29.05.2001 – Główna ulica – H. Skov & S. Mikkelsen
2 posters
Synne Mikkelsen
29.05.2001 – Główna ulica – H. Skov & S. Mikkelsen Pon 26 Lut - 15:40
Synne MikkelsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vardø, Norwegia
Wiek : 26 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : selkie
Zawód : kelnerka w barze „Valravn”
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : wilk
Atuty : akrobata (I), złotousty (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 5 /magia przemiany: 10 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 10
29.05.2001
Gęsty mrok nocy tu i ówdzie przecinały plamy żółtawego światła. Sączyło się z ulicznych latarni ― słabo, chwiejnie; jak drżące na wietrze płomienie świecy narażone na kaprys żywiołu. Groziła im ciemność, ale do zamroczonego alkoholem umysłu niespecjalnie docierała groza sytuacji, podobnie zresztą jak nie docierał fakt zimna kłującego odsłoniętą szyję, czy dojmującego zmęczenia spowijającego ciało. Bolało ją gardło od śpiewu, bolały ją nogi od szaleńczego tańca, bolała ją głowa od nadmiaru myśli i wspomnień; te ostatnie lubiły do niej wracać jak bumerang, zwłaszcza po wizycie Vermunda w Valravnie. Każde z nich rozpamiętywała wciąż na nowo, w kółko, wysupłując okruchy pocieszenia i znajomego ciepła. Na przestrzeni ostatniego tygodnia potrzebowała go bardziej niż zwykle.
― Jutro nie będę mogła mówić ― wychrypiała w stronę towarzyszącego jej Halle i trąciła go barkiem w ramię. ― Gdzie masz te papierosy? Tym razem chcę… zielonego? Masz zielone? ― Spojrzała na niego spod oka w ten swój ciekawski sposób, ale nim zdążył sprawdzić kieszenie albo chociaż odpowiedzieć ― złapała go za rękę i zwinnie zakręciła się we wdzięcznym półobrocie, pociągnęła go dalej, krok za krokiem, w losowe figury, w takt melodii istniejącej tylko w ich głowach. Świat zawirował w pewnym momencie, żółte światła zlały się w jedną, długą wstęgę, Synne uczepiła się ramienia przyjaciela, nie chcąc zaliczyć bliskiego spotkania z ziemią. Zaśmiała się przy tym cicho, zajrzała w znajome oczy i parsknęła głośniej, rozbawiona sama sobą.
― Za dużo drinków ― mruknęła, czekając aż Halle pomoże jej odpalić papierosa ― za dużo drinków ― powtórzyła i zaciągnęła się dymem. Smakował… dziwnie. Inaczej. ― Zmieniałeś coś? ― Spojrzała na kolorową bibułkę z pewną dozą krytycyzmu, a po chwili wzruszyła ramionami. Może po prostu jej się wydawało. Dużo rzeczy jej się dzisiejszej nocy wydawało.
― Odprowadzisz mnie? ― zagadnęła go, znów wpadając w zaczepne tony, jakby cały ten wieczór składał się z usilnych prób odpędzenia czegoś, o czym nie chciała myśleć. ― Od strony zewnętrznej klatki będzie bezpieczniej, przy froncie czasem kręci się jakiś dziwny typek pierdolący o końcu świata.
Looking for trouble and if I cannot find it,
I will create it
Halle Skov
Re: 29.05.2001 – Główna ulica – H. Skov & S. Mikkelsen Czw 4 Kwi - 19:26
Halle SkovŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 26 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Genetyka : huldrekall
Zawód : muzyk, kompozytor, upadła gwiazda
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kuna
Atuty : zaślepiony (I), arysta: muzyk (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 19 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 13 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 18 / wiedza ogólna: 5
Obrócił się kilka razy wokół własnej osi. Raz. Wiosna w okolicach Przesmyku cuchnęła stęchlizną i tanim piwem, lecz powietrze było ciepłe, a noc nad ich głowami przyjemnie atramentowa i bezpiecznie gęsta. Dwa. Twarde podeszwy butów odbijały się lekko od szarej tafli bruku, kiedy przeskakiwał ponad pęknięciami z taneczną gracją. Trzy. Świat zakręcił się raz jeszcze, okna okolicznych kamienic zamieniły się we wstęgi rozmazanego, miękkiego światła, a sylwetka Synne rozmyła się w półmroku, pozostawiając po sobie jedynie chłodny zapach konwalii i soli osadzającej się na kamiennych ścianach fiordów. Halle był pijany, kolana pragnęły uginać się pod nim, jak gdyby ledwie znosiły ciężar jego ciała, a mrowienie mięśni przywodziło na myśl drobne ugryzienia mrówek — mimo to nadal tańczył, kręcił się i skakał, lekki w ruchach i roześmiany jak chochlik, jak ktoś, kto nadal czuje ziemię pod stopami.
