:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
20.01.2001 – Pokój dzienny – Bezmienny: A. Ahlström & Nieznajomy: P. Dahlin
2 posters
Bezimienny
20.01.2001 – Pokój dzienny – Bezmienny: A. Ahlström & Nieznajomy: P. Dahlin Sro 21 Sie - 18:57
20.01.2001
Wyjazd do Japonii zbliżał się wielkimi krokami, a sama Anna starała się przygotować do podróży jak najlepiej – zarówno fizycznie, jak i intelektualnie. Wciąż przeglądała książki o tamtejszej kulturze, a dzięki znajomościom własnego ojca, była nawet w stanie porozumieć się z galdrami, którzy odbyli już podobne podróże oraz z tymi, którzy mieszkają tam już na stałe. O ile w końcu znała się na tamtejszej muzyce wystarczająco dobrze, by towarzyszyć w tradycyjnych koncertach, tak ostatnim o czym myślała w momencie rozważania wizji wyjazdu to stwarzanie zagrożenia dla swojej reputacji. Niektórzy stwierdziliby, że przecież w Osace nie miała nic do stracenia – zdaniem jej jednak była to przecież szczera bzdura, w końcu nigdy nie będzie w stanie zrobić drugiego pierwszego wrażenia.
Dlatego też szykowała się, uczyła pilnie, starała się rzadziej opuszczać dom, odmawiać sobie winka i drinków, byle tylko pozostawać w dobrej formie do rozwoju. Częściej pojawiała się na terenie Instytutu, rzadziej na terenie szkoły muzycznej. Częściej w charakterze słuchacza, przyszłego eksperta, niż gwiazdy czy dostarczycielki rozrywki. Czy rozwijała się? Tego jeszcze nie wiedziała, jednak w swoim może bzdurnym przekonaniu wierzyła, że idzie przecież w dobrym kierunku dla kogoś takiego, jak młoda rozwódka. Jeżeli nie uda jej się już założyć rodziny, jeżeli nigdy nie będzie miała okazji urodzić dziecka – co więcej będzie mogła po sobie pozostawić, jeżeli nie muzykę i pasję, którą można byłoby zaszczepić innym?
Późne godziny nocne. Spojrzenie rzucone w kierunku wysokiego zegara odnotowało, że kolejny raz przekroczyła magiczna barierę północy, zasiedziawszy się wbrew ogólnemu rozsądkowi. Odkładając czytaną książkę, westchnęła tylko cicho, w głowie rozważając czy właściwie opłacało jej się układać do snu. Nie była głodna, ale przez lata przywykła już do tego, że nigdy nie bywała. Jadała zwykle z rozsądku, dla towarzystwa. Od zawsze borykała się z zaburzeniami odżywiania, od zawsze też nie umiała sobie z nimi poradzić. I chociaż każdy dietetyk powiedziałby jej, by nie jeść posiłków o tej porze – sama Ahlström uznała raczej, że właściwie nic jej już nie zaszkodzi. Jadała w końcu na tyle rzadko, by organizm ucieszył się z wszystkiego co tylko przyjmie.
Kiedy już wcisnęła stopy w miękkie kapcie i szczelniej otuliła się materiałem piżamy, skierowała swoje kroki ku przylegającej do salonu kuchni. Nie umiała gotować, ludziom takim jak ona niepotrzebne były w końcu tak przyziemne zdolności (tak wmawiano jej w domu, tam zawsze w końcu mogli liczyć na pomoc gospodyni) – w chwilach takich jak ta, kiedy pani do pomocy nie była na każde wezwanie, mogła tylko wściekać się, że szuflady skrywają przed nią zbyt wiele tajemnic. Odnalazła łyżeczkę, chciała odnaleźć też płatki. Grzebanie w szafkach, przerzucanie opakowań makaronu i ciche stuknięcia naczyń – w atmosferze podobnych dźwięków nie zauważyła jeszcze, że zamek jej drzwi wejściowych jest w tym momencie otwierany.
Dopiero w momencie, w którym zamek zadzwonił, gdy klamka została wciśnięta przez nieproszonego gościa, sama Ahlström wyprostowała się i swoiście „zastrzygła uszami”. Momentalnie przerzuciła we łbie listę osób, które mogły posiadać klucze do jej domu. Matka, ojciec, bracia… Na pewno nie Gaute, wymieniła w końcu zamki. Nie rozważała włamywacza, w końcu mieszkała w tak bezpiecznej okolicy…
Szybki krok, odłożenie kartonu mleka na blacie. Spacer kontynuowała jednak z łyżeczką, widocznie nie spodziewając się tego, że za chwile będzie potrzebować walnych rąk. Zresztą – uczynienie sobie ich wolnymi nie było trudne, bowiem kiedy zauważyła tylko kto wtargnął do pomieszczeń jej mieszkania, momentalnie upuściła posrebrzany sztuciec.
Nieznajomy
Snieg pada nieprzerwalnie od kilku godzin - wślizguje się pod kołnierz wyblakłego płaszcza i rani skórę niczym małe, ale nieprzyzwoicie ostre sztylety, wykradając z niej resztki ciepła, jakie się uchowały, chociaż jest ich coraz mniej. Od kilku godzin tuła się po midgardzkich przedmieściach i na pierwszy rzut oka nie różni się niczym od bezpańskiego kundla poszukującego swojego miejsca w świecie. Obraca w skostniałych od zimna palcach zapalniczkę, żeby tylko zająć czymś ręce; w zębach tli się ostatni blant, jaki mu został. Bierze oszczędnego bucha. Gryzący dym wypełniła płuca i czuje chwilową ulgę, która znika, gdy wiatr boleśnie kąsa go w odsłonięte policzki, pozostawiając po sobie pamiątkę w postaci lekkiego zaczerwienia.
O tej porze cisza, jaka panuje w tej części miasta, jest trudna do zniesienia, jakby noc utuliła do snu wszystkie troski jej mieszkańców. Nazwanie ją grobową nie jest aż tak dalekie od prawdy. I tylko światło prześwitujące przez firanki w nielicznych oknach jest świadectwem tego, że nadal znajduje się wśród żywych.
Zatrzymuje się przy drzwiach jednej z kamienic. Zaciąga się jointem, wciągając do płuc nie tylko dym papierosowy, ale też mały strumień zimnego powietrza, który drażnij ciepłe drogi oddechowe. Wzdryga się i w końcu wślizguje się na do środka. Na obcej klatce schodowej nie szuka wyłącznie schronienia przed chłodem, który pod dachem jest lepiej przyswajalny; wiatr nie ma tu nic do powiedzenia. Przeczesuje lewą ręką wilgotne włosy, strącając z nich śnieg. Od bezpańskie kundla różni się tym, że jego dzisiejszemu działaniu nie da się zarzucić bezcelowości, choć nie do końca rozgryzł, co skłania do tego, żeby akurat dzisiaj wtargnąć w życie mężatki, której zawrócił w głowie kolejną barwną, utkaną z cienkich nici kłamstwa powieścią i zakłócić spokój ponurej egzystencji. Nie może zaprzeczyć, że jej imię nadal pozostawiało w ustach przyjemny posmak, podobny do tego, który zostawia wypita w pośpiechu kawa o poranku, ale pewny jest, że nie przywiodły go tutaj zlepki pokrytych grubą warstwą kurzu wspomnień balansujących na granicy świadomości zwane barwniej sentymentami. Nie może sobie pozwolić na takie marnej jakości przywileje.
Wdrapuje się po schodach, dba o dyskrecje, kroki stawia miękkie, niemal bezszelestne, aż w końcu staje przed mieszkaniem, który jest obiektem jego zainteresowania. Ma w sobie tyle ludzkiej przyzwoitości, by wmówić samej sobie, że bardziej od majątku Anne-Marie interesuje go ona sama. Pociera dłoń o dłoń, by przywrócić do palców krążenie. Nie marnuje czasu. Wytrychami otwiera sobie przepustkę do kilku nocy przespanych w ciepłym łóżku i tylko samych sytych posiłków, oraz – koniecznie – konkretniejszego zapasu papierosów, bo on tych skręconych na szybko z byle czego blantów czasem go mdli. W każdym razie lista życzeń jest długa, a fundusze znacznie uszczuplane.
Szybko wypracowuje porozumienie z nieodpornym na zwinność jego palców zamkiem, który w zastraszającym tempie ulega temu urokowi; Pekka doszukuje się w tym pewnej alegorii. Chowa narzędzia zbrodni do kieszeni i otwiera drzwi. Za nimi czeka go niespodzianka. Przynajmniej nie może narzekać na brak komitetu powitalnego. Na milszy liczyć nie mógł.
- Nie śpisz jeszcze, królewno? - przerwa ciszę od razu, kiedy spojrzeniem natrafia na jej sylwetkę; wymawia te słowa niemal szeptem, tembr jego głosu jest spokojny, przyjemny, jakby jego obecność w tym mieszkaniu dawno przerodziła się w codzienność. – Mam stać w progu? Nie zaprosisz mnie do środka? - Nie potrzebuje zaproszenia; podłoga skrzypi pod ciężarem jego kroków, kiedy wchodzi do środka jak do siebie i zamyka za sobą drzwi. Udaje, że taki był plan, gdy na usta zakrada się uśmiech, ale sardoniczność tego grymasu ginie przez układające się na wargi słowa: - Męża nie ma w domu? - bezczelność tego pytania umyka do skąpanych w półmroku pomieszczeń. Mąż to ostatnia osoba, którą Pekkę interesuje, ale miło by było nie dostać w zęby za to niezapowiedziane wtargniecie w środku nocy.
O tej porze cisza, jaka panuje w tej części miasta, jest trudna do zniesienia, jakby noc utuliła do snu wszystkie troski jej mieszkańców. Nazwanie ją grobową nie jest aż tak dalekie od prawdy. I tylko światło prześwitujące przez firanki w nielicznych oknach jest świadectwem tego, że nadal znajduje się wśród żywych.
Zatrzymuje się przy drzwiach jednej z kamienic. Zaciąga się jointem, wciągając do płuc nie tylko dym papierosowy, ale też mały strumień zimnego powietrza, który drażnij ciepłe drogi oddechowe. Wzdryga się i w końcu wślizguje się na do środka. Na obcej klatce schodowej nie szuka wyłącznie schronienia przed chłodem, który pod dachem jest lepiej przyswajalny; wiatr nie ma tu nic do powiedzenia. Przeczesuje lewą ręką wilgotne włosy, strącając z nich śnieg. Od bezpańskie kundla różni się tym, że jego dzisiejszemu działaniu nie da się zarzucić bezcelowości, choć nie do końca rozgryzł, co skłania do tego, żeby akurat dzisiaj wtargnąć w życie mężatki, której zawrócił w głowie kolejną barwną, utkaną z cienkich nici kłamstwa powieścią i zakłócić spokój ponurej egzystencji. Nie może zaprzeczyć, że jej imię nadal pozostawiało w ustach przyjemny posmak, podobny do tego, który zostawia wypita w pośpiechu kawa o poranku, ale pewny jest, że nie przywiodły go tutaj zlepki pokrytych grubą warstwą kurzu wspomnień balansujących na granicy świadomości zwane barwniej sentymentami. Nie może sobie pozwolić na takie marnej jakości przywileje.
Wdrapuje się po schodach, dba o dyskrecje, kroki stawia miękkie, niemal bezszelestne, aż w końcu staje przed mieszkaniem, który jest obiektem jego zainteresowania. Ma w sobie tyle ludzkiej przyzwoitości, by wmówić samej sobie, że bardziej od majątku Anne-Marie interesuje go ona sama. Pociera dłoń o dłoń, by przywrócić do palców krążenie. Nie marnuje czasu. Wytrychami otwiera sobie przepustkę do kilku nocy przespanych w ciepłym łóżku i tylko samych sytych posiłków, oraz – koniecznie – konkretniejszego zapasu papierosów, bo on tych skręconych na szybko z byle czego blantów czasem go mdli. W każdym razie lista życzeń jest długa, a fundusze znacznie uszczuplane.
Szybko wypracowuje porozumienie z nieodpornym na zwinność jego palców zamkiem, który w zastraszającym tempie ulega temu urokowi; Pekka doszukuje się w tym pewnej alegorii. Chowa narzędzia zbrodni do kieszeni i otwiera drzwi. Za nimi czeka go niespodzianka. Przynajmniej nie może narzekać na brak komitetu powitalnego. Na milszy liczyć nie mógł.
