:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Marzec-kwiecień 2001
01.04.2001 – Okolice latarni – Bezimienny: S. Guildenstern & Nieznajomy: I. Guildenstern
2 posters
Bezimienny
01.04.2001 – Okolice latarni – Bezimienny: S. Guildenstern & Nieznajomy: I. Guildenstern Sro 21 Sie - 13:50
01.04.2001
Poprzedniej nocy do Sigríður sen nie przychodził. Mimo, że księżyc do pełnej okazałości potrzebował jeszcze kilku dni, to kobieta czuła się jakby już zawsze miała być pełnia. Pozostawała w nieustannej czujności, który odbierał jej sen z powiek. Oberwało się za to materacowi, poduszce, piżamie, zbyt ciężkiej kolacji, biegającej po domu myszy. W grę wchodziły też złe przeczucia, które na pewno są prawdziwe, wiec nie wolno zasnąć.
Dzisiejszej nocy było tak samo. Mając więc w pamięci wczorajsze wnioski, ostatecznie latarniczka wdrapała się z karimatą i śpiworem pod pachą na przedostatnie piętro latarni morskiej i tam nareszcie poczuła ulgę. Przez uchylone okno do pomieszczenia wpadało wilgotne, chłodne powietrze. Wiedziała, że jest tam, gdzie powinna. W najważniejszym miejscu swojej pracy, gotowa w kilka sekund naprawić każdą usterkę. Co z tego, że te bywały rzadko, że najpewniej tej nocy nic się… Tfu! Nie wolno tak mówić. Sigríður ostatni raz sprawdziła, czy ogień błyska jak należy: błysk, błysk, przerwa, błysk, błysk… Wszystko było jak należy, odwróciła się więc tyłem do okna i naciągnęła śpiwór na głowę.
Sen nie przychodził również tej nocy. To nie tak, że kobieta się bała… Ale od momentu odnalezienia naznaczonych zwłok na swojej plaży w głowie kłębiło się mnóstwo myśli. Co jeśli bogowie ją przed czymś ostrzegają? Co jeśli dają te bezsenne noce po to, by zastanowiła się nad czymś głęboko? Nad znakiem, który jej dali? Czy powinna złożyć im jakieś dary? A może ostrzegają ją przed niebezpieczeństwem? Zagrażającym jej lub…
Sigríður westchnęła ciężko. Oczywiście, że tu nie zaśnie. Z samego rana miał zjawić się u niej Ingvar Guildenstern. Na wczesny poranek zapowiadała się również wyjątkowo paskudna kwietniowa pogoda. A ona szczerze wątpiła, by chłopak darował sobie odwiedziny. Miał wiele powodów, żeby tu przybyć. A ona nagle poczuła, że powinien tu być. I to właśnie jutro. Z drugiej strony w złą pogodę absolutnie nie powinien ryzykować podróży do niej.
Njord, Ran… pozwólcie mu przejść bez szwanku.
Karimata i śpiwór znów wylądowały pod pachą. Z parteru zgarnęła jeszcze swoją lunetę, lampę niegdyś naftową (teraz zasilaną energią magiczną) i poszła na obchód wyspy, aby upewnić się, że wszystkie lampy i nabieżniki świecą jak należy. Odwiedziła Medvinda w stajni, ale ten nie wydawał się szczególnie zachwycony pobudką. Ostatecznie więc wróciła na nabrzeże z molo i zanurkowała do kabiny Jaktfalka. Tutaj fale utulą ją do snu, a gdy tylko zacznie się robić wietrznie, wyuczona czujność żeglarska obudzi ją i będzie mogła skontrolować stan podroży Ingvara stąd i później z latarni.
Jaktfalk zawsze przynosił jej sen najszybciej… Kołysał do snu, niczym kołyska. W końcu noc zlitowała się nad latarniczką.
Nieznajomy
Re: 01.04.2001 – Okolice latarni – Bezimienny: S. Guildenstern & Nieznajomy: I. Guildenstern Sro 21 Sie - 13:51
Nyttland o tej porze jest równie piękna, co zazwyczaj. Nie mogę oderwać wzroku od wschodzącego słońca, jego refleksy przebijające się przez kołdrą chmur - niebo wygląda jakby płonęło, układa się na nim pomarańczowo-czerwona łuna. Łódka kołysze się na falach - są wzbudzone, współgrają z mgławicą obłoków leśnie płynących po błękicie nieba. Powietrze - zimne i ostre - chłosta mnie w odsłonięte skrawki skóry i, chociaż drżę z zimna, wzrok mam skupiony na jednym majaczącym na horyzoncie punkcie, który jest równocześnie celem mojej dzisiejszej, samotnej wyprawy. Z rzadkich oparów mgły otulających brzeg wysypy wyłania się zarys latarni morskiej, bystre snopy światła, przebijające się przez biel wskazuję mi do rogu do małego portu.
Pojawiam się tu regularnie, co miesiąc. Niezalenie od pogody i warunków atmosferycznych, pakuje na niewielką łódź kilka skrzyń i wyruszam w drogę, by zweryfikować pracę latarnika, choć czynię to tylko w teorii. Jestem pewny, że Sigri wzorowo wywiązuje się ze swoich obowiązków, tkwiąc w samotni, na którą sama się skazała. Trochę jej zazdroszczę.
Latarnia to doskonała kryjówka przed światem. Czasem spędzam tu kilka nadprogramowych dni - więcej niż powinienem. Jeden dzień przeciąga się w trzy, trzy w pięć, a pięć w cały tydzień. Czasem przejmuje jej obowiązki, by mogła porządnie odespać zerwane noce. Sen w tym budynku bywa równie nieobliczany, co temperament morza. Sam wielokrotnie doświadczyłem tego na swojej skórze, kiedy nie mogłem zasnąć, przewracając się z boku na boku. Myślałem jedyne o tym, jakie tajemnice skrywają wiekowe mury latarni. Kilku latarników postradało tu zmysły. Nie każdy radził sobie z separacją i rozciągającym się na cztery strony świata widokiem morskiej otchłani, która, rozciągając się za linie horyzontu sprawia wrażenie, jakby nie miała końca.
Teraz, kiedy płynę do brzegu, jedne, co zakłóca ciszę to szum wiatru i fal. Mam wrażenie, że tej, ograniczonej do mojej obecności przestrzeni, słyszę bicie własnego serca. Przykładam dłoń do piersi. Pod połami ubrań wyczuwam jego bicie. Jest spokojne. Zaciągam się rześkim haustem powietrza. Czuję w ustach posmak słonej wody.
Do brzegu dobijam półgodziny później. Docieram na miejsca bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. Wyładowuję z łodzi dwie skrzynie - w jednej przeznaczyłem na zachcianki Sigri, które przesłała mi wraz z ostatnim listem. Jego treść była na tyle niepokojąca, że miałem ochotę przypłynąć tu wcześniej, ale nie miał ku temu sposobności. Nałożyło się na siebie zbyt wiele obowiązków.
- Sigri - niemal radosny uśmiech kształtuje się na moich ustach, kiedy odnajduje twarz stojącej w progu kuzynki, która wychodzi mi na spotkanie. Mniej więcej zjawiam się tu o tej samej porze. – Ciężka noc? - za tym pytaniem nie kryje się złośliwość. Wnoszę jedną skrzynie do środka, a zaraz po nią drugą. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że palce niemal skostniały mi od mrozu.
Pojawiam się tu regularnie, co miesiąc. Niezalenie od pogody i warunków atmosferycznych, pakuje na niewielką łódź kilka skrzyń i wyruszam w drogę, by zweryfikować pracę latarnika, choć czynię to tylko w teorii. Jestem pewny, że Sigri wzorowo wywiązuje się ze swoich obowiązków, tkwiąc w samotni, na którą sama się skazała. Trochę jej zazdroszczę.
Latarnia to doskonała kryjówka przed światem. Czasem spędzam tu kilka nadprogramowych dni - więcej niż powinienem. Jeden dzień przeciąga się w trzy, trzy w pięć, a pięć w cały tydzień. Czasem przejmuje jej obowiązki, by mogła porządnie odespać zerwane noce. Sen w tym budynku bywa równie nieobliczany, co temperament morza. Sam wielokrotnie doświadczyłem tego na swojej skórze, kiedy nie mogłem zasnąć, przewracając się z boku na boku. Myślałem jedyne o tym, jakie tajemnice skrywają wiekowe mury latarni. Kilku latarników postradało tu zmysły. Nie każdy radził sobie z separacją i rozciągającym się na cztery strony świata widokiem morskiej otchłani, która, rozciągając się za linie horyzontu sprawia wrażenie, jakby nie miała końca.
