Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    02.12.2000 – Gabinet przyjęć – Bezimienny: S. Moen & Nieznajomy: H. Tveter

    2 posters
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    02.12.2000

    Odbiorę wyniki badań, to potrwa chwilę, niewinne kłamstwo torowało drogę przez kordon zbyt natarczywych pielęgniarek, doktor o wszystkim jest poinformowany - a odpowiadająca na to reprymenda odnośnie nadciągającego końca popołudniowego dyżuru wypowiedziana żabim głosem wyjątkowo mierziła. Co gdyby od medycznej dokumentacji naprawdę zależał spokój jej ducha? Saga w ostatnim momencie powstrzymała się przed upleceniem historii o romansie z tutejszym dyrektorem i zapewnieniem, że każde skinienie jej dłoni mogłoby zagrozić pozycji nieżyczliwej oddziałowej - albo być może po prostu nie zdążyła tego zrobić, zanim młodsza koleżanka po fachu zawołała tę starszą, prosząc o pomoc z krnąbrnym pacjentem wyjątkowo burzliwie odmawiającym przyjęcia dawki leku. Po tym nikt nie stał na jej drodze.
    Z gabinetu wyszedł właśnie ostatni beneficjent. Dziwnie przygarbiony, jakby ktoś na jego ramionach złożył olbrzymi ciężar, choć w oczach próżno było szukać smutku, więc nie mogła być to raczej niepochlebna diagnoza. Wręcz przeciwnie: uśmiechał się do siebie, gwizdał pod nosem melodię, którą słyszała podczas folklorystycznych obrządków wiosennych dni i nawet szarmancko skinął do niej głową, uchyliwszy kapelusza. W kolejce do przyjęcia nie było już natomiast nikogo innego. Nie będzie następnych walk - i dobrze, wystarczyło przecież, że przez nozdrza przetaczał się charakterystyczny zapach szpitalnych korytarzy, a wszechobecna biel kąsała dekadencją wspomnień bezwolnie wracających do dnia, kiedy po raz ostatni widziała swoją matkę. Matkę, która pozwoliła Moenowi oddać Theo do sierocińca; uśmiech zatarł się na wargach i zanim dłoń sięgnęła do wciąż ciepłej klamki, Saga potrząsnęła głową, wyrzucając z niej tlące się bolesnym żarem obrazy. Nie dzisiaj. Nie tutaj i nie teraz.
    Ale, słodki Odynie, okazało się, że zwlekała zbyt długo, gdy na horyzoncie znów mignęła jej postać piekielnej pielęgniarki wychylającej się z jednej ze szpitalnych sal malujących się na horyzoncie. Tylko tego brakowało, podejrzliwego, piorunującego wzroku zbyt małych oczu, które od pierwszego wejrzenia zapałały do niej nieuzasadnioną antypatią, wszędzie doszukując się spisku - który, owszem, istniał, ale tego szpitalna matrona wiedzieć wcale nie musiała. Saga bezpardonowo otworzyła więc drzwi, wślizgnęła się do środka i zatrzasnęła je za sobą w niekoniecznie dyskretnej manierze, plecami przylegając do ich powierzchni, jakby samą sobą miała zamiar bronić wejścia; z Theo rozstała się ledwie kilka godzin wcześniej, brakowało go u jej boku, by na wszelki wypadek zdekoncentrował kobietę i w całej ów farsie kupił więcej czasu swoim urzekającym profilem. Szkoda, wszelkie znaki na niebie i ziemi sugerowały, że byłby w kanwie preferencji tej leciwej pudernicy; właściwie - w czyich nie był?
    - One tu krążą jak jakieś harpie - poskarżyła się z teatralną dramaturgią w głosie, spojrzeniem odnajdując Hansa. Przecież nie mógł mieć jej za złe tego, że nie wytrzymała do faktycznego końca jego dyżuru, skoro poczekalnia świeciła pustkami, a dobra nowina - wciąż otępiająca długofalowymi konsekwencjami - nie mogła więcej czekać. - Przyszłam tylko odebrać od ciebie wyniki, a zachowują się tak, jakbym co najmniej próbowała okraść szpital z urzędowych dotacji. To co, że mojego nazwiska nie było na liście? - zmęczone, a jednocześnie dziwnie ekstatyczne westchnienie uleciało z piersi; wypełniała ją kakofonia tak wielu sprzecznych ze sobą emocji, oszałamiał taniec przytłaczających przemyśleń, których nawet widok Tvetera nie był w stanie ukoić, choć tak długo marzyła, by zobaczyć go w jego naturalnym środowisku. W prasowanym kitlu, gdzieś za biurkiem, wśród ścian ciasnego gabinetu urządzonego wedle konkretnych reguł, gotowego pomagać nawet mimo ostrości języka i niekoniecznie uprzejmego spojrzenia. - Doktorze - wymruczała potem nęcąco, głowę pochyliwszy do dołu, na powrót uśmiechnięta; jesteś w stanie wyczytać z moich oczu, że to zrobiłam?  
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Blade światło wydobywające się z lampki na biurku i w charakterystyczny sposób ledwo wypełniające ogarnięte zimową aurą przestrzenie, oznajmiło wraz z wybijającą na zegarze godziną - koniec. Koniec pracy na dziś, koniec oczekiwania na ostatniego pacjenta, który zdecydował się nie pojawić na konsultacji bez wcześniejszego poinformowania. Nie było to nic, czego wcześniej by nie przeżył - zatem też nic obskurnie irytującego. Owszem, czuł w tym wszystkim, że zdecydowanie marnuje czas. Że mógł przecież w tym momencie już zbierać się do domu, a nie ryzykować dalsze dyskusje z personelem, któremu teraz, zgodnie pewnie z końcem jego dyżuru, przypomną się teraz wszystkie niewypełnione druki czy wszystkie grzechy poprzedniego tygodnia. Pewnie zostanie po godzinach, już trudno. Na ten moment i tak średnio miał do kogo wracać.
