:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
21.01.2001 – Pomnik Ostatniej Walkirii – Bezimienny: E. Tihonen & Nieznajomy: I. Nørgaard
2 posters
Bezimienny
21.01.2001 – Pomnik Ostatniej Walkirii – Bezimienny: E. Tihonen & Nieznajomy: I. Nørgaard Czw 22 Sie - 9:54
21.01.2001
Równowaga. Łap równowagę. Mało brakowało.
W pośpiechu rzuciłam okiem na nowy nabytek. Srebrny medalik. Dość sztampowy. Wydawało jej się, że już gdzieś widziała motyw drozda, strasznie oklepany, ale kogoś na pewno zainteresuje. Wsunęła przedmiot do głębokiej kieszeni płaszcza. Może to dobry moment, żeby zabezpieczyć kieszenie jakimś zaklęciem? Co to da, cholerni Kruczy i tak prędzej czy później się do nich dobiorą. Zrezygnowana zaciągnęła rękawy swetra i przyspieszyła kroku. Czarny kot co chwila plątał jej się pod nogami, niby chcąc za nią nadążyć, a jednak wybierając własne ścieżki. Znikał z pola widzenia, by zaraz pojawić się kilka metrów dalej. Na targowisku siadał przy najlepszych owocach i ostentacyjnie wylizywał sobie łapy. Teraz bardziej on nadawał tempo jej życiu niż ona sama. Wdzięczny futrzak. To wszystko, co miała.
Minęła osiemnasta, na ulicę wdawał się półmrok, a plac stopniowo pustoszał. Sprzedawcy zamykali swoje stragany, chowały się pawilony, a dłonie Eriki swędziały coraz bardziej. Jeszcze nie. Jeszcze nie skończyłam. Wykradanie cudzych kosztowności to jedyne zajęcie, które przynosiło jej realne poczucie kontroli. Ale im gorzej się czuła, im słabsza była, tym gorzej znosiła całodniowe szwendanie się od straganu do straganu, węszenie po cudzych kieszeniach, próby odwrócenia uwagi. Co poza tym? Kopanie pustych kartonów? Podpalanie pajęczyn? Duszenie śmiesznymi zaklęciami upojonych sfermentowanymi gruszkami szczurów także przestało ją bawić, w dodatku kot zaczął coraz dziwniej na nią patrzeć. Dawno też nie dała z liścia żadnej czerwonej mordzie w dokach, bo nawet na nich nie miała już siły. Tak naprawdę odczuwała głęboki żal. I głęboką pustkę. Towarzyszyły jej emocje, których nie lubiła, które jak najszybciej chciała stłumić. To gorsze niż fizyczny ból. Nie chciała tak żyć. Nie na takich warunkach.
Kilka szybszych kroków dalej obracała w palcach nowy pierścionek, oceniając jego wartość. Wyglądał na solidnie wykonany, może robiony na zamówienie, na pewno posiadający ogromną wartość, nawet sentymentalną. Czuła ten ciężar między palcami. Kiedy skradziona rzecz wie, do kogo przynależy, a do kogo nie. Delikatne mrowienie. Spięcia na linii metal-skóra. Cichy sygnał ostrzegawczy.
Erika uśmiechnęła się do siebie i wtedy do jej uszu dotarło pełnie niezadowolenia miauknięcie. W tym samym momencie wyrosła przed nią postać, a pierścionek wypadł jej z rąk, prosto między szczeliny chodnika. Zduszone, metaliczne echo. Teraz niewiele ją interesowało, poza długimi, splątanymi włosami i parą ciemnych, dużych oczu, mogących wywiercić w tobie dziurę na wylot. Usta Eriki drgnęły w półuśmiechu. – W czymś problem? – przechyliła głowę, splotła ręce za sobą i butem przydeptała leżący obok nich pierścionek.
Nieznajomy
Re: 21.01.2001 – Pomnik Ostatniej Walkirii – Bezimienny: E. Tihonen & Nieznajomy: I. Nørgaard Czw 22 Sie - 9:54
Jak łatwo było wrzucić komuś coś do głowy — jak do studni, która ciągnęła się w głąb ziemi bez dna, leciało i leciało, nigdy nigdzie nie docierając. Jak ciężko było wyciągnąć komuś coś z głowy — jak już wpadło, nie dało się tego złapać, wywrócić studni do góry nogami i wysypać to, czego się nie chciało już tam mieć. Wspomnienia nie były koncertem życzeń. Osiadały na tobie jak wulkaniczny pył po erupcji. Wiele dałaby, aby móc się z nich kiedyś otrzepać. Wejść do jeziora i zanurzyć się, kompletnie odrodzona z czystą kartą, gotowa na nowo spierdolić sobie życie.
Nie tylko wspomnienia chodziły za nią jak uporczywy cień. Również fakty pomieszane z wierzeniami. Dla wielu osób nie ma różnicy, czy coś się wydarzyło, czy coś mogło się wydarzyć. Wpatrywała się w pomnik Ostatniej Walkirii, a w jej gardle formował się nieprzyjemny ścisk. Ojciec wiele razy opowiadał tę historię. Być może ku przestrodze, na życzenie ich matki, bo sam z siebie nie poświęciłby tyle czasu swoim dzieciom. Historia zgubnego losu, gdy pozwolisz swojemu ciału zdecydować nad swoim losem. Brunhilda straciła wszystko i w imię czego? W imię czyjegoś interesu. Mężczyzna, który ją oszukał, odszedł bez szwanku, a nią wzgardzono i odebrano jej wszystko, co czyniło ją inną. Oczy ojca zdawały się ją ostrzegać — bez nazwiska, jesteś nikim. Byli różni od siebie jak nikt, matka z ojcem. Lata pojednania i dzielenia tego samego, chłodnego łoża jednak nauczyli ich myśleć podobnie. Podobnie patrzeć. Czasami z jej polecenia mówił rzeczy. Tak jak każdy w tym domu, był jedynie narzędziem w jej rękach.
Czas zdawał się mijać Idę bez słowa. Nawet nie spostrzegła, że dookoła rodził się mrok, a ludzie rozchodzili się do domów. Z pewnością ktoś na nich czekał. Spojrzała na kobietę, która pośpiesznym krokiem i wzrokiem skierowanym ku ziemi gnała do przodu. Twarz miała zmęczoną, pomarszczoną od wpływu czasu. Do kogo się śpieszyła? Być może dziecko czekało na nią wiernie, wpatrując się w zamknięte drzwi. Albo kot agresywnie domagał się, by ktoś go w końcu nakarmił. Za drzwiami mogły czekać na nią ciepłe ramiona, gotowe ściągnąć z niej wulkaniczny pył wspomnień. A ty, Ida, ty jesteś sama.
Dziecko, na ciebie nikt już nie czeka.
Myśląc o samotności, myślała o twarzy jej brata. Słyszała głos Irene, wyśmiewał jej naiwne uczucia i lęki. Stali razem, trzymając się za ręce i szeptali sobie do ucha coś poza zasięgiem Idy. Zawsze poza zasięgiem, jednak widoczni. Poparzona myślami spojrzała na swoją prawą dłoń, gotowa znaleźć tam ukojenie w wężowej obrączce. Jakie było jej zdziwienie, gdy nie dostrzegła znajomego błysku złota, wygrawerowanego ze słodkości i goryczy, a nagą dłoń.