Teraz, kiedy płynę do brzegu, jedne, co zakłóca ciszę to szum wiatru i fal. Mam wrażenie, że tej, ograniczonej do mojej obecności przestrzeni, słyszę bicie własnego serca. Przykładam dłoń do piersi. Pod połami ubrań wyczuwam jego bicie. Jest spokojne. Zaciągam się rześkim haustem powietrza. Czuję w ustach posmak słonej wody.
Do brzegu dobijam półgodziny później. Docieram na miejsca bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. Wyładowuję z łodzi dwie skrzynie - w jednej przeznaczyłem na zachcianki Sigri, które przesłała mi wraz z ostatnim listem. Jego treść była na tyle niepokojąca, że miałem ochotę przypłynąć tu wcześniej, ale nie miał ku temu sposobności. Nałożyło się na siebie zbyt wiele obowiązków.
- Sigri - niemal radosny uśmiech kształtuje się na moich ustach, kiedy odnajduje twarz stojącej w progu kuzynki, która wychodzi mi na spotkanie. Mniej więcej zjawiam się tu o tej samej porze. – Ciężka noc? - za tym pytaniem nie kryje się złośliwość. Wnoszę jedną skrzynie do środka, a zaraz po nią drugą. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że palce niemal skostniały mi od mrozu.
Bezimienny
Re: 01.04.2001 – Okolice latarni – Bezimienny: S. Guildenstern & Nieznajomy: I. Guildenstern Sro 21 Sie - 13:51
Nie pomyliła się co do kwietniowej pogody, pomyliła się jednak co do pory jej kiepskiego humoru. Wiatr zerwał się wcześniej, idealnie w środku nocy, gdy zdążyła zapaść już w głęboki sen. Jaktfalk kołysał się z jednej burty na drugą, boje uderzały o jego niebieski tors. Kobieta morza budzi się wtedy mechanicznie. Otwiera nagle oczy i jest gotowa do działania. Tym razem tylko pobudka nakazała jej się uporać najpierw ze zdrętwiałą lewą nogą, nim na dobre mogła zacząć działać. Leżała więc przez moment w ciemności kajuty próbując rozruszać nogę i patrzyła przez małe okienko na rozbłyskujące w oddali niebo. Burza jeszcze tutaj nie dotarła. Czy w ogóle zawita na wyspę? Fale uderzały o kadłub Jaktfalka, ale dźwięk ten nawet, gdy stawał się silny, dla niej był niczym słowa hipnotyzera nakazującego jej zasnąć. A sypiała w dużo trudniejszych warunkach, dlatego ostatnie problemy ze snem, były czymś nadzwyczajnym.
Usiadła, by sen nie odciągnął jej od szalejącej rzeczywistości. Było jeszcze za wcześnie, by musiała martwić się o Ingvara, miała jednak szczerą nadzieję, że w razie potrzeby przełoży wyprawę o dzień. Był wprawnym marynarzem, ale jej zadaniem czasem aż za bardzo lubił wyzwania. Nie można było powiedzieć, że podobnie nie jest z Sigríður, jednak spokojne życie na wyspie sprawiło, że odzwyczaiła się od młodzieńczego poszukiwania przygód, a praca polegająca na dbaniu o bezpieczeństwo innych, przyzwyczaiła ją do unikania niebezpieczeństw. Chyba że akurat wpadnie w dobre towarzystwo… Nagle zapragnęła raz jeszcze ruszyć z Ingvarem w morze.
Ale nie było już czasu na rozmyślania. Żaglówką nagle zabujało wyjątkowo mocno, tak że prawie się przewróciła. Biedny Jaktfalk… czemu zamiast schować go, schowała siebie w nim?
- Przepraszam cię, kochany. Ale musisz tę noc jakoś przetrwać sam.
Kiedy tylko zeszła z pokładu na pomost, z nieba lunął deszcz. Był zimny i orzeźwiający. i pewnie nawet sprawiłby jej nieco radości, gdyby tylko miała za sobą jedną przespaną w pełni noc.
Gościa nie było nawet sensu wyglądać, ale dla pewności obejrzała się na otwartą wodę, ciekawa, czy nikt w tę pogodę nie zbłądził w granatowej pościeli jeziora.
Pusto.
Odwróciła się i pobiegła w stronę latarni. Zamierzała tam spędzić chwilę, obserwując wody, ale ostatecznie z laterny zeszła poziom niżej, czyli tam, gdzie zaczęła noc i tam została już do rana. Zbyt przyjemnie oglądało się pobliską burzę i wzburzone wody rozświetlane blaskiem magicznego ognia. W takie noce nawet śniący uwierzyliby w istnienie magii. Burzowa atmosfera siłą zsyła magię na ziemię, a jeśli ktoś wciąż w nią nie wierzy, może liczyć się z objawieniem w postaci pioruna. Na lepsze liczyć już nie możesz. Bogowie przemówili.
I Sigríður miała wrażenie, że zaczyna słyszeć ich przekaz. Jeszcze nie widziała, kto się do niej zwraca, ale wiedziała w jakim celu.
Ostatniej bezsennej nocy latarniczka doznała objawienia.
- Masz je?
Kobieta wyglądała jakby przed chwilą wyszła z łóżka. Takiego niewygodnego. Ubrana w sweter i luźne spodnie do spania, boso, z potarganymi włosami. Do tego podkrążone oczy, w których teraz pojawił się błysk. Od razu rzuciła się w stronę jednej ze skrzyń.
- Wino i te zamorskie słodycze… jak one…
Gdy otworzyła pierwszą skrzynię, w środku znalazła standardowe zapasy - wosk, linę, trochę narzędzi, smar, atrament, czerwoną i niebieską farbę… nową książkę. Znalazł się też kubek - kazała mu kupić jego zdaniem najładniejszy - i nowy wełniany koc. Zamruczała pod nosem wyraz niewyartykułowanego zadowolenia, ale nie poświęciła tym rzeczom zbyt wiele czasu. Otworzyła drugie wieko. To było to, na co czekała. Zapasy jedzenia. Wśród nich najciekawsze wydały jej się dwa produkty: butelki czerwonego wina i opakowania orzechów w karmelu i czekoladzie. Wyjęła je z namaszczeniem.
- Ingvar, jesteś boski. Będziemy pić grzane wino i jeść słodycze.
Tak wyglądało jej powitanie. Żadnego "cześć, miło cię widzieć", odpowiedzi na pytanie, podania ręki. Od razu do rzeczy. Jej rzeczy. Nie oznaczało to jednak, że nie zamierzała go ugościć.
Dopiero teraz na chwilę się zatrzymała. Z winem w jednym ręku, z orzechami w drugiej. Słońce oślepiało ją i przyciemniało sylwetkę stojącego przed nią mężczyzny. W tym blasku, z uśmiechem na twarzy wyglądał niemal jak anioł, ale ona już wiedziała, że on nie z tych. Wiedziała, że niebieskie oczy nie są błękitem nieba, a raczej lodu. A uśmiech zamiast pojednania mógł zwiastować pojedynek. Byli jednak nieliczni - na przykład Sigríður - którym udało się wkupić w łaski demona. Być może bardziej lubił jej wyspę i latarnię, czasem przecież chciał uciec od codzienności, a to było idealne do tego miejsce. Być może faktycznie przegrywała w rankingu Ingvara, ze swoim stylem życia… To bez znaczenia. Dogadywali się, lubili spędzać ze sobą czas, akceptowali i mieli kilka wspólnych tematów. Nikt nie usłyszy, gdy będą o nich rozmawiać tutaj. Więc nawet jeśli Ingvar w każdej chwili gotów był ją porzucić i zlecić comiesięczne wizyty komuś innemu - doceniała te dni, kiedy przypływał. Nie myślała o przyszłości. Na pewno nie o przyszłości swojego klanu.
Miała zmrużone oczy. Chwila, w której patrzyła na swojego gościa trwała chyba zbyt długo, bo zobaczyła już dziwny grymas na jej twarzy. Jeszcze do końca nie kontaktowała.
- Tak, miałam ciężką noc… noce - odpowiedziała na zaległe pytanie. - Ale na razie wchodź, akurat zaparzyłam kawę.
Odłożyła z powrotem rzeczy do skrzyni i pomogła je wnieść do środka domu. W środku roznosił się już zapach czarnej kawy.
