07.05.2001 – Salon – H. Løvland & E. Borum
2 posters
Bezimienny
07.05.2001 – Salon – H. Løvland & E. Borum Pon 29 Lip - 12:35
07.05.2001
Nie zauważył kiedy znów wsunął górną końcówkę pióra między zęby i zaczął go przygryzać w zamyśleniu. Na twarzy, pokrytej zarostem liczącym więcej niż kilkanaście dni, malował się wyraz intensywnego zastanowienia. Niezliczona ilość kartek papieru wylądowała już w koszu. Niektóre podarte, inne zgniecione w kulkę, jeszcze inne nadpalone. Pisanie szło mu dzisiaj jak krew z nosa. Nie mógł się ani skupić, ani pracować. Wszystko co napisał, wydawało mu się miałkie, nudne, bez wyrazu. W pewnej chwili złapał się na tym, że zamiast układać w głowie kolejne zdania, obserwował jak biedronka wędruje po parapecie. Musiała dostać się do środka przez uchylone okno. Przez nie wpadały ostatnie promienie słoneczne jednego z pierwszych dni maja. Wiosna to czas przebudzenia, natchnienia, tymczasem Herman przez ostatnich kilka dni przeżywał niemalże twórczy kryzys. Może dlatego, że zaznaczona w kalendarzu na czerwono data ósmego maja zbliżała się nieustannie. Do tego czasu miał przesłać gotowy artykuł o matactwach firmy produkującej latające deski, którzy oszukali wielu galdrów. Sprawa poważna, więc i podejść musiał do tego poważnie.
Zamiast zaś dokończyć akapit o gałęzi, która zrzuciła z siebie dziesięcioletniego chłopca i zaczęła się obijać o jego głowę, Herman odłożył na bok pióro, zirytowany własną niemocą. Prostym czarem uchylił szerzej okno, wsłuchując się w dźwięki miasta; przeprowadzka do dzielnicy trzech skaldów dobrze mu zrobiła, dzielnica ta tętniła życiem i to w dobrym tego słowa znaczeniu. Gdzieś nieopodal jego kamienicy uliczni grajkowie cieszyli przechodniów swoimi wersjami popularnych wśród galdrów piosenek.
Gdy rozległo się pukanie do drzwi akurat przechodził do kuchni, wiedziony nagłą ochotą sprawdzenia, czy coś nowego pojawiło się w szafkach, bo miał ochotę na jakąś słodką przekąskę, lecz smutna puszka zupy rybnej wciąż stała tam samotnie. Zdziwiło Hermana pukanie. Nie spodziewał się żadnych gości.
- Już idę! - krzyknął, na kilka sekund stając przed lustrem, by sprawdzić, czy błękitna koszula nie ma plam po obiedzie, a rozwichrzone loki nie upodabniają go do czupiradła. Przeczesał je jeszcze, zanim otworzył, ale niewiele to dało. Otworzył drzwi zamaszystym gestem i zamarł na ułamek sekundy.
Cholera jasna.
Od tygodni wciąż zapominał o napisaniu listu, o wysłaniu krótkiej wiadomości, nie mówiąc już o spotkaniu. Na te towarzyskie nie miał kompletnie czasu, przełożony sądził, że ma w Lovlandzie żywą maszynę do pisania, czasami spał po kilka godzin dziennie. To nie tak jak myślisz, mówiło przepraszające spojrzenie orzechowych oczu, gdy uśmiechnął się jakby już teraz pragnął udobruchać swojego gościa.
- Elsie, cześć, wejdź proszę - wyrzekł ciepłym tonem, wpuszczając ją do środka; była piękna jak zawsze, lecz wydawała się markotna, przygnębiona. Nie wzbudziło to w Hermanie jeszcze podejrzeń. Miała pełne prawo być na niego wściekła. Nie odzywał się od tygodni, mimo że obiecał. Mogła pomyśleć, że zabawił się i zniknął, ale to nie było tak. - Słuchaj... przepraszam, że się nie napisałem. Naprawdę chciałem, tylko praca... Zaraz ci opowiem. Wejdź, usiądź proszę. Napijesz się czegoś? - zaczął mówić dość szybko i nieskładnie, bo chciał jej tyle powiedzieć. Gestem zaprosił ją do niewielkiego saloniku.
Nieznajomy
Re: 07.05.2001 – Salon – H. Løvland & E. Borum Pon 29 Lip - 12:36
Traktujący o historii Azów wykładowca mówi prawdziwie znużonym tonem, tym samym wprawiając swoich studentów w stan uśpienia. Tylko Elsie oddycha ciężko, mnąc materiał sukienki. Siedząc w na zajęciach z niecierpliwością wyczekuje, aż wskazówka zawieszonego na ścianie zegara wskaże godzinę ich końca. Każdego innego dnia słuchałaby z uwagą opowieści o strażniku Asgardu i Tęczowego Mostu, lecz dziś na niczym nie potrafi się skupić. Po wybrzmieniu finalnego dzwonka pospiesznie zbiera swoje rzeczy i przerzuca torbę przez ramię, nieomal gubiąc po drodze notatki. Z trudem panuje nad roztrzęsionymi dłońmi.
Długo biła się z myślami, czy w ogóle do niego przychodzić. Decyzję pomógł podjąć jej Ulrik, mówiąc, że to najlepsza z możliwych opcji, że wspólnie powinni zastanowić się nad ich małym problemem. Zresztą wina leżała po części po jego stronie, musi poczuć się zań odpowiedzialny. Jaki zapadnie wyrok. O tym Elsie jeszcze nie ma pojęcia. Nie napisała do niego wcześniej, choć próbowała. Papier nie chciał przyjąć kilku słów wiadomości, tusz rozbryzgiwał się i rozlewał, zupełnie, jakby zmuszając Borum do podjęcia innych, zdecydowanych działań. To dlatego zjawia się u niego osobiście, mając szczerą nadzieję, że zastanie go na miejscu.
Kwiecista sukienka w kolorze przygaszonej zieleni sięga połowy uda. To jeden z jej ulubionych kolorów, pasujący do oczu i ciemnych włosów. Czuje, że nie ściąga w nim niepotrzebnych spojrzeń i może niepostrzeżenie przemykać ulicami Midgardu. Pantofle na niewysokim obcasie stukają rytmicznie, a dźwięk niesie się echem korytarza kamienicy. Wspina się na odpowiednie piętro, nadal próbując opanować drżące dłonie. Nabiera więcej powietrza w płuca i puka do drzwi, zza których dochodzi męski głos. Na jego brzmienie zaciska się w brzuchu węzeł. Przed paroma tygodniami szeptał do jej ucha, wywołując przyjemny dreszcz, w duchu wołając o więcej, dziś modli się w duchu, by przetrwać choć kilka minut rozmowy.
