:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Marzec-kwiecień 2001
17.04.2001 – Dziedziniec osiedlowy – Bezimienny: P. Dahlin & Nieznajomy: H. Hamre
2 posters
Bezimienny
17.04.2001 – Dziedziniec osiedlowy – Bezimienny: P. Dahlin & Nieznajomy: H. Hamre Sro 21 Sie - 19:25
17.04.2001
Dni są coraz dłuższe i tylko odrobine cieplejsze. Przyroda, pogrążona w letargu, budzi się do życia. Bezlistne kikuty drzew pokrywa coraz więcej liści, trawa zielenie, ptasi trel wybrzmiewa coraz głośniej. Chłodne, zimowe wieczory przegania wiosna. Jej zapach unosi się w powietrzu, a na nim tańczy wiatr, owiewa odsłonięte skrawki skóry - jego podmuchy w dalszym ciągu są zwodnicze, raz chłodniejsze, a raz cieplejsze. Temperatura igra z układem odporności mieszkańców magicznej stolicy.
Pekka odczuwa to ma własnym przykładzie – chłód wieczoru wdziera się pod materiał rozpiętej kurtki i podkoszulka. Przemierza midgardzkie ulice z jedną ręką w kieszeni. W drugiej trzyma papierosa, obraca go w palcach, pewnym krokiem pokonując kolejne metry kwadratowe chodnika.
Krajobraz, jaki mija jest nudny, szary, bury, pokryty brudem. Wywołuje falę zastygłych na krawędzi świadomości wspomnień, wyblakłych i wybrakowanych przez czas. Przypomina sobie, jak pierwszy raz krążył po tych dzielnicach, szukając schronienia przed mrozem. Tamte dni niepewności minęły. Blizne ukryte głęboko pod skorą dawno się zabliźniły, nie krwawią, przynajmniej nie tak intensywnie, jak wcześniej, ale emocje, pokryte kurzem stagnacji, nie znikły zupełnie. Przypomina mu o tym Gösta, który wydostał się spod ostrza więzienia. Przypomina mu o tym jego momentami zalęknione spojrzenie. Chociaż wyszedł na wolność, nie jest wolny. Nikt nie jest. O tym natomiast przypomina mu ten, z którym umówił się na spotkanie.
Mija bryły betonu. Stare, zniszczone przez upływ czasu fasady zabudowań. Farba łuszcząca się ze ścian. Coś, co już dawno powinno być zburzone, ale o te dzielnice nikt nie dba. Gardła tych budynków wypluwają na chodniki całe zło midgardzkiej rzeczywistości, gdzie ręka sprawiedliwości nie ma dostępu.
Błękit spojrzenia zatrzymuje się na wybitej szybie. Pajęczyna pięknieć jest wyjątkowo zjawisko - jak jego sumienia roztrzaskane na kawałki. W brudnej szybie widzi swoje zniekształcone odbicie. Krzywiznę szczęki, zęby wykrzywione w imitacji ledwie upozorowanego uśmiechu, wory pod oczami, które przypomina mu, że ostatnia noc nie należała do tych najlepszych. Wsuwa papierosa do ust i zaciąga się nim. Dym zapełniła przestrzeń płuc, a on leśnie kieruje wzrok w inny element krajobrazu - rozciągający się nad jego głową firmament, częściowo zasłonięty przez dachy szpetnych kamienic.
Zbliża się szósta wieczór, ale noc jeszcze nie nastaje. Ciemność przełamuje łuna światła emanująca od dogasającego na horyzoncie słońca. Szkicuje na błękicie nieba pomarańczowo-różowe wzory kształtem podobne do języków ognia. Ten widok niemal go rozczula, co widać w wyłagodzonych uśmiechem rysach twarzy. Idzie dalej. Mija kolejne, styrane życiem bloki mieszkania. Mija kolejne, zatrute rutyną codzienności sylwetki. Dla niego żadna nie ma imion, ani twarzy. Są bezimiennymi bytami zwieszonymi w tej samej czasoprzestrzeni. Kolejnymi duchami krążącymi nad dzielnicą Ymira Starszego. Kolejnymi niespełnionymi ambicjami i kłamstwami szeptanymi z przekonaniem. Kolejnym dnia, gdzie ledwo wiążą koniec z końcem.
- Pierdolone dziury w chodnikach – przeklina, kiedy potyka się o jedną ze szczelin, ale udaje mu się utrzymać równowagę, dzięki temu zmarszczki złości nie przecinają jego czoła.
Na miejscu umówionego spotkania pojawia się z lekkim opóźnieniem – pięciominutowym. Hamre już tam jest. Czeka. Pekka sonduje go spojrzeniem. Wygląda jak zjawa, która utknęła w przeszłości. Przeszłości, która już nie wróci.
- Paskudnie dzisiaj wyglądasz - pierwszy komplement tego wieczoru, do zestawu dorzuca uśmiech, równie ironiczny, co słowa, które z siebie wyrzuca. – Powiedz, Hamre, czujesz się równie podle? - kolejna uszczypliwość zwieńczona buchem papierosa. Dym wydmuchuje prosto w wychudzoną sylwetkę mężczyzny, kiedy podchodzi do niego w trzech krokach i staje tuż przed nim.
Nieznajomy
Re: 17.04.2001 – Dziedziniec osiedlowy – Bezimienny: P. Dahlin & Nieznajomy: H. Hamre Sro 21 Sie - 19:25
Wszystko na tym świecie ma swoją cenę. Kiedyś Hringowi Hamre wydawało się, że jest zdolny do unikania wszelkich konsekwencji. Sprytem lub pieniądzem, jeśli tylko od niego wymagano. Buta pozwalała mu długo wierzyć, że zgłębienie magii zakazanej okaże się furtką do odkrycia czegoś, co da odpowiedź jak uratować Irene od choroby odziedziczonej wraz z wieloma innymi cechami jej babki. Od ślepoty nie mógł uciec, bo gdy zdał sobie sprawę z tego jak uzależniony stał się od dreszcza przebiegającego przez plecy za każdym razem, od goryczy chorej satysfakcji, było już za późno. Przezierających się przez bladą skórę żył nie mógł zamaskować, podobnie jak bieli oczu za każdym razem, gdy decydował się na użycie magii. To jednak nie jest takie złe, nie jest najgorsze spośród wszystkich rzeczy, jakie na niego spadły.
Poranek to osobista tragedia, gorsza niż wczorajsza, przedwczorajsza… Nikotyna nie daje żadnych rezultatów, nie inaczej jest ze szklanką ginu zmieszanego z tonikiem. Objawy odstawienia usilnie próbuje ignorować; splata palce ze sobą i silnie zaciska, opiera o nie podbródek, byle przestały dygotać jak jesienne liście poruszane siłą wiatru, ale ciężar na żołądku nie staje się lżejszy. Dłonie mężczyzny drżąco przyjmują list docierający do niego rano, doskonale zna tę wiewiórkę. Ratuje od kradzieży niewielki złoty pierścionek, w zamian za to dzieląc się z nią częścią dobytku Mai, dopiero po tym mogąc rozerwać kopertę, by odczytać list. Decyzja co do dzisiejszych planów została podjęta za niego, ale nie zamierza odmawiać.
Być może dzisiaj wreszcie dotrą do czegoś konkretnego.
