:: Midgard :: Forsteder :: Mieszkania :: Felix Sommerfelt
Pracownia
3 posters
Mistrz Gry
Pracownia Sob 16 Mar - 16:33
Pracownia
Pracownia znajduje się w ukrytym pomieszczeniu wewnątrz domu – przejścia do niej blokuje ściana, przy której należy wyszeptać zmieniające się regularnie hasło. Pomieszczenie nie posiada okien, a jedynie ich zaklętą atrapę dostarczającą światła i pozwalającą monitorować upływ czasu. Znajduje się tu stół ze wszystkimi narzędziami niezbędnymi Felixowi do wytwarzania biżuterii oraz zaklinania jej i parę wysokich, wytartych regałów pełnych rozpoczętych projektów i materiałów. Przy ścianie stoi wygodny fotel, w którym można odpocząć od pracy czy uciąć sobie drzemkę.
Amandine Tegan
Re: Pracownia Sob 16 Mar - 20:54
Amandine TeganWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : złotnik, asystentka Felixa Sommerfelta i jubiler w jego pracowni
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : szczur wędrowny
Atuty : zaklinacz (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 16 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
22 V 2001 r.
Pierwszej nocy, kiedy nie mogła zasnąć, zrzuciła to na stres – frustrację związaną z niepowodzeniami w pracach nad własną kolekcją, nerwy, gdy przestała wyrabiać się z bardziej standardowymi projektami. Wiedziała, że za to ostatnie Felix jej nie skrytykuje, co najwyżej zapyta, co się dzieje – ale nie byłaby sobą, gdyby sama nie krytykowała się za niego. Może i była świeżakiem w swoim fachu, ale była w tym dobra. Naprawdę dobra. Nie mogła pozwalać sobie na takie potknięcia.
Drugą noc postanowiła spędzić u Felixa, myśląc, że u niego będzie czuła się lepiej. Spokojniej. To pomogło – w pewnym sensie. Rzeczywiście było jej lepiej – znajome, wielkie łóżko w jej pokoju było rozkosznie miękkie, pościel pachnąca płynem, który od lat już kojarzył jej się z domem znacznie bardziej niż jakiekolwiek zapachy z faktycznego domu rodzinnego. Odgłosy Sommerfelta jeszcze późnym wieczorem kręcącego się po domu koiły ją, gwarantując bezpieczeństwo, którego w innym przypadku – w innym miejscu, z innymi ludźmi – nigdy nie czuła.
A jednak nawet tutaj nie potrafiła zasnąć.
Wciąż próbowała tłumaczyć bezsenność – kompletną, taką, która ciągnie się godzinami – nawałem pracy, udawało jej się to jednak tylko tak długo, jak długo niemożność zaśnięcia stała się w zasadzie bolesna. Całe jej ciało wyło za odpoczynkiem, ten zaś wymykał jej się z rąk.
Kiedy wreszcie wygrzebała się z łóżka – nie zmrużyła oczu nawet na chwilę – było wciąż bardzo wcześnie, niedługo po wschodzie słońca, sądząc jednak po intensywnym aromacie kawy, Felix już nie spał. A skoro nie spał, to pewnie był w pracowni. Musiał być.
Amandine nie wiedziała, co innego mogłaby zrobić, jak tylko poprosić o pomoc Sommerfelta. Podzielić się z nim swoimi podejrzeniami i liczyć na to, że mężczyzna będzie wiedział, co zrobić.
W piżamie, na boso, z grubym, kupionym raptem dwa dni temu tomem mocno przytulonym do piersi, przeszła korytarzem te parę kroków, jakie dzieliły jej pokój od sypialni Felixa. Zapukała cicho, a gdy nie odpowiedział, bez wahania weszła do środka, kierując się prosto do pracowni. O jej istnieniu powiedział jej lata temu, niedługo po tym, jak wprowadziła się do niego w swoje siedemnaste urodziny. Od tego czasu spędzała tutaj niezliczone godziny, najpierw obserwując tylko Felixa przy pracy, a potem stawiając swoje pierwsze kroki w złotnictwie i zaklinaniu. Teraz nie przyszła tu jednak pracować. Nie miała siły pracować.
- Felix? – rzuciła cicho, gdy przejście znów zamknęło się cicho za jej plecami.
Mężczyzna siedział pochylony nad biurkiem i z pewnością wiedział, że przyszła, Amandine nie była jednak wrogiem – co z kolei sprawiało, że nie musiał i nie zrywał się na jej obecność jak oparzony. Nierzadko przecież przychodziła tu po prostu po to, by posiedzieć obok, albo – ostatnio coraz częściej – by samej bawić się złotem, kamieniami i szkłem.
Odetchnęła powoli.
- Felix, nie czuję się dobrze. Musisz... – Głos zadrżał jej lekko. – Pomóż mi – dodała ciszej, prosząco, nie próbując nawet kryć desperacji.
Nie wiedziała, co robić. Bała się. Wyczerpane ciało odmawiało jej posłuszeństwa – nawet teraz, stojąc w pracowni, trzymała się ściany, nie ufając, że jeśli się puści, wciąż ustoi na nogach. Nie potrafiła się skupić. Nie potrafiła [i]myśleć[i].
Od wolnego krzesła nie dzieliło jej więcej niż parę kroków, teraz jednak, ostrożnie, niepewnie pokonując ten dystans, czuła się, jakby biegła maraton. Przez dobrą chwilę oddychała ciężko, płytko. Czuła się bezradna jak nigdy wcześniej – i przerażało ją to. Tak bardzo, bardzo się bała.
- Ja nie wiem... Wydaje mi się… – dukała z trudem, wreszcie odkleiła książkę od piersi i ostrożnie ułożyła ją na biurku, na skrawku wolnej przestrzeni między narzędziami Felixa. – To chyba klątwa – wyrzuciła wreszcie cicho.
Podciągnęła nogi na krzesło, objęła je ciasno ramionami, wsparła brodę na kolanach – i spoglądała na Sommerfelta niepewnie.
Felix Sommerfelt
Re: Pracownia Pon 18 Mar - 16:21
Felix SommerfeltŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Vardø, Norwegia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : złotnik, zaklinacz - właściciel salonu "Oddech Walkirii"
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sroka
Atuty : zaklęty (I), rzemieślnik (II), odporny (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 26 / sprawność: 5 / charyzma: 8 / wiedza ogólna: 5
Zawsze czuł się lepiej, kiedy Amandine nocowała u niego w domu zamiast w swojej ciasnej kawalerce – tak po prostu wszystko było na swoim miejscu. Dom był bardziej domem, bo chociaż urządzony wedle wszystkich potrzeb i gustu gospodarza, czasem wydawał się zwyczajnie pusty, zimny. Obecność jedynej osoby, którą Felix kochał bezwarunkowo, dźwięk dwóch rozmawiających ze sobą głosów nadawały mu życia, którego czasem brakowało. Z nią za ścianą sypiał też o wiele spokojniej, świadom że w razie niefortunnego ataku choroby, był obok ktoś, kto wiedział co robić i mógł mu pomóc. Nie mówiąc już o wszystkich wygodach, których w skromnym mieszkanku Amandine brakowało, a z jakich mogła korzystać tutaj. Na logikę już dawno powinna się na stałe przeprowadzić, ale zawsze była cholernie niezależna – najpierw wyprowadzając się z domu rodzinnego do niego, a potem do własnej przestrzeni. Jednocześnie podziwiał tę cechę i jej nie znosił, świadom, że nie namówi kobiety do niczego, czego sama już nie chciała.