- Cześć Herman - wita się cicho, nieśmiało unosząc na niego spojrzenie. Ma strapioną minę, widać, że coś ją gryzie. Nie potrafi kłamać, długo ukrywać swoich uczuć, oszukiwać, czy manipulować.
Wchodzi do środka i zdejmuje z ramion sweter, układając go obok siebie na kanapie, gdzie zajmuje miejsce. Rozgląda się po pomieszczeniu, zastanawiając się, czy tak właśnie wygląda każde mieszkanie kawalera. Była tu wprawdzie poprzednim razem, ale nie bardzo zwracała uwagę na wystrój, zbyt pochłonięta wypiekami na twarzy i czułymi pocałunkami. Teraz ma okazję przyjrzeć się nieporządkowi, jaki tu panuje. W jej rodzinnym domu nic takiego by nie przeszło. Wszystko ma swoje miejsce, w każdym miejscu panuje porządek. Swój pokój Elsie utrzymuje w pedantycznym wręcz porządku, zresztą jak całe swoje życie. Musi mieć poczucie, że trzyma rękę na pulsie, utrzymuje kontrolę, inaczej gubi się w rzeczywistości. Tak, jak teraz.
- Wody poproszę - mówi zduszonym głosem, bo już teraz ten utyka jej w gardle. Poprawia brzeg spódnicy i splata ze sobą dłonie. Przygryza dolną wargę, czekając, aż pan domu do niej wróci. - Tak się właśnie zastanawiałam, czy to praca cię ode mnie odciągnęła. Widać jest bardzo zajmująca, skoro nie miałeś okazji, by napisać. - W jej głosie nie słychać pretensji, acz można wyczuć jej subtelną nutę tańczącą na końcu języka.
Długo biła się z myślami, czy w ogóle do niego przychodzić. Decyzję pomógł podjąć jej Ulrik, mówiąc, że to najlepsza z możliwych opcji, że wspólnie powinni zastanowić się nad ich małym problemem. Zresztą wina leżała po części po jego stronie, musi poczuć się zań odpowiedzialny. Jaki zapadnie wyrok. O tym Elsie jeszcze nie ma pojęcia. Nie napisała do niego wcześniej, choć próbowała. Papier nie chciał przyjąć kilku słów wiadomości, tusz rozbryzgiwał się i rozlewał, zupełnie, jakby zmuszając Borum do podjęcia innych, zdecydowanych działań. To dlatego zjawia się u niego osobiście, mając szczerą nadzieję, że zastanie go na miejscu.
Kwiecista sukienka w kolorze przygaszonej zieleni sięga połowy uda. To jeden z jej ulubionych kolorów, pasujący do oczu i ciemnych włosów. Czuje, że nie ściąga w nim niepotrzebnych spojrzeń i może niepostrzeżenie przemykać ulicami Midgardu. Pantofle na niewysokim obcasie stukają rytmicznie, a dźwięk niesie się echem korytarza kamienicy. Wspina się na odpowiednie piętro, nadal próbując opanować drżące dłonie. Nabiera więcej powietrza w płuca i puka do drzwi, zza których dochodzi męski głos. Na jego brzmienie zaciska się w brzuchu węzeł. Przed paroma tygodniami szeptał do jej ucha, wywołując przyjemny dreszcz, w duchu wołając o więcej, dziś modli się w duchu, by przetrwać choć kilka minut rozmowy.
- Cześć Herman - wita się cicho, nieśmiało unosząc na niego spojrzenie. Ma strapioną minę, widać, że coś ją gryzie. Nie potrafi kłamać, długo ukrywać swoich uczuć, oszukiwać, czy manipulować.
Wchodzi do środka i zdejmuje z ramion sweter, układając go obok siebie na kanapie, gdzie zajmuje miejsce. Rozgląda się po pomieszczeniu, zastanawiając się, czy tak właśnie wygląda każde mieszkanie kawalera. Była tu wprawdzie poprzednim razem, ale nie bardzo zwracała uwagę na wystrój, zbyt pochłonięta wypiekami na twarzy i czułymi pocałunkami. Teraz ma okazję przyjrzeć się nieporządkowi, jaki tu panuje. W jej rodzinnym domu nic takiego by nie przeszło. Wszystko ma swoje miejsce, w każdym miejscu panuje porządek. Swój pokój Elsie utrzymuje w pedantycznym wręcz porządku, zresztą jak całe swoje życie. Musi mieć poczucie, że trzyma rękę na pulsie, utrzymuje kontrolę, inaczej gubi się w rzeczywistości. Tak, jak teraz.
- Wody poproszę - mówi zduszonym głosem, bo już teraz ten utyka jej w gardle. Poprawia brzeg spódnicy i splata ze sobą dłonie. Przygryza dolną wargę, czekając, aż pan domu do niej wróci. - Tak się właśnie zastanawiałam, czy to praca cię ode mnie odciągnęła. Widać jest bardzo zajmująca, skoro nie miałeś okazji, by napisać. - W jej głosie nie słychać pretensji, acz można wyczuć jej subtelną nutę tańczącą na końcu języka.
Bezimienny
Re: 07.05.2001 – Salon – H. Løvland & E. Borum Pon 29 Lip - 12:36
Wyglądała ładnie. Więcej niż ładnie. Wyglądała ślicznie. Zarabiał na tym jak wprawnie operował słowem, w szufladach ukrywał nieśmiało krzywe wiersze, a nie potrafił ująć w słowa jaki urok wokół siebie roztaczała w tej zielonej sukience i troską wymalowaną na twarzy. Kąciki męskich ust uniosły się wyżej; mimo że miał świadomość czekającej go trudnej rozmowy, radość z tego, że znowu ją widzi była silniejsza. Chciał dotrzymać obietnicy. Naprawdę. Po prostu Norny nie były dla niego łaskawe. Tak tłumaczył własne zapominalstwo i rozproszenie. Praca wciągnęła go w wir czarnej dziury, tylko że on na pozwolił. Herman czuł, że jest winien Elsie wyjaśnienia i przeprosiny, ale to była kwestia czasu. Wszystko po kolei.
Żałował, że nie wspięła się na palce, by ucałować policzek na powitanie, lecz sam nie poczynił żadnego gestu w jej stronę, przekonany, że ona wcale tego nie chce. Nie chciał narzucać Elsie swojego dotyku, póki powietrze wokół nich się nie oczyści. Czuł przecież jak gęstnieje w każdej chwili. W Elsie bowiem było coś dziwnego. Zachowywała się inaczej niż zwykle. Nie mógł jeszcze powiedzieć, aby znał ją bardzo dobrze, ale zdążyli spędzić ze sobą trochę czasu. Zastanawiał się wręcz, czy zaraz nie nadejdzie moment, w którym będą musieli się określić.
