Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Kilpisjärvi, Laponia

    3 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Kilpisjärvi, Laponia
    Niewielka fińska wieś dzieli swoją nazwę z jeziorem, nad którego brzegiem powstała – Kilpisjärvi znajduje się w północno-zachodniej części kraju, blisko granicy ze Szwecją i Norwegią, i ponad pięćdziesiąt kilometrów o najbliższej miejscowości. Większość tutejszej ludności stanowią rdzenni mieszkańcy, Saamowie, którzy pomimo upływu lat pozostają wierni swoim tradycjom i sposobowi życia; utrzymują się przede wszystkim z uprawy roli, rzemieślnictwa i hodowli zwierząt, co znacząco wpływa na krajobraz miejscowości: znaleźć tutaj można dwa lokalne sklepy z ograniczonym asortymentem oraz jedną nordycką świątynię zaraz obok małej, porzuconej kaplicy pozostawionej przez dawnych misjonarzy. Wzmagający się zimą ruch turystyczny powoduje jednak zauważalną zmianę w scenerii, motywując powstawanie nowej infrastruktury i lokalów przeznaczonych wygodzie odwiedzających, pomimo zauważalnego niezadowolenia tubylców. Kilpisjärvi nie można odmówić wprawdzie niepowtarzalnego uroku, któremu trudno się oprzeć – wieś schowaną w cieniu góry Saana, a także mniejszej Leutsuvaara, i przytuloną do malowniczego rezerwatu Malla, otoczoną bujnością nieograniczanej przez człowieka przyrody, uważa się za miejsce, o którym trudno zapomnieć, nie tylko przez jej naturalną urodę, ale również przez tutejszych ludzi. Galdrowie odwiedzający tę część kraju często wspominają, że magia w tym miejscu jest inna – tutaj, bardziej niż gdziekolwiek indziej, odczuć można podobieństwo magii do języka – Saamowie posiadają ich aż jedenaście, z czego wszystkie, poza językiem północnolapońskim, uznawane są za  języki wymierające; mówi się, że podobnie jest z odłamami tutejszej magii, używanej przez szamanów przekazujących wiedzę z pokolenia na pokolenie. Wśród małych trwalszych domków wciąż można natknąć się tutaj na tradycyjne wigwamy, w których rdzenni galdrowie obchodzą wspólne celebracje, dbając o bliskość swojej kurczącej się z upływem lat społeczności.
    Widzący
    Sivya Rijneveld
    Sivya Rijneveld
    https://midgard.forumpolish.com/t2268-sivya-rijneveld#27083https://midgard.forumpolish.com/t3511-sivya-rijneveld#35319https://midgard.forumpolish.com/t3513-tuoiva#35325https://midgard.forumpolish.com/f82-sivya-rijneveld


    10.06.2001

    Jej pamięć zaczynała się od gniewu – pierwszym wspomnieniem, które wyniosła na rękach z rodzinnego domu, w ten sam sposób, w jaki podczas pożaru można by wynieść dziecko lub przestraszone zwierzę, był matczyny krzyk. Reydis zawsze miała surowy, ochrypły głos i zwracała się do niej tym samym tonem, którym podczas szamańskich ceremonii przemawiała do zmarłych, ona prowokowała ją natomiast tak długo, aż matka była zmuszona podnieść głos i rękę, otwartą dłonią uderzyć ją w twarz – teraz, kiedy przyglądała się, jak jej ciemna, świerkowa trumna powoli zanurzała się w rozmarzniętej ziemi, policzek piekł ją w tym samym miejscu, co dwadzieścia lat temu i odruchowo uniosła dłoń, aby przycisnąć palce do skóry, która, choć zaczerwieniona, nie nosiła na sobie śladów bólu. Zawsze myślała, że pogrzeb będzie miał miejsce zimą, gdy cała Laponia naprężała się i bledła, a chłód sprawiał, że łatwo było zamknąć oczy i wyobrazić sobie tęsknotę, ilekroć myślała o domu, myślała bowiem o matce, a matka zawsze kojarzyła jej się ze śniegiem – nie z warstwą geardni, który zaścielał krajobraz już pod koniec września, przypominając cienki, ażurowy obrus, którym nakrywano kuchenne stoły, nie moarri, zbierające się skorupą na nagiej ziemi, nie vahca, osnuwające zleżałą warstwę nową, delikatną osłoną tiulu, nie jassa, zbierające się na poboczach dróg późną wiosną, kiedy w lasach kwitły już przylaszczki i nie gęste płatki goahpálat, lepiące się do wełnianych kołnierzy, ale skárta, które zawsze przychodziło po zmroku, podczas przesilenia zimowego i sprawiało, że puszysta warstwa bieli stawała się szorstka i twarda; Saamowie posiadali tak wiele słów, aby opisać śnieg i tylko jedno, które oznaczało matkę. W Kilpisjärvi przebrzmiewał żałobny joik, wzmacniany dudnieniem szamańskiego bębna, jej głowa stała się tymczasem całkiem lekka, jakby wypełniona pierzem; Reydis wyglądała po śmierci tak samo jak za życia, twarz miała lekko zaróżowioną, a usta złożone do cienkiego wersu, który nadawał jej niezadowolonego i oziębłego wyrazu, gdy pochylała się nad trumną, nieustannie wydawało jej się zatem, że powieka zaraz drgnie, odsłaniając lewe oko – zamarłe, niewidzące, bezduszne oko, gdzie, w bruździe powieki, znajdowało się jej dzieciństwo, więc odsunęła się trochę zbyt śpiesznie, zapominając o wszystkich pozostałych oczach, które oczekiwały na jej reakcję, przyglądając się, czy odchodząc, policzki miała mokre od łez. Wiedziała, czego od niej oczekiwali i zaciskała dłoń na symbolu, który zdobił śródręcze czarnym okręgiem, tym samym, który blaknął na zimnej skórze jej matki, ostatniej z wiejskich szamanek.