- Nie śpisz jeszcze, królewno? - przerwa ciszę od razu, kiedy spojrzeniem natrafia na jej sylwetkę; wymawia te słowa niemal szeptem, tembr jego głosu jest spokojny, przyjemny, jakby jego obecność w tym mieszkaniu dawno przerodziła się w codzienność. – Mam stać w progu? Nie zaprosisz mnie do środka? - Nie potrzebuje zaproszenia; podłoga skrzypi pod ciężarem jego kroków, kiedy wchodzi do środka jak do siebie i zamyka za sobą drzwi. Udaje, że taki był plan, gdy na usta zakrada się uśmiech, ale sardoniczność tego grymasu ginie przez układające się na wargi słowa: - Męża nie ma w domu? - bezczelność tego pytania umyka do skąpanych w półmroku pomieszczeń. Mąż to ostatnia osoba, którą Pekkę interesuje, ale miło by było nie dostać w zęby za to niezapowiedziane wtargniecie w środku nocy.
Bezimienny
Łyżka wciąż leży na podłodze, ale Anne-Marie nie sięga już spojrzeniem w tamtym kierunku – w tym momencie odlicza tylko czas do momentu, w którym zaklęte odpowiednim czarem obrazy zaczną krzyczeć na skutek pojawienia się w pomieszczeniach mieszkania osoby nieznanej, a jeżeli chodziło o Pekkę – również o niepewnych intencjach. Mogłaby odczarować je w tym momencie, anulować zaklęcie, wyłączyć jego działanie – mimo wszystko wolała jednak, by te działały. Dlaczego? Chociażby dlatego, że osoba kiedyś jej bliska, kiedyś tak chętnie dopuszczana do siebie… Weszła do pomieszczeń jej domu, w środku nocy, nie posiadając kluczy.
Petter nie mógł być tu po to, by sprawić jej przyjemność, zresztą – obecnie już wcale ich od niego nie oczekiwała. Chciał ją okraść? Zabić? Czymkolwiek nie byłoby to podyktowane, przywitana chwilę temu senność została odpędzona przez pulsującą w żyłach adrenalinę. Ahlström wyprostowała się, poprawiła tkaninę na swoim ciele i pozwoliła sobie na przestąpienie kilka kroków w tył, w głąb salonu, doskonale wiedząc, że jeżeli mężczyzna zdecyduje się na zbliżenie się do niej – wywieszona na ścianie sylweta surrealistycznej kobiety zawyje. A to usłyszą sąsiedzi. Albo i nie, nigdy jeszcze nie miała okazji tego przetestować.
- Petter, odejdź z tego domu – ostrzega go, unosząc już dłoń do góry. W głowie skrzypaczki pojawia się myśl, by spróbować rzucić zaklęcie, które unieruchomi Nystroma, a w późniejszym czasie pozwoli jej na wyniesienie go na klatkę, zabezpieczenie drzwi odpowiednim zaklęciem i powiadomienie administracji budynku o nieodpowiedniej kontroli wchodzących i wychodzących. Pomyśleć o nim jeszcze trochę, pomyśleć o wspólnie spędzonych w przeszłości chwilach, napluć sobie w brodę w związku z tym, że ostatecznie jednak spędziła życie z Gaute, a potem anulować żal, w końcu Petter ostatecznie skończyć miał jako oznaczony Pieczęcią Ślepiec.
Nie spodziewała się, że przymilnie wykona jej polecenie. Kiedyś łudziła się jeszcze, że ten był oddany, ułożony, chętny do usługiwania jej niczym piesek – teraz wiedziała jednak, że wszystko co kiedyś mieli było tylko ułudą. Czerpaniem jednostronnych korzyści z jej naiwności, niczym szczerym. Petter pewnie nie umiał nawet trzymać pióra! Do dziś dzień czuła się zawiedziona, dzisiejsze spotkanie tylko obudziło w niej dawną niechęć.
- Nie uwierzę ci, że interesują cię losy mojego męża. Czego chcesz? – mruknęła, przyjmując obronną pozycję. Ustawiała dłonie odpowiednio do wykonania zaklęcia, w głowie przeglądała już te odpowiednie, jednak sam proces doboru był przecież tak bardzo utrudniony przez silne emocje. Niechęć, strach, smutek – wszystko to buzowało w niej przecież.
Petter nie mógł być tu po to, by sprawić jej przyjemność, zresztą – obecnie już wcale ich od niego nie oczekiwała. Chciał ją okraść? Zabić? Czymkolwiek nie byłoby to podyktowane, przywitana chwilę temu senność została odpędzona przez pulsującą w żyłach adrenalinę. Ahlström wyprostowała się, poprawiła tkaninę na swoim ciele i pozwoliła sobie na przestąpienie kilka kroków w tył, w głąb salonu, doskonale wiedząc, że jeżeli mężczyzna zdecyduje się na zbliżenie się do niej – wywieszona na ścianie sylweta surrealistycznej kobiety zawyje. A to usłyszą sąsiedzi. Albo i nie, nigdy jeszcze nie miała okazji tego przetestować.
- Petter, odejdź z tego domu – ostrzega go, unosząc już dłoń do góry. W głowie skrzypaczki pojawia się myśl, by spróbować rzucić zaklęcie, które unieruchomi Nystroma, a w późniejszym czasie pozwoli jej na wyniesienie go na klatkę, zabezpieczenie drzwi odpowiednim zaklęciem i powiadomienie administracji budynku o nieodpowiedniej kontroli wchodzących i wychodzących. Pomyśleć o nim jeszcze trochę, pomyśleć o wspólnie spędzonych w przeszłości chwilach, napluć sobie w brodę w związku z tym, że ostatecznie jednak spędziła życie z Gaute, a potem anulować żal, w końcu Petter ostatecznie skończyć miał jako oznaczony Pieczęcią Ślepiec.
Nie spodziewała się, że przymilnie wykona jej polecenie. Kiedyś łudziła się jeszcze, że ten był oddany, ułożony, chętny do usługiwania jej niczym piesek – teraz wiedziała jednak, że wszystko co kiedyś mieli było tylko ułudą. Czerpaniem jednostronnych korzyści z jej naiwności, niczym szczerym. Petter pewnie nie umiał nawet trzymać pióra! Do dziś dzień czuła się zawiedziona, dzisiejsze spotkanie tylko obudziło w niej dawną niechęć.
- Nie uwierzę ci, że interesują cię losy mojego męża. Czego chcesz? – mruknęła, przyjmując obronną pozycję. Ustawiała dłonie odpowiednio do wykonania zaklęcia, w głowie przeglądała już te odpowiednie, jednak sam proces doboru był przecież tak bardzo utrudniony przez silne emocje. Niechęć, strach, smutek – wszystko to buzowało w niej przecież.
Nieznajomy
Petter.
Na brzmienie tego imienia krzywi się wyraźnie. Porzucona tożsamość, którą zostawił na pastwę zapomnienia, nie powinna wywoływać u niego takiej skrajnej reakcji, a jednak nie potrafi się od niej zupełnie odciąć. Niezależnie od ilości mostów, jakie za sobą spalił, powraca - odradza się ze zgliszczy i sieje w nim jeszcze większy zamęt, choć już dawno powinna należeć do zmiecionej pod dywan przeszłości. Zatem w jej ustach imię te wywołuje wrażenie jakby coś wyjątkowo paskudnego wślizgnęło się pod skórę. Czy wtedy, gdy śmiał się jej w twarz, pokazując znamię Lokiego, nie dał jej do rozumienia, że Petter Nystrom to fikcyjna postać utkana z urojeń i jej naiwnej wiary w to, że każdy zasługuje na odrobinę szczęścia? Już dawno powinna przełknąć ten gorzki posmak rozczarowania. Życie to przecież niekończące się pasmo rozczarowań. Ku ich uldze, kiedyś dobiegnie końca - jest to jedyne pocieszenie, jakie można było znaleźć w tym smutnym stwierdzeniu.
- Petter nie istnieje - szeptem wyprowadza ją z błędu, bo tylko tak jest w stanie zatuszować niechciane emocje, które niezwykle skutecznie próbują wyjść mu na spotkanie. Aby im całkowicie nie ulec, zaciska lewą dłoń w pięść. Przydługie płytki paznokci okaleczają skórę w pobliżu wypalonej pieczęci. Przez chwile ma ochotę zacisnąć palce wokół jej drobnej szyi, by wydusić z jej płuc ostatnie tchnienie życia, jednak przez wzgląd na dawne zażyłości powstrzymuje się przed tym haniebnym występkiem. – Pekka - poprawia ją więc, by więcej nie nadużywała jego kruchej jak porcelana cierpliwości, którą łatwo jest nadwyrężyć. – Mów mi Pekka.
Życzenia kobiety nie spełnia, wszak nie zdarzyło mu się jeszcze sprostać stawianym mu oczekiwaniom, nie kolekcjonuje dobrych uczynków i marny z niego materiał na złotą rybką. Majac to na uwadze, zręcznie ignoruje jej druzgoczący brak gościnności.
Jaki kit ma wcisnąć jej tym razem? Że pod drzwi jej mieszkania przywiodła go tęsknota? Że myśli o tym, jakiej krzywdy z jego rąk doświadczyła, sprawiają, że nie może spać po nocach? Nie uwierzy już ani w jedno jego słowo. Żadnych śladów nie pozostało po dawnej naiwności. Wystarczyła nieufność w jej spojrzeniu, tonie głosu i gestach, zwłaszcza w nich.
W tej ciszy, jaka między nimi zapada, słyszy szelest ocierającego się o jej skórę ubrania, gdy kobieta wycofuje się do pomieszczenia znajdującego się za jej plecami. Pekka podąża jej śladem, ale nie pozwala sobie na żadne gwałtowne ruchy. Nasiąkł nawykami, które nabył, wkradając się do cudzych mieszkań, obcierając ich właścicieli z prywatności. Nadeptuje twardą podeszwą buta na łyżeczkę, która leży porzucona na podłodze.
Anne-Marie ma racje. Mąż nie znajduje się w kręgu zainteresowań Pekki. Jej odpowiedzi budzi w nim jednak nadzieje, że nie było go przy niej, gdy najbardziej go potrzebowała. Nie wiedzieć czemu, świadomość, że obecnie dzieli mieszkanie z innym mężczyzną, wywołuje ukłucie w klatce piersiowej, ale jest tak marginalne, że Dahlin wypiera je ze świadomości - jak każdą niechcianą emocje i wszystkie te epizody, gdzie traci nad sobą kontrolę.
- Jaki urok tym razem na mnie rzucisz, kochanie? - pyta zaczepnie, widząc, obronną postawę, jaką przyjęła i te uniesione ręce. Nie lekceważy jej jednak. Nie chowa swoich do kieszeni, chociaż w kącikach jego ust tańczy sardoniczny uśmiech, w spojrzeniu zaś pojawia się niebezpieczny błysk, który przynajmniej częściowo demaskuje jego intencje. Może w to nie wierzyć, ale krzywdzić jej bardziej niż uczynił to dawniej nie ma najmniejszego zamiaru. Nadal przecież pamięta strukturę jej skóry, ust, dotyk jej dłoni, które na te krótkie, ulotne chwile wydobywały z niego resztki człowieczeństwa.
Na brzmienie tego imienia krzywi się wyraźnie. Porzucona tożsamość, którą zostawił na pastwę zapomnienia, nie powinna wywoływać u niego takiej skrajnej reakcji, a jednak nie potrafi się od niej zupełnie odciąć. Niezależnie od ilości mostów, jakie za sobą spalił, powraca - odradza się ze zgliszczy i sieje w nim jeszcze większy zamęt, choć już dawno powinna należeć do zmiecionej pod dywan przeszłości. Zatem w jej ustach imię te wywołuje wrażenie jakby coś wyjątkowo paskudnego wślizgnęło się pod skórę. Czy wtedy, gdy śmiał się jej w twarz, pokazując znamię Lokiego, nie dał jej do rozumienia, że Petter Nystrom to fikcyjna postać utkana z urojeń i jej naiwnej wiary w to, że każdy zasługuje na odrobinę szczęścia? Już dawno powinna przełknąć ten gorzki posmak rozczarowania. Życie to przecież niekończące się pasmo rozczarowań. Ku ich uldze, kiedyś dobiegnie końca - jest to jedyne pocieszenie, jakie można było znaleźć w tym smutnym stwierdzeniu.
