:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
03.02.2001 – Fjeskall Restaurant – Bezimienny: T. Mykkänen & Nieznajomy: R. Myklebust
2 posters
Bezimienny
03.02.2001 – Fjeskall Restaurant – Bezimienny: T. Mykkänen & Nieznajomy: R. Myklebust Czw 22 Sie - 10:24
03.02.2001
Tomi był mężczyzną. Może i trochę nazbyt eleganckim, poważnym, twardo stąpającym po ziemi; przede wszystkim był jednak mężczyzną typowym. Takim, co to nigdy nie pamięta o urodzinach, rocznicach, czy innych tego rodzaju magicznych świętach, o których powinien był pamiętać, ale nie był zbyt dobry w zapamiętywaniu dat.
To samo tyczyło się zdolności organizowania prezentów. Gdy już jakimś cudem ktoś (czytaj matka) przypomniał mu o tym, że wypada taki prezent zorganizować, Tomi stawał przed dylematem życia. Bo co kupić osobie, która wszystko ma? Jak sprawić, by na twarzy obdarowanego pojawił się szczery uśmiech zadowolenia? Wysilanie się w tym względzie było dla Tomiego kompletną stratą energii, dlatego zazwyczaj organizowanie podarków kończyło się na odwiedzinach w galerii sztuki, albo u jubilera.
Z takim o to dylematem musiał zmierzyć się szanowny Mykkänen w przeddzień wyjazdu z Maroka. Nie planował co prawda przywozić ze swojej służbowej podróży żadnych pamiątek — no, może oprócz lokalnego alkoholu, bo przecież alkoholu był ogromnym miłośnikiem, ale w obecnej sytuacji musiał jednak zmienić plany. Nie mógł przecież udać, że nie przeczytał jej wiadomości zwrotnej, którą wysłała w odpowiedzi na jego bezczelną pocztówkę. Sam sobie nawarzył tego piwa. Co go podkusiło do wysłania owej kartki? Myśl o Rikke każdego poranka, gdy pijąc kawę na balkonie wpatrywał się w marokański port? Nie mógł jej zignorować. Dlatego więc przechadzając się portowymi ulicami Maroka zachodził w głowę, co też mógłby sprezentować pannie Myklebust, skoro już tego zażądała.
Problem polegał na tym, że, no właśnie, ona wszystko miała. Nie mógł być to więc prezent zwyczajny. Nic tak pospolitego jak naszyjnik z muszelek nie wchodziło w grę. To nie była także kwestia pieniędzy — Tomiego stać było na naprawdę drogie rzeczy — czy to jednak usatysfakcjonowałoby młode serce dziewczyny? Przecież Myklebustowie byli niewiarygodnie bogaci, Rikke teoretycznie w każdej chwili mogła pojawić się w Maroko sama, kupić co jej się podobało i wrócić, i w żadnym stopniu nie nadszarpnęłoby to rodzinnego budżetu. To musiało być coś specjalnego. Coś od niego. Coś, od Tomiego.
Po czterech godzinach gorączkowego poszukiwania, Mykkänen mógł z całą pewnością stwierdzić, że nienawidził robić prezentów.
Musiał jednak przyznać, że tęsknił za Midgardem. Tęsknił za pochmurnym niebem, za zapachem miasta, za brakiem hałasu. Maroko to miasto głośne — handlarzy przekrzykujących się miał już Mykkänen dość po godzinie, a spędzić miał w tym mieście przecież miesiąc. Gdy więc przekroczył próg swojej ulubionej restauracji, nie mógł powstrzymać uśmiechu, który mimowolnie pojawił się na jego twarzy. Kochał to miejsce.
Kochał ten niespieszny klimat, tę aurę spokoju. Kochał nawet podstarzałego kelnera, który właśnie kierował kroki w stronę Tomiego, by go należycie przywitać i pokierować do stolika.
— Dla dwóch osób — doprecyzował szybko, podając kelnerowi swój płaszcz.
Nic się tu nie zmieniło. Dostrzegł nawet te same twarze co zwykle, kiwające Tomiemu w serdecznym powitaniu. Usiadł przy stoliku i zamówił wodę. Czy się denerwował? Chyba nie miał czym. Czy był podekscytowany? Najwyraźniej. To zadziwiające, jak jedno słowo potrafi wzbudzić emocje, o których istnieniu człowiek nie chciał się nawet podejrzewać. Dla Tomiego tym słowem było krótkie: tęskniłam.
Nieznajomy
Re: 03.02.2001 – Fjeskall Restaurant – Bezimienny: T. Mykkänen & Nieznajomy: R. Myklebust Czw 22 Sie - 10:24
Wpatrywała się przez chwilę nieobecnym wzrokiem na pocztówkę, na której fale Morza Śródziemnego nieśpiesznie obmywały dzioby statków stojących w porcie. Maroko. Dla niej to był drugi koniec świata, na którym nigdy nie było jej dane być. Miała wrażenie, że na samej fotografii z pocztówki było więcej słońca niż w jej rodzinnym Tønsberg przez cały zeszły rok. Bezchmurne niebo i ostre promienie słońca sugerowały niekończący się żar, który (była tego niemalże pewna) spopieliłby ją na miejscu, ale zanim by to uczynił, jej piegi przejęłyby we władanie jej twarz, ramiona, a może nawet i dłonie. Niemniej jednak chciałaby tam być. Chciałaby tam być z nim. Chciałaby, żeby w swój nienachalny sposób pokazał jej świat, rozbudził nową dawkę ciekawości, aby stopniowo łatać tę ciekawość swoją wiedzą. Wiedziała, że wiedział dużo więcej od niej, a jednak nigdy nie dał jej odczuć, że nie jest mu równa. I chyba to lubiła w nim najbardziej. Dlatego tęskniła. Jak za drogim przyjacielem, choć tak naprawdę dane im było spotkać się kilkukrotnie, zanim biznesy ściągnęły go do Afryki. Teraz wrócił. Czy na stałe, czy też na chwilę- to nie miało znaczenia. Chciała się z nim spotkać. Musiała się z nim spotkać. Pozostawało tylko pytanie- czy mogła?
Znacznie starszy posiadacz dobrze prosperującego biznesu gorzelniczego połączonego z równie dobrze prosperującym lokalem natury rozrywkowej brzmi, jak najgorszy koszmar jej rodzicielki. Może i miał dobrą reputację, ale zarabiał na dekadencyjności, która nie przystała poważnym garlom. W zasadzie to nie przystała nikomu, kto miał w sobie gram szacunku do samego siebie (zdaniem Renate). Na szczęście nie musiała się tłumaczyć przed wyjściem z domu, gdzie i po co się wybiera. W ostatnim czasie udało im się wypracować kompromis, w którym Rikke pozwolono na odrobinę swobody pod warunkiem, że nie przyniesie wstydu rodzinie. To było jak najbardziej wykonalne, a przy okazji dało jej autonomiczność, na której bardzo jej zależało. Dlatego teraz uważnie przyglądała się sobie w lustrze, upewniając się, że nawet jeśli padnie ofiarą niepotrzebnego skandalu to przynajmniej w sukni, która była tego warta.
Niezwykle droga i ekskluzywna restauracja wieczorową porą wymagała odpowiedniej kreacji. Dlatego zdecydowała się na długą do ziemi suknię na cienkich ramiączkach, za to z odsłoniętymi plecami w kolorze czarnym. Dekolt zasłaniał wszystko, co powinien zasłaniać, bo przecież i tak nie miała zbyt bujnych kształtów, żeby się nimi chwalić. Miała za to długie i smukłe nogi, więc wycięcie było jak najbardziej na miejscu. I wszystko to w jedwabiu, żeby nikt nie miał wątpliwości, że dziewczę je noszące należy to grona majętnych. Do tego biżuteria podkreślająca jej status społeczny. Obróciła się jeszcze raz i sięgnęła po białą etolę, która miała uchronić ją przed zamarznięciem. Jeszcze do tego futro, mała torebka, wysokie obcasy i była gotowa do wyjścia.
W restauracji pojawiła się dwie minuty przed umówionym spotkaniem, choć tak naprawdę czekała przez pięć minut przed wejściem. Nie chciała wyjść na nadgorliwą, ale nie chciała się też spóźnić. Walczyły w niej dwa demony, ale wygrało zimno, więc weszła i liczyła na to, że nie będzie musiała na niego czekać. Na szczęście nie musiała.
Starszy kelner zaprowadził ją do stolika, zabrał futro, zostawił menu i przy okazji polecił jakąś rybę, której nazwy nawet nie próbowała zapamiętać. Patrzyła za to na Mykkänena zdając sobie sprawę, że jej wyobraźnia nie doszacowała jego atrakcyjności i tego, jak niedorzecznie bardzo za nim tęskniła. Gdy tylko zostali sami przechyliła lekko głowę posyłając mu szeroki uśmiech.
- Mam nadzieję, że dobrze się pan bawił żyjąc moimi marzeniami? - zagaiła, a jedna z jej brwi powędrowała nieco wyżej. Nie była na niego zła, to było widać na pierwszy rzut oka. Cieszyła się, że ją znów gdzieś zaprosił i znów zdecydował się na jej towarzystwo.
- Niewątpliwie brakowało Cię tu na miejscu, Tomi - dorzuciła jeszcze, choć już w swojej wiadomości przyznała się do tęsknoty. Może była to nazbyt odważna deklaracja jak na krótki staż ich znajomości, ale Rikke wciąż była w tym wieku, kiedy brawurę można było zrzucić na młodzieńczą głupotę. W tym przypadku dochodził też czynnik zauroczenia, który coraz ciężej było jej ukryć, o ile kiedykolwiek potrafiła to zrobić.
Znacznie starszy posiadacz dobrze prosperującego biznesu gorzelniczego połączonego z równie dobrze prosperującym lokalem natury rozrywkowej brzmi, jak najgorszy koszmar jej rodzicielki. Może i miał dobrą reputację, ale zarabiał na dekadencyjności, która nie przystała poważnym garlom. W zasadzie to nie przystała nikomu, kto miał w sobie gram szacunku do samego siebie (zdaniem Renate). Na szczęście nie musiała się tłumaczyć przed wyjściem z domu, gdzie i po co się wybiera. W ostatnim czasie udało im się wypracować kompromis, w którym Rikke pozwolono na odrobinę swobody pod warunkiem, że nie przyniesie wstydu rodzinie. To było jak najbardziej wykonalne, a przy okazji dało jej autonomiczność, na której bardzo jej zależało. Dlatego teraz uważnie przyglądała się sobie w lustrze, upewniając się, że nawet jeśli padnie ofiarą niepotrzebnego skandalu to przynajmniej w sukni, która była tego warta.
Niezwykle droga i ekskluzywna restauracja wieczorową porą wymagała odpowiedniej kreacji. Dlatego zdecydowała się na długą do ziemi suknię na cienkich ramiączkach, za to z odsłoniętymi plecami w kolorze czarnym. Dekolt zasłaniał wszystko, co powinien zasłaniać, bo przecież i tak nie miała zbyt bujnych kształtów, żeby się nimi chwalić. Miała za to długie i smukłe nogi, więc wycięcie było jak najbardziej na miejscu. I wszystko to w jedwabiu, żeby nikt nie miał wątpliwości, że dziewczę je noszące należy to grona majętnych. Do tego biżuteria podkreślająca jej status społeczny. Obróciła się jeszcze raz i sięgnęła po białą etolę, która miała uchronić ją przed zamarznięciem. Jeszcze do tego futro, mała torebka, wysokie obcasy i była gotowa do wyjścia.
W restauracji pojawiła się dwie minuty przed umówionym spotkaniem, choć tak naprawdę czekała przez pięć minut przed wejściem. Nie chciała wyjść na nadgorliwą, ale nie chciała się też spóźnić. Walczyły w niej dwa demony, ale wygrało zimno, więc weszła i liczyła na to, że nie będzie musiała na niego czekać. Na szczęście nie musiała.
Starszy kelner zaprowadził ją do stolika, zabrał futro, zostawił menu i przy okazji polecił jakąś rybę, której nazwy nawet nie próbowała zapamiętać. Patrzyła za to na Mykkänena zdając sobie sprawę, że jej wyobraźnia nie doszacowała jego atrakcyjności i tego, jak niedorzecznie bardzo za nim tęskniła. Gdy tylko zostali sami przechyliła lekko głowę posyłając mu szeroki uśmiech.
- Mam nadzieję, że dobrze się pan bawił żyjąc moimi marzeniami? - zagaiła, a jedna z jej brwi powędrowała nieco wyżej. Nie była na niego zła, to było widać na pierwszy rzut oka. Cieszyła się, że ją znów gdzieś zaprosił i znów zdecydował się na jej towarzystwo.