    Drzwi otwarły się niespodziewanie, kiedy już odkładał pióro do kałamarza i zaczynał psychicznie przygotowywać się do zrzucenia z siebie bieli medycznego kitla. Spodziewał się stażysty, może stażystki. Innego doktora albo akuszerki. Nie spodziewał się natomiast widoku, który miał zaraz ujrzeć. Wszystko działo się trochę szybko, zbyt szybko by nawet wyostrzone zmysły pomagały mu dostrzec charakter obserwowanych anomalii. Instynktownie, widząc niepasujący do charakteru gabinetu element, wstał i z zaciśniętą wręcz do bólu szczęką obserwował opartą o drzwi dziewczynę. Sam już nie wiedział czy w jego głowie kiełkuje obecnie gniew czy rozbawienie, bo dopiero po kilku chwilach błogiego otępienia odczuł na dobre, jak bardzo wzbierają w nim negatywne emocje. Bezradność chwili sprawiała, że miał ochotę na raz wyrwać swoje wszystkie, czarne włosy.
    Nie powinno jej tu być. Wiedział, że ich znajomość prędzej czy później zrzuci mu na głowę lawinę kłopotów. Nie myślał jednak, że zdarzy się to tak szybko. I że ona sama uczyni to wręcz z premedytacją.
    Wyminął biurko i rzucając w eter zaklęcie wyciszające pomieszczenie. Jeżeli liczyła na to, że po samym spojrzeniu Hans wyczyta jej intencje, to była w okrutnym wręcz błędzie. Jedyne co mógł obecnie wyczytać z jej sylwetki to:
    Dziecinna bezmyślność! - zadrwił, a gdyby nie niezadowolenie które nim kierowało, pewnie głos by mu zadrżał. Podszedł bliżej i łapiąc ją za przedramię odciągnął od drzwi. Jeżeli chciała uchodzić za pacjentkę przychodzącą po wyniki, mogłaby chociaż pomyśleć o odsunięciu się od nich nim zacznie produkować swoje monologi. Bezmyślność, Wielka Bezmyślność. - Chcesz zniszczyć mi życie czy może robisz to wszystko przypadkiem? Nigdy więcej masz się tu nie pojawiać, słyszysz? A już na pewno nie bez kolejki czy zapisu. Nie myślałem, że jesteś aż tak głupia! - stanął przed nią i z wyrazem twarzy poirytowanego wilczura zwyczajnie zmierzył ją wzrokiem. Co miała na swoje usprawiedliwienie? Nie widział w głowie żadnego powodu, który wystarczająco dobrze uatgumentowałby jej obecność tutaj. - Ostatnie słowa zanim zawołam kogoś kto odprowadzi cię do drzwi? - uniósł brwi.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Spodziewała się ciepłego przyjęcia? Urzeczonego, wypełnionego tęsknotą uśmiechu wkradającego się na usta, wygłodniałych dłoni sięgających po jej własne? Czy może - jakiegokolwiek potwierdzenia na to, że podjęta przez nią decyzja nie miała okazać się sromotną porażką? Tymczasem ziemią szarpnęły rozbudzone turbulencje. W ciele odezwało się znajome już ukłucie zdenerwowania, niepewności, które miotało nią od kilku ostatnich dni z siłą huraganu rozbijającego się o wnętrzności nieszczęśliwie napotkane na swojej drodze; orbity ciemnych tęczówek błysnęły irytacją nie do poskromienia, wyrywającą się ponad jego formę jak rozjuszony lew przeciskający się przez pręty żelaznej klatki, w jej stronę kierując tylko pazury. Pazury, które, zaciśnięte na ramieniu, odciągnęły ją od drzwi; pazury, do których sięgnęła własną dłonią i spróbowała odrzucić, strząsnąć, zrzucić ich ostrość z nieprzygotowanej na karę kończyny, podczas gdy na twarzy malowała się groteska skonfundowanego oburzenia.
    - Puść - fuknęła, cofnąwszy się o krok, jeden, potem kolejny, aż za plecami zatrzymała ją stabilność jednej z szaf przeznaczonych na przetrzymywanie dokumentów, medykamentów, czegokolwiek, o czym Saga nie miała bladego pojęcia. Liczyło się tylko rozkwitające w niej jak trujący chwast poczucie niesprawiedliwości; przecież zrobiłam to dla ciebie. Dla nas. Dla siebie? Uzależnienie od alchemicznych wspomnień nie mogło równać się słodyczy nowego narkotyku, niezależnie od tego, jak usilnie pragnęła wmawiać sobie, że było inaczej. Że wszystko to pewnego dnia miało zaprocentować w imię jej przyszłości, pokazać, że stać ją było na więcej, niż podążanie ścieżką przekleństwa wyznaczoną przez ojczyma w pijackiej, prześmiewczej kakofonii nieskładnych oszczerstw. - Po co tak się denerwujesz? Przecież tam już nikt nie czeka, a zaraz miałeś skończyć dyżur. Aż tak się mnie wstydzisz? - wytknęła sykliwie, lekko zmrużonymi oczyma sztyletując surowe rysy Hansa. Może to był błąd. Może powinna była teraz powiedzieć, że w Galerii otrzymała niezapowiedziany awans, wobec czego od tego momentu ich spotkania będą musiały dobiegnąć końca, będzie przecież zbyt zapracowana, zbyt pochłonięta tańczeniem na biodrach podstarzałych bogaczy i młodych potomków samego Ragnara, by marnować czas na byle doktora. Zapewnić, że ich dotychczasowe wybryki powodowane były litością, niczym więcej - bo widziała w nim ledwie psa pozostawionego na deszczu, próbującego chować się przed ciężkimi kroplami tuż pod rynną. Trawiący ją przebłysk wrogiej rebelii podpowiadał milion scenariuszy na to, by ze wszystkiego móc jeszcze się wycofać - a zamiast tego Saga oparła dłonie na biodrach, obserwująca Tvetera spod baldachimu długich rzęs, wzrokiem przypominającym urażone kocię gotujące się do ataku na odsłoniętą spod koca stopę.
