:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
07.12.2000 – Herbaciarnia „Pod kolcem” – Bezimienny: V. Varvik & Nieznajomy: L. Hansen
2 posters
Bezimienny
07.12.2000 – Herbaciarnia „Pod kolcem” – Bezimienny: V. Varvik & Nieznajomy: L. Hansen Sro 21 Sie - 22:35
07.12.2000
— Właściwie, to dlaczego akurat Midgard? — zagaił, przyglądając się dawnej przyjaciółce z niekrytym zainteresowaniem. Minęło blisko dwanaście lat — Viktor nie spodziewał się, że może tyle przeżyć — a Lotte ani trochę się nie zmieniła, przynajmniej nie dla niego. Urosła, to fakt. Niezaprzeczalnie nabrała powagi, ale jej twarz nadal była po dziecięcemu zaokrąglona w okolicy żuchwy, a w oczach wciąż błyszczały te same radosne iskierki, policzki natomiast zdawały się dopasowywać odcieniem do leżącego na stole bukietu róż, który podarował jej wcześniej.
I wciąż była piękna. Zawsze była.
Przez całą drogę rozmawiali o rzeczach błahych — o uczelni, o profesorach, o tym, jak mieszka im się w Midgardzie, o wścibskiej sąsiadce studenta i o miejscach, które mogliby wspólnie zobaczyć. Obawiał się, że tak długi okres rozłąki położy się cieniem niezręczności na ich pierwszym od lat spotkaniu, lecz wymiana zdań z Lotte była tak samo lekka i beztroska jak podczas lata spędzonego w Trondheim, a Viktorowi momentami zdawało się, że znów czuje w ustach smak truskawkowych lodów, że mokre od kąpieli w jeziorze włosy lepią mu się do czoła, a miękka trawa przyjemnie łaskocze w bose stopy.
W ciepłej herbaciarni, w której wszystko przesiąknięte było aromatem liściastych naparów, rzeczywiście można było zapomnieć o szalejącej za oknem zimie. Gorąca porcelana przyjemnie ogrzewała odrętwiałe z chłodu palce, a zapach napoju stanowił remedium dla zszarganych ostatnimi wydarzeniami nerwów. Siedząc naprzeciwko panny Hansen zrozumiał wreszcie, że tego właśnie było mu trzeba; rozmowy o wszystkim i o niczym. Zbyt wiele trudnych tematów zdarzało mu się podejmować w ciągu minionych dni. Zbyt wiele trudnych decyzji zmuszony był podjąć. Nigdy nie uważał się za osobę roszczeniową, lecz w tym wypadku uważał, że należał mu się odpoczynek.
Nieznajomy
Re: 07.12.2000 – Herbaciarnia „Pod kolcem” – Bezimienny: V. Varvik & Nieznajomy: L. Hansen Sro 21 Sie - 22:35
Lotte również przyglądała się, jednak nawet zza grubych niczym denka butelki szkiełek swoich okularów, nie była w stanie wyłapywać wiele z rys twarzy Varvika – ten zlewał się w mniej czy bardziej czytelne plamy. Była w stanie określić jakie miał na sobie kolory, że wciąż posiadał ten sam odcień włosów, jaki zapamiętała, że podarował jej róże konkretnego koloru… Nie potrafiła przyznać się do tego, jak bardzo chciałaby teraz dotknąć jego twarzy, zbadać jej krzywizny, stan jego zmęczonej brakiem snu skóry czy odnaleźć może cienie dawnych blizn po zarysowaniach, które kiedyś, jeszcze jako dzieci, zbierali licznie. Dotyk był narzucaniem się, nawet jeżeli kiedyś dzielili się nim tak chętnie.
Hansen pamiętała, jak jeszcze jako dzieci potrafili spędzać ze sobą całe dnie, trzymać się za ręce, spać w jednym łóżku, często jeszcze z Nelią. Właściwie – powinni być tu w trójkę, jednak w obecnym stanie Lotte nieco obawiała się widywać z siostrą, o której przypadkiem mogła dowiedzieć się o jeden, przykry fakt za dużo. Nie myślała jednak o tym wiele, ubierając twarz w najczulszy i najszczerszy uśmiech, byle tylko zadowolić nim Viktora. Poranki były ciężkie, nie należało psuć ich jeszcze bardziej. On sam w końcu pewnie dopiero co zerwał się z łóżka, gdy ona… Ona miała ochotę już położyć się spać.
- Mój przyjaciel Ezra dał mi szansę, żeby się z nim przeprowadzić. Wiesz, gospodarz tam z Danii, gdzie zostali rodzice – odpowiedziała na jego pytanie, już składając kwiaty na blacie z pewną ostrożnością. Jeżeli jeszcze nie domyślił się, że Lotte miała problemy ze wzrokiem, po tym jak chętnie złapała go za łokieć podczas spaceru, teraz, kiedy wysuwała sobie krzesełko i nieudolnie złapała za oparcie dopiero za trzecią próbą, kończącą się pochwyceniem powietrza… Musiał zauważyć. Musiał. – Potrzebował chyba kogoś do opieki nad domem, sama nie wiem, ale ja uczyłam się dużo od Isabel, sam wiesz… Ciotka to idealna pani domu.
Teraz już siedziała naprzeciwko. Była świadoma, że jest obserwowana. Była świadoma, że są obserwowani – właściwie mówiąc. „Człowiek Ezry” faktycznie poszedł za nimi i o ile Lotte ciężko było stwierdzić czy ktoś podążał za nimi, z naturalnych względów, Viktor, gdyby bardziej się wysilił, może byłby w stanie określić czyjąś nienatarczywą obecność. Podsunięcie karty napojów pod sam nos, byle tylko móc odczytać cokolwiek męczyło ją. Jasny papier, oświetlone bladym blaskiem pomieszczenie i cienko zapisane literki nie były jej sprzymierzeńcami. Męczyło ją to, ale musiała przywyknąć.
- Gdybym została w domu, pewnie nie miałabym szansy studiować. Tutaj mam opiekę, która mi na to pozwala – zarówno finansową, jak i osobową – tam, w Danii, nikt nie odprowadzałby prawie niewidomej kobiety do portalu czy na uczelnię. Byłby ciężarem, tutaj nie czuła tak wielkiej presji, spełniała się mniej czy bardziej. Lubiła lokalne towarzystwo, zarówno Ezrę, jak i Gerta. Czasami miała szczęście, a wyjazd był jego elementem. – Mam coś dla ciebie. Zgadnij co.
Hansen pamiętała, jak jeszcze jako dzieci potrafili spędzać ze sobą całe dnie, trzymać się za ręce, spać w jednym łóżku, często jeszcze z Nelią. Właściwie – powinni być tu w trójkę, jednak w obecnym stanie Lotte nieco obawiała się widywać z siostrą, o której przypadkiem mogła dowiedzieć się o jeden, przykry fakt za dużo. Nie myślała jednak o tym wiele, ubierając twarz w najczulszy i najszczerszy uśmiech, byle tylko zadowolić nim Viktora. Poranki były ciężkie, nie należało psuć ich jeszcze bardziej. On sam w końcu pewnie dopiero co zerwał się z łóżka, gdy ona… Ona miała ochotę już położyć się spać.
- Mój przyjaciel Ezra dał mi szansę, żeby się z nim przeprowadzić. Wiesz, gospodarz tam z Danii, gdzie zostali rodzice – odpowiedziała na jego pytanie, już składając kwiaty na blacie z pewną ostrożnością. Jeżeli jeszcze nie domyślił się, że Lotte miała problemy ze wzrokiem, po tym jak chętnie złapała go za łokieć podczas spaceru, teraz, kiedy wysuwała sobie krzesełko i nieudolnie złapała za oparcie dopiero za trzecią próbą, kończącą się pochwyceniem powietrza… Musiał zauważyć. Musiał. – Potrzebował chyba kogoś do opieki nad domem, sama nie wiem, ale ja uczyłam się dużo od Isabel, sam wiesz… Ciotka to idealna pani domu.
