:: Midgard :: Forsteder :: Mieszkania :: Henrik Vestergaard
Sypialnia
3 posters
Mistrz Gry
Sypialnia Sro 3 Lip - 12:56
Sypialnia
Pedantyczne sanktuarium pana domu, na końcu korytarza na drugim piętrze. Do pokoju prowadzą bardzo ciężkie i zawsze zamykane na klucz drzwi. W samym pomieszczeniu z pozoru znajdują się tylko łóżko, szafy, oraz regały z książkami; ale właściciel zadbał o umieszczenie w nim kilku ukrytych skrytek. Odkąd Henrik kupił dom, nikt poza nim nigdy nie postawił nogi w sypialni. Na ścianach wisi kilka obrazów o tematyce marinistycznej.
Henrik Vestergaard
Re: Sypialnia Sro 3 Lip - 20:43
Henrik VestergaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Londyn, Anglia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : selkie
Zawód : psychiatra
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : polityk (I), lider (I), uzdrowiciel (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 22 / magia lecznicza: 27 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 14
01.06.2001
Kolejny samotny wieczór, kolejna samotna noc. Tak było dobrze, tak było komfortowo. Dlaczego więc jego myśli błądziły do fińskiego jeziora, dlaczego odruchowo odliczał dni do weekendu, doskonale wiedząc, że w środę nie ma jak pojawić się u Isli? Późno wrócił z gabinetu, rano miał zmianę w szpitalu, nie mógł sobie pozwolić na żadne wycieczki. Powinien spać.
Ale sen nie nadchodził.
Zwlókł się prędko z łóżka, podszedł do biblioteczki. Trzymał w sypialni księgi związane z pracą bo mógł. Nikt go nie osądzi za podręczniki o psychiatrii czy atlasy anatomii przy szafce nocnej, ten dom był jego sanktuarium i mógł tu robić, co mu się żywnie podoba i nie musiał przejmować się porządkiem (choć robił to i tak, utrzymując wszystko w pedantycznej harmonii) i jeśli miał ochotę czytać o medycynie do późnej nocy to mógł to robić bez żadnych ograniczeń. Zapalił lampkę, chwycił czasopismo z najnowszymi publikacjami z dziedziny psychiatrii i zignorował dziwne wrażenie, że życie przelatuje mu przed oczami, że wolny czas przesypuje się między palcami jak piasek na plaży. Zacisnął lekko szczękę, to na pewno kryzys wieku średniego. A rozwijanie własnej kariery to najlepszy sposób spędzania wolnego czasu
Sięgnął po ołówek i oddał się lekturze artykułu jednego ze starszych profesorów, z furią zakreślając na marginesie co któreś zdanie. Temat dotyczył rozdwojenia jaźni i tego, że u galdrów rzekomo może się ono objawiać inaczej niż u śniących, nagle i bez związku z przeżyciami z dzieciństwa. "Dowody?!" - dopisał najpierw na marginesie Vestergaard, a potem zaciskał szczękę coraz mocniej i mocniej, nie widząc owych dowodów. "To wymówka na to, by nie diagnozować stresu pourazowego!" - skonkludował ze wściekłością, zastanawiając się czy powinien odpłacić własną naukową ripostą (choć może to nie najmądrzejszy pomysł, skoro samemu nie przeprowadził systematycznych baań nad rozdwojeniem jaźni? Jeszcze - pomyślał), czy uznać, że rywal po prostu powoli pada ofiarą demencji albo uprzedzeń wobec śniących. Westchnął, rzucił czasopismem na szafkę nocną (ale tak, żeby leżało na niej symetrycznie) i rozmasował skronie, wmawiając sobie, że własna irytacja wynika jedynie z oburzenia sprawami naukowymi i kiepską diagnostyką rozdwojenia jaźni; a nie z własnych przejść ze stresem pourazowym, albo co gorsza z własnego nastroju i z myśli uporczywie biegnących nad fińskie jezioro.
Nie, czytanie o medycynie go dziś nie uspokoi. Musiał zająć się czymś… praktycznym. Znów zwlekł się z łóżka, burząc pościel (poprawił ją prędko) i sięgnął po książkę poświęconom konkretnym zaklęciom medycznym. Znał je doskonale, ale nie zaszkodzi poćwiczyć. Musiał przygotować się do kolejnego gościnnego wykładu w Kenaz, nie może pozwolić sobie na niedociągnięcia. Prędko przećwiczył gesty dłoni odpowiadające zaklęciu Óráð, które miał przedstawić studentom podczas rozprawy o pacjentach z zaburzeniami świadomości i magicznych metodach reagowania na halucynacje. Właściwie, był medykiem, który wolał po prostu rozmawiać o tych halucynacjach, ale Óráð — magicznie niwelujące omamy — bywało koniecznością. Z satysfakcją zauważył, że nawet bez zerkania do księgi pamięta gesty idealnie; więc — musiał zająć czymś myśli, musiał zasnąć — przeszedł do zaklęć nieco dla siebie trudniejszych, niezwiązanych bezpośrednio z własną specjalizacją ani nawet z zadaniami w pracy. Spędził dobre pół godziny nad czytaniem o Eða eitur i wykrywaniu trucizn; w tym nigdy nie był mocny w praktyce, jedynie w teorii.
Wreszcie otworzył notes i, już bez podręcznika, zanotował kilka własnych myśli na temat zaklęcia Glæpur i obserwacji ran wynikających z samookaleczenia. Na ten temat mógłby mówić długo, choć niestety wielokrotnie wiązała go tajemnica zawodowa — jak w przypadku tego bogatego młodzieńca, który z promiennym uśmiechem opowiadał mu, że eksperymentalne picie niebezpiecznych i potencjalnie trujących substancji to wcale nie jest samodestrukcja. W końcu odłożył i książki i notes, a myślenie o własnych pacjentach pomogło mu w końcu zasnąć — i nie myśleć o sobie ani o niej.
/zt
Henrik Vestergaard
Re: Sypialnia Sro 3 Lip - 21:01
Henrik VestergaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Londyn, Anglia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : selkie
Zawód : psychiatra
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : polityk (I), lider (I), uzdrowiciel (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 22 / magia lecznicza: 27 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 14
15.06.2001
Zbliżało się Midsommar, a on zawsze lubił nordyckie święta — zachłannie poznawał ich historię, z upodobaniem pokazywał się na nich z przepaską lub bielmem na oku, desperacko pragnął uczynić skandynawską rzeczywistość swoją — ale tym razem wcale nie czuł się odprężony nadchodzącym świętem. Wręcz przeciwnie, choć samemu tego nie rozumiał. Zaproponował Isli wspólne obchody z radością, cieszył się też gdy się zgodziła i póki byli razem wszystko było dobrze, ale w domu dopadły go wątpliwości. I zwiększały się, im bliżej było święto, a to już za sześć dni. Nie chciał skomplikować łączącej ich relacji, uświadomił sobie, że nigdy nie zapraszał nikogo — no, nikogo z kim łączyło go coś nieplatonicznego — na żadne takie obchody. Nie chciał myśleć o tym, co to wszystko znaczy i co oznacza jego nagły przypływ spontaniczności, więc postanowił odnaleźć spokój w rytuałach, które zawsze mu w tym pomagały.
Piętnasty danego miesiąca, czas na sprawdzenie wszystkich zaklęć ochronnych otaczających dom i foczą skórę; czas na ćwiczenia związane z magią defensywną i na generalne porządki w domu. Magia użytkowa zawsze przychodziła mu z dziecinną wręcz łatwością gdy chodziło o sprzątanie, choć czasem zastanawiał się ile w tym zasługi foczego dziedzictwa, a ile wychowania. Jako chłopiec spędzał przecież większość czasu z matką, podpatrując jak sprzątała cały czas — było ich stać na służbę, ale ojciec był oszczędny, a ona była tak gorliwie posłuszna i pedantyczna... A potem, gdy został bez niej, samemu ciągle słyszał by po sobie posprzątać i robił to z żarliwością kogoś o wypranym mózgu; a potem spełniał idiotyczne prośby Beatrice. Po odzyskaniu wolności miał okres, w którym próbował bałaganić z czystej przekory, ale szybko uświadomił sobie, że w chaotycznych wnętrzach samemu czuje się chaotycznie i próbował robić to dla siebie.
Niespodziewaną korzyścią z zamiłowania do magii użytkowej okazało się to, że — choć niby ofensywa i defensywa były zupełnie inne od sprzątania — praktyka albo wrodzony talent pozwoliły mu podszkolić się z samoobrony i teorii magii użytkowej. A to było już cholernie przydatne, gdy było się zdanym tylko na siebie; nawet gdy nie było tak łatwe jak codzienne porządki (ale to dobrze, bo Henrik lubił wyzwania i nudziły go zadania zbyt banalne). W sypialni, oprócz książek o medycynie oraz powieści czytanych dla przyjemności, trzymał zatem podręczniki związane z szeroko pojętą magią użytkową, a w szczególności magią defensywną. Uczył się jej wytrwale od lat i starał doskonalić. Samemu. Wynajmował czasem partnerów na sparingi i tak dalej, ale swoją najważniejszą misję mógł wykonać jedynie sam, w sekrecie. A tą misją była ochrona foczej skóry, o której nie mógł wiedzieć nikt.
Spoczywała bezpiecznie w skrzyni, w schowku pod podłogą, pod łóżkiem, w sypialni zamykanej na dwa zamki i chronionej ciężkimi drzwiami, ale to za mało, wciąż za mało. Spoczywała ukryta pod zaklęciami, ale Henrik obsesyjnie odnawiał je co miesiąc, jakby nie dowierzając, że raz rzucony czar ochroni ją na zawsze (choć tak być powinno), jakby nie dowierzając we własne umiejętności. To był jego rytuał, zawsze zaczynany od nowa. Z biegiem czasu dodawał zresztą do niego nowe elementy, nowe zaklęcia, nowe kombinacje.
Gdy posprzątał już (magią, rzecz jasna) cały dom, zamknął na klucz drzwi do sypialni, starannie zasunął kotary w oknach, poczekał na nadejście zmierzchu, a następnie przeczytał jeszcze raz — od deski do deski, choć znał już chyba treść na pamięć — rozdział w książce, traktujący o zabezpieczaniu przedmiotów. Potem wyjął skrzynię z foczą skórą, otworzył ją ostrożnie, przesunął palcami po sierści. Poczuł zapach morza, wciąż unoszący się nad swoim skarbem. Poczuł — jak zwykle — smutną pokusę ciśnięcia skóry w ogień. Potem przymknął oczy i cofnął rękę, usiłując nie myśleć o tym, że chciałby iść nad morze. Nie mógł. Za bardzo się bał.
W zamian zaczął czarować.
- Hlífa. - szepnął, artykułując słowo wyraźnie i wykonując odpowiednie gesty precyzyjnie. Skóra nadal leżała w skrzyni, a on nakładał na nią niewidzialną barierę, ostatni środek ostrożności (bo nikt nie mógł przecież dotrzeć aż tak daleko, w praktyce bariera oddzieli od skóry jedynie jego), uniemożliwiającą dotknięcie skóry. Będzie w stanie ją zdjąć, jeśli samemu postanowi wyjąć skórę ze skrzyni, ale coś mówiło mu, że nie postanowi. Zamknął skrzynię, schował ją z powrotem pod łóżko. Przez chwilę się koncentrował, wiedząc, że kolejne zaklęcie będzie wymagać od niego wiele — sił i skupienia.
-Lokvihla. - powiedział, wykonując kilka skomplikowanych gestów nad kłódką do skrzyni i skrytką w podłodze i drzwiami do sypialni. W praktyce magia rozleje się na cały dom, obejmując wszystkie zamki potężnym działaniem przeciwwłamaniowym. W teorii takie zaklęcie w zamożnym domu nie zaskoczyłoby żadnego galdra. Henrik miał jednak gdzieś to, co stanie się z jego obrazami w przedpokoju lub porcelaną w jadalni (choć lubił pieniądze i cenne rzeczy). Zaklęcie miało chronić sypialnię i skórę, zawsze skórę.
-Véurr. - zakończył, obchodząc łóżko, pod którym leżała teraz skóra w bezpiecznej skrytce. To nowe dla niego zaklęcie i właściwie nie będzie wiedział, czy zadziała, bo nigdy nikogo nie było w tej sypialni — ale chciał je przetestować i tak. Otoczył łóżko magicznym okręgiem, mającym zaalarmować go, jeśli zbliży się tu jakiekolwiek zwierzę lub osoba o wrogich intencjach.
Dopiero wtedy, upewniwszy się, że dom jest przesycony ochronną magią, pozwolił sobie na odpoczynek.
zabezpieczam moją foczą skórę:
Hlífa - 20+20+3 (atut focza skóra)=43, ST 40, udane
Lokvihla - 88+20+3 (atut focza skóra) > ST 90, udane
Véurr - 66+20+3 (atut focza skóra)=89 > ST 60, udane
Mistrz Gry
Re: Sypialnia Sro 3 Lip - 21:01
The member 'Henrik Vestergaard' has done the following action : kości
'k100' : 20, 88, 66
'k100' : 20, 88, 66
Isla Löve
Re: Sypialnia Wto 13 Sie - 11:15
Isla LöveWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vaasa, Finlandia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : niksa
Zawód : bezrobotna
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : żbik
Atuty : akrobata (I), pani natury (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
13.07.2001
Pazurki ślizgały się po podłożu, ich nierówny, prędki chrobot wygrywał melodię na ogrodowym bruku. Małe łapki, a tak niemożliwie szybkie, kto by pomyślał! Robiła wszystko, żeby deptać mu po piętach, a Viggo i tak okazywał się szybszy, sprytnie zmieniający kierunek, nagle skręcający przed tym, jak zdołałaby go dosięgnąć. W jego pyszczku prężyła się dumna kiść hortensji, które podkradł, kiedy była zajęta pielęgnowaniem krzewów i której za nic w świecie nie chciał oddać, spragniony zabawy i uwagi. Nie miała mu tego za złe; Midgard był obcy dla nich obojga, a teraz chowaniec został zmuszony dzielić jej sympatię z kimś, kto wiecznie pałętał się gdzieś obok, roszcząc sobie do niej prawa. Chociaż nie podobało jej się niszczenie roślin, goniła stęsknionego przybrańca ze śmiechem, aż wreszcie zagoniła go w kozi róg i porwała w ramiona, składając na czubku głowy całusa, na co Viggo zapiszczał radośnie, odpowiadając na pieszczotę. Niestety - zabawa, którą wymyślił, zniszczyła kwiat, więc powinni za to przeprosić. Isla wyjęła girlandę białych pączków z jego pyszczka i westchnęła, żałując, że nie potrafiła przytwierdzić jej z powrotem do łodygi.
Weszła do domu, wciąż niosąc Viggo na rękach, gdzie norka zwinęła się w zadowolony kłębek. Henrik zapewne nie będzie się złościł za małą florystyczną awarię, ale kiedy sprawa dotyczyła jej chowańca, Isla nie była pewna, jak zareaguje. Nie patrzył na niego z sympatią, co zresztą zdawało się odwzajemnione, obaj sprawiali wrażenie, jakby tolerancja wisiała na cienkiej, postrzępionej nitce, gotowej zerwać się w każdej chwili. Robili to dla niej, wiedziała; żyli obok siebie w niechętnym rozejmie, żeby nie robić jej przykrości, i ilekroć zastanawiała się jak ich ze sobą prawdziwie pojednać, tyle razy jej głowa świeciła pustkami. Z westchnieniem ruszyła na poszukiwania ukochanego, wałęsając się korytarzami skąpanymi w dziwnie ciężkiej ciszy. Nie było go w salonie ani kuchni, w gabinecie ani łazience, wdrapała się zatem na piętro, na którym tak rzadko bywała. Nie, właściwie w ogóle na nim nie bywała. Lwia część jej życia rozgrywała się na parterze, gdzie wciąż sypiała na kanapie, oraz w ogrodzie pełnym roślin, którymi można było się zająć i wśród których zdołała schować się przed wielkim miejskim światem.
Nikłe, łagodne odgłosy dobiegły ją wtem z końca korytarza, zapraszały do wejścia przez niedomknięte drzwi. Nigdy wcześniej nie była w pomieszczeniu, do którego prowadziły, nigdy nie wpadła też na to, by zapytać, gdzie spał Henrik, skoro nie robił tego u jej boku. Teraz jednak trafiła do jego strzeżonego królestwa. Do serca jego strachu, do toksyny toczącej przeszłość. Widziała przez szparę w wejściu jak pochylał się do drewnianej skrzyni i wydobywał z jej wnętrza coś szarego, materiał przypominający płaszcz utkany z krótkiego, płaskiego włosia. Wybierał się dokądś? Temperatury wciąż nie ustępowały, na zewnątrz królował tak przemożny skwar, że nie potrzebował okrycia wierzchniego.