— Och, moja słodka, wszystkie najlepsze wieczory kończą się zdarciem gardła — odparł, posyłając jej szeroki, cukrowy uśmiech. Gdy wrócił spojrzeniem do jej twarzy, w oczach zamigotało wyzwanie upodabniające szare obręcze tęczówek do srebrnych monet. — W ten czy inny sposób — dodał, przechylając lekko głowę, by spojrzeć na nią z ukosa i szczerząc zęby, które cudem jedynie nie przypominały zaostrzonych kłów rekina. — Dla ciebie nawet fioletowe — oznajmił jeszcze na dźwięk jej prośby. Jak na rozkaz wyjął z kieszeni kurtki papierośnicę i nieco niezgrabnie, z przymkniętymi nieuważnie oczami, rzucił ją w stronę przyjaciółki.
Kolejny obrót. Świat znów stał się miękki i niewyraźny. Chwycił jej dłoń i pozwolił prowadzić się w tym nietrzeźwym, płynnym tańcu. W ulicznym półmroku Synne przypominała siebie bardziej niż kiedykolwiek — alkohol i śmiech oblał jej policzki mlecznym rumieńcem, oczy miała jakby jaśniejsze, o kremowej barwie pistacjowych lodów. Łatwo było zrozumieć mężczyzn z tamtej speluny, ich przydymione spojrzenia i łapczywe umysły. Halle złapał ją mocniej, przyciągając bliżej na kilka chwil, by zostawić na mostku jej nosa prosty, ciepły pocałunek. Jej obecność, szczególnie nocami, wydawała mu się bezpieczna i pokrzepiająca. Synne go rozumiała — rozumiała nawet wtedy, gdy jej porcelanową twarz zdobił grymas złośliwości, nawet kiedy przeklinała jego imię i przewracała oczami.
— Za mało — poprawił ją, przyglądając się jak zahipnotyzowany chmurze dymu rozpływającej się w świetle latarni ponad ich głowami. — Ukradłem lepszy tytoń… — Nie pamiętał komu. Odebrał jej trzymanego w palcach papierosa i zaciągnął się nim raz. Naprawdę smakował dziwnie. Zapomniał już jaki smak mają pieniądze. — A mogę zostać na noc? — pytanie było ozdobione radnym uśmiechem, lecz żołądek ścisnął się na ułamek chwili. Nie chciał być sam. — Chyba że miałaś w planach przemycić tam któregoś ze swoich adoratorów…
— Och, moja słodka, wszystkie najlepsze wieczory kończą się zdarciem gardła — odparł, posyłając jej szeroki, cukrowy uśmiech. Gdy wrócił spojrzeniem do jej twarzy, w oczach zamigotało wyzwanie upodabniające szare obręcze tęczówek do srebrnych monet. — W ten czy inny sposób — dodał, przechylając lekko głowę, by spojrzeć na nią z ukosa i szczerząc zęby, które cudem jedynie nie przypominały zaostrzonych kłów rekina. — Dla ciebie nawet fioletowe — oznajmił jeszcze na dźwięk jej prośby. Jak na rozkaz wyjął z kieszeni kurtki papierośnicę i nieco niezgrabnie, z przymkniętymi nieuważnie oczami, rzucił ją w stronę przyjaciółki.
Kolejny obrót. Świat znów stał się miękki i niewyraźny. Chwycił jej dłoń i pozwolił prowadzić się w tym nietrzeźwym, płynnym tańcu. W ulicznym półmroku Synne przypominała siebie bardziej niż kiedykolwiek — alkohol i śmiech oblał jej policzki mlecznym rumieńcem, oczy miała jakby jaśniejsze, o kremowej barwie pistacjowych lodów. Łatwo było zrozumieć mężczyzn z tamtej speluny, ich przydymione spojrzenia i łapczywe umysły. Halle złapał ją mocniej, przyciągając bliżej na kilka chwil, by zostawić na mostku jej nosa prosty, ciepły pocałunek. Jej obecność, szczególnie nocami, wydawała mu się bezpieczna i pokrzepiająca. Synne go rozumiała — rozumiała nawet wtedy, gdy jej porcelanową twarz zdobił grymas złośliwości, nawet kiedy przeklinała jego imię i przewracała oczami.
