Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    11.09.2000 – Pijalnia „Sjokolade” – Bezimienny: A. Hallström & Nieznajomy: T. Tordenskiold

    2 posters
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    11.09.2000

    Perspektywa spotkania z Terje wisiała nad głową Aurory już od dłuższego czasu.
    Niczym katowski miecz, który nie zamierzał opaść.
    Wybranie na miejsce ich spotkania pijalnię czekolady, ze wszystkich miejsc Midgardu, zamykało w sobie to, co (jeszcze) panna Hallström uznała, za ich wspólne intencje. Zalać gorycz zbliżających się nieuchronnie słów słodyczą proponowanych przez panią Hildę słodyczy. Przed spotkaniem w cztery oczy wzbraniała się prawie w nieskończoność, lecz coraz częściej dochodzące do głosu poczucie obowiązku nie pozwalało na dalsze przekładanie terminu. Była to winna Tordenskioldom, była winna Erikowi. Jego, ze wszystkich ludzi, których Norny stawiały na jej drodze, nie chciała zawieść najbardziej.
    Nie wiedziała, czemu tak wzbraniała się przed starszym bratem swego narzeczonego. Z Kidą łączyły ją relacje uznawane w najgorszym przypadku za poprawne, a to dawało — może złudną — nadzieję, że z resztą rodzeństwa będzie podobnie. Ich dzieciństwo, lata kształtujące nie powinny różnić się tak bardzo, by zezwolić na przyjemność czerpaną z kontaktów z jedną połową rodzeństwa i zupełnie zaprzepaścić szansę na zbudowanie mostu porozumienia z drugą. A mimo to, odczuwała dziwny, zalegający bezpośrednio pod skórą strach na samą myśl o górującej nad nią sylwetką starszego oficera Kruczej Straży.
    Może chodziło o Inge? Jej blada obecność wisiała nad głowami każdego z Hallströmów, czy tego chcieli, czy nie. Może tak samo było i z jej byłym narzeczonym?
    Może chce porozmawiać tylko o niej. Szuka informacji, na Odyna. Mundur można z człowieka zdjąć, lecz zawsze pozostanie Krukiem.
    Nieprzyjemne myśli odgonione zostały krótkim grymasem. Na sekundę, mgnienie oka, zmarszczyła brwi i odruchowo przechyliła głowę o kilka stopni w kierunku lewego ramienia. Długie, blond loki zafalowały w rytm jej kroków, dziś spięte w wysoki kucyk przy pomocy  wstążki, której barwa najbliższa była miedzianej. Drzwi pijalni ustąpiły pchnięciu młodej kobiety, której lico od razu rozjaśniło się w przyjemnym dla oka uśmiechu, gdy tylko zobaczyła przemiłą panią Hildę. Długi do połowy łydek, kaszmirowy płaszcz w odcieniu ciemnego beżu znalazł swe miejsce na drewnianym wieszaku, a towarzystwa dotrzymywała mu apaszka w kolorze kości słoniowej.
    Stukot czarnych tym razem trzewików odprowadził ją do stolika ozdobionego karteczką, na której złotymi literami ktoś wykaligrafował słowo "rezerwacja". Odpowiadając za wybór miejsca odpowiedniego do dzisiejszej okazji, nie mogła zaryzykować sytuacji, w której zmuszeni będą szukać innego miejsca zdolnego ich przyjąć, czy — co gorsza — czekać.
    Odsunęła krzesło z ciemnego drewna, by następnie zająć na nim miejsce. Jej ruchy cechowała wrodzona ostrożność, wyrobiona latami etykieta oraz uwaga, by prezentować się w sposób jak najkorzystniejszy. Cielisty, prążkowany golf w zestawieniu z ciemnobrązową, ołówkową spódnicą prezentowały się równie zachowawczo, co zgodnie z obowiązującymi standardami mody. Zdawało się nawet, że umyślnie dobrała strój do schematu kolorystycznego pijalni, w szczególności, gdy zauważyło się wetknięte w uszy drobne, złote kolczyki. Opinający drobne ciało strój nie należał do najbardziej komfortowych w perspektywie długich, spędzonych na siedząco godzin. Aurora nie należała jednak do kobiet łatwych do zrażenia. Wyciągnęła jedynie zgięte lekko w kolanach nogi delikatnie poza zasięg blatu, usadawiając się w wygodniejszy dla siebie i bardziej efektywny wizualnie sposób.
    Zostawało tylko czekać.
    Po kartę specjalności sięgnęła bez namysłu, bardziej dla zabicia czasu, niż prób zdecydowania, na co konkretnie miałaby dziś ochotę. Przez kilka chwil nie skupiała się nawet na literach, co dopiero na słowach, w które te się układały. Dopiero ta samorealizacja, krótkie zatrzepotanie długimi, przyciemnionymi tuszem rzęsami pozwoliło jej skupienie prawdziwe, analityczne, jak gdyby miała przed sobą jedną z ustaw, a nie menu pijalni czekolady.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Przeklinał czas.
    Nerwowo zerknął na wskazówki zegara leniwie przesuwające się do wyznaczonej godziny, jednocześnie uświadamiając natrętnymi myślami samego siebie, iż nie zdąży — spóźni się, zrobi niewłaściwe wrażenie, pokaże że mu nie zależy, wykpi i bogowie wiedzą, co jeszcze, pomyśli sobie młodziutka latorośl Hallströma. Urokliwa istota, której przyszłość została brutalnie przypieczętowana decyzjami stojącymi na piedestale obowiązków, gdzie aranżowane małżeństwo górowało ponad szczęściem dwójki młodych ludzi, bowiem tam, dokąd zmierzali oni, dzieci klanów, dziedzice i dziedziczki, własne pragnienia skrywane na dnie serca były ułudą, która prędzej czy później rozpływała się pośród mlecznobiałych mgieł smutnej rzeczywistości i dymu palonych marzeń. On, Terje Tordenskiold, wiedział o tym doskonale.
    Ciężki grymas ozdobił mu twarz.
    Minęło kilka dni od zanurkowania między brudne, mroczne uliczki skotłowane gdzieś w kalejdoskopie zawiłych korytarzy dzielnicy Ymira Starszego, pod którego czujnym spojrzeniem uganiał się za widmowymi sylwetkami ludzi nienależących dłużej do tego świata — do jego świata — podążając zatęchłym tropem pogłosek, świstów wiatru dmącego zza filara przeszłości, jaką niegdyś zwykł oddychać.
    Zabawne, pomyślał ironicznie.
    Nie widział Hallströmów tygodniami
    dwa lata
    d w a
    l a t a
    — przeklęte, cholernie trudne,
    jarzące się niezliczonymi odcieniami
    szarości, bieli i wreszcie czerni

    by teraz ujrzeć pomiędzy odłamanymi skrawkami czasu układającego się w prostotę trzech dni. Tyle bowiem minęło od momentu, w którym odważył się wkroczyć wprost na cmentarzysko niedokończonych historii, niezapisanych stronic, echo wymarłych słów urwanych w połowie; depcząc kruche szczątki niepełnych wspomnień, zgniatając odciskiem butów wykrzywione szkielety przechowywanych pod schronieniem myśli obrazów. Wiedział, iż nie uniknie zapytań.
    Koślawych.
    Niepewnych.
    A może śmiałych?
    Wykraczających poza wyobrażenia, jakie Tordenskiold wyhodował we własnej głowie. Niewiele w rzeczywistości mógł powiedzieć o Aurorze, której towarzystwo miał dotrzymać przy jednoczesnym przekroczeniu swoistej bariery, jaka pomiędzy nimi tkwiła zarówno przez pryzmat życiowych doświadczeń, jak i noszonych nazwisk. Tym bardziej zaskoczony był decyzją jarla przekazaną w asyście ojca, łgarza, skurwiela oraz zmyślnego manipulatora umiejętnie dostosowującego codzienność do własnych potrzeb (szczególnie przy użyciu swych dzieci), jednak przyjął nowiny, bądź co bądź niosące widmo radości, ze swoistym zrozumieniem. Samemu przed miesiącem mierząc się z ciężarem narzeczeństwa.
    Ponownego, zgrzytnął zębami. Bezwarunkowy odruch, ponieważ on — przyszły dziedzic — zachował dwojakie prawo wyboru, nie został bezdusznie wrzucony pod ostrze gilotyny, jak młodszy brat, dlatego myślami uśmiechnął się szczerze i ciepło na subtelny portret Runy narysowany pędzlem wyobraźni. Erik, wiecznie ganiający za przygodą, ścigający niebezpieczeństwo tak na trzeźwo, co upojony urokami Wiwerny, został podstępnie zapędzony w kozi róg.
    Kontrola była tym, czego Karsten, ich przebrzydły ojciec, pragnął nade wszystko.
    Wreszcie pchnął przeszklone drzwi i momentalnie otuliło go ciepło wypełniające beztrosko słodkie w swej woni oraz kolorycie wnętrze, gdzie Aurora Hallström wkomponowała własną osobę bez jakichkolwiek perturbacji, współgrając uroczym uśmiechem błąkającym się w kącikach roziskrzonych, wypełnionych świeżością życia i pragnieniem jego przeżywania.
    Kąciki ust mimowolnie drgnęły ku górze.
    Niespokojne myśli zatruwające mężczyznę nieprzerwanie ostatnimi dniami przygasły, wycofały się na odległość dwóch, może nawet trzech kroków, pozwalając mu odetchnąć przynajmniej jednym głębokim oddechem, jakim wypełnił swe płuca, daleko poza zasięgiem trucizny unoszącej się w ciernistych ogrodach minionego.
    Sprężystym krokiem pokonał dzielące ich metry.
    — Auroro, wybacz to spóźnienie — powitał ją przepraszającym tonem głosu, zaś antracytowe spojrzenie subtelnie objęło smukłość sylwetki. — Obowiązek, jaką jest służba w Kruczej Straży, nieszczęśliwie przetrzymał mnie o te minuty, które jestem ci winien. Wraz ze szczerymi przeprosinami.
    Lekko skłonił się, zaciągając tę oficjalność jeszcze czasami dzieciństwa, kiedy guwernantki usiłowały przyswoić niesfornym dzieciom lekcje etykiety, jednakże rozbawienie migoczące na twarzy powędrowało wyżej, wypełniając po brzegi szarooką taflę.
    Odznaka przynależenia do wyjątkowej formacji, jaką byli Wysłannicy Forestiego, rozbłysła gwałtownie po ściągnięciu czarnego płaszcza, zajmując honorowe miejsce tuż nad sercem mężczyzny i będąc wyraźnym drogowskazem — po wszystkim, co miało się rozegrać w przeciągu najbliższych godzin, ruszał dalej, wprost do niebezpiecznego świata.
    Zarówno tego wytyczonego kruczymi rozkazami, jak i spętanego przez niepewności własnych myśli potrafiących zapędzić go daleko w odmęty mieszkania skrywanego ramionami Ymira Starszego, skąd wybrzmiewało echo jej imienia.
    Inge.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Nerwowość zaklęta w drobnych ruchach zdradzała wszelkie emocje młodej kobiety każdemu, kto chciał poświęcić choć kilka krótkich chwil na jej obserwację.
    Zaczęło się od spojrzenia — wędrującego w starannie dobranych interwałach czasu pomiędzy kartą specjalności a zegarem w oprawie z ciemnego (a jakże!) drewna, zawieszonego na ścianie  naprzeciw Aurory. Leniwie przesuwające się po tarczy wskazówki nie kłamały.
    Spóźnia się.
    Drobne palce zacisnęły się na powierzchni kredowanego papieru, noszącego na sobie wszystko, co pijalnia była w stanie zaoferować. Przyzwyczajona do innej faktury papieru, często nawet pergaminu, z którymi spotykała się w ramach swej pracy zawodowej, poświęciła następne sekundy przekrzywianiu papieru pod różnymi kątami, bawiąc się światłem załamującym się na jego tafli.
    Rozrywka na miarę ciężkich czasów i równie cierpiącego w niepewności serca nie przepływała w ciszy. Rytm wystukiwany przez jeden z trzewików — ten bliższy parkietowi z jasnego drewna — początkowo powolny, przypadający w proporcji jeden stuk do dwóch mijających sekund, przybierał na sile, by wreszcie osiągnąć wymiar przekazujący zniecierpliwienie w sposób zbyt dosłowny, zbyt wyraźny. Zbyt... pospolity.