- Co to? - zapytała ciekawie i weszła do środka bez pukania, przekraczając fosę otaczającą jego fortecę, wzniesioną cegła po cegle z budulca traum i przerażenia. Wtem do jej uszu dotarł dźwięk, pomruk płynący z głębin, szum, którego nie potrafiła nazwać ani do niczego dopasować… Isla zatrzymała się nieopodal Henrika, wpatrzona w tkaninę w jego rękach, na którą sierść Viggo zjeżyła się ostrzegawczo, ale nie spostrzegła, że chowaniec zgrabnie wydostał się z jej objęć i stanął przy jej stopie, gniewnie sztyletując Henrika wzrokiem paciorkowatych oczu. - Mam wrażenie, jakby do mnie… śpiewało - powiedziała cicho, zbita z tropu, niepewna. Cokolwiek Henrik trzymał w dłoniach, musiało być magiczne, przypominało niemal… sierść zdartą z grzbietu jakiegoś stworzenia, ale dlaczego miałby u siebie coś takiego? I co zamierzał z tym zrobić? Serce w jej piersi załomotało, jak gdyby wcześniej niż rozum zdało sobie sprawę z sekretu, który przed nią skrywał, bo myśli pozostały skoncentrowane na łagodnej pieśni wody. Jakby przeniosła się nad morski brzeg i zanurzyła stopy w ożywczo chłodnej toni, otoczona szumem leniwej kipieli i orkiestrą mew. - Bardzo dziwne. Skąd to masz? - zapytała, znów: nie mając pojęcia, że to, iż znalazła się w jego sypialni i nakryła go na ponownym zabezpieczaniu foczej skóry, było jak lodowata pięść zaciśnięta nagle na jego karku. Skrupulatnie ukrywał przed nią naturę selkie, a chociaż Isla nie rozpracowała, dlaczego był odporny na jej aurę, to nigdy nie poświęciła na to zbyt długiej myśli, nie próbowała rozszyfrować niestandardowości Henrika. Spojrzała na jego twarz, pobladłą, z purpurowymi smugami pod oczami, a potem wróciła wzrokiem do płaszcza selkie, przechylając głowę do ramienia. Nie chciałaby dowiedzieć się, że zdarł ją własnoręcznie z jakiejś istoty, nie był przecież taki, nie miał w sobie brutalności potrzebnej do ślepego zabijania stworzeń, czy to magicznych, czy zwyczajnych, zupełnie bezbronnych...
Zjeżone ciało Viggo mówiło jednak wiele. On już wiedział. Wiedział, że to, na co się natknęli, było czymś, co Vestergaard próbował ukryć na zawsze; czuł w nozdrzach woń magii i nieznanego zwierzęcia, zapach, który zawsze wyczuwał gdzieś również na samym Henriku. Dlaczego Isla jeszcze nie zrozumiała, co miało tu miejsce? Dlaczego nie pojęła skąd brało się jego ciągnące się od początku lipca zmęczenie, dlaczego nie domyśliła się, że źle sypiał, bo bronił przed nią swojej skóry? Wciąż ściskając w dłoni zniszczoną hortensję, zapatrzyła się w szary pled i ignorując istnienie reszty sypialni, pochyliła się lekko w jego kierunku.
Henrik Vestergaard
Re: Sypialnia Czw 15 Sie - 17:55
Henrik VestergaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Londyn, Anglia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : selkie
Zawód : psychiatra
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : polityk (I), lider (I), uzdrowiciel (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 22 / magia lecznicza: 27 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 14
Nie mógł spać. Jak długo można nie sypiać bez szkody dla zdrowia? Bezsenność zdawała się starą przyjaciółką, bo odkąd wszedł w posiadanie foczej skóry rzadko sypiał spokojnie — nie licząc momentów takich jak nad jeziorem, gdy musiał być fizycznie zmęczony — ale przez dwie dekady zdołał ją oswoić. Czytał, aż sen przychodził choćby na chwilę, a potem, gdy budził się w środku nocy, powtarzał ten rytuał i dzięki temu zamiast koszmarów śniły mu się historie z kart książek albo najnowsze debaty o medycynie. Od trzynastu dni nocy nie pomagały mu jednak ani książki ani podejmowany z Islą w salonie wysiłek fizyczny. Sen nie nadchodził aż do ostatniej chwili, serce biło mu szybko, a świadomość, że po jego domu grasuje wroga norka — i że na parterze śpi kobieta — była przytłaczająca. W końcu zamykał oczy nad ranem i każdego dnia budził się nieco mniej przytomny i nieco bardziej wyczerpany i z nieco większym zapałem by ukrócić przedłużającą się wizytę Isli w Midgardzie.
Gdy wyszła z Viggo, odetchnął pełną piersią i postanowił spróbować się zdrzemnąć, przynajmniej na chwilę. Od tygodnia kradł tak połowy godzin lub chociaż kwadranse, mówiąc Isli, że wróci z pracy nieco później i desperacko próbując nasycić się krótkimi chwilami samotności, ułożyć plan, zebrać myśli. Wydawało mu się, że potrafi myśleć trzeźwo tylko gdy jest sam, jak w tamtą noc gdy znalazł swoją skórę, ale i tak nie wpadł na razie na żadne rozsądne rozwiązanie. A z dzisiejszej drzemki obudził go kolejny koszmar. Tym razem ojciec stał w jego sypialni wyraźny i jak żywy, choć od tak wielu lat prawie nie myślał o jego twarzy.
Zerwał się z łóźka i przez chwilę łapał oddech, upewniając się, że naprawdę jest całkiem sam. A potem musiał się upewnić — nieważne jak byłoby to nonsensowne, dawno nie miał snu tak realistycznego – że zaklęcia i skóra są na swoim miejscu. Rytm był znany i dopracowany do perfekcji: wyjrzeć przez okno, ostrożnie wysunąć spod łóżka skrzynię, sprawdzić zaklęcia zabezpieczające, wyjąć skórę nerpy i podwójne dno skrzyni, na moment zdjąć zaklęcie uniemożliwiające dotknięcie foczej skóry i wyjąć ją by upewnić się, że nikt nie podrzucił tam podróbki równie doskonałej jak nerpa — albo po prostu by poczuć zapach morza i by choć na moment dotknąć tej części siebie, zamykanej na cztery spusty i nieużywanej. Desperacko chciał popływać, a skoro Isla była tutaj to nie był nawet nad jeziorem...
Przymknął oczy, wyobrażając sobie przez chwilę morze. I wtedy cały świat runął, ochronna magia zadrżała, a do pokoju wtargnął intruz i tuż za nim ona.
Poderwał głowę i otworzył oczy, uświadamiając sobie, że wcale nie doprowadził do swojego rytuału do perfekcji; że ze zmęczenia i niewyspania zapomniał o najważniejszej części, zapomniał zamknąć drzwi na klucz, a teraz ona była t u t a j i gdyby przybyła minutę wcześniej albo minutę później to ujrzałaby tylko skrzynię, ale teraz widziała wszystko. Jego, klęczącego na parkiecie ze swoim największym skarbem, widoku, którego nijak się nie wyprze.
Nienawidził w sobie tego, że w chwilach stresu zamierał. Czuł się wtedy jak przed dwudziestu laty, gdy chłonął każdy pomysł ojca i j e j jak zamrożony, niezdolny powiedzieć ani słowa. Teraz gardło też ścisnęło mu się w supeł, skronie eksplodowały falą paniki i jedynym do czego był przez sekundę zdolny to przycisnąć skórę mocno do siebie, aż palce mu pobielały.
Isla coś mówiła, ale on nie odpowiadał, desperacko próbując sobie przypomnieć jak było ostatnim razem i gdzie popełnił błąd. Czy beztrosko odłożył skórę przy człowieku któremu ufał, czy może trzymał ją aż do samego końca, dopóki ciosy ojca nie spadły na głowę? Nie pamiętał, choć próbował i już sobie nie przypomni i musiał uczyć się na błędach nie znając tych błędów...
Czuję się jakby do mnie śpiewało — usłyszał i pierwszy raz spojrzał na nią, nie przez nią, spojrzeniem obcym i zaalarmowanym i nieufnym. Nie rozumiał, co miała na myśli, ale czy powinien być zdziwiony, że skóra ją kusi; że kusi w s z y s t k i c h? Nie powinien, a jednak wzdrygnął się jak oparzony, czując niejasną gorycz rozczarowania. Łudził się, że Isla była inna. Źrenice miał rozszerzone ze strachu, co czyniło jego jasne oczy prawie czarnymi; jak u foki.
Gdy nachyliła się bliżej, zareagował — wreszcie! — szybko i instynktownie, gwałtownie cofając od niej tors i ręce i skórę, a potem prędko zrywając się na nogi. Cofnął się o krok i kolejny i kolejny, aż znalazł się prawie pod ścianą i dopiero wtedy opuścił jedną z dłoni, ale tylko po to by wyciągnąć ją przed siebie na wypadek gdyby musiał rzucić zaklęcie. Mięśnie miał bardziej napięte niż na Midsommar, ale tym razem jego strach miał jasny kierunek, gotów przekuć się w czyn.
-Nie zbliżaj się! - warknął gardłowo, atawistycznie dobierając słowa i myśli i czyny pod jeden cel, ze zwierzęcym, demonicznym instynktem. - To moje.
Gdy wyszła z Viggo, odetchnął pełną piersią i postanowił spróbować się zdrzemnąć, przynajmniej na chwilę. Od tygodnia kradł tak połowy godzin lub chociaż kwadranse, mówiąc Isli, że wróci z pracy nieco później i desperacko próbując nasycić się krótkimi chwilami samotności, ułożyć plan, zebrać myśli. Wydawało mu się, że potrafi myśleć trzeźwo tylko gdy jest sam, jak w tamtą noc gdy znalazł swoją skórę, ale i tak nie wpadł na razie na żadne rozsądne rozwiązanie. A z dzisiejszej drzemki obudził go kolejny koszmar. Tym razem ojciec stał w jego sypialni wyraźny i jak żywy, choć od tak wielu lat prawie nie myślał o jego twarzy.
Zerwał się z łóźka i przez chwilę łapał oddech, upewniając się, że naprawdę jest całkiem sam. A potem musiał się upewnić — nieważne jak byłoby to nonsensowne, dawno nie miał snu tak realistycznego – że zaklęcia i skóra są na swoim miejscu. Rytm był znany i dopracowany do perfekcji: wyjrzeć przez okno, ostrożnie wysunąć spod łóżka skrzynię, sprawdzić zaklęcia zabezpieczające, wyjąć skórę nerpy i podwójne dno skrzyni, na moment zdjąć zaklęcie uniemożliwiające dotknięcie foczej skóry i wyjąć ją by upewnić się, że nikt nie podrzucił tam podróbki równie doskonałej jak nerpa — albo po prostu by poczuć zapach morza i by choć na moment dotknąć tej części siebie, zamykanej na cztery spusty i nieużywanej. Desperacko chciał popływać, a skoro Isla była tutaj to nie był nawet nad jeziorem...
Przymknął oczy, wyobrażając sobie przez chwilę morze. I wtedy cały świat runął, ochronna magia zadrżała, a do pokoju wtargnął intruz i tuż za nim ona.
Poderwał głowę i otworzył oczy, uświadamiając sobie, że wcale nie doprowadził do swojego rytuału do perfekcji; że ze zmęczenia i niewyspania zapomniał o najważniejszej części, zapomniał zamknąć drzwi na klucz, a teraz ona była t u t a j i gdyby przybyła minutę wcześniej albo minutę później to ujrzałaby tylko skrzynię, ale teraz widziała wszystko. Jego, klęczącego na parkiecie ze swoim największym skarbem, widoku, którego nijak się nie wyprze.
Nienawidził w sobie tego, że w chwilach stresu zamierał. Czuł się wtedy jak przed dwudziestu laty, gdy chłonął każdy pomysł ojca i j e j jak zamrożony, niezdolny powiedzieć ani słowa. Teraz gardło też ścisnęło mu się w supeł, skronie eksplodowały falą paniki i jedynym do czego był przez sekundę zdolny to przycisnąć skórę mocno do siebie, aż palce mu pobielały.
Isla coś mówiła, ale on nie odpowiadał, desperacko próbując sobie przypomnieć jak było ostatnim razem i gdzie popełnił błąd. Czy beztrosko odłożył skórę przy człowieku któremu ufał, czy może trzymał ją aż do samego końca, dopóki ciosy ojca nie spadły na głowę? Nie pamiętał, choć próbował i już sobie nie przypomni i musiał uczyć się na błędach nie znając tych błędów...
Czuję się jakby do mnie śpiewało — usłyszał i pierwszy raz spojrzał na nią, nie przez nią, spojrzeniem obcym i zaalarmowanym i nieufnym. Nie rozumiał, co miała na myśli, ale czy powinien być zdziwiony, że skóra ją kusi; że kusi w s z y s t k i c h? Nie powinien, a jednak wzdrygnął się jak oparzony, czując niejasną gorycz rozczarowania. Łudził się, że Isla była inna. Źrenice miał rozszerzone ze strachu, co czyniło jego jasne oczy prawie czarnymi; jak u foki.
Gdy nachyliła się bliżej, zareagował — wreszcie! — szybko i instynktownie, gwałtownie cofając od niej tors i ręce i skórę, a potem prędko zrywając się na nogi. Cofnął się o krok i kolejny i kolejny, aż znalazł się prawie pod ścianą i dopiero wtedy opuścił jedną z dłoni, ale tylko po to by wyciągnąć ją przed siebie na wypadek gdyby musiał rzucić zaklęcie. Mięśnie miał bardziej napięte niż na Midsommar, ale tym razem jego strach miał jasny kierunek, gotów przekuć się w czyn.
-Nie zbliżaj się! - warknął gardłowo, atawistycznie dobierając słowa i myśli i czyny pod jeden cel, ze zwierzęcym, demonicznym instynktem. - To moje.
Isla Löve
Re: Sypialnia Pon 19 Sie - 18:57
Isla LöveWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vaasa, Finlandia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : niksa
Zawód : bezrobotna
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : żbik
Atuty : akrobata (I), pani natury (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Jego oczy były obce, dzikie. Krew odpływająca z twarzy pozostawiła skórę Henrika białą i papierową, wręcz boleśnie, karykaturalnie naciągniętą na kości czaszki, w wyrazie, którego nigdy u niego nie widziała - ale który znała. Finlandzka puszcza nie pozostała bezpieczna od choroby kłusowniczych sideł i zdarzało się, że Isla w trakcie swoich spacerów natykała się na lisa czy zająca, które z całych sił próbowały uwolnić się z pułapki. Gnębione bólem, zakrwawione i przerażone, były gotowe odgryźć własne odnóża, jeśli to równałoby się wolności. Wiły się i wierzgały, a teraz on robił to samo. Z całych sił próbował wydostać się z wnyków, jak gdyby stanął przed nim kłusownik z ząbkowanym nożem, nie kobieta, która związała z nim przeznaczenie. Zdawał się kimś innym. Sobowtórem, który nigdy wcześniej nie widział jej na oczy, przypadkowym błędem w rzeczywistości, nawet bliźniakiem takim jak ten, który nękał Eirę. Nie uderzył jej, nie krzyknął na nią, ale widok jego spojrzenia sprawił, że Isla cofnęła się bezwiednie o krok, niemal wpadając na Viggo - bo ten wzrok zabolał jak wymierzony policzek, tym bardziej, że nie wiedziała z czego wynikał. Nie powinna była wchodzić do pokoju? Bez pukania i zaproszenia? Nakryła go na czymś prywatnym? Nie, jej Henrik nie spojrzałby na nią w ten sposób przez to, że przeszkodziłaby mu w odosobnionej chwili, nie zrobiłby tego… Prawda?
Cokolwiek się stało, nie zmieniło to faktu, że przypomniał jej zwierzę obnażające kły, zniżające się na odnóżach i gotowe do skoku, tyle że zamiast tego, on odsunął się od niej jak oparzony. Nie zdążyła się zorientować kiedy to zrobił: w jednej chwili był obok, a w drugiej już go nie było, do uszu dotarł tylko dudniący dźwięk sylwetki podrywającej się na równe nogi. Przerażał ją taki; nie umiała umiejscowić jego rozdrażnienia, uzasadnić siły reakcji… Nie umiała wytłumaczyć sobie, że to jej ukochany, nie zaś ktoś nieznajomy. Dlaczego więc tak gwałtownie od niej uciekał? Prawie w lustrzanym odbiciu uniosła dłonie do góry, w tym jedną, która wciąż trzymała urwaną hortensję, gestem pokazując, że nie miała złego zamiaru. Choć jej ramiona drżały, starała się, by przemawiały przez nie łagodność i bezpieczeństwo, mimo że zdumienie i niezrozumienie wżarły się w jej tkanki jak kwas, który zalał ją od środka na widok jego wręcz nienawistnego lęku. I jeszcze ten dźwięk… Warkot dobiegający z jego gardła boleśnie rozdarł jej serce na pół. Nie zbliżaj się? Na bogów. Nigdy tak do niej nie mówił, nawet podczas pierwszego spotkania brzmiał subtelniej, ale teraz ton jego głosu nie pozostawiał miejsca na domysły. Naprawdę odpychał ją od siebie całą postawą. Isla poczuła, jak coś zaciska się w jej gardle, jak oczy zaczynają delikatnie piec, ale zignorowała to, bo ponad własne samopoczucie pragnęła, żeby on przestał się bać - jej lub tego, co go do tego doprowadziło.
