze wytrzymać. Odwróciłem się jednak do niego słysząc ostatnie słowa. – Nie każ mi wyprowadzać cię z błędu – powiedziałem, wiedząc doskonale, że istniały klątwy, o których Samuel pewnie nawet nie słyszał i że niektóre z nich potrafiłyby zrobić z człowieka prawdziwego niewolnika.
– Chodź, niedaleko jest jakaś knajpa – powiedziałem, kiwnięciem głowy wskazując na odpowiedni kierunek i nie czekając na swojego towarzysza, zacząłem iść po piasku.
– Spotkaliśmy się i wysłałem ci listy, czy moja wizyta na oddziale czy uczelni zmieniłaby cokolwiek? – zapytałem, chociaż podświadomie znałem już odpowiedź. Samuel nie musiał odpowiadać. Wiedziałem, że był zamknięty w swoim własnym, przygnębiającym świecie i gdyby nie pilna potrzeba, to zapewne pozwoliłbym mu w nim siedzieć jeszcze dłużej. Uważałem go za przyjaciela, niemniej jednak nie czułem, żeby w moim obowiązku było wyciąganie go z dołka. Nie byłem terapeutą i nie wiedziałem, jak pocieszać swoich znajomych. Wydawało mi się, że byłem w tym wręcz paskudny. Sam nie do końca potrafiłem pocieszyć siebie po stracie swojego brata, chociaż nie zatraciłem się w jego śmierci tak, jak Samuel po stracie żony. Byłem osobą spokojną. Wszystkie bóle i żale, jakie kiedykolwiek miałem, zamykałem w sobie, starając się, by nikt z zewnątrz nie był w stanie ich dostrzec. Była to słabość, którą można by wykorzystać przeciwko mnie. Dzięki takiemu wewnętrznemu murowi chroniłem się przed światem. Rozumiałem jednak, że inni tego nie potrafili.
– I skończ z tymi epitetami, obaj doskonale wiemy, czyja to była wina – uciąłem szybko. Nie miałem najmniejszego zamiaru pozwalać sobie na obarczenie mnie winą za tę… niedogodność. Zrobiłem, co musiało być zrobione i Samuel powinien się cieszyć, że skończyło się na tym, a nie na czymś gorszym. No i oczywiście nie należało zapominać, że to mężczyzna unikał kontaktu ze mną, nie odpowiadał na listy i ignorował prośby o spotkanie. Czyja więc to była wina?
– No nie wiem, czy chcesz... wiele razy pokazałeś mi, że jednak nie chcesz – stwierdziłem, nie dając za wygraną. Zmrużyłem oczy. Dobrze że chciał. Trochę mi ulżyło. Nie miałem bowiem ochoty na słowne przepychanki i usilne próby nakłonienia mężczyzny do pomocy. W takich sprawach również nie byłem najlepszy, bo lubiłem jak coś szło zgodnie z moim planem – szybko i sprawnie.
– Najpierw wyjaśnię o co chodzi – zakomunikowałem. Szybko jednak wyminąłem mężczyznę i zacząłem schodzić z pomostu. Drewniane deski delikatnie skrzypiały pod moimi stopami, a ja sam zastanawiałem się, jak długo mogą one tu jeszcze wytrzymać. Odwróciłem się jednak do niego słysząc ostatnie słowa. – Nie każ mi wyprowadzać cię z błędu – powiedziałem, wiedząc doskonale, że istniały klątwy, o których Samuel pewnie nawet nie słyszał i że niektóre z nich potrafiłyby zrobić z człowieka prawdziwego niewolnika.
– Chodź, niedaleko jest jakaś knajpa – powiedziałem, kiwnięciem głowy wskazując na odpowiedni kierunek i nie czekając na swojego towarzysza, zacząłem iść po piasku.
Bezimienny
Re: 20.01.2001 – Zatoka Hansjordnesbukta – Bezimienny: S. Myklebust & Nieznajomy: L. Fiske Pią 23 Sie - 19:24
Lief miał szczęście w nieszczęściu, że klątwa dała mi to, po co nie mogłem sięgnąć z powodu odwyku - bezwolność. Mój totem wciaż dawał mi o sobie znać, jeżąc się i warcząc zajadle. Czułem jego energię, jego wolę walki i brak zrozumienia. Cóż… nic dziwnego, nie ufasz temu, kto magią wymusza na Tobie rzeczy. Jestem przekonany, że sprawa mogłaby być rozwiązana inaczej, ale nie będziemy mieć już okazji, aby się przekonać. Może zbyłbym go nawałem pracy, otoczenie czterech ścian zawodowego życia, sprzyjałoby takiej wymówce. Teraz jednak nie miało to znaczenia. Mimo zerwanej relacji, z jakichś powodów ta relacja kiedyś zakwitła wspólnie spędzonym czasem, wzajemnym zaufaniem, sentymentem, który teraz, w spokojności i chłodzie, subtelnie dawał o sobie znać. Uśmiechnąłem się lekko do jego pleców, czując, że to wyrwanie z korzeniami może dobrze mi zrobiło. Nawet jeśli wzburzone nocne morze w okowach mrozu zbyt łatwo przywodziło mi na myśl czas nieudanych poszukiwań.
Nie bądź banalny, to żałosne... – skarciłem się, wytracając uśmiech i szczątki radości tego spotkania. Gdy Lief odwrócił się do mnie, mógł na powrót w mizernym oświetleniu zobaczyć pomarszczoną, pozornie zobojętniałą twarz, której wargi ruszały się nieznacznie, przełykając zgryzoty życia jedna za drugą.
– To dobrze. Bo wiesz, nie tylko zielone kamienie, ale puste żołądki bardzo źle wpływają na procesy kognitywne. A domyślam się, że nie chodzi Ci o pomoc moich wspaniale rzeźbionych mięśni. – pozwalam sobie na krótki komentarz, przyspieszając kroku. Chce jak najszybciej uciec z nabrzeża, wolę mierzyć się z głodem alkoholowym, niż bólem, jaki przynosi mi każda spieniona fala.