Usiadła, by sen nie odciągnął jej od szalejącej rzeczywistości. Było jeszcze za wcześnie, by musiała martwić się o Ingvara, miała jednak szczerą nadzieję, że w razie potrzeby przełoży wyprawę o dzień. Był wprawnym marynarzem, ale jej zadaniem czasem aż za bardzo lubił wyzwania. Nie można było powiedzieć, że podobnie nie jest z Sigríður, jednak spokojne życie na wyspie sprawiło, że odzwyczaiła się od młodzieńczego poszukiwania przygód, a praca polegająca na dbaniu o bezpieczeństwo innych, przyzwyczaiła ją do unikania niebezpieczeństw. Chyba że akurat wpadnie w dobre towarzystwo… Nagle zapragnęła raz jeszcze ruszyć z Ingvarem w morze.
Ale nie było już czasu na rozmyślania. Żaglówką nagle zabujało wyjątkowo mocno, tak że prawie się przewróciła. Biedny Jaktfalk… czemu zamiast schować go, schowała siebie w nim?
- Przepraszam cię, kochany. Ale musisz tę noc jakoś przetrwać sam.
Kiedy tylko zeszła z pokładu na pomost, z nieba lunął deszcz. Był zimny i orzeźwiający. i pewnie nawet sprawiłby jej nieco radości, gdyby tylko miała za sobą jedną przespaną w pełni noc.
Gościa nie było nawet sensu wyglądać, ale dla pewności obejrzała się na otwartą wodę, ciekawa, czy nikt w tę pogodę nie zbłądził w granatowej pościeli jeziora.
Pusto.
Odwróciła się i pobiegła w stronę latarni. Zamierzała tam spędzić chwilę, obserwując wody, ale ostatecznie z laterny zeszła poziom niżej, czyli tam, gdzie zaczęła noc i tam została już do rana. Zbyt przyjemnie oglądało się pobliską burzę i wzburzone wody rozświetlane blaskiem magicznego ognia. W takie noce nawet śniący uwierzyliby w istnienie magii. Burzowa atmosfera siłą zsyła magię na ziemię, a jeśli ktoś wciąż w nią nie wierzy, może liczyć się z objawieniem w postaci pioruna. Na lepsze liczyć już nie możesz. Bogowie przemówili.
I Sigríður miała wrażenie, że zaczyna słyszeć ich przekaz. Jeszcze nie widziała, kto się do niej zwraca, ale wiedziała w jakim celu.
Ostatniej bezsennej nocy latarniczka doznała objawienia.
- Masz je?
Kobieta wyglądała jakby przed chwilą wyszła z łóżka. Takiego niewygodnego. Ubrana w sweter i luźne spodnie do spania, boso, z potarganymi włosami. Do tego podkrążone oczy, w których teraz pojawił się błysk. Od razu rzuciła się w stronę jednej ze skrzyń.
- Wino i te zamorskie słodycze… jak one…
Gdy otworzyła pierwszą skrzynię, w środku znalazła standardowe zapasy - wosk, linę, trochę narzędzi, smar, atrament, czerwoną i niebieską farbę… nową książkę. Znalazł się też kubek - kazała mu kupić jego zdaniem najładniejszy - i nowy wełniany koc. Zamruczała pod nosem wyraz niewyartykułowanego zadowolenia, ale nie poświęciła tym rzeczom zbyt wiele czasu. Otworzyła drugie wieko. To było to, na co czekała. Zapasy jedzenia. Wśród nich najciekawsze wydały jej się dwa produkty: butelki czerwonego wina i opakowania orzechów w karmelu i czekoladzie. Wyjęła je z namaszczeniem.
- Ingvar, jesteś boski. Będziemy pić grzane wino i jeść słodycze.
Tak wyglądało jej powitanie. Żadnego "cześć, miło cię widzieć", odpowiedzi na pytanie, podania ręki. Od razu do rzeczy. Jej rzeczy. Nie oznaczało to jednak, że nie zamierzała go ugościć.
Dopiero teraz na chwilę się zatrzymała. Z winem w jednym ręku, z orzechami w drugiej. Słońce oślepiało ją i przyciemniało sylwetkę stojącego przed nią mężczyzny. W tym blasku, z uśmiechem na twarzy wyglądał niemal jak anioł, ale ona już wiedziała, że on nie z tych. Wiedziała, że niebieskie oczy nie są błękitem nieba, a raczej lodu. A uśmiech zamiast pojednania mógł zwiastować pojedynek. Byli jednak nieliczni - na przykład Sigríður - którym udało się wkupić w łaski demona. Być może bardziej lubił jej wyspę i latarnię, czasem przecież chciał uciec od codzienności, a to było idealne do tego miejsce. Być może faktycznie przegrywała w rankingu Ingvara, ze swoim stylem życia… To bez znaczenia. Dogadywali się, lubili spędzać ze sobą czas, akceptowali i mieli kilka wspólnych tematów. Nikt nie usłyszy, gdy będą o nich rozmawiać tutaj. Więc nawet jeśli Ingvar w każdej chwili gotów był ją porzucić i zlecić comiesięczne wizyty komuś innemu - doceniała te dni, kiedy przypływał. Nie myślała o przyszłości. Na pewno nie o przyszłości swojego klanu.
Miała zmrużone oczy. Chwila, w której patrzyła na swojego gościa trwała chyba zbyt długo, bo zobaczyła już dziwny grymas na jej twarzy. Jeszcze do końca nie kontaktowała.
- Tak, miałam ciężką noc… noce - odpowiedziała na zaległe pytanie. - Ale na razie wchodź, akurat zaparzyłam kawę.
Odłożyła z powrotem rzeczy do skrzyni i pomogła je wnieść do środka domu. W środku roznosił się już zapach czarnej kawy.
Nieznajomy
Re: 01.04.2001 – Okolice latarni – Bezimienny: S. Guildenstern & Nieznajomy: I. Guildenstern Sro 21 Sie - 13:53
Niesprzyjające warunki atmosferyczne to błahy pretekst, by zmienić swoje plany, więc ignoruję głos rozsądku, który próbuje mnie przekonać do pozostania w łóżku. Ignoruję chłód, który wdziera się pod ciepłą odzież ochroną. Ignoruję wzburzony nieokiełznanym temperament morze, które za wszelką cenę chce udowodnić mi, żebym został na lądzie. Spienione fale przywodzą na myśl toczące się gęstą pianę z pyska chorego na wściekliznę psa - są równie agresywne, co bezpański kundel walczący o przetrwanie i nieustępliwe, jak każde skierowane pod adresem Gulidensternów kłamliwe słowa uwiecznione na stronach plotkarskiego szmatławca. Dyktuję im swoje warunki - z upartością wijącą się w plątanie żył, z dumnie uniesiona ku słońcu głową, z zastygłą na rysach twarzy pewnością siebie.
Mgła przerzedza się bliżej linii lądu, kiedy na horyzoncie pojawia się złota tarcza słońca. Latania, dotychczas ukryta w gęstej, białej mgle, wyjawia mi swoje obskurne tajemnice, w formie wiekowych ścian, z którymi czas rozliczył się bezlitośnie, jednak dopóki spełnia swoją funkcje i wskazuje drogę zabłąkanym żeglarzom, nie wymaga remontu, a przynajmniej tak twierdzi mój ojciec. Ja, osoba, która spędziła pod jej dachem nie jedną noc, nie podzielam jego zdania, ale póki co remont portu północnego stoi wyżej w kolejce priorytetów.
Uśmiech układający się na moich wargach, uwarunkowany jej obecnością, wygląda jak marna imitacja zadowolenia, albo nawet parodia tego grymasu. Coraz rzadziej się uśmiechem. Moja twarz zwykle wykrzywia pełen zgorzknienia wyraz, jakby cała radość życia, jaka czerpałem, rozpłynęła się razem z znikającym z chodników śniegiem. Z dobrym humorem rozstałem się w dniu pogrzebu Silje. Mam wrażenie, że wraz z jej ciałem, na dnie trumny spaczął także on.
- Kim jest dla ciebie jestem? - śmieję się, chociaż mój śmiech, unoszący się w powietrzu razem z skroplonym w parę obłokiem oddechu, brzmi nienaturalnie w otaczającej nas przestrzeni - zagłusza uderzające o brzeg falę i szum odbijającego się od fasady latarni wiatru. – Złotą rybką spełniającą życzenia?