— Za mało — poprawił ją, przyglądając się jak zahipnotyzowany chmurze dymu rozpływającej się w świetle latarni ponad ich głowami. — Ukradłem lepszy tytoń… — Nie pamiętał komu. Odebrał jej trzymanego w palcach papierosa i zaciągnął się nim raz. Naprawdę smakował dziwnie. Zapomniał już jaki smak mają pieniądze. — A mogę zostać na noc? — pytanie było ozdobione radnym uśmiechem, lecz żołądek ścisnął się na ułamek chwili. Nie chciał być sam. — Chyba że miałaś w planach przemycić tam któregoś ze swoich adoratorów…
Don't give it a hand, offer it a soul
Don't let it in with no intention to keep it, Jesus Christ, don't be kind to it. Honey, don't feed it, it will come back
Synne Mikkelsen
Re: 29.05.2001 – Główna ulica – H. Skov & S. Mikkelsen Nie 14 Kwi - 15:32
Synne MikkelsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vardø, Norwegia
Wiek : 26 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : selkie
Zawód : kelnerka w barze „Valravn”
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : wilk
Atuty : akrobata (I), złotousty (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 5 /magia przemiany: 10 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 10
Parsknęła śmiechem, wyłapując ukryte w słowach podwójne dno i przeskoczyła krok dalej. Ciało nie utrzymało równowagi, Synne zachwiała się, ale ostatecznie utrzymała pion, uniknęła bliskiego spotkania z kocimi łbami.
– Gdybyś był kimś innym – odparowała zaczepnym tonem, błysnęła oczami spod grzywki; czające się w jego spojrzeniu wyzwanie wcale jej nie umknęło, wręcz przeciwnie – to skończyłbyś tę rozmowę z głową między moimi udami, mój piękny.
Zatrzepotała rzęsami, bez problemu przyoblekając się w skórę niewiniątka i spłoniła jak świątynna nowicjuszka, gotowa rozegrać na środku ulicy teatr obliczony na dwóch aktorów i widzów jednocześnie. Zabawa byłaby przednia, była tego bardziej niż pewna. Nawet wtedy, gdy kontury otaczającego ją świata rozjeżdżały się i rozmywały, a może – zwłaszcza wtedy? Alkohol i towarzystwo Halle brzmiało jak przepis na kolejne szaleństwo przed którym nawet nie chciała się bronić.
Złapała papierośnicę dość niezgrabnie; alkohol po raz kolejny odezwał się w ruchach. Cennego łupu jednak nie upuściła. Z miną koneserki przejrzała zawartość, wybrała sobie kolor – do fioletowych miała szczególną słabość – po chwili zaciągnęła się dymem. Gryzł w gardło, spowijał myśli gęstą chmurą i przyniósł ze sobą wspomnienie jednej z ulic Ymira. Tam też paliła. Też w towarzystwie. Choć z innym finałem i w innym nastroju.
Żółte plamy światła latarni znów zlały się w jeden ciąg, ciemne bryły budynków wtopiły się w bezkresną ciemność rozlaną po ulicy. Mogłaby się tak kręcić do rana i nie zauważyć upływu czasu; w towarzystwie Halle zawsze przeciekał jej przez palce. Godziny wyparowywały, nierzadko zamieniając się w całe dnie nieobecności. Zatrzymali się nagle, a gdy pociągnął ją do siebie – po prostu się poddała. Dotyk warg na grzbiecie nosa był przyjemny, choć łaskotał, wywołał szeroki uśmiech na jej wargach. Drobne gesty i czułości zawsze ceniła najbardziej.
– Za mało? – Pokręciła głową, znów śmiejąc się pod nosem. – Jeszcze dwa albo trzy i musiałbyś mnie zanieść do mieszkania, bo nie byłabym w stanie iść.
Mimo okazji, nie wyślizgnęła się z jego uścisku. Wyciągnęła ramiona, zaplotła dłonie na karku Halle, szukając w jego objęciach ciepła i świętego spokoju. Głowę bezwiednie oparła mu na ramieniu, odetchnęła głębiej, spokojniej.