    - Chciałam ci powiedzieć, że wypowiedzenie nie było potrzebne - zaczęła; powiedz mu, że zostałaś królową dziwek, powiedz mu, że zmieniłaś zdanie, tak jak na to naciskał, powiedz mu, że ćma od dziś nosi koronę z diamentu i ametystu. Kłam, kłam, kłam, zadław się cierpkością kolejnego smagnięcia biczem autodestrukcji, uciekaj, póki jeszcze możesz, przecież tego kwiatu jest pół światu. - Wylądowało w koszu - drżący w piersi zachmurzony oddech zdawał się dusić, szarpać w kajdanach żeber, barwiony goryczą, choć w tej już niebawem zakiełkowało niedowierzanie nieustannie towarzyszące jej od samego rana; nie mówiła mu, że zamierzała zrobić to akurat dzisiaj. Chyba sama nie była nawet tego świadoma, do momentu aż zaciśnięta dłoń zastukała do drzwi gabinetu właściciela artystycznej świątyni. - Nie miałam takiej umowy, którą musiałabym nim rozwiązać, wystarczyła sama cywilizowana rozmowa i ustalenie jakiegoś konsensusu. Ale to koniec - w bladym świetle lampki przedzierającym się przez wieczorną godzinę, ciemną i gęstą, ostatnie słowo wypowiedziane zostało tak cicho, tak nerwowo, tak abstrakcyjnie; koniec, prawie, pozostało jeszcze kilka obowiązków do dopełnienia, by potem spopielić tożsamość zapewniającą dwuletni byt. To koniec. Urażone spojrzenie zatruło się niepewnością, gdy patrzyła na niego w badającej reakcję cierpliwości; nawet jeśli wszelka logika podpowiadała, że zadrwi. Mam ci pogratulować? Oczekujesz oklasków? Umysł uparcie cytował sardoniczne riposty, próbując przygotować się na ich potencjalny jad. Dlaczego mimo to wciąż cię chcę? - A teraz proszę bardzo, możesz wołać ochronę, niech wywieszą moje zdjęcie na drzwiach szpitala z podpisem tej pani nie obsługujemy - wymamrotała z pewną kapitulacją - pozorną? -, po czym obróciła głowę w bok, jakby o wiele bardziej zaintrygowana - pozornie? -  obecnością stetoskopu i naręcza dokumentów zalegających na biurku.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Zlokalizowana tak pod samą szafką niedaleko mogła zwiać – może w bok, może w lewy, może w prawy – nie było to jednak nic, czego Tveter nie mógłby przewiedzieć i czego nie mógłby skontrować pozycją swojego, jakby nie patrzeć, postawniejszego ciała. Widocznie wszystko tak miało wyglądać, by to Saga czuła się w tym miejscu uwięziona, nawet pomimo tego, że sama wepchnęła siebie do tej niedoli, przekraczając progi pomieszczenia, w którym właściwie nie powinno jej być. Należała jej się kara. Kara za oszukiwanie akuszerki, kara za przebywanie w tym pomieszczeniu bez powszechnego zezwolenia, kara za tak beztroskie zachowanie, które wraz z zaciśnięciem palców na jej przedramieniu, uciekło z niej niczym te satysfakcjonujące „puść”.
    Puścił, ale żałował – powinien w końcu ściskać ją nadal, jakby na złość, robiąc na przekór. Dokładnie tak jak na przekór systemowi robiła ona, wchodząc tutaj kilka chwil temu.
    - Wstydzę się, bo zachowujesz się jak głupia nastolatka – zawtórował. Wiedział, że słowa takie działają na młode kobiety niczym płachty na byka – wiedział też, że Saga niekiedy bywała nieco zbyt pochopna, zbyt porywcza – miotała zaklęciami, ale miotała też nim. Wiedział, że gdyby ta zdecydowała się w tym momencie na atak skierowany w jego stronę, nie mogłaby chybić, a on nie mógłby się uchylić. Wierzył jednak, że nie była aż tak głupia, by w jego miejscu pracy łamać również jego żebra – wolał, by dusiła w sobie ten gniew i frustracje – krzyczała, płakała czy traktowała go pięściami – tego w końcu dzięki wpływowi zaklęcia nie byli w stanie usłyszeć wszyscy dookoła. Jego rąbnięcie o podłogę na pewno jednak nie pozostawałoby niezauważone…
    Dopiero potem poczuł jakieś dziwaczne uczucie. Ukłucie jakby po lewej stronie od mostka, gdzieś tam między żebrami. Pewnie mięśnie nadwyrężone w trakcie leżenia na boku z głową podpartą na dłoni? Może coś od dźwigania? Tylko czego? Podejrzeń o tym, że Saga wymiękła albo się rozmyśliła? No tak, faktycznie, nie miał zbyt silnych ramion, być może nie był w stanie udźwignąć na nich tej informacji. Klatka piersiowa mężczyzny unosiła się, a wzrok jakby wyostrzał w momencie, gdy Fjaril wypuszczała z siebie co kolejne, coraz dziwniej składane stwierdzenia. Wyglądał tak, jakby szykował się do wybuchu, a jedynie ułożenie dłoni w kieszeniach fartucha sprawiało, że jeszcze nie postanowił zatkać jej ust.
    Ulga przyszła jednak szybciej, niż ktokolwiek by się tego nie spodziewał. A razem z nią całe to napięcie, które tłamsił w sobie, umknęło z płuc pod postacią żywego prychnięcia. Kurwa mać, jeżeli chciała go tak zwodzić – mogła chociaż poudawać dłużej. On tak by zrobił. I robił.