- Niewątpliwie brakowało Cię tu na miejscu, Tomi - dorzuciła jeszcze, choć już w swojej wiadomości przyznała się do tęsknoty. Może była to nazbyt odważna deklaracja jak na krótki staż ich znajomości, ale Rikke wciąż była w tym wieku, kiedy brawurę można było zrzucić na młodzieńczą głupotę. W tym przypadku dochodził też czynnik zauroczenia, który coraz ciężej było jej ukryć, o ile kiedykolwiek potrafiła to zrobić.
Bezimienny
Re: 03.02.2001 – Fjeskall Restaurant – Bezimienny: T. Mykkänen & Nieznajomy: R. Myklebust Czw 22 Sie - 10:25
W tym wszystkim najbardziej istotne było to, że Mykkänen nie do końca wiedział, dlaczego w ogóle zawracał sobie głowę tą dziewczyną. Wszystko przemawiało za tym, by tego nie robił. Od jej młodego wieku, przez status społeczny znacznie wyższy niż jego (bo umówmy się — pieniądze pieniędzmi, ale urodzić się w takim rodzie, to ogromny przywilej), aż po fakt, że w przypadku EWENTUALNEGO zawiązania węzła małżeńskiego, przestałby być Mykkanenem, co mu się nie do końca podobało. Tomi miał w planach założenie rodziny. Rikke co prawda też, ale jeszcze nie teraz. Mykkanenowy zegar tykał, Hulanki prosperowały na tyle dobrze, że mógłby poświęcić wolny czas potencjalnemu potomkowi, a poza tym znudziło mu się samotne życie kawalera. Był samowystarczalny, to prawda, ale co to za życie? Tomi nie miał przecież nawet psa.
A mimo wszystko jednak był tu, w tej oto absurdalnie drogiej restauracji i zerkając na swój równie absurdalnie drogi zegarek zastanawiał się, czy pannie Rikke Mykelbust spodoba się prezent, który przywiózł jej z Maroko. Bo gdy po kilkugodzinnej i niestety bezowocnej tułaczce po portowym targu wrócił do hotelowego pokoju, nagle go olśniło, więc misja została wykonana. Pełen sukces. Miał też nadzieję, że młody wiek dziewczyny świadczył o tym, że miała poczucie humoru i dystans do siebie i do świata. Że nie była jak te doświadczone przez życie kobiety, które na wzmiankę o żarcie marszczyły nos, myśląc zapewne, że są ponad to. Tomi nie lubił tego najbardziej na świecie.
Poprawił mankiet koszuli, zawiesił oko na złotych spinkach i odgonił od siebie irytującą myśl o tym, że może zostanie dziś wystawiony do wiatru. To niemożliwe. Zostało jeszcze kilka minut; nie znał Rikke na tyle, ale nie sadził, by została wychowana na osobę, która nie pojawia się na umówionych spotkaniach. Przecież gdyby zmieniła zdanie, na pewno by go uprzedziła. Tego wymagała kultura, a wysokie rody szczyciły się owej kultury najwyższym poziomem.
Tomi znów zastanowił się po co to w ogóle robi. Przecież ten związek nie miałby sensu. No dobra, sens by miał, ale prawo bytu już niekoniecznie. Matka Rikke nie zaakceptowałaby zięcia, który jest właścicielem przybytku o wątpliwej reputacji. Zięcia, który pała się produkcją alkoholu. Zięcia, który z pewnością nie podporządkowałby się jej woli. Dlaczego zamiast siedzieć tu, nie przejdzie się do kawiarenki, w której z pewnością spotkałby jakąś chętną na romans trzydziestolatkę?
Odpowiedź była prosta: żadna chętna na romans trzydziestolatka nie fascynowała go tak bardzo, jak Rikke Mykelbust.
Rikke Mykelbust, która właśnie weszła do restauracji, przyćmiewając swoją urodą każdą z kobiet znajdujących się w środku.
Gdy podeszła do stolika, wstał, by się przywitać. Gdy zdjęła futro, nie mógł oderwać od niej wzroku. Gdy już zajęła miejsce, ledwo usiadł na swoim krześle, walcząc z oszołomieniem, które wywołał zapach jej perfum.
Wyglądała równie elegancko, co na aukcji, na której miał przyjemność rozmawiać z nią po raz pierwszy, a jednak inaczej. Czy to czerń jej sukni sprawiała, że ogarnęła go prymitywna ochota, by po prostu ją z niej zerwać? Już nie chciał siedzieć z nią w tej restauracji, nie chciał z nią nawet rozmawiać. Chciał w jednej sekundzie zabrać ją do swojego mieszkania i…
— Mam nadzieję, że dobrze się pan bawił żyjąc moimi marzeniami — usłyszał nagle, ale minęła chwila, zanim jego świadomość przestała podstawiać mu przed oczy obrazy, na których robił z nią nieprzyzwoite rzeczy. Przełknął ślinę, po czym posłał jej jeden ze swoich klasycznych uśmiechów. Czy dobrze się bawił? Jak zawsze. Czy mógłby bawić się lepiej? O dziwo — nigdy o tym nie myślał, ale teraz, gdy wyobraził sobie, że i ona bierze udział w tej zabawie, wiedział już, że to wielce prawdopodobne.
— Muszę przyznać, że nigdy nie sądziłem, że tak bardzo spodoba mi się widok z okna, biegnący na port. Nie wydaje mi się jednak, by ten marokański był lepszy niż ten w Midgardzie. Oba mają swój urok, ale na dłuższą metę wciąż wybieram naszą starą, skąpaną w gęstej mgle Skandynawię. Choć opalenizna przywieziona z Afryki jest niczego sobie — zażartował.
Tęskniłam. Nie mógł wyrzucić z głowy tego jednego słowa. Niby tak niewinne, a siejące spustoszenie w jego poukładanym dotąd życiu. I choć przez myśl przeszło mu, że może to tylko chwilowa odwaga pchnęła ją do napisania go w odpowiedzi na niezobowiązującą kartkę pocztową, to gdy otworzyła usta, wiedział już, że to nieprawda. To nie byle impuls. Ona naprawdę za nim tęskniła. Właśnie to powtórzyła, w może nieco inny sposób, ale potwierdziła. Co on mial z nią począć? Co Tomi Mykkänen powinien zrobić z faktem, że Rikke odwzajemniała ewidentnie jego fascynację?
— Na całe szczęście nie wyjeżdżam zbyt często — powiedział. — Co nie znaczy, że podczas tych nielicznych podróży nie przydałoby mi się towarzystwo.
W tym momencie pojawił się kelner, zbierając od nich zamówienia. Tomi nie mógł odmówić sobie przyjemności skosztowania jednego z lepszych win, toteż zamówił do stolika całą butelkę. Wręczy jej prezent po obiedzie. Deser to idealny moment na wręczanie podarków przywiezionych z dalekich podróży. Wiadomo, że się jej nie oświadczał, a jednak czuł, że na coś tak prostego również musiała istnieć odpowiednio dobrana chwila. Tak się tworzy magię wspomnień, czyż nie?
— A co wydarzyło się tu, na miejscu, gdy mnie nie było, Rikke?. — Nawet jej imię było seksowne. Jej smukła szyja była seksowna, wycięcie w jej sukni było seksowne, seksowny był jej głos, gdy mimochodem rzucała, że jej go brakowało. Już czuł gorąco ognia piekieł za myśli, które znów zawładnęły jego wyobraźnią. A przecież jeszcze nawet nie zaczęli jeść.
A mimo wszystko jednak był tu, w tej oto absurdalnie drogiej restauracji i zerkając na swój równie absurdalnie drogi zegarek zastanawiał się, czy pannie Rikke Mykelbust spodoba się prezent, który przywiózł jej z Maroko. Bo gdy po kilkugodzinnej i niestety bezowocnej tułaczce po portowym targu wrócił do hotelowego pokoju, nagle go olśniło, więc misja została wykonana. Pełen sukces. Miał też nadzieję, że młody wiek dziewczyny świadczył o tym, że miała poczucie humoru i dystans do siebie i do świata. Że nie była jak te doświadczone przez życie kobiety, które na wzmiankę o żarcie marszczyły nos, myśląc zapewne, że są ponad to. Tomi nie lubił tego najbardziej na świecie.
Poprawił mankiet koszuli, zawiesił oko na złotych spinkach i odgonił od siebie irytującą myśl o tym, że może zostanie dziś wystawiony do wiatru. To niemożliwe. Zostało jeszcze kilka minut; nie znał Rikke na tyle, ale nie sadził, by została wychowana na osobę, która nie pojawia się na umówionych spotkaniach. Przecież gdyby zmieniła zdanie, na pewno by go uprzedziła. Tego wymagała kultura, a wysokie rody szczyciły się owej kultury najwyższym poziomem.
Tomi znów zastanowił się po co to w ogóle robi. Przecież ten związek nie miałby sensu. No dobra, sens by miał, ale prawo bytu już niekoniecznie. Matka Rikke nie zaakceptowałaby zięcia, który jest właścicielem przybytku o wątpliwej reputacji. Zięcia, który pała się produkcją alkoholu. Zięcia, który z pewnością nie podporządkowałby się jej woli. Dlaczego zamiast siedzieć tu, nie przejdzie się do kawiarenki, w której z pewnością spotkałby jakąś chętną na romans trzydziestolatkę?
Odpowiedź była prosta: żadna chętna na romans trzydziestolatka nie fascynowała go tak bardzo, jak Rikke Mykelbust.
Rikke Mykelbust, która właśnie weszła do restauracji, przyćmiewając swoją urodą każdą z kobiet znajdujących się w środku.
Gdy podeszła do stolika, wstał, by się przywitać. Gdy zdjęła futro, nie mógł oderwać od niej wzroku. Gdy już zajęła miejsce, ledwo usiadł na swoim krześle, walcząc z oszołomieniem, które wywołał zapach jej perfum.
Wyglądała równie elegancko, co na aukcji, na której miał przyjemność rozmawiać z nią po raz pierwszy, a jednak inaczej. Czy to czerń jej sukni sprawiała, że ogarnęła go prymitywna ochota, by po prostu ją z niej zerwać? Już nie chciał siedzieć z nią w tej restauracji, nie chciał z nią nawet rozmawiać. Chciał w jednej sekundzie zabrać ją do swojego mieszkania i…
— Mam nadzieję, że dobrze się pan bawił żyjąc moimi marzeniami — usłyszał nagle, ale minęła chwila, zanim jego świadomość przestała podstawiać mu przed oczy obrazy, na których robił z nią nieprzyzwoite rzeczy. Przełknął ślinę, po czym posłał jej jeden ze swoich klasycznych uśmiechów. Czy dobrze się bawił? Jak zawsze. Czy mógłby bawić się lepiej? O dziwo — nigdy o tym nie myślał, ale teraz, gdy wyobraził sobie, że i ona bierze udział w tej zabawie, wiedział już, że to wielce prawdopodobne.
— Muszę przyznać, że nigdy nie sądziłem, że tak bardzo spodoba mi się widok z okna, biegnący na port. Nie wydaje mi się jednak, by ten marokański był lepszy niż ten w Midgardzie. Oba mają swój urok, ale na dłuższą metę wciąż wybieram naszą starą, skąpaną w gęstej mgle Skandynawię. Choć opalenizna przywieziona z Afryki jest niczego sobie — zażartował.
Tęskniłam. Nie mógł wyrzucić z głowy tego jednego słowa. Niby tak niewinne, a siejące spustoszenie w jego poukładanym dotąd życiu. I choć przez myśl przeszło mu, że może to tylko chwilowa odwaga pchnęła ją do napisania go w odpowiedzi na niezobowiązującą kartkę pocztową, to gdy otworzyła usta, wiedział już, że to nieprawda. To nie byle impuls. Ona naprawdę za nim tęskniła. Właśnie to powtórzyła, w może nieco inny sposób, ale potwierdziła. Co on mial z nią począć? Co Tomi Mykkänen powinien zrobić z faktem, że Rikke odwzajemniała ewidentnie jego fascynację?
— Na całe szczęście nie wyjeżdżam zbyt często — powiedział. — Co nie znaczy, że podczas tych nielicznych podróży nie przydałoby mi się towarzystwo.
W tym momencie pojawił się kelner, zbierając od nich zamówienia. Tomi nie mógł odmówić sobie przyjemności skosztowania jednego z lepszych win, toteż zamówił do stolika całą butelkę. Wręczy jej prezent po obiedzie. Deser to idealny moment na wręczanie podarków przywiezionych z dalekich podróży. Wiadomo, że się jej nie oświadczał, a jednak czuł, że na coś tak prostego również musiała istnieć odpowiednio dobrana chwila. Tak się tworzy magię wspomnień, czyż nie?