Byli pod tym względem zbyt podobni.
Widział, że nie wyglądała najlepiej – pod oczami miała ciemniejsze, podpuchnięte wyraźnie obwódki, trochę gubiła wątek w wieczornej rozmowie i powoli przemieszczała się z miejsca na miejsce. Odruchowo zrzucił to wszystko na przemęczenie – doskonale wiedział, że Amandine miała tendencję na łeb na szyję rzucać się w wir swoich obowiązków, brać na siebie zbyt wiele, a potem uważać, że była w jakiś sposób niewystarczająca, bo nie zawsze była w stanie przenosić góry. Mieli w sobie ten sam popęd ku perfekcji, ale widząc ją w takim stanie, troska wybijała się na pierwszy plan. Właśnie przez nią kazał jej oddać kalendarz z terminami i zamknął go w jednej z szuflad, podsunął jej solidny posiłek, a potem napoił herbatą z wkładką z alkoholu i paru kropli eliksiru nasennego, zanim zasugerował jej pójść do łóżka. Poszła w zasadzie bez marudzenia i samo to o wiele dobitniej podkreśliło zmęczenie, niż najbardziej oczywiste worki pod oczami.
Następnego dnia wstał wcześnie, rozbudzony słońcem wpadającym przez niezaciągnięte do końca zasłony – zwykle nie potrafił znów zasnąć, gdy raz otworzył oczy, orientując się, że noc minęła. Nie był pewien czy to kwestia wewnętrznego zegara, czy jakiejś podświadomej potrzeby, by nie marnować czasu. Tak czy inaczej podniósł się bez większych oporów, przebrał się i zaparzył kawę, niedługo później jeszcze bez śniadania udając się do pracowni. Przez myśl mu nawet nie przeszło budzić Amandine – zamierzał najpierw dokończyć rozgrzebane poprzedniego dnia zamówienie.
Zdążył wypić parę łyków kawy, przejrzeć swoje notatki i powoli, ostrożnie nałożyć klątwę fałszywych wspomnień na pierścień podtrzymywany w sprytnie zamocowanych do biurka szczypcach. Ostatnia runa jarzyła się jeszcze przez chwilę na metalu, gdy zamki drzwi do pracowni kliknęły cicho, dając Felixowi znać, że nie był już sam. Mimowolnie zmarszczył lekko brwi, ale obejrzał się przez ramię dopiero, gdy upewnił się, że runa zakotwiczyła się w przedmiocie jak należy, a klątwa była gotowa. Przerywanie naznaczania przedmiotu stanowiło najczęstszy i najgorszy błąd, jaki mógł popełnić zaklinacz – niedomknięcie intencji wszystkimi odpowiednimi runami potrafiło wywołać trudne do przewidzenia konsekwencje. Niektóre nawet tragiczne w skutkach.
Na dźwięk cichego, drżącego lekko głosu Amandine poczuł jak gwałtownie przyspieszyło mu serce – bez zastanowienia poderwał się od biurka, biorąc ją pod rękę i pomagając dojść do fotela.
- Co się dzieje? – spytał krótko i konkretnie, wierzchem dłoni dotykając czoła kobiety. Miała lekką temperaturę, ale nie była rozpalona.
Gruby tom, który ze sobą przyniosła, zauważył dopiero, gdy wylądował na jego biurku między narzędziami.
To chyba klątwa.
- Skąd ją wzięłaś? – spytał, ostrożnie opierając dłoń na blacie w pewnej odległości od tomu i pochylił się, przez chwilę przyglądając się okładce. Na pierwszy rzut oka księga wyglądała całkowicie niewinnie – przynajmniej dopóki nie przesunął nad nią powoli dłonią, własną magią rozjarzając trzy wyraźne runy.
- Raido, Tiwaz, Fehu. Jakiś dowcipniś nałożył klątwę koszmarów – rzucił, z wyraźnym rozdrażnieniem wykrzywiając usta w grymasie. Odetchnął, popukując palcami w biurko, zanim obrócił głowę w kierunku Amandine, a wyraz jego twarzy zmienił się jak na pstryknięcie, ścierając ostre linie grymasu.
- Od dawna nie śpisz, kochanie? – uniósł dłoń, przez chwilę po prostu gładząc ją po ciemnej głowie. - Nie martw się, zaraz to zdejmiemy.
Byli pod tym względem zbyt podobni.
Widział, że nie wyglądała najlepiej – pod oczami miała ciemniejsze, podpuchnięte wyraźnie obwódki, trochę gubiła wątek w wieczornej rozmowie i powoli przemieszczała się z miejsca na miejsce. Odruchowo zrzucił to wszystko na przemęczenie – doskonale wiedział, że Amandine miała tendencję na łeb na szyję rzucać się w wir swoich obowiązków, brać na siebie zbyt wiele, a potem uważać, że była w jakiś sposób niewystarczająca, bo nie zawsze była w stanie przenosić góry. Mieli w sobie ten sam popęd ku perfekcji, ale widząc ją w takim stanie, troska wybijała się na pierwszy plan. Właśnie przez nią kazał jej oddać kalendarz z terminami i zamknął go w jednej z szuflad, podsunął jej solidny posiłek, a potem napoił herbatą z wkładką z alkoholu i paru kropli eliksiru nasennego, zanim zasugerował jej pójść do łóżka. Poszła w zasadzie bez marudzenia i samo to o wiele dobitniej podkreśliło zmęczenie, niż najbardziej oczywiste worki pod oczami.
Następnego dnia wstał wcześnie, rozbudzony słońcem wpadającym przez niezaciągnięte do końca zasłony – zwykle nie potrafił znów zasnąć, gdy raz otworzył oczy, orientując się, że noc minęła. Nie był pewien czy to kwestia wewnętrznego zegara, czy jakiejś podświadomej potrzeby, by nie marnować czasu. Tak czy inaczej podniósł się bez większych oporów, przebrał się i zaparzył kawę, niedługo później jeszcze bez śniadania udając się do pracowni. Przez myśl mu nawet nie przeszło budzić Amandine – zamierzał najpierw dokończyć rozgrzebane poprzedniego dnia zamówienie.
Zdążył wypić parę łyków kawy, przejrzeć swoje notatki i powoli, ostrożnie nałożyć klątwę fałszywych wspomnień na pierścień podtrzymywany w sprytnie zamocowanych do biurka szczypcach. Ostatnia runa jarzyła się jeszcze przez chwilę na metalu, gdy zamki drzwi do pracowni kliknęły cicho, dając Felixowi znać, że nie był już sam. Mimowolnie zmarszczył lekko brwi, ale obejrzał się przez ramię dopiero, gdy upewnił się, że runa zakotwiczyła się w przedmiocie jak należy, a klątwa była gotowa. Przerywanie naznaczania przedmiotu stanowiło najczęstszy i najgorszy błąd, jaki mógł popełnić zaklinacz – niedomknięcie intencji wszystkimi odpowiednimi runami potrafiło wywołać trudne do przewidzenia konsekwencje. Niektóre nawet tragiczne w skutkach.