- Petter nie istnieje - szeptem wyprowadza ją z błędu, bo tylko tak jest w stanie zatuszować niechciane emocje, które niezwykle skutecznie próbują wyjść mu na spotkanie. Aby im całkowicie nie ulec, zaciska lewą dłoń w pięść. Przydługie płytki paznokci okaleczają skórę w pobliżu wypalonej pieczęci. Przez chwile ma ochotę zacisnąć palce wokół jej drobnej szyi, by wydusić z jej płuc ostatnie tchnienie życia, jednak przez wzgląd na dawne zażyłości powstrzymuje się przed tym haniebnym występkiem. – Pekka - poprawia ją więc, by więcej nie nadużywała jego kruchej jak porcelana cierpliwości, którą łatwo jest nadwyrężyć. – Mów mi Pekka.
Życzenia kobiety nie spełnia, wszak nie zdarzyło mu się jeszcze sprostać stawianym mu oczekiwaniom, nie kolekcjonuje dobrych uczynków i marny z niego materiał na złotą rybką. Majac to na uwadze, zręcznie ignoruje jej druzgoczący brak gościnności.
Jaki kit ma wcisnąć jej tym razem? Że pod drzwi jej mieszkania przywiodła go tęsknota? Że myśli o tym, jakiej krzywdy z jego rąk doświadczyła, sprawiają, że nie może spać po nocach? Nie uwierzy już ani w jedno jego słowo. Żadnych śladów nie pozostało po dawnej naiwności. Wystarczyła nieufność w jej spojrzeniu, tonie głosu i gestach, zwłaszcza w nich.
W tej ciszy, jaka między nimi zapada, słyszy szelest ocierającego się o jej skórę ubrania, gdy kobieta wycofuje się do pomieszczenia znajdującego się za jej plecami. Pekka podąża jej śladem, ale nie pozwala sobie na żadne gwałtowne ruchy. Nasiąkł nawykami, które nabył, wkradając się do cudzych mieszkań, obcierając ich właścicieli z prywatności. Nadeptuje twardą podeszwą buta na łyżeczkę, która leży porzucona na podłodze.
Anne-Marie ma racje. Mąż nie znajduje się w kręgu zainteresowań Pekki. Jej odpowiedzi budzi w nim jednak nadzieje, że nie było go przy niej, gdy najbardziej go potrzebowała. Nie wiedzieć czemu, świadomość, że obecnie dzieli mieszkanie z innym mężczyzną, wywołuje ukłucie w klatce piersiowej, ale jest tak marginalne, że Dahlin wypiera je ze świadomości - jak każdą niechcianą emocje i wszystkie te epizody, gdzie traci nad sobą kontrolę.
- Jaki urok tym razem na mnie rzucisz, kochanie? - pyta zaczepnie, widząc, obronną postawę, jaką przyjęła i te uniesione ręce. Nie lekceważy jej jednak. Nie chowa swoich do kieszeni, chociaż w kącikach jego ust tańczy sardoniczny uśmiech, w spojrzeniu zaś pojawia się niebezpieczny błysk, który przynajmniej częściowo demaskuje jego intencje. Może w to nie wierzyć, ale krzywdzić jej bardziej niż uczynił to dawniej nie ma najmniejszego zamiaru. Nadal przecież pamięta strukturę jej skóry, ust, dotyk jej dłoni, które na te krótkie, ulotne chwile wydobywały z niego resztki człowieczeństwa.
Bezimienny
Kiedy zauważa, że dawne imię tak straszliwie parzy jego lico, uśmiecha się wręcz tryumfalnie, jakby czerpiąc przyjemność z tego, że i ona sama może zagrać mu na nosie. Czy wciąż żywi do niego urazę? Tak, ale raczej wydaje jej się, że ta jest tak gigantyczna, by nie mogła dopuścić go do siebie, przeprowadzić normalnej rozmowy, zaufać chociaż na chwilę (a potem pewnie tego pożałować). Zaskakiwała sama siebie, kiedy wypowiadała słowa tak pewnie, bez strachu, chyba nawet prowokująco – patrząc mu w oczy, za razem doskonale wiedząc, że na dłoni jego znajduje się Pieczęć Lokiego, która była pierwotnym powodem ich rozłąki. Czy nadal bała się ślepców? Psia krew, nawet bardziej, przecież plotki które rozchodziły się w kuluarach były bardziej niż jasne. Czy jednak bardziej bała się samego Pettera? No… Tak. Kurwa, czego innego można było się spodziewać? Zestarzał się od momentu ostatniego napięcia seksualnego, jakie ze sobą wymienili. Chociaż wydawał jej się teraz idiotą, na pewno urósł w sile. Nie powinna go lekceważyć, ale pomimo wszystkiego tego, nie mogła też ustąpić. Była we własnym domu, posiadała przedmioty zaklęte po to, by pomóc w sytuacjach takich jak ta.
- No tak, Petter wyszedłby, posłuchał mnie – powiedziała z przeraźliwa goryczą. – Szanował mnie albo chociaż pozwalał wierzyć, że szanuje moje granice – wydobywa z siebie „typowo kobiece” gadanie. Ma nadzieję, że wszystko to co powie mu, napędzi go tylko, zadziała niczym płachta na byka i zmusi go do wejścia w ramy pomieszczenia. Że obrazy zaczną drzeć się, że sąsiedzi i zagubieni przechodnie na ulicy posłyszą to wszystko. Że Petter ucieknie sam, zabierając jej już możliwość wyżycia się na nim po wszystkich tych latach rozłąki, kiedy karmiła się wciąż niechęcią do niego, która to nigdy nie miała przecież możliwości wyciec na wierzch. Nie rozmawiali od lat, ona zmieniła usposobienie, stała się twardsza. Z nim czas obszedł się łagodnie, ale wciąż widać było różnice. Wszystko co kiedyś wydawało się być w jego twarzy pociągające, wciąż mogło się przecież podobać. Tymczasem kojarzyło się jednak niekorzystnie…
- Nie będę zniżać się do twojego poziomu! – w tym momencie widać, że wszystko to jest wstępem do histerii. Zaczyna żywo gestykulować, trząść się w emocjach, pozwala oczom na większe rozbieganie. Cierpliwość trwa zbyt krótko, bo Ahlström nie radzi sobie już z emocjami, które zostały w niej przebudzone. – Nie żyję po to żeby krzywdzić! – słowa te w jej ustach brzmiały dość śmiesznie, ale nie była chyba w stanie zwracać na to uwagi tu i teraz, kiedy nie myślała już racjonalnie. – Ile podłych zaklęć trzeba rzucić, żeby stać się takim jak ty, Petter? – nadużywa cierpliwości, ponownie rzucając w przestrzeń między nimi te przeklęte imię. Jakby wcale nie szanowała jego odmowy. – Rozmawialiśmy, bawiliśmy się, a kiedy się nie widzieliśmy, mordowałeś ludzi? – teraz już nie mogła wytrzymać. Miała ochotę płakać, ale zamiast tego wydała z siebie zrezygnowane warknięcie, stłumiony krzyk. Dłonie zacisnęły się w pięści, a w głowie układały odpowiednie zaklęcia.
- Slá – rzuca w jego kierunku, właściwie chcąc zobaczyć jak ten sam zadaje sobie ból. Nie powinno go tu być. Musiał się chyba spodziewać, że nie zostanie tu gorąco przyjęty… Niestety nie trafia, a na skutek tego, tylko wytrzeszcza ozy.
- No tak, Petter wyszedłby, posłuchał mnie – powiedziała z przeraźliwa goryczą. – Szanował mnie albo chociaż pozwalał wierzyć, że szanuje moje granice – wydobywa z siebie „typowo kobiece” gadanie. Ma nadzieję, że wszystko to co powie mu, napędzi go tylko, zadziała niczym płachta na byka i zmusi go do wejścia w ramy pomieszczenia. Że obrazy zaczną drzeć się, że sąsiedzi i zagubieni przechodnie na ulicy posłyszą to wszystko. Że Petter ucieknie sam, zabierając jej już możliwość wyżycia się na nim po wszystkich tych latach rozłąki, kiedy karmiła się wciąż niechęcią do niego, która to nigdy nie miała przecież możliwości wyciec na wierzch. Nie rozmawiali od lat, ona zmieniła usposobienie, stała się twardsza. Z nim czas obszedł się łagodnie, ale wciąż widać było różnice. Wszystko co kiedyś wydawało się być w jego twarzy pociągające, wciąż mogło się przecież podobać. Tymczasem kojarzyło się jednak niekorzystnie…
- Nie będę zniżać się do twojego poziomu! – w tym momencie widać, że wszystko to jest wstępem do histerii. Zaczyna żywo gestykulować, trząść się w emocjach, pozwala oczom na większe rozbieganie. Cierpliwość trwa zbyt krótko, bo Ahlström nie radzi sobie już z emocjami, które zostały w niej przebudzone. – Nie żyję po to żeby krzywdzić! – słowa te w jej ustach brzmiały dość śmiesznie, ale nie była chyba w stanie zwracać na to uwagi tu i teraz, kiedy nie myślała już racjonalnie. – Ile podłych zaklęć trzeba rzucić, żeby stać się takim jak ty, Petter? – nadużywa cierpliwości, ponownie rzucając w przestrzeń między nimi te przeklęte imię. Jakby wcale nie szanowała jego odmowy. – Rozmawialiśmy, bawiliśmy się, a kiedy się nie widzieliśmy, mordowałeś ludzi? – teraz już nie mogła wytrzymać. Miała ochotę płakać, ale zamiast tego wydała z siebie zrezygnowane warknięcie, stłumiony krzyk. Dłonie zacisnęły się w pięści, a w głowie układały odpowiednie zaklęcia.
- Slá – rzuca w jego kierunku, właściwie chcąc zobaczyć jak ten sam zadaje sobie ból. Nie powinno go tu być. Musiał się chyba spodziewać, że nie zostanie tu gorąco przyjęty… Niestety nie trafia, a na skutek tego, tylko wytrzeszcza ozy.
Nieznajomy
Jak bardzo naiwnym trzeba być, by uwierzyć komuś na słowo?
Spoglądając na to z perspektywy czasu, wielokrotnie zadawał sobie te pytanie, a przecież nawet szczególnie się nie starał, by uwiarygodnić swoją tożsamość, a ona nigdy nie nalegała, by pokazał jej wypociny pióra Pettera Nystroma, niedocenionego pisarza zdruzgotanego ludzką obojętnością.
Naprawdę istniał ktoś aż tak naiwny?
Niezbity dowód stał tuż przed nim. Anne-Marie. Łatwowierne stworzenie, które łakomie spijało każde kłamstwo z jego ust.
Zmieniła się chociaż trochę od ich ostatniego spotkania, gdy dławiła się własnymi łzami?
Nie musi widzieć ją w świetle dnia, by czuć jej strach. Ma wrażenie, że to tylko kwestia czasu, kiedy całkowicie ją sparaliżuje, uczyni bezbronną, całkowicie odsłoniętą, podatną.
- Petter pozwolił ci uwierzyć, że jest człowiekiem, którego potrzebujesz - kiedy mówi o Petterze w trzeciej osobie, łatwiej jest się zdystansować, uwierzyć, że Nidy nie istniał, że był kolejnym tworem pobudzonym do życia przez jego kłamliwe usta. Mocniej zaciska palce na przedmiocie, który wyjął, by zająć czymś ręce. – Nie wiem przed czym tak się opierasz - wyznaje, obracając scyzoryk w palcach. – Nie wiem czemu tak się boisz. - Zbliża się do niej. Krok za krokiem. Powoli. Mają czas. Dużo czasu. Męża nie ma w domu. Teraz ma pewność. Inaczej już dawno by zareagował. – Wierzysz w te głupoty, które wypisują w szmatławcach? - pyta, zatrzymując się kilka centymetrów przez progiem pokoju.
Czuje, że jest gorzej. Z każdą sekundą, minutę. Anne-Marie nie panuje nad swoimi emocjami. Żałuje, że w półmroku nie może dostrzec ekspresji, jaka zamiera na jej twarzy. Musi zadowolić się rozhisteryzowanym głosem, który pobrzmiewa w jego uszach jak najpiękniejsze z melodii, jaką płynie spod placów kobiety, gdy gra na skrzypcach. Jej piękno jednak zostaje przerwane. Gwałtownie, niespodziewanie.
