:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
02.01.2001 – Plątanina korzeni – Bezmienny: K. Aggerholm & Nieznajomy: K. Forsberg
3 posters
Bezimienny
02.01.2001 – Plątanina korzeni – Bezmienny: K. Aggerholm & Nieznajomy: K. Forsberg Czw 22 Sie - 21:36
02.01.2001
Kajdany mrozu wpijały się zapalczywie w różową tkaninę skóry, wdzierały się bezlitośnie przez żywe równiny mięsa i gryzły kości aż do jaskini szpiku. Zima nie znała pojęcia choć wątłej łaski, szerząc niezjednanie surową, ascetyczną dyktaturę, pieczętowaną przez blade pokrywy śniegu, błyszczące gniewnie w skupiskach ulewy świateł. Obecnie, jednak, niebo zastygło pod łachmanami chmur, ciemne, splamione korozją nieustępliwej nocy, zawieszonej niczym ciemny baldachim ponad ziemiami północnej części kontynentu. Listowie szemrało zgodnie pod podeszwami butów, sekwencja kroków, spokojna i wyważona pozwalała nurkować możliwie uważnym spojrzeniem po zawężonym obszarze. Las dzierżył w swoim zanadrzu wiele różnych sekretów, tajemnic, niepodawanych przez żadne krawędzie ust. Udał się dalej szlakiem, ugruntowanym przez deski, gdzieniegdzie przeżarte próchnem, dostrzegając masywną gardziel tunelu, budzącego grozę w odczuciach wielu przemieszczających się podróżników. Wędrówka, której się podjął, była jednak odległa od prostej formy przechadzki, przekroczył leśny próg w charakterze łowcy; napięcie, zaistniałe z powodu zbliżających się obchodów Thurseblot, stawiało ich w obowiązkach wzmożonej dozy czujności i znacznie częstszych patroli, przeczesujących na wskroś midgardzkie okolice.
Zamarł, nagle, wsłuchany w ochrypły, niemal prześmiewczy odgłos krakania, niosący się między pniami uśpionych przez zimno drzew. Odwrócił głowę i dostrzegł sylwetkę ptaka, zdecydowanie większego niż pospolity i nieszkodliwy kruk.
- O kurwa.
Pierwsza, niewybredna reakcja wyszła bezmyślnie z gardła. Niepokój pełzał jak tłusta, niezwykle żarłoczna larwa, zatapiając swoje masywne szczęki w świadomości. Coś jest nie tak, dodał pośród rozważań, coś jest bardzo nie tak. Ocenił, nieomal pewny że ptak nie powinien odznaczać się podobnymi gabarytami, zwłaszcza z tej odległości. Drgnął ponownie, słysząc, że nie znajduje się sam - oprócz niego, ścieżką zdążał też nieznajomy mężczyzna. Nie czuł się dobrodusznym bohaterem, jednak obecność rannej, przypadkowej osoby mogła znacznie utrudnić mu zakres działań. Musiał wszystko przemyśleć - dokładnie, od początku, bez zbędnych, odzianych w bezsens sytuacji.
- Hej, ty - odezwał się szorstkim tonem - ani kroku - krótkie, zamaszyste polecenie miało największą wartość; starał się nie podnosić szczególnie swojego głosu, nie chcąc kierować dodatkowej uwagi zwierzęcia swoim obecnym zachowaniem. Założył, dosyć przezornie, że niecodzienne stworzenie nie znajdowało się samo - wolał stać się gotowy na każdą ewentualność i nie rozważać jedynie korzystnego scenariusza.
Nieznajomy
Re: 02.01.2001 – Plątanina korzeni – Bezmienny: K. Aggerholm & Nieznajomy: K. Forsberg Czw 22 Sie - 21:36
Lubił zimę. Skrzące się w sztucznym świetle płatki śniegu rzucane pod nogi przez północne wiatry. Mróz malujący szyby w niepowtarzalne wzory. Bezbarwne szkiełka zimowego kalejdoskopu. Lubił ciszę samotnych wędrówek. Powietrze ostre, nieskażone niczym i to naznaczone przeszywającym i drażniącym nozdrza dymem palenisk. Smotność i samoświadomość, którą dawał kontakt z przyrodą. Szum lasu. Nawet jeśli drzewa skrzyły się od ciężaru lodowych okuć.
Potrzebował wytchnienia. Ciszy nowego Millenium, która miała mu dać siłę i podsunąć kilka noworocznych postanowień. Nie chciał ich, ale rok bez planu wbijał się ostro w świadomość mrucząc, że gdy tylko stopnieją śniegi i aura pięknej, nordyckiej zimy zniknie jak nigdy nie była zjawa, rzuci się w wir szaleńczych czynów, które mogą przynieść mu tylko śmierć. Najpewniej do tego głupią, lekkomyślną i niegodną.
Na tyle znał siebie, by wiedzieć jak prawdopodobna jest to wizja. Nie potrzebował w tej materii radzić się wyroczni. Samoświadomość była tak dotkliwie bolesna. Niemal tak samo jak wyrzuty sumienia, które wypierał ze świadomości poświęcając się innym zadaniom. Tym bardziej, że te zaczynały coraz ściślej wrzynać się w rzeczywistość i przypominać każdym najdrobniejszym szczegółem o tym, co zrobił.
Jej duch wyciągał ręce i zaciskał się dusząc ciężarem przewin. Wybierając się na tą przechadzkę chciał się uwolnić od zmor z przeszłości i koszmarów, które nawiedzały jego sny i wysysały zeń siły witalne. Odnosił wrażenie, że wcale nie sypia. Świadomość ciążącej klątwy podsycała zmęczoną wyobraźnię coraz to mroczniejszymi wizjami, a chęć jej zdjęcia napełniała obawą, której nie potrafił lekceważyć. Żył w zawieszeniu i niepewności jutra. Niby można do tego przywyknąć, ale to go niszczyło i osłabiało. Z tych urojeń wyrwał go rzeczywisty dźwięk, który mącił tą tak upragnioną ciszę. Złowróżbne krakanie. Wzrok podążył za źródłem dźwięku. Między prześwitem drzew dostrzegł go. Zwierzę. Z tej odległości i z tego zamyślenia wyrwany, nie do końca jeszcze wiedział co mu w tym obrazku nie pasowało. Przytłoczony odpieraniem snów, widziadeł i poczucia winy, przekonany o czymś złym, co na niego czeka czuł przez skórę, że coś jest nie tak. Jakby tego było mało, na ścieżce nie był sam. Stanowczy głos mężczyzny ostatecznie przywołał go do rzeczywistości.
- Bo co? Bo zachciało ci się upolować kilka przerośniętych ptaków? Niby większy kruk dostarczy więcej składników? – w odpowiedzi mruknął nieco zniecierpliwiony. Starał się tym samym nie dać po sobie poznać, że błądzi po okolicy nie tylko myślami. Prawdę mówiąc nie spodziewał się spotkać na drodze nikogo. Spojrzał nieco uważniej w stronę mężczyzny, potem w stronę zwierzyny, po czym ostrożnie rozejrzał się dookoła.