- Co się dzieje? - zapytała powoli, ostrożnie, zmartwiona, a potem jej wzrok powędrował do tkaniny, którą do siebie przyciskał. Och, a więc to jej tak zajadle bronił - tylko po co? Dlaczego? Zamrugała, wciąż nie pojmując wagi materiału, na którym pobielały jego knykcie, zerknęła też na wolną dłoń, której palce zdawały się napięte jak struny, w gotowości. Nie, nie przyjmowała do wiadomości, że mógłby użyć ich do tego, żeby cisnąć w nią zaklęciem. Nie. Po prostu nie… A mimo to wycofała się o kolejne pół kroku, w dystansie pomiędzy Henrikiem a sobą pozostawiwszy Viggo, który nawet nie drgnął, jak obronny ogar albo mur, który chciałby ją obronić od niebezpieczeństwa. - Wcale nie chcę ci tego zabrać - przyrzekła z oczami wielkimi jak spodki, skołowanymi i zadającymi własne nieme pytanie. - Byłam po prostu ciekawa, to… Nigdy czegoś takiego nie widziałam - dopowiedziała, nie wiedząc, czy to pomoże, czy jedynie pogorszy sytuację. Henrik zdawał się zamknięty pod kloszem, do którego nagle nie umiała dotrzeć, odcięty od niej każdym zmysłem, nie była nawet pewna, czy wiedział kim ona jest. Bo jeśli tak, jak mógł spoglądać na nią w ten sposób? Jak na wroga, na złodzieja! Od wielu dni nie czuł się sobą, to jasne, bo od pierwszych chwil w Midgardzie zauważyła, że tutaj zachowywał się inaczej - jakby od środka zacisnął się na nim nawias jakichś ograniczeń w porównaniu do idylli przeżywanej w Finlandii -, ale to chyba niemożliwe, żeby… na przykład na coś chorował i owe zachowanie okazało się objawem. Powiedziałby jej, gdyby tak było, uprzedziłby ją, zawsze był z nią szczery.
Ale teraz byli jak dwie figury ustawione na przeciwległych krańcach szachownicy, naraz skazane na walkę, choć Isla nigdy w życiu nie widziała szachownicy i nie wiedziała w jaki sposób poprowadzić sytuację, żeby zrozumiał, że wcale nie jest zainteresowana podbijaniem kolejnych pól. Do niedawna byłoby to dla niej oczywiste, ale teraz w groźnych oczach Henrika nie widziała krzty spolegliwości czy oddania. Skręcone wnętrzności wręcz bolały od napięcia, a domysły zlały się pod kopułą czaszki z żelaznym przekonaniem, że nie mógł okłamywać jej tak długo co do tego, jakim był człowiekiem. Nie mógł sfabrykować promiennego uśmiechu, który malował się na jego twarzy, kiedy skakał z pomostu do jeziora, ani czułości, z jaką potrafił jej dotykać. Gdyby w to uwierzyła, co stałoby się z jej światem?
- Czemu tak na mnie patrzysz? - wykrztusiła, ale nie była pewna, czy chce poznać odpowiedź na to pytanie. Czy szczerość nie będzie kosztować za wiele, jeśli miałaby okazać się ciężka jak pięść i ostra jak nóż wepchnięty w trzewia. - Czemu tak do mnie mówisz? - dodała tak dzielnie, jak potrafiła, aczkolwiek w głębi serca chciałaby zapytać - gdzie jesteś? Gdzie się przede mną schowałeś, czemu nie dopuścisz mnie do tego miejsca? Jak mogę sprowadzić cię z powrotem? Naraz skojarzył się jej ze ślimakiem, który na nieproszony widok chowa się do swojej skorupy, ale jak miała za nim podążyć, jak obiecać, że więcej nie zrobi tego, czym go wystraszyła, skoro nie mówił jej, co to było? Nie chciała od niego szarej, nakrapianej ciemniejszymi kropkami skóry, w ogóle jej nie obchodziła! Niczego nigdy przecież by mu nie zabrała, szczególnie ważnego i wyraźnie cennego. Jak mógł uważać, że było inaczej, jakby w mgnieniu oka zniknęły ich wspólne miesiące?
Cokolwiek się stało, nie zmieniło to faktu, że przypomniał jej zwierzę obnażające kły, zniżające się na odnóżach i gotowe do skoku, tyle że zamiast tego, on odsunął się od niej jak oparzony. Nie zdążyła się zorientować kiedy to zrobił: w jednej chwili był obok, a w drugiej już go nie było, do uszu dotarł tylko dudniący dźwięk sylwetki podrywającej się na równe nogi. Przerażał ją taki; nie umiała umiejscowić jego rozdrażnienia, uzasadnić siły reakcji… Nie umiała wytłumaczyć sobie, że to jej ukochany, nie zaś ktoś nieznajomy. Dlaczego więc tak gwałtownie od niej uciekał? Prawie w lustrzanym odbiciu uniosła dłonie do góry, w tym jedną, która wciąż trzymała urwaną hortensję, gestem pokazując, że nie miała złego zamiaru. Choć jej ramiona drżały, starała się, by przemawiały przez nie łagodność i bezpieczeństwo, mimo że zdumienie i niezrozumienie wżarły się w jej tkanki jak kwas, który zalał ją od środka na widok jego wręcz nienawistnego lęku. I jeszcze ten dźwięk… Warkot dobiegający z jego gardła boleśnie rozdarł jej serce na pół. Nie zbliżaj się? Na bogów. Nigdy tak do niej nie mówił, nawet podczas pierwszego spotkania brzmiał subtelniej, ale teraz ton jego głosu nie pozostawiał miejsca na domysły. Naprawdę odpychał ją od siebie całą postawą. Isla poczuła, jak coś zaciska się w jej gardle, jak oczy zaczynają delikatnie piec, ale zignorowała to, bo ponad własne samopoczucie pragnęła, żeby on przestał się bać - jej lub tego, co go do tego doprowadziło.
- Co się dzieje? - zapytała powoli, ostrożnie, zmartwiona, a potem jej wzrok powędrował do tkaniny, którą do siebie przyciskał. Och, a więc to jej tak zajadle bronił - tylko po co? Dlaczego? Zamrugała, wciąż nie pojmując wagi materiału, na którym pobielały jego knykcie, zerknęła też na wolną dłoń, której palce zdawały się napięte jak struny, w gotowości. Nie, nie przyjmowała do wiadomości, że mógłby użyć ich do tego, żeby cisnąć w nią zaklęciem. Nie. Po prostu nie… A mimo to wycofała się o kolejne pół kroku, w dystansie pomiędzy Henrikiem a sobą pozostawiwszy Viggo, który nawet nie drgnął, jak obronny ogar albo mur, który chciałby ją obronić od niebezpieczeństwa. - Wcale nie chcę ci tego zabrać - przyrzekła z oczami wielkimi jak spodki, skołowanymi i zadającymi własne nieme pytanie. - Byłam po prostu ciekawa, to… Nigdy czegoś takiego nie widziałam - dopowiedziała, nie wiedząc, czy to pomoże, czy jedynie pogorszy sytuację. Henrik zdawał się zamknięty pod kloszem, do którego nagle nie umiała dotrzeć, odcięty od niej każdym zmysłem, nie była nawet pewna, czy wiedział kim ona jest. Bo jeśli tak, jak mógł spoglądać na nią w ten sposób? Jak na wroga, na złodzieja! Od wielu dni nie czuł się sobą, to jasne, bo od pierwszych chwil w Midgardzie zauważyła, że tutaj zachowywał się inaczej - jakby od środka zacisnął się na nim nawias jakichś ograniczeń w porównaniu do idylli przeżywanej w Finlandii -, ale to chyba niemożliwe, żeby… na przykład na coś chorował i owe zachowanie okazało się objawem. Powiedziałby jej, gdyby tak było, uprzedziłby ją, zawsze był z nią szczery.
Ale teraz byli jak dwie figury ustawione na przeciwległych krańcach szachownicy, naraz skazane na walkę, choć Isla nigdy w życiu nie widziała szachownicy i nie wiedziała w jaki sposób poprowadzić sytuację, żeby zrozumiał, że wcale nie jest zainteresowana podbijaniem kolejnych pól. Do niedawna byłoby to dla niej oczywiste, ale teraz w groźnych oczach Henrika nie widziała krzty spolegliwości czy oddania. Skręcone wnętrzności wręcz bolały od napięcia, a domysły zlały się pod kopułą czaszki z żelaznym przekonaniem, że nie mógł okłamywać jej tak długo co do tego, jakim był człowiekiem. Nie mógł sfabrykować promiennego uśmiechu, który malował się na jego twarzy, kiedy skakał z pomostu do jeziora, ani czułości, z jaką potrafił jej dotykać. Gdyby w to uwierzyła, co stałoby się z jej światem?
- Czemu tak na mnie patrzysz? - wykrztusiła, ale nie była pewna, czy chce poznać odpowiedź na to pytanie. Czy szczerość nie będzie kosztować za wiele, jeśli miałaby okazać się ciężka jak pięść i ostra jak nóż wepchnięty w trzewia. - Czemu tak do mnie mówisz? - dodała tak dzielnie, jak potrafiła, aczkolwiek w głębi serca chciałaby zapytać - gdzie jesteś? Gdzie się przede mną schowałeś, czemu nie dopuścisz mnie do tego miejsca? Jak mogę sprowadzić cię z powrotem? Naraz skojarzył się jej ze ślimakiem, który na nieproszony widok chowa się do swojej skorupy, ale jak miała za nim podążyć, jak obiecać, że więcej nie zrobi tego, czym go wystraszyła, skoro nie mówił jej, co to było? Nie chciała od niego szarej, nakrapianej ciemniejszymi kropkami skóry, w ogóle jej nie obchodziła! Niczego nigdy przecież by mu nie zabrała, szczególnie ważnego i wyraźnie cennego. Jak mógł uważać, że było inaczej, jakby w mgnieniu oka zniknęły ich wspólne miesiące?
Henrik Vestergaard
Re: Sypialnia Pon 19 Sie - 19:41
Henrik VestergaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Londyn, Anglia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : selkie
Zawód : psychiatra
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : polityk (I), lider (I), uzdrowiciel (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 22 / magia lecznicza: 27 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 14
To nie miało prawa się wydarzyć. Przez tyle lat tak uważał, by nigdy się nie wydarzyło. Spalił dom, naiwnie próbując upozorować własną śmierć, próbował spopielić całą przeszłość, zlecił nawet czyjeś morderstwo i zamienił lęk przed macochą na lęk przed funkcjonariuszami prawa (nie była to nawet uczciwa wymiana, bo jej śmierć wcale nie sprawiła, że przestał się bać i że koszmary zniknęł). Poświęcił dnie i noce na doskonalenie zaklęć ochronnych — nigdy nie wynajął nikogo do zabezpieczenia domu, bo nikomu przecież nie ufał — i oszczędności na jak najcięższe skrzynie. Bez namysłu poświęcił nieśmiałe marzenie o własnej rodzinie zanim zdążył dopuścić je do świadomości; słysząc o atakach na przedstawicieli genetyk i milcząc poświęcał jakąś część własnego sumienia; a z biegiem czasu te wszystkie poświęcenia przestały wystarczać, jakby musiał wciąż nienasyconego potwora. Nie był tylko pewien, czy tym potworem była sama skóra, przekleństwo, którego nie mógł się pozbyć; czy chciwość otaczającego go społeczeństwa. Stracił zatem wzrok w lewym oku, odsunął się od ludzi by przyjaciół i kochanki mieć tylko i wyłącznie na własnych zasadach, a wreszcie przestał nawet chodzić nad morze.
Tymczasem wystarczyła jedna chwila nieuwagi — jedna kąpiel w jeziorze, jeden rok zapomnienia — by zachwiać samymi fundamentami tego mozolnie budowanego poczucia bezpieczeństwa. Czuł się jak ktoś, kto ogląda świat przez szklaną szybę by ciężko zachorować gdy tylko wychyli nos z domu; jak ktoś kto może poparzyć się płomieniem świecy, a jest skazany na codzienny widok połykaczy ognia. Czuł się jakby ostatnie dwadzieścia lat nie miało najmniejszego sensu, a zarazem czuł się winny, bo utrzymałby długo budowany status quo gdyby tylko był roztropniejszy i ostrożniejszy i gdyby nie wpuścił jej do domu. Złamał zasady i teraz wszystko się waliło; tak działają równania matematyczne i spekulacje handlowe, dlaczego myślał, że tym razem skończy się inaczej? Dlaczego nie myślał, uparcie odsuwając od siebie myśl o logicznych konsekwencjach tych pochopnych decyzji, jakby Isla miała być jakimś pieprzonym wyjątkiem?
Jeszcze nic się nie stało, a ona odsunęła się — na szczęście, najpierw o krok, a potem o kolejny — zanim zdążył poprosić (kazać, krzyknąć?) by to zrobiła. Z każdym jej krokiem w tył oddychało mu się trochę łatwiej, bo przez krótki moment wcale nie mógł złapać oddechu. Przez chwilę skupiał się na tym, by oddychać, bo nie mógł sobie pozwolić na słabość; wdech—wydech. Czujne spojrzenie przesuwało się pomiędzy Islą i Viggo, ale wcale nie widział już na ich miejscu łagodnej niksy i niewielkiej norki; wszystkie zmysły ostrzegały go przed zagrożeniem. Fala pretensji wobec samego siebie — i wobec niej — wcale nie cichła. Niegdyś uwielbiał w niej optymizm i ciekawość z jaką podchodziła do świata i ufność jaką obdarzała ludzi, ale ten podziw zawsze był podszyty zazdrością, która teraz w mgnieniu oka zmieniła się w zawiść. Spoglądała na niego wielkimi oczyma, udając, że nie rozumie. On nigdy nie miał takiego luksusu. Milczał w odpowiedzi na jej przyrzeczenia, ale mimowolnie prychnął gniewnie gdy usłyszał, że była ciekawa. - Pandora też była ciekawa! - syknął, odnajdując wreszcie głos, choć w złośliwości co do której nie miał nawet pewności, że Isla ją zrozumie.
Było już za późno na przyrzeczenia i na zapewnienia, tragedia rozlała się jak plagi z puszki Pandory. Isla jeszcze nie wyciągnęła po skórę rąk, jeszcze nie zaczęła iść do przodu, ale to było tylko kwestią czasu, to zawsze było kwestią czasu.
Nie wiedział, jak mógłby naprawić szkody, nie dało się zatrzymać raz rozlanego sekretu, kropla mogła stać się powodzią, a nowa kryjówka wcale nie uspokoi jego serca skoro k t o ś już widział, że Henrik Vestergaard ma coś do ukrycia i coś do znalezienia. Właściwie, to wiedział co jeszcze mógłby zrobić w tej sytuacji — teraz, korzystając z jej zaskoczenia; rozpatrywał przecież takie ewentualności wyobrażając sobie intruzów bez konkretnych rysów twarzy — ale zawahał się nagle. Zaklęcie Endurminnig było zdolne usunąć pojedyncze wspomnienie, uczył się go właśnie na takie ewentualności (ponuro myśląc też czasem, że nieznajomego złodzieja uciszyłby jednak raz na zawsze), ale nigdy go nie ćwiczył na żywym celu i jako psychiatra doskonale wiedział jak fatalne mogło mieć skutki. Otworzył szerzej oczy i pobladł, spoglądając na Islę jakby przypomniał sobie kim właściwie była. Jeden właściwie użyty czar i mogliby wrócić do tego, co było — ukryłby skórę gdzie indziej i znów miał niksę na wyłączność. Jeden błąd, a mógłby trwale okaleczyć jej umysł; zmącić w głowie na zawsze — i wciąż osiągnąć swój cel, wciąż być bezpieczny, ale...
Zamrugał, a przez jego twarz przemknął wyraźny grymas przerażenia — tym razem bał się nie tylko Isli, ale i samego siebie. Powoli zmusił się do opuszczenia ręki by uniknąć pokusy, ale nie tracił czujności, jakby w każdej chwili spodziewał się ataku i był gotów podnieść ramię do wyczarowania tarczy. Wcisnął plecy w ścianę, nie miał już dokąd się cofnąć. A ona nie mogła sprowadzić go z powrotem, bo tego nie chciał, bo nie mógł wyrzec się strachu ani stracić czujności, tylko dlatego funkcjonował jakoś dwadzieścia lat i wiedział, że był chory, ale to było nieuleczalne, a poza tym lęk trzymał go w ryzach i pomagał mu unikać takich sytuacji i wszystko runęło właśnie wtedy, gdy przestał się bać—
- To nie twoja sprawa. - powiedział w końcu, mając na myśli skórę i próbując zmusić własne gardło do wyartykułowania logicznych zgłosek, a ton do zachowania spokoju. Pozornego, chłodnego niczym tafla lodu na jeziorze. Lód potrafił czasem parzyć. - Chcę być teraz sam. - zakomunikował, w swoim mniemaniu jakże dojrzale. - Wyjdź, porozmawiamy... - czy na pewno? Nawet teraz kłamstwo przychodziło mu naturalnie. -… później.
Tymczasem wystarczyła jedna chwila nieuwagi — jedna kąpiel w jeziorze, jeden rok zapomnienia — by zachwiać samymi fundamentami tego mozolnie budowanego poczucia bezpieczeństwa. Czuł się jak ktoś, kto ogląda świat przez szklaną szybę by ciężko zachorować gdy tylko wychyli nos z domu; jak ktoś kto może poparzyć się płomieniem świecy, a jest skazany na codzienny widok połykaczy ognia. Czuł się jakby ostatnie dwadzieścia lat nie miało najmniejszego sensu, a zarazem czuł się winny, bo utrzymałby długo budowany status quo gdyby tylko był roztropniejszy i ostrożniejszy i gdyby nie wpuścił jej do domu. Złamał zasady i teraz wszystko się waliło; tak działają równania matematyczne i spekulacje handlowe, dlaczego myślał, że tym razem skończy się inaczej? Dlaczego nie myślał, uparcie odsuwając od siebie myśl o logicznych konsekwencjach tych pochopnych decyzji, jakby Isla miała być jakimś pieprzonym wyjątkiem?
