Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    17.12.2001 – Plac ćwiczeniowy – Bezimienny: K. Aggerholm & Nieznajomy: G. Molander

    2 posters
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    17.12.2000

    - Nie próbuj.
    Strzał zapadłego ciosu, pięść Ørjana wgnieciona w glinę przestrzeni, głaz zaciśniętych palców ściera się lekko z szorstkim, ostrym powietrzem zimy. Twarz poruszona grymasem, zęby stłamszone w dwa przyciśnięte rzędy.
    Kropla potu na czole.
    Źle.
    Większa zaciekłość rodzi większe parsknięcie schowane w czarze umysłu, cieśń krtani milczy, wpuszczając głęboki wdech.  
    Źle.
    Zawiasy kolan zginają się w rytm uniku, oczy Ørjana, szerokie od zaskoczenia, błyskają chórem refleksów.
    Jest wściekły. Ciska mięsem przekleństwa.
    - W chwili, kiedy próbujesz, myślisz albo się starasz - sztych drwiny wreszcie przebija się przez kleistą i grubą błonę milczenia. Ørjan dyszy jak pies; spojrzenie zielonych oczu osadza się na rekrucie. Cedzi kolejne słowa, gdy trzyma go wciąż za kołnierz.
    Niedługo później - rekrut ląduje na ziemi.
    - Jesteś martwy.
    Wie, że obecnie czuje paroksyzm gniewu, czuje żar irytacji i gorycz rozczarowania. Brakuje mu doświadczenia, jest młody, zbyt pewny siebie, znajduje się od niedawna w szeregach łowców Gleipniru. Nie może, wbrew swoim oczekiwaniom, wbrew arogancji która przelewa się w jego mówionych słowach, równać się ze starszymi, wyższymi rangą członkami organizacji. Musi jeszcze spokornieć.
    - Na dziś wystarczy - obwieszcza, zanim jeszcze młodzieniec podniesie się nagle z ziemi i zdoła otrzepać płaszcz. Śledzi, w ciszy, z nieruchomą czerwienią nieco spierzchniętych warg, jak odchodzi, nieskory aby skrzyżować ścieżki rzucanych spojrzeń.
    Hedberg polecił mu przeszkolenie kilku nowych rekrutów; świeża garść obowiązków, wiążąca się z osiągnięciem stopnia specjalisty, dawała mu się we znaki. Niechętnie przyjmował awans, nie czując że jest stworzony, by pełnić rolę zwierzchnika. Nie dążył, nigdy, do nadmiernego szacunku, do wydawania surowym tonem rozkazów; żałował, w głębi szczątkowej duszy, nieokiełznanej i wypaczonej odwieczną, zwierzęcą furią, rozpadu własnej drużyny. Pośród obecnych łowców był bez wątpienia jednym z najlepszych pod względem walki wręcz, bez korzystania z zaklęć i udogodnień; musieli stać się gotowi na rozmaite warunki, na scenariusze poza granicą śmiałego przewidywania, na sytuacje w których akord paniki mógł stać się również ostatnim, wydanym zgrzytem w nieznanej melodii życia. Plan, sporządzony na misję, zbyt wiele razy rozmijał się w konfrontacji z bezwzględną rzeczywistością.
    Stanął wkrótce oparty o pień jednego z pobliskich, masywnych drzew, rosnących w sąsiedztwie bramy wiodącej na plac gdzie wrzały wcześniej ćwiczenia. Pomruk zaklęcia rozpalił mu papierosa, zaciągnął się, momentalnie, łapczywie, unosząc głowę w kierunku kopuły nieba. Wypuścił obłoczek dymu.
    - Szlag - szepnął ledwie wyraźnie, wspominając bezczelne, irytujące go zachowanie niektórych z grona rekrutów. Spojrzał na własne dłonie; płytki paznokci drgnęły, gotowe do wydłużenia na kształt niedźwiedzich pazurów. Czy rzeczywiście nieznacznie się naostrzyły? Czy był już przewrażliwiony? Nieważne, oznajmił w myślach, znów czując nietrwały spokój. Błogość opanowania; błogą samotność, bez młodych, wpatrzonych twarzy.