Potrzebował wytchnienia. Ciszy nowego Millenium, która miała mu dać siłę i podsunąć kilka noworocznych postanowień. Nie chciał ich, ale rok bez planu wbijał się ostro w świadomość mrucząc, że gdy tylko stopnieją śniegi i aura pięknej, nordyckiej zimy zniknie jak nigdy nie była zjawa, rzuci się w wir szaleńczych czynów, które mogą przynieść mu tylko śmierć. Najpewniej do tego głupią, lekkomyślną i niegodną.
Na tyle znał siebie, by wiedzieć jak prawdopodobna jest to wizja. Nie potrzebował w tej materii radzić się wyroczni. Samoświadomość była tak dotkliwie bolesna. Niemal tak samo jak wyrzuty sumienia, które wypierał ze świadomości poświęcając się innym zadaniom. Tym bardziej, że te zaczynały coraz ściślej wrzynać się w rzeczywistość i przypominać każdym najdrobniejszym szczegółem o tym, co zrobił.
Jej duch wyciągał ręce i zaciskał się dusząc ciężarem przewin. Wybierając się na tą przechadzkę chciał się uwolnić od zmor z przeszłości i koszmarów, które nawiedzały jego sny i wysysały zeń siły witalne. Odnosił wrażenie, że wcale nie sypia. Świadomość ciążącej klątwy podsycała zmęczoną wyobraźnię coraz to mroczniejszymi wizjami, a chęć jej zdjęcia napełniała obawą, której nie potrafił lekceważyć. Żył w zawieszeniu i niepewności jutra. Niby można do tego przywyknąć, ale to go niszczyło i osłabiało. Z tych urojeń wyrwał go rzeczywisty dźwięk, który mącił tą tak upragnioną ciszę. Złowróżbne krakanie. Wzrok podążył za źródłem dźwięku. Między prześwitem drzew dostrzegł go. Zwierzę. Z tej odległości i z tego zamyślenia wyrwany, nie do końca jeszcze wiedział co mu w tym obrazku nie pasowało. Przytłoczony odpieraniem snów, widziadeł i poczucia winy, przekonany o czymś złym, co na niego czeka czuł przez skórę, że coś jest nie tak. Jakby tego było mało, na ścieżce nie był sam. Stanowczy głos mężczyzny ostatecznie przywołał go do rzeczywistości.
- Bo co? Bo zachciało ci się upolować kilka przerośniętych ptaków? Niby większy kruk dostarczy więcej składników? – w odpowiedzi mruknął nieco zniecierpliwiony. Starał się tym samym nie dać po sobie poznać, że błądzi po okolicy nie tylko myślami. Prawdę mówiąc nie spodziewał się spotkać na drodze nikogo. Spojrzał nieco uważniej w stronę mężczyzny, potem w stronę zwierzyny, po czym ostrożnie rozejrzał się dookoła.
Prorok
Re: 02.01.2001 – Plątanina korzeni – Bezmienny: K. Aggerholm & Nieznajomy: K. Forsberg Czw 22 Sie - 21:36
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Im bardziej w głąb lasu, tym łatwiej było spotkać niepokojące rzeczy – i to zwłaszcza w ostatnim czasie, gdy aktywność ślepców korzystających z magii zakazanej niespodziewanie wzrosła kilkukrotnie, czego konsekwencją były liczne morderstwa w przypadkowych miejscach, o których rozpisywały się wszystkie najważniejsze gazety w magicznej Skandynawii. Nie zmieniało to faktu, że wyjątkowo rozległe okolice Midgardu skrywały wiele tajemnic i nie dawały się dobrze poznać. Można było przeczesywać tereny zielone ogradzające miasto bez końca, a i tak potrafiły one zaskakiwać niemal za każdym razem – także tych, którzy na co dzień z największą uwagą i pełnym poświęceniem badali tu faunę i florę. Niektórych przypadków nawet oni nie potrafili racjonalnie wyjaśnić, a jedynym wytłumaczeniem było jedno słowo: magia. Magia, która miała różne oblicza i rządziła się swoimi prawami. Zupełnie jak natura, czego dowodem na to było miejsce zwane potocznie przez galdrów plątaniną korzeni. Cała trasa, chociaż od dawna zaniedbana przez miejscowych i na dodatek przykryta grubą warstwą śniegu, wyglądała wręcz surrealistycznie o tej porze roku, lecz paradoksalnie nie to miało dzisiaj przykuć wasze zainteresowanie. Nieoczekiwanie rozległ się nieznośny skrzek, który trudno pomylić z innym odgłosem.
A jednak – tym, co mniej znają się na dzikiej faunie, niełatwo jest dostrzec różnicę między zwykłym krukiem a valravnem. W końcu wyglądają niemal identycznie i da się jedynie odróżnić poprzez ich niezwykłe umiejętności, które zazwyczaj zdradzają w najmniej oczekiwanych momentach. Mogłeś zauważyć, Karstenie, że kruki siedzące na wyższych gałęziach drzew zdawały się – i to nawet z twojej odległości – zaskakująco duże. Czy to tylko twój wzrok w tym momencie płatał ci nieszkodliwe figle, czy faktycznie tak było? Szybko jednak okazało się, że dostrzegłeś blisko siebie sylwetkę ptaka, zdecydowanie większego niż pospolity i nieszkodliwy kruk, dzięki temu zyskując pewność, że coś było nie tak. Podobne spostrzeżenie nie uszło i twojej uwadze, Kjallu – w końcu wyjątkowo rzadko, żeby nie powiedzieć nigdy, można było spotkać ten gatunek ptaków o podobnych gabarytach. Krótka, wręcz lakoniczna wymiana zdań między wami jedynie wzbudziła zainteresowanie ptaków, które zwróciłī swoje oczy w waszą stronę – krakanie dalej nie ustawało.
A jednak – tym, co mniej znają się na dzikiej faunie, niełatwo jest dostrzec różnicę między zwykłym krukiem a valravnem. W końcu wyglądają niemal identycznie i da się jedynie odróżnić poprzez ich niezwykłe umiejętności, które zazwyczaj zdradzają w najmniej oczekiwanych momentach. Mogłeś zauważyć, Karstenie, że kruki siedzące na wyższych gałęziach drzew zdawały się – i to nawet z twojej odległości – zaskakująco duże. Czy to tylko twój wzrok w tym momencie płatał ci nieszkodliwe figle, czy faktycznie tak było? Szybko jednak okazało się, że dostrzegłeś blisko siebie sylwetkę ptaka, zdecydowanie większego niż pospolity i nieszkodliwy kruk, dzięki temu zyskując pewność, że coś było nie tak. Podobne spostrzeżenie nie uszło i twojej uwadze, Kjallu – w końcu wyjątkowo rzadko, żeby nie powiedzieć nigdy, można było spotkać ten gatunek ptaków o podobnych gabarytach. Krótka, wręcz lakoniczna wymiana zdań między wami jedynie wzbudziła zainteresowanie ptaków, które zwróciłī swoje oczy w waszą stronę – krakanie dalej nie ustawało.