    Jednakże czy ktokolwiek, kto zdecydował się ułożyć swe spojrzenie na postaci panny Hallström mógł być pewien, że wszystkie te znaki były jedynie oznaką zniecierpliwienia na przedłużające się czekanie? Sygnały, które mogły wskazywać na niepewność, skazańczy los, nieuchronność tego, co miało nadejść, duszone były przez Aurorę z niezwykłą wręcz zaciekłością. Bezkompromisowo szczera miała być bowiem wyłącznie względem Erika. Jego brat, niewiadoma o kruczych skrzydłach, mógł liczyć jedynie na ostrożne deklaracje, zamknięte w granicach szczerości. Starannie dobierane słowa i gesty, by nie zatracić wewnętrznej prawdy, przy równoczesnej dbałości o to, by nie odkryć się zbyt mocno.
    Kobieta taka jak ona, nie przywykła do walk, w których Terje Tordenskiold znajdował sposób na życie.
    Jej żywiołem było słowo pisane. Papier przyjmował wszystko, nawet najbardziej śmiałe tezy. Złapała się na myśli, że znacznie wygodniej byłoby przeprowadzić dzisiejszą rozmowę na papierze. Oszczędziłaby dwójce zagubionych w nitkach rodowych połączeń galdrów bólu głowy, serca i podniesionego ciśnienia. Choć każde z nich maskować będzie przynajmniej to ostatnie.
    Pisała już podobne listy. Zawsze zaczynały się tak samo.
    Midgard, 11 IX 2000

    Szanowny Panie Terje Tordenskiold,
    wielką przyjemność wywołała w mym sercu Pańska prośba o spotkanie. Mając na uwadze niechybne i rychłe połączenie naszych rodów, uważam za swój obowiązek poznanie rodziny, do której przez boskie wyroki będę należeć. Erik mawia o Panu i Pańskich siostrach dużo — dużo i pięknie, choć jak zapewne Pan wie, z Kidą łączy mnie długoletnia przyjaźń.
    Mimo to, historię naszych rodzin spowił cień Pańskich wcześniejszych zaręczyn. Rozpad pierwszego mostu między Oslo a Sztokholmem przyjęty został w mej rodzinie z wielkim żalem, dlatego tym większa jest nasza radość, iż znów możemy postrzegać Tordenskioldów w kategorii rodziny, tym razem jednak bliższej. Chciałabym zapewnić Pana o mych najczystszych intencjach względem Pańskiego brata oraz o tym, iż w Sanktuarium próżno szukać nawet jednego złego słowa skierowanego w kierunku Nowej Ziemi.
    Składam więc na Pańskie ręce deklarację, iż w razie jakichkolwiek wątpliwości, potrzeb serca, rozumu, tych spowodowanych Pańską przyszłością jarla, czy szukających źródła w braterskiej opiece, jestem do Pańskiej dyspozycji i na wszelkie pytania odpowiem według mych najlepszych możliwości.
    Z wyrazami szacunku,
    Aurora Hallström
    Miała wyciągać jeden z notatników, który towarzyszył jej niemal bezustannie, by przelać na papier list krystalizujący się w myślach. Jej ciałem, duszą, umysłem zawładnęła chęć załatwienia wszystkich niewygodnych spraw na papierze właśnie, pozostawienie listu z dopiskiem "do rąk własnych P. Terje Tordenskiold". I może dałaby radę, może zdążyłaby naznaczyć jasnożółty papier tuszem z pióra w bordowej obudowie, gdyby nie dźwięk otwieranych drzwi.
    I on. W całej swej kruczej osobie.
    Torując jej drogę ucieczki swym ciałem, jakby była jednym z poszukiwanych celów.
    — Jestem zdolna przedłożyć dobro ogółu naszej społeczności nad swój własny czas — zdobny w przyjemny dla oka uśmiech ukazujący jednocześnie dołeczki w policzkach Aurory był tłem dla słów, które przykryć miały jej wcześniejsze nerwy. Bo gdy tylko w ciepłym, popołudniowym świetle zabłysła odznaka — dobitny symbol przynależności do najbardziej elitarnej jednostki służb bezpieczeństwa Midgardu — wszelkie wcześniejsze manifestacje nerwów ustąpiły. Nie było już bowiem czasu na rozpatrywanie planów ucieczki, układanie strategii na pozbycie się oceniającego spojrzenia oczu o barwie antracytu i wszystkiego, co wcześniej mogło zajmować jej umysł.
    Zaczynał się ostrożny taniec, który miał przedstawić im obojgu, z kim mają do czynienia.
    Zamknęła kartę specjalności i tak wymęczoną pod własnymi palcami. Ułożywszy ją na blacie, przesunęła ją ruchem powolnym, wymierzonym, jakby była to koperta pełna informacji, które mogły przewrócić prowadzone przezeń śledztwo do góry nogami.
    — Mam nadzieję, że obowiązki wyrobiły w tobie smak na czekoladę. Tutejsze smakołyki nie mają sobie równych.
    Jeszcze tylko chwila pozwalająca ochłonąć. Moment na pierwsze spojrzenia, ocenę sylwetki, potencjalnego zagrożenia. Gdy od ich stolika odejdzie pani Hilda, wraz z zapisanymi na niewielkich karteczkach zamówieniem, pozostaną zdani na swe towarzystwo. Bez możliwości cofnięcia się do stanu sprzed zajrzenia do ciepłego, drewniano—złotego wnętrza.
    Była gotowa.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Czy istniało kiedykolwiek coś bardziej uroczego, zarazem zdradziecko niebezpiecznego, od zauroczonej dziewczyny poddanej wpływom drugiego człowieka, nie wiedział. Pomimo niezliczonych pojedynków stoczonych na przestrzeni ostatnich dekad, na najróżniejszych płaszczyznach, tak pośród zacienionych uliczek, co w miękkich pościelach, na krawędzi uczuć czy pod powierzchnią odczłowieczonych czynów, pewne odpowiedzi pozostały poza jego zasięgiem. Aurora, uosobienie dziewczęcego piękna, łagodności oblewającej świat ciepłym błękitem, mogła skrywać głęboko pod powierzchnią tej subtelnej pozorności coś, czego nikt nie podejrzewał; niczego nie zakładał, nie nastawiał się jakkolwiek na to spotkanie, przyjmując wyjątkowo spokojnie obowiązek godny najstarszego syna — robił to nie tyle dla ojca, co dla Erika.
    Jeśli komukolwiek był coś winien, to właśnie młodszemu bratu, którego los został nierozerwalnie związany kontraktem, grubym sznurem, niedającym się rozwiązać supłem, słowami wypowiedzianymi za zamkniętymi drzwiami, gdzie tylko sylwetki jarlów majaczyły w poświacie światła i cienia. Terje wiedział, jakim brzemieniem bywały decyzje spływające niespodziewanie rwącym nurtem życia; człowiek mógł jedynie zaakceptować ich ciężar bądź ugiąć się pod nim, pozwolić stłamsić, pokonać, rozgnieść, jednakże przegrana nie była czymś, do czego nawykli.
    Strzępki myśli zaskomlały.
    Przez boskie wyroki… rozbrzmiało cicho.
    Czy można tak określić coś, czemu sam nie potrafił uwierzyć, że jest możliwe?
    Antracytowe spojrzenie pochłonęło połacie własnego błękitu, nabrało ostrości, głębokiej intensywności, przed którą ludzie podświadomie uciekali we wszystkie strony, obawiając się tego, cóż Tordenskiold może ujrzeć — krucze skrzydła wyrastające spomiędzy łopatek naznaczyły go dekadę wcześniej. Każdy wiedział, kim jest mężczyzna i dlaczego należało go unikać, wymykać się spod błyskawicznego ostrzału zapędzających w ślepą uliczkę pytań, beznamiętnych gestów czy głuchych oddechów posłanych w niebyt.
    Był tym, który przekraczał wszelkie istniejące granice.
    Przynajmniej do teraz.
    — Doceniam twą wyrozumiałość — odpowiedział szczerze, doprawiwszy słowa ciepłem uśmiechu. Zachował jedną z tych kąśliwych uwag głoszących, że Przy Eriku przyda ci się wyrozumiałość, dla samego siebie, parsknąwszy bezgłośnym śmiechem gdzieś na granicy serca a rozumu. Zamierzał bezpiecznie stawiać każdy krok, obserwować wszelkie rysy na porcelanowym licu pojawiające się przy niewygodzie, po którą prędzej czy później sięgnie, chociaż obiecał sobie bycie łagodnym — wszak mieli prędzej czy później żyć jednym nazwiskiem, dzielić powietrze, wymieniać uprzejmości (może nawet szczere uśmiechy?), wspólnie ucztować przy okazji rodzinnych uroczystości.
    Przez uderzenie serca, mrugnięcie powieki, wciągnięcie powietrza w płuca, zastanowił się nad jej podobieństwem do Inge, którego miała niewiele; przyjął to bezgłośnym westchnieniem ulgi, odpędzając wspomnienia sprzed kilku dni. Próba wyrwania ciasnym ramionom przeszłości powiodła się, przynajmniej na chwilę, jaką zamierzał dziewczynie ofiarować za… — no właśnie, za co?
    Za nic?
    Za coś? — o czym jeszcze nie wiedziała?
    Coś zadrżało w posadach, kiedy widmo niewyjawionego pomysłu przemknęło przez głowę mężczyzny, który myślami zawsze starał się stać kilka kroków przed innymi, oszczędzając sobie zarówno rozczarowań, jak i zaskoczeń. Aurora Hallström mogła rzeczywiście podążać utkaną dłońmi Norn ścieżką prowadzącą wprost przed jego oblicze; nieprzenikniona tafla ożywionej szarości rozbłysła pojedynczymi smugami błękitu, kiedy słoneczne promienie zajrzały do wnętrza pijalni, delikatnie rozmywając oblicze Tordenskiolda pastelowymi barwami jesiennych akwareli.
    Wreszcie spojrzał na Nią, jak należało patrzeć.
    Pozbawiony jakichkolwiek uprzedzeń, niezauważalnie oceniający aparycję, ważący wszystkie słowa przed wypuszczeniem z pułapki własnych warg wygiętych w lekkim uśmiechu.
    — Bywasz tutaj często? — niegroźne pytanie rzucone w przestrzeń pomiędzy ich ciałami. Zwyczajna ciekawość ze strony drugiego człowieka, zawieszona niejakim niedopowiedzeniem, kompletująca jej obraz w spójną całość ze wszystkim, co niosła pod porcelaną policzków — każdy cień, marzenie czy swąd spalonych nadziei. — Pozwól, że zaufam ci w wyborze lokalnych specjałów. — Czysto pozornie.
    Prawdziwe zaufanie, o czym obydwoje wiedzieli, niosło zdecydowanie więcej. To, które ograniczało się do wyboru jednego ciastka czy drugiego niosło bardziej pobrzękujące niepewnie echo rzadkiego przebywania w takich miejscach; Terje nawykły do ciężaru oficerskich obowiązków, kruczych skrzydeł oraz zaniepokojonych, ludzkich spojrzeń, jakie posyłano odznace Wysłanników, rzadko zaburzał kompozycję własną osobą. Dopóki nie ściągał munduru bądź stanowczego wyrazu twarzy, nie przekraczał pewnej granicy dzielącej świat na pół.
    — Domyślam się, że masz trochę pytań? — O naszą rodzinę. O głębokie nienawiści. O namiętności. O skrywane tajemnice. O niewidoczne problemy. O niewygody. O niedotrzymane obietnice. O krew na rękach. O niewypowiedziane słowa. O krążące opowieści. O kłamstwa. O prawdę. O Nas. O Mnie. O Niego. O każdego. O wszystko.
    Może nawet o Nią, o tę, którą niegdyś miałem poślubić, o której nikt nie rozmawia ani nie wspomina, bo obydwoje wiemy, jaką ceną opatrzone jest noszone nazwisko.
    Myśli przemykają przez głowę zatrważająco szybko, jakby poniekąd spłoszone prawdą.
    Bolesne piętno wypalone na skórze zaczyna dokuczać, dopominać się, prosić o uwagę, dlatego jednym gwałtownym ruchem odgradza wspomnienie wysokim murem, usilnie próbując wymknąć się spod przekleństwa, którym został obdarzony; trochę wbrew sobie, dużo bardziej na własne życzenie.
    — Dobrze jest wreszcie móc z tobą porozmawiać, Auroro — powiedział po krótkim oddechu. Obrysował dźwięczność imienia głębią własnego głosu, posmakował pierwszy raz tak bezpośrednio, zaakcentował początek oraz koniec; skracał dzielący dystans.
    Pora przekonać się, czy bliżej było jej do wroga, czy do przyjaciela.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Jeżeli w szeroko otwartym błękicie oczu Aurory skrywał się strach, nie miał on źródła w profesji, którą szczycił się najstarszy z synów Karstena Tordenskiolda.