— Ty za to wyglądasz jak żywy trup, który uciekł z trumny — rzuca pierwszym wyzłośliwieniem w stronę Dahlina i zwieńcza je drwiącym uśmiechem; wie co mówi, czasami denatów oglądał częściej niż żywych. Stoi w umówionym miejscu, tym samym co zawsze od kilku lat; jest punktualnie, nienawidzi marnotrawienia czasu, zwłaszcza swojego. Obejmuje Pekkę spojrzeniem zupełnie obojętnym i zimnym. Łączą ich wyłącznie interesy i to na dodatek zapoczątkowane przez samego Hamre w przypływie niemocy na ospałość Kruczej Straży. To był tylko rozbój, Hring. Wiemy, że jesteś zrozpaczony, to był twój brat, ale to mogło stać się każdemu. A każde wspomnienie tego czczego pierdolenia powodowało większy niż zazwyczaj ból głowy.
Dym oblepiający jego twarz z momentem zawieszenia w powietrzu pomiędzy nim drażni nozdrza. Nie potrafi ukryć tego jak drażni go ten zapach taniości, zwłaszcza gdy prycha głośno. Zna na tyle Dahlina, by wiedzieć jak uwielbia drażnić się z nim, utrudniając maksymalnie znoszenie towarzystwa jasnowłosego. W każdym innym przypadku rzuciłby to już dawno, ale nie pozwala mu jedna myśl: nikt inny nie zdoła mu pomóc.
— Wytrącę ci zaraz te smrodzące papierosy z łapska — mruknął tylko, wyciągając swoje cygaretki zza pazuchy. Jedno Vindlingur wystarcza, by tytoń rozżarzył się, a wstęga dymu wzniosła się, tańcząc i kołysząc się na boki. Pekka wie, co jest powodem drżenia dłoni i płytszego oddechu, Hamre jest tego pewien; ciekawe, kiedy ostatnio to odczuł? Czy zatracił się w magii zakazanej tak bardzo, że była dla niego jak chleb powszedni, tak jak dla Hamre lecznicza? Nie odpowiada na zaczepki, nie daje mu tej satysfakcji, bo wie, że gdy zacznie mówić – nie przestanie. Napięcie obecne jest w całym ciele zwiastuje jedno, ale tę broń zostawia na potem, gdy będzie bardziej przydatna. — Konkrety. Gdzie znajdziemy tych ludzi, co? Który to był bar?
Poranek to osobista tragedia, gorsza niż wczorajsza, przedwczorajsza… Nikotyna nie daje żadnych rezultatów, nie inaczej jest ze szklanką ginu zmieszanego z tonikiem. Objawy odstawienia usilnie próbuje ignorować; splata palce ze sobą i silnie zaciska, opiera o nie podbródek, byle przestały dygotać jak jesienne liście poruszane siłą wiatru, ale ciężar na żołądku nie staje się lżejszy. Dłonie mężczyzny drżąco przyjmują list docierający do niego rano, doskonale zna tę wiewiórkę. Ratuje od kradzieży niewielki złoty pierścionek, w zamian za to dzieląc się z nią częścią dobytku Mai, dopiero po tym mogąc rozerwać kopertę, by odczytać list. Decyzja co do dzisiejszych planów została podjęta za niego, ale nie zamierza odmawiać.
Być może dzisiaj wreszcie dotrą do czegoś konkretnego.
— Ty za to wyglądasz jak żywy trup, który uciekł z trumny — rzuca pierwszym wyzłośliwieniem w stronę Dahlina i zwieńcza je drwiącym uśmiechem; wie co mówi, czasami denatów oglądał częściej niż żywych. Stoi w umówionym miejscu, tym samym co zawsze od kilku lat; jest punktualnie, nienawidzi marnotrawienia czasu, zwłaszcza swojego. Obejmuje Pekkę spojrzeniem zupełnie obojętnym i zimnym. Łączą ich wyłącznie interesy i to na dodatek zapoczątkowane przez samego Hamre w przypływie niemocy na ospałość Kruczej Straży. To był tylko rozbój, Hring. Wiemy, że jesteś zrozpaczony, to był twój brat, ale to mogło stać się każdemu. A każde wspomnienie tego czczego pierdolenia powodowało większy niż zazwyczaj ból głowy.
Dym oblepiający jego twarz z momentem zawieszenia w powietrzu pomiędzy nim drażni nozdrza. Nie potrafi ukryć tego jak drażni go ten zapach taniości, zwłaszcza gdy prycha głośno. Zna na tyle Dahlina, by wiedzieć jak uwielbia drażnić się z nim, utrudniając maksymalnie znoszenie towarzystwa jasnowłosego. W każdym innym przypadku rzuciłby to już dawno, ale nie pozwala mu jedna myśl: nikt inny nie zdoła mu pomóc.
— Wytrącę ci zaraz te smrodzące papierosy z łapska — mruknął tylko, wyciągając swoje cygaretki zza pazuchy. Jedno Vindlingur wystarcza, by tytoń rozżarzył się, a wstęga dymu wzniosła się, tańcząc i kołysząc się na boki. Pekka wie, co jest powodem drżenia dłoni i płytszego oddechu, Hamre jest tego pewien; ciekawe, kiedy ostatnio to odczuł? Czy zatracił się w magii zakazanej tak bardzo, że była dla niego jak chleb powszedni, tak jak dla Hamre lecznicza? Nie odpowiada na zaczepki, nie daje mu tej satysfakcji, bo wie, że gdy zacznie mówić – nie przestanie. Napięcie obecne jest w całym ciele zwiastuje jedno, ale tę broń zostawia na potem, gdy będzie bardziej przydatna. — Konkrety. Gdzie znajdziemy tych ludzi, co? Który to był bar?
Bezimienny
Re: 17.04.2001 – Dziedziniec osiedlowy – Bezimienny: P. Dahlin & Nieznajomy: H. Hamre Sro 21 Sie - 19:25
Pekkę budzi dzisiaj kac. Ból głowy, który próbuje rozsadzić jego czaszkę. Odruch wymiotny, który wywraca jego żołądek na drugą stronę. Pragnienie, którego nie są w stanie zaspokoić dwie szklanki wody. I ciche "kurwa, wypierdalać" cisnące się na ustach, gdy promienie słońca włamują się do pokoju przez uchylone okno i zerkają mu prosto w oczy, jakby chciały powiedzieć "pobudka, skurwielu".
Skurwiel nie ma wyjścia - wyplątuje się z pościeli. Usta przecina grymas niezadowolenia. Pokazuje słońcu środkowy palec, a po chwili jego plecy znikają w łazience.
List do Hringa wysyła piętnaście minut później. Pamięta skrawki rozmowy, której czystym przypadkiem świadkiem były jego uszy, ale nie może poskładać w głowie roztrzaskanych na milion odłamków wspomnień - są abstrakcyjną mozaikę dźwięków i obrazów. Wyłapuje wśród nich jedynie pojedyncze słowa, w tym "Hamre", "głupi chuj", "zasłużył na śmierć". Jest ich wystarczająco dużo, by rozpalić w sercu lekarza nowy płomień nadziei.
Hring ma minę taką jaką zawsze - jakby od tygodnia miał zatwardzenie i nie mógł się wysrać.
Zapchany tron?, w pierwszej chwili tak chce zagaić rozmowę, ale gryzie się w język.
Festiwal tanich komplementów właśnie się zaczyna. Nie chce psuć tej chwili.
- Była za mała. Nie zmieściło się w niej moje ego, więc nie mogłem zostać pochowany w takich niegodnych warunkach, sam rozumiesz.
Po co tu sobie robisz?, kolejne pytanie, które kształtuje się w myślach Pekki, ale nie odnajduje drogi do ust.
