:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
29.11.2000 – Park świątynny – Bezimienny: T. Holmberg & Nieznajomy: S. Moen
2 posters
Bezimienny
29.11.2000 – Park świątynny – Bezimienny: T. Holmberg & Nieznajomy: S. Moen Sro 21 Sie - 20:52
29.11.2000
Płakała, a on stracił poczucie czasu. Każda łza, każda sekunda - słodkie i bolesne. Saga była tutaj, na jego ramieniu, a każdy szloch - choć rozdzierał serce - przypominał mu o tym, że jest prawdziwa. Że ją znalazł, w najbardziej nieoczekiwanym miejscu.
Nie liczył czasu. Dziesięć minut? Koniec zmiany? To nieważne, nieważne. Najchętniej nie wypuszczałby jej z ramion, ale w końcu uległ, pokiwał głową. "Nie znikniesz już. Nikt mi ciebie więcej nie odbierze." - zapewniła, a on odwzajemnił się tymi samymi słowami - nie pamiętał czy powtórzył je za nią, ochryple i chaotycznie, czy też wybrzmiały jedynie w jego umyśle,
Dobrze, dziesięć minut. Przeczesał włosy palcami, zwilżył gardło wodą, nie chciał już więcej pić, a potem ruszył do wyjścia. Od razu. Jakiś ochroniarz coś za nim krzyczał, chyba jego zmiana jeszcze się nie skończyła, ale to nic. Odnalazł Sagę, odnalazł siebie, praca zeszła na drugi plan.
Zaczekał przy drzwiach, chwycił ją za rękę i poszli - coraz szybszym krokiem, aż w końcu puścili się biegiem i zatrzymali dopiero wśród drzew w parku Świątynnym. Uśmiechał się. Nie pamiętał, kiedy ostatnio uśmiechał się tak szczerze.
-Myślisz, że to bogowie pomogli nam się odnaleźć? - czy w ogóle ich to obchodziło? Chciałby dziękować, ale nie wiedział komu. Jedyną wskazówkę dostał przecież od ojczyma i nigdy za nią nie podążył.
Przygryzł lekko policzek, spoważniał.
-Moen... - nigdy nie nazywał go ojcem ani ojczymem, nie był w stanie. Zresztą, tamten mężczyzna umiejętnie pozbył się Theo z domu, zanim zdążył się dla niego stać kimkolwiek więcej niż panem. -...mówił, że pracujesz... - przełknął nerwowo ślinę, zarumienił się z zażenowania. -...nie wierzyłem, nigdy tego nie sprawdziłem. - wymamrotał ledwo słyszalnie. -Przepraszam. - za to, że nie wierzył i nie znalazł jej wcześniej, czy za to, że w ogóle poruszał ten temat?
Też nie chciał jej widzieć w czerwieni.
Nieznajomy
Mogliby tańczyć wśród wysokich drzew, opętani ciemnością jeszcze niewybudzonej doby i spiętrzoną w mięśniach radością. Mogliby tańczyć do rytmu nieistniejącej muzyki, dyszący z emocji i zmęczenia, z rumianymi policzkami, gdy w końcu ugryzło ich pierwsze tchnienie zimowego chłodu. Z daleka od ciepłych budowli, z daleka od iluzorycznie dobrotliwych społeczności, uwięzieni w mydlanej bańce momentalnie zbyt pięknej by istnieć.
- Nie, oni nie mieli z tym nic wspólnego - oświadczyła miękko, choć w głosie wybrzmiało absolutne, wykute w marmurze przekonanie, kiedy Saga, po biegu, przylgnęła do jednego z drzew, by złapać oddech. - Gdyby chcieli nam w tym pomóc, zrobiliby to dawno temu. Ale oni nie słuchają już modlitw, Theo, nie obchodzimy ich, ani jako ludzie, ani jako tamte dzieci z Uppsali - patrzyła na niego łagodnie, czule, świadoma, że podobne bluźnierstwo mogło pewnego dnia sprowadzić na nią okrutną karę - i może właśnie dlatego ubierała myśli w takie słowa, masochistycznie spragniona własnego zniszczenia, nawet teraz, gdy miała u swojego boku dawno zagubionego brata. - To my, tylko my - a raczej tylko ty, pragnęła powiedzieć, wyciągnąwszy w jego kierunku dłoń zaczerwienioną od chłodu i chropowatości drzewnej kory.
Moen powiedział ci, że się kurwię?
Cofnęła rękę nim mężczyzna - brat - zdążyłby ją pochwycić, odeszła od drzewa, do niego, zawsze do niego, po to, by łagodnie przycisnąć palce do jego policzków tuż po tym, jak wspięła się na sam czubek palców u stóp, bez obcasów tak absurdalnie niższa; oczy do oczu, czoło do czoła, a potem ciało do ciała, napierające na jego niedźwiedzią formę w żałosnej próbie wywrócenia go na oczekujący na ziemi śnieg, razem ze sobą.
- Zawsze kłamał. Nie mogłeś wiedzieć, że raz... Powiedział prawdę - pytanie skontrowane pozbawionym żalu westchnieniem, które wybrzmiało w rytmie przygnębionego uśmiechu; przecież to wszystko było teraz nieważne, a jednak od środka zawładnął nią wstyd. Musiał odnaleźć ją akurat w burdelu. Musiał uratować ją od obłąkanego klienta. Musiał wymierzyć sprawiedliwość własnymi dłońmi. - Byłeś u niego? - olśniło ją po chwili; skoro dowiedział się od ojczyma o jej zawodzie, to musiało znaczyć, że szukał jej na przestrzeni ostatnich - ilu? Dwóch, maksymalnie trzech lat? Że zawędrował aż do przeklętej Szwecji, gotów - dla niej? - zmierzyć się z tak bolesną przeszłością? Saga zmarszczyła lekko brwi, z ostrożną niepewnością odzywając się ponownie, - Kto cię adoptował, Theo, kiedy? Kim są Holmbergowie? - bo przecież zasługiwał na to, by mieć rodzinę. Dobrą, ciepłą rodzinę pełną nieudawanej, nieograniczonej miłości, wypełnioną natomiast zaufaniem i życzliwością; rodzinę, której nie otrzymał w Uppsali.