Jeszcze nic się nie stało, a ona odsunęła się — na szczęście, najpierw o krok, a potem o kolejny — zanim zdążył poprosić (kazać, krzyknąć?) by to zrobiła. Z każdym jej krokiem w tył oddychało mu się trochę łatwiej, bo przez krótki moment wcale nie mógł złapać oddechu. Przez chwilę skupiał się na tym, by oddychać, bo nie mógł sobie pozwolić na słabość; wdech—wydech. Czujne spojrzenie przesuwało się pomiędzy Islą i Viggo, ale wcale nie widział już na ich miejscu łagodnej niksy i niewielkiej norki; wszystkie zmysły ostrzegały go przed zagrożeniem. Fala pretensji wobec samego siebie — i wobec niej — wcale nie cichła. Niegdyś uwielbiał w niej optymizm i ciekawość z jaką podchodziła do świata i ufność jaką obdarzała ludzi, ale ten podziw zawsze był podszyty zazdrością, która teraz w mgnieniu oka zmieniła się w zawiść. Spoglądała na niego wielkimi oczyma, udając, że nie rozumie. On nigdy nie miał takiego luksusu. Milczał w odpowiedzi na jej przyrzeczenia, ale mimowolnie prychnął gniewnie gdy usłyszał, że była ciekawa. - Pandora też była ciekawa! - syknął, odnajdując wreszcie głos, choć w złośliwości co do której nie miał nawet pewności, że Isla ją zrozumie.
Było już za późno na przyrzeczenia i na zapewnienia, tragedia rozlała się jak plagi z puszki Pandory. Isla jeszcze nie wyciągnęła po skórę rąk, jeszcze nie zaczęła iść do przodu, ale to było tylko kwestią czasu, to zawsze było kwestią czasu.
Nie wiedział, jak mógłby naprawić szkody, nie dało się zatrzymać raz rozlanego sekretu, kropla mogła stać się powodzią, a nowa kryjówka wcale nie uspokoi jego serca skoro k t o ś już widział, że Henrik Vestergaard ma coś do ukrycia i coś do znalezienia. Właściwie, to wiedział co jeszcze mógłby zrobić w tej sytuacji — teraz, korzystając z jej zaskoczenia; rozpatrywał przecież takie ewentualności wyobrażając sobie intruzów bez konkretnych rysów twarzy — ale zawahał się nagle. Zaklęcie Endurminnig było zdolne usunąć pojedyncze wspomnienie, uczył się go właśnie na takie ewentualności (ponuro myśląc też czasem, że nieznajomego złodzieja uciszyłby jednak raz na zawsze), ale nigdy go nie ćwiczył na żywym celu i jako psychiatra doskonale wiedział jak fatalne mogło mieć skutki. Otworzył szerzej oczy i pobladł, spoglądając na Islę jakby przypomniał sobie kim właściwie była. Jeden właściwie użyty czar i mogliby wrócić do tego, co było — ukryłby skórę gdzie indziej i znów miał niksę na wyłączność. Jeden błąd, a mógłby trwale okaleczyć jej umysł; zmącić w głowie na zawsze — i wciąż osiągnąć swój cel, wciąż być bezpieczny, ale...
Zamrugał, a przez jego twarz przemknął wyraźny grymas przerażenia — tym razem bał się nie tylko Isli, ale i samego siebie. Powoli zmusił się do opuszczenia ręki by uniknąć pokusy, ale nie tracił czujności, jakby w każdej chwili spodziewał się ataku i był gotów podnieść ramię do wyczarowania tarczy. Wcisnął plecy w ścianę, nie miał już dokąd się cofnąć. A ona nie mogła sprowadzić go z powrotem, bo tego nie chciał, bo nie mógł wyrzec się strachu ani stracić czujności, tylko dlatego funkcjonował jakoś dwadzieścia lat i wiedział, że był chory, ale to było nieuleczalne, a poza tym lęk trzymał go w ryzach i pomagał mu unikać takich sytuacji i wszystko runęło właśnie wtedy, gdy przestał się bać—
- To nie twoja sprawa. - powiedział w końcu, mając na myśli skórę i próbując zmusić własne gardło do wyartykułowania logicznych zgłosek, a ton do zachowania spokoju. Pozornego, chłodnego niczym tafla lodu na jeziorze. Lód potrafił czasem parzyć. - Chcę być teraz sam. - zakomunikował, w swoim mniemaniu jakże dojrzale. - Wyjdź, porozmawiamy... - czy na pewno? Nawet teraz kłamstwo przychodziło mu naturalnie. -… później.
Isla Löve
Re: Sypialnia Pon 19 Sie - 20:17
Isla LöveWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vaasa, Finlandia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : niksa
Zawód : bezrobotna
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : żbik
Atuty : akrobata (I), pani natury (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Pandora? Chwilę zajęło jej skojarzenie o jaką Pandorę mu chodziło, aż w wyobraźni pojawiła się sylwetka mitologicznej kobiety, której ciekawość i niecierpliwość sprowadziły na świat zgubę. A więc tak ją teraz widział? Jako iskrę dającą początek wszelkiemu złu?! W chwili emocjonalnej trzeźwości, trwającej zaledwie ułamek sekundy, zastanowiła się, czy aby nie dramatyzował i nie przesadzał, ale logikę prędko zastąpiły gniew i poczucie niesprawiedliwości. Nie sądziła, że zrobiła coś aż tak złego, by zasłużyć sobie na tego rodzaju porównanie, a jednak po twarzy Henrika widziała, że mówił to do niej z pełnym przekonaniem, jakby w jego oczach na moment rzeczywiście scaliła się w jedność z antyczną bohaterką. Na dodatek utkał oskarżenie przędzą syku zanurzoną w jadzie, który poraził ją swoją… Tak, udało jej się to nazwać, choć byłaby szczęśliwsza, gdyby wyobraźnia zawiodła. Niechęcią. Każdy milimetr jego ciała krzyczał, że miał jej dość; że najlepiej by zrobiła, gdyby natychmiast odwróciła się na pięcie, wyszła, zamknęła drzwi i nigdy więcej nie poruszała tego tematu w rozmowie. Ale czy naprawdę byłby wtedy zadowolony? Czy w Midgardzie tak właśnie działała miłość, była warunkowa? Nie umiała sobie wyobrazić życia w podobnym zakłamaniu, choć współczucie i wyrzuty sumienia błagały, żeby przeprosiła Henrika za wszystko, co zrobiła, nawet za to, czego nie rozumiała i czego dopuściła się niechcący.
Niestety jednak zabrakło jej słów. Struchlała i skonfundowana, przez dłuższą chwilę ciężkiej ciszy po prostu na niego patrzyła, nie mogąc uwierzyć w to, jak się do niej odnosił. Zawsze był szarmancki, nad jeziorem był również zabawny i opiekuńczy, ale osoba, którą miała przed sobą… Kim był ten człowiek? Jak zdołał tak dobrze udawać Henrika wizerunkiem, zawodząc, gdy chodziło o charakter? Nieświadomie zacisnęła palce na łodyżce hortensji, jak gdyby kwiat, który przed chwilą zdawał się jej największym problemem pod dachem, mógł roztoczyć wokół niej czar cofnięcia czasu. Chciała, żeby było jak wcześniej. Chciała, by było jak w Finlandii.
Ale w Finlandii on nigdy nie był też zimny. Nie odcinał się od niej grubą kreską zbudowaną z lodowej kry, nie anonsował zakończenia spotkania oraz odroczenia tematu tak kategorycznie i beznamiętnie, jakby mówił to do przypadkowego przechodnia albo nieposłusznego dziecka. Isla nie była pewna, która z jego odsłon, tak różnych na przestrzeni kilkudziesięciu sekund, była gorsza; obie ją zabolały na różne sposoby, obie chciały wydusić z niej łzy.
- Jak to “nie moja sprawa”? - powtórzyła po nim z niepohamowanym niedowierzaniem. Niczego jej nie wyjaśnił, a teraz kazał jej przestać o tym myśleć i przejść do porządku dziennego z czymś, co najwyraźniej budziło w nim całą gamę ogromnych emocji, niemal odbierających mu człowieczeństwo. Na dodatek żądał od niej samotności… Ale nad jeziorem Henrik nigdy tego nie robił. A ona? Głupia, głupia niksa, nie umiała przestać żyć wspomnieniem człowieka, w którym zakochała się bez pamięci, mimo że w Midgardzie nie zdawał się być już tym samym sobą właściwie od samego początku, od chwili, kiedy pojawiła się na progu domu jego sąsiada. I teraz po prostu ją odprawiał? Jak kota, od którego uwagi można się odciąć poprzez zamknięcie drzwi do pokoju? - To, co się z tobą dzieje, to jak najbardziej moja sprawa. Widzę, że się boisz. Że z jakiegoś powodu mnie teraz unikasz, ale… Nie rozumiem dlaczego - bezsilnie pokręciła głową, lecz gdzieś w jej sercu poczucie zdrady i odrzucenia odezwało się pierwszym ukłuciem płomieni zbudzonych do życia w niej całej: za mostkiem, w trzewiach, w czaszce. Bolało ją, jak ją traktował, bolało ją też, że sam zdawał się tego nie widzieć albo się tym nie przejmował. Vaasa w chwilach swojej złości bywała taka sama, spalała siebie i wszystkich dokoła, nie bacząc na to, kogo krzywdzi. - Jesteśmy razem - przypomniała mu hardo, mając nadzieję, że to mu o wszystkim przypomni, że otworzy jego oczy. Co prawda nigdy oficjalnie nie nazwali swojej relacji, ale skoro mieszkali pod jednym dachem i połączyli się wstążką przeznaczenia na Midsommar, dla Isli sprawa była jasna. - A w żadnej książce związek nie może przetrwać bez szczerości. Wiesz to, na pewno to wiesz. Ilu ludziom tak mówiłeś, kiedy usiedli naprzeciw ciebie w fotelu w gabinecie? - czuła się żałośnie, chwytając się brzytwy z desperacją, żeby przemówić mu do rozsądku poprzez pracę, którą tak kochał, hołubił i którą się szczycił, ale tak naprawdę niewiele o niej wiedziała. Jedynie to, co sam jej powiedział, nigdy nie widziała też na oczy przebiegu terapii z pacjentem. Wyobraźnia podsuwała jej jednak rozpaczliwe rozwiązania, które wedle wszelkich praw chyba powinny zadziałać, by do niej wrócił. - Więc nie chcę stąd wychodzić. Ani nie chcę, żebyś był sam. Nie wyjdę - zaznaczyła, ignorując nuty lamentu zakradające się do tonu jej głosu, nie spuszczała też wzroku z Henrika. Czym był szary materiał w jego dłoniach, że dla niego ją od siebie odrzucał? - Powiedz mi, co ci jest. Co to jest. Proszę - ponowiła, ale nie zerknęła już na tkaninę, którą trzymał. Miała wrażenie, że nie podobało mu się nawet, gdy oddychała w jej kierunku, i chociaż łagodna część jej duszy naciskała, żeby dała mu spokój, Isla wiedziała, że nie zdoła tak po prostu zapomnieć o tym, co wydarzyło się w jego sypialni. On zapewne też nie. Cisza zaś sprawi, że wszystko pomiędzy nimi się rozpadnie, gorycz zatruje miłe chwile, zniszczy ciepłe myśli; nie mogła do tego dopuścić. Może gdyby była mądrzejsza, albo gdyby chociaż raz w życiu widziała selkie na własne oczy, ba, nawet zwykłą, najzwyczajniejszą pod słońcem fokę…
Niestety jednak zabrakło jej słów. Struchlała i skonfundowana, przez dłuższą chwilę ciężkiej ciszy po prostu na niego patrzyła, nie mogąc uwierzyć w to, jak się do niej odnosił. Zawsze był szarmancki, nad jeziorem był również zabawny i opiekuńczy, ale osoba, którą miała przed sobą… Kim był ten człowiek? Jak zdołał tak dobrze udawać Henrika wizerunkiem, zawodząc, gdy chodziło o charakter? Nieświadomie zacisnęła palce na łodyżce hortensji, jak gdyby kwiat, który przed chwilą zdawał się jej największym problemem pod dachem, mógł roztoczyć wokół niej czar cofnięcia czasu. Chciała, żeby było jak wcześniej. Chciała, by było jak w Finlandii.
Ale w Finlandii on nigdy nie był też zimny. Nie odcinał się od niej grubą kreską zbudowaną z lodowej kry, nie anonsował zakończenia spotkania oraz odroczenia tematu tak kategorycznie i beznamiętnie, jakby mówił to do przypadkowego przechodnia albo nieposłusznego dziecka. Isla nie była pewna, która z jego odsłon, tak różnych na przestrzeni kilkudziesięciu sekund, była gorsza; obie ją zabolały na różne sposoby, obie chciały wydusić z niej łzy.
- Jak to “nie moja sprawa”? - powtórzyła po nim z niepohamowanym niedowierzaniem. Niczego jej nie wyjaśnił, a teraz kazał jej przestać o tym myśleć i przejść do porządku dziennego z czymś, co najwyraźniej budziło w nim całą gamę ogromnych emocji, niemal odbierających mu człowieczeństwo. Na dodatek żądał od niej samotności… Ale nad jeziorem Henrik nigdy tego nie robił. A ona? Głupia, głupia niksa, nie umiała przestać żyć wspomnieniem człowieka, w którym zakochała się bez pamięci, mimo że w Midgardzie nie zdawał się być już tym samym sobą właściwie od samego początku, od chwili, kiedy pojawiła się na progu domu jego sąsiada. I teraz po prostu ją odprawiał? Jak kota, od którego uwagi można się odciąć poprzez zamknięcie drzwi do pokoju? - To, co się z tobą dzieje, to jak najbardziej moja sprawa. Widzę, że się boisz. Że z jakiegoś powodu mnie teraz unikasz, ale… Nie rozumiem dlaczego - bezsilnie pokręciła głową, lecz gdzieś w jej sercu poczucie zdrady i odrzucenia odezwało się pierwszym ukłuciem płomieni zbudzonych do życia w niej całej: za mostkiem, w trzewiach, w czaszce. Bolało ją, jak ją traktował, bolało ją też, że sam zdawał się tego nie widzieć albo się tym nie przejmował. Vaasa w chwilach swojej złości bywała taka sama, spalała siebie i wszystkich dokoła, nie bacząc na to, kogo krzywdzi. - Jesteśmy razem - przypomniała mu hardo, mając nadzieję, że to mu o wszystkim przypomni, że otworzy jego oczy. Co prawda nigdy oficjalnie nie nazwali swojej relacji, ale skoro mieszkali pod jednym dachem i połączyli się wstążką przeznaczenia na Midsommar, dla Isli sprawa była jasna. - A w żadnej książce związek nie może przetrwać bez szczerości. Wiesz to, na pewno to wiesz. Ilu ludziom tak mówiłeś, kiedy usiedli naprzeciw ciebie w fotelu w gabinecie? - czuła się żałośnie, chwytając się brzytwy z desperacją, żeby przemówić mu do rozsądku poprzez pracę, którą tak kochał, hołubił i którą się szczycił, ale tak naprawdę niewiele o niej wiedziała. Jedynie to, co sam jej powiedział, nigdy nie widziała też na oczy przebiegu terapii z pacjentem. Wyobraźnia podsuwała jej jednak rozpaczliwe rozwiązania, które wedle wszelkich praw chyba powinny zadziałać, by do niej wrócił. - Więc nie chcę stąd wychodzić. Ani nie chcę, żebyś był sam. Nie wyjdę - zaznaczyła, ignorując nuty lamentu zakradające się do tonu jej głosu, nie spuszczała też wzroku z Henrika. Czym był szary materiał w jego dłoniach, że dla niego ją od siebie odrzucał? - Powiedz mi, co ci jest. Co to jest. Proszę - ponowiła, ale nie zerknęła już na tkaninę, którą trzymał. Miała wrażenie, że nie podobało mu się nawet, gdy oddychała w jej kierunku, i chociaż łagodna część jej duszy naciskała, żeby dała mu spokój, Isla wiedziała, że nie zdoła tak po prostu zapomnieć o tym, co wydarzyło się w jego sypialni. On zapewne też nie. Cisza zaś sprawi, że wszystko pomiędzy nimi się rozpadnie, gorycz zatruje miłe chwile, zniszczy ciepłe myśli; nie mogła do tego dopuścić. Może gdyby była mądrzejsza, albo gdyby chociaż raz w życiu widziała selkie na własne oczy, ba, nawet zwykłą, najzwyczajniejszą pod słońcem fokę…
Henrik Vestergaard
Re: Sypialnia Wto 20 Sie - 4:13
Henrik VestergaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Londyn, Anglia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : selkie
Zawód : psychiatra
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : polityk (I), lider (I), uzdrowiciel (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 22 / magia lecznicza: 27 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 14
Nie potrafił podtrzymać jej spojrzenia i coraz bardziej drażnił go sposób, w jaki na niego patrzyma. Oczyma strzelał pomiędzy nią i Viggo i drzwi (drogę wyjścia) i okna (kolejną drogę wyjścia), nieświadomie spinając mięśnie w miejscach, na które padał jej wzrok. Nie chciał, by oglądała skórę ani by widziała jego strach ani żeby wysnuła nieubłagane wnioski. Chciał, żeby było jak wcześniej. Żeby było jak w Finlandii. Mógł też nigdy nie wybrać się do Finlandii, zignorować opowieść Johanna i troskę o nieznajomą niksę kierującą nim w bezsenną noc. Dobre uczynki nigdy się dobrze nie kończyły, właśnie zbierał ich gorzkie żniwo.
Z trudem podniósł na nią wyczekujący wzrok, bez powodzenia usiłując tchnąć we własne spojrzenie ten sam pozorny spokój, co w ton głosu. Poprosił ją o to, czego teraz potrzebuje — spróbował nawet wyobrazić sobie, jak Henrik Vestergaard, normalny i nieobarczony żadnymi foczymi skórami psychiatra gratuluje tej asertywności Henry'emu Lancaster — i liczył na to, że Isla uszanuje to życzenie i wycofa się za drzwi. Gdy odgrodzi się od niej barierą z ciężkiego drewna, będzie mógł ukryć skórę w ciężkiej skrzyni, a potem odetchnąć i zebrać myśli.