    - Brawo – pogratulował, nie było w tym cienia ironii. Było raczej cos dziwnie ponaglającego, a i nietypowego, bo głos zadrżał mu na samej końcówce zdradliwie. Nie wiedział co o tym decydowało – czy to, że może trochę go obchodziła, a czy może to, że nie spodziewał się, że wszystko zadzieje się tak szybko. Nigdy nie gratulował dziwce odejścia z pracy, nie wiedział raczej jak to robić, by wyszło taktowanie. Twoja dupa wreszcie odpocznie? Nieodpowiednie, jak sto demonów. Obyś wykorzystała zdobyte tam doświadczenie? Do czego, do awansowania po szczeblach jakiejkolwiek kariery? Nie gratulował więc dalej, zrobił po prostu to w czym był lepszy – robieniu sobie nietrafionych żartów, szukaniu okazji tam gdzie jej nie ma, stąpaniu na granicy dobrego wychowania… Przestąpił pół kroku do przodu, by skrócić dzielącą ich odległość, ale i również zadecydować o ostatecznym zetknięciu się pleców Sagi z powierzchnią szafki. Dłonią odwrócił jej twarz, uciekającą wraz ze spojrzeniem w kierunku biurka, byle tylko popatrzyła sobie na niego. - To co teraz zrobimy? To twoja ostatnia wizyta, potem wpiszę cię na czarną listę i już nie pokorzystasz sobie z porady specjalisty… – nawet mu twarz nie drgnęła, kiedy zadrwił sobie z niej, jakby odsuwając na bok wątek odejścia z domu uciech. – Coś pani dolega? Coś mi się wydaje, że upadła pani na głowę, ale to może tylko moje głupia przypuszczenia…
    Odsunął się na nowo o pół kroku, jakby próbując się z nią na raz droczyć, a i możliwie przygotować się na unik przed jej możliwą agresją.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Tym razem to ona mocno zacisnęła zęby, obserwując go spojrzeniem w innych okolicznościach zdolnym ciskać olimpijskimi piorunami w niegodnego śmiertelnika. Głupia nastolatka? Tylko na tyle było go stać? Jeszcze nieporuszona zaklinowaniem między szafką a królującym w gabinecie doktorem, dumnie uniosła brodę ku górze, przez moment bezwolnie przypominając sobie tragedię gruchotu żeber uderzających o kant stolika, przypominając strach, jaki zadławił ją wtedy o jego zdrowie - i wiedziała już, że nie mogła tego powtórzyć. Tamtego kuriozalnego dnia przysięgła Nornom i wszelkim bóstwom dotrzymującym im towarzystwa: nigdy więcej. Niestety.
    - Dopiero mogę zacząć - oznajmiła z przerysowaną wyniosłością, zaraz potem spojrzeniem wędrując niżej, niżej, niżej, niżej niż miała to w zwyczaju, sięgnąwszy wreszcie materiału wypolerowanych butów podtrzymujących krawędzie elegancko wyprasowanych nogawek. W porównaniu do jej gdzieniegdzie wciąż ośnieżonych trzewików o zawilgoconej podeszwie przez zbyt długi spacer midgardzkimi arteriami ulic, Hans prezentował się - jak zawsze - szykownie - i tym także okazała się przynęta, na jakiej widok niesforne kocię zaostrzyło pazury, gotowe do zabawy. - Ładne. Nowe? - lekkim, miękkim ruchem głowy wskazała na męskie obuwie, leniwie powróciwszy do tveterowskich rysów wzrokiem przesyconym figlarnością, prowokacyjną i złośliwą, a przy tym słodką jak lukier. - Byłoby szkoda, gdyby ktoś na nie… - i stało się. Noszący ślady zimowej aury pantofel w apogeum infantylności przycisnął się do wierzchu jednego z wytwornych butów Hansa, na jego powierzchni rozmazując błoto zmieszane ze świeżym, lepiącym się białym śniegiem; przecież na to zasłużył. Zamiast cieszyć się z jej odwiedzin tak grubiańsko groził wyproszeniem, unosił się gniewem, jakby co najmniej naruszyła sanctum jego męskiej jaskini, więc w naturalnym rozrachunku wspólnych win on także zapracował na karę. Na zadośćuczynienie za nazywanie ją głupią nastolatką. W pewien sposób - otrzymał dokładnie to, czego oczekiwał, podczas gdy Saga przyglądała mu się z premedytacją, studiująca reakcję.
    Natychmiast wyrzuci ją za drzwi? Zapiszczy tak głośno, że jedna z potwornych pielęgniarek przybędzie mu na ratunek na białym koniu? Czy może wręcz przeciwnie - oceni jej starania jako marny popis, kompletnie nimi niewzruszony?
    Brawo. Tyle wystarczyło, by i jej serce - absurdalnie, abstrakcyjnie, anormalnie - zabiło szybciej, tętniąc o kraty żeber w przypływie entuzjazmu. Tylko na moment przymknęła powieki, gdy poczuła na skórze ciepło jego dłoni, lecz oznaka przyjemności była jedynie lapidarna, zaraz potem zastąpiona przez powracającą na wokandę wojowniczość. Ta zapłonęła w szaro-błękitnych oczach, w rękach sunących wzdłuż jego ramion, żeby potem spróbować odsunąć go od siebie na jak największy dystans, uwolnić się z więziennej celi między jego ciałem a przeklętym meblem izolującym ją od poczucia swobodnego dyktowania warunków w nierównej rozgrywce.