Nie wiedziała nawet jak bardzo pomyliła się w tej złudnej nadziei.
- Nie, oni nie mieli z tym nic wspólnego - oświadczyła miękko, choć w głosie wybrzmiało absolutne, wykute w marmurze przekonanie, kiedy Saga, po biegu, przylgnęła do jednego z drzew, by złapać oddech. - Gdyby chcieli nam w tym pomóc, zrobiliby to dawno temu. Ale oni nie słuchają już modlitw, Theo, nie obchodzimy ich, ani jako ludzie, ani jako tamte dzieci z Uppsali - patrzyła na niego łagodnie, czule, świadoma, że podobne bluźnierstwo mogło pewnego dnia sprowadzić na nią okrutną karę - i może właśnie dlatego ubierała myśli w takie słowa, masochistycznie spragniona własnego zniszczenia, nawet teraz, gdy miała u swojego boku dawno zagubionego brata. - To my, tylko my - a raczej tylko ty, pragnęła powiedzieć, wyciągnąwszy w jego kierunku dłoń zaczerwienioną od chłodu i chropowatości drzewnej kory.
Moen powiedział ci, że się kurwię?
Cofnęła rękę nim mężczyzna - brat - zdążyłby ją pochwycić, odeszła od drzewa, do niego, zawsze do niego, po to, by łagodnie przycisnąć palce do jego policzków tuż po tym, jak wspięła się na sam czubek palców u stóp, bez obcasów tak absurdalnie niższa; oczy do oczu, czoło do czoła, a potem ciało do ciała, napierające na jego niedźwiedzią formę w żałosnej próbie wywrócenia go na oczekujący na ziemi śnieg, razem ze sobą.
- Zawsze kłamał. Nie mogłeś wiedzieć, że raz... Powiedział prawdę - pytanie skontrowane pozbawionym żalu westchnieniem, które wybrzmiało w rytmie przygnębionego uśmiechu; przecież to wszystko było teraz nieważne, a jednak od środka zawładnął nią wstyd. Musiał odnaleźć ją akurat w burdelu. Musiał uratować ją od obłąkanego klienta. Musiał wymierzyć sprawiedliwość własnymi dłońmi. - Byłeś u niego? - olśniło ją po chwili; skoro dowiedział się od ojczyma o jej zawodzie, to musiało znaczyć, że szukał jej na przestrzeni ostatnich - ilu? Dwóch, maksymalnie trzech lat? Że zawędrował aż do przeklętej Szwecji, gotów - dla niej? - zmierzyć się z tak bolesną przeszłością? Saga zmarszczyła lekko brwi, z ostrożną niepewnością odzywając się ponownie, - Kto cię adoptował, Theo, kiedy? Kim są Holmbergowie? - bo przecież zasługiwał na to, by mieć rodzinę. Dobrą, ciepłą rodzinę pełną nieudawanej, nieograniczonej miłości, wypełnioną natomiast zaufaniem i życzliwością; rodzinę, której nie otrzymał w Uppsali.
Nie wiedziała nawet jak bardzo pomyliła się w tej złudnej nadziei.
Bezimienny
-Nie wierzysz w bogów? W... pomoc bogów? - uniósł lekko brwi, bez osądzania, ale z zaskoczeniem. Nie myślał o tym w ten sposób, przeważnie... w ogóle o nich nie myślał. Nie modlił się o znalezienie Sagi, poza wyjątkami w chwilach gdy był zamroczony narkotykami - nie czuł się godny. -A w wyroki Norn? - w to, że ktoś może być z góry skazany na porażkę, a jego życie być pasmem niepowodzeń?
Myśl, że być może właśnie bluźnią, przyszła mu do głowy zbyt późno - dopiero wtedy, gdy chciał pochwycić dłoń Sagi, a ona ją cofnęła. Ze wstydem i skruchą opuścił rękę. Znowu coś zrobił, powiedział nie tak?
Ale, nieoczekiwanie, podeszła blisko - tak blisko, że aż naparła na niego swoim żałosnym, leciutkim ciężarem, a on posłusznie ugiął nogi, udając, że faktycznie zwala się pod jej naporem na miękki śnieg. Instynktownie otulił ją ramionami, gdyby upadek miał zaboleć.
-Mogłem... próbować bardziej. - wymamrotał ze skruchą, muskając wargami jej czoło, przytulając ją mocniej. Leżeli w zaspie, ale nie czuł zimna - czuł za to, że wreszcie są razem, nierozerwalni i ukryci przed całym światem. Miała tak gorące czoło, ale nie zauważył jej wstydu. Czasem dosłownie bywał ślepy.
Zwłaszcza, gdy sam miał tajemnice do ukrycia. Choć na usta cisnęły się pytania - skąd się wzięłaś w burdelu, siostro? Czy ktoś zrobił ci coś… złego? - to Saga zwinnie zmieniła temat. Przełknął ślinę, przez chwilę zbierając w gardle słowa. Umknął wzrokiem, spoglądając na gwiazdy. Jedynych świadków tamtego morderstwa. Wtedy też była zima, a on długo kopał grób w ogrodzie, przebijając się przez zmarzniętą ziemię.