Teraz już siedziała naprzeciwko. Była świadoma, że jest obserwowana. Była świadoma, że są obserwowani – właściwie mówiąc. „Człowiek Ezry” faktycznie poszedł za nimi i o ile Lotte ciężko było stwierdzić czy ktoś podążał za nimi, z naturalnych względów, Viktor, gdyby bardziej się wysilił, może byłby w stanie określić czyjąś nienatarczywą obecność. Podsunięcie karty napojów pod sam nos, byle tylko móc odczytać cokolwiek męczyło ją. Jasny papier, oświetlone bladym blaskiem pomieszczenie i cienko zapisane literki nie były jej sprzymierzeńcami. Męczyło ją to, ale musiała przywyknąć.
- Gdybym została w domu, pewnie nie miałabym szansy studiować. Tutaj mam opiekę, która mi na to pozwala – zarówno finansową, jak i osobową – tam, w Danii, nikt nie odprowadzałby prawie niewidomej kobiety do portalu czy na uczelnię. Byłby ciężarem, tutaj nie czuła tak wielkiej presji, spełniała się mniej czy bardziej. Lubiła lokalne towarzystwo, zarówno Ezrę, jak i Gerta. Czasami miała szczęście, a wyjazd był jego elementem. – Mam coś dla ciebie. Zgadnij co.
Bezimienny
Re: 07.12.2000 – Herbaciarnia „Pod kolcem” – Bezimienny: V. Varvik & Nieznajomy: L. Hansen Sro 21 Sie - 22:36
Już na Ymirze zwrócił uwagę na problemy ze wzrokiem przyjaciółki z dzieciństwa, lecz z grzeczności (a raczej chęci nienarzucania się) nie skomentował tego w żaden sposób; nie chciał, aby Lotte poczuła się osaczona, aby pierwszą rzeczą, jaką usłyszała po trwającej ponad dekadę rozłące było napomknięcie o jej ułomności, szczególnie, że tak dzielnie starała się ją ukryć za grubymi szkłami i ostrożnie stawianymi krokami, aż wzruszenie ściskało go za gardło. W jego głowie krążyło mnóstwo pytań, począwszy od "jak dużą masz wadę?", przez "kiedy to się zaczęło?", po "czy stracisz wzrok?", jednakże nie ośmielił się wypowiedzieć na głos ani jednego z nich, przybierając rolę cichego opiekuna panny Hansen; pomógł jej zająć miejsce, gdy nie była w stanie chwycić za oparcie krzesła, podsunął jej menu i czytał je na głos, ale nie w sposób protekcjonalny (taką przynajmniej żywił nadzieję), zaczynając każde kolejne zdanie od co myślisz o... i wymieniając kolejną pozycję.
— Przyjaciel — powtórzył z szelmowskim uśmiechem, dyskretnie szturchając ją nogą pod stołem, jak za starych czasów — Chyba możesz powiedzieć staremu przyjacielowi coś więcej, co?
Czy po blisko dwunastu latach nadal mógł nazywać ją przyjaciółką? Czy nie byłoby to zbyt wielkim naruszeniem, przerostem formy nad treścią? Przyjaźnili się bowiem jako dzieci, to fakt; tamtego lata w Trondheim Lotte była mu bliższa, niż ktokolwiek inny w późniejszych latach, lecz później kontakt się urwał i nie byli już tymi osobami. Przynajmniej Viktor stał się zaledwie cieniem dawnego siebie.
Jej wyjaśnienia przyjął z delikatnym kiwaniem głowy. Pomoc domowa, która ledwo widziała, nie brzmiała jakoś szczególnie przekonująco i zaczynał obawiać się nawet, że ten cały Erza może wykorzystywać Lottę w inny, bardziej obrzydliwy sposób, a ona krępowała się przyznać. Och, będzie musiał dokładniej przyjrzeć się ich znajomości...
Nie zdawał sobie sprawy z tego, że są obserwowani, a nawet jeżeli czuł na sobie czyjś baczny wzrok, to zrzucił to na karb obrzydliwego artykułu w Ratatoskrze. Przecież ktoś z obecnych na aukcji mógł rozpoznać w nim tajemniczego towarzysza wychowawcy z sierocińca...
— Cieszę się, że ci się udało — uśmiechnął się szczerze, bowiem w tamtym momencie naprawdę był szczęśliwy, że udało jej się wyjechać do Midgardu, że po latach są wreszcie razem i mają szansę budować swoją relację od nowa. Jeżeli tylko ona będzie chciała. — Och? — ściągnął brwi w grymasie zaskoczenia, nie spodziewał się bowiem żadnego prezentu. Wystarczyła mu sama jej obecność. — Nie musiałaś, Lotte...
— Przyjaciel — powtórzył z szelmowskim uśmiechem, dyskretnie szturchając ją nogą pod stołem, jak za starych czasów — Chyba możesz powiedzieć staremu przyjacielowi coś więcej, co?
Czy po blisko dwunastu latach nadal mógł nazywać ją przyjaciółką? Czy nie byłoby to zbyt wielkim naruszeniem, przerostem formy nad treścią? Przyjaźnili się bowiem jako dzieci, to fakt; tamtego lata w Trondheim Lotte była mu bliższa, niż ktokolwiek inny w późniejszych latach, lecz później kontakt się urwał i nie byli już tymi osobami. Przynajmniej Viktor stał się zaledwie cieniem dawnego siebie.
Jej wyjaśnienia przyjął z delikatnym kiwaniem głowy. Pomoc domowa, która ledwo widziała, nie brzmiała jakoś szczególnie przekonująco i zaczynał obawiać się nawet, że ten cały Erza może wykorzystywać Lottę w inny, bardziej obrzydliwy sposób, a ona krępowała się przyznać. Och, będzie musiał dokładniej przyjrzeć się ich znajomości...
Nie zdawał sobie sprawy z tego, że są obserwowani, a nawet jeżeli czuł na sobie czyjś baczny wzrok, to zrzucił to na karb obrzydliwego artykułu w Ratatoskrze. Przecież ktoś z obecnych na aukcji mógł rozpoznać w nim tajemniczego towarzysza wychowawcy z sierocińca...
— Cieszę się, że ci się udało — uśmiechnął się szczerze, bowiem w tamtym momencie naprawdę był szczęśliwy, że udało jej się wyjechać do Midgardu, że po latach są wreszcie razem i mają szansę budować swoją relację od nowa. Jeżeli tylko ona będzie chciała. — Och? — ściągnął brwi w grymasie zaskoczenia, nie spodziewał się bowiem żadnego prezentu. Wystarczyła mu sama jej obecność. — Nie musiałaś, Lotte...
Nieznajomy
Re: 07.12.2000 – Herbaciarnia „Pod kolcem” – Bezimienny: V. Varvik & Nieznajomy: L. Hansen Sro 21 Sie - 22:36
Twarz pokryła się dziwnym grymasem, kiedy tylko zasugerowano jej, że przyjaciel mógł być kimś więcej. Mógł, to prawda, może nawet był, przynajmniej z jej strony – tej wdzięcznej mu za każdy miły gest młódki, jednak Lotte pozostawała realistką – nie miała mu nic do zaoferowania, nie miała tak wielu szans jak inne artystki przychodzące do jego Kawiarni, nie miała pieniędzy na własne utrzymanie, nie była tak samodzielna. Pozostawała niedowidzącą, młodą dziewczyną. Za młodą jakby mogło się wydawać, za mało doświadczoną dla kogoś, kto w życiu tym musiał przejść przez nieszczęście jakim była utrata rodziców. Ona miała przy sobie każdego – starszych braci, matkę, ojca, ciotkę, młodsze rodzeństwo. Nie poznała straty – nie była w stanie wspierać tak jak ktoś, kto zrozumiałby to lepiej ze względu na doświadczenie. Hansen bała się dodatkowo, że myśląc o Montmorencym w tak ciepłych barwach, bardziej myślała o wspomnieniu jego – tego młodzieńca, który niegdyś przemieszczał się po ich duńskiej rezydencji.