Nie bądź banalny, to żałosne... – skarciłem się, wytracając uśmiech i szczątki radości tego spotkania. Gdy Lief odwrócił się do mnie, mógł na powrót w mizernym oświetleniu zobaczyć pomarszczoną, pozornie zobojętniałą twarz, której wargi ruszały się nieznacznie, przełykając zgryzoty życia jedna za drugą.
– To dobrze. Bo wiesz, nie tylko zielone kamienie, ale puste żołądki bardzo źle wpływają na procesy kognitywne. A domyślam się, że nie chodzi Ci o pomoc moich wspaniale rzeźbionych mięśni. – pozwalam sobie na krótki komentarz, przyspieszając kroku. Chce jak najszybciej uciec z nabrzeża, wolę mierzyć się z głodem alkoholowym, niż bólem, jaki przynosi mi każda spieniona fala.
Nieznajomy
Re: 20.01.2001 – Zatoka Hansjordnesbukta – Bezimienny: S. Myklebust & Nieznajomy: L. Fiske Pią 23 Sie - 19:24
Klątwy potrafiły ułatwiać życie i dlatego się im tak ochoczo oddawałem. Nie uważałem się za specjalistę, chociaż z runami, rytuałami i klątwami miałem do czynienia już od długiego czasu. Swoje pierwsze postępy w tej dziedzinie zacząłem robić, gdy skończyłem osiem lat, więc doświadczenia, a przynajmniej tego teoretycznego, mi nie brakuje. No i jak widać potrafiłem zmyślnie to wszystko wykorzystywać. Nie dziwiło mnie więc, że ktoś podchodził do mnie z nieufnością. No ale i ja nikomu nie ufałem w stu procentach. Nawet Samuel był osobą, której nie mogłem zaufać, niemniej jednak był jedynym człowiekiem, który mógłby mi pomóc w tej sytuacji. Pozwoliłem więc sobie opuścić nieco mury nieufności i skorzystać z potrzebnej pomocy, której mężczyzna początkowo i tak nie chciał mi zaoferować. Musiał jednak rozumieć, że sprawa nie był błaha, skoro zdecydowałem się jednak na towarzystwo. Chyba każdy, kto znał mnie nawet w lekkim stopniu, wiedział, że wolałem działać samodzielnie.
Stopy delikatnie zapadały się w piasku. Miałem tylko nadzieję, że nie przyniosę w butach żadnej pamiątki, bo ceniłem sobie czystość i porządek swojego mieszkania. Ziarenka piasku, jak wszystko co małe, były irytujące i niepostrzeżenie przyniesione do mieszkań roznosiły się po każdym zakątku. A najbardziej zdawały się upodobać sobie dywany. Nie miałem ochoty sprzątać, skoro i tak starałem się na bieżąco wszystko ogarniać.
– Chodźmy, jak się pospieszysz, to może nie zamkną tej knajpy – powiedziałem, rzucając do niego przez ramię. W końcu ja sam znajdowałem się kilka kroków dalej od niego i bliżej tej rzekomej knajpy, w której mogliśmy coś zjeść. Byłem przekonany, że jeśli rzeczywiście się nie pospieszymy, to zastaniemy zamknięte na klucz drzwi. – Masz rację, twojego mózgu potrzebuję tym razem, umiejętności i doświadczenia również – przyznałem bez bicia. Może połechtanie jego ego skłoni Samuela do żywszej pomocy.
Stopy delikatnie zapadały się w piasku. Miałem tylko nadzieję, że nie przyniosę w butach żadnej pamiątki, bo ceniłem sobie czystość i porządek swojego mieszkania. Ziarenka piasku, jak wszystko co małe, były irytujące i niepostrzeżenie przyniesione do mieszkań roznosiły się po każdym zakątku. A najbardziej zdawały się upodobać sobie dywany. Nie miałem ochoty sprzątać, skoro i tak starałem się na bieżąco wszystko ogarniać.
– Chodźmy, jak się pospieszysz, to może nie zamkną tej knajpy – powiedziałem, rzucając do niego przez ramię. W końcu ja sam znajdowałem się kilka kroków dalej od niego i bliżej tej rzekomej knajpy, w której mogliśmy coś zjeść. Byłem przekonany, że jeśli rzeczywiście się nie pospieszymy, to zastaniemy zamknięte na klucz drzwi. – Masz rację, twojego mózgu potrzebuję tym razem, umiejętności i doświadczenia również – przyznałem bez bicia. Może połechtanie jego ego skłoni Samuela do żywszej pomocy.
Bezimienny
Re: 20.01.2001 – Zatoka Hansjordnesbukta – Bezimienny: S. Myklebust & Nieznajomy: L. Fiske Pią 23 Sie - 19:24
Moja pomoc była na tyle żywa na tyle, na ile żywa była skorupa mojego ciała. Być może rozmówca szukał większego entuzjazmu, dopytywania o detale, pospiesznego zagłębiania się w sprawę. W końcu znałem go i wiedziałem, że lubił działać sam. Tylko przypadek splótł nasze losy przy okazji wiekowego woluminu zakupionego niemal w tym samym momencie, więc "na spółę" by nie pogłębiać konfliktu. Praca nad runami leżała u podstaw ich znajomości, głód wiedzy, ale też pewna nic porozumienia, która czasem po prostu się zdarza, gdy intuicyjnie wyłapujesz osobę nadającą na podobnych falach. Szukał dawnego mnie, tego, który utonął wraz ze swoją miłością. Ten nowy ja, był bardziej zdystansowany, broniący się przed ogniem, przed roznieconą emocjonalną iskrą. Mógł być pożar pasji, ale on otwierał drogi dla potopu rozpaczy. Nie chciał tego, więc wybierał zszarzałą obojętność. Lief dostał jego chęć oraz nie dostał plaskacza w ryj. To mu musiało wystarczyć.
Wyczułem jego pośpiech, jego niespokojnego ducha i zmartwiłem się trochę. Szedłem przecież szybko, sam chcąc odejść od wody i napełnić czymkolwiek żołądek.