Znowu to samo, mimo ostrzeżenia. Petter. Suka. Kłamliwa suka. Mówi, że nie żyje po to, by krzywdzić, a robi to bez chwili zawahania. I w tym momencie sam ma ochotę ją skrzywdzić. Złapać ją za włosy, przeciągnąć ostrzem scyzoryku po gardle. Patrzeć jak skóra zabarwia się czerwienią. Allstorm hamulce puszczają szybciej. Pekka nie odpowiada tym samym, jedynie uchyla się przed zaklęciem, które zatrzymuje się na ścianie. Wykrzywia usta w uśmiechu.
- Powiedz mi, jak to jest żyć w strachu? - Do głosu Pekki zakrada się czułość, gdy krzyżuje z nią spojrzenie. W jego odbijają się ikry szaleństwa karmione przez bezwstydne przekonanie, że nie jest w stanie go skrzywdzić. Nawet mimo dzielącej ich odległości, wyczuwa jak drży na całym ciele. – Chcesz się bać całe życie, zamiast czerpać z niego przyjemność? - Zatrzymuje się w drzwiach. - Myślisz, że gdybym był mordercą bez serca, pozwoliłby ci żyć tak długo?
Spoglądając na to z perspektywy czasu, wielokrotnie zadawał sobie te pytanie, a przecież nawet szczególnie się nie starał, by uwiarygodnić swoją tożsamość, a ona nigdy nie nalegała, by pokazał jej wypociny pióra Pettera Nystroma, niedocenionego pisarza zdruzgotanego ludzką obojętnością.
Naprawdę istniał ktoś aż tak naiwny?
Niezbity dowód stał tuż przed nim. Anne-Marie. Łatwowierne stworzenie, które łakomie spijało każde kłamstwo z jego ust.
Zmieniła się chociaż trochę od ich ostatniego spotkania, gdy dławiła się własnymi łzami?
Nie musi widzieć ją w świetle dnia, by czuć jej strach. Ma wrażenie, że to tylko kwestia czasu, kiedy całkowicie ją sparaliżuje, uczyni bezbronną, całkowicie odsłoniętą, podatną.
- Petter pozwolił ci uwierzyć, że jest człowiekiem, którego potrzebujesz - kiedy mówi o Petterze w trzeciej osobie, łatwiej jest się zdystansować, uwierzyć, że Nidy nie istniał, że był kolejnym tworem pobudzonym do życia przez jego kłamliwe usta. Mocniej zaciska palce na przedmiocie, który wyjął, by zająć czymś ręce. – Nie wiem przed czym tak się opierasz - wyznaje, obracając scyzoryk w palcach. – Nie wiem czemu tak się boisz. - Zbliża się do niej. Krok za krokiem. Powoli. Mają czas. Dużo czasu. Męża nie ma w domu. Teraz ma pewność. Inaczej już dawno by zareagował. – Wierzysz w te głupoty, które wypisują w szmatławcach? - pyta, zatrzymując się kilka centymetrów przez progiem pokoju.
Czuje, że jest gorzej. Z każdą sekundą, minutę. Anne-Marie nie panuje nad swoimi emocjami. Żałuje, że w półmroku nie może dostrzec ekspresji, jaka zamiera na jej twarzy. Musi zadowolić się rozhisteryzowanym głosem, który pobrzmiewa w jego uszach jak najpiękniejsze z melodii, jaką płynie spod placów kobiety, gdy gra na skrzypcach. Jej piękno jednak zostaje przerwane. Gwałtownie, niespodziewanie.
Znowu to samo, mimo ostrzeżenia. Petter. Suka. Kłamliwa suka. Mówi, że nie żyje po to, by krzywdzić, a robi to bez chwili zawahania. I w tym momencie sam ma ochotę ją skrzywdzić. Złapać ją za włosy, przeciągnąć ostrzem scyzoryku po gardle. Patrzeć jak skóra zabarwia się czerwienią. Allstorm hamulce puszczają szybciej. Pekka nie odpowiada tym samym, jedynie uchyla się przed zaklęciem, które zatrzymuje się na ścianie. Wykrzywia usta w uśmiechu.
- Powiedz mi, jak to jest żyć w strachu? - Do głosu Pekki zakrada się czułość, gdy krzyżuje z nią spojrzenie. W jego odbijają się ikry szaleństwa karmione przez bezwstydne przekonanie, że nie jest w stanie go skrzywdzić. Nawet mimo dzielącej ich odległości, wyczuwa jak drży na całym ciele. – Chcesz się bać całe życie, zamiast czerpać z niego przyjemność? - Zatrzymuje się w drzwiach. - Myślisz, że gdybym był mordercą bez serca, pozwoliłby ci żyć tak długo?
Bezimienny
Nietrafione zaklęcie to gwóźdź do jej trumny – a przynajmniej tak wydaje jej się gdzieś głęboko w głowie. Przeczuwa, że ktoś taki jak Pekka, według zasad kreowania ślepców w opinii publicznej – może jej przynieść tylko cierpienie, ból – że przyszedł tu po to, żeby ją wyeliminować, nie jedynie ogrzać się czy wynieść odpowiednią ilość kosztowności, byle przez jakiś czas żyć godnie za cudy majątek? Anne-Marie nie była obecnie w stanie myśleć racjonalnie, nawet jeżeli powody jej stresu nie były przecież zupełnie nierozsądne – ktoś taki jak Nystrom powinien budzić lęk – nie bez powodu na dłoni trzymał wymalowaną pieczęć, nie bez powodu zmienił przecież imię i nazwisko! Gdyby nie wstydził się siebie ,gdyby sam umiał żyć ze sobą, na pewno nie postępowałby tak. Nigdy nie musieliby prowadzić rozmowy w tym tonie, gdyby kiedyś ukorzył się, smucił, żałował – błagał o zrozumienie.
Pamiętała Pettera jako człowieka pełnego dumy, pełnego pewności siebie i pewności co do swojej twórczości. Nie spodziewała się, by zdrowa psychicznie osoba mogła udawać tak skutecznie, a przecież wszystko to, co wtedy mieli, było tylko zwyczajnym kłamstwem.
- Ty mi powiedz Petter…! – przekrzyczała jego pytanie, kiedy ten dał jej lukę na wypowiedź. Krzyk nie był jednak zupełnie gniewnym, w końcu jawił się w nim cień zwyczajnego, ludzkiego smutku. Wstydu. Bólu. – Jak to jest musieć ciągle uciekać przed Kruczą Strażą. Bać się samego dźwięku swojego imienia… – teraz poczuła, że ma przecież słuszność, a piłeczka, którą ku niej miotnął, mogła zostać odbita. – Skąd mogę wiedzieć, że nie przyszedłeś by poderżnąć mi gardło, wynieść moje kosztowności i zaszyć się gdzieś na jakiś czas? – chciała już błagać o to, byle nie inspirował się tym pomysłem, jednak musiała wtrącić coś jeszcze: - Ani kroku dalej, Pekka… – myli imię, kiedy ten staje w progu. Przesuwającą się w powietrzu dłonią, wydaje się rysować linię, której ten nie powinien przekraczać. Później unosi dłoń tą, byle palcem wskazać na cztery dzieła sztuki rozsiane po całym pomieszczeniu. – Jeszcze tylko krok, a wszyscy się dowiedzą. Wszyscy. Nie wyjdziesz stąd, a Krucza Straż już będzie po ciebie biec… – zagroziła mu, de facto kłamiąc – magia twórcza którą dysponowała nie posiadała bowiem tak wielkiego zakresu, a przynajmniej nie w formie w której przyszło jej ją znać – spodziewała się jednak, że w związku z faktem kłamstwa o twórczej przeszłości, Petter nie ma nawet pojęcia o tym, co potrafiła ta dziedzina magii.
Pamiętała Pettera jako człowieka pełnego dumy, pełnego pewności siebie i pewności co do swojej twórczości. Nie spodziewała się, by zdrowa psychicznie osoba mogła udawać tak skutecznie, a przecież wszystko to, co wtedy mieli, było tylko zwyczajnym kłamstwem.
- Ty mi powiedz Petter…! – przekrzyczała jego pytanie, kiedy ten dał jej lukę na wypowiedź. Krzyk nie był jednak zupełnie gniewnym, w końcu jawił się w nim cień zwyczajnego, ludzkiego smutku. Wstydu. Bólu. – Jak to jest musieć ciągle uciekać przed Kruczą Strażą. Bać się samego dźwięku swojego imienia… – teraz poczuła, że ma przecież słuszność, a piłeczka, którą ku niej miotnął, mogła zostać odbita. – Skąd mogę wiedzieć, że nie przyszedłeś by poderżnąć mi gardło, wynieść moje kosztowności i zaszyć się gdzieś na jakiś czas? – chciała już błagać o to, byle nie inspirował się tym pomysłem, jednak musiała wtrącić coś jeszcze: - Ani kroku dalej, Pekka… – myli imię, kiedy ten staje w progu. Przesuwającą się w powietrzu dłonią, wydaje się rysować linię, której ten nie powinien przekraczać. Później unosi dłoń tą, byle palcem wskazać na cztery dzieła sztuki rozsiane po całym pomieszczeniu. – Jeszcze tylko krok, a wszyscy się dowiedzą. Wszyscy. Nie wyjdziesz stąd, a Krucza Straż już będzie po ciebie biec… – zagroziła mu, de facto kłamiąc – magia twórcza którą dysponowała nie posiadała bowiem tak wielkiego zakresu, a przynajmniej nie w formie w której przyszło jej ją znać – spodziewała się jednak, że w związku z faktem kłamstwa o twórczej przeszłości, Petter nie ma nawet pojęcia o tym, co potrafiła ta dziedzina magii.
Nieznajomy
Nie żałuje, więc nie błaga o wybaczenie. Mało w nim zostało pokory, współczucia, czy nawet zwyczajnych, ludzkich odruchów. Na próżno doszukiwać się tego w cichym, pozbawionym radości śmiechu, który wybrzmiewa spomiędzy jego warg w ramach komentarza na jej słowa.
Krucza Straż nie deptała mu po piętach, choć powinna. Powinna przez wzgląd na wypalony znak Lokiego. Ma z nimi styczność sporadycznie, ale nigdy nie czuje, że jest w potrzasku, nigdy nie czuje się oznaczony przez ciężar brzmienia, jaki nosi, nigdy nie słyszy jak ich usta wypowiadają jego imię. A Anne-Marie nadal jest równie naiwna jak kiedyś. Jej wiara w tych obrońców uciśnionych jest godna pożałowania.
Dźwięki, które z siebie wyrzuca, brzmią nienaturalnie głośno w wypełniających ich przestrzeni. Jej jazgot musi być słyszalny nie tylko na opustoszałej klatce schodowej, ale również w sąsiadujących mieszkaniach. To tylko kwestia czasu, gdy ich zmartwieni lokatorzy, nie mogący przejść obojętnie obok jej krzyków, zapukają do drzwi. Nie może pozwalać jej na więcej samowolki.
W spojrzeniu odbija się błysk szaleństwa, gdy w końcu ulega jej prowokacji i dopada ją w czterech krokach, nie dając nawet najmniejszych szans na ucieczkę. Palce zakleszcza na linii żuchwy, choć kilka centymetrów dzieliły je od gardła, nie chce jednak zablokować jej dostępu do powietrza. Nie pozostaje jej nic innego, jak docenić ten gest dobrej woli, która jest jedynym przejawem dobroci, na jaki może liczyć z jego strony w obecnej sytuacji.
- Ucisz to ustrojstwo, bo zanim pofatygują się tu zastępy Kruczej Straży, ja zdążę uciszyć ciebie, królewno - charczy tuż przy jej uchu, kiedy obrazy zaczynają odkrzykiwać swoją mrożąca krew w żyłach serenadę. Ostrze scyzoryka zatapia się w jej skórze na poziomie krtani. Nie ma powodu, by wątpić w prawdziwość jego groźby, tak jak on nie ma powodu wątpić, że obrazy zawiadomią o tym incydencie Kruczych, a jednak nie ucieka, gdzie pieprz rośnie. Instynkt samozachowawczy Dahlina daje wiele do życzenia. – Nasz związek był jedną wielką ściemą, ale to, co po nim zostało, jest jak najbardziej prawdziwe. Prawa kieszeń kurtki. Sama zobacz. Twoja nieposzlakowana reputacja może tego nie przeżyć, królewno. – Nie przyszedł przecież do niej z pustymi rękami. Ma dla niej prezent z okazji zbliżającej się rocznicy.
