:: Midgard :: Forsteder :: Mieszkania :: Henrik Vestergaard
Przedpokój
3 posters
Mistrz Gry
Przedpokój Sro 3 Lip - 12:59
Przedpokój
Przedpokój wygląda raczej surowo, może dlatego, że Henrik rzadko przyjmuje gości. Na ścianach wiszą mniej i bardziej gustowne obrazy, upolowane przez Vestergaarda w sklepach z antykami; pomieszczenie jest raczej ciemne; a na górę domu prowadzą drewniane schody. Jedynym kolorowym akcentem jest perski dywan, prezent od jednego z pacjentów.
Isla Löve
Re: Przedpokój Sro 10 Lip - 22:35
Isla LöveWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vaasa, Finlandia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : niksa
Zawód : bezrobotna
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : żbik
Atuty : akrobata (I), pani natury (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
01.07.2001
Wyłowienie jej wianka na Midsommar było znakiem. Impulsem, na który nieświadomie czekała, by przezwyciężyć opory oraz strach - i podążyć za nim przez obce portale oraz obce ulice, przez… Przez obcy, nieznany świat, pełen pośpiechu i napięcia, kolorów i detali, głosów i prędkich kroków. Nie znała ani skrawka prawdziwego Midgardu, gdy, przyciskając do siebie lichą lnianą torbę z kilkoma zabranymi z chatki rzeczami, z której łebek wystawiała równie spłoszona norka, zatrzymała się na ruchliwym skrzyżowaniu i zamarła. Przerażał ją wielkomiejski zgiełk popołudnia spędzanego przez tubylców na powrotach z pracy i rozrywkach, które po niej następowały, nigdy też nie widziała tylu twarzy, nie odkąd opuściła mury szkoły i na dobre zaszyła się na jeziornym nabrzeżu, ochraniana korowodem ciasno splątanych ze sobą leśnych drzew. Z początku myślała, że może przynajmniej budynki odpowiedzą na wspomnienie finlandzkiej Vaasy, ale nic tu nie wyglądało jak miasteczko, które czasem odwiedzała z matką.
Nazwy blokowisk, sposoby komunikacji, wszystko zdawało się niedbale opowiedzianą jej zagadką, na którą nagle nie potrafiła znaleźć rozwiązania. Zafrasowana jej oszołomieniem kioskarka, zapewne ściśnięta za serce widokiem bosej i przytłoczonej dziewczyny, zlitowała się nad nią i nieodpłatnie podarowała jej mapę Midgardu. Zwykły, prosty schemat, na którym, schowawszy się w bocznej i szczęśliwie pustej wnęce ulicy, mogła poszukać nazwy, którą nie tak dawno temu podał jej Henrik. W zaproszeniu, na pewno w zaproszeniu - bo w innym wypadku dlaczego opowiadałby jej o swoim domu? Pytała go o to, tak, ale nie musiał przecież odpowiadać. Miesiące ich uniesień, chwil, kiedy istnieli tylko we dwoje (z nieodłącznym elementem niezbyt zadowolonego z jego odwiedzin Viggo), były najpiękniejszymi miesiącami, które przeżyła, a teraz… Teraz zapragnęła więcej. Jego. Całego, nawet w tym ogromnym, zdziczałym miejscu, niepodobnym do niczego, co widziała w swoim życiu.
Oddychała płytko i szybko, serce dzwoniło jej w piersi po pierwszym przeżytym uderzeniu strachu, a litery rozmazywały się przed oczyma, jednak wtedy poczuła pod palcami znajome futerko. To Viggo: wspiął się przez upchnięte w torbie ubrania na jej kolana, kiedy kucała pod ceglaną ścianą ze zwieszoną głową, próbując łapać do płuc to dziwnie brudne powietrze, a potem je z nich wypuszczać. Przybraniec rozumiał jej emocje, wiedział więc, kiedy potrzebowała pomocy - a teraz tego potrzebowała. Zakorzenienia w chwili, w teraźniejszości, z dala od wzbierającej w piersi paniki. Podziękowała mu całusem złożonym na czubku jego głowy i wreszcie zdołała skupić wzrok na mapie, odczytując nieznajome nazwy, zajmujące Isli kilkanaście minut, zanim rozszyfrowała, w którym kierunku powinna ruszyć. Budynek po przeciwległym końcu ulicy opatrzono nazwą oraz numerem, dzięki czemu okazało się, że spacer do domu Henrika powinien jej zająć… chyba niedługo. Chyba, nie rozumiała przecież podanej tam skali odległości ani nie przewidziała, że po drodze wiele razy się zgubi.
Aż wreszcie stanęła przed pierwszym lepszym na jej drodze budyneczkiem opatrzonym pożądaną plakietką. To tu. Tu mieszkał jej Henrik, tu mieszkała jej przyciągająca ją ku sobie grawitacja, pieśń jej serca, które teraz drżało w oczekiwaniu i szczęściu, bo wbrew wszelkim przeciwnościom zdołała go odnaleźć. Napięcie kotłowało się w jej wnętrznościach, kiedy unosiła dłoń do drzwi i stukała w polerowane drewno, jedynie udające prawdziwe drzewo; nie było w nim nic z lasu, żadnej żywicy ani chropowatości, żadnych żyjątek przeciskających się przez korę. Nie było ani bezpieczne, ani znajome, ale mogła mu to wybaczyć, ponieważ należało do Henrika...
Który wcale w nich nie stanął. Uchylone wrota ukazały twarz niewysokiego, ryżego chłopca o bladej cerze usianej piegami, małych, brązowych oczach i nieproporcjonalnie wielkim nosie, mającym w sobie coś z ziemniaka. I chociaż nie byli do siebie podobni, to czy to możliwe, że… był jego? Nie wspominał, żeby miał syna, lecz w pierwszych chwilach ich spotkania podał jej nawet fałszywe imię. Co jeśli na temat rodziny również ją oszukał? W twarz Isli momentalnie uderzył podmuch gorąca barwiący policzki malinową smugą, ale zaszła już tak daleko, tak bardzo daleko…
- Dzień dobry, przyszłam do Henrika, chciałabym tu zamieszkać - na jednym poruszonym wydechu oznajmiła wyuczoną podczas drogi formułkę, na wypadek gdyby otworzył jej ktoś inny (aczkolwiek spodziewała się ogrodnika lub pomocy domowej, którą podobno czasem zatrudniali dobrze sytuowani galdrowie w oparach cywilizacji, żeby poczuć się lepiej), a potem spróbowała przejść obok chłopca i wejść do środka, by odnaleźć ukochanego. Nic jednak nie poszło po jej myśli. Wiele rzeczy za to wydarzyło się jednocześnie: najpierw dziecko zaniosło się wystraszonym nawoływaniem, wabiąc uwagę opiekuna, później zagrodził jej drogę barczysty mężczyzna o równie rdzawych włosach. Nawet mimo aury gwałtownie wypchnął ją z powrotem za próg, grzmiąco wymyślając jej od włamywaczek i obłąkanych, aż wtem wyzwiska przerodziły się we wściekłą kanonadę krzyku. Zagroziła jego domu, jego dziecku, choć tego nie wiedziała. Widząc natomiast, jak ciśnięta do tyłu Isla zatacza się, traci równowagę i upada, Viggo rzucił się naprzód, uczepił łydki gospodarza i w obronie wbił ząbki przez materiał spodni, poszukując skóry, z której mógłby utoczyć krwi. Ona zaś - zamarła. Patrzyła na dziki taniec nieznajomego, próbującego strząsnąć z siebie jej walecznego przyjaciela. Patrzyła na zapłakane dziecko chowające się za dorosłym. Patrzyła na oblicze swojego strachu i porażki - bo gdzie był Henrik? To przecież ta ulica, upewniła się dwukrotnie, stojąc przy drogowskazie. Dlaczego bogowie go przed nią chowali? Nie chciał jej widzieć? Co poszło nie tak?
Henrik Vestergaard
Re: Przedpokój Sro 10 Lip - 22:41
Henrik VestergaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Londyn, Anglia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : selkie
Zawód : psychiatra
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : polityk (I), lider (I), uzdrowiciel (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 22 / magia lecznicza: 27 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 14
Dom był daleko od innych domów, ale nie dość daleko. Albo to samotność nie była czasami dostatecznie komfortowa. Zwykle Henrik czuł się dobrze w swoim własnym towarzystwie (bo w czyimś towarzystwie musiał czuć się dobrze), szczególnie jeśli miał dobry dzień albo był w stanie zagłuszyć niechciane myśli dobrą lekturą czy zajmującą pracą naukową. Dzisiaj jednak nie mógł znaleźć sobie miejsca. Był przygotowany do pracy, nowy artykuł naukowy o psychiatrii go drażnił, a w płytką, romansową lekturę nie mógł się wciągnąć. Posprzątał cały dom, ale nadal roznosił go ten szczególny nastrój, w którym zwykle podróżował do Finlandii — nie mógł jednak przecież wybrać się teraz do Finlandii, po pierwsze miał pacjentów jutro rano, po drugie widział się z Islą bardzo niedawno, a po trzecie do weekendu sporo czasu. Już i tak zaburzył ich rutynę, nie powinien robić tego ponownie, choć nie umiałby nazwać dlaczego to takie ważne.
Niesiony pedantycznym zmysłem selkie, wyszedł zatem na zewnątrz aby wyplewić z ogrodu resztki chwastów — miał tu niewiele roślin, ale chwasty wyrywał z pedantyczną dbałością.
I wtedy, chcąc zająć się czymś pożytecznym i spokojnym i cichym, usłyszał dziecięce krzyki. Wzniósł oczy do nieba, bo nie pojmował, dlaczego syn sąsiadów musiał być tak głośny, nie był już przecież całkiem mały. Tolerował dziecko sąsiadów, ale się z nim nie spoufalał — może dlatego, że widząc rudowłosego chłopca z daleka, czasami mimowolnie wyobrażał sobie na jego miejscu bledszego chłopca o kruczych włosach i takie myśli były idiotyczne i bolały. Podjął pewną decyzję i jej nie zmieni.
Dziecko wołało opiekuna (echo niosło do ogrodu Henrika jedynie ton, nie słowa, ale był w stanie się ich domyślić), który najwyraźniej wciąż nie przychodził i Vestergaarda ukłuła myśl, że nawet on byłby lepszym ojcem. Z irytacją pokręcił głową i ze wściekłością wyrwał z ziemi oset, nieostrożnie, igiełki boleśnie podrażniły jego dłoń. I wtedy do hałasów z sąsiedniego domu dołączył kobiecy krzyk. Zmarszczył brwi i poderwał głowę, bo przecież znał sąsiadów i nie byli taką parą. Stał chwilę w miejscu, to nie jego sprawa, aż w końcu westchnął ciężko i otworzył ciężką furtkę i ostrożnie wyjrzał na ulicę. A tam, naprzeciwko, sąsiad tańczył dziko w progu gryziony przed... norkę? Mignęły złote włosy, sylwetka skulona w progu, n a z i e m i.
Teleportował się pod jego dom błyskawicznie, instynktownie.
- Isla...! - najpierw pomógł jej wstać, ale kątem zdrowego oka widział, jak Anders szykuje się do kopnięcia Viggo. Niewiele myśląc, sięgnął instynktownie po najpewniejszą broń jaką znał — i (zapewne ku rozczarowaniu Viggo) nie były to ani pięści ani magia, a coś, co Vestergaard miał we krwi (o ile sama myśl o tej krwi nie doprowadzała go do paniki).
- Proszę przestać! Nie widzisz, że to moi niegroźni goście? - odezwał się ostro, ale jego głos i tak musiał zdać się Andersowi magnetyczny, gdy świadomie nakierował w rozkaz całą siłę aury jaką z siebie wykrzesał. Był zaskoczony, więc nie zdołał skierować w sąsiada całej potęgi dziedzictwa selkie (i dobrze, bo wyrzuty sumienia i lęk o wykrycie byłyby potem nieznośne), ale nie musiał. Anders był człowiekiem surowym, ale przyzwoitym — gdyby Henrik miał jakiekolwiek wątpliwości odnośnie swoich sąsiadów, to albo nie kupiłby tu domu, albo subtelnie rozpętałby kampanię mającą na celu skłonić ich do przeprowadzki. Błędnie przekonany o tym, że musi bronić swojego dziecka, w głębi serca nie chciał przecież ani bić kobiet ani kopać norek, więc był podatny na słowa Henrika. Nawet te kolejne, które Vestergaard dodał z czystej złośliwości, spoglądając Andersowi prosto w oczy z czarującym uśmiechem:
- Chyba powinieneś ją przeprosić, prawda? Norkę też. Nie słyszałeś, jak bogowie karzą galdrów nieszanujących cudzych przybrańców? - pewnie nie, bo właśnie to zmyślił, ale bielmo na jego oku przypominało kto z ich dwójki cieszył się łaską bogów; a ślepe oko zobaczyło przebłysk strachu i uległości sąsiada. Kryzys zażegnany. I tylko dziecko patrzyło na nich nadąsane, milcząc ze zdziwieniem i nie rozumiejąc.
- Chodźmy, proszę. Nic ci nie jest? - ujął Islę pod ramię, gdy padły już słowa przeprosin, a potem prędko poprowadził ją (kątem oka zerkając na Viggo, niech tylko znowu się zgubi!) do domu i odezwał się dopiero, gdy zatrzasnęła się za nimi żelazna furtka i gdy znaleźli się poza zasięgiem uszu sąsiada. - Is, co tu robisz? Nic ci nie jest? Gleipnir znalazł jezioro...?! - zaczął dopytywać, śmiertelnie blady, bo jej zagrożenie było jedynym logicznym wyjaśnieniem tej nagłej i niefortunnej wizyty.
aura selkie: 34+15 (charyzma) +10 (atut) = 59
Niesiony pedantycznym zmysłem selkie, wyszedł zatem na zewnątrz aby wyplewić z ogrodu resztki chwastów — miał tu niewiele roślin, ale chwasty wyrywał z pedantyczną dbałością.