    Zanim umarła, Reydis odmówiła prawie każdego aspektu cudzej pomocy, w sposób, w jaki zazwyczaj robiły to kobiety, które zostały wychowane tak, aby akceptować niewiele więcej ponad zwykłą uprzejmość – łatwo było obrazić moją matkę, powiedziała podczas pogrzebu, gdy wszyscy zebrali się półokręgiem wokół trumny, gdzie na ziemi rozłożono ozdoby z poroży i święconych kamieni, tak samo, jak łatwo jest zabić orchideę, często wydawało się to wręcz nieuniknione. Odwiedzanie Reydis wiązało się z przekonaniem, że uważało się ją za samotną, nie odwiedzanie było obrazą samą w sobie – nawet teraz, dziesięć lat później, wciąż potrafiła wyobrazić sobie, jak podczas urodzin matka wyciągała z pudełka perłową bransoletkę, parę jadeitowych kolczyków lub futro z sobola, zaciskała na chwilę usta i kiwała głową, jakby całkowicie rozumiała zniewagę, jaka wiązała się z każdym z prezentów; przez całe życie niemożliwe wydawało się ją uszczęśliwić, więc kochała ją na odległość, która to ułatwiała i tylko czasem, gdy niebo stawało się płaskie i atramentowe, a zza okna nie docierały żadne odgłosy poza znużonym westchnieniem wiatru, doświadczała krótkiego, lecz gwałtownego pragnienia, aby ją przytulić, choć kiedy się spotykały, nigdy tego nie robiła – odwiedzała ją rzadziej, niż nakazywała uprzejmość i dopiero po jej śmierci dowiedziała się ze zdumieniem, że nie były jedną osobą. Po latach nieobecności Kilpisjärvi wydawało się równie wąskie i ciasne, co drewniana trumna, co całe dzieciństwo spędzone w cieniu góry Saana, z kobietą pragnącą wychować córkę na swoje podobieństwo – nie widziała tego miejsca przez dekadę, tymczasem twarze ludzi, którzy tu mieszkali, wcale się nie zmieniły: wszyscy wciąż mieli wąskie oczy i czujne spojrzenia, wszyscy nosili kurtki ze zwierzęcych futer, wszyscy wciąż mówili o niej neavri – diabeł, bo jej ojciec nie był Saamem, a ona miała jasną skórę i smukłą twarz o ostrym podbródku, była wyższa od większości kobiet mieszkających na północy. Kiedy była dzieckiem, łania zaatakowała mężczyznę, który wszedł na teren rezerwatu, przebijając porożem miękką śledzionę, ona wyobrażała sobie natomiast, że odnajduje swojego ojca i rani go w ten sam sposób – rozrywając nadbrzusze i przyglądając się, jak krew spływała wzdłuż żeber; nienawidziła go za to, co jej zrobił – za to, że przybył z południa i nie wiedział, jak tworzyć duodji, że miał oczy błękitne jak niebo, jak coś naiwnego i delikatnego, co łatwo było skrzywdzić i jeszcze łatwiej zabić.