    Wiedział, że był człowiekiem - przynajmniej teraz, przynajmniej z samych pozorów.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Ej, Aggerholm, nie przemęczasz się zbytnio, przypadkiem? — uwaga była skierowana wprawdzie tylko do mężczyzny, lecz śmiech, który nastąpił po niej rozsadzał trzewia placu ćwiczeniowego. Olbrzym przedarł się zręcznie przez usiany sprzętem prostokąt zmniejszając dystans, który dzielił go od łowcy. Ostatnimi czasy niezbyt często bywał w tej części gleipnirowych posiadłości; postronny obserwator mógłby wręcz stwierdzić, że Molander zwyczajnie umykał przed widmem jakichkolwiek treningów jak zwykle zbyt zaabsorbowany rzeczami bardziej przyziemnymi, a wręcz – o zgrozo – nieistotnymi. Nikt nie miał odwagi mówić mu jednak o tym wprost, zrzucając nieobecność olbrzyma na karb jego dziwactwa i osobliwych przyzwyczajeń. Tym razem jednak Gert snuł się w dobrze znanych sobie murach od kilku dni, wyraźnie uciekając od zgiełku Midgardu z zupełnie niewiadomych przyczyn, gdyż przecież jeszcze jakiś czas temu z ogromną chęcią opuścił obrzeża gór Bardal. Zwyczajne obowiązki nadawały rytm okresowi przed Jul, dopatrywał alchemicznych zapasów i warzył potrzebne  medykamenty, od czasu do czasu wprowadzając nieco zamętu również w innych częściach budynku. Od dobrych kilkunastu minut obserwował jednak z wyraźnym zainteresowaniem poczynania rekrutów, siląc się na słaby uśmiech wykrzywiający kąciki ust, a wszystko za sprawą Aggerholma.
    Gówniana robota, co? — zagadnął, opierając się o ten sam pień, przy którym trwał Karsten. Rzucił mu wymowne spojrzenie, nie trwało ono jednak dłużej niż uderzenie ptasich skrzydeł. Walka z Ørjanem nie należała do szczególnie widowiskowych, co nie było wprawdzie wyjątkiem; nowicjusze, a zwłaszcza ci przekonani o własnej sile i umiejętnościach, rzadko kiedy kończyli lepiej. Pociągnął nosem skrywając jego czubek w fałdach rękawa wełnianego płaszcza, wszystko to czynił jakby zupełnie niewiele robiąc sobie z grobowego milczenia starszego łowcy i bez szczególnego zważania na surowość spokoju przyobleczonego przez niego na twarz. Znał jednak jego przyzwyczajenia na tyle dobrze, by pozornie ciężka aura nie wpłynęła na zwyczajową molanderową trajkotliwość — Ja nie dałbym rady. W zeszłym miesiącu, grzecznościowo przyszedłem na ćwiczenia i pożałowałem po kilku minutach. Przypominało to trochę opędzanie się od końskich much. Czasami się zastanawiam, czy jestem jakimś wyjątkowym trofeum dla rekrutów, że sądzą, że jak się na mnie rzucą i he he, pokonają, zdobędą jakieś szczególne uznanie — poruszanie nawet tak niebagatelnych tematów jak kwestia sprawności osób będących przyszłością Gleipniru przychodziło mu z przedziwną lekkością zahaczająca o komizm. Westchnął jedynie przeciągle nie siląc się na zrobienie przerwy, by mogło wybrzmieć ewentualne rozbawienie kompana. — No w każdym razie wolę siedzieć w pracowni alchemicznej, przynajmniej mam pewność, że jak któryś do mnie przylezie z zamiarem nauki, będzie miał o tym jakiekolwiek pojęcie. O, ta nowa, Krista, zdaje się, że całkiem pojętna i zna się też na leczniczej, więc dobry nabytek, że tak powiem — stwierdził, dopiero po czasie stopując i przywierając mocniej do chropowatości drzewa. Rzucił mężczyźnie ponowne, badawcze spojrzenie próbując wyczuć, czy może pozwolić sobie na jeszcze więcej.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Dźwięk znajomego głosu wpleciony w pobliską przestrzeń, ton znajomego szturchnięcia który podrywa nieznacznie kąciki ust. Impuls, zanurzony jak igła w układzie włókien powietrza, we wstęgach oddechu zimy. Odchyla głowę, ponownie, wpatrzony sennie w atrament na misie nieba, na którym jak rozrzucone okruchy błyskają srebrzyste gwiazdy. Jest inny, zupełnie inny w tej panującej chwili, w tym krótkim spazmie momentu, obcy i rozmarzony, spokojny i stonowany, odmienny od oczekiwań, od własnej, zwierzęcej furii ukrytej pod płatem skóry.
    - Jeszcze trochę - sączy bez najmniejszego pośpiechu swoje kolejne słowa - a skończysz w taki sam sposób - krzywy, krzywy uśmieszek kwitnie w ogrodzie twarzy. Nie zdołał mu wcześniej przerwać, słuchany w szumy wywodu, trafnego choć rozwlekłego, pełnego znanej mu uszczypliwej serdeczności, tak różnej gdyby porównać do jego usposobienia, szorstkiego i przyziemnego, pełnego rynsztoku zdań. Różnili się, będąc w stanie bez przeszkód wspólnie pracować, znajdując porozumienie, więź łączącą dwóch łowców. Być może we wszystkim pomogły im odrębności, fakt że oboje łamali schematy tłumu, być może - nigdy nie wnikał w treść fundamentu relacji, ciesząc się towarzystwem i rozmowami których mniej dostępował, od kiedy tylko rozpadła się jego dawna drużyna.