I wtedy, chcąc zająć się czymś pożytecznym i spokojnym i cichym, usłyszał dziecięce krzyki. Wzniósł oczy do nieba, bo nie pojmował, dlaczego syn sąsiadów musiał być tak głośny, nie był już przecież całkiem mały. Tolerował dziecko sąsiadów, ale się z nim nie spoufalał — może dlatego, że widząc rudowłosego chłopca z daleka, czasami mimowolnie wyobrażał sobie na jego miejscu bledszego chłopca o kruczych włosach i takie myśli były idiotyczne i bolały. Podjął pewną decyzję i jej nie zmieni.
Dziecko wołało opiekuna (echo niosło do ogrodu Henrika jedynie ton, nie słowa, ale był w stanie się ich domyślić), który najwyraźniej wciąż nie przychodził i Vestergaarda ukłuła myśl, że nawet on byłby lepszym ojcem. Z irytacją pokręcił głową i ze wściekłością wyrwał z ziemi oset, nieostrożnie, igiełki boleśnie podrażniły jego dłoń. I wtedy do hałasów z sąsiedniego domu dołączył kobiecy krzyk. Zmarszczył brwi i poderwał głowę, bo przecież znał sąsiadów i nie byli taką parą. Stał chwilę w miejscu, to nie jego sprawa, aż w końcu westchnął ciężko i otworzył ciężką furtkę i ostrożnie wyjrzał na ulicę. A tam, naprzeciwko, sąsiad tańczył dziko w progu gryziony przed... norkę? Mignęły złote włosy, sylwetka skulona w progu, n a z i e m i.
Teleportował się pod jego dom błyskawicznie, instynktownie.
- Isla...! - najpierw pomógł jej wstać, ale kątem zdrowego oka widział, jak Anders szykuje się do kopnięcia Viggo. Niewiele myśląc, sięgnął instynktownie po najpewniejszą broń jaką znał — i (zapewne ku rozczarowaniu Viggo) nie były to ani pięści ani magia, a coś, co Vestergaard miał we krwi (o ile sama myśl o tej krwi nie doprowadzała go do paniki).
- Proszę przestać! Nie widzisz, że to moi niegroźni goście? - odezwał się ostro, ale jego głos i tak musiał zdać się Andersowi magnetyczny, gdy świadomie nakierował w rozkaz całą siłę aury jaką z siebie wykrzesał. Był zaskoczony, więc nie zdołał skierować w sąsiada całej potęgi dziedzictwa selkie (i dobrze, bo wyrzuty sumienia i lęk o wykrycie byłyby potem nieznośne), ale nie musiał. Anders był człowiekiem surowym, ale przyzwoitym — gdyby Henrik miał jakiekolwiek wątpliwości odnośnie swoich sąsiadów, to albo nie kupiłby tu domu, albo subtelnie rozpętałby kampanię mającą na celu skłonić ich do przeprowadzki. Błędnie przekonany o tym, że musi bronić swojego dziecka, w głębi serca nie chciał przecież ani bić kobiet ani kopać norek, więc był podatny na słowa Henrika. Nawet te kolejne, które Vestergaard dodał z czystej złośliwości, spoglądając Andersowi prosto w oczy z czarującym uśmiechem:
- Chyba powinieneś ją przeprosić, prawda? Norkę też. Nie słyszałeś, jak bogowie karzą galdrów nieszanujących cudzych przybrańców? - pewnie nie, bo właśnie to zmyślił, ale bielmo na jego oku przypominało kto z ich dwójki cieszył się łaską bogów; a ślepe oko zobaczyło przebłysk strachu i uległości sąsiada. Kryzys zażegnany. I tylko dziecko patrzyło na nich nadąsane, milcząc ze zdziwieniem i nie rozumiejąc.
- Chodźmy, proszę. Nic ci nie jest? - ujął Islę pod ramię, gdy padły już słowa przeprosin, a potem prędko poprowadził ją (kątem oka zerkając na Viggo, niech tylko znowu się zgubi!) do domu i odezwał się dopiero, gdy zatrzasnęła się za nimi żelazna furtka i gdy znaleźli się poza zasięgiem uszu sąsiada. - Is, co tu robisz? Nic ci nie jest? Gleipnir znalazł jezioro...?! - zaczął dopytywać, śmiertelnie blady, bo jej zagrożenie było jedynym logicznym wyjaśnieniem tej nagłej i niefortunnej wizyty.
aura selkie: 34+15 (charyzma) +10 (atut) = 59
Mistrz Gry
Re: Przedpokój Sro 10 Lip - 22:41
The member 'Henrik Vestergaard' has done the following action : kości
'k100' : 34
'k100' : 34
Isla Löve
Re: Przedpokój Pią 19 Lip - 11:48
Isla LöveWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vaasa, Finlandia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : niksa
Zawód : bezrobotna
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : żbik
Atuty : akrobata (I), pani natury (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Viggo nienawidził, gdy nazywano go niegroźnym.
Zamierzał bronić Isli do utraty tchu, tak długo, jak jego ząbki pozostawały ostre i zdolne do utoczenia choćby kropli krwi. Na dowód tego z jeszcze większą zapalczywością wgryzł się w nogawkę brutala o marchewkowych włosach, a odpuścił dopiero kiedy krzyki i niewybredne komentarze padające pod adresem jego niksy umilkły. Wydarzyło się coś, czego nie umiał rozpracować; rudzielec naraz przestał ciskać gromami i zapatrzył się na Islę ze zdumionym skruszeniem, jakby dopiero dotarło do niego, co zrobił i co mógł zrobić. Rzeczywiście zareagował bardzo agresywnie - a ona, słodka i wystraszona jak spłoszona łania, wreszcie wydała mu się bardzo urocza, śliczna jak kwiat. Viggo niechętnie wypluł materiał jego spodni (nie smakowały mu) i poczłapał do niksy, szturchając nosem jej kolano. Wciąż była otumaniona, wciąż wystraszona. Uniosła jednak wzrok na Henrika, jej wybranego spośród innych bałwana, i na jej twarzy wreszcie odmalowała się ulga.
Tutaj był. Przyszedł jej na ratunek i pomógł wstać, więc przyjęła jego dotyk z wdzięcznością i przylgnęła do jego boku, odrobinę zbyt mocno zaciskając palce na jego ramieniu, którym ją podtrzymywał. U jego boku w końcu poczuła się bezpiecznie, a szum krwi dźwięczący w uszach wreszcie zaczął blednąć; oddech zwolnił, aczkolwiek policzki pozostawały czerwone, oczy roztrzęsione, a ręce lekko dygotały niezależnie od jej woli.
- Trafiłam pod zły adres - zrozumiała strapiona i zawstydzona. Oprócz tego nic się jej nie stało, więc delikatnie pokręciła głową i przycisnęła do boku torbę, w której zgromadziła kilka rzeczy zabranych z chatki. Szczęśliwie nic z niej nie wypadło podczas upadku, co zresztą potwierdził Viggo, drobiący za nimi na krótkich, ale zdeterminowanych łapkach. - Ja… - urwała i spojrzała na niego niepewnie. Henrik zawsze ostrzegał ją przed Gleipnirem, zrobił to już podczas ich pierwszego spotkania, kiedy zarówno chciał udowodnić, że byłaby skłonna go utopić, jak i przyniósł ostrzeżenie przed tymi, którzy mogliby ją za to ścigać. - Nie wiem? Nie ma mnie tam, nie wiem czy je znaleźli. A jeśli tak, to jezioro odprawi ich z kwitkiem - stwierdziła cicho. Nie umknęło jej, że zdawał się równie zestresowany i zaniepokojony (to zrozumiałe, nie zapowiedziała się, a scysja z jego sąsiadem z początku musiała wyglądać na poważną), ale nie przeszło jej przez myśl, że mógł sądzić, iż uciekła przed łowcami i dlatego go odnalazła, skoro przewodził jej zupełnie inny, głębszy, piękniejszy powód.
Otaczała ich swobodna, choć wdzięcznie zagospodarowana zieleń, a zamknięta furtka odgrodziła ich od reszty świata. Zanim odpowiedziała, spojrzała na dom, który w w istocie należał do niego: był elegancki, pokryty pledem bluszczu uśmiechającego się do z wolna zachodzącego słońca, a dorosłe, silne drzewa wręcz zachęcały do tego, by wspiąć się na nie i tam podrzemać. Podobało się jej tu. Mimo iż budynek znajdował się w mieście, miał w sobie coś, co kojarzyło się jej z leśną knieją, a każdy centymetr nosił wyraźny ślad uwagi Henrika.
- Przyszłam do ciebie, Henriku - zaczęła, utkwiwszy w jego twarzy wzrok pełen emocji. Oddania, miłości, nadziei; tęsknoty, która każdego dnia ich separacji zżerała ją od środka jak czerwie pochłaniały martwe tkanki. - Midsommar pokazało nam nasze przeznaczenie. Gdyby było inaczej, nie znalazłbyś mojej wstążki, a ona nie wplotłaby się w mój wianek. Zrobiłby to ktoś inny, albo nikt. Ale to byłeś ty. To zawsze byłeś ty - ujęła jego dłonie i splotła z nim palce. Nie miała pojęcia, że wcale tego nie chciał. Że nie widział ich przyszłości w tych samych barwach i unikał myśli o zaangażowaniu wykraczającemu poza fińskie ramy, gdzie był kimś niemal zupełnie innym, a jej pojawienie się na jego progu nie było mu na rękę. - Dlatego tu jestem - po tym sięgnęła do jego twarzy i zamknęła jego policzki w czułym dotyku, a tekstura jego skóry pod opuszkami na dobre przegnała strach, który towarzyszył jej przy konfrontacji z jego sąsiadem - oraz całej miejskiej wędrówce. - Chcę być z tobą. Tutaj. W tym ogromnym, zawiłym miejscu. Chcę tu zostać i stać się jego częścią, dzielić je z tobą - szeptała, wciąż lekko drżąc - zarówno od przeżytych ciężkich emocji, jak i uczuć płynących prosto z serca. Była pewna, że się ucieszy. Ich miłość kwitła prawie od roku, stali się sobie bliżsi niż zakładała i nie mogła dłużej go sobie odmawiać - jego bliskości i towarzystwa, rozmów z nim, jego dotyku. Wschodów słońca u jego boku i leniwej senności po zmroku. - Pozwól mi z tobą zamieszkać - poprosiła i musnęła koniuszkiem nosa jego podbródek. Viggo skrzywił się w duchu z niesmakiem: oto był owoc wielkiej manipulacji tego osła Vestergaarda, przez jego zachłanność musieli opuścić dom, który od zawsze był bezpieczną przystanią dla Isli, nawet po tym, jak Vaasa zniknęła. Przez niego jednostajny tryb życia nagle się zwichrował i chowaniec naprawdę gardził perspektywą przyszłości w tym zawszonym mieście, ale nie mógł zaoponować, widząc jak ważne było to dla jego niksy. - Razem - dodała gładko i cicho, oczarowana brzmieniem tego słowa. Jakkolwiek Midgard zdawał się przerażający, dla Henrika była gotowa zrezygnować z bezpiecznej i znajomej Finlandii, gdzie miała oczekiwać na powrót matki, i sądziła, że on to doceni, że również tego pragnął. Że będzie szczęśliwy.
Zamierzał bronić Isli do utraty tchu, tak długo, jak jego ząbki pozostawały ostre i zdolne do utoczenia choćby kropli krwi. Na dowód tego z jeszcze większą zapalczywością wgryzł się w nogawkę brutala o marchewkowych włosach, a odpuścił dopiero kiedy krzyki i niewybredne komentarze padające pod adresem jego niksy umilkły. Wydarzyło się coś, czego nie umiał rozpracować; rudzielec naraz przestał ciskać gromami i zapatrzył się na Islę ze zdumionym skruszeniem, jakby dopiero dotarło do niego, co zrobił i co mógł zrobić. Rzeczywiście zareagował bardzo agresywnie - a ona, słodka i wystraszona jak spłoszona łania, wreszcie wydała mu się bardzo urocza, śliczna jak kwiat. Viggo niechętnie wypluł materiał jego spodni (nie smakowały mu) i poczłapał do niksy, szturchając nosem jej kolano. Wciąż była otumaniona, wciąż wystraszona. Uniosła jednak wzrok na Henrika, jej wybranego spośród innych bałwana, i na jej twarzy wreszcie odmalowała się ulga.
Tutaj był. Przyszedł jej na ratunek i pomógł wstać, więc przyjęła jego dotyk z wdzięcznością i przylgnęła do jego boku, odrobinę zbyt mocno zaciskając palce na jego ramieniu, którym ją podtrzymywał. U jego boku w końcu poczuła się bezpiecznie, a szum krwi dźwięczący w uszach wreszcie zaczął blednąć; oddech zwolnił, aczkolwiek policzki pozostawały czerwone, oczy roztrzęsione, a ręce lekko dygotały niezależnie od jej woli.
- Trafiłam pod zły adres - zrozumiała strapiona i zawstydzona. Oprócz tego nic się jej nie stało, więc delikatnie pokręciła głową i przycisnęła do boku torbę, w której zgromadziła kilka rzeczy zabranych z chatki. Szczęśliwie nic z niej nie wypadło podczas upadku, co zresztą potwierdził Viggo, drobiący za nimi na krótkich, ale zdeterminowanych łapkach. - Ja… - urwała i spojrzała na niego niepewnie. Henrik zawsze ostrzegał ją przed Gleipnirem, zrobił to już podczas ich pierwszego spotkania, kiedy zarówno chciał udowodnić, że byłaby skłonna go utopić, jak i przyniósł ostrzeżenie przed tymi, którzy mogliby ją za to ścigać. - Nie wiem? Nie ma mnie tam, nie wiem czy je znaleźli. A jeśli tak, to jezioro odprawi ich z kwitkiem - stwierdziła cicho. Nie umknęło jej, że zdawał się równie zestresowany i zaniepokojony (to zrozumiałe, nie zapowiedziała się, a scysja z jego sąsiadem z początku musiała wyglądać na poważną), ale nie przeszło jej przez myśl, że mógł sądzić, iż uciekła przed łowcami i dlatego go odnalazła, skoro przewodził jej zupełnie inny, głębszy, piękniejszy powód.