    - Ma pan rację, doktorze, to strasznie głupie przypuszczenie. Od kiedy partaczy pan tak stawiane pacjentom diagnozy? Może to przemęczenie? Brak witamin? - snuła barwą teatralnego zatroskania, imitująca je również ekspresją. Jak prawdziwa szpitalna petentka przestraszona wyssaną z palca opinią niepodpartą medycznym wywiadem; chyba? Jak wyglądały takie kobiety? Nie pamiętała, skutecznie pleniąc ze wspomnień każdą poprzednią wizytę w miejscu, które do tej pory kojarzyło jej się wyłącznie z kaźnią matki konającej w męczarniach okropnej choroby. Ale teraz ani an chwilę nie wróciła pamięcią do smutnych dni. Zamiast tego - w sprzyjających okolicznościach czmychnęłaby z tymczasowego aresztu, jaki jej zafundował, byle tylko rozsiąść się z gracją na fotelu przeznaczonym medykowi, pozbawiona skrupułów i swobodna w anektowaniu wygodnego siedziska, opadająca na nie z przyjemnym westchnieniem ulgi sfatygowanych nóg. Zbyt dużo emocji, zbyt długi spacer, zbyt, po prostu zbyt - ten dzień odciskał na niej niemożebnie intensywne piętno, a mimo to resztkę nieodnowionej jeszcze energii poświęcała na wyzywającą zaczepność wymienianą z Tveterem, który w swojej dziedzinie stał przecież na pierwszym miejscu podium. - Proszę spróbować jeszcze raz, nie wyjdę stąd bez satysfakcjonujących wyników. Chyba nie chciałby pan, doktorze, żeby dyrektor szpitala dowiedział się o pańskiej niekompetencji przez oficjalną skargę? - podjęła melodyjnie, dopiero teraz pozwoliwszy sobie na zdradzający rozbawienie uśmiech. Uśmiech - zmęczony, rozbrajająco szczęśliwy, a jednocześnie wciąż pełen niedowierzania, niepewny, czy dzisiejszy dzień nie był jedynie wytworem jej zmęczonej wyobraźni.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    But ucierpiał, a razem z butem zmysł estetyczny Tvetera, który sam, na własna rękę musiał radzić sobie z doprowadzaniem ich do stanu używalności, kiedy to już nie miał żadnej kobiety która dbałaby o stan jego garderoby. Zresztą – nigdy nie potrzebował do tego dłoni kobiet – wzorował się po prostu na sowim ojcu, starszych braciach i modelach z magazynów, od których kradł swój niegdysiejszy styl, bazujący na najświeższych trendach odzieży wyjściowej. Bo rzadko dało się zobaczyć Hansa w czymś, co nie powinno być uprasowane, pachnące i eleganckie. Taki był kiedyś – zawsze pod linijkę, grzeczny, uczesany, ułożony – szkoda, że się zepsuł, ale i dobrze, że po dawnym Tveterze został chociaż ten element estetyczny, który  sprawiał, że pomimo umykających lat, lepiej się starzał. Może nie jak wino, w końcu nie był adonisem, jednak nie dziadział aż tak. W końcu teraz obracał się w towarzystwie młodej kobiety, która raczej nie zwróciłaby uwagi na spoconego profesora z wąsem.
    Czekał, aż skończy mówić, a dopiero potem, wskazując wzrokiem i spuszczonym, haczykowatym nosem na swoje obuwie jesienno-zimowe, skwitował jej głupie zachowanie.
    - Dziwka – wyzwał ją, w momencie, gdy jej drobny bucik dawno już zszedł z czubka jego obuwia. Nie myślał o konsekwencjach swoich słów, chociaż brał pod uwagę powiązanie ich z „dawnym” zawodem Sagi. Nie schylał się by wyczyścić polerowana skórkę, nie wydawał się też przeraźliwie zgorączkowany tym, co zrobiła, po prostu śledził to, co mogło wydarzyć się na jej twarzy. Dopiero potem odszedł kilka kroków od niej, by zbliżyć się do zajmowanego jeszcze moment temu biurka. Zaczął rozpinać swój biały frak, by po chwili, nawet nie obracając się ku Sadze, wyjawić jej kolejny sekret wszechświata – Zastanawiasz się czasami czy nie na za wiele sobie pozwalasz? – powiedział bez zastanowienia, zdejmując z siebie fartuszek. Teraz już wykrzywił się blisko, jednak twarz odwróconą miał ku oknu, które znajdowało się za oparciem fotela, na którym siedział jeszcze kilka chwil temu.
    - Nie wiem czy badasz moje granice? O co ci chodzi? Umiesz przeprowadzić jakąś rozmowę bez ironii czy śmiechu? W normalnych, przypadających dorosłym ludziom warunkach? – zapytał, wywieszając biały materiał na wieszczaku umieszczonym z boku szafki wypełnionej teczkami pacjentów. Dopiero w tym momencie spojrzał ku Sadze, widocznie niezadowolony z tego, że ogółem musieli prowadzić taką rozmowę. – Jak mam traktować ciebie poważnie, kiedy nie umiesz potraktować niczego z odpowiednim szacunkiem?
    Wysunął szufladę, a następnie ubrał na nadgarstek swój złoty zegarek. Mając kontakt ze srokowatymi jednostkami, musiał naturalnie pozbywać się bodźców, które utrudniałby im wspólne przebywanie w pomieszczeniu i komplikowały terapię. Wiedział, że Saga również łasa jest na pieniądze, każda kobieta była, jednak na ten moment nie miało to znaczenia – ta stojąca w odpowiedniej odległości nie mogła raczej zerwać mu go z nadgarstka.
    - Tu jest moje miejsce pracy. Twoje miejsce, jest poza moim miejscem pracy. Mam powiedzieć wolniej? Nie życzę sobie ciebie w moim miejscu pracy – wykonał przy tym typowy gest rozdzielenia złożonych dłoni. – I nie życzę sobie byś kiedykolwiek wysyłała jeszcze korespondencje do mojego miejsca pracy, o ile nie jest to sprawa życia i śmierci. Powtórzyć?
    Zadrwił ewidentnie. Pierwsze mankamenty relacji z Tveterem wychodziły na wierzch szybko – zasadniczo nie miał on czasu na nic. Ostatnio, kiedy już oficjalnie przyznał się do znajdowania się po wpływem pełni księżyca, być może miał go nieco więcej, gdy decydował się na branie chociażby trzech dni wolnego w miesiącu, układając swoje grafiki dogodnie do czasu księżycowego. Teraz jednak, by móc w późniejszym czasie rozkoszować się wolnym, musiał zapierdalać. Jak każdy medyk, właściwie. Widziały gały co brały.
    - Miałem i tak dziś do ciebie iść i zaproponować ci coś, ale dam ci chwilę na przemyślenia – skończył, a potem zaczął powoli podnosić z wieszaka swoje rzeczy, które rozkładając na oparciu fotela, wkładał na siebie – marynarka, szalik… A potem refleksja. Refleksja, która nakazywała mu wysunąć szufladę raz jeszcze, wyjąć z niej teczkę, jakiś papierek, przed którego wyjęciem z pliczku musiał polizać palec. Ta pusta teczka miała być jej rekwizytem, o ile ten oczywiście przyjmie. Przesunął się w jej kierunku, by wymijając biurko, wręczyć jej „wyniki badań”, po które tu przybyła. – Wyjdziesz sama, ja wyjdę za tobą.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Dziwka. Ile razy nazwano ją dotychczas w ten sposób? Powtarzane na przestrzeni lat słowo straciło wreszcie swoją moc, przestało poruszać tętniącą w żyłach krew, przestało kłuć ostrzem w niewinne serce, prowadząc za sobą orszak znudzenia, rozczarowania, zamiast złości. Wzrok przeczesujący jej rysy w poszukiwaniu reakcji musiał więc obejść się smakiem; żaden mięsień na twarzy Sagi nie drgnął nawet o milimetr, jedynie coś zaniosło się krótkotrwałą iskrą w zwróconych ku niemu oczach, masochistyczna trucizna, pojedyncza tortura utwierdzenia się w przekonaniu, że mimo wszystko nadawała się tylko do jednego, a przy tym - czarna melancholia zawodu tveterowską kreatywnością.