Na dźwięk cichego, drżącego lekko głosu Amandine poczuł jak gwałtownie przyspieszyło mu serce – bez zastanowienia poderwał się od biurka, biorąc ją pod rękę i pomagając dojść do fotela.
- Co się dzieje? – spytał krótko i konkretnie, wierzchem dłoni dotykając czoła kobiety. Miała lekką temperaturę, ale nie była rozpalona.
Gruby tom, który ze sobą przyniosła, zauważył dopiero, gdy wylądował na jego biurku między narzędziami.
To chyba klątwa.
- Skąd ją wzięłaś? – spytał, ostrożnie opierając dłoń na blacie w pewnej odległości od tomu i pochylił się, przez chwilę przyglądając się okładce. Na pierwszy rzut oka księga wyglądała całkowicie niewinnie – przynajmniej dopóki nie przesunął nad nią powoli dłonią, własną magią rozjarzając trzy wyraźne runy.
- Raido, Tiwaz, Fehu. Jakiś dowcipniś nałożył klątwę koszmarów – rzucił, z wyraźnym rozdrażnieniem wykrzywiając usta w grymasie. Odetchnął, popukując palcami w biurko, zanim obrócił głowę w kierunku Amandine, a wyraz jego twarzy zmienił się jak na pstryknięcie, ścierając ostre linie grymasu.
- Od dawna nie śpisz, kochanie? – uniósł dłoń, przez chwilę po prostu gładząc ją po ciemnej głowie. - Nie martw się, zaraz to zdejmiemy.
Amandine Tegan
Re: Pracownia Pon 18 Mar - 17:37
Amandine TeganWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : złotnik, asystentka Felixa Sommerfelta i jubiler w jego pracowni
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : szczur wędrowny
Atuty : zaklinacz (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 16 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Skąd ją wzięłaś?
Odetchnęła powoli, odruchowo potarła zaczerwienione oczy tak, jak robiła to niemal bez przerwy od ponad doby.
- Z kramów. Kupiłam od jednego ze sprzedawców, miał takie... – Ziewnięcie. Jeszcze bardziej skuliła się w fotelu. – Takie stoisko. Dużo starych książek. Pomyślałam, że coś wezmę, żeby mieć jakąś odmianę od... – zacięła się, sapnęła cicho, zmieszanie ukryło się pod kolejnym ziewnięciem. – Od opracowań złotniczych – dokończyła potem.
Felix naprawdę nie musiał wiedzieć, jakiego typu książki pochłaniała ostatnio niemal bez przerwy – i że rumieńce ekscytacji na policzkach Amasi pojawiały się bynajmniej nie z powodu szczególnie fascynujących, obrazowych deskrypcji metod pracy z kamieniami szlachetnymi.
Patrzyła na Sommerfelta, gdy własną magią rozjaśnił wyraźne teraz runy i sapnęła cicho. Mieć podejrzenia, że chodzi o klątwę to jedno – usłyszeć potwierdzenie z ust Felixa to zupełnie co innego. Wciągnęła powietrze z sykiem i spojrzała spod oka na książkę. Klątwa koszmarów, serio?
- Ten cholerny, stary... – zaczęła burczeć z irytacją, ale reszta słów utonęła w szerokim ziewnięciu – kolejnej nieudolnej próbie mózgu, by gwałtownym haustem tlenu naprawić to, co psuło się wskutek braku odpoczynku.
Czy to sam sprzedawca, ten poczciwy staruszek nałożył klątwę – i świetnie się bawił, patrząc, jak naiwna małolata tak ochoczo daje się skusić ozdobnym, grubaśnym tomem? Czy może mężczyzna sam był ofiarą klątwy i postanowił sprzedać książkę w nadziei, że w ten sposób przekaże przekleństwo dalej, uwalniając samego siebie? A może handlarz nawet nie wiedział, co miał wśród swoich ksiąg – może nie miał najmniejszego pojęcia, że potężne tomiszcze o starej magii kryje w sobie znacznie więcej niż tylko misterne, kolorowe ilustracje i starannie wykaligrafowane opowieści?
Amandine nie mogła tego wiedzieć, ale w tej chwili była bardziej niż skłonna uwierzyć, że staruszek zrobił to z premedytacją, że to wszystko była jego wina.
Jej irytacja pękła jak przekłuty balonik na miękkie określenie i łagodny dotyk. Z sapnięciem podstawiła się do głaskania, trochę jak wiesznie spragniony czułości kot, opierając czoło na własnych kolanach i zamykając oczy.
- Dwie noce – wymamrotała może i niezbyt wyraźnie, byli jednak z Felixem dość blisko siebie, by mężczyzna i tak był w stanie zrozumieć. – To znaczy, jakoś mniej więcej... Dwie doby – uściśliła, nie znajdując siły na bardziej dokładne kalkukacje.
Westchnęła cicho na zapewnienie, że sobie z tym poradzą i ostrożnie uniosła głowę. Uśmiechnęła się blado i, pod wpływem chwili, wyciągnęła ręce do Felixa w wyraźnym życzeniu przytul. Z sapnięciem wtuliła buzię w brzuch mężczyzny.
Tak było dobrze. Bezpiecznie. Nigdzie indziej na świecie nie czuła się tak... Na swoim miejscu. Akceptowana. Zaopiekowana. Kochana.
- Spotkałam Arthura – wymamrotała nagle, nie wiedziała w sumie, po co. Może tylko po to, by coś mówić, by zająć otępiałą głowę czymś, co nie będzie lękiem i własnym wyczerpaniem. – Na kramach. Wpadł na mnie jak kupowałam książkę i... – Odetchnęła cicho. – Sama nie wiem. Było dziwnie. Dziwnie normalnie. – Przygryzła wargę lekko.
Felix wiedział o wszystkim. O tym, że znała się z Arthurem od dzieciaka i że zaczęła umawiać się z nim niemal zaraz po tym, jak wyprowadziła się od Sommerfelta. Że byli ze sobą około roku, nim związek rozpadł się, bo... Się rozpadł, chyba od początku musiał. Wiedział, jak wściekła była Amandine, gdy okazało się, że Arthur ją okłamywał – przemytniczy fach z pewnością nie był tylko robotą w dokach, o jakiej Mortensen mówił jej, znikając potem na całe noce – i, z kolei, z pewnością zdążył zauważyć, jak sama Tegan niespecjalnie potrafiła o tę relację dbać, zawsze, zawsze przedkładając ponad nią swoje ambicje i pracę.
O tym, że Amandine stroniła od fizycznej bliskości z Arthurem, nie wiedział, przynajmniej nie powinien. Nie od Tegan, która nigdy nie chciała z nim o tym rozmawiać, nie zająknęła się nawet, że nie tylko brak zaufania od początku był problemem.
Westchnęła cicho i z ociąganiem uniosła głowę.
- Może gdyby nie to głupie spotkanie z byłym zorientowałabym się wcześniej, że z tą książką musiało być coś nie tak – mruknęła smętnie.