-Mhm. Byłem. Powiedział mi o śmierci mamy i jakieś kłamstwa albo prawdę o tacie, nie wiem, ale... nic więcej nie chciał mi powiedzieć. - westchnął ciężko. -Pamiętasz jeszcze tatę, Saga? - szepnął łagodnie, zastanawiając się, czy i jego zepchnęła w odmęty niepamięci - jak własnego brata. Co zrobili z pamięcią o nim, dlaczego tak usilnie wypierali z domu wspomnienia?
-Mnie...? Holm...co? - zmarszczył lekko brwi, skonfundowany. Przez moment nie rozumiał pytania, aż… ach! Holmberg, ona pomyślała, że...
-Holmberg to tylko moje nazwisko. Adoptowali mnie... - ludzie, których zabiłem. -...uhm, długo byłem w sierocińcu, po prostu. To dlatego wydałem tyle na tamtej aukcji. - czy to się liczy jako zmiana tematu?
Myśl, że być może właśnie bluźnią, przyszła mu do głowy zbyt późno - dopiero wtedy, gdy chciał pochwycić dłoń Sagi, a ona ją cofnęła. Ze wstydem i skruchą opuścił rękę. Znowu coś zrobił, powiedział nie tak?
Ale, nieoczekiwanie, podeszła blisko - tak blisko, że aż naparła na niego swoim żałosnym, leciutkim ciężarem, a on posłusznie ugiął nogi, udając, że faktycznie zwala się pod jej naporem na miękki śnieg. Instynktownie otulił ją ramionami, gdyby upadek miał zaboleć.
-Mogłem... próbować bardziej. - wymamrotał ze skruchą, muskając wargami jej czoło, przytulając ją mocniej. Leżeli w zaspie, ale nie czuł zimna - czuł za to, że wreszcie są razem, nierozerwalni i ukryci przed całym światem. Miała tak gorące czoło, ale nie zauważył jej wstydu. Czasem dosłownie bywał ślepy.
Zwłaszcza, gdy sam miał tajemnice do ukrycia. Choć na usta cisnęły się pytania - skąd się wzięłaś w burdelu, siostro? Czy ktoś zrobił ci coś… złego? - to Saga zwinnie zmieniła temat. Przełknął ślinę, przez chwilę zbierając w gardle słowa. Umknął wzrokiem, spoglądając na gwiazdy. Jedynych świadków tamtego morderstwa. Wtedy też była zima, a on długo kopał grób w ogrodzie, przebijając się przez zmarzniętą ziemię.
-Mhm. Byłem. Powiedział mi o śmierci mamy i jakieś kłamstwa albo prawdę o tacie, nie wiem, ale... nic więcej nie chciał mi powiedzieć. - westchnął ciężko. -Pamiętasz jeszcze tatę, Saga? - szepnął łagodnie, zastanawiając się, czy i jego zepchnęła w odmęty niepamięci - jak własnego brata. Co zrobili z pamięcią o nim, dlaczego tak usilnie wypierali z domu wspomnienia?
-Mnie...? Holm...co? - zmarszczył lekko brwi, skonfundowany. Przez moment nie rozumiał pytania, aż… ach! Holmberg, ona pomyślała, że...
-Holmberg to tylko moje nazwisko. Adoptowali mnie... - ludzie, których zabiłem. -...uhm, długo byłem w sierocińcu, po prostu. To dlatego wydałem tyle na tamtej aukcji. - czy to się liczy jako zmiana tematu?
Nieznajomy
Jak w jej życiu objawiła się dotychczas boska pomoc? Czy kryła się w tragedii dorosłej decyzji o pozbyciu się jednego dziecka na rzecz drugiego, gdy syn przestał być odpowiednio wygodnym pionkiem na rodzinnej szachownicy? Przesycała dłoń przyciskaną do jej ust, podczas gdy framuga łóżka głucho uderzała o ścianę kolorowaną bladą, miejscami wytartą tapetą? Tkwiła w przyzwalającym milczeniu matki, która niechybnie zdawała sobie sprawę z cierpienia swojej jedynej córki, kiedy w środku nocy uchylone drzwi wpuszczały do sypialni łunę światła z korytarza? Maskowała się w śmierci ostatniego rodzica i porzuceniu jej na rzecz wygłodniałego drapieżnika roszczącego sobie prawo do ciała, które powinien był zostawić w spokoju? Uśmiechnęła się cierpko, bo i myśli miała cierpkie - jak agrest.
- Nie - odpowiedziała miękko, bez wstydu, jednak na tyle cicho, by w samotnym lesie z pewnością dosłyszał ją wyłącznie on jeden. - Ale Norny… To co innego. Wierzę w ich istnienie i złośliwość. Pomyśl tylko, jak głośno musiały się śmiać kiedy tyle lat temu nas rozdzielono - i jak głośno śmieją się za każdym razem, kiedy przez ich rezolucje upadamy, przytłoczeni ciężarem kolejnej porażki. Kiedy przegrywamy, stawiając wszystko na jedną kartę - jak planowała uczynić to ona, bezwiednie sunąca dłonią do miejsca pod płaszczem, które znaczone było bladoróżowym śladem po spotkaniu z nożownikiem. - A ty? - Ból zamienił się w swędzenie, jakby po skórze przechadzała się setka wściekłych mrówek - ale szczęśliwie żadne z tych doznań nie było w stanie zagłuszyć całokształtu uwagi ciągnącej do Theo; był tu, wreszcie namacalny, wyjęty prosto z dziecięcej wyobraźni, odziany w tkaninę rzeczywistości, piękniejszy niż zapamiętała go z każdego snu.