Odwróciła się spanikowana, rozglądają pośpiesznie, jakby liczyła, że sama Irene zmaterializuje się przed nią, oferując drugą szansę. Dookoła nie było już zbyt wiele ludzi; wszyscy mieli dokąd iść. Ona mogła tylko w jedną stronę — niskiej smugi, przemykającej pośpiesznie do przodu. Czymś się bawiła, coś obracała w palcach. Ida poczuła, jak kolejny głupi pomysł pcha ją do działania.
— Hej — krzyknęła, dobiegając do drobnej postaci. Coś jej upadło, brzdęknęło o ziemię. Ida wpatrywała się w dziewczynę z intensywnością, której ostatnio nie potrafiła odczuwać. Wiele rzeczy stało się jej obojętne, jednak obrączka podarowana jej przez brata i przyjaciółkę nie była jedną z nich.
Była niska. Niższa od niej, co Idze nie zdarzało się często. Niemal ginęła w oczach, wychudzona, z krótkimi włosami i krzywą posturą. Przypominała Idze jakieś zwierzę — niby płochliwe, jednak przyparte do muru wściekłe. Mogłaby być ładna, gdzieś pod tym wszystkim.
Powędrowała wzrokiem za stopą dziewczyny. W dół potem do góry z powrotem na jej twarz. W innym dni mogłaby dać jej wyjść z twarzą. Uśmiechnęłaby się grzecznie, przechyliła głowę nieco w prawo i słodkim do omdlenia głosem powiedziała, że chyba niechcący przydepnęła jej pierścionek.
— Yhym — złożyła ręce na piersi, zginając materiał wełnianego płaszcza. — Zgubiłam pierścionek. Nie widziałaś go może? — z jej głosu biła złośliwość zmieszana z oskarżeniem.
Nie tylko wspomnienia chodziły za nią jak uporczywy cień. Również fakty pomieszane z wierzeniami. Dla wielu osób nie ma różnicy, czy coś się wydarzyło, czy coś mogło się wydarzyć. Wpatrywała się w pomnik Ostatniej Walkirii, a w jej gardle formował się nieprzyjemny ścisk. Ojciec wiele razy opowiadał tę historię. Być może ku przestrodze, na życzenie ich matki, bo sam z siebie nie poświęciłby tyle czasu swoim dzieciom. Historia zgubnego losu, gdy pozwolisz swojemu ciału zdecydować nad swoim losem. Brunhilda straciła wszystko i w imię czego? W imię czyjegoś interesu. Mężczyzna, który ją oszukał, odszedł bez szwanku, a nią wzgardzono i odebrano jej wszystko, co czyniło ją inną. Oczy ojca zdawały się ją ostrzegać — bez nazwiska, jesteś nikim. Byli różni od siebie jak nikt, matka z ojcem. Lata pojednania i dzielenia tego samego, chłodnego łoża jednak nauczyli ich myśleć podobnie. Podobnie patrzeć. Czasami z jej polecenia mówił rzeczy. Tak jak każdy w tym domu, był jedynie narzędziem w jej rękach.
Czas zdawał się mijać Idę bez słowa. Nawet nie spostrzegła, że dookoła rodził się mrok, a ludzie rozchodzili się do domów. Z pewnością ktoś na nich czekał. Spojrzała na kobietę, która pośpiesznym krokiem i wzrokiem skierowanym ku ziemi gnała do przodu. Twarz miała zmęczoną, pomarszczoną od wpływu czasu. Do kogo się śpieszyła? Być może dziecko czekało na nią wiernie, wpatrując się w zamknięte drzwi. Albo kot agresywnie domagał się, by ktoś go w końcu nakarmił. Za drzwiami mogły czekać na nią ciepłe ramiona, gotowe ściągnąć z niej wulkaniczny pył wspomnień. A ty, Ida, ty jesteś sama.
Dziecko, na ciebie nikt już nie czeka.
Myśląc o samotności, myślała o twarzy jej brata. Słyszała głos Irene, wyśmiewał jej naiwne uczucia i lęki. Stali razem, trzymając się za ręce i szeptali sobie do ucha coś poza zasięgiem Idy. Zawsze poza zasięgiem, jednak widoczni. Poparzona myślami spojrzała na swoją prawą dłoń, gotowa znaleźć tam ukojenie w wężowej obrączce. Jakie było jej zdziwienie, gdy nie dostrzegła znajomego błysku złota, wygrawerowanego ze słodkości i goryczy, a nagą dłoń.
Odwróciła się spanikowana, rozglądają pośpiesznie, jakby liczyła, że sama Irene zmaterializuje się przed nią, oferując drugą szansę. Dookoła nie było już zbyt wiele ludzi; wszyscy mieli dokąd iść. Ona mogła tylko w jedną stronę — niskiej smugi, przemykającej pośpiesznie do przodu. Czymś się bawiła, coś obracała w palcach. Ida poczuła, jak kolejny głupi pomysł pcha ją do działania.
— Hej — krzyknęła, dobiegając do drobnej postaci. Coś jej upadło, brzdęknęło o ziemię. Ida wpatrywała się w dziewczynę z intensywnością, której ostatnio nie potrafiła odczuwać. Wiele rzeczy stało się jej obojętne, jednak obrączka podarowana jej przez brata i przyjaciółkę nie była jedną z nich.
Była niska. Niższa od niej, co Idze nie zdarzało się często. Niemal ginęła w oczach, wychudzona, z krótkimi włosami i krzywą posturą. Przypominała Idze jakieś zwierzę — niby płochliwe, jednak przyparte do muru wściekłe. Mogłaby być ładna, gdzieś pod tym wszystkim.
Powędrowała wzrokiem za stopą dziewczyny. W dół potem do góry z powrotem na jej twarz. W innym dni mogłaby dać jej wyjść z twarzą. Uśmiechnęłaby się grzecznie, przechyliła głowę nieco w prawo i słodkim do omdlenia głosem powiedziała, że chyba niechcący przydepnęła jej pierścionek.
— Yhym — złożyła ręce na piersi, zginając materiał wełnianego płaszcza. — Zgubiłam pierścionek. Nie widziałaś go może? — z jej głosu biła złośliwość zmieszana z oskarżeniem.
Bezimienny
Re: 21.01.2001 – Pomnik Ostatniej Walkirii – Bezimienny: E. Tihonen & Nieznajomy: I. Nørgaard Czw 22 Sie - 9:54
Ten krótki, ale niezwykle dźwięczny okrzyk odbił się echem w jej głowie, powodując delikatne mrowienie policzków. Dziwnie się tak uśmiechać i nie przestawać. Nie pamiętała, kiedy ostatnio nie musiała zadzierać brody, by spojrzeć komuś w oczy, a te były wyjątkowo ciemne i głębokie. Słodki, sarkastyczny ton wywoływał gęsią skórkę. Muzyka dla jej uszu. Uczucie szykującej się awantury w połączeniu z tym bliskim spotkaniem w cztery oczy dodało Erice niespotykanego animuszu, pozwoliło zapomnieć na moment o swoim nieszczęsnym obolałym i słabym ciele, które ostatnimi czasy skuteczniej pakowało ją w tarapaty, niż pomagało się z nich wyplątać. Dawno nie czuła tej dzikiej ochoty, by zrobić komuś krzywdę. Chociaż małą. Zerwać z tej porcelanowej buźki ten jakże cukierkowy, sztywny uśmiech, zostawić kilka siniaków i uciec. To mrowienie. Stare blizny. Rozpoznała je.