Odetchnęła powoli, odruchowo potarła zaczerwienione oczy tak, jak robiła to niemal bez przerwy od ponad doby.
- Z kramów. Kupiłam od jednego ze sprzedawców, miał takie... – Ziewnięcie. Jeszcze bardziej skuliła się w fotelu. – Takie stoisko. Dużo starych książek. Pomyślałam, że coś wezmę, żeby mieć jakąś odmianę od... – zacięła się, sapnęła cicho, zmieszanie ukryło się pod kolejnym ziewnięciem. – Od opracowań złotniczych – dokończyła potem.
Felix naprawdę nie musiał wiedzieć, jakiego typu książki pochłaniała ostatnio niemal bez przerwy – i że rumieńce ekscytacji na policzkach Amasi pojawiały się bynajmniej nie z powodu szczególnie fascynujących, obrazowych deskrypcji metod pracy z kamieniami szlachetnymi.
Patrzyła na Sommerfelta, gdy własną magią rozjaśnił wyraźne teraz runy i sapnęła cicho. Mieć podejrzenia, że chodzi o klątwę to jedno – usłyszeć potwierdzenie z ust Felixa to zupełnie co innego. Wciągnęła powietrze z sykiem i spojrzała spod oka na książkę. Klątwa koszmarów, serio?
- Ten cholerny, stary... – zaczęła burczeć z irytacją, ale reszta słów utonęła w szerokim ziewnięciu – kolejnej nieudolnej próbie mózgu, by gwałtownym haustem tlenu naprawić to, co psuło się wskutek braku odpoczynku.
Czy to sam sprzedawca, ten poczciwy staruszek nałożył klątwę – i świetnie się bawił, patrząc, jak naiwna małolata tak ochoczo daje się skusić ozdobnym, grubaśnym tomem? Czy może mężczyzna sam był ofiarą klątwy i postanowił sprzedać książkę w nadziei, że w ten sposób przekaże przekleństwo dalej, uwalniając samego siebie? A może handlarz nawet nie wiedział, co miał wśród swoich ksiąg – może nie miał najmniejszego pojęcia, że potężne tomiszcze o starej magii kryje w sobie znacznie więcej niż tylko misterne, kolorowe ilustracje i starannie wykaligrafowane opowieści?
Amandine nie mogła tego wiedzieć, ale w tej chwili była bardziej niż skłonna uwierzyć, że staruszek zrobił to z premedytacją, że to wszystko była jego wina.
Jej irytacja pękła jak przekłuty balonik na miękkie określenie i łagodny dotyk. Z sapnięciem podstawiła się do głaskania, trochę jak wiesznie spragniony czułości kot, opierając czoło na własnych kolanach i zamykając oczy.
- Dwie noce – wymamrotała może i niezbyt wyraźnie, byli jednak z Felixem dość blisko siebie, by mężczyzna i tak był w stanie zrozumieć. – To znaczy, jakoś mniej więcej... Dwie doby – uściśliła, nie znajdując siły na bardziej dokładne kalkukacje.
Westchnęła cicho na zapewnienie, że sobie z tym poradzą i ostrożnie uniosła głowę. Uśmiechnęła się blado i, pod wpływem chwili, wyciągnęła ręce do Felixa w wyraźnym życzeniu przytul. Z sapnięciem wtuliła buzię w brzuch mężczyzny.
Tak było dobrze. Bezpiecznie. Nigdzie indziej na świecie nie czuła się tak... Na swoim miejscu. Akceptowana. Zaopiekowana. Kochana.
- Spotkałam Arthura – wymamrotała nagle, nie wiedziała w sumie, po co. Może tylko po to, by coś mówić, by zająć otępiałą głowę czymś, co nie będzie lękiem i własnym wyczerpaniem. – Na kramach. Wpadł na mnie jak kupowałam książkę i... – Odetchnęła cicho. – Sama nie wiem. Było dziwnie. Dziwnie normalnie. – Przygryzła wargę lekko.
Felix wiedział o wszystkim. O tym, że znała się z Arthurem od dzieciaka i że zaczęła umawiać się z nim niemal zaraz po tym, jak wyprowadziła się od Sommerfelta. Że byli ze sobą około roku, nim związek rozpadł się, bo... Się rozpadł, chyba od początku musiał. Wiedział, jak wściekła była Amandine, gdy okazało się, że Arthur ją okłamywał – przemytniczy fach z pewnością nie był tylko robotą w dokach, o jakiej Mortensen mówił jej, znikając potem na całe noce – i, z kolei, z pewnością zdążył zauważyć, jak sama Tegan niespecjalnie potrafiła o tę relację dbać, zawsze, zawsze przedkładając ponad nią swoje ambicje i pracę.
O tym, że Amandine stroniła od fizycznej bliskości z Arthurem, nie wiedział, przynajmniej nie powinien. Nie od Tegan, która nigdy nie chciała z nim o tym rozmawiać, nie zająknęła się nawet, że nie tylko brak zaufania od początku był problemem.
Westchnęła cicho i z ociąganiem uniosła głowę.
- Może gdyby nie to głupie spotkanie z byłym zorientowałabym się wcześniej, że z tą książką musiało być coś nie tak – mruknęła smętnie.
Felix Sommerfelt
Re: Pracownia Sro 27 Mar - 15:22
Felix SommerfeltŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Vardø, Norwegia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : złotnik, zaklinacz - właściciel salonu "Oddech Walkirii"
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sroka
Atuty : zaklęty (I), rzemieślnik (II), odporny (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 26 / sprawność: 5 / charyzma: 8 / wiedza ogólna: 5
Ze zmarszczonymi brwiami słuchał krótkiej opowieści, skąd w posiadaniu jego przybranej córki znalazł się przeklęty przedmiot – to, że księga obłożona tym konkretnym zestawem run leżała jak gdyby nigdy nic na czyimś stoisku, było co najmniej niepokojące. Nie było to problemem Felixa, czy ktoś jeszcze natknął się na przypadkowe przekleństwo, ale Amandine powinna być bardziej uważna. Sądził, że skutecznie wpoił jej zasady bezpieczeństwa, że nauczył ją bez trudu odnajdywać runy wysycone mocą, nawet jeśli nie potrafiła ich jeszcze ściągać z taką wprawą jak on. Z drugiej strony, sam przecież zawsze powtarzał, że najlepsi zaklinacze obkładali klątwami najbardziej niepozorne przedmioty – takie, które nie wzbudzały podejrzeń i potrafiły z łatwością zmylić.
Amandine najprawdopodobniej padła ofiarą nieszczęśliwego przypadku – istniała mała szansa, że ktoś postanowił konkretnie jej zrobić krzywdę, chociaż… Nie, nigdy nie można było mieć pewności. Powinien wcześniej pomyśleć o tym, by wyposażyć ją w coś, co odbijało chociaż najprostsze, najczęstsze klątwy - coś na kształt pierścienia rykoszetu, który sam nosił.
Odruchowo zaczął głaskać jej ciemne włosy, obserwując jak spięte ramiona obniżają się, a cała sylwetka kobiety rozluźnia, zapada głębiej w fotelu.