    - Będą mieć w dupie, czy chcesz awansu czy nie.
    Nie bawił się dziś w wyrocznię; zresztą, nigdy nie igrał z pogłosem Norn tlącym się w ludzkim życiu. Znał jednak dobrze Gleipnir i równie dobrze też wzorce, według których rozwijał się, zachowując swój ład. Tak samo jak przychodzili rekruci, tak odchodzili łowcy, zmuszając do przegrupowań i nadawania bardziej doświadczonym tropicielom rang specjalistów cieszących się większą władzą.
    - Wystarczy spojrzeć, jaką masz konkurencję.
    Ciche szarpnięcie rozbawienia zdołało zabarwić eter; kilka chwil później zaciągnął się papierosem, zerkając na pnącze dymu sunące z jego końcówki. Tytoń, jak zawsze pozwalał ukoić zmysły; znany, krótki rytuał stał się oazą trzymaną w objęciu palców. Z trudem, na nowo, powstrzymał falę westchnienia. Sam wcześniej próbował uciec i czerpać chciwie z dziedzictwa wedle którego mógł wzbudzać powszechny strach. Przywyknął, z biegiem lat do dystansu, wmawiając sobie że samotność mu służy, że właśnie jej skrycie pragnie, wzbudzając często umyślnie rezerwę i antypatię wśród grona pobliskich osób, wszystko, byle się oddaliły, byle nie chciały dążyć do dalszych szeregów spotkań.
    - Prędzej zabłądzą w lesie, niż powstrzymają warga.
    Przyznał kwaśno, wiedząc, że na ten moment stwierdzał tylko stan rzeczy. Wielu nowym rekrutom brakowało ogłady, ich zapał mógł przypominać pośpiesznie płonącą słomę. Nie wszyscy decydowali się zostać co było wprost naturalną koleją rzeczy w Gleipnirze. Potrzebowali łowców i równocześnie też osób, które po latach mogły objąć dowództwo. To kwestia czasu; nie można wiecznie uciekać.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Początkowo zdziwienie wygięło łuki brwiowe; słuchał przyklejony do drzewa, nachylając się mocniej ku swemu towarzyszowi. Potem roześmiał się cicho, z przynależną sobie lekkością traktując sączące się z wolna słowa. Owszem, czasami zastanawiał się nad tym, co zgotuje mu los, lecz nie sądził, aby ktokolwiek chciał widzieć go w roli innej od tej właściwej zwykłemu łowcy. Nie był typem przywódcy, przekazywać własną wiedzę być może i potrafił, lecz nie był to jedyny konieczny przymiot. Nie przepadał myśleć o tym, że w jakikolwiek sposób wyróżniał się na tle towarzyszy, rzecz jasna oprócz widocznych rozbieżności zaszytych w powierzchowności. Machnął ręką nieszczególnie przejmując się słowami Karstena – jak dla niego było to jedynie wyolbrzymienie, choć jednocześnie zdawał sobie sprawę, że Aggerholm nie zwykł strzępić języka na bzdury.
    Ech, daj spokój. W dupie to oni ogólnie mnie mają, więc nie sądzę, żeby się kwapili do takich szaleństw — przyznał wesoło ignorując gromiącą uszy powagę. — No ale… zobaczymy. Póki co, użeraj się za mnie. — Niczym nie zajęte ręce nagle zaczęły go uwierać. Wygmerał z kieszeni ułamanego papierosa, chcąc dołączyć do haniebnego rytuału, z którego ostatnimi czasy musiał tłumaczyć się siostrze. Nie zauważy – pomyślał – sama mówiła, że galdrom nic nie grozi. Zawiesił bielącą się bibułkę na dolnej wardze i westchnął jedynie, gdy zaklęcie zatliło się czerwonym oczkiem, zajmując sypiący się pod nogi, niedokładnie sprasowany, tytoń. Zaciągnął się dymem, jak zwykle zbyt chciwie, popiół sięgnął połowy zwitka. — Słabiutko… — wymamrotał niepocieszony własną łapczywością. Spojrzał z ukosa na towarzysza. Czasami lubił tak trwać, studiując jego fizjonomię, zwłaszcza gdy przesiąknięta była spokojem nietypowym dla dziedzictwa noszonego w genach. Widywał go w różnym stanie, w zasadzie przywykł i nauczył się jak postępować, gdy emocje wylewały się ponad brzegi naczynia jego ciała. Pozornie mieli niewiele punktów stycznych, a jednak koegzystencja w Gleipnirze przychodziła im nad wyraz naturalnie. Kiedyś… kiedyś może jeszcze łatwiej, ale nawet teraz, gdy wiele rzeczy uległo przetasowaniu, potrafił zachować niezbędną równowagę i nić porozumienia ze starszym łowcą.