    Áslata nie było na pogrzebie – nie mógł podróżować tak długo ani tak daleko, a ona wiedziała, że nie będzie potrafiła mu pomóc, kiedy zapach kadzideł i zwierzęcej skóry zostawi posmak dzieciństwa na podniebieniu – podczas konsolacji wyszła więc sama, przysiadając na brudnych, omszałych schodach, skąd rozciągał się widok na zaniedbany ogród, na karłowate brzozy i byliny o drobnych, białych kwiatach; pomiędzy drzewami rozpoznawała wibrujący śpiew jemiołuszki. Słońce dawno powinno było przejść w brzydki, popielaty zmierzch, tymczasem wciąż unosiło się nad górą Saana, jak gdyby teraz, pod nieobecność Reydis, objęło obowiązek czuwania nad wioską. Odpaliła papierosa, zaciągając się dymem, po czym zmusiła się do kasłania, chcąc dodać sobie otuchy hałasem, chcąc tym hałasem wykreować czyjąś obecność, w tej samej chwili usłyszała jednak za plecami cichy stukot obcasów – wiedziała, kto za nią stał, jeszcze zanim odwróciła głowę; kochała ją wystarczająco długo, aby rozpoznawać szelest jej oddechu i delikatne, kwiatowe perfumy, którymi przesiąkały jej nadgarstki i miękki, blady kark.
    Kiedy byłem dzieckiem, rozbiłam skroń na tych schodach – odparła, pozornie bez związku, sunąc dłonią po brudnym betonie, aż jej palec wskazujący dotknął brzegu kobiecego buta. – Reydis nigdy nie udało się całkiem zmyć krwi, kamienie i mech nasiąkły nią na stałe. – odchyliła dłoń, ujawniając niewielkie miejsce, gdzie szarość była ciemniejsza i przyjmowała brzydki, nieregularny kształt. – W pewnym sensie nigdy stąd nie wyjechałam.


    Is there a universe where xxxxxxxx? I kept waking up lonely with voices around me, while the world was falling apart. They always tell me you're out there waiting to hold me


    Widzący
    Viena Mänttäri
    Viena Mänttäri
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Kochała Reydis tak samo jak kochali ją wszyscy mieszkańcy wioski – przez dożywotnie zobowiązanie do wdzięczności, które należało się jej jako duchowej piastunce, i przez strach, którego nauczyła się w dzieciństwie jeszcze zanim nauczyła się mówić; obserwowała sposób, w jaki się z nią obchodzono i wiedziała, że nie należy nigdy patrzeć jej zbyt długo w oczy, tak samo jak cielęta instynktownie wiedziały, by omijać na pastwiskach złote kwiaty trujących jaskrów. Kochała ją, bo kiedy pierwsza zima spędzana bez matczynej obecności zmogła ją febryczną tęsknotą, Reydis pozwalała jej przemykać po trzeszczących deskach podłogi w ich odizolowanej chacie i kłaść się na skórach obok Sivyi w środku długiej nocy, przygotowywała jej kojące wywary pachnące szałwią i opiekowała się nią z surową troską, która wydawała jej się dotkliwie macierzyńska, właśnie dlatego, że nie była nadmiernie czuła; stawiała ją na nogi uporczywie jak słabe źrebię, wiedząc, że inaczej nie przetrwa i zaciskała usta z niezadowoleniem, kiedy zastawała ją wciąż w łóżku późnym rankiem,  dokładnie tak, jak nigdy nie robiła jej prawdziwa matka – wydawało jej się wtedy, że ciasny supeł tej strasznej zagadki, która zatruwała jej organizm niewyjaśnioną maligną, wreszcie zaczynał się rozplątywać i zaczynała kochać grymas jej ust, nieustępliwe i nieuznające sprzeciwu dłoni, podźwięk stanowczego nakazu w głosie, kochać i nienawidzić ich tak samo. Matka nigdy nie zwracała się do niej w ten sposób – Reydis, przez woją surowość, odkrywała przed nią tę koszmarną prawdę, że matka porzuciła ją na długo przed tą pierwszą samotną zimą; że gładząc jej skroń co wieczór, wiedziała, że zawsze wybrałaby wiosnę i swoje drugie - to prawdziwe, niewymuszone – życie.
    Kochała Reydis w pokrętny, niełatwy do przełknięcia sposób, ale do wioski wracała dla niej dopiero w dalszej kolejności; stojąc  na uboczu podczas ceremonii pogrzebowej, nie potrafiła płakać – ciemnym spojrzeniem wodziła za wysoką sylwetką jej córki, myśląc o tym, że był to być może ostatni raz, kiedy znajdowały się razem  w tym miejscu o tym samym czasie; ktoś musiał umrzeć, by sprowadzić je z powrotem w ten punkt na mapie Skandynawii – w ślepą plamkę na oku bogów – w którym kochały się po  raz pierwszy i  po raz ostatni. Nigdy więcej, myślała, nigdy więcej tutaj nie wrócą, nigdy więcej nie otrą się o tę słodką przeszłość, nigdy więcej nie będzie czuła tej pełności serca, która rozdzierała je teraz wpół – syciła się tragedią tego ostatniego razu dyskretnie, czując się przy tym podle, jak gdyby swoimi myślała ograbiała zmarłą z należnej jej czci. Znajome spojrzenia były tymczasem jak nieustępliwe i drażniące gzy, złaknione tego, by upuścić z niej słodką krew i wydawało jej się, że dostrzegają w niej z dezaprobatą tę niewdzięczność i wszystko to, co rozbudzała w niej Sivya, choć racjonalnie bardziej prawdopodobną przyczyną tego zgorszonego zainteresowania była ostentacyjna nieskromność, z jaką do nich wracała, z premedytacją chełpiąc się przed nimi swoim życiem, starając się być od nich – w ubiorze, w spojrzeniu, w dumnej linii kręgosłupa - możliwie inna, możliwie obca, możliwie szczęśliwa. Chciała, przede wszystkim, wyglądać szczęśliwie i inaczej przed nią, ale Sivya nie patrzyła na nią wcale.