Owszem. Tym właśnie jestem. Tym jednym dniem w miesiącu, kiedy Sigri może prosić o co tylko chce i mieć pewność, że upragnione przedmioty znajdą się na dnie jednej z dwóch skrzyń, bo tylko tym drobnym gestem mogę jej podziękować za to, że stanowi jeden z jaśniejszych punktów na mapie moich podróży.
Nie protestuję, kiedy jej przeszukuje, jakby ich obecność była ważniejsza od mojej i z praktycznego punktu widzenia. Jestem jej jednym łącznikiem ze światem zewnętrznym. Zapasy, które jej zwożę, umożliwiają jej przetrwania na tym pozbawionym ludzkiego ciepła bezludziu.
Jak sobie radzi Sgiridur, Ingvar? Nie postradała jeszcze zmysłów?, ojciec za każdym razem zadawał te same pytanie, a ja z każdym razem odpowiadam, że jest równie twarda, co mury latarni, ale on - czego ojciec nie wie - kruczą się pod zębem wygryzającego się w nie czasu i modlę się o przychylność morski bóstw, żeby ja nie spotkał podobny los.
- Ile lat jesteś zamknięta w tej wieży, księżniczko? - kontynuuję, nie tłumiąc żartobliwego tonu błagającego się między słowami. – Już dawno przekroczyłeś limit trzech życzeń.
Tak, zrealizowałem wszystkie jej zachcianki. Rozbawiony błysk w mojej spojrzenie to potwierdza, podobnie jak szerszy uśmiech rozciągający się na ustach kuzynki, kiedy otwiera wieko drugiej skrzyni.
- Wiem, że jestem, dlatego witasz mnie zawsze z tym samym entuzjazmem.
Nie oczekuję od niej żadnego "cześć, jak się masz?", nie oczekuję żadnej kurtuazji. W tej zamkniętej do naszej obecności przestrzeni, gdzie jednym spoiwem łączącym nas z rzeczywistością, są nasze głos, wystarczyła radość w spojrzeniu, wino i orzechy. Oraz świadomość, że możemy na siebie liczyć. W jej towarzystwie mogę pozwolić sobie na chwile rozluźnienia, bo wiem, że nie spojrzy na mnie ani karcąco, ani oceniająco. Czasem tu, w tej latarni, czuję się bardziej w domu, niż w Burzowym Przylądku, który z roku na rok staje się coraz bardziej odległy i obcy – jak nieznany, majaczący na horyzoncie nieznany ląd . Dziecięca radość, która w formie śmiechów niosła się po korytarzach, zniknęła. Teraz są pustym, pozbawionym życia echem przeszłości.
- Przy kawie opowiedz mi o tym tupie, co go znalazłaś na plaży. Chcę znać wszystkie szczegóły.
Nie czekam na specjalne zaproszenie - wchodzę do środka i zamykam za sobą drzwi. Pocieram dłoń o dłoń, by przywrócić do nich krążenie i idę za nią do niewielkiego, wydzielonego na kuchnie pomieszczenia. Zdejmuję kurtkę, przewieszam ją przez oparcie krzesła i siadam na drugim, przy niewielkim stole. Dopiero teraz, kiedy ciepło panujące w środku, przenika pod ubranie, uświadamiam sobie, że nie tylko ręce mi zmarzły; chłód wypędził niemal całe ciepło z mojego organizmu.
Mgła przerzedza się bliżej linii lądu, kiedy na horyzoncie pojawia się złota tarcza słońca. Latania, dotychczas ukryta w gęstej, białej mgle, wyjawia mi swoje obskurne tajemnice, w formie wiekowych ścian, z którymi czas rozliczył się bezlitośnie, jednak dopóki spełnia swoją funkcje i wskazuje drogę zabłąkanym żeglarzom, nie wymaga remontu, a przynajmniej tak twierdzi mój ojciec. Ja, osoba, która spędziła pod jej dachem nie jedną noc, nie podzielam jego zdania, ale póki co remont portu północnego stoi wyżej w kolejce priorytetów.
Uśmiech układający się na moich wargach, uwarunkowany jej obecnością, wygląda jak marna imitacja zadowolenia, albo nawet parodia tego grymasu. Coraz rzadziej się uśmiechem. Moja twarz zwykle wykrzywia pełen zgorzknienia wyraz, jakby cała radość życia, jaka czerpałem, rozpłynęła się razem z znikającym z chodników śniegiem. Z dobrym humorem rozstałem się w dniu pogrzebu Silje. Mam wrażenie, że wraz z jej ciałem, na dnie trumny spaczął także on.
- Kim jest dla ciebie jestem? - śmieję się, chociaż mój śmiech, unoszący się w powietrzu razem z skroplonym w parę obłokiem oddechu, brzmi nienaturalnie w otaczającej nas przestrzeni - zagłusza uderzające o brzeg falę i szum odbijającego się od fasady latarni wiatru. – Złotą rybką spełniającą życzenia?
Owszem. Tym właśnie jestem. Tym jednym dniem w miesiącu, kiedy Sigri może prosić o co tylko chce i mieć pewność, że upragnione przedmioty znajdą się na dnie jednej z dwóch skrzyń, bo tylko tym drobnym gestem mogę jej podziękować za to, że stanowi jeden z jaśniejszych punktów na mapie moich podróży.
Nie protestuję, kiedy jej przeszukuje, jakby ich obecność była ważniejsza od mojej i z praktycznego punktu widzenia. Jestem jej jednym łącznikiem ze światem zewnętrznym. Zapasy, które jej zwożę, umożliwiają jej przetrwania na tym pozbawionym ludzkiego ciepła bezludziu.
Jak sobie radzi Sgiridur, Ingvar? Nie postradała jeszcze zmysłów?, ojciec za każdym razem zadawał te same pytanie, a ja z każdym razem odpowiadam, że jest równie twarda, co mury latarni, ale on - czego ojciec nie wie - kruczą się pod zębem wygryzającego się w nie czasu i modlę się o przychylność morski bóstw, żeby ja nie spotkał podobny los.
- Ile lat jesteś zamknięta w tej wieży, księżniczko? - kontynuuję, nie tłumiąc żartobliwego tonu błagającego się między słowami. – Już dawno przekroczyłeś limit trzech życzeń.
Tak, zrealizowałem wszystkie jej zachcianki. Rozbawiony błysk w mojej spojrzenie to potwierdza, podobnie jak szerszy uśmiech rozciągający się na ustach kuzynki, kiedy otwiera wieko drugiej skrzyni.
- Wiem, że jestem, dlatego witasz mnie zawsze z tym samym entuzjazmem.
Nie oczekuję od niej żadnego "cześć, jak się masz?", nie oczekuję żadnej kurtuazji. W tej zamkniętej do naszej obecności przestrzeni, gdzie jednym spoiwem łączącym nas z rzeczywistością, są nasze głos, wystarczyła radość w spojrzeniu, wino i orzechy. Oraz świadomość, że możemy na siebie liczyć. W jej towarzystwie mogę pozwolić sobie na chwile rozluźnienia, bo wiem, że nie spojrzy na mnie ani karcąco, ani oceniająco. Czasem tu, w tej latarni, czuję się bardziej w domu, niż w Burzowym Przylądku, który z roku na rok staje się coraz bardziej odległy i obcy – jak nieznany, majaczący na horyzoncie nieznany ląd . Dziecięca radość, która w formie śmiechów niosła się po korytarzach, zniknęła. Teraz są pustym, pozbawionym życia echem przeszłości.
- Przy kawie opowiedz mi o tym tupie, co go znalazłaś na plaży. Chcę znać wszystkie szczegóły.
Nie czekam na specjalne zaproszenie - wchodzę do środka i zamykam za sobą drzwi. Pocieram dłoń o dłoń, by przywrócić do nich krążenie i idę za nią do niewielkiego, wydzielonego na kuchnie pomieszczenia. Zdejmuję kurtkę, przewieszam ją przez oparcie krzesła i siadam na drugim, przy niewielkim stole. Dopiero teraz, kiedy ciepło panujące w środku, przenika pod ubranie, uświadamiam sobie, że nie tylko ręce mi zmarzły; chłód wypędził niemal całe ciepło z mojego organizmu.