Ale Isla stała w miejscu.
-Nie. - wyrwało mu się niczym tarcza; to nie była jej sprawa i wciąż był w stanie powiedzieć nie, nie, nie. Dziecinnie zasłonił się tym słowem, jedynym poza skórą gwarantem nikłej kontroli. Spróbował wziąć głębszy oddech, szukając kolejnych słów. Jak powinny brzmieć? Powinien prosić, żądać, pozostać przy prostych komunikatach? Dlaczego w gabinecie przychodziło mu to łatwiej? Dlaczego innym ludziom manifestowanie własnego sprzeciwu przychodziło zupełnie łatwo, dlaczego potrafili wyrzucać z siebie słowa tak naturalnie, jakby płonęli żywym ogniem? On nie potrafił, choć od dwóch dekad bardzo próbował; nie pamiętał już nawet czy wcześniej był kłótliwym czy spolegliwym dzieckiem, bo jako dziecko nie zwracał na takie rzeczy uwagi. Ojciec okradł go nawet z tego, ze złości i asertywności; więc w zamian czuł teraz zawiść wobec całego świata, a gniew narastał w jego sercu i tlił się w rozszerzonych źrenicach, nie znajdując drogi ujścia.
On szukał słów, a Isla mówiła nadal.
Zamrugał nagle, gdy wyznała, że widzi jego strach. Nie chciał, by to widziała, ale tak prostolinijne ujęcie sprawy złamało na sekundę zły urok. Nikt nigdy tego nie widział ani się o niego nie troszczył. Nieśmiało zdołał spojrzeć Isli w oczy, rozluźnić odrobinę szczękę, jego wzrok na moment złagodniał, z żałosną nadzieją. Skoro widziała, chociaż nie rozumiała, to zostawi go samego, prawda? Skinął ledwo dostrzegalnie głową, musiała go zostawić, musiał się uspokoić i zebrać myśli, musiał zostać sam.
Ale w jej głos wkradła się harda nuta i nadzieja prysła. Z niedowierzaniem zmarszczył. brwi, zacisnął usta z rozczarowaniem. Razem? To był jej argument, na podstawie tego rościła sobie prawa? Jak każda inna kobieta, zbyt zachłanna, zbyt zaborcza, dopowiadająca sobie zbyt wiele i zbyt podatna na urok pięknego mężczyzny i jego równie pięknej skóry? Myślał, że Isla była inna. Była inna. Aura selkie nie powinna na nią działać.
A co jeśli nie? Mocniej przycisnął do siebie skórę, nagle zaalarmowany tym, jak trudno było mu zebrać myśli i ją odprawić i z jaką łatwością wracał do Finlandii. Od dwóch tygodni nie zostawiła go właściwie samego, czy to dlatego popełniał szereg błędów i nie mógł wydobyć z siebie głosu? W t e d y też myślał trzeźwo dopiero, gdy zostawał sam. Mimo, że trzymał w rękach skórę, nie mógł pozbyć się podejrzeń; zaczynało mu się kręcić w głowie, a w tej spirali hipotez nie wziął nawet pod uwagę ewentualności, że Isli mogło zależeć na nim szczerze. Nikomu nigdy nie zależało na nim szczerze, najpierw dopilnowała tego jego rodzina i jego geny, a potem on sam; a związek — ba, nie związek, miłe spędzanie czasu z niksą miało go uchronić od nadmiaru niepotrzebnych emocji.
Z niedowierzaniem słuchał jej dalszych żądań, a każde budziło w nim złość i bunt. W uszach mu dzwoniło, nie słyszał w jej głosie prośby ani nie widział troski w spojrzeniu; zaalarmowany szukał w tej sytuacji tego, co zawsze — kobiecych pretensji, żądań, wyobrażeń. Zawsze potrafił ukrócić takie rzeczy, istniały słowa i zachowania, których nie usprawiedliwi nawet tłumiona aura selkie — ale nigdy żadna nie przyłapała go z foczą skórą w ramionach.
- I to niby daje ci prawa? - powtórzył z mieszanką zaskoczenia i pretensji. Nie była jego żoną ani narzeczoną ani ojcem, nie miała prawa go pouczać. Nikt nie miał. W swoim dążeniu do niezależności nieświadomie wylądował na całkowicie przeciwnym spektrum niż w młodości, nie zauważając nawet, kiedy lęk zamienił się w pychę, a pokora w arogancję. - Nie wiesz, co mówię ludziom w gabinecie. A ja chcę, żebyś wyszła. - dodał uparcie, bardzo starając się nie zabrzmieć bezradnie. Powinien podnieść głos, tyle by wystarczyło. Dlaczego nie mógł podnieść głosu? Zgłoski wybrzmiały zresztą bardziej miękko niż powinny, zaokrąglone nieproszonym angielskim akcentem.
- Nie. - zacisnął usta gdy poprosiła go o prawdę. Naprawdę się jeszcze nie domyśliła, czy to jakaś okrutna gra? - Nie. - powtórzył, bo nie był jej winien prawdy, nic nie był jej winien. - Ja ciebie nie pytam o czaszki na dnie jeziora - a przecież je widział, tak jak ona widziała teraz w jego rękach dowód jego przekleństwa; dowód, na który nie mia nawet cholernego wpływu. Nawet ich nie oglądał, bo gdyby to zrobił, poznałby może, że tamte kości są starsze od Isli. - więc ty nie pytaj mnie o to.
Z trudem podniósł na nią wyczekujący wzrok, bez powodzenia usiłując tchnąć we własne spojrzenie ten sam pozorny spokój, co w ton głosu. Poprosił ją o to, czego teraz potrzebuje — spróbował nawet wyobrazić sobie, jak Henrik Vestergaard, normalny i nieobarczony żadnymi foczymi skórami psychiatra gratuluje tej asertywności Henry'emu Lancaster — i liczył na to, że Isla uszanuje to życzenie i wycofa się za drzwi. Gdy odgrodzi się od niej barierą z ciężkiego drewna, będzie mógł ukryć skórę w ciężkiej skrzyni, a potem odetchnąć i zebrać myśli.
Ale Isla stała w miejscu.
-Nie. - wyrwało mu się niczym tarcza; to nie była jej sprawa i wciąż był w stanie powiedzieć nie, nie, nie. Dziecinnie zasłonił się tym słowem, jedynym poza skórą gwarantem nikłej kontroli. Spróbował wziąć głębszy oddech, szukając kolejnych słów. Jak powinny brzmieć? Powinien prosić, żądać, pozostać przy prostych komunikatach? Dlaczego w gabinecie przychodziło mu to łatwiej? Dlaczego innym ludziom manifestowanie własnego sprzeciwu przychodziło zupełnie łatwo, dlaczego potrafili wyrzucać z siebie słowa tak naturalnie, jakby płonęli żywym ogniem? On nie potrafił, choć od dwóch dekad bardzo próbował; nie pamiętał już nawet czy wcześniej był kłótliwym czy spolegliwym dzieckiem, bo jako dziecko nie zwracał na takie rzeczy uwagi. Ojciec okradł go nawet z tego, ze złości i asertywności; więc w zamian czuł teraz zawiść wobec całego świata, a gniew narastał w jego sercu i tlił się w rozszerzonych źrenicach, nie znajdując drogi ujścia.
On szukał słów, a Isla mówiła nadal.
Zamrugał nagle, gdy wyznała, że widzi jego strach. Nie chciał, by to widziała, ale tak prostolinijne ujęcie sprawy złamało na sekundę zły urok. Nikt nigdy tego nie widział ani się o niego nie troszczył. Nieśmiało zdołał spojrzeć Isli w oczy, rozluźnić odrobinę szczękę, jego wzrok na moment złagodniał, z żałosną nadzieją. Skoro widziała, chociaż nie rozumiała, to zostawi go samego, prawda? Skinął ledwo dostrzegalnie głową, musiała go zostawić, musiał się uspokoić i zebrać myśli, musiał zostać sam.
Ale w jej głos wkradła się harda nuta i nadzieja prysła. Z niedowierzaniem zmarszczył. brwi, zacisnął usta z rozczarowaniem. Razem? To był jej argument, na podstawie tego rościła sobie prawa? Jak każda inna kobieta, zbyt zachłanna, zbyt zaborcza, dopowiadająca sobie zbyt wiele i zbyt podatna na urok pięknego mężczyzny i jego równie pięknej skóry? Myślał, że Isla była inna. Była inna. Aura selkie nie powinna na nią działać.
A co jeśli nie? Mocniej przycisnął do siebie skórę, nagle zaalarmowany tym, jak trudno było mu zebrać myśli i ją odprawić i z jaką łatwością wracał do Finlandii. Od dwóch tygodni nie zostawiła go właściwie samego, czy to dlatego popełniał szereg błędów i nie mógł wydobyć z siebie głosu? W t e d y też myślał trzeźwo dopiero, gdy zostawał sam. Mimo, że trzymał w rękach skórę, nie mógł pozbyć się podejrzeń; zaczynało mu się kręcić w głowie, a w tej spirali hipotez nie wziął nawet pod uwagę ewentualności, że Isli mogło zależeć na nim szczerze. Nikomu nigdy nie zależało na nim szczerze, najpierw dopilnowała tego jego rodzina i jego geny, a potem on sam; a związek — ba, nie związek, miłe spędzanie czasu z niksą miało go uchronić od nadmiaru niepotrzebnych emocji.
Z niedowierzaniem słuchał jej dalszych żądań, a każde budziło w nim złość i bunt. W uszach mu dzwoniło, nie słyszał w jej głosie prośby ani nie widział troski w spojrzeniu; zaalarmowany szukał w tej sytuacji tego, co zawsze — kobiecych pretensji, żądań, wyobrażeń. Zawsze potrafił ukrócić takie rzeczy, istniały słowa i zachowania, których nie usprawiedliwi nawet tłumiona aura selkie — ale nigdy żadna nie przyłapała go z foczą skórą w ramionach.
- I to niby daje ci prawa? - powtórzył z mieszanką zaskoczenia i pretensji. Nie była jego żoną ani narzeczoną ani ojcem, nie miała prawa go pouczać. Nikt nie miał. W swoim dążeniu do niezależności nieświadomie wylądował na całkowicie przeciwnym spektrum niż w młodości, nie zauważając nawet, kiedy lęk zamienił się w pychę, a pokora w arogancję. - Nie wiesz, co mówię ludziom w gabinecie. A ja chcę, żebyś wyszła. - dodał uparcie, bardzo starając się nie zabrzmieć bezradnie. Powinien podnieść głos, tyle by wystarczyło. Dlaczego nie mógł podnieść głosu? Zgłoski wybrzmiały zresztą bardziej miękko niż powinny, zaokrąglone nieproszonym angielskim akcentem.
- Nie. - zacisnął usta gdy poprosiła go o prawdę. Naprawdę się jeszcze nie domyśliła, czy to jakaś okrutna gra? - Nie. - powtórzył, bo nie był jej winien prawdy, nic nie był jej winien. - Ja ciebie nie pytam o czaszki na dnie jeziora - a przecież je widział, tak jak ona widziała teraz w jego rękach dowód jego przekleństwa; dowód, na który nie mia nawet cholernego wpływu. Nawet ich nie oglądał, bo gdyby to zrobił, poznałby może, że tamte kości są starsze od Isli. - więc ty nie pytaj mnie o to.
Isla Löve
Re: Sypialnia Wto 20 Sie - 10:47
Isla LöveWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vaasa, Finlandia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : niksa
Zawód : bezrobotna
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : żbik
Atuty : akrobata (I), pani natury (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Strach i troska powoli zanikały. Z każdym jego słowem, z każdym oskarżeniem, z każdym odepchnięciem, z każdą izolacją Isla czuła, jak w jej żyłach rozchodzi się płynny ogień wrzącej wody, jak niedowierzanie i oburzenie przyćmiewają w niej wszystko to, co delikatne i nieśmiałe. Naprawdę nie chciała pozwolić się temu pochłonąć. Nie chciała dopuścić do tego, żeby jej troska o samopoczucie Henrika, priorytetowa i najważniejsza, została rozdarta przez coś, co tak trudno było jej świadomie nazwać - rozczarowanie. Budzące się do życia wraz z jego kolejnymi słowami, z uporem, z jakim ją od siebie odsuwał. Most, który zbudowali pomiędzy sobą, zaczynał butwieć, rozpadał się wręcz na jej oczach, a Isla nie wiedziała nawet dlaczego. Przecież prędzej czy później dotarłaby do tego pokoju i zajrzała do środka, może nawet natknęłaby się na przedmiot, który tak przed nią chronił; mieszkali razem, a więc to było nieuchronne. Nieuchronnie miała też zobaczyć tę stronę jego charakteru?
Kąśliwą, jadowitą, wrogą. Obcą.
- A nie daje? - odbiła jego pytanie własnym, nieco już głośniejszym i drżącym. Spokój, którym starała się oblec, żeby ukoić jego strach, zaczynał strzępić się na rąbkach, uciekał przez jej palce, rozganiany przez niedowierzanie i niepokój. Na drugim dnie tej rozmowy czaiło się coś jeszcze nienazwanego, coś, co jej umykało, ale Henrik nie ułatwiał jej rozszyfrowania tej tajemnicy. Wręcz zasłaniał ją własną piersią i karcił ją za ciekawość, choć w mniemaniu Isli nie była niczym złym, a po prostu naturalnym elementem ich relacji. Tak przynajmniej sądziła do teraz, stojąca twarzą w twarz z jego niechęcią i złością.
Kiedy powtórzył, że chciał, by sobie poszła, skrzywiła się widocznie, znów: jakby ją uderzył. To nie działo się naprawdę. Co najwyżej wyśniła koszmar, z którego zaraz się obudzi i wszystko będzie jak dawniej, tyle że… Nic nie będzie jak dawniej. Henrik sięgnął po dłuto i zaczął na oślep rąbać pomnik ich więzi, żłobić w nim przypadkowe znaki, aż materiał skruszeje i rozpadnie się w nicość. I zrobił to. Jednym zdaniem, które zabrzmiało jak roztrzaskiwane szkło, zdaniem, które zmusiło ją do cofnięcia się i szerszego otwarcia oczu, choć myślała, że to niemożliwe. Zdaniem, którego nigdy nie spodziewałaby się usłyszeć.
- Jak możesz? - sapnęła głucho. Wiedział, że to, co czasem miało miejsce nad jeziorem, było jej piętą achillesową i największym wstydem, a teraz bezlitośnie wykorzystywał to przeciwko niej, żeby pozbyć się intruza ze swojego sanktuarium. Gniew rozbrzmiał w niej z pełną mocą. Rozczarowanie rozbłysło w skroniach, niedowierzanie wreszcie zniknęło, bo zrozumiała, że to dzieje się naprawdę i Henrik naprawdę mówi do niej w ten sposób. Jak gdyby nic nie znaczyła, oni nic nie znaczyli. - Sądzisz, że cokolwiek o tym wiesz? - nie miała pojęcia, kiedy sama zaczęła na niego warczeć, ani kiedy machnęła ramieniem i cisnęła w niego zniszczoną przez Viggo hortensją. Mógł ją sobie zabrać, razem ze wszystkim, co tak pieczołowicie przed nią ukrywał, gotów złożyć ich relację na ołtarzu swoich sekretów, byle tylko ich jej nie wyjaśnić. Takiego wyboru dokonał, a do niej - zaczynało to docierać. - A może powinieneś był mnie o nie zapytać! Bo jeśli byś to zrobił, dowiedziałbyś się, że nie są moje. Że ja… Nigdy bym ich tak tam nie zostawiła. Ale lepiej było w ciszy snuć domysły? I uznawać mnie za... za monstrum? Domyślać się, ilu ludzi tam utopiłam i jaką radość sprawia mi przepływanie obok tego, co z nich zostało? Tak sobie uroiłeś?! - słowa wylewały się z niej gwałtownie, ale to nie wszystko, co się z nią działo, nie. Na jego oczach rysy twarzy Isli zaczynały się wykrzywiać: złość, zdrada i jego oszustwo wcisnęły się pod skórę i przekuły śliczne, młode rysy w szkaradztwo, na przemian cofały przemianę i znów ją wzniecały jak psujący się obraz na ekranie telewizora. Każdy przypadek jej utopień podyktowany był koniecznością i ochroną samej siebie, z nich dwóch to Vaasa szastała wrogością i z uśmiechem na ustach wciągała niewinnych wędrowców w głębiny na oczach małej córki przesiadującej na brzegu jeziora albo kryjącej się w trzcinach. Przyrzekła sobie wtedy, że nigdy nie będzie taka jak matka, ale to nie wystarczyło, żeby Henrik widział w niej dobrą osobę - a to zabolało. - Nigdy nie przestałeś myśleć o mnie tak jak na samym początku - dotarło do niej wreszcie, bo nie mogła już bronić się przed jedynym logicznym wnioskiem. Może gdyby była normalna, gdyby nie była niksą, odważyłby się opowiedzieć jej o źródle swojego strachu oraz tkaninie, którą trzymał w dłoniach, ale on wciąż wierzył Johannowi. Wykorzystał jej naturę jako ostrze, którym mógłby ją ugodzić.
I to rozłupało jej serce. Wlało w nie pożogę, która rozpierzchła się wraz z krwioobiegiem i sprawiła, że Isla wydała z siebie pełen emocjonalnego bólu syk, albo raczej dźwięk przypominający melodię umierającego ptaka. Już nie była w stanie tego powstrzymać, powstrzymać siebie. Jak zdołał tak ją oszukać? Jakim cudem potrafił ukryć sposób, w jaki na nią patrzył przez cały ten czas? Z czułością, tak, ale najwyraźniej na dnie jego świadomości zawsze tkwiła drzazga pierwszego oskarżenia, którym ją obrzucił. Oszukał ją. Oszukał ją.
