:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Wrzesień-październik 2000
05.10.2000 – Rumowisko skalne – Bezimienny: A. Hallström & Nieznajomy: A. Mølgaard
3 posters
Bezimienny
05.10.2000 – Rumowisko skalne – Bezimienny: A. Hallström & Nieznajomy: A. Mølgaard Czw 22 Sie - 9:00
05.10.2000
Wieść o prośbie wystosowanej do społeczeństwa galdrów przez Rashada Hammouda zastała Aurorę w budynku Kolegium Sprawiedliwości. Odwiedziny w Wielkiej Bibliotece okazały się być koniecznością już kilka lat wcześniej, na samym początku studiów. Choć zbiory przetrzymywane w bibliotece uniwersyteckiej były zadowalające, zwłaszcza dla tych ze studentów, którzy wcześniej nie wykazywali zainteresowania wiedzą zamkniętą w opasłych czytadłach, Aurora szybko przekonała się, że pozycje godne jej zainteresowania znajdowały się w zupełnie innym miejscu.
Kolegium Sprawiedliwości oraz Wielka Biblioteka były wpisane w umysły Hallströmów wszelkiej maści od wczesnego dzieciństwa. Do każdej z mniej lub bardziej złotych głów wkładano tę samą mądrość — dorośniesz, drogie dziecko, do dziedzictwa naszego i naszych przodków; życie nasze to służba, a tą wykonujemy w majestacie prawa; bo wola naszych przodków i nasza była prawem, jest nim ciągle i będzie, póki nasz klan żyje. Czy ktokolwiek świadomy podobnych okoliczności mógłby dziwić się zatem, że oba te miejsca rosły w oczach przyszłości klanu do rozmiarów miejsc owitych tym samym rodzajem świętości, co samo Sanktuarium?
Świętość była to licha, skoro ledwie szepty rozgrzane od ciekawości, które rozległy się za plecami nachylonej nad woluminem Aurory, wystarczyły do zupełnego rozproszenia atmosfery czarującego skupienia, które zdawało się być nierozdzielnie zespolone z murami tego miejsca. Ściągnięte w wyrazie nagłej irytacji brwi pozwoliły na ujawnienie jednej, prostopadłej zmarszczki, przypadającej akurat pośrodku ich. Pierwsze zmarszczki, pierwsze zmartwienia. Czas płynął nieubłaganie, choć wśród skórzanych, nadwyrężonych zębem czasu okładek łatwo było o wrażenie jego ustania.
Postanowiła jednak przysłuchać się głosom; Wielki podróżnik, szeptały. Znawca tematu, miał mieć otwarty wykład, dodawały, ledwo panując nad drżeniem z emocji. Cóż za pech, cóż za pech, echo żałosnych westchnień odbijało się z zaskakującą lekkością od bieli ścian czaszki. Stracił trzy palce, ale chyba jaja są całe, akwamaryna spojrzenia wreszcie drgnęła, próbując wychwycić kątem oka osoby plotkarzy.
Prosił każdego, kto może, o pomoc w poszukiwaniach. Podobno profesorowie z Kenaz prosili go tak gorąco, że zdecydował się im ulec. No i ta nagroda...
Zamknięcie opasłego tomiszcza, choć z nawyku wyciszone i tak rozbrzmiało w ciszy jak grom. Była tylko jedna osoba, która posiadała umysł odpowiednio jasny; jedyna, która mogła przysłużyć się sprawie w sposób dobry i której towarzystwo nie przyprawi Aurory o ból głowy spowodowany nieodpowiednim nazwiskiem.
— Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że się zgodziłaś — uśmiech wystosowany w kierunku kilka lat starszej kobiety o włosach w miodowym odcieniu pojawił się sam. Asta bardzo szybko okazała się być dobrą osobą na dobrym miejscu; sam fakt, że piastowała stanowisko pasterza Wielkiej Biblioteki, jawił się w oczach Aurory jako wyjątkowa zasługa. Widok panny Mølgaard poza miejscem jej pracy — absolutny zaszczyt. Rzadko kiedy zdarzało się, by Aurora przekraczała granice profesjonalnego zainteresowania daną osobą na rzecz zażyłości stricte personalnej. Coś jednak podpowiadało jej, że podobna sytuacja z udziałem Asty wyjdzie im obu na dobre.
Oczywiście jeżeli wyjdą cało z dzisiejszej przygody.
Stanąwszy przed rumowiskiem, Aurora spojrzała na moment w dół, na własne buty. W odróżnieniu od niedawnej wizyty nad jeziorem Golddajávri, do dzisiejszej wyprawy przygotowała się znacznie lepiej. Nie tylko mocne, przeznaczone do wspinaczki górskiej buty, ale jeszcze wiatroszczelna kurtka i całkiem niezłe spodnie (właściwie widok Aurory w spodniach był chyba najbardziej zaskakujący).
— Podobno między tymi kamieniami są jeszcze jakieś resztki biżuterii, po tej wywrotce sprzed roku — wyciągnięte w górę ramiona były ostatnim rozciągnięciem się przed podjęciem całkiem świadomej decyzji o wejściu na rumowisko. — Ale słyszałam, że łatwiej zdobyć tutaj otwarte złamanie niż jakieś błyskotki, więc bym się nie nastawiała.
Cień rozbawienia wygiął usta w radosny uśmiech, którego resztki sięgnęły nawet oczu.
Ruszyła przodem. Co jakiś czas zerkała przez ramię na towarzyszkę, gotowa ruszyć na pomoc, gdyby była taka potrzeba. Stawiała stopy bardzo ostrożnie, najpierw jedną tylko nogą próbując kolejnych kamieni, oceniając poziom ich stabilności w gruncie. Może kolejna część podróży przeminęłaby paniom w przyjemnym milczeniu, gdyby nie to, co dotarło do przywykłych do ciszy uszu.
Płacz.
Dziecięcy?
— Słyszysz? — uniesiona w górę dłoń prosiła o wytężenie uwagi. Lecz nieprzywykła do tropienia czegoś zdana wyłącznie na własny słuch Aurora niewiele mogła pomóc w zidentyfikowaniu źródła tego niepokojącego impulsu.
Nieznajomy
Re: 05.10.2000 – Rumowisko skalne – Bezimienny: A. Hallström & Nieznajomy: A. Mølgaard Czw 22 Sie - 9:00
Ingmar wiedział jako jeden z pierwszych. Najpierw o planowanym przybyciu i wykładzie Rashada Hammouda – nie potrafił przestać o nim mówić. O Rashadzie, o przygotowaniach do jego przyjazdu, o swojej roli w tym przedsięwzięciu – a ja słuchałam, początkowo z niekwestionowanym, żywym zainteresowaniem, które jednak wraz z upływem kolejnych tygodni przeobrażało się, jak jeden z tych gadów, które miały w październiku zakrólować na midgardzkich salonach, ze zdawkowego, uprzejmego zaciekawienia do niemal wymuszonego utrzymywania uwagi podczas ingmarowego słowotoku. Później o nieszczęśliwym wypadku, w jakim uczestniczył badacz oraz kolekcja jego okazów, które miał ze sobą sprowadzić i prezentować podczas wystąpień. Byłam tym poruszona, choć, jak się szybko okazało, z zupełnie innego powodu niż profesorskie grono instytutu Kenaz. Problem z rozszczepieniem w trakcie teleportacji, choć wciąż zdarzał się zaskakująco często, nie był jednak na tyle powszechny, by jego skutki zostały dokładnie przebadane, szczególnie pod kątem, cóż, mojej przypadłości. Dopiero po czasie – po coraz częstszych rozmowach zasłyszanych wśród szerokich korytarzy Kolegium i pomiędzy spowitymi aurą dyskrecji regałami Biblioteki; w trakcie porannych spacerów i podczas szybkiego, wieczornego robienia zakupów – przyszła refleksja, że skoro na powierzchni oceanu wątpliwości majaczył wątły odblask szansy na odnalezienie i uratowanie pozostałości egzotycznych zbiorów, nie powinnam pozostawać obojętna na płynące ku społeczeństwu apele o pomoc.
Sposobność na wzięcie spraw we własne ręce pojawiła się nagle i nadeszła z zupełnie nieoczekiwanego kierunku – między innymi dlatego na propozycję młodziutkiej Aurory Hallström przystałam z taką gorliwością, nie pozostawiając sobie miejsca na roztrząsanie możliwych konsekwencji podjętej w afekcie decyzji.
- W tych okolicznościach naprawdę trudno byłoby mi odmówić Szczególnie jeśli o pomoc prosisz ty – dodaję, pragnąć dobitnie podkreślić zasługę Aurory w sprowadzeniu mnie w okolice rumowiska. Skalne głazy, smagane coraz ostrzejszym, jesiennym wiatrem, noszącym w sobie pierwsze, zimowe ślady, nie zachęcały do rozpoczęcia ryzykownej wędrówki. Ich szare, ostre grzbiety rozciągające się daleko poza horyzont, nawet mnie, amatorkę wszelkich wędrówek, przyprawiały o nieprzyjemne skurcze żołądka. Zaciskając otuloną wełnianą rękawiczką dłoń na pasku przewieszonej przez ramię niewielkiej torby z prowiantem, czystą wodą i podręczną apteczką, ruszyłam za młodszą koleżanką, wzrok utkwiwszy w zdradliwym podłożu, raz po raz podnosząc spojrzenie na plecy swojej towarzyszki. – Domyślam się, że te jaja są niezwykle cenne, ale… Auroro, chyba nie sugerujesz, że mogłyby się błyszczeć i lśnić? – W pytaniu pobrzmiewa nuta autentycznej ciekawości. Wbrew pozorom, moja wiedza z zakresu fauny i flory, zarówno magicznej, jak i pozbawionej jakichkolwiek znamion magii, znajdowała się na solidnie przeciętnym poziomie nie wykraczającym poza podstawowe, akademickie nauki. Informacje, którymi na co dzień karmi mnie Ingmar, oscylują raczej w zakresie mało przydatnych ciekawostek, które rzuca się jak koła ratunkowe, by podtrzymać tonącą rozmowę.