Do salonu poprowadził ją z uśmiechem, przekonany, że miejsce to dobrze zna, skoro już tu była. Hermanowi wydawało się, że kobiety zwracają uwagę na takie rzeczy. Zastanawiał się też, czy Elsie jest jedną z tych kobiet, które "przypadkiem" zostawiają w łazience swoją szczoteczkę do zębów, ale wątpię, by akurat ona stosowała takie gierki. Wsparł dłonie o biodra, zadowolony, że problem właściwie rozwiązał się sam. Myślał, że to dobry znak. Porozmawiają, Elsie zrozumie, wybaczy mu i znów będzie jak wcześniej. Przecież to nic wielkiego, kilka tygodni ciszy, nie byli ze sobą na poważnie. Nie spotykał się z nikim w międzyczasie. Był taki pewien, że za chwilę wszystko będzie dobrze.
- Jasne - przytaknął, wracając na chwilę do kuchni, skąd przyniósł dzbanek z wodą i szklankę.
Postawił je na stoliku kawowym i usiadł w fotelu. Jego mieszkanie nie było ani szczególnie zapuszczone, ani pedantycznie czyste. Nie wstyd mu było wpuścić tu Elsie nagle, bez zapowiedzenia, ale niedociągnięcia zauważyłby każdy = trochę zbyt pełny zlew, puste szafki, płaszcz przerzucony przez krzesło, niedbale rozrzucone czasopisma w salonie, warstwa kurzu na wyższych półkach. Mógł jednak określić to miejsce jako przytulne, było mu w nim dobrze. Stonowane, ciemniejsze barwy, regał pełen książek, szeroka, wygodna kanapa - jak na kawalera nie było wcale tak źle.
Herman usłyszał nutę pretensji w głosie Elsie, ale postanowił być wyrozumiały. Miała do tego prawo.
- Wiem, praca nie powinna mnie usprawiedliwiać, ale właśnie tak było, Elsie. Szef zawalił mnie robotą. Myśli, że mogę pisać na okrągło i pod jego dyktando - mówił Herman, wyciągając z kieszeni paczką papierosów; najpierw poczęstował Elsie, nim wyciągnął jednego, by zapalić. - Trochę straciłem poczucie czasu. Wydawało mi się, że... że mnie dni minęło i odkładałem na później napisanie do ciebie. No i... no i to się tak przeciągnęło. Przepraszam, Elsie, nie chciałem zachować się jak dupek, ok? - ciągnął dalej, nieco nieskładnie, ale nie nie zdążył jeszcze ułożyć sobie w głowie tego co chciał powiedzieć.
Żałował, że nie wspięła się na palce, by ucałować policzek na powitanie, lecz sam nie poczynił żadnego gestu w jej stronę, przekonany, że ona wcale tego nie chce. Nie chciał narzucać Elsie swojego dotyku, póki powietrze wokół nich się nie oczyści. Czuł przecież jak gęstnieje w każdej chwili. W Elsie bowiem było coś dziwnego. Zachowywała się inaczej niż zwykle. Nie mógł jeszcze powiedzieć, aby znał ją bardzo dobrze, ale zdążyli spędzić ze sobą trochę czasu. Zastanawiał się wręcz, czy zaraz nie nadejdzie moment, w którym będą musieli się określić.
Do salonu poprowadził ją z uśmiechem, przekonany, że miejsce to dobrze zna, skoro już tu była. Hermanowi wydawało się, że kobiety zwracają uwagę na takie rzeczy. Zastanawiał się też, czy Elsie jest jedną z tych kobiet, które "przypadkiem" zostawiają w łazience swoją szczoteczkę do zębów, ale wątpię, by akurat ona stosowała takie gierki. Wsparł dłonie o biodra, zadowolony, że problem właściwie rozwiązał się sam. Myślał, że to dobry znak. Porozmawiają, Elsie zrozumie, wybaczy mu i znów będzie jak wcześniej. Przecież to nic wielkiego, kilka tygodni ciszy, nie byli ze sobą na poważnie. Nie spotykał się z nikim w międzyczasie. Był taki pewien, że za chwilę wszystko będzie dobrze.
- Jasne - przytaknął, wracając na chwilę do kuchni, skąd przyniósł dzbanek z wodą i szklankę.
Postawił je na stoliku kawowym i usiadł w fotelu. Jego mieszkanie nie było ani szczególnie zapuszczone, ani pedantycznie czyste. Nie wstyd mu było wpuścić tu Elsie nagle, bez zapowiedzenia, ale niedociągnięcia zauważyłby każdy = trochę zbyt pełny zlew, puste szafki, płaszcz przerzucony przez krzesło, niedbale rozrzucone czasopisma w salonie, warstwa kurzu na wyższych półkach. Mógł jednak określić to miejsce jako przytulne, było mu w nim dobrze. Stonowane, ciemniejsze barwy, regał pełen książek, szeroka, wygodna kanapa - jak na kawalera nie było wcale tak źle.
Herman usłyszał nutę pretensji w głosie Elsie, ale postanowił być wyrozumiały. Miała do tego prawo.
- Wiem, praca nie powinna mnie usprawiedliwiać, ale właśnie tak było, Elsie. Szef zawalił mnie robotą. Myśli, że mogę pisać na okrągło i pod jego dyktando - mówił Herman, wyciągając z kieszeni paczką papierosów; najpierw poczęstował Elsie, nim wyciągnął jednego, by zapalić. - Trochę straciłem poczucie czasu. Wydawało mi się, że... że mnie dni minęło i odkładałem na później napisanie do ciebie. No i... no i to się tak przeciągnęło. Przepraszam, Elsie, nie chciałem zachować się jak dupek, ok? - ciągnął dalej, nieco nieskładnie, ale nie nie zdążył jeszcze ułożyć sobie w głowie tego co chciał powiedzieć.
Nieznajomy
Re: 07.05.2001 – Salon – H. Løvland & E. Borum Pon 29 Lip - 12:36
Chce się uśmiechnąć. Naprawdę, chce podnieść go (siebie?) na duchu i pokazać, że nie jest aż tak źle. Zamiast tego na kobiecej twarzy ląduje nieco krzywy grymas. Pozbywa się go prędko, bo jeszcze Herman pomyśli, że stroi do niego miny, albo że coś ją boli i zaraz padnie na zawał, czy inną, może zaraźliwą chorobę.