Bezimienny
Re: 02.01.2001 – Plątanina korzeni – Bezmienny: K. Aggerholm & Nieznajomy: K. Forsberg Czw 22 Sie - 21:37
Bo gówno, zmiął w ustach pierwsze stwierdzenie, które wpadło do głowy z łoskotem zaczątków złości. Troska, którą okazał, odbiła się jak od ściany - troska lub jak sam stwierdził, potrzeba tylko spokoju i braku zbędnych balastów. Nie mógł określić, czy przypadkowy mężczyzna którego spotkał, był obeznany choć odrobinę z dziedziną magii natury, czy mógłby z nim współpracować, czy byłby skłonny przystawać na propozycje wiążące się z incydentem; niepokój czołgał się po podłożach chwil mknących mu przed oczami. Czy mógł mieć szczęście w nieszczęściu? Nie, raczej nie; gniew zapulsował jak absurdalna arteria.
Prychnął.
- Nie mam ochoty słuchać twojego płaczu, jak ci wydziobią oczy - z trudem utrzymał ton głosu, aby nie przypominał ledwie wściekłego warkotu wyrzuconego z gardła. Zęby błysnęły, ostrzejsze znacznie niż ludzkie, paznokcie wydłużyły się, zakrzywiając; pod względem własnej, jątrzącej się irytacji był niemal otwartą księgą; geny, które otrzymał, były znacznie silniejsze niż chodne wpływy rozsądku.
- Przyjrzyj się im uważniej - wbijał spojrzenie w przestrzeń, w ciemność smolistą, gęstą, przez którą przenikał z trudem. - Zaraz zaatakują. Są przerośnięte, masz rację - nie wstydził się tego przyznać, kropla słodyczy w wielkim bajorze zmartwień. Sam, oprócz tylko wielkości, dostrzegał także odmienność ich zachowania, gotowość, zdaje się do agresji, do polowania na łup. Westchnął krótko i cicho, jak człowiek, którego niezwykle trudno jest rozczarować - i który, pomimo tego, wciąż snuje nadzieje w życiu.
- Z jednej strony się cieszę. Z drugiej chciałbym mieć spokój.
Krew buzująca w żyłach, zmagania, oddech zagrożeń tuż u podstawy karku; wszystko, powiązane z szerokim określeniem ryzyka, z pojedynkami, z walką, sprawiało mu wielką radość; uwielbiał wszelkie konflikty które mógł rozwiązywać brutalnym językiem pięści oraz rzucanych zaklęć. Stan, którego wówczas doświadczał należał do niewątpliwie najlepszych jakie dostąpił w życiu. Nic więcej nie potrzebował; obecność innej osoby niezwiązanej z Gleipnirem oraz stworzenia, o których miał skromną - właściwie ujmując żadną - wiedzę stawały się mimo tego nad wyraz problematyczne. Krakanie, nieustępliwe, panoszyło się, wręcz zaborczo zajmując słuch, prześmiewcze, bardzo prześmiewcze - wkrótce okaże się, które z nich będzie śmiać się jako ostatnie. Cholerne ptaszyska, pomyślał; z całą pewnością należy nie tylko zmieść je z powierzchni ziemi, co również dokładniej zbadać. Hedberg zechce raportu; wiedział, że zawsze chciał.
Prychnął.
- Nie mam ochoty słuchać twojego płaczu, jak ci wydziobią oczy - z trudem utrzymał ton głosu, aby nie przypominał ledwie wściekłego warkotu wyrzuconego z gardła. Zęby błysnęły, ostrzejsze znacznie niż ludzkie, paznokcie wydłużyły się, zakrzywiając; pod względem własnej, jątrzącej się irytacji był niemal otwartą księgą; geny, które otrzymał, były znacznie silniejsze niż chodne wpływy rozsądku.
- Przyjrzyj się im uważniej - wbijał spojrzenie w przestrzeń, w ciemność smolistą, gęstą, przez którą przenikał z trudem. - Zaraz zaatakują. Są przerośnięte, masz rację - nie wstydził się tego przyznać, kropla słodyczy w wielkim bajorze zmartwień. Sam, oprócz tylko wielkości, dostrzegał także odmienność ich zachowania, gotowość, zdaje się do agresji, do polowania na łup. Westchnął krótko i cicho, jak człowiek, którego niezwykle trudno jest rozczarować - i który, pomimo tego, wciąż snuje nadzieje w życiu.
- Z jednej strony się cieszę. Z drugiej chciałbym mieć spokój.
Krew buzująca w żyłach, zmagania, oddech zagrożeń tuż u podstawy karku; wszystko, powiązane z szerokim określeniem ryzyka, z pojedynkami, z walką, sprawiało mu wielką radość; uwielbiał wszelkie konflikty które mógł rozwiązywać brutalnym językiem pięści oraz rzucanych zaklęć. Stan, którego wówczas doświadczał należał do niewątpliwie najlepszych jakie dostąpił w życiu. Nic więcej nie potrzebował; obecność innej osoby niezwiązanej z Gleipnirem oraz stworzenia, o których miał skromną - właściwie ujmując żadną - wiedzę stawały się mimo tego nad wyraz problematyczne. Krakanie, nieustępliwe, panoszyło się, wręcz zaborczo zajmując słuch, prześmiewcze, bardzo prześmiewcze - wkrótce okaże się, które z nich będzie śmiać się jako ostatnie. Cholerne ptaszyska, pomyślał; z całą pewnością należy nie tylko zmieść je z powierzchni ziemi, co również dokładniej zbadać. Hedberg zechce raportu; wiedział, że zawsze chciał.
Nieznajomy
Re: 02.01.2001 – Plątanina korzeni – Bezmienny: K. Aggerholm & Nieznajomy: K. Forsberg Czw 22 Sie - 21:37
- Zabawne, odniosłem wrażenie, że bardzo by cię to ucieszyło, przybyszu – ostatnie słowo wycedził przez zęby bardzo wyraźnie nawet nieco przeciągając to określenie - gdyby ptaki postanowiły tak szpetnie się zabawić. – Kjall udawał, że nie dotknęły go słowa rozmówcy w stopniu, w jakim faktycznie miało to miejsce. Udawał, że nie uraziły jego dumy i zwyczajowego poczucia wyższości, które ostentacyjnie potrafił okazywać, gdy miał taki kaprys. Nie miał ani sił ani chęci na licytowanie się odnośnie tego kto ma… lepszych przodków.
Tym razem liczył na samotny spacer, którego celem było pozbieranie porozrzucanych myśli, więc wszelkie socjalne zagrywki schował gdzieś poza dostępnym arsenałem wyuczonych uprzejmych złośliwości. Nie ustawałem w „uprzejmościach.” Zupełnie nie wiem, co mnie aż tak rozdrażniło. Być może miałem już dość kuriozalnych spotkań okraszonych politycznie poprawnymi wypowiedziami Niewyspanie robiło też swoje dodając kilka kamyków do tego stosiku przeszkód. Dość trzymania fasonu i udawania, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Wszystko potrafiło męczyć. Mnie zaczynali męczyć ludzie… i jak się miało okazać trochę później – na ludziach miało się nie skończyć. Jedynie otwierali długą listę, która zdawała się nie mieć końca.
