Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    26.04.2001 – Pokój dzienny – Bezimienny: A. Vilhe & Nieznajomy: V. Kütt

    2 posters
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    26.04.2001

    Wszystko w życiu Vilhe miało dotąd swój określony porządek — czy w pracy z pacjentami, czy za biurkiem w ramach profesji profilera dla Kruczej Straży. Po odębionych godzinach mógł się zaszyć w przepisanym przez jedne spośród paru innych mieszkań przepisanych mu przez klientów, którzy za bardzo się do niego przywiązywali. Alrickowi nie można było zarzucić tego, że nie wzbudzał zaufania, lecz miał też tendencję do owijania ich wokół palca. Pozwalał sobie na mało etyczne, acz dyrektywne porady, kierując się jednak złotą zasadą, że do starszych osób czasami dosadniej przemawiały konkrety niż gdybania i rozkładanie przed nimi wachlarza możliwości. Branie zatem odpowiedzialności za ich życie było czymś łatwym, tym bardziej, że faktycznie wysłuchiwał ich problemów, choć nie zawsze z nimi współodczuwał. Pośród ścian mieszkania w zabytkowej kamienicy, które upodobał sobie najbardziej, przebywał wykradziony przez niego z Finlandii sobol imieniem Spar. Czasami przypominał ciekawą wszystkiego przytulankę, która wczepiała się w niego jak małpka, owijając łapki wokół jego szyi. Często jednak obserwował, co też ten Alrick porabia lub kładł mu się na kolanach i domagał uwagi, nie bacząc na to, czy przeszedł do gabinetu, chcąc sporządzić opinię psychologiczną lub przejrzeć zebrane informacje pod tworzenie profilu. Kløver nie miał jednak nigdy tyle uroku co przyjacielski sobol, jako wiewiór-albinos nadgryzał rogi wszystkich pozostawionych wolno papierów i nie wykazywał wrażliwości na kierowane pod jego adresem uwagi. Kwitował to często powarkiwaniem w odpowiedzi na ton głosu Alricka, który mu się nie podobał i eksponował przy tym zęby. Po godzinach pracy kroki Vilhe mogły skierować go również zupełnie w najrozmaitsze miejsca odróżniające się jedynie kruszejącą reputacją, a on przywdziewał często na te okazje ukradzione w Finlandii aparycje w liczbie pięć (aktualnie pracował dzielnie nad szóstym, ale midgardzkim). W wypracowaną rutynę wdarł się pewnego razu Viljar Kütt, który w porządek wprowadzał mu za każdym razem chaos i zgrzytanie zębów, choć to drugie z upływem czasu znacząco słabło.
    Gdyby ktoś powiedział Alrickowi Vilhe, że próba kradzieży jego prawdziwego wizerunku (bardzo kiepsko naśladowanego swoją drogą) przez innego zmiennokształtnego, doprowadzi do długofalowych skutków ubocznych w postaci obustronnego uwikłania emocjonalnego, vilowych obiecanek, gierek w to, kto lepiej odtworzy aparycję kolejnej ofiary i poprawniej ją odegra, ujawnienia swojej genetyki przed jakimś gangusem i pokaźną wygraną w jego kasynie, to by się szyderczo zaśmiał. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się na tyle odsłonić i na pewno nie do tego stopnia, by zostać tak mocno mentalnie dźgnięty. W skali dopuszczalnych rzeczy, ta nie mieściła mu się do końca w głowie, aczkolwiek z twarzą i gracją próbował przejść z tym do dnia codziennego. Vilhe stawał jednak w ogniu własnych wątpliwości, które odchodziły w zapomnienie, gdy spędzał zdecydowanie za dużo czasu z Viljarem, jakby ktoś przykręcił pokrętło głośności w radiu. Po prawdzie ich podchody miały swój początek przy feralnej kradzieży aparycji, którą profiler nie omieszkał wprost wypunktować, podsycając to ujawnieniem, że pracuje dla Kruczej Straży, więc złodziejaszek ma wysoko postawioną poprzeczkę w udawaniu go. Natknięcie się na drugiego zmiennokształtnego było przecież dla Alricka Vilhe miłą odmianą — przypadkiem, który mógł się przecież więcej nie powtórzyć. Kto, by pomyślał, że zabrnie to tak daleko, że ich tajemnice staną się spoiwem tej znajomości, niemal stalową nicią wżynającą się głęboko w skórę, a ten bardziej artystyczny Kütt dostanie klucze do jego mieszkania? W którymś momencie swoich kalkulacji musiał popełnić błąd, bo zupełnie nic nie pokrywało się z jego początkowymi założeniami.
    Tej nocy zapewne, by spał z policzkiem wtulonym w poduszkę i to w momencie najścia ze strony Vila, gdyby nie Kløver wskakujący w ciemności na kuchenny blat i zrzucający kubek z herbatą. Wiewiór bardziej spłoszył trzaskiem niż wyrwany nagle ze snu Alrick. Profiler zastał zwierzaka korespondencyjnego zastygłego w bezruchu, udającego chyba wystrój pomieszczenia. Vilhe sięgnął do główki albinosa i pogłaskał go delikatnie, zanim skupił się na uprzątnięciu spowodowanych przez niego szkód. Zamierzał wprawdzie wrócić do łóżka, jednak coś go tknęło i uznał, że mógł równie dobrze uznać owe zajście za zachętę do przemierzenia midgardzkich ulic pod znakiem któregoś ze swoich wizerunków. Przebrał się nawet z piżamy w czarne eleganckie spodnie i koszulę w tym samym kolorze. Do pokoju dziennego wszedł tylko po to, by napić się lampki wina w ramach kurażu. Ledwie zajął miejsce na sofie, gdy dobiegły go dźwięki przesuwanych zamków. Alrick Vilhe widział oczami wyobraźni, jak jego spontanicznie utkany plan mącenia w przestrzeni publicznej jako wprawiony zmiennokształtny, pęka jak bańka mydlana. Nowoprzybyły na pewno szybko mógł się zorientować, że profiler nie został pokonany przez sen, skoro mieszkanie nie było skąpane w mroku i gdzieniegdzie świeciły się światła.
    Viljar, cóż za niespodzianka — rzucił Alrick w ramach uprzejmego powitania, opróżniwszy z lampki czerwone wino i odłożywszy ją na stolik. Psycholog przeczesał jedną ręką włosy, zapanowując najmiejszym nakładem sił nad ich chaosem po uprzednim spotkaniu pierwszego stopnia z poduszką w sypialni. Spar jednak szybko zerwał się ze swojego posłania, wykazując się naturalną ciekawością i chęcią powitania Kütta. Vilhe uświadomił sobie, że nie do końca wie, gdzie w tej chwili znajdował się Kløver i czy nie czaił się gdzieś gotowy na ugryzienie gościa.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Midgrad o tej porze wygląda lepiej niż za dnia. Nie widać poszarpanych przez szpony czasu fasad budynków - szarych, nudnych elewacji, popękanych szczelin w chodnikach i gaszonych na nich nagminnie petach. Noc opatula ściany kurtyną ciemnością i, choć blade snopy światła padający z pobliskich ulicznych latarn, usiłują oświetlić mu drogę, Kütt nie potrzebuje żadnego drogowskazu, by trafić do celu.
    W mieszkaniu Alricka Vilhe bywa częściej niż w swoim własnym łóżku. Nie pamięta już, jaki kolor mają ściany pokoju, który zarekwirował na użytek własny, w ukradzionej przez brata kamienicy. Nie pamięta, jaki widok rozciąga się z okna, ani czy zgasił światło, gdy zamknął ze sobą drzwi. Nie pamięta, czy zasłony zostawił zasunięte, czy promienie słońca oświetlają wnętrze pokoju. Przez chwile myśli o potrzebującej odrobiny światła paproci. Stanowiła jedyną pamiątkę, jaka pozostała mu po matce i jaką zabrał z domu.
    Midgardzkie ulicy pokonuje w obcej skórze. Imię jej właściciela tańczy na opuszku języka, ale nie odnajduje drogi do jego ust. Pozostaje jedynie mgiełką unoszącego się powietrzu oddechu, kiedy ciche westchnienie ulatuje spomiędzy zębów Vila.
    Staje przed znajomym budynkiem. Spogląda w górę. Z okna sączy się światło, które świadczy o tym, że profiler tym razem nie ugiął karku przed zmęczeniem. Krzywizna uśmiech układa się na jego ustach, gdy fala wspomnień zalewa przyjemnych ciepłem jego ciało.
    Ukradł jego tożsamości bez uprzedniego przygotowania. Potrzebował na już miłej dla oka, wzbudzającej zaufanie aparycji i psychologicznego wykształcenia. Alrick miał jedno i drugie. I miał coś jeszcze, co spowodowało, że ujrzał w zieleni jego spojrzenia prowokacyjny refleksy odbite na krawędzi źrenic i poczuł przyjemny dreszcz ekscytacji spływający wzdłuż linii kręgosłupa. Wtedy Vill zrozumiał, że Alrick jest równie ekscentryczny, co on sam.
    Na początku słowa sączące się z jego ust był jedynie wzywaniem, któremu Vill zapragnął sprostać, niezależnie od ceny. Potem brzmiały jak słodka obietnica - najpierw pierwszego przelotnego pocałunku, natychmiast pogłębionego przez niecierpliwe wargi Kutta, którego subtelność przerodziła się w gwałtowną wymianę oddechów i równie szybką pracę serca, później wspólną noc - palący dotyk i oddech na skórze. Jedną, drugą i kilka kolejnych. Aż w końcu Vihle wcisnął mu w dłoń klucze do swojego mieszkania, które coraz częściej stawało się też jego własnym.
    Lubi nachodzić go w środku nocy. Wślizgiwać się pod kołdrę, gdy Alrick spał i zimnym dłońmi wodzić po jego rozgrzanej skórze, by go obudzić i usłyszeć niezadowolony pomruk zawieszony w skrawku przestrzeni nad ich głowami, nucić pod nosem estońską kołysankę, a potem kolejną obietnicą tulić go do snu.
    Dzisiaj ten scenariusz musi wymienić na inny - Vihle go przechytrzył.
