13.05.2001 – Salon – N. Forsberg & L. Forsberg
2 posters
Bezimienny
13.05.2001 – Salon – N. Forsberg & L. Forsberg Sro 21 Sie - 13:58
13.05.2001
Uśmiech utkany z goryczy zdobił twarz mężczyzny, ten odkąd wrócił z pracy, zalegał w fotelu, tuż obok kominka, w którym ogień wesoło trzaskał. Pogrążony w myślach uciekał od przygnębiającej rzeczywistości, która wskutek nieprzemyślanych działań pociągnęła go ze sobą na dno, tego bagna, w jakim funkcjonował z przymusu. Wielokrotnie powracał w myślach do pamiętnej nocy z pragnieniem zmienienia przyszłości, jakby całe to nieszczęście, jakie go spotkało, było wypadkową ich spotkania. Jak tak drobna niewiadoma, mogła odwrócić całkowicie los – zabawne i jednocześnie pożałowania godny pokaz boskiej przekory, by usidlić go na stałe, przy kobiecie wywołującej w nim zgrzyt, tak donośny i jakże dźwięczny, że i na drugim krańcu, tego wyśnionego dla wielu domu, było go słychać. Trafna przenośnia, bynajmniej wcale nie była tak daleka od obrazu rzeczywistości – męczył się w tej relacji, ta była dla niego, niczym kula u nogi, czy łańcuch z obciążeniem, którego w sposób tak prosty nie dało się pozbyć, jakby tego oczekiwał, a szkoda. Bo znacznie bardziej wolałby być w tym momencie wszędzie indziej, byle nie tu; nie przy tej kobiecie, co swymi łagodnymi oczami spogląda w otchłań jego duszy i dostrzega ziejącą pustkę. Nie wykrzesał, wobec niej sympatii trudno było o nią w momencie, gdy stawała naprzeciw i milczała lub w słowach ociekających dobrocią plotła banały. Zapominając o istocie całego tego problemu, który spadł na ich barki w tym wszystkim, zdawała się, być w jego oczach; bierna, wręcz pogodzona z losem i to również wyprowadzało z równowagi. W klatce pięknego domostwa kształtowali swą ponurą bajkę.
Popijany alkohol z grubego kryształu dławił w zarodku ból, co wypływał spod znieczulających zaklęć i eliksirów. Rana na przedramieniu, niezwykle drażniła, sprawiając wrażenie, jakby czuła się zignorowana przez natłok myśli, które zalały umysł mężczyzny. Przypominała o swoim istnieniu pulsacyjnym, przenikliwym bólem uderzając w nerwy i promieniując na całą rękę i prawą stronę ciała. Zdawało mu się, że pod falami bólu, nawet koniuszki palców zabawnie drgają, lecz równie dobrze, mógł być to efekt wypitych mikstur na pusty żołądek połączony z mocnym alkoholem. Nie dbał o to. Jak o tak wiele kwestii w swym „nowym” życiu, zdawał się apatyczny i wycofany, kierowało nim niezrozumienie, ale również brak chęci, aby spróbować wykrzesać z siebie drobinkę współczucia. Pozbawiony wszystkiego, co tak cenił, został przymuszony słowem ojca i dziada do trzymania się granic Skandynawii, przynajmniej w pierwszych latach małżeństwa, bowiem źle by to wyglądało, gdyby szlajał się po świecie w pogoni za skrzydlatymi gadzinami, podczas gdy jego żona samotnie wychowuje ich potomka. Zły to przykład; męża i ojca – drwina zaklęta w kącikach ust skrywała prawdę o obrazie rodzicielstwa, jaki rejestrował, będąc dzieckiem. I zamiast wyciągać wnioski; on zdawał się powielać charakterystykę zachowania, którego doświadczył.
Kątem oka dostrzegł ruch w progu salonu, jednak zignorował ją, miast tego sięgnął po szkło i upił spory łyk rozpalającego wnętrzności alkoholu.
Nieznajomy
Re: 13.05.2001 – Salon – N. Forsberg & L. Forsberg Sro 21 Sie - 13:58
W majowy wieczór, gdy promienie zachodzącego słońca rozświetlały pokój delikatnym złotym blaskiem, Lilli ostrożnie przykryła swego synka ciepłym kocykiem i czule go pocałowała. Maleńki chłopiec zasnął spokojnie, a ona, pełna miłości i troski, patrzyła na jego drobne ciałko, oddychając w rytmie ulgi po dniu pełnym zabiegania. Miłość do Mattiasa wypełniała każdy zakamarek jej istnienia, nadając życiu głębszy sens i znaczenie. To uczucie, które pulsowało w jej sercu, było jak niewyczerpany źródłowy strumień, który zawsze płynął z pełną siłą i intensywnością. Była gotowa poświęcić wszystko dla dobra swego syna, bez względu na koszty. Każdy dzień, każdy gest, każde słowo były przepełnione troską i oddaniem dla jego dobra.
Jednak jej miłość nie była jedynie opiekuńcza – była także pełna nadziei i wiary w przyszłość. W jego oczach Lilli widziała obietnicę lepszych dni, a jego rozwój i dorastanie stanowiły dla niej niezwykłe źródło dumy i radości. Pozwalała jej trwać mimo wszystkich przeciwności.
Pogodzenie opieki nad synem z pracą w szpitalu stanowiło nieustanny wyzwanie, wymagające elastyczności, organizacji i silnej determinacji. Każdy dzień był jak równowaga na cienkiej linie między jej rolą matki a obowiązkami zawodowymi na oddziale traumatologii. Poranne godziny rozpoczynały się od troskliwej opieki nad synem – karmienie, przewijanie, zabawa. Nieważne, jak wcześnie zaczynała dzień, Lilli zawsze znajdowała czas na chwilę przytulenia i wspólne zabawy, które były dla niej nie tylko rytuałem porannym, ale także źródłem energii na cały dzień. Gdy nadchodził czas jej wyjścia do pracy, Lils musiała szybko przestawić się na tryb zawodowy. Pozostawienie syna pod opieką najbliższych lub niani było dla niej momentem trudnym, ale wiedziała, że musi zaufać, że syn jest w dobrych rękach, podczas gdy ona jest zajęta swoimi obowiązkami zawodowymi.
Praca na oddziale traumatologii wymagała od niej nie tylko fachowej wiedzy i umiejętności medycznych, ale także odporności psychicznej i gotowości do szybkiego działania w trudnych sytuacjach. Codzienne konfrontacje z cierpieniem i bólem pacjentów obciążały ją psychicznie, ale niezależnie jak zmęczona wracała do domu, tam czekał na nią syn, któremu poświęcała każdą wolną chwilę. Byłoby o wiele łatwiej, gdyby nie była w tym wszystkim sama, gdyby ojciec dziecka wziął prawdziwą odpowiedzialność i pozwolił sobie na głębsze uczucia. Dwa lata koegzystowali ze sobą, dogadując się jedynie w najistotniejszych kwestiach, udając zgodną parę przed społeczeństwem, unikając się w zaciszu własnego domu. Bolało ją, że mężczyzna nie potrafił normalnie na nią spojrzeć, ale nie mogła go winić. Czuła się odpowiedzialna za ich obecny stan, za jego nieszczęście. Gdyby nie jej nierozwaga, a potem naciski jej rodziny, nie zostałby uwięziony w małżeństwie wbrew własnej woli. Widziała jak się męczy, dlatego schodziła mu z drogi, gdy tylko mogła. Nie chciała się narzucać, nie próbowała go do siebie przekonać. Skupiła się na swoich obowiązkach, na miłości do syna, a do reszty kwestii zaciskała zęby i żyła najlepiej, jak potrafiła.
Po zaśnięciu Mattiasa resztę wieczoru miała dla siebie, a po dyżurze w szpitalu miała ochotę tylko na odpoczynek. Przebrana w luźne dresy i za dużą koszulkę, opadającą z jednego ramienia, zeszła po schodach w celu zrobienia sobie kolacji, gdy uświadomiła sobie, że jeszcze nic dziś nie zjadła. Zatrzymała się jednak w progu salonu, widząc na kanapie zarys mrocznego mężczyzny, odpoczywającego po ciężkim dniu. Nie chciała mu przeszkadzać, pewnie najlepiej, gdyby wcale się nie odzywała, ale chęć pomocy była silniejsza.