Wie, dlaczego Hiring wygląda, jakby dokuczała mu permanentna bezsenność, albo - pomimo uzależniania - nie ćpał od tygodnia. I tym razem do nie diler się spóźniał.
- Czy mi się wydaje, czy od naszego ostatniego spotkania przybyło ci trochę zmarszczek? - kolejna złośliwość układa się na ustach Pekki, do zestawu dorzuca grymas, który imituje uśmiech współgrający ze słowami. – Nie możesz chodzić wiecznie wkurwiony, to nie zdrowe. Złości piękności szkodzi, skarbie.
Zaciąga się papierosem po raz kolejnym, tym razem pozwalając, by dym wypełnił przestrzeń płuc na więcej niż ułamki sekund.
- Jest młoda godzina, a tobie już chce się chlać? - rzuca zaczepnie; dym tym razem nie trafia wykrzywioną w wyrazie złości twarz. Mocniejszy podmuch wiatru porywa go na strzępy. – Spokojnie, do baru pójdziemy później, by uczcić nasz sukces. Ty płacisz.
Wolna dłoń nurkuje w kieszeni. Wymija Hamre i oddala się bez słowa w kierunku blokowisk. Wzrok skupia na ścianie jednego z budynków. Wygląda najgorszej pośród swoich braci.
- Pierwsze piętro, mieszkanie numer 3. Odsypiają wczorajszy melanż, więc tym łatwiej będzie ich zachęcić do współpracy.
Na ile sobie pozwolisz, by wyciągnąć od nich informacje? Już dawno pogubili zęby, rozbijając się od jednego krawężnika do drugiego.
Kolejne niewypowiedziane słowa zawisły nad ich głowami.
- Chodź. – Wita ich skowyt drzwi na zawiasach, gdy je otwiera. – Ulżysz sobie trochę.
Magia zakazana, Hring.
Przed nią nie ma ucieczki.
Skurwiel nie ma wyjścia - wyplątuje się z pościeli. Usta przecina grymas niezadowolenia. Pokazuje słońcu środkowy palec, a po chwili jego plecy znikają w łazience.
List do Hringa wysyła piętnaście minut później. Pamięta skrawki rozmowy, której czystym przypadkiem świadkiem były jego uszy, ale nie może poskładać w głowie roztrzaskanych na milion odłamków wspomnień - są abstrakcyjną mozaikę dźwięków i obrazów. Wyłapuje wśród nich jedynie pojedyncze słowa, w tym "Hamre", "głupi chuj", "zasłużył na śmierć". Jest ich wystarczająco dużo, by rozpalić w sercu lekarza nowy płomień nadziei.
Hring ma minę taką jaką zawsze - jakby od tygodnia miał zatwardzenie i nie mógł się wysrać.
Zapchany tron?, w pierwszej chwili tak chce zagaić rozmowę, ale gryzie się w język.
Festiwal tanich komplementów właśnie się zaczyna. Nie chce psuć tej chwili.
- Była za mała. Nie zmieściło się w niej moje ego, więc nie mogłem zostać pochowany w takich niegodnych warunkach, sam rozumiesz.
Po co tu sobie robisz?, kolejne pytanie, które kształtuje się w myślach Pekki, ale nie odnajduje drogi do ust.
Wie, dlaczego Hiring wygląda, jakby dokuczała mu permanentna bezsenność, albo - pomimo uzależniania - nie ćpał od tygodnia. I tym razem do nie diler się spóźniał.
- Czy mi się wydaje, czy od naszego ostatniego spotkania przybyło ci trochę zmarszczek? - kolejna złośliwość układa się na ustach Pekki, do zestawu dorzuca grymas, który imituje uśmiech współgrający ze słowami. – Nie możesz chodzić wiecznie wkurwiony, to nie zdrowe. Złości piękności szkodzi, skarbie.
Zaciąga się papierosem po raz kolejnym, tym razem pozwalając, by dym wypełnił przestrzeń płuc na więcej niż ułamki sekund.
- Jest młoda godzina, a tobie już chce się chlać? - rzuca zaczepnie; dym tym razem nie trafia wykrzywioną w wyrazie złości twarz. Mocniejszy podmuch wiatru porywa go na strzępy. – Spokojnie, do baru pójdziemy później, by uczcić nasz sukces. Ty płacisz.
Wolna dłoń nurkuje w kieszeni. Wymija Hamre i oddala się bez słowa w kierunku blokowisk. Wzrok skupia na ścianie jednego z budynków. Wygląda najgorszej pośród swoich braci.
- Pierwsze piętro, mieszkanie numer 3. Odsypiają wczorajszy melanż, więc tym łatwiej będzie ich zachęcić do współpracy.
Na ile sobie pozwolisz, by wyciągnąć od nich informacje? Już dawno pogubili zęby, rozbijając się od jednego krawężnika do drugiego.
Kolejne niewypowiedziane słowa zawisły nad ich głowami.
- Chodź. – Wita ich skowyt drzwi na zawiasach, gdy je otwiera. – Ulżysz sobie trochę.
Magia zakazana, Hring.
Przed nią nie ma ucieczki.
Nieznajomy
Re: 17.04.2001 – Dziedziniec osiedlowy – Bezimienny: P. Dahlin & Nieznajomy: H. Hamre Sro 21 Sie - 19:26
— Obawiam się, że w takim razie nigdy nie spoczniesz — stwierdza wbijając pobielałe tęczówki w Dahlina. Będziesz wiecznie łażącym po ziemi i zatruwającym innym życie trupem, póki nie rozłożysz się wreszcie. Bezczelność Pekki, znanego mu niegdyś jako Petter, syn kruczego strażnika, jest jego bronią, ale na Hamre działa ona jedynie w krótkim odcinku czasu. Ledwo zdąży zmrużyć oczy, podnieść głos o pół tonu, po chwili te słowa tracą resztki swojej mocy i spływają po starszym mężczyźnie. Uodpornił się na to i zostaje mu tylko żałować osób, na których robiło to jeszcze jakiekolwiek wrażenie.
Bardzo możliwe, że przybyły mu zmarszczki, a na skroni pojawiły się trzy siwe włosy. Bardzo możliwe, że znowu schudł, a przecież na brak jedzenia i alkoholu nie mógł narzekać. Co zna na pewno, to powody tego stanu i mizernienia w oczach; zabawne jak bardzo czuł to powolne znikanie. Głód nie daje za wygraną, nie potrafi walczyć z nim długo, bo wtedy pogarsza tylko sytuację. Niewykluczone, że finał tej historii byłby zupełnie inny, gdyby nie pamięć o jednej małej dziewczynce, która teraz zapewne kładła się spać. Byle nie zastanawiała się nad tym, co jeden z jej wujków właśnie teraz robi, szukając odpowiedzi, dlaczego szczątki jej ojca leżały dwa metrów pod ziemią.
— Wolę wyglądać staro niż jak gówniarz w wieku trzydziestu lat — odpowiada mu i wzrusza ramieniem, ukrócając przynajmniej na ten moment przepychanki słowne. Na nie będą mieli cały wieczór.
Ogląda się na budynki otaczające dziedziniec. Żaden z nich nie wygląda zachęcająco i daje do zrozumienia, kto okupuje te mieszkania. Pijacy, hołota, kobiety zasługujące na taki los i te, które wręcz przeciwnie, nie zrobiły nic złego, ale nie miały odwagi dokonać wyboru i spalić ten most za sobą.
— Sukces?