    Otwiera drzwi i wchodzi do środka. Klatka schodowa wita go półmrokiem. Nie potrzebuje światła, by wspiąć się schodami na górę i trafić pod właściwe drzwi. Klucze pojawią się między palcami, gdy pokonuje ostatni stopień.
    Jedno uderzenia serce. Tyle trwa jego walka z zamkiem. Do mieszkania wchodzi jak do siebie. Zdejmuje buty przy progu. Kurtka ląduje na wieszaku obok płaszcza Alricka.
    - Udaj chociaż zaskoczonego - mówi ledwie szeptem, ale z tą samą zadziorna nutą, co zawsze. W spojrzeniu Kutta palą się wesołe ogniki, usta wygięte ma w rozbawionym uśmiechu. – Co tam, szkrabie? - Przynajmniej Spar nie szczędzi mu komitetu powitalnego. Pokazuje mu pluszaka imitującego żyrafę. – Gdy ją zobaczyłem, od razu pomyślałem o tobie.
    Czytelny komunikat: "zajmij się żyrafą, a ja w tym czasie zaopiekuje się twoim właścicielem".
    Spar potrafił być równie zaborczy i zazdrosny, co jego właściciel, ale tym razem ulega na widok nowej zabawki.
    - Pijesz sam, kallis? - Kiedy do niego podchodzi, nie jest już przypadkową twarzą wyłowioną z tłumu, jest sobą. Nawet nie ukrywa blizny przecinającej skóry na wysokości krtani. Łapie w palce samotny kieliszek. Kilka kropel wina zostało na dnie. Wącha, ale nie może zdiagnozować, jakim trunkiem Al przepłukał gardło. – Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że to pierwszy przejaw alkoholizmu. - Nie pyta o pozwolenie. Lewą rękę układa na jego karku, uprzednio jednak przeczesuje palcami, jak zawsze, miękkie w dotyku jasne włosy.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Złapanie Viljara Kütta na haczyk w najambitniejszej formie, miało stanowić najwyżej rozrywkę i wyzwanie zataczające coraz szersze kręgi wokół ich genetycznie uwarunkowanych, nietuzinkowych umiejętności. Na horyzoncie nie zamajaczyła Alrickowi myśl, że może się to skończyć w taki sposób. I to nawet nie dlatego, że miał coś przeciwko niefortunnemu złodziejaszkowi — Vilhe bardzo szybko się nudził, zmieniał osoby jak rękawiczki i porzuca, gdy wypadały z jego trajektorii zainteresowania, niezależnie czy był to wczesny etap, relacja skupiona na seksie, czy z zakochaniem w tle. Coś zawsze mu nie pasowało. Coś zawsze sprawiało, że uznawał, że to zupełnie nie to. Odbijał się od wielu osób, gdy poczucie nowości matowiało — owinięte w papierek ciekawości albo gdy uznawał, że nie podziela uczuć czy oczekiwań, przed którymi go stawiano. Nienazwane coś uderzyło w niego między jedną butelką czerwonego wina, a drugą, jeszcze zanim skradł Küttowi pierwszy pocałunek, dokładnie wtedy, gdy zmiennokształtność przestała być tematem tabu. Głęboko ukrywaną częścią Alricka Vilhe nawet w pracy psychologa i profilera, tak jakby odgrywał pewną rolę przypisaną do jego prawdziwego oblicza, ale pod powierzchnią kryło się coś zupełnie innego. Nie mógł więc być w pełni sobą. Pogodził się z tym faktem wynikającym z nietolerancji społeczności galdrów, jednak nie dbał o ich aprobatę, więc przy przybraniu innej twarzy — mógł stać się kimś zupełnie innym. Dlatego nieosiągalny dla niego wymiar zrozumienia, który złączył go z Viljarem był tak zaskakujący i wiążący. Czasem, ale tylko czasem i nieco prześmiewczo (bo tak naprawdę Vil miał wiele innych cech i umiejętności, które Al w nim lubił), Alrick Vilhe zwalał to na karb tego, że w jego życiu brakowało nieprzewidywalnego elementu przestępczego, by relacja wydawała mu się tak atrakcyjna.
    Nachodzenie w nocy i wybudzanie ze snu Alricka, stało się również powodem, by wcisnąć artyście klucze do ręki. Dzięki temu swoje wtargnięcia pod osłoną nocy mógł z jeszcze większą swobodą uskuteczniać. Pewnego razu stało się to początkiem nieplanowanej przez Vilhe kłótni, która z pozornej głupoty przy ich temperamentach i stylach bycia szybko wyeskalowała. Teraz było to wręcz ich stałą rutyną, nawet jeśli kontakt zimnych łap Viljara za każdym razem stanowiło skuteczny i mrukliwy środek na wybudzenie, ale prowadził do snu w objęciach Kütta. Niekiedy Vilowi udało się obudzić Spara na tyle przekręcaniem zamków, że powoli szedł za nim jak cień i pakował się na brzeg łóżka po stronie swojego właściciela. Zdarzały się także bardzo poranne wizyty Viljara, które z kolei wiązały się zazwyczaj z zaginięciem w kuchni przy woni kawy i przygotowywanego jedzenia. Warto wspomnieć, że odgłosy z tego pomieszczenia związane z krzątaniem się w niej, też przyciągały uwagę sobola i spinał się na krzesło, przystając na dwóch tylnych łapkach i obserwując ruchy gościa.
    Alrick Vilhe nie ruszył się zbytnio z przestrzeni pokoju dziennego, powiódł jedynie wzrokiem za sobolem, mknącym do drzwi wejściowych. Sparowi zdarzało się nie przeszkadzać, że ich gość, któremu bliżej było do współlokatora, czasami siebie nie przypomina, zwłaszcza gdy jego zapach i głos nie ulegały modyfikacji. W tych godzinach profiler najczęściej już spał, wyjątki zdarzały się w momencie, gdy obaj coś sobie uprzednio zaplanowali, chciał wybrać się do kasyna lub wybierał się na imprezy sponsorowane niezmiennie przez skradziony w Finlandii wizerunek jasnowłosego florysty z piegami. Napomykał Vilowi najczęściej między polewaniem wina lub jednym łykiem porannej kawy, a drugim, że pracuje nad przywłaszczeniem sobie czyjegoś wizerunku, ale to wymaga obserwacji, żeby wiarygodnie tę osobę odgrywać. Pierwszy midgardzki połów, gdyby miał być złośliwy. W końcu Alrick selekcjonował ludzi, których aparycję i ruchy sobie przywłaszczał.
    Najpierw w salonie pojawił się sobol, ciągnący maskotkę w kształcie żyrafy z nieco przerośniętą głową i jeszcze przed dotarciem do swojego posłania, porzucił wcześniejszy plan z taszczeniem jej i postanowił poprzytulać się do niej na podłodze. Alrick zerkał tylko czy nie uderzy łebkiem o meble znajdujące nieopodal. Vil ominął jednak sobolową przeszkodę bez trudu.
    Byłbym znacznie bardziej zaskoczony, Vil, gdybyś przyszedł w dzień — odpowiedział zgodnie z prawdą i głośniej Alrick, tworząc kontrast w zestawieniu na linii prostej z szeptem Viljara. Vilhe przyzwyczaił się do sposobu mówienia i głosu artysty, w czym duży udział miała pamiątkowa obecność blizny na szyi i to na nią uciekł mu wzrok od znajomej mu nawet w detalach twarzy. — Postanowiłeś przekupić Spara? — zawiesił to pytanie między nimi, kwitując to lekkim śmiechem, pozostawiającym w kącikach ust zarys uśmiechu. Celu tego działania nie dało się nie domyślić.
    Kąciki ust Alricka Vilhe podnoszą się mimowolnie, gdy doglądał inspekcji kieliszka po wytrwanym winie, które wypił z zamiarem opuszczenia mieszkania. Pokrzyżowane plany przez Viljara i jego pojawienie się.
    Jak widzisz, zabrakło mi towarzystwa. — W głosie Alricka słychać udawaną nutę pretensji, które rozbija się o wyraźny uśmiech. Przechylił nieco głowę w bok, słysząc o obawie wobec pierwszych objawów alkoholizmu i już chciał chciał się lekko odgryźć, kiedy chłodna dłoń Vila spoczęła na karku. Przy przeczesaniu włosów aż tak tego nie odczuł. Vilhe zrobił niewielki krok na tyle, by znaleźć się w bardzo niewielkiej odległości z Vilem. Dopiero wtedy położył dłoń jego policzku, również chłodnawym. — Powinienem się cieszyć, że przy twoim nocnym włóczeniu jeszcze się nie pochorowałeś, wtedy pewnie któryś z nas spałby na kanapie. — Alrick nie odrywał spojrzenia od oczu Vila, w których tkwiły wesołe ogniki. Porzucił na razie pomysł, by podzielić się tym, że zamierzał mieszkanie opuścić. Do tego mógł przecież jeszcze wrócić. — I na całe szczęście z nas dwóch to ja mam możliwość orzec o alkoholizmie. Nie musisz się martwić, Vil, nie łapię się na ciągi alkoholowe, więc sytuacja jest pod kontrolą, ale… zawsze mogę ci nalać tego wina, tyle że musisz ładnie poprosić.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Normy okrutnie z nich zadrwiły.
    Przed tym, zanim Vil poznał Alricka, poza jedną znajomością, która przetrwała trzy miesiące, wszystkie inne były jedynie krótką chwilą ulotności. Przypadkowy dotyk zmieniał się w serię rozpalających trzewia pocałunków, co zazwyczaj kończyło się przygodnym seksem, jednak pożądanie znikało tak szybko, jak się pojawiało, najczęściej nad ranem. Żegnał się krótkim, kłamliwym do zobaczenia, chociaż bez zamiaru spełnienia tej obietnicy i znikał, by kolejnego wieczoru, w tym samym przydrożnym barze, być kimś zupełnie innym.