Otaczała ich swobodna, choć wdzięcznie zagospodarowana zieleń, a zamknięta furtka odgrodziła ich od reszty świata. Zanim odpowiedziała, spojrzała na dom, który w w istocie należał do niego: był elegancki, pokryty pledem bluszczu uśmiechającego się do z wolna zachodzącego słońca, a dorosłe, silne drzewa wręcz zachęcały do tego, by wspiąć się na nie i tam podrzemać. Podobało się jej tu. Mimo iż budynek znajdował się w mieście, miał w sobie coś, co kojarzyło się jej z leśną knieją, a każdy centymetr nosił wyraźny ślad uwagi Henrika.
- Przyszłam do ciebie, Henriku - zaczęła, utkwiwszy w jego twarzy wzrok pełen emocji. Oddania, miłości, nadziei; tęsknoty, która każdego dnia ich separacji zżerała ją od środka jak czerwie pochłaniały martwe tkanki. - Midsommar pokazało nam nasze przeznaczenie. Gdyby było inaczej, nie znalazłbyś mojej wstążki, a ona nie wplotłaby się w mój wianek. Zrobiłby to ktoś inny, albo nikt. Ale to byłeś ty. To zawsze byłeś ty - ujęła jego dłonie i splotła z nim palce. Nie miała pojęcia, że wcale tego nie chciał. Że nie widział ich przyszłości w tych samych barwach i unikał myśli o zaangażowaniu wykraczającemu poza fińskie ramy, gdzie był kimś niemal zupełnie innym, a jej pojawienie się na jego progu nie było mu na rękę. - Dlatego tu jestem - po tym sięgnęła do jego twarzy i zamknęła jego policzki w czułym dotyku, a tekstura jego skóry pod opuszkami na dobre przegnała strach, który towarzyszył jej przy konfrontacji z jego sąsiadem - oraz całej miejskiej wędrówce. - Chcę być z tobą. Tutaj. W tym ogromnym, zawiłym miejscu. Chcę tu zostać i stać się jego częścią, dzielić je z tobą - szeptała, wciąż lekko drżąc - zarówno od przeżytych ciężkich emocji, jak i uczuć płynących prosto z serca. Była pewna, że się ucieszy. Ich miłość kwitła prawie od roku, stali się sobie bliżsi niż zakładała i nie mogła dłużej go sobie odmawiać - jego bliskości i towarzystwa, rozmów z nim, jego dotyku. Wschodów słońca u jego boku i leniwej senności po zmroku. - Pozwól mi z tobą zamieszkać - poprosiła i musnęła koniuszkiem nosa jego podbródek. Viggo skrzywił się w duchu z niesmakiem: oto był owoc wielkiej manipulacji tego osła Vestergaarda, przez jego zachłanność musieli opuścić dom, który od zawsze był bezpieczną przystanią dla Isli, nawet po tym, jak Vaasa zniknęła. Przez niego jednostajny tryb życia nagle się zwichrował i chowaniec naprawdę gardził perspektywą przyszłości w tym zawszonym mieście, ale nie mógł zaoponować, widząc jak ważne było to dla jego niksy. - Razem - dodała gładko i cicho, oczarowana brzmieniem tego słowa. Jakkolwiek Midgard zdawał się przerażający, dla Henrika była gotowa zrezygnować z bezpiecznej i znajomej Finlandii, gdzie miała oczekiwać na powrót matki, i sądziła, że on to doceni, że również tego pragnął. Że będzie szczęśliwy.
Henrik Vestergaard
Re: Przedpokój Wto 23 Lip - 15:59
Henrik VestergaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Londyn, Anglia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : selkie
Zawód : psychiatra
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : polityk (I), lider (I), uzdrowiciel (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 22 / magia lecznicza: 27 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 14
Wstrzymał z niedowierzaniem oddech, widząc jak Viggo zapalczywiej próbuje zaatakować sąsiada; niwecząc dyplomatyczne starania na rozwiązanie tej sytuacji. Już miał poderwać głowę i już miał z obrzydzeniem wygiąć usta w jeszcze bardziej czarującym uśmiechu; nielubianym i w gruncie rzeczy niepotrzebnym, gdy z ulgą dostrzegł, jak norka cofa się od nogi mężczyzny i wypluwa spodnie (nie skórę). Nigdzie nie było widać krwi, a sąsiad zamilkł i przepraszał, a Henrik uśmiechał się przez zaciśnięte usta i próbował opanować chaos w myślach, zerkając to na Islę, to na Viggo; aż wreszcie bezpiecznie opuścili próg sąsiedzkiego domu, który nigdy dotychczas nie wydał mu się niebezpieczny. Ale takim się okazał — dla bezbronnej dziewczyny, oskarżonej przez niewinne dziecko, odepchniętej przez człowieka, którego uważał za przyzwoitego i który ostatecznie niby podążył za podszeptami przyzwoitości. Odchodząc, Henrik nie zdążył poznać jego kolejnych myśli — był zresztą zbyt zajęty Islą i Viggo — ale na razie musiała wystarczyć mu sztuczna uległość i świadomość, że będzie musiał przyglądać się sąsiadowi uważniej.
Z zachwianym poczuciem bezpieczeństwa odprowadził Islę do siebie, za bramę, za którą do tej pory nikogo nie wpuszczał. Nie przyjmował gości, a gdy okoliczności wymagały podobnych kurtuazji, zawsze znajdował wymówkę by w zamian zaprosić znajomych lub mentorów do restauracji. W profesjonalnych okolicznościach powściągał zwykle aurę, ale czasami zdawała się lepszą alternatywą niż pytania o jego dom i wtedy umiejętnie wzbudzał współczucie rozmówców wobec zalanej piwnicy albo kierował ich myśli na wytrawne wina. Dom i ogród miały pozostać jego sanctum, miejscem, w którym był bezpieczny i samotny. Doświadczenie dzielenia domu z ojcem i Beatrice oraz gorączkowa lektura publikacji i mitów o selkie utwierdziły go w przekonaniu, że tylko gwarantowane chwile samotności będą dla niego rękojmią zachowania wolnej woli. Wszystko w życiu miało swoją cenę — nauczył go tego ojciec nad księgami rachunkowymi — i samotność zdawała się niewielkim kosztem za własną wolność i spokój ducha. Zawsze mógł ją zagłuszyć książkami i plewieniem ogródka i anonimowymi przygodami gdy naprawdę bywało dramatycznie, a od roku wizytami nad fińskim jeziorem.
Nadal nie docierało do niego, że spotkania z Islą też będą miały swoją cenę i że niksa właśnie przyszła ją odebrać.
Na razie docierały do niego tylko jej spąsowiałe policzki i rozbiegane spojrzenie i drżące dłonie. Czuł jej lęk niemal namacalnie, choć tym razem chyba nie za sprawą daru Odyna, a po prostu dlatego, że samemu bał się zbyt często i zbyt głęboko by nie wiedzieć jak to jest. Delikatnie złapał ją za prawą dłoń, a drugą rękę uniósł do jej rozgrzanego policzka.
- Spokojnie. Jestem tu, jesteś już bezpieczna, już jesteś u mnie. - powiedział powoli, tak jak mówił czasem do siebie w myślach, choć na innych działało to lepiej niż na niego samego. Sens własnych słów jeszcze do niego nie docierał, na razie chciał jej pomóc się uspokoić. - Oddychaj, powoli. Jak ja. - pokazał jej jak, wdech, wydech, ale jemu szło gorzej, bo myślał o Gleipnirze, a ona wcale nie rozwiała jego obaw. Zamrugał i zmarszczył lekko jedną brew, zanim dotarło do niego, że chyba nie było tam Gleipniru tylko po prostu odpowiadała mu bardzo dosłownie. - Och. - gdyby byli nad fińskim jeziorem, przewróciłby oczyma i powiedział jej, że jedno jezioro nie odeprze łowców, a potem uśmiechnąłby się figlarnie i pocałował ją żeby złagodzić własne słowa, ale nie byli nad jeziorem i był tylko ciężar ich słów i oddech łapany zbyt wolno i niepokój.
- Nic ci nie zrobił? On... nie wiem, co w niego wstąpiło. Upadłaś. - zdał sobie sprawę, cofając dłonie by choć działaniem uspokoić jedną ze składowych tego niepokoju. - Syna bein. - szepnął, chyba nieco przeforsowując (to tylko upadek, ale to aż upadek), bo nic sobie nie złamała. Zaklęcie go uspokoiło, ale na jej przegubie dostrzegł zadrapanie. - Núningur. - przesunął wzdłuż ranki palcami. Powinien zbadać też Viggo, ale nie wiedział (albo wygodnie mu było nie wiedzieć) jak.
Opuścił dłonie, by spleść swoje palce z tymi Isli, a potem pozwolił jej dotknąć własnych policzków; myśląc, że to bliskości teraz potrzebuje (potrzebują?). Przez chwilę było spokojnie, spokojniej, nawet Viggo chyba nie prychał albo Henrik już tego nie słuchał, skupiony na pulsie krwi pod opuszkami palców blondynki i na własnym rytmie serca. Uśmiechnął się lekko nieobecnie, gdy zaczęła mówić o Midsommar. Stresowało go, że ktoś inny znajdzie jej wstążkę i znów poczuł dumę, że mu się udało i że zapamiętała tamten dzień (nie wiedział, że to też będzie mieć swoją cenę).
- Skąd wiedziałaś, że to ja miałem ochotę przyjść do ciebie? - zamruczał z łagodnym zdziwieniem, nie zastanawiając się jeszcze nad tym jakie to dziwne i że jego dzisiejsza zachcianka będzie mieć swoją cenę. Przysunął lekko czoło do jej czoła, chcąc żartobliwie trącić ją nosem i odpowiedzieć na jej szept pocałunkiem. Czy to za wcześnie? Zawsze kojarzył namiętność z adrenaliną, ale przy Isli odkrył czułość, która pomagała się uspokoić; może mógłby pomóc tak i jej—
—aż nagle dotarł do niego sens jej szeptu.
Pozwól mi z tobą zamieszkać.
Rozchylił lekko usta, ale nie wydostał się z nich żaden dźwięk, choć myśli galopowały od co?! poprzez najpierw nieśmiałe, a potem coraz bardziej spanikowane nie. Nie, nie, nie. Nie zamieszkać. To nie mogła być cena. To nie mogło dziać się naprawdę. Spoglądał na nią oniemiały, niezdolny wydobyć z siebie żadnego słowa, z twarzą zastygłą w minie, którą optymistyczna osoba mogłaby wziąć za wzruszenie albo zaskoczenie. Nie, nie, nie. Spróbował odpowiedzieć, ale coś go powstrzymywało i nie wiedział czy tym czymś była nadzieja w spojrzeniu Isli czy własna słabość; nie wiedział czy nie chce czy nie może jej odmówić i chyba to było w tym wszystkim najbardziej kołujące i najstraszniejsze.
Więc — tchórzliwie, choć pragmatycznie — postanowił odwlec temat.
- Chodźmy... chodźmy do środka. - wymamrotał, nie dając jej ani werbalnego przyzwolenia ani odmowy. Była drżąca, przemęczona, przerażona, nie mógł jej przecież odprawić spod progu teraz. - Przyszłaś tu zupełnie sama? Skąd? Mogłaś… mogłaś mi dać wcześniej znać, przyszlibyśmy... razem... - mówił chaotycznie, chyba tylko po to by zagłuszyć czymś swój strach — nie wiedział tylko, czy bał się o samego siebie, czy na myśl o Isli samotnie przemierzającej miasto. Nie puszczając jej ręki, wprowadził ją do przedpokoju, zupełnie nie wiedząc co teraz — a myśli, wyznaczonymi foczymi ścieżkami najłatwiej było skupić na tym, czy miał porządek (miał) i obiad (też miał). - Zjesz coś?
Syna bein, st 40 (kostka 72+26+5 atut) - udane
Núningur, st 20 (kostka 11+26+5 atut) - udane
Z zachwianym poczuciem bezpieczeństwa odprowadził Islę do siebie, za bramę, za którą do tej pory nikogo nie wpuszczał. Nie przyjmował gości, a gdy okoliczności wymagały podobnych kurtuazji, zawsze znajdował wymówkę by w zamian zaprosić znajomych lub mentorów do restauracji. W profesjonalnych okolicznościach powściągał zwykle aurę, ale czasami zdawała się lepszą alternatywą niż pytania o jego dom i wtedy umiejętnie wzbudzał współczucie rozmówców wobec zalanej piwnicy albo kierował ich myśli na wytrawne wina. Dom i ogród miały pozostać jego sanctum, miejscem, w którym był bezpieczny i samotny. Doświadczenie dzielenia domu z ojcem i Beatrice oraz gorączkowa lektura publikacji i mitów o selkie utwierdziły go w przekonaniu, że tylko gwarantowane chwile samotności będą dla niego rękojmią zachowania wolnej woli. Wszystko w życiu miało swoją cenę — nauczył go tego ojciec nad księgami rachunkowymi — i samotność zdawała się niewielkim kosztem za własną wolność i spokój ducha. Zawsze mógł ją zagłuszyć książkami i plewieniem ogródka i anonimowymi przygodami gdy naprawdę bywało dramatycznie, a od roku wizytami nad fińskim jeziorem.
Nadal nie docierało do niego, że spotkania z Islą też będą miały swoją cenę i że niksa właśnie przyszła ją odebrać.
Na razie docierały do niego tylko jej spąsowiałe policzki i rozbiegane spojrzenie i drżące dłonie. Czuł jej lęk niemal namacalnie, choć tym razem chyba nie za sprawą daru Odyna, a po prostu dlatego, że samemu bał się zbyt często i zbyt głęboko by nie wiedzieć jak to jest. Delikatnie złapał ją za prawą dłoń, a drugą rękę uniósł do jej rozgrzanego policzka.