    I kiedy znalazła ją  na schodach przed progiem domu, wciąż nie podnosiła na nią wejrzenia. Paliła niespiesznie papierosa, rozpoznając jej obecność instynktownie i bez większego poruszenia – jakże nienawidziła jej, przez chwilę, za to nieporuszenie – dopiero po takcie przeciągłych sekund odwracając blady policzek pod stęsknione spojrzenie. Powiodła wzrokiem za jej palcem dotykającym ciemnej plamy wykwitłej na betonowym stopniu schodów. Dreszcz wspiął się chłodno w górę okutanych w cienką pończochę nóg, kiedy zatrzymała opuszkę na obrzeżu eleganckiego buta; czy widziała, jak były eleganckie?  Jak drogie? Jak krzyczały, ostentacyjnie, o powodzeniu i pomyślności? Ja też mam życie, chciała jej powiedzieć, stworzyłam sobie dobre życie, kiedy z nim odeszłaś.
    Tak ci  powiedziała? – spytała równie spokojnie, przyglądając się z wytrwałym opanowaniem jej przechylonej łagodnie skroni. – Zawsze, kiedy spędzałam u was noc, wybierałam z odpływu kłębki swoich włosów, żeby je spalić – mówiła o tym tak, jakby był to proceder nie tylko zwyczajny, ale także oczywisty; wszyscy wiedzieli wprawdzie, że Reydis należało kochać i się jej obawiać, w równej mierze. Wiedziały tymczasem obie dobrze, że pragnęła zatrzymać Sivyę  w wiosce i nie zdziwiłaby  się, gdyby w tym pragnieniu posunęła się do magicznych forteli. To, na co patrzyły, rozlane u czubka jej buta starą skazą, mogło być więzieniem równie ciasnym, co włos owinięty wokół kości pierwszego cielęcia. Poruszyła się niespiesznie, z dbałością omijając wskazaną plamę na schodku, kiedy zstępowała niżej, by przysiąść po jej przeciwnej stronie, pochylając się nad swoimi kolanami i zaschłą krwią w dziecinnej nieomal pozie. Dotknęła opuszką wskazującego palca jej brunatnego obrzeża, podejmując wędrówkę wzdłuż jej brzegów.
    Byłam w naszym starym domu. Niczego nie zmienili w mojej sypialni, nie wiem, czy ktokolwiek tam wchodził. Wszystkie moje stare futra i skóry są dziurawe, ojciec wyrzuciłby ich, gdyby się dowiedział, jak wszystko zaniedbali – nie rozmawiały ze sobą od tak dawna, miała jednak wrażenie, że nie zmieniło się nic; zaledwie wczoraj siedziały w tym samym miejscu, zaledwie wczoraj głaskała jej udo pod skrajem spódnicy, wierząc, że nie będzie w życiu szczęśliwsza. Może krew, choć stara i dawno martwa, przemieniła jej myśli w przekleństwo. – Wyjadają mnie stąd mole. Ciebie wybieli słońce i zmyje deszcz – mruknęła, dosięgając palcem jej dłoni. Wspięła się opuszką na jej grzbiet, by podążyć subtelnymi liniami ścięgien pod bladą skórą. – Widziałam, że przygotowali dary. Myślałam, że to dla niej, na ostatnią podróż, ale nie przynieśli ich ze sobą – szepnęła, podnosząc wreszcie spojrzenie, poszukując chłodnego hebanu jej oczu; serce zdradzało ją nerwowym drgnieniem. – Chcą, żebyś została.
    Miała nieprzyjemne wrażenie, że wierzą, że Sivya zwyczajnie im się należy. Miała nieprzyjemne wrażenie, że w tym również niczym się od nich nie różniła.
    Zastanawiałam się, jak sprawił, że pozwoliła ci odejść.
    Jak sprawił, że nas – mnie – zostawiłaś.



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.