    Nikt nigdy nie poznał, kim naprawdę jest. Nawet Aarne, nie doznał tego zaszczytu, chociaż zaprosił Kutta do swojego życia, chociaż dzielił się z nim nie tylko przestrzeń osobistą, a też zdradził mu wszystkie swoje sekrety, chociaż mówił mu, że go kocha, jakby jutra miało nie być, a Vil nie pozostał biernym obserwatorem tych emocji i, poszedł w jego ślady, wielokrotnie wyznając mu miłość, nie obdarzył go zaufaniem. Emocjonalne przywiązanie, jakie pięścią zacisnęło się na jego sercu, było jedynie złudzeniem, które zastąpiła potrzeba bliskości. Została przerwana przez kolejne kieliszki alkoholu, które Aarne bez umiaru wlewał sobie do gardła. Widział zazdrość w jego spojrzeniu za każdym razem, kiedy Vil zawieszał spojrzenie na kimś innym, niż on sam. Czuł pod palcami jak jego mięśnie sztywniały od napięcie, a z ust sączyły się przekleństwa za każdym razem, gdy ubrania Vila przesiąknięte były innym zapachem. Bo Kultt nigdy nie dochował mu wierności, ale zrozumiał, czym jest zaborczość, kiedy jego nagła, niespodziewana śmierć, sprawiła, że odszedł bez pożegnania.
    Alrick nie jest Aarne. Chociaż próbował, nie owinął go sobie wokół palca. Cały czas testowali swoje granice. Prowokacyjne uśmiechy i spojrzenia przestały wystarczać. Potrzebowali czegoś więcej - bliskości swoich warg i ciał. To, co ich połączyło, nie jest jedynie fizyczną potrzebą bliskości. Al go rozumiał. Przy nim mógł być sobą, bo Vihle wiedział, kiedy udawał kogoś innego. Nawet stojąc na środku ulicy, w tłumie, potrafił go rozpoznać wśród przechodniów, pomimo że twarz, jaką nosił, nie przypominała jego własnej.
    Sobol maszeruje na przodzie ich dwuosobowego orszaku. Ciągnie za sobą maskotkę, którą, pod upływie zaledwie kilku sekund, zaakceptował jako nowego towarzysza zbaw. Vil omija Spara dopiero wtedy, gdy ten postawia na środku pokoju przetestować, czy żyrafa sprawdzić się w roli przenośnego posłania.
    - Chcesz patrzeć na mnie w świetle dnia?  - kpiarski uśmiech osiada na ustach. – Może powinienem tu zamieszkać, wtedy ryzyko, że nikt nie ogrzeje cię w nocy, spadnie do zera. - Już tu prawie mieszkał. Zjawia się coraz częściej na progu mieszkania Alricka Vihle i nie potrzebuje słów "rozgość się", by czuć się jak u siebie. Vil, z dnia na dzień, stał się częścią życia wszystkich domowników zamieszkujących te mieszkanie. – No co ty. Łapówkarstwo jest przecież nielegalne. Sugerujesz, że działam poza prawem?
    Spar bywa zazdrosny o swojego właściciela i czasem konkuruje, całkiem skutecznie, z nim o uwagę Alricka, co Vilowi nie jest na rękę. Zwłaszcza w takie nocy, jak te, kiedy pragnie mieć go na wyłączność.  
    - Mówisz, że cierpisz na brak towarzystwa? - rozbawienie rozlewa się na jego ustach, pogłębiając uśmiech, który zawitał tam wcześniej, po tym, jak spojrzenie w końcu zawiesił na znajomej twarzy. – Mogę dostać potwierdzenie na piśmie? - Czuje mgiełkę ciepłego oddechu, kiedy Alrick, pod wpływem placów układających się na jego skórze, zbliża się do niego ufnie na odległość kilku kroków, nie pozostawiając między nimi zbyt dużej przestrzeni. – Więc dobrze, że jestem. Nie mogę pozwolić ci na usychanie z tęsknoty.- Przedłuża kontakt wzrokowy, pod palcami gładząc skrawek jego skóry. Uśmiech, jaki spoczywa na wargach Vilhe, obejmuje też jego spojrzenie - odbijają się w nich refleksy zadowolenia, sprawiając, że zieleń jego oczy jest intensywniejsza i bardziej przejrzysta, zupełnie jak niebo, kiedy pojawiają się na nim pierwsze rozbłyski wschodzącego słońca. – Obawiam się, kallis, że, chociaż, jak dotąd, udało nam się uniknąć nieodwzajemnionej słabości do alkoholu, cierpimy na zupełnie inny rodzaj uzależnia.
    Po tym, jak ich drogi się przecięły, Normy, w swojej przewrotnej naturze, okrutnie z nich zadrwiły.
    Popada w silne uzależnienie - silniejsze od balansowanie na krawędzi moralności, silniejsze od kolejnego czaru czarnomagicznego układającego się na ustach. Przychodzi do jego mieszkania coraz częściej. Coraz częściej ich serca biją do jednego rytmu. Coraz częściej ich oddechy zlewają się w jedno. Coraz częściej zostaje w jego ramionach aż do świtu.
    Uzależnił się od jego obecności - dotyku, spojrzenia, barwy głosu, zapachu i nawet smaku ust, czy tego jak je układa do uśmiechu.
    Ich wargi oddziela od siebie skrawek niepotrzebnej przestrzeni. Vil nie wyznaje żadnych świętości, poza swoim własnym ego i pieniędzmi, chociaż coraz częściej przyłapuje się na tym, że nie może przejść obojętnie wobec zdania Vihle i bierze go pod uwagę na równi ze swoim, co wcześniej się nie zdarzało, wcześniej wpuszczał uwagi jednym uchem i wypuszczał drugim. Zawsze stawiał na swoim, nawet jeżeli wiedział, że nie ma racji. Duma nie pozwalała mu ugiąć karku, ale teraz, pod naporem spojrzenia zielonych oczy i znajomej barwy głosu, był skłonny wypracować kompromis, nawet pomimo gorzkiego posmaku na języku, jaki po sobie pozostawiał.
    Dwa uderzenia serca. Tyle czasu potrzebuje, by podjąć decyzje i złączyć ich usta w krótkim, przelotnym pocałunku, przerwanym kilka sekund później, co pozostawia go w poczuciu niedosytu, ale nie zmazuje uśmiechu z jego ust, błyszczącego także w spojrzeniu. Zlizuje z ust posmak wytrwanego wina.
    - Wiesz, że ładne prośby nie są w moim stylu. - Zaciska nieco mniej palce na jego karku, żeby mu się nie wymknął. – Zwykle biorę, co chcę, bez używania słów, które nie chcą przejść mi przez gardło, Al.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Nikt mu tak wiele nie obiecywał jak Viljar Kütt, czym skutecznie zbijał Alricka Vilhe z pantałyku i kilkukrotnie Posiadacz zielonych tęczówek nie pojmował intencji drugiego zmiennokształtnego i doszukiwał się w tym drugiego dna, jednak odsuwał od siebie wersję zdarzeń, w których skręcało to w nieco bardziej romantycznym kierunku. Profiler stosował w swoim życiu zasadę ograniczonego zaufania, wychodząc z założenia, że jedyną osobą, na której w pełni może polegać to on sam. Inni nie zasługiwali na okrojoną szczerość. Taką, którą samodzielnie dla nich wybrał, co przypominało wycinanie z krągłego tortu jakiegoś ćwierć kawałka dla obcych. Można to nazwać pewnym pułapem niezależności i zdystansowania, który uzyskuje się po wielu rozczarowaniach, jednak Alrick wiedział, ile na otworzeniu się na innych może stracić. Jego genetyka nie cieszyła się społecznym uznaniem, raczej budziłaby podejrzenia i klasyfikowanie go jako kłamcę. To nie tak, że Vilhe było daleko do tego określenia, jednakże przyjmował tę maskę, tylko wtedy kiedy sam tego chciał. On sam miał prawo przypisywać sobie etykiety. Obcych nie przyjmował, a już tym bardziej nie traktował na równi. Z wyjątkiem estońskieogo określenia, do którego przypisał do Viljar, a Alrick je zaakceptował. Co prawda odsuwał od siebie myśl, że gdyby nawet nie życzyłby sobie, nazywania w ten sposób, to tatuator nie poczułby się od tego pomysłu odwiedziony. Mała dostępność do informacji osobistych czy powierzchowna uprzejmość dawały Vilhe kontrolę, której pożądał ponad wszystko w swoim życiu.
    Obiecanki w jego życiu przed Vilem miały taką samą wartość, jak zeszłoroczny, rozpuszczony śnieg, który wsiąkł w wysuszoną na wiór glebę. Wpuszczał je jednym uchem, a wypuszczał drugim. Nie traktował ich na poważnie i ciężko było zarzucić na Ala przynętę czymś takim. Obietnica wychowania pod dachem Vaalów mimo bycia nieślubnym dzieckiem — spaliła na panewce. Obietnica bez pokrycia drugiego domu u adopcyjnych rodziców, którzy za wszelką cenę chcieli udawać, że tak naprawdę wychowywał się tam od urodzenia i żadnej adopcji nie było, a wszyscy powinni żyć w tej zbiorowej halucynacji i zaprzeczaniu rzeczywistości. Ta wiązała się ze świadomym wykreśleniem tych jednostek ze alrickowego życia. Nie myślał o nich i udawał, że tak naprawdę nie istnieją. Dobrze mu z tym było. Viljar Kütt obiecywał za dużo i zbyt intensywnie, by móc go z premedytacją ignorować i machać na niego ręką. Zmiennokształtność możliwe, że odgrywała tu pewną rolę, jednak nie owocowała zaufaniem. Bliżej było temu do zauważenia Vila. Moment, w którym wyłożył karty na stół, oświadczając, że nadszedł czas spłaty za kradzież alrickowego wizerunku — nie wtajemniczył wtedy bardziej artystycznego Kütta w swoje plany. Nie obejmowały one co prawda aż takiego pieniężnego wynagrodzenia i podwójnego zwycięstwa, które wliczył sobie na swoje konto, odnotowując oddanie ze strony Vila. Al pomijał zręcznie fakt, że tym postępowaniem wytrącił złodziejaszek tożsamości wątpliwości co do swojej osoby.