- Przecież już powiedziałam ci, że dzięki niemu jestem w stanie studiować. Nic więcej, nie wiem po co szukasz w tym wszystkim drugiego dna… – powiedziała niezwykle potulnie. Może kłamała nieco, co przyprawiało ją o lekki ucisk z tyłu głowy, ale kłamstwa te nie przychodziły jej łatwo. Była z natury osobą dobrą i szczerą, nie kryjącą swoich intencji i emocji, teraz jednak, będąc pod ciągłą uporczywą obserwacją człowieka Ezry, czuła się mniej swobodnie niż w sytuacji możliwego sam na sam z Varvikiem. – Próbujesz dojść czy znajdujesz się pod niebezpieczeństwem? Chcesz dowiedzieć się o moim statusie matrymonialnym? – zażartowała. Wybrała z karty wywar naparzony z dzikiej róży z dodatkiem czegoś „specjalnego”, a potem odsunęła ja od siebie, by spróbować wyłapać szczegóły z jego twarzy. Przechyliła się lekko na krześle, by podnieść z podłogi swoją parciana torbę. Ustawiając ją na kolanach, nawet nie patrzyła do środka – wiedziała, że niewiele jej to da. Samym dotykiem postanowiła wyczuć woreczek o wysokości około dziesięciu centymetrów. Wyciągnęła z niego niewielką rzeźbę – dwa ptaki siedzące na gałęzi, dwa wychodzące z niej liście, jeden pąk kwiatu. Ptaki były jaskółkami, chociaż ktoś nie znający się na ich gatunkach ich mógłby się pomylić. Symbol młodzieńczej miłości.
- Zrobiłam je z myślą o tobie. Myśląc o tobie przywołują do głowy dobre wspomnienia, młodość, wolność, może i nieodpowiedzialność – zaśmiała się szczerze i perliście. – Ale w tym chyba jest całe piękno tych wspomnień. Mam nadzieję, że wzbudza to uśmiech na twojej twarzy.
Bo bez potwierdzenia i tak go nie zobaczę.
- Przy okazji chciałam wkupić się ponownie w twoje łaski. Będę potrzebowała drobnej pomocy przy zakupach. Muszę kupić sobie coś eleganckiego. Sukienkę. Okazja jest raczej istotna, skoro powinnam zainwestować w coś nowego… Godzisz się być dziś moimi oczami i moim gustem?
- Przecież już powiedziałam ci, że dzięki niemu jestem w stanie studiować. Nic więcej, nie wiem po co szukasz w tym wszystkim drugiego dna… – powiedziała niezwykle potulnie. Może kłamała nieco, co przyprawiało ją o lekki ucisk z tyłu głowy, ale kłamstwa te nie przychodziły jej łatwo. Była z natury osobą dobrą i szczerą, nie kryjącą swoich intencji i emocji, teraz jednak, będąc pod ciągłą uporczywą obserwacją człowieka Ezry, czuła się mniej swobodnie niż w sytuacji możliwego sam na sam z Varvikiem. – Próbujesz dojść czy znajdujesz się pod niebezpieczeństwem? Chcesz dowiedzieć się o moim statusie matrymonialnym? – zażartowała. Wybrała z karty wywar naparzony z dzikiej róży z dodatkiem czegoś „specjalnego”, a potem odsunęła ja od siebie, by spróbować wyłapać szczegóły z jego twarzy. Przechyliła się lekko na krześle, by podnieść z podłogi swoją parciana torbę. Ustawiając ją na kolanach, nawet nie patrzyła do środka – wiedziała, że niewiele jej to da. Samym dotykiem postanowiła wyczuć woreczek o wysokości około dziesięciu centymetrów. Wyciągnęła z niego niewielką rzeźbę – dwa ptaki siedzące na gałęzi, dwa wychodzące z niej liście, jeden pąk kwiatu. Ptaki były jaskółkami, chociaż ktoś nie znający się na ich gatunkach ich mógłby się pomylić. Symbol młodzieńczej miłości.
- Zrobiłam je z myślą o tobie. Myśląc o tobie przywołują do głowy dobre wspomnienia, młodość, wolność, może i nieodpowiedzialność – zaśmiała się szczerze i perliście. – Ale w tym chyba jest całe piękno tych wspomnień. Mam nadzieję, że wzbudza to uśmiech na twojej twarzy.
Bo bez potwierdzenia i tak go nie zobaczę.
- Przy okazji chciałam wkupić się ponownie w twoje łaski. Będę potrzebowała drobnej pomocy przy zakupach. Muszę kupić sobie coś eleganckiego. Sukienkę. Okazja jest raczej istotna, skoro powinnam zainwestować w coś nowego… Godzisz się być dziś moimi oczami i moim gustem?
Bezimienny
Re: 07.12.2000 – Herbaciarnia „Pod kolcem” – Bezimienny: V. Varvik & Nieznajomy: L. Hansen Sro 21 Sie - 22:36
Gdyby tylko posiadł dar czytania w ludzkich myślach...
Och, ileż żyć wówczas byłby w stanie ocalić? Jak wiele czarnych myśli rozwiać? Ile twarzy rozjaśnić uśmiechami? I jednocześnie - jak często słyszałby w głowie głosy, mówiące, że jest nikim? Ilu ludzi byłoby przy nim z prawdziwej sympatii, a nie litości, czy poczucia obowiązku? Czy warto było poświęcić swe oko, aby się przekonać?
I gdy tak rozważał wszystkie za i przeciw, dochodził do wniosku, że jednak wolał swą błogą nieświadomość od bolesnych faktów. Na nią nie był jeszcze gotów, och nie, chyba nigdy nie będzie w stanie zmierzyć się z prawdą o tym, kim był w oczach innych, nawet jako staruszek na łożu śmierci (chociaż coraz częściej łapał się na myśli, że nie dożyje nawet tak sędziwego wieku - spodziewał się, że umrze raczej młodo i koniecznie w głupi sposób).
— Po prostu się martwię, Lotte. Nie chcę, żeby ktoś wykorzystał fakt, że jesteś… że jesteś… taka dobra — wyznał w nagłym przypływie szczerości, ujmując drobne dziewczęce dłonie w swoje własne. Za każdym razem, gdy dotykał innego człowieka, nie mógł nadziwić się temu, jak przyjemnie ciepła była jego skóra w porównaniu ze skórą Viktora; aż oniemiały wypuścił powietrze z płuc. — Dobrze, przyznaję się do winy. Tak naprawdę liczę, że może uda mi się wyciągnąć cię na randkę — posłał jej ciepły uśmiech, który - nawet jeżeli był dla niej niewidoczny - słyszalny był w tonie jego głosu; czułym i troskliwym tembrze, z drżącą gdzieś w tle nutą melancholii. — Czy taka odpowiedź cię satysfakcjonuje?
Puścił jej dłonie, aby złożyć zamówienie; dla Lotte herbata różana, dla niego czarna z pomarańczą i goździkami, a na deser dla obojga tarta z malinami. Widział, z jakim trudem próbuje dostrzec jego rysy, przez moment walczył nawet z chęcią ponownego chwycenia jej za ręce i nakierowanie ich na swoją twarz, aby poznała, jak bardzo się zmienił, jak bardzo nabrał powagi, jak okrągłe policzki stały się zapadnięte, a niegdyś gładka skóra stała się szorstka od delikatnego zarostu, jeszcze zbyt krótkiego, by wymagał interwencji brzytwy.