Pośród wiatru świszczącego w odłamkach skalnych, po pewnym czasie rzeczywiście i moim uszom dobiegł dźwięk, którego nie miałyśmy prawa słyszeć. Nie w takim miejscu. Zatrzymuję się w pół kroku. Wątpliwości pęcznieją we mnie gwałtownie, nie pozwalając na dalszą wędrówkę bez wcześniejszego przedyskutowania wszelkich możliwych scenariuszy, jakie mogą na nas czekać nawet za pobliskim wzniesieniem.
- Owszem. Brzmi jak dziecko. I jak myling. – Przełykam ślinę na myśl, że zamiast zagubionego szkraba, mogłybyśmy natknąć się na pozbawionego wszelkich skrupułów krzykacza. Rumowisko, jak las, było doskonałym miejscem na pozostawienie dziecka na pewną śmierć. – Na bogów, nie wiem, co będzie gorsze – przyznaję z rezygnacją, dając Aurorze znak, byśmy jednak zdecydowały się podejść bliżej.
Sposobność na wzięcie spraw we własne ręce pojawiła się nagle i nadeszła z zupełnie nieoczekiwanego kierunku – między innymi dlatego na propozycję młodziutkiej Aurory Hallström przystałam z taką gorliwością, nie pozostawiając sobie miejsca na roztrząsanie możliwych konsekwencji podjętej w afekcie decyzji.
- W tych okolicznościach naprawdę trudno byłoby mi odmówić Szczególnie jeśli o pomoc prosisz ty – dodaję, pragnąć dobitnie podkreślić zasługę Aurory w sprowadzeniu mnie w okolice rumowiska. Skalne głazy, smagane coraz ostrzejszym, jesiennym wiatrem, noszącym w sobie pierwsze, zimowe ślady, nie zachęcały do rozpoczęcia ryzykownej wędrówki. Ich szare, ostre grzbiety rozciągające się daleko poza horyzont, nawet mnie, amatorkę wszelkich wędrówek, przyprawiały o nieprzyjemne skurcze żołądka. Zaciskając otuloną wełnianą rękawiczką dłoń na pasku przewieszonej przez ramię niewielkiej torby z prowiantem, czystą wodą i podręczną apteczką, ruszyłam za młodszą koleżanką, wzrok utkwiwszy w zdradliwym podłożu, raz po raz podnosząc spojrzenie na plecy swojej towarzyszki. – Domyślam się, że te jaja są niezwykle cenne, ale… Auroro, chyba nie sugerujesz, że mogłyby się błyszczeć i lśnić? – W pytaniu pobrzmiewa nuta autentycznej ciekawości. Wbrew pozorom, moja wiedza z zakresu fauny i flory, zarówno magicznej, jak i pozbawionej jakichkolwiek znamion magii, znajdowała się na solidnie przeciętnym poziomie nie wykraczającym poza podstawowe, akademickie nauki. Informacje, którymi na co dzień karmi mnie Ingmar, oscylują raczej w zakresie mało przydatnych ciekawostek, które rzuca się jak koła ratunkowe, by podtrzymać tonącą rozmowę.
Pośród wiatru świszczącego w odłamkach skalnych, po pewnym czasie rzeczywiście i moim uszom dobiegł dźwięk, którego nie miałyśmy prawa słyszeć. Nie w takim miejscu. Zatrzymuję się w pół kroku. Wątpliwości pęcznieją we mnie gwałtownie, nie pozwalając na dalszą wędrówkę bez wcześniejszego przedyskutowania wszelkich możliwych scenariuszy, jakie mogą na nas czekać nawet za pobliskim wzniesieniem.
- Owszem. Brzmi jak dziecko. I jak myling. – Przełykam ślinę na myśl, że zamiast zagubionego szkraba, mogłybyśmy natknąć się na pozbawionego wszelkich skrupułów krzykacza. Rumowisko, jak las, było doskonałym miejscem na pozostawienie dziecka na pewną śmierć. – Na bogów, nie wiem, co będzie gorsze – przyznaję z rezygnacją, dając Aurorze znak, byśmy jednak zdecydowały się podejść bliżej.
Prorok
Re: 05.10.2000 – Rumowisko skalne – Bezimienny: A. Hallström & Nieznajomy: A. Mølgaard Czw 22 Sie - 21:29
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Rumowisko skalne bez wątpienia nie należało do najbezpieczniejszych miejsc – z łatwością można było tutaj sobie zwichnąć kostkę lub nabawić się innej kontuzji. Jeśli jednak już wybrałyście się w te rejony, musiałyście być szczególnie ostrożne, gdyż w każdym momencie luźno ułożone głazy niebezpiecznie mogły zsunąć się w dół zbocza. Byłaś świadkiem, droga Auroro, jak jeden z nich nagle się stoczył, mimo że próbowałaś ocenić poziom ich stabilności w gruncie – uświadomiło ci to jednak, że żaden z waszych kroków nie może być pewny i zbyt pośpieszny. Jako pierwsza usłyszałaś też dziwny płacz dochodzący z oddali – nietrudno było rozpoznać, iż zapewne należał on do dziecka lub – jak słusznie udało się zauważyć twojej towarzyszce – mylinga. Rumowisko skalne znajdowało się w końcu w pobliżu niewielkiego zagajnika, choć w rzeczywistości było to tylko kilka starych, rozłożystych drzew, gdzie – zgodnie z informacjami podawanymi przez badaczy fauny i flory – najczęściej można było się na tych krzykaczy, jak zwali ich niektórzy galdrowie, natknąć. Choć rozsądek w dalszym ciągu mógł wam podpowiadać, że to mogła być zasadzka zastawiona przez mylinga, nie mogłyście go zwyczajnie zignorować.
Ostatecznie decyzja należała do was – mogłyście albo sprawdzić, czy krzyki rzeczywiście należały do jednego z krzykaczy, albo w dalszym ciągu przeczesywać rumowisko skalne w poszukiwaniu zaginionej kolekcji słynnego Rashada Hammouda. Tylko co jeśli było to faktycznie zagubione dziecko? Czy sumienie pozwoli wam później spać z myślą, że nie udzieliłyście mu pomocy? Do miejsca, skąd najprawdopodobniej dochodziły wyjątkowo niepokojące głosy, ostatecznie wcale nie było daleko, a od drzew, które znajdowały się w pobliżu rumowiska, dzieliło was zaledwie kilkaset metrów. Im bliżej byłyście, tym dziecięcy płacz stawał się coraz głośniejszy, a wy mogłyście zrozumieć, że zrozpaczone dziecko woła wciąż swoją mamę. Czy to na pewno myling?
Ostatecznie decyzja należała do was – mogłyście albo sprawdzić, czy krzyki rzeczywiście należały do jednego z krzykaczy, albo w dalszym ciągu przeczesywać rumowisko skalne w poszukiwaniu zaginionej kolekcji słynnego Rashada Hammouda. Tylko co jeśli było to faktycznie zagubione dziecko? Czy sumienie pozwoli wam później spać z myślą, że nie udzieliłyście mu pomocy? Do miejsca, skąd najprawdopodobniej dochodziły wyjątkowo niepokojące głosy, ostatecznie wcale nie było daleko, a od drzew, które znajdowały się w pobliżu rumowiska, dzieliło was zaledwie kilkaset metrów. Im bliżej byłyście, tym dziecięcy płacz stawał się coraz głośniejszy, a wy mogłyście zrozumieć, że zrozpaczone dziecko woła wciąż swoją mamę. Czy to na pewno myling?
Bezimienny
Re: 05.10.2000 – Rumowisko skalne – Bezimienny: A. Hallström & Nieznajomy: A. Mølgaard Czw 22 Sie - 21:29
Skromne spuszczenie wzroku w odpowiedzi na słowa Asty mogło być zarówno impulsem wczepionym w mózg od wczesnego dzieciństwa, efektem surowego wychowania podług nauk starej szkoły głoszących, iż chwalona — tak bezpośrednio jak i pośrednio — kobieta powinna przyjąć komplement z przynajmniej udawanym zawstydzeniem, ale też prawdziwie szczerą reakcją na niespodziewane dobre słowo. W przypadku Aurory Hallström wydawało się, że obie odpowiedzi były prawdziwe. Miłe słowo było podwójnie miłe przez wzgląd na osobę, która je wypowiedziała. Panna Mølgaard była bowiem w jej umyśle osobą wyjątkową, godną wszelkich oznak okazywanego jej szacunku i co ważniejsze — obdarzoną umysłem tak przenikliwym, że napotkanie na podobny w dzisiejszych czasach zdawało się graniczyć z cudem. Jeżeli dodać do tego nienachalny sposób prowadzenia się, Asta świadomie bądź nie, stała się osobą, której towarzystwo stało się nagle zaskakująco miłe, co w efekcie doprowadziło je aż w góry Bardal.
— To jaja z kolekcji cenionego podróżnika — głos Aurory wybrzmiał dość poważnie, jednak twarz zdradzała pierwsze promyki zażenowania własnym brakiem wiedzy, a może właśnie wiedzą na poziomie przeciętnego absolwenta akademii II stopnia? Taka przeciętność bolała każdego Hallströma na świecie, uwierała jak kamień w bucie i jedynym sposobem na uwolnienie się spod jej uroku było dalsze parcie w zaparte, co też chwilę później uczyniła. — Ktoś wspominał, że to okazy nie tylko z naszych terenów. Kto wie, czy na świecie nie ma jakiejś smoczej odmiany, której jaja są lśniące i błyszczące?
Na pewno nie wiedziała ona.
Za to widziała. Widziała i czuła, jak jeden z kamieni osuwa się spod jej stopy, niemalże złośliwie, bo wcześniej przecież sprawdzała jego stabilność! Jasne brwi ściągnęły się szybko ku środkowi, a ona sama zamarła na moment w pozie podobnej polującemu żurawiowi — z jedną nogą zgiętą w kolanie, balansując na drugiej, usprawiedliwiona w nastroszeniu niespodziewanym chichotem kamiennego losu.