Zagubieni w śnieżnej zaspie mogliby ulepić z niej igloo i zaszyć się w nim z daleka od świata, we współdzielonej samotni nadrabiając dwadzieścia złowieszczo odebranych im lat. Leżała obok, z głową ułożoną na piersi Theo i jej czubkiem spoczywającym tuż pod jego podbródkiem, szerokość masywnego męskiego torsu obejmując kruchym ramieniem; i choć zewsząd otaczał ich chłód, czuła wyłącznie płynące od niego ciepło.
- Co… co u niego? - spytała nieśmiało; co u człowieka, który zniszczył mi życie, co u Joara Moena? Zapił się na śmierć, sczezł pod brudem speluny, w jaką niewątpliwie zamienił nasz rodzinny dom? Czy w jego oczach wciąż czai się dumne wspomnienie mojej postępującej korozji, zgnilizny, którą we mnie wtłoczył? Mogłaby pytać o to wszystko, jednak myśli powędrowały w kierunku innego wspomnienia o zamazanej upływającym czasem ekspresji i barczystej sylwetce; czasem sadzał ją sobie na barana i mówił, że razem wespną się do chmur, skoro tak bardzo przypadły jej do gustu. - Co mówił ci o tacie? Pamiętam głos. I to, jak stłukł ulubiony wazon mamy, a potem… Przyszedł z bukietem kwiatów i przepraszał, i prosił, żebym pomogła mu ją przekonać, że to był kot sąsiadów, nie on. Byłeś tam, prawda? - niepewna melodia głosu tańczyła z ciekawością; co było prawdą, co jedynie jej wyobrażeniem? Gdzie zacierała się ta niemożebnie cienka granica? Potrzebowała jego przewodnictwa. Jak tamta czterolatka, która nie wiedziała, że w pokrzywy nie warto wbiegać bez zastanowienia.
Theo niechętnie podzielił się z nią swoją przeszłością - dlaczego? Czy i on doznał krzywd w przytułku dla sierot? A może to dopiero rodzina przyjmująca go w swoje objęcia okazała się fałszywym dobrem? Saga zmarszczyła delikatnie brwi i instynktownie wtuliła się w niego jeszcze mocniej, jakby próbowała ich istnienia złączyć w jedność.
- Nie rozumiem. Długo byłeś w sierocińcu, więc wydałeś pieniądze na aukcji? Zapłacili ci za to, ile czasu tam spędziłeś? - jej pytania przepełnione były czułym aksamitem, musiał wiedzieć, że jej konsternacja nie równała się konieczności udzielenia szczegółowej odpowiedzi, nawet jeśli pragnęła wiedzieć o nim wszystko. Wszystko i jeszcze więcej. - W źródłach wspominałeś, że dopiero przeprowadziłeś się do Midgardu; masz już swoje mieszkanie? Jeśli będziesz czegoś potrzebował… - wiesz, że ci pomogę.
- Nie - odpowiedziała miękko, bez wstydu, jednak na tyle cicho, by w samotnym lesie z pewnością dosłyszał ją wyłącznie on jeden. - Ale Norny… To co innego. Wierzę w ich istnienie i złośliwość. Pomyśl tylko, jak głośno musiały się śmiać kiedy tyle lat temu nas rozdzielono - i jak głośno śmieją się za każdym razem, kiedy przez ich rezolucje upadamy, przytłoczeni ciężarem kolejnej porażki. Kiedy przegrywamy, stawiając wszystko na jedną kartę - jak planowała uczynić to ona, bezwiednie sunąca dłonią do miejsca pod płaszczem, które znaczone było bladoróżowym śladem po spotkaniu z nożownikiem. - A ty? - Ból zamienił się w swędzenie, jakby po skórze przechadzała się setka wściekłych mrówek - ale szczęśliwie żadne z tych doznań nie było w stanie zagłuszyć całokształtu uwagi ciągnącej do Theo; był tu, wreszcie namacalny, wyjęty prosto z dziecięcej wyobraźni, odziany w tkaninę rzeczywistości, piękniejszy niż zapamiętała go z każdego snu.
Zagubieni w śnieżnej zaspie mogliby ulepić z niej igloo i zaszyć się w nim z daleka od świata, we współdzielonej samotni nadrabiając dwadzieścia złowieszczo odebranych im lat. Leżała obok, z głową ułożoną na piersi Theo i jej czubkiem spoczywającym tuż pod jego podbródkiem, szerokość masywnego męskiego torsu obejmując kruchym ramieniem; i choć zewsząd otaczał ich chłód, czuła wyłącznie płynące od niego ciepło.
- Co… co u niego? - spytała nieśmiało; co u człowieka, który zniszczył mi życie, co u Joara Moena? Zapił się na śmierć, sczezł pod brudem speluny, w jaką niewątpliwie zamienił nasz rodzinny dom? Czy w jego oczach wciąż czai się dumne wspomnienie mojej postępującej korozji, zgnilizny, którą we mnie wtłoczył? Mogłaby pytać o to wszystko, jednak myśli powędrowały w kierunku innego wspomnienia o zamazanej upływającym czasem ekspresji i barczystej sylwetce; czasem sadzał ją sobie na barana i mówił, że razem wespną się do chmur, skoro tak bardzo przypadły jej do gustu. - Co mówił ci o tacie? Pamiętam głos. I to, jak stłukł ulubiony wazon mamy, a potem… Przyszedł z bukietem kwiatów i przepraszał, i prosił, żebym pomogła mu ją przekonać, że to był kot sąsiadów, nie on. Byłeś tam, prawda? - niepewna melodia głosu tańczyła z ciekawością; co było prawdą, co jedynie jej wyobrażeniem? Gdzie zacierała się ta niemożebnie cienka granica? Potrzebowała jego przewodnictwa. Jak tamta czterolatka, która nie wiedziała, że w pokrzywy nie warto wbiegać bez zastanowienia.