Chrzanić pierścionek. To koniec. Po prostu ucieknij.
Jakimś cudem jeszcze stała na nogach, ale w sytuacji, w której się znalazła, samo trzymanie się w pionie nie wystarczało. Nie powinna wystawiać się na takie sytuacje; to zbyt duże ryzyko, za dużo ciekawskich spojrzeń, poruszonych szeptów, ale też zbyt duża pokusa, by tak po prostu odpuścić. Trudno oprzeć się tym pięknym, błyszczącym przedmiotom. Niektóre same lądują w jej dłoniach. Są jak drobne upominki, dla niej od niej. Tak samo trudno było jej teraz tak po prostu zniknąć, kiedy para przeszywających oczu niemal wbijała ją w ziemię. Dłonie drażniły ją coraz bardziej. Trzeba działać.
Czarokot wpełzł zniesmaczony między drewniane skrzynki, wyraźnie wyczuwając, co się zaraz wydarzy. Z natury był miłośnikiem awantur i chętnie sam je prowokował – tym razem prawdopodobnie nie chciał brać udziału w tym żenującym przedstawieniu.
- Czy widziałam? Co widziałam? Pierścionek? Jaki pierścionek? – wydukała niedbale, bardziej do siebie, niż do dziewczyny. Przechyliła głowę, przyglądając się swoim butom, konkretnie temu jednemu, który skrywał widocznie cenny dla Idy drobiazg. Erika wygięła się w swój charakterystyczny, nienaturalny sposób, czemu towarzyszył nieprzyjemny chrzęst, jakby ktoś właśnie zgniótł w dłoni wydmuszkę. Nic nie szkodzi, nie bolało. – Ten? – wyciągnęła przed siebie dłoń, podziwiając mieniące się na jej kościstym palcu złoto i zerknęła na dziewczynę kątem oka, posyłając jej lisi uśmiech. Sama go sobie weź. – Varpa – rzucone zaklęcie miało spowodować, że turlająca się nieopodal mała puszka, poderwałaby się z ziemi i trafiła prosto w rumiany policzek Idy. To dałoby Erice dodatkowy czas podczas ucieczki, na którą, ta tak czy siak, się zdecydowała, rujnując przy tym pobliski (na szczęście pusty już) stragan.
Chrzanić pierścionek. To koniec. Po prostu ucieknij.
Jakimś cudem jeszcze stała na nogach, ale w sytuacji, w której się znalazła, samo trzymanie się w pionie nie wystarczało. Nie powinna wystawiać się na takie sytuacje; to zbyt duże ryzyko, za dużo ciekawskich spojrzeń, poruszonych szeptów, ale też zbyt duża pokusa, by tak po prostu odpuścić. Trudno oprzeć się tym pięknym, błyszczącym przedmiotom. Niektóre same lądują w jej dłoniach. Są jak drobne upominki, dla niej od niej. Tak samo trudno było jej teraz tak po prostu zniknąć, kiedy para przeszywających oczu niemal wbijała ją w ziemię. Dłonie drażniły ją coraz bardziej. Trzeba działać.
Czarokot wpełzł zniesmaczony między drewniane skrzynki, wyraźnie wyczuwając, co się zaraz wydarzy. Z natury był miłośnikiem awantur i chętnie sam je prowokował – tym razem prawdopodobnie nie chciał brać udziału w tym żenującym przedstawieniu.
- Czy widziałam? Co widziałam? Pierścionek? Jaki pierścionek? – wydukała niedbale, bardziej do siebie, niż do dziewczyny. Przechyliła głowę, przyglądając się swoim butom, konkretnie temu jednemu, który skrywał widocznie cenny dla Idy drobiazg. Erika wygięła się w swój charakterystyczny, nienaturalny sposób, czemu towarzyszył nieprzyjemny chrzęst, jakby ktoś właśnie zgniótł w dłoni wydmuszkę. Nic nie szkodzi, nie bolało. – Ten? – wyciągnęła przed siebie dłoń, podziwiając mieniące się na jej kościstym palcu złoto i zerknęła na dziewczynę kątem oka, posyłając jej lisi uśmiech. Sama go sobie weź. – Varpa – rzucone zaklęcie miało spowodować, że turlająca się nieopodal mała puszka, poderwałaby się z ziemi i trafiła prosto w rumiany policzek Idy. To dałoby Erice dodatkowy czas podczas ucieczki, na którą, ta tak czy siak, się zdecydowała, rujnując przy tym pobliski (na szczęście pusty już) stragan.
Nieznajomy
Re: 21.01.2001 – Pomnik Ostatniej Walkirii – Bezimienny: E. Tihonen & Nieznajomy: I. Nørgaard Czw 22 Sie - 9:55
Ida nie była osobą z natury brutalną. Walczyła słowami, rzadko pięściami czy zaklęciami. Głównie dlatego, że fizycznie niespecjalnie miała ku temu predyspozycje, jednak czuła w sobie duże przekonanie, iż fizyczność powinna pozostać za drzwiami sypialni. Na ulicy nikt nie chce tego oglądać. Było w tym coś prostego i prymitywnego, jak błoto, do którego poziomu nie chciała się zniżać. Oczywiście nie oznaczało to, że nie miała w swoim życiu jednej czy dwóch sytuacji, gdy musiała sięgnąć po tak oburzające techniki.
Teraz, na przykład, czuła ogromną potrzebę uderzenia drobnej blondynki w twarz. Zrobiła to, oczywiście, tylko w swojej wyobraźni. Nie doświadczyło jej takiej satysfakcji, jakiej by się spodziewała. Gdy dostrzegła w jej otwartej dłoni swój pierścionek z zawiniętym wężem, miała ochotę naprawdę ją skrzywdzić. Większość z tych emocji pochodziła jednak od osób, które jej go podarowały i jej obecnej napiętej relacji z nimi. Miała tendencję do przywiązywania ogromnej wagi do przedmiotów, które na koniec dnia tylko tym były — przedmiotami.
— Słuchaj, nie mam czasu ani ochoty na… — zaczęła, wywracając oczami. Miała nadzieję jeszcze na jakieś pokojowe rozwiązanie problemu, chociaż palce świerzbiły ją, a język kusił do wypowiedzenia jakiegoś zlepka słów, które sprawią, że blondynka będzie leżeć przed nią na kolanach.
Dziewczyna wypowiedziała zaklęcie, jednak nie doszło ono do skutku. Minęła ją szybko, rzucając się biegiem przed siebie, wciąż trzymając w dłoni to, co należało do Idy.
Ida nie należała do osób, które biegają. Nie pamiętała, kiedy ostatnim razem kogoś goniła czy przed kimś uciekała. Nie wiedziała nawet, dlaczego miałaby. Nie rozumiała osób, które robiły to hobbistycznie czy dla jakiegoś wewnętrznego spełnienia. Wciągnęła mroźne, szorstkie powietrze i utkwiła wzrok w drobnej sylwetce dziewczyny.