- Potrzebujesz czegoś? Mogę przyrządzić kolację - łagodny głos rozlał się po pomieszczeniu, a jej twarz rozświetlał delikatny, nienachalny uśmiech.
Jednak jej miłość nie była jedynie opiekuńcza – była także pełna nadziei i wiary w przyszłość. W jego oczach Lilli widziała obietnicę lepszych dni, a jego rozwój i dorastanie stanowiły dla niej niezwykłe źródło dumy i radości. Pozwalała jej trwać mimo wszystkich przeciwności.
Pogodzenie opieki nad synem z pracą w szpitalu stanowiło nieustanny wyzwanie, wymagające elastyczności, organizacji i silnej determinacji. Każdy dzień był jak równowaga na cienkiej linie między jej rolą matki a obowiązkami zawodowymi na oddziale traumatologii. Poranne godziny rozpoczynały się od troskliwej opieki nad synem – karmienie, przewijanie, zabawa. Nieważne, jak wcześnie zaczynała dzień, Lilli zawsze znajdowała czas na chwilę przytulenia i wspólne zabawy, które były dla niej nie tylko rytuałem porannym, ale także źródłem energii na cały dzień. Gdy nadchodził czas jej wyjścia do pracy, Lils musiała szybko przestawić się na tryb zawodowy. Pozostawienie syna pod opieką najbliższych lub niani było dla niej momentem trudnym, ale wiedziała, że musi zaufać, że syn jest w dobrych rękach, podczas gdy ona jest zajęta swoimi obowiązkami zawodowymi.
Praca na oddziale traumatologii wymagała od niej nie tylko fachowej wiedzy i umiejętności medycznych, ale także odporności psychicznej i gotowości do szybkiego działania w trudnych sytuacjach. Codzienne konfrontacje z cierpieniem i bólem pacjentów obciążały ją psychicznie, ale niezależnie jak zmęczona wracała do domu, tam czekał na nią syn, któremu poświęcała każdą wolną chwilę. Byłoby o wiele łatwiej, gdyby nie była w tym wszystkim sama, gdyby ojciec dziecka wziął prawdziwą odpowiedzialność i pozwolił sobie na głębsze uczucia. Dwa lata koegzystowali ze sobą, dogadując się jedynie w najistotniejszych kwestiach, udając zgodną parę przed społeczeństwem, unikając się w zaciszu własnego domu. Bolało ją, że mężczyzna nie potrafił normalnie na nią spojrzeć, ale nie mogła go winić. Czuła się odpowiedzialna za ich obecny stan, za jego nieszczęście. Gdyby nie jej nierozwaga, a potem naciski jej rodziny, nie zostałby uwięziony w małżeństwie wbrew własnej woli. Widziała jak się męczy, dlatego schodziła mu z drogi, gdy tylko mogła. Nie chciała się narzucać, nie próbowała go do siebie przekonać. Skupiła się na swoich obowiązkach, na miłości do syna, a do reszty kwestii zaciskała zęby i żyła najlepiej, jak potrafiła.
Po zaśnięciu Mattiasa resztę wieczoru miała dla siebie, a po dyżurze w szpitalu miała ochotę tylko na odpoczynek. Przebrana w luźne dresy i za dużą koszulkę, opadającą z jednego ramienia, zeszła po schodach w celu zrobienia sobie kolacji, gdy uświadomiła sobie, że jeszcze nic dziś nie zjadła. Zatrzymała się jednak w progu salonu, widząc na kanapie zarys mrocznego mężczyzny, odpoczywającego po ciężkim dniu. Nie chciała mu przeszkadzać, pewnie najlepiej, gdyby wcale się nie odzywała, ale chęć pomocy była silniejsza.
- Potrzebujesz czegoś? Mogę przyrządzić kolację - łagodny głos rozlał się po pomieszczeniu, a jej twarz rozświetlał delikatny, nienachalny uśmiech.
Bezimienny
Re: 13.05.2001 – Salon – N. Forsberg & L. Forsberg Sro 21 Sie - 13:58
Łagodność utkana z troski promieniowała w głosie, co nieznacznie tylko mocniejszy był od szeptu. Pozornie obojętny zdawał się, być wręcz nieporuszony tymi słowami, lecz jakaś jego część drgnęła, a twarz po kilku sekundach ciszy zwróciła się, ku rudowłosej mimowolnie wyprostował się, a z twarzy znikł wyraz niechęci i bólu.
– Nie jestem głodny – gładkie kłamstwo opuściło jego usta, bez mrugnięcia powieką w pewnym stopniu przywykł do tego, a poniekąd uciekał i wzbraniał się, przed takimi czułostkami, które w pozornie prostych gestach mogły zbliżać ich ku sobie. Owszem, bywał dni, gdy musieli udawać zgrane małżeństwo i szczerze nie wiedział, jak ten obrazek wyglądał dla kogoś z zewnątrz. Potrafił robić dobrą minę do złej gry, taki urok wychowania w tego typu otoczce, mimo to wyraźna niechęć do żony, bywała nader uciążliwa, nawet dla niego i bywało, że miał tego zwyczajnie dosyć. Jakby chcąc zatopić myśl wszelką w litrach alkoholu – uciekał od sugestii, co kreowały się w dniach ponurych, aby spróbować dać sobie szansę, bo tylko siebie mieli w tym wszystkim. Niewielki mieli wybór na swój obecny stan, lecz popełnili jeden błąd i konsekwencje tego, będą odczuwali przez całe swoje życie. On posmakował tego, tej wolności; ona zaś została skarcona w tak młodym wieku i to w taki sposób. Jeśli życie doświadczyło ją tak surowo na samym starcie, to chociaż liczył, że kiedyś zazna szczęścia.
– Ale… – zaczął z widocznym wahaniem i podszedł do kominka. Niespieszne, wręcz opieszałe ruchy świadczyły, że walczył wewnętrznie z jakimiś blokadami, które stoją mu na drodze, a jakie są wynikiem jego złości, frustracji i zgorzknienia. Przygryzł nerwowo dolną wargę, aż poczuł przenikliwy ból. – Potrzebuje twojej pomocy – bez kontynuowania tematu podwinął rękaw koszuli i zademonstrował opatrunek na przedramieniu, ten wymagał zmiany i zadbania o ranę. Mógł sam się tym zająć, wcale nie kłopocząc Lilliann, jednak zdawało mu się, iż kobieta pragnęła jakkolwiek zaznaczyć się swoją osobą i szukała pretekstu, ku temu, by pobyć w jego towarzystwie, mógł i owszem wyciągać pochopne wnioski, lecz gdyby ją poprosił o cokolwiek, to doskonale zdawał sobie sprawę, że spełniłaby, każdą prośbę. Nie lubił tego. Tak samo jak nie lubił przyznawać się do słabości. A alkohol krążący w żyłach w parze z silnymi eliksirami sprawiał, że tama puszczała, a żelazna kurtyna pękała, tym samym odkrywając coś, co widziała w tak niewielu momentach ich wspólnego życia, czy raczej „koegzystencji”. Trapiony myślą o kolejnych pytaniach nie chciał na nie w tej chwili odpowiadać. – Tylko tyle potem dam ci spokój – dodał, aby upewnić ją, że będzie miała resztę wieczoru tylko dla siebie i do swojej dyspozycji. Nie zamierzał zatrzymywać jej przy sobie wbrew woli. Wystarczyło, że uczynili to za nich przymuszając do kroku, którego nie mogli tak łatwo cofnąć.