Wciąż nieco rozdrażniony, które to rozdrażnienie okrasił kwaśną miną, spojrzał sceptycznie w stronę przerośniętych krzykaczy. Mlasnął nawet nieco znudzony, z markowaną, dość typowo angielską flegmą i zastygł w bezruchu przyglądając się zainteresowanym ich rozmowom ptaszyskom. Za bardzo się interesowały tym, co działo się wokół nich. Za bardzo interesowała ich tą dwójką.To było niemal fizycznie odczuwalne. Niepokój.
- Cholera! – upadała kolejna fasada dostojności, w którą lubił się ubierać niczym tony ciążących w zimie błyskotek. Rozkrzyczane stado faktycznie sprawiało wrażenie, jakby za chwilę miało zaatakować. Kjall nie tylko przyjął do wiadomości spostrzeżenia „kolegi”, który postanowił się tym z nim podzielić. Sam własnoocznie to potwierdził, więc w obliczu tego odkrycia, szybkiej kalkulacji położenia i innych okoliczności, jego niechęć do spacerowicza nieco zelżała. Zrozumiał, że nie jest jego wrogiem. Przynajmniej nie w tym miejscu. Nie w tych okolicznościach.
- Ja nie mam ochoty z nimi walczyć. – powiedział mimowolnie raczej wypowiadając po prostu swoje myśli czy wręcz obawy. Może powinien się zamknąć kilka zdań wcześniej. Nie mniej jednak – już zostali zauważeni i cokolwiek szykowały im ptaszyska – nie bardzo mogli wybrzydzać. Musieli to przyjąć na klatę. Były ogromne, były inteligentne i ewidentnie Kjall oraz ten drugi, zakłócili im spokój. Jedyne co go martwiło, że nie posiadał przy sobie niczego pożytecznego. Był zdany jedynie na własną pomysłowość i umiejętności magiczne. W te ostatnie zwykle wątpił, a kreatywność pomachała mu na dowidzenia jakiś czas temu. Przygryzł wargi ze zdenerwowania.
Forsberg najchętniej by się gdzieś schował, zaczekał z dala ale… kiepsko widział swoje szanse na uniknięcie starcia. Nurkowanie w śniegu? Sprawa wątpliwa. Nikt nie powiedział, że zawsze będzie robił to, na co ma ochotę. Właściwie. Ostatnio robił tylko to, czego od niego oczekiwały okoliczności. Te jednak wydawały się nie być, mimo przewrotności losu, tak do końca niesprzyjające. Facet, choć miał szczerą chęć dać mu w mordę i w ten sposób wyładować swoje wszystkie frustracje, wydawał się całkiem kumaty jeśli chodzi o ptactwo i jego stadne zachowania i zamiary… Niezależnie od wszystkiego – w końcu każde źródło ingrediencji wydaje się być źródłem słusznym… nawet jeśli te stworzenia stanowiły składniki niezbyt szlachetnych eliksirów i dlatego nie wgłębiał się zanadto w sposoby polowania na nie.
- Ale chyba nie dadzą nam wyboru…- wziął głębszy oddech zaciągając się rześkością mroźnego powierza.
Jako, że nie miał przy sobie nic godnego do walki, a jego towarzysz wydawał się w tej materii być lepiej wyposażony przez naturę: - Klæra – szepnął odrzucając rękawiczki. Miał tylko nadzieję, że w sytuacji zagrożenia jego magia będzie się lepiej spisywać niż w chwilach, gdy chce się popisać najzwyklejszymi sztuczkami. Fajnie by było móc użyć tych szponów, gdy przyjdzie się mierzyć ze szponami, skrzydłami i całą resztą liczebnie przeważającej gromady.
Tym razem liczył na samotny spacer, którego celem było pozbieranie porozrzucanych myśli, więc wszelkie socjalne zagrywki schował gdzieś poza dostępnym arsenałem wyuczonych uprzejmych złośliwości. Nie ustawałem w „uprzejmościach.” Zupełnie nie wiem, co mnie aż tak rozdrażniło. Być może miałem już dość kuriozalnych spotkań okraszonych politycznie poprawnymi wypowiedziami Niewyspanie robiło też swoje dodając kilka kamyków do tego stosiku przeszkód. Dość trzymania fasonu i udawania, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Wszystko potrafiło męczyć. Mnie zaczynali męczyć ludzie… i jak się miało okazać trochę później – na ludziach miało się nie skończyć. Jedynie otwierali długą listę, która zdawała się nie mieć końca.
Wciąż nieco rozdrażniony, które to rozdrażnienie okrasił kwaśną miną, spojrzał sceptycznie w stronę przerośniętych krzykaczy. Mlasnął nawet nieco znudzony, z markowaną, dość typowo angielską flegmą i zastygł w bezruchu przyglądając się zainteresowanym ich rozmowom ptaszyskom. Za bardzo się interesowały tym, co działo się wokół nich. Za bardzo interesowała ich tą dwójką.To było niemal fizycznie odczuwalne. Niepokój.
- Cholera! – upadała kolejna fasada dostojności, w którą lubił się ubierać niczym tony ciążących w zimie błyskotek. Rozkrzyczane stado faktycznie sprawiało wrażenie, jakby za chwilę miało zaatakować. Kjall nie tylko przyjął do wiadomości spostrzeżenia „kolegi”, który postanowił się tym z nim podzielić. Sam własnoocznie to potwierdził, więc w obliczu tego odkrycia, szybkiej kalkulacji położenia i innych okoliczności, jego niechęć do spacerowicza nieco zelżała. Zrozumiał, że nie jest jego wrogiem. Przynajmniej nie w tym miejscu. Nie w tych okolicznościach.
- Ja nie mam ochoty z nimi walczyć. – powiedział mimowolnie raczej wypowiadając po prostu swoje myśli czy wręcz obawy. Może powinien się zamknąć kilka zdań wcześniej. Nie mniej jednak – już zostali zauważeni i cokolwiek szykowały im ptaszyska – nie bardzo mogli wybrzydzać. Musieli to przyjąć na klatę. Były ogromne, były inteligentne i ewidentnie Kjall oraz ten drugi, zakłócili im spokój. Jedyne co go martwiło, że nie posiadał przy sobie niczego pożytecznego. Był zdany jedynie na własną pomysłowość i umiejętności magiczne. W te ostatnie zwykle wątpił, a kreatywność pomachała mu na dowidzenia jakiś czas temu. Przygryzł wargi ze zdenerwowania.
Forsberg najchętniej by się gdzieś schował, zaczekał z dala ale… kiepsko widział swoje szanse na uniknięcie starcia. Nurkowanie w śniegu? Sprawa wątpliwa. Nikt nie powiedział, że zawsze będzie robił to, na co ma ochotę. Właściwie. Ostatnio robił tylko to, czego od niego oczekiwały okoliczności. Te jednak wydawały się nie być, mimo przewrotności losu, tak do końca niesprzyjające. Facet, choć miał szczerą chęć dać mu w mordę i w ten sposób wyładować swoje wszystkie frustracje, wydawał się całkiem kumaty jeśli chodzi o ptactwo i jego stadne zachowania i zamiary… Niezależnie od wszystkiego – w końcu każde źródło ingrediencji wydaje się być źródłem słusznym… nawet jeśli te stworzenia stanowiły składniki niezbyt szlachetnych eliksirów i dlatego nie wgłębiał się zanadto w sposoby polowania na nie.