    Choć jako prawnik — teoretyk, choć będący w bliskim kontakcie z praktykami — traktowała Kruczą Straż nieco po macoszemu, często oceniając przez pryzmat wychodzących w konkretnych sprawach błędów, wciąż darzyła formację sporym szacunkiem. W szczególności Wysłanników Forsetiego tkwiących w oparach tajemnicy, a jednak ukazujących od czasu do czasu swe istnienie dla spokoju społeczeństwa. Terje miał szczęście, umiejętności i talent; zapewne również upór, który doprowadził go do służby w tej elitarnej formacji. Zjawiając się dziś w pijalni czekolady na umówione spotkanie, świecąc odznaką w ciepłym słońcu popołudnia, nie mroził krwi w żyłach drobnej doktorantki, wręcz przeciwnie.
    Sprawił, że czuła się odrobinę bezpieczniejsza.
    Nie w ten sam sposób, co Erik, jednak okrył ją płaszczem stabilności, której potrzebować będzie jeszcze długo po oficjalnym wstąpieniu w szeregi ich rodziny.
    Krzesło skrzypnęło, gdy Aurora poprawiła swoją pozycję. Wyprostowane plecy, opuszczone na wpół swobodnie ramiona, łokcie oczywiście nieoparte o stół, lecz wiszące w niebycie między beżem golfu a krawędzią stołu. Splecione na wysokości ust dłonie, na palcu serdecznym tej lewej — pierścionek. Drobny, bo i przynależący do nieszczególnie dużej osóbki, ze szmaragdowym oczkiem oszlifowanym w stylu schodkowym i dwoma malutkimi cyrkoniami, po jednej na każdą stronę. Na palcu tuż obok niego drugi — tym razem z szafirowym oczkiem i zdobnymi, złotymi gałązkami go otaczającymi. Pierwszy mógł zostać uznany za znajomy. Był bowiem pierścionkiem zaręczynowym, podarowanym przez Erika w obecności jarlów obu rodzin podczas oficjalnej ceremonii. Drugi natomiast musiał być nabytkiem nowym. Po ilości biżuterii noszonej przez pannę Hallström można było dojść do wniosku, że żyje z narzeczonym wcale nie najgorzej, skoro tak rozpieszcza ją kosztownościami.
    Gdy nieco zbyt szpiczasty podbródek młodej kobiety oparł się o splecione dłonie, gotowa była do negocjacji.
    Bo przecież po to tutaj przybyli, czyż nie?
    — Przyznam szczerze, że spodziewałam się, iż trudniej będzie zyskać w oczach starszego oficera — roziskrzone spojrzenie rzucone nieco z dołu. Aurora zdążyła przyzwyczaić się do ciągłego zadzierania głowy w górę, by dojrzeć zmiany malujące się na licu narzeczonego, naturalnie przyszło jej więc podobne zachowanie względem jego starszego brata. Zza zasłony dłoni malował się rozbawiony uśmiech. W żadnym wypadku nie szyderczy, zapraszający raczej do wspólnego rozluźnienia. Czy tak nie będzie łatwiej? Spodziewała się, że instynkty zawodowe w końcu wezmą górę. Ale póki trwali w zawieszeniu — pierwszym etapie próby sił — mogli pozwolić sobie na odrobinkę luzu. Dla zdrowia.
    Następne pytanie uderzyło w czułą strunę. Odsunęło ciekawską akwamarynę od antracytu, w którym wciąż trwała walka o panowanie. Kto w niej zwycięży — szarość, czy błękit? Spojrzenie młodej kobiety uciekło ponownie w bezpieczne objęcia karty specjalności, a nim zdążyła unieść swój wzrok ponownie na swego rozmówcę, pani Hilda już znalazła się przy ich stoliku.
    — Prosilibyśmy o dwie gorące czekolady i ciasteczka owsiane — słodycz płynąca w prośbie nie przypominała tej, która zwykła przywierać do kobiet w jej wieku. Pełne czułości spojrzenie podarowane starszej pani sprawiało ulotne wrażenie, jakby były ze sobą spokrewnione. Ot, babcia dbająca o to, by wnuczka mogła cieszyć się dobrodziejstwem jej przysmaków. Dopiero gdy właścicielka przybytku zniknęła na zapleczu, dziecięca wręcz radość rozmyła się na licu Aurory, które przyjęło wyraz naznaczony dziwną, niespodziewaną wręcz melancholią.
    — Ostatnimi czasy nie tak często, jak bym chciała — okraszone westchnieniem stwierdzenie było równie przykre, co prawdziwe. — Gdy studiowałam, miałam więcej czasu, by odwiedzać panią Hildę. Teraz... Zresztą, pewnie podzielisz moje zdanie. Praca zabiera mi większość wolnego czasu, a to, co pozostaje, staram się spędzać z Erikiem. Choć też dopasowanie grafiku do jego harmonogramu zajęć bywa często bardziej męczące niż wielodniowe analizy prawnicze.
    Ramiona zadrżały w krótkim śmiechu, który uniósł podbródek do góry, uwalniając go od podparcia oferowanego przez dłonie. Na moment odrzuciła głowę w tył, by w kolejnych ruchach odrzucić spływające na twarz pukle jasnych loków na plecy.
    Znasz to pewnie lepiej niż ja, nieprawdaż?
    — Na początku miesiąca byliśmy w Oslo, powiedziałam mu wtedy o naszych planach na spotkanie. Nie chciałam, by dowiedział się o tym przypadkiem, pomyślał, że coś przed nim ukrywamy — palce wyślizgnęły się z wcześniejszego splotu, choć dłonie wciąż pozostawały w powietrzu. Skupienie Aurory na kilka krótkich chwil przeniosło się w całości na pierścień z szafirowym oczkiem. Palce ostrożnie potarły błękit kamienia, z niemym namaszczeniem i dziwną bliskością. Myśli uciekły do narzeczonego na pół bicia serca. Wystarczająco długo, by przywrócić wspomnienia odwiedzin w Twierdzy.
    — Pytania... oboje wiemy, że są nieuniknione.
    Jej ton sprawiał wrażenie rozleniwionego, choć wszystkie ruchy, które do tej pory wykonywała, były krótkie, nagłe, jakby ktoś szarpał za sznurki przywiązane do jej nadgarstków. Długie spojrzenie na powrót wylądowało w antracycie oczu, jej klatka piersiowa uniosła się nagle wysoko, by następnie opaść. Powoli. Metodycznie. Głęboki oddech miał dodać odwagi, przegonić obawy, które miały czelność zagnieździć się w jej duszy.
    — Mam nadzieję, że mogę liczyć na szczerość i dyskrecję. — ściszony głos, ocierający się o szept znalazł drogę do uszu Tordenskiolda, gdy Aurora wychyliła się w przód, ciężar ciała opierając na łokciach, a te, o krawędź stołu. Nie potrzebowali dodatkowej dawki zmartwień, które z pewnością kroczyłyby za nimi, gdyby treść ich rozmowy dostała się do niewłaściwych uszu. Wierzyła, że Terje potrafi zachować tajemnicę. Inaczej marny byłby z niego agent i z pewnością nie mógłby poszczycić się tak dobrą reputacją, co teraz. — Czy jest coś, co powinnam wiedzieć, nim na dobre wejdę do waszej rodziny? Coś, o czym wiesz, a czego Erik nie jest w stanie mi przekazać? Nie chcę… przysporzyć mu smutku, gdybym dotknęła trudnego tematu z własnej niewiedzy.
    Nieprzyjemne ciepło zjawiło się nagle, falą rozlewając się od dołu kręgosłupa ku górze. Wiedziała, że prosi o wiele. Miała jednak nadzieję, że rozmówca zrozumie jej intencje. Grała bowiem va banque, rozpoczynając od pytania z kategorii trudnych. Tych, do których nigdy nie przyszło ci się przygotować, a które kiedyś muszą paść.
    Kolejna kurtuazyjna przyjemność spowodowała krótkie parsknięcie śmiechem i opuszczenie głowy. Wraz z nią opadły i loki, skrywając twarz Aurory za jasną, niejednolitą barierą. Trwała tak przez pół chwili, ledwie kilka bić serca uderzonego rozbrajającą manierą najstarszego z rodzeństwa Tordenskiold.
    — Cała przyjemność po mojej stronie, Terje. Musimy dać sobie szansę, jeżeli mamy być rodziną.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Niegdyś (w c i ą ż) przykuwał uwagę.
    I jednocześnie przykuwał własną uwagę do tego, jakim człowiekiem się jawił w oczach pozostałych, czy zawsze był zagrożeniem, czy bardziej bezpieczeństwem, swoistą opoką kojącą skołatane serce oraz przystanią, do jakiej zwijano żagle tuż przed widmową sylwetką sztormu na horyzoncie, czy czernią kruczych skrzydeł, pod którymi człowiek odnajdywał schronienie, czy kimś jeszcze innym. Wówczas wydawało mu się, iż to ma znaczenie, jakie wrażenie wywiera na napotykanych ludziach, tych złych i tych dobrych, tych pozornie niewinnych, a w rzeczywistości ubrudzonych w mniejszym bądź większym stopniu jakimiś przewinieniami, bowiem tego zdołały nauczyć go lata spędzone w Straży. Zrozumiał, że każdy człowiek miał coś na sumieniu — jednocześnie każdy miał coś, na czym mu zależało i czego absolutnie nie chciał stracić. Wystarczyło tylko to znaleźć, by brutalnie zacisnąć palce dookoła cudzej krtani, odcinając raz po raz dopływ powietrza.
    Ta subtelność, jaką emanował w stosunku do Aurory, odcinała się ostrym konturem na krajobrazie pijalni. Niby nic wielkiego, jedynie lekkie załamanie barw w pastelowym pejzażu, zaburzenie swoistej harmonii wyzierającej ze wszystkich kątów niepozornie uległego miejsca, ale w rzeczywistości było czymś obcym, niemalże tak rzadkim, co gatunki magicznych stworzeń, jakie młodszy brat badał poza granicami znanego mu skandynawskiego świata.
    Uśmiechnął się delikatnie na samą myśl.
    Niekończące się gonienie za przygodą, adrenalina wypełniająca żyły, zawadiacki uśmiech zdobiący twarz, rozwichrzone włosy szczerego, ludzkiego wymknięcia spod ustalonych zasad, otoczony korowodem istot, które niejednego napełniłyby trwogą, właśnie takim był Erik. Chłopiec, jakiego usiłował wychowywać pod przymrużonymi powiekami ojca, jednocześnie chroniąc go przed złem calutkiego świata, gdzie paradoksalnie sam go zaciągnął, pozwalając pierwszy raz od dawna rzeczywiście żyć. Bez konsekwencji lub bzdurnych restrykcji dyktowanych nazwiskiem.
    Obserwował siedzącą naprzeciw dziewczynę, zadając sobie bezgłośne pytania, których nigdy nie wypowie na głos i nie miało to związku ze strachem czy konsekwencjami, po prostu lubił zachowywać pewne prawy niewypowiedziane. Ona jeszcze o tym nie wiedziała, a możliwe że nie dowie się też później, czym okraszone zostało nieznacznie zamglone spojrzenie, jakie posłał jej zaraz po wypowiedzeniu zdania.
    Zyskać w jego oczach było trudno, niewątpliwie, lecz nie niemożliwie. Wystarczyło właściwie ważyć słowa wraz z krokami — stąpać pewnie, zarazem spokojnie, nie pokazując przenigdy własnego strachu, ponieważ ten był obecny zawsze; szczególnie w tych, którzy uparcie mu zaprzeczali.
    Czy powinien traktować Aurorę tak, jak pozostałych?
    Przynajmniej na początku?, zastanawiał się.
    Krótkie pytania oraz długie odpowiedzi wymagały malujących się na jej twarzy kolorowych emocji i bogatych palet uczuć, gdzie smutek, dziwne posępienie stanęło tuż obok markotnych szarości midgardzkich ulic w jesienne, deszczowe popołudnia. Poniekąd ją rozumiał, praca potrafiła wydzierać człowiekowi zarówno najczulsze, co najpiękniejsze przyjemności, które usiłowano zastąpić smakiem alkoholu bądź towarzystwem, okazjonalnym spełnianiem pasji czy uczeniem czegoś nowego, jednak w gruncie rzeczy jedynie maskowano to, czego tak boleśnie brakowało.
    — Masz rację, praca umiejętnie zabiera człowiekowi czas. Tym bardziej, jeśli musisz zostawać po godzinach albo niespodziewanie wyślą cię na nieokreślony czas… gdzieś — odparł ze spokojem. Wysłannicy słynęli ze swojej skuteczności oraz tajemniczości, nie mówiono o nich zbyt głośno, jedynie po czasie, po upływie tygodni a nawet miesięcy od spektakularnych wyczynów, jednak formacja obrosła legendami i każdy tego się trzymał.
