:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
10.11.2000 – Pomieszczenie wspólne – Bezimienny: G. Eriksen & Nieznajomy: E. Tiedemann
2 posters
Bezimienny
10.11.2000 – Pomieszczenie wspólne – Bezimienny: G. Eriksen & Nieznajomy: E. Tiedemann Sro 21 Sie - 21:21
10.11.2000
Poruszenie się zwiastowało niepewność.
Krótki, bezmyślny impuls zmącił dotychczas gładką, niepomarszczoną taflę studni cierpliwej ciszy. Szmer rozległ się, niosąc ulgę napiętym mięśniom, niepocieszonym od bezczynności, zakleszczonej na pasmach przebiegających włókien. Marsz niewygody, nieznaczne zmiany pozycji na wygładzoną doskonalszym komfortem, kryły niepocieszone, przydługie oczekiwanie. Poczucie trwonienia czasu, przeznaczonego na pracę, która, zarazem była największą pasją, ciążyło z każdym, czerpanym łykiem oddechu. Czekał, mimo to, na właściwą osobę, której mógłby przekazać wieści z rozwiązywanej sprawy. Znużony wręcz ironiczną nieobecnością, zaszył się wewnątrz pokoju socjalnego, licząc, że dzięki temu zastanie poszukiwanych przez siebie funkcjonariuszy. Kiedy przebywał w środku, odnosił nieodparte wrażenie, że jest zupełnie obcy, obecny w kategorii intruza; myśl, podobna, wirowała natrętnie, brzęcząc jak tłusta mucha, powracając z uporem, mimo podejmowanych zaciekle prób przepędzenia. Jego miejsce tkwiło na Wydziale Technicznym, zajmującym krętaninę podziemi. Prawda pozostawała szczerze oraz brutalnie prosta: jeśli chciał skontaktować się z odmiennym wydziałem, jeśli pragnął zamienić, choćby kilka, bezużytecznych słów, musiał się wyściubić nos ze znajomych, ukrytych pod powierzchnią ruchliwych ulic terenów - w innym przypadku szansa stawała się beznadziejnie nikła. Większość, spomiędzy znanych mu oficerów, pojawiała się u progów kostnicy oraz sali sekcyjnej, w imię decyzji podyktowanej koniecznością obowiązków. Nie tkwiło w tym nic zdolnego wprawiać w zdumienie, każdy z nich, w rzeczywistości poświęcał się innej misji - złote prawo współpracy. Lista przypisywanych mu powinności, była zupełnie inna, z powodu stanowiska medyka - i całe szczęście, ze względu na okowy słabości, ujmujące już od narodzin ciało. Przekleństwo choroby genetycznej, od zawsze czyniącej słabym, do nie-przesady przezornym. Widok ostygłych zwłok, ponadto, nie należał do zjawisk, które poszukiwali; zawsze, zawsze oznaczał, że jest stanowczo zbyt późno, że mierzą się z dokonaną zbrodnią, że nie przywrócą, nigdy, utraconego życia. Ostatnie czasy, snuły się, wobec tego, ponurym i wypaczonym korowodem. Żaden spod kruczych skrzydeł nie umiał przyznać, że wszyscy gubili się w aktach spraw i zaginięć, coraz boleśniej czując własną bezsilność, jej wstrętny oddech skroplony na skórze karku, bezsilność uwierającą jak drzazga, której obecność wzbiera brzydotą ropy. Mimo ich licznych, podejmowanych starań, sprawców wciąż nie ujęto. Szlag.
Przeżuł w milczeniu kilka pozostawionych krakersów, rozważając, w które miejsce - najlepiej - skierować już wkrótce kroki. Opuszki palców musnęły zamkniętą teczkę, z piętrzącymi się w jej schronieniu dokumentami. Nagle drzwi otworzyły się, a on, odwrócił głowę z nadzieją, że ujmie swoim spojrzeniem wyczekiwaną twarz. Rozczarowanie przybrało wręcz niebotyczny rozmiar - nie spotkał, w chwili obecnej, nawet osoby z pracy.
- Zgubiła się pani? - pytanie, początkowo ostrożnie, pomknęło po okolicznej przestrzeni.
Nieznajomy
Re: 10.11.2000 – Pomieszczenie wspólne – Bezimienny: G. Eriksen & Nieznajomy: E. Tiedemann Sro 21 Sie - 21:21
Elsa nie zawsze była dobrą i przykładną żoną, ale przynajmniej nigdy nie twierdziła odwrotnie i nie próbowała nikogo do tego przekonywać. W zamian otwarcie przyznawała się do bycia nagminną pracoholiczką, która nie raz i nie dwa przełożyła sprawy zawodowe ponad życie rodzinne i potrzeby jej najbliższych. W większości przypadków próbowała się tłumaczyć tym, że tego nauczono jej jeszcze za młodu, gdy jako dziecko bystrym okiem przyglądała się rozrostowi rodzinnego biznesu, który zakorzenił się w niej tak głęboko, że nie potrafiła się od niego odciąć nawet w dorosłym życiu i poza granicami kraju, w którym się urodziła. W takich sytuacjach zawsze jednak przychodziła ta konkretna i wyczekiwana pora zadośćuczynienia, gdy to wyrzuty sumienia zżerały ją od środka i namawiały do zrobienia czegoś, co nie powinno być odbierane jako obowiązek lub rekompensata, a raczej zwykła rzecz, jaką winna czynić regularnie i z dobroci własnego serca, gdyby tylko rzeczywiście starała się być godną pozazdroszczenia żoną i matką.
Zbliżająca się aukcja charytatywna Tordenskioldów, którą Elsa wspomagała swoją ekspertyzą przy wyborze odpowiedniego miejsca oraz aranżacji całego wnętrza, pochłaniała jej dni i noce, zpędzając sen z powiek oraz zakładając przysłowiowe klapki na oczy, na wszystko inne, co nie miało większego powiązania z aukcją. Wszystko po to, aby całe przedsięwzięcie zostało odebrane z widocznym uwielbieniem w oczach zebranych gości, lecz bez wielkiej pompy i nadmiernego przepychu, które mogłyby świadczyć o hipokryzji zebranej elity i w efekcie końcowym odwrócić uwagę od celu aukcji i tylko jej zaszkodzić. Niewiele mówiąc, poświęcanie się tej sprawie skutecznie odbiło się na relacjach Finki z jej rodziną. Ostatnimi dniami zapominała sprawdzić, czy Henrik dobrze odrobił pracę domową, nie zaglądała zbyt często do lodówki, by zobaczyć czy nie brakuje czegoś do obiadu, nawet Frederik, który nie przechodził przez najłatwiejszy okres w pracy, nie słyszał ostatnio zatroskanych pytań żony, jak tym razem minął jego dzień. Elsa była zwyczajnie zbyt zajęta dzienną pracą w Stortingu, ślęcząc w domowym gabinecie nad dokumentami, albo przebywając w miejscu aukcji, by osobiście doglądać postępów.