— Nögl — wypowiedziała słowa zaklęcia, głośno i wyraźnie. Chciała, przede wszystkim, ją zatrzymać. Czuła jednak w sobie potrzebę skrzywdzenia jej. Wyobrażała sobie, jak upada na chodnik i rozbija sobie policzek, zdziera skórę na dłoniach. Płaci karę, tylko za co? Ida nie potrafiłaby odpowiedzieć.
Niepokoiły ją te myśli. Nie chciała ich mieć w swojej głowie; chciała, aby się wyprowadziły i zostawiły ją w spokoju. Pragnęła powstrzymać ten proces, przemianę, przez którą przechodziła, nie potrafiła jednak znaleźć odpowiedniego wyłącznika.
Zaczęła szybkim krokiem iść w jej stronę, wykorzystując to, że dziewczyna być może zatrzymała się pod wpływem zaklęcia.
Teraz, na przykład, czuła ogromną potrzebę uderzenia drobnej blondynki w twarz. Zrobiła to, oczywiście, tylko w swojej wyobraźni. Nie doświadczyło jej takiej satysfakcji, jakiej by się spodziewała. Gdy dostrzegła w jej otwartej dłoni swój pierścionek z zawiniętym wężem, miała ochotę naprawdę ją skrzywdzić. Większość z tych emocji pochodziła jednak od osób, które jej go podarowały i jej obecnej napiętej relacji z nimi. Miała tendencję do przywiązywania ogromnej wagi do przedmiotów, które na koniec dnia tylko tym były — przedmiotami.
— Słuchaj, nie mam czasu ani ochoty na… — zaczęła, wywracając oczami. Miała nadzieję jeszcze na jakieś pokojowe rozwiązanie problemu, chociaż palce świerzbiły ją, a język kusił do wypowiedzenia jakiegoś zlepka słów, które sprawią, że blondynka będzie leżeć przed nią na kolanach.
Dziewczyna wypowiedziała zaklęcie, jednak nie doszło ono do skutku. Minęła ją szybko, rzucając się biegiem przed siebie, wciąż trzymając w dłoni to, co należało do Idy.
Ida nie należała do osób, które biegają. Nie pamiętała, kiedy ostatnim razem kogoś goniła czy przed kimś uciekała. Nie wiedziała nawet, dlaczego miałaby. Nie rozumiała osób, które robiły to hobbistycznie czy dla jakiegoś wewnętrznego spełnienia. Wciągnęła mroźne, szorstkie powietrze i utkwiła wzrok w drobnej sylwetce dziewczyny.
— Nögl — wypowiedziała słowa zaklęcia, głośno i wyraźnie. Chciała, przede wszystkim, ją zatrzymać. Czuła jednak w sobie potrzebę skrzywdzenia jej. Wyobrażała sobie, jak upada na chodnik i rozbija sobie policzek, zdziera skórę na dłoniach. Płaci karę, tylko za co? Ida nie potrafiłaby odpowiedzieć.
Niepokoiły ją te myśli. Nie chciała ich mieć w swojej głowie; chciała, aby się wyprowadziły i zostawiły ją w spokoju. Pragnęła powstrzymać ten proces, przemianę, przez którą przechodziła, nie potrafiła jednak znaleźć odpowiedniego wyłącznika.
Zaczęła szybkim krokiem iść w jej stronę, wykorzystując to, że dziewczyna być może zatrzymała się pod wpływem zaklęcia.
Bezimienny
Re: 21.01.2001 – Pomnik Ostatniej Walkirii – Bezimienny: E. Tihonen & Nieznajomy: I. Nørgaard Czw 22 Sie - 9:55
Całe nadzieje pokładała w swoim ciele, chociaż zdecydowanie więcej pożytku byłoby ze sterty suchych patyków. Poobijane, wychudzone i niedożywione, z oporem poddawało się jej woli, co dziewczyna usilnie próbowała ignorować. Im częściej przekraczała swoje granice, tym częściej w jej głowie pojawiała się czerwona lampka, sygnał ostrzegawczy. Konsekwencje już przyszły. I były bolesne. Przede wszystkim sprawiły, że cała ta sytuacja wydała się bardzo żałosna i niepotrzebna. Przecież była, od samego początku. Przypominała zbyt wiele sytuacji, które kończyły się podobnie. Dlaczego tu jeszcze jesteś?
Zwolniła. Krótkie spojrzenie za siebie. Pudło. Splunęła na ziemię siarczystym przekleństwem, ale wcale nie miała zamiaru się poddawać. Nawet jeżeli porażka była nieunikniona, Erika nie mogła się powstrzymać. Sama nie była pewna, czy pierścionek był tego wart, ale ściskając go w dłoni, czuła jego rosnące, hipnotyzujące ciepło, jakby ten mały, złoty przedmiot w kontakcie z cudzą skórą sam próbował się od niej uwolnić. Był ogromnie ważny, ale nie dla niej. Nie powinna go mieć. Krótka myśl, jak iskra, przebiegła przez jej sumienie. Szmaragdowy naszyjnik matki. Zabiłaby, gdyby ktoś próbował jej go odebrać. Pierwsze ostrzeżenie. Jeszcze kilka sekund, a prawdopodobnie wypuściłaby pierścionek na bruk zanim jeszcze zaklęcie dziewczyny w nią trafiło.
Posunęła się kilka kroków przed siebie, ale ból rósł z każdym kolejnym ruchem, aż obezwładnił ją całkowicie i zmusił do przyklęknięcia. Mimowolnie wypuściła drobny przedmiot z dłoni, kiedy sparaliżowana bolesnym dreszczem wylądowała twarzą skierowaną ku ziemi, walcząc o głęboki oddech. – Głupia – drżące słowo wypuszczone przez zaciśnięte zęby pochłonął wilgotny beton. Podniosła powoli głowę. Grzywka, już odrobinę za długa, ograniczała widoczność. To nie tak miało wyglądać. Nie w ten sposób. Powinna wstać, jak najprędzej, zapomnieć o pierścionku i po prostu zniknąć z miejsca zdarzenia, zaszczuta własnym, dojmującym poczuciem dzisiejszej porażki. Echo bólu majaczyło jednak w jej ciele, nogi uginały się przy każdej usilnej próbie stawiania oporu. Wszystko nie tak, wszystko nie tak.
Zwolniła. Krótkie spojrzenie za siebie. Pudło. Splunęła na ziemię siarczystym przekleństwem, ale wcale nie miała zamiaru się poddawać. Nawet jeżeli porażka była nieunikniona, Erika nie mogła się powstrzymać. Sama nie była pewna, czy pierścionek był tego wart, ale ściskając go w dłoni, czuła jego rosnące, hipnotyzujące ciepło, jakby ten mały, złoty przedmiot w kontakcie z cudzą skórą sam próbował się od niej uwolnić. Był ogromnie ważny, ale nie dla niej. Nie powinna go mieć. Krótka myśl, jak iskra, przebiegła przez jej sumienie. Szmaragdowy naszyjnik matki. Zabiłaby, gdyby ktoś próbował jej go odebrać. Pierwsze ostrzeżenie. Jeszcze kilka sekund, a prawdopodobnie wypuściłaby pierścionek na bruk zanim jeszcze zaklęcie dziewczyny w nią trafiło.