    Tordenskiold nie widział powodu, dla którego cokolwiek miałoby się zmienić. Czując podskórnie obecność krwawego Szarlatana rozumiał, jakim wsparciem dla człowieka były opowieści krążące po orbicie samego tylko nazewnictwa, jemu ten układ szczerze odpowiadał, dlatego uparcie trwał w niedokończonym zdaniu. Zawieszonej na granicy prawdy a ciekawości opowieści, którą zakończył prostym, acz dosadnym gdzieś.
    Zachował pewną oszczędność słów. Słuchał uważnie dziewczęcego głosu, pozwalając mu zalegać pomiędzy skłębionymi myślami, od czasu do czasu skinąwszy głową w ramach odpowiedzi, nieznacznie rozluźniając napięte ramiona oraz pozwalając beztroskiej atmosferze miejsca wpełznąć między ściany płuc wraz z kolejnym oddechem. Jedynie od czasu do czasu spojrzenie nabierało intensywności bądź ponownie gubiło głębię.
    Wówczas padło pytanie, którego spodziewał się od początku.
    — Czy jest coś, co powinnaś wiedzieć? — powtórzył za nią nieco beznamiętnie.
    Kurwa, od czego tutaj zacząć, pomyślał ironicznie rozbawiony. Gdyby tylko dziewczyna była świadoma wszystkich tych podłych tajemnic, większego czy mniejszego zła, które nieustannie zmuszeni byli wybierać, brudnych sekretów upchniętych pod dywan, nadgnitych, trupich ciał tkwiących gdzieś w starych szafach — bo przecież każda rodzina miała kogoś na sumieniu — najprawdopodobniej wycofałaby się w kilku krokach, uciekła przed cholernym nazwiskiem, jakie ciążyło męskim ramionom oraz splątanym myślom. Mógłby ułożyć niekończącą się opowieść, napisać obszerne tomisko poczytnej książki zatytułowanej prostym, jakże wymownym słowem.
    Tordenskiold.
    Klątwa, którą rzucono również na ramiona Auory.
    Coś, co powinnaś wiedzieć?, spytał samego siebie.
    Jadeitowe, wściekłe spojrzenie Karstena zwieńczone siarczystym policzkiem wymierzonym każdemu dziecku przynajmniej raz; chłodne tęczówki starszego brata, ilekroć pokazywał własną wyższość nad nimi, dopóki szkarłatne krople nie wytrysnęły spod ostrza podrzynającego gardło, zmuszając go do niemego zaskoczenia; jego nędzne truchło zakopane głęboko pod ziemią, gdzieś w bezimiennym dole pośród zalesionych skandynawskich krajobrazów; uciekanie przed odpowiedzialnością we wszystkie luksusy oraz przyjemności niesione rydwanem słodkiej młodości.
    Śmierć matki.
    Okrucieństwo ojca.
    Skurwysyństwo Erlinga.
    Bracia mordujący brata.
    Siostra mordująca męża.
    Szarlatan umazany krwią.
    Łyżwiarka okaleczona miłością.
    Narzeczona przemianowana w ślepca.
    Nienawiść zatruwająca im wszystkim żyły.
    Nielegalne interesy pod osłoną nocy.
    Eliksiry warzone pośród ciemnych zaułków.
    Zwierzęcoustność skrywana przez młodszego brata.
    Wnikanie martwym okiem pod kopułę ludzkich myśli.
    Wiwerna skrywająca sekrety całego miasta.
    Wydziedziczenie wiszące złowrogo nad głową niczym ostrze gilotyny.
    Oh, od czego miałby zacząć… Powrócił do wypowiedzianego pytania. Wszystko, co gwałtownie przewijało się labiryntami umysłu, należało do tematów zakazanych, krwawych bądź gorzkich rozdziałów, jakimi zapisywali własne egzystencje, zawsze (i nierozerwalnie) ze sobą splecione mniej lub bardziej, jednak połączone w jedno.
    — Auroro — zaczął wreszcie, wypowiadając jej imię tak delikatnie i szczerze, jakkolwiek potrafił, byle mogła to odczuć. — Obydwoje wiemy, że jest mnóstwo takich prawd, o które teraz mnie prosisz, a które prędzej czy później poznasz, jak tylko zostaniesz członkiem naszej rodziny.
    Bo od tego momentu stanie się twoją rodziną bardziej niż ta, której nazwisko nosisz teraz, dopowiedział bezgłośnie.
    Terje Tordenskiold wiedział już teraz, jakie brzemię niedługo opadnie na jej smukłe, niepozorne ramiona i chociaż ciężar wydawałby się przeogromny, siedząca naprzeciw blondynka zdoła go unieść. Kobiety zawsze potrafiły udźwignąć dziesięciokrotnie więcej. Umiały przenieść przez resztę życia, chroniąc zaciekłością godną smoka każdego, kogo szczerze kochały, a utracić nigdy nie chciały, dlatego potrafiły dokonywać najmakabryczniejszych czynów oraz najodważniejszych wyborów — podążały za miłością, kierowały się sercem, dopiero później rozumem i stąd brała się ich nieludzka siła; to, czego on sam niekiedy boleśnie zazdrościł oraz pożądał. Poświęcały wszystko, czasem siebie, dla uratowania tego, co najdroższe.
    Podobnie, jak czynił ich ojciec przez dziesięciolecia, ratując ich nazwisko.
    Moje nazwisko, wkrótce i jej, a wówczas nie będzie już odwrotu. Jakiejkolwiek drogi ucieczki z impasu, który ją uwięzi tak, jak nas, myślał w przydługim milczeniu.
    — Co powinnaś wiedzieć teraz? Cóż, wiesz o naszej matce, o jej przedwczesnej śmierci. — Przełknął gorycz wspomnienia. — Erik, mimo że byliśmy mali, szczerze to przeżył. Chyba przede wszystkim to, że zabrakło nam wspólnego czasu, że nie mogliśmy jej poznać ani miłości, jaką podobno przelewała w każdego. Dostał od niej psa, taka urocza, puchata kulka, był cały biały… — Zaśmiał się lekko, dostrzegając widmową sylwetkę niegdysiejszego, wiernego towarzysza Erika. Chociaż dłoń przysłonięta cieniem stolika skryła, jak zacisnął palce w pięść; boleśnie, gwałtownie, agresywnie. — Może kiedyś sam ci opowie.
    Kiedy będzie gotowy, by skonfrontować siebie i Ją z przeszłością.
    Posłał dziewczynie subtelny uśmiech.
    — Właściwie to nasze dzieciństwo i w ogóle temat rodziny nie należą do najprzyjemniejszych. Wiesz, mówię o tych tragediach, które nas spotkały. Staramy się o tym nie rozmawiać, to podobno przynosi pecha czy coś takiego. — Spojrzenie nabrało nieznacznej głębi, pociemniało, zaś echo morderstwa powróciło, nieznacznie zatruwając mu umysł. — Co do rzeczy bardziej przyjemnych, Erik uwielbia zwierzęta oraz podróże i mógłby o tym opowiadać godzinami czy to na rodzinnym obiedzie, czy w Wiwernie, czy gdziekolwiek indziej. Dobrze ci radzę, nie pozwól mu wybierać ślubnych dekoracji, jeśli nie chcesz motywów smoków, krakenów, trolli albo skrzydlatych koni na serwetkach.
    Zawodowe doświadczenie mówiło jedno — ukrócenie niewygodnych pytań zaczynało się wraz ze zmianą tematu. I zazwyczaj działało na każdego.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Faktycznie, nie był tu spodziewanym gościem.
    Podskórnie czuła, że nawet pani Hilda — osoba skrajnie wręcz wyrozumiała, uśmiechająca się przychylnie nawet wtedy, gdy niezdarny ruch łokcia przełamał równowagę filiżanki, naznaczając obrusy w kolorze kości słoniowej ciemnobrązowym znamieniem — ciekawa była powodów, które ściągnęły kruczą czerń do jej przybytku. Ale czy ktokolwiek mógł przygotować się na to, co faktycznie czaiło się za antracytem spojrzenia? Co zamieszkało pod kośćmi czaszki Terje Tordenskiolda, kształtując go w człowieka, którym był teraz? Aurora mogła tylko podejrzewać. Czuć, kierować się intuicją, za którą chwalił i przeklinał ją Erik. Zawsze w myślach, nigdy na głos.
    Oszczędność w gestach zawsze wprowadzała ją w stan podwyższonej uwagi. Ludzie mający pełną kontrolę nad swym wyrazem byli bowiem tymi, których należało się obawiać lub chociaż liczyć się z nieprzewidywalnością ich zamiarów. Odnalezienie tej cechy zarówno w Eriku, jak i w jego starszym bracie mogło albo uśpić czujność młodej doktorantki, albo zmusić ją do dalszego wysiłku umysłowego. Wyjaśnienia były dwa. Pierwsze — ot, bracia o podobnym charakterze, wychowani w podobnych warunkach. Tordenskioldowa nakazywała bronić tego, co szczególnie istotne, a pamięć jawiła się jako jeden z ich koronnych klejnotów. Drugie — tragiczne wydarzenia z dzieciństwa, utrata matki wbiła sztylet w dziecięce serca, na zawsze zmieniając ich losy. Na poparcie tej drugiej tezy wysnuła bowiem śmiały wniosek: oto Terje, starszy z braci przyjął na siebie odpowiedzialność za młodsze berbecie i z tą opiekuńczą rolą wszedł w dorosłe życie, wybierając sobie profesję najbliżej związaną z ochroną niewinnych. Erik z kolei, znacznie wrażliwszy z dwójki uciekł od ludzi, serce swe zawierzając wszelkiej maści zwierzętom i magicznym istotom.
    Przemyślenia te zeszły jednak na dalszy plan. Dopóki pozostawały w sferze domysłów, nie miały najmniejszego znaczenia w subtelnej grze, w którą zaczynali grać. Zdawkowe, ostrożne dawkowanie faktów, upiększonych na wszelki wypadek szeregiem niedomówień, obdarte z przykrego kontekstu musiały na razie wystarczyć.
    — Innej odpowiedzi się nie spodziewałam — krótki, ściśle kurtuazyjny uśmiech. W głębi duszy była może rozbawiona, nawet urzeczona tym, jak płynnie podjął temat. Jak umiejętnie grał w grę pozorów. A może mówił prawdę? Krótki czas spędzony w jego towarzystwie już wymusił na pannie Hallström ostrożne dobieranie słów, reakcji, min i gestów. Złapała bowiem haczyk. Haczyk, który został zastawiony prawdopodobnie nieumyślnie, bez większego zastanowienia, a który pomoże Krukowi uzyskać istotną przewagę.
    W kajdanach ograniczonych impulsów Aurora nie czuła się komfortowo.
    Wiedział o tym Erik, coraz częściej zmuszany do odważniejszej manifestacji własnych uczuć. W swej przenikliwości uświadomić sobie musiał to także jej dzisiejszy rozmówca. Co zrobi z tą informacją? Zapędzi w ślepy zaułek, gdzie dla wyciągnięcia interesujących go sekretów pozbawi ją wszystkich impulsów za wyjątkiem swego własnego głosu sączącego nurtujące duszę pytania? A może pozwoli na nagłe rozluźnienie, cień swobody samoczynnie rozwiązujący język?
    Powtórzone pytanie, a raczej ton, w jakim to zrobił, wzbudził uzasadnione wątpliwości.
    W niego? We wspólną szczerość? W nazwisko, które mieli dzielić już za kilka miesięcy?
    Jasne brwi ściągnęły się nagle, ukazując drobną, pionową zmarszczkę umieszczoną idealnie w połowie dzielącej je odległości. Dłonie upadły wreszcie na blat stołu i jedynie ostatnie pokłady silnej woli Aurory Hallstöm pozwoliły jej na utrzymanie ich w bezruchu wyczekiwania.
    Przeciągająca się cisza nie nastrajała optymizmem. Wręcz przeciwnie, budziła strach zamknięty gdzieś w trzewiach. Gdzie dokładnie? Nie wiedziała. Dyskomfort rósł jednak z każdą chwilą, a skupione spojrzenie oplatało wszystko, co Terje zamierzał jej pokazać.
    Silne dłonie zdolne zacisnąć się na jej bladym gardle, pozbawiając życia w żenująco krótkim czasie.
    Błyszczącą odznakę, która niemal raziła w oczy.
    Barki szerokie i silne na tyle, by zmieścić na sobie ciężar surowych wymagań. Jego. Ojca. Brata. Sióstr. Kierownictwa. Jej samej.