— A co wydarzyło się tu, na miejscu, gdy mnie nie było, Rikke?. — Nawet jej imię było seksowne. Jej smukła szyja była seksowna, wycięcie w jej sukni było seksowne, seksowny był jej głos, gdy mimochodem rzucała, że jej go brakowało. Już czuł gorąco ognia piekieł za myśli, które znów zawładnęły jego wyobraźnią. A przecież jeszcze nawet nie zaczęli jeść.
Nieznajomy
Re: 03.02.2001 – Fjeskall Restaurant – Bezimienny: T. Mykkänen & Nieznajomy: R. Myklebust Czw 22 Sie - 10:25
Jej serce galopowało z zawrotną szybkością, kiedy jego wargi wygięły się w charakterystycznym dla niego serdecznym uśmiechu. Ten człowiek był niedorzecznie przystojny i aż dziw brał, że nie ogłoszono go jeszcze najlepszą partią Midgardu. Może wpływ na to miała jego tajemnicza aura, którą wciąż wokół siebie roztaczał. Zdaniem lokalnych plotkar był często gburem, który odpowiada półsłówkami i zbija wszelkie próby podrywu. Wobec niej nigdy nie był gburem. Na pewno wiedział już, że w tym układzie oboje są zarówno łowcą, jak i zwierzyną. Wiedział, że jej nie interesują jego pieniądze, a ona wiedziała, że nie interesuje go życie wieczne u jej boku. Był zbyt niezależną jednostką, żeby dać się szybko i bezboleśnie wykastrować jako mąż dziedziczki. To z natury miało być chwilowe i to najbardziej jej odpowiadało. A przynajmniej tak jej się aktualnie wydawało.
Wysłuchała jego odpowiedzi z nieskrywaną ciekawością. Chciałaby mieć ten komfort mieszkania z widokiem na port. A nawet port nie był konieczny. Nawet widok na plażę byłby rajem dla jej oczu. Uwielbiała spokój mórz i oceanów. Mogła wtedy fantazjować o życiu, którego nie miała i rozważać w głowie scenariusze, które nigdy nie mają szans się ziścić. Nie, żeby nie lubiła swojej aktualnej pozycji. Była nią tylko odrobinę zmęczona. Wciąż nosiła na barkach tony oczekiwań swojej rodziny. Niezaprzeczalnie czuła się jednak przy tym nieskończenie samotna. Nie była jednak gotowa, by przyznać to na głos.
- Chciałabym mieć to porównanie! Z moich okien niewiele widać poza pustą fosą - powiedziała nonszalancko, jakby każdy śmiertelnik mieszkał w zamku. Lubiła sprowadzać swoim tonem mieszkanie w wieży zamkowej do czegoś tak mało ekscytującego, jak mieszkanie w kawalerce w bloku z wielkiej płyty. Forteca Dawnych Królów? Nic ważnego, przecież to jedno z wielu zamczysk w Skandynawii. Taka tam, malutka nieruchomość ze słabym widokiem. W jej wieży nawet nie było zbyt wiele okien, mogła za to podziwiać płaskorzeźby, które zdobiły absolutnie każdą ścianę, która była tam od kilkuset lat.
Co nie znaczy, że podczas tych nielicznych podróży nie przydałoby mi się towarzystwo.
Już jedna z brwi powędrowała jej wyżej, chcąc mu uświadomić, że chętnie zostałaby jego towarzyszką podróży (i nie tylko), gdyby nie napięty jak plandeka na żuku grafik, który był nieodłącznym elementem jej codzienności. Wiecznie musiała gdzieś być. Na uczelni, na spotkaniu towarzyskim, u która babci dawała jej lekcje ekonomii i zarządzania rodem. To wszystko pochłaniało czas, którego miała na tym świecie tyle samo co wszyscy. Dlatego musiała kombinować. Być wszędzie gdzie powinna, a jednocześnie być wszędzie gdzie miała na to ochotę. Wyjazd jednak był poza jej zasięgiem organizacyjnym- musiałaby powołać do walki swojego największego sojusznika znanego pod kryptonimem ojciec, który pomógłby z wymyśleniem wymówki. Ojciec jednak sam chciałby znać powód, a jakoś nie widziała siebie mówiącej "Tato, chcę, żeby mnie Mykkänen drylował jak wiśnię na brzegu plaży w Maroko". Może i ojciec był przygłuchawy i jeszcze życzyłby jej dobrej zabawy na wiśniobraniu, ale wciąż!
Kelner przyjął zamówienie, a ona wróciła do wpatrywania się w oblicze swojego towarzysza.
- Pytasz o to jedną z najmniej rozrywkowych osób w Midgardzie - zauważyła z rozbawieniem. Przez cały ten czas robiła to, co lubiła robić zawsze. Wypełniała swoje obowiązki, obserwowała mało interesujące dramy i unikała swojej mamy. Wzięła jednak wydech i przyznała się, co robiła w tym czasie - Wiem, że już to dawno za Tobą, ale mam sesję egzaminacyjną w tym miesiącu i ostatni czas spędziłam na nauce. Długość mojej smyczy zależy od moich wyników na uniwersytecie. Dzięki temu jest to teraz niezwykle długa smycz - nie lubiła przy nim wspominać o swojej codzienności, bo miała wrażenie, że buduje to między nimi przepaść, albowiem przypomina mu o dzielących ich trzynastu latach różnicy. Nie byli jeszcze w tym wieku, żeby grało to kartę afrodyzjaka.
- Więc kiedy zamierzasz dać mi tę bransoletkę, którą mi przywiozłeś? - zagaiła, znów wracając do szelmowskiego uśmiechu. Skąd wiedziała? Z przyszłości. - Wiesz, tę z mewą o niebieskich oczach, które wygląda jak afrykańskie niebo - doprecyzowała, żeby dokładnie wiedział, że ona wie. - Nie warto czekać do deseru, bo tego nie zjemy - dodała jeszcze jak gdyby nigdy nic, rozkoszując się jego konsternacją.
Wysłuchała jego odpowiedzi z nieskrywaną ciekawością. Chciałaby mieć ten komfort mieszkania z widokiem na port. A nawet port nie był konieczny. Nawet widok na plażę byłby rajem dla jej oczu. Uwielbiała spokój mórz i oceanów. Mogła wtedy fantazjować o życiu, którego nie miała i rozważać w głowie scenariusze, które nigdy nie mają szans się ziścić. Nie, żeby nie lubiła swojej aktualnej pozycji. Była nią tylko odrobinę zmęczona. Wciąż nosiła na barkach tony oczekiwań swojej rodziny. Niezaprzeczalnie czuła się jednak przy tym nieskończenie samotna. Nie była jednak gotowa, by przyznać to na głos.
- Chciałabym mieć to porównanie! Z moich okien niewiele widać poza pustą fosą - powiedziała nonszalancko, jakby każdy śmiertelnik mieszkał w zamku. Lubiła sprowadzać swoim tonem mieszkanie w wieży zamkowej do czegoś tak mało ekscytującego, jak mieszkanie w kawalerce w bloku z wielkiej płyty. Forteca Dawnych Królów? Nic ważnego, przecież to jedno z wielu zamczysk w Skandynawii. Taka tam, malutka nieruchomość ze słabym widokiem. W jej wieży nawet nie było zbyt wiele okien, mogła za to podziwiać płaskorzeźby, które zdobiły absolutnie każdą ścianę, która była tam od kilkuset lat.
Co nie znaczy, że podczas tych nielicznych podróży nie przydałoby mi się towarzystwo.
Już jedna z brwi powędrowała jej wyżej, chcąc mu uświadomić, że chętnie zostałaby jego towarzyszką podróży (i nie tylko), gdyby nie napięty jak plandeka na żuku grafik, który był nieodłącznym elementem jej codzienności. Wiecznie musiała gdzieś być. Na uczelni, na spotkaniu towarzyskim, u która babci dawała jej lekcje ekonomii i zarządzania rodem. To wszystko pochłaniało czas, którego miała na tym świecie tyle samo co wszyscy. Dlatego musiała kombinować. Być wszędzie gdzie powinna, a jednocześnie być wszędzie gdzie miała na to ochotę. Wyjazd jednak był poza jej zasięgiem organizacyjnym- musiałaby powołać do walki swojego największego sojusznika znanego pod kryptonimem ojciec, który pomógłby z wymyśleniem wymówki. Ojciec jednak sam chciałby znać powód, a jakoś nie widziała siebie mówiącej "Tato, chcę, żeby mnie Mykkänen drylował jak wiśnię na brzegu plaży w Maroko". Może i ojciec był przygłuchawy i jeszcze życzyłby jej dobrej zabawy na wiśniobraniu, ale wciąż!
Kelner przyjął zamówienie, a ona wróciła do wpatrywania się w oblicze swojego towarzysza.
- Pytasz o to jedną z najmniej rozrywkowych osób w Midgardzie - zauważyła z rozbawieniem. Przez cały ten czas robiła to, co lubiła robić zawsze. Wypełniała swoje obowiązki, obserwowała mało interesujące dramy i unikała swojej mamy. Wzięła jednak wydech i przyznała się, co robiła w tym czasie - Wiem, że już to dawno za Tobą, ale mam sesję egzaminacyjną w tym miesiącu i ostatni czas spędziłam na nauce. Długość mojej smyczy zależy od moich wyników na uniwersytecie. Dzięki temu jest to teraz niezwykle długa smycz - nie lubiła przy nim wspominać o swojej codzienności, bo miała wrażenie, że buduje to między nimi przepaść, albowiem przypomina mu o dzielących ich trzynastu latach różnicy. Nie byli jeszcze w tym wieku, żeby grało to kartę afrodyzjaka.
- Więc kiedy zamierzasz dać mi tę bransoletkę, którą mi przywiozłeś? - zagaiła, znów wracając do szelmowskiego uśmiechu. Skąd wiedziała? Z przyszłości. - Wiesz, tę z mewą o niebieskich oczach, które wygląda jak afrykańskie niebo - doprecyzowała, żeby dokładnie wiedział, że ona wie. - Nie warto czekać do deseru, bo tego nie zjemy - dodała jeszcze jak gdyby nigdy nic, rozkoszując się jego konsternacją.
Bezimienny
Re: 03.02.2001 – Fjeskall Restaurant – Bezimienny: T. Mykkänen & Nieznajomy: R. Myklebust Czw 22 Sie - 10:25
Mykkänen nigdy nie denerwował się przed spotkaniem z kobietą, bez znaczenia czy miało być to spotkanie służbowe, czy czysto prywatne. Wiedział doskonale, że określenie „brzydsza płeć” nijak miała się do jego osoby, a potwierdzały to powłóczyste spojrzenia rzucane przez kobiety starsze, młodsze, wolne i te niekoniecznie, z których nic sobie nie robił. Może dlatego właśnie uchodził za gbura.
Coś jednak pchało go w stronę Rikke. Coś w niej zwróciło jego uwagę na tyle, by nie mógł już przejść obok niej obojętnie. Coś w jej spojrzeniu, nie — w niej całej, uwierało go jak źle obcięta metka koszuli, nie dając o sobie zapomnieć. Tomi Mykkänen był już na tyle dojrzały, by z tym nie walczyć, a wręcz przeciwnie, całkiem chętnie uciekał myślami do wizyty w teatrze, do przypadkowego spotkania w Moderne, czy do nie tak całkiem niezobowiązującej rozmowy na aukcji. Z uśmiechem analizował jej mowę ciała, wspominał jej idealnie smukłą szyję, a także zapach perfum. Z uśmiechem także wracał myślami do listu, wysłanego w odpowiedzi na jego bezczelną kartkę pocztową.
Rikke była piękna i z pewnością także tego świadoma. Dzisiejszego wieczoru jednak przebiła te wszystkie razy, w których miał okazję ją widzieć, dlatego z trudem odwracał wzrok. Nie chciał zbyt wymownie pożerać ją wzrokiem, nie miał pojęcia, czy by jej tym nie wystraszył. Wystraszenie Rikke to ostatnie, na co miał teraz ochotę.
— Współczuję — powiedział, marszcząc brwi. Wyobraźnia automatycznie podsunęła mu widok na pustą fosę, o której mówiła dziewczyna i niezbyt mu się ten obraz podobał. Już nawet w swoim starym mieszkaniu, z którego mógł podziwiać panoramę miasta był o wiele lepszy, choć już dawno przyznał, że to okna wychodzące na port rzucały na kolana wszelkie inne widoki. Będzie musiał kiedyś podziękować Rikke za podsunięty pomysł, który tak bez skrupułów jej ukradł. Bez niej nigdy nie dowiedziałby się, że jest ponad trzydziesto-letnim miłośnikiem morza i statków. — Na pewno jednak macie tam jakieś rozrywki, które wynagradzają wątpliwej urody otoczenie.