- Ale chyba nie dadzą nam wyboru…- wziął głębszy oddech zaciągając się rześkością mroźnego powierza.
Jako, że nie miał przy sobie nic godnego do walki, a jego towarzysz wydawał się w tej materii być lepiej wyposażony przez naturę: - Klæra – szepnął odrzucając rękawiczki. Miał tylko nadzieję, że w sytuacji zagrożenia jego magia będzie się lepiej spisywać niż w chwilach, gdy chce się popisać najzwyklejszymi sztuczkami. Fajnie by było móc użyć tych szponów, gdy przyjdzie się mierzyć ze szponami, skrzydłami i całą resztą liczebnie przeważającej gromady.
Prorok
Re: 02.01.2001 – Plątanina korzeni – Bezmienny: K. Aggerholm & Nieznajomy: K. Forsberg Czw 22 Sie - 21:37
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Czarne ptaki, które siedziały na rozłożystych gałęziach drzew, bez wątpienia wodziły za wami wzrokiem, nie spuszczając was z oczu ani na sekundę. Było w ich spojrzeniu coś złowrogiego, coś, czego zwykłe stworzenia nie miały; gdyby były to kruki, zapewne bardzo łatwo byłoby je spłoszyć najmniejszym ruchem. A te z kolei zbliżały się w waszym kierunku coraz śmielej, przemierzając z jednego miejsca na drugie, zupełnie jakby lada moment miały was zaatakować. Czy to oznaczało, że czekały na właściwą chwilę, by uderzyć? A może tylko wam się zdawało? Ty, Karstenie, jako łowca Gleipniru biegły w magii natury dobrze znałeś się na różnych gatunkach zwierząt i bardzo słusznie zauważyłeś, że nie prezentowały się zwyczajnie – były większe od normalnych, mało groźnych kruków, jak i dobrze znanym wszystkim galdrom valravnów, które niewątpliwie należały do jednych z bardziej inteligentnych, latających stworzeń. Ich dzioby z kolei były o wiele większe i bardziej zakrzywione, a oczy zupełnie białe, jakby nic w nich nie było. Czy to był inny, nowy gatunek valravnów? Nie mogłeś tego stwierdzić, Karstenie, choć mógłbyś przysiąc, że nigdy w życiu czegoś podobnego nie widziałeś. Tak samo jak ty, Kjallu, nawet jeśli nie byłeś wybitnym znawcą magicznej fauny i flory, akurat nigdy wcześniej nie spotkałeś takich ptaków.
Zdawało się więc, że znaleźliście się w nieodpowiednim czasie i miejscu – przerośnięte kruki, których z minuty na minutę było coraz więcej w okolicy, nie dawały wam zbyt wielu możliwości ucieczki, tym bardziej, że o tej porze roku nie było łatwo poruszać się pośród plątaniny korzeni, gdy większość z nich była przykryta grubą warstwą śniegu. Każdy, bardziej gwałtowny ruch mógł więc wam przysporzyć jeszcze więcej kłopotów – a w te zupełnie przypadkowo zdążyliście już wpaść. Czy zaklęcie, drogi Kjallu, które właśnie rzuciłeś, upodobniając swoje paznokcie w szpony, przyda się w tym niespodziewanym starciu, czy okaże się dla ciebie zgubą? To już za chwilę miało się okazać. W końcu przerośnięte kruki były gotowe do ataku, czekając na wasz jakikolwiek ruch.
Zdawało się więc, że znaleźliście się w nieodpowiednim czasie i miejscu – przerośnięte kruki, których z minuty na minutę było coraz więcej w okolicy, nie dawały wam zbyt wielu możliwości ucieczki, tym bardziej, że o tej porze roku nie było łatwo poruszać się pośród plątaniny korzeni, gdy większość z nich była przykryta grubą warstwą śniegu. Każdy, bardziej gwałtowny ruch mógł więc wam przysporzyć jeszcze więcej kłopotów – a w te zupełnie przypadkowo zdążyliście już wpaść. Czy zaklęcie, drogi Kjallu, które właśnie rzuciłeś, upodobniając swoje paznokcie w szpony, przyda się w tym niespodziewanym starciu, czy okaże się dla ciebie zgubą? To już za chwilę miało się okazać. W końcu przerośnięte kruki były gotowe do ataku, czekając na wasz jakikolwiek ruch.
Bezimienny
Re: 02.01.2001 – Plątanina korzeni – Bezmienny: K. Aggerholm & Nieznajomy: K. Forsberg Czw 22 Sie - 21:38
Było źle; bardzo źle, gdyby miał zostać szczery brutalnie, niepowściągliwie; jak miał ponadto w zwyczaju. Nie był ledwie rekrutem, który zachłysnął się trunkiem adrenaliny, odurzył się nadchodzącym, nagłym sprawdzianem walki; wbrew swojej niedźwiedziej furii umiał ocenić szanse w swoim pobliskim starciu. Miał swoje lata i swoje stosy doświadczeń; niepokój, który odczuwał, miał zawsze uzasadnienie. Spojrzenie zwinnie przemknęło po kompozycji drzew, w hałasie gniewu krakania jaki pulsował w uszach. Zacisnął wargi w grymasie znacznie odległym od pogodnego uśmiechu, brwi, ściągnięte w dalszym potrzasku pobliskich chwil, zgięły się, marszcząc czoło.
- Szpony? Nie machaj nimi za dużo - westchnął, kątem oka zerkając na towarzysza. Broń, chociaż mogła wykazać pewną skuteczność, mogła również zaszkodzić, jedynie rozwścieczyć kruki, patrzące już z dostateczną, czysto zwierzęcą furią. Wiedział, że walka z całym, zawistnym stadem mogłaby wkrótce skończyć się niefortunnie; ucieczka pędem przed siebie była z kolei miałkim oraz szczenięcym ruchem. Nie sądził, zresztą, by miała szanse się powieść; ptaki, mimo swych gabarytów, były niezwykle szybkie ze względu na niewątpliwą swoją zdolność latania, dającą dużą przewagę. Dysponował wciąż chwilą; wiotką, efemeryczną, kruchą jak cienkie szkło. Skorzystał z okruchów szczęścia i dostrzegł leżące pióra; schylił się, by je podnieść, obserwując uważnie całą hałastrę zwierząt.
- Trzeba jednego zatłuc, żeby się lepiej przyjrzeć… - mruknął, podejmując decyzję. Osoba, właściwie obeznana, powinna je później zbadać; jakim były gatunkiem? Przybyły z innego kraju? Powstały w wyniku cudzych eksperymentów, igrania z postacią magii? Deszcz pytań uderzał w głowę, bębnił przeciągle w teren jego umysłu; odrzucił jednak splątane nitki rozważań, wiedząc, że musi podjąć już odpowiedni krok; musiał nareszcie działać.