Jednakże wyrzuty sumienia dały w końcu o sobie znać.
Wstyd i rozczarowanie pokryły jej język grubą warstwą goryczy. Przecież już tyle razy obiecywała, że nie pozwoli pracy, aby tak ją pochłonęła, a mimo wszystko okazywało się, że raz jeszcze rzuciła swe słowa na wiatr i nie postarała się wystarczająco dobrze.
Odkupienie win postanowiła zacząć od męża, wiedząc doskonale, że poprawienie ich relacji będzie wymagało więcej czasu i wysiłku niż z małym Henrikiem. Nie miała więc lepszego pomysłu jak tylko upiec coś słodkiego i zaskoczyć go w pracy. Było to trochę nie fair z jej strony, gdyż wiedziała, że w domu mógłby się od tego wykręcić, lecz w pracy nie powinien zrobić wielkiej sceny ze względu na podglądających współpracowników.
Przy wejściu przedstawiła się tylko i powiedziała, że szuka męża. To zaś dało jej zielone światło do przemierzania korytarzy, do których nie potrzebny był specjalny dostęp. Jej nazwisko było przecież wystarczająco wymowne.
Kręciła się tu i tam, z papierową torbą korzennych ciastek z lukrem, których zapach unosił się za nią niczym drogie perfumy. Niestety bez względu na włożony wysiłek, nie potrafiła znaleźć Frederika i zaczęła podejrzewać, że zwyczajnie był w terenie. Pokój socjalny miał być jej ostatnią próbą, w najgorszym wypadku zostawi ciastka na stole i ktoś inny będzie miał z nich pożytek.
— Och — wydała z siebie ten jakże dziwny dźwięk na widok wyrazu twarzy mężczyzny, który od razu skierował na nią swoje spojrzenie, gdy tylko otworzyła drzwi. — Tak. Nie. — Zmieniła zdanie w ułamku sekundy i weszła dalej, zamykając za sobą drzwi. Rozglądając się po pomieszczeniu, rozpięła płaszcz, na którego połach płatki padającego śniegu już dawno zdążyły się rozpuścić. — Szukam jednego z oficerów, jednak wydaje mi się, że nie ma go w budynku. Musiałam się z nim rozminąć — odparła bez zagłębiania się w szczegóły, po czym usiadła na jednym z wolnych krzeseł. Skoro już tam była i tyle przeszła, mogła chwilę odpocząć.
Zbliżająca się aukcja charytatywna Tordenskioldów, którą Elsa wspomagała swoją ekspertyzą przy wyborze odpowiedniego miejsca oraz aranżacji całego wnętrza, pochłaniała jej dni i noce, zpędzając sen z powiek oraz zakładając przysłowiowe klapki na oczy, na wszystko inne, co nie miało większego powiązania z aukcją. Wszystko po to, aby całe przedsięwzięcie zostało odebrane z widocznym uwielbieniem w oczach zebranych gości, lecz bez wielkiej pompy i nadmiernego przepychu, które mogłyby świadczyć o hipokryzji zebranej elity i w efekcie końcowym odwrócić uwagę od celu aukcji i tylko jej zaszkodzić. Niewiele mówiąc, poświęcanie się tej sprawie skutecznie odbiło się na relacjach Finki z jej rodziną. Ostatnimi dniami zapominała sprawdzić, czy Henrik dobrze odrobił pracę domową, nie zaglądała zbyt często do lodówki, by zobaczyć czy nie brakuje czegoś do obiadu, nawet Frederik, który nie przechodził przez najłatwiejszy okres w pracy, nie słyszał ostatnio zatroskanych pytań żony, jak tym razem minął jego dzień. Elsa była zwyczajnie zbyt zajęta dzienną pracą w Stortingu, ślęcząc w domowym gabinecie nad dokumentami, albo przebywając w miejscu aukcji, by osobiście doglądać postępów.
Jednakże wyrzuty sumienia dały w końcu o sobie znać.
Wstyd i rozczarowanie pokryły jej język grubą warstwą goryczy. Przecież już tyle razy obiecywała, że nie pozwoli pracy, aby tak ją pochłonęła, a mimo wszystko okazywało się, że raz jeszcze rzuciła swe słowa na wiatr i nie postarała się wystarczająco dobrze.
Odkupienie win postanowiła zacząć od męża, wiedząc doskonale, że poprawienie ich relacji będzie wymagało więcej czasu i wysiłku niż z małym Henrikiem. Nie miała więc lepszego pomysłu jak tylko upiec coś słodkiego i zaskoczyć go w pracy. Było to trochę nie fair z jej strony, gdyż wiedziała, że w domu mógłby się od tego wykręcić, lecz w pracy nie powinien zrobić wielkiej sceny ze względu na podglądających współpracowników.
Przy wejściu przedstawiła się tylko i powiedziała, że szuka męża. To zaś dało jej zielone światło do przemierzania korytarzy, do których nie potrzebny był specjalny dostęp. Jej nazwisko było przecież wystarczająco wymowne.
Kręciła się tu i tam, z papierową torbą korzennych ciastek z lukrem, których zapach unosił się za nią niczym drogie perfumy. Niestety bez względu na włożony wysiłek, nie potrafiła znaleźć Frederika i zaczęła podejrzewać, że zwyczajnie był w terenie. Pokój socjalny miał być jej ostatnią próbą, w najgorszym wypadku zostawi ciastka na stole i ktoś inny będzie miał z nich pożytek.