    Zastygnięta w głębokim zamyśleniu twarz.
    Przestała oddychać.
    Zaczęła dopiero gdy przeciął powietrze przyjemnym, choć wciąż obcym brzmieniem jej imienia.
    Całe napięcie znikło z jej twarzy, pozostawiając ją przejmująco łagodną. Zupełnie tak, jakby bała się, że niewłaściwym drgnięciem powieki zaprzepaści długo wyczekiwane wyznanie. Ramiona opadły, zupełnie wyzbywając się ostatnich impulsów, które nakazywały im wyczekiwanie na nieuniknione. Ucieczkę z miejsca zdarzenia, a może pościg za umykającą prawdą?
    — Miałam nadzieję, że docenisz, iż nie chcę być Tordenskioldem bez wiedzy, co czyni was...
    Dopowiedz sobie sam, Terje. Wiem, że znajdziesz idealne słowo. B r a c i e.
    Nagłe pojawienie się pani Hildy z wcześniej zamówionymi smakołykami okazało się być małym cudem. Zbawieniem pozwalającym na zajęcie cierpiących w bezruchu rąk czymś innym niż tylko ciągłym stykiem skóry z obrusem. Niemal od razu chwyciła za wysoką szklankę wypełnioną po brzegi płynną czekoladą, przysuwając ją do siebie w ostrożnym ruchu.
    Och, gdyby tylko słodycz czekolady wystarczyła do zbicia gorzkości rozlanej po języku. Gdyby swą temperaturą pomogła ściśniętemu w żalu gardle na przynajmniej iluzję rozluźnienia.
    Znała historię przedwczesnej śmierci ich matki. Nigdy nieopowiedzianą w całości, zawsze owianą półsłówkami, które potwierdzały tylko dalsze słowa przyszłego szwagra. Nauczona doświadczeniem oraz chyba podstawowym, ludzkim współczuciem wiedziała, że pewnych rzeczy po prostu nie należało poruszać.
    Gdzieś na skraju świadomości pojawiła się myśl, iż puchata kuleczka Erika również należała do tej kategorii.
    Samo wspomnienie o rodzinie przeniosło ją samą do Sanktuarium. Do złotych głów pociech Sörena i Hedvig Hallströmów. Dwójki wysokich mężczyzn, dum rodu, choć pochodzących z tak dalekich gałęzi, że nie docierał do nich nawet cień jarlowskich obowiązków. Wychowani pod czujnym, lecz wyrozumiałym spojrzeniem ojca, wśród wygórowanych oczekiwań matki. A jednak wyrośli na dobrych ludzi. Chciała w to wierzyć. Wiedziała przecież, że gdyby tylko była w niebezpieczeństwie, obaj bracia rzuciliby wszystko, by podążyć jej na ratunek. Czy mogła liczyć na to samo ze strony Tordenskioldów, gdy wreszcie przekaże Erikowi miecz swego klanu? Gdy poczuje w dłoniach ciężar broni jej nowej rodziny?
    Miała swoje obawy. Uzasadnione, czy nie — to się dopiero okaże.
    — Nie sądzę, by był zainteresowany czymś tak... przyziemnym jak weselne dekoracje, więc akurat tutaj ominęłam pocisk — półuśmiech zatańczył na jej twarzy, choć oczy mówiły zupełnie co innego. Zaklęty w błękicie, głęboki smutek był na skraju krystalizacji w postaci łez. Cierpiała za ludzi, którzy w gruncie rzeczy byli jej obcy. Cierpiała, choć nawet w najśmielszych domysłach nie mogła zgadnąć, gdzie leżało jego źródło. Oby tkwiła w słodyczy nieświadomości najdłużej, jak tylko mogła. Oczywiście, gdy prawda w końcu wyjdzie na jaw, uniesie jej ciężar. Tylko czy oni — kryształy zniszczone wbrew odwiecznym prawom natury — sprostają ciężarowi kolejnego złamanego życiorysu?
    Krótkie szarpnięcie ciałem, powrót do wyprostowanych przez oparcie krzesła pleców. Melancholia wciąż czająca się w kącikach uśmiechu, wyglądająca spod półprzymkniętych powiek.
    Spełnił swoją część umowy, teraz czas na nią.
    — Mimo wszystko dziękuję za twą szczerość. Powrót do niechcianych wspomnień musi być bardzo trudny.
    Jeżeli wszystko pójdzie według planu, zaraz mi to udowodnisz.
    — Oddaję ci pole. Pytaj, odpowiem według mej najlepszej wiedzy.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Zawsze go to bawiło.
    Snucie najrozmaitszych historii, kształtowanie ich w oparciu o zasłyszane zewsząd opowieści, mniej lub bardziej prawdziwe, jednak sprowadzające się bezpośrednio do postawnej sylwetki Wysłannika o niezachwianym wyrazie twarzy, intensywnie głębokim spojrzeniu sięgającym, zdawałoby się, gdzieś pod powierzchnię ludzkich sekretów, o odrobinę szorstkich dłoniach naznaczonych ostrymi krawędziami życia, którym kaleczył się wielokrotnie. Powstrzymał właściwie zdyscyplinowaną siłą woli cień uśmiechu, jakim mógłby bezsprzecznie zaburzyć harmonię niedopowiedzenia wiszącą pomiędzy nimi — roztaczającą dookoła tajemniczą woń półprawdy. Wiedział, iż siedząca naprzeciw dziewczyna nie była głupia, wręcz przeciwnie; musiała zachować pełną świadomość tego, że Terje Tordenskiold podczas tej rozmowy powie tyle, ile sam uzna za stosowne.
    Ani słowa więcej. Ani słowa mniej.
    Jakby idealnie odmierzone.
    Umiejętność samokontroli, swoiste jej umiłowanie, zamigotało pośród skłębionych myśli, pozwalając mu dosłownie ułamkiem trwających sekund, rozpadających się w oparach powietrze pół oddechu później, dokonać chłodnej kalkulacji, której uwielbiał się dopuszczać bez świadomości drugiej strony. Jednocześnie przyprawiając ludzi o konsternację bądź niepokój niepozwalający znaleźć własnego źródła, może po prostu taka była jego natura, miał przyprawiać o drżenie wypowiadanych słów oraz przyspieszone bicie serca. Nie potrafił odpowiedzieć. Szczelnie owinięty zgrubiałym na przestrzeni dekad kokonem, który chronił przed słabszymi atakami, pozwalając przygotować właściwą taktykę; wybudzić tkwiącą w letargu agresję, by wyszczerzyła paszczę ozdobioną ostrymi kłami, rozprostowała nieco zesztywniałe kości, boleśnie napięła wszystkie mięśnie, nim rzucała się wściekle i niespodziewanie.
    Furia wyzierająca z oczu rozbłyskała równie gwałtownie, co nadchodził atak.
    Czyżby tego nauczyło go dzieciństwo?

    Czy myśli piętrzące się w głowie Aurory były słuszne?
    Czy gdyby mógł cofnąć czas, postąpiłby inaczej?
    Czy… rosło i rosło.
    Do niebotycznych rozmiarów.
    We wszystkie kierunki świata.

    Złapał się na tym, iż miejsce nie było właściwe, że okoliczności niesprzyjające powrotom do przeszłości właśnie gęsto wypełniały zaciszne pomieszczenie, gdzie panienka Hallström była najtrwalszym ze wszystkich. Wreszcie musiał skapitulować, uśmiechając się delikatnie, rozkładając odrobinę teatralnie ręce.
    — Uczono mnie bycia dyplomatą — odpowiedział krótko na jej słowa, samemu nieznacznie rozluźniając ramiona, pozwalając jednocześnie słodkiej woni pijalni wtargnąć między nozdrza, przełamując niewzruszone barykady kruczej powagi.  — Chociaż w moim zawodzie dyplomacja zawodzi więcej niż często. Stąd praktykowanie przeniosłem na zażegnywanie wszelkich sporów między rodzeństwem. — Rozbawienie zatańczyło na konturze źrenic.
    Hamował wszelkie zrywy narowistości.
    Wolał przedwcześnie nie obnażać samego siebie, ponieważ dzielenie się tajemnicami podchodziło pod szczerość kiełkującego zaufania, jakim jeszcze nikogo nie obdarzył przy pierwszym spotkaniu, dlatego Aurora winna była uzbroić się w cierpliwość. Wiedział, że po przyjęciu na ramiona ciężaru obowiązków właściwych żonie, więc też skrywania wszystkich tajemnic męża przed światłem dnia, wiele się zmieni, jednak do ciepłych, czerwcowych dni pozostało dziewięć miesięcy. Wystarczająco dużo czasu, by Terje Tordenskiold dowiedział się, ile udźwignie nowy członek rodziny, jaką będą wówczas dzielić.
    Wszystkiego będą musieli się nauczyć.
    Wszystkiego będzie musiał nauczyć się Erik — dzielenia czasu pomiędzy żonę a Wiwernę, mówienia wprost o tym, czego wcześniej nie potrafił nawet objąć myślami, szeptania cichego dzień dobry wraz z nastaniem dnia, zasypianiem przy akompaniamencie słodkiego dobranoc, sprostania oczekiwaniom, jakie samemu sobie narzuci; znał go. Znał jego przepełnione miłością do każdej żywej istoty serce, w którym prędzej czy później (jeśli jeszcze tego nie zrobiła) zamieszka Aurora, wraz z nią rażąco delikatny błękit łagodnych oczu oraz subtelność anielskiego uśmiechu; śmiałby powiedzieć, iż chodząca doskonałość zamknięta w ludzkim ciele. Zarazem tak skrajnie różna przy zetknięciu z gęstym, duszącym mrokiem oplatającym rozkruszone brutalnymi pięściami ojca i starszego brata serca oraz dusze trojga rodzeństwa, które — paradoksalnie — siłę odnajdywało właśnie we własnej przeszłości.
    Podobno takie paradoksy współgrały idealnie przy komponowanych latami melodiach. Podobno przeciwieństwa były właściwe dla zachowania równowagi. Podobno miłość przychodziła z czasem, czego szczerze tej dwójce życzył.
    Oh, Auroro, gdybyś tylko wiedziała… Myśli umilkły niespodziewanie, kiedy oficerskie oko kątem zarejestrowało niedaleko ruch, a lekkie skinienie głowy było odpowiedzią dla kobiety za rozstawione na stoliku łakocie, chociaż nawet one nie zdołałby roztopić lodowej bryły, która zaległa mu w gardle.
    Mówienie o matce było więcej niż trudno.
    Szczególnie dzisiaj.
    Wielokrotnie łapał się na tym, że nie potrafił jej sobie przypomnieć — mając cztery latka spamiętał jedynie drobne szczegóły, jednocześnie nie rozumiejąc powagi całej sytuacji, otoczony rodzinnym przepychem, szlochem, zatroskaną twarzą opiekunki, której powierzono wszystkie dzieci pod opiekę. Odsunięte od wszystkich wydarzeń na bezpieczną odległość wyprostowanego ramienia, skąd mogły dorastać w cieni tragedii, jaka okryła zasłoną milczenia najstarszego syna jarla na długie miesiące.
    Wreszcie upił głębszy łyk gorącej czekolady, czując, jak nieznacznie zaschło mu w gardle.
    — Czymś tak przyziemnym? — powtórzył za nią lekko rozbawiony.
    Mimo wszystko dostrzegł subtelność smutku, jaki przemknęła pod taflą błękitnych zwierciadeł, nie musiał nawet sięgać swojego daru; błogosławieństwo ze strony Odyna nie było potrzebne, ponieważ Aurora jeszcze nie nauczyła się panowania nad własnymi emocjami, czytanie z jej uroczej, porcelanowej twarzy było łatwe i jednocześnie przyjemne.
    Pochylił się nieznacznie do przodu, przyjmując przyjazny wyraz twarzy, łagodniejąc również w tonie głosu.
    — Każdy ma za sobą jakąś przeszłość, nasza jest taka a nie inna. — Cień melancholijnego uśmiechu wymalowany na twarzy. Przez krótką chwilę zawahał się, jednak podświadomość pchnęła dalej, zachęcając do swobodnego ważenia kolejnych słów, którym pozwolił wybrzmieć. — To zawsze będzie boleć i nigdy nie będzie właściwego momentu, Auroro. Ani na pytania, ani na odpowiedzi, tak po prostu jest; zaakceptowaliśmy to dawno temu. Przynajmniej staraliśmy się, prędzej czy później zrobiliśmy krok na przód. Na początku będzie ci trudno, ale wraz z upływem czasu sama to zrozumiesz i dostrzeżesz ten moment, w którym wspomnienia będą tylko wspomnieniami. Nigdy więcej bólem.