- Spokojnie. Jestem tu, jesteś już bezpieczna, już jesteś u mnie. - powiedział powoli, tak jak mówił czasem do siebie w myślach, choć na innych działało to lepiej niż na niego samego. Sens własnych słów jeszcze do niego nie docierał, na razie chciał jej pomóc się uspokoić. - Oddychaj, powoli. Jak ja. - pokazał jej jak, wdech, wydech, ale jemu szło gorzej, bo myślał o Gleipnirze, a ona wcale nie rozwiała jego obaw. Zamrugał i zmarszczył lekko jedną brew, zanim dotarło do niego, że chyba nie było tam Gleipniru tylko po prostu odpowiadała mu bardzo dosłownie. - Och. - gdyby byli nad fińskim jeziorem, przewróciłby oczyma i powiedział jej, że jedno jezioro nie odeprze łowców, a potem uśmiechnąłby się figlarnie i pocałował ją żeby złagodzić własne słowa, ale nie byli nad jeziorem i był tylko ciężar ich słów i oddech łapany zbyt wolno i niepokój.
- Nic ci nie zrobił? On... nie wiem, co w niego wstąpiło. Upadłaś. - zdał sobie sprawę, cofając dłonie by choć działaniem uspokoić jedną ze składowych tego niepokoju. - Syna bein. - szepnął, chyba nieco przeforsowując (to tylko upadek, ale to aż upadek), bo nic sobie nie złamała. Zaklęcie go uspokoiło, ale na jej przegubie dostrzegł zadrapanie. - Núningur. - przesunął wzdłuż ranki palcami. Powinien zbadać też Viggo, ale nie wiedział (albo wygodnie mu było nie wiedzieć) jak.
Opuścił dłonie, by spleść swoje palce z tymi Isli, a potem pozwolił jej dotknąć własnych policzków; myśląc, że to bliskości teraz potrzebuje (potrzebują?). Przez chwilę było spokojnie, spokojniej, nawet Viggo chyba nie prychał albo Henrik już tego nie słuchał, skupiony na pulsie krwi pod opuszkami palców blondynki i na własnym rytmie serca. Uśmiechnął się lekko nieobecnie, gdy zaczęła mówić o Midsommar. Stresowało go, że ktoś inny znajdzie jej wstążkę i znów poczuł dumę, że mu się udało i że zapamiętała tamten dzień (nie wiedział, że to też będzie mieć swoją cenę).
- Skąd wiedziałaś, że to ja miałem ochotę przyjść do ciebie? - zamruczał z łagodnym zdziwieniem, nie zastanawiając się jeszcze nad tym jakie to dziwne i że jego dzisiejsza zachcianka będzie mieć swoją cenę. Przysunął lekko czoło do jej czoła, chcąc żartobliwie trącić ją nosem i odpowiedzieć na jej szept pocałunkiem. Czy to za wcześnie? Zawsze kojarzył namiętność z adrenaliną, ale przy Isli odkrył czułość, która pomagała się uspokoić; może mógłby pomóc tak i jej—
—aż nagle dotarł do niego sens jej szeptu.
Pozwól mi z tobą zamieszkać.
Rozchylił lekko usta, ale nie wydostał się z nich żaden dźwięk, choć myśli galopowały od co?! poprzez najpierw nieśmiałe, a potem coraz bardziej spanikowane nie. Nie, nie, nie. Nie zamieszkać. To nie mogła być cena. To nie mogło dziać się naprawdę. Spoglądał na nią oniemiały, niezdolny wydobyć z siebie żadnego słowa, z twarzą zastygłą w minie, którą optymistyczna osoba mogłaby wziąć za wzruszenie albo zaskoczenie. Nie, nie, nie. Spróbował odpowiedzieć, ale coś go powstrzymywało i nie wiedział czy tym czymś była nadzieja w spojrzeniu Isli czy własna słabość; nie wiedział czy nie chce czy nie może jej odmówić i chyba to było w tym wszystkim najbardziej kołujące i najstraszniejsze.
Więc — tchórzliwie, choć pragmatycznie — postanowił odwlec temat.
- Chodźmy... chodźmy do środka. - wymamrotał, nie dając jej ani werbalnego przyzwolenia ani odmowy. Była drżąca, przemęczona, przerażona, nie mógł jej przecież odprawić spod progu teraz. - Przyszłaś tu zupełnie sama? Skąd? Mogłaś… mogłaś mi dać wcześniej znać, przyszlibyśmy... razem... - mówił chaotycznie, chyba tylko po to by zagłuszyć czymś swój strach — nie wiedział tylko, czy bał się o samego siebie, czy na myśl o Isli samotnie przemierzającej miasto. Nie puszczając jej ręki, wprowadził ją do przedpokoju, zupełnie nie wiedząc co teraz — a myśli, wyznaczonymi foczymi ścieżkami najłatwiej było skupić na tym, czy miał porządek (miał) i obiad (też miał). - Zjesz coś?
Syna bein, st 40 (kostka 72+26+5 atut) - udane
Núningur, st 20 (kostka 11+26+5 atut) - udane
Mistrz Gry
Re: Przedpokój Wto 23 Lip - 15:59
The member 'Henrik Vestergaard' has done the following action : kości
'k100' : 72, 11
'k100' : 72, 11
Isla Löve
Re: Przedpokój Czw 25 Lip - 19:49
Isla LöveWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vaasa, Finlandia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : niksa
Zawód : bezrobotna
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : żbik
Atuty : akrobata (I), pani natury (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Nie zdawała sobie sprawy, jak pilnie strzeżoną przez niego fortecą był dom Henrika. Samotny, ale kochany, pusty, ale ciepły; małe gniazdo uwite z traw bezpieczeństwa i gałązek wybranej przez siebie izolacji, pozwalającej ukoić wciąż niedokładnie domknięte rany z przeszłości. Podążała za nim na niepewnych stopach, bardzo dokładnie wyczuwając każdą chropowatość kamiennego bruku ocierającą się o poranioną skórę. Miejskie chodniki przypominały pułapkę, spacer po rozżarzonych węglach; kawałki szkła, mniejsze i większe nierówności, zwieńczone szorstką lamówką dziury, rozgniecione puszki w ulicznych zakamarkach, gdzie chowała się przed napierającym zewsząd tłumem, porozrzucane kapsle - długi spacer boso pokarał ją dotkliwie, ale nawet nie pisnęła.
Obecność Henrika była jak balsam, a widok jego domu oraz przepuszczenie przez ciężko ryglowaną furtkę sprawiły, że mimo obolałych nóg, poczuła w duszy lekkość.
A może to brak powietrza? Może policzki poczerwieniały jej tak bardzo, że lekkość, którą w sobie odnalazła, była w rzeczywistości zakradającą się do jej myśli plątaniną stresu i strachu? Nie wiedziała, ile w sobie tłumiła, dopóki Henrik nie zapewnił jej o tym, że była bezpieczna; uniosła głowę, pochwyciwszy spojrzenie błękitnych oczu, i nauczyła się oddychać od nowa. Przy nim, z nim, w narzuconym przez niego tempie, i przycisnęła policzek do jego ciepłej dłoni. Naprawdę tego dokonała. Naprawdę dotarła tu całkiem sama, za przewodników mając jedynie bogów, którzy tego dnia spojrzeli na nią przychylnie, wiedząc, że chciała tylko i wyłącznie wypełnić pobłogosławione przez nich przeznaczenie. Podobno sprzyjali ludziom śmiałym i zdeterminowanym i chociaż nie była pewna, czy można było zaliczyć ją do tego grona na co dzień, to z pewnością wykazała się tymi cechami w samotnej wędrówce, wpatrzona w mapę, z której tak niewiele rozumiała. Już jesteś u mnie. W głębi serca od początku wiedziała, że tu dotrze, bo to niemożliwe, by raz przypieczętowany los można było zatrzymać; ale usłyszeć te słowa, a je pomyśleć, to dwie zupełnie inne sprawy. Niewiele myśląc, rzuciła się mu na szyję, przylgnęła do smukłego torsu, schowała twarz w zagłębieniu jego szyi i połaskotała skórę lekko wciąż drżącym oddechem. Jezioro oraz Gleipnir na moment przestały się liczyć, Isla nie zastanawiała się, czy łowcy trafili na szlak jej chatki i czy splądrowali pozostawione przez nią wnętrze w poszukiwaniu niksy: przez chwilę chciała po prostu trwać u jego boku i żyć. Oddychać, pozwolić sercu uspokoić swój bieg, stać przy nim i wierzyć, że to, co się wydarzyło, to prawda.
- Nie, on… Chyba się wystraszył. Myślałam, że to twój dom i próbowałam wejść do środka nieproszona - wyjaśniła mu ze wstydem. Nie chciała swoim najściem narobić mu kłopotów i miała nadzieję, że sąsiad nie będzie zbyt długo chował urazy względem gospodarza, do którego nie trafił za pierwszy razem jego nieporadny gość. Henrik był przecież najmniej temu wszystkiemu winny, nawet nie wiedział, że zamierza go odwiedzić, a już tym bardziej z nim zamieszkać. - Otworzył mi jego malec, mężczyzna nadszedł później. Bronił go, za co wcale go nie winię - westchnęła półgłosem i odsunęła się powoli, dzięki czemu Vestergaard mógł dostrzec plamki delikatnych, niezbyt poważnych obrażeń, owocu przepychanki. - Dziękuję - uśmiechnęła się słabo, wyleczona ze skaleczeń będących wynikiem upadku, a jednak nie dodała, że to stopy były najsroższym ośrodkiem bólu, najbardziej dokuczliwą kaskadą igiełek przy każdym kroku. Nie chciała wydać mu się nieprzystosowana i byłoby lepiej, gdyby mogła po prostu ukryć przed Henrikiem dokuczające jej szczypanie; wystarczyłoby przecież pozbierać kilka ziół, przyłożyć je do podeszw i zapleść wokół nich pas materiału, tylko że… Nie miała tu swoich ziół.
Być może nigdy nie będzie miała już tych samych ziół.
Ale to cena, która była konieczna. Oblicze Isli rozpromieniło się, kiedy przyznał, że sam zamierzał dziś ją odwiedzić, a serce zakołysało się w piersi na myśl, że od dziś nie będą musieli warunkować swojego czasu, bo zawsze będą na wyciągnięcie ręki. Będą razem, nierozerwalnie ze sobą związani, dzielący prozę codzienności i baśń marzeń; och, bogowie, jak wielką sprawiało jej to radość! Na dnie duszy tliły się słodko-gorzkie ogniki domu i dzieciństwa porzuconych za plecami, ale kiedy patrzyła w jego twarz, a on nie sprzeciwiał się przeciwko temu, co powiedziała, była absolutnie pewna, że postąpiła słusznie. Widziała w nim przyszłość. Może zamierzał ją odwiedzić, żeby samemu zaproponować jej takie rozwiązanie? To możliwe, tym bardziej, że ufnie zaprosił ją do środka, a Isla mylnie odebrała jego oszołomienie za wzruszenie i niedowierzanie.
- Chciałam zrobić ci niespodziankę - usprawiedliwiła się, kiedy zmierzali do drzwi. Viggo czmychnął za nimi, trzymał się blisko stóp niksy, które łagodnie trącał nosem, jak gdyby w zachęcie, by przyznała się Henrikowi, że odczuwa ból, ale póki co zignorowała jego wskazówki. - I byłam ciekawa… czy poradzę sobie z taką wędrówką. Jedna pani podarowała mi mapę. Na początku jej nie rozumiałam, ale macie sympatyczny zwyczaj oznaczania budynków, na wypadek gdybyście mieli zgubić drogę - domyśliła się tego sama, zupełnie ignorując istnienie adresów służących do korespondencji. Czy jej chatka miała w ogóle jakieś oznaczenie? Chyba nie, niewielu wiedziało o jej istnieniu, a fińskie władze z pewnością nie wydały żadnego pozwolenia na budowę, ani nie przekazały dzierżawy gruntu kilku zbłąkanym niksom. - I jakoś się udało - podsumowała, oszczędziwszy mu szczegółów, niepokojących i raczej nieprzyjemnych. Zamiast tego zmrużyła oczy, kiedy stanęła na doskonale wypoziomowanej posadzce jego holu, i spojrzała w dół na błyszczące, wypastowane panele ciemnego drewna. - Jak podejrzanie równe - zdziwiła się cicho, pod nosem, bo podłoga Henrika nie przypominała podłogi w jej domu. To musiała być magia, obróbka drewna w ten sposób wydawała się jej nienaturalna. - Hm? - uniosła na niego wzrok, gdy proponował jej obiad. - Chyba wciąż mam zbyt ściśnięty żołądek... A co masz? Ryby? - spytała, u niej jedli przeważnie to, co pływało w jeziorze, doprawione darami lasu i skarbami pochodzącymi z jej ogródka, w żadnym stopniu nie tak egzaltowane jak miejskie dania: pełne przypraw i sezonowych produktów, oraz takich, które często pochodziły z zagranicy. Viggo ponownie szturchnął noskiem jej stopę i kiedy Isla spróbowała odsunąć się od jego napastliwości na jeden krok, postawiona na wewnętrznej wycieraczce stopa otarła się o wystające włókienka, które podrażniły serpentyny ciągnących się wzdłuż podeszwy otarć i drobnych skaleczeń. Tym razem nie zdołała powstrzymać syknięcia, nie zdążyła zdusić go między zębami, zamotać w strunach głosowych; wypadło z jej gardła głośniej, niż powinno, i tym razem Viggo zbliżył się do cuchnących butów Henrika, w które wgryzł się lekko ząbkami, niemal jakby próbował go przyciągnąć bliżej niej.
Obecność Henrika była jak balsam, a widok jego domu oraz przepuszczenie przez ciężko ryglowaną furtkę sprawiły, że mimo obolałych nóg, poczuła w duszy lekkość.