– Jak będziesz w moim wieku, to też będziesz miał takie tempo dzieciaku. – żachnąłem się, widząc wciaż Liefa jako dwudziestoletniego podlotka, jak w dniu, w którym się poznaliśmy. Dla mnie teraz minęło tysiące lat, karuzelą marazmu i bólu, dla niego... cóż, wciąż wyglądał młodo i jak przystało na podlotka, miewał durne pomysły, takie jak zmuszanie mnie do przyjścia tutaj. Pokładanie we mnie nadziei, a może zwerbalizowanie tejże zaskoczyło mnie. Nie odebrałem tego jak komplement, raczej, wskazanie na fakt, że sprawa jest poważna.
– Jest coś… czego nie możesz rozwiązać sam? – zapytałem z niedowierzaniem, próbując dedukować z okruchów, które mi rzucił, ale było ich wciąż mało, a burczący zaciśniętym żołądkiem brzuch nie pomagał.
Wyczułem jego pośpiech, jego niespokojnego ducha i zmartwiłem się trochę. Szedłem przecież szybko, sam chcąc odejść od wody i napełnić czymkolwiek żołądek.
– Jak będziesz w moim wieku, to też będziesz miał takie tempo dzieciaku. – żachnąłem się, widząc wciaż Liefa jako dwudziestoletniego podlotka, jak w dniu, w którym się poznaliśmy. Dla mnie teraz minęło tysiące lat, karuzelą marazmu i bólu, dla niego... cóż, wciąż wyglądał młodo i jak przystało na podlotka, miewał durne pomysły, takie jak zmuszanie mnie do przyjścia tutaj. Pokładanie we mnie nadziei, a może zwerbalizowanie tejże zaskoczyło mnie. Nie odebrałem tego jak komplement, raczej, wskazanie na fakt, że sprawa jest poważna.
– Jest coś… czego nie możesz rozwiązać sam? – zapytałem z niedowierzaniem, próbując dedukować z okruchów, które mi rzucił, ale było ich wciąż mało, a burczący zaciśniętym żołądkiem brzuch nie pomagał.
Nieznajomy
Re: 20.01.2001 – Zatoka Hansjordnesbukta – Bezimienny: S. Myklebust & Nieznajomy: L. Fiske Pią 23 Sie - 19:24
Prawdopodobnie rzeczywiście ignorowałem jego sytuację zbyt mocno. Prawda była taka, że gdyby nie sytuacja, która była dość nagląca, to nie męczyłbym mężczyzny. Nie oczekiwałem od niego jednak ani entuzjazmu ani zaangażowania, o które mogło być trudno, bo przecież Samuel nie wiedział o co chodzi. Wiedziałem, że go to nie interesuje, bo gdyby tak było, to już dawno o wszystko by mnie zapytał. Teraz jednak nie miałem czasu. Im dłużej zwlekałem z tym wszystkim, tym większe było ryzyko, że to stracę. A do tego nie chciałem dopuścić. Wiedziałem, że pomoc Samuela będzie mi potrzebna. Odkąd go poznałem i zdołałem przyjrzeć się jego umiejętnością, to wiedziałem, że nie jest pierwszym lepszym pasjonatem run. A swój ciągnie do swego.
– Tak, bo to wina wieku... daj spokój, widziałem staruszków żywszych od ciebie – skwitowałem i chociaż słowa moje mogły być dla jego uszu nieprzyjemne, bo przecież mężczyzna miał na głowie swoje własne sprawy, niemniej jednak musiał żyć. Życie toczyło się dalej, bez względu na to, co się działo. I sam doskonale o tym wiedziałem z własnego doświadczenia. Pod wieloma względami byliśmy podobni. Obaj straciliśmy bliskie nam osoby i każdy z nas musiał z tym żyć i radzić sobie. Jednym wychodziło to lepiej, a innym,jak widać, nieco gorzej. – Naprawdę nie chcę cię pospieszać, wiem, że masz swoje na głowie, ale... musimy się pospieszyć, jeśli chcemy to szybko skończyć – wyjaśniłem, czekając na niego, żeby móc zrównać z nim kroku. – Poza tym, sam wspomniałeś o swoich mięśniach, więc musisz je teraz wykorzystać – zaśmiałem się i ponownie ruszyłem do przodu.
Zrobiliśmy kilka kroków, gdy naszym oczom ukazało się delikatne światełko miejscowej knajpki. Nie miałem pojęcia, co mogli w niej sprzedawać, sam też nie byłem zbyt głodny. Nie chciałem też przekonywać się o świeżości miejscowego jedzenia. Nie żebym wybrzydzał. W swoim życiu nie raz musiałem brać do ust coś, co z całą pewnością nie nadawało się do jedzenia. Teraz jednak nie musiałem tego robić. Uśmiechnąłem się jednak. Z całą pewnością zaspokojenie głodu Samuela przybliży nas do celu.
– Właśnie nie wiem, czy dam sobie z tym radę, chciałem poznać twoją opinię, ale skoro nie udało mi się jej wcześniej dostać, to zostałem zmuszony, by zaciągnąć cię tutaj na miejsce – wzruszyłem lekko ramionami. Po kilku minutach wolnego marszu znaleźliśmy się przy knajpie. Delikatnym, ale pewnym, pchnięciem otworzyłem drzwi i zająłem miejsce przy jednym z wolnych stolików, pozwalając mężczyźnie na złożenie zamówienia. Na całe szczęście nie było tutaj wielu klientów i lokal świecił pustkami. Nie wiedziałem jednak, czy był to plus, czy jednak świadczyło o kiepskiej jakości posiłkach.