— Och — wydała z siebie ten jakże dziwny dźwięk na widok wyrazu twarzy mężczyzny, który od razu skierował na nią swoje spojrzenie, gdy tylko otworzyła drzwi. — Tak. Nie. — Zmieniła zdanie w ułamku sekundy i weszła dalej, zamykając za sobą drzwi. Rozglądając się po pomieszczeniu, rozpięła płaszcz, na którego połach płatki padającego śniegu już dawno zdążyły się rozpuścić. — Szukam jednego z oficerów, jednak wydaje mi się, że nie ma go w budynku. Musiałam się z nim rozminąć — odparła bez zagłębiania się w szczegóły, po czym usiadła na jednym z wolnych krzeseł. Skoro już tam była i tyle przeszła, mogła chwilę odpocząć.
Bezimienny
Re: 10.11.2000 – Pomieszczenie wspólne – Bezimienny: G. Eriksen & Nieznajomy: E. Tiedemann Sro 21 Sie - 21:22
Wszystko było nie w smak.
Nowe zdarzenie zsunęło się niczym ciężkie i tłuste cielsko na potarganą świadomość. Los zarechotał złośliwie, bezgłośnie drgając u podstaw umęczonego umysłu. Los. Cholerny los. Zbieżność osmalonych nieszczęściem, nieudolnych przypadków. Krótkie, ciśnięte spojrzenie przepełzło po twarzy kobiety - niespodziewanej, zdaje się, towarzyszki udręki zbiegów okoliczności. Okoliczności - dziś wyjątkowo niekorzystnych. Oderwał wzrok, przez kilka momentów błądząc w pozornym autystycznym dystansie po znanym, wręcz doskonale znanym widoku z okna. Pracował wystarczająco długo, by znać zakamarki budynku oraz jego przyrośniętych okolic, by wiedzieć, w jaki dokładnie sposób rozpościera się kompozycja miasta zza prostokątów szyb, jak bez wytchnienia pracują ruchliwe korytarze ulic, jak suną po taśmie chodnika pionki wręcz niemożliwych do policzenia przechodniów. Pamiętał chwile, gdy znalazł się po raz pierwszy pod dachem siedziby Kruczej Straży, jeszcze w charakterze pilnego, spijającego zalążki wiedzy studenta. W przeciwieństwie do wielu, udających się na kierunek medyczny galdrów, on sam, od początku był pewny swej specjalności. Wiedział, w jakim celu studiował skomplikowany, wymykający się często prawom mechanizm ludzkiego ciała. Nasycał swoją ciekawość, równocześnie wychodząc obronną ręką i nadal stając się prawowitym Eriksenem. Ich klan nie uznawał słabych, posyłał wszystkich, ochoczo, w ramiona Kruczej Straży oraz łowców Gleipniru. Był mimo wszystko niepełny - siła, którą posiadał, skrywała się w zgromadzonej wiedzy ukrytej w porcelanie osłabionego ciała. Choroba, której właściwą nazwę ukrywał przed postronnymi, naznaczała jak niezmywalne piętno, spisując własnym kaprysem nieprzejednany, surowy scenariusz życia. Mimo wszystko - był tutaj, był częścią, nieodłączną, skrywaną w cieniu, jednak niepodważalnie istotną. Teraz - nie było, mimo wszystko, miejsca na pęczniejącą dumę. Zdarzenia, które ewidentnie mu (im) nie sprzyjały zgrzytały jak ziarna piasku między szeregiem zębów. Milczenie przypominało balon, napełniając się, coraz silniej aż do granicy pęknięcia. Niezręczność tężała w gardle - czuł, że powinien porzucić oplatającą bierność. Uczynić - bogowie - cokolwiek. Cokolwiek, co będzie właściwe. Postawa kobiety zdziwiła go, zarazem nie dziwiąc - uznał, że może być kimś o ważnej, nieznanej mu jednak roli. Prosekutorka? Pracownica - w innym charakterze - Kolegium Sprawiedliwości? Nie znał zbyt wielu ludzi, izolując się, żyjąc w bańce własnego, pełnego osamotnienia świata. Nie poruszał tej kwestii - nie chciał się niepotrzebnie ośmieszyć, niepotrzebnie pozwolić, by wypłynęła nagromadzona latami ignorancja. Liczył, że prędzej czy później nieznajoma wyjawi sama, kim jest - albo, bez wyjątkowej pomocy, domyśli się w pojedynkę. Zdecydował się, w zamian za to, wypuścić inną wątpliwość.
- Jeśli mogę dopytać - ożywił się odrobinę, próbując zgładzić niewygodę spotkania - której osoby właściwie pani poszukuje?
Nowe zdarzenie zsunęło się niczym ciężkie i tłuste cielsko na potarganą świadomość. Los zarechotał złośliwie, bezgłośnie drgając u podstaw umęczonego umysłu. Los. Cholerny los. Zbieżność osmalonych nieszczęściem, nieudolnych przypadków. Krótkie, ciśnięte spojrzenie przepełzło po twarzy kobiety - niespodziewanej, zdaje się, towarzyszki udręki zbiegów okoliczności. Okoliczności - dziś wyjątkowo niekorzystnych. Oderwał wzrok, przez kilka momentów błądząc w pozornym autystycznym dystansie po znanym, wręcz doskonale znanym widoku z okna. Pracował wystarczająco długo, by znać zakamarki budynku oraz jego przyrośniętych okolic, by wiedzieć, w jaki dokładnie sposób rozpościera się kompozycja miasta zza prostokątów szyb, jak bez wytchnienia pracują ruchliwe korytarze ulic, jak suną po taśmie chodnika pionki wręcz niemożliwych do policzenia przechodniów. Pamiętał chwile, gdy znalazł się po raz pierwszy pod dachem siedziby Kruczej Straży, jeszcze w charakterze pilnego, spijającego zalążki wiedzy studenta. W przeciwieństwie do wielu, udających się na kierunek medyczny galdrów, on sam, od początku był pewny swej specjalności. Wiedział, w jakim celu studiował skomplikowany, wymykający się często prawom mechanizm ludzkiego ciała. Nasycał swoją ciekawość, równocześnie wychodząc obronną ręką i nadal stając się prawowitym Eriksenem. Ich klan nie uznawał słabych, posyłał wszystkich, ochoczo, w ramiona Kruczej Straży oraz łowców Gleipniru. Był mimo wszystko niepełny - siła, którą posiadał, skrywała się w zgromadzonej wiedzy ukrytej w porcelanie osłabionego ciała. Choroba, której właściwą nazwę ukrywał przed postronnymi, naznaczała jak niezmywalne piętno, spisując własnym kaprysem nieprzejednany, surowy scenariusz życia. Mimo wszystko - był tutaj, był częścią, nieodłączną, skrywaną w cieniu, jednak niepodważalnie istotną. Teraz - nie było, mimo wszystko, miejsca na pęczniejącą dumę. Zdarzenia, które ewidentnie mu (im) nie sprzyjały zgrzytały jak ziarna piasku między szeregiem zębów. Milczenie przypominało balon, napełniając się, coraz silniej aż do granicy pęknięcia. Niezręczność tężała w gardle - czuł, że powinien porzucić oplatającą bierność. Uczynić - bogowie - cokolwiek. Cokolwiek, co będzie właściwe. Postawa kobiety zdziwiła go, zarazem nie dziwiąc - uznał, że może być kimś o ważnej, nieznanej mu jednak roli. Prosekutorka? Pracownica - w innym charakterze - Kolegium Sprawiedliwości? Nie znał zbyt wielu ludzi, izolując się, żyjąc w bańce własnego, pełnego osamotnienia świata. Nie poruszał tej kwestii - nie chciał się niepotrzebnie ośmieszyć, niepotrzebnie pozwolić, by wypłynęła nagromadzona latami ignorancja. Liczył, że prędzej czy później nieznajoma wyjawi sama, kim jest - albo, bez wyjątkowej pomocy, domyśli się w pojedynkę. Zdecydował się, w zamian za to, wypuścić inną wątpliwość.