Gdy druga ze stóp zetknęła się z podłożem, zrobiła to ze wzmożoną ostrożnością. Napięcie nie zsunęło się jednak z twarzy Aurory, która wciąż wydawała się niemal dziecinnie poruszona złośliwością rzeczy martwych.
— Wydaje mi się, że spędzimy tu trochę czasu — pośpiech, zwłaszcza w podobnych warunkach nie popłacał. Póki faktycznie nie gonił ich żaden stwór, na przykład taki myling, mogły poświęcić więcej czasu na przebycie rumowiska wolniej, lecz dokładniej i co ważniejsze, bezpieczniej.
Choć i na to się nie zanosiło, bo płacz — żeby to było dziecko, nie żaden myling! — znalazł swe miejsce w umysłach obu kobiet, najwyraźniej zbyt wrażliwych na dziecięcą krzywdę, by przejść obok podobnego zjawiska obojętnie. Albo chociaż wyciszyć wyrzuty sumienia dla własnego bezpieczeństwa.
— Chyba... — wątpliwości zmaterializowały się w formie przygryzienia wnętrza policzka. Tak chętna do działania panna Hallström wciąż tkwiła w tym samym punkcie, przenosząc zmartwione spojrzenie to na Astę (och, śliczne wełniane rękawiczki, będzie musiała ją kiedyś spytać, gdzie można takowe dostać), to na miejsce, z którego — wydawało jej się — pochodził dźwięk. — Chyba wolałabym żywe dziecko...
Znak sugerujący podejście bliżej źródła dźwięku wystarczył. Wprawił w ruch dobrze naoliwioną machinę, która podpowiadała, żeby na wszelki wypadek sprawdzić, jaki to malec (wierzmy, że malec, że to dziecko, nie przerośnięty bobas, na Odyna i młot Thora i na wszelkie świętości znanego świata!) sprawdza siły własnych płuc. Zupełnie zasadnie zresztą, bo kto odnajdzie dziecko, które nie daje żadnego sygnału, że potrzebuje pomocy? I to jeszcze w takim miejscu!
— Ale w razie czego... Potrafiłabyś zrzucić takiego mylinga z moich pleców? — kontrolne pytanie nawet nie siliło się na ukrycie drżącego w pierwszych głoskach strachu. Bo jeżeli miały szczęście, myling będzie jeden i może na jednej ofierze się skończy?
— To jaja z kolekcji cenionego podróżnika — głos Aurory wybrzmiał dość poważnie, jednak twarz zdradzała pierwsze promyki zażenowania własnym brakiem wiedzy, a może właśnie wiedzą na poziomie przeciętnego absolwenta akademii II stopnia? Taka przeciętność bolała każdego Hallströma na świecie, uwierała jak kamień w bucie i jedynym sposobem na uwolnienie się spod jej uroku było dalsze parcie w zaparte, co też chwilę później uczyniła. — Ktoś wspominał, że to okazy nie tylko z naszych terenów. Kto wie, czy na świecie nie ma jakiejś smoczej odmiany, której jaja są lśniące i błyszczące?
Na pewno nie wiedziała ona.
Za to widziała. Widziała i czuła, jak jeden z kamieni osuwa się spod jej stopy, niemalże złośliwie, bo wcześniej przecież sprawdzała jego stabilność! Jasne brwi ściągnęły się szybko ku środkowi, a ona sama zamarła na moment w pozie podobnej polującemu żurawiowi — z jedną nogą zgiętą w kolanie, balansując na drugiej, usprawiedliwiona w nastroszeniu niespodziewanym chichotem kamiennego losu.
Gdy druga ze stóp zetknęła się z podłożem, zrobiła to ze wzmożoną ostrożnością. Napięcie nie zsunęło się jednak z twarzy Aurory, która wciąż wydawała się niemal dziecinnie poruszona złośliwością rzeczy martwych.
— Wydaje mi się, że spędzimy tu trochę czasu — pośpiech, zwłaszcza w podobnych warunkach nie popłacał. Póki faktycznie nie gonił ich żaden stwór, na przykład taki myling, mogły poświęcić więcej czasu na przebycie rumowiska wolniej, lecz dokładniej i co ważniejsze, bezpieczniej.
Choć i na to się nie zanosiło, bo płacz — żeby to było dziecko, nie żaden myling! — znalazł swe miejsce w umysłach obu kobiet, najwyraźniej zbyt wrażliwych na dziecięcą krzywdę, by przejść obok podobnego zjawiska obojętnie. Albo chociaż wyciszyć wyrzuty sumienia dla własnego bezpieczeństwa.
— Chyba... — wątpliwości zmaterializowały się w formie przygryzienia wnętrza policzka. Tak chętna do działania panna Hallström wciąż tkwiła w tym samym punkcie, przenosząc zmartwione spojrzenie to na Astę (och, śliczne wełniane rękawiczki, będzie musiała ją kiedyś spytać, gdzie można takowe dostać), to na miejsce, z którego — wydawało jej się — pochodził dźwięk. — Chyba wolałabym żywe dziecko...
Znak sugerujący podejście bliżej źródła dźwięku wystarczył. Wprawił w ruch dobrze naoliwioną machinę, która podpowiadała, żeby na wszelki wypadek sprawdzić, jaki to malec (wierzmy, że malec, że to dziecko, nie przerośnięty bobas, na Odyna i młot Thora i na wszelkie świętości znanego świata!) sprawdza siły własnych płuc. Zupełnie zasadnie zresztą, bo kto odnajdzie dziecko, które nie daje żadnego sygnału, że potrzebuje pomocy? I to jeszcze w takim miejscu!
— Ale w razie czego... Potrafiłabyś zrzucić takiego mylinga z moich pleców? — kontrolne pytanie nawet nie siliło się na ukrycie drżącego w pierwszych głoskach strachu. Bo jeżeli miały szczęście, myling będzie jeden i może na jednej ofierze się skończy?
Nieznajomy
Re: 05.10.2000 – Rumowisko skalne – Bezimienny: A. Hallström & Nieznajomy: A. Mølgaard Czw 22 Sie - 21:29
Powinnam zwracać większą uwagę na takie detale – na bezgłośną, dyskretną mowę ciała – jak wprawny kartograf poruszać się po misternie nakreślonych mapach gestów, by nie zbłądzić w trakcie tej jednej, najważniejszej podróży, by nie dać się zmamić i sprowadzić na wyboistą ścieżkę nieprzystających młodej damie sensacji, by z wprawą poruszać się między zwodniczo podobnymi liniami towarzyskich wąwozów i grzbietów. Matka przykładała jednak większą uwagę do mojej nauki etykiety i czytania między wierszami niż ja sama, co teraz, po kilkunastu latach, wreszcie daje swoje owoce – mizerne, niedojrzałe, będące wyłącznie odpadami po wielogodzinnych lekcjach, z których wyniosłam wyłącznie wskazówki, jak umiejętnie, bez wzbudzania podejrzeń, odwracać kota ogonem. Nie przejmowałam się jednak tym wówczas, nie przejmuję się i obecnie, we wszelkich wprawiających w zakłopotanie momentach ratując się wyłącznie uśmiechem. Nie inaczej jest teraz, kiedy w stronę Aurory wprost z układających się na wzór półksiężyca warg posyłam ciepłą wiązkę życzliwości.
- To… Całkiem prawdopodobne – mówię ugodowo. Przeklęte pół sekundy zawahania igrające niebezpiecznie na linie rozciągniętej nad przepaścią kompromisu może zdradzać, że mam na ten temat zgoła odmienne zdanie. – Szczególnie, że natura i łaskawe Norny zaskoczyły nas już nie takimi dziwami – dodaję jeszcze, chcąc jak najbardziej rozmyć w niepamięci wrażenie sporu, kiedy przed oczyma majaczy mi wspomnienie podręcznikowej ryciny przedstawiającej wijącego się potwora o połyskującym słonecznym blaskiem, wężowym cielsku. Może rzeczywiście wśród zbiorów Rashada Hammouda znalazło się jajo lśniące i błyszczące? Może udało mu się natrafić na jajo mitycznej, obleczonej w złoto Selmy – jakkolwiek mogłoby ono wyglądać.
Serce zamiera mi na przeraźliwie długi moment, gdy widzę – chwilę przed tym, jak Aurora zaczyna skomplikowaną operację utrzymania równowagi – jak jeden z kamieni beztrosko przemieszcza się pod naciskiem stopy blondynki. W panice, że – w pewnym sensie – znajdująca się pod moją pieczą wnuczka Ludvika Hallströma dozna jakiejkolwiek kontuzji, wyciągam ku niej dłoń, którą jednak nie dosięgam ramienia młodszej kobiety, orientując się zawczasu, że takie działanie mogłoby jedynie przynieść więcej szkody.
- Wszystko w porządku? Nie musimy… Nie musimy się spieszyć – zauważam, zarówno ostrożnie dobierając słowa, jak i stawiając kolejne kroki. Jeszcze bardziej uważnym spojrzeniem prześlizguję się po sylwetce kroczącej przede mną i chwilowo, na parę następnych godzin, zawężającą się do bycia całym moim światem. – Mamy przed sobą cały dzień, a najważniejsze, żebyśmy dokładnie przeszukały teren. – I wyszły z tej przygody cało, dodaję w myślach, kiedy słyszę jak tuż za mną kilka kolejnych kamyków przesunęło się w dół zbocza. Kamienny wzgórek wznoszący się nieregularnie u linii skarłowaciałych krzewów tworzących prześmiewczą formę niedostępnego nikomu zagajnika na chwilę przykuwa moją uwagę, odciągając myśli od tego, kto może tak zawodzić. Plątanina gałęzi, choć z żadnej strony nie wyglądająca przyjaźnie, zdaje się być doskonałą kryjówką na bardziej i mniej cenne przedmioty i… jaja. Kolejny wybuch płaczu sprawia jednak, że porzucam rozmyślania o możliwych dobrodziejstwach natury. – To zależy, czy chciałabyś usłyszeć odpowiedź poprawiającą twoje poczucie bezpieczeństwa, czy szczerą – odpowiadam wcale nie wymijająco, tym razem nie pozwalając, by Aurora znalazła się sama na pierwszej linii potencjalnego ataku. Krok za krokiem, ściskając lekko jej ramię w wyrazie dodania otuchy nam obu, wyprzedzam ją nieznacznie. Spojrzenie koncentruję na niewielkim skupisku drzew przed nami, starając się z mozaiki półcieni wychwycić jakikolwiek znany kształt.