Na wspomnienie szkoły nagle poczuł tę dzielącą ich różnicę wieku. Już miał z uśmiechem powiedzieć, że czas nauki i obowiązków szkolnych był dla niego dość szczęśliwy i beztroski, a nawet poradzić jej by korzystała z niego póki mogła, ale w porę się opamiętał. Po co tak bardzo podkreślać fakt, że był o ponad dekadę starszy? Czy to było tak istotne? Okej, był bardziej doświadczony, więcej przeżył, na jego głowie pojawiło się nawet kilka siwych włosów, ale to nie zmieniało wcale faktu, że osobiście wcale nie czuł, że przekroczył już trzydziestkę. Jego mentalność utknęła gdzieś w okolicach dwudziestu siedmiu — dwudziestu ośmiu lat i ani myślała się starzeć. Ponadto sama Rikke także wydawała się bardziej dojrzała, z pewnością ponad swój wiek. Granica się więc rozmywała, a sam Tomi z takim wyjaśnieniem sprawy czuł się o wiele lepiej.
Co więc powiedział?
— Każda motywacja jest dobra, jeśli przekłada się na dobre wyniki w nauce. Popieram to i za to wypiję. — Wzniósł kieliszek z winem, które w międzyczasie przyniesione zostało przez kelnera. Kto by tam zwracał uwagę na kelnerów, gdy miało się przed sobą TAKĄ kobietę?
Upił łyk bardzo dobrego i oczywiście bardzo drogiego alkoholu, po czym otarł kącik ust koniuszkiem kciuka, nie spuszczając wzroku z Rikke. Dziękował bogom, że postanowiła założyć sukienkę, która zakrywała biust. Tu już nawet nie chodziło o klasę — Rikke wyglądałaby niezwykle elegancko ubrana w worek po ziemniakach, ale o fakt, że dzięki temu mógł się bardziej skupić na detalach. Na tym jak marszczyła nos, jak przechylała głowę odsłaniając szyję i na tym jak różniły się jej uśmiechy, którymi go częstowała.
Zastanawiał się tylko, czy w nagrodę za opanowanie będzie mu dane dziś ten biust jednak zobaczyć.
Jej kolejne słowa wprawiły go w osłupienie. Naraz przestał myśleć o jej okrytym czarnym jedwabiem biuście. Skąd wiedziała o bransoletce? Skąd znała takie szczegóły jak to, jaki kolor miały oczy zaklętej mewy? Tomi nie należał do osób, które powielały plotki, ale gdzieś w zalążkach dawno zapomnianych wspomnień coś, gdzieś, ktoś chyba napomknął o tym, że Myklebustowie czytają w myślach. Nie! Znają przyszłość! On sam w to jednak nie do końca chciał wierzyć. Znaczy, może i by mógł, ale to przecież umiejetność tak rzadka, że aż prawie niemożliwa.
— Szpiegujesz mnie? — zapytał więc, a jeden z kącików jego ust uniósł się nieznacznie. Co by wolał? Żeby go szpiegowała, czy znała przyszłość?
Zdecydowanie to drugie.
Coś jednak pchało go w stronę Rikke. Coś w niej zwróciło jego uwagę na tyle, by nie mógł już przejść obok niej obojętnie. Coś w jej spojrzeniu, nie — w niej całej, uwierało go jak źle obcięta metka koszuli, nie dając o sobie zapomnieć. Tomi Mykkänen był już na tyle dojrzały, by z tym nie walczyć, a wręcz przeciwnie, całkiem chętnie uciekał myślami do wizyty w teatrze, do przypadkowego spotkania w Moderne, czy do nie tak całkiem niezobowiązującej rozmowy na aukcji. Z uśmiechem analizował jej mowę ciała, wspominał jej idealnie smukłą szyję, a także zapach perfum. Z uśmiechem także wracał myślami do listu, wysłanego w odpowiedzi na jego bezczelną kartkę pocztową.
Rikke była piękna i z pewnością także tego świadoma. Dzisiejszego wieczoru jednak przebiła te wszystkie razy, w których miał okazję ją widzieć, dlatego z trudem odwracał wzrok. Nie chciał zbyt wymownie pożerać ją wzrokiem, nie miał pojęcia, czy by jej tym nie wystraszył. Wystraszenie Rikke to ostatnie, na co miał teraz ochotę.
— Współczuję — powiedział, marszcząc brwi. Wyobraźnia automatycznie podsunęła mu widok na pustą fosę, o której mówiła dziewczyna i niezbyt mu się ten obraz podobał. Już nawet w swoim starym mieszkaniu, z którego mógł podziwiać panoramę miasta był o wiele lepszy, choć już dawno przyznał, że to okna wychodzące na port rzucały na kolana wszelkie inne widoki. Będzie musiał kiedyś podziękować Rikke za podsunięty pomysł, który tak bez skrupułów jej ukradł. Bez niej nigdy nie dowiedziałby się, że jest ponad trzydziesto-letnim miłośnikiem morza i statków. — Na pewno jednak macie tam jakieś rozrywki, które wynagradzają wątpliwej urody otoczenie.
Na wspomnienie szkoły nagle poczuł tę dzielącą ich różnicę wieku. Już miał z uśmiechem powiedzieć, że czas nauki i obowiązków szkolnych był dla niego dość szczęśliwy i beztroski, a nawet poradzić jej by korzystała z niego póki mogła, ale w porę się opamiętał. Po co tak bardzo podkreślać fakt, że był o ponad dekadę starszy? Czy to było tak istotne? Okej, był bardziej doświadczony, więcej przeżył, na jego głowie pojawiło się nawet kilka siwych włosów, ale to nie zmieniało wcale faktu, że osobiście wcale nie czuł, że przekroczył już trzydziestkę. Jego mentalność utknęła gdzieś w okolicach dwudziestu siedmiu — dwudziestu ośmiu lat i ani myślała się starzeć. Ponadto sama Rikke także wydawała się bardziej dojrzała, z pewnością ponad swój wiek. Granica się więc rozmywała, a sam Tomi z takim wyjaśnieniem sprawy czuł się o wiele lepiej.
Co więc powiedział?
— Każda motywacja jest dobra, jeśli przekłada się na dobre wyniki w nauce. Popieram to i za to wypiję. — Wzniósł kieliszek z winem, które w międzyczasie przyniesione zostało przez kelnera. Kto by tam zwracał uwagę na kelnerów, gdy miało się przed sobą TAKĄ kobietę?
Upił łyk bardzo dobrego i oczywiście bardzo drogiego alkoholu, po czym otarł kącik ust koniuszkiem kciuka, nie spuszczając wzroku z Rikke. Dziękował bogom, że postanowiła założyć sukienkę, która zakrywała biust. Tu już nawet nie chodziło o klasę — Rikke wyglądałaby niezwykle elegancko ubrana w worek po ziemniakach, ale o fakt, że dzięki temu mógł się bardziej skupić na detalach. Na tym jak marszczyła nos, jak przechylała głowę odsłaniając szyję i na tym jak różniły się jej uśmiechy, którymi go częstowała.
Zastanawiał się tylko, czy w nagrodę za opanowanie będzie mu dane dziś ten biust jednak zobaczyć.
Jej kolejne słowa wprawiły go w osłupienie. Naraz przestał myśleć o jej okrytym czarnym jedwabiem biuście. Skąd wiedziała o bransoletce? Skąd znała takie szczegóły jak to, jaki kolor miały oczy zaklętej mewy? Tomi nie należał do osób, które powielały plotki, ale gdzieś w zalążkach dawno zapomnianych wspomnień coś, gdzieś, ktoś chyba napomknął o tym, że Myklebustowie czytają w myślach. Nie! Znają przyszłość! On sam w to jednak nie do końca chciał wierzyć. Znaczy, może i by mógł, ale to przecież umiejetność tak rzadka, że aż prawie niemożliwa.
— Szpiegujesz mnie? — zapytał więc, a jeden z kącików jego ust uniósł się nieznacznie. Co by wolał? Żeby go szpiegowała, czy znała przyszłość?
Zdecydowanie to drugie.
Nieznajomy
Re: 03.02.2001 – Fjeskall Restaurant – Bezimienny: T. Mykkänen & Nieznajomy: R. Myklebust Czw 22 Sie - 10:25
Na pewno jednak macie tam jakieś rozrywki, które wynagradzają wątpliwej urody otoczenie.
Popatrzyła na niego z nieskrywanym rozbawieniem. Mieszkali w zamku. Prawdziwej perełce kultury wypełnionej po brzegi oryginalną sztuką o wartości przewyższającej całą wartość miasteczka, w którym zlokalizowana była Forteca. Niejeden kustosz muzealny doszedłby z ekscytacji, zanim doszedłby do sali balowej. Czy to zalicza się więc do rozrywki? Otoczenie samo w sobie też nie należało do najgorszych. W pogodne letnie dni przez niektóre okna widać było port i można było też obserwować miasteczko śniących. Przez to, że Rikke urodziła się i wychowała w Tønsberg, dla niej to wszystko było naturalne i wiedziała, że jeśli chce rozrywki, musi sobie ją sama zapewnić. Dlatego też, kiedy dorosła robiła wszystko, żeby spędzać jak najwięcej czasu w Midgardzie.
- Nie jest aż tak źle. Sam zobaczysz - odpowiedziała, na chwilę przenosząc spojrzenie na kelnera, który przyniósł zamówione wino i powoli napełniał nim kryształowe kieliszki. To miejsce było uosobieniem słowa luksus, czyli jednego z ulubionych słów panienki Myklebust, a jednak czuła się tu obco. Z pewnością to nie jest to miejsce, w którym chciałaby spędzić cały dzisiejszy wieczór. Nie chciała zostawać na deser. Wolała być deserem.
Pożądliwe spojrzenie Mykkänena łechtało jej młodociane ego. Nie uważała się za piękność, bo jak każde dziewczę w jej wieku, miała całą masę kompleksów dotyczących swojego wyglądu. Obecność wszechobecnych plotek dotyczących jej osoby nie poprawiała sytuacji. Zawsze ktoś potrafił dołożyć nowy powód do wstydu. Słyszała już, że jest za chuda, za płaska, za piegowata, a jej włosy zawsze wyglądają niechlujnie. Krytykowano ją za jej styl ubioru, zarzucano butę i pogardę dla świata. Mało kto już chciał poznać Rikke, bo każdy już coś o niej usłyszał. Może właśnie dlatego tak bardzo doceniała towarzystwo Tomiego, dla którego była... po prostu ładną dziewczyną. Najwidoczniej nie mierziła go jej osobowość, skoro dotychczas cały czas spędzali na rozmowach i śmiechu.
Każda motywacja jest dobra, jeśli przekłada się na dobre wyniki w nauce. Popieram to i za to wypiję.
Uśmiechnęła się, choć jej spojrzenie na chwilę opadło na niewielki bukiet róż stanowiący ozdobę stolika. Powinna podziękować Bogom, że nie zdecydował się opowiadać o swoich studenckich czasach, z tą nutką nostalgii, która podkreśla, jak odległe było to wspomnienie. Zamiast tego faktycznie uniósł kieliszek wina, a potem zrobił coś, co sprawiło, że miała ochotę wskoczyć na ten przeklęty stolik i zacząć go całować. W jej oczach minęły całe wieki, zanim skończył ocierać swoją wargę kciukiem. Zdecydowanie nie zjedzą tutaj deseru. On będzie deserem.
Szpiegujesz mnie?
Cichy śmiech wydobył się mimowolnie z jej gardła. Nie wiedział? To swego rodzaju nowość. Miała wrażenie, że jej rodzina obwieściła całemu światu, że mają na pokładzie wieszcza, więc przyszłość leży w ich rękach. Młoda dziedziczka na tym zbijała kapitał zaufania wszystkich swoich krewnych, który będzie jej niezbędny, kiedy zastąpi swoją matkę w roli głowy rodu. On jednak wydawał się nie odrobić swojej lekcji na temat Rikke, co sprawiało, że przez chwilę doszła do wniosku, że bez problemu mogłaby się w nim zakochać.
- Czy naprawdę uważasz, że mój szpieg zwróciłby uwagę na takie szczegóły? - sama nie zatrudniała żadnego, ale mogła tylko przypuszczać, że ktoś, kto z taką drobiazgowością podchodzi do swojej pracy, musiałby być kobietą i kosztować krocie.