Przepełnione zachwytem westchnienie wyrwało się z jego ust, gdy postawiła przed nim rzeźbę. Z zainteresowaniem obserwował dwie jaskółki na gałęzi (choć przez moment był pewien, że to pliszki), a łzy wzruszenia cisnęły się do oczu. Nigdy nie dostał od nikogo czegoś tak pięknego. Ingrid raz zadedykowała mu jedną ze swoich książek, zwracając się do niego słowami mojemu synowi i choć było to niewątpliwie wzruszające i był wdzięczny za okazane serce, tak fakt, że sprzedano blisko ćwierć miliona nakładu, czynił podarek nieco mniej... intymnym. Tymczasem miał przed sobą coś, co zostało stworzone specjalnie dla niego, co miało należeć jedyne do Viktora i nie potrafił nic powiedzieć. — Dziękuję — wychrypiał w końcu, ujmując delikatnie rzeźbę w kościste palce i przyjrzał jej się z bliska. — Jest piękna, Lotte.
Roześmiał się w odpowiedzi. Oczywiście, że prezent przywodził na myśl serdeczne wspomnienia; oni, we dwoje, na łące na wzgórzu i srebrzysta wstęga Nidelvy w oddali, wieżyczki Nidaros połyskujące w słońcu, ruiny górujące nad okolicą, zapach kwiatów i brzęk pszczół. — Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę.
Jak bardzo tego potrzebowałem. Jak bardzo potrzebowałem ciebie.
— Nie ma problemu, chętnie pomogę, choć nie ukrywam, że nie jestem ekspertem w tej dziedzinie... — odstawił rzeźbę na stół — Ale ja też… Cóż, miałbym do ciebie nietypową prośbę. Zrozumiem, jeśli się nie zgodzisz, bo to naprawdę żenująca sytuacja, ale... Powiedziałem pewnej obrzydliwie złośliwej dziewusze, że mam dziewczynę, żeby dała mi spokój. Sęk w tym, że ja żadnej dziewczyny nie mam, więc pomyślałem... Och, na Odyna, to żałosne, przepraszam.
Och, ileż żyć wówczas byłby w stanie ocalić? Jak wiele czarnych myśli rozwiać? Ile twarzy rozjaśnić uśmiechami? I jednocześnie - jak często słyszałby w głowie głosy, mówiące, że jest nikim? Ilu ludzi byłoby przy nim z prawdziwej sympatii, a nie litości, czy poczucia obowiązku? Czy warto było poświęcić swe oko, aby się przekonać?
I gdy tak rozważał wszystkie za i przeciw, dochodził do wniosku, że jednak wolał swą błogą nieświadomość od bolesnych faktów. Na nią nie był jeszcze gotów, och nie, chyba nigdy nie będzie w stanie zmierzyć się z prawdą o tym, kim był w oczach innych, nawet jako staruszek na łożu śmierci (chociaż coraz częściej łapał się na myśli, że nie dożyje nawet tak sędziwego wieku - spodziewał się, że umrze raczej młodo i koniecznie w głupi sposób).
— Po prostu się martwię, Lotte. Nie chcę, żeby ktoś wykorzystał fakt, że jesteś… że jesteś… taka dobra — wyznał w nagłym przypływie szczerości, ujmując drobne dziewczęce dłonie w swoje własne. Za każdym razem, gdy dotykał innego człowieka, nie mógł nadziwić się temu, jak przyjemnie ciepła była jego skóra w porównaniu ze skórą Viktora; aż oniemiały wypuścił powietrze z płuc. — Dobrze, przyznaję się do winy. Tak naprawdę liczę, że może uda mi się wyciągnąć cię na randkę — posłał jej ciepły uśmiech, który - nawet jeżeli był dla niej niewidoczny - słyszalny był w tonie jego głosu; czułym i troskliwym tembrze, z drżącą gdzieś w tle nutą melancholii. — Czy taka odpowiedź cię satysfakcjonuje?
Puścił jej dłonie, aby złożyć zamówienie; dla Lotte herbata różana, dla niego czarna z pomarańczą i goździkami, a na deser dla obojga tarta z malinami. Widział, z jakim trudem próbuje dostrzec jego rysy, przez moment walczył nawet z chęcią ponownego chwycenia jej za ręce i nakierowanie ich na swoją twarz, aby poznała, jak bardzo się zmienił, jak bardzo nabrał powagi, jak okrągłe policzki stały się zapadnięte, a niegdyś gładka skóra stała się szorstka od delikatnego zarostu, jeszcze zbyt krótkiego, by wymagał interwencji brzytwy.
Przepełnione zachwytem westchnienie wyrwało się z jego ust, gdy postawiła przed nim rzeźbę. Z zainteresowaniem obserwował dwie jaskółki na gałęzi (choć przez moment był pewien, że to pliszki), a łzy wzruszenia cisnęły się do oczu. Nigdy nie dostał od nikogo czegoś tak pięknego. Ingrid raz zadedykowała mu jedną ze swoich książek, zwracając się do niego słowami mojemu synowi i choć było to niewątpliwie wzruszające i był wdzięczny za okazane serce, tak fakt, że sprzedano blisko ćwierć miliona nakładu, czynił podarek nieco mniej... intymnym. Tymczasem miał przed sobą coś, co zostało stworzone specjalnie dla niego, co miało należeć jedyne do Viktora i nie potrafił nic powiedzieć. — Dziękuję — wychrypiał w końcu, ujmując delikatnie rzeźbę w kościste palce i przyjrzał jej się z bliska. — Jest piękna, Lotte.
Roześmiał się w odpowiedzi. Oczywiście, że prezent przywodził na myśl serdeczne wspomnienia; oni, we dwoje, na łące na wzgórzu i srebrzysta wstęga Nidelvy w oddali, wieżyczki Nidaros połyskujące w słońcu, ruiny górujące nad okolicą, zapach kwiatów i brzęk pszczół. — Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę.
Jak bardzo tego potrzebowałem. Jak bardzo potrzebowałem ciebie.
— Nie ma problemu, chętnie pomogę, choć nie ukrywam, że nie jestem ekspertem w tej dziedzinie... — odstawił rzeźbę na stół — Ale ja też… Cóż, miałbym do ciebie nietypową prośbę. Zrozumiem, jeśli się nie zgodzisz, bo to naprawdę żenująca sytuacja, ale... Powiedziałem pewnej obrzydliwie złośliwej dziewusze, że mam dziewczynę, żeby dała mi spokój. Sęk w tym, że ja żadnej dziewczyny nie mam, więc pomyślałem... Och, na Odyna, to żałosne, przepraszam.
Nieznajomy
Re: 07.12.2000 – Herbaciarnia „Pod kolcem” – Bezimienny: V. Varvik & Nieznajomy: L. Hansen Sro 21 Sie - 22:37
Zaśmiała się rezolutnie na jego „powiew szczerości”, chociaż nieco struchlała z początku w kontakcie z jego dłońmi. Nagłym kontakcie, chciało się dodać, bo Hansen naturalnie nie mogła przewidzieć ruchu jego dłoni. Przemknęła palcami po krzywiźnie jego kościstych palców, jakby chcąc rozpoznać chociaż szczegół, zapisać w pamięci cokolwiek, co pozwoliłoby rozpoznać Viktora w sposób inny niż poprzez głos. Głos, który już zapisała w pamięci i który rozpozna. Ten który łączyła z wyuczonym i charakterystycznym dla niego rytmem mowy, drobnymi ujmami w wymowie pojedynczych głosek… Ze wszystkim tym, co dla standardowego zjadacza chleba wydawało się być wręcz pomijalne, nieistotne… A dla Lotte stanowiło to jednak podwalinę do rozpoznawania bliskich i dalekich. Poprosi go o możliwość dotknięcia jego twarzy, to pewne, był dla niej w końcu na tyle bliski we wspomnieniach, by nie musiała się bać i wstydzić, tak jak w przypadku dopiero co poznawanych galdrów. Ona darzyła go sympatią, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że i on odwzajemniał jej pozytywne uczucia.