Męskie mieszkanie jest przyjemnie urządzone. Doszła do tego wniosku już poprzednim razem, niemal od razu czując się w tych wnętrzach, jak u siebie. No dobrze, może to dużo powiedziane, ale z pewnością towarzyszyła jej znacznie większa swoboda, niż jakby mieli spotykać się u niej. Wprawdzie mówiła rodzicom, że się z kimś widuje, ale w życiu nie zaprosiłaby do siebie faceta po kilku zaledwie randkach. Jak zostałby przyjęty? Dziennikarstwo wiąże się niejako z zainteresowaniami Borumów, zapewne doceniliby jego zawód, tylko czy teksty także? Rodzice nie szczędzą słów krytyki, siedząc nad lekturą przy porannej kawie, czy trafili kiedyś na któryś z jego artykułów?
Sięga po przyniesioną szklankę z wodą i upija zeń kilka drobnych łyków. Przeschnięte gardło ożywa nieznacznie, pozwalając odzyskać głos. Elsie odchrząka cicho i kiwa głową ze zrozumieniem na tą lawinę słów wyjaśnienia.
- W porządku, masz swoje życie, to zrozumiałe, że masz priorytety. - Unosi dłoń w geście zatrzymania, nie chcąc, by się nadto rozpędzał. Jest dla niego wyrozumiała, bo przecież nie łączyło ich nic szczególnego. Kilka randek, czułych słówek, słodkich całusów i… No właśnie, akt, który sprawia, że czas przeszły od nie łączyło staje się w mocy. Od teraz mieli być związani ze sobą już na resztę życia, chyba że dojdą do innych wniosków. Nie ma pojęcia, jak Løvland zareaguje. Czy podniesie głos, będzie oburzony? Czy padną słowa oskarżenia, jedno wielkie wyparcie? Sama, kiedy tylko dowiedziała się, jaki spadł na nią wyrok, nie wierzyła własnym oczom. Wszystkie testy zrobiła na uczelni, byleby żaden z nich nie trafił w ręce rodziców. Wszystkie, bo oczywiście nie zaufała jednemu i musiała się upewnić. Nie zdobyła się jednak na to, by odwiedzić lekarza. Boi się ostatecznej diagnozy, tak jak i obawia się, że specjalista znajdzie sposób, by przekazać radosne wieści państwu Borum. Nie ma pewności, czy się nie znają, ci mają szerokie grono znajomych i wcale nie zdziwiłaby się, gdyby się okazało, że akurat wśród tego towarzystwa znajdzie się lekarz ją zbadał.
- Nie dlatego tu przyszłam. Widzisz… Jest pewien problem - Zabiera się do tego jak pies do jeża. - Ty… Ja… - plącze się w słowach, bo choć przygotowywała się do tej rozmowy wielokrotnie, wymieniając zdania z uporem maniaka, szukając odpowiednich zwrotów i argumentów, musi postawić na prostotę. Obraca w dłoniach szklankę z wodą, trzyma ją obiema, bo wydaje jej się, że w ten sposób ręce są stabilniejsze, mniej drżą. O zdenerwowaniu świadczy jeszcze jedna rzecz, o którą się nie podejrzewała, ale ta dzieje się i spływa po policzku błyszczącą łzą. Dolna warga zaczyna drżeć, towarzysząc dłoniom w tym nerwowym tańcu. Kobieta się łamie. - Jestem w ciąży. Z tobą - dodaje dla uściślenia, by sobie nie pomyślał, że naciągnąć chce go na dziecko, jak pierwsza lepsza ladacznica. Co to, to nie. Elsie Borum jest porządną panną, dumną kobietą, która nie bawi się w manipulacje. Tylko czy Herman podczas tylko kilku ich spotkań zdołał to wywnioskować? Czy kiedykolwiek dała mu powód, by sądził inaczej?
Męskie mieszkanie jest przyjemnie urządzone. Doszła do tego wniosku już poprzednim razem, niemal od razu czując się w tych wnętrzach, jak u siebie. No dobrze, może to dużo powiedziane, ale z pewnością towarzyszyła jej znacznie większa swoboda, niż jakby mieli spotykać się u niej. Wprawdzie mówiła rodzicom, że się z kimś widuje, ale w życiu nie zaprosiłaby do siebie faceta po kilku zaledwie randkach. Jak zostałby przyjęty? Dziennikarstwo wiąże się niejako z zainteresowaniami Borumów, zapewne doceniliby jego zawód, tylko czy teksty także? Rodzice nie szczędzą słów krytyki, siedząc nad lekturą przy porannej kawie, czy trafili kiedyś na któryś z jego artykułów?
Sięga po przyniesioną szklankę z wodą i upija zeń kilka drobnych łyków. Przeschnięte gardło ożywa nieznacznie, pozwalając odzyskać głos. Elsie odchrząka cicho i kiwa głową ze zrozumieniem na tą lawinę słów wyjaśnienia.
- W porządku, masz swoje życie, to zrozumiałe, że masz priorytety. - Unosi dłoń w geście zatrzymania, nie chcąc, by się nadto rozpędzał. Jest dla niego wyrozumiała, bo przecież nie łączyło ich nic szczególnego. Kilka randek, czułych słówek, słodkich całusów i… No właśnie, akt, który sprawia, że czas przeszły od nie łączyło staje się w mocy. Od teraz mieli być związani ze sobą już na resztę życia, chyba że dojdą do innych wniosków. Nie ma pojęcia, jak Løvland zareaguje. Czy podniesie głos, będzie oburzony? Czy padną słowa oskarżenia, jedno wielkie wyparcie? Sama, kiedy tylko dowiedziała się, jaki spadł na nią wyrok, nie wierzyła własnym oczom. Wszystkie testy zrobiła na uczelni, byleby żaden z nich nie trafił w ręce rodziców. Wszystkie, bo oczywiście nie zaufała jednemu i musiała się upewnić. Nie zdobyła się jednak na to, by odwiedzić lekarza. Boi się ostatecznej diagnozy, tak jak i obawia się, że specjalista znajdzie sposób, by przekazać radosne wieści państwu Borum. Nie ma pewności, czy się nie znają, ci mają szerokie grono znajomych i wcale nie zdziwiłaby się, gdyby się okazało, że akurat wśród tego towarzystwa znajdzie się lekarz ją zbadał.