Krucza Straż nie deptała mu po piętach, choć powinna. Powinna przez wzgląd na wypalony znak Lokiego. Ma z nimi styczność sporadycznie, ale nigdy nie czuje, że jest w potrzasku, nigdy nie czuje się oznaczony przez ciężar brzmienia, jaki nosi, nigdy nie słyszy jak ich usta wypowiadają jego imię. A Anne-Marie nadal jest równie naiwna jak kiedyś. Jej wiara w tych obrońców uciśnionych jest godna pożałowania.
Dźwięki, które z siebie wyrzuca, brzmią nienaturalnie głośno w wypełniających ich przestrzeni. Jej jazgot musi być słyszalny nie tylko na opustoszałej klatce schodowej, ale również w sąsiadujących mieszkaniach. To tylko kwestia czasu, gdy ich zmartwieni lokatorzy, nie mogący przejść obojętnie obok jej krzyków, zapukają do drzwi. Nie może pozwalać jej na więcej samowolki.
W spojrzeniu odbija się błysk szaleństwa, gdy w końcu ulega jej prowokacji i dopada ją w czterech krokach, nie dając nawet najmniejszych szans na ucieczkę. Palce zakleszcza na linii żuchwy, choć kilka centymetrów dzieliły je od gardła, nie chce jednak zablokować jej dostępu do powietrza. Nie pozostaje jej nic innego, jak docenić ten gest dobrej woli, która jest jedynym przejawem dobroci, na jaki może liczyć z jego strony w obecnej sytuacji.
- Ucisz to ustrojstwo, bo zanim pofatygują się tu zastępy Kruczej Straży, ja zdążę uciszyć ciebie, królewno - charczy tuż przy jej uchu, kiedy obrazy zaczynają odkrzykiwać swoją mrożąca krew w żyłach serenadę. Ostrze scyzoryka zatapia się w jej skórze na poziomie krtani. Nie ma powodu, by wątpić w prawdziwość jego groźby, tak jak on nie ma powodu wątpić, że obrazy zawiadomią o tym incydencie Kruczych, a jednak nie ucieka, gdzie pieprz rośnie. Instynkt samozachowawczy Dahlina daje wiele do życzenia. – Nasz związek był jedną wielką ściemą, ale to, co po nim zostało, jest jak najbardziej prawdziwe. Prawa kieszeń kurtki. Sama zobacz. Twoja nieposzlakowana reputacja może tego nie przeżyć, królewno. – Nie przyszedł przecież do niej z pustymi rękami. Ma dla niej prezent z okazji zbliżającej się rocznicy.
Bezimienny
Sprowokowała, więc nie powinna czuć się zaskoczona… A jednak, kiedy ten dopadł do niej, a pomieszczenie wypełniło się krzykiem postaci, znajdujących się na obrazach wywieszonych na ścianie, sama Anne-Marie dodała do gwaru tego jeszcze własny, wymuszony bezwarunkowym odruchem ciała krzyk. Ten pozostawał przyduszony, jakby próbowano z nim walczyć, a i właściwie pozostawał niesłyszalny w momencie, gdy Petter próbował przebić się do świadomości jej swoimi, pełnymi niezadowolenia słowami. Palce zaciskające się na żuchwie nie pomagają w krzyku.
Dłoń Anne-Marie drży, gdy ta podnosi ją do anulowania zaklęcia. Próbuje nie myśleć o ostrzu, które dotyka jej gardła, próbuje wziąć się w garść, jednak wciąż jest tylko słabą kobietą, nienawykłą do znoszenia tego typu stresu. Zagrożenie życia nie jest przecież czymś, z czym miała okazję się obyć, ba – spodziewała się, że niewiele galdrów znalazłoby w jej sytuacji jakąkolwiek zimną krew. Wciąż pamiętała zatrucie magiczne, którego doświadczyła kilka miesięcy temu. Wtedy, kiedy nie czuła się bezpieczna we własnym mieście. Uczucie to przypominało tak dobrze obecnie odczuwane spektrum strachu.
Gdy krew powoli sączy się z rany, Anne-Marie czuje się bezradna. W tym momencie obrazy nie krzyczą już, jednak ona sama wpatruje się w Pettera z niemałym strachem. Zawsze miała jelenie spojrzenie, teraz jednak, nawet pomimo powoli kształtujących się w okolicach oczu zmarszczek, wydaje się być wręcz dziecięco zagubione. Czy łzy cisną się jej na powieki? Oczywiście, ale te nie wypłynęły jeszcze, pomimo zeszklonego spojrzenie.
- Proszę, nie rób mi krzywdy… – wydobywa tylko z siebie. Musi błagać, bo właśnie tego nakazuje jej wola przetrwania. Wciąż myśli o tym, jak bardzo nie chce być tu sama. Co będzie, jeżeli jej dawny kochanek odejdzie, zostawiając ją w tak paskudnym stanie. Myśli jednak więcej o tym, co mogłoby się stać, gdyby nie przestał, gdyby kontynuował czynienie jej krzywdy. W tym momencie nie wytrzymuje już i drży w pierwszym podrygu płaczącej rozpaczy – chciałaby wyrwać się, jednak ciało odmawia posłuszeństwa. Umysł też płata figle, bo gdy Nystrom wydaje jej polecenie, ta bez zawahania je wykonuje. Dłonie trzęsą się niemożebnie, kiedy ta próbuje przemknąć nimi po krzywiźnie kurtki aż do kieszeni. Wyjmując kopertę z ciemnej tektury, jeszcze nie wie czego powinna się spodziewać. Unosi ją jednak ku Petterowi, by ten sam zdecydował co powinna z nią zrobić. Właściwie, ze względu na tak trzęsące się ciało, wolałaby chyba, by ten wyręczył ją w wypakowaniu „prezentu”.
- Pekka, proszę. To była... ściema. Usłyszeli to najwyżej sąsiedzi... - nie zaprzestaje błagań. - Możemy się przecież… dogadać - mówi, nieświadoma, że po ujrzeniu zawartości koperty fatycznie będzie musiała rozpocząć negocjacje.
Dłoń Anne-Marie drży, gdy ta podnosi ją do anulowania zaklęcia. Próbuje nie myśleć o ostrzu, które dotyka jej gardła, próbuje wziąć się w garść, jednak wciąż jest tylko słabą kobietą, nienawykłą do znoszenia tego typu stresu. Zagrożenie życia nie jest przecież czymś, z czym miała okazję się obyć, ba – spodziewała się, że niewiele galdrów znalazłoby w jej sytuacji jakąkolwiek zimną krew. Wciąż pamiętała zatrucie magiczne, którego doświadczyła kilka miesięcy temu. Wtedy, kiedy nie czuła się bezpieczna we własnym mieście. Uczucie to przypominało tak dobrze obecnie odczuwane spektrum strachu.
Gdy krew powoli sączy się z rany, Anne-Marie czuje się bezradna. W tym momencie obrazy nie krzyczą już, jednak ona sama wpatruje się w Pettera z niemałym strachem. Zawsze miała jelenie spojrzenie, teraz jednak, nawet pomimo powoli kształtujących się w okolicach oczu zmarszczek, wydaje się być wręcz dziecięco zagubione. Czy łzy cisną się jej na powieki? Oczywiście, ale te nie wypłynęły jeszcze, pomimo zeszklonego spojrzenie.
- Proszę, nie rób mi krzywdy… – wydobywa tylko z siebie. Musi błagać, bo właśnie tego nakazuje jej wola przetrwania. Wciąż myśli o tym, jak bardzo nie chce być tu sama. Co będzie, jeżeli jej dawny kochanek odejdzie, zostawiając ją w tak paskudnym stanie. Myśli jednak więcej o tym, co mogłoby się stać, gdyby nie przestał, gdyby kontynuował czynienie jej krzywdy. W tym momencie nie wytrzymuje już i drży w pierwszym podrygu płaczącej rozpaczy – chciałaby wyrwać się, jednak ciało odmawia posłuszeństwa. Umysł też płata figle, bo gdy Nystrom wydaje jej polecenie, ta bez zawahania je wykonuje. Dłonie trzęsą się niemożebnie, kiedy ta próbuje przemknąć nimi po krzywiźnie kurtki aż do kieszeni. Wyjmując kopertę z ciemnej tektury, jeszcze nie wie czego powinna się spodziewać. Unosi ją jednak ku Petterowi, by ten sam zdecydował co powinna z nią zrobić. Właściwie, ze względu na tak trzęsące się ciało, wolałaby chyba, by ten wyręczył ją w wypakowaniu „prezentu”.
- Pekka, proszę. To była... ściema. Usłyszeli to najwyżej sąsiedzi... - nie zaprzestaje błagań. - Możemy się przecież… dogadać - mówi, nieświadoma, że po ujrzeniu zawartości koperty fatycznie będzie musiała rozpocząć negocjacje.
Nieznajomy
Ulega jej prowokacji nie tylko dlatego, że bestia zwana zniecierpliwieniem zerwała się z łańcucha, ale głownie dlatego, że tylko tak może zmusić ją do współpracy, na którą z oczywistych względów obecnie nie jest chętna, ale to tylko kwestia czasu, kiedy przeredaguje swoje priorytety i wyjdzie naprzeciwko jego egoistycznym oczekiwaniom.
Odzyskanie kontroli nad sytuacją okazało się zaskakując łatwe. Anne-Marie posłusznie nakłania obrazy, by zamilkły, a potem korzy się przed nim jak mała dziewczyna, która skonfrontowała się ze swoim największym koszmarem. I tym właśnie Pekka chce dla niej być. Koszmarem, który zjawia się nieoczekiwanie, zieje zamęt i odchodzi równie szybko.
Jak często śnią ci się koszmary, królewno? Jeden właśnie się ziścił. Obiecuję, że długo się z niego nie obudzisz.
Mimo iż pierwotnie nie chciał wyrządzić jej krzywdy, teraz, kiedy widzi jak stróżka krwi spływa po jej bladej skórze, nie jest tego już taki pewny. Nie jest tego taki pewny, gdy słyszy jak skowyczy o łaskę. Sama wybrała życie w strachu.
- Przekonaj mnie, kochanie - mówi zniżając głos do szeptu. Choć nie odzywa się w nim dawny sentyment, nie ironizuje nazywając ją "kochaniem". Wypowiada te słowa z namaszczeniem, w próbie przekonania ją, że nie jest mu do końca obojętna. Chce napełnić ją naiwną wiarą, że odżyły w nim stare uczucia, choć nigdy nie poczuli do nic więcej poza chęcią posiadania. Nie inwestował by tyle czasu i energii w znajomość, która okazać by się miała nieopłacalna inwestycją.
Patrzy jej prosto w oczy. Błysk szaleństwa jest dowodem na to, że kobieta otarła się o śmierć. Tak naprawdę wystarczył jeden nieprzemyślany ruch, by na zawsze rozstać się z życiem.
- Przekonaj mnie, że nie warto cię krzywdzić - zachęca ja, sycoryk nadal trzyma przy jej gardle, ale rozluźnia uścisk placów z jej żuchwy, obdarzając ją przy tym znikomym kredytem zaufania.
Jak wielki strach teraz czuła? Sprawił, że całkowicie mu ulegnie, czy jest w stanie go przezwyciężyć?
- Przekonaj mnie, że masz do zaoferowania coś więcej poza głuchymi oskarżeniami i obrazami wrzeszczącymi w wniebogłosy. - Wykrzywia usta w sakrakstyczym grymasie, który świadczy o tym, że nic go nie powstrzymuje przed zrobieniem jej krzywdy.
Czuje jak wyciąga z kieszeni kopertę, ale nie patrzy jej na ręce. Zbyt skoncentrowany jest na jej twarzy. Scyzoryk odnajduje drogę do delikatnego policzka. Opiera o lekką zaróżowioną skórę jego ostrze, ale nie zatapia go tak lekkomyślnie w tkance jak przedtem. Pozostawia na niej ledwie rysy, która jest za płytka, by krew mogła trysnąć. Odgarnia nim zabłąkane kosmyki włosów, które wskutek szamotaniny opadły na twarzy Marie-Anne.