- To… Całkiem prawdopodobne – mówię ugodowo. Przeklęte pół sekundy zawahania igrające niebezpiecznie na linie rozciągniętej nad przepaścią kompromisu może zdradzać, że mam na ten temat zgoła odmienne zdanie. – Szczególnie, że natura i łaskawe Norny zaskoczyły nas już nie takimi dziwami – dodaję jeszcze, chcąc jak najbardziej rozmyć w niepamięci wrażenie sporu, kiedy przed oczyma majaczy mi wspomnienie podręcznikowej ryciny przedstawiającej wijącego się potwora o połyskującym słonecznym blaskiem, wężowym cielsku. Może rzeczywiście wśród zbiorów Rashada Hammouda znalazło się jajo lśniące i błyszczące? Może udało mu się natrafić na jajo mitycznej, obleczonej w złoto Selmy – jakkolwiek mogłoby ono wyglądać.
Serce zamiera mi na przeraźliwie długi moment, gdy widzę – chwilę przed tym, jak Aurora zaczyna skomplikowaną operację utrzymania równowagi – jak jeden z kamieni beztrosko przemieszcza się pod naciskiem stopy blondynki. W panice, że – w pewnym sensie – znajdująca się pod moją pieczą wnuczka Ludvika Hallströma dozna jakiejkolwiek kontuzji, wyciągam ku niej dłoń, którą jednak nie dosięgam ramienia młodszej kobiety, orientując się zawczasu, że takie działanie mogłoby jedynie przynieść więcej szkody.
- Wszystko w porządku? Nie musimy… Nie musimy się spieszyć – zauważam, zarówno ostrożnie dobierając słowa, jak i stawiając kolejne kroki. Jeszcze bardziej uważnym spojrzeniem prześlizguję się po sylwetce kroczącej przede mną i chwilowo, na parę następnych godzin, zawężającą się do bycia całym moim światem. – Mamy przed sobą cały dzień, a najważniejsze, żebyśmy dokładnie przeszukały teren. – I wyszły z tej przygody cało, dodaję w myślach, kiedy słyszę jak tuż za mną kilka kolejnych kamyków przesunęło się w dół zbocza. Kamienny wzgórek wznoszący się nieregularnie u linii skarłowaciałych krzewów tworzących prześmiewczą formę niedostępnego nikomu zagajnika na chwilę przykuwa moją uwagę, odciągając myśli od tego, kto może tak zawodzić. Plątanina gałęzi, choć z żadnej strony nie wyglądająca przyjaźnie, zdaje się być doskonałą kryjówką na bardziej i mniej cenne przedmioty i… jaja. Kolejny wybuch płaczu sprawia jednak, że porzucam rozmyślania o możliwych dobrodziejstwach natury. – To zależy, czy chciałabyś usłyszeć odpowiedź poprawiającą twoje poczucie bezpieczeństwa, czy szczerą – odpowiadam wcale nie wymijająco, tym razem nie pozwalając, by Aurora znalazła się sama na pierwszej linii potencjalnego ataku. Krok za krokiem, ściskając lekko jej ramię w wyrazie dodania otuchy nam obu, wyprzedzam ją nieznacznie. Spojrzenie koncentruję na niewielkim skupisku drzew przed nami, starając się z mozaiki półcieni wychwycić jakikolwiek znany kształt.
Prorok
Re: 05.10.2000 – Rumowisko skalne – Bezimienny: A. Hallström & Nieznajomy: A. Mølgaard Czw 22 Sie - 21:29
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
W waszej głowie pojawiły się różne myśli – to mógł być przerośnięty myling, jak wcześniej zauważyłaś, Asto, lecz równie dobrze mogłyście się natknąć na zagubione dziecko. Byłoby to doprawdy przedziwne, gdyby zgubiło się akurat tutaj, na rumowisku skalnym, pośrodku sterty kamieni, lecz życie z pewnością was nauczyło, że wszystko może się zdarzyć, tym bardziej że ostatnio przez Midgard przetoczyła się fala wyjątkowo niepokojących zdarzeń. Choć nie przyszłyście tutaj w tym celu, chcąc raczej znaleźć zaginioną kolekcję słynnego Rashada Hammouda, ostatecznie postanowiłyście podążyć za głosem, który w dalszym ciągu dobiegał z okolicy do waszych uszu. Kilka rozłożystych drzew na uboczu rumowiska na pierwszy rzut oka wyglądało niepozornie, w związku z czym nic nie zapowiadało się na to, by cokolwiek – z wyjątkiem ewentualnego mylinga – mogło was zaskoczyć. Nie były to przynajmniej Lasy Północne, które nie należały do najbezpieczniejszych miejsc. W przeciwieństwie do nich, te okolice jawiły się jako względnie spokojne, nie licząc, że łatwo było tutaj o kontuzję czy przeraźliwego krzyku, który stawał się nie do zniesienia. Mogłyście za to wreszcie więcej zrozumieć.
– Ratunku! Pomocy! – Wszystko wyraźnie wskazywało na to, że chłopięcy głos dobiegał zza ostatniego z drzew. Szłaś, Asto, jako pierwsza – ostrożnie stawiałaś kroki przed siebie, nie pozwalając na to, by Aurora znalazła się sama na pierwszej linii potencjalnego ataku. – Mamusiu… Gdzie jesteś… – Teraz już miałyście stuprocentową pewność, gdy tylko ostrożnie dotarłyście do kilkuletniego chłopca, że nie był to żaden wyrośnięty myling z zamiarem wskoczenia wam na plecy, lecz dziecko, które najwyraźniej zgubiło swoją mamę. Jasnowłosy chłopiec miał na oko pięć lat, był cały zapłakany i wyglądał nieporadnie, lecz uspokoił się na moment, gdy was zobaczył. – Zgubiłem mamę… – odpowiedział płaczliwie, nie zmieniając wciąż swojej siedzącej pozycji. Spojrzał tylko na was niepewnie, ocierając swoimi małymi dłońmi łzy z twarzy.
– Ratunku! Pomocy! – Wszystko wyraźnie wskazywało na to, że chłopięcy głos dobiegał zza ostatniego z drzew. Szłaś, Asto, jako pierwsza – ostrożnie stawiałaś kroki przed siebie, nie pozwalając na to, by Aurora znalazła się sama na pierwszej linii potencjalnego ataku. – Mamusiu… Gdzie jesteś… – Teraz już miałyście stuprocentową pewność, gdy tylko ostrożnie dotarłyście do kilkuletniego chłopca, że nie był to żaden wyrośnięty myling z zamiarem wskoczenia wam na plecy, lecz dziecko, które najwyraźniej zgubiło swoją mamę. Jasnowłosy chłopiec miał na oko pięć lat, był cały zapłakany i wyglądał nieporadnie, lecz uspokoił się na moment, gdy was zobaczył. – Zgubiłem mamę… – odpowiedział płaczliwie, nie zmieniając wciąż swojej siedzącej pozycji. Spojrzał tylko na was niepewnie, ocierając swoimi małymi dłońmi łzy z twarzy.
Bezimienny
Re: 05.10.2000 – Rumowisko skalne – Bezimienny: A. Hallström & Nieznajomy: A. Mølgaard Czw 22 Sie - 21:30
Wiązka życzliwości pomimo pierwszego zgrzytu nieporozumienia.
Starania Asty zdolne były roztopić serce skute nawet najgrubszą warstwą lodu, zdradliwie zimnej mieszanki przeświadczenia o konieczności posiadania racji bez względu na fakty i czasem nadmiernie wybujałej dumy. Aurora dopiero zaczynała trudną drogę przemiany; często znajdowała się w sytuacjach, które wymagały od niej zatrzymania pędzących wydarzeń, poświęcenia przynajmniej chwili na przeanalizowanie ich pod kątem własnych niedociągnięć. Gdyby podobna sytuacja wydarzyła się im kilka lat wcześniej — trzy, może dwa — uniosłaby swój szpiczasty podbródek wyżej nieba, przyjmując wszem wobec, że nawet Asta Mølgaard w całej swej mądrości skapitulować musiała pod mocą jej argumentów.
Dziś rzecz się miała zupełnie inaczej — niezręczność ukłuła Aurorę prosto w delikatne tkanki duszy, gotowa do zadania mocniejszego ciosu, gdyby tylko jej na to zezwoliła. Rzucone ukradkiem — och, jak wielką miała nadzieję, że zerknięcie to umknęło uwadze jej towarzyszki — spojrzenie wyrażało osobliwą mieszankę wdzięczności za pozostawienie tematu bez rozpoznania, uznania dla cierpliwości wyrażanej dla jej osoby, a przede wszystkim podziwu dla tak... mimo wszystko bezinteresownej postawy. Wiele było na świecie galdrów, którzy postawieni na miejscu Asty nie zawahaliby się przed użyciem okazji na wytknięcie błędu czy niewiedzy Hallströmowi.