Bezimienny
Re: 01.04.2001 – Okolice latarni – Bezimienny: S. Guildenstern & Nieznajomy: I. Guildenstern Sro 21 Sie - 13:53
Ostatnie krople kolumbijskiej kawy skapywały właśnie do serwera, gdy Sigríður zdała sobie sprawę, że będzie mieć zakwasy od tych kilku-kilkunastu uśmiechów, które wymieni z Ingvarem. Choć uważała, że ma w sobie dużo więcej beztroski niż jej kuzyn, to mogliby rywalizować o tytuł najmniej uśmiechniętego człowieka w tej części magicznej Skandynawii. Ona nie miała zbyt wielu okazji, by ktokolwiek zobaczył jej rozciągające się w “grymasie” wargi; on przez ciężar serca rzadko pozwalał sobie na takie fanaberie. A jednak, gdy się spotykali bili własne rekordy. Później, gdy się rozstaną, jedyne co im zostanie po spotkaniu to potrzeba jogi twarzy, puste butelki po winie i wspomnienie kilku udanych żartów. Tym razem jednak latarniczka zamierzała zapewnić mu nieco atrakcji i to nie tylko w postaci mrocznych opowieści o jej nienajlepszym stanie psychicznym od ostatniego znaleziska na plaży. Wiedziała jednak, że i od tego nie ucieknie. Jakkolwiek bardzo by chciała udawać, że nic się nie wydarzyło, miała świadomość, że dopóki nie zajmie się tematem, ten będzie ją drążył niczym wilk leniwie obgryzający kość.
Najpierw jednak przyjemności.
- Jesteś najbrzydszą złotą rybką, jaką widziałam. Ale spełniasz życzenia lepiej niż te małe dziwolągi.
Uwielbiała mu dogryzać.
W przeciwieństwie do złotej rybki, gdyby Ingvar został złapany przez jakichkolwiek niepomyślnych mu galdrów, nie zgodziłby się na łaskę w postaci darowania życia i uwięzienia w stawie miłosierdzia. Prędzej runęłoby niebo, a wzgórza zaczęły lewitować, niż zgodziłby się na ograniczenie jego wolności. Dlatego też Sigríður nigdy nie próbowała robić tego w żaden sposób. Nie była wobec niego protekcjonalna, nigdy niczego nie kazała mu bezwzględnie zrobić (tu liczyła na jego rozsądek, choć z tym było ciężko, gdy wlał w siebie zbyt dużą ilość alkoholu), starała się nim nie manipulować dla własnych korzyści… Oczywiście nie mówiąc o sytuacjach, gdy chciała się z nim trochę podrażnić. Nie naruszała jednak jego granic, a przynajmniej starała się nie robić tego. W zamian mogła liczyć na to samo. Dobrze znali gry, w które grali ze sobą.
- Do księżniczki mi daleko, bliżej do Baby Jagi z opowieści śniących. Zjem każde dziecko, które tu dotrze i nie wysprząta Medvindovi boksu- odpowiedziała mu i nagle się zamyśliła. - Rzeczywiście, to już… ponad siedem lat. Ale bardzo cię proszę, bądź dalej moją złotą rybką, będę już miła.
Kuchnia powitała ich dębową podłogą, owocowo-czekoladowym zapachem kofeiny i chłodną bryzą nurkującą do słonecznego wnętrza przez uchylone okno. Latarniczka wiele włożyła serca w przekształcenie domu, by pieścił zmysły, dawał poczucie bezpieczeństwa i zwyczajnie był dostowany do jej potrzeb. Wciąż jednak najwięcej dobra dawała mu natura. Niczym nie zastąpiłaby porannych promieni słonecznych wpadających przez okno, wietrzystych ramion Njorda wygrywających najwspanialszego melodie i i widoku przepełnionego magią Jeziora Golddajávri. Robiła jednak co mogła, by ludzkie dłonie podołały wyzwaniu kreowania przyjaznego otoczenia. Nawet jeśli panował w nim nieład… Jak teraz, w kuchni, z czego kobieta zdawała sobie sprawę tylko wtedy, gdy ktoś ją odwiedzał i to z reguły zbyt późno, by zmienić ten stan rzeczy. Zgarnęła więc na szybko z jednego krzesła worek z liną, z drugiego swój podkoszulek, a ze stołu śrubokręt i fiolkę z kroplami nasennymi. Zaprosiła Ingvara, by usiadł. Domyślając się, że po podróży mógł trochę zmarznąć rzuciła mu koc z pomieszczenia obok i po chwili podała kawę, chleb, konfiturę, brunost i ewidentnie zimne już gofry.
- Opowiem ci wszystko, Ingvar… - gdy to mówiła jej twarz pociemniała. Oczy widziały coś, czego nikt inny teraz nie mógł, brwi zmarszczyły się, a z ust spełzł uśmiech. Zaraz jednak wzięła głęboki wdech i popatrzyła na niego. - Ale w zamian ty serwujesz mi jakąś dobrą historię. Chcę wiedzieć wszystko - o czym mówi się na ulicach Midgardu, nad czym łamie sobie głowę szanowny Hallmund Guildenstern… chociaż nie, powiedz mi lepiej, czy jeszcze nie zabiłeś Björna. I komu jeszcze sprzedajesz te uśmiechy, bo nie możesz rezerwować ich wyłącznie dla gburowatej kuzynki.
Napiła się kawy i podgrzała zaklęciem gofry.
Latarniczka miała doskonały mechanizm wyparcia. Wiedziała jednak, że musi spróbować odtworzyć w głowie wydarzenia sprzed kilku dni. Wspomniała już o nich w liście do Guildensterna, ale po zamknięciu koperty poczuła jakby została zwolniona z pamiętania. Tak naprawdę jednak nie zapomniała ani na chwilę, jedynie nie ubierała konsekwencji ostatnich wydarzeń w mroczne słowa i obrazy.
Prawda była taka, że choć widywała już trupy, ten jeden, odkryty niedawno na jej spokojnej wyspie, uruchomił w niej dziwny, nowy lęk.
Wcześniej słuchała o dziwnych, rytualnych morderstwach w radio, słyszała o nich czasem, gdy wyprawiała się do miasta, oczywiście wspominał też o nich Ingvar. Nie bała się jednak zbyt bardzo i starała za mocno nie wczuwać w temat. Ona i tak niewiele mogła zrobić, by zapobiec tragediom. Szczerze też wątpiła, że ktoś miałby fatygować się na jej wyspę, by ją zabić. Z drugiej strony nikt nie znał powodu, dla których ludzie ginęli. Więc czemu by nie…
Sigríður chrząknęła.
- Słuchaj, nie słyszałeś żeby ktoś mi groził, co?
Na zewnętrzny parapet okna wskoczył kot. Ten mały dzikus nigdy nie pozwolił się do końca oswoić. A miło byłoby czasem zanurzyć palce w puszystą słodycz… Zamiast tego można było liczyć na jego nieustanną kontrolę.
Kot usiadł, przeniknął ich złotym spojrzeniem, po czym zaczął czyścić uszy.
Najpierw jednak przyjemności.
- Jesteś najbrzydszą złotą rybką, jaką widziałam. Ale spełniasz życzenia lepiej niż te małe dziwolągi.
Uwielbiała mu dogryzać.
W przeciwieństwie do złotej rybki, gdyby Ingvar został złapany przez jakichkolwiek niepomyślnych mu galdrów, nie zgodziłby się na łaskę w postaci darowania życia i uwięzienia w stawie miłosierdzia. Prędzej runęłoby niebo, a wzgórza zaczęły lewitować, niż zgodziłby się na ograniczenie jego wolności. Dlatego też Sigríður nigdy nie próbowała robić tego w żaden sposób. Nie była wobec niego protekcjonalna, nigdy niczego nie kazała mu bezwzględnie zrobić (tu liczyła na jego rozsądek, choć z tym było ciężko, gdy wlał w siebie zbyt dużą ilość alkoholu), starała się nim nie manipulować dla własnych korzyści… Oczywiście nie mówiąc o sytuacjach, gdy chciała się z nim trochę podrażnić. Nie naruszała jednak jego granic, a przynajmniej starała się nie robić tego. W zamian mogła liczyć na to samo. Dobrze znali gry, w które grali ze sobą.
- Do księżniczki mi daleko, bliżej do Baby Jagi z opowieści śniących. Zjem każde dziecko, które tu dotrze i nie wysprząta Medvindovi boksu- odpowiedziała mu i nagle się zamyśliła. - Rzeczywiście, to już… ponad siedem lat. Ale bardzo cię proszę, bądź dalej moją złotą rybką, będę już miła.