    Rozpoznawanie Viljara Kütta wśród obcych to w dużym stopniu suma jego profilerskich umiejętności, bycie zmiennokształtnym, przez co zwraca uwagę na elementy, które umykają innym i… szalę na jego korzyść przechyla znajomość samego Vila. W ostatnim segmencie kluczowy jest chód mężczyzny, jego gestykulacja, operowanie głosem, który u tatuatora jest bardzo charakterystyczny, czy chociażby mikroekspresje odciskane mimowolnie i niekontrolowanie nie twarzy. To pozwalało mu z dziecinną łatwością zaklasyfikować obiekt jako jego. Al jednak nie mógł w pełni traktować tego jako swoje, ponieważ Vil znał wizerunki, które Vilhe sobie przywłaszczył podczas pobytu w Finlandii. Kütt nie wiedział jeszcze o trwającym, midgardzkim projekcie. Viljar miał kiedyś czelność nawet wytknąć Alrickowi, że zapomniał zamaskować swoją bliznę na wierzchu dłoni, co początkowo profilera zirytowało, bo było po prostu bezczelne.
    Czy chcesz poruszyć po raz kolejny ten sam temat, bylebym potwierdził to, co oczywiste? — Alrick odpowiedział pytaniem na to, o oglądaniu Vila w świetle dziennym, racząc go oszczędnym uśmiechem. Czasami się to zdarzało, zwłaszcza gdy Kütt wpadał w porze śniadania, krzątając się po kuchni i przyciągając całą uwagę Spara, który zawsze liczył na głaski i może jakieś przekąski. Poza tym Vil doskonale wiedział, że odpowiedź na oglądanie jego niezbyt skromnej osoby za dnia, była twierdząca. Profiler sygnalizował mu to więcej niż raz i nie zawsze fortunnie. — Och, a nie mieszkasz tutaj? Dobrze wiedzieć, że traktujesz to mieszkanie jak hotel, Viljarze. — W głosie Vilhe pojawiła się leciutka i uszczypliwa drwina. Ta jednak chwilę później Alrickowi zupełnie umknęła, kiedy dotarły do niego słowa o łapówkarstwie i wyrwał mu się niekontrolowany chichot. — Obawiam się, że działasz w przestępczym środowisku nie tylko w zakresie łapówkarstwa, ale może to dla ciebie zupełnie nowa przestrzeń… w końcu twoja ofiara to towarzyskie, niewinne zwierzątko, które dostało pluszaka z za dużą głową. — Może i Alrick Vilhe nie wspominał otwarcie o tym, że nie uzupełniał profilu pewnego podejrzanego o informacje, w których posiadaniu był wyłącznie on. Powoływał się na niewiedzę i brak dostępu do źródeł, które mogłyby podrzucić im wskazówki. Historie się nie pokrywały, jeśli chodziło o sprawcę. Z raz nakierował uwagę na inną osobę, która nawet Alowi pasowała, choć wciąż nie była Viljarem. Zamierzona pomyłka. Nikt nie jest przecież nieomylny, prawda?
    W żadnym razie. Nie dałbym ci takiej broni do ręki przeciwko mnie. — Ugryzł się w porę w język, żeby nie powiedzieć: to jednorazowe cierpienie na brak towarzystwa. Alrick Vilhe nie mógł brać za pewnik pojawiania się Viljara, nawet jeśli pomieszkiwał w tym mieszkaniu, które wpadło w jego ręce po zmarłej pacjentce. Ta przepisała mu wszystkie swoje dobra. Nie widział ku temu etycznych przeciwwskazań, zwłaszcza gdyby miały się takowe zmarnować. Vil znał praktykę Ala w pozwalaniu i nie stawianiu granic klientom w przywiązywaniu się do swojego psychologa, którzy nie zawsze pytając, uwzględniali go w testamencie. Niekiedy były to rzeczy bezcenne z jego punktu widzenia, jednak istotne dla zmarłego. Innym razem były to pokaźne dobra materialne, które mógł sprzedać, bo jeśli czemuś się Alrick Vilhe zaprzedał to pieniądzom i możliwości wzbogacania się. To kolejne zainteresowanie, które połączyło go z Küttem. — Czyżby? Czy chciałbyś o tym porozmawiać? Powinienem wesprzeć cię dobrym słowem? — Al dotykał tematu rzekomego uzależnienia z ledwo wybrzmiewającym powątpiewaniem, jednak celowo. Jeżeli sprowokowałby Vila do mówienia, to uznałby to za sukces.
    Miękkość ust Kütta ukłożyła się na jego własnych w krótkim pocałunku, co Al skwitował tylko śmiałym uśmiechem, a Vilhe przeniósł chwilę później rękę z chłodnego policzka gościa łamane na współlokatora i przeczesuje mu niezobowiązującym gestem ciemne włosy. Następnie niby nonszalancko obrysowuje palcami zarys żuchwy złodzieja tożsamości wszelakich i co niechętnie przyznawał — miał lepsze oko do kolorów niż on.
    Coś w tym jest, Vil. Lepiej od proszenia wychodzi ci obiecywanie i całowanie — skwitował jego słowa w rozbawieniu, jednak nie miało ono jakichkolwiek znamion wyśmiewania. Prezentowało się bardziej w ustach Alricka jak stwierdzenie pewnych faktów. Profiler dotknął delikatnie blizny na szyi, ledwie wyczuwalnego zapewne i nie oderwawszy wzroku od Kütta kontynuował z zadziornością: — Cóż za szkoda, bo bardzo lubię twój głos i jego barwę, zwłaszcza gdy siłują się z tymi słowami. To moja ulubiona rozrywka, gdy próbujesz się od tego wykręcić. Poza tym… obudził mnie Kløver, robiąc szkody w kuchni. Wino zostało tam, więc jeśli mam je przynieść, to musisz poluzować uścisk, kochany. Zawsze istnieje też opcja, że weźmiemy to wybudzenie przez niego za dobrą kartę, aby stąd wyjść i wspólnie powłóczyć się po mieście. Zostawiam decyzję w twoich rękach, Vil, ale później masz mi opowiedzieć, jak minął ci dzień i nie przyjmuję żadnych twoich mrukliwych sprzeciwów.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Obietnice.
    Zwykle to zlepek słów, wypowiedziany pod wpływem impulsu, w ferworze emocji, który nie znaczy nic, poza zamierającym na ustach uśmiechem,będącym równie fałszywym gwarantem jej spełnienia.
    Obietnice, które składał, równie często łamał, do momentu aż błysk wyzwania jaśniejszą wstęgą otoczył czerń źrenic w alrickowym spojrzeniu, a do ich znajomości, poza filtrem układającym się swobodnie na wargach, wkradły się również ochłapy szczerości, najpierw niezrozumiałej, potem coraz bardziej widocznej, które sukcesywnie, ale niebywale skutecznie kruszyły mury emocjonalnego dystansu, którym się otaczali. Intencje Vila, skryte we mgle wirującego na wargach uśmiechu, mogły z początku wydawać się pozbawione sensu, lecz w końcu, gdy wzrokiem coraz częściej oblepiali swoje sylwetki, nie tylko po to, by nagłym, nieplanowanym pocałunkiem skraść westchnienie z gardła tego drugiego, stawało się jasne, że ich losy splotły się ze sobą na tyle ciasno, że żaden nie był w stanie wypuścić z rąk szczęścia, które im towarzyszyło, gdy przebywali w swoim towarzystwie.
    Vil dlugo próbował nie dopuszczać do siebie myśli, że Vihle, chociaż pojawił się w jego życiu równie niespodziewanie, co płytkie dreszcze wijące się płytko pod skórą, gdy rozpalał ją dotykiem, był kolejną przelotna znajomość, złudzeniem, które wyparuje w środku nocy, wśród marzeń sennych, kolejną niespełnioną obietnicą wymamrotaną pod nosem, kolejną marą majaczącą na krawędzi spojrzenia, kolejną tlącą się w umyśle myślą i - w końcu - ledwie wspomnieniem, który w końcu zniknie, wyparty przez inne.J ednak Alrick nie zniknął z jego życia równie szybko, co ludzie, na którym zależało mu jedynie przez jeden wieczór. Wkradł sie w jego życie, przełamując swoją obecnością rutynę codzienności.
    Nie pamiętał już każdej obietnicy, która mgiełka ciepłego oddechu owinęła się wokół ucha Vihle. Nie potrafił przywołać w głowie momentu, kiedy kwestia zaufania przestała palić go płomieniem niechęci w język i stała się nieodłączoną częścią ich relacji. Zmiennokształtność, mimo iż zwykle była zapalnikiem niechęci, w tym wypadku ich połączyła, zacisnęła supeł przywiązania wokół ich serc, czasem tak mocno, że Vil z trudem łapał oddech. Doskonali swoje umiejętności, wytykając sobie najdrobniejsze błędy, choć głównym przewinieniem Ala było pozostawienie na powierzchni skóry dłoni blizny, co Vil wytknął mu raz, z drwiącym uśmiechem wijącym się w kąciku ust i refleksem rozbawienia w spojrzeniu. Irytacja pojedynczą zmarszczką wówczas przecięła czoło profilera. Swoje potknięcie musiał przełknąć, na co w końcu, po upływie kolejnych, upływających pod napięciem minut, pozwoliła mu duma. Od tamtej chwili Vihle, w ramach zemsty, w wytykaniu błędów wizerunków Kutta, nie miał sobie równych, robił to z premedytacją.  
    Obecnie, czując na sobie ciężar znajomego spojrzenia, wygiął usta w grymasie imitującym uśmiech. W otoczeniu nocy zawsze czuł się pewniej. Światło dzienne, wkradające się pod powieki, rujnowało poczucie bezpieczeństwa.