- Kyndill - przywołał szeptem zaklęcie. - To je trochę odstraszy - zwrócił się do mężczyzny. Nad jego dłonią tańczyła jasna czupryna ognia; rzucając ciepłą poświatę na okoliczny pejzaż, scenerię, w której przyszło im stoczyć konfrontację. Ogień był przyjacielem każdego łowcy; umiał utrzymać wiele gatunków w ryzach. Nie znał jednak tych kruków; oparzone nie powinny, jak początkowo zakładał, atakować zaciekle i z błogą pewnością siebie.
- Mam nadzieję - zwrócił się cicho, bardziej do siebie samego; zdradził cień wątpliwości. Nie wiedział, z czym rzeczywiście mieli się teraz mierzyć; zaśmiał się w myślach, że sam jest gotowy wytłuc tak wiele kruków, że wprawi Odyna w szał.
- Szpony? Nie machaj nimi za dużo - westchnął, kątem oka zerkając na towarzysza. Broń, chociaż mogła wykazać pewną skuteczność, mogła również zaszkodzić, jedynie rozwścieczyć kruki, patrzące już z dostateczną, czysto zwierzęcą furią. Wiedział, że walka z całym, zawistnym stadem mogłaby wkrótce skończyć się niefortunnie; ucieczka pędem przed siebie była z kolei miałkim oraz szczenięcym ruchem. Nie sądził, zresztą, by miała szanse się powieść; ptaki, mimo swych gabarytów, były niezwykle szybkie ze względu na niewątpliwą swoją zdolność latania, dającą dużą przewagę. Dysponował wciąż chwilą; wiotką, efemeryczną, kruchą jak cienkie szkło. Skorzystał z okruchów szczęścia i dostrzegł leżące pióra; schylił się, by je podnieść, obserwując uważnie całą hałastrę zwierząt.
- Trzeba jednego zatłuc, żeby się lepiej przyjrzeć… - mruknął, podejmując decyzję. Osoba, właściwie obeznana, powinna je później zbadać; jakim były gatunkiem? Przybyły z innego kraju? Powstały w wyniku cudzych eksperymentów, igrania z postacią magii? Deszcz pytań uderzał w głowę, bębnił przeciągle w teren jego umysłu; odrzucił jednak splątane nitki rozważań, wiedząc, że musi podjąć już odpowiedni krok; musiał nareszcie działać.
- Kyndill - przywołał szeptem zaklęcie. - To je trochę odstraszy - zwrócił się do mężczyzny. Nad jego dłonią tańczyła jasna czupryna ognia; rzucając ciepłą poświatę na okoliczny pejzaż, scenerię, w której przyszło im stoczyć konfrontację. Ogień był przyjacielem każdego łowcy; umiał utrzymać wiele gatunków w ryzach. Nie znał jednak tych kruków; oparzone nie powinny, jak początkowo zakładał, atakować zaciekle i z błogą pewnością siebie.
- Mam nadzieję - zwrócił się cicho, bardziej do siebie samego; zdradził cień wątpliwości. Nie wiedział, z czym rzeczywiście mieli się teraz mierzyć; zaśmiał się w myślach, że sam jest gotowy wytłuc tak wiele kruków, że wprawi Odyna w szał.
Nieznajomy
Re: 02.01.2001 – Plątanina korzeni – Bezmienny: K. Aggerholm & Nieznajomy: K. Forsberg Czw 22 Sie - 21:38
Ten dziwny dreszcz niepokoju, który przeszył mnie na wskroś, gdy spojrzenia ptaków, uważnie śledzących nasz każdy krok i ruch, wydały się tak zatrważająco uważne i żywe w najmroczniejszym znaczeniu czasownika “żyć”. Gotowe poderwać się do lotu, gdyby wychwyciły jakąś słabość. Wydało mi się, że wszedłem w jakiś tryb hiper. Czy to wynik zdania sobie sprawy z powagi sytuacji? Mógłbym przysiąc, że byłem zbyt głośny w mroźnej i dotkliwej ciszy tego miejsa, mąconej jedynie obracającym się ruchem gałek ocznych, których ruch wywoływał wręcz słuchowe wrażenia klikania. Wrażenia, które zwodziły moje zmysły były niepokojące. Nawet tak banalny odruch jak przełknięcie śliny, zwykle uchodzący bez uwagi stał się dla mnie problematyczny. Zupełnie nie wiem jak to się stało, że niewielki niepokój zaczynał się przeistaczać w strach, do którego nigdy bym się przecież nie przyznał przed nikim.
- Nie jestem idiotą. - głośniej szepnął zirytowany, czemu dał upust w kwaśnym wyrazie twarzy. Może do tego momentu nie wykazał się jakąś super inteligencją, ale kto by się spodziewał spotkać na zwyczajnym spacerze ptaki o morderczych spojrzeniach? Nawet najrealniejsze horrory, które wlewały się w jego sny po dniach pełnych żmudnych zajęć i nie dawały mu szans na wypoczynek, nie były tak zatrważające jak powiększające się stadko przerośniętych czarnoskrzydłych złowieszczych bestii.
- Za to ty masz całkiem świetny pomysł na to, żeby je jeszcze bardziej rozjuszyć. - wycedził przez zęby. Jasne, zabijmy jedno, to zaraz zlecą się inne, genialny pomysł, mistrzu. - pomyślał, ale widząc ten płomyk, uznał, że niewiele w obecnej sytuacji ma do stracenia i wyszeptał:
- Dýrin-svæfđur - celując zaklęciem w najbliższego ptaka. Nie wierzył za bardzo w swój sukces, bo już tak jakoś zwykle się działo, że jak mu na czymś zależało, to potrafił każde, nawet najprostsze zaklęcie koncertowo spieprzyć. Jak by się jednak udało… Z płomieniem, który powinien odstraszyć zwierzęta i uśpionym kolosem… 0,002 %, to nadal jakaś szansa powodzenia.. Potem będą się zastanawiać co zrobić z resztą stada. Jak nie dać się rozszarpać itd. Jeden krok na raz. Na razie miał nadzieję, że zainteresowane jego "jedyną bronią" ptaszyska go nie rozszarpią.
- Nie jestem idiotą. - głośniej szepnął zirytowany, czemu dał upust w kwaśnym wyrazie twarzy. Może do tego momentu nie wykazał się jakąś super inteligencją, ale kto by się spodziewał spotkać na zwyczajnym spacerze ptaki o morderczych spojrzeniach? Nawet najrealniejsze horrory, które wlewały się w jego sny po dniach pełnych żmudnych zajęć i nie dawały mu szans na wypoczynek, nie były tak zatrważające jak powiększające się stadko przerośniętych czarnoskrzydłych złowieszczych bestii.