Kuchnia powitała ich dębową podłogą, owocowo-czekoladowym zapachem kofeiny i chłodną bryzą nurkującą do słonecznego wnętrza przez uchylone okno. Latarniczka wiele włożyła serca w przekształcenie domu, by pieścił zmysły, dawał poczucie bezpieczeństwa i zwyczajnie był dostowany do jej potrzeb. Wciąż jednak najwięcej dobra dawała mu natura. Niczym nie zastąpiłaby porannych promieni słonecznych wpadających przez okno, wietrzystych ramion Njorda wygrywających najwspanialszego melodie i i widoku przepełnionego magią Jeziora Golddajávri. Robiła jednak co mogła, by ludzkie dłonie podołały wyzwaniu kreowania przyjaznego otoczenia. Nawet jeśli panował w nim nieład… Jak teraz, w kuchni, z czego kobieta zdawała sobie sprawę tylko wtedy, gdy ktoś ją odwiedzał i to z reguły zbyt późno, by zmienić ten stan rzeczy. Zgarnęła więc na szybko z jednego krzesła worek z liną, z drugiego swój podkoszulek, a ze stołu śrubokręt i fiolkę z kroplami nasennymi. Zaprosiła Ingvara, by usiadł. Domyślając się, że po podróży mógł trochę zmarznąć rzuciła mu koc z pomieszczenia obok i po chwili podała kawę, chleb, konfiturę, brunost i ewidentnie zimne już gofry.
- Opowiem ci wszystko, Ingvar… - gdy to mówiła jej twarz pociemniała. Oczy widziały coś, czego nikt inny teraz nie mógł, brwi zmarszczyły się, a z ust spełzł uśmiech. Zaraz jednak wzięła głęboki wdech i popatrzyła na niego. - Ale w zamian ty serwujesz mi jakąś dobrą historię. Chcę wiedzieć wszystko - o czym mówi się na ulicach Midgardu, nad czym łamie sobie głowę szanowny Hallmund Guildenstern… chociaż nie, powiedz mi lepiej, czy jeszcze nie zabiłeś Björna. I komu jeszcze sprzedajesz te uśmiechy, bo nie możesz rezerwować ich wyłącznie dla gburowatej kuzynki.
Napiła się kawy i podgrzała zaklęciem gofry.
Latarniczka miała doskonały mechanizm wyparcia. Wiedziała jednak, że musi spróbować odtworzyć w głowie wydarzenia sprzed kilku dni. Wspomniała już o nich w liście do Guildensterna, ale po zamknięciu koperty poczuła jakby została zwolniona z pamiętania. Tak naprawdę jednak nie zapomniała ani na chwilę, jedynie nie ubierała konsekwencji ostatnich wydarzeń w mroczne słowa i obrazy.
Prawda była taka, że choć widywała już trupy, ten jeden, odkryty niedawno na jej spokojnej wyspie, uruchomił w niej dziwny, nowy lęk.
Wcześniej słuchała o dziwnych, rytualnych morderstwach w radio, słyszała o nich czasem, gdy wyprawiała się do miasta, oczywiście wspominał też o nich Ingvar. Nie bała się jednak zbyt bardzo i starała za mocno nie wczuwać w temat. Ona i tak niewiele mogła zrobić, by zapobiec tragediom. Szczerze też wątpiła, że ktoś miałby fatygować się na jej wyspę, by ją zabić. Z drugiej strony nikt nie znał powodu, dla których ludzie ginęli. Więc czemu by nie…
Sigríður chrząknęła.
- Słuchaj, nie słyszałeś żeby ktoś mi groził, co?
Na zewnętrzny parapet okna wskoczył kot. Ten mały dzikus nigdy nie pozwolił się do końca oswoić. A miło byłoby czasem zanurzyć palce w puszystą słodycz… Zamiast tego można było liczyć na jego nieustanną kontrolę.
Kot usiadł, przeniknął ich złotym spojrzeniem, po czym zaczął czyścić uszy.
Nieznajomy
Re: 01.04.2001 – Okolice latarni – Bezimienny: S. Guildenstern & Nieznajomy: I. Guildenstern Sro 21 Sie - 13:53
Wymiana uśmiechów między nami jest jak niezapisana obietnica, że, chociaż żaden z nas nie tryska entuzjazmem, staramy się zatrzymać przy sobie skrawki, tlącego się między nami szczęścia. Szukamy ich w swoim towarzystwie, w wymianie zdań, którą oplatają nici złośliwości. Przez jej "komplement" rozbawienia wspina się po ścianie mojego gardła i pogryza moje podniebie, zmuszając mnie do pogłębiania zwieszonego na ustach grymasu rozbawienia.
- Moja wewnętrzna złota rybka wchodzi właśnie w fazę buntu, bo nie chcę spełniać życzeń Baby Jagi.- Siedem długich lat minęło jak dwa. A więc, kiedy Sigri została „zamknięta w tej twierdzi, miałem dwadzieścia lat.
Nie czuję na sobie ciężaru jej spojrzenia, chociaż jego strumień obejmuje moją twarz - jest równie odlegle, co jej myśli. Z cieniami przecinającym jej skórę, przywodzi na myśl uciekające poza linie horyzontu słońce.
Nie chcę rozdrapywać niezabliźnionych ran, wracać do traumatycznych wydarzeń sprzed kilku dni, ale jestem do tego poniekąd zmuszony. Sigiri kisi w sobie każdą emocje. Tu, na tym bezludzi, gdzie kot, fale, wiatr i blask bijący od latarni to jedyne towarzystwo, na jakie może liczyć, jest bardziej poddane na kłębiące się pod sklepieniem czaszki duszące myśli.
Może powinna na tydzień lub dwa wrócić do Midgardu, odpocząć? Może zmiana otoczenia pomoże jej dojść do siebie?
Może.
Na razie tego nie proponuję. Na razie, w ramach wsparcie, zamyka swoją dłoń wokół jej ramienia, ale żadne słowa pocieszenia nie odnajdą drogę do moich warg. Skupiam się na drugiej części jej wypowiedzi, aby umożliwić jej chwilowe schronienie przed nieprzyjemnym doświadczeniem.
- Björn - niestety – żyje i wiedzie beztroskie życie, skutecznie unikając odpowiedzialność. - Nie kryję słyszalnej w moim głosie goryczy. Przy Sigiri nie muszę tłumić wszystkich uczuć, niektórym pozwalam wybrzmieć. – Paradoksalnie, przez ostatnie dwa miesiące, widywałem go częściej niż przez miniony rok.
Mam wrażenie, że podświadomie, pod byle pretekstem, szukamy swojego towarzystwa, by nadgonić czas, który straciliśmy na kłótniach, chociaż złość nadal płynie wraz z krwią w naszych naczyniach krwionośnych. Nie mogę rozwiązać supła nienawiść, który zacisnął się na naszej relacji, a im wzmacnia się jego węzeł, tym mocniej pogrążamy się w wzajemnej niechęci, która - z miesiąca na miesiąc- przytłacza mnie coraz bardziej.
Latarniczka może to dostrzec w błękicie mojego spojrzenia.
- Nie i zapewniam, że gdyby ktoś miał czelność grozić ci w mojej obecności, na zawsze rozstałby się ze swoim językiem.
Uśmiech, błagający się na wargach, przygasa. Spojrzenie kieruję ku oczom Sigridur. Widzę na jej twarzy zatroskanie, które dosięga także mnie. Złowki na plaży są źródłem mojej zamartwienia.
To atak wymierzony w Gulidenseternów, a może proceder, który nie ma nic wspólnego z naszym nazwiskiem? W końcu fale, wypluwając na brzeg ciało, nie kierowały się żadnymi osądami.
- Czyżbyś traktowała te truchło jak ostrzeżenie? Masz jakieś podejrzenia?
Powiedz, Sigri, kto jest na tyle bezczelny, by ci grozić?
Nie pogratuluję mu odwagi.
Ignoruje obecność kota, która dostrzegam kątem oka. Nie przepadam za tym małym, zdradzieckim stworem. Swoim usposobieniem przypomina mu Björna. Nie można mu ufać, chodzi własnymi ścieżkami i respektuje tylko własne dobro. Czasem znika na kilka dni, ale zawsze wraca.
- Björn II jeszcze nie wyniósł się na dobre? Jest równie uparty, co jego imiennik.
Sierściach wynagradza ironię w moim głośnie krótkim, pojedynczym prychnięciem. Kładę dłonie na blacie stołu, obawiając się, że za chwilę mogą znaleźć się w zasięgu kacich pazurów.
Paskudna wbija we mnie bezbiałkowe ślepia. W półmroku kuchni świecą się na czerwono.