- Jeśli mogę dopytać - ożywił się odrobinę, próbując zgładzić niewygodę spotkania - której osoby właściwie pani poszukuje?
Nieznajomy
Re: 10.11.2000 – Pomieszczenie wspólne – Bezimienny: G. Eriksen & Nieznajomy: E. Tiedemann Sro 21 Sie - 21:22
Gdyby tylko wiedziała, nad jakimi wewnętrznymi bolączkami załamywał ręce jej obecny towarzysz rozmowy, być może wcale nie zajęłaby tak prędko miejsca na wolnym krześle. Być może uśmiechnęłaby się do niego delikatnie, kulturalnie pożyczyła miłego dnia i z rytmicznym stukotem obcasów opuściła pomieszczenie socjalne, które wbrew swojej nazwie wcale nie wyglądało towarzysko. O ile dekoracje zawsze były indywidualną kwestią gustu patrzącego, tak fizyczna pustka tego miejsca zdawała się niemal krzyczeć, jak bardzo opuszczone było to pomieszczenie, a przynajmniej tymczasowo. Z drugiej jednak strony, Elsa wcale nie była szczególnie zaskoczona tym faktem, że pokój do odpoczynku nie pękał w szwach od oficerów wymieniających się żartami. Frederik nie raz i nie dwa opowiadał jej, ile pracy spoczywało ostatnio na barkach Kruczej Straży, poza tym Elisabeth nie była również ślepa. A gdy nie skarżył się werbalnie, to jego długa nieobecność w domu zazwyczaj sama dopowiadała i nadrabiała to, czego nie mogły powiedzieć słowa.
Szczęśliwie — lub nie — Elsa nie potrafiła czytać w myślach, a twarzom i ich wyrazom zwyczajnie nie wierzyła. Z tego też powodu nie odwróciła się w stronę drzwi i nie wyszła z powrotem na korytarz. W zamian zajęła miejsce niedaleko Gaute, wystarczająco blisko, aby nie musieli podnosić głosu, lecz na tyle daleko, aby nie poczuł się osaczony jej obecnością i nieproszoną bliskością. Pracując w Stortingu, ona również ceniła sobie własną przestrzeń osobistą i starała się szanować ją u innych. Bowiem nie było niczego gorszego niż dzielenie oddechu z nieznajomą osobą.
— Oficer Tiedemann. Albo Frederik — dodała naprędce. — Współpracownicy pewnie zwracają się do niego po imieniu. — Uśmiech, jaki zagościł na jej ustach, był delikatny i trochę naciągany, jeśli miała być szczera. Nie było to jednak nic personalnego i kobieta nie próbowała wysnuwać żadnych pochopnych wniosków na temat swojego rozmówcy. Jednak coś jej podpowiadało, że żadne uśmiechy i słodkie słowa niekoniecznie poprawią mu humor. Rzecz jasna nie była pewna na co — lub raczej kogo — dokładnie czekał, ale było to zupełnie jasne, że to nie była ona. Nie było więc sensu wmuszać się komuś na siłę.
— Jestem Elisabeth, Frederik to mój mąż. — Postanowiła podzielić się tą informacją tak na wszelki wypadek. Nie przypuszczała, aby po budynku Kruczej Straży błąkały się nieproszone osoby, a ona sama wylegitymowała się przy wejściu, jednak byłoby trochę wstyd, gdyby jakieś nieporozumienie miało wywołać scenę. To było jej zupełnie niepotrzebne. Dodatkowo być może jeśli mężczyzna pozna jej tożsamość, będzie w stanie lepiej jej pomóc.
Szczęśliwie — lub nie — Elsa nie potrafiła czytać w myślach, a twarzom i ich wyrazom zwyczajnie nie wierzyła. Z tego też powodu nie odwróciła się w stronę drzwi i nie wyszła z powrotem na korytarz. W zamian zajęła miejsce niedaleko Gaute, wystarczająco blisko, aby nie musieli podnosić głosu, lecz na tyle daleko, aby nie poczuł się osaczony jej obecnością i nieproszoną bliskością. Pracując w Stortingu, ona również ceniła sobie własną przestrzeń osobistą i starała się szanować ją u innych. Bowiem nie było niczego gorszego niż dzielenie oddechu z nieznajomą osobą.
— Oficer Tiedemann. Albo Frederik — dodała naprędce. — Współpracownicy pewnie zwracają się do niego po imieniu. — Uśmiech, jaki zagościł na jej ustach, był delikatny i trochę naciągany, jeśli miała być szczera. Nie było to jednak nic personalnego i kobieta nie próbowała wysnuwać żadnych pochopnych wniosków na temat swojego rozmówcy. Jednak coś jej podpowiadało, że żadne uśmiechy i słodkie słowa niekoniecznie poprawią mu humor. Rzecz jasna nie była pewna na co — lub raczej kogo — dokładnie czekał, ale było to zupełnie jasne, że to nie była ona. Nie było więc sensu wmuszać się komuś na siłę.