    Przeceniła go, nie doceniła, dwie skrajności przemieszały się ze sobą w kotle jak alchemiczny wywar otumaniający zmysły, kiedy słowa faktycznie rozpoczęły kąsanie, jak niegdyś Ragnara kąsały porzucone w ziemi węże; zamilkła, gdy mitygował ją z diabelną precyzją, czująca, jak mięśnie mimowolnie zamieniają się w zwarte żelazo, w zbroję, kolczugę, która miała chronić przed zbyt celnym uderzeniem. Oddech zadrżał tylko na chwilę. Zamierzała sprawić mu przyjemność, podkreślić, że przecież od tego dnia mogła należeć tylko do niego, tymczasem wszelka radosna intencja uciekała przez palce jak woda, której rwącego biegu nie dało się powstrzymać, zalewając gardło doskwierającym gorącem formującej się tam blokady. Każda szanująca się kobieta odwróciłaby się na pięcie, wyszła z gabinetu porzucając za sobą zaoferowaną teczkę i dobitnie trzaskając drzwiami, by zaznaczyć w myślach mijanych pielęgniarek, że w gabinecie doszło do rażącej niepoprawności; więc dlaczego wciąż tkwiła tam jak zamrożona w bezruchu lodowa figura, przyjmująca na siebie ciosy kolejnego strofowania? Dlaczego, gdy podsunął w jej kierunku rekwizyt uwiarygodniający przyjętą rolę, wcale nie ruszyła posłusznie w kierunku drzwi, wpatrzona w gładką powierzchnię pliku, lekko przygryzająca przy tym dolną wargę? Przecież ta wizyta, to naruszenie jego zawodowego królestwa, nie mogła skończyć się w ten sposób: zadrą budzącą się w sercu i rozczarowaniem, uzmysłowieniem, że podjęta przez nią decyzja w gruncie rzeczy okazała się niczym więcej jak dowodem głupiej naiwności równie głupiej, zakochanej dziewczyny.
    Teczka z cichym plaskiem uderzyła o blat biurka, tuż po tym, jak Hans zarzucił na ramiona elegancki płaszcz, tuż przed tym, jak Saga zbliżyła się do niego o kilka kroków i z łagodną czułością wsunęła ręce pod ciemną tkaninę jego zimowej opoki, oplatając nimi pas mężczyzny.
    - Poczekaj - poprosiła miękko, subtelnie, głowę oparłszy o jego pierś; w miodowych puklach zaplątane było wspomnienie panującego na zewnątrz mrozu, gdzieniegdzie wciąż przetrwały wyjątkowo uparte śnieżynki, pojedyncze dowody grudniowego splendoru. Liczyła na zbyt wiele, oczekując, że Hans przedrze się przez mistyfikację pozornego niewzruszenia i odkryje czającą się pod nim potworność wojujących ze sobą emocji, sprzecznych i zdradliwych; był w końcu tylko mężczyzną, a ci na każdym kroku udowadniali, że czytanie między wierszami nie było ich mocną stroną, nawet jeśli zarzekali, że było inaczej. - Przepraszam - wymruczała spolegliwie w materiał marynarki, przymykając przy tym powieki. Zawsze ładnie pachniał. Drogo, choć to akurat nie miało żadnego znaczenia. - Ten dzień to jeden wielki obłęd. Najpierw chorobliwe nerwy, potem szef nie chciał zgodzić się na moje odejście, mówił coś o stratach, o talarach, o klientach, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie… - dla niej - kiedyś, być może, ale nie dzisiaj. Nie kiedy znów czuła bijące od Hansa ciepło, które uwalniał bezwolnie, zapewne pragnąc emanować lodem i tylko lodem. Wystraszyłam się, bardzo, bardzo, przeraziłam, zrozumiał to? Wystraszyła konieczności pozostania w domu uciech, sprawienia sobie możliwych długów chęcią zakończenia umowy; w Przesmyku zakończyła pracę pod ochroną barczystego najemnika zatrudnianego przez właściciela Besettelse, ale teraz była zdana na samą siebie. Nie mogła liczyć nawet na Theo, który czekał na nią przed drzwiami frontowymi. - Do końca grudnia będę szkolić nową ćmę, tylko pod takim warunkiem mogłam zrezygnować - westchnęła przeciągle; nie było jej to nie na rękę, wolała przecież pozostawić po sobie pewne dziedzictwo, nawet jeśli miałaby to być jej wierna kopia tkająca własny kokon, dziecko stąpające po scenie fizycznej pożądliwości z gracją, jaką jej wpoi. - Wiem, że dla ciebie to pewnie tylko abstrakcja, to nic, ale dla mnie… To jak ciągły szum w głowie. Dziwny, obcy i miły. Zagłuszający wszystko inne. Nie wiem dzisiaj co robię, pewnie gdyby nie brat nie ruszyłabym się nawet spod drzwi galerii, prawie zapomniałam drogi do domu - wyznała z blado skrzącym się zażenowaniem. Świadomość, że nigdy więcej nie musiała oddawać się mężczyznom dla pieniędzy okazała się zbyt intensywna, zbyt otępiająca, bo przecież tyle razy powtarzano jej, że potrafiła robić tylko to. Z łapczywych rąk ojczyma, przez ręce przesmykowskich szumowin, do rąk stetryczałych bogaczy, aż tu, gdziekolwiek dziś była, gdziekolwiek miała się znaleźć. Niepewność jutra onieśmielała. Rozbudzała lękliwe podekscytowanie. - Tylko raz - dodała ciszej, odchylając głowę, by móc znów na niego spojrzeć. Tylko raz - odwiedziła go w szpitalu, jednorazowo emocjonalnie rozchwiana na tyle, by chcieć zobaczyć go szybciej, upewnić się, że dalej jej chciał - bez fascynacji myślą, że spośród wszystkich mężczyzn wybrała go właśnie dziwka. - Więcej tu nie przyjdę, obiecuję. Nie będę pisać - wspięła się na palce, by nosem lekko musnąć jego policzek, Każdy oddech wydawał się absurdem, każdy gest narkotyczną projekcją wyobraźni, z kolei Hans przyciągał ją z powrotem na ziemię; toteż odrobinę mocniej objęła go w talii, chyba zapominając już o ostrości każdego słowa, jakie wcześniej w nią wymierzył. A może wręcz przeciwnie. - Za to zapraszam cię dzisiaj na kolację, chcesz? Nawet nie musimy nigdzie iść, możemy zjeść u mnie… Ale coś restauracyjnego, bo jestem pewna, że gotowanie skończyłoby się spaleniem kuchni - zamruczała i znów przyłożyła bok głowy do jego torsu, prozaicznie ukontentowana bliskością swojego chamowatego Tvetera.