A może to brak powietrza? Może policzki poczerwieniały jej tak bardzo, że lekkość, którą w sobie odnalazła, była w rzeczywistości zakradającą się do jej myśli plątaniną stresu i strachu? Nie wiedziała, ile w sobie tłumiła, dopóki Henrik nie zapewnił jej o tym, że była bezpieczna; uniosła głowę, pochwyciwszy spojrzenie błękitnych oczu, i nauczyła się oddychać od nowa. Przy nim, z nim, w narzuconym przez niego tempie, i przycisnęła policzek do jego ciepłej dłoni. Naprawdę tego dokonała. Naprawdę dotarła tu całkiem sama, za przewodników mając jedynie bogów, którzy tego dnia spojrzeli na nią przychylnie, wiedząc, że chciała tylko i wyłącznie wypełnić pobłogosławione przez nich przeznaczenie. Podobno sprzyjali ludziom śmiałym i zdeterminowanym i chociaż nie była pewna, czy można było zaliczyć ją do tego grona na co dzień, to z pewnością wykazała się tymi cechami w samotnej wędrówce, wpatrzona w mapę, z której tak niewiele rozumiała. Już jesteś u mnie. W głębi serca od początku wiedziała, że tu dotrze, bo to niemożliwe, by raz przypieczętowany los można było zatrzymać; ale usłyszeć te słowa, a je pomyśleć, to dwie zupełnie inne sprawy. Niewiele myśląc, rzuciła się mu na szyję, przylgnęła do smukłego torsu, schowała twarz w zagłębieniu jego szyi i połaskotała skórę lekko wciąż drżącym oddechem. Jezioro oraz Gleipnir na moment przestały się liczyć, Isla nie zastanawiała się, czy łowcy trafili na szlak jej chatki i czy splądrowali pozostawione przez nią wnętrze w poszukiwaniu niksy: przez chwilę chciała po prostu trwać u jego boku i żyć. Oddychać, pozwolić sercu uspokoić swój bieg, stać przy nim i wierzyć, że to, co się wydarzyło, to prawda.
- Nie, on… Chyba się wystraszył. Myślałam, że to twój dom i próbowałam wejść do środka nieproszona - wyjaśniła mu ze wstydem. Nie chciała swoim najściem narobić mu kłopotów i miała nadzieję, że sąsiad nie będzie zbyt długo chował urazy względem gospodarza, do którego nie trafił za pierwszy razem jego nieporadny gość. Henrik był przecież najmniej temu wszystkiemu winny, nawet nie wiedział, że zamierza go odwiedzić, a już tym bardziej z nim zamieszkać. - Otworzył mi jego malec, mężczyzna nadszedł później. Bronił go, za co wcale go nie winię - westchnęła półgłosem i odsunęła się powoli, dzięki czemu Vestergaard mógł dostrzec plamki delikatnych, niezbyt poważnych obrażeń, owocu przepychanki. - Dziękuję - uśmiechnęła się słabo, wyleczona ze skaleczeń będących wynikiem upadku, a jednak nie dodała, że to stopy były najsroższym ośrodkiem bólu, najbardziej dokuczliwą kaskadą igiełek przy każdym kroku. Nie chciała wydać mu się nieprzystosowana i byłoby lepiej, gdyby mogła po prostu ukryć przed Henrikiem dokuczające jej szczypanie; wystarczyłoby przecież pozbierać kilka ziół, przyłożyć je do podeszw i zapleść wokół nich pas materiału, tylko że… Nie miała tu swoich ziół.
Być może nigdy nie będzie miała już tych samych ziół.
Ale to cena, która była konieczna. Oblicze Isli rozpromieniło się, kiedy przyznał, że sam zamierzał dziś ją odwiedzić, a serce zakołysało się w piersi na myśl, że od dziś nie będą musieli warunkować swojego czasu, bo zawsze będą na wyciągnięcie ręki. Będą razem, nierozerwalnie ze sobą związani, dzielący prozę codzienności i baśń marzeń; och, bogowie, jak wielką sprawiało jej to radość! Na dnie duszy tliły się słodko-gorzkie ogniki domu i dzieciństwa porzuconych za plecami, ale kiedy patrzyła w jego twarz, a on nie sprzeciwiał się przeciwko temu, co powiedziała, była absolutnie pewna, że postąpiła słusznie. Widziała w nim przyszłość. Może zamierzał ją odwiedzić, żeby samemu zaproponować jej takie rozwiązanie? To możliwe, tym bardziej, że ufnie zaprosił ją do środka, a Isla mylnie odebrała jego oszołomienie za wzruszenie i niedowierzanie.
- Chciałam zrobić ci niespodziankę - usprawiedliwiła się, kiedy zmierzali do drzwi. Viggo czmychnął za nimi, trzymał się blisko stóp niksy, które łagodnie trącał nosem, jak gdyby w zachęcie, by przyznała się Henrikowi, że odczuwa ból, ale póki co zignorowała jego wskazówki. - I byłam ciekawa… czy poradzę sobie z taką wędrówką. Jedna pani podarowała mi mapę. Na początku jej nie rozumiałam, ale macie sympatyczny zwyczaj oznaczania budynków, na wypadek gdybyście mieli zgubić drogę - domyśliła się tego sama, zupełnie ignorując istnienie adresów służących do korespondencji. Czy jej chatka miała w ogóle jakieś oznaczenie? Chyba nie, niewielu wiedziało o jej istnieniu, a fińskie władze z pewnością nie wydały żadnego pozwolenia na budowę, ani nie przekazały dzierżawy gruntu kilku zbłąkanym niksom. - I jakoś się udało - podsumowała, oszczędziwszy mu szczegółów, niepokojących i raczej nieprzyjemnych. Zamiast tego zmrużyła oczy, kiedy stanęła na doskonale wypoziomowanej posadzce jego holu, i spojrzała w dół na błyszczące, wypastowane panele ciemnego drewna. - Jak podejrzanie równe - zdziwiła się cicho, pod nosem, bo podłoga Henrika nie przypominała podłogi w jej domu. To musiała być magia, obróbka drewna w ten sposób wydawała się jej nienaturalna. - Hm? - uniosła na niego wzrok, gdy proponował jej obiad. - Chyba wciąż mam zbyt ściśnięty żołądek... A co masz? Ryby? - spytała, u niej jedli przeważnie to, co pływało w jeziorze, doprawione darami lasu i skarbami pochodzącymi z jej ogródka, w żadnym stopniu nie tak egzaltowane jak miejskie dania: pełne przypraw i sezonowych produktów, oraz takich, które często pochodziły z zagranicy. Viggo ponownie szturchnął noskiem jej stopę i kiedy Isla spróbowała odsunąć się od jego napastliwości na jeden krok, postawiona na wewnętrznej wycieraczce stopa otarła się o wystające włókienka, które podrażniły serpentyny ciągnących się wzdłuż podeszwy otarć i drobnych skaleczeń. Tym razem nie zdołała powstrzymać syknięcia, nie zdążyła zdusić go między zębami, zamotać w strunach głosowych; wypadło z jej gardła głośniej, niż powinno, i tym razem Viggo zbliżył się do cuchnących butów Henrika, w które wgryzł się lekko ząbkami, niemal jakby próbował go przyciągnąć bliżej niej.
Henrik Vestergaard
Re: Przedpokój Czw 25 Lip - 20:01
Henrik VestergaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Londyn, Anglia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : selkie
Zawód : psychiatra
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : polityk (I), lider (I), uzdrowiciel (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 22 / magia lecznicza: 27 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 14
Gdy zarzuciła mu ręce na szyję, jeszcze przez chwilę nie docierało do niego, dlaczego tu była ani co mu — im? — teraz groziło. Przez chwilę docierała do niego tylko jej bliskość i ciepło jej ciała i jej prędki, urywany oddech, który zdawał się zwalniać im dłużej Isla się tuliła. Odruchowo objął ją mocno, prawą dłonią podtrzymując jej głowę i wplatając palce w długie włosy. Odruchowo wychwycił, że jej strach zaczął normować się podobnie jak jej oddech. Opadać w odpowiedzi na bliskość.
Lubił czuć się potrzebny (podświadomie wciąż żyjąc wedle dawnej zasady, że będzie bezpieczny i wartościowy tylko jeśli będzie potrzebny), ale prawie zawsze musiał na to zapracować. Był potrzebny pacjentom, był potrzebnym fachowcem. Nie był — tak przynajmniej mu się wydawało — potrzebny Isli. Jej świat nad fińskim jeziorem był samowystarczalny i pełny, a ona sama zdawała się pełna serca dla Viggo i żab i zbłąkanych wędrowców. Henrik uwielbiał się z nią śmiać i pływać i kochać, ale przez ostatni rok żył w przekonaniu (które przeważnie zdawało się bezpieczne, łagodząc jego wyrzuty sumienia, choć na Midsommar niespodziewanie zabolało), że był jedynie dodatkiem do jej świata, że obydwoje przyjemnie się bawili i że gdyby zniknął, zastąpiłaby go innym adoratorem. Dopiero teraz, gdy jej serce tak prędko biło przy jego sercu, dotarło do niego, że jest jej potrzebny (przynajmniej dzisiaj) i że pierwszy raz od dawna wykorzystał aurę selkie dla czegoś dobrego, deeskalując sytuację dyplomatycznie. I że choć gniew na sąsiada ani lęk spowodowany podejrzliwymi spojrzeniami jego synka prędko nie miną, to przynajmniej zaśnie bez wyrzutów sumienia.
Przez chwilę poczuł się z tym wszystkim dobrze. Nie pamiętał ani nie wiedział, jakie to uczucie. Najchętniej tuliłby Islę dalej, w świecie, w którym byli sami i w którym jej bliskość odgradzała go od wszelkich myśli. Najchętniej uchwyciłby się tego ulotnego wrażenia, choć wolałby go nie nazywać, bo było coś niebezpiecznego w radości na myśl o tym, że Isla odpowiedziała na jego dzisiejszą (dzisiejszą? Od tygodni, a może miesięcy, nie mógł znaleźć sobie miejsca ilekroć był z dala od Finlandii, więc zwiększał częstotliwość swoich wizyt i starał się o tym nie myśleć i zaprosił Islę na Midsommar—) tęsknotę.
A potem ta chwila spokoju prysła, bo musiał skonfrontować się z rzeczywistością.
- Przestraszył się ciebie? - parsknął, mimowolnie wznosząc oczy do góry. Isla nie musiała, może nawet nie powinna, usprawiedliwiać sąsiada. Tylko głupiec poczułby się zagrożony Islą, jego Islą, o drobnej posturze i niewinnym spojrzeniu. Zacisnął usta w cienką kreskę, lecząc jej siniaki — zmartwiony, rozproszony, niemyślący nawet o jej bosych stopach. Uśmiechnął się równie blado w odpowiedzi na podziękowanie, ale świat nie był już taki prosty jak wtedy, gdy stali blisko siebie. Dystans, nawet ten minimalny, wplótł w tą sytuację pewną niezręczność (którą czuła chyba nawet Isla).
A potem świat runął mu na głowę.
Zamieszkać.
Zamieszkać.
Teraz to on desperacko próbował oddychać, co jakoś mu wychodziło, pomimo zawrotów głowy i panicznie bijącego serca i goryczy rozlewającej się w gardle i szumu w uszach. Próbował też coś powiedzieć, ale to było trudniejsze niż oddychanie. Wdech-wydech. Bezbarwną minę zachował głównie z przyzwyczajenia — zresztą po odzyskaniu foczej skóry nabrał przykrego wrażenia, że bezbarwność weszła mu w krew, tak jakby nie mógł odzyskać nie tylko straconych lat, ale i tłumionych przez te lata emocji. Czuł je chyba tak samo intensywnie jak normalni ludzie, może nawet bardziej (czy normalni ludzie potrafią przeżyć chociaż tydzień bez strachu...?), ale nie zawsze odbijały się na jego twarzy, co w tym przypadku było dla Isli prawdziwym błogosławieństwem.
Próbował też słuchać, ale docierało do niego może co trzecie słowo i nie mógł wyłowić z nich sensu, nie obchodziły go teraz mapy, logika jej podróży umykała jego lękowi, a komentarza o podłodze nie zrozumiał wcale.
- Pieczeń. - odpowiedział mechanicznie dopiero, gdy usłyszał pytanie. Zamrugał, z przykrością orientując się, że nawet ze skórą bezpiecznie zamkniętą w skrzyni potrafiłby zaopiekować się Islą mechanicznie, jak przed laty; że doskonale wiedział jak podać jej obiad i pościelić (tylko gdzie?) i mało brakowało, a samemu poskładałby jej sukienki do szafy. Selkie mają służbę we krwi — przeczytał kiedyś w jakiejś książce i bardzo próbował się nie zgodzić z tym stwierdzeniem i napisał nawet artykuł, w którym je obalał (ale nigdy nie miał odwagi go opublikować), ale teza i tak pozostała jak cierń w jego sercu.
Dopiero Viggo wyrwał go z odrętwienia; gest gryzienia butów był tak irracjonalny, że Henrik mimowolnie cofnął nogę i zerknął w dół i wtedy, dopiero wtedy (byłby zatem lepszym służącym niż uzdrowicielem...?) zobaczył jej brudne, zakrwawione stopy i dotarło do niego, że dźwięk jaki usłyszał przed sekundą nie był wcale kolejnym słowem, a syknięciem bólu.
- Isla! Szłaś tu boso? Jesteś cała poraniona, czemu... czemu nic nie mówisz...? - syknął, komentując same oczywistości. - Nie powinnaś nawet stać. - objął ją w talii i przyciągnął do siebie ze zdecydowaniem kogoś, kto nie zamierza ani pytać jej teraz o zdanie ani słuchać żadnych rozkazów (niestety wciąż był zbyt przestraszony i zestresowany, by uświadomić sobie ten nieco optymistyczniejszy aspekt własnej osobowości) i wziął ją na ręce. - Opatrzę cię, potrzebujesz... to odkazić - ale to boli - albo kąpieli. - zadecydował, niosąc ją na górę, z nogami przewieszonymi przez jego ramię i głową opartą o tors. Na schodach prawie stracił oddech, ale doniósł Islę do łazienki i posadził na wannie. Drzwi zatrzasnęły się za nimi przed pyszczkiem Viggo, o którym wcale teraz nie pomyślał.
Zatkał kurek, odkręcił gorącą wodę i klęknął przed Islą, gdy porcelanowe naczynie zaczęło napełniać się wodą. (Miał ochotę zanurzyć się pod tą wodę i już się nie wynurzać).