– Tak, bo to wina wieku... daj spokój, widziałem staruszków żywszych od ciebie – skwitowałem i chociaż słowa moje mogły być dla jego uszu nieprzyjemne, bo przecież mężczyzna miał na głowie swoje własne sprawy, niemniej jednak musiał żyć. Życie toczyło się dalej, bez względu na to, co się działo. I sam doskonale o tym wiedziałem z własnego doświadczenia. Pod wieloma względami byliśmy podobni. Obaj straciliśmy bliskie nam osoby i każdy z nas musiał z tym żyć i radzić sobie. Jednym wychodziło to lepiej, a innym,jak widać, nieco gorzej. – Naprawdę nie chcę cię pospieszać, wiem, że masz swoje na głowie, ale... musimy się pospieszyć, jeśli chcemy to szybko skończyć – wyjaśniłem, czekając na niego, żeby móc zrównać z nim kroku. – Poza tym, sam wspomniałeś o swoich mięśniach, więc musisz je teraz wykorzystać – zaśmiałem się i ponownie ruszyłem do przodu.
Zrobiliśmy kilka kroków, gdy naszym oczom ukazało się delikatne światełko miejscowej knajpki. Nie miałem pojęcia, co mogli w niej sprzedawać, sam też nie byłem zbyt głodny. Nie chciałem też przekonywać się o świeżości miejscowego jedzenia. Nie żebym wybrzydzał. W swoim życiu nie raz musiałem brać do ust coś, co z całą pewnością nie nadawało się do jedzenia. Teraz jednak nie musiałem tego robić. Uśmiechnąłem się jednak. Z całą pewnością zaspokojenie głodu Samuela przybliży nas do celu.
– Właśnie nie wiem, czy dam sobie z tym radę, chciałem poznać twoją opinię, ale skoro nie udało mi się jej wcześniej dostać, to zostałem zmuszony, by zaciągnąć cię tutaj na miejsce – wzruszyłem lekko ramionami. Po kilku minutach wolnego marszu znaleźliśmy się przy knajpie. Delikatnym, ale pewnym, pchnięciem otworzyłem drzwi i zająłem miejsce przy jednym z wolnych stolików, pozwalając mężczyźnie na złożenie zamówienia. Na całe szczęście nie było tutaj wielu klientów i lokal świecił pustkami. Nie wiedziałem jednak, czy był to plus, czy jednak świadczyło o kiepskiej jakości posiłkach.
Bezimienny
Re: 20.01.2001 – Zatoka Hansjordnesbukta – Bezimienny: S. Myklebust & Nieznajomy: L. Fiske Pią 23 Sie - 19:25
Lekko mdląca woń zmęczonego swą ciężką pracą oleju, w którym nie raz dziś już dzisiaj odnajdywały swe przeznaczenie filety czy pocięte ziemniaki. Gdzieś w głębi pomieszczenia paliło się w kominku, żywiczną i sosnową wonią próbując zamaskować swąd z kuchni. Zazwyczaj nie jadałem w takich miejscach, kiedyś wręcz byłoby to nie do pomyślenia. Teraz jednak... Było mi wszystko jedno. Zamówiłem, co kucharz polecał, nie chcąc tracić mocy przerobowych na dodatkowy wybór i rozmyślanie o jakości tego pożywienia. Nie zastanawiałem się nad tym, że wszak to miejscowość była turystyczna, więc można było mieć nadzieję, że czeka zamawiającego w miarę znośne pożywienie. A może odwrotnie? Ostatecznie chodziło o to, by uciszyć żołądek, napchać ciało, aby duch mógł spokojnie i aktywnie pracować.
Moje wyblakłe szare oczy skupiły się na Liefie. Teraz w świetle pewnie widział jak bardzo zmieniła się moja twarz, jakby nie minęły dwa lata, a dziesięć, odkąd widzieliśmy się ostatnio. Głębokie bruzdy znaczył skórę mojej twarzy, włosy przydługie, w nieładzie, gdzieniegdzie przyprószone siwizną. Zmarszczyłem czoło w skupieniu, obdarzając go maksimum mojej własnej uwagi.
– Byłeś tak zniecierpliwiony, to mówże w końcu o co chodzi, nie musisz czekać aż mi podadzą jedzenie. Lepiej żebym słuchał na głodnego niż miał Ciebie na sumieniu. – podjąłem w końcu, widząc jak mojego rozmówcę rozsadza, by przedstawić mi problem. Co dla mnie było ledwie kilkoma krokami do przejścia, jemu jawiło się chyba jako jakiś niekończący się maraton. Niech ma więc, nie zamierzałem nagle kokosić się i dąsać. Po prawdzie byłem być może zbyt zmęczony drogą, by to robić.
Moje wyblakłe szare oczy skupiły się na Liefie. Teraz w świetle pewnie widział jak bardzo zmieniła się moja twarz, jakby nie minęły dwa lata, a dziesięć, odkąd widzieliśmy się ostatnio. Głębokie bruzdy znaczył skórę mojej twarzy, włosy przydługie, w nieładzie, gdzieniegdzie przyprószone siwizną. Zmarszczyłem czoło w skupieniu, obdarzając go maksimum mojej własnej uwagi.
– Byłeś tak zniecierpliwiony, to mówże w końcu o co chodzi, nie musisz czekać aż mi podadzą jedzenie. Lepiej żebym słuchał na głodnego niż miał Ciebie na sumieniu. – podjąłem w końcu, widząc jak mojego rozmówcę rozsadza, by przedstawić mi problem. Co dla mnie było ledwie kilkoma krokami do przejścia, jemu jawiło się chyba jako jakiś niekończący się maraton. Niech ma więc, nie zamierzałem nagle kokosić się i dąsać. Po prawdzie byłem być może zbyt zmęczony drogą, by to robić.
Nieznajomy
Re: 20.01.2001 – Zatoka Hansjordnesbukta – Bezimienny: S. Myklebust & Nieznajomy: L. Fiske Pią 23 Sie - 19:25
Zapach przypalonego oleju wżerał się w każdą komórkę mojego ciała, a zaduch odbierał zdolność do logicznego myślenia. Panujące tu ciepło rozluźniało i faktycznie można się było poczuć dobrze i odprężyć się. Czekając na Samuela miałem odrobinę czasu na to, by rozejrzeć się po wnętrzu. Poza nami nie było tu zbyt wielu osób, na których można było skupić swoją uwagę. Cieszyło mnie to. Lubiłem spokój i samotność i nie przepadałem za tłumami. Dodatkowo sprawa, którą chciałem przedyskutować z Samuelem powinna zostać poruszona w prywatności. Wszystkie podobnego typu sprawy chciałem omawiać w jak największej prywatności i z chęcią porozmawiałbym o tym w swoim mieszkaniu, niemniej jednak sprawa była pilna i nagląca, więc postanowiłem spotkać się na miejscu.