- Moja wewnętrzna złota rybka wchodzi właśnie w fazę buntu, bo nie chcę spełniać życzeń Baby Jagi.- Siedem długich lat minęło jak dwa. A więc, kiedy Sigri została „zamknięta w tej twierdzi, miałem dwadzieścia lat.
Nie czuję na sobie ciężaru jej spojrzenia, chociaż jego strumień obejmuje moją twarz - jest równie odlegle, co jej myśli. Z cieniami przecinającym jej skórę, przywodzi na myśl uciekające poza linie horyzontu słońce.
Nie chcę rozdrapywać niezabliźnionych ran, wracać do traumatycznych wydarzeń sprzed kilku dni, ale jestem do tego poniekąd zmuszony. Sigiri kisi w sobie każdą emocje. Tu, na tym bezludzi, gdzie kot, fale, wiatr i blask bijący od latarni to jedyne towarzystwo, na jakie może liczyć, jest bardziej poddane na kłębiące się pod sklepieniem czaszki duszące myśli.
Może powinna na tydzień lub dwa wrócić do Midgardu, odpocząć? Może zmiana otoczenia pomoże jej dojść do siebie?
Może.
Na razie tego nie proponuję. Na razie, w ramach wsparcie, zamyka swoją dłoń wokół jej ramienia, ale żadne słowa pocieszenia nie odnajdą drogę do moich warg. Skupiam się na drugiej części jej wypowiedzi, aby umożliwić jej chwilowe schronienie przed nieprzyjemnym doświadczeniem.
- Björn - niestety – żyje i wiedzie beztroskie życie, skutecznie unikając odpowiedzialność. - Nie kryję słyszalnej w moim głosie goryczy. Przy Sigiri nie muszę tłumić wszystkich uczuć, niektórym pozwalam wybrzmieć. – Paradoksalnie, przez ostatnie dwa miesiące, widywałem go częściej niż przez miniony rok.
Mam wrażenie, że podświadomie, pod byle pretekstem, szukamy swojego towarzystwa, by nadgonić czas, który straciliśmy na kłótniach, chociaż złość nadal płynie wraz z krwią w naszych naczyniach krwionośnych. Nie mogę rozwiązać supła nienawiść, który zacisnął się na naszej relacji, a im wzmacnia się jego węzeł, tym mocniej pogrążamy się w wzajemnej niechęci, która - z miesiąca na miesiąc- przytłacza mnie coraz bardziej.
Latarniczka może to dostrzec w błękicie mojego spojrzenia.
- Nie i zapewniam, że gdyby ktoś miał czelność grozić ci w mojej obecności, na zawsze rozstałby się ze swoim językiem.
Uśmiech, błagający się na wargach, przygasa. Spojrzenie kieruję ku oczom Sigridur. Widzę na jej twarzy zatroskanie, które dosięga także mnie. Złowki na plaży są źródłem mojej zamartwienia.
To atak wymierzony w Gulidenseternów, a może proceder, który nie ma nic wspólnego z naszym nazwiskiem? W końcu fale, wypluwając na brzeg ciało, nie kierowały się żadnymi osądami.
- Czyżbyś traktowała te truchło jak ostrzeżenie? Masz jakieś podejrzenia?
Powiedz, Sigri, kto jest na tyle bezczelny, by ci grozić?
Nie pogratuluję mu odwagi.
Ignoruje obecność kota, która dostrzegam kątem oka. Nie przepadam za tym małym, zdradzieckim stworem. Swoim usposobieniem przypomina mu Björna. Nie można mu ufać, chodzi własnymi ścieżkami i respektuje tylko własne dobro. Czasem znika na kilka dni, ale zawsze wraca.
- Björn II jeszcze nie wyniósł się na dobre? Jest równie uparty, co jego imiennik.
Sierściach wynagradza ironię w moim głośnie krótkim, pojedynczym prychnięciem. Kładę dłonie na blacie stołu, obawiając się, że za chwilę mogą znaleźć się w zasięgu kacich pazurów.
Paskudna wbija we mnie bezbiałkowe ślepia. W półmroku kuchni świecą się na czerwono.
Bezimienny
Re: 01.04.2001 – Okolice latarni – Bezimienny: S. Guildenstern & Nieznajomy: I. Guildenstern Sro 21 Sie - 13:54
Każdy młodszy od Sigríður miał prawo do buntu okresu dojrzewania. Faceci podobno przechodzą ten etap później, więc może na Ingvara-złotą rybkę przyszedł czas w wieku dwudziestu siedmiu lat. Nikt mu tego nie bronił.
- Zawsze uważałam, że jesteś smarkaczem, ale o mnie mówiono to samo...
Jej za to rodzice zabraniali zwracać się nieuprzejmie do stojącej wyżej w hierarchii części rodziny Guildensternów. Czasem nawet słuchała, ale gdy odkryła, jak wiele konwenansów łamał ten, którego powinna poważać, uznała, że nikt jej nie zabroni myśleć, że są sobie równi. A skoro są równi, może być wobec niego szczera albo czasem mu dopiec.
Kiedy siedzieli razem w kuchni, popijając kawę i wymieniając słowa (tak głośne po dniach samotności!) latarniczka zauważyła, że jej ciało pozwala sobie na rozluźnienie. Wtedy poczuła, jak bardzo była zmęczona przez ostatnie dni. Tak bardzo, że jej ciało pozostawało w nieustannym trybie gotowości. Nie był to jeszcze idealny stan, w którym troski na chwilę oderwą się od jej kości, przenikną przez tkanki i zostaną na skórze gotowe do zmycia zaledwie wodą. Może i nie, ale wiedziała już, że ta chwila nadejdzie. Może wieczorem przy winie?
Jego dłoń na jej ramieniu był niczym szal obejmujący szyję w wietrzny dzień - dawał komfort i bezpieczeństwo. Ale zaraz będzie musiała go poluźnić, by opowiedzieć o ciemności swojego serca. Cieszyła się, że pozwalał jej trochę to odwlekać. Nie za długo, ale jednak. Czasem pozory są miłą grą.
Czasem pozory są jedynym, co wiemy o człowieku. Na przykład o bracie Ingvara.
- Jest w tym naprawdę niezły, w unikaniu odpowiedzialności. Może też powinien zamknąć się w samotni jakiejś wyspy?
Wyciągnęła nogi przed siebie i przytulając kubek parującej kawy obróciła w kierunku gościa.
- Zapewne nie widywaliście się, by zacieśniać braterskie więzy? Czy może...
Latarniczka zawsze miała bardzo ambiwalentny stosunek do Björna Guildensterna. Z jednej strony zachowywał się wobec niej odpowiednio, nie zaznaczał jej niższej pozycji, nie komentował źle jej natury, rzadko komentował jej wybryki. Z drugiej strony Sigríður nie była w stanie do końca go polubić, przez pełne egzaltacji westchnienia jego rodziny: Nasz przyszły jarl! Złota Gwiazda Guildensternów. Uwielbiony przez Njorda. Rzygać się chciało. Przecież nie był nawet w stanie spędzić kilkunastu godzin na morzu! Mimo to… z jednej strony musiał próbować w to wierzyć, z drugiej wszystko wskazywało na to, że nakładano na niego brzemię, którego nie był w stanie nieść. Być może dlatego stał się taki nieznośny. Mała selkie obserwowała w ciszy te klanowe zawieruchy, słuchała wersji zdarzeń Ingvara, czasem nawet próbowała zrozumieć jego brata. I wtedy, gdy była już bliska wyrażenia empatii w stosunku do Björna, rozumiejąc jak sam gubił się w narzucanych mu wymaganiach ten zniknął. Po raz pierwszy, po raz drugi…
Potem działy się rzeczy, których latarniczka nie chciała teraz roztrząsać, ale które nadkruszyły i tak wątłe zaufanie wobec starszego brata Ingvara. Jedno jednak musiała mu przyznać - z godną podziwu determinacją ziścił swój plan wyrwania się ze szponów rodziny i wkroczył na samodzielnie obraną ścieżkę: założył Pracownię Alchemiczną i to była ta jedyna rzecz, którą doceniała.
Kawa skończyła się równie brutalnie, jak ich rodzinne ploteczki. Nie było już ratunku. Latarniczka wstała, jak gdyby nie mogąc się już chować za parą z gorącego napoju, musiała stanąć do walki. Ale to miało być tylko… a może aż… spojrzenie raz jeszcze w oczy ostatnich mrocznych zdarzeń.
- Dzięki, Ingvar.