- Otwórz - rozkazuje, w jego głosie pobrzmiewa ponaglająca nuta. Nie wyręczą ją w tym. spogląda na nią wyczekująco. Pogarda maluje się w jego spojrzeniu. Gardzi tym, jak łatwo się poddała. - Wypij piwo, które nawarzyłaś.
Kiedy jej drżące dłonie w końcu uporały się z kopertą, znajduje się jej przeszłość zamknięta w kilku kolorowych kadrach. Fotografie przedstawiają to, przed czym próbuje uciec. Ich związek.
Odzyskanie kontroli nad sytuacją okazało się zaskakując łatwe. Anne-Marie posłusznie nakłania obrazy, by zamilkły, a potem korzy się przed nim jak mała dziewczyna, która skonfrontowała się ze swoim największym koszmarem. I tym właśnie Pekka chce dla niej być. Koszmarem, który zjawia się nieoczekiwanie, zieje zamęt i odchodzi równie szybko.
Jak często śnią ci się koszmary, królewno? Jeden właśnie się ziścił. Obiecuję, że długo się z niego nie obudzisz.
Mimo iż pierwotnie nie chciał wyrządzić jej krzywdy, teraz, kiedy widzi jak stróżka krwi spływa po jej bladej skórze, nie jest tego już taki pewny. Nie jest tego taki pewny, gdy słyszy jak skowyczy o łaskę. Sama wybrała życie w strachu.
- Przekonaj mnie, kochanie - mówi zniżając głos do szeptu. Choć nie odzywa się w nim dawny sentyment, nie ironizuje nazywając ją "kochaniem". Wypowiada te słowa z namaszczeniem, w próbie przekonania ją, że nie jest mu do końca obojętna. Chce napełnić ją naiwną wiarą, że odżyły w nim stare uczucia, choć nigdy nie poczuli do nic więcej poza chęcią posiadania. Nie inwestował by tyle czasu i energii w znajomość, która okazać by się miała nieopłacalna inwestycją.
Patrzy jej prosto w oczy. Błysk szaleństwa jest dowodem na to, że kobieta otarła się o śmierć. Tak naprawdę wystarczył jeden nieprzemyślany ruch, by na zawsze rozstać się z życiem.
- Przekonaj mnie, że nie warto cię krzywdzić - zachęca ja, sycoryk nadal trzyma przy jej gardle, ale rozluźnia uścisk placów z jej żuchwy, obdarzając ją przy tym znikomym kredytem zaufania.
Jak wielki strach teraz czuła? Sprawił, że całkowicie mu ulegnie, czy jest w stanie go przezwyciężyć?
- Przekonaj mnie, że masz do zaoferowania coś więcej poza głuchymi oskarżeniami i obrazami wrzeszczącymi w wniebogłosy. - Wykrzywia usta w sakrakstyczym grymasie, który świadczy o tym, że nic go nie powstrzymuje przed zrobieniem jej krzywdy.
Czuje jak wyciąga z kieszeni kopertę, ale nie patrzy jej na ręce. Zbyt skoncentrowany jest na jej twarzy. Scyzoryk odnajduje drogę do delikatnego policzka. Opiera o lekką zaróżowioną skórę jego ostrze, ale nie zatapia go tak lekkomyślnie w tkance jak przedtem. Pozostawia na niej ledwie rysy, która jest za płytka, by krew mogła trysnąć. Odgarnia nim zabłąkane kosmyki włosów, które wskutek szamotaniny opadły na twarzy Marie-Anne.
- Otwórz - rozkazuje, w jego głosie pobrzmiewa ponaglająca nuta. Nie wyręczą ją w tym. spogląda na nią wyczekująco. Pogarda maluje się w jego spojrzeniu. Gardzi tym, jak łatwo się poddała. - Wypij piwo, które nawarzyłaś.
Kiedy jej drżące dłonie w końcu uporały się z kopertą, znajduje się jej przeszłość zamknięta w kilku kolorowych kadrach. Fotografie przedstawiają to, przed czym próbuje uciec. Ich związek.
Bezimienny
To, że atakuje ją w jej własnym domu, wydaje się wytrącać ją z równowagi skuteczniej niż dalsze jego słowa. Nie myślała już logicznie – nie przyswajała tego, że w kopercie znajdować się mogły dowody na ich dawne, bliskie relacje. Że posiadał fotografie, które wykonano im jeszcze w czasach, gdy Anne-Marie pozostawała nieświadoma co do kłamstw Pettera. Nigdy nie udawała przed nim, że nie posiadała narzeczonego. Nigdy nie udawała przed nim, że wszystko to: ślub, wspólne mieszkanie, kontakt z Eriksenami, było czymś poza interesami. Zawsze zdawała się jednak wierzyć, że szczerość jej będzie odwzajemniona, a wszystko to co było dowodem ich romansu, Pekka trzymać będzie przy sercu, w najgorszym wypadku po prostu z goryczą wspominając ją. Mógł spalić te zdjęcia, tak samo jak spalił wszystko, co między nimi było, płomieniami magii zakazanej.
Sama zapomniała już o tym powiewie głupoty, na jaki wpadła w młodości. Zapomniała, że sama posłała Petterowi fotografie, byleby ucieszyć go w trakcie długiej rozłąki, kiedy to po raz kolejny wyjechać miała gdzieś z ojcem. Przypominając sobie te chwile, przypominając sobie zadowolenie, jakie odczuwała w tamtym czasie zaklejając kopertę, obecnie czuje powiew mdłości. Czuje, że słowa Nystroma przebijają się do jej świadomości, byle tylko ulecieć jej zbyt szybko, by zostać poprawnie zrozumiane. Patrzy na swoje uśmiechnięte zdjęcie, patrzy na podpis zamieszczony z tyłu, jakby tylko chcąc sprawdzić, że fotografia ta jest na pewno tym samym prezentem, który dała mu lata temu. Miłe słowa zapisane tam, nie układają się obecnie w sensowne zdania – skrzypaczka wydaje się bledsza niż kiedykolwiek, kiedy z koperty wypada ich wspólny obrazek – siedzący pod molo na plaży miejskiej w Malmö. Latający aparat uchwycił moment, kiedy sama Anne-Marie odbierała papierosa z palców blondyna, przy okazji pozwalając, by ten oparł dłoń na wewnętrznej części uda. Wydawali się wtedy niepoprawnie weseli i z całą pewnością sobie bliscy.
Nie wiedziała co bolało ją bardziej – to, że uczucie do Dahlina się wydarzyło, czy może to, że skończyło się w taki właśnie sposób. Po dalsze zdjęcia nie sięga – koperta spada bowiem na podłogę.
Dopadł ją w prawdziwym azylu od wszelkich trosk i tam, gdzie nie musi się już martwic brakiem makijażu, plamą tłuszczu na legginsach czy bluźnieniem na nierówno układające się nuty. Dopadł ją w jej domu, mimo wszystko stawiając swoje warunki.
Nie próbuje podpalić zdjęć. Wie, że w obecnej sytuacji pogorszyłaby jednie sytuację i pozbawiła się jakiejkolwiek szansy na rozejście się bólu po kościach.
- Chodzi ci o pieniądze? – mówi, a łzy chociaż płyną po jej policzkach – wydają się teraz tak blade. Twarz jest już porcelanowa i chociaż skażona już pojedynczymi, pierwszymi zmarszczkami – przypomina wyglądem te drogich lalek z niedostępnych wystaw. Oczy zeszklone patrzą prosto na wyższego Pettera błagalnie. – Robisz to dla pieniędzy, tak? – wypytuje i szczerze modli się o to, by miała rację. Nie chce myśleć o tym, o co Pekka może potencjalnie prosić ją w tych warunkach. Nie zna go, nigdy nie znała. Nie wie do czego potrafiłby się posunąć, by osiągnąć swój cel. Jaki cel? – Pekka, proszę. Zrobię wszystko. Nie pozwól, żeby nasze wspólne, miłe chwile przerodziły się w nieszczęście… – przełknęła ślinę, próbując z wszelkich sił nie upaść, nie rozpłakać się wniebogłosy i nie popaść w ponowny szał napędzany strachem i bólem. Łapie go za poły płaszcza, jednak nie szarpie – zwyczajnie zbliża się ku niemu, byle utrudnić mu możliwość operowania scyzorykiem. – Ty też dobrze bawiłeś się na tych zdjęciach… – nie chciała myśleć które jeszcze przyniósł w kopercie, byle ją nastraszyć. Wiedziała, że wykonywali je znacznie gorsze, znacznie bardziej jednoznaczne, w tamtym czasie czerpiąc z tego sporą, często upojona przyjemność.
Gdyby tylko Gaute wciąż tu był… Gdyby tylko…
Ze strachem, tym samym czując jak jeszcze grubsze łzy zbierają się jej na policzkach, stwierdza, że zapewne gdyby Gaute wciąż z nią był – Petter nigdy by się tu nie pojawił. Tacy jak oni unikali Kruczej Straży jak ognia.
Sama zapomniała już o tym powiewie głupoty, na jaki wpadła w młodości. Zapomniała, że sama posłała Petterowi fotografie, byleby ucieszyć go w trakcie długiej rozłąki, kiedy to po raz kolejny wyjechać miała gdzieś z ojcem. Przypominając sobie te chwile, przypominając sobie zadowolenie, jakie odczuwała w tamtym czasie zaklejając kopertę, obecnie czuje powiew mdłości. Czuje, że słowa Nystroma przebijają się do jej świadomości, byle tylko ulecieć jej zbyt szybko, by zostać poprawnie zrozumiane. Patrzy na swoje uśmiechnięte zdjęcie, patrzy na podpis zamieszczony z tyłu, jakby tylko chcąc sprawdzić, że fotografia ta jest na pewno tym samym prezentem, który dała mu lata temu. Miłe słowa zapisane tam, nie układają się obecnie w sensowne zdania – skrzypaczka wydaje się bledsza niż kiedykolwiek, kiedy z koperty wypada ich wspólny obrazek – siedzący pod molo na plaży miejskiej w Malmö. Latający aparat uchwycił moment, kiedy sama Anne-Marie odbierała papierosa z palców blondyna, przy okazji pozwalając, by ten oparł dłoń na wewnętrznej części uda. Wydawali się wtedy niepoprawnie weseli i z całą pewnością sobie bliscy.
Nie wiedziała co bolało ją bardziej – to, że uczucie do Dahlina się wydarzyło, czy może to, że skończyło się w taki właśnie sposób. Po dalsze zdjęcia nie sięga – koperta spada bowiem na podłogę.
Dopadł ją w prawdziwym azylu od wszelkich trosk i tam, gdzie nie musi się już martwic brakiem makijażu, plamą tłuszczu na legginsach czy bluźnieniem na nierówno układające się nuty. Dopadł ją w jej domu, mimo wszystko stawiając swoje warunki.
Nie próbuje podpalić zdjęć. Wie, że w obecnej sytuacji pogorszyłaby jednie sytuację i pozbawiła się jakiejkolwiek szansy na rozejście się bólu po kościach.
- Chodzi ci o pieniądze? – mówi, a łzy chociaż płyną po jej policzkach – wydają się teraz tak blade. Twarz jest już porcelanowa i chociaż skażona już pojedynczymi, pierwszymi zmarszczkami – przypomina wyglądem te drogich lalek z niedostępnych wystaw. Oczy zeszklone patrzą prosto na wyższego Pettera błagalnie. – Robisz to dla pieniędzy, tak? – wypytuje i szczerze modli się o to, by miała rację. Nie chce myśleć o tym, o co Pekka może potencjalnie prosić ją w tych warunkach. Nie zna go, nigdy nie znała. Nie wie do czego potrafiłby się posunąć, by osiągnąć swój cel. Jaki cel? – Pekka, proszę. Zrobię wszystko. Nie pozwól, żeby nasze wspólne, miłe chwile przerodziły się w nieszczęście… – przełknęła ślinę, próbując z wszelkich sił nie upaść, nie rozpłakać się wniebogłosy i nie popaść w ponowny szał napędzany strachem i bólem. Łapie go za poły płaszcza, jednak nie szarpie – zwyczajnie zbliża się ku niemu, byle utrudnić mu możliwość operowania scyzorykiem. – Ty też dobrze bawiłeś się na tych zdjęciach… – nie chciała myśleć które jeszcze przyniósł w kopercie, byle ją nastraszyć. Wiedziała, że wykonywali je znacznie gorsze, znacznie bardziej jednoznaczne, w tamtym czasie czerpiąc z tego sporą, często upojona przyjemność.