- Za to ty masz całkiem świetny pomysł na to, żeby je jeszcze bardziej rozjuszyć. - wycedził przez zęby. Jasne, zabijmy jedno, to zaraz zlecą się inne, genialny pomysł, mistrzu. - pomyślał, ale widząc ten płomyk, uznał, że niewiele w obecnej sytuacji ma do stracenia i wyszeptał:
- Dýrin-svæfđur - celując zaklęciem w najbliższego ptaka. Nie wierzył za bardzo w swój sukces, bo już tak jakoś zwykle się działo, że jak mu na czymś zależało, to potrafił każde, nawet najprostsze zaklęcie koncertowo spieprzyć. Jak by się jednak udało… Z płomieniem, który powinien odstraszyć zwierzęta i uśpionym kolosem… 0,002 %, to nadal jakaś szansa powodzenia.. Potem będą się zastanawiać co zrobić z resztą stada. Jak nie dać się rozszarpać itd. Jeden krok na raz. Na razie miał nadzieję, że zainteresowane jego "jedyną bronią" ptaszyska go nie rozszarpią.
Prorok
Re: 02.01.2001 – Plątanina korzeni – Bezmienny: K. Aggerholm & Nieznajomy: K. Forsberg Czw 22 Sie - 21:38
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Nie było bezpiecznie, co niewątpliwie dało się odczuć po coraz bardziej niepokojącym zachowaniu przerośniętych ptaków i ich upiornych krzykach. Ty, Karstenie, miałeś jeszcze chwilę na obmyślenie odpowiedniej taktyki, mogłeś też w międzyczasie zidentyfikować leżące na puszystym śniegu pióra, jednak na ten moment nie przyniosło ci to zbyt wiele pożytku – w rzeczywistości musiałby się temu przyjrzeć ktoś, kto zająłby się tym z naukowego punktu widzenia. Było to jednak dobre posunięcie, by zachować pióra na później, poddając je tym samym odpowiedniej analizie. Czy to była inna, dotąd nieznana powszechnie galdrom odmiana valravnów, a może ktoś zwyczajnie na nich eksperymentował i wypuścił je na wolność? Żadne z was nie miało co do tego całkowitej pewności; to nie był też czas, by się nad tym zastanawiać. Krótkie zaklęcie, które padło z twoich ust, Karstenie, wytworzyło nad twoją dłonią płomień, który miał je odstraszyć. Część z nich zdążyła w porę odlecieć na bezpieczną odległość, niektóre z nich były za to gotowe do zaciętej walki z żywiołem. Zdaje się, że to nie był koniec waszych przygód.
Z kolei ty, Kjallu, swoimi wcześniejszymi poczynaniami zdążyłeś rozjuszyć kilka ptaktów, które ruszyły z impetem w twoim kierunku. Wzbudziłeś ich zainteresowanie długimi szponami, by nie powiedzieć, że wzięły cię za wroga. Na szczęście, udało ci się zareagować w porę – Dýrin-svæfđur okazało się w tym przypadku strzałem w dziesiątkę, gdyż dzięki temu zaklęciu kilka z nich zapadło sen, spadając z impetem na ziemię. Był to dobry moment, by jednego z nich złapać i później przyjrzeć się mu we właściwym miejscu. Tylko czy to wystarczyło, by wyjść z tej sytuacji w całości? Choć początkowo udało wam się pozbyć lub odstraszyć część niebezpiecznych ptaków, to wiele z nich wciąż siedziało na rozłożystych gałęziach drzew, najpewniej szykując się do ataku. Nie minęło jednak kilka chwil, nim pierwsze stado ptaków ruszyło w waszą stronę – kilka z nich ponownie oparzyło się ogniem Karstena, lecz to tylko wzmogło ich narastającą agresję, jakby nie zbaczały na najmniejsze przeszkody czy ból. Potem kolejne varvany zerwały się w powietrze, szarżując w waszym kierunku. To najwyższa pora, by się bronić.
Z kolei ty, Kjallu, swoimi wcześniejszymi poczynaniami zdążyłeś rozjuszyć kilka ptaktów, które ruszyły z impetem w twoim kierunku. Wzbudziłeś ich zainteresowanie długimi szponami, by nie powiedzieć, że wzięły cię za wroga. Na szczęście, udało ci się zareagować w porę – Dýrin-svæfđur okazało się w tym przypadku strzałem w dziesiątkę, gdyż dzięki temu zaklęciu kilka z nich zapadło sen, spadając z impetem na ziemię. Był to dobry moment, by jednego z nich złapać i później przyjrzeć się mu we właściwym miejscu. Tylko czy to wystarczyło, by wyjść z tej sytuacji w całości? Choć początkowo udało wam się pozbyć lub odstraszyć część niebezpiecznych ptaków, to wiele z nich wciąż siedziało na rozłożystych gałęziach drzew, najpewniej szykując się do ataku. Nie minęło jednak kilka chwil, nim pierwsze stado ptaków ruszyło w waszą stronę – kilka z nich ponownie oparzyło się ogniem Karstena, lecz to tylko wzmogło ich narastającą agresję, jakby nie zbaczały na najmniejsze przeszkody czy ból. Potem kolejne varvany zerwały się w powietrze, szarżując w waszym kierunku. To najwyższa pora, by się bronić.
Bezimienny
Re: 02.01.2001 – Plątanina korzeni – Bezmienny: K. Aggerholm & Nieznajomy: K. Forsberg Czw 22 Sie - 21:39
Szlagszlagszlag; skrzydła młóciły przestrzeń niczym dziesiątki batów, taniec piór zawirował jak resztki opadłych liści, nożyce dziobów, wściekłe i bezlitosne, pragnęły rozerwać skórę, wyszarpnąć soczystość tkanek, przeniknąć do płatów mięsa. Kruki runęły z furią, dążąc za wszelką cenę by zdławić obrany łup, nie jestem jednak ofiarą (czy rzeczywiście?), nie będę żadną ofiarą, do kurwy nędzy, nie będę. Sapnął, mnąc w ustach dalsze przekleństwo, żując jak kawał chleba, czerstwy i nieprzyjemny. Chorągwie lotek, zabrane, spoczęły na dnie kieszeni aby w przyszłości jeśli dożyje mogły być okazane badaczom magicznej fauny; sam nie porywał się na rozdroża najmniejszych interpretacji, świadomy że nie posiada niezbędnych zapleczy wiedzy. Gdyby tylko (z naciskiem na dane słowa) ogarnięte amokiem, wprost maniackie stworzenia mogły wreszcie ustąpić przeszukałby również teren w kierunku przejawów magii, czy została użyta? czy doszło w pobliżu do jakiś eksperymentów, badań których pozostałości, szczątki byłby w stanie odnaleźć? Nie wiedział, nie umiał stwierdzić, podejrzliwość wrodzona kazała szukać przeróżnych, dostępnych przyczyn po jakie tylko mógł sięgnąć, podejrzliwość sprawiała, że nie przyjmował wyłącznie błahego scenariusza w którym kruki okażą się zwyczajnymi stworzeniami. Sięgnął po jeden okaz uśpiony zaklęciem towarzysza, pragnąc się bliżej przyjrzeć i w miarę okazji spętać przerośnięte ptaszysko. Błąd, dostrzegł nagle, szczęśliwie nietknięty żadnym sierpem pazura, żadnym srogim dziobnięciem, zatrzymał się, zlekceważył ich stado sięgając po ogarnięte inkantacją zwierzę; stado, rozjuszone wyłącznie grzywą płomienia, stado które nie znało wyraźnie pojęcia strachu.