– Jedyny adorator, którego chciałabym tam przemycić, jest na mnie zły. A ja na niego. – odparła sennie. – Więc możesz zostać. Zawsze możesz – dodała, pozostawiając mu na szyi ślad karminowej pomadki. Odsunęła się niechętnie, złapała go za rękę i niespiesznie ruszyła dalej, w znajomą odnogę, prosto w stronę domu.
– Zawsze, kiedy próbuję go wyrzucić ze swojego życia, on znajduje sposób, by jakoś się w nim ponownie pojawić i przypomnieć mi, że tak naprawdę nie chciałabym, żeby zniknął. Nie na zawsze – oznajmiła cicho i odebrała mu papierosa, dym wypuściła nosem. – Też tak masz?
Spojrzała na niego błyszczącymi oczami.
Też nie możesz się od kogoś uwolnić?
– Gdybyś był kimś innym – odparowała zaczepnym tonem, błysnęła oczami spod grzywki; czające się w jego spojrzeniu wyzwanie wcale jej nie umknęło, wręcz przeciwnie – to skończyłbyś tę rozmowę z głową między moimi udami, mój piękny.
Zatrzepotała rzęsami, bez problemu przyoblekając się w skórę niewiniątka i spłoniła jak świątynna nowicjuszka, gotowa rozegrać na środku ulicy teatr obliczony na dwóch aktorów i widzów jednocześnie. Zabawa byłaby przednia, była tego bardziej niż pewna. Nawet wtedy, gdy kontury otaczającego ją świata rozjeżdżały się i rozmywały, a może – zwłaszcza wtedy? Alkohol i towarzystwo Halle brzmiało jak przepis na kolejne szaleństwo przed którym nawet nie chciała się bronić.
Złapała papierośnicę dość niezgrabnie; alkohol po raz kolejny odezwał się w ruchach. Cennego łupu jednak nie upuściła. Z miną koneserki przejrzała zawartość, wybrała sobie kolor – do fioletowych miała szczególną słabość – po chwili zaciągnęła się dymem. Gryzł w gardło, spowijał myśli gęstą chmurą i przyniósł ze sobą wspomnienie jednej z ulic Ymira. Tam też paliła. Też w towarzystwie. Choć z innym finałem i w innym nastroju.
Żółte plamy światła latarni znów zlały się w jeden ciąg, ciemne bryły budynków wtopiły się w bezkresną ciemność rozlaną po ulicy. Mogłaby się tak kręcić do rana i nie zauważyć upływu czasu; w towarzystwie Halle zawsze przeciekał jej przez palce. Godziny wyparowywały, nierzadko zamieniając się w całe dnie nieobecności. Zatrzymali się nagle, a gdy pociągnął ją do siebie – po prostu się poddała. Dotyk warg na grzbiecie nosa był przyjemny, choć łaskotał, wywołał szeroki uśmiech na jej wargach. Drobne gesty i czułości zawsze ceniła najbardziej.
– Za mało? – Pokręciła głową, znów śmiejąc się pod nosem. – Jeszcze dwa albo trzy i musiałbyś mnie zanieść do mieszkania, bo nie byłabym w stanie iść.
Mimo okazji, nie wyślizgnęła się z jego uścisku. Wyciągnęła ramiona, zaplotła dłonie na karku Halle, szukając w jego objęciach ciepła i świętego spokoju. Głowę bezwiednie oparła mu na ramieniu, odetchnęła głębiej, spokojniej.
– Jedyny adorator, którego chciałabym tam przemycić, jest na mnie zły. A ja na niego. – odparła sennie. – Więc możesz zostać. Zawsze możesz – dodała, pozostawiając mu na szyi ślad karminowej pomadki. Odsunęła się niechętnie, złapała go za rękę i niespiesznie ruszyła dalej, w znajomą odnogę, prosto w stronę domu.
– Zawsze, kiedy próbuję go wyrzucić ze swojego życia, on znajduje sposób, by jakoś się w nim ponownie pojawić i przypomnieć mi, że tak naprawdę nie chciałabym, żeby zniknął. Nie na zawsze – oznajmiła cicho i odebrała mu papierosa, dym wypuściła nosem. – Też tak masz?
Spojrzała na niego błyszczącymi oczami.
Też nie możesz się od kogoś uwolnić?