Unosi jedną brew do góry i patrzy na niego z pełnym sceptycyzmem. Do tej pory nie zdobyli nic, co mogłoby doprowadzić ich do powodów morderstwa na jego bracie. Sześć lat błądzenia, bo każdy trop urywał się. Po takim czasie należałoby sobie odpuścić, ale Hamre jest święcie przekonany, że jego przeczucie nie jest tylko spiskowym myśleniem. To nie było przypadkiem, zwykłym rozbojem, a to budziło zbyt wiele pytań w głowie doktora. Komu się naraziłeś, Mika? Kto mógł chcieć twojej śmierci? A jednak oczekuje, że dzisiaj dowiedzą się czegokolwiek, co da mu poczucie zbliżenia się do prawdy.
Ignoruje przytyk Dahlina, wyrzuca niedopałek przydeptując go starannie i po prostu idzie za młodszym. Na klatce schodowej przeskakuje co drugi stopień, aż staną przed drzwiami z trójką napisaną na nich białą kredą. Opiera się o ścianę tuż przy nich, by wizjer nie obejmował go dłużej. Zerknięcie na towarzysza i kilka mocniejszych uderzeń w drewnianą, odrapaną powierzchnię. Nie słyszy nic, ale nie widzi powodów w wyważaniu wejścia; nie powinni ściągać na siebie uwagi sąsiadów reszty. Tym razem wali o wiele energiczniej i szybciej, by nie dało się zignorować tego dźwięku.
— Czego tak się dobija?!
Prycha bez cienia rozbawienia, a kilkanaście sekund później drzwi otwierają się szeroko, by pokazać na progu wyraźnie wczorajszego mężczyznę. Niewyspanego, zarośniętego i śmierdzącego wódką na kilometr.
— Och, my tylko na kilka chwil. Nie zajmiemy państwu dużo czasu — wita się z nim Hring jako pierwszy, obracając scyzorykiem w dłoniach. Gdyby pijak wiedział, że Hamre nie umie się nim posługiwać tak zręcznie jak robi to w tej chwili, pewnie nie przestraszyłby się tego widoku, ale nie posiada wiedzy dotyczącej umiejętności ani jednego, ani drugiego. A sam wygląd dwóch ślepców przybywających parą do jego mieszkania jest skutecznym straszkiem.
Dżentelmeni nie rozmawiają na progu, prawda?
Bardzo możliwe, że przybyły mu zmarszczki, a na skroni pojawiły się trzy siwe włosy. Bardzo możliwe, że znowu schudł, a przecież na brak jedzenia i alkoholu nie mógł narzekać. Co zna na pewno, to powody tego stanu i mizernienia w oczach; zabawne jak bardzo czuł to powolne znikanie. Głód nie daje za wygraną, nie potrafi walczyć z nim długo, bo wtedy pogarsza tylko sytuację. Niewykluczone, że finał tej historii byłby zupełnie inny, gdyby nie pamięć o jednej małej dziewczynce, która teraz zapewne kładła się spać. Byle nie zastanawiała się nad tym, co jeden z jej wujków właśnie teraz robi, szukając odpowiedzi, dlaczego szczątki jej ojca leżały dwa metrów pod ziemią.
— Wolę wyglądać staro niż jak gówniarz w wieku trzydziestu lat — odpowiada mu i wzrusza ramieniem, ukrócając przynajmniej na ten moment przepychanki słowne. Na nie będą mieli cały wieczór.
Ogląda się na budynki otaczające dziedziniec. Żaden z nich nie wygląda zachęcająco i daje do zrozumienia, kto okupuje te mieszkania. Pijacy, hołota, kobiety zasługujące na taki los i te, które wręcz przeciwnie, nie zrobiły nic złego, ale nie miały odwagi dokonać wyboru i spalić ten most za sobą.
— Sukces?
Unosi jedną brew do góry i patrzy na niego z pełnym sceptycyzmem. Do tej pory nie zdobyli nic, co mogłoby doprowadzić ich do powodów morderstwa na jego bracie. Sześć lat błądzenia, bo każdy trop urywał się. Po takim czasie należałoby sobie odpuścić, ale Hamre jest święcie przekonany, że jego przeczucie nie jest tylko spiskowym myśleniem. To nie było przypadkiem, zwykłym rozbojem, a to budziło zbyt wiele pytań w głowie doktora. Komu się naraziłeś, Mika? Kto mógł chcieć twojej śmierci? A jednak oczekuje, że dzisiaj dowiedzą się czegokolwiek, co da mu poczucie zbliżenia się do prawdy.
Ignoruje przytyk Dahlina, wyrzuca niedopałek przydeptując go starannie i po prostu idzie za młodszym. Na klatce schodowej przeskakuje co drugi stopień, aż staną przed drzwiami z trójką napisaną na nich białą kredą. Opiera się o ścianę tuż przy nich, by wizjer nie obejmował go dłużej. Zerknięcie na towarzysza i kilka mocniejszych uderzeń w drewnianą, odrapaną powierzchnię. Nie słyszy nic, ale nie widzi powodów w wyważaniu wejścia; nie powinni ściągać na siebie uwagi sąsiadów reszty. Tym razem wali o wiele energiczniej i szybciej, by nie dało się zignorować tego dźwięku.
— Czego tak się dobija?!
Prycha bez cienia rozbawienia, a kilkanaście sekund później drzwi otwierają się szeroko, by pokazać na progu wyraźnie wczorajszego mężczyznę. Niewyspanego, zarośniętego i śmierdzącego wódką na kilometr.
— Och, my tylko na kilka chwil. Nie zajmiemy państwu dużo czasu — wita się z nim Hring jako pierwszy, obracając scyzorykiem w dłoniach. Gdyby pijak wiedział, że Hamre nie umie się nim posługiwać tak zręcznie jak robi to w tej chwili, pewnie nie przestraszyłby się tego widoku, ale nie posiada wiedzy dotyczącej umiejętności ani jednego, ani drugiego. A sam wygląd dwóch ślepców przybywających parą do jego mieszkania jest skutecznym straszkiem.
Dżentelmeni nie rozmawiają na progu, prawda?
Bezimienny
Re: 17.04.2001 – Dziedziniec osiedlowy – Bezimienny: P. Dahlin & Nieznajomy: H. Hamre Sro 21 Sie - 19:26
- Obawiasz się? Życzysz mi śmierci, Hring? - nie powstrzymuje śmiechu, który wydostaje się spomiędzy warg, choć brzmi jak cichy warkot, a nie oznaka radości. - Cios prosto w serce, wiesz?
Śmierć dyszała mu w kark wielokrotnie, ale nigdy nie zakleszczyła palców na jego ciele w morderczym uścisku. Jakby podpisał kontrakt z Hel. Życie za życie. On uśmiercał w jej imieniu, a ona łaskawie zwracała mu oddech za każdym razem, gdy brakowało mu tchu.
Złego diabli nie biorę, ale nawet Królowa Śmierci straci cierpliwość, uśmiechnie się i powie: teraz jesteś mój na wieki, Petter, by rozpalić iskry złości w jego spojrzeniu.
- No sukces - przytakuje, z tlącym się na ustach rozbawieniem. – Definicje mam ci, kuźwa, podać?
Sukcesy omijają zarówno jego, jak i Hringa. Gdyby było inaczej, nie spotkaliby się dzisiaj w najbrzydszej części miasta i obrzucaliby się złośliwościami.
Pekka częściej czuje w przełyku gorzką gorycz porażki, niż słodki posmak sukcesu, który pojawia się od wielkiego dzwonu, średnio raz do roku, ale znika równie szybko, co wysoka temperatura z midgardzkich termometrów.