    Po powierzchni zielonej szklistości tęczówek przebiegł cień zastanowienia, natrętna myśl o rozmowie, którą niedawno odbył z Lofn wprawiła go w krótkie zawahanie, gdy odejmował od ust papierosa. Nie obnosił się nigdy z tym, że przez te wszystkie lata miał regularny kontakt z dziewczyną, lecz w chwilach zwątpienia był gotów stwierdzić, że jakimś cudem Karsten wiedział o wszystkim bardzo dobrze. Tylko czy wtedy zachowywałby ciągle pokerową twarz? Nie potrafił tego określić ze stuprocentową pewnością, sądził jednak, że do tej pory nie mogło dojść do niczego wyjątkowego, gdyż zalegająca pomiędzy nimi cisza była zbyt autentyczna, by stanowiła jedynie przykrywkę dla skrywanej złości i rozczarowania. Czasami chciał z nim porozmawiać o tym, co minione, lecz zwykle brakowało mu odwagi; był gotów stwierdzić, że łatwiej przyszłoby mu reagować w momencie zapalnym, niż próbować rozbroić sytuację z wyprzedzeniem. Z resztą, przecież obiecał Lofn, że nie będzie się w to mieszał. Kolejny raz westchnął, lecz tym razem zrobił to w akompaniamencie trzasku kości, gdy rozciągał zdrętwiałe ramiona i kręgosłup odchodząc od drzewa. Omiótł plac ćwiczeniowy spojrzeniem, krzątało się po nim kilka postaci. — Moja pierwsza wyprawa też nie należała do popisowych — przyznał nagle, jakby chciał usprawiedliwić nowych, choć w gruncie rzeczy nie miał w tym nawet najmniejszego interesu. Zatrzymał się przed Karstenem. — Szkoda, że ich rozgoniłeś. Mam ochotę sprawdzić, czy nie zmiękłeś przy nich zbytnio — dodał zaraz zaczepnie, uśmiechając się szelmowsko, niczym drab spotkany w najciemniejszej midgardzkiej uliczce. — Reflektujesz na małe mordobicie, Aggerholm? — zapytał wyraźnie zadowolony z użycia słowa, którego dźwięk poznał nie tak dawno, a które zdawało mu się niezwykle zabawne i wnoszące jakąś dziwną elegancję do rynsztoka niewybrednych gleipnirowych odzywek. Reflektujesz. Zaśmiał się krótko. — Chyba, że chce ci się połazić trochę po lesie i sprawdzić, co w trawie piszczy. — dodał.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Gleipnir powitał go z pełnym otwarciem ramion, jak wszystkich innych, zgubionych wśród plątaniny uliczek ziejących nurtem stęchlizny, jak wszystkich innych gubiących się w gęstym tłumie, o dłoniach wściekle zwiniętych w kamienie powstałych pięści wpijając szereg paznokci w wygodne schronienie skóry. Pamiętał ten dzień, dokładnie, obraz przylgnął wyraźnie do pomarszczonej faktury jego umysłu, przelewał się przez źrenice czujnej, skażonej zwierzęcym instynktem świadomości; pamiętał niebo ostygłe jak bura misa, ostry, metaliczny swąd krwi krojący powietrze nożem, krew odciśniętą na skórze i złodziejaszków spłoszonych i gnających przed siebie. Wtedy, dokładnie wtedy usłyszał gładki, stonowany tembr głosu, głos mężczyzny który niedługo później zachęcił go, by dołączył do samej organizacji. Możesz stać się kimś więcej. Stał się, w związku z tym bestią tropiącą bestie, człowiekiem który z łatwością mógł grzęznąć w licznych instynktach i który, pomimo tego pracował wciąż pod rozkazem. Zmieniał się - z biegiem czasu porywczość straciła jaskrawy odcień, choć nadal pozostał skłonny do erupcji afektu, agresji która targała ciałem niczym posłuszną kukłą. Zwierzę, skryte pod płaszczem skóry miało w nim pozostawać do ostatniego wydechu który miał zwrócić światu w nieznanym, odległym lub nieodległym czasie, w ostatniej chwili wątłego ogarka życia.
    - Nikt nie powiedział, że miała być popisowa. Przeżyłeś, więc nie masz żadnych powodów do narzekania - odparł bez najmniejszego zaangażowania. Musiał ostudzić zapał niektórych, młodych rekrutów aby później nie patrzeć na konsekwencje ich prostej, naiwnej dziecinności. Rany, zadawane przez wargów za pomocą ich zębów wgryzały się silnie w ciało, jątrzyły, trawiąc szałem bestialskiej gorączki umysł pod wpływem srebrzystej pełni. Los innych ludzi nigdy nie wzniecał w nim znacznych wzruszeń - pomimo tego nic nie wciskało go w grząskie błoto zadumy podobnie jak nonsensowne śmierci czy uszczerbki na zdrowiu. Był oczywiście świadomy, że wszystko wynika z pracy, systematycznej, oddanej - sam nie zawitał w Gleipnirze obeznany, z warsztatem oraz zahartowanym wzorcem wielu zachowań.