– Niedaleko stąd znajduje się taka nieduża jaskinia, u wejścia której w skałach wyryte są runy, nie są one zbyt wyraźne, więc na pewno nie są nowe, chciałem żebyś rzucił na nią okiem, wydaje mi się, że coś się w niej kryje, ale mam złe przeczucia i nie chcę pchać się tam na własną rękę – powiedziałem od razu, bo już nawet mi nie chciało się zwlekać. Jaskinia pozornie wydawała się niewielka, można było ją przeoczyć, gdyby nie aura, która od niej biła. Dla niewprawionych w rytuałach i zaklinaniu, aura ta mogła jedynie wywoływać lekkie dreszcze, które można było uznać za efekt bryzy, ale dla mnie było jasne, że jaskinia została zaklęta przez jakiegoś galdra. Nie wiedziałem, co runy mogłyby znaczyć, bo było ich zbyt dużo, by można było cokolwiek wywnioskować, a ich ułożenie wydawało się przypadkowe. Jakby ktoś przychodził i z każdą kolejną wizytą nakładał kolejne uroki. Nie chciałem się więc za to brać, dopóki ktoś inny nie rzuci na to okiem. Nie chciałem jednak zaciągać do pomocy pierwszego lepszego klątwołamacza.
– Nie mam pojęcia, co jest w środku i czy w ogóle coś jest, ale oczywiście chciałbym to sprawdzić – wyjaśniłem od razu. Moja ciekawość nie znała bowiem granic i jeśli było coś, co można było sprawdzić, to z całą pewnością chciałem się tym zająć.
– Niedaleko stąd znajduje się taka nieduża jaskinia, u wejścia której w skałach wyryte są runy, nie są one zbyt wyraźne, więc na pewno nie są nowe, chciałem żebyś rzucił na nią okiem, wydaje mi się, że coś się w niej kryje, ale mam złe przeczucia i nie chcę pchać się tam na własną rękę – powiedziałem od razu, bo już nawet mi nie chciało się zwlekać. Jaskinia pozornie wydawała się niewielka, można było ją przeoczyć, gdyby nie aura, która od niej biła. Dla niewprawionych w rytuałach i zaklinaniu, aura ta mogła jedynie wywoływać lekkie dreszcze, które można było uznać za efekt bryzy, ale dla mnie było jasne, że jaskinia została zaklęta przez jakiegoś galdra. Nie wiedziałem, co runy mogłyby znaczyć, bo było ich zbyt dużo, by można było cokolwiek wywnioskować, a ich ułożenie wydawało się przypadkowe. Jakby ktoś przychodził i z każdą kolejną wizytą nakładał kolejne uroki. Nie chciałem się więc za to brać, dopóki ktoś inny nie rzuci na to okiem. Nie chciałem jednak zaciągać do pomocy pierwszego lepszego klątwołamacza.
– Nie mam pojęcia, co jest w środku i czy w ogóle coś jest, ale oczywiście chciałbym to sprawdzić – wyjaśniłem od razu. Moja ciekawość nie znała bowiem granic i jeśli było coś, co można było sprawdzić, to z całą pewnością chciałem się tym zająć.
Bezimienny
Re: 20.01.2001 – Zatoka Hansjordnesbukta – Bezimienny: S. Myklebust & Nieznajomy: L. Fiske Pią 23 Sie - 19:25
Obecnie był styczeń, kolejny miesiąc kiedy nie piłem. Od września, zgodnie ze wskazaniem ludzi zajmujących się moim odwykiem, rodzina regularnie wystawiała warty, obowiązkowe przypadkowe i zaskakująco regularne spotkania, w trakcie których ktoś mnie niańczył, pilnował, żebym miał kontakt z ludźmi, a nie z kieliszkiem. Wierzyłem, że gdzieś, być może u mojego ojca, być może nawet u samej babki była lista z dyżurami. Zastanawiałem się przez moment czy i dziś ktoś nie zapuka do moich drzwi, w końcu (szczęśliwie dla Liefa) miałem dzień wolny. Tymczasem bardzo nieoczekiwanie mój dawny kompan wspólnych studiów i eksploracji połaci starożytnych run, kompan, który z całą pewnością nie był na liście Myklebustów, robił swoją robotę po tysiąckroć lepiej niż ktokolwiek inny. Nie wierzyłem, aby ta jaskinia aż tak bardzo podpalała wyobraźnię młodego człowieka, na pewno nie jej zawartość. To raczej glif u jej wejścia, nie do końca możliwy do odczytania... Zagadka, która domagała się odpowiedzi, szarada zdawała się być powodem tych błyszczących z ekscytacji oczu.
– Hmm... – odpowiedziałem na początku, trochę się drocząc z nim, trochę dając sobie czas na przemyślenie eskapady w ciemności do mniej cywilizowanych terenów. Czas nie grał aż takiej roli w końcu i tak było cały czas ciemno, a wytworzenie światła nie sprawiało szanującemu się galdrowi najmniejszych problemów. To było na swój sposób miłe, że odezwał się akurat do mnie, uciekając się do podstępu, by ściągnąć mnie do tej nadmorskiej mieściny, zwłaszcza, że runy nigdy nie były moją pasją w takim stopniu jak jego.
– Masz ze sobą sprzęt poza moją głową i ewentualnym wsparciem medycznym? – podjąłem kiedy pomoc kucharza podała mi sok pomidorowy, mój substytut dobrego drinka. Nawet nie wiedziałem jak wygląda, skupiony w pełni na swoim rozmówcy. – Ktoś jeszcze z nami się tam wybiera? Jak w ogóle wpadłeś na tę jaskinię? Plotka? Aura? – dopytywałem, próbując oszacować ryzyko.