— Jestem Elisabeth, Frederik to mój mąż. — Postanowiła podzielić się tą informacją tak na wszelki wypadek. Nie przypuszczała, aby po budynku Kruczej Straży błąkały się nieproszone osoby, a ona sama wylegitymowała się przy wejściu, jednak byłoby trochę wstyd, gdyby jakieś nieporozumienie miało wywołać scenę. To było jej zupełnie niepotrzebne. Dodatkowo być może jeśli mężczyzna pozna jej tożsamość, będzie w stanie lepiej jej pomóc.
Bezimienny
Re: 10.11.2000 – Pomieszczenie wspólne – Bezimienny: G. Eriksen & Nieznajomy: E. Tiedemann Sro 21 Sie - 21:22
Każdy z nich, umieszczonych pod pieczą kruczych, służbowych skrzydeł, dysponował bez najmniejszego wyjątku swoim życiem prywatnym. Niektórzy z nich mieli żony, doczekali się roześmianej gromadki dzieci lub nawet maleńkich wnuków, inni nawiązywali pierwsze, mało formalne związki; z drugiej strony, część całkowicie tonęła wśród oceanów pasji, nie będąc zaciekawiona dzieleniem życia z osobą obdarowaną uczuciem - albo przynajmniej z osobą, do której powinni podobne uczucia żywić. Zawód, mimo nierzadkich półżartobliwych uwag i wymienianych uśmiechów, był skuty chłodem powagi i koncentracji. Ryzyko było wpisane w podobny rodzaj profesji, krążące jak głodny sęp oczekując potknięcia i wyczerpania sił. Często musieli mierzyć się z rozmaitym przejawem przemocy, niesprawiedliwych, tłumionych przez uchodzące lata przekrętów kotłujących się niczym brudne kolonie szczurów pod powierzchniami ulic. Porzucając wiążące ich, zawodowe formalności, mogli na powrót cieszyć się wolnym czasem, chociaż Eriksen wiedział, był doskonale świadomy, że identyczna profesja szerzy się jak choroba, przenika, nasiąka codzienne życie, odciskając się nieuchronnie na małżonkach i krewnych. Sam, również nosił obrączkę na swoim serdecznym palcu, jednak nie był szczęśliwy, nie mógł powiedzieć, że kochał, szczerze i bez wytchnienia, nie mógł powiedzieć, że czuł się nieskrępowany w instytucji małżeństwa. Związek, który zawarli, był w istocie wymogiem stawianym przez ich rodziców; tradycją przenikającą klany. Zdecydowana większość wśród małżeństw, zawartych w arystokracji miała przyczynę w rozsądku; podobnie, z samego rozsądku i planów na przedłużenie linii rodziły się latorośle wychowywane w imię wartości cenionych przez pokolenia.
Przechodził nędzny, mdły kryzys; coraz trudniej było mu porozumieć się z żoną, nawiązać właściwą więź, co również, poniekąd nastąpiło z udziałem jego drastycznej winy. Zbyt często się dystansował, uciekał w świat swojej pracy i zaskarbienia kolejnej, medycznej wiedzy. Zbyt często nierozwiązane sprawy nie pozwalały mu spać, rozdzielając powieki na równo z piętnem choroby. W wykonywanym zawodzie, wszystko - paradoksalnie - zdawało się niesłychanie prostsze; wiedział, gdzie przynależał i znał dokładnie zasady, obowiązki i treści powierzonych mu zadań.
- Gaute Eriksen. Miło mi panią poznać - przyznał szczerze i nienachalnie serdecznie; nie miał powodów, aby odnosić się do kobiety w mało przyjemny sposób. Nie protestował, podobnie, kiedy usiadła. Nie sądził, aby ktokolwiek z oficerów stał się przeciwny jej obecności - co innego, gdyby była zaledwie przypadkową kobietą. Niestety - albo na szczęście - pojęcie znajomości obowiązywało także w szeregach kruczych strażników.
- Czy to coś… naglącego? - postanowił dopytać. Widział początkowo niesiony przez nią pakunek, jednak uznał, że będzie lepiej doprecyzować tę kwestię; w końcu, mogła mieć również do omówienia sprawę o wiele inną niż sama, przyjazna pogawędka. Nigdy nie miał w zwyczaju czegoś zakładać z góry - podobnie uczynił teraz, kierując się jedną spośród swych najważniejszych reguł.
Przechodził nędzny, mdły kryzys; coraz trudniej było mu porozumieć się z żoną, nawiązać właściwą więź, co również, poniekąd nastąpiło z udziałem jego drastycznej winy. Zbyt często się dystansował, uciekał w świat swojej pracy i zaskarbienia kolejnej, medycznej wiedzy. Zbyt często nierozwiązane sprawy nie pozwalały mu spać, rozdzielając powieki na równo z piętnem choroby. W wykonywanym zawodzie, wszystko - paradoksalnie - zdawało się niesłychanie prostsze; wiedział, gdzie przynależał i znał dokładnie zasady, obowiązki i treści powierzonych mu zadań.
- Gaute Eriksen. Miło mi panią poznać - przyznał szczerze i nienachalnie serdecznie; nie miał powodów, aby odnosić się do kobiety w mało przyjemny sposób. Nie protestował, podobnie, kiedy usiadła. Nie sądził, aby ktokolwiek z oficerów stał się przeciwny jej obecności - co innego, gdyby była zaledwie przypadkową kobietą. Niestety - albo na szczęście - pojęcie znajomości obowiązywało także w szeregach kruczych strażników.
- Czy to coś… naglącego? - postanowił dopytać. Widział początkowo niesiony przez nią pakunek, jednak uznał, że będzie lepiej doprecyzować tę kwestię; w końcu, mogła mieć również do omówienia sprawę o wiele inną niż sama, przyjazna pogawędka. Nigdy nie miał w zwyczaju czegoś zakładać z góry - podobnie uczynił teraz, kierując się jedną spośród swych najważniejszych reguł.