- Pamiętasz, jak mówiłam Ci, że tylko złote dzieci rodziny nie zajmują się medycyną? - zaczęła powoli i sięgnęła po kieliszek, żeby upić z niego łyk tego niedorzecznie drogiego wina. Nie bardzo wiedziała, jak sformułować dalszą część swojej wypowiedzi, więc przez chwilę kręciła tylko krwistoczerwoną cieczą w swoim kieliszku, jak rasowy sommelier, próbując ułożyć słowa w głowie tak, żeby to nie brzmiało, jak przechwałka. Jakkolwiek jednak ich nie złożyła i tak dochodziła do wniosku, że brzmi to bucołowato, więc zdecydowała się to po prostu powiedzieć:
- Jestem wieszczem, geny Westbergów - jakby to wszystko wyjaśniało. Znów się uśmiechnęła, znów upiła łyk wina i zdecydowała się odbić piłeczkę bycia w centrum uwagi na swojego towarzysza:
- Nigdy mi pan nie powiedział, jakie są pańskie marzenia, panie Mykkänen - zauważyła w chwili, w której kelner dostarczał przystawkę.
Popatrzyła na niego z nieskrywanym rozbawieniem. Mieszkali w zamku. Prawdziwej perełce kultury wypełnionej po brzegi oryginalną sztuką o wartości przewyższającej całą wartość miasteczka, w którym zlokalizowana była Forteca. Niejeden kustosz muzealny doszedłby z ekscytacji, zanim doszedłby do sali balowej. Czy to zalicza się więc do rozrywki? Otoczenie samo w sobie też nie należało do najgorszych. W pogodne letnie dni przez niektóre okna widać było port i można było też obserwować miasteczko śniących. Przez to, że Rikke urodziła się i wychowała w Tønsberg, dla niej to wszystko było naturalne i wiedziała, że jeśli chce rozrywki, musi sobie ją sama zapewnić. Dlatego też, kiedy dorosła robiła wszystko, żeby spędzać jak najwięcej czasu w Midgardzie.
- Nie jest aż tak źle. Sam zobaczysz - odpowiedziała, na chwilę przenosząc spojrzenie na kelnera, który przyniósł zamówione wino i powoli napełniał nim kryształowe kieliszki. To miejsce było uosobieniem słowa luksus, czyli jednego z ulubionych słów panienki Myklebust, a jednak czuła się tu obco. Z pewnością to nie jest to miejsce, w którym chciałaby spędzić cały dzisiejszy wieczór. Nie chciała zostawać na deser. Wolała być deserem.
Pożądliwe spojrzenie Mykkänena łechtało jej młodociane ego. Nie uważała się za piękność, bo jak każde dziewczę w jej wieku, miała całą masę kompleksów dotyczących swojego wyglądu. Obecność wszechobecnych plotek dotyczących jej osoby nie poprawiała sytuacji. Zawsze ktoś potrafił dołożyć nowy powód do wstydu. Słyszała już, że jest za chuda, za płaska, za piegowata, a jej włosy zawsze wyglądają niechlujnie. Krytykowano ją za jej styl ubioru, zarzucano butę i pogardę dla świata. Mało kto już chciał poznać Rikke, bo każdy już coś o niej usłyszał. Może właśnie dlatego tak bardzo doceniała towarzystwo Tomiego, dla którego była... po prostu ładną dziewczyną. Najwidoczniej nie mierziła go jej osobowość, skoro dotychczas cały czas spędzali na rozmowach i śmiechu.
Każda motywacja jest dobra, jeśli przekłada się na dobre wyniki w nauce. Popieram to i za to wypiję.
Uśmiechnęła się, choć jej spojrzenie na chwilę opadło na niewielki bukiet róż stanowiący ozdobę stolika. Powinna podziękować Bogom, że nie zdecydował się opowiadać o swoich studenckich czasach, z tą nutką nostalgii, która podkreśla, jak odległe było to wspomnienie. Zamiast tego faktycznie uniósł kieliszek wina, a potem zrobił coś, co sprawiło, że miała ochotę wskoczyć na ten przeklęty stolik i zacząć go całować. W jej oczach minęły całe wieki, zanim skończył ocierać swoją wargę kciukiem. Zdecydowanie nie zjedzą tutaj deseru. On będzie deserem.
Szpiegujesz mnie?
Cichy śmiech wydobył się mimowolnie z jej gardła. Nie wiedział? To swego rodzaju nowość. Miała wrażenie, że jej rodzina obwieściła całemu światu, że mają na pokładzie wieszcza, więc przyszłość leży w ich rękach. Młoda dziedziczka na tym zbijała kapitał zaufania wszystkich swoich krewnych, który będzie jej niezbędny, kiedy zastąpi swoją matkę w roli głowy rodu. On jednak wydawał się nie odrobić swojej lekcji na temat Rikke, co sprawiało, że przez chwilę doszła do wniosku, że bez problemu mogłaby się w nim zakochać.
- Czy naprawdę uważasz, że mój szpieg zwróciłby uwagę na takie szczegóły? - sama nie zatrudniała żadnego, ale mogła tylko przypuszczać, że ktoś, kto z taką drobiazgowością podchodzi do swojej pracy, musiałby być kobietą i kosztować krocie.
- Pamiętasz, jak mówiłam Ci, że tylko złote dzieci rodziny nie zajmują się medycyną? - zaczęła powoli i sięgnęła po kieliszek, żeby upić z niego łyk tego niedorzecznie drogiego wina. Nie bardzo wiedziała, jak sformułować dalszą część swojej wypowiedzi, więc przez chwilę kręciła tylko krwistoczerwoną cieczą w swoim kieliszku, jak rasowy sommelier, próbując ułożyć słowa w głowie tak, żeby to nie brzmiało, jak przechwałka. Jakkolwiek jednak ich nie złożyła i tak dochodziła do wniosku, że brzmi to bucołowato, więc zdecydowała się to po prostu powiedzieć:
- Jestem wieszczem, geny Westbergów - jakby to wszystko wyjaśniało. Znów się uśmiechnęła, znów upiła łyk wina i zdecydowała się odbić piłeczkę bycia w centrum uwagi na swojego towarzysza:
- Nigdy mi pan nie powiedział, jakie są pańskie marzenia, panie Mykkänen - zauważyła w chwili, w której kelner dostarczał przystawkę.
Bezimienny
Re: 03.02.2001 – Fjeskall Restaurant – Bezimienny: T. Mykkänen & Nieznajomy: R. Myklebust Czw 22 Sie - 10:25
Jedna z jego brwi automatycznie powędrowała ku górze, gdy z ust dziewczyny padło niezobowiązujące stwierdzenie, które było również swego rodzaju… zaproszeniem? Czy Tomi miał ochotę na zwiedzanie zamku, w którym mieszkała Myklebust? Generalnie nie, ale jeśli ona miałaby mu przy tym towarzyszyć, to choćby to było najnudniejsze spędzenie wieczoru, jakie mógłby sobie wyobrazić, zgodziłby się. Bez wahania. Nawet biorąc pod uwagę groźbę poznania jej matki, którą sama dziewczyna pieszczotliwie nazywała smoczycą. Zgodziłby się, a potem uparcie udawałby zainteresowanie wszelkim otaczającym go artefaktom, a tak naprawdę bezczelnie wpatrywałby się w jej… oczy. Czy tam inne części ciała.
— Byłbym zaszczycony — odpowiedział więc, racząc się kolejnym łykiem wina. — Ja także ponawiam swoje zaproszenie. Chciałbym poznać opinię właścicielki marzenia. Skoro już je ukradłem, chciałbym wiedzieć, czy sprostałem wymaganiom, a dom w porcie w istocie jest tym wymarzonym.
Ukradkiem zerknął w stronę stolika obok, przy którym siedziały dwie kobiety w średnim wieku. Nie znał ich, ale oczywistym było, że one doskonale znały personalia zarówno jego, jak i jego towarzyszki. Dostrzegł pochylone głowy, gdy rozmawiały przyciszonym głosem, najpewniej na ich temat i z wyraźnym rozdrażnieniem stwierdził, że widocznie nie wybrał idealnego miejsca na spotkanie z Rikke.
Po pierwsze dlatego, że był mężczyzną gardzącym plotkami. Jego klub to miejsce, w którym można było poczuć się anonimowym — zgodnie z maksymą „co zdarzyło się w Hulankach, zostaje w Hulankach. Potrafił dotrzymać tajemnicy, nie interesowało go co inni mieli do powiedzenia na jego temat, a także na temat jego bliskich. Może i w każdej plotce znajdowało się jakieś ziarno prawdy, wolał jednak sam wydawać opinie o ludziach poprzez poznanie ich, nie polegając na pogłoskach i pomówieniach.
Po drugie dlatego, że Rikke była kobietą. Kobiety zazwyczaj, nie tak jak mężczyźni, interesują się tym, co inni o nich myślą. Myklebust była piękna. Piękniejsza milion razy niż owe plotkujące panie, które, choć obwieszone złotem i brylantami, nie dorastały jego towarzyszce nawet do pięt. Brakowało im tej świeżości, a przede wszystkim charakteru. Nie mogły się z nią równać.
Po trzecie dlatego, że w tej restauracji było zbyt jasno, a Tomi najchętniej pominąłby konwenanse i tak po prostu zaprosił ją do siebie, gdzie w półmroku mógłby studiować miękkość jej skóry… gdyby oczywiście się zgodziła. A biorąc pod uwagę, że tu w ogóle przyszła, że ZA NIM TĘSKNIŁA, i posyłała mu TE spojrzenia, wcale nie musiałby jej długo prosić.
No ale jednak ta jedna rzecz skutecznie odwróciła jego uwagę od jej pięknej twarzy, skupiając się na tym, że jakimś cudem wiedziała, jaki prezent dla niej wymyślił.
Poprawił się na krześle i zmarszczył brwi.
— Myślę, że dobry szpieg zwróciłby uwagę nawet na najdrobniejszy szczegół. Przecież pieniądze nie grają roli — zauważył. Zaraz potem jednak oddalił od siebie podejrzenie szpiegostwa na dobre, gdyż zgodnie ze swoimi przypuszczeniami, Rikke okazała się być zdolna do widzenia przyszłości. Złote dziecko? Tak siebie nazwała.
Przysunął się bliżej, nie kryjąc zainteresowania. Nie codziennie w końcu poznaje się kogoś o zdolnościach takich, jak te. On miał smykałkę do biznesu, wyjątkowo dobrze szło mu produkowanie Akvavitu, potrafił grać na pianinie i może skrywał w zanadrzu jeszcze kilka drobnych talentów, ale to? To było coś niezwykłego. Jakby Rikke siedziała na wygranym losie na loterii. Złote dziecko? Rzeczywiście nim była.
— Jak to się odbywa? — zapytał tonem pełnym zaciekawienia. — Usiadłaś tu i po prostu wiedziałaś co mam zamiar wręczyć ci przy deserze?
Powiedzieć, że jego oszołomienie osobą Rikke drastycznie wzrosło, to jak nic nie powiedzieć, a przecież i tak już wcześniej nie mógł przestać o niej myśleć. Teraz tym bardziej chciał wiedzieć o niej więcej. Poznać ją z każdej strony. Spędzać z nią więcej czasu.
Tymczasem to ona zadała pytanie na temat jego marzeń. Zanim jednak odpowiedział, uśmiechnął się w stronę swoich czarnych, aksamitnych spodni i potrząsnął głową.
— Będę musiał wymyślić ci jakąś karę za nazywanie mnie panem Mykkanenem.
Marzenia? Jego? On miał raczej plany. Plany, które powoli, krok po kroku realizował. Nie chciał wyjść jednak na osobę, która zbyt twardo stąpa po ziemii, dlatego zastanowił się przez chwilę. Może jednak znajdzie się jakieś jedno, małe marzenie?
— Nie jestem w tym dobry. Jak widać, lepiej wychodzi mi okradanie innych z ich marzeń, niż wymyślanie swoich. Kiedyś marzyłem o bogactwie i proszę — chyba mi się udało. Szczerze mówiąc w tej chwili marzę tylko o tym, by zamówić jeszcze jedną butelkę tego wina na wynos i wyjść stąd zaraz po zjedzeniu przystawki.
— Byłbym zaszczycony — odpowiedział więc, racząc się kolejnym łykiem wina. — Ja także ponawiam swoje zaproszenie. Chciałbym poznać opinię właścicielki marzenia. Skoro już je ukradłem, chciałbym wiedzieć, czy sprostałem wymaganiom, a dom w porcie w istocie jest tym wymarzonym.
Ukradkiem zerknął w stronę stolika obok, przy którym siedziały dwie kobiety w średnim wieku. Nie znał ich, ale oczywistym było, że one doskonale znały personalia zarówno jego, jak i jego towarzyszki. Dostrzegł pochylone głowy, gdy rozmawiały przyciszonym głosem, najpewniej na ich temat i z wyraźnym rozdrażnieniem stwierdził, że widocznie nie wybrał idealnego miejsca na spotkanie z Rikke.