Dwie doby.
Sapnął cicho pod nosem i pokręcił lekko głową, zanim zrobił krok bliżej - na tyle by Amandine mogła objąć go w pasie rękoma, a on sięgnął jej ramion. Była jedyną osobą, której okazywał nieskrępowaną niczym czułość i na co dzień zdarzało mu się czasem zapominać, jakie to uczucie trzymać kogoś blisko, nie obawiając się, że wykorzysta okazję, by go zranić. W świecie szemranych interesów i ludzi gotowych zrobić wiele, by zyskać przewagę, miękkie serce nie należało do cech, które powinno się pokazywać, by nie stracić całego respektu na rzecz pogardy.
Mruknął pytająco na wspomnienie Mortensena, którego parę razy widział na oczy – głównie gdy marynarz odbierał Tegan z jego domu. Spodziewał się, że Arthur mógł mieć większy związek z klątwą, na którą się natknęła, ale kiedy zamiast łączyć go od razu z wypadkiem zaczęła zwierzać się, że ich interakcja była zaskakująco normalna, Felix westchnął cicho, znów przypominając sobie, że Amandine nie była tak cyniczna jak on. Że wciąż patrzyła na świat z większą ufnością, niż zapewne powinna i że sprawy sercowe czy też zwyczajnie emocjonalne były dla niej ważniejsze, niż chciała to okazywać. Że nie potrafiła... Chyba nie potrafiła zawsze przedłożyć rozumu nad uczucia, ale miała jeszcze czas, by się tego nauczyć. Jego słodka dziewczynka.
- Może tak, a może nie – rzucił, kładąc jej dłoń na karku w uspokajającym geście. - Najlepszy zaklinacz zawsze zostawia klątwy tam, gdzie nikt się ich nie spodziewa. W ten sposób są najbardziej efektywne. Ktoś poza tobą dotykał tej księgi? Arthur? – spytał, choć prawdę powiedziawszy inne osoby go nie obchodziły, nawet jeśli jedna z nich była byłym chłopakiem Amandine. Zapytał o niego tylko ze względu na nią, nie dlatego że przejmował się dobrym snem przemytnika.
- Zrobię ci później pierścień, taki żeby cię ostrzegał przed klątwami albo odbijał te najczęstsze. Jeszcze pomyślę, którą wersję. Jakieś życzenia co do projektu?
Nie spodziewał się, że uzyska teraz od niej konkretną i koherentną odpowiedź, w końcu wyglądała, jakby ledwo trzymała się na nogach. Dwie doby. Dobrze, że nie czekała dłużej, prawidłowo rozpoznając symptomy – brakowało niewiele czasu, by zaczęła mieć halucynacje.
Amandine najprawdopodobniej padła ofiarą nieszczęśliwego przypadku – istniała mała szansa, że ktoś postanowił konkretnie jej zrobić krzywdę, chociaż… Nie, nigdy nie można było mieć pewności. Powinien wcześniej pomyśleć o tym, by wyposażyć ją w coś, co odbijało chociaż najprostsze, najczęstsze klątwy - coś na kształt pierścienia rykoszetu, który sam nosił.
Odruchowo zaczął głaskać jej ciemne włosy, obserwując jak spięte ramiona obniżają się, a cała sylwetka kobiety rozluźnia, zapada głębiej w fotelu.
Dwie doby.
Sapnął cicho pod nosem i pokręcił lekko głową, zanim zrobił krok bliżej - na tyle by Amandine mogła objąć go w pasie rękoma, a on sięgnął jej ramion. Była jedyną osobą, której okazywał nieskrępowaną niczym czułość i na co dzień zdarzało mu się czasem zapominać, jakie to uczucie trzymać kogoś blisko, nie obawiając się, że wykorzysta okazję, by go zranić. W świecie szemranych interesów i ludzi gotowych zrobić wiele, by zyskać przewagę, miękkie serce nie należało do cech, które powinno się pokazywać, by nie stracić całego respektu na rzecz pogardy.
Mruknął pytająco na wspomnienie Mortensena, którego parę razy widział na oczy – głównie gdy marynarz odbierał Tegan z jego domu. Spodziewał się, że Arthur mógł mieć większy związek z klątwą, na którą się natknęła, ale kiedy zamiast łączyć go od razu z wypadkiem zaczęła zwierzać się, że ich interakcja była zaskakująco normalna, Felix westchnął cicho, znów przypominając sobie, że Amandine nie była tak cyniczna jak on. Że wciąż patrzyła na świat z większą ufnością, niż zapewne powinna i że sprawy sercowe czy też zwyczajnie emocjonalne były dla niej ważniejsze, niż chciała to okazywać. Że nie potrafiła... Chyba nie potrafiła zawsze przedłożyć rozumu nad uczucia, ale miała jeszcze czas, by się tego nauczyć. Jego słodka dziewczynka.
- Może tak, a może nie – rzucił, kładąc jej dłoń na karku w uspokajającym geście. - Najlepszy zaklinacz zawsze zostawia klątwy tam, gdzie nikt się ich nie spodziewa. W ten sposób są najbardziej efektywne. Ktoś poza tobą dotykał tej księgi? Arthur? – spytał, choć prawdę powiedziawszy inne osoby go nie obchodziły, nawet jeśli jedna z nich była byłym chłopakiem Amandine. Zapytał o niego tylko ze względu na nią, nie dlatego że przejmował się dobrym snem przemytnika.
- Zrobię ci później pierścień, taki żeby cię ostrzegał przed klątwami albo odbijał te najczęstsze. Jeszcze pomyślę, którą wersję. Jakieś życzenia co do projektu?
Nie spodziewał się, że uzyska teraz od niej konkretną i koherentną odpowiedź, w końcu wyglądała, jakby ledwo trzymała się na nogach. Dwie doby. Dobrze, że nie czekała dłużej, prawidłowo rozpoznając symptomy – brakowało niewiele czasu, by zaczęła mieć halucynacje.
Amandine Tegan
Re: Pracownia Sro 27 Mar - 21:03
Amandine TeganWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : złotnik, asystentka Felixa Sommerfelta i jubiler w jego pracowni
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : szczur wędrowny
Atuty : zaklinacz (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 16 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Przyzwyczaiła się już, że Felix nie zawsze coś powie, ale zawsze słucha – i że brak komentarza z jego strony nie jest jednoznaczny z brakiem zainteresowania. To znaczy, może i tak było – ale nie dla niej. Jej Sommerfelt był ciekawy zawsze i zawsze gotów, by jej pomóc, jeśli tego potrzebowała, albo po prostu wysłuchać, jeśli pragnęła po prostu wyrzucić z siebie nadmiar wrażeń. Amandine była przekonana, że czasem jej niemal nastoletnie historie muszą Felixowi wydawać się śmieszne, tym bardziej więc doceniała, że był. Był, słuchał i nie oceniał.
Jej rodzice tak nie potrafili.
Pytające mruknięcie i ciche westchnienie Felixa nie były reakcją ani dobrą, ani złą – ot, po prostu były, tak samo znajome i kojarzące się z bezpieczeństwem jak dotyk Sommerfelta czy, czasami, bardziej zgryźliwe komentarze, za którymi nigdy tak naprawdę nie kryło się nic złego.