– Nie jestem głodny – gładkie kłamstwo opuściło jego usta, bez mrugnięcia powieką w pewnym stopniu przywykł do tego, a poniekąd uciekał i wzbraniał się, przed takimi czułostkami, które w pozornie prostych gestach mogły zbliżać ich ku sobie. Owszem, bywał dni, gdy musieli udawać zgrane małżeństwo i szczerze nie wiedział, jak ten obrazek wyglądał dla kogoś z zewnątrz. Potrafił robić dobrą minę do złej gry, taki urok wychowania w tego typu otoczce, mimo to wyraźna niechęć do żony, bywała nader uciążliwa, nawet dla niego i bywało, że miał tego zwyczajnie dosyć. Jakby chcąc zatopić myśl wszelką w litrach alkoholu – uciekał od sugestii, co kreowały się w dniach ponurych, aby spróbować dać sobie szansę, bo tylko siebie mieli w tym wszystkim. Niewielki mieli wybór na swój obecny stan, lecz popełnili jeden błąd i konsekwencje tego, będą odczuwali przez całe swoje życie. On posmakował tego, tej wolności; ona zaś została skarcona w tak młodym wieku i to w taki sposób. Jeśli życie doświadczyło ją tak surowo na samym starcie, to chociaż liczył, że kiedyś zazna szczęścia.
– Ale… – zaczął z widocznym wahaniem i podszedł do kominka. Niespieszne, wręcz opieszałe ruchy świadczyły, że walczył wewnętrznie z jakimiś blokadami, które stoją mu na drodze, a jakie są wynikiem jego złości, frustracji i zgorzknienia. Przygryzł nerwowo dolną wargę, aż poczuł przenikliwy ból. – Potrzebuje twojej pomocy – bez kontynuowania tematu podwinął rękaw koszuli i zademonstrował opatrunek na przedramieniu, ten wymagał zmiany i zadbania o ranę. Mógł sam się tym zająć, wcale nie kłopocząc Lilliann, jednak zdawało mu się, iż kobieta pragnęła jakkolwiek zaznaczyć się swoją osobą i szukała pretekstu, ku temu, by pobyć w jego towarzystwie, mógł i owszem wyciągać pochopne wnioski, lecz gdyby ją poprosił o cokolwiek, to doskonale zdawał sobie sprawę, że spełniłaby, każdą prośbę. Nie lubił tego. Tak samo jak nie lubił przyznawać się do słabości. A alkohol krążący w żyłach w parze z silnymi eliksirami sprawiał, że tama puszczała, a żelazna kurtyna pękała, tym samym odkrywając coś, co widziała w tak niewielu momentach ich wspólnego życia, czy raczej „koegzystencji”. Trapiony myślą o kolejnych pytaniach nie chciał na nie w tej chwili odpowiadać. – Tylko tyle potem dam ci spokój – dodał, aby upewnić ją, że będzie miała resztę wieczoru tylko dla siebie i do swojej dyspozycji. Nie zamierzał zatrzymywać jej przy sobie wbrew woli. Wystarczyło, że uczynili to za nich przymuszając do kroku, którego nie mogli tak łatwo cofnąć.
Nieznajomy
Re: 13.05.2001 – Salon – N. Forsberg & L. Forsberg Sro 21 Sie - 13:59
Po dwóch latach małżeństwa wciąż nie była w stanie przyzwyczaić się do chłodu i obojętności męża. Jej dobre intencje odbijały się od muru, który wzniósł pomiędzy nimi. Bolało ją każde nieprzychylne spojrzenie, jego niechęć, czasem wydawało jej się, że nawet nienawiść, ale przecież nie mogła go winić, kiedy to ona była odpowiedzialna za więzienie, w którym oboje się znaleźli. Gdyby nie jej lekkomyślność, ich los wyglądałby teraz zupełnie inaczej, dlatego odczucia mężczyzny były w pełni uzasadnione. Starała się nie narzucać, wykonywać podstawowe obowiązki żony i najczęściej zwyczajnie schodzić mu z drogi, żeby nie uprzykrzać mu dodatkowo życia. Szczególnie gdy widziała jego mękę, samej występując w roli kata. Jedynym pocieszeniem w tej sytuacji był Mattias, jej oczko w głowie i największe szczęście. Nie mogłaby żałować tamtej nocy, jeśli przyniosła jej tak wspaniałą istotkę. Żałowała jedynie pozostałych okoliczności - przymusu do małżeństwa, jej rodzinę uciekającą się do szantażu. Nie było słów, którymi mogłaby w odpowiedniej mierze przeprosić Forsberga za kradzież jego przyszłości, potencjalnego szczęścia. Próbowała mu to wynagradzać w sposób dyskretny i nienachalny, spełniając jego prośby, trzymając się cienia, a w oczach towarzystwa uchodzić za idealną żonę, pracowitą i zaradną. Wkładała w to mnóstwo wysiłku, żeby pogodzić ze sobą wszystkie aspekty rodzinnego życia i nie czuła się nawet w najmniejszym stopniu doceniona.
Kiwnęła głową na odpowiedź, przyzwyczajona do odtrącania pomocnej dłoni. Czasami bała się, że nienawidzi ją do tego stopnia, że poza udawanymi spotkaniami w towarzystwie, nie chce mieć z nią nic wspólnego. Czy byłby w stanie zrobić jej krzywdę, byle tylko uwolnić się od tej sytuacji? Głęboko wierzyła, że Nikolai jest dobrym człowiekiem, nie przekroczyłby tej granicy. Wierzyła w ludzi, nawet jeśli czasami ją zawodzili.
Już miała obrócić się na pięcie i wrócić do swoich zajęć, ale zastygła na głos mężczyzny, nie wiedząc czego się spodziewać. Czyżby miał jakieś obiekcje co do prowadzenia domu lub jej zachowania? Czekając w napięciu, w myślach robiła rachunek sumienia, jakie działanie w ostatnim czasie mogłoby zdenerwować małżonka. Z pokorą przyjmowała każdy rodzaj krytyki, w końcu nie miała zbyt dużego pojęcia o jego przyzwyczajeniach czy tradycjach, więc starała się z otwartym umysłem przyjmować jego uwagi i poprawiać wszelkie potknięcia. Chociaż miała czasem wrażenie, że irytując go samą swoją obecnością, a poza usunięciem się w cień, nie wiedziała jak to naprawić.
- Usiądź, proszę. Co się stało? - zapytała, momentalnie przechodząc w tryb opieki. Wskazała mu fotel, na oparciu którego mógł swobodnie oprzeć rękę, ułatwiając jej tym samym pracę. Bardzo rzadko prosił ją o pomoc, możliwe, że to pierwszy raz, kiedy tak otwarcie obnażał przed nią słabość - choć sama nie postrzegała tak rany. Podeszła bliżej, ostrożnie, jakby nie chciała spłoszyć rannego zwierza. Chciała wiedzieć jak doszło do urazu, z czym właściwie miała do czynienia, bo mimo że będąc na stażu nie była jeszcze pełnoprawnym medykiem, tak potrafiła zaopatrzyć zranienia. Gdyby była poważna pewnie zwróciłby się prosto do szpitala, zamiast samemu owijać się opatrunkiem.
- Mogę? - uniosła ręce, żeby zdjąć zużyte bandaże, nawet w tak błahej czynności pytając o pozwolenie, jakby bała się go dotknąć bez wyraźnej zgody. - W skali od 1 do 10 jak oceniasz ból?
Nie znała jego progu wytrzymałości, nie wiedziała, czy brał już jakiekolwiek środki, a na pewno nie powinien pić teraz alkoholu, ale wstrzymała się z komentarzem, dopóki nie oceni faktycznego stanu ramienia.
- Dlaczego od razu z tym do mnie nie przyszedłeś? - jeśli nie ufał jej umiejętnościom, teraz również nie pozwoliłby jej działać. Musiało więc chodzić o coś innego. Po uzyskanej zgodzie, powoli odwijała bandaż. Jej palce przesuwały się z pewnością i skupieniem, a cała postawa emanowała teraz spokojem, jakby profesjonalizm przysłonił jej stresem związanym z bliskością mężczyzny, który przecież ją peszył, którego czasami się bała. Delikatnie ściągnęła opatrunek i pochyliła się, żeby dobrze obejrzeć ranę.
Kiwnęła głową na odpowiedź, przyzwyczajona do odtrącania pomocnej dłoni. Czasami bała się, że nienawidzi ją do tego stopnia, że poza udawanymi spotkaniami w towarzystwie, nie chce mieć z nią nic wspólnego. Czy byłby w stanie zrobić jej krzywdę, byle tylko uwolnić się od tej sytuacji? Głęboko wierzyła, że Nikolai jest dobrym człowiekiem, nie przekroczyłby tej granicy. Wierzyła w ludzi, nawet jeśli czasami ją zawodzili.