Gdyby tylko Gaute wciąż tu był… Gdyby tylko…
Ze strachem, tym samym czując jak jeszcze grubsze łzy zbierają się jej na policzkach, stwierdza, że zapewne gdyby Gaute wciąż z nią był – Petter nigdy by się tu nie pojawił. Tacy jak oni unikali Kruczej Straży jak ognia.
Nieznajomy
- Pieniądze? - powtarza za nią jak echo, choć nie tworzy wiernej kalki jej słów. W jego czuć jeszcze subtelną nutę drwiny stopniowo przełamywaną przez cierpkie tony rozgoryczania, które wykwitają na jego wargach pod postacią grymasu fałszywego niezadowolenia. Potęguje go błagalne spojrzenie szklących się od łez oczu, jakie wbija w niego Anne-Marie. Być może usiłuje nimi poruszyć tkwiąc głęboko w nim struny wrażliwości, jednak robi to tak nieudolnie, że pod czaszką Pekki kształtuje się złośliwa, zaserwowana jedyne na taką okazją myśl: Zapominasz się, skarbie, nie jestem skrzypcami, które ulegają pod naporem trzymanego w twoich palcach smyczka. – Myślisz, że chcę pieniędzy? - Zdumienie dosięga jego oczu, lecz z niebotycznym wysiłkiem tłumi śmiech, dławi go w krtani. Niezależnie od tego, ile wylejesz dzisiaj łez, czasu nie cofniesz, kochanie. – Myślisz, że ryzykuje, przychodząc tu, do ciebie, tylko po to by się wzbogacić? Tak nisko mnie cenisz?
W głosie Dahlin nie pobrzmiewa już nic poza gniewem. Udawanym, skrzętnie wyreżyserowanym, skrytym pod napiętymi strunami głosowymi. Do wbitego w Ahlström wzroku zakrada się pogarda. Nie wie jednak, do kogo ją adresuje - do niej, a może samego siebie?
Zawsze była piękna i krucha. Piękna i krucha jak porcelanowa lalka wystawiona na ekspozycje w drogim butiku. I pusta w środku, wmawia sobie Pekka, gdy wyciera wierzchem dłoni stworzoną przez łzy wilgoć na delikatnym policzka. I nie mogła ocenić go inaczej.
Bo właśnie taki był. Pieniądze. Zawsze chodziło o pieniądze. Potrzebował pieniędzy, dlatego tak długo szeptał jej w ucho te wszystkie kłamstwa. Potrzebował pieniędzy, dlatego trzymał ją mocno w ramionach - był przy niej, kiedy kładła się spać i odchodził, kiedy pierwsza łuna brzasku pojawiała się na niebie. Potrzebował pieniędzy, dlatego z uśmiechem na ustach przekonywał ją o swojej lojalności i oddaniu, i - wreszcie - potrzebował pieniędzy, dlatego tu dzisiaj zawitał, ale czy na pewno rozchodziło się wyłącznie o nie? Mógł wybrać przecież inne mieszkanie, wiele podobnych mijał po drodze.
Ziarno niepewności kiełkuje w jego głowie, gdy Anne-Marie skraca dystans między nim, palce zakleszcza na znoszonym płaszczu; słyszy szelest, gdy jej gładka skóra ociera się o sztywny materiał. Tym gestem, być może nieświadomie, wybija go z rytmu, z czym Dahlin nie może się przez kilka sekund oswoić, więc pozwala, by opadła na nich nieznośna kurtyna milczenia. Nie jest świadomy tego, jego wolna od noża dłoń układa się na tali kobiety. Podtrzymuje ją instynktownie przed upadkiem. W uszach nadal brzmi echo jej słów - Ty też dobrze bawiłeś się na tych zdjęciach… i przez ulotność chwili jest gotów przyznać jej racje. Chwile zamknięte w kolorowych kadrach powracają zawsze, gdy bierze zdjęcia do ręki i obejmuje je spojrzeniem. Przestrzeń jego myśli wypełnia się brzmieniem ich śmiechów, gdy widzi jak na jej ustach kreśli się uśmiech, a na zwykle bladym policzku zakwita plama bladego różu. To, co zwykł nazywać kłamstwem, powoli przeistacza się w prawdę. Zarysowuje kciukiem kontur jej dolnej wargi, gdy jest tak blisko – gdy czuje jej ciepło i oddech na szyi.
Ma pecha. Anne-Marie ma pecha. Wszystko niszczeje pod opuszkami jego palców. Wiednie, gnije, rozpada się. Jej piękna zatrzymać przy sobie nie może, bo spotka go ten sam los. Wszystko, co ma, wszystko, co może jej zaoferować, to bukiet kłamstw i nic w zamian.
- Masz nóż w ręce, a ona w piersi bijące serce - przytacza słowa rymowanki, o której istnieniu sobie przypomina. Odsuwa się od niej tak gwałtownie, jakby poraził go prąd. Wyrywa spomiędzy jej palców płaszcz, a by po chwili wsunąć scyzoryk w jej dłoń. Na ustach tańczy prowokacyjny uśmiech. Sprawdza, jak daleko może się posunąć w histerii, w której tkwi. Nie może uwierzyć, że jej determinacja została przygaszona równie szybko, co zduszane jest ostatnie westchnienie papierosa na bruku pod ciężką podeszwą buta. – Zgaduję, że nie takiej poezji oczekiwałaś, królewno.
Ani Petter Nystrom, ani Pekka Dahlin nie są stworzeni do modelowania z pięknych słów metafor - te, które wychodząc spod ich warg, mają gorzki posmak i równie nieprzyjemne brzmienie, są szorstkie jak papier ścierny. Jedyne, co ukształtować potrafią, to zbudowaną na fundamentach kłamstw iluzje. Dahlin więc chce wierzyć, że ich związek nie był niczym innym, jak jedną z tych nieprawdziwych historii, jakie namiętnie wyswobadzają się spomiędzy jego gardła. I chociaż nie żałuje spędzonych z nią dni, trwa w fałszywym przekonaniu, że nie pozostały w nim żaden ślady po jej obecności. Jest przecież jak szklanka, która już dawno pęka pod naporem mocnego uścisku, a spod tych pęknięć rozlewają się emocje, dlatego nie mogą zostać z nim na dłużej.
W głosie Dahlin nie pobrzmiewa już nic poza gniewem. Udawanym, skrzętnie wyreżyserowanym, skrytym pod napiętymi strunami głosowymi. Do wbitego w Ahlström wzroku zakrada się pogarda. Nie wie jednak, do kogo ją adresuje - do niej, a może samego siebie?
Zawsze była piękna i krucha. Piękna i krucha jak porcelanowa lalka wystawiona na ekspozycje w drogim butiku. I pusta w środku, wmawia sobie Pekka, gdy wyciera wierzchem dłoni stworzoną przez łzy wilgoć na delikatnym policzka. I nie mogła ocenić go inaczej.
Bo właśnie taki był. Pieniądze. Zawsze chodziło o pieniądze. Potrzebował pieniędzy, dlatego tak długo szeptał jej w ucho te wszystkie kłamstwa. Potrzebował pieniędzy, dlatego trzymał ją mocno w ramionach - był przy niej, kiedy kładła się spać i odchodził, kiedy pierwsza łuna brzasku pojawiała się na niebie. Potrzebował pieniędzy, dlatego z uśmiechem na ustach przekonywał ją o swojej lojalności i oddaniu, i - wreszcie - potrzebował pieniędzy, dlatego tu dzisiaj zawitał, ale czy na pewno rozchodziło się wyłącznie o nie? Mógł wybrać przecież inne mieszkanie, wiele podobnych mijał po drodze.
Ziarno niepewności kiełkuje w jego głowie, gdy Anne-Marie skraca dystans między nim, palce zakleszcza na znoszonym płaszczu; słyszy szelest, gdy jej gładka skóra ociera się o sztywny materiał. Tym gestem, być może nieświadomie, wybija go z rytmu, z czym Dahlin nie może się przez kilka sekund oswoić, więc pozwala, by opadła na nich nieznośna kurtyna milczenia. Nie jest świadomy tego, jego wolna od noża dłoń układa się na tali kobiety. Podtrzymuje ją instynktownie przed upadkiem. W uszach nadal brzmi echo jej słów - Ty też dobrze bawiłeś się na tych zdjęciach… i przez ulotność chwili jest gotów przyznać jej racje. Chwile zamknięte w kolorowych kadrach powracają zawsze, gdy bierze zdjęcia do ręki i obejmuje je spojrzeniem. Przestrzeń jego myśli wypełnia się brzmieniem ich śmiechów, gdy widzi jak na jej ustach kreśli się uśmiech, a na zwykle bladym policzku zakwita plama bladego różu. To, co zwykł nazywać kłamstwem, powoli przeistacza się w prawdę. Zarysowuje kciukiem kontur jej dolnej wargi, gdy jest tak blisko – gdy czuje jej ciepło i oddech na szyi.
Ma pecha. Anne-Marie ma pecha. Wszystko niszczeje pod opuszkami jego palców. Wiednie, gnije, rozpada się. Jej piękna zatrzymać przy sobie nie może, bo spotka go ten sam los. Wszystko, co ma, wszystko, co może jej zaoferować, to bukiet kłamstw i nic w zamian.
- Masz nóż w ręce, a ona w piersi bijące serce - przytacza słowa rymowanki, o której istnieniu sobie przypomina. Odsuwa się od niej tak gwałtownie, jakby poraził go prąd. Wyrywa spomiędzy jej palców płaszcz, a by po chwili wsunąć scyzoryk w jej dłoń. Na ustach tańczy prowokacyjny uśmiech. Sprawdza, jak daleko może się posunąć w histerii, w której tkwi. Nie może uwierzyć, że jej determinacja została przygaszona równie szybko, co zduszane jest ostatnie westchnienie papierosa na bruku pod ciężką podeszwą buta. – Zgaduję, że nie takiej poezji oczekiwałaś, królewno.
Ani Petter Nystrom, ani Pekka Dahlin nie są stworzeni do modelowania z pięknych słów metafor - te, które wychodząc spod ich warg, mają gorzki posmak i równie nieprzyjemne brzmienie, są szorstkie jak papier ścierny. Jedyne, co ukształtować potrafią, to zbudowaną na fundamentach kłamstw iluzje. Dahlin więc chce wierzyć, że ich związek nie był niczym innym, jak jedną z tych nieprawdziwych historii, jakie namiętnie wyswobadzają się spomiędzy jego gardła. I chociaż nie żałuje spędzonych z nią dni, trwa w fałszywym przekonaniu, że nie pozostały w nim żaden ślady po jej obecności. Jest przecież jak szklanka, która już dawno pęka pod naporem mocnego uścisku, a spod tych pęknięć rozlewają się emocje, dlatego nie mogą zostać z nim na dłużej.
Bezimienny
Jak mogła domyślać się czego od niej chce? Jak mogła w ogóle spodziewać się czegokolwiek innego od pieniędzy? Co więcej mogła mu jeszcze zaoferować? Przymknięcie oka na jego występki i nakłonienie swojego byłego już męża do omijania tematów około Pettera, byle nie nasłać mu na głowę większej ilości Kruczej Straży? Nie wiedziała co powinna zrobić, byle tylko na dobre pozbyć się Dahlina ze swojego życia. Wiedziała, że płacić miała przecież cenę swojej przeszłej nieostrożności. Mimo woli spoglądała teraz spuchniętymi od płaczu oczami na Pekkę i chociaż czuła ogromne zagrożenie i lęk, nie ruszała się nawet o milimetr, nie rzucała już żadnych zaklęć i nie próbowała odpychać go od siebie, pomimo tego, jak bardzo odpychająca była tu jego obecność. Jego słowa nie układały się obecnie sensownie - odbierała je jako zbitki niepasujących do siebie zgłosek, które układał tylko po to, byle namieszać jej w głowie ejszcze bardziej.
Nie mogła podejść do niego inaczej. Za dużo wiedziała o zaginięciach, za dużo plotek które o nich słyszała mówiło o udziale Ślepców. Za mało pożałowania swoich czynów czuła też od Pettera. Ten wydawał się nie rozważać jak dobrym mogłoby być jego życie, gdyby nigdy nie wybrał ścieżki bezprawia.