Uśmiechnęła się szczerze. Nie życzyła nikomu uciętego języka, ale jakoś potrafiła sobie wyobrazić, że jakiś mógłby polecieć po tym, jak wypowiedział w obecności młodego Guildensterna o kilka nieroztropnych słów za dużo. Właściwie to było całkiem kojące. Nie zmieniało jednak faktu, że to ona musiała być gotowa na ucięcie tego, czy owego. Najlepszą obronę mogła zapewnić sobie tylko ona.
Zaśmiała się słysząc znów to niechlubne imię “Björn II”. Dla niej kot był po prostu kochanym Dzikusem. Być może zwierzę przed każdym obnażał inne imię? A może miał już dosyć tych nieustannych wyzwisk godzących w jego kocią dumę?
- Björn II kiedyś spocznie na moich kolanach, jakkolwiek to nie brzmi…
Jej spojrzenie nie było jednak już obecne w ciasnej, choć przytulnej izbie. Widać było, że ruchy Sigríður są automatyczne, pozbawione jakiegokolwiek namysłu. Ingvar mógł więc patrzeć, jak próbuje ułożyć w głowie słowa, jak mierzy się z czymś uparcie, a jednocześnie zaczyna sprzątać ze stołu, wyciera plamy z blatu, otwiera lodówkę, wyjmuje małą rybkę i po uchyleniu okna rzuca ją kotu daleko. Ten chwyta ją z rozkosznym miauknięciem i już więcej nie wbija ślepi w jej rozmówcę.
- Nie mam żadnych wiarygodnych podejrzeń, Ingvar. Nie mam, nie wiem…- mówi kobieta, a potem słowa wypływają jej z ust, jak potok trudny do zatrzymania: To jest najgorsze, analizuję wszystko. Opowiem ci wszystko po kolei, zabiorę cię w to miejsce, chciałabym usłyszeć w końcu, że wiadomo cokolwiek nowego na temat tych morderstw. Wiesz, to nie były pierwsze zwłoki, jakie widziałam. Ale te prześladują mnie do dzisiaj. To był bardzo brutalny widok. Chłopak, dorosły, ale młodszy od ciebie… Te runy, jego oczy, ręce… Chcesz od razu tam iść? A może dać ci najpierw nowy sweter?
Sigríður i Ingvar z tematu
- Zawsze uważałam, że jesteś smarkaczem, ale o mnie mówiono to samo...
Jej za to rodzice zabraniali zwracać się nieuprzejmie do stojącej wyżej w hierarchii części rodziny Guildensternów. Czasem nawet słuchała, ale gdy odkryła, jak wiele konwenansów łamał ten, którego powinna poważać, uznała, że nikt jej nie zabroni myśleć, że są sobie równi. A skoro są równi, może być wobec niego szczera albo czasem mu dopiec.
Kiedy siedzieli razem w kuchni, popijając kawę i wymieniając słowa (tak głośne po dniach samotności!) latarniczka zauważyła, że jej ciało pozwala sobie na rozluźnienie. Wtedy poczuła, jak bardzo była zmęczona przez ostatnie dni. Tak bardzo, że jej ciało pozostawało w nieustannym trybie gotowości. Nie był to jeszcze idealny stan, w którym troski na chwilę oderwą się od jej kości, przenikną przez tkanki i zostaną na skórze gotowe do zmycia zaledwie wodą. Może i nie, ale wiedziała już, że ta chwila nadejdzie. Może wieczorem przy winie?
Jego dłoń na jej ramieniu był niczym szal obejmujący szyję w wietrzny dzień - dawał komfort i bezpieczeństwo. Ale zaraz będzie musiała go poluźnić, by opowiedzieć o ciemności swojego serca. Cieszyła się, że pozwalał jej trochę to odwlekać. Nie za długo, ale jednak. Czasem pozory są miłą grą.
Czasem pozory są jedynym, co wiemy o człowieku. Na przykład o bracie Ingvara.
- Jest w tym naprawdę niezły, w unikaniu odpowiedzialności. Może też powinien zamknąć się w samotni jakiejś wyspy?
Wyciągnęła nogi przed siebie i przytulając kubek parującej kawy obróciła w kierunku gościa.
- Zapewne nie widywaliście się, by zacieśniać braterskie więzy? Czy może...
Latarniczka zawsze miała bardzo ambiwalentny stosunek do Björna Guildensterna. Z jednej strony zachowywał się wobec niej odpowiednio, nie zaznaczał jej niższej pozycji, nie komentował źle jej natury, rzadko komentował jej wybryki. Z drugiej strony Sigríður nie była w stanie do końca go polubić, przez pełne egzaltacji westchnienia jego rodziny: Nasz przyszły jarl! Złota Gwiazda Guildensternów. Uwielbiony przez Njorda. Rzygać się chciało. Przecież nie był nawet w stanie spędzić kilkunastu godzin na morzu! Mimo to… z jednej strony musiał próbować w to wierzyć, z drugiej wszystko wskazywało na to, że nakładano na niego brzemię, którego nie był w stanie nieść. Być może dlatego stał się taki nieznośny. Mała selkie obserwowała w ciszy te klanowe zawieruchy, słuchała wersji zdarzeń Ingvara, czasem nawet próbowała zrozumieć jego brata. I wtedy, gdy była już bliska wyrażenia empatii w stosunku do Björna, rozumiejąc jak sam gubił się w narzucanych mu wymaganiach ten zniknął. Po raz pierwszy, po raz drugi…
Potem działy się rzeczy, których latarniczka nie chciała teraz roztrząsać, ale które nadkruszyły i tak wątłe zaufanie wobec starszego brata Ingvara. Jedno jednak musiała mu przyznać - z godną podziwu determinacją ziścił swój plan wyrwania się ze szponów rodziny i wkroczył na samodzielnie obraną ścieżkę: założył Pracownię Alchemiczną i to była ta jedyna rzecz, którą doceniała.
Kawa skończyła się równie brutalnie, jak ich rodzinne ploteczki. Nie było już ratunku. Latarniczka wstała, jak gdyby nie mogąc się już chować za parą z gorącego napoju, musiała stanąć do walki. Ale to miało być tylko… a może aż… spojrzenie raz jeszcze w oczy ostatnich mrocznych zdarzeń.
- Dzięki, Ingvar.
Uśmiechnęła się szczerze. Nie życzyła nikomu uciętego języka, ale jakoś potrafiła sobie wyobrazić, że jakiś mógłby polecieć po tym, jak wypowiedział w obecności młodego Guildensterna o kilka nieroztropnych słów za dużo. Właściwie to było całkiem kojące. Nie zmieniało jednak faktu, że to ona musiała być gotowa na ucięcie tego, czy owego. Najlepszą obronę mogła zapewnić sobie tylko ona.
Zaśmiała się słysząc znów to niechlubne imię “Björn II”. Dla niej kot był po prostu kochanym Dzikusem. Być może zwierzę przed każdym obnażał inne imię? A może miał już dosyć tych nieustannych wyzwisk godzących w jego kocią dumę?
- Björn II kiedyś spocznie na moich kolanach, jakkolwiek to nie brzmi…
Jej spojrzenie nie było jednak już obecne w ciasnej, choć przytulnej izbie. Widać było, że ruchy Sigríður są automatyczne, pozbawione jakiegokolwiek namysłu. Ingvar mógł więc patrzeć, jak próbuje ułożyć w głowie słowa, jak mierzy się z czymś uparcie, a jednocześnie zaczyna sprzątać ze stołu, wyciera plamy z blatu, otwiera lodówkę, wyjmuje małą rybkę i po uchyleniu okna rzuca ją kotu daleko. Ten chwyta ją z rozkosznym miauknięciem i już więcej nie wbija ślepi w jej rozmówcę.
- Nie mam żadnych wiarygodnych podejrzeń, Ingvar. Nie mam, nie wiem…- mówi kobieta, a potem słowa wypływają jej z ust, jak potok trudny do zatrzymania: To jest najgorsze, analizuję wszystko. Opowiem ci wszystko po kolei, zabiorę cię w to miejsce, chciałabym usłyszeć w końcu, że wiadomo cokolwiek nowego na temat tych morderstw. Wiesz, to nie były pierwsze zwłoki, jakie widziałam. Ale te prześladują mnie do dzisiaj. To był bardzo brutalny widok. Chłopak, dorosły, ale młodszy od ciebie… Te runy, jego oczy, ręce… Chcesz od razu tam iść? A może dać ci najpierw nowy sweter?
Sigríður i Ingvar z tematu