- Sárr. Sárr. - szepnął, przesuwając dłońmi nad jej stopami i marszcząc brwi na widok skaleczeń. - Nie możesz tu chodzić bez butów. - czy wzięła w ogóle ze sobą buty? - A teraz musisz dokładnie to umyć, ja... może poczekam za drzwiami? - zaproponował z nagłym onieśmieleniem, jakby wcale nie pływał z nią nago w jeziorze i jakby to w kontekście jego łazienki w tej sytuacji nagle było coś niewłaściwego.
Sárr, st 15 - dwukrotnie udane (kostki 59, 72)
Lubił czuć się potrzebny (podświadomie wciąż żyjąc wedle dawnej zasady, że będzie bezpieczny i wartościowy tylko jeśli będzie potrzebny), ale prawie zawsze musiał na to zapracować. Był potrzebny pacjentom, był potrzebnym fachowcem. Nie był — tak przynajmniej mu się wydawało — potrzebny Isli. Jej świat nad fińskim jeziorem był samowystarczalny i pełny, a ona sama zdawała się pełna serca dla Viggo i żab i zbłąkanych wędrowców. Henrik uwielbiał się z nią śmiać i pływać i kochać, ale przez ostatni rok żył w przekonaniu (które przeważnie zdawało się bezpieczne, łagodząc jego wyrzuty sumienia, choć na Midsommar niespodziewanie zabolało), że był jedynie dodatkiem do jej świata, że obydwoje przyjemnie się bawili i że gdyby zniknął, zastąpiłaby go innym adoratorem. Dopiero teraz, gdy jej serce tak prędko biło przy jego sercu, dotarło do niego, że jest jej potrzebny (przynajmniej dzisiaj) i że pierwszy raz od dawna wykorzystał aurę selkie dla czegoś dobrego, deeskalując sytuację dyplomatycznie. I że choć gniew na sąsiada ani lęk spowodowany podejrzliwymi spojrzeniami jego synka prędko nie miną, to przynajmniej zaśnie bez wyrzutów sumienia.
Przez chwilę poczuł się z tym wszystkim dobrze. Nie pamiętał ani nie wiedział, jakie to uczucie. Najchętniej tuliłby Islę dalej, w świecie, w którym byli sami i w którym jej bliskość odgradzała go od wszelkich myśli. Najchętniej uchwyciłby się tego ulotnego wrażenia, choć wolałby go nie nazywać, bo było coś niebezpiecznego w radości na myśl o tym, że Isla odpowiedziała na jego dzisiejszą (dzisiejszą? Od tygodni, a może miesięcy, nie mógł znaleźć sobie miejsca ilekroć był z dala od Finlandii, więc zwiększał częstotliwość swoich wizyt i starał się o tym nie myśleć i zaprosił Islę na Midsommar—) tęsknotę.
A potem ta chwila spokoju prysła, bo musiał skonfrontować się z rzeczywistością.
- Przestraszył się ciebie? - parsknął, mimowolnie wznosząc oczy do góry. Isla nie musiała, może nawet nie powinna, usprawiedliwiać sąsiada. Tylko głupiec poczułby się zagrożony Islą, jego Islą, o drobnej posturze i niewinnym spojrzeniu. Zacisnął usta w cienką kreskę, lecząc jej siniaki — zmartwiony, rozproszony, niemyślący nawet o jej bosych stopach. Uśmiechnął się równie blado w odpowiedzi na podziękowanie, ale świat nie był już taki prosty jak wtedy, gdy stali blisko siebie. Dystans, nawet ten minimalny, wplótł w tą sytuację pewną niezręczność (którą czuła chyba nawet Isla).
A potem świat runął mu na głowę.
Zamieszkać.
Zamieszkać.
Teraz to on desperacko próbował oddychać, co jakoś mu wychodziło, pomimo zawrotów głowy i panicznie bijącego serca i goryczy rozlewającej się w gardle i szumu w uszach. Próbował też coś powiedzieć, ale to było trudniejsze niż oddychanie. Wdech-wydech. Bezbarwną minę zachował głównie z przyzwyczajenia — zresztą po odzyskaniu foczej skóry nabrał przykrego wrażenia, że bezbarwność weszła mu w krew, tak jakby nie mógł odzyskać nie tylko straconych lat, ale i tłumionych przez te lata emocji. Czuł je chyba tak samo intensywnie jak normalni ludzie, może nawet bardziej (czy normalni ludzie potrafią przeżyć chociaż tydzień bez strachu...?), ale nie zawsze odbijały się na jego twarzy, co w tym przypadku było dla Isli prawdziwym błogosławieństwem.
Próbował też słuchać, ale docierało do niego może co trzecie słowo i nie mógł wyłowić z nich sensu, nie obchodziły go teraz mapy, logika jej podróży umykała jego lękowi, a komentarza o podłodze nie zrozumiał wcale.
- Pieczeń. - odpowiedział mechanicznie dopiero, gdy usłyszał pytanie. Zamrugał, z przykrością orientując się, że nawet ze skórą bezpiecznie zamkniętą w skrzyni potrafiłby zaopiekować się Islą mechanicznie, jak przed laty; że doskonale wiedział jak podać jej obiad i pościelić (tylko gdzie?) i mało brakowało, a samemu poskładałby jej sukienki do szafy. Selkie mają służbę we krwi — przeczytał kiedyś w jakiejś książce i bardzo próbował się nie zgodzić z tym stwierdzeniem i napisał nawet artykuł, w którym je obalał (ale nigdy nie miał odwagi go opublikować), ale teza i tak pozostała jak cierń w jego sercu.
Dopiero Viggo wyrwał go z odrętwienia; gest gryzienia butów był tak irracjonalny, że Henrik mimowolnie cofnął nogę i zerknął w dół i wtedy, dopiero wtedy (byłby zatem lepszym służącym niż uzdrowicielem...?) zobaczył jej brudne, zakrwawione stopy i dotarło do niego, że dźwięk jaki usłyszał przed sekundą nie był wcale kolejnym słowem, a syknięciem bólu.
- Isla! Szłaś tu boso? Jesteś cała poraniona, czemu... czemu nic nie mówisz...? - syknął, komentując same oczywistości. - Nie powinnaś nawet stać. - objął ją w talii i przyciągnął do siebie ze zdecydowaniem kogoś, kto nie zamierza ani pytać jej teraz o zdanie ani słuchać żadnych rozkazów (niestety wciąż był zbyt przestraszony i zestresowany, by uświadomić sobie ten nieco optymistyczniejszy aspekt własnej osobowości) i wziął ją na ręce. - Opatrzę cię, potrzebujesz... to odkazić - ale to boli - albo kąpieli. - zadecydował, niosąc ją na górę, z nogami przewieszonymi przez jego ramię i głową opartą o tors. Na schodach prawie stracił oddech, ale doniósł Islę do łazienki i posadził na wannie. Drzwi zatrzasnęły się za nimi przed pyszczkiem Viggo, o którym wcale teraz nie pomyślał.
Zatkał kurek, odkręcił gorącą wodę i klęknął przed Islą, gdy porcelanowe naczynie zaczęło napełniać się wodą. (Miał ochotę zanurzyć się pod tą wodę i już się nie wynurzać).
- Sárr. Sárr. - szepnął, przesuwając dłońmi nad jej stopami i marszcząc brwi na widok skaleczeń. - Nie możesz tu chodzić bez butów. - czy wzięła w ogóle ze sobą buty? - A teraz musisz dokładnie to umyć, ja... może poczekam za drzwiami? - zaproponował z nagłym onieśmieleniem, jakby wcale nie pływał z nią nago w jeziorze i jakby to w kontekście jego łazienki w tej sytuacji nagle było coś niewłaściwego.
Sárr, st 15 - dwukrotnie udane (kostki 59, 72)
Mistrz Gry
Re: Przedpokój Czw 25 Lip - 20:01
The member 'Henrik Vestergaard' has done the following action : kości
#1 'k100' : 72
--------------------------------
#2 'k100' : 59
#1 'k100' : 72
--------------------------------
#2 'k100' : 59
Isla Löve
Re: Przedpokój Nie 4 Sie - 20:06
Isla LöveWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vaasa, Finlandia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : niksa
Zawód : bezrobotna
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : żbik
Atuty : akrobata (I), pani natury (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
- Wątpisz, że umiem być przerażająca? - głos poniósł się aktorską rozpaczą, a dłoń wylądowała na czole jak na okładce starej, szkolnej sztuki teatralnej. Na tamtym rysunku kobieta prężyła się jak pochylona wiatrem gałąź, pełna szoku, niedowierzania i urazy. Nie można było jej usłyszeć, ale swoim dynamizmem przekazywała wszystko, co najważniejsze, aby odmalować emocje, które teraz niksa spróbowała odwzorować. To pomagało wyprowadzić myśli poza nawias napięcia i strachu związanego nie tylko już z samotną wędrówką - w końcu cała sytuacja była nowa (dla nich obojga), delikatna, a płynąca za nią obietnica: poważna. Budząca nadzieję, że to, co miało miejsce na Midsommar, okazało się dla niego takim samym kierunkowskazem losu i wskazówką ich przyszłości, wspólnej, nie osobnej. Chyba byli na to gotowi, ona przynajmniej, ale czy on też? Nie mogła w to nie wierzyć. Zabraniała sobie wątpić, że Henrik pragnął jej tak, jak ona pragnęła jego. - O wszechmocni bogowie, jestem niedoceniana - jęknęła dramatycznie. W rzeczywistości podobało się jej, że nie uważał jej za straszną; niksę łatwo byłoby o to posądzić, nawet gdy ta zachowywała się potulnie niczym jagnię. - Muszę zrobić coś przerażającego, żebyś zrozumiał swój błąd. Na przykład zmierzę ci czas przy łowieniu muszli, a na twojego przeciwnika w konkursie wytypuję Viggo - nie zdołała już utrzymać poważnego wyrazu twarzy, bo uśmiech zbyt mocno szarpnął za kąciki ust i rozlał się na nich jak kleks atramentu, wciąż lekko drżącego w napięciu.
Kto by pomyślał, że za chwilę naprawdę zrobi coś tak strasznego, że lęk strawi mięśnie Henrika i spopieli jego myśli? Że dopuści się czegoś, czego nie brał pod uwagę, nadszarpując bezpieczeństwo jego kryjówki przed światem? Odrobina żartów miała rozproszyć bzyczący w jej żołądku rój stresu, tymczasem niepokój Henrika okazał się silniejszy, niestłumiony. Może gdyby była uważniejsza… Może gdyby powstrzymała szczęście płynące z jego bliskości i inspiracji ich więzią, zrozumiałaby, że wyraz jego bladej jak kreda twarzy nie wynikał z radosnego osłupienia, a on w głębi ducha wcale jej tu nie chciał, nie przewidział zobowiązań w misternie określonym scenariuszu. Niestety było już za późno. Wpuścił ją do siebie, opowiadał o pieczeni (zachodziła w tym czasie w głowę, co to było, może coś pieczonego na ognisku? albo może w mieście nie rozgraniczali pieczonego mięsa i nadali mu jedną ogólnikową nazwę?), a zanim zdążyła odpowiedzieć, zauważył jej zranione stopy i musiała znów zganić się w duchu, że zapomniała butów z fińskiej chatki. Nie były dla niej czymś naturalnym, ale gdyby je założyła, nie musiałby trząść się nad nią i zamartwiać.
- Bo to nic takiego - odpowiedziała zmieszana i wzruszyła ramionami. Skóra podeszw piekła, ale bardziej niż ona, piekły ją wyrzuty sumienia, że ładną, romantyczną chwilę musiała zepsuć przez umęczone stopy. - Naprawdę, nic mi n… - urwała jednak, kiedy Henrik poderwał ją z ziemi i zamknął w ramionach, a ona mogła wtulić się w jego pierś i oprzeć czoło o kolumnę szyi, momentalnie uśmiechnięta szerzej, niż powinna. - Och. Właściwie bardzo mnie boli i chyba jeszcze długo będzie boleć. Może nawet kilka dni - stwierdziła figlarnie, lecz przede wszystkim biła od niej ulga, tak silna jak szkwał. Teraz wszystko będzie dobrze. Będą razem i nic ich nie rozdzieli, a Isla dopilnuje, żeby był z nią spokojny, żeby był szczęśliwy - bo może nie mogła konkurować z wielkomiejskimi kobietami, ale była jego, a on był jej.
Kiedy niósł ją na górę, dzielnie pokonując schody z żywym balastem, wtuliła się w niego i zamilkła, gładząc jego barki. Troska Henrika była inna od matczynej; nigdy nie sprawiała wrażenia duszącej, ale miała w sobie coś, co napełniało jej serce ciepłem i wdzięcznością. Był bezinteresowny. Wielkoduszny. Uważny. Czasem rozważała przez to, czy cierpienie, które zbierał z ciał i umysłów innych ludzi, nie wchłaniało się w głębinę jego istnienia i go nie zakażało; czy nie przejmował go na siebie w ramach transakcji z Nornami. Dlatego pragnęła być dla niego podporą, tym, co zdejmie z niego ciężar i sprawi, że będzie mógł oddychać pełną piersią. - Jesteś szczęśliwy? Że tu jestem? - zapytała cicho, z nadzieją, nieświadoma, że skazuje go na wypowiedzenie kolejnego kłamstwa. Że wwierca w niego rozżarzony gwóźdź i patrzy, jak szybko oddzieli jedną połowę jego ciała od drugiej.
Posadzona przez niego na wannie, przez chwilę patrzyła na mebel, aż dotarło do niej, że to miejska balia. Jej była metalowa i miejscami zardzewiała, częściej więc korzystała z drewnianych mis, ale to? To błyszczało i sprawiało nieskazitelne wrażenie. Tym razem to Isla ledwo rejestrowała słowa Henrika (choć jeszcze na moment zawiesiła oko na tym, jak ładnie wyglądał, kiedy przed nią klęczał), szczególnie gdy z połyskliwego kranu popłynął strumień gorącej wody. Niksa podsunęła pod niego dłoń i syknęła, czując niespodziewaną temperaturę cieczy - ale syknęła nie ze zdumienia, tylko ostrzegawczo, zupełnie jakby miała stanąć w szranki z systemem rur i odpłacić się mu za napaść na jej palce.