Chociaż źródło sceptycyzm rozlanego na twarzy Hamre w postaci kilku zmarszczek przecinających czoło i tych wijących się w kącikach ust, jest Dahlinowi dobrze znany, to jednocześnie zmusza jego usta do pogłębienia rozbawionego uśmiechu. Pod tą iluzją ukrywa kłębiącego się w bijącym w klatce piersiowej sercu emocje.
Po sześciu długi lat błądzenia po omacku, zapał, jaki rozpalał determinacje w spojrzeniu lekarza, już dawno się wypalił, jak każdy, wciśnięty między wargi papieros. Każdy obiecujący trop urywał się w ślepych zaułkach rozczarowania - były równie kręte, co plątanina żył biegnąca pod skórą. Pozostała jedynie paranoiczna obsesja, by poznać prawdę, ale ileż można podążać za przeczuciem, które równie dobrze mogło być wyłącznie wybrykiem wyobraźni? Ileż można błądzić jak dziecko we mgle w sadzy swoich urojeń? Może za śmiercią Miki nie kryła się żadna mrożąca krew w żyłach tajemnica? Może to jedynie sposób Hringa, by złagodzić ból po stracie brata i zagłuszyć tkwiące w nim wyrzuty sumienia? Zemsta jest w końcu najsłodszą obietnicą, jaka zamiera na wargach. Hamre wielokrotnie udowodnił Pecce, że, by oddać bratu sprawiedliwość, jest w stanie przesunąć nie tylko granice swojej moralności, ale nader wszystko przełamać temat tabu. Mgła, jaką zachodziło jego spojrzenie, kiedy na ustach zamierały inkantacje, stanowiła na to niezbity dowód.
Hring ma jednak szczęście. Pekka rzadko pochyla się nad zagadką ludzkiego umysły. Wypracowane mechanizmy, jakim się kieruje, są uwarunkowane wyłącznie chęcią przetrwania.
Klatka schodowa jest przesiąknięta zapachami, które wywołałyby odruchy wymiotne u właściciela wrażliwego żołądka, Dahlin nie należy do tego grona. Nadal czuje swąd rozkładu, którego doświadczył na skwerze Hedwigi Walecznej. Oblepił jego skórę, jak papierosowy dym.
Drogę do mieszkania numer trzy pokonują w dłużącym się milczeniu, ale Hring nie musi nic mówić, bo Pekka i tak czuje namacalną złość medyka unoszą się w powietrzu, która nasila się z każdym pokonanym stopniem i świszczącym oddechem, aż w końcu niecierpliwa, zwinięta w pieść dłoń Norwega uderza w pomarszczone, zdezelowaną powierzchnie drzwi. Pekka stoi kilka kroków za nim, z kilkoma złośliwościami układającymi się na ustach, ale żadne z nich nie mineralizuje się w słowa. Cisza, która wybrzmiewa jest wystarczająco wymowna. Zaraz i tak zostaje zagłuszona przez odgłos zbliżających się kroków.
Wyraźnie wczorajszym mężczyzna, który najprawdopodobniej nie rozstawał się z wódką od tamtego tygodnia, otwiera w końcu drzwi. Jego oczy, tęskniące za rozumem, prześlizgują się to po pochmurnym obliczu Hringu, to po wędrującym dłoni do dłoni scyzoryku, to po twarzy Pekki, który pozbył się z ust wcześniejszego samozadowolenia. Jedynie w jego szaro-niebieski tli się błysk, podobny do tego, którym pobłyskuje ostrze w palcach drugiego ślepcy.
- Ja... - głos zamiera w obcej krtani.
- Wpuść nas - szwedzki, twardy akcent wybrzmiewa ze słów Pekki, kiedy mija Hringa i bez przyzwolenia przekracza próg obskurnego mieszkania, w tych czterech krokach zmuszając mężczyznę do wycofania się w głąb korytarza. - Nie zabawimy tu długo. Ten pan ma do was kilka pytań i oczekuje szczerych odpowiedzi. - Uśmiecha się wręcz dobrodusznie, choć w jego myślach nie ma miejsca na żaden przejaw ani litości, ani współczucia. - Jesteś sam? Sníkjudýr - szepcze pod nosem w ramach zachęty.
Śmierć dyszała mu w kark wielokrotnie, ale nigdy nie zakleszczyła palców na jego ciele w morderczym uścisku. Jakby podpisał kontrakt z Hel. Życie za życie. On uśmiercał w jej imieniu, a ona łaskawie zwracała mu oddech za każdym razem, gdy brakowało mu tchu.
Złego diabli nie biorę, ale nawet Królowa Śmierci straci cierpliwość, uśmiechnie się i powie: teraz jesteś mój na wieki, Petter, by rozpalić iskry złości w jego spojrzeniu.
- No sukces - przytakuje, z tlącym się na ustach rozbawieniem. – Definicje mam ci, kuźwa, podać?
Sukcesy omijają zarówno jego, jak i Hringa. Gdyby było inaczej, nie spotkaliby się dzisiaj w najbrzydszej części miasta i obrzucaliby się złośliwościami.
Pekka częściej czuje w przełyku gorzką gorycz porażki, niż słodki posmak sukcesu, który pojawia się od wielkiego dzwonu, średnio raz do roku, ale znika równie szybko, co wysoka temperatura z midgardzkich termometrów.
Chociaż źródło sceptycyzm rozlanego na twarzy Hamre w postaci kilku zmarszczek przecinających czoło i tych wijących się w kącikach ust, jest Dahlinowi dobrze znany, to jednocześnie zmusza jego usta do pogłębienia rozbawionego uśmiechu. Pod tą iluzją ukrywa kłębiącego się w bijącym w klatce piersiowej sercu emocje.
Po sześciu długi lat błądzenia po omacku, zapał, jaki rozpalał determinacje w spojrzeniu lekarza, już dawno się wypalił, jak każdy, wciśnięty między wargi papieros. Każdy obiecujący trop urywał się w ślepych zaułkach rozczarowania - były równie kręte, co plątanina żył biegnąca pod skórą. Pozostała jedynie paranoiczna obsesja, by poznać prawdę, ale ileż można podążać za przeczuciem, które równie dobrze mogło być wyłącznie wybrykiem wyobraźni? Ileż można błądzić jak dziecko we mgle w sadzy swoich urojeń? Może za śmiercią Miki nie kryła się żadna mrożąca krew w żyłach tajemnica? Może to jedynie sposób Hringa, by złagodzić ból po stracie brata i zagłuszyć tkwiące w nim wyrzuty sumienia? Zemsta jest w końcu najsłodszą obietnicą, jaka zamiera na wargach. Hamre wielokrotnie udowodnił Pecce, że, by oddać bratu sprawiedliwość, jest w stanie przesunąć nie tylko granice swojej moralności, ale nader wszystko przełamać temat tabu. Mgła, jaką zachodziło jego spojrzenie, kiedy na ustach zamierały inkantacje, stanowiła na to niezbity dowód.
Hring ma jednak szczęście. Pekka rzadko pochyla się nad zagadką ludzkiego umysły. Wypracowane mechanizmy, jakim się kieruje, są uwarunkowane wyłącznie chęcią przetrwania.
Klatka schodowa jest przesiąknięta zapachami, które wywołałyby odruchy wymiotne u właściciela wrażliwego żołądka, Dahlin nie należy do tego grona. Nadal czuje swąd rozkładu, którego doświadczył na skwerze Hedwigi Walecznej. Oblepił jego skórę, jak papierosowy dym.