- A gdzie teraz jesteśmy, mój drogi Viktorze, jeżeli nie na randce? – zapytała z dziwną, nietypową dla siebie zaczepnością. Potem od razu westchnęła i powróciła do standardowego stanu, w którym usypiała wszystkie zachcianki do zrobienia innym na złość. Nie była taka. Nie chciała taka być. Chciała być wsparciem, nie drwiną, chociaż wcześniej wystosowaną wypowiedź i tak można było nazwać mianem żartu. – Ofiarowałam ci prezent, ty mi kwiaty, teraz siedzimy razem w kawiarni. Może ktoś nawet nagrywa to i umieści w kinie jako zapowiedź nowej komedii romantycznej?
Po raz kolejny zaśmiała się szczerze, tak samo jak szczerze ucieszyła się z jego reakcji na rzeźbę. To ona powinna dziękować jemu – w końcu dzięki spotkaniu temu, odnalazła w sobie chęć stworzenia czegoś nowego – motyw zwierzęcy, roślinny, połączone w trójwymiarowej rzeźbie. Inspirował ją, a przy okazji koił nerwy. Przebywając z Viktorem nie musiała udawać, nie musiała silić się na wyrafinowane słowa, na zatajanie niektórych myśli. Czuła się swobodna i wyzwolona w sztuce, kiedy emocje przelewała na drewno, znajdujące się teraz pomiędzy nimi. Był dobrym przyjacielem, czuła to w kościach. Kimś, kogo odnalazła po latach i kogo nie wypuści na lata.
- Wystarczy po prostu, że ze mną będziesz i powiesz co wypada założyć dziewczynie takiej jak ja – biednej? Zagubionej w niewyraźnym świecie? Zdolnej, ale coraz bardziej odsuwającej się od rodzinnej tradycji, z której wyrosła? Mroczne domysły odpłynęły jednak daleko, kiedy propozycja Viktora ujrzała światło dzienne. Sęk w tym, że ja żadnej dziewczyny nie mam przecięło powietrze, docierając do uszu Lotte, która momentalnie ubrała twarz w pocieszający uśmiech. Widocznie bolało go. To wszystko. Samotność. Brak zainteresowania dziewcząt. Chciała być mu podporą. – Wiem, co pomyślałeś. Mam udawać twoją dziewczynę? Bo rozumiem, że… – zawstydziła się na samą myśl i od razu zapowietrzyła jakby, opuszczając wzrok. To chyba nie był moment, w którym chciał poprosić ją o faktyczne chodzenie? Po takim długim czasie nie wiedziała czy była na to gotowa. Nie wiedziała czy ma w sercu miejsce dla kolejnego mężczyzny, kiedy w snach układała sobie życie w innym, nieco… Specyficznym i odległym od Varvika. Nie odpowiedziała, oczekując chyba wpierw jego odpowiedzi.
- A gdzie teraz jesteśmy, mój drogi Viktorze, jeżeli nie na randce? – zapytała z dziwną, nietypową dla siebie zaczepnością. Potem od razu westchnęła i powróciła do standardowego stanu, w którym usypiała wszystkie zachcianki do zrobienia innym na złość. Nie była taka. Nie chciała taka być. Chciała być wsparciem, nie drwiną, chociaż wcześniej wystosowaną wypowiedź i tak można było nazwać mianem żartu. – Ofiarowałam ci prezent, ty mi kwiaty, teraz siedzimy razem w kawiarni. Może ktoś nawet nagrywa to i umieści w kinie jako zapowiedź nowej komedii romantycznej?
Po raz kolejny zaśmiała się szczerze, tak samo jak szczerze ucieszyła się z jego reakcji na rzeźbę. To ona powinna dziękować jemu – w końcu dzięki spotkaniu temu, odnalazła w sobie chęć stworzenia czegoś nowego – motyw zwierzęcy, roślinny, połączone w trójwymiarowej rzeźbie. Inspirował ją, a przy okazji koił nerwy. Przebywając z Viktorem nie musiała udawać, nie musiała silić się na wyrafinowane słowa, na zatajanie niektórych myśli. Czuła się swobodna i wyzwolona w sztuce, kiedy emocje przelewała na drewno, znajdujące się teraz pomiędzy nimi. Był dobrym przyjacielem, czuła to w kościach. Kimś, kogo odnalazła po latach i kogo nie wypuści na lata.
- Wystarczy po prostu, że ze mną będziesz i powiesz co wypada założyć dziewczynie takiej jak ja – biednej? Zagubionej w niewyraźnym świecie? Zdolnej, ale coraz bardziej odsuwającej się od rodzinnej tradycji, z której wyrosła? Mroczne domysły odpłynęły jednak daleko, kiedy propozycja Viktora ujrzała światło dzienne. Sęk w tym, że ja żadnej dziewczyny nie mam przecięło powietrze, docierając do uszu Lotte, która momentalnie ubrała twarz w pocieszający uśmiech. Widocznie bolało go. To wszystko. Samotność. Brak zainteresowania dziewcząt. Chciała być mu podporą. – Wiem, co pomyślałeś. Mam udawać twoją dziewczynę? Bo rozumiem, że… – zawstydziła się na samą myśl i od razu zapowietrzyła jakby, opuszczając wzrok. To chyba nie był moment, w którym chciał poprosić ją o faktyczne chodzenie? Po takim długim czasie nie wiedziała czy była na to gotowa. Nie wiedziała czy ma w sercu miejsce dla kolejnego mężczyzny, kiedy w snach układała sobie życie w innym, nieco… Specyficznym i odległym od Varvika. Nie odpowiedziała, oczekując chyba wpierw jego odpowiedzi.
Bezimienny
Re: 07.12.2000 – Herbaciarnia „Pod kolcem” – Bezimienny: V. Varvik & Nieznajomy: L. Hansen Sro 21 Sie - 22:37
Sądził, że swoją mową nie wyróżniał się spośród innych galdrów; nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, pewne słowa zaciągał z charakterystycznym dla północnych rejonów Norwegii akcentem, mimo, że wychowywał się w Trøndelag - Ingrid zawsze mówiła w dialekcie z Troms og Finnmark (chociaż w swoich powieściach starała się wyzbyć regionalizmów i pisać poprawnym bokmål, chyba, że miały być one celowym zabiegiem), a Viktor nieświadomie chłonął nordnorsk. I o ile tutaj, w Midgardzie, nie robiło to na nikim wrażenia, tak w Trondheim spotykał się z zaciekawionymi spojrzeniami. Skąd jesteś, chłopcze?, pytali, a on zgodnie z prawdą odpowiadał, że mieszka na Bakklandet. Nie miał pojęcia o tym, że kiedy był podekscytowany mówił szybciej, a jego głos staje się nieco wyższy. Nie zauważał, że w stanach przygnębienia stawał się on zachrypnięty i niski.
Teraz jednak słyszalna była w nim jedynie radość.