- Nie dlatego tu przyszłam. Widzisz… Jest pewien problem - Zabiera się do tego jak pies do jeża. - Ty… Ja… - plącze się w słowach, bo choć przygotowywała się do tej rozmowy wielokrotnie, wymieniając zdania z uporem maniaka, szukając odpowiednich zwrotów i argumentów, musi postawić na prostotę. Obraca w dłoniach szklankę z wodą, trzyma ją obiema, bo wydaje jej się, że w ten sposób ręce są stabilniejsze, mniej drżą. O zdenerwowaniu świadczy jeszcze jedna rzecz, o którą się nie podejrzewała, ale ta dzieje się i spływa po policzku błyszczącą łzą. Dolna warga zaczyna drżeć, towarzysząc dłoniom w tym nerwowym tańcu. Kobieta się łamie. - Jestem w ciąży. Z tobą - dodaje dla uściślenia, by sobie nie pomyślał, że naciągnąć chce go na dziecko, jak pierwsza lepsza ladacznica. Co to, to nie. Elsie Borum jest porządną panną, dumną kobietą, która nie bawi się w manipulacje. Tylko czy Herman podczas tylko kilku ich spotkań zdołał to wywnioskować? Czy kiedykolwiek dała mu powód, by sądził inaczej?
Bezimienny
Re: 07.05.2001 – Salon – H. Løvland & E. Borum Pon 29 Lip - 12:36
Jest na mnie wściekła, myślał Herman, robiąc przy tym dobrą minę do złej gry. Dosłownie, bo na krzywy grymas Elsie odpowiedział znów ciepłym uśmiechem, wciąż nieco przepraszającym, aby nie sądziła, że ją lekceważy. Co to, to nie. Miał wysokie mniemanie o własnej znajomości kobiet. Przypuszczał, że zdążył je już nieco poznać, choć niekiedy ich uczucia i czyny pozostawały dla niego zagadką. Teraz jednak Hermanowi wydawało się, ze wszystko jest jasne jak słońce. Jest wściekła, bo nie odzywał się zbyt długo, pewnie pomyślała, że chciał się tylko zabawić. Wziął to, co chciał, a potem zniknął. To nie było tak. Nie do końca. Może i nie myślał o Elsie jeszcze bardzo poważnie, nie wyobrażał ich sobie na ślubnym kobiercu i z obrączkami na palcach, lecz nie traktował jej jak dziewczyny na jedną noc. Ujęła go swoją delikatnością, jakąś niewinnością. Podobała mu się i polubił ją, chciał kontynuować tę znajomość, wiedziony dobry przeczuciem. Po prostu coś po drodze nie wyszło. Nie do końca z jego winy.
Ufał, że znów mu się upiecze. Bardzo często tak było. Wpadał w kłopoty, ale lądował jak kot na czterech łapach. Koledzy mówili o nim, że ma gadane, zawsze wiedział co i kiedy powiedzieć. Zwłaszcza, gdy miał udobruchać dziewczynę. Pod wpływem czarującego uśmiechu i słodkich słówek pełnych zrozumienia miękły. Løvland liczył, że Elsie nie będzie teraz żadnym wyjątkiem.
- Wiesz, zależy mi na awansie... Nie mam pleców, jak niektórzy, więc muszę sobie radzić sam - wszedł dziewczynie w słowo, zanim jeszcze uciszyła go dłonią, na co zareagował milczeniem. Zaczął czuć niepokój, kiedy powiedziała o problemie. Jaki problem? Uśmiech na ustach mężczyzny trochę zbladł, wciąż jednak milczał, pozwalając jej mówić. Zdenerwowanie Elsie zaczynało się udzielać i Hermanowi, który nie spuszczał oka z kobiecej twarzy. No wykrztuś to. Spotykasz się z kimś innym? plątało mu się pod czupryną. Po co jednak przychodziłaby wtedy do niego, gdyby zaczęła umawiać się z kimś innym? Wtedy jego milczenie byłoby jej na rękę. Musiało chodzić o coś innego. - Elsie, co się stało? - spytał, bo zaczynał się niecierpliwić i martwić, gdy dostrzegł łzę. W pierwszej chwili drgnął, aby przysunąć się do niej i zetrzeć łzę kciukiem, ale słysząc kolejne słowa zastygł w bezruchu.
Papieros dalej się palił, a zbyt długo niestrzepnięty popiół opadł sam na podłokietnik fotela.
- C-co? - zdołał wydukać.
Zaszumiało mu w głowie. Zakręciło się wręcz w niej, dobrze, że siedział, bo gdyby wstał, chyba by się zachwiał. Nie, nie, nie. To nie może być prawda. Niemożliwe.
- Ale... ale jesteś pewna? Byłaś u medyka? Może... - bełkotał poddenerwowany, wyraźnie bledszy i już nieuśmiechnięty. - Uważaliśmy...
Miał wrażenie, że świat się zatrzymał. Jego własny właśnie zachwiał się w posadach. Nie był na to przygotowany. Kompletnie nie. Przecież uważali. On uważał, bo nie chciał takich niespodzianek, więc... A jednak wszystko zawiodło. Zaciągnął się teraz tak mocno papierosem, że łzy niemal naszły mu do oczu, tak zapiekło, ale to wcale nie pomogło. Gdyby nie uściśliła, że jest z nim w ciąży, może i chwyciłby się nadziei, że spotykała się z kimś jeszcze, jak tonący brzytwy, lecz znał dziewczyny takie jak Elsie. Nie spotykały się z nikim innym.
Nadeszła chwila, gdy nawet Herman Løvland nie wiedział co powiedzieć.
Ufał, że znów mu się upiecze. Bardzo często tak było. Wpadał w kłopoty, ale lądował jak kot na czterech łapach. Koledzy mówili o nim, że ma gadane, zawsze wiedział co i kiedy powiedzieć. Zwłaszcza, gdy miał udobruchać dziewczynę. Pod wpływem czarującego uśmiechu i słodkich słówek pełnych zrozumienia miękły. Løvland liczył, że Elsie nie będzie teraz żadnym wyjątkiem.
- Wiesz, zależy mi na awansie... Nie mam pleców, jak niektórzy, więc muszę sobie radzić sam - wszedł dziewczynie w słowo, zanim jeszcze uciszyła go dłonią, na co zareagował milczeniem. Zaczął czuć niepokój, kiedy powiedziała o problemie. Jaki problem? Uśmiech na ustach mężczyzny trochę zbladł, wciąż jednak milczał, pozwalając jej mówić. Zdenerwowanie Elsie zaczynało się udzielać i Hermanowi, który nie spuszczał oka z kobiecej twarzy. No wykrztuś to. Spotykasz się z kimś innym? plątało mu się pod czupryną. Po co jednak przychodziłaby wtedy do niego, gdyby zaczęła umawiać się z kimś innym? Wtedy jego milczenie byłoby jej na rękę. Musiało chodzić o coś innego. - Elsie, co się stało? - spytał, bo zaczynał się niecierpliwić i martwić, gdy dostrzegł łzę. W pierwszej chwili drgnął, aby przysunąć się do niej i zetrzeć łzę kciukiem, ale słysząc kolejne słowa zastygł w bezruchu.