Nieznajomy
Re: 10.11.2000 – Pomieszczenie wspólne – Bezimienny: G. Eriksen & Nieznajomy: E. Tiedemann Sro 21 Sie - 21:22
Tych dwoje galdrów, siedzących teraz naprzeciwko siebie, a jeszcze minutę temu będących sobie wzajemnie kompletnymi nieznajomymi, niespokrewnionymi ze sobą nawet w najmniejszym i najdalszym stopniu, nie mogło nawet zdawać sobie sprawy jak wewnętrznie podobni byli do siebie nawzajem. Bolączki nieszczęśliwego małżeństwa, przez które teraz najwyraźniej przechodził Gaute, nachodziły również Elsę nie tak całkiem dawno temu. Nie było to żadnym ściśle skrywanym sekretem, że przez wiele długich miesięcy tuż po wsunięciu obrączki na odpowiedni palec, kobieta zmagała się ze swoją nową codziennością i zastanawiała się często nad sensem tego wszystkiego, zadając sobie odwieczne pytanie dlaczego ja? Jednak czy to za sprawą przyzwyczajenia, czy może raczej osiągnięcia nareszcie emocjonalnej dojrzałości, koniec końców brunetka pogodziła się i zaakceptowała zgotowany jej los, co w efekcie wyszło jej nawet na dobre. Gdyby jakimś cudem otrzymała możliwość cofnięcia czasu i zmiany torów swojego życia, nie byłaby taka pewna czy chciałaby się tego podjąć.
Gdyby tylko wiedziała jakie myśli kłębiły się pod gęstwiną włosów młodego mężczyzny, być może zdobyłaby się na odwagę i przekroczyłaby tę niewidzialną, lecz jakże cienką linię grzeczności, w jakiej powinni trzymać się nowo poznani galdrowie. Nie zważając na konsekwencje płynące z jej czynów, być może wsparłaby go swoim słowem i własną historią, zachęcając go do spojrzenia na to wszystko z zupełnie innej perspektywy. Jeśli miała być szczera, to sama z chęcią wysłuchałaby takiej porady dekadę temu, gdy cały świat zdawał się stać przeciwko niej.
— Cała przyjemność po mojej stronie — uśmiechnęła się i usiadła wygodniej w fotelu. Odgarniając zbłąkany kosmyk włosów z czoła, spojrzała raz jeszcze na Gaute oraz teczkę, którą przy sobie trzymał. — Mam nadzieję, że nie przeszkadzam? — spytała z nutą ostrożności w głosie. Co prawda poza nimi nie było w pomieszczeniu nikogo innego, ale nie chciałaby mu się narzucać w żadnym stopniu.
— Ach, nie. To nic pilnego. — Kręcąc przecząco głową, opuściła na moment wzrok i przebiegła nim po pomieszczeniu, zerknęła na widok rozciągający się za oknami, aż w końcu ciemne spojrzenie osiadło na chwilę na drzwiach. — Chciałam mu zrobić niespodziankę. Ostatnio spędza w pracy więcej czasu niż zazwyczaj i przyniosłam mu coś słodkiego. Domowe ciasteczka zawsze poprawiały mi humor — odparła i uśmiechnęła się do niego nieśmiało. Jeśli ktoś jej nie znał, mógłby wziąć ją za kochającą i dbającą żonę, troskliwą osobę, która przejmowała się losem innych. W rzeczywistości nie mogła odbiegać bardziej od prawdy. Miała po prostu wyrzuty sumienia, że zarówno jej praca, jak i obowiązki Frederika znów znalazły między nimi szparę i wcisnęły się nieproszenie, tworząc między dwójką dystans.
Gdyby tylko wiedziała jakie myśli kłębiły się pod gęstwiną włosów młodego mężczyzny, być może zdobyłaby się na odwagę i przekroczyłaby tę niewidzialną, lecz jakże cienką linię grzeczności, w jakiej powinni trzymać się nowo poznani galdrowie. Nie zważając na konsekwencje płynące z jej czynów, być może wsparłaby go swoim słowem i własną historią, zachęcając go do spojrzenia na to wszystko z zupełnie innej perspektywy. Jeśli miała być szczera, to sama z chęcią wysłuchałaby takiej porady dekadę temu, gdy cały świat zdawał się stać przeciwko niej.
— Cała przyjemność po mojej stronie — uśmiechnęła się i usiadła wygodniej w fotelu. Odgarniając zbłąkany kosmyk włosów z czoła, spojrzała raz jeszcze na Gaute oraz teczkę, którą przy sobie trzymał. — Mam nadzieję, że nie przeszkadzam? — spytała z nutą ostrożności w głosie. Co prawda poza nimi nie było w pomieszczeniu nikogo innego, ale nie chciałaby mu się narzucać w żadnym stopniu.
— Ach, nie. To nic pilnego. — Kręcąc przecząco głową, opuściła na moment wzrok i przebiegła nim po pomieszczeniu, zerknęła na widok rozciągający się za oknami, aż w końcu ciemne spojrzenie osiadło na chwilę na drzwiach. — Chciałam mu zrobić niespodziankę. Ostatnio spędza w pracy więcej czasu niż zazwyczaj i przyniosłam mu coś słodkiego. Domowe ciasteczka zawsze poprawiały mi humor — odparła i uśmiechnęła się do niego nieśmiało. Jeśli ktoś jej nie znał, mógłby wziąć ją za kochającą i dbającą żonę, troskliwą osobę, która przejmowała się losem innych. W rzeczywistości nie mogła odbiegać bardziej od prawdy. Miała po prostu wyrzuty sumienia, że zarówno jej praca, jak i obowiązki Frederika znów znalazły między nimi szparę i wcisnęły się nieproszenie, tworząc między dwójką dystans.