Już miała obrócić się na pięcie i wrócić do swoich zajęć, ale zastygła na głos mężczyzny, nie wiedząc czego się spodziewać. Czyżby miał jakieś obiekcje co do prowadzenia domu lub jej zachowania? Czekając w napięciu, w myślach robiła rachunek sumienia, jakie działanie w ostatnim czasie mogłoby zdenerwować małżonka. Z pokorą przyjmowała każdy rodzaj krytyki, w końcu nie miała zbyt dużego pojęcia o jego przyzwyczajeniach czy tradycjach, więc starała się z otwartym umysłem przyjmować jego uwagi i poprawiać wszelkie potknięcia. Chociaż miała czasem wrażenie, że irytując go samą swoją obecnością, a poza usunięciem się w cień, nie wiedziała jak to naprawić.
- Usiądź, proszę. Co się stało? - zapytała, momentalnie przechodząc w tryb opieki. Wskazała mu fotel, na oparciu którego mógł swobodnie oprzeć rękę, ułatwiając jej tym samym pracę. Bardzo rzadko prosił ją o pomoc, możliwe, że to pierwszy raz, kiedy tak otwarcie obnażał przed nią słabość - choć sama nie postrzegała tak rany. Podeszła bliżej, ostrożnie, jakby nie chciała spłoszyć rannego zwierza. Chciała wiedzieć jak doszło do urazu, z czym właściwie miała do czynienia, bo mimo że będąc na stażu nie była jeszcze pełnoprawnym medykiem, tak potrafiła zaopatrzyć zranienia. Gdyby była poważna pewnie zwróciłby się prosto do szpitala, zamiast samemu owijać się opatrunkiem.
- Mogę? - uniosła ręce, żeby zdjąć zużyte bandaże, nawet w tak błahej czynności pytając o pozwolenie, jakby bała się go dotknąć bez wyraźnej zgody. - W skali od 1 do 10 jak oceniasz ból?
Nie znała jego progu wytrzymałości, nie wiedziała, czy brał już jakiekolwiek środki, a na pewno nie powinien pić teraz alkoholu, ale wstrzymała się z komentarzem, dopóki nie oceni faktycznego stanu ramienia.
- Dlaczego od razu z tym do mnie nie przyszedłeś? - jeśli nie ufał jej umiejętnościom, teraz również nie pozwoliłby jej działać. Musiało więc chodzić o coś innego. Po uzyskanej zgodzie, powoli odwijała bandaż. Jej palce przesuwały się z pewnością i skupieniem, a cała postawa emanowała teraz spokojem, jakby profesjonalizm przysłonił jej stresem związanym z bliskością mężczyzny, który przecież ją peszył, którego czasami się bała. Delikatnie ściągnęła opatrunek i pochyliła się, żeby dobrze obejrzeć ranę.
Bezimienny
Re: 13.05.2001 – Salon – N. Forsberg & L. Forsberg Sro 21 Sie - 13:59
Ostra nuta alkoholu zmieszana z kojącymi ból ziołowymi eliksirami otaczała go niczym kokon, nikły zapach potu rudowłosa mogła wyczuć, gdy przybliżyła się, ku niemu przekraczając próg, ot swego rodzaju granicę przestrzeni osobistej. Jego twarz wyrażała spokój, to charakterystyczne opanowanie, tak nieprzychylne względem niej, do jakiego przyzwyczajał ją podczas ich małżeństwa, teraz przecinał ledwie widoczny wyłom – cień emocji, tak nieodgadnionej, co w swych podstawach zagadkowej. Nieposłuszny prośbie wydobywającej się spomiędzy jej bladoróżowych ust – stał mierząc ją przenikliwym spojrzeniem, jakby próbował odczytać myśli kobiety.
Minęła dłuższa chwila, nim usiadł w fotelu z podwiniętym rękawem i zadartym podbródkiem demonstracyjnie odwrócił wzrok namierzając szklankę z bursztynowym alkoholem.
– Yhm… – mruknięcie i ledwie widoczne skinienie głowy, jakby wahał się przed kontaktem cielesnym; przed pokazem słabości, do jakiego przyznał się, niemalże wbrew sobie. To było irytujące, a jednocześnie zaskakująco przyjemne, to poczucie ulgi, które towarzyszy nam, gdy zrzucamy z barków ciężar problemu, bo chociaż sytuacja wyglądała na poważną, tak przecież rana była niewielka. Znacznie większe znaczenie miała tu postawa mężczyzny, który przełamuje bariery i prosi o pomoc. Jego charakter, ta charakterystyka ich dziwnego, acz nie tak nietypowego małżeństwa powoduje te wszystkie komplikacje, jakich nie widział podczas ich pierwszej nocy, gdy w blasku ognisk, śpiewów, tańca przełamywali wszelkie bariery; oddając się sobie tak naturalnie, wręcz pierwotnie w tym zatraceniu zachłyśnięci, mogliby trwać, gdyby nie szary mglisty poranek rzeczywistości, który przyniósł nieoczekiwane wieści.
Zmrużył nieznacznie powieki, gdy delikatne dłonie Lilliann dotknęły jego skóry leniwie muskając zaledwie, to wystarczyło, aby przeszył go dreszcz, który niósł przypomnienie tamtej nocy. Jak na złość eliksiry wraz z alkoholem przywracały wspomnienia, te stawały jak żywe przed oczami. Ciepło bijące od ognia w kominku dodawało realizmu majakom tańczącym przed oczami, a leniwy uśmiech krył się za wyrazem twarzy, który łagodniał z każdym słowem kobiety.
Wyglądał na nieobecnego, kiedy zadawała mu pytania, te padały w studnię bez dna, pozostając zgłuszone przez wspomnienia, co zalały umysł, jak fala przypływu. Wolno ruchem, który zdawał się, trwać znacznie dłużej, niż powinien pełzł po jej ciele: pochylona przed nim z troską emanującą w dużych łagodnych oczach wydawała się prawdziwie zaangażowana, tak jakby autentycznie czuła względem niego, coś więcej, niż tylko gorycz i żal. Uśmiechnął się, tak jak to potrafił najlepiej w sposobie ujmującym i chwytającym za serce. – Zbyt często zapominam, jak piękna jesteś – słowa uderzają szeptem wypowiedziane, niosąc wyraz zachwytu nie tylko nad urodą, co w nastrojowym półmroku salonu lizanym mozaiką ognia i cienia zapiera dech w piersi, lecz także kieruje pokłon, ku wyrazowi troski, jest nią poruszony. Dlatego nie odpowiada na zadane pytania, miast tego ruchem dłoni sięga jej twarzy i gładzi policzek szorstką dłonią. Palce powoli wędrują po linii żuchwy spływając na kark, by tam zatopić się w burzy włosów. Nagłym ruchem, w jakim drzemie okruch stanowczości przyciąga ją. W pocałunku kryje się tak wiele emocji, tak silnych, że jego namiętność zaskakuje go, ale pragnie jej, coraz bardziej z każdym ruchem ust, z każdym stłumionym westchnięciem i uderzeniem serca, chce sięgać jeszcze dalej. Dlatego przerywa to, tak nagle, jak zaczął w obawie, że gdyby czułość potrwała choćby chwilkę dłużej już nic nie powstrzymałoby go.
– Przepraszam – ucieka wzrokiem na usta, a szept, ledwie słyszalne mruknięcie wypływa spomiędzy jego warg. Unika kontaktu wzrokowego w obawie, że mogłaby odkryć pokłady drzemiących tam uczuć, tak przecież skrzętnie skrywanych na co dzień.
Minęła dłuższa chwila, nim usiadł w fotelu z podwiniętym rękawem i zadartym podbródkiem demonstracyjnie odwrócił wzrok namierzając szklankę z bursztynowym alkoholem.