    - Prowokując mnie - krzywy, kwaśny uśmieszek przełamał gałęzie warg - nie zwiększysz szans na zwycięstwo - biel zaostrzonych zębów błysnęła przez krótki moment, ulotny, podobnie jak drobny, niewinny gniew, jeden z tych małych gniewów nad jakich nieodzownym zastępem umiał w pełni panować. Ożywił się, ewidentnie wraz z kolejnymi słowami upuszczonymi przez Molandera w dzielącą ich, wąską przestrzeń, prywatność dwóch powiązanych przyjaźnią łowców.
    - Jestem znudzony. Chodźmy - poskarżył się. Nigdy nie odmawiał mu ćwiczeń i pojedynków, bójki i rozmaite starcia sprawiały mu dużą radość krążącą w siatkach krwiobiegu. Szanował Gerta oraz jego zdolności, które czerpał nie tylko z samych dosadnie widocznych genów, wpojonych po jego przodkach. Stanął prosto i ruszył w kierunku bramy - dopiero przy niej zatrzymał się, poszukując spojrzeniem przyjaciela.
    - Uznam, że to właściwy trening.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Mało kiedy narzekał na swoją dolę, nawet jeśli spotykały go najgorsze rzeczy. Chyba przywykł z czasem i uodpornił się, nie tylko na słowa, ale i na czyny jawnie świadczące o niechęci czy braku zaufania. Podobnie podchodził do wypełnianych obowiązków – nie zwykł uważać, że coś zrobił nie tak, albo niewystarczająco, dlatego zaśmiał się tylko na uwagę Karstena. Nie przywiązywał się zbytnio do tonu, w którym artykułował swoje zdanie. Pamiętał jednak dość dobrze swoje pierwsze wyprawy – czuł się wtedy niepewnie, choć nikt nie próbował umniejszać mu zdolności, nawet na samym początku jego gleipnirowej drogi.
    Aj, nie zamierzam narzekać — zaśmiał się i kolejny raz zaciągnął papierosem. — Naturalna selekcja, że tak powiem, mnie nie dosięgła, więc jest bardzo dobrze — wymamrotał przez zaciśnięte usta, uważając, aby zwitek nie upadł na ziemię, choć nie udało mu się oszczędzić płaszcza przed okruchami popiołu, który zatlił się i przypalił drobne włoski wystające z wełny. Przeklął pod nosem dość szpetnie i wyraźnie zrezygnowany nie próbował dalej ratować okrycia wierzchniego. W ostateczności, kilka nowych dziurek nie robiło mu różnicy i tak mało kiedy odczuwał prawdziwy chłód. Bardzo dobrze znosił skandynawską zimę, był niemal stworzony do podobnych warunków, czego często mu zazdroszczono.
    Nie zamierzał prawdziwie pokpiwać z umiejętności przyjaciela, robił to raczej z potrzeby czynienia drobnych uszczypliwości i wprowadzania chaosu w monotonię łowczego życia. Podobne zaczepki wpisywały się w jego schemat okazywania sympatii i ujawniały, że w towarzystwie starszego kolegi czuł się naprawdę swobodnie. Cenił go. Rzadko o tym wspominał, bo rzadko mieli sposobność do prowadzenia tak delikatnych i intymnych rozmów, lecz starał się choć czynem świadczyć o swojej szczerości i pragnieniu bycia w bliskich relacjach. Nawet stare zatargi czy sprawa z Lofn nie przeszkadzały mu w tym wyjątkowo. Nigdy nie nosił urazy, nigdy też nie próbował jątrzyć zasklepionych ran. Tak było lepiej i zdrowiej.
    Myślę, że nie muszę czynić żadnych podobnych zabiegów, aby zwiększyć swoje szanse — rzucił odważnie, wgniatając w ziemię resztkę papierosa. — No spójrz, gołym okiem to widać — dodał i niemal objął go ramieniem, które górowało ponad i tak całkiem rosłą sylwetką specjalisty. Z zadowoleniem dostrzegł, że Karsten poruszył się wyraźnie, a jego twarz przybrała nieco inny grymas. Lubił ten moment, gdy zapalała się w nim maleńka iskra skłaniająca do działania i przełamywania zastoju. O to też mu chodziło, nie zamierzał wpatrywać się bezmyślnie w pusty plac ćwiczeniowy. Obserwował jak Aggerholm oddalał się powoli, nim sam zdecydował za nim podążyć. Zachęcony zrobił dwa susy i już był tuż obok.