Looking for trouble and if I cannot find it,
I will create it
Halle Skov
Synne x Halle Nie 16 Cze - 21:05
Halle SkovŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 26 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Genetyka : huldrekall
Zawód : muzyk, kompozytor, upadła gwiazda
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kuna
Atuty : zaślepiony (I), arysta: muzyk (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 19 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 13 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 18 / wiedza ogólna: 5
Czasem nie czuł swojego ciała w pełni, zupełnie jakby jego skóra pokryła się grubą łuską. Widział, jak obejmują go cudze palce, lecz nie rozumiał ich dotyku, dopóki te nie wbiły w niego paznokci, drapiąc do krwi. Dłonie Synne były jednak zawsze delikatne i miękkie, chłodne jak piana zbierająca się przy skalistych zatokach. Halle nauczył się jej ufać szybciej, niż powinien, z dziecięcą naiwnością, lecz głos jego przyjaciółki rzadko się zaostrzał. Zamiast tego łapała go za ramię i ciągnęła do tańca na środku ulicy, a on chwytał ją w talii, by upewnić się, że nie straci równowagi. Nigdy nie był dobrym przyjacielem, czego jednak nie żałował, gdy byli razem.
— Gdybym był kimś innym — powtórzył za nią, starając się naśladować wyższy ton jej głosu i twardszy akcent. Przyłożył dłoń do serca, starając się grać kogoś na wskroś zranionego, lecz rozbawiony uśmiech majaczył w kącikach jego zaczerwienionych ust. — Kim miałbym być, mon chéri? — mrugnął do niej porozumiewawczo, widocznie nie potrzebując odpowiedzi.
Zamiast czekać, kolejnym zwinnym ruchem dłoni odebrał od niej papierosa i zaciągnął się lawendowym dymem smakującym teraz bzem i pozostałością jej czerwonej pomadki. Wypuściwszy obłok spomiędzy warg, pochylił się znów nad nią delikatnie i lekkim, czułym gestem pstryknął ją w nos. Jego uśmiech stał się rozczulająco wręcz szczery, sięgający iskierkami pijanego szczęścia do jasnych, szarych oczu i ukrywający się w pojedynczym dołeczku zdobiącym prawy policzek. Droczył się z nią naturalnie, lecz gdzieś w tym żarcie czaiło się prawdziwe zainteresowanie. Nigdy nie rozumiał w pełni jej uczuć, nie był w stanie też wyłowić z tłumu męskiego profilu, w który wpatrywała się najczęściej i najdłużej. Wiedział, iż był ktoś, lecz ku własnemu zaskoczeniu nie potrafił nazwać tego, co przyjaciółka czuła. Była w tym przeświadczeniu nuta zazdrości, której nie sposób było z siebie wyplenić.
— Zaniósłbym cię z chęcią, skarbie! — oznajmił radośnie, odrzucając do tyłu głowę w taki sposób, iż włosy wypadły mu z luźno splecionego warkocza. — To zresztą nie byłby pierwszy raz.
Pozwolił jej wtulić się w siebie mocniej, jej głowie opaść na swoje ramię. Słuchał jej oddechu, jego równego rytmu, szukając w nim chwili spokojnej równowagi. Pozwolił swojemu ciału rozluźnić się ufnie, gdy pozwoliła mu zostać, lecz umysł miał ostrzejszy i skupiony na jej słowach. Miała senny głos i drżała lekko, gdy zostawiała pocałunek na jego szyi, a on wyciągnął dłoń, by knykciami pogłaskać ją po głowie. Był jej wdzięczny za to, że nie odeszła, nie zostawiła go samego — bał się wracać do własnego mieszkania, szczególnie teraz, gdy jej kolejny szept wybrzmiał niepokojąco głośno w ciemności ulicy. Nie — chciał warknąć, lecz zacisnął zęby, powstrzymując resztkami sił kwaśny grymas. Zamiast tego śledził wzrokiem dym wzlatujący się w jej włosy. Nie, nie miał.
— Obawiam się, że to ja jestem tego rodzaju duchem dla… niektórych — odparł z lekkim uśmiechem, a wspomnienie Jaski opadło na dno jego żołądka, dziwnie ciepłe i słodkie jak mdłości po świeżo upieczonym biszkopcie. Tęsknota miała dziwny smak, kiedy mieszała się z wyrzutami sumienia. — Nie jestem istotą stworzoną do żadnego rodzaju stałości, przecież mnie znasz — mówiąc to, szturchnął ją lekko ramieniem, po czym znów skupił wzrok na jej profilu. Wydała mu się smutna lub przynajmniej zmęczona. — Trudno mi sobie wyobrazić, żeby ten twój adorator był zły na tak urocze stworzenie jak ty. Zapomniałby, gdyby cię zobaczył — zachichotał, patrząc jej w oczy. — Myślisz, że jest tego warty? No wiesz… wszystkich tych myśli i całej tej uwagi?