— Nigdy nie byłem na randce — odparł szczerze, czując, jak czerwienią mu się policzki oraz uszy; nawet jeżeli dla Lotte jego twarz stanowiła jedynie rozmytą plamę, tak nie dało się nie przeoczyć zmiany jej koloru. — No wiesz, takiej poważnej randce. Czy samo to w sobie nie jest komiczne? A teraz dodajmy jakieś idiotyczne nieporozumienie, przez które się rozstaniemy; w kolejnej scenie będziesz się na mnie żalić siostrze i mówić, że wszyscy faceci są dupkami, ja pójdę pić do baru z najlepszym kumplem, gdzie będę użalał się nad sobą. Potem postanowisz wyjechać z Midgardu, ale zanim to się stanie, twoja siostra i mój kumpel się spotkają, zrozumieją jak wielka pomyłka zaszła i będą próbowali nas razem połączyć. W finale wyznaję ci miłość w deszczu przed dworcem kolejowym. Co myślisz o tej fabule? — mówił dużo, nie tylko po to, aby ukryć zmieszanie związane z brakiem doświadczenia, lecz także dlatego, że lubił wymyślać różne historie, scenariusze, które ziścić się miały jedynie w głowie Viktora. Ingrid próbowała go zachęcać do przelania swojej wyobraźni na papier, jednakże on nie umiał tak pięknie operować językiem jak ciotka, w związku z czym zniechęcał się i dziesiątki niedokończonych opowiadań z setkami przekreślonych słów i niedokończonych myśli. Być może i duszę miał artysty, ale dwie lewe ręce i brak motywacji, a z każdym rokiem coraz bardziej czuł, że oddala się od nieśmiałych marzeń o własnej twórczości. Chociaż może nie było jeszcze za późno? Van Gogh, na przykład, zaczął malować na kilka lat przed swoją śmiercią. W sypialni matki w Tromsø wisiała tania kopia "Gwiaździstej nocy"; ciekawy wybór, zważywszy na to, że podzieliła los śniącego malarza...
— Lotte — co masz na myśli mówiąc "takiej jak ja?" — Jestem pewien, że we wszystkim będziesz wyglądać pięknie.
Być może gdyby udało im się utrzymać kontakt przez ostatnie lata i nie byli dla siebie parą (nie)znajomych, gdyby nie zaistniały pewne okoliczności i w ich życiach nie pojawili się mężczyźni, przy których ich serca gwałtownie przyśpieszały rytm, propozycja Viktora miałaby inny wydźwięk. Teraz jedynie trącała desperacją oskarżonego o przestępstwo, który próbował każdej linii obrony, aby nie zostać skazanym na ostracyzm. — Tylko jedna impreza, by uciąć insynuacje pewnej wstrętnej dziewuchy — wyjaśnił pośpiesznie, nie precyzując o jaki rodzaj pomówień chodzi — I... wystarczy tylko, że będziesz mnie trzymała za rękę, nic więcej. Więc jak, Lotte? Zgodzisz się odegrać kilka scen z komedii romantycznej? W zamian zrobię… och, na rękach będę cię nosił, jeżeli się zgodzisz!
Teraz jednak słyszalna była w nim jedynie radość.
— Nigdy nie byłem na randce — odparł szczerze, czując, jak czerwienią mu się policzki oraz uszy; nawet jeżeli dla Lotte jego twarz stanowiła jedynie rozmytą plamę, tak nie dało się nie przeoczyć zmiany jej koloru. — No wiesz, takiej poważnej randce. Czy samo to w sobie nie jest komiczne? A teraz dodajmy jakieś idiotyczne nieporozumienie, przez które się rozstaniemy; w kolejnej scenie będziesz się na mnie żalić siostrze i mówić, że wszyscy faceci są dupkami, ja pójdę pić do baru z najlepszym kumplem, gdzie będę użalał się nad sobą. Potem postanowisz wyjechać z Midgardu, ale zanim to się stanie, twoja siostra i mój kumpel się spotkają, zrozumieją jak wielka pomyłka zaszła i będą próbowali nas razem połączyć. W finale wyznaję ci miłość w deszczu przed dworcem kolejowym. Co myślisz o tej fabule? — mówił dużo, nie tylko po to, aby ukryć zmieszanie związane z brakiem doświadczenia, lecz także dlatego, że lubił wymyślać różne historie, scenariusze, które ziścić się miały jedynie w głowie Viktora. Ingrid próbowała go zachęcać do przelania swojej wyobraźni na papier, jednakże on nie umiał tak pięknie operować językiem jak ciotka, w związku z czym zniechęcał się i dziesiątki niedokończonych opowiadań z setkami przekreślonych słów i niedokończonych myśli. Być może i duszę miał artysty, ale dwie lewe ręce i brak motywacji, a z każdym rokiem coraz bardziej czuł, że oddala się od nieśmiałych marzeń o własnej twórczości. Chociaż może nie było jeszcze za późno? Van Gogh, na przykład, zaczął malować na kilka lat przed swoją śmiercią. W sypialni matki w Tromsø wisiała tania kopia "Gwiaździstej nocy"; ciekawy wybór, zważywszy na to, że podzieliła los śniącego malarza...
— Lotte — co masz na myśli mówiąc "takiej jak ja?" — Jestem pewien, że we wszystkim będziesz wyglądać pięknie.
Być może gdyby udało im się utrzymać kontakt przez ostatnie lata i nie byli dla siebie parą (nie)znajomych, gdyby nie zaistniały pewne okoliczności i w ich życiach nie pojawili się mężczyźni, przy których ich serca gwałtownie przyśpieszały rytm, propozycja Viktora miałaby inny wydźwięk. Teraz jedynie trącała desperacją oskarżonego o przestępstwo, który próbował każdej linii obrony, aby nie zostać skazanym na ostracyzm. — Tylko jedna impreza, by uciąć insynuacje pewnej wstrętnej dziewuchy — wyjaśnił pośpiesznie, nie precyzując o jaki rodzaj pomówień chodzi — I... wystarczy tylko, że będziesz mnie trzymała za rękę, nic więcej. Więc jak, Lotte? Zgodzisz się odegrać kilka scen z komedii romantycznej? W zamian zrobię… och, na rękach będę cię nosił, jeżeli się zgodzisz!
Nieznajomy
Re: 07.12.2000 – Herbaciarnia „Pod kolcem” – Bezimienny: V. Varvik & Nieznajomy: L. Hansen Sro 21 Sie - 22:38
- Ale że nigdy, przenigdy? – zapytała, chociaż nie było w tym oskarżenia. Był młody, a nie do każdego uśmiechała się radość płynąca z miłości i wspólnie spędzanych chwil. Może nie trafił jeszcze na nikogo, kto sprostałby jego wymaganiom? A może nie spieszył się w tych sprawach, bo taka była jego naturalna postawa miłosna? Lotte była otwartą i wyrozumiała dziewczyną, może czasami za dobrą na ten zepsuty świat, póki jednak życie nie kopnęło jej w tyłek, należało cieszyć się obecnością kogoś tak dobrego i nieskalanego, zamiast próbować sprowadzać ją na zła drogę. Kiedyś i tak się spaczy – to nie pozostawiało wątpliwości. Niech jednak stanie się to naturalnie i samoistnie, niech udławi się kiedyś swoją naiwnością i niech rozbije swoje miękkie serce na własną rękę, najlepiej bez niczyjej pomocy. – Viktor, ukradłeś tę historie ciotce? – zaśmiała się w momencie, gdy ten zwieńczył fabułę przyszłego ich życia słodkim happy endem. Jak wyobrażał sobie kolejną część tej komedii romantycznej? Kolejne kłótnie, rozwody i długie powroty? A może słodkie życie z gromadką dzieci, problemy wypalonego małżeństwa? Szczęśliwe od początku do końca historie z pewnością nie sprzedawały się tak dobrze, jak te przyprawione dreszczykiem niepewności. Nieszczęścia. Zawodu.
Lotte nie chciała zawodzić się na Viktorze, do tej pory, po ich długiej rozłące – tylko dobrze ją zaskakiwał. Był czuły, miły, prawdopodobnie szczery – Hansen była jednak realistką, nikt z nich nie posiadał jedynie pozytywnych cech, nikt nie pozostawał człowiekiem bez wad – pozostawało modlić się jedynie, by te Varvika pozostawały łatwe do zniesienia, bezbolesne i nieszkodliwe dla niej samej. Nawet z wadami potrafiła go bowiem lubić i możliwie – o niego dbać.