– Hmm... – odpowiedziałem na początku, trochę się drocząc z nim, trochę dając sobie czas na przemyślenie eskapady w ciemności do mniej cywilizowanych terenów. Czas nie grał aż takiej roli w końcu i tak było cały czas ciemno, a wytworzenie światła nie sprawiało szanującemu się galdrowi najmniejszych problemów. To było na swój sposób miłe, że odezwał się akurat do mnie, uciekając się do podstępu, by ściągnąć mnie do tej nadmorskiej mieściny, zwłaszcza, że runy nigdy nie były moją pasją w takim stopniu jak jego.
– Masz ze sobą sprzęt poza moją głową i ewentualnym wsparciem medycznym? – podjąłem kiedy pomoc kucharza podała mi sok pomidorowy, mój substytut dobrego drinka. Nawet nie wiedziałem jak wygląda, skupiony w pełni na swoim rozmówcy. – Ktoś jeszcze z nami się tam wybiera? Jak w ogóle wpadłeś na tę jaskinię? Plotka? Aura? – dopytywałem, próbując oszacować ryzyko.
Nieznajomy
Re: 20.01.2001 – Zatoka Hansjordnesbukta – Bezimienny: S. Myklebust & Nieznajomy: L. Fiske Pią 23 Sie - 19:25
Styczniowa pogoda zawsze mnie przygnębiała. Nie miałem pojęcia, co mogło być tego przyczyną, być może rzeczywiście mała ilość Słońca dawała mi się we znaki i z utęsknieniem wyczekiwałem cieplejszych dni, nawet jeśli te nigdy nie były wystarczająco gorące. Lubiłem ciepło, co chyba nie było niczym nowym, zwłaszcza wśród ludzi. Nie znałem bowiem osoby, której zimno by odpowiadało. Owszem, niektórzy zdawali się je lubić, ale nie chodzili rozebrani, gdy mróz szczypał w każdy odsłonięty kawałek skóry. Niemniej jednak, gdy na horyzoncie pojawiała się tajemnica, moje myśli kręciły się i skupiały już tylko na niej. Obecnie nawet zimno nie było w stanie mnie rozproszyć, chociaż duszący zapach spalonego oleju był blisko.
Westchnąłem przeciągle, słysząc ociąganie w pomruku Samuela. Ja w przeciwieństwie do niego nie miałem czasu. To znaczy miałem, ale nie chciałem go mieć. Tę konkretną sprawę chciałem rozwiązać jak najszybciej i mieć spokój. Lubiłem bowiem zaczynać jakiekolwiek projekty i kończyć je, zanim zabiorę się za coś nowego. Wydawało mi się to logiczne.
– Na razie chcę tylko twojej opinii, później pomyślimy nad pomocą – powiedziałem. Po pierwsze, lubiłem pracować samodzielnie, głównie dlatego, że bycie ślepcem nie należało do poważanych przymiotów. Wolałem się nie odkrywać. Po drugie, nie wiedziałem, czy Samuel w ogóle będzie mieć chęć brać się za pomoc, skoro ściągnięcie go tutaj wymagało podstępu. Z całą pewnością wszystko się okaże.
– Można powiedzieć, że trafiło mi się jak ślepemu wargowi kość – odpowiedziałem, bo rzeczywiście, odnalezienie jaskini było całkowicie przypadkowym wydarzeniem. Aura oczywiście pomogła, ale gdybym nie znajdował się w okolicy, to nie byłbym w stanie jej wyczuć. Nie była ona zbyt silna, a przynajmniej miałem już do czynienia ze zdecydowanie silniejszymi aurami, niemniej jednak coś się w niej kryło, co ściągało moją uwagę. Nie potrafiłem się temu oprzeć.
– Na razie obejrzyjmy, o co tam chodzi, bo nie chcę się pchać w coś zbyt niebezpiecznego – powiedziałem. Oczywiście chciałem się dowiedzieć o jaskini wszystkiego, łącznie z tym, co w sobie kryła. – Sprawdźmy najpierw, co tam się dzieje i czy warto się przy tym bawić, bo ostatnie czego potrzebuję to klątwy, których pochodzenia nie jestem w stanie się domyślić – uśmiechnąłem się zrzucając płaszcz z ramion prosto na oparcie krzesła.
Westchnąłem przeciągle, słysząc ociąganie w pomruku Samuela. Ja w przeciwieństwie do niego nie miałem czasu. To znaczy miałem, ale nie chciałem go mieć. Tę konkretną sprawę chciałem rozwiązać jak najszybciej i mieć spokój. Lubiłem bowiem zaczynać jakiekolwiek projekty i kończyć je, zanim zabiorę się za coś nowego. Wydawało mi się to logiczne.
– Na razie chcę tylko twojej opinii, później pomyślimy nad pomocą – powiedziałem. Po pierwsze, lubiłem pracować samodzielnie, głównie dlatego, że bycie ślepcem nie należało do poważanych przymiotów. Wolałem się nie odkrywać. Po drugie, nie wiedziałem, czy Samuel w ogóle będzie mieć chęć brać się za pomoc, skoro ściągnięcie go tutaj wymagało podstępu. Z całą pewnością wszystko się okaże.
– Można powiedzieć, że trafiło mi się jak ślepemu wargowi kość – odpowiedziałem, bo rzeczywiście, odnalezienie jaskini było całkowicie przypadkowym wydarzeniem. Aura oczywiście pomogła, ale gdybym nie znajdował się w okolicy, to nie byłbym w stanie jej wyczuć. Nie była ona zbyt silna, a przynajmniej miałem już do czynienia ze zdecydowanie silniejszymi aurami, niemniej jednak coś się w niej kryło, co ściągało moją uwagę. Nie potrafiłem się temu oprzeć.