- Czemu na waszych ulicach jest tyle brudu? - zapytała półprzytomnie, bo wygięta do tyłu jak serpentyna, była zbyt zajęta przykładaniem dłoni do różnych części kranu oraz przyglądaniem się wiązce wody. Co rusz zakręcała też kurek i na nowo go odkręcała, zaintrygowana, a w swoim zaintrygowaniu nie zauważyła braku Viggo, który pieklił się na zaporę drzwi z drugiej strony. Chciała przyłapać wodę na oszustwie. Na tym, jak ta nie nadąża za instrukcjami kurka. - Przez to nie możecie chodzić boso. Gdyby tak nie było, nic nie stałoby wam na przeszkodzie - stwierdziła oczywistość i zamruczała przeciągle, z głową przechyloną pod kątem, pod którym ponownie przekręciła metalową gałkę. - Chyba już odkryłam, o co w tym chodzi - zapowiedziała kontemplacyjnie i przycisnęła opuszkę do lewej odnogi rury, warknęła ostrzegawczo na gorąco, który znów ugryzło jej skórę, i lekko cofnęła palec. - Tu zamknąłeś ciepłą magię, a tu - wskazała na drugą stronę, - zimną. Ale czy one nigdy nie oszukują? Bo sprawiają wrażenie trochę nieposłusznych - zadumała się i znów pomajstrowała przy kranie, odnalazłszy temperaturę, która jej odpowiadała, i tym razem nie zamknęła mechanizmu, tylko pozwoliła wodzie swobodnie wypełniać wannę. Wówczas dotarło do niej, o co pytał, i odgięła się z powrotem w stronę Henrika. - Zostań ze mną - zachęciła miękko, czule. Z tęsknotą. - Twoje jezioro jest mniejsze niż moje, ale się w nim zmieścimy - dodała pogodnie, tak naprawdę nie chcąc, żeby ją zostawiał w tym obcym, pełnym udziwnień miejscu. Ostrożnie stanęła na stopach, z których już nie sączyła się krew, i sięgnęła do połów sukienki, przeciągając ją przez głowę, po czym pozbyła się bielizny i odłożyła je na bok, nieskrępowanie naga, wreszcie wodząca wzrokiem po wnętrzu łazienki, na co wcześniej nie zwróciła uwagi. - Jakie to jest… jest ładne - dotarło do niej z opóźnieniem. Elegancki wystrój przyjemnie pieścił oko, a każdy przedmiot zdawał się mieć tu własne miejsce, zharmonizowane w porządku, którego jeszcze nie pojmowała. Należały do niego, były hołdem dla jego wyborów, jego gustu. - Sam wszystko wybrałeś? - zapytała, patrząc na Henrika szeroko otwartymi oczami. Na jego miejscu nie wiedziałaby nawet, od czego zacząć.
Kto by pomyślał, że za chwilę naprawdę zrobi coś tak strasznego, że lęk strawi mięśnie Henrika i spopieli jego myśli? Że dopuści się czegoś, czego nie brał pod uwagę, nadszarpując bezpieczeństwo jego kryjówki przed światem? Odrobina żartów miała rozproszyć bzyczący w jej żołądku rój stresu, tymczasem niepokój Henrika okazał się silniejszy, niestłumiony. Może gdyby była uważniejsza… Może gdyby powstrzymała szczęście płynące z jego bliskości i inspiracji ich więzią, zrozumiałaby, że wyraz jego bladej jak kreda twarzy nie wynikał z radosnego osłupienia, a on w głębi ducha wcale jej tu nie chciał, nie przewidział zobowiązań w misternie określonym scenariuszu. Niestety było już za późno. Wpuścił ją do siebie, opowiadał o pieczeni (zachodziła w tym czasie w głowę, co to było, może coś pieczonego na ognisku? albo może w mieście nie rozgraniczali pieczonego mięsa i nadali mu jedną ogólnikową nazwę?), a zanim zdążyła odpowiedzieć, zauważył jej zranione stopy i musiała znów zganić się w duchu, że zapomniała butów z fińskiej chatki. Nie były dla niej czymś naturalnym, ale gdyby je założyła, nie musiałby trząść się nad nią i zamartwiać.
- Bo to nic takiego - odpowiedziała zmieszana i wzruszyła ramionami. Skóra podeszw piekła, ale bardziej niż ona, piekły ją wyrzuty sumienia, że ładną, romantyczną chwilę musiała zepsuć przez umęczone stopy. - Naprawdę, nic mi n… - urwała jednak, kiedy Henrik poderwał ją z ziemi i zamknął w ramionach, a ona mogła wtulić się w jego pierś i oprzeć czoło o kolumnę szyi, momentalnie uśmiechnięta szerzej, niż powinna. - Och. Właściwie bardzo mnie boli i chyba jeszcze długo będzie boleć. Może nawet kilka dni - stwierdziła figlarnie, lecz przede wszystkim biła od niej ulga, tak silna jak szkwał. Teraz wszystko będzie dobrze. Będą razem i nic ich nie rozdzieli, a Isla dopilnuje, żeby był z nią spokojny, żeby był szczęśliwy - bo może nie mogła konkurować z wielkomiejskimi kobietami, ale była jego, a on był jej.
Kiedy niósł ją na górę, dzielnie pokonując schody z żywym balastem, wtuliła się w niego i zamilkła, gładząc jego barki. Troska Henrika była inna od matczynej; nigdy nie sprawiała wrażenia duszącej, ale miała w sobie coś, co napełniało jej serce ciepłem i wdzięcznością. Był bezinteresowny. Wielkoduszny. Uważny. Czasem rozważała przez to, czy cierpienie, które zbierał z ciał i umysłów innych ludzi, nie wchłaniało się w głębinę jego istnienia i go nie zakażało; czy nie przejmował go na siebie w ramach transakcji z Nornami. Dlatego pragnęła być dla niego podporą, tym, co zdejmie z niego ciężar i sprawi, że będzie mógł oddychać pełną piersią. - Jesteś szczęśliwy? Że tu jestem? - zapytała cicho, z nadzieją, nieświadoma, że skazuje go na wypowiedzenie kolejnego kłamstwa. Że wwierca w niego rozżarzony gwóźdź i patrzy, jak szybko oddzieli jedną połowę jego ciała od drugiej.
Posadzona przez niego na wannie, przez chwilę patrzyła na mebel, aż dotarło do niej, że to miejska balia. Jej była metalowa i miejscami zardzewiała, częściej więc korzystała z drewnianych mis, ale to? To błyszczało i sprawiało nieskazitelne wrażenie. Tym razem to Isla ledwo rejestrowała słowa Henrika (choć jeszcze na moment zawiesiła oko na tym, jak ładnie wyglądał, kiedy przed nią klęczał), szczególnie gdy z połyskliwego kranu popłynął strumień gorącej wody. Niksa podsunęła pod niego dłoń i syknęła, czując niespodziewaną temperaturę cieczy - ale syknęła nie ze zdumienia, tylko ostrzegawczo, zupełnie jakby miała stanąć w szranki z systemem rur i odpłacić się mu za napaść na jej palce.
- Czemu na waszych ulicach jest tyle brudu? - zapytała półprzytomnie, bo wygięta do tyłu jak serpentyna, była zbyt zajęta przykładaniem dłoni do różnych części kranu oraz przyglądaniem się wiązce wody. Co rusz zakręcała też kurek i na nowo go odkręcała, zaintrygowana, a w swoim zaintrygowaniu nie zauważyła braku Viggo, który pieklił się na zaporę drzwi z drugiej strony. Chciała przyłapać wodę na oszustwie. Na tym, jak ta nie nadąża za instrukcjami kurka. - Przez to nie możecie chodzić boso. Gdyby tak nie było, nic nie stałoby wam na przeszkodzie - stwierdziła oczywistość i zamruczała przeciągle, z głową przechyloną pod kątem, pod którym ponownie przekręciła metalową gałkę. - Chyba już odkryłam, o co w tym chodzi - zapowiedziała kontemplacyjnie i przycisnęła opuszkę do lewej odnogi rury, warknęła ostrzegawczo na gorąco, który znów ugryzło jej skórę, i lekko cofnęła palec. - Tu zamknąłeś ciepłą magię, a tu - wskazała na drugą stronę, - zimną. Ale czy one nigdy nie oszukują? Bo sprawiają wrażenie trochę nieposłusznych - zadumała się i znów pomajstrowała przy kranie, odnalazłszy temperaturę, która jej odpowiadała, i tym razem nie zamknęła mechanizmu, tylko pozwoliła wodzie swobodnie wypełniać wannę. Wówczas dotarło do niej, o co pytał, i odgięła się z powrotem w stronę Henrika. - Zostań ze mną - zachęciła miękko, czule. Z tęsknotą. - Twoje jezioro jest mniejsze niż moje, ale się w nim zmieścimy - dodała pogodnie, tak naprawdę nie chcąc, żeby ją zostawiał w tym obcym, pełnym udziwnień miejscu. Ostrożnie stanęła na stopach, z których już nie sączyła się krew, i sięgnęła do połów sukienki, przeciągając ją przez głowę, po czym pozbyła się bielizny i odłożyła je na bok, nieskrępowanie naga, wreszcie wodząca wzrokiem po wnętrzu łazienki, na co wcześniej nie zwróciła uwagi. - Jakie to jest… jest ładne - dotarło do niej z opóźnieniem. Elegancki wystrój przyjemnie pieścił oko, a każdy przedmiot zdawał się mieć tu własne miejsce, zharmonizowane w porządku, którego jeszcze nie pojmowała. Należały do niego, były hołdem dla jego wyborów, jego gustu. - Sam wszystko wybrałeś? - zapytała, patrząc na Henrika szeroko otwartymi oczami. Na jego miejscu nie wiedziałaby nawet, od czego zacząć.
Henrik Vestergaard
Re: Przedpokój Sob 10 Sie - 4:34
Henrik VestergaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Londyn, Anglia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : selkie
Zawód : psychiatra
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : polityk (I), lider (I), uzdrowiciel (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 22 / magia lecznicza: 27 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 14
Pomimo jej dramatyzmu roześmiał się — z ulgą, bo skoro już żartowała to sąsiad nie zostawił trwałych śladów na jej ciele ani psychice — i nachylił się, by trącić ją lekko nosem w nos.
- Wątpię. - szepnął z żarliwym przekonaniem, bokochał lubił jej towarzystwo właśnie dlatego, że nie była straszna. Nie dla niego. Choć nad jej jezioro przywiodły go pomówienia Johanna i choć początkowo posądził ją o topienie wędrowców to wiedział przecież, że jej aura nie mogła mu zagrozić. A potem zaufał, że nie może mu zagrozić również ona sama — ufna i łagodna, bezpiecznie daleka od jego codziennego życia i zaryglowanej skrzyni, uśmiechnięta i radosna i ciepła. Nie poczuł przy niej strachu nawet wtedy gdy — zmęczony całonocnym pływaniem i ukołysany jej opowieściami — pewnego dnia otworzył oczy o brzasku i uświadomił sobie, że złamał dla niej własne zasady i przespał noc poza domem. - Wątpię też, by Viggo podarował ci piękniejsze muszle niż ja. - szepnnął wyzywająco, z roziskrzonym wzrokiem, choć jego myśli pomknęły już ku metodom na oszukanie w tym konkursie: w pierwszej kolejności ku midgardzkiemu jubilerowi, a w drugiej nad morze, gdzie mógłby (choć nie powinien, ale mógłby...) wyłowić dla niej największą z muszli, jakiej jeszcze nie widziała.
Nie, nie była straszna. Była jego Islą i bał się o nią, a nie jej, bo poznał w życiu kobiety prawdziwie przerażające i nie była jedną z nich.
Aż w mgnieniu sekundy się nią stała.
Zamieszkać. Tutaj. Ona.
Pewność, z jaką o to poprosiła (był tak przerażony, że nie wychwycił pytania w jej spojrzeniu i głosie; był tak nieprzyzwyczajony do asertywności, że nie zdołał znaleźć dla siebie okna na bezpieczną odmowę) była przerażająca, to wszystko było przerażające, a on słuchał jej jednym uchem, skupiony na biciu własnego serca i szumie krwi w uszach. Mógłby porównać to wrażenie do bycia na łodzi podczas sztormu, ale zawsze lubił sztormy i morze nie byłoby w stanie mu zagrozić. Czuł się raczej jak wtedy, gdy dym i ogień szumiały w palonym domu, a on wahał się między chęcią dopilnowania by płomienie zajęły wszystko, a przekonaniem, że strop zaraz spadnie mu na głowę.
I może powinien był tam zostać, może tak byłoby lepiej. Tymczasem sięgnął po nieswoje życie, w nieswoim mieście, aż wreszcie łapczywie wyciągnął ręce po kobietę i relację, od których powinien się trzymać z daleka. W imię czego, zaspokojenia głupiej samotności? Przecież nie tonął, jak dziewczyna z baśni, która chciwie zaciskała palce na burcie łodzi swojego ojca. Właściciel łodzi odciął jej te palce, a miała dobry powód by sięgać po coś zakazanego. On zrobił to lekkomyślnie, egoistycznie, pewny swojego bezpieczeństwa i teraz Norny — albo Isla, albo rozgniewani angielscy bogowie — pokazywały mu, że to był błąd.
Mechaniczne działanie i konieczność opieki nad Islą pozwoliły mu grać swoją rolę i przeciągać chwilę zwątpienia, ale jej ciche pytanie boleśnie skonfrontowało go z wyborem pomiędzy okrutnym kłamstwem i jescze okrutniejszą prawdą.
- Cieszę się - zaczął, ciesząc się tylko z tego, że wtulona w jego ramię nie widzi teraz jego twarzy - że nic ci się nie stało w drodze tutaj. - dokończył, znajdując wreszcie akceptowalną półprawdę z gracją kogoś, kto rozmawia i unika pytań zawodowo. - Ale mogło. Powinnaś była mnie uprzedzić, żeby być bezpieczniejszą. - żebym ja był bezpieczniejszy. Choć jego słowa mogły wybrzmieć surowo, to strach ściskający mu trzewia odebrał im jakąkolwiek moc; zdawały się raczej cichą formułką.