- Grafinn nið – odskoczył, będąc w stanie wydusić z siebie jedynie najprostszą inkantację. Nieznośny, silny gwizd ptaków był rozpaczliwą próbą wydarcia czasu, dezorientacji mącącej wściekłym instynktem. Był zdany tylko na siebie, nie liczył na żadną pomoc, wiedząc że nie uzyska zwycięstwa, jeśli go nie wydrapie, nie zerwie skrzepłej skorupy twardej nieprzychylności. Kruki przewyższały ich liczbą, choć ufał że dzięki odpowiedniej strategii zdołają osiągnąć triumf; jako łowca Gleipniru znajdował się już w przeróżnych, pełnych zagrożeń sytuacjach; ostatnim, co mógł dopuścić była bezdenna rozpacz i przekonanie że właśnie nastąpił koniec.
- Grafinn nið – odskoczył, będąc w stanie wydusić z siebie jedynie najprostszą inkantację. Nieznośny, silny gwizd ptaków był rozpaczliwą próbą wydarcia czasu, dezorientacji mącącej wściekłym instynktem. Był zdany tylko na siebie, nie liczył na żadną pomoc, wiedząc że nie uzyska zwycięstwa, jeśli go nie wydrapie, nie zerwie skrzepłej skorupy twardej nieprzychylności. Kruki przewyższały ich liczbą, choć ufał że dzięki odpowiedniej strategii zdołają osiągnąć triumf; jako łowca Gleipniru znajdował się już w przeróżnych, pełnych zagrożeń sytuacjach; ostatnim, co mógł dopuścić była bezdenna rozpacz i przekonanie że właśnie nastąpił koniec.
Prorok
Re: 02.01.2001 – Plątanina korzeni – Bezmienny: K. Aggerholm & Nieznajomy: K. Forsberg Czw 22 Sie - 21:39
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Kjall przez swoje wcześniejsze, wyjątkowo nierozsądne zachowanie tylko rozjuszył agresywne, przerośnięte ptaki, które z premedytacją zaczęły go atakować. Z sekundy na sekundy zbliżały się coraz bliżej w jego kierunku, skrzecząc wniebogłosy, wyraźnie niezadowolone z tego, że się tutaj znaleźliście. Początkowo Forsberg starał się zachować spokój, jednak szybko wpadł w panikę, gdy tylko nie był w stanie sobie poradzić z tajemniczymi stworzeniami, które nie mogły się od niego odpędzić. Nie mogło w tym przypadku obyć się bez licznych ran i wyraźnych dziur na płaszczu, aż w pewnym momencie długowłosy mężczyzna przypadkiem potknął się o niebezpiecznie wystający korzeń, upadł na śnieg i stracił przytomność. Nie był więc ci już do niczego przydatny, Karstenie, mogłeś go w takim stanie albo zostawić na pastwę losu, albo spróbować uratować – pod warunkiem, że uda ci się samemu pozbyć ptaków. Sytuacja była nieciekawa, tym bardziej, że pierwszy raz miałeś do czynienia z podobnymi stworzeniami – nie z takich jednak sytuacji w przeszłości zdarzało ci się wychodzić. Tym razem miałeś ogromne szczęście, bowiem w dalszym ciągu czyniłeś uniki przed atakiem agresywnych ptaków – do tej pory żadne z nich cię nigdzie nie dziobnęło. Zaklęcie, które wydarło się z twoich ust, było stosunkowo skuteczne – nieprzyjemny pisk wystraszył część kruków, dając ci tym samym pole do popisu. Zostawiły Kjalla w spokoju, miałeś też szansę, by pochwycić jednego z nich, który po ataku i samoobronie Forsberga, również ledwo się ruszał, lecz ostateczna decyzja należała do ciebie. To był dobry moment na ucieczkę, bowiem w każdym momencie wszystko mogło się pogorszyć.
Bezimienny
Re: 02.01.2001 – Plątanina korzeni – Bezmienny: K. Aggerholm & Nieznajomy: K. Forsberg Czw 22 Sie - 21:39
Dźwięki, ruchy i czas, wyjątkowo obecnie daleki od sprzymierzeństwa zlewają się w sytuację, w jej bełtaninę, w gorzkawą zupę instynktów i rekwizytów; wirują pióra czarne jak smoła nocy, wiruje oddech młócący ciepłem wzniesienia ściśniętych warg, wiruje gwizd, uporczywy, donośny, mający porazić ptaki choćby przez krótki moment, choćby na rzecz zyskania kilku okruchów chwil. Nigdy dotąd nie widział podobnych stworzeń, przerośniętych, zaciekłych w zupełnie inny, bardziej zachłanny sposób niż nawet grupa valravnów. Te kruki są żądne mięsa, pragną rozpłatać dziobem wrażliwą strukturę powłok i wyrwać błyszczące płaty, napełnić nimi żołądki, nasycić się czyjąś zgubą. Pojedynczo, w istocie, nie byłyby równie groźne lecz ich współpraca, ich wprost drastyczna liczebność dodała im znacznych sił, zaślepiła je nagłym, wściekłym ferworem walki. Poczuły przedsmak zwycięstwa, mógł dostrzec wszystko w ich ślepiach, w cholernych, lśniących paciorkach utkwionych po bokach głowy. Miał bardzo niewiele sekund - tak, wszystko stało się zacieśnione do sekund, nie minut, nie godzin, lecz krótkich przebłysków istnień, wąskich interwałów pomiędzy czernią mrugnięcia. Zabrał jednego z kruków, dążąc, aby został zbadany przez odpowiednich ekspertów - wierzył, że stworzenia mogły stać się wynikiem badań które wprost ewidentnie wymknęły się spod kontroli. Zaklął pod nosem, szukając spojrzeniem mężczyzny, miał zamiar mu również pomóc, był mimo wszystko łowcą, osobą mającą chronić obywateli przed podobnymi bestiami, które czyhały na nieostrożne życia. Nieznajomy, chcąc nie chcąc, podirytował wcześniej jedynie ptactwo, chociaż to nie był moment, aby oceniać zupełnie jego zachowanie - musiał ruszyć przed siebie, wziąć mężczyznę i użyć teleportacji po ucieczce w dogodne, w miarę bezpieczne miejsce. W chwili, kiedy jedynie zdołał zachować dystans, w chwili, gdy kruki podejrzanie zamilkły, a ofensywa stała się kwestią która miała nastąpić, nie wiedział jedynie kiedy, mógł stwierdzić jedynie - wkrótce, zdążył się jeszcze bezpiecznie teleportować do siedziby Gleipniru.
Oddychał ciężko, zmęczony, na swoje szczęście - bezpieczny.
Karsten i Kjall z tematu
Oddychał ciężko, zmęczony, na swoje szczęście - bezpieczny.
Karsten i Kjall z tematu