Halle i Synne z tematu
— Gdybym był kimś innym — powtórzył za nią, starając się naśladować wyższy ton jej głosu i twardszy akcent. Przyłożył dłoń do serca, starając się grać kogoś na wskroś zranionego, lecz rozbawiony uśmiech majaczył w kącikach jego zaczerwienionych ust. — Kim miałbym być, mon chéri? — mrugnął do niej porozumiewawczo, widocznie nie potrzebując odpowiedzi.
Zamiast czekać, kolejnym zwinnym ruchem dłoni odebrał od niej papierosa i zaciągnął się lawendowym dymem smakującym teraz bzem i pozostałością jej czerwonej pomadki. Wypuściwszy obłok spomiędzy warg, pochylił się znów nad nią delikatnie i lekkim, czułym gestem pstryknął ją w nos. Jego uśmiech stał się rozczulająco wręcz szczery, sięgający iskierkami pijanego szczęścia do jasnych, szarych oczu i ukrywający się w pojedynczym dołeczku zdobiącym prawy policzek. Droczył się z nią naturalnie, lecz gdzieś w tym żarcie czaiło się prawdziwe zainteresowanie. Nigdy nie rozumiał w pełni jej uczuć, nie był w stanie też wyłowić z tłumu męskiego profilu, w który wpatrywała się najczęściej i najdłużej. Wiedział, iż był ktoś, lecz ku własnemu zaskoczeniu nie potrafił nazwać tego, co przyjaciółka czuła. Była w tym przeświadczeniu nuta zazdrości, której nie sposób było z siebie wyplenić.
— Zaniósłbym cię z chęcią, skarbie! — oznajmił radośnie, odrzucając do tyłu głowę w taki sposób, iż włosy wypadły mu z luźno splecionego warkocza. — To zresztą nie byłby pierwszy raz.
Pozwolił jej wtulić się w siebie mocniej, jej głowie opaść na swoje ramię. Słuchał jej oddechu, jego równego rytmu, szukając w nim chwili spokojnej równowagi. Pozwolił swojemu ciału rozluźnić się ufnie, gdy pozwoliła mu zostać, lecz umysł miał ostrzejszy i skupiony na jej słowach. Miała senny głos i drżała lekko, gdy zostawiała pocałunek na jego szyi, a on wyciągnął dłoń, by knykciami pogłaskać ją po głowie. Był jej wdzięczny za to, że nie odeszła, nie zostawiła go samego — bał się wracać do własnego mieszkania, szczególnie teraz, gdy jej kolejny szept wybrzmiał niepokojąco głośno w ciemności ulicy. Nie — chciał warknąć, lecz zacisnął zęby, powstrzymując resztkami sił kwaśny grymas. Zamiast tego śledził wzrokiem dym wzlatujący się w jej włosy. Nie, nie miał.
— Obawiam się, że to ja jestem tego rodzaju duchem dla… niektórych — odparł z lekkim uśmiechem, a wspomnienie Jaski opadło na dno jego żołądka, dziwnie ciepłe i słodkie jak mdłości po świeżo upieczonym biszkopcie. Tęsknota miała dziwny smak, kiedy mieszała się z wyrzutami sumienia. — Nie jestem istotą stworzoną do żadnego rodzaju stałości, przecież mnie znasz — mówiąc to, szturchnął ją lekko ramieniem, po czym znów skupił wzrok na jej profilu. Wydała mu się smutna lub przynajmniej zmęczona. — Trudno mi sobie wyobrazić, żeby ten twój adorator był zły na tak urocze stworzenie jak ty. Zapomniałby, gdyby cię zobaczył — zachichotał, patrząc jej w oczy. — Myślisz, że jest tego warty? No wiesz… wszystkich tych myśli i całej tej uwagi?
Halle i Synne z tematu
Don't give it a hand, offer it a soul
Don't let it in with no intention to keep it, Jesus Christ, don't be kind to it. Honey, don't feed it, it will come back