Bezimienny
Re: 10.11.2000 – Pomieszczenie wspólne – Bezimienny: G. Eriksen & Nieznajomy: E. Tiedemann Sro 21 Sie - 21:23
Słodki, zgęstniały syrop uchodzącego czasu przeciekał między prętami zwiniętych w uścisku palców; strużki leniwych sekund, muskały klif świadomości z przyjemną i nienachalną werwą. Nie spieszył się - nie spieszyli - podobnie jak zresztą sama, szukana przez nich osoba. Drzwi, prowadzące do wnętrza, nie drgnęły; prosty, nieszczególny hak klamki nie skłonił się pod naciskiem dłoni, a cylindry zawiasów nie wypuściły spomiędzy siebie cichego odgłosu skargi, nieśmiałego skrzypienia, sięgającego w kierunku strun wyczulonych zmysłów. Spokój oraz przeplatający się duet - paradoks - samotności, poszukiwań, niezakończonych sukcesem. Pomieszczenie, okryte świetlistą szatą wnikającego słońca przypominało azyl; przez krótką chwilę mógł - wierzył, że byłby w stanie - zapomnieć o jarzmie wszystkich, nierozwikłanych kwestii, o śledztwach, o rozjątrzonych konfliktach i ciemnych, gęstych obłokach kłębiących się wściekle wyzwań. Zapomnieć, dryfując w krótkiej, grzecznościowej rozmowie.
- Nie, skądże - odpowiedział natychmiast; nie chciał, aby uznała, że żywi do niej podszyte antypatią odczucia. - Pracuję przy Wydziale Technicznym, więc również mogę przeszkadzać - półżartobliwe stwierdzenie okraszone uśmiechem. Nie kłamał; przez większość czasu był cieniem, pracując na drugim planie, niedostrzegalnym, zupełnie, dla samych mieszkańców miasta. Nie mógł, podobnie jak inni przedstawiciele klanu, spełniać się w charakterze oficera, nie mógł łudzić się, że zostanie Wysłannikiem Forsetiego. Choroba - klątwa - z którą zmagał się już od pierwszych czerpanych wdechów, odciskała na życiu znaczne, uwidocznione piętno. Stała się jego częścią, głęboko, silnie wrośnięta do samej podświadomości, przenikająca, na wskroś, wszystkie warstwy umysłu. Nigdy, jednak, nie lamentował nad losem utkanym skrzętnie przez Norny; obrana przez niego rola, profesja, w jakiej się spełniał wynikała ze szczerych, niezakłamanych pragnień. Nie widział się w innej roli, innej niż skrupulatny, oddany nauce medyk, innej niż obserwator owiany często milczeniem, gnieżdżący bystry, pełny skupienia wzrok dbający o wysklepienie detali.
- To miłe z pani strony - przyznał na jej wyznanie. Uległ, nieuchronnie, wrażeniu, że Tiedemannowie tworzyli zgrane, wyrozumiałe małżeństwo. Wiedział, że nie powinien tak myśleć; poprzestawać na samym, zgubnym szkicu pozorów - jednak niezrozumienie, niechęć i zawiłości rozmaitych konfrontacji lub wręcz przeciwnie, unikania, zmyślnego, siebie nawzajem w jego własnym małżeństwie zwołały w instynkcie zazdrość.
- Trudno zaprzeczyć, mamy na głowie coraz więcej obowiązków - zgodził się bez wątpliwości. Każdy z funkcjonariuszy Kruczej Straży był zmuszony, bezsprzecznie, liczyć się z poszerzonym zasobem godzin spędzanych w obrębie pracy. Ostatnia defilada zaginięć i szokujących morderstw o rytualnym podłożu, sprawiała, że widma nierozwikłanych kwestii nawiedzały ich niemal na każdym, stawianym kroku. Presja i nieuchwytność sprawców była jak sól sypana prosto w kratery ran. Wiedział, że Frederik, podobnie jak on oraz znaczna część oficerów, pojawiał się rzadziej w domu. Wszyscy - być może błędnie - łudzili się, że w ten sposób okażą się wydajniejsi, przyspieszą przebiegi ciągłych, niewyczerpanych indagacji.
- Nie, skądże - odpowiedział natychmiast; nie chciał, aby uznała, że żywi do niej podszyte antypatią odczucia. - Pracuję przy Wydziale Technicznym, więc również mogę przeszkadzać - półżartobliwe stwierdzenie okraszone uśmiechem. Nie kłamał; przez większość czasu był cieniem, pracując na drugim planie, niedostrzegalnym, zupełnie, dla samych mieszkańców miasta. Nie mógł, podobnie jak inni przedstawiciele klanu, spełniać się w charakterze oficera, nie mógł łudzić się, że zostanie Wysłannikiem Forsetiego. Choroba - klątwa - z którą zmagał się już od pierwszych czerpanych wdechów, odciskała na życiu znaczne, uwidocznione piętno. Stała się jego częścią, głęboko, silnie wrośnięta do samej podświadomości, przenikająca, na wskroś, wszystkie warstwy umysłu. Nigdy, jednak, nie lamentował nad losem utkanym skrzętnie przez Norny; obrana przez niego rola, profesja, w jakiej się spełniał wynikała ze szczerych, niezakłamanych pragnień. Nie widział się w innej roli, innej niż skrupulatny, oddany nauce medyk, innej niż obserwator owiany często milczeniem, gnieżdżący bystry, pełny skupienia wzrok dbający o wysklepienie detali.
- To miłe z pani strony - przyznał na jej wyznanie. Uległ, nieuchronnie, wrażeniu, że Tiedemannowie tworzyli zgrane, wyrozumiałe małżeństwo. Wiedział, że nie powinien tak myśleć; poprzestawać na samym, zgubnym szkicu pozorów - jednak niezrozumienie, niechęć i zawiłości rozmaitych konfrontacji lub wręcz przeciwnie, unikania, zmyślnego, siebie nawzajem w jego własnym małżeństwie zwołały w instynkcie zazdrość.
- Trudno zaprzeczyć, mamy na głowie coraz więcej obowiązków - zgodził się bez wątpliwości. Każdy z funkcjonariuszy Kruczej Straży był zmuszony, bezsprzecznie, liczyć się z poszerzonym zasobem godzin spędzanych w obrębie pracy. Ostatnia defilada zaginięć i szokujących morderstw o rytualnym podłożu, sprawiała, że widma nierozwikłanych kwestii nawiedzały ich niemal na każdym, stawianym kroku. Presja i nieuchwytność sprawców była jak sól sypana prosto w kratery ran. Wiedział, że Frederik, podobnie jak on oraz znaczna część oficerów, pojawiał się rzadziej w domu. Wszyscy - być może błędnie - łudzili się, że w ten sposób okażą się wydajniejsi, przyspieszą przebiegi ciągłych, niewyczerpanych indagacji.