– Yhm… – mruknięcie i ledwie widoczne skinienie głowy, jakby wahał się przed kontaktem cielesnym; przed pokazem słabości, do jakiego przyznał się, niemalże wbrew sobie. To było irytujące, a jednocześnie zaskakująco przyjemne, to poczucie ulgi, które towarzyszy nam, gdy zrzucamy z barków ciężar problemu, bo chociaż sytuacja wyglądała na poważną, tak przecież rana była niewielka. Znacznie większe znaczenie miała tu postawa mężczyzny, który przełamuje bariery i prosi o pomoc. Jego charakter, ta charakterystyka ich dziwnego, acz nie tak nietypowego małżeństwa powoduje te wszystkie komplikacje, jakich nie widział podczas ich pierwszej nocy, gdy w blasku ognisk, śpiewów, tańca przełamywali wszelkie bariery; oddając się sobie tak naturalnie, wręcz pierwotnie w tym zatraceniu zachłyśnięci, mogliby trwać, gdyby nie szary mglisty poranek rzeczywistości, który przyniósł nieoczekiwane wieści.
Zmrużył nieznacznie powieki, gdy delikatne dłonie Lilliann dotknęły jego skóry leniwie muskając zaledwie, to wystarczyło, aby przeszył go dreszcz, który niósł przypomnienie tamtej nocy. Jak na złość eliksiry wraz z alkoholem przywracały wspomnienia, te stawały jak żywe przed oczami. Ciepło bijące od ognia w kominku dodawało realizmu majakom tańczącym przed oczami, a leniwy uśmiech krył się za wyrazem twarzy, który łagodniał z każdym słowem kobiety.
Wyglądał na nieobecnego, kiedy zadawała mu pytania, te padały w studnię bez dna, pozostając zgłuszone przez wspomnienia, co zalały umysł, jak fala przypływu. Wolno ruchem, który zdawał się, trwać znacznie dłużej, niż powinien pełzł po jej ciele: pochylona przed nim z troską emanującą w dużych łagodnych oczach wydawała się prawdziwie zaangażowana, tak jakby autentycznie czuła względem niego, coś więcej, niż tylko gorycz i żal. Uśmiechnął się, tak jak to potrafił najlepiej w sposobie ujmującym i chwytającym za serce. – Zbyt często zapominam, jak piękna jesteś – słowa uderzają szeptem wypowiedziane, niosąc wyraz zachwytu nie tylko nad urodą, co w nastrojowym półmroku salonu lizanym mozaiką ognia i cienia zapiera dech w piersi, lecz także kieruje pokłon, ku wyrazowi troski, jest nią poruszony. Dlatego nie odpowiada na zadane pytania, miast tego ruchem dłoni sięga jej twarzy i gładzi policzek szorstką dłonią. Palce powoli wędrują po linii żuchwy spływając na kark, by tam zatopić się w burzy włosów. Nagłym ruchem, w jakim drzemie okruch stanowczości przyciąga ją. W pocałunku kryje się tak wiele emocji, tak silnych, że jego namiętność zaskakuje go, ale pragnie jej, coraz bardziej z każdym ruchem ust, z każdym stłumionym westchnięciem i uderzeniem serca, chce sięgać jeszcze dalej. Dlatego przerywa to, tak nagle, jak zaczął w obawie, że gdyby czułość potrwała choćby chwilkę dłużej już nic nie powstrzymałoby go.
– Przepraszam – ucieka wzrokiem na usta, a szept, ledwie słyszalne mruknięcie wypływa spomiędzy jego warg. Unika kontaktu wzrokowego w obawie, że mogłaby odkryć pokłady drzemiących tam uczuć, tak przecież skrzętnie skrywanych na co dzień.
Nieznajomy
Re: 13.05.2001 – Salon – N. Forsberg & L. Forsberg Sro 21 Sie - 13:59
Była cierpliwa - z natury, ale też przez wychowanie, co pomogało jej w osiąganiu celów, jak chociażby skończenie studiów. Teraz cierpliwość przydawała jej się w szpitalu, ale głównie w domu. Cierpliwość do dziecka, do męża. Nie potrafiła inaczej, gdy cały czas żyła ze świadomością, że zniszczyła jego przyszłość, o co tak otwarcie miał do niej żal. A przynajmniej tak myślała, że jego niechęć, czasami wręcz wrogość wynikała z tej klatki, w której ich zamknęła. Gdyby to był jej wybór, urodziłaby dziecko i wychowała je sama, bez przymuszania mężczyzny do ożenku. Jej rodzice nie mogli jednak pozwolić na tę skazę na honorze.
I tak czekała - na jego ruch, decyzję, inicjatywę. Nie wychylała się, szczególnie gdy myślała, że każde jej słowo irytuje mężczyznę. A nie chciała dodawać mu powodów do niechęci, bo ciężka atmosfera w domu wpływała nie tylko na nią, ale także na dziecko. I przede wszystkim jego dobro miała na względzie.
Zerwała delikatnie opatrunek, przyglądając się ranie. Nie ma tragedii, nie jest aż tak duża, więc dość łatwo będzie ją zasklepić. Najpierw przydałoby się jednak dobrze umyć i zdezynfekować, żeby nie wdała się żadna infekcja.
Odrobinę irytowało ją milczenie, bo przecież zadawała te pytania, żeby ustalić fakty i jak najefektywniej mu pomóc. To jednak nic, z czym już by nie miała do czynienia, małomówni pacjenci zdarzali się zbyt często, niestety tym samym utrudniali pracę medyków. Nikolai należał do ciężkich przypadków, był jej ciężkim przypadkiem. Pomimo całej swojej cierpliwości, czasami zwyczajnie była na niego zła, nawet jeśli tego nie okazywała. I tak go to nie obchodziło.
- Proszę, skup się. Jak się zraniłeś? - musiała znać więcej szczegółów, a komplementy w tej sytuacji nie pomagały. Zachowała spokój, choć jej serce zabiło szybciej, bo nie słyszała od niego miłego słowa, od czasu ich pierwszej nocy. No chyba, że w towarzystwie, gdy oboje grali swe role, ale to się nie liczyło. Zresztą nie uważała się za piękność, ok, nie była brzydka, dość ładna, ale alkohol zdecydowanie zawyżył jego ocenę.
Znieruchomiała, czując na policzku jego dłoń, po pierwsze z przerażenia tak niespotykanym zjawiskiem, a po drugie z przejęcia, co zrobi i co to właściwie znaczy. Jego dotyk jest znajomy, ale jednocześnie dziwnie obcy, jakby jej ciało nie zdążyło się do niego przyzwyczaić. W pewnym momencie przyciąga jej twarz do swojej, a ona przechyla się i tracąc równowagę, opada okrakiem na jego kolana. Z początku jej twarz jest zastygła, jakby szok ograniczał jej ruch. Dopiero w kolejnych sekundach serce kobiety drga, zrywając ją do biegu, szaleńczego tempa, które zainicjował. Oddaje pocałunki z równą żarliwością, bo głodowała tak długo, że zachłanność stała się normalna.
I wtedy bajka się kończy, powracając ich do rzeczywistości. Kobieta jest zwyczajnie oszołomiona tą zmiennością decyzji, gdy odsuwa się od niej i przeprasza. Teraz rozumiała. Alkohol zaburzył jego postrzeganie, zwiększył pożądanie i chciał tylko zaspokoić potrzebę. Z palącymi policzkami wstała z kolan mężczyzny, a widząc jego uciekający wzrok, zebrała całą siłę w sobie, żeby odezwać się w miarę swobodnym tonem.
- Nie przepraszaj. Kto jeśli nie mąż, może mnie całować - jej uśmiech jest odrobinę smutny, ale postanawia wziąć się w garść i zrobić to, co do niej należy. - Pójdę po opatrunki.
Zniknęła na moment i wróciła z miską wody z mydłem, ręcznikiem, środkiem odkażającym i opatrunkiem. Bała się używać zaklęcia, bo czuła się przy nim bardzo rozproszona, szczególnie teraz.
- To może zaboleć - ostrzegła, przykładając mokry ręcznik do rany i czyszcząc ją z zastygłej krwi.