Westchnęła cicho, gdy ułożył jej dłoń na karku i choć nie umiała tak po prostu wziąć sobie jego słów do serca – i przestać bez sensu drążyć, skąd wzięła się ta klątwa i dlaczego trafilo akurat na nią – to i tak było jej lepiej. Z Felixem zawsze było jej lepiej, nie ważne, co robił.
Kochała go tak bardzo mocno – a jednocześnie nie była pewna, czy umiałaby się do tego przyznać. Czy umiałaby powiedzieć, jak strasznie jest jej bliski.
I od jak dawna we własnej głowie nazywa go tatą.
Na pytanie Felixa o potencjalnych innych poszkodowanych drgnęła lekko. Nie pomyślała o tym wcześniej, ale teraz, gdy Sommerfelt zapytał, poczuła delikatne ukłucie niepokoju.
- Arthur – przytaknęła, przypominając sobie jasno i wyraźnie, jak podsunęła księgę zaciekawionemu marynarzowi, i jak ten musnął dłonią jej okładkę. – Myślisz, że on też mógł… Że klątwa mogła dotknąć i jego? – spytała zaniepokojona. – Powinnam o tym pomyśleć – mruknęła samokrytycznie i stłumiła kolejne ziewnięcie. Bogowie, była wyczerpana. – Napiszę do niego. Jak tylko trochę się wyśpię – sapnęła cicho i znów wsparła czoło o brzuch Felixa.
Nie chciała, by Arthurowi stała się krzywda – nie chciała tego nawet wtedy, gdy kłamał jej w żywe oczy ani potem, gdy rozeszli się w złości; nie chciała tego też teraz. Nawet, jeśli wciąż irytacja tkwiła w jej sercu jak zadra, nawet jeśli nadal coś jej przeszkadzało, uwierało, gdy myślała o Mortensenie, to przecież nigdy nie chodziło jej o to, by było mu źle.
Ostatecznie był jej przecież bliski. Kiedyś. I, chyba, teraz też, chociaż w zupełnie inny sposób.
Na propozycję – nie, stwierdzenie – Felixa, że przygotuje jej pierścień chroniący przed klątwami chciała zaprotestować tylko przez jedną krótką chwilę. Zaskakująco łatwo przyszło jej jednak zdusić zupełnie niepotrzebny opór.
- Ja... Nie wiem – odparła cicho, zgodnie z oczekiwaniami Sommerfelta nie potrafiąc dać mu nic konkretnego. – Chyba bez znaczenia. Wszystko będzie dobre. – Uśmiechnęła się blado. – Dziękuję – dodała ciszej.
Wiedziała, że nie musi, że akurat w jej przypadku Felix nie oczekuje wdzięczności – ale i tak ją czuła. Zawsze, na każdym kroku. Od czasu, gdy wziął ją pod swój dach – albo nawet wcześniej. Nie sądziła, by kiedykolwiek mogła przestać być mu wdzięczna za to, co dla niej robił.
Za to, że ją kochał.
- Felix? – spytała w pewnej chwili, odsuwając się wreszcie na tyle, by móc unieść głowę, znów spojrzeć na mężczyznę i, zaraz potem, prześlizgnąć się wzrokiem z powrotem do książki. Ziewnęła szeroko. – Jak chcesz to zrobić? – spytała.
Nawet teraz, ledwo stojąc na nogach, była ciekawa. Nie sądziła, by zapamiętała cokolwiek z jego wyjaśnień, nie teraz, ale chciała się uczyć. Zawsze. Nawet wtedy, gdy jej ciało tak wyraźnie przegrywało ze złą magią.
Jej rodzice tak nie potrafili.
Pytające mruknięcie i ciche westchnienie Felixa nie były reakcją ani dobrą, ani złą – ot, po prostu były, tak samo znajome i kojarzące się z bezpieczeństwem jak dotyk Sommerfelta czy, czasami, bardziej zgryźliwe komentarze, za którymi nigdy tak naprawdę nie kryło się nic złego.
Westchnęła cicho, gdy ułożył jej dłoń na karku i choć nie umiała tak po prostu wziąć sobie jego słów do serca – i przestać bez sensu drążyć, skąd wzięła się ta klątwa i dlaczego trafilo akurat na nią – to i tak było jej lepiej. Z Felixem zawsze było jej lepiej, nie ważne, co robił.
Kochała go tak bardzo mocno – a jednocześnie nie była pewna, czy umiałaby się do tego przyznać. Czy umiałaby powiedzieć, jak strasznie jest jej bliski.
I od jak dawna we własnej głowie nazywa go tatą.
Na pytanie Felixa o potencjalnych innych poszkodowanych drgnęła lekko. Nie pomyślała o tym wcześniej, ale teraz, gdy Sommerfelt zapytał, poczuła delikatne ukłucie niepokoju.
- Arthur – przytaknęła, przypominając sobie jasno i wyraźnie, jak podsunęła księgę zaciekawionemu marynarzowi, i jak ten musnął dłonią jej okładkę. – Myślisz, że on też mógł… Że klątwa mogła dotknąć i jego? – spytała zaniepokojona. – Powinnam o tym pomyśleć – mruknęła samokrytycznie i stłumiła kolejne ziewnięcie. Bogowie, była wyczerpana. – Napiszę do niego. Jak tylko trochę się wyśpię – sapnęła cicho i znów wsparła czoło o brzuch Felixa.
Nie chciała, by Arthurowi stała się krzywda – nie chciała tego nawet wtedy, gdy kłamał jej w żywe oczy ani potem, gdy rozeszli się w złości; nie chciała tego też teraz. Nawet, jeśli wciąż irytacja tkwiła w jej sercu jak zadra, nawet jeśli nadal coś jej przeszkadzało, uwierało, gdy myślała o Mortensenie, to przecież nigdy nie chodziło jej o to, by było mu źle.
Ostatecznie był jej przecież bliski. Kiedyś. I, chyba, teraz też, chociaż w zupełnie inny sposób.
Na propozycję – nie, stwierdzenie – Felixa, że przygotuje jej pierścień chroniący przed klątwami chciała zaprotestować tylko przez jedną krótką chwilę. Zaskakująco łatwo przyszło jej jednak zdusić zupełnie niepotrzebny opór.
- Ja... Nie wiem – odparła cicho, zgodnie z oczekiwaniami Sommerfelta nie potrafiąc dać mu nic konkretnego. – Chyba bez znaczenia. Wszystko będzie dobre. – Uśmiechnęła się blado. – Dziękuję – dodała ciszej.
Wiedziała, że nie musi, że akurat w jej przypadku Felix nie oczekuje wdzięczności – ale i tak ją czuła. Zawsze, na każdym kroku. Od czasu, gdy wziął ją pod swój dach – albo nawet wcześniej. Nie sądziła, by kiedykolwiek mogła przestać być mu wdzięczna za to, co dla niej robił.
Za to, że ją kochał.
- Felix? – spytała w pewnej chwili, odsuwając się wreszcie na tyle, by móc unieść głowę, znów spojrzeć na mężczyznę i, zaraz potem, prześlizgnąć się wzrokiem z powrotem do książki. Ziewnęła szeroko. – Jak chcesz to zrobić? – spytała.