Anna nie mogła rozumieć, że nie zawsze wybór ten znajdował się w rękach samego użytkownika magii zakazanej. Nie mogła znać jego rodzinnej sytuacji, bowiem ten kłamał od samego początku - na temat siebie, swojej rodziny, ich uczucia. Dlaczego więc mogła płakać nad wszystkim tym, czego wprawdzie nawet nie mogła zaznać? Czemu tak ciężko było pogodzić się z wszystkim, co odejść przecież de facto nie mogło, bo nigdy naprawdę nie przyszło?
- Po co trzymasz te cholerne zdjęcia! - wścieka się, kiedy nazywa ją królewną. Oczy wypełniają się kolejną partią ciężkich łez, które opadają na policzki i podłogę niczym bomby, które chciałaby spuścić na wszystkie wspomnienia związane z Dahlinem. - I PO CO JE TU PRZYNOSISZ?! SPALĘ JE, SPALĘ I NIE ZOSTANIE Z NICH JUŻ NIC... - nowe fale energii wracają do szczupłego ciała szwedki, kiedy ta próbuje przedramieniem odgonić Pekkę od siebie. - POZBĘDĘ SIĘ ICH I POZBĘDĘ SIĘ CIEBIE! WYNOŚ SIĘ PETTER! WYPIERDALAJ PETTER! - kolejna fala histerii przychodzi w momencie... Kiedy właściwie możnaby się jej spodziewać. Próbuje pięściami odgonić od siebie Dahlina, a potem sama odsuwa się od niego kilka chwiejnych kroków w tył. - MÓJ OJCIEC ZROBI Z TOBĄ PORZĄDEK. A RADA WRESZCIE ZACZNIE WYBIJAĆ TAKICH JAK TY! - w powietrze puszcza obietnice bez pokrycia, jednak bardzo, bardzo chciałaby, by doszły do skutku. Chce wystraszyć Pettera, a przy okazji przekonać siebie, że wszystko to nie rusza jej na tyle, by była w stanie bez zawahania życzyć mu śmierci.
Krzyczy przy tym tak głośno jak obrazy. Ktoś na pewno się zainteresuje. Któryś z sąsiadów na pewno zapyta. Anne-Marie umie jednak kłamać. Przez kilka lat wszyscy wierzyli jej bowiem, że żyje w szczęśliwym małżeństwie.
- Jeszcze jeden krzywy ruch i zwiąże cię i nie pozwolę odejść póki ktoś nie zrobi z tobą porządku... Wynoś się póki możesz. I zdjęcia na podłogę! - mówi, cofając się już pod samo okno. Wierzy, że jej pełne strachu słowa wypłoszą Dahlina.
Nie mogła podejść do niego inaczej. Za dużo wiedziała o zaginięciach, za dużo plotek które o nich słyszała mówiło o udziale Ślepców. Za mało pożałowania swoich czynów czuła też od Pettera. Ten wydawał się nie rozważać jak dobrym mogłoby być jego życie, gdyby nigdy nie wybrał ścieżki bezprawia.
Anna nie mogła rozumieć, że nie zawsze wybór ten znajdował się w rękach samego użytkownika magii zakazanej. Nie mogła znać jego rodzinnej sytuacji, bowiem ten kłamał od samego początku - na temat siebie, swojej rodziny, ich uczucia. Dlaczego więc mogła płakać nad wszystkim tym, czego wprawdzie nawet nie mogła zaznać? Czemu tak ciężko było pogodzić się z wszystkim, co odejść przecież de facto nie mogło, bo nigdy naprawdę nie przyszło?
- Po co trzymasz te cholerne zdjęcia! - wścieka się, kiedy nazywa ją królewną. Oczy wypełniają się kolejną partią ciężkich łez, które opadają na policzki i podłogę niczym bomby, które chciałaby spuścić na wszystkie wspomnienia związane z Dahlinem. - I PO CO JE TU PRZYNOSISZ?! SPALĘ JE, SPALĘ I NIE ZOSTANIE Z NICH JUŻ NIC... - nowe fale energii wracają do szczupłego ciała szwedki, kiedy ta próbuje przedramieniem odgonić Pekkę od siebie. - POZBĘDĘ SIĘ ICH I POZBĘDĘ SIĘ CIEBIE! WYNOŚ SIĘ PETTER! WYPIERDALAJ PETTER! - kolejna fala histerii przychodzi w momencie... Kiedy właściwie możnaby się jej spodziewać. Próbuje pięściami odgonić od siebie Dahlina, a potem sama odsuwa się od niego kilka chwiejnych kroków w tył. - MÓJ OJCIEC ZROBI Z TOBĄ PORZĄDEK. A RADA WRESZCIE ZACZNIE WYBIJAĆ TAKICH JAK TY! - w powietrze puszcza obietnice bez pokrycia, jednak bardzo, bardzo chciałaby, by doszły do skutku. Chce wystraszyć Pettera, a przy okazji przekonać siebie, że wszystko to nie rusza jej na tyle, by była w stanie bez zawahania życzyć mu śmierci.
Krzyczy przy tym tak głośno jak obrazy. Ktoś na pewno się zainteresuje. Któryś z sąsiadów na pewno zapyta. Anne-Marie umie jednak kłamać. Przez kilka lat wszyscy wierzyli jej bowiem, że żyje w szczęśliwym małżeństwie.
- Jeszcze jeden krzywy ruch i zwiąże cię i nie pozwolę odejść póki ktoś nie zrobi z tobą porządku... Wynoś się póki możesz. I zdjęcia na podłogę! - mówi, cofając się już pod samo okno. Wierzy, że jej pełne strachu słowa wypłoszą Dahlina.
Nieznajomy
Wsłuchuje się w cisza, która zapada, zaraz po ostatnich dźwiękach, jakie wydobywają się z jego gardło. Wzroku nie spuszcza z twarzy dawnej kochanki, obserwując każdą emocje, która na niej zamiera, zbyt nim zaoferowany, ale równocześnie zdeterminowany, by pozbawić ją wszelkich złudzeń, co do swojej obecności. Nie musi czekać długo na to, aż wykona kolejnych ruch. Na ustach zastyga drwiący uśmiech. Czuje ukłucie rozczarowanie pod przestrzenią między trzecim, a czwartym żebrem, kiedy ciemnieje jej spojrzenie.
Kolejny atak histerii w wykonaniu Anne-Marie - scenariusz łatwy do przewidzenia - nie może być dłużej ignorowany przez Dahlina. Jej podniesiony głos odbija się od echem od ścian, brzęczy mu w uszach, ogłusza na chwile, przez zrozumienie sensu wykrzywianych przez kobietę słów przychodzi z wyraźnym opóźnieniem, a niektóre giną w eterze, niezrozumiałe. Jest pewny, że przedostaje się przez szczeliny w oknach i drzwiach, wypalenia utulone nocnym letargiem sąsiadujące mieszkania. To tylko kwestia czasu, kiedy jej spłycony oddech zostanie zagłuszony przez uderzenia pięścią o drzwi. By zapobiec niechcianej konfrontacji, musi jak najszybciej się stąd ulotnić. Nie wątpi, że rodzinne koligacje ojca Alhstrom umożliwią ja zemstę, choć to nie pod naporem jej groźby do umysłu Pekki wślizguje się myśl o natychmiast ewakuacji. Najłatwiej byłoby uciszyć ją zaklęciem i owszem, używa inkantacji, ale nie po to, by uciszyć jej napad paniki. Ledwo wyszeptane przez Dahlina Bragða rozprasza panujący w pomieszczeniu półmrok bladym snopem światła padającego z abażuru. Dzięki temu oświetleniu, Anne-Marie dostrzec może wijącą się spod jego skóry czarną jak smoła sieć żył i biel pokrywającą spojówki. Zasiać chce jeszcze głębiej w niej strach, chce, żeby się w niej zakorzenił, został z nią, gdy zostanie sama i bała się, że w każdej chwili może tu wrócić.
- Zastanów się, czego mogę od ciebie chcieć, skarbie - mówi w końcu, w tonie jego głosu wyraźnie pobrzmiewa zniecierpliwię i lekkie rozdrażnienie.
Petter.
Prawdziwe imię odbija się od sklepienia jego czaszki.
Petter.
Prawdziwe imię otwiera dawno zabliźnione rany.
Petter.
Ma ochotę wyrwać jej język, by nie słyszeć nigdy więcej, jak wypowiada tę imię.
-I przypomnij sobie, jak to jest przyjmować gości, bo widocznie przebywanie samotnie w tych czterech ścianach wpłynęło na twoją pamięć.
Nie odwraca się do niej plecami. Chociaż lekceważąca nuta słyszalna jest w jego głosie, nie może lekceważyć desperacji, jaka odcisnęła swoje piętno na kobiecym obliczu. Zdjęcia chowa do kieszeni płaszcza, poza jednym, którego kładzie na komodzie obok doniczki.
- Do zobaczenia, królewno.
W jednej chwili zgaszą światło kolejnym zaklęciem, w drugiej - znika za drzwiami w trzech szybki krokach. Anne-Marie, w tej ciszy, która nagle wypełniła pokój, może usłyszeć szczęk zamka w drzwiach. Zamkną je ze sobą od zewnętrznej strony, dokładnie tak, jak je otworzył. Niezależnie gdzie się ukryje, sforsować może każdy zamek.
Pekka i Anne-Marie z tematu
Kolejny atak histerii w wykonaniu Anne-Marie - scenariusz łatwy do przewidzenia - nie może być dłużej ignorowany przez Dahlina. Jej podniesiony głos odbija się od echem od ścian, brzęczy mu w uszach, ogłusza na chwile, przez zrozumienie sensu wykrzywianych przez kobietę słów przychodzi z wyraźnym opóźnieniem, a niektóre giną w eterze, niezrozumiałe. Jest pewny, że przedostaje się przez szczeliny w oknach i drzwiach, wypalenia utulone nocnym letargiem sąsiadujące mieszkania. To tylko kwestia czasu, kiedy jej spłycony oddech zostanie zagłuszony przez uderzenia pięścią o drzwi. By zapobiec niechcianej konfrontacji, musi jak najszybciej się stąd ulotnić. Nie wątpi, że rodzinne koligacje ojca Alhstrom umożliwią ja zemstę, choć to nie pod naporem jej groźby do umysłu Pekki wślizguje się myśl o natychmiast ewakuacji. Najłatwiej byłoby uciszyć ją zaklęciem i owszem, używa inkantacji, ale nie po to, by uciszyć jej napad paniki. Ledwo wyszeptane przez Dahlina Bragða rozprasza panujący w pomieszczeniu półmrok bladym snopem światła padającego z abażuru. Dzięki temu oświetleniu, Anne-Marie dostrzec może wijącą się spod jego skóry czarną jak smoła sieć żył i biel pokrywającą spojówki. Zasiać chce jeszcze głębiej w niej strach, chce, żeby się w niej zakorzenił, został z nią, gdy zostanie sama i bała się, że w każdej chwili może tu wrócić.
- Zastanów się, czego mogę od ciebie chcieć, skarbie - mówi w końcu, w tonie jego głosu wyraźnie pobrzmiewa zniecierpliwię i lekkie rozdrażnienie.
Petter.
Prawdziwe imię odbija się od sklepienia jego czaszki.
Petter.
Prawdziwe imię otwiera dawno zabliźnione rany.
Petter.
Ma ochotę wyrwać jej język, by nie słyszeć nigdy więcej, jak wypowiada tę imię.
-I przypomnij sobie, jak to jest przyjmować gości, bo widocznie przebywanie samotnie w tych czterech ścianach wpłynęło na twoją pamięć.
Nie odwraca się do niej plecami. Chociaż lekceważąca nuta słyszalna jest w jego głosie, nie może lekceważyć desperacji, jaka odcisnęła swoje piętno na kobiecym obliczu. Zdjęcia chowa do kieszeni płaszcza, poza jednym, którego kładzie na komodzie obok doniczki.
- Do zobaczenia, królewno.
W jednej chwili zgaszą światło kolejnym zaklęciem, w drugiej - znika za drzwiami w trzech szybki krokach. Anne-Marie, w tej ciszy, która nagle wypełniła pokój, może usłyszeć szczęk zamka w drzwiach. Zamkną je ze sobą od zewnętrznej strony, dokładnie tak, jak je otworzył. Niezależnie gdzie się ukryje, sforsować może każdy zamek.
Pekka i Anne-Marie z tematu