Papieros dalej się palił, a zbyt długo niestrzepnięty popiół opadł sam na podłokietnik fotela.
- C-co? - zdołał wydukać.
Zaszumiało mu w głowie. Zakręciło się wręcz w niej, dobrze, że siedział, bo gdyby wstał, chyba by się zachwiał. Nie, nie, nie. To nie może być prawda. Niemożliwe.
- Ale... ale jesteś pewna? Byłaś u medyka? Może... - bełkotał poddenerwowany, wyraźnie bledszy i już nieuśmiechnięty. - Uważaliśmy...
Miał wrażenie, że świat się zatrzymał. Jego własny właśnie zachwiał się w posadach. Nie był na to przygotowany. Kompletnie nie. Przecież uważali. On uważał, bo nie chciał takich niespodzianek, więc... A jednak wszystko zawiodło. Zaciągnął się teraz tak mocno papierosem, że łzy niemal naszły mu do oczu, tak zapiekło, ale to wcale nie pomogło. Gdyby nie uściśliła, że jest z nim w ciąży, może i chwyciłby się nadziei, że spotykała się z kimś jeszcze, jak tonący brzytwy, lecz znał dziewczyny takie jak Elsie. Nie spotykały się z nikim innym.
Nadeszła chwila, gdy nawet Herman Løvland nie wiedział co powiedzieć.
Nieznajomy
Re: 07.05.2001 – Salon – H. Løvland & E. Borum Pon 29 Lip - 12:37
Uwierzyłaby mu, gdyby unosiła się w przypadku złości na jego nieobecność. Przyjęłaby tłumaczenia, przytaknęła wraz z wyjaśnieniem, ale nie tym razem. Wprawdzie miesiąc wcześniej doszła już do wniosku, że ewidentnie o niej zapomniał i nie chce mieć z nią już nic wspólnego, ale teraz w jej głowie kłębiły się inne, dużo poważniejsze powody.
Nie słucha już tych wszystkich wyjaśnień dotyczących pracy. W każdym innym momencie byłaby zachwycona jego ambicją, samym faktem, że się jej zwierza i opowiada o tym, co się u niego dzieje. Tyle że w jej głowie stale odbija się teraz echem tragiczny wyrok, na który gotowa nie była, nie byli, sądząc po reakcji Hermana. Czego innego się spodziewała, jeśli nie zwątpienia?
Drżącą ręką odstawia na stolik szklankę z wodą, by móc zaraz ukryć twarz w dłoniach. Wszystko dlatego, że policzki coraz to bardziej pąsowieją, oczy stają się przekrwione, a z ich kącików zaczynają sączyć się strugi łez. Tak bardzo chciała być twarda, zakryć wszelkie emocje, pozostać silną podczas tego spotkania. Od kiedy zrozumiała, co dzieje się z jej ciałem, przepłakała już długie dni. Stale uciekała przed rodzicami, byleby nie dopytywali, co jest powodem tak podłego nastroju, od czego wymigiwała się trudnościami na uniwersytecie, alergią na pyłki i bolesnym miesiączkowaniem. Za to ostatnie dałaby teraz głowę.
- U medyka co prawda nie byłam… - Wiedziała, że padnie to pytanie. - Ale nie przychodziłabym, nie mając pewności. - Zaczyna cicho łkać i sięga do torebki, żeby wyciągnąć białą chusteczkę. Ociera nią spływające po policzkach łzy i oczyszcza nos. Nie tak miało to wszystko wyglądać. Zbiera się wreszcie na odwagę i unosi wzrok zaczerwienionych oczu na mężczyznę. - Herman… Boję się. - Zdobywa się na szczerość i odsłania swoje emocje. Jest w stanie mu na tyle zaufać, by nie wstydzić się swoich łez. A może zwyczajnie tym sobie tłumaczy chwilę słabości? Przeciera twarz chusteczką i próbuje na powrót się odezwać, nie łkając zanadto. - Nie wiem, jak to się stało. To znaczy… Wiem, jak to się stało, ale nie tak to sobie wyobrażałam. - Kolejna szczera, acz skrajnie naiwna odpowiedź. Gdyby świat chciał, by cieszyła się pogodą nadchodzących dni, nie wprowadziłby jej w tak trudną sytuację. A może to kara? Za niecne przewiny, późniejszy powrót do domu, wychylenie dodatkowego kieliszka na imprezie studenckiej, a może za złośliwe komentarze rzucane w duchu pod adresem nielubianej koleżanki z roku? Elsie Borum nigdy nie traktowała siebie jako czystą, jak łza, a jednak w niektórych kręgach mogłaby zostać tak nazwaną — o, ironio.
- Błagam, powiedz, że wiesz, co zrobić. - Zmusza się do tego, by wreszcie wznieść na niego spojrzenie. Nie chce sama podejmować tej decyzji — co się stanie, gdy będzie zła? Jakie są dostępne opcje, nad czym może rozważać? Wszystkie, jakie do tej pory nasuwają się na myśl, nie są nazbyt optymistyczne. Albo wykonalne, jak choćby zwyczajne cofnięcie się w czasie o te dwa miesiące do mroźnego lutego. Gdyby wiedziała, że tak to się skończy, nigdy by do tego nie dopuściła, omijając Hermana szerokim łukiem. Gdyby on jej nie namówił, gdyby nie uśmiechał się tak zawadiacko i gdyby nie kusił pocałunkami, nic takiego by się nie wydarzyło.
Nie słucha już tych wszystkich wyjaśnień dotyczących pracy. W każdym innym momencie byłaby zachwycona jego ambicją, samym faktem, że się jej zwierza i opowiada o tym, co się u niego dzieje. Tyle że w jej głowie stale odbija się teraz echem tragiczny wyrok, na który gotowa nie była, nie byli, sądząc po reakcji Hermana. Czego innego się spodziewała, jeśli nie zwątpienia?
Drżącą ręką odstawia na stolik szklankę z wodą, by móc zaraz ukryć twarz w dłoniach. Wszystko dlatego, że policzki coraz to bardziej pąsowieją, oczy stają się przekrwione, a z ich kącików zaczynają sączyć się strugi łez. Tak bardzo chciała być twarda, zakryć wszelkie emocje, pozostać silną podczas tego spotkania. Od kiedy zrozumiała, co dzieje się z jej ciałem, przepłakała już długie dni. Stale uciekała przed rodzicami, byleby nie dopytywali, co jest powodem tak podłego nastroju, od czego wymigiwała się trudnościami na uniwersytecie, alergią na pyłki i bolesnym miesiączkowaniem. Za to ostatnie dałaby teraz głowę.