Kolejna dawka troski serwowana przez starszą z kobiet złapała drugą w pułapce dodatkowej, lecz tym razem zabawnie znajomej niezręczności. Ciężko bowiem było Aurorze na odniesienie się do zapytania o porządek wszystkiego, gdy na dobrą sprawę nic w porządku nie było. Nawet przyjemne mrowienie podobne motylkom w żołądku, fala ciepła rozlewająca się na jej policzkach — to uchodzące z jej ciała nerwy pozwalają kolorom na ponowne pokolorowanie płótna twarzy, czy może zwykła, ludzka troska odnaleziona w miejscu, w którym nie spodziewała jej się znaleźć? — nie pozwalały na zajęcie jakiegokolwiek składnego stanowiska, toteż jedyną reakcją na obie kwestie okazał się być szeroki, w jej mniemaniu asekurujący uśmiech oraz pokiwanie głową na zgodę.
Pośpiech nigdy nikomu nie wyszedł na dobre.
Zagajnik rysujący się coraz to wyraźniej przed ich oczami, coraz głośniejsze wycie, nie ważne, z jakiego gardła miało się finalnie wywodzić, zdawało się spowalniać ją skuteczniej niż wszystkie wcześniejsze formy zachowania równowagi i wyrażenia ostrożności. Pozwoliła pannie Mølgaard na wejście w pierwszą linię frontu.
Odrobinę ze strachu o własne bezpieczeństwo, odrobinę przez wiarę, że jakimś cudem będzie w stanie poradzić sobie z potworkiem znacznie lepiej od niej.
— Ale uważaj na siebie... — stłumiona strachem prośba, wraz z wymalowanym na twarzy szczerym strachem stanowiła prawdziwie unikatowy obrazek. Bo kto to widział, by Hallström z krwi i kości zdradzał jakiekolwiek objawy słabości? No dobrze, widzieli wszyscy, którzy Sanktuarium i Sztokholm nazywali swoimi, lecz niezmiennie, pomimo upływu lat, była to wiedza, którą nie dzielono się z nikim z szeroko pojętego zewnątrz.
Czuła, jak wraz z każdym kolejnym krokiem serce przesuwa jej się o kilka milimetrów w górę gardła. Nie wiedziała, czy nie lepiej byłoby faktyczne trzymanie się własnego planu i utrzymanie bezpieczeństwa. Ba, gdzieś na końcu języka tańczyła jej jedna z układanych precyzyjnie przed laty próśb, by dały sobie spokój i zawróciły. Nim jednak zdążyła wypaść z jej ust, okazało się, że strach ma wielkie oczy.
Wielkie oczy i zapłakaną buzię małego, jasnowłosego chłopca.
— Ojej, biedactwo... — w tym momencie nie liczyło się już niemal nic. Nawet krople, które leniwie zaczęły sypać się z nieba, nawet bohaterstwo dzielnej Asty, która — świadomie lub nie — nieomal nie poświęciła swego życia w starciu z mylingiem. Aurora ruszyła przed siebie, przed Astę, chcąc dostać się do chłopca w czasie jak najszybszym, a jednocześnie umożliwiającym uniknięcie kontuzji.
Gdy znalazła się obok malucha, przykucnęła bez namysłu, po czym wyciągnęła z kieszeni kremowobiałą, jedwabną chusteczkę ozdobioną własnymi inicjałami — AEH — w złotym hafcie. Szybko postarała się na otarcie resztek łez z zaczerwienionej od płaczu twarzy, by następnie obdarować go ciepłym uśmiechem. Dzieci w tym wieku bywały bowiem nieprzewidywalne; były takie, które poddawały się pomocy nieznajomych bez zająknięcia i takie, które wolałyby przesiedzieć na stosie kamieni całą wieczność i czekać na cud.
Właściwie... dorośli nie różnili się od nich wiele w tym aspekcie.
— Byłeś tu z mamą, tak? Co robiliście, zanim zniknęła? — ciepłe głoski kontrastowały z nieprzyjemną pogodą. Wychyliła się na moment w tył by sprawdzić, czy ubranie chłopca posiadało kaptur zdolny ochronić go przed wzmagającym deszczem. — Nie martw się. Znajdziemy mamę razem, dobrze?
Szeroki uśmiech i energiczne zapewnienie potrzebowały chyba tylko ostatecznej akceptacji Asty?
Starania Asty zdolne były roztopić serce skute nawet najgrubszą warstwą lodu, zdradliwie zimnej mieszanki przeświadczenia o konieczności posiadania racji bez względu na fakty i czasem nadmiernie wybujałej dumy. Aurora dopiero zaczynała trudną drogę przemiany; często znajdowała się w sytuacjach, które wymagały od niej zatrzymania pędzących wydarzeń, poświęcenia przynajmniej chwili na przeanalizowanie ich pod kątem własnych niedociągnięć. Gdyby podobna sytuacja wydarzyła się im kilka lat wcześniej — trzy, może dwa — uniosłaby swój szpiczasty podbródek wyżej nieba, przyjmując wszem wobec, że nawet Asta Mølgaard w całej swej mądrości skapitulować musiała pod mocą jej argumentów.
Dziś rzecz się miała zupełnie inaczej — niezręczność ukłuła Aurorę prosto w delikatne tkanki duszy, gotowa do zadania mocniejszego ciosu, gdyby tylko jej na to zezwoliła. Rzucone ukradkiem — och, jak wielką miała nadzieję, że zerknięcie to umknęło uwadze jej towarzyszki — spojrzenie wyrażało osobliwą mieszankę wdzięczności za pozostawienie tematu bez rozpoznania, uznania dla cierpliwości wyrażanej dla jej osoby, a przede wszystkim podziwu dla tak... mimo wszystko bezinteresownej postawy. Wiele było na świecie galdrów, którzy postawieni na miejscu Asty nie zawahaliby się przed użyciem okazji na wytknięcie błędu czy niewiedzy Hallströmowi.
Kolejna dawka troski serwowana przez starszą z kobiet złapała drugą w pułapce dodatkowej, lecz tym razem zabawnie znajomej niezręczności. Ciężko bowiem było Aurorze na odniesienie się do zapytania o porządek wszystkiego, gdy na dobrą sprawę nic w porządku nie było. Nawet przyjemne mrowienie podobne motylkom w żołądku, fala ciepła rozlewająca się na jej policzkach — to uchodzące z jej ciała nerwy pozwalają kolorom na ponowne pokolorowanie płótna twarzy, czy może zwykła, ludzka troska odnaleziona w miejscu, w którym nie spodziewała jej się znaleźć? — nie pozwalały na zajęcie jakiegokolwiek składnego stanowiska, toteż jedyną reakcją na obie kwestie okazał się być szeroki, w jej mniemaniu asekurujący uśmiech oraz pokiwanie głową na zgodę.
Pośpiech nigdy nikomu nie wyszedł na dobre.
Zagajnik rysujący się coraz to wyraźniej przed ich oczami, coraz głośniejsze wycie, nie ważne, z jakiego gardła miało się finalnie wywodzić, zdawało się spowalniać ją skuteczniej niż wszystkie wcześniejsze formy zachowania równowagi i wyrażenia ostrożności. Pozwoliła pannie Mølgaard na wejście w pierwszą linię frontu.
Odrobinę ze strachu o własne bezpieczeństwo, odrobinę przez wiarę, że jakimś cudem będzie w stanie poradzić sobie z potworkiem znacznie lepiej od niej.
— Ale uważaj na siebie... — stłumiona strachem prośba, wraz z wymalowanym na twarzy szczerym strachem stanowiła prawdziwie unikatowy obrazek. Bo kto to widział, by Hallström z krwi i kości zdradzał jakiekolwiek objawy słabości? No dobrze, widzieli wszyscy, którzy Sanktuarium i Sztokholm nazywali swoimi, lecz niezmiennie, pomimo upływu lat, była to wiedza, którą nie dzielono się z nikim z szeroko pojętego zewnątrz.
Czuła, jak wraz z każdym kolejnym krokiem serce przesuwa jej się o kilka milimetrów w górę gardła. Nie wiedziała, czy nie lepiej byłoby faktyczne trzymanie się własnego planu i utrzymanie bezpieczeństwa. Ba, gdzieś na końcu języka tańczyła jej jedna z układanych precyzyjnie przed laty próśb, by dały sobie spokój i zawróciły. Nim jednak zdążyła wypaść z jej ust, okazało się, że strach ma wielkie oczy.
Wielkie oczy i zapłakaną buzię małego, jasnowłosego chłopca.
— Ojej, biedactwo... — w tym momencie nie liczyło się już niemal nic. Nawet krople, które leniwie zaczęły sypać się z nieba, nawet bohaterstwo dzielnej Asty, która — świadomie lub nie — nieomal nie poświęciła swego życia w starciu z mylingiem. Aurora ruszyła przed siebie, przed Astę, chcąc dostać się do chłopca w czasie jak najszybszym, a jednocześnie umożliwiającym uniknięcie kontuzji.
Gdy znalazła się obok malucha, przykucnęła bez namysłu, po czym wyciągnęła z kieszeni kremowobiałą, jedwabną chusteczkę ozdobioną własnymi inicjałami — AEH — w złotym hafcie. Szybko postarała się na otarcie resztek łez z zaczerwienionej od płaczu twarzy, by następnie obdarować go ciepłym uśmiechem. Dzieci w tym wieku bywały bowiem nieprzewidywalne; były takie, które poddawały się pomocy nieznajomych bez zająknięcia i takie, które wolałyby przesiedzieć na stosie kamieni całą wieczność i czekać na cud.
Właściwie... dorośli nie różnili się od nich wiele w tym aspekcie.
— Byłeś tu z mamą, tak? Co robiliście, zanim zniknęła? — ciepłe głoski kontrastowały z nieprzyjemną pogodą. Wychyliła się na moment w tył by sprawdzić, czy ubranie chłopca posiadało kaptur zdolny ochronić go przed wzmagającym deszczem. — Nie martw się. Znajdziemy mamę razem, dobrze?
Szeroki uśmiech i energiczne zapewnienie potrzebowały chyba tylko ostatecznej akceptacji Asty?