Posunęła się kilka kroków przed siebie, ale ból rósł z każdym kolejnym ruchem, aż obezwładnił ją całkowicie i zmusił do przyklęknięcia. Mimowolnie wypuściła drobny przedmiot z dłoni, kiedy sparaliżowana bolesnym dreszczem wylądowała twarzą skierowaną ku ziemi, walcząc o głęboki oddech. – Głupia – drżące słowo wypuszczone przez zaciśnięte zęby pochłonął wilgotny beton. Podniosła powoli głowę. Grzywka, już odrobinę za długa, ograniczała widoczność. To nie tak miało wyglądać. Nie w ten sposób. Powinna wstać, jak najprędzej, zapomnieć o pierścionku i po prostu zniknąć z miejsca zdarzenia, zaszczuta własnym, dojmującym poczuciem dzisiejszej porażki. Echo bólu majaczyło jednak w jej ciele, nogi uginały się przy każdej usilnej próbie stawiania oporu. Wszystko nie tak, wszystko nie tak.
Nieznajomy
Re: 21.01.2001 – Pomnik Ostatniej Walkirii – Bezimienny: E. Tihonen & Nieznajomy: I. Nørgaard Czw 22 Sie - 9:55
Rosnąca smoła w dłoniach dziewczyny wdzierała się do świadomości Idy powoli, opornie i ciężko, swoją konsystencją zagłuszając cały zdrowy rozsądek, który jej pozostał. Wychudzona twarz dziewczyny rozmazywała się, stawała się niewyraźna i ciężka do zidentyfikowana. Jej oczy przeszyła intensywna, znajoma zieleń, a usta uśmiechały się uśmiechem boleśnie znajomym. To nie z kimś obcym teraz przerzucała się zaklęciami. Celowała do Irene, to ją widziała swoimi oczami, gdy ta upadała na ziemię. Z jej dłoni wyleciał pierścionek, to ona próżnie próbowała podnieść się na obolałych od magii nogach.
Przemoc z miłości była uzasadniona.
Każdy ślepiec, którego sobie wyobrażała, wyglądał jak Irene. Budził w niej emocje skrajne, gotował skórę, jej policzki nabierały szkarłatnego koloru pełnego złości i nienawiści, która musiała znaleźć ujście gdzieś. Na czyjejś skórze, na obcej twarzy, obcych kościach. Mogła uzasadnić, że chodziło jedynie o odzyskanie swojej własności. Jednak gdy znalazła się już przy dziewczynie i przykucnęła, odzyskując tym samym symbol swojego nieszczęścia, cierń w oku nie zniknął. Nie zatrzymała się, wpatrując się w jej ból z satysfakcją, której nie odczuwała nigdy wcześniej. Dłonie świerzbiły ją od magii, która mogła wciąż wykorzystać. Wystarczyło słowo, nie musi nawet jej dotykać. Może jeśli je wypowie, to to, co się w niej teraz rodzi, zniknie. Przekaże to dalej i przestanie to czuć. Kwaśny smak trucizny zniknie z jej ust.
— Brennsla — Oczami wyobraźni widziała, jak nienawiść personifikuje się w bólu, który może zadać. Jej twarz zastygła w grymasie, jak pomnik Ostatniej Walkirii, skamieniała i wyrzeźbiona od chłodu wiatru. Przemknęła jej myśl po korytarzach umysłu, co ona czuła, gdy odkryła spisek? Czy równie mocno świerzbiły ją palce do złego? Bała się odpowiedzi, a jeszcze mocniej odpowiedzi na to, do czego ona jest jeszcze gotowa się posunąć, pchana do przodu swoimi bliznami. Drżała na myśl o momencie, gdy zanurkuje tak głęboko w gniewie, że straci czucie w kończynach i zapomni, że sama była kiedyś człowiekiem.
Wycelowała zaklęcie prosto w klatkę piersiową dziewczyny, chcąc ukraść jej oddech raz jeszcze.
Wpatrywała się w złoto pierścienia, jakby to on był inicjatorem całego tego incydentu. Coś, co kiedyś przynosiło jej wytchnienie, teraz mroziło jej palca. Mimo wszystko założyła go, czując mrowienie w kręgosłupie i ścisk żołądka, jakby sumienie nieśmiało budziło się do życia. To już nie Irene znajdowała się pod nią. Obca, młoda twarz krzywiła się z bólu. Nie miała z Irene nic wspólnego. Wyglądała na kogoś, kto nie jadł ciepłego posiłku od wieków. Z tej perspektywy nie była irytującym złodziejaszkiem. Nawet nie niebezpiecznym, zdradliwym ślepcem. Była dziewczyną, niemal dzieckiem, takim jak Ida. Słabym, zrezygnowanym i wychudzonym.
Czy ona miała do kogo dzisiaj wrócić?
Dziecko, na nią pewnie też nikt nie czeka.
Przemoc z miłości była uzasadniona.
Każdy ślepiec, którego sobie wyobrażała, wyglądał jak Irene. Budził w niej emocje skrajne, gotował skórę, jej policzki nabierały szkarłatnego koloru pełnego złości i nienawiści, która musiała znaleźć ujście gdzieś. Na czyjejś skórze, na obcej twarzy, obcych kościach. Mogła uzasadnić, że chodziło jedynie o odzyskanie swojej własności. Jednak gdy znalazła się już przy dziewczynie i przykucnęła, odzyskując tym samym symbol swojego nieszczęścia, cierń w oku nie zniknął. Nie zatrzymała się, wpatrując się w jej ból z satysfakcją, której nie odczuwała nigdy wcześniej. Dłonie świerzbiły ją od magii, która mogła wciąż wykorzystać. Wystarczyło słowo, nie musi nawet jej dotykać. Może jeśli je wypowie, to to, co się w niej teraz rodzi, zniknie. Przekaże to dalej i przestanie to czuć. Kwaśny smak trucizny zniknie z jej ust.
— Brennsla — Oczami wyobraźni widziała, jak nienawiść personifikuje się w bólu, który może zadać. Jej twarz zastygła w grymasie, jak pomnik Ostatniej Walkirii, skamieniała i wyrzeźbiona od chłodu wiatru. Przemknęła jej myśl po korytarzach umysłu, co ona czuła, gdy odkryła spisek? Czy równie mocno świerzbiły ją palce do złego? Bała się odpowiedzi, a jeszcze mocniej odpowiedzi na to, do czego ona jest jeszcze gotowa się posunąć, pchana do przodu swoimi bliznami. Drżała na myśl o momencie, gdy zanurkuje tak głęboko w gniewie, że straci czucie w kończynach i zapomni, że sama była kiedyś człowiekiem.
Wycelowała zaklęcie prosto w klatkę piersiową dziewczyny, chcąc ukraść jej oddech raz jeszcze.
Wpatrywała się w złoto pierścienia, jakby to on był inicjatorem całego tego incydentu. Coś, co kiedyś przynosiło jej wytchnienie, teraz mroziło jej palca. Mimo wszystko założyła go, czując mrowienie w kręgosłupie i ścisk żołądka, jakby sumienie nieśmiało budziło się do życia. To już nie Irene znajdowała się pod nią. Obca, młoda twarz krzywiła się z bólu. Nie miała z Irene nic wspólnego. Wyglądała na kogoś, kto nie jadł ciepłego posiłku od wieków. Z tej perspektywy nie była irytującym złodziejaszkiem. Nawet nie niebezpiecznym, zdradliwym ślepcem. Była dziewczyną, niemal dzieckiem, takim jak Ida. Słabym, zrezygnowanym i wychudzonym.