- Viktor, nie wypuszczę cię z rąk teraz tak łatwo. Zrobię to dla ciebie, bo jesteś moim przyjacielem, taką mam nadzieję. Nie musisz nawet nosić mnie na rękach i nie wygłupiaj się – nie mamy już kilkunastu lat. Trzymanie się za rękę jest urocze i słodkie, ale pary w tych czasach są publicznie trochę odważniejsze… – zapewniła go, wędrując dłonią ku miejscu, w którym przed momentem postawiono talerzyk z tartą. Widelczyk wylądował we wprawnych palcach rzemieślniczki, a ona same zaczęła oddzielać kawałeczek ciastka, oczekując, aż herbata nieco przestygnie. Otwartą dłonią zbadała ciecz, zwiesiwszy ją nad kubkiem i upewniając się, że ta paruje. – Kim jest ta okropna niewiasta, która tak psuje ci nerwy? Kpi z twojej męskości, co? Ile ona ma lat, trzynaście? – podpuszczała Varvika, widocznie próbując wywiedzieć się nieco o przyszłym obiekcie ich spisku.
Lotte nie chciała zawodzić się na Viktorze, do tej pory, po ich długiej rozłące – tylko dobrze ją zaskakiwał. Był czuły, miły, prawdopodobnie szczery – Hansen była jednak realistką, nikt z nich nie posiadał jedynie pozytywnych cech, nikt nie pozostawał człowiekiem bez wad – pozostawało modlić się jedynie, by te Varvika pozostawały łatwe do zniesienia, bezbolesne i nieszkodliwe dla niej samej. Nawet z wadami potrafiła go bowiem lubić i możliwie – o niego dbać.
- Viktor, nie wypuszczę cię z rąk teraz tak łatwo. Zrobię to dla ciebie, bo jesteś moim przyjacielem, taką mam nadzieję. Nie musisz nawet nosić mnie na rękach i nie wygłupiaj się – nie mamy już kilkunastu lat. Trzymanie się za rękę jest urocze i słodkie, ale pary w tych czasach są publicznie trochę odważniejsze… – zapewniła go, wędrując dłonią ku miejscu, w którym przed momentem postawiono talerzyk z tartą. Widelczyk wylądował we wprawnych palcach rzemieślniczki, a ona same zaczęła oddzielać kawałeczek ciastka, oczekując, aż herbata nieco przestygnie. Otwartą dłonią zbadała ciecz, zwiesiwszy ją nad kubkiem i upewniając się, że ta paruje. – Kim jest ta okropna niewiasta, która tak psuje ci nerwy? Kpi z twojej męskości, co? Ile ona ma lat, trzynaście? – podpuszczała Varvika, widocznie próbując wywiedzieć się nieco o przyszłym obiekcie ich spisku.
Bezimienny
Re: 07.12.2000 – Herbaciarnia „Pod kolcem” – Bezimienny: V. Varvik & Nieznajomy: L. Hansen Sro 21 Sie - 22:38
Uśmiechnął się nerwowo, zakładając kosmyk miodowych włosów za ucho, podczas gdy wzrok uciekł gdzieś w stronę okna, jakby nagle dojrzał tam coś niezwykle interesującego, lecz w rzeczywistości nie widział gęstych płatków grudniowego śniegu przyklejających się do szyb, ani odzianych w grube okrycia mieszkańców Midgardu przemierzających zasypane ulice. Przypominał dziecko, które złapano na wstydliwym uczynku. — Cóż… — zaczął, sięgając po serwetkę, którą następnie zaczął miąć w smukłych palcach ukrytych pod stołem. — Spotykałem się z kimś przez dwa lata, ale nie nazwałbym tego randkami, ani naszej relacji związkiem. To była... tylko zabawa, jak później ta osoba sama to określiła — wyznał ściszonym głosem, jakby nieodwzajemnione uczucia miały być czymś wstydliwym. W pewnym sensie były - w konserwatywnej społeczności galdrów, piętnującej każdego, kto śmiał wyłamać się poza schematy. Wystarczyło spojrzeć jakie oburzenie była w stanie wywołać zwykła plotka, a co dopiero gdyby opinia publiczna poznała prawdę. — Och, błagam, powiedz, że z nas dwojga chociaż tobie bardziej się poszczęściło! — westchnął, ostentacyjnie wbijając wzrok w kelnera, który właśnie przyniósł ich zamówienie. Podziękował cicho i ujął w dłonie filiżankę z parującym naparem. Zapach pomarańczy oraz goździków przyjemnie łaskotał zmysły, przywodził na myśl mroźne bezchmurne wieczory, podczas których na niebie jaśniały wielobarwne fale zorzy polarnej, a matczyne ramiona zamykały go w czułym uścisku. — Sam go wymyśliłem na podstawie filmów śniących! — odparł z udawanym oburzeniem, starając się ze wszystkich sił powstrzymać śmiech — Gdyby to był scenariusz Ingrid, akcja rozgrywałaby się w małym miasteczku odciętym od cywilizacji, w którym byłabyś Kruczą, a ja twoim przełożonym przeniesionym z Midgardu. Dlaczego? Cóż, mieszkańcy plotkowaliby o degradacji, ale prawdziwy powód poznałabyś dopiero pod koniec książki. Byłabyś na mnie zła, bo zająłem stanowisko, na które chciałaś awansować od dłuższego czasu, do tego byłbym ponurym służbistą, który burzyłby wypracowany przez lata kompromis z lokalnymi łobuzami. W tym samym czasie w miasteczku zaczyna dochodzić do serii niewyjaśnionych zabójstw, więc musimy zacząć współpracować, aby odnaleźć sprawcę — zrobił pauzę, by upić łyk lekko ostudzionej herbaty — Podczas śledztwa poznajemy się bliżej i zaczynamy myśleć o sobie w innych kategoriach. Być może w trakcie lądujemy w łóżku, ale nie mamy czasu o tym porozmawiać, gdy zaraz otrzymujemy pilną wiadomość dotyczącą sprawy. Podczas finałowej akcji jedno z nas zostaje ranne, ale uchodzi z życiem. Śledztwo zostaje zamknięte, ty awansujesz na moje stanowisko, a ja wracam do Midgardu i nasze drogi się rozchodzą… — podążył za śladem Lotte i odstawił filiżankę na stolik, by zająć się tartą rozlewającą się słodyczą na języku. Sądził, że przyjaciółka może mieć pewne trudności z operowaniem widelczykiem i zrobiło mu się głupio, że postawił ją w tak niekomfortowej sytuacji, lecz ona radziła sobie świetnie. Najwyraźniej problemy ze wzrokiem nie były aż tak złe, jak początkowo zakładał. — Ja ciebie też nie wypuszczę. Jeżeli będzie trzeba, przykuję się do ciebie łańcuchem, Lotte — odparł rozczulony jej słowami. Kiedy ostatni raz ktoś powiedział mu coś tak serdecznego? — Ah, ona — zmarszczył brwi oraz nos, odkładając widelec na bok talerzyka — Wyobraź sobie, że jest dorosła! No, pełnoletnia... Ma na imię Ursula i, o ile się nie mylę, jej rodzice są kimś bardzo ważnym, mniejsza o to, poznałem ją kiedy...
A później opowiedział jej o aukcji, o Safirze (w tej historii Fenrisson i Viktor wcale nie poszli do pokoju na piętrze, a spacer pod rękę miał jedynie ochronić tego drugiego przed upadkiem), o nieprzyjemnej rozmowie z panną Frisk, o artykule w Ratatoskr i o swoich podejrzeniach względem autorstwa listu do redakcji, a później i o ponownym spotkaniu na terenie kampusu, podczas którego zarzekał się, że ma dziewczynę, żeby ocieplić wizerunek przyjaciela i o tym, jak bardzo niesprawiedliwie potraktowano wychowawcę z sierocińca.