Drogę do mieszkania numer trzy pokonują w dłużącym się milczeniu, ale Hring nie musi nic mówić, bo Pekka i tak czuje namacalną złość medyka unoszą się w powietrzu, która nasila się z każdym pokonanym stopniem i świszczącym oddechem, aż w końcu niecierpliwa, zwinięta w pieść dłoń Norwega uderza w pomarszczone, zdezelowaną powierzchnie drzwi. Pekka stoi kilka kroków za nim, z kilkoma złośliwościami układającymi się na ustach, ale żadne z nich nie mineralizuje się w słowa. Cisza, która wybrzmiewa jest wystarczająco wymowna. Zaraz i tak zostaje zagłuszona przez odgłos zbliżających się kroków.
Wyraźnie wczorajszym mężczyzna, który najprawdopodobniej nie rozstawał się z wódką od tamtego tygodnia, otwiera w końcu drzwi. Jego oczy, tęskniące za rozumem, prześlizgują się to po pochmurnym obliczu Hringu, to po wędrującym dłoni do dłoni scyzoryku, to po twarzy Pekki, który pozbył się z ust wcześniejszego samozadowolenia. Jedynie w jego szaro-niebieski tli się błysk, podobny do tego, którym pobłyskuje ostrze w palcach drugiego ślepcy.
- Ja... - głos zamiera w obcej krtani.
- Wpuść nas - szwedzki, twardy akcent wybrzmiewa ze słów Pekki, kiedy mija Hringa i bez przyzwolenia przekracza próg obskurnego mieszkania, w tych czterech krokach zmuszając mężczyznę do wycofania się w głąb korytarza. - Nie zabawimy tu długo. Ten pan ma do was kilka pytań i oczekuje szczerych odpowiedzi. - Uśmiecha się wręcz dobrodusznie, choć w jego myślach nie ma miejsca na żaden przejaw ani litości, ani współczucia. - Jesteś sam? Sníkjudýr - szepcze pod nosem w ramach zachęty.
Nieznajomy
Re: 17.04.2001 – Dziedziniec osiedlowy – Bezimienny: P. Dahlin & Nieznajomy: H. Hamre Sro 21 Sie - 19:27
— A jaką definicję sukcesu ty mi zaprezentujesz? — głos zniża do basowego pomruku, z wyższością spoglądając na Dahlina. Co o sukcesie może powiedzieć mu człowiek, który żyje niczym szczur, ukrywając się przed każdym pod fałszywym nazwiskiem, by nikt nie zdał sobie sprawy, że to właśnie on, Petter Nystrom. Obdarza go szyderczym grymasem i kręci głową, nie wierząc w kolejne pułapy bezczelności Pekki osiągane w ciągu jednej wymiany zdań. — W kwestii sukcesu chętniej posłucham kogoś, kto go osiągnął w swoim nędznym życiu.
Hring Hamre do niedawna również był uznawany za człowieka sukcesu. Miał zaufanie ludzi Kruczej Straży, szacunek, dobry pieniądz. Nie odczuwał braku osoby, która mogłaby stanowić dla niego partnera życiowego i być dopełnieniem tego, co osiągnął. Od momentu pojawienia się w jego mieszkaniu Irene samotność była tylko pewnym echem przeszłości, bo dziewczynka nie pozwalała mu na nią, wspinając się na kolana mężczyzny z rysunkami stworzonymi na podłodze salonu czy po prostu obejmując jego szyję, domagając się w ten sposób więcej uwagi. Można było powiedzieć, że miał spokojne życie, chociaż cieniem na nim kładła się choroba bratanicy utrudniająca jej niejednokrotnie codzienność.
Dla kogo innego sięgnąłby po obrzydlistwo, prześladujące go każdego dnia. Przypominające o sobie tuż po przebudzeniu ciemnym tuszem wżartym głęboko w skórę. Pieczęci Lokiego nie sposób się pozbyć, najskuteczniejszym jest sięgnięciem po ostry nóż i ucięcie dłoni, ale na takie poświecenie medyk nie jest w stanie się zdobyć. Z myślą o dziesięciolatce, w tej chwili pewnie uczącej się na jutrzejsze lekcje w akademii, oraz o jej ojcu przekraczał te granice, bo nienawidzi nie wiedzieć, a wrażenie ukrytych przed nim faktów rezonowało w nim silnie.
Pekka bezpardonowo wita ich gospodarza niespodziewającego się tak szczególnych gości. Wrzask rozlega się, ale zostaje szybko zduszony przez wolną od scyzoryka dłoń Norwega, kiedy zaklęcie okazuje się skuteczne. Hamre nie zerka na nogę pijaka przed nim, uciszanego mocnym chwytem za gębę. Nie musi, bo wie, co zobaczy. Mógłby powiedzieć Dahlinowi, że nie powinien wyciągać tak mocnych dział na sam początek ich spotkania, ale jest to skuteczne. Opilec nie zdołał zaprostesować, gdy obaj ślepcy wpakowali się do jego mieszkania, a medyk rzucił go na poplamiony fotel w pomieszczeniu, które miało prawdopodobnie służyć za pokój dzienny.
— Będziesz współpracować, to ci pomogę… Więc lepiej trzymaj nerwy na wodzy i wszystko będzie dobrze, jasne? — mruczy cicho i opierając się dłońmi o podłokietniki i pochylając w jego stronę. Twarz tuż przy twarzy, by mógł mu się dobrze przyjrzeć. Ten jednak jest widocznie zamroczony bólem, gdy pasożyty przeżerają się przez wrażliwe tkanki, byle znaleźć miejsce na zewnątrz. — Mikael Hamre, mówi ci coś to nazwisko?
Oczy nieznajomego rozszerzają się, mimo że jeszcze chwilę temu był bardziej skupiony na lamentowaniu nad losem swojej nogi. Jakaż byłaby to szkoda, gdyby ją stracił przez rozległe zakażenie ran powstających przez namnażanie się larw… To przestaje na tych kilkanaście sekund grozy być jego największym zmartwieniem. Wygląda jakby widział właśnie zjawę, wycofując się na tyle, na ile pozwala mu oparcie.
— Przecież ty nie ż…
— Tytanem dedukcji nie jesteś, moczymordo — śmieje się Hamre. Martwi wstają z groby, by dokonywać zemsty na swoich oprawcach tylko w filmach i powieściach. W prawdziwym życiu leżą metry pod ziemią, a mszczą ich najbliżsi. — Mój drogi przyjaciel twierdzi, że razem z kolegami coś wiecie o jego śmierci. Sześć lat, prawda? Szmat czasu, kto by pamiętał o jakimś alchemiku ze szpitala… Powiedz, jesteś tutaj sam?
Wpadli tutaj z Pekką wiedząc jedynie o obecności trzęsącego się tchórza przyciśniętego przez Hamre. Dahlin twierdził, że w barze siedział z innym, pompując w swoją krew kolejne procenty. Nie ogląda się po mieszkaniu, wierząc, że jego towarzysz bardziej doświadczony w odgrywaniu roli szumowiny sprawdzi, kto jeszcze był w środku.
— Nic, kurwa, nie wiem! Przysięgam! — brzmi co najmniej żałośnie, tak jakby wstrzymywał łzy i histerię. Hamre nie znajduje w sobie jednak żadnych pokładów litości ani żalu. To zwykły odpad społeczny przepijający każdą wypłatę, ma to wypisane na czole wielkimi literami.