I tak czekała - na jego ruch, decyzję, inicjatywę. Nie wychylała się, szczególnie gdy myślała, że każde jej słowo irytuje mężczyznę. A nie chciała dodawać mu powodów do niechęci, bo ciężka atmosfera w domu wpływała nie tylko na nią, ale także na dziecko. I przede wszystkim jego dobro miała na względzie.
Zerwała delikatnie opatrunek, przyglądając się ranie. Nie ma tragedii, nie jest aż tak duża, więc dość łatwo będzie ją zasklepić. Najpierw przydałoby się jednak dobrze umyć i zdezynfekować, żeby nie wdała się żadna infekcja.
Odrobinę irytowało ją milczenie, bo przecież zadawała te pytania, żeby ustalić fakty i jak najefektywniej mu pomóc. To jednak nic, z czym już by nie miała do czynienia, małomówni pacjenci zdarzali się zbyt często, niestety tym samym utrudniali pracę medyków. Nikolai należał do ciężkich przypadków, był jej ciężkim przypadkiem. Pomimo całej swojej cierpliwości, czasami zwyczajnie była na niego zła, nawet jeśli tego nie okazywała. I tak go to nie obchodziło.
- Proszę, skup się. Jak się zraniłeś? - musiała znać więcej szczegółów, a komplementy w tej sytuacji nie pomagały. Zachowała spokój, choć jej serce zabiło szybciej, bo nie słyszała od niego miłego słowa, od czasu ich pierwszej nocy. No chyba, że w towarzystwie, gdy oboje grali swe role, ale to się nie liczyło. Zresztą nie uważała się za piękność, ok, nie była brzydka, dość ładna, ale alkohol zdecydowanie zawyżył jego ocenę.
Znieruchomiała, czując na policzku jego dłoń, po pierwsze z przerażenia tak niespotykanym zjawiskiem, a po drugie z przejęcia, co zrobi i co to właściwie znaczy. Jego dotyk jest znajomy, ale jednocześnie dziwnie obcy, jakby jej ciało nie zdążyło się do niego przyzwyczaić. W pewnym momencie przyciąga jej twarz do swojej, a ona przechyla się i tracąc równowagę, opada okrakiem na jego kolana. Z początku jej twarz jest zastygła, jakby szok ograniczał jej ruch. Dopiero w kolejnych sekundach serce kobiety drga, zrywając ją do biegu, szaleńczego tempa, które zainicjował. Oddaje pocałunki z równą żarliwością, bo głodowała tak długo, że zachłanność stała się normalna.
I wtedy bajka się kończy, powracając ich do rzeczywistości. Kobieta jest zwyczajnie oszołomiona tą zmiennością decyzji, gdy odsuwa się od niej i przeprasza. Teraz rozumiała. Alkohol zaburzył jego postrzeganie, zwiększył pożądanie i chciał tylko zaspokoić potrzebę. Z palącymi policzkami wstała z kolan mężczyzny, a widząc jego uciekający wzrok, zebrała całą siłę w sobie, żeby odezwać się w miarę swobodnym tonem.
- Nie przepraszaj. Kto jeśli nie mąż, może mnie całować - jej uśmiech jest odrobinę smutny, ale postanawia wziąć się w garść i zrobić to, co do niej należy. - Pójdę po opatrunki.
Zniknęła na moment i wróciła z miską wody z mydłem, ręcznikiem, środkiem odkażającym i opatrunkiem. Bała się używać zaklęcia, bo czuła się przy nim bardzo rozproszona, szczególnie teraz.
- To może zaboleć - ostrzegła, przykładając mokry ręcznik do rany i czyszcząc ją z zastygłej krwi.
Bezimienny
Re: 13.05.2001 – Salon – N. Forsberg & L. Forsberg Sro 21 Sie - 13:59
– A czy to ważne jak? – bąknął niepocieszony widać faktem, że rudowłosa ciągnie temat. Nie lubił przyznawać się do błędów, ani tym bardziej poszukiwać pomocy. Troska, którą mu oferowała, była dla niego cenna, to prawda, lecz nie wiedział potrzeby tłumaczenia się, ten scenariusz był dobry w tak wielu sytuacjach życiowy, jednak dziś poczuł, że może być znacznie bardziej wylewny, jakby atmosfera w pomieszczeniu oraz ta bliskość kobiety sprawiały, że chciał podzielić się z nią myślą. Nawet jeśli, ta byłaby skromna i pozornie błaha w czynionych zabiegach.
– Byłem zdekoncentrowany i zagapiłem się, przy doglądaniu jednego z osobników. Przypadek, tylko tyle nic więcej. Nie powinnaś się tym przejmować. – Widywał w swym zawodzie ludzi dotkniętych wyziewami gadów, o twarzach zmasakrowanych przez parę, kwas, czy ogień. Spotykał na swojej drodze opiekunów, którzy zostali rozszarpani, zadeptani, czy połowicznie pożarci przez bestie, to co widniało na jego przedramieniu, ta niewielka rana była niczym. A mimo to w swej mikrej postaci drażniła go. Sprawiała, że przypominał sobie nagle, jak niebezpieczną profesję wykonuje, w żadnym wypadku go to nie zniechęcało, a jedynie upominało o ostrożności. Nie pamiętał, kiedy ostatni pozwolił na coś podobnego, to mu się nie przytrafiało. Dlatego tak zniesmaczony był samym sobą, tym zachowaniem, jakby tracił nić porozumienia. To było niedopuszczalne.
Był oszołomiony – bliskością. Sam nie wiedział, co go opętało, ale momentalnie zrozumiał swoją pomyłkę. Niepotrzebnie otwierał usta, tylko ją zranił. Skrzywił się, miał ochotę szpetnie zakląć i wyjść z domu, to jednak nie rozwiązałoby sytuacji, a wręcz przeciwnie – odrzucenie, zostałoby spotęgowane. Dlatego cierpliwie czekał na powrót, nic nie mówiąc, tylko obserwując ruchy stażystki. W momentach takich jak ten podziwiał zdeterminowanie i hart ducha. Nie ulegała emocji, a dawała z siebie wszystko. Westchnął akurat, kiedy czyściła ranę. Pozornie nieobecny, lecz w istocie rozbity wewnętrznie. Odnosił wrażenie, że nie doceniał jej nigdy, tak jak na to zasługiwała, ten pokaz czułości, tak autentyczny z jego strony podsycony słowami, został zinterpretowany wprost przeciwnie, niż tego pragnął. Czuł się z tym źle.
Gdy skończyła go opatrywać, zatrzymał ją ruchem dłoni obejmując przedramię – nienachalnie, ale stanowczo. – Usiądź – stęskniony za ciepłem chciał, aby czuła się akceptowana, dlatego nie chciał jej dziś odtrącać, zwłaszcza nie po tym, co się wydarzyło. – Nie jestem dla ciebie dobry. To fakt. – Zaczął, siląc się na pozornie neutralny ton – chciałbym to zmienić. Spróbować żyć, tak abyś nie żałowała – wypite eliksiry w parze z alkoholem wcale mu nie pomagały, czuł zawroty głowy, a język stawał mu w gardle. – Po prostu zależy mi na tym, abyś się częściej uśmiechała i jeśli to możliwe odnalazła szczęście – sytuacja, w której się znajdowali uderzała podwójnie boleśnie w nią. Nie powinna odczuwać tych wszystkich negatywnych uczuć, brak wsparcia uderzał niewątpliwie. A pomimo tego ona wytrwale dzień po dniu stawała na wysokości zadania – niestrudzenie, od tylu miesięcy.
– Czy jest coś, co mogę dla ciebie zrobić? – głębia szczerego wyznania podsycona przenikliwym spojrzeniem czekoladowych oczu spoczęła na bladej twarzy rudowłosej. – Możesz prosić o wszystko – dodał, nieco ciszej, tak jakby zachęcał ją do najbardziej absurdalnych pomysłów, które mogłyby przyjść jej do głowy.