    Mówił zarówno do niej, jak i do samego siebie, ponieważ przechodził przez to wiele lat wcześniej, dopóki wspomnienia nie zostały tylko wspomnieniami. Bolesne oraz przyprawiające o bóle głowy, jednak pozostawione przeszłości.
    — Jesteś tego pewna? — rzucił ze śmiechem, odsuwając się nieznacznie. Zawadiackość rozbłysła wraz z wesołym spojrzeniem. — Świadoma tego, iż przesłuchania to moja codzienność? — Tym razem musiała wyczuć, iż żartował. Napięcie wiszące w zgęstniałym powietrzu wydawało się mniej wyczuwalne, subtelnie zanikając, podczas gdy jego głowę wypełniły niezliczone pytania, które mógłby właśnie zadać.
    Dla zabicia czasu, nim wybrzmi właściwy znak zapytania, jedna rzecz nasunęła mu się na język.
    — Byłaś kiedykolwiek w Oslo, w naszej rezydencji? — Chociaż pozornie znał poczynania młodszego brata, ostatnie tygodnie nieco mu umknęły pod naporem pracy. — Powinnaś nas odwiedzić.
    Niby nic, niby wiele. Przejaw szczerej sympatii, jaką zaczął odczuwać do dziewczyny przyszła kilkanaście uderzeń serca wcześniej, czego naturalnie nie pozwolił dostrzec, uwielbiając wprawiać ludzi w zaskoczenie. Szczególnie w tak pozytywnych aspektach.
    — Jak się czujesz? — Proste. Krótkie. Dobitne.
    Pytanie, którego najprawdopodobniej nigdy nie spodziewała się usłyszeć; w każdym razie nie od niego, nie od Wysłannika odzianego dożywotnio kruczą czernią, nie od starszego brata mężczyzny, którego miała poślubić, nie od absolutnie obcego człowieka, którego fizyczną, namacalną obecność mogła poczuć pierwszy raz właśnie dzisiaj. Właśnie teraz.
    Jak się czujesz, Hallström?
    Ze świadomością, że twój świat się zmienia.
    I nigdy już nie będzie taki sam.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Żadne z nich nie było wolne od dopowiedzeń. Prześcigać mogli się jedynie w ich rodzaju; oba bowiem stały się nierozłącznymi częściami ich życia. Bo na czymże innym niż na domysłach opierali swą pracę funkcjonariusze Kruczej Straży? Ze skrawków dowodów układali historie, zagubione elementy wiązali ściśle węzłami logiki i domniemań. Obalalnych i nie. To samo przychodziło w pracy z legislacją. Każda ustawa, nie ważne, czy uchwalona przez Radę wczoraj, czy wieki temu, niosła ze sobą kontekst, konieczny do zrozumienia jej wagi oraz tego, jak chciała wpływać na rzeczywistość. Za każdą literką, za każdym paragrafem i artykułem stał bowiem ludzki los, który Hallströmowie szczególnie sobie ukochali. Złośliwi powiedzą, że przejęli prawo dla siebie, dla swych zysków, umocnienia pozycji i większej kontroli. Aurora odpowie, że dzięki ich inicjatywie Magiczna Skandynawia dalej istnieje i trzyma się dobrze.
    Smutne było tylko to, że jak nie oni, to inni.
    Ile było osób takich jak oni — wrzuconych nagle w otchłań problemów, których nie życzyliby swym największym wrogom. Oczywiście Aurora jedynie stąpała po ich powierzchni. Tylko nieostrożne słowa, źle zbudowane pytania mogły zakończyć się nieprzyjemnym pluskiem, krótkim spotkaniem z wyzierającą rozpaczą. Terje ów rozpacz okiełznał, czyniąc ją sobie poddaną. Był w niej zanurzony zbyt głęboko, by miał inne wyjście.
    Czy w ogóle istniało inne wyjście?
    Można się było uśmiechnąć. Ponownie, jak panna Hallström. Posłać kolejny promyk swej niewinności na zatracenie w antracycie spojrzenia z wiedzą, że przynajmniej jest się sobą. Może gdyby przybrała maskę kogoś innego — poważniejszego w słowach, czynach i myślach — Kruk uznałby ją za lepszą partię dla swojego brata. Oczywiście, zależało jej na zrobieniu dbrego wrażenia, następnie zaś na umocnieniu go prawdą o swej osobie. Stąpała jednak po niepewnym gruncie, postrożnie, może nieco zbyt powoli dla tego, którego świat nigdy nie zwalniał.
    — Zakładam, że taki jest los starszego brata — lekkość wypowiadanych słów, ich słodycz łaskocząca podniebienie. Wszystko to stało w przeciwieństwie do wcześniejszego, tak bardzo widocznego napięcia ciała. — Mój nigdy nie zwierzał mi się z podobnych problemów, może to dlatego, że całą trójką jesteśmy wyjątkowo zgodni.
    Drżący z wysiłku potrzebnego do utrzymania szklanki nadgarstek przywołał kolejną falę wspomnień.
    Sanktuarium. Blond loki matki falujące gdzieś przed jej oczami.
    Łopatki razem, Auroro.
    Podbródek wyżej. Kąt prosty do szyi.
    Nie rozlej.
    Łokcie ze stołu.

    Gdzieś w tle ściszone śmiechy dzieci.
    Zamglone od prostej ewokacji spojrzenie odruchowo przemknęło nad ramieniem Terje, odbiło w prawo, za szybę.
    To nie jej złotowłosi bracia, tylko midgardzkie dzieci bawiące się za taflą szkła. Zupełnie nieświadome tego, co przyniesie im los. Może będą wiodły dobre, godne życie. Wspierani przez rodzinę osiągną szczyty marzeń — tych małych, jak i większych. Może któreś z nich zostanie przewodniczącym Rady, kolejne założy mundur Kruczej Straży, jeszcze następne ukojenie znajdzie na deskach tutejszej filharmonii. Słodka niewinności, chroń te dzieci, jak najdłużej możesz. Żadne z nich nie było gotowe na ciosy, które spadły na najmłodsze pokolenie Tordenskioldów.
    Rzęsy zafalowały kilkukrotnie, gdy błękit spojrzenia odzyskiwał przejrzystość. Zdawszy sobie sprawę z własnego gapiostwa, z faktu, iż dała się złapać na tak oczywistym przykładzie snu na jawie, nie mogła zdobyć się na nic innego niż przepraszający uśmiech. To i kurczowe trzymanie się nadziei, iż Terje w swym zdroworozsądkowym podejściu nie pomyśli, iż miała jego towarzystwo za nic.
    — Gdzie to ja... Ach. — kolejny kontakt delikatnych warg z przyjemnie ciepłą cieczą pozwolił na całkowite ugruntowanie w rzeczywistości. Szczęk odstawianej szklanki dodał jedynie wagi jej milczącemu postanowieniu. — Erik i przyziemności. Na moim miejscu również nie oddawałbyś mu do decyzji czegoś, na co w jego głowie nie ma miejsca.
    Ponownie uniesione do góry brwi, tym razem bez ich zmarszczenia, zapraszały do podzielenia się swą opinią. Była ciekawa tego, jaki w obraz jej narzeczonego może przedstawić jej Terje. Nie po to, by oprzeć na nim swój odbiór postaci narzeczonego, a tylko przekonać się, czy patrzyli na niego w podobny sposób. Nie identycznie, miłość braterska różniła się zdecydowanie od tej, która mogła połączyć zakochanych, lecz w dużej mierze pewne aspekty potrafiły się pokrywać.
    — Zawsze jest myślami gdzieś daleko. Tęskni do swych stworzeń, ciągnie go do nieznanego. Ostatnio powiedział mi, że wolałby dać mi wybór. Być z nim lub być szczęśliwą. Nie wiem, skąd przyszedł mu do głowy pomysł, że nie jestem w stanie odnaleźć szczęścia przy jego boku. Jedyne, co mogę podejrzewać to to, że sam wie, iż nie odnajdzie go przy mnie. — ściszony do szeptu głos naznaczony był plamą wstydu. Powrót do niewielkiej, lecz jednak kłótni, którą narzeczeni odbyli w Oslo, spowodował nagłe przyspieszenie rytmu serca. Czuła, że zaczynają piec ją uszy, doskonale widoczne dzięki fryzurze, na którą się zdecydowała. Och, bogowie. Nie macie litości.
    — Mogę się jedynie cieszyć, że macie to za sobą. Jednakże, jeżeli kiedykolwiek będziecie potrzebowali wsparcia — ty, Erik, Eir, Kida — prawa dłoń, przesunęła się swobodnie po obrusie, lawirując między szklankami oraz talerzykami z ciastkami. — Możecie na mnie liczyć. Za kilka miesięcy będziemy rodziną, mam więc przeczucie graniczące z pewnością, że nie jest to obietnica bez pokrycia.
    Kolejny uśmiech. Błysk perłowobiałych, równych zębów, kilka krótkich spojrzeń na trasie antracyt — blat stołu.
    — Po to tutaj jesteśmy, czyż nie? Boją się tylko ci, którzy mają coś na sumieniu.
    Wreszcie pozwoliła swym plecom odpocząć, a nogom zmienić pozycję. Tym razem oparła się wygodnie o krzesło, zaś prawa noga została założona na lewą. Dłonie ułożyły się na prawym kolanie, tymczasowo odsłoniętym przed materiałem spódnicy, jakby chciały przyciągnąć je jeszcze bliżej do klatki piersiowej.
    Nigdy nie będzie właściwego momentu; ani na pytania, ani na odpowiedzi.
    — Byłam. Raz. W dniu moich zaręczyn z Erikiem, złożyliśmy wizytę waszym dziadkom. — niewiele pamiętała z tamtej wizyty. Zbyt wiele emocji rozlało się tamtego dnia, by mogła przywołać w pamięci zdobienia poręczy schodów, zapachy wydobywające się z kuchni, czy nawet wyraz spojrzenia Erikowej macochy. — Erik uparł się, by przed ślubem wprowadzić mnie w arkana norweskiej kultury, stąd wnoszę, że stanę się stałym gościem w waszej rezydencji. Oczywiście nie naruszając świętego prawa gościnności.
    To kolejne pytanie przyniosło trudności. Bo jak odpowiedzieć, by nie skłamać?
    Denerwuję się. Tym, że Erik może nigdy nie uznać mnie za kogoś bliskiego.
    Cieszę się. Mimo wszystko to nowy rozdział i jestem w stanie podjąć wyzwanie.
    Jest mi nieco niewygodnie. To nowe buty i jeszcze nie zdążyłam ich rozchodzić.
    A mimo to jestem spokojna. Bo znam to miejsce i czekolada naprawdę potrafi poprawić humor.

    — Onieśmielona. W szczególności kredytem zaufania, który mi dajesz. Schlebia mi, ogromnie, lecz martwię się, że nawet mimo moich najlepszych starań mogę zawieść twe oczekiwania.
    Czy Kruk oczekiwał właśnie takiej odpowiedzi? Przerażająco szczerej, skrajnie bezkompromisowej? Wypowiedzianej powoli przez drobną blondynkę o nieco zbyt zaczerwienionych ze wstydu uszach i spojrzeniu mówiącym jeszcze więcej, niż usta?
    Była innym typem człowieka niż ten, do którego przywykł.
    I ona nienawykła do czarnych skrzydeł oplatających ciasno, w uścisku o niewiadomym zamiarze.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Zainteresowała go.
    Skłamałby, gdyby pomyślał inaczej.
    Nawet świadomość tego, iż była blisko spokrewniona z kobietą, której widmową sylwetkę obserwował przez pryzmat czasu ledwo kilka dni wcześniej, nie zdołała zamazać smugi szczerej sympatii, jaka kiełkowała pod powierzchnią antracytowego spojrzenia przeciętego refleksami połyskującego błękitu. Aurora uosabiała samą sobą wszystko, czego pozornie brakowało rodzeństwu i poniekąd dostrzegał tę różnicę od samego początku, od momentu wkroczenia bezpardonowo do kojącego wnętrza pijalni; taka pełna jasności, życia oraz, zdawałoby się mu dostrzec też, ideałów. Możliwe iż właśnie dlatego postanowił zostać, toczyć ich wspólną wymianę zdań przeradzającą się nieznacznie, niemalże niezauważalnie w rzeczywistą rozmowę, która miała zbliżyć do siebie niżeli dzielić.
    Obydwoje rzuceni w wir obowiązków oraz wygórowanych oczekiwań, jakim na przekór własnych pragnień zamierzali sprostać tak czy inaczej, możliwe iż teraz odnaleźli dokładnie to, czego długo brakowało. Wsparcie oraz zrozumienie.