— Nic nie wiesz, a jakiś sposobem rozpoznałeś nazwisko? — mężczyzna prostuje się, czując drżenie dłoni, gdy irytacja gromadzona przez ostatnie dni ma wreszcie okazję do ujścia z napiętego ciała. Mógłby go zdzielić własnoręcznie, ulżyć presji pozostawionej na jego ramieniu, ale to nie pomoże w takim stopniu jak inkantacja układająca się na jego języku. Proste zaklęcie, nie pierwszy raz użyje go, by tymczasowo nałóg odszedł w zapomnienie. — Może przypomnisz sobie teraz. Svipa.
Hring Hamre do niedawna również był uznawany za człowieka sukcesu. Miał zaufanie ludzi Kruczej Straży, szacunek, dobry pieniądz. Nie odczuwał braku osoby, która mogłaby stanowić dla niego partnera życiowego i być dopełnieniem tego, co osiągnął. Od momentu pojawienia się w jego mieszkaniu Irene samotność była tylko pewnym echem przeszłości, bo dziewczynka nie pozwalała mu na nią, wspinając się na kolana mężczyzny z rysunkami stworzonymi na podłodze salonu czy po prostu obejmując jego szyję, domagając się w ten sposób więcej uwagi. Można było powiedzieć, że miał spokojne życie, chociaż cieniem na nim kładła się choroba bratanicy utrudniająca jej niejednokrotnie codzienność.
Dla kogo innego sięgnąłby po obrzydlistwo, prześladujące go każdego dnia. Przypominające o sobie tuż po przebudzeniu ciemnym tuszem wżartym głęboko w skórę. Pieczęci Lokiego nie sposób się pozbyć, najskuteczniejszym jest sięgnięciem po ostry nóż i ucięcie dłoni, ale na takie poświecenie medyk nie jest w stanie się zdobyć. Z myślą o dziesięciolatce, w tej chwili pewnie uczącej się na jutrzejsze lekcje w akademii, oraz o jej ojcu przekraczał te granice, bo nienawidzi nie wiedzieć, a wrażenie ukrytych przed nim faktów rezonowało w nim silnie.
Pekka bezpardonowo wita ich gospodarza niespodziewającego się tak szczególnych gości. Wrzask rozlega się, ale zostaje szybko zduszony przez wolną od scyzoryka dłoń Norwega, kiedy zaklęcie okazuje się skuteczne. Hamre nie zerka na nogę pijaka przed nim, uciszanego mocnym chwytem za gębę. Nie musi, bo wie, co zobaczy. Mógłby powiedzieć Dahlinowi, że nie powinien wyciągać tak mocnych dział na sam początek ich spotkania, ale jest to skuteczne. Opilec nie zdołał zaprostesować, gdy obaj ślepcy wpakowali się do jego mieszkania, a medyk rzucił go na poplamiony fotel w pomieszczeniu, które miało prawdopodobnie służyć za pokój dzienny.
— Będziesz współpracować, to ci pomogę… Więc lepiej trzymaj nerwy na wodzy i wszystko będzie dobrze, jasne? — mruczy cicho i opierając się dłońmi o podłokietniki i pochylając w jego stronę. Twarz tuż przy twarzy, by mógł mu się dobrze przyjrzeć. Ten jednak jest widocznie zamroczony bólem, gdy pasożyty przeżerają się przez wrażliwe tkanki, byle znaleźć miejsce na zewnątrz. — Mikael Hamre, mówi ci coś to nazwisko?
Oczy nieznajomego rozszerzają się, mimo że jeszcze chwilę temu był bardziej skupiony na lamentowaniu nad losem swojej nogi. Jakaż byłaby to szkoda, gdyby ją stracił przez rozległe zakażenie ran powstających przez namnażanie się larw… To przestaje na tych kilkanaście sekund grozy być jego największym zmartwieniem. Wygląda jakby widział właśnie zjawę, wycofując się na tyle, na ile pozwala mu oparcie.
— Przecież ty nie ż…
— Tytanem dedukcji nie jesteś, moczymordo — śmieje się Hamre. Martwi wstają z groby, by dokonywać zemsty na swoich oprawcach tylko w filmach i powieściach. W prawdziwym życiu leżą metry pod ziemią, a mszczą ich najbliżsi. — Mój drogi przyjaciel twierdzi, że razem z kolegami coś wiecie o jego śmierci. Sześć lat, prawda? Szmat czasu, kto by pamiętał o jakimś alchemiku ze szpitala… Powiedz, jesteś tutaj sam?
Wpadli tutaj z Pekką wiedząc jedynie o obecności trzęsącego się tchórza przyciśniętego przez Hamre. Dahlin twierdził, że w barze siedział z innym, pompując w swoją krew kolejne procenty. Nie ogląda się po mieszkaniu, wierząc, że jego towarzysz bardziej doświadczony w odgrywaniu roli szumowiny sprawdzi, kto jeszcze był w środku.
— Nic, kurwa, nie wiem! Przysięgam! — brzmi co najmniej żałośnie, tak jakby wstrzymywał łzy i histerię. Hamre nie znajduje w sobie jednak żadnych pokładów litości ani żalu. To zwykły odpad społeczny przepijający każdą wypłatę, ma to wypisane na czole wielkimi literami.
— Nic nie wiesz, a jakiś sposobem rozpoznałeś nazwisko? — mężczyzna prostuje się, czując drżenie dłoni, gdy irytacja gromadzona przez ostatnie dni ma wreszcie okazję do ujścia z napiętego ciała. Mógłby go zdzielić własnoręcznie, ulżyć presji pozostawionej na jego ramieniu, ale to nie pomoże w takim stopniu jak inkantacja układająca się na jego języku. Proste zaklęcie, nie pierwszy raz użyje go, by tymczasowo nałóg odszedł w zapomnienie. — Może przypomnisz sobie teraz. Svipa.
Bezimienny
Re: 17.04.2001 – Dziedziniec osiedlowy – Bezimienny: P. Dahlin & Nieznajomy: H. Hamre Sro 21 Sie - 19:28
- Czyżbyś mówił o sobie? - drwina jest jedynym, na co lekarz może liczyć. Hring Hamre. Człowiek, który zachłysnął się sukcesem, a potem, w akompaniamencie wyrzutów sumienia i w objęciach poczucia niesprawiedliwości, stoczył się na samo dno. Pekka, nie tylko obserwował jego upadek, ale też się do nie przyczynił. Podał mu rękę, gdy inni, z pogardą w spojrzeniu, wysyłali ku niemu najgorsze epitety układające się na języku.
Kondygnacje składającą się z dwóch poziomów pokonuje z lekką zadyszką. Nałog, tlący się w kącikach ust, coraz skutecznie osłabia jego kondycje, ale ciężki oddech i mocniejsze kołatanie serca w piersi nie jest dostatecznie przekonywującym argumentem, by rozstać się z papierosami.
Pukanie do drzwi spotyka się z szybkim odzewem. Pekka już na progu mieszkania pozbywa się uprzejmości. Krótkim Sníkjudýr zmusza mężczyznę do współpracy i pozostawia go w rękach rozgniewanego do granic możliwości Hiringa.
Uśmiecha się lekko, niemal niewidocznie. Widzi, jak mężczyzna reaguje na widok człowieka, który - w jego rzeczywistości - rozstał się z życiem sześć lat temu.
Przecież ty nie żyjesz, zastygła nad ich głowami, jak kłębiący się pod sufitem dym.
- Niespodzianka, trupy czasem podnoszą wieko trumny.