– Byłem zdekoncentrowany i zagapiłem się, przy doglądaniu jednego z osobników. Przypadek, tylko tyle nic więcej. Nie powinnaś się tym przejmować. – Widywał w swym zawodzie ludzi dotkniętych wyziewami gadów, o twarzach zmasakrowanych przez parę, kwas, czy ogień. Spotykał na swojej drodze opiekunów, którzy zostali rozszarpani, zadeptani, czy połowicznie pożarci przez bestie, to co widniało na jego przedramieniu, ta niewielka rana była niczym. A mimo to w swej mikrej postaci drażniła go. Sprawiała, że przypominał sobie nagle, jak niebezpieczną profesję wykonuje, w żadnym wypadku go to nie zniechęcało, a jedynie upominało o ostrożności. Nie pamiętał, kiedy ostatni pozwolił na coś podobnego, to mu się nie przytrafiało. Dlatego tak zniesmaczony był samym sobą, tym zachowaniem, jakby tracił nić porozumienia. To było niedopuszczalne.
Był oszołomiony – bliskością. Sam nie wiedział, co go opętało, ale momentalnie zrozumiał swoją pomyłkę. Niepotrzebnie otwierał usta, tylko ją zranił. Skrzywił się, miał ochotę szpetnie zakląć i wyjść z domu, to jednak nie rozwiązałoby sytuacji, a wręcz przeciwnie – odrzucenie, zostałoby spotęgowane. Dlatego cierpliwie czekał na powrót, nic nie mówiąc, tylko obserwując ruchy stażystki. W momentach takich jak ten podziwiał zdeterminowanie i hart ducha. Nie ulegała emocji, a dawała z siebie wszystko. Westchnął akurat, kiedy czyściła ranę. Pozornie nieobecny, lecz w istocie rozbity wewnętrznie. Odnosił wrażenie, że nie doceniał jej nigdy, tak jak na to zasługiwała, ten pokaz czułości, tak autentyczny z jego strony podsycony słowami, został zinterpretowany wprost przeciwnie, niż tego pragnął. Czuł się z tym źle.
Gdy skończyła go opatrywać, zatrzymał ją ruchem dłoni obejmując przedramię – nienachalnie, ale stanowczo. – Usiądź – stęskniony za ciepłem chciał, aby czuła się akceptowana, dlatego nie chciał jej dziś odtrącać, zwłaszcza nie po tym, co się wydarzyło. – Nie jestem dla ciebie dobry. To fakt. – Zaczął, siląc się na pozornie neutralny ton – chciałbym to zmienić. Spróbować żyć, tak abyś nie żałowała – wypite eliksiry w parze z alkoholem wcale mu nie pomagały, czuł zawroty głowy, a język stawał mu w gardle. – Po prostu zależy mi na tym, abyś się częściej uśmiechała i jeśli to możliwe odnalazła szczęście – sytuacja, w której się znajdowali uderzała podwójnie boleśnie w nią. Nie powinna odczuwać tych wszystkich negatywnych uczuć, brak wsparcia uderzał niewątpliwie. A pomimo tego ona wytrwale dzień po dniu stawała na wysokości zadania – niestrudzenie, od tylu miesięcy.
– Czy jest coś, co mogę dla ciebie zrobić? – głębia szczerego wyznania podsycona przenikliwym spojrzeniem czekoladowych oczu spoczęła na bladej twarzy rudowłosej. – Możesz prosić o wszystko – dodał, nieco ciszej, tak jakby zachęcał ją do najbardziej absurdalnych pomysłów, które mogłyby przyjść jej do głowy.
Nieznajomy
Re: 13.05.2001 – Salon – N. Forsberg & L. Forsberg Sro 21 Sie - 14:00
Kiwnęła głową. Okoliczności były bardzo ważne, nie próbowała przecież ich wyciągnąć, żeby móc się śmiać z jego pomyłki - te zdarzają się każdemu, ale nie przyszłoby jej do głowy, żeby wytykać mu błędy. Nigdy tego nie zrobiła i nie zamierzała, chodziło jej tylko o ustalenie, czy rana nie była dogłębnie zabrudzona, czy powinna martwić się o jakieś choroby dodatkowe, odzwierzęce. I zgodnie z przypuszczeniami, został raniony przez orma, co wzbudziło jej obawy. Nie dopytywała, czym był zdekoncentrowany, mimo ukłucia ciekawości. W milczeniu skończyła opatrywać jego rękę, dobrze oczyszczając ją z zabrudzeń - zajęło to najwięcej czasu, bo w środku zagnieździł się drobny odłamek, do którego dostała się przez dodatkowe nacięcie. Była bardzo delikatna, ale ten proces na pewno nie był przyjemny. Na końcu miał zabandażowaną rękę z zaopatrzoną raną, a po użyciu maści przyspieszającej gojenie, za parę dni powinno to już wyglądać przyzwoicie.
- Chciałabym codziennie zmieniać opatrunek, żeby monitorować proces gojenia - powiedziała jeszcze, choć nie wiedziała, czy uparty mężczyzna nie będzie protestował. Martwiła się o niego, wiedziała, że praca ze zwierzętami była niebezpieczna, tym bardziej chciała o niego zadbać. Po skończeniu pracy, chciała odejść, ale zatrzymał ją, zaciskając palce na przedramieniu. Zgodnie z jego wolą usiadła z powrotem na jego kolanach, z szalejącym w klatce piersiowej sercem. Nie wiedziała, czego po nim oczekiwać, więc czekała.
Pokręciła głową, trochę zbyt gwałtownie, ze łzami wzruszenia w oczach. Jak długo czekała na tę chwilę? Ile razy wyobrażała sobie fantastyczną przemianę, że mężczyzna nagle straci dla niej głowę i zaczną tworzyć prawdziwą rodzinę? Nie mogła się wyzbyć nadziei, nawet jeśli wiedziała, że sprawa jest z góry przesądzona.
Nagle jego słowa stały się miękkie, dziwne, wrecz nieznajome, w porównaniu do tego, do czego przywykła. Jakby ktoś podmienił jej męża, tak ciężko było jej uwierzyć, że mówi o jej uśmiechu i szczęściu. A wydawało jej się, że wcale jej nie zauważa, że jest mu obojętna, a co dopiero zwraca uwagę na szczegóły. Patrzyła przez moment w osłupieniu, nie do końca rozumiejąc znaczenie tych słów. Czy mówił właśnie, że mogła prosić o cokolwiek, a on to zrobi? Zrobiłby dla niej wszystko? Tyle obrazów zalało jej umysł, że zakręciło jej się w głowie; wspólne wycieczki, romantyczne kolacje, drobne czułości i gesty, wsparcie i po prostu miłość, o którą nie mogła przecież prosić. Westchnęła ciężko, gdy zdała sobie sprawę, że będzie musiała pogrzebać swoje marzenia.
- Nie chcę, żebyś robił cokolwiek, czego sam nie chcesz zrobić. Zniszczyłam ci życie, nie mogę o nic prosić - nie chciała obietnic składanych pod wpływem środków zarówno leczniczo-odurzających, jak i alkoholowych, bo ta wybuchowa mieszanka mogła poważnie wpłynąć na jego percepcję, przez co mówił teraz rzeczy, których jutro albo nie będzie pamiętał, albo nie będzie chciał pamiętać. Nie potrafiłaby go zmusić do konkretnych gestów, nie chciała nic wymuszać. A jutro nie chciała czuć się jak ostatnia idiotka, że uwierzyła w puste zapewnienia, które wyprze z pamięci. Owszem, bywała naiwna, ale chciała się uchronić przed niepotrzebnym zawodem. Była przecież pogodzona ze swoim losem, a teraz on mieszał jej w głowie, mimo że powinna wiedzieć lepiej, że pacjenci po lekach mówią różne rzeczy, czasami zupełnie niezgodne z prawdą.
- Chciałabym codziennie zmieniać opatrunek, żeby monitorować proces gojenia - powiedziała jeszcze, choć nie wiedziała, czy uparty mężczyzna nie będzie protestował. Martwiła się o niego, wiedziała, że praca ze zwierzętami była niebezpieczna, tym bardziej chciała o niego zadbać. Po skończeniu pracy, chciała odejść, ale zatrzymał ją, zaciskając palce na przedramieniu. Zgodnie z jego wolą usiadła z powrotem na jego kolanach, z szalejącym w klatce piersiowej sercem. Nie wiedziała, czego po nim oczekiwać, więc czekała.