Po pierwsze dlatego, że był mężczyzną gardzącym plotkami. Jego klub to miejsce, w którym można było poczuć się anonimowym — zgodnie z maksymą „co zdarzyło się w Hulankach, zostaje w Hulankach. Potrafił dotrzymać tajemnicy, nie interesowało go co inni mieli do powiedzenia na jego temat, a także na temat jego bliskich. Może i w każdej plotce znajdowało się jakieś ziarno prawdy, wolał jednak sam wydawać opinie o ludziach poprzez poznanie ich, nie polegając na pogłoskach i pomówieniach.
Po drugie dlatego, że Rikke była kobietą. Kobiety zazwyczaj, nie tak jak mężczyźni, interesują się tym, co inni o nich myślą. Myklebust była piękna. Piękniejsza milion razy niż owe plotkujące panie, które, choć obwieszone złotem i brylantami, nie dorastały jego towarzyszce nawet do pięt. Brakowało im tej świeżości, a przede wszystkim charakteru. Nie mogły się z nią równać.
Po trzecie dlatego, że w tej restauracji było zbyt jasno, a Tomi najchętniej pominąłby konwenanse i tak po prostu zaprosił ją do siebie, gdzie w półmroku mógłby studiować miękkość jej skóry… gdyby oczywiście się zgodziła. A biorąc pod uwagę, że tu w ogóle przyszła, że ZA NIM TĘSKNIŁA, i posyłała mu TE spojrzenia, wcale nie musiałby jej długo prosić.
No ale jednak ta jedna rzecz skutecznie odwróciła jego uwagę od jej pięknej twarzy, skupiając się na tym, że jakimś cudem wiedziała, jaki prezent dla niej wymyślił.
Poprawił się na krześle i zmarszczył brwi.
— Myślę, że dobry szpieg zwróciłby uwagę nawet na najdrobniejszy szczegół. Przecież pieniądze nie grają roli — zauważył. Zaraz potem jednak oddalił od siebie podejrzenie szpiegostwa na dobre, gdyż zgodnie ze swoimi przypuszczeniami, Rikke okazała się być zdolna do widzenia przyszłości. Złote dziecko? Tak siebie nazwała.
Przysunął się bliżej, nie kryjąc zainteresowania. Nie codziennie w końcu poznaje się kogoś o zdolnościach takich, jak te. On miał smykałkę do biznesu, wyjątkowo dobrze szło mu produkowanie Akvavitu, potrafił grać na pianinie i może skrywał w zanadrzu jeszcze kilka drobnych talentów, ale to? To było coś niezwykłego. Jakby Rikke siedziała na wygranym losie na loterii. Złote dziecko? Rzeczywiście nim była.
— Jak to się odbywa? — zapytał tonem pełnym zaciekawienia. — Usiadłaś tu i po prostu wiedziałaś co mam zamiar wręczyć ci przy deserze?
Powiedzieć, że jego oszołomienie osobą Rikke drastycznie wzrosło, to jak nic nie powiedzieć, a przecież i tak już wcześniej nie mógł przestać o niej myśleć. Teraz tym bardziej chciał wiedzieć o niej więcej. Poznać ją z każdej strony. Spędzać z nią więcej czasu.
Tymczasem to ona zadała pytanie na temat jego marzeń. Zanim jednak odpowiedział, uśmiechnął się w stronę swoich czarnych, aksamitnych spodni i potrząsnął głową.
— Będę musiał wymyślić ci jakąś karę za nazywanie mnie panem Mykkanenem.
Marzenia? Jego? On miał raczej plany. Plany, które powoli, krok po kroku realizował. Nie chciał wyjść jednak na osobę, która zbyt twardo stąpa po ziemii, dlatego zastanowił się przez chwilę. Może jednak znajdzie się jakieś jedno, małe marzenie?
— Nie jestem w tym dobry. Jak widać, lepiej wychodzi mi okradanie innych z ich marzeń, niż wymyślanie swoich. Kiedyś marzyłem o bogactwie i proszę — chyba mi się udało. Szczerze mówiąc w tej chwili marzę tylko o tym, by zamówić jeszcze jedną butelkę tego wina na wynos i wyjść stąd zaraz po zjedzeniu przystawki.
Nieznajomy
Re: 03.02.2001 – Fjeskall Restaurant – Bezimienny: T. Mykkänen & Nieznajomy: R. Myklebust Czw 22 Sie - 10:26
Dom w porcie był na liście jej życiowych marzeń, tak samo, jak posiadanie własnego jachtu, który dałby jej złudne poczucie wolności. Oczyma wyobraźni widziała siebie w ciepłych krajach, jak nago opala się na łodzi pośrodku niczego. Promienie słońca nieśpiesznie, aczkolwiek konsekwentnie muskałyby jej skórę, a piegi wypłynęłyby na pierwszy plan. Tylko ona, cisza i brak obowiązków. O niczym innym na chwilę obecną nie marzyła. Patrząc na noc polarną, która ciemnością spowijała okolicę niemalże od rana do nocy, pragnienia panny Myklebust nie odbiegały od pragnień większości Skandynawów.
- Pozwolisz, że opinię zostawię dla siebie. Nie lubię komentować mieszkań moich przyjaciół - nie mogła mu przecież przyznać, że nawet jeśli mieszkał w ruderze (w co wątpiła, przecież był uosobieniem współczesnego króla Midasa), to i tak najchętniej zarekwirowałaby tę ruderę i ulokowała się w niej na stałe, by siedzieć w oknie, pić herbatę i rozważać dokąd odpływa każda z tych łajb.
Powędrowała za jego wzrokiem na plotkary niekryjące swojej słabości do plotkowania. Jak szybko dowie się jej rodzicielka, z kim spędziła dzisiejszy wieczór? Zapewne szybciej, niż zdąży wrócić do Tønsberg. Jednak świeżo wypracowane porozumienie pomiędzy pokoleniami sprawiało, że dopóki prasa nie zdobędzie dowodów tego spotkania wymieszanych z wysoce jednoznacznymi fotografiami, tak długo matka nie będzie mogła tego skomentować. Układ był prosty i konieczny. Musiała nawiązywać relacje z innymi ludźmi. Musiała zbierać przyjaciół i próbować oczarować wrogów. Musiała zrobić wszystko, żeby pewnego dnia kontynuować pałeczkę babci Reidunn zgodnie z wolą jej przodków. Dzisiejszego wieczoru z pewnością nawiązywała trwałą przyjaźń z jednym z najbardziej wpływowych ludzi w magicznej Skandynawii. Staruchy mogły tylko patrzeć, domyślać się i zazdrościć tego, gdzie dzisiaj skończy Rikke.
- Pieniądze zawsze grają rolę. Zwłaszcza te dziedziczone - poprawiła go, znów upijając łyk wina, a rozkoszne ciepło rozeszło się po jej ciele. Cierpki smak na języku, niemalże idealnie przygotował miejsce na tatara z łososia, który był ich przystawką. Zaczęła jeść powoli, rozkoszując się idealnie doprawioną rybą. Nic dziwnego, że kosili tutaj małą fortunę za każdy posiłek - jedzenie było wyborne.
- Podjąłeś decyzję, kiedy mi to wręczysz, zanim się tu pojawiliśmy. Moje wizje opierają się na podjętych decyzjach. Kiedy ostatecznie podejmiesz decyzję, ja znam jej skutki. Przyszłość dokonana. Jeśli się wahasz, ja tego nie zobaczę. Podjęte decyzje i ich skutki. Jednak... wciąż próbuję złamać ten kod. Próbuję sama narzucać opcje, sprawdzać, czy mogę znać skutki ewentualności, ale... jestem jeszcze za słaba, by dawało to większe efekty. Dlatego starożytne runy - wyjaśniła do niemalże szeptem, aby zaraz jeszcze dodać równie cicho:
- Muszę znać konsekwencje swoich decyzji, zanim zostanę jarlem. Na razie siedzę i zbieram wszystkie haki na pierwszych synów. Wyborna rozrywka, biorąc pod uwagę, że ich mózgi są nierzadko mniejsze niż ta przystawka. Smaczna swoją drogą - znów się uśmiechnęła i doszła do wniosku, że zdecydowanie za dużo się przy nim uśmiecha. Przy innych ludziach nie odczuwała takiej potrzeby. Bo też inni ludzie nie wykazywali takiego zainteresowania nią.
Będę musiał wymyślić ci jakąś karę za nazywanie mnie panem Mykkanenem.
Jej żołądek się ścisnął, a pożądanie niemalże zapiekło żywym ogniem. Nie wiedzieć czemu wizja bycia karaną przez Tomiego wydawała się nieskończenie kusząca i zdecydowanie była opcją na teraz.
- Nie mogę się doczekać - wyszeptała lekko ochrypłym głosem, by zaraz znów posłać mu swój szelmowski uśmiech. Dawno nie była tak długo sobą w towarzystwie mężczyzny. Może nawet nigdy. Powinna to praktykować częściej.
Szczerze mówiąc w tej chwili marzę tylko o tym, by zamówić jeszcze jedną butelkę tego wina na wynos i wyjść stąd zaraz po zjedzeniu przystawki.
Westchnęła cicho, próbując uspokoić serce, które wpadło w zdecydowanie niezdrowy rytm, chcąc wyrwać się z piersi. Albo przynajmniej być wyswobodzonym z jedwabiu i pokazać mu piersi.
- Obawiam się jednak, że musimy zjeść to, co zamówiliśmy, żeby uniknąć nagłówków o twoim romansie z małolatą. Ciesz się, że nie jadam deserów publicznie, przynajmniej o to możemy skrócić to oficjalne spotkanie - powiedziała spokojnie, z ulgą witając kelnera niosącego pierwsze danie. Koniec kolacji był bliższy z każdym kolejnym kęsem.
- Rozumiem, że skoro wróciłeś to wybierasz się na Vekkelse? - wróciła do próby prowadzenia pozornie normalnej rozmowy, choć tak naprawdę jej mózg podsuwał jej już wizualizacje jak jej towarzysz wygląda nago i niezaprzeczalnie te wizualizacje były wysoce obiecujące.
- Pozwolisz, że opinię zostawię dla siebie. Nie lubię komentować mieszkań moich przyjaciół - nie mogła mu przecież przyznać, że nawet jeśli mieszkał w ruderze (w co wątpiła, przecież był uosobieniem współczesnego króla Midasa), to i tak najchętniej zarekwirowałaby tę ruderę i ulokowała się w niej na stałe, by siedzieć w oknie, pić herbatę i rozważać dokąd odpływa każda z tych łajb.
Powędrowała za jego wzrokiem na plotkary niekryjące swojej słabości do plotkowania. Jak szybko dowie się jej rodzicielka, z kim spędziła dzisiejszy wieczór? Zapewne szybciej, niż zdąży wrócić do Tønsberg. Jednak świeżo wypracowane porozumienie pomiędzy pokoleniami sprawiało, że dopóki prasa nie zdobędzie dowodów tego spotkania wymieszanych z wysoce jednoznacznymi fotografiami, tak długo matka nie będzie mogła tego skomentować. Układ był prosty i konieczny. Musiała nawiązywać relacje z innymi ludźmi. Musiała zbierać przyjaciół i próbować oczarować wrogów. Musiała zrobić wszystko, żeby pewnego dnia kontynuować pałeczkę babci Reidunn zgodnie z wolą jej przodków. Dzisiejszego wieczoru z pewnością nawiązywała trwałą przyjaźń z jednym z najbardziej wpływowych ludzi w magicznej Skandynawii. Staruchy mogły tylko patrzeć, domyślać się i zazdrościć tego, gdzie dzisiaj skończy Rikke.
- Pieniądze zawsze grają rolę. Zwłaszcza te dziedziczone - poprawiła go, znów upijając łyk wina, a rozkoszne ciepło rozeszło się po jej ciele. Cierpki smak na języku, niemalże idealnie przygotował miejsce na tatara z łososia, który był ich przystawką. Zaczęła jeść powoli, rozkoszując się idealnie doprawioną rybą. Nic dziwnego, że kosili tutaj małą fortunę za każdy posiłek - jedzenie było wyborne.