Nieznajomy
Re: 10.11.2000 – Pomieszczenie wspólne – Bezimienny: G. Eriksen & Nieznajomy: E. Tiedemann Sro 21 Sie - 21:23
Drobny żart ze strony Gaute był znacznie bardziej mile widziany, niż sam mógłby się tego spodziewać. Elsa zaśmiała się cicho, nie tylko z grzeczności, ale też dlatego, że prawdziwie rozbawił ją swoim stwierdzeniem. Znane jej były stereotypy związane z galdrami zajmującymi podobne stanowiska i nie sposób było się nie zaśmiać na takie przytoczenie idealnie sytuacyjnego żartu. Po chwili jednak zamilkła, bo dźwięk jej śmiechu w budynku Kruczej Straży, w tak nieciekawym dla mieszkańców Miidgardu czasie, wydawał się nie na miejscu. Drobne wyrzuty zazębiły się na jej sumieniu, zmuszając ją do wykrzywienia ust w niezręcznym uśmiechu, za którym kryła się nuta zawstydzenia oraz skruchy, spowodowanymi przez jej niski poziom wyrozumiałości.
— W takim razie miejmy nadzieję, że żadne z nas nie będzie tutaj nikomu przeszkadzać — stwierdziła z delikatnym uśmiechem na ustach, po czym rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym się znajdowali. — Śmiem stwierdzić, że nikt z nich — przelotnie machnęła ręką w stronę środka pokoju — nie będzie miał nam za złe, jeśli trochę tutaj posiedzimy — tym razem to ona zebrała się na żart, który rzecz jasna miał się odnosić do ich niewidzialnego towarzystwa w pokoju socjalnym straży.
Niezobowiązujący komplement z ust jej rozmówcy wywołał w niej trochę ciepła i niewątpliwie połechtał jej ego. Ciężko było pamiętać o tym, że była tutaj poniekąd w ramach przeprosin, gdy ktoś niezaznajomiony z życiem rodzinnym Tiedemannów tak ładnie i miło chwalił ją za bycie troskliwą i dbającą żoną.
— Tylko nie "pani". Proszę, mów mi po imieniu. Takie grzeczności sprawiają, że czuję się staro — zaśmiała się ponownie i zupełnie niczym zawstydzona nastolatka odgarnęła kosmyk włosów za ucho. Z pewnością dalej mogliby wymieniać się drobnymi uprzejmościami i żarcikami, gdyby rozmowa nie obrała nagle poważniejszego wyrazu i zeszła na dużo ważniejszy temat.
— Oby wszystko się dobrze zakończyło. Mam nadzieję, że oficerowie oraz pozostali pracownicy Kruczej Straży dbają również o swoje bezpieczeństwo. — Odparła z głębokim westchnieniem i opuściła wzrok na poły swojego płaszcza. Przez krótką chwilę nie wiedziała, co jeszcze mogłaby powiedzieć, więc w ciszy maltretowała odstającą od szwu nitkę, która w końcu oderwała się od materiału. Gdy ponownie uniosła wzrok, sięgnęła po torebkę ciastek i ostrożnie ją otworzyła. Wywijając krawędzie na zewnątrz, zamieniła torebkę w mały worek i położyła go na środku stolika, przy którym siedziała razem z Gaute.
— Proszę się poczęstować. Nie sądzę, aby mój mąż prędko pojawił się z powrotem w stacji. Byłoby szkoda, gdyby ciastka miały się zmarnować na jego biurku — odparła i gestem dłoni zachęciła mężczyznę, aby spróbował jej wypieków. W środku papierowej torebki mógł znaleźć ciasteczka korzenne, których zapach zaczął roznosić się po pomieszczeniu.
Elsa i Gaute z tematu
— W takim razie miejmy nadzieję, że żadne z nas nie będzie tutaj nikomu przeszkadzać — stwierdziła z delikatnym uśmiechem na ustach, po czym rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym się znajdowali. — Śmiem stwierdzić, że nikt z nich — przelotnie machnęła ręką w stronę środka pokoju — nie będzie miał nam za złe, jeśli trochę tutaj posiedzimy — tym razem to ona zebrała się na żart, który rzecz jasna miał się odnosić do ich niewidzialnego towarzystwa w pokoju socjalnym straży.
Niezobowiązujący komplement z ust jej rozmówcy wywołał w niej trochę ciepła i niewątpliwie połechtał jej ego. Ciężko było pamiętać o tym, że była tutaj poniekąd w ramach przeprosin, gdy ktoś niezaznajomiony z życiem rodzinnym Tiedemannów tak ładnie i miło chwalił ją za bycie troskliwą i dbającą żoną.
— Tylko nie "pani". Proszę, mów mi po imieniu. Takie grzeczności sprawiają, że czuję się staro — zaśmiała się ponownie i zupełnie niczym zawstydzona nastolatka odgarnęła kosmyk włosów za ucho. Z pewnością dalej mogliby wymieniać się drobnymi uprzejmościami i żarcikami, gdyby rozmowa nie obrała nagle poważniejszego wyrazu i zeszła na dużo ważniejszy temat.
— Oby wszystko się dobrze zakończyło. Mam nadzieję, że oficerowie oraz pozostali pracownicy Kruczej Straży dbają również o swoje bezpieczeństwo. — Odparła z głębokim westchnieniem i opuściła wzrok na poły swojego płaszcza. Przez krótką chwilę nie wiedziała, co jeszcze mogłaby powiedzieć, więc w ciszy maltretowała odstającą od szwu nitkę, która w końcu oderwała się od materiału. Gdy ponownie uniosła wzrok, sięgnęła po torebkę ciastek i ostrożnie ją otworzyła. Wywijając krawędzie na zewnątrz, zamieniła torebkę w mały worek i położyła go na środku stolika, przy którym siedziała razem z Gaute.
— Proszę się poczęstować. Nie sądzę, aby mój mąż prędko pojawił się z powrotem w stacji. Byłoby szkoda, gdyby ciastka miały się zmarnować na jego biurku — odparła i gestem dłoni zachęciła mężczyznę, aby spróbował jej wypieków. W środku papierowej torebki mógł znaleźć ciasteczka korzenne, których zapach zaczął roznosić się po pomieszczeniu.
Elsa i Gaute z tematu