    Patrolowanie dobrze robi. — W rzeczywistości szli na zwyczajny spacer, lecz we krwi łowcy pozostawała ciągła czujność. Nigdy nie było wiadomo, kiedy wydarzy się coś, co będzie wymagało interwencji. — Działo się coś ciekawego, kiedy byłem w mieście? — zagadnął, poprawiając kołnierz płaszcza, przyznał się tym stwierdzeniem do nieobecności, którą i tak zapewne każdy zauważył, lecz on sam nigdy nie poruszał tematu wypraw.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Stabilność; poczucie gruntu, świadomość cechy złożonej w formę rutyny, tylko jej potrzebował, stabilności, wkraczając w kręgi Gleipniru. Sztuka łowiecka była pewną kotwicą, dzięki której utrzymał się na powierzchni świata, zachował zdrowy rozsądek; przestał być najemnikiem, ucząc się technik walki ze stworzeniami, niekiedy - obdarzonymi siłą, której nie umiał sprostać samotnie człowiek, pełnymi znacznej zwinności przewyższającej ludzką. Każdy z nich, początkowych rekrutów, miał unikalny powód, dla którego zasilił zasób organizacji, jedni szukali sławy, inni pragnęli zemsty, część napędzała czysta, gęsta nienawiść żywiona do klątwy wargów. Sam poszukiwał celu, powodu, dla którego mógł żyć; działać i się rozwijać. Gleipnir dostarczał wielu przeróżnych zajęć, przyjmował z otwarciem ramion awanturników, osoby biegłe w alchemii, adeptów magii leczniczej i wielu innych mogących tylko wykazać zasób swoich zdolności. Sam - nie miał nigdy na celu piąć się po szczeblach hierarchii, wręcz przeciwnie, przywyknął do stanu rzeczy, który znał przecież od lat; wieść o awansie przyjął z gorzkim odczuciem.
    - Mogłem powalczyć, ale już niech ci będzie.
    Rzucił niemal bezbarwnie, swobodnie ruszając w teren; uśmiechał się zwykle rzadko, zupełnie, jakby linie ust były ciężkie niczym stalowe pręty, zawiasy warg wysłużone i nieposłuszne. Nagie, surowe drzewa składały się w szkielet zimy ziejący siarczystym mrozem. Przez większość czasu wydawał się dość zgorzkniały, ponury, z ciętym językiem, który obnażał kształt wyznawanej prawdy - albo kąsany nagle przez irytację. Przechodził przez swoje życie - bliżej jednego lub bliżej drugiego stanu, o wiele rzadziej wskazując na znacznie inne spomiędzy gamy emocji. Trening i ferwor walki przyjął wraz ze stygmatem zwierzęcej furii, schwytanej w pułapkę ciała; wiedział, że nie powinien stać w miejscu, zabijaj lub będziesz martwy, walcz albo będziesz martwy, ćwicz albo będziesz martwy. Wszystko, czego dostąpił, czerpało wprost z wytrwałości, mięśnie zarysowane pod skórnym płótnem prężyły się pod historią bezwzględnych pokładów pracy. Każdy spadek sprawności byłby hańbiącą skazą, nawet gdy jako specjalista mógł posługiwać się grupą podległych łowców. Nie mógł określić - nikt nie mógł - jak wiele pozostało mu lat w identycznej kondycji, młodość miał już za sobą i nie mógł oszukać lat.