Lekko nieobecnym wzrokiem patrzył, jak Isla bawi się mechanizmem wanny. W innych okolicznościach uznałby to za urocze i zdołałby w porę powstrzymać ją przed oparzeniem się gorącą wodą, ale teraz skupiał się głównie na tym żeby oddychać, oddychać, oddychać. Pochłonięta kranem, nie mogła zauważyć, że jego mięśnie są równe napięte jak na Midsommar; a gdy podniosła głowę zdołał już złapać oddech i przynajmniej udać, że się rozluźnił. Nie możesz okazywać strachu, bo tylko wzbudzisz podejrzenia. — intuicyjnie stosował się do lekcji, której nauczył sam siebie nad rosnącymi stratami w księgach rachunkowych, gdy drżącymi i czerwonymi od pasa dłońmi starał się minimalizować straty dla rodzinnej firmy i własnego zdrowia.
Zamrugał, gdy poprosiła by z nią został. Tak powinno być. Chciałem zostać, z tobą, nad twoim jeziorem! - miał ochotę jej wykrzyczeć, to nie tak miało być, ale milczał, a jego wzrok padł na taflę wody. Mógłby zanurzyć pod nią głowę i wtedy nie musiałby się odzywać i mógł wyobrazić sobie, że są w jeziorze i że jest jak być powinno.
- Wątpię. - szepnął z żarliwym przekonaniem, bo
Nie, nie była straszna. Była jego Islą i bał się o nią, a nie jej, bo poznał w życiu kobiety prawdziwie przerażające i nie była jedną z nich.
Aż w mgnieniu sekundy się nią stała.
Zamieszkać. Tutaj. Ona.
Pewność, z jaką o to poprosiła (był tak przerażony, że nie wychwycił pytania w jej spojrzeniu i głosie; był tak nieprzyzwyczajony do asertywności, że nie zdołał znaleźć dla siebie okna na bezpieczną odmowę) była przerażająca, to wszystko było przerażające, a on słuchał jej jednym uchem, skupiony na biciu własnego serca i szumie krwi w uszach. Mógłby porównać to wrażenie do bycia na łodzi podczas sztormu, ale zawsze lubił sztormy i morze nie byłoby w stanie mu zagrozić. Czuł się raczej jak wtedy, gdy dym i ogień szumiały w palonym domu, a on wahał się między chęcią dopilnowania by płomienie zajęły wszystko, a przekonaniem, że strop zaraz spadnie mu na głowę.
I może powinien był tam zostać, może tak byłoby lepiej. Tymczasem sięgnął po nieswoje życie, w nieswoim mieście, aż wreszcie łapczywie wyciągnął ręce po kobietę i relację, od których powinien się trzymać z daleka. W imię czego, zaspokojenia głupiej samotności? Przecież nie tonął, jak dziewczyna z baśni, która chciwie zaciskała palce na burcie łodzi swojego ojca. Właściciel łodzi odciął jej te palce, a miała dobry powód by sięgać po coś zakazanego. On zrobił to lekkomyślnie, egoistycznie, pewny swojego bezpieczeństwa i teraz Norny — albo Isla, albo rozgniewani angielscy bogowie — pokazywały mu, że to był błąd.
Mechaniczne działanie i konieczność opieki nad Islą pozwoliły mu grać swoją rolę i przeciągać chwilę zwątpienia, ale jej ciche pytanie boleśnie skonfrontowało go z wyborem pomiędzy okrutnym kłamstwem i jescze okrutniejszą prawdą.
- Cieszę się - zaczął, ciesząc się tylko z tego, że wtulona w jego ramię nie widzi teraz jego twarzy - że nic ci się nie stało w drodze tutaj. - dokończył, znajdując wreszcie akceptowalną półprawdę z gracją kogoś, kto rozmawia i unika pytań zawodowo. - Ale mogło. Powinnaś była mnie uprzedzić, żeby być bezpieczniejszą. - żebym ja był bezpieczniejszy. Choć jego słowa mogły wybrzmieć surowo, to strach ściskający mu trzewia odebrał im jakąkolwiek moc; zdawały się raczej cichą formułką.
Lekko nieobecnym wzrokiem patrzył, jak Isla bawi się mechanizmem wanny. W innych okolicznościach uznałby to za urocze i zdołałby w porę powstrzymać ją przed oparzeniem się gorącą wodą, ale teraz skupiał się głównie na tym żeby oddychać, oddychać, oddychać. Pochłonięta kranem, nie mogła zauważyć, że jego mięśnie są równe napięte jak na Midsommar; a gdy podniosła głowę zdołał już złapać oddech i przynajmniej udać, że się rozluźnił. Nie możesz okazywać strachu, bo tylko wzbudzisz podejrzenia. — intuicyjnie stosował się do lekcji, której nauczył sam siebie nad rosnącymi stratami w księgach rachunkowych, gdy drżącymi i czerwonymi od pasa dłońmi starał się minimalizować straty dla rodzinnej firmy i własnego zdrowia.
Zamrugał, gdy poprosiła by z nią został. Tak powinno być. Chciałem zostać, z tobą, nad twoim jeziorem! - miał ochotę jej wykrzyczeć, to nie tak miało być, ale milczał, a jego wzrok padł na taflę wody. Mógłby zanurzyć pod nią głowę i wtedy nie musiałby się odzywać i mógł wyobrazić sobie, że są w jeziorze i że jest jak być powinno.
Isla Löve
Re: Przedpokój Sob 10 Sie - 20:17
Isla LöveWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vaasa, Finlandia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : niksa
Zawód : bezrobotna
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : żbik
Atuty : akrobata (I), pani natury (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Z wilgotnych, osuszonych ręcznikiem włosów wciąż skapywały rzadkie krople wody, gdy patrzyła na przygotowującego kanapę Henrika. W ferworze spozierających zewsząd nowości nie wpadła na to, by zapytać, czemu nie będą spać razem, ani nawet gdzie znajduje się jego sypialnia. Zamiast tego, zorientowawszy się, że nie zabrała ze sobą niczego, co mogłoby posłużyć za piżamę (ponieważ w Finlandii i tak spała bez ubrań), wciągnęła na siebie pachnącą eleganckim proszkiem do prania koszulkę pochodzącą z garderoby Henrika, stanowczo za dużą na jej drobną sylwetkę (ważącą pięćdziesiąt trzy kilogramy, jak z podekscytowaniem dowiedziała się przed tym, jak opuścili łazienkę!). Z kolei Viggo, rozdrażniony wykluczeniem za zamkniętymi drzwiami, posępnie jak gargulec wwiercał się wzrokiem w plecy gospodarza, siedząc na stole. Kanapa Henrika była miękka niemal jak jego kruczoczarne włosy; poszewka kołdry, którą przyniósł z szafy, pachniała tym samym preparatem do prania, pachniała, jak pojęła, nim. Aromat okazał się jednym ze składowych, które razem łączyły się w woń charakterystyczną Henrikowi i niksa odniosła dzięki temu wrażenie, jakby coś odkryła.
- Masz jutro pacjentów? - zapytała, wodząc wzrokiem po wnętrznościach gablotek i grzbietach książek zgromadzonych na regałach. Wszystko było posegregowane, zauważyła, że baśnie i legendy miały swoje miejsce, które nie kolidowało z literaturą naukową. - Jeśli nie będziesz zbyt zmęczony po powrocie, może wybierzemy się na spacer? - dodała z ufnym uśmiechem. Miasto było jego królestwem, z pewnością znał tu każdą dróżkę i każdy zakamarek, więc miała nadzieję, że wprowadziłby ją w ten świat krok po kroku, nawet jeśli wymagało to noszenia butów, których nie miała. Ze zniecierpliwieniem zerknęła w dół, na swoje stopy. Miały im w tym przeszkodzić? Niedoczekanie, coś przez noc na to wymyśli, choćby miała własnoręcznie uszyć dla siebie parę obuwia. - Zastanawiam się, gdzie ja mogłabym pracować. Bo jak rozumiem, to jest tutaj w dobrym tonie, praca - przechyliła głowę i zbliżyła się do kanapy. Opowiadał jej o tym, czym się zajmował nie tylko w gabinecie, ale również w szpitalu (nigdy w żadnym nie była), mniej lub bardziej docierał do niej także koncept pieniądza oraz jego wymiany za kupowane towary, więc nie planowała być darmozjadem na jego utrzymaniu. Nie przybyła do Midgardu po to, żeby być jego problemem, ciężarem na jego ramionach. - Poczytać ci? - zaproponowała niespodziewanie, znów czując rozlewający się na policzkach rumieniec. Pora była późna, zbyt późna na pieczeń, bo zanim wyszli z łazienki, księżyc zdążył wspiąć się na niebo i zawładnąć wszechobecną czernią. W Finlandii zawsze widziała gwiazdy, ale tu ich nie było. - Zanim pójdziemy spać? - delikatnym ruchem brody wskazała na biblioteczkę, natomiast w torbie, którą ze sobą zabrała, a przy której siedział Viggo, znajdowały się dwa woluminy, które dla niej kupił.
Henrik Vestergaard
Re: Przedpokój Czw 5 Wrz - 3:46
Henrik VestergaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Londyn, Anglia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : selkie
Zawód : psychiatra
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : polityk (I), lider (I), uzdrowiciel (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 22 / magia lecznicza: 27 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 14
Odprężenie nie potrwało długo. Ledwo wyszedł z łazienki, był zmuszony powrócić do chłodnej rzeczywistości — prześladowany lodowatym spojrzeniem Viggo oraz pragmatycznym problemem kwestii noclegu. Nie wpuści Isli do sypialni, to nawet nie wchodziło w grę. Nie miał też sypialni gościnnej, bo nigdy nie planował gości. Nigdy nie miał gości. Nigdy nie spędził z nikim tutaj nocy. Gdy poznał Is, jego romanse były już rzadkie, a rutyna anonimowych barów dopracowana na tyle, by nie musiał się tym przejmować. Nawet wcześniej nie musiał — wystarczył czarujący uśmiech i muśnięcie aury, by inni (nie tylko kilkunocne przygody, ale i znajomi, czy ciekawscy sąsiedzi) zapominali o pragnieniu ujrzenia jego domu i w zamian zapraszali go do siebie. Manipulacja innymi zawsze wiązała się z niemiłym niepokojem — nie chciał przekroczyć granicy dzielącej jego kontrolę od ich obsesji — ale ochrona własnego domu i prywatności była jednym z nielicznych przypadków, w których bez skrupułów wykorzystywał swoją demoniczną krew.
Tak czy siak, ta metoda nie podziała na Islę i nie miał pojęcia co odpowiedzieć, gdy niksa zapyta o jego sypialnię. Po krótkim namyśle postanowił uciec się do zwykłych psychologicznych manipulacji i po prostu nie powiedzieć nic i zachowywać się, jakby posłanie jej kanapy było najnormalniejszą rzeczą na świecie. Liczył na to, że będzie tak zachłyśnięta jego domem i wrażeniami (a starał się, by wrażenia w wannie były niezapomniane), że nie zapyta.
Nie przeliczył się, choć Viggo patrzył na niego jakoś dziwnie.
- Od poniedziałku do czwartku mam pacjentów i w niektóre piątki przed południem. - odpowiedział mechanicznie. Niegdyś miewał ich od poniedziałku do piątku, ale pozycja w szpitalu pozwalała mu już na układanie własnego grafiku i odkąd poznał Islę, coraz bardziej ograniczał piątkowe wizyty (a czasem nawet te w poniedziałki rano!), by kraść coraz więcej, coraz dłuższych chwil w Finlandii.
Czy był zbyt zaborczy, zbyt zachłanny? Czy Norny właśnie go za to karały? Przymknął lekko oczy, w poprzednim życiu nie wierzył przecież nawet w Norny.
- Możemy. - odpowiedział odruchowo, choć niemyślącyoNornachHenrik uzupełniłby tą zgodę entuzjastyczną propozycją jakiegoś miejsca. Uśmiechnął się ze zmęczeniem. - Praca? - rozszerzył lekko oczy, zaalarmowany. Pytanie Isli nie brzmiało jakby chciała przyjechać tu jedynie na chwilę, a choć desperacko próbował sobie wmówić, że może Is sądzi, że da się pracować chwilowo, to tak ogromne nagięcie logiki mu nie wychodziło. - Nie martw się tym na razie. - poprosił, choć to on się martwił.
- Nie jesteś głodna? - upewnił się jeszcze, bo choć było późno, to samemu lekceważył podobne zasady. Ojciec wytyczał rytm posiłków w sztywnym, pedantycznym porządku; Beatrice była zaś chaotyczna, ale Henry musiał dostosowywać się do niej. Odkąd zyskał samodzielność, jadł zatem kiedy chciał i co chciał, lekceważąc wszelkie zalecenia by nie robić tego po dwudziestej drugiej. Jako lekarz uznawał je za bzdurę, a poza tym nie musiał się przed nikim tłumaczyć. A poza tym, choć lata mijały, wciąż wyglądał dobrze i smukło i choć mile łechtało to jego dumę to czasami ze smutkiem myślał o tym, że nadal przykuwa do siebie niepożądane spojrzenia.
Teraz to jego spojrzenie zatrzymało się na policzkach Isli, a myśli na mimowolnym spostrzeżeniu, że rumieniła się bardzo uroczo.
- Ja ci poczytam. - zadecydował, uśmiechając się cieplej. Zadecydował, bo chciał pokazać jej swoje ulubione książki skoro już tu była i chciał zobaczyć jak jej oczy iskrzą i chciał poczuć ciężar jej głowy na ramieniu i było w tym coś ciepłego i miłego. Ale zarazem wiedział też, że chce żeby zasnęła i chce mieć kontrolę i że samemu nie zmruży oka, i w tej świadomości było coś nieprzyjemnego, kojarzącego się z lodowatym fragmentem szkła, który wbił się w serce Kaia. Przeczytał jej baśń o Królowej Śniegu, udając, że daleko mu do Kaia i Grety równie; tak jak udawał w mieście, że szanowanemu w Midgardzie psychiatrze było przecież daleko do traum i demonów.
/zt Henrik i Isla