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    W niezadowoleniu odnotował jej zachowanie, kiedy to postanowiła porzucić teczkę i skupić się na jego obliczu. Kiedy po raz kolejny przekroczyła granice jego strefy osobistej, tym razem w czynie mniej szkodliwym od poprzednio poczynionego. Teraz nie deptała, a obdarowała go zarówno swoim ciepłem, jak i fizycznym zimnem, które przyprowadziła za sobą z dworu. Poddała pod wątpliwość jego wcześniejsze zachowanie, sprawiła, że Hans zachwiał się we wcześniejszym przekonaniu, jakoby to zachował się wobec niej w jedyny właściwy sposób – odpychając, sugerując nagłe ochłodzenie ich relacji, przynajmniej w tych warunkach, kiedy on pozostawał zabójczo wręcz zawodowy, a ona – zabójczo wręcz prywatna.
    Trwało to jednak chwilę, bo kiedy ta zaczęła wysypywać z siebie szczegóły dotyczące uczuć, własnych niepewności, lęków, bólu, niepewności – Hans poczuł się niezręcznie. Tutaj był zawodowy. Był lekarzem, pomagał ludziom, leczył ich latami, wysłuchiwał wielu historii. Historia Sagi była jednak inna – prywatna. Saga była elementem tylko prywatnym, ba – zbyt prywatnym, by zdecydował się na pokazywanie się z nią publicznie, gdzie ktoś mógłby stwierdzić jego małżeńską zdradę. To, że wdarła się ze swoją osobą i ze swoimi emocjami do najoficjalniejszej części Tvetera, wprawiało go w nieprzyjemne swędzenie całego ciała.
    - Saga… – powiedział początkowo w trakcie jej niestrudzonej wędrówki w kolejne zakątki umysłu. Chciał powstrzymać gonitwę myśli, chciał sprawić, by pozwoliła mu dojść do słowa bez zasłaniania jej ust dłonią, chciał by po prostu zamilkła, jednak ta widocznie odebrała to jako puszczone w eter imię. Zresztą – nie dziwił jej się, być może dyby dobrał do tego ton bardziej zdecydowany, a mniej rozmarzony jakby, ta mogłaby lepiej odczytać jego intencje. Tym czasem zmuszony został do dotarcia do końca, po którym gratulował w głowie tylko wszystkim psychoterapeutom, którzy musieli znosić to, że każdy pacjent dzielił się z nimi wszystkimi swoimi emocjami. – Saga, proszę, odsuń się – powiedział dopiero wtedy, kiedy ta obiecała, że nigdy już nie pojawi się w jego Sanktuarium Pracy. Teraz na nowo obudził się, przetarł jakby oczy i zauważył jak źle to wszystko wyglądało. On, po raz kolejny znajdujący się w ZAMKNIĘTYM pomieszczeniu z kobietą, która nie figurowała na żadnych listach zapisów. Gdyby ich rozmowa poszła nie tak, mogłaby go pozwać. Gdyby natomiast ktoś połączył ich historie przy pomocy wątku płatnej miłości, mógłby mieć do ugaszenia skandal. Skandal w miejscu pracy, które po takim czasie mogło już nie być jego miejscem pracy.
    Hans czasami myślał. Stres zmuszał go do tego.
    - Nie Saga, nie będzie dziś żadnego obiadu. I nie wiem czy na to wpadłaś, ale nie będzie żadnego wspólnego obiadu, póki nie dopnę sprawy rozwodowej z żoną. Rozumiesz? To już niedługo, naprawdę niedługo. Sam chcę mieć ją i jej rodzinę już z głowy – uwierz mi. Nie mogę jednak prowadzać się z kimś w momencie, gdy pozostaję w stałym związku z inną kobietą. Saga, obudź się i myśl – powiedział, sam odsuwając się od niej i klepiąc ją po ramieniu. Klepiąc. Po. Ramieniu. Niczym znajomego, brata, nie kochankę. Widocznie do ostatniej chwili Hans doskonale wiedział jak wprawiać dziewczęta w stan szewskiej pasji. Widocznie jednak i Saga zapadła się w tej znajomości trochę zbyt głęboko, by móc pozwolić sobie na wygrzebanie z niej, nim ta zasypie ją na dobre. – Za dwa dni muszę wyjechać na chwilę z Midgardu, do Islandii. Nawiązujemy współpracę z lokalnym zespołem badawczym. Tam niewiele osób nas zna, mogłabyś pojechać ze mną… Dwa, trzy dni. Chcesz? Wynajmę coś na miejscu i poproszę brata o zajęcie się moimi dziećmi. Nie będę cię prosił, ale jeżeli jeszcze tam nie byłaś, to jedna z niewielu najbliższych okazji…
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Proszę, odsuń się. Otępiająco nieznajome słowa dźwięczały w uszach melodią wpadającą w nieprzyjemny rezonans, drażniły zmysły przyzwyczajone do błagań, do pragnień, do namiętnych szeptów - podejdź bliżej, dotknij, przysuń się, przylgnij, zdejmij wszystko -, dezorientując natomiast tak prostym komunikatem wydobytym z odmętów męskiego gardła. Niespalona do końca ćma trzepotała nieporadnie skrzydłami, usiłując dopełznąć do płomienia mającego na zawsze wyplenić ją z kart historii, a jednak to po nią sięgał pozbawiony zrozumienia umysł, gdy brwi marszczyły się delikatnie, niemal niedostrzegalnie, a powieki unosiły leniwie, jakby nagle nie pieszczone, a parzone znajomym ciepłem bijącym od tveterowskiej piersi.