Nawet teraz, ledwo stojąc na nogach, była ciekawa. Nie sądziła, by zapamiętała cokolwiek z jego wyjaśnień, nie teraz, ale chciała się uczyć. Zawsze. Nawet wtedy, gdy jej ciało tak wyraźnie przegrywało ze złą magią.
Felix Sommerfelt
Re: Pracownia Nie 31 Mar - 21:06
Felix SommerfeltŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Vardø, Norwegia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : złotnik, zaklinacz - właściciel salonu "Oddech Walkirii"
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sroka
Atuty : zaklęty (I), rzemieślnik (II), odporny (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 26 / sprawność: 5 / charyzma: 8 / wiedza ogólna: 5
Felixa tak po prawdzie nieszczególnie interesowało, czy jakieś osoby postronne mogły zostać ofiarami klątwy nałożonej na księgę, ale zapytał ze względu na Amandine – bo przecież przyznała się do spotkania z Arthurem, którego krzywdy raczej nie chciała. Na pewno nie chciała, nie była przecież jeszcze tak zepsuta i interesowna jak on. Może nigdy nie miała być. Paradoksalnie właśnie przez te cechy, które w oczach innych ślepców były godne pogardy lub protekcjonalnych uśmieszków, łatwiej przyszło mu się nią zaopiekować. W towarzystwie kogoś, kto nie szukał na niego haków, a po prostu czuł wdzięczność za udzielenie schronienia, kiedy go potrzebował, oddychało mu się łatwiej. Denerwował się mniej i lepiej spał, wiedząc, że za ścianą był ktoś, komu mógł zaufać, kto nie miał ukrytych celów, które próbował po cichu spełnić. Amandine chciała się po prostu uczyć, przebywać w przestrzeni, gdzie na każdym kroku nie podcinano jej skrzydeł, próbując wcisnąć do z góry założonej formy. Felix doskonale ją rozumiał i chyba dlatego pozwolił, by w którymś momencie troska o nią zagnieździła się w jego sercu.
- Jak ktoś wpakował w nią więcej mocy to może i tak. Najlepiej go zapytać, czy sypia – rzucił, z rzadkim uśmiechem rozczulenia poklepując kobietę po ramieniu, kiedy nawet nie spróbowała pewniej usiąść w fotelu, a wróciła do wspierania się czołem o niego. Amandine zawsze miała kalendarz wypełniony przeróżnymi obowiązkami – nie raz widział, jak padała na kanapę późnym wieczorem, nie mając siły dojść na piętro do swojej sypialni, a teraz jeszcze ten brak snu? Musiała być wykończona.
- Najlepiej mi podziękujesz, jak będziesz go nosiła – rzucił jeszcze w kwestii artefaktu, zanim dał jej jeszcze ten rzadki moment bliskości. We własnych myślach mógł ją uważać za córkę, której nigdy nie miał, ale to nie tak że przyznawał się do tego przywiązania na głos, wcale nie będąc pewien, czy Amandine by się to spodobało – czy nie uznałaby, że przekracza granicę, na którą nigdy nie powinien w ogóle patrzeć. Że ona miała go jedynie za chwilowego opiekuna, nauczyciela i pracodawcę. Zrozumiałby, gdyby tak było – sam wykorzystał niejedną osobę, by osiągnąć swoje cele – ale bolałoby. Cholernie by bolało.
Jak chcesz to zrobić?
Parsknął cichym śmiechem, kręcąc lekko głową na jej niegasnącą potrzebę, by wykorzystać każdy moment. Przesunął jeszcze dłonią po jej głowie, zanim odsunął się powoli, nachylając z powrotem nad przeklętą księgą.
- Ściąganie klątw nie różni się tak bardzo od ich nakładania, ale jest dużo bardziej nieprzewidywalne – zaczął, choć był przekonany, że w tym stanie kobieta niewiele zapamięta. - Przy nakładaniu klątw oznaczasz przedmiot określoną sekwencją run wysyconych mocą. Przy ściąganiu odbierasz im ją i ścierasz znak, tylko robisz to od tyłu.
Przesunął dłonią nad księgą, ponownie rozświetlając runy.
- Jedna po drugiej, aż skończysz. Jeśli się rozproszysz, konsekwencje mogą wysłać cię do szpitala – dodał, pod koniec zdania jego głos wyraźnie odpłynął, kiedy sięgnął do mocy skłębionej w przedmiocie jak poplątany kłębek włóczki. Tak, jak powiedział to Amandine, zaczął od stojącej na końcu Fehu, naruszając jej strukturę, zbierając w dłoni wylewającą się z niej magię jak wodę i ścierając znak. Moc pozbawioną intencji strzepnął jak krople lepiące się do skóry, przechodząc do drugiego w kolejności Tiwaz. Chociaż zwykle zajmował się nakładaniem klątw, a nie ich zdejmowaniem, szło mu zaskakująco gładko i gdy dotarł do Raido, starł je pewnym ruchem dłoni, odbierając księdze jej magiczne właściwości. Dla pewności jeszcze raz przesunął nad nią dłonią, próbując wysycić ukryte znaki, ale tom ani drgnął, teraz już zupełnie normalny.
- Zrobione. Teraz będziesz mogła zasnąć – rzucił z wyraźnym zadowoleniem, wspierając się wygodniej na swoim krześle. - Następne dwa dni masz przymusowy urlop. Sam zajrzę do salonu.
Ściąganie klątwy koszmarów z księgi Amandine
Fehu (próg 50)
99 (kość) + 25 (statystyka) = 124
Tiwaz (próg 60)
89 (kość) + 25 (statystyka) = 114
Raido (próg 35)
53 (kość) + 25 (statystyka) = 78
- Jak ktoś wpakował w nią więcej mocy to może i tak. Najlepiej go zapytać, czy sypia – rzucił, z rzadkim uśmiechem rozczulenia poklepując kobietę po ramieniu, kiedy nawet nie spróbowała pewniej usiąść w fotelu, a wróciła do wspierania się czołem o niego. Amandine zawsze miała kalendarz wypełniony przeróżnymi obowiązkami – nie raz widział, jak padała na kanapę późnym wieczorem, nie mając siły dojść na piętro do swojej sypialni, a teraz jeszcze ten brak snu? Musiała być wykończona.
- Najlepiej mi podziękujesz, jak będziesz go nosiła – rzucił jeszcze w kwestii artefaktu, zanim dał jej jeszcze ten rzadki moment bliskości. We własnych myślach mógł ją uważać za córkę, której nigdy nie miał, ale to nie tak że przyznawał się do tego przywiązania na głos, wcale nie będąc pewien, czy Amandine by się to spodobało – czy nie uznałaby, że przekracza granicę, na którą nigdy nie powinien w ogóle patrzeć. Że ona miała go jedynie za chwilowego opiekuna, nauczyciela i pracodawcę. Zrozumiałby, gdyby tak było – sam wykorzystał niejedną osobę, by osiągnąć swoje cele – ale bolałoby. Cholernie by bolało.
Jak chcesz to zrobić?