    - Pod warunkiem, że obsypiesz mnie nowym zestawem komplementów - odpowiedzi towarzyszy rozbawienie, które znajduje drogę do spojrzenia. Bo dzisiaj, bardziej niż wczoraj, a może nawet przed wczoraj, jestem spragniony twojej obecności, dodaje w myślach, bo niektórych słów nie wypowiada na głos, woli, by, zamiast pozostawić na języku niezidentyfikowany posmak, zawisły w skrawkach dzielącej ich przestrzeni. – Jeszcze się tu nie wprowadziłem, niezupełnie. Nadal nie zrobiłeś mi miejsca w szafie - odpowiada mu tym samym, uszczypliwą drwiną, bo, zaiste, czasem traktuje przestrzeń, którą dzieli z Vihle jak pokój hotelowy, choć dodatkowa szczoteczka i komplet używanych przez niego kosmetyków  w łazience, nieco burzą ten obraz, przy którym się upiera. – Lubisz stać na straży mojej moralności? - z trudem dławi śmiech w przełyku, który rozlewa się na jego wargach,  bo moralność nie jest atutem żądnego z nich. – Niewinne zwierzątko nie rozpatruje obecność pluszaka pod tym kątem, a więc, z powodu braku świadków, nie możesz mi nic udowodnić, panie inspektorze - mruczy mu leniwie prosto w ucho, opuszkiem języka muskając jego płatka, by podgrzać panującą w pomieszczeniu temperaturę. Palce prawej dłoni owija wokół lewego nadgarstka, wyczuwając pod palcami lekkie wibrowanie pulsu.  
    Chociaż ten temat nigdy nie zostaje poruszany głośno, wie, że portret psychologiczny jego osoby, spoczął niekompletny, niedokończony, na dnie alrickowej szuflady. Natknął się na niego przypadkiem, gdy Kløver, z braku lepszych rozrywek, postanowił pewnego dnia zdewastować wszystko, co wpadło w jego wiewiórcze łapy.
    Cóż za trawne wnioski, kallis, szepnął mu wtedy w ucho, podczas wspólnej kąpieli, zdradzając tym samym, że zdaje sobie sprawy z istnienia przeprowadzonej przez Vhile analizy. Nigdy potem ten temat nie wrócił na ich języki. Oczywistym stał się fakt, że Alrick go kryl.
    - Nie musisz być taki skrupulatny w tworzeniu pozorów. Wiem przecież, że tęskniłeś, w innym wypadku nie poświeciłbyś mi od progu tyle uwagi - drażni sie  z nim, prowokuje, z uśmiechem na ustach i w spojrzeniu. Jedyną broń, jaką posiada przeciwko Alrickowi jest język, a słowa to animacja, z której korzysta, by przynajmniej na moment zaobserwować, jak bladość policzków Vhile pokrywa się różem, choć ten widok należy do rzadkości. – Doceniam twoje chęci, ale obawiam się, że nie wyplatam się z sideł tego uzależnienia, choć dobrym słowem wesprzeć możesz mnie zawsze, nie krępuj się.
    Chwilę później czuje pod wargami znajomą strukturę ust, kiedy decyduje się werbalnie zademonstrować, co jest źródłem tego potwornego uzależnienia. Czując dotyk Vihle na swojej skórze, nie protestuje, a jedynie przyciąga go do siebie bliżej - rozstaje dłoń z jego karkiem, ramieniem obejmując go w tali.
    - Dlatego przy tym pozostanę - rzuca w ramach odpowiedzi, nie wzdrygając się, kiedy opuszki placów Vihle natrafią na chropowatą strukturę blizny, choć zdecydowanie woli, gdy dotyka ją ustami. Proszę to wyjątkowo rzadkie zjawisko sączące się z ust Vila, więc w jego uśmiechu pojawia się zadziorność, kiedy Al mu to wytyka. – Dzisiaj odmówię ci tej przyjemności - mówi tylko, pozbywając go wszelkich złudzeń. – Po prawdzie ja i Kløver jesteśmy w zmowie. Myślisz, że moje pojawienie się tu akurat, kiedy zostałeś postawiony na nogi, to dzieło przypadku, albo mojej wysokorozwiniętej intuicji? - rozbawionym parsknięciem kwituje własny żart, bo wizja bycia w zmowie z Kløverem jest równie zabawna, co początek ich znajomość. – Proponuję uczcić moją szczerość, choćby tym wytrwanym winem, którym smakują twoje wargi, a potem, możemy umilić sobie noc spacerem w świetle księżyca, skoro już przebudziłeś drzemiącego w sobie romantyka.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Obietnice stanowiły coś charakterystycznego dla Viljara Kütta i kojarzyły mu się od  bliżej nieokreślonego momentu jedynie z nim. Niewątpliwie powiązane było to z dużą ekspozycją tatuażysty w jego życiu i to tej poza ramami wyzwania wspartego na fundamencie ich genetyki. Te obietnice były dość specyficzną formą przekazu, bo choć te wcześniej naturalnie sprowadzane były przez Vilhe do poziomu podłogi, to w przypadku Vila zmuszały go do zainteresowania. Przez pewien czas nawet wmawiał sobie, że to po prostu profilerska ciekawość, jednak nigdy nie wspomniał o tym w dziurawym profilu. Alrick Vilhe wspierał się jedynie danymi, którymi dysponowała Krucza Straż, a było ich za mało, by stworzyć w oparciu o to modus operandi, zwłaszcza w kontekście zmieniających się osób, które nasuwały na myśl w pierwszym odruchu działanie grupy przestępczej niż zmiennokształtnego. Tyle że Al sam nim był i takie podejrzenie wymagało konkretnych dowodów niż zrzucania odpowiedzialności na niemile wycinek galdrowej społeczności. Lubił zastosować wówczas wygodną kontrę, że w takim razie mógł to zrobić potwór spod łóżka, gdyż nikt nie potrafiłby tego potwierdzić bądź obalić. Nie wspomniał, że sam mógłby nim się stać, gdyby tylko zechciał, ale nikomu nie udało się nigdy przyłapać go na gorącym uczynku lub wystosować podobnych podejrzeń. Gołosłowność nie była w końcu ani konkretem ani wiarygodnym argumentem, a on wtedy w wystudiowanym geście rozkładał niby bezradnie ręce. Cóż miał z tym począć? Uwierzyć na słowo honoru?
    Vilhe ze swoją standardową niechęcią do obcych, narzuconych z zewnątrz zobowiązań, które w swoim poukładanych życiu spostrzegał jako intruza — szybko wymiksowywał się z wszelkich relacji, a spotykał się i z kobietami i z mężczyznami. Nie miał wobec tego większych przemyśleń; nie baczył na ranienie innych, bo myślał jedynie o sobie. To, że Viljar stał się wyjątkiem potwierdzającym regułę i stałą w podejściu Alricka — stało się czymś, z czym trudno byłoby nawet dyskutować. Niezbitymi dowodami tego pozostawało: intencjonalne szukanie się wzrokiem, zbyt długie zatrzymanie spojrzenia na swoich sylwetkach (to jeszcze z uporem maniaka można, by podpiąć pod ich wyzwanie i szukanie anomalii), drastyczne skracanie dystansu i poszukiwanie bliskości fizycznej, nawet jeśli ten miałby być przelotny i wodzić za nos, a niekoniecznie unaoczniać się w zmiętej pościeli. Pogrywali ze sobą, jednak każdy kolejny krok wiązał się ze zrzucaniem masek, nabudowywania zaufania i wzmacniającego uścisku przywiązania. Al nie wycofywał się rakiem, miast tego bez zawahania, wchodził w grząskie bagno uczuciowego przywiązania i… nie pożałował tej decyzji ani razu. Nawet tarcia wynikające z różnic w podejściu czy związane bezpośrednio z wysokim ego obojga nie stanowiło aż takiej przeszkody, zwłaszcza, że żaden z nich nie dopasowywał się pod niczyje dyktando, traktując jako świętość.
    Nawet jeśli Vilhe doskonale zdawał sobie sprawę, że pod osłoną nocy Viljar czuł się swobodniej, to w jego subiektywnym odczuciu nie wchodziło to w niezwykłą kolizję, by pojawiał się w mieszkaniu Alricka w godzinach dziennych. Sam profiler nigdy go też ze swojego odziedziczonego po pacjentce mieszkania nie wyganiał. Najpewniej nie miałby nic przeciwko (w dłuższej perspektywie), gdyby Vil postanowił ulokować gdzieś sztalugę i namalować jedno ze swoich turpistycznych dzieł. Pod warunkiem, że obsypiesz mnie nowym zestawem komplementów, Al nie potrafił nie skwitować tego lekkim prychnięciem, jednak brakowało w nim złośliwości, by zyskało to lekceważący lub co najmniej niemiły wydźwięk.
    Na komplementy musisz sobie zapracować. Jeśli będę je rozdawał lekką ręką, stracą cały swój urok — mruknął w odpowiedzi, brzmiąc trochę jak echo rozbawienia u Viljara. Alrick uważał, że obsypywanie komplementami może sprawić, że ktoś obrośnie w piórka i wystrzeli mu ego lub te przestaną odnosić jakikolwiek rezultat, tak jak prośba czy uwaga formułowana w dokładnie taki sam sposób, nie przykuwała niczyjej uwagi. — Więc teraz to problem braku specjalnie stworzonego miejsca w szafie? — podłapał ciut kąśliwie Alrick, unosząc wymownie brwi. Viljar Kütt potrafił wprosić się do jego przestrzeni i zachowywać się, jak u siebie, czego dowodem było wciśnięcie mu kluczy do rąk, by wchodził sam i nie wyrywał Vilhe ze snu. Miejsce w rzeczonej szafie mogł zrobić nawet sam, nie pytając Ala o zgodę, dlatego profiler nie mógł potraktować tego argumentu na poważnie. Tak samo jak pozostawił swoje kosmetyki czy szczoteczkę do zębów – bez uprzedniego pytania. — Tak, choć pod warunkiem, że obaj będziemy udawać, że ta moralność obejmuje nas swoim zasięgiem w takim powszechnym rozumieniu przez społeczeństwo — skwitował to rozbawionym tonem Vilhe, wracając do przekupstwa zazdrosnego sobola maskotką w kształcie żyrafy o nadprogramowo dużej głowie. Ani Alrick, ani Viljar nie należeli do cnót moralności, z których wypadałoby brać przykład, nawet jeśli profiler udawał utrzymywanie się na powierzchni, a tatuażysta nurkował tuż pod nią. — Zapominasz, że ja jestem świadkiem tego zdarzenia, Vil. — Wbrew pozorom nie jest to zachętą do przeciągania liny czy igrania słownego, choćby przez wzgląd tego, że Alrick ukradł z Finlandii zaabsorbowanego obecnie prezentem sobola. Vilhe poczuł przemykający wzdłuż linii kręgosłupa przyjemny dreszcz, jednak przy palcach artysty, uniósł swoją rękę nieco wyżej, krzyżując plany badania tętna. Dosłownie chwilę później przecież Viljar wytknie mu przecież, że tworzy pozory i rzeczywiście — przyłapie go na na tym, a znał go zdecydowanie zbyt długo, by się na tych zagraniach nie poznać.