Nieznajomy
Re: 05.10.2000 – Rumowisko skalne – Bezimienny: A. Hallström & Nieznajomy: A. Mølgaard Czw 22 Sie - 21:30
Wytykanie błędów, wbijanie rozżarzonych wyższością szpil w delikatne, nabrzmiałe dumą jestestwa, bezwstydne odzieranie prawdy z szat fałszu, w jakie została przypadkiem ubrana większości przychodzi z łatwością – nie stanowię w tym przypadku wyjątku potwierdzającego regułę, nie jestem niewinną, cynamonową bułeczką, która z naiwnością wierzy w nieomylność pokoleniowych autorytetów i wielkich ludzi noszących równie wielkie nazwiska, pozwalając by te logiczne potknięcia pozostawały niezauważone. Jednak w przeciwieństwie do tej większości wiem, kiedy należy powstrzymywać się od niepotrzebnych, słownych przepychanek; kiedy najlepszą z możliwych dróg będzie pójście na kompromis; kiedy mogę pozwolić sobie na chwilowe zignorowanie pomyłek, by w bardziej komfortowych warunkach wyprowadzić nieszczęśnika z matecznika błędnych koncepcji.
To była jedna z pierwszych lekcji, jakie otrzymałam po rozpoczęciu stażu w Wielkiej Bibliotece – nauka lawirowania między wydumanymi oczekiwaniami i urojoną wiedzą członków Rady. Poza nimi nie było mądrzejszych; nie było bardziej doświadczonych; nie było nikogo, kto lepiej orientował się w tematach, po które zamierzali sięgnąć, by jeszcze bardziej pogłębić swoją wiedzę, choć tej, jak szybko się okazywało, mieli jak na lekarstwo, chcąc informacjami z drugiej i trzeciej ręki zaimponować kolegom po fachu. Rozmowy z nimi to jak stąpanie po cienkim lodzie – jedno nieostrożnie wypowiedziane słowo; jedna opacznie zrozumiana sentencja; jedno, pozornie żartobliwie rzucone zdanie sprawia, że tafla wyimaginowanej uprzejmości, za którą się kryją, pokrywa się pajęczyną pęknięć, zbyt wątłą by utrzymać ciężar wydumanej życzliwości. Wystarczyły dwie takie sytuacje, bym zdała sobie w pełni sprawę, że związanie z Wielką Biblioteką najpierw jako pomocnik, a później – pasterz, nie sprawi, że będę kimś więcej niż tylko ludzkim drogowskazem ku mądrościom zastygłym na kruchym pergaminie, obleczonym w zwierzęce, spreparowane skóry – cenniejszym niż rozmowa. Wystarczyły dwie takie sytuacje, bym przeszła przyspieszony kurs gryzienia się w język, szczególnie przy tych, którzy są starsi, bardziej doświadczeni, wyżej postawieni – od tamtej pory za wszelką cenę staram się nie dopuścić do trzeciego potknięcia, gdziekolwiek, przy kimkolwiek miałoby ono nastąpić. Udowadnianie omyłek niewiele jest warte poza chwilowym nasyceniem własnego ego; częściej z trzaskiem zamyka dopiero co otwarte drzwi, na co nie mogę – nie chcę – sobie pozwalać.
Słowa Aurory podnoszą mnie na duchu niemal w takim samym stopniu, jak jej czuły uśmiech. Są jak serdeczny uścisk tuż przed tym, jak na mgnienie oka los rozdziela dwójkę bohaterów wyimaginowanym zagrożeniem. Nasze zagrożenie wydaje się jednak niezwykle realne – może stąd oczy na krótki moment zachodzą mi mgłą łez, której pozbywam się dziarskim kiwnięciem głową na znak obietnicy, że będę na siebie uważała. Na siebie i na nią. I na tego wyjca – jakąkolwiek postać by nie przyjął.
Kolejne, ostrożnie stawiane kroki, zbliżają mnie nieuchronnie ku linii drzew, ku coraz głośniej rozbrzmiewającemu w powietrzu płaczu, z którego z łatwością przychodzi mi teraz wyłuskanie zlepek sylab formujących się w rozpaczliwe anonsy. Dwa, trzy, cztery kroki dzielą mnie od skulonego, wstrząsanego spazmami szlochu ciałka – kroki, których nie jestem w stanie zrobić. Czuję, jakby nogi wrosły mi w ziemię, jakby utknęły między skałami; niezdolna jestem ruszyć naprzód. Kątem oka widzę, jak Aurora mnie wymija, jak dopada do chłopca, miękkim głosem otulając jego skołatane strachem serce. Dziecięce, urywane płaczem wyjaśnienia brzmią boleśnie znajomo, wywlekając z odmętów wspomnień zakurzone, okryte nalotem obojętności obrazy mnie samej zostawionej w podobnej scenerii, przez może trochę mniej kochającą matkę – moja nigdy nie zabrałaby mnie na oglądanie reniferów.
Pytanie Aurory – pytanie i jej spojrzenie, nieco zbyt długo prześlizgujące się po mojej twarzy – jest jak kubeł zimnej wody. A może to po prostu krople deszczu zbierające się w wijące się wężowo strużki przenikają nie tylko przez materiał, ale również przez skórę, poruszając zastygłe, wyłączone nerwy.
- Tak, oczywiście. Oczywiście, że znajdziemy – przytakuję wreszcie, przypominając sobie, jak mówić, jak poruszać ustami, jak wydobywać dźwięk, jak nadawać myślom formę. – Skoro poszliście oglądać renifery, może wybrała się tylko kawałek dalej, żeby znaleźć coś, czym moglibyście je nakarmić? Pewnie czeka na ciebie za zagajnikiem razem z całym stadem – sugeruję, energicznie klaszcząc w dłonie, chcąc tym samym ostatecznie odgonić od siebie, od tej sytuacji majaki przeszłości i zagrzać całą naszą trójkę do działania. Deszcz czy nie deszcz, z chłopcem u boku czy tylko we dwie, mamy zadanie do wykonania – a jeśli uda nam się odnaleźć jeden skarb, ze znalezieniem gadziego jaja tym bardziej nie powinnyśmy mieć problemu.
To była jedna z pierwszych lekcji, jakie otrzymałam po rozpoczęciu stażu w Wielkiej Bibliotece – nauka lawirowania między wydumanymi oczekiwaniami i urojoną wiedzą członków Rady. Poza nimi nie było mądrzejszych; nie było bardziej doświadczonych; nie było nikogo, kto lepiej orientował się w tematach, po które zamierzali sięgnąć, by jeszcze bardziej pogłębić swoją wiedzę, choć tej, jak szybko się okazywało, mieli jak na lekarstwo, chcąc informacjami z drugiej i trzeciej ręki zaimponować kolegom po fachu. Rozmowy z nimi to jak stąpanie po cienkim lodzie – jedno nieostrożnie wypowiedziane słowo; jedna opacznie zrozumiana sentencja; jedno, pozornie żartobliwie rzucone zdanie sprawia, że tafla wyimaginowanej uprzejmości, za którą się kryją, pokrywa się pajęczyną pęknięć, zbyt wątłą by utrzymać ciężar wydumanej życzliwości. Wystarczyły dwie takie sytuacje, bym zdała sobie w pełni sprawę, że związanie z Wielką Biblioteką najpierw jako pomocnik, a później – pasterz, nie sprawi, że będę kimś więcej niż tylko ludzkim drogowskazem ku mądrościom zastygłym na kruchym pergaminie, obleczonym w zwierzęce, spreparowane skóry – cenniejszym niż rozmowa. Wystarczyły dwie takie sytuacje, bym przeszła przyspieszony kurs gryzienia się w język, szczególnie przy tych, którzy są starsi, bardziej doświadczeni, wyżej postawieni – od tamtej pory za wszelką cenę staram się nie dopuścić do trzeciego potknięcia, gdziekolwiek, przy kimkolwiek miałoby ono nastąpić. Udowadnianie omyłek niewiele jest warte poza chwilowym nasyceniem własnego ego; częściej z trzaskiem zamyka dopiero co otwarte drzwi, na co nie mogę – nie chcę – sobie pozwalać.
Słowa Aurory podnoszą mnie na duchu niemal w takim samym stopniu, jak jej czuły uśmiech. Są jak serdeczny uścisk tuż przed tym, jak na mgnienie oka los rozdziela dwójkę bohaterów wyimaginowanym zagrożeniem. Nasze zagrożenie wydaje się jednak niezwykle realne – może stąd oczy na krótki moment zachodzą mi mgłą łez, której pozbywam się dziarskim kiwnięciem głową na znak obietnicy, że będę na siebie uważała. Na siebie i na nią. I na tego wyjca – jakąkolwiek postać by nie przyjął.
Kolejne, ostrożnie stawiane kroki, zbliżają mnie nieuchronnie ku linii drzew, ku coraz głośniej rozbrzmiewającemu w powietrzu płaczu, z którego z łatwością przychodzi mi teraz wyłuskanie zlepek sylab formujących się w rozpaczliwe anonsy. Dwa, trzy, cztery kroki dzielą mnie od skulonego, wstrząsanego spazmami szlochu ciałka – kroki, których nie jestem w stanie zrobić. Czuję, jakby nogi wrosły mi w ziemię, jakby utknęły między skałami; niezdolna jestem ruszyć naprzód. Kątem oka widzę, jak Aurora mnie wymija, jak dopada do chłopca, miękkim głosem otulając jego skołatane strachem serce. Dziecięce, urywane płaczem wyjaśnienia brzmią boleśnie znajomo, wywlekając z odmętów wspomnień zakurzone, okryte nalotem obojętności obrazy mnie samej zostawionej w podobnej scenerii, przez może trochę mniej kochającą matkę – moja nigdy nie zabrałaby mnie na oglądanie reniferów.
Pytanie Aurory – pytanie i jej spojrzenie, nieco zbyt długo prześlizgujące się po mojej twarzy – jest jak kubeł zimnej wody. A może to po prostu krople deszczu zbierające się w wijące się wężowo strużki przenikają nie tylko przez materiał, ale również przez skórę, poruszając zastygłe, wyłączone nerwy.