A później opowiedział jej o aukcji, o Safirze (w tej historii Fenrisson i Viktor wcale nie poszli do pokoju na piętrze, a spacer pod rękę miał jedynie ochronić tego drugiego przed upadkiem), o nieprzyjemnej rozmowie z panną Frisk, o artykule w Ratatoskr i o swoich podejrzeniach względem autorstwa listu do redakcji, a później i o ponownym spotkaniu na terenie kampusu, podczas którego zarzekał się, że ma dziewczynę, żeby ocieplić wizerunek przyjaciela i o tym, jak bardzo niesprawiedliwie potraktowano wychowawcę z sierocińca.
Nieznajomy
Re: 07.12.2000 – Herbaciarnia „Pod kolcem” – Bezimienny: V. Varvik & Nieznajomy: L. Hansen Sro 21 Sie - 22:38
- Jeżeli to cię ucieszy, to poszczęściło, masz rację, poszczęściło… – młodzieńcze miłostki były dla Lotte niezwykle łaskawe – naprawdę nie miała dużo problemów do smutku, kłótni, płaczu. Ze swoim chłopakiem zawsze dogadywali się, wspierali, byli prawdziwymi przyjaciółmi, a nie tylko parą dobrze wyglądających ze sobą ludzi. Ale ona była chora, nie byłaby dobrą partnerką na dłuższą metę, poza tym – szkolne miłości nie mogły trwać całe życie, nie było w nich dojrzałości, a Hansen posiadała w sobie drobny gen romantyczki – chciała znaleźć kogoś na dłużej, może na całe życie, kogoś kto akceptowałby jej wady i wspierał w rozwoju pomimo nich. Była zbyt wrażliwa, by pozwalać sobie na lokowanie emocji o zmiennym kierunku i wektorze. Potrafiła jedynie uprzeć się i lojalnie trzymać celu.
Nawet nie wiedziała, że Varvik rzeczywiście pozostawał taki sam.
Wysłuchała jego kolejnej opowieści o Kruczych Strażnikach, o tym co Ingrid napisałaby z myślą o nich. Scenariusz ten nigdy nie mógł się ziścić, w końcu on był studentem psychologii, a ona niemalże niewidomą artystką. Obydwoje nie mieli też zadatków na bycie karierowiczami – wydawali się wrażliwi, dość stateczni, ale nie nastawieni jedynie na sukces zawodowy. Lotte nauczona zresztą została innych wartości – pracowało się by żyć, nie dla pieniędzy, te w końcu zawsze się znajdą. Żyło się natomiast dla bliskich, rodziny i harmonii.
- Proszę, tylko nie łańcuchem – zaśmiała się na samą sugestię, która była za razem urocza, jak i upiorna. Hansen była w końcu przekonana, że psychiczne przywiązanie trzymało ją wystarczająco mocno, by nie musiała być jeszcze krępowana i wiązana. – Wystarczy po prostu list co jakiś czas, nie trzeba sięgać po nic tak radykalnego… – powiedziała, a potem drugą dłonią podprowadziła widelczyk ku ustom. Radziła sobie z jedzeniem, miała już trochę inne postrzeganie przestrzeni w głowie, nie gubiła się z zamkniętymi oczami przy czynnościach tak prostych, chociaż prawda była taka, że większość posiłków wolała jeść rękoma. Nienawidziła zup czy bardzo kruchych produktów. Musiała żyć inaczej, ale nie odbierało to tak wiele na komforcie, jak mogłoby się wydawać. Kilka lat temu… Było gorzej.
Jako, że Lotte z natury nie mówiła nie wiadomo jak wiele, wysłuchała opowieści Viktora uważnie i bez przerywania, tylko co jakiś czas kiwając głową potwierdzająco. Opowieść faktycznie nie brzmiała najszczęśliwiej, a raczej jak ciąg niedopowiedzeń, nieszczęśliwych wypadków i złośliwych zachowań Ursuli, którą Varvik przedstawił w bardzo niekorzystnym świetle. Lotte okazałą wsparcie i jeszcze raz zadeklarowała się do pomocy dawnemu przyjacielowi. Podobno robiła to nawet z dobroci serca, nie dla możliwego wykorzystania długu wdzięczności w przyszłości. Omówienie wstępnego planu działania w dywersji zakończyło się upiciem ostatniego łyku herbaty. Hansen nacisnęła potem, by udali się już do sklepu i pozwolili jej odpocząć jeszcze chwilę przed zajęciami. Była nieco znużona, nie przespała praktycznie całej nocy, ponownie żyjąc wbrew naturalnym cyklom dobowym człowieka.
Ale o tym nie wspomniała. Nie chciała martwić Varvika swoim zdrowiem.
Lotte i Viktor z tematu
Nawet nie wiedziała, że Varvik rzeczywiście pozostawał taki sam.
Wysłuchała jego kolejnej opowieści o Kruczych Strażnikach, o tym co Ingrid napisałaby z myślą o nich. Scenariusz ten nigdy nie mógł się ziścić, w końcu on był studentem psychologii, a ona niemalże niewidomą artystką. Obydwoje nie mieli też zadatków na bycie karierowiczami – wydawali się wrażliwi, dość stateczni, ale nie nastawieni jedynie na sukces zawodowy. Lotte nauczona zresztą została innych wartości – pracowało się by żyć, nie dla pieniędzy, te w końcu zawsze się znajdą. Żyło się natomiast dla bliskich, rodziny i harmonii.
- Proszę, tylko nie łańcuchem – zaśmiała się na samą sugestię, która była za razem urocza, jak i upiorna. Hansen była w końcu przekonana, że psychiczne przywiązanie trzymało ją wystarczająco mocno, by nie musiała być jeszcze krępowana i wiązana. – Wystarczy po prostu list co jakiś czas, nie trzeba sięgać po nic tak radykalnego… – powiedziała, a potem drugą dłonią podprowadziła widelczyk ku ustom. Radziła sobie z jedzeniem, miała już trochę inne postrzeganie przestrzeni w głowie, nie gubiła się z zamkniętymi oczami przy czynnościach tak prostych, chociaż prawda była taka, że większość posiłków wolała jeść rękoma. Nienawidziła zup czy bardzo kruchych produktów. Musiała żyć inaczej, ale nie odbierało to tak wiele na komforcie, jak mogłoby się wydawać. Kilka lat temu… Było gorzej.
Jako, że Lotte z natury nie mówiła nie wiadomo jak wiele, wysłuchała opowieści Viktora uważnie i bez przerywania, tylko co jakiś czas kiwając głową potwierdzająco. Opowieść faktycznie nie brzmiała najszczęśliwiej, a raczej jak ciąg niedopowiedzeń, nieszczęśliwych wypadków i złośliwych zachowań Ursuli, którą Varvik przedstawił w bardzo niekorzystnym świetle. Lotte okazałą wsparcie i jeszcze raz zadeklarowała się do pomocy dawnemu przyjacielowi. Podobno robiła to nawet z dobroci serca, nie dla możliwego wykorzystania długu wdzięczności w przyszłości. Omówienie wstępnego planu działania w dywersji zakończyło się upiciem ostatniego łyku herbaty. Hansen nacisnęła potem, by udali się już do sklepu i pozwolili jej odpocząć jeszcze chwilę przed zajęciami. Była nieco znużona, nie przespała praktycznie całej nocy, ponownie żyjąc wbrew naturalnym cyklom dobowym człowieka.
Ale o tym nie wspomniała. Nie chciała martwić Varvika swoim zdrowiem.
Lotte i Viktor z tematu