- Podjąłeś decyzję, kiedy mi to wręczysz, zanim się tu pojawiliśmy. Moje wizje opierają się na podjętych decyzjach. Kiedy ostatecznie podejmiesz decyzję, ja znam jej skutki. Przyszłość dokonana. Jeśli się wahasz, ja tego nie zobaczę. Podjęte decyzje i ich skutki. Jednak... wciąż próbuję złamać ten kod. Próbuję sama narzucać opcje, sprawdzać, czy mogę znać skutki ewentualności, ale... jestem jeszcze za słaba, by dawało to większe efekty. Dlatego starożytne runy - wyjaśniła do niemalże szeptem, aby zaraz jeszcze dodać równie cicho:
- Muszę znać konsekwencje swoich decyzji, zanim zostanę jarlem. Na razie siedzę i zbieram wszystkie haki na pierwszych synów. Wyborna rozrywka, biorąc pod uwagę, że ich mózgi są nierzadko mniejsze niż ta przystawka. Smaczna swoją drogą - znów się uśmiechnęła i doszła do wniosku, że zdecydowanie za dużo się przy nim uśmiecha. Przy innych ludziach nie odczuwała takiej potrzeby. Bo też inni ludzie nie wykazywali takiego zainteresowania nią.
Będę musiał wymyślić ci jakąś karę za nazywanie mnie panem Mykkanenem.
Jej żołądek się ścisnął, a pożądanie niemalże zapiekło żywym ogniem. Nie wiedzieć czemu wizja bycia karaną przez Tomiego wydawała się nieskończenie kusząca i zdecydowanie była opcją na teraz.
- Nie mogę się doczekać - wyszeptała lekko ochrypłym głosem, by zaraz znów posłać mu swój szelmowski uśmiech. Dawno nie była tak długo sobą w towarzystwie mężczyzny. Może nawet nigdy. Powinna to praktykować częściej.
Szczerze mówiąc w tej chwili marzę tylko o tym, by zamówić jeszcze jedną butelkę tego wina na wynos i wyjść stąd zaraz po zjedzeniu przystawki.
Westchnęła cicho, próbując uspokoić serce, które wpadło w zdecydowanie niezdrowy rytm, chcąc wyrwać się z piersi. Albo przynajmniej być wyswobodzonym z jedwabiu i pokazać mu piersi.
- Obawiam się jednak, że musimy zjeść to, co zamówiliśmy, żeby uniknąć nagłówków o twoim romansie z małolatą. Ciesz się, że nie jadam deserów publicznie, przynajmniej o to możemy skrócić to oficjalne spotkanie - powiedziała spokojnie, z ulgą witając kelnera niosącego pierwsze danie. Koniec kolacji był bliższy z każdym kolejnym kęsem.
- Rozumiem, że skoro wróciłeś to wybierasz się na Vekkelse? - wróciła do próby prowadzenia pozornie normalnej rozmowy, choć tak naprawdę jej mózg podsuwał jej już wizualizacje jak jej towarzysz wygląda nago i niezaprzeczalnie te wizualizacje były wysoce obiecujące.
Bezimienny
Re: 03.02.2001 – Fjeskall Restaurant – Bezimienny: T. Mykkänen & Nieznajomy: R. Myklebust Czw 22 Sie - 10:26
Gdyby tylko Tomi wiedział o marzeniu pod tytułem „jacht i opalanie się nago na jego pokładzie” na pewno wcale by tu teraz nie siedzieli. Tomi pewnie podawałby właśnie pannie Myklebust kieliszek szampana, po czym usiadłby obok i delektował się widokiem zachodzącego słońca dryfując leniwie po wodach Pacyfiku. Bycie bogatym niosło za sobą pewne przywileje. Mykkänen postanowił nigdy z nich nie rezygnować.
— W takim razie możesz skłamać. Powiedzieć, że to najpiękniejsze mieszkanie jakie w życiu widziałaś, a ja do końca życia będę utwierdzał się w przeświadczeniu, że naprawdę tak myślałaś mówiąc to. —Tomi posłał dziewczynie jeden ze swoich zawadiackich uśmiechów i dodał do niego równie zawadiackie mrugnięcie. To dość niesamowite, jak swobodnie czuł się w jej obecności. Na codzień poważny pan biznesmen, niezwykle zajęty zarabianiem pieniędzy, dzisiejszego wieczoru mógł po prostu być zwyczajnym Tomim Mykkanenem. Wiedział, że Rikke była tu dla niego, a nie jego pieniędzy, a także że jej ciekawość była prawdziwa, nie podszyta chęcią usidlenia go, by wybić się przy okazji na drabinie społecznej. Tomi potrafił wyczuć ten fałsz, a niestety do tej pory miał do czynienia tylko z nim.
Całe szczęście, że los postawił na jego drodze osobę taką jak Rikke. Już miał zwątpić w cały żeński ród! A tu proszę — nie dość, że była absolutnie nie zainteresowana jego pieniędzmi, to w dodatku była niesamowicie piękna, inteligentna, ambitna i zdecydowana. Zbierając te wszystkie cechy do kupy Mykkänen wiedział, że mógłby się z nią ożenić. Gdyby oczywiście taka opcja wchodziła w grę.
Oczywiście nie można było zapomnieć o jakże interesującym darze jasnowidzenia, który, jak się okazało, także posiadała. To wszystko było naprawdę interesujące, dlatego tylko przelotnie spojrzał na przystawkę, cierpliwie czekającą na talerzu, skupiając się w stu procentach na tym, co dziewczyna starała się mu wyjaśnić.
— A co jeśli zmienię zdanie? Czy twoja wizja zostaje z automatu… zaktualizowana? Prezent to prezent, ale co, gdybym chciał na przykład, no nie wiem, zgolić włosy, a potem stwierdziłbym, że jednak zaryzykuję krwistą czerwień na głowie. Zobaczyłabyś mnie najpierw łysego, a potem z purpurowymi włosami? — zapytał. On naprawdę był tego ciekawy! Nawet nie pod względem samego talentu jasnowidzenia, ale w kontekście dalszej znajomosci z Rikke. Bo skoro jedna niespodzianka mu się nie udała, to jak miałby zaskakiwać ją w przyszłości? Musiał znać szczegóły, wiedzieć jak obejść system. Nie chciał być za każdym razem demaskowany przez jej wizje.
— Starożytne runy. Pamiętam. Dość specyficzne zainteresowania, ale przynajmniej teraz znam ich powód. — Wrócił myślami do ich rozmowy w restauracji Moderne, gdzie spotkali się przypadkiem dwa miesiące temu. To właśnie wtedy mu o tym powiedziała, choć sam Tomi nie do końca w to uwierzył. Myślał, że po prostu chciała go podnieść na duchu po tym, jak wyznał, że dla rozrywki rozwiązuje krzyżówki, co w jego oczach czyniło go niezwykle starym i nudnym.
Zaśmiał się na jej żart o pierwszych synach. Sam nie interesował się zbytnio polityką. Oczywiście wiedział co i z kim załatwić, by móc bez przeszkód realizować dalej swoje plany, natomiast dokładnie tak wyobrażał sobie ten świat: jako zbiorowisko osób, które z inteligencją miały tyle wspólnego, co on z baletem.
— Ujęłaś to w taki sposób, że nie mogę nie zapytać o choć jeden taki hak. Może być bez nazwisk — powiedział i znów się uśmiechnął. Tym razem jednak był to uśmiech mówiący jasno: możesz mi zaufać. Tomi nie zdradzał sekretów innych ludzi, aczkolwiek wcale nie lubił, gdy inni ludzie się nimi z nim dzielili. Tym razem jednak było inaczej. I oczywiście nie miał także na myśli plotkowania! W tej kwestii nic nie zmieniło się na przestrzeni ostatnich dziesięciu minut.
Zajął się w końcu swoją przystawką, doceniając istotny fakt, że była naprawdę przepyszna. Wciąż jednak niecierpliwie czekał na to, aż będą mogli uregulować rachunek i po prostu udać się w inne, mniej publiczne miejsce. Szczególnie, gdy usłyszał jej odpowiedź na żart o wymierzeniu kary. A także ton, w jakim to powiedziała. Dopiero teraz uświadomił sobie jak to zabrzmiało i na samą myśl o tym nagle zaschło mu w gardle. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w dziewczynę jak zahipnotyzowany, po czym dyskretnie poprawił się na siedzeniu (z wiadomych względów) i upił łyk wina, co mogło przynieść chwilową ulgę jeśli chodziło o suchość w gardle, jednak nie pomogło w pozbyciu się nagłej fali pożądania.
Cholera, jeśli tak dalej pójdzie, to po prostu wstanie i wyjdzie. Nie może pozwolić sobie na to, by po prostu rzucić się na nią przy tych wszystkich ludziach siedzących dookoła. Może więc powietrze na zewnątrz pozwoli mu nieco ochłonąć.
Rikke miała jednak rację. Musieli stwarzać pozory. Musieli pociągnąć to do końca, by uniknąć skandalu. W tym względzie Tomi nie mógł być egoistą. Pozycja panny Myklebust wiązała się z pewnymi… niedogodnościami.
— Dobrze, w takim razie mogę chyba… — mruknął pod nosem, sięgając do kieszeni aksamitnej marynarki. Wyciągnął z jej wnętrza równie czarne i równie aksamitne pudełko, w którym mieścił się prezent, który przywiózł dla niej z Maroko. Otworzył je, po czym położył na stole, a oczom dziewczyny ukazała się piękna, platynowa bransoletka z zawieszką w kształcie mewy, z, oczywiście, mieniącymi się żywym turkusem oczami. — Znalazłem sposób na tę mewę, o której pisałem. Muszę jednak zauważyć, że się pomyliłaś. To nie jest kolor afrykańskiego nieba. To kolor morza w porcie.
Miał szczerą nadzieję, że bransoletka się Rikke podobała. Nie był przecież dobry w te klocki, a naprawdę się wysilił! Nie potrafiłby sobie wybaczyć, gdyby przywiózł jej coś zwyczajnego — kilka muszli z plaży, albo marokański amulet szczęścia. Miał wrażenie, że to prezenty, które mógłby przywieźć każdy, nawet średnio ogarnięty pierwszy syn. On nie był taki, a sama Rikke wymagała czegoś specjalnego. Czegoś typowo od niego. A nic mu bardziej nie uprzykrzało życia w ostatnim czasie jak ta mewa. Zupełnie tak, jak natrętne myśli o pannie Myklebust…
— Vekkelse? Ach tak, miałem zamiar się wybrać.
— W takim razie możesz skłamać. Powiedzieć, że to najpiękniejsze mieszkanie jakie w życiu widziałaś, a ja do końca życia będę utwierdzał się w przeświadczeniu, że naprawdę tak myślałaś mówiąc to. —Tomi posłał dziewczynie jeden ze swoich zawadiackich uśmiechów i dodał do niego równie zawadiackie mrugnięcie. To dość niesamowite, jak swobodnie czuł się w jej obecności. Na codzień poważny pan biznesmen, niezwykle zajęty zarabianiem pieniędzy, dzisiejszego wieczoru mógł po prostu być zwyczajnym Tomim Mykkanenem. Wiedział, że Rikke była tu dla niego, a nie jego pieniędzy, a także że jej ciekawość była prawdziwa, nie podszyta chęcią usidlenia go, by wybić się przy okazji na drabinie społecznej. Tomi potrafił wyczuć ten fałsz, a niestety do tej pory miał do czynienia tylko z nim.
Całe szczęście, że los postawił na jego drodze osobę taką jak Rikke. Już miał zwątpić w cały żeński ród! A tu proszę — nie dość, że była absolutnie nie zainteresowana jego pieniędzmi, to w dodatku była niesamowicie piękna, inteligentna, ambitna i zdecydowana. Zbierając te wszystkie cechy do kupy Mykkänen wiedział, że mógłby się z nią ożenić. Gdyby oczywiście taka opcja wchodziła w grę.
Oczywiście nie można było zapomnieć o jakże interesującym darze jasnowidzenia, który, jak się okazało, także posiadała. To wszystko było naprawdę interesujące, dlatego tylko przelotnie spojrzał na przystawkę, cierpliwie czekającą na talerzu, skupiając się w stu procentach na tym, co dziewczyna starała się mu wyjaśnić.
— A co jeśli zmienię zdanie? Czy twoja wizja zostaje z automatu… zaktualizowana? Prezent to prezent, ale co, gdybym chciał na przykład, no nie wiem, zgolić włosy, a potem stwierdziłbym, że jednak zaryzykuję krwistą czerwień na głowie. Zobaczyłabyś mnie najpierw łysego, a potem z purpurowymi włosami? — zapytał. On naprawdę był tego ciekawy! Nawet nie pod względem samego talentu jasnowidzenia, ale w kontekście dalszej znajomosci z Rikke. Bo skoro jedna niespodzianka mu się nie udała, to jak miałby zaskakiwać ją w przyszłości? Musiał znać szczegóły, wiedzieć jak obejść system. Nie chciał być za każdym razem demaskowany przez jej wizje.