- U medyka co prawda nie byłam… - Wiedziała, że padnie to pytanie. - Ale nie przychodziłabym, nie mając pewności. - Zaczyna cicho łkać i sięga do torebki, żeby wyciągnąć białą chusteczkę. Ociera nią spływające po policzkach łzy i oczyszcza nos. Nie tak miało to wszystko wyglądać. Zbiera się wreszcie na odwagę i unosi wzrok zaczerwienionych oczu na mężczyznę. - Herman… Boję się. - Zdobywa się na szczerość i odsłania swoje emocje. Jest w stanie mu na tyle zaufać, by nie wstydzić się swoich łez. A może zwyczajnie tym sobie tłumaczy chwilę słabości? Przeciera twarz chusteczką i próbuje na powrót się odezwać, nie łkając zanadto. - Nie wiem, jak to się stało. To znaczy… Wiem, jak to się stało, ale nie tak to sobie wyobrażałam. - Kolejna szczera, acz skrajnie naiwna odpowiedź. Gdyby świat chciał, by cieszyła się pogodą nadchodzących dni, nie wprowadziłby jej w tak trudną sytuację. A może to kara? Za niecne przewiny, późniejszy powrót do domu, wychylenie dodatkowego kieliszka na imprezie studenckiej, a może za złośliwe komentarze rzucane w duchu pod adresem nielubianej koleżanki z roku? Elsie Borum nigdy nie traktowała siebie jako czystą, jak łza, a jednak w niektórych kręgach mogłaby zostać tak nazwaną — o, ironio.
- Błagam, powiedz, że wiesz, co zrobić. - Zmusza się do tego, by wreszcie wznieść na niego spojrzenie. Nie chce sama podejmować tej decyzji — co się stanie, gdy będzie zła? Jakie są dostępne opcje, nad czym może rozważać? Wszystkie, jakie do tej pory nasuwają się na myśl, nie są nazbyt optymistyczne. Albo wykonalne, jak choćby zwyczajne cofnięcie się w czasie o te dwa miesiące do mroźnego lutego. Gdyby wiedziała, że tak to się skończy, nigdy by do tego nie dopuściła, omijając Hermana szerokim łukiem. Gdyby on jej nie namówił, gdyby nie uśmiechał się tak zawadiacko i gdyby nie kusił pocałunkami, nic takiego by się nie wydarzyło.
Bezimienny
Re: 07.05.2001 – Salon – H. Løvland & E. Borum Pon 29 Lip - 12:37
Gdyby tylko zechciał z łatwością wcisnąłby Elsie jakiś kit. Smutną historyjkę o niedomagającej babci, która w chwili pogorszenia zdrowia potrzebowała pomocy w szarej codzienności - zrobienia zakupów, podlewania kwiatów, opieki nad jej sędziwym kundlem z kulejącą łapką; albo może o matce w kłopotach finansowych, musiał wrócić do Tromsø, by pomóc jej uporządkować sprawy i uporać się z dłużnikami. To byli niebezpieczni ludzie, mógł powiedzieć śmiertelnie poważnym tonem, byleby Elsie nie zadawała więcej pytań i nie drążyła tematu. Nie chciał jednak wciskać jej kitu. Nie chciał karmić kłamstwami, mimo że nie znali się ani długo, ani dobrze. Od samego początku jednak wydawała mu się tak szczera i prawdziwa, tak urocza i niewinna, że nie miał serca nawijać jej makaronu na uszy, mimo że przy innej dziewczynie nie miałby skrupułów. Trzeba było w życiu dbać przede wszystkim o siebie.
Prawda?
Przez chwilę pożałował, że powiedział jej tę prostą, banalną prawdę, która wcale nie zwalniała go z powinności skontaktowania się z Elsie i choćby wyjaśnienia, że w najbliższych tygodniach nie będzie miał czasu na amory i randki, choć miał na nie ochotę. Pożałował, bo może prościej byłoby się wyplątać z tej sytuacji. Bo głównie to teraz chodziło mu po głowie. Ucieczka. Czuł jak ogarnia go panika. Mięśnie napinają się, krew zaczyna krążyć szybko, szumieć w uszach, myśli rozbiegają się we wszystkie strony. Co teraz? To pytanie powtarzało się wśród innych myśli. Wizji ucieczki na drugi koniec świata, przekonania Elsie, że nie może być ojcem, ponieważ gdy był dzieckiem przeklęła go okrutna wiedźma i odebrała płodność bezpowrotnie, tudzież zmiany tożsamości, zawodu i wyglądy, by resztę życia spędzić pod przykrywką. Herman zawsze miał bogatą wyobraźnię.
- Dobrze, rozumiem... Ale i tak... i tak powinnaś pójść do medyka, może się… Może się jednak pomyliłaś, wiesz, w nerwach - mówił wciąż nieskładnie. Niby zrozumiał, że miała pewność, ale kobiety zawsze ją miały. Chwytał się ostatniej nadziei jak tonący brzytwy. A może jednak? Jak typowy mężczyzna niekiedy powątpiewał w kobiecą zdolność do obiektywnego osądu. To nie tak, że uważał, że go okłamuje z premedytacją albo jest głupia. Po prostu może poniosły ją emocje. To zabawne, bo silne emocje rządziły teraz nim. Nie tylko Elsie odczuwała strach. Strach Hermana paraliżował i powstrzymywał przed tym, aby zbliżył się do niej, chusteczką sam otarł łzy z policzków, ścisnął dłoń. - Ja... - ja też się boję. Nie dokończył. Te słowa nie przeszły mu przez ściśnięte gardło.
Też chciałby to wiedzieć. Jak do tego doszło? Nie dosłownie, oboje byli dorośli i wiedzieli skąd się biorą dzieci, ale na litość Odyna... Byli ostrożni przecież! A podczas pierwszego razu nie można zajść w ciążę, tak? Tak mówiło prawo przekazywane z ojca na syna. Przynajmniej tak powiedział mu kumpel, który miał dobre relacje z własnym ojcem. Może gdyby jego własny był bardziej zaangażowany, to Herman byłby dzisiaj bardziej świadomy i przez lata nie utwierdzał się w mylnych mitach, bo po prostu miał fart i Norny miały do niego jakąś słabość. Herman również wszystko to wyobrażał sobie zupełnie inaczej. W jego myślach chadzali z Elsie na romantyczne spacery, jedli kolację i śniadania w uroczych knajpkach na starym mieście, pili kawę w klimatycznych kawiarniach i długie noce spędzali u niego. Nie wybiegał myślami tak daleko w przód. Na pewno nie aż tak daleko, bo... Nigdy nie wyobrażał sobie siebie w roli ojca. Dotąd był przekonany, że nie chce i nie będzie mieć dzieci.