- Nie mogę żyć w kłamstwach - zapowiedziała wściekle, ale i z rozpaczą, której nuty wkradły się do głosu i zaczęły infekować jego melodię. Mimo furii, w którą wpadła, jego odrzucenie wciąż ją bolało, a odarcie z przyjemnej ignorancji przypominało wpuszczenie żrącej substancji w zwoje jej mózgu. - Odcinasz mnie teraz, a ja… - palące łzy spłynęły po wykrzywionych wściekłą brzydotą policzkach, słowa natomiast wylewały się z niej samoistnie, niepowstrzymane, sprowokowane przez nakładające się na siebie wnioski i impulsy, którym Isla po prostu się poddała. Zranił ją sposobem, w jaki się do niej odnosił, zranił też poniżającym odcięciem jej od najwyraźniej ważnego sekretu i części jego osobowości. Nie potrafiła sobie z tym poradzić. Nie umiała wrócić do kojącej troski, którą wcześniej mu pokazała, bo rozszalało się w niej coś spuszczonego ze smyczy, czego nie zdołała powstrzymać. - Viggo - przywołała do siebie zjeżoną norkę; nic tu już na nich nie czekało. Prawda wyszła na jaw, nie odnośnie do skóry, którą trzymał, ale odnośnie do nich samych. Wszystko w co wierzyła i wszystko co kochała zbledło w zetknięciu z wnioskiem, że widział w niej potwora, przed którym trzeba było ukrywać sekrety, zamiast się nimi dzielić. Chciał, żeby wyszła? Dobrze, zrobi to. Zrobi to i wróci do Finlandii, do czaszek, którymi obrosło jezioro, do samotności, do cierpkiego wspomnienia kolejnej zdrady, najpierw matczynej, teraz ukochanego. Chowaniec prychnął, po czym wdrapał się przez jej nogę na wyciągnięte ku niemu ramię, z odrazą patrząc na Henrika: jego bladość, fioletowe cienie pod oczami, napiętą jak struna posturę. Od zawsze wiedział, że coś było z nim nie tak.
Kąśliwą, jadowitą, wrogą. Obcą.
- A nie daje? - odbiła jego pytanie własnym, nieco już głośniejszym i drżącym. Spokój, którym starała się oblec, żeby ukoić jego strach, zaczynał strzępić się na rąbkach, uciekał przez jej palce, rozganiany przez niedowierzanie i niepokój. Na drugim dnie tej rozmowy czaiło się coś jeszcze nienazwanego, coś, co jej umykało, ale Henrik nie ułatwiał jej rozszyfrowania tej tajemnicy. Wręcz zasłaniał ją własną piersią i karcił ją za ciekawość, choć w mniemaniu Isli nie była niczym złym, a po prostu naturalnym elementem ich relacji. Tak przynajmniej sądziła do teraz, stojąca twarzą w twarz z jego niechęcią i złością.
Kiedy powtórzył, że chciał, by sobie poszła, skrzywiła się widocznie, znów: jakby ją uderzył. To nie działo się naprawdę. Co najwyżej wyśniła koszmar, z którego zaraz się obudzi i wszystko będzie jak dawniej, tyle że… Nic nie będzie jak dawniej. Henrik sięgnął po dłuto i zaczął na oślep rąbać pomnik ich więzi, żłobić w nim przypadkowe znaki, aż materiał skruszeje i rozpadnie się w nicość. I zrobił to. Jednym zdaniem, które zabrzmiało jak roztrzaskiwane szkło, zdaniem, które zmusiło ją do cofnięcia się i szerszego otwarcia oczu, choć myślała, że to niemożliwe. Zdaniem, którego nigdy nie spodziewałaby się usłyszeć.
- Jak możesz? - sapnęła głucho. Wiedział, że to, co czasem miało miejsce nad jeziorem, było jej piętą achillesową i największym wstydem, a teraz bezlitośnie wykorzystywał to przeciwko niej, żeby pozbyć się intruza ze swojego sanktuarium. Gniew rozbrzmiał w niej z pełną mocą. Rozczarowanie rozbłysło w skroniach, niedowierzanie wreszcie zniknęło, bo zrozumiała, że to dzieje się naprawdę i Henrik naprawdę mówi do niej w ten sposób. Jak gdyby nic nie znaczyła, oni nic nie znaczyli. - Sądzisz, że cokolwiek o tym wiesz? - nie miała pojęcia, kiedy sama zaczęła na niego warczeć, ani kiedy machnęła ramieniem i cisnęła w niego zniszczoną przez Viggo hortensją. Mógł ją sobie zabrać, razem ze wszystkim, co tak pieczołowicie przed nią ukrywał, gotów złożyć ich relację na ołtarzu swoich sekretów, byle tylko ich jej nie wyjaśnić. Takiego wyboru dokonał, a do niej - zaczynało to docierać. - A może powinieneś był mnie o nie zapytać! Bo jeśli byś to zrobił, dowiedziałbyś się, że nie są moje. Że ja… Nigdy bym ich tak tam nie zostawiła. Ale lepiej było w ciszy snuć domysły? I uznawać mnie za... za monstrum? Domyślać się, ilu ludzi tam utopiłam i jaką radość sprawia mi przepływanie obok tego, co z nich zostało? Tak sobie uroiłeś?! - słowa wylewały się z niej gwałtownie, ale to nie wszystko, co się z nią działo, nie. Na jego oczach rysy twarzy Isli zaczynały się wykrzywiać: złość, zdrada i jego oszustwo wcisnęły się pod skórę i przekuły śliczne, młode rysy w szkaradztwo, na przemian cofały przemianę i znów ją wzniecały jak psujący się obraz na ekranie telewizora. Każdy przypadek jej utopień podyktowany był koniecznością i ochroną samej siebie, z nich dwóch to Vaasa szastała wrogością i z uśmiechem na ustach wciągała niewinnych wędrowców w głębiny na oczach małej córki przesiadującej na brzegu jeziora albo kryjącej się w trzcinach. Przyrzekła sobie wtedy, że nigdy nie będzie taka jak matka, ale to nie wystarczyło, żeby Henrik widział w niej dobrą osobę - a to zabolało. - Nigdy nie przestałeś myśleć o mnie tak jak na samym początku - dotarło do niej wreszcie, bo nie mogła już bronić się przed jedynym logicznym wnioskiem. Może gdyby była normalna, gdyby nie była niksą, odważyłby się opowiedzieć jej o źródle swojego strachu oraz tkaninie, którą trzymał w dłoniach, ale on wciąż wierzył Johannowi. Wykorzystał jej naturę jako ostrze, którym mógłby ją ugodzić.
I to rozłupało jej serce. Wlało w nie pożogę, która rozpierzchła się wraz z krwioobiegiem i sprawiła, że Isla wydała z siebie pełen emocjonalnego bólu syk, albo raczej dźwięk przypominający melodię umierającego ptaka. Już nie była w stanie tego powstrzymać, powstrzymać siebie. Jak zdołał tak ją oszukać? Jakim cudem potrafił ukryć sposób, w jaki na nią patrzył przez cały ten czas? Z czułością, tak, ale najwyraźniej na dnie jego świadomości zawsze tkwiła drzazga pierwszego oskarżenia, którym ją obrzucił. Oszukał ją. Oszukał ją.
- Nie mogę żyć w kłamstwach - zapowiedziała wściekle, ale i z rozpaczą, której nuty wkradły się do głosu i zaczęły infekować jego melodię. Mimo furii, w którą wpadła, jego odrzucenie wciąż ją bolało, a odarcie z przyjemnej ignorancji przypominało wpuszczenie żrącej substancji w zwoje jej mózgu. - Odcinasz mnie teraz, a ja… - palące łzy spłynęły po wykrzywionych wściekłą brzydotą policzkach, słowa natomiast wylewały się z niej samoistnie, niepowstrzymane, sprowokowane przez nakładające się na siebie wnioski i impulsy, którym Isla po prostu się poddała. Zranił ją sposobem, w jaki się do niej odnosił, zranił też poniżającym odcięciem jej od najwyraźniej ważnego sekretu i części jego osobowości. Nie potrafiła sobie z tym poradzić. Nie umiała wrócić do kojącej troski, którą wcześniej mu pokazała, bo rozszalało się w niej coś spuszczonego ze smyczy, czego nie zdołała powstrzymać. - Viggo - przywołała do siebie zjeżoną norkę; nic tu już na nich nie czekało. Prawda wyszła na jaw, nie odnośnie do skóry, którą trzymał, ale odnośnie do nich samych. Wszystko w co wierzyła i wszystko co kochała zbledło w zetknięciu z wnioskiem, że widział w niej potwora, przed którym trzeba było ukrywać sekrety, zamiast się nimi dzielić. Chciał, żeby wyszła? Dobrze, zrobi to. Zrobi to i wróci do Finlandii, do czaszek, którymi obrosło jezioro, do samotności, do cierpkiego wspomnienia kolejnej zdrady, najpierw matczynej, teraz ukochanego. Chowaniec prychnął, po czym wdrapał się przez jej nogę na wyciągnięte ku niemu ramię, z odrazą patrząc na Henrika: jego bladość, fioletowe cienie pod oczami, napiętą jak struna posturę. Od zawsze wiedział, że coś było z nim nie tak.
Henrik Vestergaard
Re: Sypialnia Wto 20 Sie - 14:29
Henrik VestergaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Londyn, Anglia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : selkie
Zawód : psychiatra
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : polityk (I), lider (I), uzdrowiciel (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 22 / magia lecznicza: 27 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 14
A nie daje? Z zaskoczenia parsknął trochę gniewnie, trochę jakby chciał się roześmiać — ale bez śladu rozbawienia, raczej w sposób w jaki ojciec demonstrował Henry'emu zawsze, że nic nie wie o świecie i nie ma racji.
- A chciałabyś je mieć? - odciął się, znów pytaniem za pytanie, w nierównej szermierce słownej, w której żadne z nich nie osiągnęło pełnej wprawy. Ona nie miała na to zbyt wielu okazji, a jemu odebrano w młodości taką możliwość — więc tym gorliwiej zainteresował się dysputami w dorosłości, nie dostrzegając nawet kiedy bywa w nich zbyt agresywny. - Chyba zapominasz, że taka kontrola to nie ze mną. - blefował uparcie, pewnością siebie próbując zamaskować fakt i odsunąć podejrzenia od tego, że taki rodzaj kontroli to tylko z nim, że żaden zakochany mężczyzna nie będzie nigdy równie uległy jak pozbawione skóry selkie. - Nie wyśpiewam ci wszystkeigo tylko dlatego, że mi zaśpiewasz. - wytknął jej z pozorną butą i rosnącym niepokojem, przemieszanym z rozczarowaniem i zazdrością. Każdego normalnego mężczyznę mogłaby zmusić do tego by tańczył, jak mu zagrała, by pozwolił jej zostać gdziekolwiek by zechciała i pokazał swoje sekrety i skarby. Czy zdążyła się od tego uzależnić, czy tęskniła za tym pomimo uśmiechów jakimi karmiła Henrika? Czy to dlatego nie chciała teraz wyjść, nieprzywykła do odmowy? A jeśli tak, to jak daleko byłaby w stanie sięgnąć aby ją odzyskać? Czy wolała tamtych mężczyzn, słodko podległych? Serce biło mu mocno, myśli podsuwały same czarne scenariusze — oraz słowa, które na pewno ją zabolą i zniechęcą i odstraszą, wspomnienie czaszek. Czuł się jak zwierzę w potrzasku albo konająca pszczoła, gotów żądlić i kąsać na ślepo.
Na sekundę osiągnął oczekiwaną reakcję, zaskoczenie.
- Tak. - odpowiedział, wyzywająco unosząc podbródek, z powagą. Oprócz zaskoczenia, wychwycił w jej pytaniu gniew i żal i ta ostatnia emocja na sekundę zbiła go z tropu. Pamiętał, jakim człowiekiem był Johann i dlaczego się broniła. Potępił ją właśnie za wtargnięcie do tego pokoju, ale nie potępiał jej za tamte czaszki; nie we własnym sumieniu. W samoobronie (jak widać) też był zdolny do wszystkiego, a wyrzuty sumienia jakie okazała Isla na tamto pierwsze wspomnienie utopień tkwiły czasem niewygodnie w jego sercu — przypominając mu, że otrzymawszy potwierdzenie śmierci Beatrice nie czuł ani żalu ani wyrzutów sumienia ani nawet ulgi, tylko pustkę i strach, ciągle strach. - Tak. - powtórzył ciszej, szczerze i arogancko sądząc, że naprawdę cokolwiek o tym wie, ale nie zdążył dokończyć myśli, bo Isla wzniosła dłoń, a on przecież od początku był gotów na atak. Otworzył pociemniałe oczy szerzej i natychmiast podniósł własną rękę, nie myśląc już wcale, tylko ostatnim przebłyskiem trzeźwości analizując czy Isla rzuca przedmiot czy zaklęcie. Beatrice częściej rzucała przedmiotami, ale ani przed nimi ani przed czarami nie mógł się bronić. Teraz mógł i od razu to zrobił, bo przez moment wydawało mu się, że znowu jest w tamtym domu i —
- Skjald-borg! - krzyknął, poddając się całkowicie nieproporcjonalnej panice. W mgnieniu sekundy przed nim i przed skórą rozbłysła srebrzysta tarcza, od której natychmiast odbiła się hortensja.
Hortensja. Zamrugał w oszołomieniu. To była tylko hortensja, miękka i niewielka; ledwo musnęła tarczę i pewnie nawet nie doleciałaby do niego ani do skóry tylko opadła mu pod nogi. Przez myśl przemknęło mu, że chyba jest z nim źle; o wiele gorzej niż się łudził, choć czy mógł być zdziwiony skoro tak skutecznie unikał stresów i wspomnień zamiast stawiać im czoła? Nie mógł jednak pochwycić się tej myśli, bo Isla mówiła dalej, mówiła i zmieniała się, na jego oczach. Wcześniejsza panika i obecne zwątpienie we własną poczytalność nie zdążyły jeszcze opaść — pobladł, obserwując jak jej śliczną buzię zastępują obce, harpie, potworne rysy twarzy; przyglądając się temu jak zahipnotyzowany, ale z wyraźną trwogą. Nigdy nie widział przemieniającej się niksy, niedawno — na chłodno, pogrążony nad badaniami naukowymi — przyjąłby nawet taki widok z ciekawością. Ale ciekawość należała do Henrika Vestergaarda, a teraz przed Islą stał mężczyzna siłą wtłoczony w niechcianą rolę Henry'ego, przerażony i bezradny jak dziecko albo i bardziej, bo w pozbawionym foczej skóry chłopcu wygodnie tłumiono takie emocje.
-N...nie... - szepnął, zastygając z jedną ręką wyciągniętą do zaklęcia, a drugą jeszcze mocniej tuląc skórę. Wydusił z siebie słowo-tarczę mimowolnie, nie odpowiadając jej na nic konkretnego — gdzieś pomiędzy tak sobie uroiłeś? i nigdy nie przestałeś o mnie myśleć, jak na samym początku; zaprzeczenie drastycznie zmieniające kontekst w zależności od tego, czemu miałoby zaprzeczać. Tak naprawdę nie zaprzeczał jednak niczemu, jej słowa ledwo do niego docierały, gdy z narastającym zdumieniem i lękiem obserwował przemianę jej rysów twarzy. Nie, proszę, nie podchodź, nie krzywdź mnie - prosił tą jedną sylabą i całą mową ciała; z twarzą wykrzywioną jeszcze głębszym grymasem strachu niż wcześniej, choć to on był tu gotów do rzucania zaklęć i to on był silniejszy. Strach nie znał logiki, nie docierało to do niego teraz — gdy, nie mogąc wycofać się jeszcze bardziej pod ścianę; wciśnięty plecami w boazerię, postąpił o kilka kroków w bok aby znaleźć się od Isli dalej przynajmniej w ten sposób, w przeciwległym kącie pokoju. Potrącił po drodze szafkę nocną, na podłogę spadła jedna z jego ulubionych książek o prawdziwej miłości osób normalnych i szczęśilwych. Drgnął lekko, gdy przywołała Viggo, odruchowo głaszcząc skórę tak, jak Isla głaskała swojego przybrańca. Dopiero wtedy odwrócił od Isli czujny, przerażony wzrok i wbił spojrzenie w parkiet; oddychając ciężko i z wyraźnym trudem, spanikowany. W książkach mężczyzna zawsze zatrzymywał w takim momencie kobietę, a w Midgardzie Henrik Vestergaard powinien zatroszczyć się o to, by nie wychodziła z domu bosa i sama; ale nie był w stanie zebrać się ani na jedno ani na drugie; zdawało mu się, że nie był nawet w stanie oddychać. Chciał zostać sam, musiał zostać sam.
Tak będzie lepiej.