Theo niechętnie podzielił się z nią swoją przeszłością - dlaczego? Czy i on doznał krzywd w przytułku dla sierot? A może to dopiero rodzina przyjmująca go w swoje objęcia okazała się fałszywym dobrem? Saga zmarszczyła delikatnie brwi i instynktownie wtuliła się w niego jeszcze mocniej, jakby próbowała ich istnienia złączyć w jedność.
- Nie rozumiem. Długo byłeś w sierocińcu, więc wydałeś pieniądze na aukcji? Zapłacili ci za to, ile czasu tam spędziłeś? - jej pytania przepełnione były czułym aksamitem, musiał wiedzieć, że jej konsternacja nie równała się konieczności udzielenia szczegółowej odpowiedzi, nawet jeśli pragnęła wiedzieć o nim wszystko. Wszystko i jeszcze więcej. - W źródłach wspominałeś, że dopiero przeprowadziłeś się do Midgardu; masz już swoje mieszkanie? Jeśli będziesz czegoś potrzebował… - wiesz, że ci pomogę.
Bezimienny
Nie myślał dotychczas o Nornach, o ich złośliwości, o ich śmiechu.
Nie lubił śmiechu. Szczególnie śmiechu publiczności w cyrku.
Wzdrygnął się i zacisnął mocniej zęby, usiłując powstrzymać ukłucie gniewu.
-Myślisz, że tym dla nich jesteśmy? Spektaklem dziwaków? - syknął przez zaciśnięte zęby, wyraźnie zraniony. Wyglądał, jakby zastanawiał się nad tym po raz pierwszy. -To nie Norny nas rozdzieliły, to ten sukinsyn. - dodał, jakby chcąc się uspokoić. Na ojczyma nie mógł się już złościć, bo już go zagryzł.
-Ja już nie wiem, w co wierzyć. - wymamrotał, spuszczając głowę. Powinien jej powiedzieć o tym, czego dowiedział się o ojcu, ale słowa więzły mu w gardle. Czy zwierzęta mają bogów, czy mają wytyczony los? Czy ja też tak skończę i czy ktokolwiek przejmuje się moją niedźwiedzią duszą?
Niestety, Saga pytała. A od pytań nie dało się uciec, chociaż próbował - odwracając wzrok, splatając ręce za plecami, nerwowo przygryzając wnętrze policzka.
-Nnn, nie masz z nim kontaktu, z jego znajomymi? - wyrzucił w końcu w temacie ojczyma, choć prawdę mówiąc, nie wiedział czy ktokolwiek wiedział. Pochował go w ogrodzie, czy wykopali ciało, czy domyślili się, że umarł? A może wszyscy łudzili się, że wyjechał? Miał wielu znajomych, przyjaciół? Theo nie wiedział, nic nie wiedział, od dawna był przecież intruzem we własnej rodzinie, we własnej historii.
-Mówił, że tato... - został zwierzęciem, bestią, na zawsze. Przełknął nerwowo ślinę. -...zaginął. - wyszeptał ledwo słyszalnie. Nigdy nie umiał dobrze kłamać.
Podniósł wzrok dopiero, gdy zaczęła wspominać dzieciństwo. Uśmiechnął się blado.
-Pamiętam. Byłem tam. W końcu ją przekonaliśmy. - albo tylko udawała, że chce im wierzyć. Chwila błogości trwała jednak króciutko - nadeszły kolejne trudne pytania.
-Och, na aukcji... chyba chciałem wesprzeć inne dzieci, po prostu. - odpowiedział z lekkim zażenowaniem, nie przemyślał przecież tego. Pięknie przemawiali, tam w sali balowej, więc wsparcie wydawało mu się właściwe.
-Jeszcze... ech, głupia historia, miałem zaliczkę na mieszkanie, ale okradli mnie, więc zatrzymałem się w hotelu... nieważne. - to, ile oddał na aukcji i tak nie pokryłoby skradzionej sumy, a zarobi u pana Wahlberga. -Już mi pomogłaś, mam pracę!
Nie lubił śmiechu. Szczególnie śmiechu publiczności w cyrku.
Wzdrygnął się i zacisnął mocniej zęby, usiłując powstrzymać ukłucie gniewu.
-Myślisz, że tym dla nich jesteśmy? Spektaklem dziwaków? - syknął przez zaciśnięte zęby, wyraźnie zraniony. Wyglądał, jakby zastanawiał się nad tym po raz pierwszy. -To nie Norny nas rozdzieliły, to ten sukinsyn. - dodał, jakby chcąc się uspokoić. Na ojczyma nie mógł się już złościć, bo już go zagryzł.
-Ja już nie wiem, w co wierzyć. - wymamrotał, spuszczając głowę. Powinien jej powiedzieć o tym, czego dowiedział się o ojcu, ale słowa więzły mu w gardle. Czy zwierzęta mają bogów, czy mają wytyczony los? Czy ja też tak skończę i czy ktokolwiek przejmuje się moją niedźwiedzią duszą?
Niestety, Saga pytała. A od pytań nie dało się uciec, chociaż próbował - odwracając wzrok, splatając ręce za plecami, nerwowo przygryzając wnętrze policzka.