Czy ona miała do kogo dzisiaj wrócić?
Dziecko, na nią pewnie też nikt nie czeka.
Bezimienny
Re: 21.01.2001 – Pomnik Ostatniej Walkirii – Bezimienny: E. Tihonen & Nieznajomy: I. Nørgaard Czw 22 Sie - 9:55
Jej zaszklony wzrok ugrzązł w ziemi. Nie podnosiła głowy, nie chcąc spotkać na swojej drodze pary ciemnych oczu, przez które teraz skręcała się w konwulsjach, ogarnięta złością i wyrzutami sumienia. Płuca skurczyły się boleśnie, a próba nabrania kolejnego oddechu zakończyła się fiaskiem, tak żałosnym, że Erika pragnęła już tylko przybrać rozmiar sznurówki, guzika od płaszcza – w takiej postaci wpaść między kratki odpływu i już nigdy nie wyjść. Rozlać się jak gęste ścieki. Wsiąknąć przez krzywą kostkę chodnikową. Po co ci to, dziewczyno? Co chcesz udowodnić?
Każde rzucone przez nią zaklęcie błądziło - gubiło się między jej palcami na przekór jej woli, a rubaszny, męski śmiech rozbrzmiewał w jej głowie i z każdą sekundą przybierał na sile, wywracając jej trzewia do góry nogami. Zaraz zwymiotuje. Wypluje całą żółć, która wypełniała ją już zbyt długo. Smutne, zaszczute, zatrute szczenię. Nic więcej. Ramiona ugięły się pod ciężarem bólu. Plecy spotkały się z wilgotnym betonem, ale w niczym nie przypominało to uczucia ulgi. Drobna sylwetka zamajaczyła przed jej twarzą. Erika dostrzegła w tej delikatnej twarzy przeszywające poczucie niewypowiedzianej złości, co momentalnie wywołało w niej pewien rodzaj dumy. Cień przekornego uśmiechu. Drobna iskra. Spięcie. Nie pierwszy, nie ostatni raz miała do czynienia z tak sromotną porażką. I może kiedyś przyjdzie ten moment, kiedy ciało odmówi jej całkowitego posłuszeństwa, ale teraz, mimo przeszywającego bólu, patrzyła na swoją rywalkę z błyskiem triumfu w oczach. Było w tym coś ekscytującego. Jakaś drobna część Eriki mogłaby teraz zatańczyć ze szczęścia, gdyby tylko starczyło jej sił. Brawo, zdeptałaś mrówkę. Order pierwszorzędnej suki należy do ciebie. To jeszcze nie wszystko, prawda? Potrafisz więcej. Udowodnij, że się nie mylę.
Miarkując każdy swój kolejny oddech, zadarła nos do góry i zacisnęła zęby, próbując oprzeć się uczuciu, które wypalało jej klatkę piersiową. – Coś jeszcze? – słowa wydostawały się z jej ust sekwencjami, dyktowanymi przez bolesne drgawki. – Pokaż, co naprawdę potrafisz. Myślisz, że ten gówniany pierścionek jest tego wart? – mimo wszystko nie spuszczała wzroku z dziewczyny. Zacisnęła pięści, jakby to miało pomóc jej w odnalezieniu ulgi.
Każde rzucone przez nią zaklęcie błądziło - gubiło się między jej palcami na przekór jej woli, a rubaszny, męski śmiech rozbrzmiewał w jej głowie i z każdą sekundą przybierał na sile, wywracając jej trzewia do góry nogami. Zaraz zwymiotuje. Wypluje całą żółć, która wypełniała ją już zbyt długo. Smutne, zaszczute, zatrute szczenię. Nic więcej. Ramiona ugięły się pod ciężarem bólu. Plecy spotkały się z wilgotnym betonem, ale w niczym nie przypominało to uczucia ulgi. Drobna sylwetka zamajaczyła przed jej twarzą. Erika dostrzegła w tej delikatnej twarzy przeszywające poczucie niewypowiedzianej złości, co momentalnie wywołało w niej pewien rodzaj dumy. Cień przekornego uśmiechu. Drobna iskra. Spięcie. Nie pierwszy, nie ostatni raz miała do czynienia z tak sromotną porażką. I może kiedyś przyjdzie ten moment, kiedy ciało odmówi jej całkowitego posłuszeństwa, ale teraz, mimo przeszywającego bólu, patrzyła na swoją rywalkę z błyskiem triumfu w oczach. Było w tym coś ekscytującego. Jakaś drobna część Eriki mogłaby teraz zatańczyć ze szczęścia, gdyby tylko starczyło jej sił. Brawo, zdeptałaś mrówkę. Order pierwszorzędnej suki należy do ciebie. To jeszcze nie wszystko, prawda? Potrafisz więcej. Udowodnij, że się nie mylę.
Miarkując każdy swój kolejny oddech, zadarła nos do góry i zacisnęła zęby, próbując oprzeć się uczuciu, które wypalało jej klatkę piersiową. – Coś jeszcze? – słowa wydostawały się z jej ust sekwencjami, dyktowanymi przez bolesne drgawki. – Pokaż, co naprawdę potrafisz. Myślisz, że ten gówniany pierścionek jest tego wart? – mimo wszystko nie spuszczała wzroku z dziewczyny. Zacisnęła pięści, jakby to miało pomóc jej w odnalezieniu ulgi.
Nieznajomy
Re: 21.01.2001 – Pomnik Ostatniej Walkirii – Bezimienny: E. Tihonen & Nieznajomy: I. Nørgaard Czw 22 Sie - 9:56
Widok jej cierpienia nie przynosił ukojenia. Nic nie zmieniło się w jej zardzewiałym sercu, nie odczuła uleczenia, zadając komuś podobny ból, z którym nieustannie przyszło jej teraz żyć. Trzymała obrączkę kurczowo, jakby chciała wchłonąć jej całe zimo. Ostatnia czysta rzecz, jaka jej pozostała. Dopuściła się nowego dna, aby ją odzyskać. Gdzie jeszcze pójdzie?
Ida całe życie miała wygodnie. Jej problemy wynikały z natury fundamentalnie innej niż większości osób. Jeśli chodziła głodna, to z własnego wyboru. Jeśli nie miała gdzie spać, to sama sobie ten los sprawiła. Złote były jej kajdany, a los gorzki, ukryty pod warstwami słodkiego lukru. Jej przeciwniczka wyglądała na kogoś dokładnie odwrotnego. Inną Idę poruszyłoby to do współczucia. Inna Ida zebrałaby w sobie wystarczająco siły, aby okazać jej dobroć. Jednak ta Ida była słaba; przeżarta i przegniła zepsuciem, wpatrzona we własny ból, egoistycznie szerzyła go dookoła.
Na tym mogłaby poprzestać. Odzyskała, co do niej należało, a drobna dziewczyna wiła się z bólu na ziemi. Jeszcze tylko chwila, a odeszłaby bez słowa, nie kopałaby leżącego. Ona jednak zdecydowała się mieć ostatnie słowo.