- No... - wydukał znów, bojąc się spojrzeć Elsie w oczy, ale w końcu się do tego zmusił.
Milczał, bo nie wiedział co robić. Nie miał zielonego pojęcia. Z elokwentnego, czarującego dżentelmena przemienił się w milczącego jaskiniowca o szeroko otwartych, pełnych przerażenia oczach. Co mieli teraz zrobić? Słyszał o eliksirach, które mogły... Mogły załatwić ten problem, ale nie wyobrażał sobie, aby to Elsie zaproponować. Czy sam miałby w ogóle odwagę, aby to rozważyć? A jeśli było już za późno?
- Przede wszystkim musisz pójść do medyka, aby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. To znaczy... Od zdrowotnej strony, rozumiesz. - Bo nic innego nie było w porządku. - Jakoś to... jakoś to będzie.
Tylko tyle? Tylko tyle masz jej do powiedzena?
- To znaczy... nie jakoś. Będzie dobrze. Nie jesteś sama. Nie zostawię cię z tym samej, Elsie - wychrypiał z trudem, przesuwając się w końcu na kanapie tak, aby znaleźć się blisko niej. Wyciągnął dłoń, która prawie drżała, aby sięgnąć do jej - drobniejszej, spleść ich palce w uścisku. - Razem sobie z tym... poradzimy. Nie płacz już. Nie martw się.
Nie potrafił odnaleźć innych słów pocieszenia, których ona potrzebowała znacznie bardziej od niego.
Herman i Elsie z tematu
Prawda?
Przez chwilę pożałował, że powiedział jej tę prostą, banalną prawdę, która wcale nie zwalniała go z powinności skontaktowania się z Elsie i choćby wyjaśnienia, że w najbliższych tygodniach nie będzie miał czasu na amory i randki, choć miał na nie ochotę. Pożałował, bo może prościej byłoby się wyplątać z tej sytuacji. Bo głównie to teraz chodziło mu po głowie. Ucieczka. Czuł jak ogarnia go panika. Mięśnie napinają się, krew zaczyna krążyć szybko, szumieć w uszach, myśli rozbiegają się we wszystkie strony. Co teraz? To pytanie powtarzało się wśród innych myśli. Wizji ucieczki na drugi koniec świata, przekonania Elsie, że nie może być ojcem, ponieważ gdy był dzieckiem przeklęła go okrutna wiedźma i odebrała płodność bezpowrotnie, tudzież zmiany tożsamości, zawodu i wyglądy, by resztę życia spędzić pod przykrywką. Herman zawsze miał bogatą wyobraźnię.
- Dobrze, rozumiem... Ale i tak... i tak powinnaś pójść do medyka, może się… Może się jednak pomyliłaś, wiesz, w nerwach - mówił wciąż nieskładnie. Niby zrozumiał, że miała pewność, ale kobiety zawsze ją miały. Chwytał się ostatniej nadziei jak tonący brzytwy. A może jednak? Jak typowy mężczyzna niekiedy powątpiewał w kobiecą zdolność do obiektywnego osądu. To nie tak, że uważał, że go okłamuje z premedytacją albo jest głupia. Po prostu może poniosły ją emocje. To zabawne, bo silne emocje rządziły teraz nim. Nie tylko Elsie odczuwała strach. Strach Hermana paraliżował i powstrzymywał przed tym, aby zbliżył się do niej, chusteczką sam otarł łzy z policzków, ścisnął dłoń. - Ja... - ja też się boję. Nie dokończył. Te słowa nie przeszły mu przez ściśnięte gardło.
Też chciałby to wiedzieć. Jak do tego doszło? Nie dosłownie, oboje byli dorośli i wiedzieli skąd się biorą dzieci, ale na litość Odyna... Byli ostrożni przecież! A podczas pierwszego razu nie można zajść w ciążę, tak? Tak mówiło prawo przekazywane z ojca na syna. Przynajmniej tak powiedział mu kumpel, który miał dobre relacje z własnym ojcem. Może gdyby jego własny był bardziej zaangażowany, to Herman byłby dzisiaj bardziej świadomy i przez lata nie utwierdzał się w mylnych mitach, bo po prostu miał fart i Norny miały do niego jakąś słabość. Herman również wszystko to wyobrażał sobie zupełnie inaczej. W jego myślach chadzali z Elsie na romantyczne spacery, jedli kolację i śniadania w uroczych knajpkach na starym mieście, pili kawę w klimatycznych kawiarniach i długie noce spędzali u niego. Nie wybiegał myślami tak daleko w przód. Na pewno nie aż tak daleko, bo... Nigdy nie wyobrażał sobie siebie w roli ojca. Dotąd był przekonany, że nie chce i nie będzie mieć dzieci.
- No... - wydukał znów, bojąc się spojrzeć Elsie w oczy, ale w końcu się do tego zmusił.
Milczał, bo nie wiedział co robić. Nie miał zielonego pojęcia. Z elokwentnego, czarującego dżentelmena przemienił się w milczącego jaskiniowca o szeroko otwartych, pełnych przerażenia oczach. Co mieli teraz zrobić? Słyszał o eliksirach, które mogły... Mogły załatwić ten problem, ale nie wyobrażał sobie, aby to Elsie zaproponować. Czy sam miałby w ogóle odwagę, aby to rozważyć? A jeśli było już za późno?
- Przede wszystkim musisz pójść do medyka, aby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. To znaczy... Od zdrowotnej strony, rozumiesz. - Bo nic innego nie było w porządku. - Jakoś to... jakoś to będzie.
Tylko tyle? Tylko tyle masz jej do powiedzena?
- To znaczy... nie jakoś. Będzie dobrze. Nie jesteś sama. Nie zostawię cię z tym samej, Elsie - wychrypiał z trudem, przesuwając się w końcu na kanapie tak, aby znaleźć się blisko niej. Wyciągnął dłoń, która prawie drżała, aby sięgnąć do jej - drobniejszej, spleść ich palce w uścisku. - Razem sobie z tym... poradzimy. Nie płacz już. Nie martw się.
Nie potrafił odnaleźć innych słów pocieszenia, których ona potrzebowała znacznie bardziej od niego.
Herman i Elsie z tematu