    Była szczera we wszystkich swoich ruchach, w delikatnych uśmiechach i niemniej subtelnych spojrzeniach, którymi dzielnie wychodziła naprzeciw niewzruszonemu murowi antracytu, nie cofając się ani o krok, ponieważ nie chciała okazać jakiejkolwiek słabości; potrafił to wyczytać, dostrzegał jej siłę, jakiej możliwe sama nie była do końca świadoma. Tym bardziej szanował za tak odważne stawienie czoła kruczym skrzydłom, które wciąż otulały jego sylwetkę wspartą o krzesło, to jęknęło zaskoczone przy jego nieznacznym ruchu, kiedy pochylił się do przodu, sięgając kubka wypełnionego gorącą czekoladą. Miła odmiana przy natłoku ostatnich obowiązków, pomyślał.
    — Owszem, bycie starszym bratem nie należy do łatwych zajęć. Tym bardziej jeśli pod opiekę ma się tak skrajnie odmienne charaktery, jak w naszym przypadku — odpowiedział, delikatnie uśmiechając na samą myśl.
    Pozwolił sobie na nieznaczny krok w przeszłość, nurkując pod powierzchnią tych przyjemnych, kolorowych wspomnień napełniających niekwestionowanym spokojem, jaki zamalował wcześniejszą ostrość starszego oficera. Nie wiedząc dlaczego pomknął wprost do jednego z tych wieczorów, które spędzali wspólnie jeszcze w Oslo (kolejny powrót z Akademii do domu) podczas nieobecności ojca, upojeni własną młodością oraz drogim alkoholem wykradzionym z piwnicy; rozbawiona Eir jak zawsze wywracała oczami widząc pijackie to słowne, to znów taneczne potyczki starszych braci zapewniających prawdziwą rozrywkę wszystkim, towarzyszyły im melodie wygrywane gramofonem macochy i wesoły śmiech Kidy obserwującej ich, dopóki nie została wygoniona do łóżka. Właśnie to były te cenne, przechowywane na dnie nieco zlodowaciałego serca wspomnienia, dla których przez wszystkie te lata dzień po dniu budził się do życia. Tę cząstkę ich przeszłości zamierzał chronić każdym sposobem, jednocześnie ofiarowując Aurorze fragment samego siebie, który skrywał identyczne oddanie, radość, a nawet waleczność — bo przecież za rodzinę oddałby własne życie — jakie dawno temu oddał na własność swojemu rodzeństwu.
    Dostrzegł ten nieco niezdarny powrót myśli do ich rozmowy, jednak poza lekkim wygięciem kącików ust ku górze niczego nie skomentował. Nie miał realnie żadnego prawda ani jej oceniać, ani naprostowywać, jak zapewne uczyniliby rodzice; oh, był tego więcej niż pewny. Cholerny konserwatyzm płynący żyłami Hallström czy Tordenskioldów. Więzienie, któremu żadne z nich nie potrafiło właściwie uciec, upodabniając się bardziej do zlęknionych, zaszczutych zwierząt.
    Do czasu, jak wierzył Terje.
    Do tej gwałtownej chwili, która wydrze ostatki powietrza płucom jarla, następnie jego najstarszego syna, by po wszystkim usadzić na iluzorycznym tronie właśnie jego — Wysłannika Forsetiego, starszego oficera, Kruka oddanego obowiązkom, lecz nade wszystko starszego brata patrzącego ponad bzdurne nakazy uformowane w zamierzchłych czasach; człowieka, dla którego pojęcie wolności oraz możliwość decydowania o sobie stała o wiele wyżej od uparcie powtarzanych schematów, od powielanych zachowań, od konserwatyzmu, który (zapewne nie tylko jego zdaniem) zatruwał umysły ludzi, jakich zwali rodziną czy przyjaciółmi, pokornie uginając kark, ilekroć sytuacja tego wymagała. Pomyślał właśnie o narzeczeństwie, jakie złączyło ze sobą Aurorę oraz Erika, cofnął się także o jeden krok do chwili, która przyniosła mu Runę, wybierając spośród wielu dziewcząt właśnie Ją, którą mógł unieszczęśliwić równie łatwo, co pokochać.
    Możliwe, iż blondynkę siedzącą naprzeciw nawiedzały podobne wątpliwości, a strach przed nieznanym zdradziecko szeptał o najokrutniejszych scenariuszach małżeństwa, jakie miało się wydarzyć. Możliwe też, że Terje rozumiał jej obawy lepiej niż ktokolwiek.
    — Będzie z tobą szczęśliwy — powiedział zdecydowanie.
    Wydał wyrok.
    Niepodważalny.
    Niedający sobą zachwiać. Szczery oraz płynący głęboko z serca, wolny od jakichkolwiek niedopowiedzeń. Tego jednego był pewien. Dziewczyna musiałaby się naprawdę postarać, by Erik Tordenskiold, za którego oddałby własne życie wraz ze wszystkimi przeklętymi kopalniami świata, nie odnalazł dla niej miejsca we własnym życiu, by nie wpuścił do wiedzionej codzienności, gdzie i Ona odszuka coś, czego brakowało — tę cząstkę siebie, jakiej była pozbawiona. Migocące pod jadeitowym spojrzeniem kryształowe zrozumienie wsparte szacunkiem oraz miłością.
    — Może teraz wszystko wydaje ci się przerażające, ale Erik jest człowiekiem o złotym sercu i prędzej czy później znajdziecie się w tym chaosie, który ludzie nazywają narzeczeństwem bądź małżeństwem. — Zastanowił się, czy powinien był mówić dalej, jednak tym razem odważył się zaryzykować, opierając łokcie o stolik i spoglądając dziewczynie w oczy. — Na samym początku, gdy przypieczętowano losy Inge oraz moje, byłem więcej niż wściekły, nie mogąc pogodzić się z tą cudzą, bezdusznie narzuconą decyzją. Byłem sfrustrowany tym, że nigdy nie dam jej tego, czego tak naprawdę pragnęła, za czym goniła, za czym goniłem też i ja — każde z nas chciało czegoś innego. Do dzisiaj nie wiem, jakim sposobem zdołaliśmy znaleźć wspólny język, ale szanowałem Inge Hallström bardziej niż kogokolwiek, wciąż ją szanuję. Naturalnie, obydwoje wiemy, jak potoczyła się historia. — Cień smutnego uśmiechu ozdobił twarz mężczyzny.
    Odetchnął głęboko, pozwalając dziewczynie uchwycić sens wypowiedzianych słów.
    — Próbuję przez to powiedzieć, że ludzie reagują przeróżnie na zmiany — mniej lub bardziej drastyczne, jednak mające namacalny wpływ na życie, które dotąd im odpowiadało. Erik tęskni i zawsze będzie uciekał myślami tam, dokąd wcześniej uciekał swymi podróżami, ponieważ w tych magicznych stworzeniach odnalazł to, czego brakowało mu wśród ludzi. Każde z nas tak postąpiło — ja mam Kruki, Eir eliksiry, Kida miała łyżwy. To nie znaczy, że będzie nieszczęśliwy przy tobie, po prostu daj mu trochę czasu. To chyba jedyne, co właściwie mogę doradzić — umilkł gładko.
    Mówienie o tym przyszło zadziwiająco łatwo i głęboko wierzył, że dziewczyna doceni ilość wyrzuconych przemyśleń, prawd czy zwyczajnych błahostek. Zdążył rozluźnić napięte ramiona, opuścić gardę, odrobinę tylko odsłonić się przed osobą, którą za kilka miesięcy będzie nazywał rodziną; rozsądek podpowiedział, iż tak właśnie należało postąpić.
    Skoro samemu cenił szczerość, musiał to udowodnić.
    Prawda?
    — I vice versa, ty możesz zawsze liczyć na nas.
    Parsknął śmiechem na jej słuszną uwagę, słuchając melodyjnego głosu, którym malowała obrazy na niewidzialnym płótnie.
    — No tak, wszak norweska kultura zasługuje na poznanie — rzucił wybitnie rozbawiony. Nawet nie musiała tego rozwijać, tylko Erik mógłby wpaść na taki pomysł, co jednocześnie ucieszyło Terje, bowiem babka (w przeciwieństwie do Karstena) zawsze otaczała ich troską i miłością, ale to Erika kochała najbardziej ze swoich wnuków. Kamień błyszczący na smukłym palcu Aurory był tego ewidentnym dowodem, co nasunęło uśmiech na twarz mężczyzny. — Odwiedzaj nas, ilekroć poczujesz się przytłoczona Midgardem. Potraktuj to jako osobiste, dożywotnie zaproszenie ze strony dziedzica. — Zawadiackie spojrzenie wraz z uniesioną brwią podążyło śladem słów, by po chwili nabrać na intensywności.
    Onieśmielona?, poczuł zaskoczenie.
    Chyba nikt wcześniej nie powiedział czegoś takiego wprost. Nie w sposób, który zrobiła to Aurora, tym większe okazało się zaskoczenie, jednocześnie stawiając fundamenty tego, co za jakiś czas przemianowane miało zostać w relację.
    Milczał nieco przydługo, obserwując ją beznamiętnym, absolutnie nieodgadnionym wzrokiem, zastanawiając się na odpowiedzią, przy jednoczesnym czerpaniu nieznacznej satysfakcji z tego, co właśnie musiało dziać się w jej głowie. Wciąż czytał zadziwiająco łatwo wszystkie emocje oraz uczucia przemykające przez porcelanową twarz i błękitne spojrzenie.
    Przedłużał, rozmyślając nad odpowiedzią.
    Upił głęboki łyk stygnącej czekolady i wówczas zburzył zaległe pomiędzy nimi milczenie.
    — Wyczuwam w tobie dobrego partnera zbrodni, panienko Hallström.
    Czy to jedna z tych chwil, kiedy można mówić o narodzinach przyjaźni?
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Zainteresowanie działało w dwie strony. Te należące do panny Hallström było zdecydowanie bardziej zrozumiałe. Jakże w końcu utrzymać myśli w ryzach, gdy miało się przed sobą — dosłownie — chodzącą zagadkę? Aurora miała w sobie dar do zjednywania ludzi. Niektórzy mawiali, że w tym właśnie zamyka się jej osobowość, inni zaś, że dzięki temu jest w stanie zapanować nad ludzkim chaosem w każdej dowolnej chwili. Czyżby jej czar — wpół wysmakowany, przygotowywany w Sanktuarium pod czujnym okiem rodziców, wpół wrodzony, surowy — dopadł także krucze myśli?
    Och, gdyby tylko wiedziała jakich myśli stała się przyczynkiem. Co postanowiło wtargnąć pod biel kości czaszki Tordenskiolda, który zdawał się analizować ją z tą samą dokładnością, co każdego galdra napotkanego na swej zawodowej drodze. Może wtedy nie musiałby czytać z jej min, z nerwowości gestów, która odchodziła z każdą mijającą minutą, gdy spojrzenie przyzwyczaiło się do nowego elementu rzeczywistości. Gdy nie był już czarną plamą na tle ciepłych kolorów wnętrza pijalni, gdy zdawał się współistnieć z nią w harmonii niemal idealnej. Akceptując jego jestestwo, zapraszając go może nieco niezdarnie do własnego świata, zdolna była przelać na niego podobną szczerość uczuć, która przypadła jego bratu.
    Właśnie to stało się fundamentem ich pierwszego spotkania.
    Przy dobrych wiatrach stanie się fundamentem także szeregu kolejnych.
    — Erik nie wydaje się osobą zdolną do wszczynania kłótni — uwaga o różnicach w charakterze mogła być równie dobrze bardzo specyficznym zapychaczem ciszy zapadającej pomiędzy nimi, lecz także pewnym ostrzeżeniem. Emocjonalny tygiel, nad którym czuwał Terje Tordenskiold mógł wciągnąć ją do siebie bez większego uszczerbku, jeżeli potrafiłaby znaleźć w nim swoje własne miejsce. Zdolna była też wyobrazić sobie całkowite utonięcie pod powierzchnią niedopowiedzeń, tajemnic, które nigdy nie miały zabłyszczeć w świetle słońca, duszącej nierozpoznawalnym strachem atmosfery.
    Dzisiejszego dnia antracyt wciąż był nieprzenikniony. Czy pozostanie taki już na zawsze?