    Obiecała mu kiedyś, że nie będzie nachodzić go w szpitalu.
    Obiecała mu kiedyś, że nie przekroczy tej newralgicznej granicy ich znajomości.
    Dziś z kolei, zbyt przytłoczona wszechogarniającą rzeczywistością, obietnicę tę złamała.
    Głupio naiwna, naiwnie głupia, zrobiła to, o co poprosił, cofnąwszy się o kilka kroków w tył, aż biodra lekko uderzyły w kant biurka i oczy dosięgnęły surowych, ostrych rysów; mogła jedynie ganić się w myślach za oczekiwanie zbyt wiele od wciąż żonatego mężczyzny trzymanego na uwięzi przez obrączkę, od rozkochanego w zawodowej karierze medyka, któremu nawet teraz żadnej z win nie miała za złe; nie potrafiła, już nie, nie od czasu tamtego pocałunku w prywatnym gabinecie w posiadłości Tveterów, obnażającego skrywane na bezpiecznej głębokości sympatie, jakich nigdy nie powinna była ujawniać. Kocie oczy zmrużyły się delikatnie, dłoń sięgnęła za nią, z zaskakującą, pełną gracji trafnością odnajdująca porzuconą na blacie biurka teczkę, którą teraz przycisnęła lekko do siebie, powierzony na jej dłonie rekwizyt usprawiedliwiający wizytę w gabinecie, kolejne dzielone przez nich słodkie kłamstwo; jeden z kącików ust uniósł się w nieodgadnionym grymasie półuśmiechu, a miodowe włosy zadrżały lekko, gdy ciało zniżyło się nagle w eleganckim dygnięciu. Wyuczonym, miękkim, tuż po tym, jak dłoń Hansa zdecydowała się poklepać jej ramię, z emfazą skąpanym w kokieteryjnej prowokacji innego niż zwykle rodzaju - nie uwodzącym, tylko oficjalnym, jak oficjalnym był również on sam.
    - Doktorze - odpowiedziała mu z gładką swobodą, nie komentująca nawet propozycji wspólnego wyjazdu na Islandię, gdzie, jak zauważył, nikt ich nie znał. Gdzie mogłaby bez przeszkód towarzyszyć mu od świtu do zmierzchu, w obcym krajobrazie nigdy niewidzianych stron. Propozycji sugerującej odwzajemnione przywiązanie - czy może tylko własną wygodę roznamiętnionej potrzeby, hedonistyczną preferencję posiadania u swojego boku zapatrzonej w niego młodszej kochanki rozbudzającej poczucie męskiej witalności. Właściwie miało to dla niej niewielkie znaczenie, kiedy obracała się na obcasie buta i odwracała do drzwi, ciągnąc do nich spokojnym, płynnym krokiem, przygotowana na kolejne spotkanie z harpiami w pielęgniarskich mundurkach wałęsającymi się po korytarzach jak wyjątkowo smutne zmory… Ale przed sięgnięciem po klamkę zatrzymała się na moment, przechyliwszy głowę do boku, zanim spojrzała na niego przez ramię. - Za dwa dni - potwierdziła wreszcie ze słodszym uśmiechem, po czym wyszła, tęskniąc nagle za chłodem midgardzkich ulic, za śniegiem zalegającym na chodnikach i za czarnym jak atrament niebem.  

    Saga z tematu
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Wzrokiem odprowadził Sagę do drzwi – może nie powinien się tak unosić, może powinien podejść do niej jak do dziecka, którym być może wciąż była w swoim miłosnym zagubieniu, wybierając kogoś takiego jak on – warga po przejściach, z upadłym kompasem moralnym, kompleksami, problemami i krzywym nosem. Prawda była jednak taka, że uczucie nie wybierało – on sam czuł do niej przywiązanie pomimo jej idiotycznego, dawnego fachu. Polubił dziwkę, wpuścił ją do swojego życia i był w stanie funkcjonować z tym. W cieniu raczej, ale wciąż. Sam siebie zaskakiwał tym, że ustalał sobie w głowie jakiekolwiek plany uwzględniające spędzanie czasu z tą gówniarą w warunkach innych od sypialnianych.
    Poczuł uchodzące z niego ciśnienie, kiedy opuściła pomieszczenie. Poluźnił nieco szalik oplatający mu szyję i jeszcze na krótką chwilę postanowił przysiąść na krawędzi biurka. Spojrzał na zegarek otulający nadgarstek, odczytał godzinę i z westchnieniem stwierdził, że nie chce mu się właściwie wracać do domu. Ubrany był nielicho, mógł przecież udać się w miejsce, w którym nieco się odpręży. Bar i piwo? Nie wchodziło w grę, powiedział w końcu dość alkoholowi. Wiedział jednak gdzie mógł popatrzeć na tańczące Huldry. Rzucone kolejno zaklęcia pozamykały wszystkie szafeczki, szuflady i doprowadziły biurko do nieskalanego stanu. Ubranie rozprostowało się, a sam Hans, biorąc do ręki aktówkę i poprawiając na głowie kapelusz, opuścił pomieszczenie. Zamknął drzwi kluczykiem, a potem łagodnym, fałszywym uśmiechem wyłapał kontakt wzrokowy z jedną z akuszerek – podopieczną swojej dawnej żony. Kilka miłych słów wystarczyło, by ta zechciała odłożyć go na recepcję za niego – on w tym czasie mógł zakręcić palcami w powietrzu i z cichym do widzenia rzuconym do jego dobrodziejki teleportować się w tylko sobie znane miejsce.

    Hans z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.