- A chciałabyś je mieć? - odciął się, znów pytaniem za pytanie, w nierównej szermierce słownej, w której żadne z nich nie osiągnęło pełnej wprawy. Ona nie miała na to zbyt wielu okazji, a jemu odebrano w młodości taką możliwość — więc tym gorliwiej zainteresował się dysputami w dorosłości, nie dostrzegając nawet kiedy bywa w nich zbyt agresywny. - Chyba zapominasz, że taka kontrola to nie ze mną. - blefował uparcie, pewnością siebie próbując zamaskować fakt i odsunąć podejrzenia od tego, że taki rodzaj kontroli to tylko z nim, że żaden zakochany mężczyzna nie będzie nigdy równie uległy jak pozbawione skóry selkie. - Nie wyśpiewam ci wszystkeigo tylko dlatego, że mi zaśpiewasz. - wytknął jej z pozorną butą i rosnącym niepokojem, przemieszanym z rozczarowaniem i zazdrością. Każdego normalnego mężczyznę mogłaby zmusić do tego by tańczył, jak mu zagrała, by pozwolił jej zostać gdziekolwiek by zechciała i pokazał swoje sekrety i skarby. Czy zdążyła się od tego uzależnić, czy tęskniła za tym pomimo uśmiechów jakimi karmiła Henrika? Czy to dlatego nie chciała teraz wyjść, nieprzywykła do odmowy? A jeśli tak, to jak daleko byłaby w stanie sięgnąć aby ją odzyskać? Czy wolała tamtych mężczyzn, słodko podległych? Serce biło mu mocno, myśli podsuwały same czarne scenariusze — oraz słowa, które na pewno ją zabolą i zniechęcą i odstraszą, wspomnienie czaszek. Czuł się jak zwierzę w potrzasku albo konająca pszczoła, gotów żądlić i kąsać na ślepo.
Na sekundę osiągnął oczekiwaną reakcję, zaskoczenie.
- Tak. - odpowiedział, wyzywająco unosząc podbródek, z powagą. Oprócz zaskoczenia, wychwycił w jej pytaniu gniew i żal i ta ostatnia emocja na sekundę zbiła go z tropu. Pamiętał, jakim człowiekiem był Johann i dlaczego się broniła. Potępił ją właśnie za wtargnięcie do tego pokoju, ale nie potępiał jej za tamte czaszki; nie we własnym sumieniu. W samoobronie (jak widać) też był zdolny do wszystkiego, a wyrzuty sumienia jakie okazała Isla na tamto pierwsze wspomnienie utopień tkwiły czasem niewygodnie w jego sercu — przypominając mu, że otrzymawszy potwierdzenie śmierci Beatrice nie czuł ani żalu ani wyrzutów sumienia ani nawet ulgi, tylko pustkę i strach, ciągle strach. - Tak. - powtórzył ciszej, szczerze i arogancko sądząc, że naprawdę cokolwiek o tym wie, ale nie zdążył dokończyć myśli, bo Isla wzniosła dłoń, a on przecież od początku był gotów na atak. Otworzył pociemniałe oczy szerzej i natychmiast podniósł własną rękę, nie myśląc już wcale, tylko ostatnim przebłyskiem trzeźwości analizując czy Isla rzuca przedmiot czy zaklęcie. Beatrice częściej rzucała przedmiotami, ale ani przed nimi ani przed czarami nie mógł się bronić. Teraz mógł i od razu to zrobił, bo przez moment wydawało mu się, że znowu jest w tamtym domu i —
- Skjald-borg! - krzyknął, poddając się całkowicie nieproporcjonalnej panice. W mgnieniu sekundy przed nim i przed skórą rozbłysła srebrzysta tarcza, od której natychmiast odbiła się hortensja.
Hortensja. Zamrugał w oszołomieniu. To była tylko hortensja, miękka i niewielka; ledwo musnęła tarczę i pewnie nawet nie doleciałaby do niego ani do skóry tylko opadła mu pod nogi. Przez myśl przemknęło mu, że chyba jest z nim źle; o wiele gorzej niż się łudził, choć czy mógł być zdziwiony skoro tak skutecznie unikał stresów i wspomnień zamiast stawiać im czoła? Nie mógł jednak pochwycić się tej myśli, bo Isla mówiła dalej, mówiła i zmieniała się, na jego oczach. Wcześniejsza panika i obecne zwątpienie we własną poczytalność nie zdążyły jeszcze opaść — pobladł, obserwując jak jej śliczną buzię zastępują obce, harpie, potworne rysy twarzy; przyglądając się temu jak zahipnotyzowany, ale z wyraźną trwogą. Nigdy nie widział przemieniającej się niksy, niedawno — na chłodno, pogrążony nad badaniami naukowymi — przyjąłby nawet taki widok z ciekawością. Ale ciekawość należała do Henrika Vestergaarda, a teraz przed Islą stał mężczyzna siłą wtłoczony w niechcianą rolę Henry'ego, przerażony i bezradny jak dziecko albo i bardziej, bo w pozbawionym foczej skóry chłopcu wygodnie tłumiono takie emocje.
-N...nie... - szepnął, zastygając z jedną ręką wyciągniętą do zaklęcia, a drugą jeszcze mocniej tuląc skórę. Wydusił z siebie słowo-tarczę mimowolnie, nie odpowiadając jej na nic konkretnego — gdzieś pomiędzy tak sobie uroiłeś? i nigdy nie przestałeś o mnie myśleć, jak na samym początku; zaprzeczenie drastycznie zmieniające kontekst w zależności od tego, czemu miałoby zaprzeczać. Tak naprawdę nie zaprzeczał jednak niczemu, jej słowa ledwo do niego docierały, gdy z narastającym zdumieniem i lękiem obserwował przemianę jej rysów twarzy. Nie, proszę, nie podchodź, nie krzywdź mnie - prosił tą jedną sylabą i całą mową ciała; z twarzą wykrzywioną jeszcze głębszym grymasem strachu niż wcześniej, choć to on był tu gotów do rzucania zaklęć i to on był silniejszy. Strach nie znał logiki, nie docierało to do niego teraz — gdy, nie mogąc wycofać się jeszcze bardziej pod ścianę; wciśnięty plecami w boazerię, postąpił o kilka kroków w bok aby znaleźć się od Isli dalej przynajmniej w ten sposób, w przeciwległym kącie pokoju. Potrącił po drodze szafkę nocną, na podłogę spadła jedna z jego ulubionych książek o prawdziwej miłości osób normalnych i szczęśilwych. Drgnął lekko, gdy przywołała Viggo, odruchowo głaszcząc skórę tak, jak Isla głaskała swojego przybrańca. Dopiero wtedy odwrócił od Isli czujny, przerażony wzrok i wbił spojrzenie w parkiet; oddychając ciężko i z wyraźnym trudem, spanikowany. W książkach mężczyzna zawsze zatrzymywał w takim momencie kobietę, a w Midgardzie Henrik Vestergaard powinien zatroszczyć się o to, by nie wychodziła z domu bosa i sama; ale nie był w stanie zebrać się ani na jedno ani na drugie; zdawało mu się, że nie był nawet w stanie oddychać. Chciał zostać sam, musiał zostać sam.
Tak będzie lepiej.
Mistrz Gry
Re: Sypialnia Wto 20 Sie - 14:29
The member 'Henrik Vestergaard' has done the following action : kości
'k100' : 72
'k100' : 72
Isla Löve
Re: Sypialnia Wto 20 Sie - 20:11
Isla LöveWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vaasa, Finlandia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : niksa
Zawód : bezrobotna
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : żbik
Atuty : akrobata (I), pani natury (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
- Kontrola - parsknęła zimnym, pustym śmiechem, jakby właśnie wymienili pomiędzy sobą żart, który nie bawił żadnego z nich. Jednakże oczy Henrika pozostały odległe, spozierała z nich bezlitosna jadowitość, ta sama, z którą patrzył na nią od chwili, kiedy wymienił strach na złość. Nie spodziewała się, że mógłby zarzucić jej coś takiego, nie po ostatnim roku ich związku, który był najszczęśliwszym rokiem jej życia, ale niejednokrotnie w krótkim trakcie ich rozmowy udowodnił jej, że powinna zacząć oczekiwać najgorszego. Nastawić się na parzące słowa i okrutne spojrzenia, patrzeć bezsilnie na to, jak coraz bardziej się od niej odsuwał. Mina zrzedła jej mocniej; na miejscu ponurego rozbawienia pojawił się szok, otępiały i zdezorientowany. - Ty naprawdę myślisz, że chcę cię kontrolować - pojęła głucho, niemal niesłyszalnie, bo słowa z trudem przechodziły przez gardło, tak bardzo były absurdalne. Rozpoczęli od tego swoją znajomość, tak, ale szybko okazało się, że był odporny na jej pieśni i nigdy nie dociekała dlaczego, nigdy też nie próbowała ponownie ich w niego wtłoczyć. Było coś czarującego w myśli, że uczucia, które do siebie żywili były szczere i niepodyktowane przez aurę, zawsze się z tego cieszyła, a teraz on zarzucał jej, że było jej mało?
Może to od zawsze stanowiło pomiędzy nimi cichy problem. Zgryzotę, z której nie zdawała sobie sprawy - jej natura. Ale co mogłaby poradzić, jeśli fundament jej jestestwa stanowiłby dla niego zagrożenie? Jak mogłaby temu zaradzić, jak obiecać, że nigdy nie wykorzysta magii niks przeciw niemu, skoro ewidentnie już w nic jej nie wierzył? Taki hardy, odważny, z dumnie zadartą głową. Bezceremonialny w tym, jak kategorycznie ją od siebie odrzucał. Dający dowód temu, że dopisał historię do kilku poszlak, które dostrzegł nad jeziorem, i nie poszukiwał prawdy, skoro sam ją dla siebie stworzył. Nie próbował zweryfikować z nią podejrzeń na temat czaszek i samotnych kości, a teraz wmawiał jej, że miał o nich jakiekolwiek pojęcie, zupełnie jakby ona w całej tej opowieści od początku była zbędna. Właśnie tak się poczuła. I jeszcze tarcza! Dwa splecione ze sobą słowa, które zawibrowały w pomieszczeniu i oddzieliły ich od siebie połyskującą membraną, jaka przyjęła na siebie wątły ciężar hortensji. Nie wierzyła w to, nie wierzyła w niego takiego… Za mostkiem w jej klatce piersiowej zacisnęła się żelazna pięść, za struny głosowe szarpnęło niedowierzanie przemieszane z gniewem i krzywdą; uważał, że musi się przed nią bronić, po wszystkich ich miesiącach naprawdę dopuszczał do siebie możliwość, że go zaatakuje.
- Na bogów! Czego się spodziewałeś? Zaklęcia noży czy kulistego pioruna?! - huknęła Isla, czując jak rysy jej twarzy znów wykrzywiają się monstrualnie, ptasio, ale teraz nie zatrzymywała się w swojej impulsywności, żeby dopuścić do głosu wstyd, który zawsze towarzyszył przemianie. Ostatnim razem jej ciało zareagowało w ten sposób w dzieciństwie, wiele lat temu, a na widok odbicia w lustrze jeziornej tafli sama wystraszyła się tego, co się z nią dzieje. Więcej tego nie zrobię, obiecała sobie i dotrzymała tej obietnicy, bezpieczna w małym finlandzkim kąciku małego finlandzkiego świata, odrzuciła część siebie, którą Henrik uwolnił dziś z klatki. - Viggo w zabawie zniszczył hortensję i chcieliśmy cię za to przeprosić! Przeprosić, rozumiesz? Po to tu przyszłam. Żeby pokazać ci tę głupią hortensję! - krzyczała, ale krzyk nie pomagał, nie oczyszczał. Nie zakradła się tu po to, żeby go okraść ani wystraszyć, ale najwidoczniej takich odpowiedzi również u niej nie poszukiwał. Było łatwiej dorobić ideologię do tego, czego nie wiedział, łatwiej wyprzeć się jej zamiarów i serca, łatwiej kulić się ze strachu przed ptasią bestią, którą widział przed sobą i od której się odsuwał. Panicznie otwarte oczy o wszystkim mówiły jaśniej niż słowa, strach i odraza, którą w nim zobaczyła, albo którą tym razem sama sobie dopowiedziała, wcisnęły szpony w jej pierś i wyrwały serce na zewnątrz. Zabolało ją to bardziej niż wszystko inne, widzieć, jak na nią teraz patrzył, czuć, jak przed nią uciekał. - Nie co? Nie podobam ci się teraz? Tym jestem, wiedziałeś! Od początku wiedziałeś i od początku to akceptowałeś, ale wystarczyło to… To miasto - niemalże wypluła z siebie to słowo, nienawistnie, zupełnie jak Vaasa - żebyś stał się kimś, kogo z trudem poznaję. Myślałam, że… może to kwestia czasu i znowu będzie jak nad jeziorem. Że musisz się do tego przyzwyczaić, do mnie tutaj, bo to duża zmiana. Ale wiesz co? Oszczędzę ci tego. Przyzwyczajania się, strachu, kontroli, wszystkiego - niczego już nie hamowała, czuła się tak, jakby gniew wyciągnął na powierzchnię najgorszą toksynę i pozwolił jej przez nią przemówić, brocząc policzki łzami, które wściekle ocierała z policzków, mimo czego one wcale nie przestawały płynąć. Viggo w jej ramionach trwał w bezruchu, niczym posąg odlany z żelaza; nigdy nie widział Isli w takim stanie, nie czuł takiej furii przepływającej pomiędzy ich duszami. - Zostań sam, skoro tego chcesz. Ale kiedy znudzi ci się samotność, mnie tu nie będzie - głos jej zadrżał, chciała powiedzieć coś jeszcze, ale nie zdołała. Mocno przyciskając do piersi chowańca, odwróciła się na pięcie i wypadła z pomieszczenia jak huragan przeciskający się przez korony drzew; bosa, mająca jedynie ubranie na swoim ciele oraz Viggo na rękach, pędziła przed siebie, aż za jej plecami huknęły drzwi frontowe i wypadła na ulicę, na oślep kierując się w stronę najbliższego miejskiego portalu mogącego poprowadzić ją do Finlandii. W Midgardzie - nic już na nią nie czekało. Niczego więcej nie chciała od tego miejsca, zawdzięczała mu jedynie roztrzaskane, rozkrwawione serce i gorycz zdrady, straciła w nim swojego Henrika. Wracała więc. Do domu, do chatki, w której wciąż znajdował się list pożegnalny, którego Vaasa nigdy nie znalazła; do znajomego jeziora i jego czaszek; do ciszy przetykanej jedynie głosami duchów utkanymi z szumu liści i wody. Wracała do łez samotności i do bolesnego rozpamiętywania każdej ich wspólnej chwili w poszukiwaniu śladów tego, co dziś na powierzchnię wydostało się z Henrika. Zostawiała go z sekretem, niedopowiedzeniem, strachem i wstrętem, z agresją i beznamiętnością, z izolacją, z samotnością, której tak pragnął.
I gdy po kilku godzinach tułaczki po finśkim lesie dotarła do zakurzonej drewnianej chatynki; gdy nie dostrzegła żadnego śladu matki, która wróciłaby do domu; gdy otoczyła ją cisza - upadła na kolana w swoim ogródku kwietno-warzywnym i, otoczona wstęgami roślinności jak milczącymi strażnikami, płakała, płakała, płakała tak długo, aż na szmaragdowej trawie opróżniła żołądek i aż nie zostało w niej ani kropli łez. Co się z nami stało, Henriku? Przeznaczenie naprawdę wybrało dla nas coś takiego?
z tematu
Może to od zawsze stanowiło pomiędzy nimi cichy problem. Zgryzotę, z której nie zdawała sobie sprawy - jej natura. Ale co mogłaby poradzić, jeśli fundament jej jestestwa stanowiłby dla niego zagrożenie? Jak mogłaby temu zaradzić, jak obiecać, że nigdy nie wykorzysta magii niks przeciw niemu, skoro ewidentnie już w nic jej nie wierzył? Taki hardy, odważny, z dumnie zadartą głową. Bezceremonialny w tym, jak kategorycznie ją od siebie odrzucał. Dający dowód temu, że dopisał historię do kilku poszlak, które dostrzegł nad jeziorem, i nie poszukiwał prawdy, skoro sam ją dla siebie stworzył. Nie próbował zweryfikować z nią podejrzeń na temat czaszek i samotnych kości, a teraz wmawiał jej, że miał o nich jakiekolwiek pojęcie, zupełnie jakby ona w całej tej opowieści od początku była zbędna. Właśnie tak się poczuła. I jeszcze tarcza! Dwa splecione ze sobą słowa, które zawibrowały w pomieszczeniu i oddzieliły ich od siebie połyskującą membraną, jaka przyjęła na siebie wątły ciężar hortensji. Nie wierzyła w to, nie wierzyła w niego takiego… Za mostkiem w jej klatce piersiowej zacisnęła się żelazna pięść, za struny głosowe szarpnęło niedowierzanie przemieszane z gniewem i krzywdą; uważał, że musi się przed nią bronić, po wszystkich ich miesiącach naprawdę dopuszczał do siebie możliwość, że go zaatakuje.