    - Nie - odparł. - Nadal szukają tej bestii w biały dzień. Chuj wie, czy to coś istnieje - rzucił, poniekąd umyślnie, zaciekawiony opinią Molandera na temat miejskiej legendy. Nie mogli być obojętni; atak, który odnotowano, był sprawką nieznanego stworzenia; z drugiej strony, jak zawsze, pozostawał sceptyczny wobec opinii tłumu. Cierpliwość - oraz sztuka tropienia - były dla niego trudne; gustował w walce pod każdą, osiągalną postacią, w pojedynkach, bezpośrednich, wyzbytych ze zbędnych wstępów i poszukiwań.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Spotkał na swej drodze wielu ludzi naznaczonych niedźwiedzim dziedzictwem i podobnie jak w przypadku olbrzymów starano się wciskać ich w jeden wzorzec osobowościowy. Krzywdzące uogólnienia były na porządku dziennym i nawet najszczersze chęci, by wyprowadzać społeczeństwo z błędu, nie dawały wiele. Poznawał więc niuanse zupełnie sam, niezrażony cudzym zachowaniem. Wiedział, że łatwo jest spotkać berserków podchodzących ze swobodą do emocji buzujących w ich ciele. Często szukali wręcz pretekstu, by dać upust krwawej żądzy, najczęściej jednak napotykał na takich, którzy pragnęli – podobnie jak on – egzystować z innymi we względnym spokoju. Zawsze sądził, że Karsten bardzo dobrze panował nad własną złością. Chyba nigdy nie doświadczył z jego strony nieuzasadnionej furii, stąd zawsze myślał o nim jako o profesjonaliście i choć nie różnili się szczególnie wiekiem, uważał go za swoisty autorytet. Nie podążał za nim jednak ślepo, zawsze miał w sobie pewną rezerwę krytycyzmu i własne zdanie – tego nie bał się nigdy artykułować, czym wzbudzał podziw w adeptach zdjętych bladym strachem. Tak właściwie, Molander bał się niewielu osób. Czuł zaszyty lęk przed ojcem, którego niemal nie znał i przed matką, gdy ta zaczynała go łajać za głupstwa, których dopuszczał się w dzieciństwie. Niektórych łowców omijał szerokim łukiem, lecz nie ze względu na obawy, a z czystej praktyczności, by nie zaczynać niepotrzebnych burd. Dzikie stworzenia wprawiały go w szczere zadziwienie i miał względem nich dużo szacunku, jednak nigdy nie uciekał. Może przeceniał swoje umiejętności, może nadmiarowo pokładał wiarę w swoją odporność. Może była to zwykła, dziecięca krnąbrność lub prosta głupota? Nie potrafił powiedzieć. Najważniejsze było, że do tej pory żył i miał się dobrze, więc chyba nie było aż tak źle.
    Ale jesteś dzisiaj niezdecydowany — stwierdził łagodnie. Zieleń oczu błyszczała mu radośnie, gdy wychodzili z ogrodzonego placu na otwartą przestrzeń. Czuł się w takich miejscach o wiele bardziej swobodnie, mury dusiły go zwykle i sprawiały, że czuł się zgnieciony niczym jesienny listek wetknięty w szparę pomiędzy dachówkami a rynną – bez nadziei i bez możliwości zaznania wolności.
    Kwestia bestii straszącej mieszkańców miasta w biały dzień interesowała go dość mocno, choć niestety nie miał okazji, by przyjrzeć się jej z bliska, nawet jeśli przebywał ostatnio o wiele częściej w Midgardzie. Miał świadomość, że ludzie lubią wyolbrzymiać. Wzruszył ramionami.
    Ja bym tam był czujny, dziwne rzeczy się dzieją, ślepcy szaleją, w grobowcach duchy zaczynają robić harmider, więc i istnienie tego ustrojstwa nie jest jakieś bardzo nieprawdopodobne. Znaczy, ludzie lubią zajmować się pierdołami, potrzebują takich tematów, no ale… chyba w naszym interesie sprawdzać nawet skończone dyrdymały. I tak mają o nas dość kiepskie zdanie w ostatnich czasach — zawiesił spojrzenie na Karstenie, dość obojętne, lecz w istocie przejmował się podobnymi nieprzychylnymi komentarzami.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Porywczość - szorstka, surowa, brutalność - zdaniem innych nadmierna i bezzasadna; inni, wygłaszający swoje szlachetne mowy, tyrady równie długie jak puste, nie rozumieli z czym mierzył się zawsze Gleipnir. Powołany do życia przez słynnego Hedberga, krwawego bohatera galdrów, miał chronić obywateli przed stworzeniami zdolnymi mrozić krew w żyłach. Opinie, które krążyły na ich temat wiązały się z krótkowzrocznej ignorancji, pragnienia by wszystko stało się czarno-białe, ugłaskane i proste, posłuszne niczym zwierzątko poddane seriom tresury. Sprawy w Kolegium rosły, rosły też oskarżenia, a Wyzwoleni w jego odczuciu nieśli im więcej złego niż jakichkolwiek pożytków. Nienawidzili zresztą po równo wszystkich napiętnowanych znamieniem daru-przekleństwa genetyki - berserkerów, takich jak on i potomków olbrzymów, takich jak Gert Molander, cenionych w organizacji; kolejna, żałosna skrajność; świat wielbił same skrajności.
    - Daj ludziom eliksir, a pomyślą, że zbawią już cały świat - uniósł głowę, by spojrzeć mu prosto w oczy. Powód zmian przede wszystkim był jeden - Księżycowy Wywar sprawił że wiele osób nie lękało się wargów z podobną siłą jak wcześniej. Nabrali w płuca odwagi, krzycząc, krzycząc donośnie że Gleipnir jest niepotrzebny, że nadużywa agresji podczas codziennych zmagań. Wargowie, dawniej wypluci przez usta społeczeństwa na sam bruk marginesu, zaczęli wracać do łask. Sam nie czuł do nich szczególnej palety uczuć, był obojętny - czynił, co należało czynić, kiedy stawali się ledwie bezmyślną bestią. Wypełniał treści rozkazów i przysługiwał się w pewien sposób gromadzie obywateli, nawet gdy próbowali podważyć każdy z wdrożonych czynów. Przeciwnie do części łowców, nie przepadał mierzyć się z wargami kiedy pozostawali pod swoją ludzką postacią; krew wojowników chociaż splamiona niedźwiedzią furią, nadała mu unikalne, własne poczucie honoru wobec którego był wierny. Księżycowy Wywar był rewolucją, owszem, jednak zapominano że nie wypijał go każdy warg przed wystąpieniem pełni.