-Nnn, nie masz z nim kontaktu, z jego znajomymi? - wyrzucił w końcu w temacie ojczyma, choć prawdę mówiąc, nie wiedział czy ktokolwiek wiedział. Pochował go w ogrodzie, czy wykopali ciało, czy domyślili się, że umarł? A może wszyscy łudzili się, że wyjechał? Miał wielu znajomych, przyjaciół? Theo nie wiedział, nic nie wiedział, od dawna był przecież intruzem we własnej rodzinie, we własnej historii.
-Mówił, że tato... - został zwierzęciem, bestią, na zawsze. Przełknął nerwowo ślinę. -...zaginął. - wyszeptał ledwo słyszalnie. Nigdy nie umiał dobrze kłamać.
Podniósł wzrok dopiero, gdy zaczęła wspominać dzieciństwo. Uśmiechnął się blado.
-Pamiętam. Byłem tam. W końcu ją przekonaliśmy. - albo tylko udawała, że chce im wierzyć. Chwila błogości trwała jednak króciutko - nadeszły kolejne trudne pytania.
-Och, na aukcji... chyba chciałem wesprzeć inne dzieci, po prostu. - odpowiedział z lekkim zażenowaniem, nie przemyślał przecież tego. Pięknie przemawiali, tam w sali balowej, więc wsparcie wydawało mu się właściwe.
-Jeszcze... ech, głupia historia, miałem zaliczkę na mieszkanie, ale okradli mnie, więc zatrzymałem się w hotelu... nieważne. - to, ile oddał na aukcji i tak nie pokryłoby skradzionej sumy, a zarobi u pana Wahlberga. -Już mi pomogłaś, mam pracę!
Nieznajomy
W zaciśniętej mocno szczęce żarzyło się wspomnienie pociemniałych paznokci, zaostrzonych u szczytu, oczu reflektujących błysk onieśmielającego gniewu, onieśmielającego każdego, tylko nie ją. Powinna się bać - po tym, co w nim dostrzegła zarówno w przeklętym pokoju galerii, jak i w szkarłatnie barwionej sali wypoczynkowej, coś przecież żyło w nim odrębną egzystencją, dyktowało biologię ku uciesze bogów zasiadających w pierwszym rzędzie satyrycznego kabaretu greckiej komedii, jaką było ich życie. A jednak nie odczuła strachu. Nie wzdrygnęła się na widok spiętych niczym żelazo mięśni, jedynie uniosła ku niemu dłoń i przesunęła nią wzdłuż męskiego ramienia, spragniona poznania faktury ciepłej skóry drzemiącej pod ubraniem. Czy nawet ich gorąc był identyczny? Czy mimo różnicy wieku byli sobie bliźniaczy, nieodłączni każdym atomem, jak sugerowały zaplątane w umyśle wspomnienia dawno porzuconego dzieciństwa?
- Jeśli naprawdę nie wiesz - zaczęła łagodnie, tonem delikatnym jak jedwab, cichym jak matczyny, kojący szept, - to uwierz w nas. W to, że nadszedł czas na nas, a spektakl dobiegł końca. Nigdy więcej nie będziemy tańczyć jak nam zagrają. Bogowie mają mnóstwo innych cyrków do odwiedzenia - ach, nie sądziła nawet jak blisko tętniącej wrogością blizny sięgnęły jej śmiałe słowa, wojownicze i zdeterminowane, nim oddech pociężał wyraźnie, a głowa zatrzepotała w negującej odpowiedzi. Z nikim ze Uppsali nie miała już kontaktu. Z nikim, kto mógłby na własne oczy obserwować upadek czystej, dziewiczej niewinności dziś zbrukanej dotykiem dziesiątek dłoni. Dlaczego więc dopytywała o ojczyma? Liczyła, że przeżył - czy wręcz przeciwnie? Co sprawiłoby ci przyjemność, Sago?, szeptały Norny uśmiechnięte trucizną, by zaraz potem wybuchnąć gromkim śmiechem na wieść o zaginięciu biologicznego rodzica, a dziewczyna na moment zacisnęła mocno powieki, jakby przeszedł ją raptowny ucisk bólu. Zaginął. Matka umarła, ojciec zaginął, brata oddano do sierocińca jak psa podarowanego na Jul dziecku, które zbyt prędko znudziło się szczenięciem. Czym była nasza rodzina? - Kiedy? - wyszeptała bezsilnie, drżąc każdym podskórnym organem. - Jak? - zazwyczaj śpiewny głos przybrał niemal grobową barwę. Moen zawsze kłamał, powiedział wcześniej Theo, może tym razem było tak samo; mimo to przecież przez tyle lat z żadnym z dzieci nie szukał kontaktu, czy to możliwe, by zdecydował tak świadomie? Mętlik w głowie pęczniał z uderzeniem każdej nowej refleksji, oczy natomiast otworzyła dopiero gdy na wokandę powrócił temat aukcji.