    Wiem przecież, że tęskniłeś, w innym wypadku nie poświeciłbyś mi od progu tyle uwagi — Kütt i tu miał rację, temu nie dało się zaprzeczyć, nawet jeśli Alrick został wybudzony przez kombinatorstwa Kløvera i istniało pewne prawdopodobieństwo, że minęliby się na ulicy. To fakty pozostawały takie, że mając do dyspozycji spędzenie czasu z Viljarem niż ponowne złożenie głowy na poduszce, wybrałby pierwsze i nie musiał podpuszczać tatuażysty, że zamigotałby tu zupełnie inny scenariusz.
    Zadowolę się tym bezpośrednim dowodem na uzależnienie i jakoś obejdę się bez proszenia — skwitował to z rozbawionym uśmiechem, formującym się w kącikach ust i odznaczający się zadziornym błyskiem w oczach. Alrick na pewno chciałby mniejszy zasięg uwagowy poświęcać zmniejszonemu dystansowi i ciepłem vilowego ramienia wokół własnej talii, bo nie rozpraszałby go aż tak. — To miło, Kløver potrzebuje tak oddanego kompana w misji zwanej potocznie destrukcją. — Alrickowi trudno było zachować powagę i już chwilę później wyrwał mu się mimowolny chichot, który bardzo łatwo ewoluował w pełnoprawny śmiech. — Coraz lepiej idzie ci odróżnianie win. Udam, że mi to imponuje… — Między jedną częścią swojej wypowiedzi a drugą, zaczął wyplątywać się z bliskości Viljara, kierując się na moment do kuchni po wino, a także drugi kieliszek, rzucając w okolicy mijanego sobola: — Doskonale wiesz, że daleko mi do romantyka. Szybciej zarzuciłbym to tobie, ale skoro nie śpię, to warto byłoby to wykorzystać. A nuż pokażesz mi przy świetle księżyca jakieś swoje wyspreyowane dzieło. — W góra dwie minuty wrócił do salonu, a zainteresowany Spar zadzierał łebek za Alrickiem, jakby odprowadzał go do stołu, na którym ułożył kieliszki, do których rozlał czerwonego, wytrawnego wina. Podał jeden z nich Viljarowi, a po odstawieniu butelki na sam środek (w razie gdyby nieprzewidywalny wiewiór-albinos postanowił odwiedzić ich w salonie i przestać podgryzać drewnianą deskę do krojenia), zająwszy miejsce na kanapie. — Więc, jak minął ci dzień, Vil? — Zwyczajne pytanie, które sprawiło, że Al mimowolnie uniósł kąciki ust w przebiegłym uśmiechu, gdyż w zestawieniu z Viljarem spodziewał się wszystkiego, co wykraczało poza ogólnie pojmowaną skalę przeciętności.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    - Oszczędny jak zawsze - nie musi uśmiechem kruszyć lodu dystansu, tej już dawno się stopił pod temperaturą ich współdzielonych pragnień. Uśmiech figurujący na ustach Vila jedynie się pogłębia, gdy słyszy w słowach Vilhe echo rozbawienia. - Mam to traktować jak sugestie? - udaje, że popadł w ramiona zadumy. - "Koniec z wymówkami, Kütt" - próbuje naśladować ton głosu Aricka, chociaż rozbawienie, przez które drżą słowa, niczego nie ułatwia, ponadto nazwisko Vhile używa rzadko. – Niech będzie. Dzisiaj, poza łóżkiem, dzielimy też wspólną przestrzeń. I obawiam się, że będę musiał zarekwirować całą powierzchnie szafy dla siebie. Moja garderoba jest taka jak ja - nie zarzucisz jej skromności. Obiecaj, że zniesiesz to z godnością.
    Zaborczość w myślach, słowach, czynach. Zaborczość unosząca się gęstą atmosferą w powietrzu. Zaborczość.  Pokochał te słowo, kiedy zakochał się w Alricku. Zgarnął dla siebie nie tylko jego, ale też przestrzeń mieszkania, w którym funkcjonował.
    - Naszej moralności nie można nic zarzucić. Konsekwentnie balansujemy na jej granicy – kontynuuje wcześniej przerwaną myśl. – Poza tym wiem, jak skutecznie zamknąć świadkom zdarzenia usta. Twoje zamknę z największą przyjemnością.
    Pocałunkiem dodaje w myślach, i przy odrobinę szczęście zabiorę ci też dech w piersi, co też zaraz czyni. Jego usta są spragnione bliskości - znajomego smaku i faktury. Są spragnione alrickowych warg, które uginają się bez protestu pod naporem odpowiedniczek Vila. Zębami zahacza o dolną wargę, przymykając na chwile oczy, by przez chwile, ułamki sekund, poczuć jego bliskość na własnej skórze.
    Czekał na to cały dzień, a potem dłużący się w nieskończoność wieczór. Myśl o Alricku jest czasem równie irytująca, co gryzący go w nagi odcinek skóry sweter. Pojawia się nagle, zakrada się do pod sklepienie jego czaszki, wypełnia jej przestrzeń.
    Jego życie, przed związaniem się z Vihle, składało się z przelotnych znajomości, które kończyły się gwałtownymi rozstaniami, inicjowanym głównie przez niego samego, bo nie mógł zatrzymać w dłoni czegoś tak ulotnego i kruchego, jak ludzkie życie, które rozpadało się pod naporem jego palców. Niszczył wszystko, co napotkał na swojej drodze. Bawił się uczuciami, manipulował, kradł to, co nie należało do niego - chwile szczęścia. Rozpalał tlącą się nadzieje, a potem patrzył jak gasną, rozniecając inne iskry - smutku wypalonego łzami na policzku, a nawet gniewu migoczącymi na krawędzi źrenic. Vhile też miał być tylko przystankiem, jednym z wielu, krótkim rozdziałem w jego życiorysie, a nie miejscem, do którego wracał, pragnieniem, którego żarem rozpalało jego skórę, coraz ciaśniej zaciskającym się emocjonalnym przywiązaniem. Żeby udowodnić sobie, że Alrick Vhile nie znaczy dla niego absolutnie nic, na początku ich zawiłej znajomości, łamiąc swój zwyczaj, wyszedł nad ranem bez słowa, by wieczorem, wymienić bezwstydnie kilka pocałunków z innym,  jednakże rozłąka z Alrickiem była czymś więcej. Była posmakiem goryczy w przełyku, nieprzyjemny mrowieniem na opuszku języka, wypalonym w pospiechu papierosem i gwałtownymi uderzeniami serca w piersi. Usta nieznajomego smakowały alkoholem, był ciut za szorstkie i  aż nazbyt natarczywe. Były obce. Nie były jego.. Odwrócił wzrok, by nie patrzeć na rysy twarzy, które podobały mu się wyłącznie w świetle klubowych lamp. Wtedy wzrokiem objął znajomą sylwetkę. Alrick. Wykrzywiał usta w zadziornym uśmiechu. Nie był sam. Dłoń na jego kolanie. Oddech przy jego skórze. Viljar odkrywał wówczas, że jest niczym zwierzęta, którymi opiekuje się w schronisku - terytorialny. Zazdrość zapiekała go w gardło, wywołała przebiegająca pod skórą dreszcz złości. Pierwszy raz w życiu na czymś mu zależało. W tym wypadku - kimś. Podszedł ku niemu w kilkunastu krokach, trącając ramionami tłoczący się przy barze tłum.
    - Oblałem ten egzamin, kallis - wymamrotał mu w skórę. - Z krestesem - dodał, w zęby łapiąc płatek jego ucho i odtrącając z jego kolan dłoń, która nie była dłonią Vila, co sprawiało, ze wręcz nie mogło jej tam być. Na ustach Alricka falował ten sam uśmiech. Jakby przewidział co się stanie. Jak na hazardzistę przystało. Los sprzyjał zwycięzcą.
    Ograniczeni skrawkami przestrzeni, nie narażeni na radar obcych spojrzeń, z dala od muzyki klubowej i przede wszystkim pozbawieni murów obronnych, którymi się otaczali, mogą zafundować sobie to, co zawieszone jest w ich oddech.  Uzależnienia były słabościami. Vil, zupełnie na nie nieodporny, nie odmawia sobie przyjemności, jaką czerpie, czując emanujące od ciała Alricka ciepła.  Wymianie pocałunków towarzyszy ciche pomruki sączące się z zdezelowanego gardła.
    - Mogę dostarczyć ci więcej dowodów, jeśli te są niewystarczające - błysk w spojrzeniu pieczętuje tę obietnice. Przyciąga go do siebie bliżej, jeszcze bliżej. Odgarnia z jego czoła zabłąkane kosmyki włosów. Uśmiech przeobraża się w śmiech. - Klover prędzej odgryzie mi palec, niż nawiąże ze mną współpracę - w tym stwierdzeniu nie ma miejsce na żal, a jedynie przecinający usta grymas rozbawienia, który nieco przygasza, gdy Alrick wyplątuje się z jego objęć. Może mu to utrudnić, zaprotestować, zacisnąć mocniej dłonie wokół talii, ale zwalnia uścisk, pozwalając Vihle skryć się chwilowo w półmroku innego pomieszczenia odprowadzany przez jego wzrok. - Jeszcze rozbudzę w tobie duszę romantyka. To kwestia czasu. - Śmiech tłumi ziewnięciem. Nie zaśnie to będzie długo noc. Ani jednego, ani drugi. Bardzo długa noc.