– Na razie obejrzyjmy, o co tam chodzi, bo nie chcę się pchać w coś zbyt niebezpiecznego – powiedziałem. Oczywiście chciałem się dowiedzieć o jaskini wszystkiego, łącznie z tym, co w sobie kryła. – Sprawdźmy najpierw, co tam się dzieje i czy warto się przy tym bawić, bo ostatnie czego potrzebuję to klątwy, których pochodzenia nie jestem w stanie się domyślić – uśmiechnąłem się zrzucając płaszcz z ramion prosto na oparcie krzesła.
Bezimienny
Re: 20.01.2001 – Zatoka Hansjordnesbukta – Bezimienny: S. Myklebust & Nieznajomy: L. Fiske Pią 23 Sie - 19:26
Widziałem, że paliło mu się koło tylka, ale ze spokojem jadłem swoją rybę, czując rozlewający się spokój po ciele. Ach, jak łatwo było ukoić swoje nerwy, gdy miało się pod ręką kilka kąsków, którymi można było napełnić trzewia. Ciało, kości i mięśnie obleczone w skórę… tak proste do manipulacji. Już się podrywał, już chciał iść, ale nic nie było w stanie sprawić, bym przyspieszył. Czekał długo, poczeka jeszcze moment, podróż była długa i męcząca, a zatem należał się mi odpoczynek. Nawet jeśli w pociągu głównie siedziałem i śliniłem się do szyby. Tyle dobrego, że nie przedłużałem tej czynności celowo.
W końcu odłożyłem sztućce i sięgnąłem po kapelusz i płaszcz, by ubrać się, tym razem zdecydowanie lepiej niż poprzednio, zadbać o gardło, o skronie. Nie lubiłem nadużywać magii leczenia, gdy nie było to konieczne, gdy choroby dało się uniknąć w inny sposób.
– To brzmi bardzo ciekawie, szczególnie, że w końcu to osada turystyczna, a zdaje się, że podejrzewasz, że glif jest dużo starszy. Nikt na to nie trafił? A może właśnie temu, który wyrył runy, zależało na tym, by wyglądały na stare. – zastanawiałem się głośno, w ciemno, pozostawiając na stoliku zapłatę, jak i zbyt hojny napiwek za jedzenie.
– Prowadź więc Lief, chodźmy tam. – uśmiechnąłem się na moment, nawet jeśli moje oczy wciąż były smutne. Ciekawa rozrywka, ciekawe czy rodzina dostanie padaczki, gdy ktoś odkryje, że nie ma go ani w pracy, ani w domu. Nie dbałem o to, w całości pochłonięty sprawą jaskini.
W końcu odłożyłem sztućce i sięgnąłem po kapelusz i płaszcz, by ubrać się, tym razem zdecydowanie lepiej niż poprzednio, zadbać o gardło, o skronie. Nie lubiłem nadużywać magii leczenia, gdy nie było to konieczne, gdy choroby dało się uniknąć w inny sposób.
– To brzmi bardzo ciekawie, szczególnie, że w końcu to osada turystyczna, a zdaje się, że podejrzewasz, że glif jest dużo starszy. Nikt na to nie trafił? A może właśnie temu, który wyrył runy, zależało na tym, by wyglądały na stare. – zastanawiałem się głośno, w ciemno, pozostawiając na stoliku zapłatę, jak i zbyt hojny napiwek za jedzenie.
– Prowadź więc Lief, chodźmy tam. – uśmiechnąłem się na moment, nawet jeśli moje oczy wciąż były smutne. Ciekawa rozrywka, ciekawe czy rodzina dostanie padaczki, gdy ktoś odkryje, że nie ma go ani w pracy, ani w domu. Nie dbałem o to, w całości pochłonięty sprawą jaskini.
Nieznajomy
Re: 20.01.2001 – Zatoka Hansjordnesbukta – Bezimienny: S. Myklebust & Nieznajomy: L. Fiske Pią 23 Sie - 19:27
Uważałem się za człowieka wyjątkowo cierpliwego. W swoim życiu zdążyłem się już bowiem przekonać, że pośpiech nie zawsze był wskazany i że czekając, można było uzyskać więcej niż zadowalające rezultaty. Niestety wiedziałem również, że nawet moja cierpliwość miała swoje granice, które Samuel, zapewne zupełnie nieświadomie, wydawał się testować i sprawdzać. Starałem się jednak nie zdradzać swojego rozdrażnienia i spokojnie siedziałem, wpatrując się w jedzącego mężczyznę, od czasu do czasu postukując palcami w blat stołu. Nie miałem pojęcia, czy mężczyzna droczy się ze mną i celowo zjada rybę powoli, czy też mnie czas tak strasznie się dłużył. Nie miałem pojęcia, czy naprawdę nie mogłem tak bardzo doczekać się rozwikłania tej tajemnicy, czy też kryło się za tym coś więcej.
– Jeśli komuś zależało na tym, by te runy wyglądały na stare, to musi mieć niesamowity talent – przyznałem, ale zastanowiłem się nad tym. W sumie nie pomyślałem, że mogło to być pozostawione przez kogoś celowo. Być może mógł to być podstęp. Ponownie skarciłem się, że nie byłem bardziej ostrożny. Na szczęście teraz nie musiałem działać sam. Szybko zabrałem swoje rzeczy i stosownie się okryłem, żeby zabezpieczyć się przed mrozem i powoli zacząłem zmierzać ku wyjściu.
– Chodźmy, chodźmy – ponagliłem, gdy po wyjściu z dusznego i ciepłego pomieszczenia znaleźliśmy się na zewnątrz, gdzie powitało nas mroźne powietrze. Szczelniej okryłem się szalikiem i postawiłem kołnierz płaszcza, a dłonie włożyłem do kieszeni. Nie zajęło nam długo, bym zaczął czuć dziwną aurę bijącą od jaskini. Z każdym kolejnym krokiem aura zdawała się być silniejsza, aż w końcu była ona na tyle wyraźna, że mógłbym przysiąc, że każdy byłby w stanie ją wyczuć.