- Och - czmychnęło spomiędzy ledwie rozchylonych warg, bez echa niknąc we wszechobecnym królestwie otaczającej ich ciszy, podkreśliwszy jednak swoim istnieniem wstyd, jaki żałośnie oblał ją od środka palącym migotem. W hołdzie swojej przeszłości wspomógł dzieci obarczone osowiałym fatum, wsparł, jak niegdyś być może wsparto jego. Dlaczego nie pojęła tego od razu? Zamiast zrozumieć, nieumyślnie rozdrapywała rozjątrzone ropą rany w poszukiwaniu krystalicznie przejrzystych odpowiedzi, nigdy nieobarczona koniecznością zmierzenia się z podobną motywacją; choć ta w ostatnich rozdziałach okazała się piekłem, Sagę wychowała rodzina. Theo wychowała gromada porzuconych dzieci, tak długo, dopóki miłość dobrotliwych ludzi nie zabrała go z przytułku dla sierot. Bo istnieli, nawet jeśli nie wyjawił jeszcze ich nazwiska; musieli istnieć. - Przepraszam, straszny ze mnie głupek. To ładnie z twojej strony - chociaż przyznaję, że nawet nie pamiętam co wygrałeś - obwieściła z uśmiechem zrodzonym z kłębiącego się wewnątrz wstydu, bladym, rachitycznym, wsłuchana w rytm serca miarowo bijącego w męskiej piersi. Jakie to szczęście, że wtedy, tamtego dnia w gorących źródłach oni nie…
- Jak to okradli? - wzburzenie objawiło się w szaro-błękitnej tęczówce, a oczy otwarły szerzej, akcentując nagle dominujące ją rozdrażnienie. Kto śmiał się tego dopuścić? Kto sprowadził na jej brata dodatkowe dylematy? Czy tutejsi ludzie naprawdę nie mieli w sobie już krzty zrozumienia? Midgard tonął w niewyjaśnionych zniknięciach, w ciemnicy zimowej aury sprzyjającej cieniom poruszającym się wzdłuż meandrów ulic, dzień po dniu przeradzał się w miejsce przyprawiające ją o dreszcze niepewności - a teraz jeszcze to. - Powiedziałbyś mi o tym, gdybym nie zapytała? Nieistotne, nie może być tak, żebyś mieszkał kątem w jakimś hotelu, kiedy… Przecież możesz zatrzymać się u mnie, pościelę ci kanapę w salonie, jest całkiem wygodna. Przynajmniej do czasu pierwszej wypłaty i znalezienia nowego mieszkania - zaproponowała pryncypialnie, z cichym jękiem dyskomfortu promieniującego od ramienia podnosząca się z ziemi, by usiąść tuż obok niego, biodrem przylegając do biodra, z ubraniem oblepionym świeżą bielą. - Albo jeszcze inaczej - ciągnęła, sięgnąwszy pozbawioną rękawiczki dłonią do wzniesienia utkanego z listopadowego śniegu, który ujęła w palce i bezceremonialnie oprószyła nim twarz brata. Brata, och. Ilekroć powracała do niego tą myślą, pomiędzy fałdami mózgu rozlewał się miód; nawet jeśli poniżającym zrządzeniem losu byłoby to jedynie misternie utkaną farsą, pragnęła, by ta trwała wiecznie. - Od niedawna mieszkanie obok… stoi puste - niech spoczywa pan w spokoju, dokądkolwiek zabrano pana duszę; głośniej przełknięta ślina mogła, choć nie musiała zdradzać ciężkość, z jaką przyszło jej to przyznać. - Ale mam do niego klucze, właścicielka poprosiła mnie, żebym go doglądała do czasu znalezienia nowego lokatora. Chcesz? Byłoby… bezpieczniej, gdyby ktoś tam był nocami - niewinne kłamstwo opatrzone słodkim uśmiechem, oferujące sposób nienaruszenia wzajemnej intymności, lecz bliskość, jaką chciała chłonąć. Poznanie siebie nawzajem w świecie, który nie należał już do dwójki dzieci biegających beztrosko po zielonym ogrodzie. - Nie daj się prosić, bo się obrażę - zagroziła z filuterną kokieterią charakterystyczną młodszej siostrze, z głową zadartą nieco ku górze w teatralnym podkreśleniu fałszywej dumy, podczas gdy chłodne od śniegu palce muskały jego twarz, dotykiem usiłując zapamiętać każdy jej szczegół. To ją tworzyło - dotyk właśnie, fizyczność, nauka z pomocą jednego, dominującego zmysłu, w tej manierze łącząc ćmę z człowiekiem skrytym za maską jej skąpanych w nocy skrzydeł. - Nie pozwolę ci zniknąć - zwieńczyła potem ciszej, melodią zapadającą się w zaspie, w jakiej zalegli, odwróciwszy wzrok; nie dam ci zniknąć, nie dam ci odejść, nie tej nocy, kiedy wreszcie jesteś mój.
Saga i Theo z tematu
- Jeśli naprawdę nie wiesz - zaczęła łagodnie, tonem delikatnym jak jedwab, cichym jak matczyny, kojący szept, - to uwierz w nas. W to, że nadszedł czas na nas, a spektakl dobiegł końca. Nigdy więcej nie będziemy tańczyć jak nam zagrają. Bogowie mają mnóstwo innych cyrków do odwiedzenia - ach, nie sądziła nawet jak blisko tętniącej wrogością blizny sięgnęły jej śmiałe słowa, wojownicze i zdeterminowane, nim oddech pociężał wyraźnie, a głowa zatrzepotała w negującej odpowiedzi. Z nikim ze Uppsali nie miała już kontaktu. Z nikim, kto mógłby na własne oczy obserwować upadek czystej, dziewiczej niewinności dziś zbrukanej dotykiem dziesiątek dłoni. Dlaczego więc dopytywała o ojczyma? Liczyła, że przeżył - czy wręcz przeciwnie? Co sprawiłoby ci przyjemność, Sago?, szeptały Norny uśmiechnięte trucizną, by zaraz potem wybuchnąć gromkim śmiechem na wieść o zaginięciu biologicznego rodzica, a dziewczyna na moment zacisnęła mocno powieki, jakby przeszedł ją raptowny ucisk bólu. Zaginął. Matka umarła, ojciec zaginął, brata oddano do sierocińca jak psa podarowanego na Jul dziecku, które zbyt prędko znudziło się szczenięciem. Czym była nasza rodzina? - Kiedy? - wyszeptała bezsilnie, drżąc każdym podskórnym organem. - Jak? - zazwyczaj śpiewny głos przybrał niemal grobową barwę. Moen zawsze kłamał, powiedział wcześniej Theo, może tym razem było tak samo; mimo to przecież przez tyle lat z żadnym z dzieci nie szukał kontaktu, czy to możliwe, by zdecydował tak świadomie? Mętlik w głowie pęczniał z uderzeniem każdej nowej refleksji, oczy natomiast otworzyła dopiero gdy na wokandę powrócił temat aukcji.