Pokręciła głową, trochę zbyt gwałtownie, ze łzami wzruszenia w oczach. Jak długo czekała na tę chwilę? Ile razy wyobrażała sobie fantastyczną przemianę, że mężczyzna nagle straci dla niej głowę i zaczną tworzyć prawdziwą rodzinę? Nie mogła się wyzbyć nadziei, nawet jeśli wiedziała, że sprawa jest z góry przesądzona.
Nagle jego słowa stały się miękkie, dziwne, wrecz nieznajome, w porównaniu do tego, do czego przywykła. Jakby ktoś podmienił jej męża, tak ciężko było jej uwierzyć, że mówi o jej uśmiechu i szczęściu. A wydawało jej się, że wcale jej nie zauważa, że jest mu obojętna, a co dopiero zwraca uwagę na szczegóły. Patrzyła przez moment w osłupieniu, nie do końca rozumiejąc znaczenie tych słów. Czy mówił właśnie, że mogła prosić o cokolwiek, a on to zrobi? Zrobiłby dla niej wszystko? Tyle obrazów zalało jej umysł, że zakręciło jej się w głowie; wspólne wycieczki, romantyczne kolacje, drobne czułości i gesty, wsparcie i po prostu miłość, o którą nie mogła przecież prosić. Westchnęła ciężko, gdy zdała sobie sprawę, że będzie musiała pogrzebać swoje marzenia.
- Nie chcę, żebyś robił cokolwiek, czego sam nie chcesz zrobić. Zniszczyłam ci życie, nie mogę o nic prosić - nie chciała obietnic składanych pod wpływem środków zarówno leczniczo-odurzających, jak i alkoholowych, bo ta wybuchowa mieszanka mogła poważnie wpłynąć na jego percepcję, przez co mówił teraz rzeczy, których jutro albo nie będzie pamiętał, albo nie będzie chciał pamiętać. Nie potrafiłaby go zmusić do konkretnych gestów, nie chciała nic wymuszać. A jutro nie chciała czuć się jak ostatnia idiotka, że uwierzyła w puste zapewnienia, które wyprze z pamięci. Owszem, bywała naiwna, ale chciała się uchronić przed niepotrzebnym zawodem. Była przecież pogodzona ze swoim losem, a teraz on mieszał jej w głowie, mimo że powinna wiedzieć lepiej, że pacjenci po lekach mówią różne rzeczy, czasami zupełnie niezgodne z prawdą.
Bezimienny
Re: 13.05.2001 – Salon – N. Forsberg & L. Forsberg Sro 21 Sie - 14:01
Miękkość dotyku idącego w parze z potokiem słów, tak gwałtownie, pod wpływem emocji wypływała z męskiego gardła ściśniętego na co dzień szponami niezrozumiałego w tej chwili chłodu. Rudowłosa emanowała delikatnością wyzwalającą w nim pokłady opiekuńczości, ale i jednocześnie męskości. Była niezwykłą kobietą, to fakt nie opinia. Dziwił się momentami pokorze, z jaką przyjmowała; czy raczej akceptowała swój los. To było, coś zakrawającego o niezrozumienie w jego postrzeganiu świata, przejaw tej postawy, mógł i odbierał niejednokrotnie, jako uniżony, bezkonfliktowy, nijaki, a wszak, to co dostrzegał w jej spojrzeniu w tych wyjątkowych chwilach zupełnie odbiegało od tego przypuszczenia, jakby całkowicie mylił się, zwiedziony wyłącznie pozorem schematycznych zachowań naniesionych na kalkę, bez dokładniejszej analizy. Ta sugestia, iż mógł popełnić błąd napełniała go słusznymi podejrzeniami. Lilliann nie była, aż tak delikatna, nieskazitelna i bezbarwna, jak to momentami podejrzewał.
Uśmiechał się, dziwnie; ni to tajemniczo, ni to złośliwie, tak naturalnie, a jednocześnie trącił, ów wyraz twarzy mgiełką przebiegłości. Jakby Forsberg czytał pragnienia, te najskrytsze kobiety, którą z przymusu wziął za żonę. Mógłby w swej dyktatorskiej postawie żądać szczerości, bezwzględnej, jednakże uwłaczałoby to, tak jemu, jak i jej. Dlatego pytał.
– Są dni, w których o tym myślę i dochodzę do wniosku, coraz częściej, że jest wręcz przeciwnie. Zakotwiczyłem, a ty stałaś się tym, co sprawiło, że moje życie nabrało kolorów, chociaż tak rzadko potrafię je dostrzec. – Uśmiech nieznacznie zbladł na twarzy mężczyzny, natomiast jego wzrok pozostawał niezmiennie przenikliwy.
– Pragnę twojego ciepła, czy jesteś skłonna dać mi dziś odrobinę siebie? – nie wychylał się zza zasłony, w której bezpiecznie oczekiwał odpowiedzi. Nie należał do mężczyzn, którzy przymuszali do czegokolwiek, doskonale o tym wiedziała, jego potrzeba bliskości, tak nieoczekiwana w gruncie rzeczy składała się z kilku wydarzeń dnia, ale i nie tylko. Podskórne pragnienie czaiło się od tygodni, bez sposobności i warunków sprzyjających, jakby temu by wychyliło się i okazało swe oblicze. To podszepty pożądania, ale i uczucia, jakiego nie potrafił sklasyfikować, bowiem miłość, wobec tej kobiety łączyła w sobie domieszkę tak wielu uczuć tworząc kompozycję niezwykle chaotycznego, nieraz niezrozumienia własnych emocji. Oczekiwał reakcji, gestu za jakim pójdzie lawina wydarzeń, splot rozedrganych oddechów i przerwanych pocałunków, westchnięcia i oczekiwanie na nieuniknioną przyjemność. A może… choć nie dopuszczał do głosu tej myśli, tym razem otrzeźwi go jednym zdaniem, tym samym ukróci, ten mierny spektakl, istną tragikomedię?
Nikolai i Liliann z tematu
Uśmiechał się, dziwnie; ni to tajemniczo, ni to złośliwie, tak naturalnie, a jednocześnie trącił, ów wyraz twarzy mgiełką przebiegłości. Jakby Forsberg czytał pragnienia, te najskrytsze kobiety, którą z przymusu wziął za żonę. Mógłby w swej dyktatorskiej postawie żądać szczerości, bezwzględnej, jednakże uwłaczałoby to, tak jemu, jak i jej. Dlatego pytał.
– Są dni, w których o tym myślę i dochodzę do wniosku, coraz częściej, że jest wręcz przeciwnie. Zakotwiczyłem, a ty stałaś się tym, co sprawiło, że moje życie nabrało kolorów, chociaż tak rzadko potrafię je dostrzec. – Uśmiech nieznacznie zbladł na twarzy mężczyzny, natomiast jego wzrok pozostawał niezmiennie przenikliwy.
– Pragnę twojego ciepła, czy jesteś skłonna dać mi dziś odrobinę siebie? – nie wychylał się zza zasłony, w której bezpiecznie oczekiwał odpowiedzi. Nie należał do mężczyzn, którzy przymuszali do czegokolwiek, doskonale o tym wiedziała, jego potrzeba bliskości, tak nieoczekiwana w gruncie rzeczy składała się z kilku wydarzeń dnia, ale i nie tylko. Podskórne pragnienie czaiło się od tygodni, bez sposobności i warunków sprzyjających, jakby temu by wychyliło się i okazało swe oblicze. To podszepty pożądania, ale i uczucia, jakiego nie potrafił sklasyfikować, bowiem miłość, wobec tej kobiety łączyła w sobie domieszkę tak wielu uczuć tworząc kompozycję niezwykle chaotycznego, nieraz niezrozumienia własnych emocji. Oczekiwał reakcji, gestu za jakim pójdzie lawina wydarzeń, splot rozedrganych oddechów i przerwanych pocałunków, westchnięcia i oczekiwanie na nieuniknioną przyjemność. A może… choć nie dopuszczał do głosu tej myśli, tym razem otrzeźwi go jednym zdaniem, tym samym ukróci, ten mierny spektakl, istną tragikomedię?
Nikolai i Liliann z tematu