Tym razem trafili pod właściwy adres. Człowiek, który z trudem oddychał pod naporem spojrzenia Hiringa, może mieć coś wspólnego z śmiercią jego brata.
- Pierdolisz, Rico - prycha, z udawanym rozdrażnieniem Dahlin. – Ja i kolega nie lubimy zbędnego pierdolenia.
Zaciąga się leniwie papierosem, pozwalając, by Hiring rozmówił się z Rico, przynajmniej do momentu aż dym nie opuści jego dróg oddechowych. Potem, bez żadnych subtelności, zakleszcza dłonie na nadgarstku ja-nic-nie-wiem-ja-nic-nie-widziałem, tylko po to, by zgasić na skórze papierosa. Rico syczy z bólu.
- Wiec, Rico, jak będziesz. Zaczniesz mówić, czy nie czujesz więzi ze swoim paznokciami?
- Rico? Jaki Rico? Nie jestem żaden Rico - wyrzuca z siebie, na wydechu, wycofując dłoń z uścisku, gdy ten zelżał.
- Skup się - Pekka spogląda mu prosto w oczy, wykrzywia usta w grymasie, który nie ma nic wspólnego z uśmiechem.- Hamre wrócił zza światów. Stoi przed tobą, po tym jak przyłożyłeś rękę do jego śmierci i jeszcze łżesz mu w oczy. - Pięść zaciska na materiale jego zapoconej koszulki, by unie możliwość mu odwrócenie wzroku. – Żałosne. Mów, kurwa, co wiesz.
Próbuje przelać w swoje słowa magię, wskutek czego czerń żył przebija się przez bladość skóry, a stalowe spojrzenie zachodzi mgłą.
- Mówiłem, kurwa, że nic nie wiem! - kolejny skowyt dociera do ust Dahlina. Suchy, pozbawiony radości śmiech odbija się od ścian.
Poczynania Hiringa przechodzą bez echa, podobnie jak inkantacja, którą z siebie wyrzuca. Dahlin tłumi w sobie śmiech. Hamre, kurwa, to najprostsze zaklęcie, jakie istnieje. Widocznie sam musi rozmówić się z Rico. Podchodzi do tej szumowiny w trzech krokach. Jest za późno na jakiekolwiek przejaw litości.
- To może inaczej, skoro nie tryskasz rozsądkiem. Ten typ, co był z tobą wczoraj w barze, wydawał się bardziej rozmowny. Kim jest?
Stal noża błyszczy w świetle zamontowanej pod sufitem lampy. Widzi go wyraźnie między palcami Rico, kiedy ten, w ułamki sekund, sięga za pasek spodni.
- Ógagn - syczy Pekka przez zęby. Mężczyzna, z obłędem w oczach, z szerokim uśmiechem na ustach i błyskiem szaleństwa w spojrzeniu, ostrze noża wbija sobie w rękę i dopiero czując ból przytomnieje.
- Mówiłem ci, że interesują nas wyłącznie szczere odpowiedzi.
Dahlin wyjmuje nóź z jego dłoni, okręcając go, by zabolało mocniej. Rico zaszczyca go pojedynczym jękiem.
- Mikael Hamre tu jest i będzie cię nawiedzał do usranej śmierci, jak nie zaczniesz gadać.
Pekka i Hring z tematu
Kondygnacje składającą się z dwóch poziomów pokonuje z lekką zadyszką. Nałog, tlący się w kącikach ust, coraz skutecznie osłabia jego kondycje, ale ciężki oddech i mocniejsze kołatanie serca w piersi nie jest dostatecznie przekonywującym argumentem, by rozstać się z papierosami.
Pukanie do drzwi spotyka się z szybkim odzewem. Pekka już na progu mieszkania pozbywa się uprzejmości. Krótkim Sníkjudýr zmusza mężczyznę do współpracy i pozostawia go w rękach rozgniewanego do granic możliwości Hiringa.
Uśmiecha się lekko, niemal niewidocznie. Widzi, jak mężczyzna reaguje na widok człowieka, który - w jego rzeczywistości - rozstał się z życiem sześć lat temu.
Przecież ty nie żyjesz, zastygła nad ich głowami, jak kłębiący się pod sufitem dym.
- Niespodzianka, trupy czasem podnoszą wieko trumny.
Tym razem trafili pod właściwy adres. Człowiek, który z trudem oddychał pod naporem spojrzenia Hiringa, może mieć coś wspólnego z śmiercią jego brata.
- Pierdolisz, Rico - prycha, z udawanym rozdrażnieniem Dahlin. – Ja i kolega nie lubimy zbędnego pierdolenia.
Zaciąga się leniwie papierosem, pozwalając, by Hiring rozmówił się z Rico, przynajmniej do momentu aż dym nie opuści jego dróg oddechowych. Potem, bez żadnych subtelności, zakleszcza dłonie na nadgarstku ja-nic-nie-wiem-ja-nic-nie-widziałem, tylko po to, by zgasić na skórze papierosa. Rico syczy z bólu.
- Wiec, Rico, jak będziesz. Zaczniesz mówić, czy nie czujesz więzi ze swoim paznokciami?
- Rico? Jaki Rico? Nie jestem żaden Rico - wyrzuca z siebie, na wydechu, wycofując dłoń z uścisku, gdy ten zelżał.
- Skup się - Pekka spogląda mu prosto w oczy, wykrzywia usta w grymasie, który nie ma nic wspólnego z uśmiechem.- Hamre wrócił zza światów. Stoi przed tobą, po tym jak przyłożyłeś rękę do jego śmierci i jeszcze łżesz mu w oczy. - Pięść zaciska na materiale jego zapoconej koszulki, by unie możliwość mu odwrócenie wzroku. – Żałosne. Mów, kurwa, co wiesz.
Próbuje przelać w swoje słowa magię, wskutek czego czerń żył przebija się przez bladość skóry, a stalowe spojrzenie zachodzi mgłą.
- Mówiłem, kurwa, że nic nie wiem! - kolejny skowyt dociera do ust Dahlina. Suchy, pozbawiony radości śmiech odbija się od ścian.
Poczynania Hiringa przechodzą bez echa, podobnie jak inkantacja, którą z siebie wyrzuca. Dahlin tłumi w sobie śmiech. Hamre, kurwa, to najprostsze zaklęcie, jakie istnieje. Widocznie sam musi rozmówić się z Rico. Podchodzi do tej szumowiny w trzech krokach. Jest za późno na jakiekolwiek przejaw litości.
- To może inaczej, skoro nie tryskasz rozsądkiem. Ten typ, co był z tobą wczoraj w barze, wydawał się bardziej rozmowny. Kim jest?
Stal noża błyszczy w świetle zamontowanej pod sufitem lampy. Widzi go wyraźnie między palcami Rico, kiedy ten, w ułamki sekund, sięga za pasek spodni.
- Ógagn - syczy Pekka przez zęby. Mężczyzna, z obłędem w oczach, z szerokim uśmiechem na ustach i błyskiem szaleństwa w spojrzeniu, ostrze noża wbija sobie w rękę i dopiero czując ból przytomnieje.
- Mówiłem ci, że interesują nas wyłącznie szczere odpowiedzi.
Dahlin wyjmuje nóź z jego dłoni, okręcając go, by zabolało mocniej. Rico zaszczyca go pojedynczym jękiem.
- Mikael Hamre tu jest i będzie cię nawiedzał do usranej śmierci, jak nie zaczniesz gadać.
Pekka i Hring z tematu