– Jesteśmy na miejscu – powiedziałem, wskazując głową odpowiedni kierunek, gdzie to w niedalekiej odległości od nas znajdowała się niepozorna szczelina w skale. Nie była ona szeroka, więc wiele osób mogło nawet nie zdawać sobie sprawy z jej obecności, zwłaszcza gdy światło padało na nią pod odpowiednim kątem, sprawiając, że wejście wyglądało na zwykły cień. Podeszliśmy bliżej, by Samuel mógł przyjrzeć się bliżej wyrytym tutaj znakom.
– Jeśli komuś zależało na tym, by te runy wyglądały na stare, to musi mieć niesamowity talent – przyznałem, ale zastanowiłem się nad tym. W sumie nie pomyślałem, że mogło to być pozostawione przez kogoś celowo. Być może mógł to być podstęp. Ponownie skarciłem się, że nie byłem bardziej ostrożny. Na szczęście teraz nie musiałem działać sam. Szybko zabrałem swoje rzeczy i stosownie się okryłem, żeby zabezpieczyć się przed mrozem i powoli zacząłem zmierzać ku wyjściu.
– Chodźmy, chodźmy – ponagliłem, gdy po wyjściu z dusznego i ciepłego pomieszczenia znaleźliśmy się na zewnątrz, gdzie powitało nas mroźne powietrze. Szczelniej okryłem się szalikiem i postawiłem kołnierz płaszcza, a dłonie włożyłem do kieszeni. Nie zajęło nam długo, bym zaczął czuć dziwną aurę bijącą od jaskini. Z każdym kolejnym krokiem aura zdawała się być silniejsza, aż w końcu była ona na tyle wyraźna, że mógłbym przysiąc, że każdy byłby w stanie ją wyczuć.
– Jesteśmy na miejscu – powiedziałem, wskazując głową odpowiedni kierunek, gdzie to w niedalekiej odległości od nas znajdowała się niepozorna szczelina w skale. Nie była ona szeroka, więc wiele osób mogło nawet nie zdawać sobie sprawy z jej obecności, zwłaszcza gdy światło padało na nią pod odpowiednim kątem, sprawiając, że wejście wyglądało na zwykły cień. Podeszliśmy bliżej, by Samuel mógł przyjrzeć się bliżej wyrytym tutaj znakom.
Bezimienny
Re: 20.01.2001 – Zatoka Hansjordnesbukta – Bezimienny: S. Myklebust & Nieznajomy: L. Fiske Pią 23 Sie - 19:27
Zjadłem, napiłem się, gniew zszedł ze mnie. W sumie nawet byłem wdzięczny Liefowi za ten wybieg z kamieniem, nieśmieszny klątwowy żart, który wyrwał mnie z domu. Nie byłem wcale taki pewien, czy gdyby spotkał się ze mną normalną drogą, to namówiłby mnie na tę podróż na drugi koniec półwyspu tylko po to, by popatrzeć na kilka run. Moja ciekawość oczywiście została rozpalona, szczególnie, że traktowałem młodzika na równi z sobą, jeśli chodzi o specjalizację. A tu taka ciekawostka. Ostrożnie podążyłem za nim, ku tajemnicy, ku nieznanemu. Wyminąłem go do szczeliny, i nawet na mojej zwykle posępnej twarzy obmalował się zaciekawiony uśmieszek.
Do czasu.
Początkowo nie wiedziałem co powiedzieć. Przywołałem światło, aby upewnić się tej całej sytuacji. Próbowałem wyczuć aurę, odczyścić wskazane miejsce, cokolwiek! Nie wiedziałem czy śmiać się, czy przywalić mu od razu, czy może zaproponować badanie u siebie na oddziale. Fragment skały był czysty, pozbawiony jakichkolwiek znaków, a mówił mi o tym z takim przekonaniem.
– Wiesz co stary... – podjąłem w końcu, gasząc magiczną lampkę i kiwając z rezygnacją głową. W dwa palce złapałem nasadę nosa, próbując rozmasować go sobie i złapać resztki rezonu i koncentracji. – Myślę, że sobie sam poradzisz z tym co tam widać. – powiedziałem siląc się na lekki ton i patrząc na niego z mieszanką rozbawienia i zmęczenia. Ostatecznie, dobrze było wybrać się w podróż. Dobrze, że droga powrotna będzie zdecydowanie krótsza. Przed wejściem w portal poklepałem go tylko po ramieniu i zniknąłem, nie zajmując sobie myśli pytaniami czy chłopak mnie zrobił w jajo mistrzowskim żartem, czy też runy rzeczywiście pokazują się w określonych okolicznościach magii i przyrody. Zobojętniały na wszystko zamierzałem po prostu iść spać. To w końcu był udany dzień.
Samuel i Lief z tematu
Do czasu.
Początkowo nie wiedziałem co powiedzieć. Przywołałem światło, aby upewnić się tej całej sytuacji. Próbowałem wyczuć aurę, odczyścić wskazane miejsce, cokolwiek! Nie wiedziałem czy śmiać się, czy przywalić mu od razu, czy może zaproponować badanie u siebie na oddziale. Fragment skały był czysty, pozbawiony jakichkolwiek znaków, a mówił mi o tym z takim przekonaniem.
– Wiesz co stary... – podjąłem w końcu, gasząc magiczną lampkę i kiwając z rezygnacją głową. W dwa palce złapałem nasadę nosa, próbując rozmasować go sobie i złapać resztki rezonu i koncentracji. – Myślę, że sobie sam poradzisz z tym co tam widać. – powiedziałem siląc się na lekki ton i patrząc na niego z mieszanką rozbawienia i zmęczenia. Ostatecznie, dobrze było wybrać się w podróż. Dobrze, że droga powrotna będzie zdecydowanie krótsza. Przed wejściem w portal poklepałem go tylko po ramieniu i zniknąłem, nie zajmując sobie myśli pytaniami czy chłopak mnie zrobił w jajo mistrzowskim żartem, czy też runy rzeczywiście pokazują się w określonych okolicznościach magii i przyrody. Zobojętniały na wszystko zamierzałem po prostu iść spać. To w końcu był udany dzień.
Samuel i Lief z tematu