- Och - czmychnęło spomiędzy ledwie rozchylonych warg, bez echa niknąc we wszechobecnym królestwie otaczającej ich ciszy, podkreśliwszy jednak swoim istnieniem wstyd, jaki żałośnie oblał ją od środka palącym migotem. W hołdzie swojej przeszłości wspomógł dzieci obarczone osowiałym fatum, wsparł, jak niegdyś być może wsparto jego. Dlaczego nie pojęła tego od razu? Zamiast zrozumieć, nieumyślnie rozdrapywała rozjątrzone ropą rany w poszukiwaniu krystalicznie przejrzystych odpowiedzi, nigdy nieobarczona koniecznością zmierzenia się z podobną motywacją; choć ta w ostatnich rozdziałach okazała się piekłem, Sagę wychowała rodzina. Theo wychowała gromada porzuconych dzieci, tak długo, dopóki miłość dobrotliwych ludzi nie zabrała go z przytułku dla sierot. Bo istnieli, nawet jeśli nie wyjawił jeszcze ich nazwiska; musieli istnieć. - Przepraszam, straszny ze mnie głupek. To ładnie z twojej strony - chociaż przyznaję, że nawet nie pamiętam co wygrałeś - obwieściła z uśmiechem zrodzonym z kłębiącego się wewnątrz wstydu, bladym, rachitycznym, wsłuchana w rytm serca miarowo bijącego w męskiej piersi. Jakie to szczęście, że wtedy, tamtego dnia w gorących źródłach oni nie…
- Jak to okradli? - wzburzenie objawiło się w szaro-błękitnej tęczówce, a oczy otwarły szerzej, akcentując nagle dominujące ją rozdrażnienie. Kto śmiał się tego dopuścić? Kto sprowadził na jej brata dodatkowe dylematy? Czy tutejsi ludzie naprawdę nie mieli w sobie już krzty zrozumienia? Midgard tonął w niewyjaśnionych zniknięciach, w ciemnicy zimowej aury sprzyjającej cieniom poruszającym się wzdłuż meandrów ulic, dzień po dniu przeradzał się w miejsce przyprawiające ją o dreszcze niepewności - a teraz jeszcze to. - Powiedziałbyś mi o tym, gdybym nie zapytała? Nieistotne, nie może być tak, żebyś mieszkał kątem w jakimś hotelu, kiedy… Przecież możesz zatrzymać się u mnie, pościelę ci kanapę w salonie, jest całkiem wygodna. Przynajmniej do czasu pierwszej wypłaty i znalezienia nowego mieszkania - zaproponowała pryncypialnie, z cichym jękiem dyskomfortu promieniującego od ramienia podnosząca się z ziemi, by usiąść tuż obok niego, biodrem przylegając do biodra, z ubraniem oblepionym świeżą bielą. - Albo jeszcze inaczej - ciągnęła, sięgnąwszy pozbawioną rękawiczki dłonią do wzniesienia utkanego z listopadowego śniegu, który ujęła w palce i bezceremonialnie oprószyła nim twarz brata. Brata, och. Ilekroć powracała do niego tą myślą, pomiędzy fałdami mózgu rozlewał się miód; nawet jeśli poniżającym zrządzeniem losu byłoby to jedynie misternie utkaną farsą, pragnęła, by ta trwała wiecznie. - Od niedawna mieszkanie obok… stoi puste - niech spoczywa pan w spokoju, dokądkolwiek zabrano pana duszę; głośniej przełknięta ślina mogła, choć nie musiała zdradzać ciężkość, z jaką przyszło jej to przyznać. - Ale mam do niego klucze, właścicielka poprosiła mnie, żebym go doglądała do czasu znalezienia nowego lokatora. Chcesz? Byłoby… bezpieczniej, gdyby ktoś tam był nocami - niewinne kłamstwo opatrzone słodkim uśmiechem, oferujące sposób nienaruszenia wzajemnej intymności, lecz bliskość, jaką chciała chłonąć. Poznanie siebie nawzajem w świecie, który nie należał już do dwójki dzieci biegających beztrosko po zielonym ogrodzie. - Nie daj się prosić, bo się obrażę - zagroziła z filuterną kokieterią charakterystyczną młodszej siostrze, z głową zadartą nieco ku górze w teatralnym podkreśleniu fałszywej dumy, podczas gdy chłodne od śniegu palce muskały jego twarz, dotykiem usiłując zapamiętać każdy jej szczegół. To ją tworzyło - dotyk właśnie, fizyczność, nauka z pomocą jednego, dominującego zmysłu, w tej manierze łącząc ćmę z człowiekiem skrytym za maską jej skąpanych w nocy skrzydeł. - Nie pozwolę ci zniknąć - zwieńczyła potem ciszej, melodią zapadającą się w zaspie, w jakiej zalegli, odwróciwszy wzrok; nie dam ci zniknąć, nie dam ci odejść, nie tej nocy, kiedy wreszcie jesteś mój.
Saga i Theo z tematu