    - Wiesz, że nie znoszę bezczynności - poskarżył się, gdy rozmowa drasnęła temat niesławnej bestii - Nie możemy powiedzieć, że nie istnieje i nie możemy z nią walczyć - sam był człowiekiem czynu, wśród niejasności czuł się niepewnie i łatwo popadał w złość. Nie był zbyt dumny z faktu, że do tej pory nie odnaleźli jako łowcy Gleipniru, rzekomej bestii w biały dzień - o ile tylko istniała, jak zdołał wspominać wcześniej, o ile tylko istniała. Z legendy wysnutej przez różnych galdrów wynikało, że jeśli tylko krążyła wokół Midgardu stając się nieuchwytna, niosła ze sobą duże zagrożenie. Nie sądził, by jeden łowca był w stanie wygrać potyczkę, a nawet zdołać ujść z życiem. Nigdy nie dzielił się podobnymi brudami wątpliwości - w przypadku Molandera pozwalał sobie na więcej, czując swobodę i zaufanie, kiedy tylko znajdował się w jego towarzystwie.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Wiedzial, że wstępując do Gleipniru nie uczyni swojego życia łatwiejszym. Dla wielu wypełniał jedynie mroczne proroctwo i stawał się jeszcze bardziej okrutną bestią, niż do tej pory go uważano. Nie robił tego jednak dla spokoju ducha, chciał po prostu odnaleźć własne miejsce i ludzi, którzy w jakimkolwiek stopniu zaakceptowaliby jego inność i potrafiliby korzystać z jego wrodzonych atutów. Reszta mogła nim gardzić, nie obchodziło go to, póki miał cel w swoim życiu, a w istocie łowcy dawali mu cel i sprawiali, że widział jakiekolwiek dobro wypływające ze swych czynów, nawet jeśli okupione protestami niektórych grup społecznych. Podobnie jak Karsten, nigdy nie szukał konfrontacji z wargami żyjącymi poza pełnią zupełnie podobnie do niego, nie chciał ich tropić, gdy nie stanowili zagrożenia. Zwykle przechodził dość obojętnie, może kilka razy rozmawiał nawet z jakimś? Zupełnie nierozpoznany wprawdzie, lecz podświadomie czując, że może nie powinien, choć przecież nie robił nic złego. Człowiek, jak człowiek – zwykł mawiać. Zbyt wiele niesprawiedliwości doświadczył, by samemu siać jej ziarno pośród galdrów i śniących. Nie wahał się jednak, kiedy wina była oczywista i zagrożenie szczerzyło swe kły – to naturalna kolej rzeczy, cykl życia i śmierci, odwieczna potyczka między łowcą i zwierzyną. Nie miał sentymentu. Nie mógł go mieć, bo inaczej już faktycznie dawno użyźniałby glebę nadmiarem swojej tkanki.
    Rozumiem, o co ci chodzi — stwierdził, wciskając dłonie do kieszeni. Krok miał dość szybki, lecz Karsten mu dorównywał i nie musiał wyjątkowo się silić, co zadowalało olbrzyma. Dawno zostawili za sobą kontur wieży, brnąc dalej przez łagodne zaspy, choć droga czerniła się od ziemi wyciągniętej przez podeszwy ciężkich butów. — Z drugiej strony jednak, czasami im bardziej się silisz i pieklisz, tym gorsze rezultaty to przynosi. Wiem, że ciężko jest odpuścić i pozwolić na własny bieg wydarzeń, tyle że to czasami jedyne, słuszne wyjście. — Zapewne mieliby problem z głowy, gdyby ktoś cudownie wpadł na trop i kwestia bestii została rozwiązana. Niestety, bogowie najwyraźniej zamierzali poddać próbie ich wytrwałość. — Mniejsza, Aggerholm, nie zaprzątaj sobie teraz tym głowy — zaproponował i klepnął przyjaciela donośnie w plecy. Zadudniło jedynie głucho. Zaśmiał się i cmoknął. — Chodźmy w kierunku jeziora, bo patrol patrolem, a ja muszę uzbierać trochę tojadu, więc bezwstydnie wykorzystam twoje towarzystwo — zachęcił, śmiejąc się szelmowsko, po czym wskazał dłonią kierunek, który obydwoje przecież dobrze znali.

    Karsten i Gert z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.