    Rozsiada się wygodnie w fotelu, tonie w jego miękkich objęciach, zakłada nogę za nogę, uśmiechając się przy tym, jakby wygrał los na loterii.  Alrick nie pozwala mu wypłynąć na wzburzone morze refleksji. Wraca po niespełna dwóch minutach z butelką w dłoni.
    - Naszkicowałem kilka projektów. - Tatuaży, ale tego  dodawać nie musi. - Jeden powinien szczególnie przypaść ci do gustu. - Zgarnia kieliszek podsunięty mu przez Ala. – I prezentować się dobrze na twojej prawej łopatce. – Uracza podniebienie łykiem wina. Opowieść dopiero się zaczyna. – Więc co dalej, kallis? Wyprowadzam butelkę na spacer i ruszamy śladem moich zbrodni?
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Każdorazowe zahaczenie o oficjalną wprowadzkę Viljara zawsze stawało obu niczym rybia ość w gardle, tak jakby Kütt nie chciał postawić kropki nad i. W opozycji do tego stały kosmetyki i szczoteczka na zęby należąca do tatuatora, a także posiadanie nie tylko kluczy, ale i przesypianie w mieszkaniu Vilhe godzin, do tego w jednym łóżku i nierzadko w objęciach. Koniec z wymówkami, Kütt, drżące w rozbawieniu słowa wypowiedziane przez Viljara, miały okazać się zapowiedzią, za którą szły konkrety. Al zazwyczaj tak podsumowywał wszystkie łatwe do obalenia wyjaśnienia, bo Vil nie próbował nawet go tak naprawdę oszukać, by dodatkowo prowadziło to do tarcia, czy rozlania wrzątku negatywnych emocji. Alrick jest tak przyzwyczajony do obecności vilowych wymówek, że w pierwszym odruchu nie dotarł do niego właściwy sens następnej wypowiedzi. Zdziwienie, które odmalowało się nagle na twarzy profilera, jak chluśnięcie farby na płótno, a jego dopełnieniem było lekkie zmarszczenie brwi.
    Dziś czy od dziś? — Alrick nie mógł powstrzymać się przed ciągnięciem go za słówka, chcąc zamaskować to, że Viljar tym nagłym oświadczeniem zbił go z pantałyku. Zupełnie się tego nie spodziewał, rzuconego tak lekko, zwłaszcza przy standardowym owijaniu bawełny. — Awykonalne, musisz ułożyć wszystko w taki sposób, by się pomieściło i żebym mógł łatwo odnaleźć swoje czarne rzeczy. — Fin zawiesił to między nimi jak warunek, uwzględniając, że Vil może się z tego jeszcze wycofać. Profiler nie chce się tego zapewniania uczepić. Jeszcze nie, nawet jeśli bliskość tatuatora utrudniała odseparowanie od tego scenariusza.
    Viljar wychodząc wówczas nad ranem, mimo że wcześniej nie wymykał się z mieszkania Vilhe. Nawet na wstępnych etapach ich znajomości Vil chętniej rozgaszczał się w kuchni, szykując dla nich śniadanie, a odsyłając ich do śnienia swoimi szeptanymi obietnicami na ustach. Tamtego wczesnego poranka Kütt musiał pomóc sobolowi wdrapać się na łóżko, bo Alrick obudził się wtulonym do siebie zwierzakiem. Spar zazwyczaj miał duży problem z wdrapaniem się samodzielnie na łóżko. Kløver rozsiadł się na jego krańcu po stronie, gdzie wcześniej spał Vil, zgarniając pozostałe ciepło z materaca. Wiewiór-albinos wydawał się wyjściem gościa zadowolony. To, że tego samego wieczora Al i Vil natknęli się na siebie w klubie było zbiegiem okoliczności, jednak na skalę populacji midgardzkiej nie wydawało się takie niemożliwe. Nawet jeśli Vilhe nie był jeszcze aż tak zaangażowany w tę znajomość, to uderzyło w niego niczym grom z jasnego nieba, rozchodząc się kiełkującym uczuciem promieniście. Łatwo wyłapał Kütta na tle obcych sylwetek i w ramionach nieznajomego. Skłamałby, gdyby nie przyznał, że sięgnęła go wówczas gorzkość. Stąd uwaga Vilhe została przeniesiona na zaangażowanie w luźny, niezobowiązujący flirt przy barze; przyzwolił na rękę nieznajomego na swoim kolanie, choć potraktował to za zbyteczny gest. Szanse na zakręcenie się Viljara obok siebie oszacował na pięćdziesiąt procent, lecz kiedy wyłapał kątem oka ruch i znajomą sylwetkę szanse zaczęły z każdym pokonywanym krokiem tatuatora pikować. Alrick podtrzymał zadziorny uśmieszek, nawet wtedy gdy Kütt zaznaczył swoją obecność. Nagle obietnice Vila nabrały ostrości, a Al uświadomił sobie, że miał artystę w garści, choć wcześniej przypisywał mu już znamiona przywiązania. Działało to w obie strony, zacieśniając ich więź zrodzoną z kradzieży tożsamości psychologa.
    W vilowych, ciasnych objęciach Alrick nie rozkładał tego, co ich połączyło na czynniki pierwsze. Chciał go mieć dla siebie, nawet jeśli za chwilę zamierzał to przykrócić z pozostawionym wrażeniem mrowienia na wargach. Musieli spożytkować ten czas inaczej, zwłaszcza, że tradycja powiązana z wybudzaniem Ala zimnymi łapami został zaprzepaszczony, choć Vilhe był pewien, że gdyby skonfrontował ciepło swoich dłoni z wychłodzonymi policzkami Viljara, to obaj odczuliby różnicę temperatury zewnętrznej od tej panującej w mieszkaniu.
    Ciężko pozbyć mi się wrażenia, że Kløver planuje gorsze występki. — Może i było to trochę przesadzone, gdy obaj przypisywali wiewiórowi-albinosowi niekoniecznie dobre intencje, ale zawsze sprawiał wrażenie podejrzanego. Vilhe nie wymieniłby chwil spędzanych z Küttem, nawet jeśli wprowadzał czynnik chaosu w granice przewidywalności Ala. Profiler wiedział jednak aż nadto, że znajdują się na bardzo cienkiej granicy, przed pozostaniem w mieszkaniu. — Dostarcz — podsunął mu zaczepnie Alrick, choć i bez tego oczy Vila zdają się błyszczeć.
    W jedynej słusznej odpowiedzi na przemianę w romantyka, obdarował Viljara prychnięciem po wyplątaniu się z jego objęć. Zaraz Al powrócił z winem i wręczywszy Vilowi napełnioną lampkę, przez chwilę spoglądał na niego z góry, zanim nie zajął miejsca na rzeczonej sofie. Wzmianka o wzorze tatuażu, który mógłby mu się spodobać i miejscu, które Kütt wybrał — widocznie nie spotkały się ze szczególnym entuzjazmem. Upił jednak łyk wina, zanim obrał oszczędne stanowisko:
    Nie jestem do końca przekonany do tatuaży u mnie — podjął ostrożnie Alrick, gdyż zahaczał o temat, w którym specjalizował i realizował się zawodowo Viljar. Dbał o to, by nie sprawić mu przykrości. Vilhe miał z tyłu głowy obawę związaną z tym, że gdyby zdecydował się na podobne przyozdobienie skóry, to mógłby o jego obecności zapomnieć, tak jak o cienkiej bliźnie, którą wytknął mu Vil. — Dobór miejsca jest nieprzypadkowy? — Wymagałoby jednak pielęgnacji i uwagi Viljara, oczywiście przy optymistycznym wariancie, że profiler na to przystanie. Alrick spoglądał na Vila znad lampki wina. — Po których zbrodniach chcesz urządzić ten spacer, Vil? — Kąciki ust Vilhe uniosły się trochę, bo wbrew pozorom nie było to wcale takie oczywiste, znając jego tendencję do ładowania się w kłopoty. Możliwości było całkiem dużo: od projektów tatuaży, graffiti zdobiących ściany budynków, do faktycznych strat w lokalnej ludności.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Temat wspólnego mieszkania przewijał się przez ich rozmowy sporadycznie i to Alrick był ich inicjatorem. Vil dotychczas nie chciał brać na siebie takiej odpowiedzialności, mimo iz obecność kluczy do alrickowego mieszkania na dnie vilowej kieszeni, czy też jego kosmetyczki i szczoteczki do zębów w przestrzeni przestronnej łazienki, które wprowadziły się tam bez uprzedniej zgody właściciela, stawały w opozycji do jego wyjmowanego milczenia. Coraz cześciej zasypial i budził się w ramionach Alricka. Coraz cześciej zjawiał się w jego mieszkaniu nad ranem. Coraz częściej wślizgiwał się do jego łóżka w środku nocy, zimne dlonie przykładając do rozgrzanych przez pościel zwojów jego skóry. Vhile budził się wtedy z ekspresja niezadowolenia zastygłą w rysach twarzy. Syczał, bęłkocząc pod nosem niezrozumiałe obelgi. Vil śpiewal mu wiec estońskie kołysanki głosem mizachrypniętym, gardłowym, nieobdarzonym wokalnym talentem.
    Dziś, po adresowanych ku niemu aluzjach, którym towarzyszył zamaskowany żal w zielonej otchłani spojreniu, zdecydował się na coś, na co zdecydować się nie mógl od ponad roku.
    - Nie łap mnie za słówka bo jeszcze pomyślę, że usiłujesz ukryć inne emocje - nie pozostał mu dłużny; przytyk za przytyk. Satysfakcja rozlała się na jego ustach w formie odrobinę infantylnego uśmiechu. By Alricka uciszyć, położył mu palec wskazujący na wargi. - Jeszcze się nie wprowadziłem, a już składasz reklamacje. Czarne rzeczy nie są ci już potrzebne. Możesz pożegnać żałobę.
    Nie miał zamiaru się wycofać. Po wykonaniu kroku do przodu, nigdy nie zerkał za siebie. Nigdy nie cofał się kilka kroków do tyłu. Patrzył przed siebie. Nie myślał o wyjściu ewakuacyjnym czując bijące od Alricka ciepło. Połączył ich wargi w pocałunku, który zakończony został dopiero, kiedy tlen całkowicie wyparował z ich płuc.