— Gówniany? — spytała. — Jednym gównem tutaj jesteś ty. Slá. — kolejne zaklęcie wyleciało z jej ust, nim jeszcze zdążyła o tym pomyśleć. Pożałowała tego, żałowała wszystkiego, czego się w ostatnim czasie dopuściła. Każdego słowa, które wymykało się z jej ust. Chciała znowu odzyskać kontrolę. A może stracić ją doszczętnie? Przekazać komuś innemu stery, kto zrobi to lepiej. Ona ewidentnie sobie w tej roli nie radziła. Poza jej ligą, poza jej zasobami.
Obie, pod grubymi warstwami złości, były tylko przerażonymi dziećmi, które próbowały znaleźć jakiś przepis na przeżycie kart, które im rozdano. W innych okolicznościach mogłyby się polubić. Były bardziej podobne, niż mogło im się wydawać.
— Powinnaś się cieszyć, że nie mam zamiaru wezwać Kruczej Straży — powiedziała oschle. Sama nie wiedziała, dlaczego się przed tym powstrzymywała. Dziewczyna nie dość, że próbowała ją okraść, to na dodatek była ślepcem. Może to właśnie jej nieudolność w tym wszystkim przekonała Idę o jej nieszkodliwości. Pomimo prób, żadne zaklęcie jej nie sprzyjało. Może zwyczajnie była bardzo kiepskim ślepcem, jednak fakty pozostały niezmienne. To Ida wyrządziła jej tutaj więcej krzywdy. Nigdy nie sądziła, że mogłaby być do czegoś takiego zdolna. Nigdy wcześniej nie używała magii, aby kogoś nią skrzywdzić. Nie w takim stopniu. Martwiło ją, że czuła nie tylko żal, ale również dziwną satysfakcję. Że potrafi.
Ida całe życie miała wygodnie. Jej problemy wynikały z natury fundamentalnie innej niż większości osób. Jeśli chodziła głodna, to z własnego wyboru. Jeśli nie miała gdzie spać, to sama sobie ten los sprawiła. Złote były jej kajdany, a los gorzki, ukryty pod warstwami słodkiego lukru. Jej przeciwniczka wyglądała na kogoś dokładnie odwrotnego. Inną Idę poruszyłoby to do współczucia. Inna Ida zebrałaby w sobie wystarczająco siły, aby okazać jej dobroć. Jednak ta Ida była słaba; przeżarta i przegniła zepsuciem, wpatrzona we własny ból, egoistycznie szerzyła go dookoła.
Na tym mogłaby poprzestać. Odzyskała, co do niej należało, a drobna dziewczyna wiła się z bólu na ziemi. Jeszcze tylko chwila, a odeszłaby bez słowa, nie kopałaby leżącego. Ona jednak zdecydowała się mieć ostatnie słowo.
— Gówniany? — spytała. — Jednym gównem tutaj jesteś ty. Slá. — kolejne zaklęcie wyleciało z jej ust, nim jeszcze zdążyła o tym pomyśleć. Pożałowała tego, żałowała wszystkiego, czego się w ostatnim czasie dopuściła. Każdego słowa, które wymykało się z jej ust. Chciała znowu odzyskać kontrolę. A może stracić ją doszczętnie? Przekazać komuś innemu stery, kto zrobi to lepiej. Ona ewidentnie sobie w tej roli nie radziła. Poza jej ligą, poza jej zasobami.
Obie, pod grubymi warstwami złości, były tylko przerażonymi dziećmi, które próbowały znaleźć jakiś przepis na przeżycie kart, które im rozdano. W innych okolicznościach mogłyby się polubić. Były bardziej podobne, niż mogło im się wydawać.
— Powinnaś się cieszyć, że nie mam zamiaru wezwać Kruczej Straży — powiedziała oschle. Sama nie wiedziała, dlaczego się przed tym powstrzymywała. Dziewczyna nie dość, że próbowała ją okraść, to na dodatek była ślepcem. Może to właśnie jej nieudolność w tym wszystkim przekonała Idę o jej nieszkodliwości. Pomimo prób, żadne zaklęcie jej nie sprzyjało. Może zwyczajnie była bardzo kiepskim ślepcem, jednak fakty pozostały niezmienne. To Ida wyrządziła jej tutaj więcej krzywdy. Nigdy nie sądziła, że mogłaby być do czegoś takiego zdolna. Nigdy wcześniej nie używała magii, aby kogoś nią skrzywdzić. Nie w takim stopniu. Martwiło ją, że czuła nie tylko żal, ale również dziwną satysfakcję. Że potrafi.
Bezimienny
Re: 21.01.2001 – Pomnik Ostatniej Walkirii – Bezimienny: E. Tihonen & Nieznajomy: I. Nørgaard Czw 22 Sie - 9:56
Codzienność. Zaraz minie. Zaraz przejdzie. Zacisnęła zęby, próbując uwolnić kłujący ból, ostrożnie łapiąc każdy oddech. Mimo ciężkich powiek starała się nie spuszczać wzroku z przeciwniczki, chociaż trudno było nazwać tę nierówną walkę pojedynkiem, jakby los Eriki już dawno był przesądzony. Była słaba. To, jak nieudolnie próbowała uciec, jak żałośnie broniła się przed każdym atakiem, jak nie mogła poradzić sobie z bólem, który napierał na jej klatkę piersiową – to wszystko budziło w niej złość, przede wszystkim złość na samą siebie. Żałowała swojej decyzji, pragnęła zniknąć, rozpuścić się w powietrzu, by nikt nigdy jej tutaj nie zauważył, szczególnie w takim stanie, w takiej sytuacji. Nigdy.
Mogłaby przestać. Ale każdy dokonuje jakiegoś wyboru.
Zaklęła pod nosem, łapiąc się za swój policzek. Szczyt upokorzenia. Dość. Kilka krótkich wdechów. Ostry ból ulatniał się powoli, jak niedokręcony gaz, a wraz z bólem wyciszały się rezygnacyjne myśli. Cichy, urwany, nieco lisi chichot wydobył się z jej ust, po tym - dość komicznym - samosądzie. Głaszcząc się po buzi, znów spojrzała w stronę dziewczyny. Mogła sprawiać wrażenie nieco niezrównoważonej. Była jak chore, bezdomne szczenię z marnie rozwiniętą pamięcią, które zniesie każde warunki.
Podparła się znów na niepewnych ramionach, a czarny kot przeszedł slalomem między jej nogami, kiedy wreszcie złapała pion, wciąż drżąc i walcząc z nierównym oddechem. Włosy i poły płaszcza miała ubrudzone błotem.
- Fajne, nie? – zagaiła na odchodne, robiąc kilka chwiejnych kroków do tyłu. Zadawanie komuś bólu. Dodała w swojej głowie. Nie umknęło jej. Była zbyt wrażliwa na cudze spojrzenia i znajome iskry w ciemniejących oczach. Erice, przez ten niezwykle krótki moment przyszło na myśl, że niewiele się od siebie różnią.