— Starożytne runy. Pamiętam. Dość specyficzne zainteresowania, ale przynajmniej teraz znam ich powód. — Wrócił myślami do ich rozmowy w restauracji Moderne, gdzie spotkali się przypadkiem dwa miesiące temu. To właśnie wtedy mu o tym powiedziała, choć sam Tomi nie do końca w to uwierzył. Myślał, że po prostu chciała go podnieść na duchu po tym, jak wyznał, że dla rozrywki rozwiązuje krzyżówki, co w jego oczach czyniło go niezwykle starym i nudnym.
Zaśmiał się na jej żart o pierwszych synach. Sam nie interesował się zbytnio polityką. Oczywiście wiedział co i z kim załatwić, by móc bez przeszkód realizować dalej swoje plany, natomiast dokładnie tak wyobrażał sobie ten świat: jako zbiorowisko osób, które z inteligencją miały tyle wspólnego, co on z baletem.
— Ujęłaś to w taki sposób, że nie mogę nie zapytać o choć jeden taki hak. Może być bez nazwisk — powiedział i znów się uśmiechnął. Tym razem jednak był to uśmiech mówiący jasno: możesz mi zaufać. Tomi nie zdradzał sekretów innych ludzi, aczkolwiek wcale nie lubił, gdy inni ludzie się nimi z nim dzielili. Tym razem jednak było inaczej. I oczywiście nie miał także na myśli plotkowania! W tej kwestii nic nie zmieniło się na przestrzeni ostatnich dziesięciu minut.
Zajął się w końcu swoją przystawką, doceniając istotny fakt, że była naprawdę przepyszna. Wciąż jednak niecierpliwie czekał na to, aż będą mogli uregulować rachunek i po prostu udać się w inne, mniej publiczne miejsce. Szczególnie, gdy usłyszał jej odpowiedź na żart o wymierzeniu kary. A także ton, w jakim to powiedziała. Dopiero teraz uświadomił sobie jak to zabrzmiało i na samą myśl o tym nagle zaschło mu w gardle. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w dziewczynę jak zahipnotyzowany, po czym dyskretnie poprawił się na siedzeniu (z wiadomych względów) i upił łyk wina, co mogło przynieść chwilową ulgę jeśli chodziło o suchość w gardle, jednak nie pomogło w pozbyciu się nagłej fali pożądania.
Cholera, jeśli tak dalej pójdzie, to po prostu wstanie i wyjdzie. Nie może pozwolić sobie na to, by po prostu rzucić się na nią przy tych wszystkich ludziach siedzących dookoła. Może więc powietrze na zewnątrz pozwoli mu nieco ochłonąć.
Rikke miała jednak rację. Musieli stwarzać pozory. Musieli pociągnąć to do końca, by uniknąć skandalu. W tym względzie Tomi nie mógł być egoistą. Pozycja panny Myklebust wiązała się z pewnymi… niedogodnościami.
— Dobrze, w takim razie mogę chyba… — mruknął pod nosem, sięgając do kieszeni aksamitnej marynarki. Wyciągnął z jej wnętrza równie czarne i równie aksamitne pudełko, w którym mieścił się prezent, który przywiózł dla niej z Maroko. Otworzył je, po czym położył na stole, a oczom dziewczyny ukazała się piękna, platynowa bransoletka z zawieszką w kształcie mewy, z, oczywiście, mieniącymi się żywym turkusem oczami. — Znalazłem sposób na tę mewę, o której pisałem. Muszę jednak zauważyć, że się pomyliłaś. To nie jest kolor afrykańskiego nieba. To kolor morza w porcie.
Miał szczerą nadzieję, że bransoletka się Rikke podobała. Nie był przecież dobry w te klocki, a naprawdę się wysilił! Nie potrafiłby sobie wybaczyć, gdyby przywiózł jej coś zwyczajnego — kilka muszli z plaży, albo marokański amulet szczęścia. Miał wrażenie, że to prezenty, które mógłby przywieźć każdy, nawet średnio ogarnięty pierwszy syn. On nie był taki, a sama Rikke wymagała czegoś specjalnego. Czegoś typowo od niego. A nic mu bardziej nie uprzykrzało życia w ostatnim czasie jak ta mewa. Zupełnie tak, jak natrętne myśli o pannie Myklebust…
— Vekkelse? Ach tak, miałem zamiar się wybrać.
Nieznajomy
Re: 03.02.2001 – Fjeskall Restaurant – Bezimienny: T. Mykkänen & Nieznajomy: R. Myklebust Czw 22 Sie - 10:26
Jego zawadiacki uśmiech sprawiał, że wnętrzności ścisnęły jej się delikatnie tuż przed tym, jak czuła tylko wewnętrzne mrowienie. Jej myśli odpływały ku przyszłości i nie trzeba tutaj daru jasnowidzenia, żeby wiedzieć, że nim kur rano zapieje, ona wykrzyczy jego imię co najmniej trzy razy. Później, jeśli to będzie konieczne, wyprze się tego, bo reputacja jest najważniejsza. Jemu nic by się nie stało, ona straciłaby naprawdę wiele. To niezwykłe jak świat jest skonstruowany. Tak niewiele trzeba, żeby dokleić kobiecie łatkę dziwki, podczas gdy w tym samym czasie mężczyzna zostałby wręcz okrzyknięty mianem najprawdziwszego faceta. Mimo że jej rodzina od lat wierzyła w matriarchat, to i tak wiedziała, że łatka dziwki zabrałaby jej szacunek, który był niezbędny do jarlowania. Dlatego wyparłaby się wszystkiego, kłamiąc jak z nut, byleby zapewnić bezpieczeństwo swojej przyszłości. Byleby nie zawieść tego ogromu oczekiwań, który został jej narzucony, zanim pojawiła się na świecie. Bardzo było to jednak ciężkie, kiedy ewidentnie miało się ciągoty do bycia puszczalską.
- Zobaczyłabym purpurowe włosy. Przyszłość dokonana. To, co naprawdę się wydarzy, kiedy już wiesz, że chcesz, żeby się wydarzyło. Nie wiem, jakie decyzje są podejmowane po drodze, jeśli nie są ostateczne. Przyszłość, a nie potencjalne opcje. To tak jakbyś teraz rozważał, co zjesz... Ja nie wiem, jakie masz opcje w głowie. Nie wiem, że masz ochotę na, powiedzmy, łososia. Ja wiem, że zjesz wołowinę, bo to będzie efekt. Oczywiście teoretycznie. Moje wizje jednak skupiają się na poważniejszych decyzjach. I wiem już też, że nawet jeśli próbuję zmienić obrót wydarzeń, to i tak na koniec będzie tak, jak to widziałam- jakby moja ingerencja też była w to wliczona. Będę wiedziała wcześniej, na jakie skutki mam się przygotować, ale nie mogę nic z tym zrobić - wyjaśniła spokojnie, po drodze zastanawiając się dwukrotnie dlaczego, na Odyna (tutaj nie ma Salazara), mu to wszystko mówi. Dlaczego wyjaśnia coś, co powinna trzymać dla siebie i swoich najbliższych. Ach tak, ponieważ chciała być dla niego interesująca. Chciała, żeby dopytywał. Chciała powiedzieć mu absolutnie wszystko, bo podświadomie mu ufała. Czuła, że wszystko, do czego dojdzie między nimi, zostanie między nimi, a jeśli nie to dowie się o tym wcześniej, a paplą nie będzie on, tylko jak to zwykle bywa w takich historiach tzw. zaufane źródło.
- Och, same klasyki. Geje, hazardziści i impotenci lub nadaktywni seksualnie. Każdy ma coś za uszami, wystarczy dobrze popatrzeć - odpowiedziała lekko, zanim znów skupiła się na piciu wina. Łatwiej było pić wino, niż patrzeć w te jego niedorzecznie czarne oczy, które sprawiały, że skóra paliła ją w miejscach, na których na dłuższą chwilę spoczął jego wzrok. Na jej piegowatych policzkach wypłynęły już delikatne rumieńce, a oczekiwanie zamieniło się szybko w niecierpliwość, a ta w niekończącą się torturę. Nie była cierpliwa. Dlatego jeszcze zanim pojawiło się kolejne danie, które miało być tym głównym, jej palce już wybijały rytm o śnieżnobiały obrus.
Jej wargi wygięły się w szerokim uśmiechu na widok bransoletki, którą jej pokazał. Mewa patrzyła na nią intensywnie turkusowymi oczami, które wydawały się raz na jakiś czas mrugać.
- W takim razie, jaki kolor miało niebo? - zapytała, podczas gdy jej opuszki palców nieśmiało badały fakturę szlachetnego metalu. Dopiero po sekundzie zorientowała się, że nie podziękowała. Podniosła więc spojrzenie pełne wdzięczności i powiedziała cichutko, tak żeby tylko on słyszał - Jest piękna, dziękuję.
W tym momencie tkwiła już w przekonaniu, że na całym świecie w pełni rozumie ją tylko Tomi Mykkänen.
Obiad zjedli dość szybko, ale dla zachowania pozorów zostali jeszcze chwilę, aby opróżnić butelkę. Mężczyzna opłacił rachunek, po czym pożegnali się dość publicznie, a ona wyszła pierwsza. On opuścił lokal chwilę po niej, aby pozorom się stało zadość i oboje zniknęli w ciemnościach nocy polarnej.
Rikke i Tomi z tematu
- Zobaczyłabym purpurowe włosy. Przyszłość dokonana. To, co naprawdę się wydarzy, kiedy już wiesz, że chcesz, żeby się wydarzyło. Nie wiem, jakie decyzje są podejmowane po drodze, jeśli nie są ostateczne. Przyszłość, a nie potencjalne opcje. To tak jakbyś teraz rozważał, co zjesz... Ja nie wiem, jakie masz opcje w głowie. Nie wiem, że masz ochotę na, powiedzmy, łososia. Ja wiem, że zjesz wołowinę, bo to będzie efekt. Oczywiście teoretycznie. Moje wizje jednak skupiają się na poważniejszych decyzjach. I wiem już też, że nawet jeśli próbuję zmienić obrót wydarzeń, to i tak na koniec będzie tak, jak to widziałam- jakby moja ingerencja też była w to wliczona. Będę wiedziała wcześniej, na jakie skutki mam się przygotować, ale nie mogę nic z tym zrobić - wyjaśniła spokojnie, po drodze zastanawiając się dwukrotnie dlaczego, na Odyna (tutaj nie ma Salazara), mu to wszystko mówi. Dlaczego wyjaśnia coś, co powinna trzymać dla siebie i swoich najbliższych. Ach tak, ponieważ chciała być dla niego interesująca. Chciała, żeby dopytywał. Chciała powiedzieć mu absolutnie wszystko, bo podświadomie mu ufała. Czuła, że wszystko, do czego dojdzie między nimi, zostanie między nimi, a jeśli nie to dowie się o tym wcześniej, a paplą nie będzie on, tylko jak to zwykle bywa w takich historiach tzw. zaufane źródło.
- Och, same klasyki. Geje, hazardziści i impotenci lub nadaktywni seksualnie. Każdy ma coś za uszami, wystarczy dobrze popatrzeć - odpowiedziała lekko, zanim znów skupiła się na piciu wina. Łatwiej było pić wino, niż patrzeć w te jego niedorzecznie czarne oczy, które sprawiały, że skóra paliła ją w miejscach, na których na dłuższą chwilę spoczął jego wzrok. Na jej piegowatych policzkach wypłynęły już delikatne rumieńce, a oczekiwanie zamieniło się szybko w niecierpliwość, a ta w niekończącą się torturę. Nie była cierpliwa. Dlatego jeszcze zanim pojawiło się kolejne danie, które miało być tym głównym, jej palce już wybijały rytm o śnieżnobiały obrus.
Jej wargi wygięły się w szerokim uśmiechu na widok bransoletki, którą jej pokazał. Mewa patrzyła na nią intensywnie turkusowymi oczami, które wydawały się raz na jakiś czas mrugać.
- W takim razie, jaki kolor miało niebo? - zapytała, podczas gdy jej opuszki palców nieśmiało badały fakturę szlachetnego metalu. Dopiero po sekundzie zorientowała się, że nie podziękowała. Podniosła więc spojrzenie pełne wdzięczności i powiedziała cichutko, tak żeby tylko on słyszał - Jest piękna, dziękuję.
W tym momencie tkwiła już w przekonaniu, że na całym świecie w pełni rozumie ją tylko Tomi Mykkänen.
Obiad zjedli dość szybko, ale dla zachowania pozorów zostali jeszcze chwilę, aby opróżnić butelkę. Mężczyzna opłacił rachunek, po czym pożegnali się dość publicznie, a ona wyszła pierwsza. On opuścił lokal chwilę po niej, aby pozorom się stało zadość i oboje zniknęli w ciemnościach nocy polarnej.
Rikke i Tomi z tematu