    — Przynajmniej nie aktywnie — półuśmiech połączony z chrupnięciem owsianego ciastka był wyraźnym znakiem. Że nie zatraciła się jeszcze w amorach, że wciąż doskwierały jej niedogodności pierwszych, przedmałżeńskich chwil. W normalnych warunkach pary, które znały się już pół roku były w stanie przebijać się wzrokiem na wylot. Czytać emocje drugiej osoby z zaskakującą łatwością, a przy tym znajdować coraz to nowe usprawiedliwienia na to, co brzydkie. Aurora i Erik, całkiem niedługo pewnie także Terje i Runa nie należeli do par zdolnych przyjąć choćby pozór normalności. Milczeniem pomijając wszystkie elementy wcześniejszych losów braci, cała czwórka żyła w specyficznym środowisku. Takim, które dawało im dwie możliwości do wyboru.
    Podjąć wysiłek i w trudach zbudować choć pozór szczęścia.
    Lub zginąć z wściekłym milczeniem na wargach.
    Aurora wybierała pierwszą drogę. Czasami wydawało się jej nawet, że chciała za mocno. Albo Erik starał się za mało. Ta niewielka zdawałoby się różnica leżała u podstaw każdego wybuchu, każdej kłótni, choć zawsze wybuchała wyłącznie ona. Szczelnie opatulony lodową powłoką Erik nigdy nie pozwolił sobie na utracenie kontroli. To, że targana emocjami narzeczona wymykała się z jego świata, ciekła przez palce przyzwyczajone do znacznie mniejszej wylewności potrafiło doprowadzić do wyraźnej frustracji. Zawsze zamkniętej w twarzy. Konkretnym grymasie poruszającym blizną na policzku. W odpowiednim ściągnięciu brwi i zmrużeniu powiek.
    Nigdy w słowie.
    Czy z Terje było podobnie? Aurora wolała widzieć w nim swojego sojusznika, człowieka, do którego mogłaby zwrócić się z subtelną lub nie prośbą o pomoc. Dopóki nie uda jej się przebić przynajmniej przez jeden z wielu murów okalających każdego członka przeklętej rodziny.
    — Tak myślisz?
    Powaga płynąca z ust starszego brata była w istocie wyrokiem. Tym, który zapadł po myśli Aurory, choć na dzień ich rozmowy można było mieć wątpliwości, czy materiał dowodowy wystarczał do wyrażenia tak pewnego stanowiska. Mimo to w oczach panny Hallström pojawił się błysk zadowolenia, podobny dzieciom, gdy uda im się odgadnąć prawidłową odpowiedź na skomplikowane pytanie.
    Gdyby nie konwenanse krępujące nadgarstki oraz kostki grubymi linami tradycji, gdyby nie dystans słusznie dzielący przyszłą rodzinę, poderwałaby się z miejsca i oplotła go ramionami. Przekazałaby podziękowania za dobre słowa w sposób najprostszy i najszczerszy jednocześnie. Pal licho gapiów, pal licho dzieci za oknem. Wobec perspektywy szczęścia wlanej w duszę Aurory Hallström liczyło się naprawdę niewiele.
    Biorąc wzgląd na wcześniej przywołane konwenanse i tuziny innych powodów, których przywoływanie w tym miejscu byłoby zupełnie bezcelowe, pozostała na miejscu. Owsiane ciasteczko ustąpiło ponownie jej zębom, okruszki mimo wyjątkowo dużej uwagi poświęcanej czynności tak prozaicznej, jak jedzenie ciastka, runęły w dół. Jedynie szybka reakcja, podstawienie wolnej dłoni pozwoliły na uniknięcie bałaganu. Nie, żeby ktoś mógłby mieć jej to za złe. Na pewno nie pani Hilda, znikająca co chwilę gdzieś na zapleczu. Mimo to poczuła kolejną falę gorąca na własnych policzkach. Czyżby tak bardzo zależało jej na dobrym wrażeniu wywartym wobec osoby przyszłego szwagra?
    Zakłopotanie najlepiej zakryć śmiechem.
    Nawet jeżeli następne słowa Kruka mogły zetrzeć go z kobiecego lica doszczętnie.
    Wspomnienie Inge zabolało. Choć nigdy nie były ze sobą szczególnie blisko, dalej łączyła ich krew i co najważniejsze — wspólne nazwisko. Nie chciała poruszać jej tematu, nie w obecności tego, z którym losy tragicznej kuzynki zostały wpierw splątane, a później rozdarte. Przez głowę mknęło jej wiele myśli, zdolnych do prawie całkowitego wyciszenia tego, co mógłby jej powiedzieć. Czy tęsknił? Może dla niego była... lepsza? Jak przeżył wszystkie te dni, których kwintesencją był tatuaż, wieczna pamiątka popełnionych błędów?
    Chyba wyłącznie ton głosu, płynący z niego spokój i pewność własnych słów ponownie przywołały Aurorę do porządku. Głośne przełknięcie śliny zwiastowało pierwsze próby powstrzymania rosnącego wzruszenia.
    Człowiek ten był zdolny poświęcić siebie dla innych. Co do tego nie miała wątpliwości.
    — Zaskoczyłeś mnie — Banał. Jeden z wielu, który poda mu w przyszłości, lecz wciąż napęczniały szczerością przemyśleń. — Nie codziennie przychodzi mi spędzać czas z osobami twego pokroju. Jednakże ze swej strony mogę zapewnić, że żadne z twych słów nie pójdzie na marne.
    Zachowam je. Ziarna kiełkujące na podatnym gruncie. O stokroć mądrzej jest uczyć się na cudzych błędach.
    Kolejny uśmiech i spokojne przymknięcie powiek. W końcu. Tak prosto było uśpić czujność panny Hallström, gdy tylko podarowało się jej choć skrawek samego siebie. Niewielki wycinek przemyśleń, którymi zajmował umysł, gdy sen nie chciał nadejść. Dla kogoś — nędzne ochłapy. Dla Aurory — bezcenna możliwość wyjrzenia poza antracyt. Na kilka krótkich westchnień, które w pamięci przerodzą się w wieczność.
    — Jeżeli niestraszna ci wroga ziemia, Sztokholm i Sanktuarium oferują swą gościnę — odwzajemnione zaproszenie, zdobne setkami lat wspólnych niesnasek pomiędzy narodami Szwecji i Norwegii. Wraz z końcem roku wchodzili w nowe millenium. Zostawiając za sobą wszystkie brudy wcześniejszego tysiąca, rodzili się na nowo. Władztwo dusz było na wyciągnięcie ręki. Pieniądze Tordenskioldów i polityczno—prawne wpływy Hallströmów stanowiły szczególnie niebezpieczną mieszankę. Oby żadne z nich się nią nie zachłysnęło.
    Przedłużające się milczenie Terje uniosło kotary ciemnych rzęs w górę. Wyczekiwała. Znów obdarta ze spokoju, łania spłoszona nieznanym. Powróciła do wcześniejszej pozycji. Podświadomie pragnęła skrócić dystans, wydłużany w wyrazie szczególnej lubości przez Kruka głodnego jej myśli.
    Gdy górna część ciała ponownie wychyliła się w jego kierunku, w głowie Aurory czaiła się wyłącznie jedna myśl.
    Powiedz coś w końcu, bo zwariuję.
    Dopiero wtedy można było być pewnym, że będzie kolejnym klejnotem w koronie przyszłego jarla Tordenskiold.
    Bezgłośne westchnienie było pierwszym wyrazem zdziwienia, jakie ogarnęło organizm kobiety, gdy wreszcie przerwał ciszę. Lekko uniesione brwi zdradzały naturalność zaskoczenia, a ich szybkie opadnięcie i kwitnący w kącikach warg zawadiacki uśmiech dopełniły obraz. Obraz kobiety zdolnej do podjęcia wyzwania.
    — Normalnym etapem rozwoju każdego prawnika jest planowanie morderstwa tak, by nigdy nie zostało wykryte — co z tego, że w zdecydowanej większości przypadków na planach się kończyło.
    Czyżbyś był w stanie zaoferować coś więcej, Terje?
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Gorąca czekolada dawno straciła ciepło.
    Słowa zawiśnięte pomiędzy nimi wciąż wybrzmiewały w milczeniu pijalni, której uważne spojrzenie obrysowywało to sylwetkę Aurory, to Terje pogrążonego we własnych myślach, spowitego niewypowiedzianymi treściami, jakie ledwo kilka(naście) tygodni wcześniej zaburzyły spokojną fasadę pozornego niewzruszenia. Wszystko dookoła wydawało się zespolone niewidzialną, złotą nicią przeznaczenia, jednocześnie pozostało subtelnie ukryte pod maską codzienności. Zainteresowanie, jakim obdarzona została dziewczyna wiązało się bezpośrednio z planami jarla oraz Karstena, którzy wciąż ukrywali prawdziwe powody palenia kolejnych mostów dla osiągnięcia własnych celów. To zawsze było najważniejsze — sięgnięcie samego szczytu bez względu na poniesione podczas wspinaczki ofiary, bez względu na cudze uczucia oraz pragnienia odbiegające dalece od szykowanego losu.
    Ona jeszcze nie wiedziała, przeszło mu przez myśl, lecz wkrótce dowiedzą się wszyscy.
    Tordenskiold uśmiechnął się kącikiem ust, pozwolił sięgnąć antracytowych tęczówek. Źrenice pozostały nieruchome, mimo że niespokojne myśli kotłowały się pod ciężarem sklepienia czaszki, przybierając najróżniejsze kształty, niekiedy nieco karykaturalne. Przewrotność ślepego losu kolejny raz zaskakiwała, wytyczała niezbadane kursy na mapie egzystencjalnego nieboskłonu, gdzie każda decyzja związana była z konsekwencjami mniej lub bardziej kolorowymi; jaskrawymi we wszelkich odcieniach pasteli bądź poszarzała niczym pochmurny poranek, przez ułamek sekundy, mrugnięcie powieki, jednolitość oddechu pozwolił myślom wybiec dalej, wprost ku nienakreślonej atramentem przyszłości. Wszystko wciąż pozostawało jedną wielką niewiadomą.
    Nieznacznie skinął głową na zaproszenie, jakie Aurora wystosowała w jego kierunku, zastanawiając się na ile było to odpowiedzą na jego słowa, na ile szczerą dobrocią dziewczęcego serca. Pomimo iż siedzieli naprzeciwko, nie zamierzał bezdusznie zakradać się pomiędzy obrazy wirujące w głowie panienki Hallström. Nie nawykł do podstępnego wykorzystywania daru Odyna względem osób, które prędzej czy później miały przynależeć nierozerwalnie do jego codzienności; niczym koronny klejnot rzeczywistości.
    Nie chciał tego robić.
    Nie Jej.
    Rozbawienie, które wyrwało się dość niespodziewanie, wraz ze śmiechem ozdabiającym przestrzeń dookoła, było szczerym komplementem dla wypowiedzianych przez Aurorę słów, powiewem prawdziwej sympatii, jaką wzbudziła w Kruczym Strażniku, chociaż mogła jeszcze o tym nie wiedzieć ani tym bardziej nie rozumieć, dlaczego wszystko było takie ważne, dlaczego Terje zależało na tym spotkaniu, dlaczego poruszał tematy dookoła, jednocześnie ważąc słowa dłużej niż wypadało czynić. Wkrótce przyszłość dwóch rodów miała zostać spleciona ich nazwiskami.
    Spętana iluzoryczną pętlą, węzłem małżeństwa — i obowiązków.
    Oczekiwań oraz konserwatywnej zachłanności.
    Czy na pewno?
    Wiedział, że cokolwiek miało się wydarzyć w niedalekiej przyszłości, Aurora była dokładnie tym, kogo ojciec wraz z jarlem pragnęli widzieć po prawicy najstarszego wnuka. Ani Erik, ani Runa nie mogli spodziewać się złowrogiej burzy, która dopiero nadchodziła; bezwstydnego sięgnięcia tego, czego pragnęły dwa nader potężne rody. W myślach wciąż pobrzmiewały słowa Karstena oraz pejzaże wspomnień ze wszystkich rozmów, jakie odbył ze swoim ojcem, nieświadomy trzeciego oka posiadanego przez Terje oraz siły zakradania we wszystko, co minione czy niewypowiedziane.
    — Myślę… — głos wreszcie wybrzmiał w ciszy. — Że zdołamy się zaprzyjaźnić, panienko Hallström.
    Krzesło stęknęło cicho, kiedy mężczyzna podniósł się wreszcie i nieznacznie skrócił dystans dzielący ich od siebie, po czym wyciągnął ku Aurorze rękę, wiedząc, iż odpowie mu tym samym. Antracyt spojrzenia przybrał nieznacznie na intensywności, uśmiech przyozdobił twarz Wysłannika, zaś usta złożyły delikatny pocałunek na alabastrowej skórze dłoni.
    Prostota gestu.
    Złożoność brzmienia.
    — Dziękuję, Auroro. — Spojrzał na nią, pierwszy raz pozwalając, by i ona dostrzegła jego.

    Aurora i Terje z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.