- Na bogów! Czego się spodziewałeś? Zaklęcia noży czy kulistego pioruna?! - huknęła Isla, czując jak rysy jej twarzy znów wykrzywiają się monstrualnie, ptasio, ale teraz nie zatrzymywała się w swojej impulsywności, żeby dopuścić do głosu wstyd, który zawsze towarzyszył przemianie. Ostatnim razem jej ciało zareagowało w ten sposób w dzieciństwie, wiele lat temu, a na widok odbicia w lustrze jeziornej tafli sama wystraszyła się tego, co się z nią dzieje. Więcej tego nie zrobię, obiecała sobie i dotrzymała tej obietnicy, bezpieczna w małym finlandzkim kąciku małego finlandzkiego świata, odrzuciła część siebie, którą Henrik uwolnił dziś z klatki. - Viggo w zabawie zniszczył hortensję i chcieliśmy cię za to przeprosić! Przeprosić, rozumiesz? Po to tu przyszłam. Żeby pokazać ci tę głupią hortensję! - krzyczała, ale krzyk nie pomagał, nie oczyszczał. Nie zakradła się tu po to, żeby go okraść ani wystraszyć, ale najwidoczniej takich odpowiedzi również u niej nie poszukiwał. Było łatwiej dorobić ideologię do tego, czego nie wiedział, łatwiej wyprzeć się jej zamiarów i serca, łatwiej kulić się ze strachu przed ptasią bestią, którą widział przed sobą i od której się odsuwał. Panicznie otwarte oczy o wszystkim mówiły jaśniej niż słowa, strach i odraza, którą w nim zobaczyła, albo którą tym razem sama sobie dopowiedziała, wcisnęły szpony w jej pierś i wyrwały serce na zewnątrz. Zabolało ją to bardziej niż wszystko inne, widzieć, jak na nią teraz patrzył, czuć, jak przed nią uciekał. - Nie co? Nie podobam ci się teraz? Tym jestem, wiedziałeś! Od początku wiedziałeś i od początku to akceptowałeś, ale wystarczyło to… To miasto - niemalże wypluła z siebie to słowo, nienawistnie, zupełnie jak Vaasa - żebyś stał się kimś, kogo z trudem poznaję. Myślałam, że… może to kwestia czasu i znowu będzie jak nad jeziorem. Że musisz się do tego przyzwyczaić, do mnie tutaj, bo to duża zmiana. Ale wiesz co? Oszczędzę ci tego. Przyzwyczajania się, strachu, kontroli, wszystkiego - niczego już nie hamowała, czuła się tak, jakby gniew wyciągnął na powierzchnię najgorszą toksynę i pozwolił jej przez nią przemówić, brocząc policzki łzami, które wściekle ocierała z policzków, mimo czego one wcale nie przestawały płynąć. Viggo w jej ramionach trwał w bezruchu, niczym posąg odlany z żelaza; nigdy nie widział Isli w takim stanie, nie czuł takiej furii przepływającej pomiędzy ich duszami. - Zostań sam, skoro tego chcesz. Ale kiedy znudzi ci się samotność, mnie tu nie będzie - głos jej zadrżał, chciała powiedzieć coś jeszcze, ale nie zdołała. Mocno przyciskając do piersi chowańca, odwróciła się na pięcie i wypadła z pomieszczenia jak huragan przeciskający się przez korony drzew; bosa, mająca jedynie ubranie na swoim ciele oraz Viggo na rękach, pędziła przed siebie, aż za jej plecami huknęły drzwi frontowe i wypadła na ulicę, na oślep kierując się w stronę najbliższego miejskiego portalu mogącego poprowadzić ją do Finlandii. W Midgardzie - nic już na nią nie czekało. Niczego więcej nie chciała od tego miejsca, zawdzięczała mu jedynie roztrzaskane, rozkrwawione serce i gorycz zdrady, straciła w nim swojego Henrika. Wracała więc. Do domu, do chatki, w której wciąż znajdował się list pożegnalny, którego Vaasa nigdy nie znalazła; do znajomego jeziora i jego czaszek; do ciszy przetykanej jedynie głosami duchów utkanymi z szumu liści i wody. Wracała do łez samotności i do bolesnego rozpamiętywania każdej ich wspólnej chwili w poszukiwaniu śladów tego, co dziś na powierzchnię wydostało się z Henrika. Zostawiała go z sekretem, niedopowiedzeniem, strachem i wstrętem, z agresją i beznamiętnością, z izolacją, z samotnością, której tak pragnął.
I gdy po kilku godzinach tułaczki po finśkim lesie dotarła do zakurzonej drewnianej chatynki; gdy nie dostrzegła żadnego śladu matki, która wróciłaby do domu; gdy otoczyła ją cisza - upadła na kolana w swoim ogródku kwietno-warzywnym i, otoczona wstęgami roślinności jak milczącymi strażnikami, płakała, płakała, płakała tak długo, aż na szmaragdowej trawie opróżniła żołądek i aż nie zostało w niej ani kropli łez. Co się z nami stało, Henriku? Przeznaczenie naprawdę wybrało dla nas coś takiego?
z tematu
Henrik Vestergaard
Re: Sypialnia Wto 20 Sie - 20:53
Henrik VestergaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Londyn, Anglia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : selkie
Zawód : psychiatra
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : polityk (I), lider (I), uzdrowiciel (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 22 / magia lecznicza: 27 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 14
Zamilkł, ale wzdrygnął się jak oparzony gdy zdiagnozowała na głos to, co od początku było ewidentne. Odnalazła odpowiedź w jego poważnym spojrzeniu, w jego napiętej szczęce i podejrzliwie ściągniętych brwiach. Tak, naprawdę myślał, że chciała go kontrolować. Tak, bo wszyscy...
- Tak, to robią ludzie! - warknął zanim dotarło do niego, że jest w stanie powiedzieć to na głos. Ludzie, nie niksy. Myślał, że niksy są inne, ale nie są. Jak mogła być tak ślepa?! Jak mogła udawać tak naiwną i niewinną, jak mogła dać mu nadzieję, że jest inna? - Kontrolują, wyciągają ręce po wszystko jeśli dać im choć trochę, i ciągle im mało i mało, jak Johannowi, któremu mało było Ciebie i tego, że uszedł z życiem, bo chciał się jeszcze mścić zanim go zauroczyłem— nie powinien jej mówić o tym, jak wymógł aurą milczenie na Johannie, ale był wściekły; wściekły na nią i zazdrosny i wściekły na mężczyznę, który splótł jej losy. Który chciał zrobić jej krzywdę, ale którego mogłaby kontrolować, tak jak sobie tego życzyła. Wylewał z siebie gorycz, którą wcześniej przed nią nie zdradzał; nieświadomie pokazując jej, że naprawdę patrzy tak na świat i na innych, z nieufnością i paranoiczną ostrożnością, nawet okiem zdolnym wejrzeć w cudze myśli.
Im bardziej wrzał w niej jednak ogień, tym bardziej jego gniew stygł, zastąpiony lodowatym strachem. Żołądek ścisnął mu się w supeł, gdy podniosła ręce do ataku i nawet ulga z prędko przywołanej tarczy go nie uspokoiła; posępnie opadająca pod nogi hortensja spotęgowała tylko jego wstyd i narastające poczucie bezradności. Nie ufał już Isli. Nie ufał już sobie.
Odruchowo skulił ramiona, gdy podniosła na niego głos. Nie pamiętał, kiedy ktoś ostatnio podnosił na niego głos, ale jego ciało i wszystkie instynkty doskonale pamiętały co się wtedy działo. Teraz mógł się bronić skuteczniej, ale nie mógł, nie tak naprawdę. Często wyobrażał sobie podobne sytuacje, choćby we własnej wyobraźni chcąc odzyskać kontrolę i poczucie bezpieczeństwa, ale we własnych marzeniach był wtedy równie opanowany i pewny siebie jak dawni oprawcy; w półprzytomnych fantazjach samemu sięgał w odpowiedzi po kuliste pioruny. Podczas pierwszych lekcji zakazanej magii przywołał takie mściwe emocje bez trudu, a potem wycofał się w popłochu, odnajdując we własnej psychice demoniczną skazę — kolega tłumaczył mu, że to sięgnięcie po nienawiść jest najtrudniejsze, ale nie było i chyba to przeraziło wtedy Henrika, łatwość z jaką mógłby się zatracić w złudnym poczuciu kontroli. Tyle, że te fantazje i ta nienawiść zawsze były skierowane na wspomnienia z Londynu albo w stronę bezimiennych, nic nie znaczących dla niego osób. Nie przywiązywał się, nie współczuł, nie kochał — od tego zależało jego przetrwanie, od tego zależała możliwość sięgnięcia po tarczę albo zaklęcie oszałamiające i droga ucieczki, okazja do spakowania się i ponownego pozostawienia wszystkiego za sobą. W teorii zrobił wszystko, by czuć się tutaj jak w domu, sprzątając miejsce z pedantyczną starannością i dobierając do wnętrza gustowne obrazy, ale w praktyce nigdy sobie na to nie pozwolił — jakby bał się, że to miejsce znów okaże się spalone i znów będzie musiał zaczynać od zera. Może dlatego nie pozwalał roślinom zapuścić korzeni w ogrodzie (ani sobie korzeni w Midgardzie), w geście konformizmu sadząc tu tylko uwielbiane przez sąsiadów hortensje.
A teraz wszystko było nie tak. Gdy tylko wyczarował tarczę i zobaczył łzy na policzkach Isli dotarło do niego, że przecież nie byłby w stanie sięgnąć po proporcjonalną siłę, nawet gdyby ona zaczęła. Nie wobec Isli. I przeraziło go to i poczuł się zupełnie skołowany i bezbronny, zupełnie jakby już zabrała mu skórę, choć przecież nadal miał w rękach miękkie futro...
Nie odpowiedział jej, ale wystarczającą odpowiedzią były jego zgarbione ramiona i rozbiegane spojrzenie i płytki oddech. Tak, spodziewał się pioruna kulistego albo czegoś ostrego albo zaklęcia oszałamiającego, które wystarczyłoby by wyrwać mu skórę. Spodziewał się, bo już to przeżył. Spodziewał się, bo nie wiedział nawet czego się spodziewać po tym, jak po pięknym śnie o morskich głębinach obudził się w domu posiniaczony i obolały, chłonąc bezkrytycznie ojcowskie słowa o wypadku wśród fal — i ignorując fakt, że woda zostawia inne ślady niż pięści. Wcisnął się w kąt na miękkich nogach, kręciło mu się w głowie, potrzebował usiąść. Chciał zamknąć oczy i zasłonić rękami uszy i jej nie słuchać, ale nie był w stanie opuścić wzroku i stracić czujności dopóki tutaj była, zawieszony w wyczerpującym impasie. Słyszał jej słowa, ale ich sens do niego w pełni nie docierał; nie był w stanie się na nich skupić.
Milczał i nie ruszał się z miejsca, jak sparaliżowany. Dopiero, gdy na dole huknęły drzwi, zdołał wziąć głębszy oddech i zbiegł na dół, ryglując je za nią (możliwe, że zdołała to usłyszeć). Oparł się o nie plecami i osunął na ziemię, wciąż tuląc do siebie skórę; zupełnie wyczerpany. Najchętniej zamknąłby oczy i wreszcie zasnął, ale lęk wciąż szarpał strunami jego duszy, do głowy wciąż napływały nowe myśli — komu Isla o tym powie? Jak długo może tu zostać? Co teraz? Po dłuższej chwili nieobecnie skierował się do biura i drżącą ręką napisał list do szpitala oraz listy do pacjentów. Brzmiały logicznie, tak jak logiczne było zabranie z angielskiego domu biżuterii, ale działał automatycznie — jak wtedy, gdy podkładał w Londynie ogień. Zostawił listy i adresy wiewiórce, próbując nie zastanawiać się nad tym, czy naprawdę bierze urlop na tydzień czy właśnie pali wszystkie mosty, a potem spakował foczą skórę do podręcznej torby i — po raz pierwszy od dwóch lat i po raz pierwszy bez lęku, bo bał się tego co w domu — teleportował się w jedyne miejsce, w którym będzie mógł o tym wszystkim zapomnieć. Nad morze.
/zt
- Tak, to robią ludzie! - warknął zanim dotarło do niego, że jest w stanie powiedzieć to na głos. Ludzie, nie niksy. Myślał, że niksy są inne, ale nie są. Jak mogła być tak ślepa?! Jak mogła udawać tak naiwną i niewinną, jak mogła dać mu nadzieję, że jest inna? - Kontrolują, wyciągają ręce po wszystko jeśli dać im choć trochę, i ciągle im mało i mało, jak Johannowi, któremu mało było Ciebie i tego, że uszedł z życiem, bo chciał się jeszcze mścić zanim go zauroczyłem— nie powinien jej mówić o tym, jak wymógł aurą milczenie na Johannie, ale był wściekły; wściekły na nią i zazdrosny i wściekły na mężczyznę, który splótł jej losy. Który chciał zrobić jej krzywdę, ale którego mogłaby kontrolować, tak jak sobie tego życzyła. Wylewał z siebie gorycz, którą wcześniej przed nią nie zdradzał; nieświadomie pokazując jej, że naprawdę patrzy tak na świat i na innych, z nieufnością i paranoiczną ostrożnością, nawet okiem zdolnym wejrzeć w cudze myśli.
Im bardziej wrzał w niej jednak ogień, tym bardziej jego gniew stygł, zastąpiony lodowatym strachem. Żołądek ścisnął mu się w supeł, gdy podniosła ręce do ataku i nawet ulga z prędko przywołanej tarczy go nie uspokoiła; posępnie opadająca pod nogi hortensja spotęgowała tylko jego wstyd i narastające poczucie bezradności. Nie ufał już Isli. Nie ufał już sobie.
Odruchowo skulił ramiona, gdy podniosła na niego głos. Nie pamiętał, kiedy ktoś ostatnio podnosił na niego głos, ale jego ciało i wszystkie instynkty doskonale pamiętały co się wtedy działo. Teraz mógł się bronić skuteczniej, ale nie mógł, nie tak naprawdę. Często wyobrażał sobie podobne sytuacje, choćby we własnej wyobraźni chcąc odzyskać kontrolę i poczucie bezpieczeństwa, ale we własnych marzeniach był wtedy równie opanowany i pewny siebie jak dawni oprawcy; w półprzytomnych fantazjach samemu sięgał w odpowiedzi po kuliste pioruny. Podczas pierwszych lekcji zakazanej magii przywołał takie mściwe emocje bez trudu, a potem wycofał się w popłochu, odnajdując we własnej psychice demoniczną skazę — kolega tłumaczył mu, że to sięgnięcie po nienawiść jest najtrudniejsze, ale nie było i chyba to przeraziło wtedy Henrika, łatwość z jaką mógłby się zatracić w złudnym poczuciu kontroli. Tyle, że te fantazje i ta nienawiść zawsze były skierowane na wspomnienia z Londynu albo w stronę bezimiennych, nic nie znaczących dla niego osób. Nie przywiązywał się, nie współczuł, nie kochał — od tego zależało jego przetrwanie, od tego zależała możliwość sięgnięcia po tarczę albo zaklęcie oszałamiające i droga ucieczki, okazja do spakowania się i ponownego pozostawienia wszystkiego za sobą. W teorii zrobił wszystko, by czuć się tutaj jak w domu, sprzątając miejsce z pedantyczną starannością i dobierając do wnętrza gustowne obrazy, ale w praktyce nigdy sobie na to nie pozwolił — jakby bał się, że to miejsce znów okaże się spalone i znów będzie musiał zaczynać od zera. Może dlatego nie pozwalał roślinom zapuścić korzeni w ogrodzie (ani sobie korzeni w Midgardzie), w geście konformizmu sadząc tu tylko uwielbiane przez sąsiadów hortensje.
A teraz wszystko było nie tak. Gdy tylko wyczarował tarczę i zobaczył łzy na policzkach Isli dotarło do niego, że przecież nie byłby w stanie sięgnąć po proporcjonalną siłę, nawet gdyby ona zaczęła. Nie wobec Isli. I przeraziło go to i poczuł się zupełnie skołowany i bezbronny, zupełnie jakby już zabrała mu skórę, choć przecież nadal miał w rękach miękkie futro...
Nie odpowiedział jej, ale wystarczającą odpowiedzią były jego zgarbione ramiona i rozbiegane spojrzenie i płytki oddech. Tak, spodziewał się pioruna kulistego albo czegoś ostrego albo zaklęcia oszałamiającego, które wystarczyłoby by wyrwać mu skórę. Spodziewał się, bo już to przeżył. Spodziewał się, bo nie wiedział nawet czego się spodziewać po tym, jak po pięknym śnie o morskich głębinach obudził się w domu posiniaczony i obolały, chłonąc bezkrytycznie ojcowskie słowa o wypadku wśród fal — i ignorując fakt, że woda zostawia inne ślady niż pięści. Wcisnął się w kąt na miękkich nogach, kręciło mu się w głowie, potrzebował usiąść. Chciał zamknąć oczy i zasłonić rękami uszy i jej nie słuchać, ale nie był w stanie opuścić wzroku i stracić czujności dopóki tutaj była, zawieszony w wyczerpującym impasie. Słyszał jej słowa, ale ich sens do niego w pełni nie docierał; nie był w stanie się na nich skupić.
Milczał i nie ruszał się z miejsca, jak sparaliżowany. Dopiero, gdy na dole huknęły drzwi, zdołał wziąć głębszy oddech i zbiegł na dół, ryglując je za nią (możliwe, że zdołała to usłyszeć). Oparł się o nie plecami i osunął na ziemię, wciąż tuląc do siebie skórę; zupełnie wyczerpany. Najchętniej zamknąłby oczy i wreszcie zasnął, ale lęk wciąż szarpał strunami jego duszy, do głowy wciąż napływały nowe myśli — komu Isla o tym powie? Jak długo może tu zostać? Co teraz? Po dłuższej chwili nieobecnie skierował się do biura i drżącą ręką napisał list do szpitala oraz listy do pacjentów. Brzmiały logicznie, tak jak logiczne było zabranie z angielskiego domu biżuterii, ale działał automatycznie — jak wtedy, gdy podkładał w Londynie ogień. Zostawił listy i adresy wiewiórce, próbując nie zastanawiać się nad tym, czy naprawdę bierze urlop na tydzień czy właśnie pali wszystkie mosty, a potem spakował foczą skórę do podręcznej torby i — po raz pierwszy od dwóch lat i po raz pierwszy bez lęku, bo bał się tego co w domu — teleportował się w jedyne miejsce, w którym będzie mógł o tym wszystkim zapomnieć. Nad morze.
/zt