- Tak, oczywiście. Oczywiście, że znajdziemy – przytakuję wreszcie, przypominając sobie, jak mówić, jak poruszać ustami, jak wydobywać dźwięk, jak nadawać myślom formę. – Skoro poszliście oglądać renifery, może wybrała się tylko kawałek dalej, żeby znaleźć coś, czym moglibyście je nakarmić? Pewnie czeka na ciebie za zagajnikiem razem z całym stadem – sugeruję, energicznie klaszcząc w dłonie, chcąc tym samym ostatecznie odgonić od siebie, od tej sytuacji majaki przeszłości i zagrzać całą naszą trójkę do działania. Deszcz czy nie deszcz, z chłopcem u boku czy tylko we dwie, mamy zadanie do wykonania – a jeśli uda nam się odnaleźć jeden skarb, ze znalezieniem gadziego jaja tym bardziej nie powinnyśmy mieć problemu.
Prorok
Re: 05.10.2000 – Rumowisko skalne – Bezimienny: A. Hallström & Nieznajomy: A. Mølgaard Czw 22 Sie - 21:30
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
– Byliśmy na spacerze po okolicy – odpowiedział nieco spokojniejszym głosem chłopiec, gdy udało wam się bez większego problemu wzbudzić jego zaufanie. Jak widać, wystarczyło go tylko zwyczajnie zapewnić o tym, że jak najszybciej pomożecie odnaleźć mu mamę. – Chciałem po prostu zobaczyć renifery… I nie wiem, co się potem stało. Zgubiłem się. – Wszystko wskazywało na to, że w pewnej chwili przypadkowo się oddalił lub zboczył z drogi, co nie było niczym trudnym, biorąc pod uwagę, że tereny, w którym zwykle można było spotkać te zwierzęta, były bardzo rozległe. Aurora w pewnym momencie postanowiła wziąć na siebie ciężar całej sytuacji - zadeklarowała się, że jak najszybciej odprowadzi chłopca tam, gdzie zapewne czekała na niego mama, podczas gdy ty, Asto, miałaś zająć się dalszymi poszukiwaniami. Było to zapewne najrozsądniejsze rozwiązanie, jeśli chciałyście dzisiaj coś cennego znaleźć – przynajmniej z perspektywy Hallström, która miała w planach przy okazji sprawdzić inną drogę. Nic dziwnego, liczyła wszak na to, że Norny się do niej uśmiechną i pomogą przy poszukiwaniach.
W takiej sytuacji nie pozostało ci, Asto, nic innego, jak zgodzić się na jej propozycję, nawet jeśli wolałabyś się z nią udać i pomóc przy szukaniu jego mamy. Kiedy twoja towarzyszka przygód zabrała już chłopca i udała się w kierunku pobliskiej doliny reniferów, umawiając się wcześniej z tobą na spotkanie w tym samym miejscu o konkretnej godzinie, teraz mogłaś w spokoju zabrać się za dalsze, dokładne przeczesywanie okolicy. Miałaś teraz szansę całkowicie skupić się na swoim celu – gadzie jajo mogło być przecież wszędzie. Czy było na rumowisku pośród kamieni – ciężko powiedzieć; jedyną osobą, która mogła się tego dowiedzieć, byłaś tylko ty, Asto. Zaczęłaś się uważnie rozglądać, lecz nie minęło zbyt wiele czasu, gdy niespodziewanie zerwała się wielka ulewa, która nie tylko ograniczała twoją widoczność, lecz także i inne działania. Przerwiesz swoje poszukiwania czy może będziesz je kontynuowała, bez względu na pogodę?
W takiej sytuacji nie pozostało ci, Asto, nic innego, jak zgodzić się na jej propozycję, nawet jeśli wolałabyś się z nią udać i pomóc przy szukaniu jego mamy. Kiedy twoja towarzyszka przygód zabrała już chłopca i udała się w kierunku pobliskiej doliny reniferów, umawiając się wcześniej z tobą na spotkanie w tym samym miejscu o konkretnej godzinie, teraz mogłaś w spokoju zabrać się za dalsze, dokładne przeczesywanie okolicy. Miałaś teraz szansę całkowicie skupić się na swoim celu – gadzie jajo mogło być przecież wszędzie. Czy było na rumowisku pośród kamieni – ciężko powiedzieć; jedyną osobą, która mogła się tego dowiedzieć, byłaś tylko ty, Asto. Zaczęłaś się uważnie rozglądać, lecz nie minęło zbyt wiele czasu, gdy niespodziewanie zerwała się wielka ulewa, która nie tylko ograniczała twoją widoczność, lecz także i inne działania. Przerwiesz swoje poszukiwania czy może będziesz je kontynuowała, bez względu na pogodę?
Nieznajomy
Re: 05.10.2000 – Rumowisko skalne – Bezimienny: A. Hallström & Nieznajomy: A. Mølgaard Czw 22 Sie - 21:30
Nie oponuję. Z zadziwiającą mnie samą zapalczywością – graniczącą z radością – przystaję na wystosowaną propozycję Aurory. W pełni zdaję sobie sprawę z faktu, że w tym momencie to najlepsze rozwiązanie z dostępnych nam na tę konkretną chwilę opcji podszeptywanych przez czuwające nad nami Norny; wiem, że jedynie rozdzielając się, będziemy w stanie sprawdzić większy obszar otaczającego nas terenu, że z dużą dozą prawdopodobieństwa wyłącznie w ten sposób natrafimy na okruszki poszlak mogących doprowadzić nas może niekoniecznie do zgubionych w trakcie niefortunnej podróży Rashada Hammouda okazów, ale do jakichkolwiek fragmentów egzotycznej kolekcji badacza, dokładając od siebie jakąkolwiek cegiełkę do odbudowy zaginionego zbioru.
Jednocześnie podświadomość rysuje przede mną upojną wizję spędzenia kilku, kilkunastu kolejnych minut bez towarzystwa zapłakanej, obcej mi istoty, nieoczekiwanie, pod naporem wspomnień, okazującej się potworem straszniejszym od potencjalnie kryjących się pomiędzy strzępami roślinności i większymi głazami mylingów teraz jawiących się raczej jako kłopot dużo mniejszego formatu niż początkowo sądziłam – jakbym z każdym następnym uderzeniem serca oswajała samą siebie z myślą, że nie są niczym innym niż zbłąkanymi, potrzebującymi pomocy stworzeniami. Zupełnie jak gadzie jaja z kolekcji Hammouda, równie niebezpieczne i oplecione całunem tajemnicy.
W powziętym postanowieniu – wypełnienia obywatelskiego obowiązku, nawet jeśli ograniczałby się wyłącznie do kilkugodzinnej, zakończonej absolutnym fiaskiem wędrówki umownymi szlakami rumowiska – nie jest mi w stanie przeszkodzić nawet coraz intensywniej siąpiący deszcz. Ciężkie, zimne krople już po kilkunastu kolejnych metrach zbijają się przede mną w niemal jednolitą ścianę, a ja nie mam odwagi zaryzykować rzucenia jakiegokolwiek czaru mogącego chociaż w niewielkim stopniu uchronić mnie przed przemarznięciem i przemoczeniem wszystkiego, co na siebie nałożyłam tego dnia do suchej nitki. Miast tego przywdziewam na usta coraz szerszy uśmiech i jeszcze ostrożniej niż wcześniej stawiając kroki, niestrudzenie ruszam do przodu.
Liczę na to, że wolniejsze, teraz prawie ślimacze tempo wędrówki, mimo wątpliwie sprzyjających warunków pogodowych, przyniesie wyłącznie więcej korzyści. Ocierając z twarzy spływające ciurkiem krople deszczu i odgarniając lepiące się niesfornie kosmyki, wytężam spojrzenie, gdy w niewielkiej odległości przede mną połyskuje przedmiot do złudzenia przypominający jajo. Idealnie owalna, połyskująca fioletową barwą skorupa na pierwszy rzut oka nie wygląda, jakby była uszkodzona. Oglądam się przez ramię, by sprawdzić, czy w dali majaczy gdzieś sylwetka Aurory – wydaje się jednak, że pośród skalnego pustkowia jestem tylko ja.
Jednocześnie podświadomość rysuje przede mną upojną wizję spędzenia kilku, kilkunastu kolejnych minut bez towarzystwa zapłakanej, obcej mi istoty, nieoczekiwanie, pod naporem wspomnień, okazującej się potworem straszniejszym od potencjalnie kryjących się pomiędzy strzępami roślinności i większymi głazami mylingów teraz jawiących się raczej jako kłopot dużo mniejszego formatu niż początkowo sądziłam – jakbym z każdym następnym uderzeniem serca oswajała samą siebie z myślą, że nie są niczym innym niż zbłąkanymi, potrzebującymi pomocy stworzeniami. Zupełnie jak gadzie jaja z kolekcji Hammouda, równie niebezpieczne i oplecione całunem tajemnicy.
W powziętym postanowieniu – wypełnienia obywatelskiego obowiązku, nawet jeśli ograniczałby się wyłącznie do kilkugodzinnej, zakończonej absolutnym fiaskiem wędrówki umownymi szlakami rumowiska – nie jest mi w stanie przeszkodzić nawet coraz intensywniej siąpiący deszcz. Ciężkie, zimne krople już po kilkunastu kolejnych metrach zbijają się przede mną w niemal jednolitą ścianę, a ja nie mam odwagi zaryzykować rzucenia jakiegokolwiek czaru mogącego chociaż w niewielkim stopniu uchronić mnie przed przemarznięciem i przemoczeniem wszystkiego, co na siebie nałożyłam tego dnia do suchej nitki. Miast tego przywdziewam na usta coraz szerszy uśmiech i jeszcze ostrożniej niż wcześniej stawiając kroki, niestrudzenie ruszam do przodu.