    Od dzisiaj na długo, dodał w myślach, czując przyjemne ciepło łaskoczące go w trzewia. Obietnicy tej mu nie wyszeptał. Pozostała w obrębie jego umysłu.
    - Myślę, ze od o dawna snuje plany, jak się mnie pozbyć - dopowiedział, bo Kloverowi nie dało się przepisać dobrych intencji. Biło od niego złe. Te zło ukryte pod trzecim żebrem od dołu, o którym często wspominał Maxim Kütt zaskakująco pogodnym tonem. Jakby przyszedł w odwiedzany stary przyjaciel, którego nie wiedział od lat i któremu chętnie poda rękę.   – Dostarczam. Stopniowo, powoli/
    Usta zetknął z jego skronią. Szarość jego spojrzenia zostało rozświetlona przez iskry. Apetyt rósł w miarę jedzenia. Nie mógł Alrickowi podetknąć pod nos wszystkich dowodów jednocześnie. Z ich dwójki, to Vihle zapoznał się z procedurami śledztwa.
    - Dlaczegoż to? Skąd ten sceptycyzm? Czego się obawiasz? Bólu? - kąciki ust Vila wygięły się w odrobinę drwiącym uśmiechu, jednak tym razem iskry rozbawienia nie odbiły się refleksjami w spojrzeniu Chociaż tatuował ludzi, sam nie miał na skórze żadnego wtłoczonego tuszem znamienia. Nie chciał posiadać żadnych znaków charakterystycznych, które umożliwiłyby jego identyfikacje. Jedna blizna na wysokości grdyki w zupełności mu wystarczyła. – Oczywiście, że nie jest. Prawa łopatka jest pierwsza na drodze moich palców,kiedy błądzę dłońmi po twoich plecach – odrzekł bezwstydnie, dławiąc w przełyku śmiech, którym chciał zwieńczyć swoją wypowiedź. Uniósł lampkę w geście toastu i nawilżył winem przełyk, usta krzywiąc w łobuzerskim grymasie, jaki tym razem odnalazł drogę do oczu, które zapłonęły migoczącymi refleksami odbitymi na źrenicach.
    Za każdym razem, kiedy sunął dłońmi po skórze Alricka, mimowolnie, bez namysłu, w pierwszej kolejności kreślił pod plecami kontur prawej łopatki. Teraz miał okazje sprawdzić jego spostrzegawczość. Zorientował się, czy do dzisiaj nie był tego świadomy? Vil dokonał tego odkrycia zaledwie kilka tygodni temu.
    - Po najgłębszych zakamarkach Przesmyku Lokiego cię nie oprowadzę] - jeszcze zatańczyło na koniuszku języka, ale póki co nie chciał Alowi fundować pakietu wrażeń, które śladami przemocy mogły odcisnąć się na powierzchni jego skóry. – Ale w Dzielnicy Ostatniej Walkiri jest pewne miejsce, którego chce ci pokazać. - Przełknął rozbawienie kolejnymi dwoma łykami wina. Vilowi wydawało się, że w smaku było cierpkie, jakby pełne goryczy. – Na miejscu powiem dlaczego. - Wstał, odkładając szklane naczynie na blat niskiego, kawiarnianego stolika, który znajdował się w zasięgu jego dłoni. Dystans, jaki dzielił go od Alricka pokonał w dwóch niecierpliwych krokach.  Lewą rękę zamknął na butelce wina, w palce prawej złapał nadgarstek gospodarza. Zarys uśmiechu tlący się na ustach okruszony był szczyptą znajomej psychologowi prowokacji. Wargi zbliżył ku jego szyi. - Kutsun teid reisil - cichy szept mgiełką oddechu otulił skrawki jego skóry. Al wiedział, co znaczył ten bełkot. „Zapraszam na wycieczkę.” – Chodźmy, zanim wstanie świt -dodał w ramach zachęty, rozluźniając uścisk palców, spod których wyczuwał  splot naczyń krwionośnych, gdzie tętno pulsowała miarowo pod opuszkami.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Za każdym razem, gdy słyszał wstrzelony w dziesiątkę przytyk na przestrzeni minionego roku, nie potrafił zaprzeczyć temu, że Viljar coraz łatwiej i trafniej potrafił go skontrować. Niewątpliwie lepiej niż zdecydowana większość, w których towarzystwo Vilhe się wtapiał, symulując bycie częścią grupy, ponieważ nie otwierał się aż tak, chyba że dana znajomość przynosiła mu korzyści, a najlepiej jeśli były one finansowe. Deklaracja Vila o wprowadzeniu był nieoczekiwana. Zazwyczaj unikał jak ognia tego tematu, jednak wbrew temu, pomieszkując u Alricka, zagrabiając jego przestrzeń osobistą i ciesząc się własnym zestawem kluczy, tylko po to, by nie budził w nocy Vilhe, co i tak robił, wczepiając się w niego zimnymi rękoma, wyrywając gwałtownie ze snu. Ten rodzaj pobudki nie był delikatniejszy od dobijania się do drzwi i wpuszczania tatuatora do środka, nawet jeśli uciszał go estońskimi kołysankami.
    Gwoli ścisłości, zgodziłem się na ciebie pod moim dachem, ale nie na rewolucję w mojej monochromatycznej szafie — doprecyzował ze spokojem w głosie Alrick, choć po Vilu mógł spodziewać się wszystkiego. Podejrzewał zawłaszczenia półek, uwzględniwszy nie jeden kolorowy strój, krój i fakturę garderoby Kütta. Vilhe stojąc obok Viljara stanowił jego kolorystyczny kontrast w stonowanej czerni, ponieważ nie poszerzał swoich ubrań o inne odcienie. Profiler na usługach Kruczej Straży parsknął, słysząc o tych złowieszczych planach swojej agresywnej, białej wiewiórki.
    Kütt wyłamywał się ze stereotypu tatuażysty, który wyłaniałby się w spostrzeganiu przychodzącym jako pierwsze do głowy śniących, a Al znał każdy skrawek jego skóry na tyle, by to potwierdzić. To blizna na szyi najbardziej wyróżniała Viljara niż wygojone zdobienie złożone liniami wyrysowanymi i wypełnionymi tuszem. Szkopuł tkwił w niechętnym podejściu Vilhe do posiadania tatuażu na skórze i prostego faktu, że o jego istnieniu musiałby zawsze pamiętać, gdy korzystał z uroków zmiennokształtności. Niekiedy profiler na usługach Kruczej Straży zapominał o wtopieniu i ujednoliceniu niezbyt okazałej blizny na wierzchu dłoni. W kolekcji podwędzonych na własność wizerunków przez Vilhe nie znajdowała się ani jedna wytatuowana osoba. W pomyśle, a może i nawet życzeniu Vila miejsce i projekt miały zostać dopiero zdradzone, jednak wszystko wskazywało na to, że turpista wszystko stopniowo, krok po kroczku, sobie zaplanował.
    Jestem chyba bardziej pragmatyczny niż ci się zdaje, Vil. — Alrick odwzajemnił drwiący uśmieszek Kütta, zupełnie niedotknięty zarzutem, jakoby przemawiała przez niego obawa o wrażenia bólowe. Obojgu przyświecał jednak płomyk utrudniania namierzenia się poprzez znaki charakterystyczne. Oczywiście, że Vilhe zauważył i kącik ust uniósł się przy tym nieznacznie. Zbierał nawyki rozsypywane przez Viljara – te trudniej i te łatwiej zauważalne; te subtelne, jak palce Kütta przemykające po jego skórze, jak i te bezceremonialne w postaci grabieży wybranej połowy łóżka. — Więc… chcesz mnie po prostu oznakować, skoro upatrzyłeś sobie moją prawą łopatkę? — Vilhe uniósł podbródek w wyzywającym geście, a wcześniejszy uśmiech się jedynie pogłębił. Alrick doskonale wiedział, jaki wymiar osiągała wobec jego niezbyt skromnej osoby zazdrość i terytorialność Viljara. Niekiedy nawet komplementy posyłane w czyjąś stronę, potrafiły wywołać u turpistycznego artysty grymas niezadowolenia lub zmarszczenie nosa.
    Wcześniejszy śmiech Kütta pozostawił po sobie efemeryczny dźwięk, jeszcze barwą utrzymujący się na powierzchni świadomości Vilhe, jednak to Alrick chwilę później zachichotał, wprowadzając czerwone wino w trzymanej lampce w ruch, obijając płyn o ścianki naczynia. Psycholog nie oglądał jednak swojego dzieła, ponieważ po całym dniu trudno było mu oderwać stęsknione spojrzenie od Viljara, przemykając po znajomych rysach.
    Cóż, znając twoje szczęście, ściągnąłbyś na nas kłopoty. — Vilhe uniósł wymownie kieliszek, następnie wypijając zawartość duszkiem, co było powtórką z rozrywki, uwzględniwszy to, że Alrick wypił już zawartość jednej lampki, jeszcze zanim Vil przekroczył próg jego mieszkania. Chwilę później Al musiał od siebie odpędzić pokusę zatrzymania Kütta w ścianach mieszkaniu i pociągnąć go w swoją stronę, zamiast tego wychylił się, odkładając puste naczynie na blat stolika kawowego. Przy szaleństwach i nadmiernej energii tej nocy ze strony albinosa, czającego się obecnie w kuchni niczym rasowy złol, dalszy żywot szkła mógł zostać zliczony do kilkunastu minut, jeżeli ten czort zapędziłby się i tutaj. Znajomość z Vilem pozwalała się Alrickowi osłuchać z estońskim i z czasem coraz lepiej odczytywać jego komunikaty. — Chodźmy — mruknął krótko, podnosząc się i rozluźniony uścisk na nadgarstku, zmieniając w splecenie palców, przelotne, biorąc pod uwagę konieczność założenia odzienia wierzchniego i wyrwanie się na nocną eskapadę z Viljarem w roli przewodnika pełnego entuzjazmu i uroku osobistego.

    Alrick i Vil z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.