- Wiesz, co o tym sądzę – splunęła gęstą śliną prosto pod buty dziewczyny. Szacując swój stan i swoje ostatnie doświadczenia bliska była sądzić, że niewiele czasu jej zostało. Nie miała zamiaru marnować go na rozmowę z niewyżytą, zawistną, pseudosadystką, niezależnie jak, w dłuższej perspektywie, okazałoby się to dla niej atrakcyjne.
Durny pierścionek. Prawie zapłaciła za niego życiem. Kolejny wybór.
Coś podpowiadało jej, że jeszcze kiedyś na siebie trafią.
Mogłaby przestać. Ale każdy dokonuje jakiegoś wyboru.
Zaklęła pod nosem, łapiąc się za swój policzek. Szczyt upokorzenia. Dość. Kilka krótkich wdechów. Ostry ból ulatniał się powoli, jak niedokręcony gaz, a wraz z bólem wyciszały się rezygnacyjne myśli. Cichy, urwany, nieco lisi chichot wydobył się z jej ust, po tym - dość komicznym - samosądzie. Głaszcząc się po buzi, znów spojrzała w stronę dziewczyny. Mogła sprawiać wrażenie nieco niezrównoważonej. Była jak chore, bezdomne szczenię z marnie rozwiniętą pamięcią, które zniesie każde warunki.
Podparła się znów na niepewnych ramionach, a czarny kot przeszedł slalomem między jej nogami, kiedy wreszcie złapała pion, wciąż drżąc i walcząc z nierównym oddechem. Włosy i poły płaszcza miała ubrudzone błotem.
- Fajne, nie? – zagaiła na odchodne, robiąc kilka chwiejnych kroków do tyłu. Zadawanie komuś bólu. Dodała w swojej głowie. Nie umknęło jej. Była zbyt wrażliwa na cudze spojrzenia i znajome iskry w ciemniejących oczach. Erice, przez ten niezwykle krótki moment przyszło na myśl, że niewiele się od siebie różnią.
- Wiesz, co o tym sądzę – splunęła gęstą śliną prosto pod buty dziewczyny. Szacując swój stan i swoje ostatnie doświadczenia bliska była sądzić, że niewiele czasu jej zostało. Nie miała zamiaru marnować go na rozmowę z niewyżytą, zawistną, pseudosadystką, niezależnie jak, w dłuższej perspektywie, okazałoby się to dla niej atrakcyjne.
Durny pierścionek. Prawie zapłaciła za niego życiem. Kolejny wybór.
Coś podpowiadało jej, że jeszcze kiedyś na siebie trafią.
Nieznajomy
Re: 21.01.2001 – Pomnik Ostatniej Walkirii – Bezimienny: E. Tihonen & Nieznajomy: I. Nørgaard Czw 22 Sie - 9:56
Kolejne zaklęcie, kolejny sukces jej okrucieństwa zobrazowany drobną ręką dziewczyny uderzającą się sama w twarz. Kiedyś użyła już tego zaklęcia, gdy wraz z Lasse były wyjątkowo źli na Mathle — nie pamięta już dokładnie, o co. Być może doniósł rodzicom, że światełko paliło się w ich pokoju długo po ciszy nocnej; być może szeptali ze sobą irytująco podczas obiadu, a on próbował udawać ich rodzica i karcić ich za łamanie zasad, gdy matka nie patrzyła. Powodu nie pamiętała, wyraźnie jednak widziała przed sobą, jak rzuca na niego to zaklęcie, śmiejąc się „czemu się bijesz?”. Przestało jej być do śmiechu, gdy dostała później sromotne lanie od matki. Lasse jak zwykle się upiekło, uznany był za postronnego obserwatora, chociaż był winny tylko tyle mniej, że to ona rzuciła zaklęcie.
Ta sytuacja była jednak zgoła inna. Różniła się na wielu płaszczyznach, najbardziej jednak tym, że chociaż nie przepadała za swoim najstarszym bratem, to nie chciała zrobić mu prawdziwej krzywdy. Lecąca krew z jego nosa ją przeraziła, skruszyła i zmusiła do błagania o przebaczenie. Teraz patrzyła, bardziej przerażona tym, że się była w stanie się do tego posunąć tak łatwo, z tak małą prowokacją. Być może powinna przychylniejszym okiem spojrzeć, na takie osoby jak Erika i Irene, które uległy temu, co zakazane. Czyż ona sama nie czuła niezdrowego pociągu do tego, czego nie powinna chcieć?
Fajnie, nie? Tak Nienawidziła tego, że jej się to spodobało.
Suchym spojrzeniem obserwowała, jak chwiejnym krokiem wstaje i zaczyna odchodzić. Splunęła jej pod buty, jednak Ida postanowiła dać jej chociaż tyle. Ten kawałek złudnej godności, której żadna z nich tak naprawdę nie zachowała. Nie było nic rycerskiego w tym, co się tutaj wydarzyło. Pod przykrywką białych ślepi i czerni rąk, była ona jedynie dziewczynką. Słabą, wychudzoną dziewczynką. Ida mogła być z siebie naprawdę dumna.
Zdecydowała się nie mówić nic, czynami udowodniła już wystarczająco na temat swojego charakteru. Poczekała, aż drobna sylwetka zniknie całkowicie z jej pola widzenia. Będzie o niej myślała, jednak w przedmiotowym kontekście. Nie jako osobie, a jako o wydarzeniu. Kroku w stronę, której nie mogła jeszcze zdefiniować. Stała teraz na rozdrożu. W którą stronę pójdzie?
Na pewno nie do domu.
Ida i Erika z tematu
Ta sytuacja była jednak zgoła inna. Różniła się na wielu płaszczyznach, najbardziej jednak tym, że chociaż nie przepadała za swoim najstarszym bratem, to nie chciała zrobić mu prawdziwej krzywdy. Lecąca krew z jego nosa ją przeraziła, skruszyła i zmusiła do błagania o przebaczenie. Teraz patrzyła, bardziej przerażona tym, że się była w stanie się do tego posunąć tak łatwo, z tak małą prowokacją. Być może powinna przychylniejszym okiem spojrzeć, na takie osoby jak Erika i Irene, które uległy temu, co zakazane. Czyż ona sama nie czuła niezdrowego pociągu do tego, czego nie powinna chcieć?
Fajnie, nie? Tak Nienawidziła tego, że jej się to spodobało.
Suchym spojrzeniem obserwowała, jak chwiejnym krokiem wstaje i zaczyna odchodzić. Splunęła jej pod buty, jednak Ida postanowiła dać jej chociaż tyle. Ten kawałek złudnej godności, której żadna z nich tak naprawdę nie zachowała. Nie było nic rycerskiego w tym, co się tutaj wydarzyło. Pod przykrywką białych ślepi i czerni rąk, była ona jedynie dziewczynką. Słabą, wychudzoną dziewczynką. Ida mogła być z siebie naprawdę dumna.
Zdecydowała się nie mówić nic, czynami udowodniła już wystarczająco na temat swojego charakteru. Poczekała, aż drobna sylwetka zniknie całkowicie z jej pola widzenia. Będzie o niej myślała, jednak w przedmiotowym kontekście. Nie jako osobie, a jako o wydarzeniu. Kroku w stronę, której nie mogła jeszcze zdefiniować. Stała teraz na rozdrożu. W którą stronę pójdzie?
Na pewno nie do domu.
Ida i Erika z tematu