Liczę na to, że wolniejsze, teraz prawie ślimacze tempo wędrówki, mimo wątpliwie sprzyjających warunków pogodowych, przyniesie wyłącznie więcej korzyści. Ocierając z twarzy spływające ciurkiem krople deszczu i odgarniając lepiące się niesfornie kosmyki, wytężam spojrzenie, gdy w niewielkiej odległości przede mną połyskuje przedmiot do złudzenia przypominający jajo. Idealnie owalna, połyskująca fioletową barwą skorupa na pierwszy rzut oka nie wygląda, jakby była uszkodzona. Oglądam się przez ramię, by sprawdzić, czy w dali majaczy gdzieś sylwetka Aurory – wydaje się jednak, że pośród skalnego pustkowia jestem tylko ja.
Prorok
Re: 05.10.2000 – Rumowisko skalne – Bezimienny: A. Hallström & Nieznajomy: A. Mølgaard Czw 22 Sie - 21:30
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Aurory wciąż nie było widać na horyzoncie – nie wróciła jeszcze na rumowisko, co mogło oznaczać, że jej misja wcale nie poszła tak gładko, jakby mogła się spodziewać. Być może matka zaginionego chłopca, zamiast pozostać na miejscu, ruszyła w innym kierunku i minęła się z Hallström i jej zgubą; istniała też opcja, że wszystko poszło zgodnie z planem, lecz w ostatnim momencie zatrzymał ją deszcz, który nagle runął z nieba, znacząco ograniczając widoczność na tym obszarze. Nie wiedziałaś dokładnie, co się z nimi stało, a Norny nie dały ci żadnej wskazówki, jednak nawet to, droga Asto, nie powstrzymało cię przed dalszymi poszukiwaniami. Byłaś świadoma tego, że zaginionych jaj z kolekcji Hammouda wcale mogło tu nie być; że mogłaś bezpowrotnie stracić kilka cennych godzin, lecz w pewnej chwili, gdy gwałtowny deszcz przeistoczył się w lekką mżawkę, coś niespodziewanie zwróciło twoją uwagę pośród skalnego pustkowia. Czy to było to, czego właśnie szukałaś? Czy to właśnie do ciebie uśmiechnął się dziś los?
Wszystko wskazywało na to, że tak, choć w dalszym ciągu nigdzie nie mogłaś dalej dostrzec swojej towarzyszki. Kiedy zbliżyłaś się do smoczego jaja, mogłaś zauważyć, że wcale nie było uszkodzone – fioletowa skorupa była nienaruszona, jedynie lekko przybrudzona przez białe kamienie. Teraz wystarczyło je tylko ostrożnie podnieść i zabrać za sobą; nie wiedziałaś jednak, co dalej począć – czy zostać jeszcze trochę i zgodnie z umową poczekać na Aurorę, choć dawno było już po czasie, czy opuścić rumowisko skalne z twoim drogocennym znaleziskiem i spróbować się z nią skontaktować listownie. W tym momencie decyzja należała już wyłącznie do ciebie.
Wszystko wskazywało na to, że tak, choć w dalszym ciągu nigdzie nie mogłaś dalej dostrzec swojej towarzyszki. Kiedy zbliżyłaś się do smoczego jaja, mogłaś zauważyć, że wcale nie było uszkodzone – fioletowa skorupa była nienaruszona, jedynie lekko przybrudzona przez białe kamienie. Teraz wystarczyło je tylko ostrożnie podnieść i zabrać za sobą; nie wiedziałaś jednak, co dalej począć – czy zostać jeszcze trochę i zgodnie z umową poczekać na Aurorę, choć dawno było już po czasie, czy opuścić rumowisko skalne z twoim drogocennym znaleziskiem i spróbować się z nią skontaktować listownie. W tym momencie decyzja należała już wyłącznie do ciebie.
Nieznajomy
Re: 05.10.2000 – Rumowisko skalne – Bezimienny: A. Hallström & Nieznajomy: A. Mølgaard Czw 22 Sie - 21:31
Zdziwienie przychodzi stopniowo; przybiera na intensywności falami.
Najpierw zaskakuje mnie nieustanny brak Aurory – kolce zaniepokojenia przebijają się przez cienką warstwę spokoju, jaka oplotła mnie w trakcie zmagania się z ulewą. Zgubiła się? Zrezygnowała? Coś jej się stało? Obserwuje mnie gdzieś z miejsca, którego nie jestem w stanie dostrzec? Sama odnalazła pośród kamiennego pustkowia kolejną gadzią zgubę? Konfrontacja z matką zagubionego dziecka okazała się być cięższa niż można byłoby w ogóle przypuszczać? Staram się zepchnąć tańczące mi w myślach pytania na boczny tor, chwilowo nadając im rangę kwestii mniejszej wagi, mimo że podświadomość podszczypuje wyrzutami sumienia i poczuciem, że jeśli młodsza kobieta z wędrówki nie wróci w jednym, nienaruszonym kawałku, część odpowiedzialności za ten stan rzeczy ponosić będę ja – zarzekając się przed sobą i bogami, że dopilnuję jej bezpieczeństwa.
Później zdumienie wzbudza stan znalezionego przeze mnie fragmentu kolekcji badacza. Z pietyzmem ujmuję w dłonie jajo, opuszkami delikatnie badając jego fakturę – milimetr po milimetrze, kawałek po kawałku, dopóki nie jestem bezwzględnie przekonana, że na solidnej, fioletowo mieniącej się skorupce nie ma choćby zadraśnięcia, jakiejkolwiek skazy mogącej sygnalizować uszczerbek nie tylko fizyczny, lecz również materialny i społeczny – mogę wszak jedyne snuć domysły, jak bezcenne są wszystkie, zarówno pozostające zaginionymi, jak też ocalałe z niefartownej przygody unikaty. Zakurzone, oprószone niezidentyfikowanymi plamkami, wydaje się nienaruszone, jakby ktoś zostawił je w tym miejscu z premedytacją. Podobne podejrzenia i spekulacje zostawiam jednak dla siebie, w pełni przekonana, że nikogo nie będą obchodziły tak niedorzeczne domysły, wymuszające jednocześnie na odpowiednich służbach drożenie stosownych kroków mających potwierdzić – lub zupełnie odrzucić – sugerowane im przypuszczenia.
Nadal ostrożnie i starannie, z ociąganiem – wciąż w beznadziejnym oczekiwaniu na pojawienie się mojej towarzyszki – owijam znalezisko w miękki materiał, by w drodze powrotnej ku miastu nie uległo żadnemu uszkodzeniu; byleby nie okazało się, że wystarczyła chwila nieuwagi, aby trud dzisiejszych poszukiwań został zaprzepaszczony momentem nieostrożności. Gdy jednak wraz z nieubłaganie mijającymi minutami na skalistym horyzoncie nie ukazuje mi się znajoma sylwetka Hallström, podejmuję ryzyko powrotu z lichą nadzieję, że Aurora okazała się bardziej racjonalna ode mnie decydując się na bezpośredni powrót do Midgardu wcześniej.
Asta z tematu
Najpierw zaskakuje mnie nieustanny brak Aurory – kolce zaniepokojenia przebijają się przez cienką warstwę spokoju, jaka oplotła mnie w trakcie zmagania się z ulewą. Zgubiła się? Zrezygnowała? Coś jej się stało? Obserwuje mnie gdzieś z miejsca, którego nie jestem w stanie dostrzec? Sama odnalazła pośród kamiennego pustkowia kolejną gadzią zgubę? Konfrontacja z matką zagubionego dziecka okazała się być cięższa niż można byłoby w ogóle przypuszczać? Staram się zepchnąć tańczące mi w myślach pytania na boczny tor, chwilowo nadając im rangę kwestii mniejszej wagi, mimo że podświadomość podszczypuje wyrzutami sumienia i poczuciem, że jeśli młodsza kobieta z wędrówki nie wróci w jednym, nienaruszonym kawałku, część odpowiedzialności za ten stan rzeczy ponosić będę ja – zarzekając się przed sobą i bogami, że dopilnuję jej bezpieczeństwa.
Później zdumienie wzbudza stan znalezionego przeze mnie fragmentu kolekcji badacza. Z pietyzmem ujmuję w dłonie jajo, opuszkami delikatnie badając jego fakturę – milimetr po milimetrze, kawałek po kawałku, dopóki nie jestem bezwzględnie przekonana, że na solidnej, fioletowo mieniącej się skorupce nie ma choćby zadraśnięcia, jakiejkolwiek skazy mogącej sygnalizować uszczerbek nie tylko fizyczny, lecz również materialny i społeczny – mogę wszak jedyne snuć domysły, jak bezcenne są wszystkie, zarówno pozostające zaginionymi, jak też ocalałe z niefartownej przygody unikaty. Zakurzone, oprószone niezidentyfikowanymi plamkami, wydaje się nienaruszone, jakby ktoś zostawił je w tym miejscu z premedytacją. Podobne podejrzenia i spekulacje zostawiam jednak dla siebie, w pełni przekonana, że nikogo nie będą obchodziły tak niedorzeczne domysły, wymuszające jednocześnie na odpowiednich służbach drożenie stosownych kroków mających potwierdzić – lub zupełnie odrzucić – sugerowane im przypuszczenia.
Nadal ostrożnie i starannie, z ociąganiem – wciąż w beznadziejnym oczekiwaniu na pojawienie się mojej towarzyszki – owijam znalezisko w miękki materiał, by w drodze powrotnej ku miastu nie uległo żadnemu uszkodzeniu; byleby nie okazało się, że wystarczyła chwila nieuwagi, aby trud dzisiejszych poszukiwań został zaprzepaszczony momentem nieostrożności. Gdy jednak wraz z nieubłaganie mijającymi minutami na skalistym horyzoncie nie ukazuje mi się znajoma sylwetka Hallström, podejmuję ryzyko powrotu z lichą nadzieję, że Aurora okazała się bardziej racjonalna ode mnie decydując się na bezpośredni powrót do Midgardu wcześniej.
Asta z tematu