Parsknął cichym śmiechem, kręcąc lekko głową na jej niegasnącą potrzebę, by wykorzystać każdy moment. Przesunął jeszcze dłonią po jej głowie, zanim odsunął się powoli, nachylając z powrotem nad przeklętą księgą.
- Ściąganie klątw nie różni się tak bardzo od ich nakładania, ale jest dużo bardziej nieprzewidywalne – zaczął, choć był przekonany, że w tym stanie kobieta niewiele zapamięta. - Przy nakładaniu klątw oznaczasz przedmiot określoną sekwencją run wysyconych mocą. Przy ściąganiu odbierasz im ją i ścierasz znak, tylko robisz to od tyłu.
Przesunął dłonią nad księgą, ponownie rozświetlając runy.
- Jedna po drugiej, aż skończysz. Jeśli się rozproszysz, konsekwencje mogą wysłać cię do szpitala – dodał, pod koniec zdania jego głos wyraźnie odpłynął, kiedy sięgnął do mocy skłębionej w przedmiocie jak poplątany kłębek włóczki. Tak, jak powiedział to Amandine, zaczął od stojącej na końcu Fehu, naruszając jej strukturę, zbierając w dłoni wylewającą się z niej magię jak wodę i ścierając znak. Moc pozbawioną intencji strzepnął jak krople lepiące się do skóry, przechodząc do drugiego w kolejności Tiwaz. Chociaż zwykle zajmował się nakładaniem klątw, a nie ich zdejmowaniem, szło mu zaskakująco gładko i gdy dotarł do Raido, starł je pewnym ruchem dłoni, odbierając księdze jej magiczne właściwości. Dla pewności jeszcze raz przesunął nad nią dłonią, próbując wysycić ukryte znaki, ale tom ani drgnął, teraz już zupełnie normalny.
- Zrobione. Teraz będziesz mogła zasnąć – rzucił z wyraźnym zadowoleniem, wspierając się wygodniej na swoim krześle. - Następne dwa dni masz przymusowy urlop. Sam zajrzę do salonu.
Ściąganie klątwy koszmarów z księgi Amandine
Fehu (próg 50)
99 (kość) + 25 (statystyka) = 124
Tiwaz (próg 60)
89 (kość) + 25 (statystyka) = 114
Raido (próg 35)
53 (kość) + 25 (statystyka) = 78
Mistrz Gry
Re: Pracownia Nie 31 Mar - 21:06
The member 'Felix Sommerfelt' has done the following action : kości
#1 'k100' : 99, 89, 53
--------------------------------
#2 'k6' : 6
#1 'k100' : 99, 89, 53
--------------------------------
#2 'k6' : 6
Amandine Tegan
Re: Pracownia Pon 1 Kwi - 15:35
Amandine TeganWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : złotnik, asystentka Felixa Sommerfelta i jubiler w jego pracowni
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : szczur wędrowny
Atuty : zaklinacz (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 16 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Nie miała złudzeń, że czegokolwiek się teraz nauczy, ale skupianie się na poczynaniach Felixa pomagało jej się nie bać. Nie bać się, że klątwa okaże się zbyt silna czy skomplikowana, by Sommerfelt sobie z nią poradził. Nie bać się, że mimo zdjęcia czaru, wciąż nie będzie mogła zasnąć, bo magia wgryzła się w nią zbyt mocno, by od tak dać się wypędzić. Wreszcie – nie bać się, że nie była tylko przypadkową ofiarą, i że cała ta sytuacja może się powtórzyć jutro, za tydzień, za rok.
Z cichym westchnieniem otarła się o jego dłoń i zaraz potem skupiła się – na tyle, ile mogła – na księdze. Zmarszczyła brwi lekko, słuchając wyjaśnień Felixa – taty – i wodząc wzrokiem za jego ręką. Patrzyła, jak runy znów zajaśniały pod magią Sommerfelta i zerkała to na mężczyznę, to na księgę, jakby w ten sposób mogła lepiej zauważyć powiązania między nimi, gdy zaklinacz radził sobie z klątwą. Zawsze tak robiła, za kazdym razem, gdy obserwowała Felixa przy pracy, błądziła wzrokiem od tego, czym zajmowały się jego dłonie po samego mężczyznę.
To, że Sommerfelt przy pracy był cholernie fascynującym widokiem, też mogło mieć coś do powiedzenia. Nie było przesadą stwierdzenie, że Amandine chciała być kiedyś taka jak on. Tak dziko fascynująca, w jakiś specyficzny sposób silna, atrakcyjna. Tegan nie patrzyła na Felixa jak na mężczyznę – był jej ojcem, przybranym, ale o niebo lepszym niż biologiczny – ale byłaby ślepa nie widząc, jakim staje się, gdy pracuje w złocie czy w runach, i jak fascynująco przerażający robi się czasem, gdy sięga do najgłębszej, najcięższej magii, jaką dysponował.
W którejś chwili rozchyliła wargi, aż do końca przyglądając się Sommerfeltowi z wyrazem dziecięcej ciekawości i zachwytu. Kiedy zaś ostatnia runa znikła już z księgi, z gardła Amandine uciekło coś w pół drogi między westchnieniem ulgi a zdławionym szlochem.
Naprawdę bała się, że coś nie wyjdzie. Że to wszystko będzie bardziej skomplikowanie.
Nawet lęk i skrajne niedospanie nie mogły jednak zdławić protestu, jaki rozgorzał w jej sercu na zarządzenie Felixa. Opadła wygodniej w fotel, zmarszczyła jednak brwi, wyraźnie nachmurzona.
- Nie ma mowy – zaprotestowała stanowczo. – Nie mogę mieć wolnego, dam sobie radę. – Ziewnięcie. – Ty nawet nie wiesz przecież, co... – Ziewnięcie. – Co trzeba zrobić, od stu lat tam nie zaglądałeś. – Przesadzała, ale nie dużo. Felix wpadał do sklepu dosyć regularnie, teraz jednak niewiele już wiedział o codzienności salonu, tamtejszej pracowni, i o klientach poniżej poziomu – przynajmniej finansowego – klanowców.
- Poza tym, oni cię tam wcale nie chcą, zespół… – Ziewnięcie. – Zespół mi zestresujesz – grymasiła dalej, z rozczulającym, zupełnie bezwstydnym przekonaniem uznając pracowników Felixa raczej za swoich niż jego. Sommerfelt może im płacił, ale to z nią przebywali na co dzień, to z nią ustalali urlopy czy zaczynali temat podwyżek, to jej wreszcie żalili się ze swoich problemów. A Amandine słuchała i, co więcej, miała dla wszystkich bardzo dużo serca. Rozumiała – i próbowała pomóc. Nawet, jeśli oznaczało to czasem sprzeczki z Felixem, gdy sugestie zgłaszane przez pracowników nie do końca współgrały z jego własną wizją.
Znów – ziewnięcie. Było tak, jakby wraz z ustąpieniem klątwy jej ciało zdwoiły wysiłki, by wreszcie, wreszcie odpocząć.
Sapnęła cicho, znowu podciągnęła nogi na fotel, zwinęła się bardziej w miękkim meblu, wyraźnie gotowa zostać tutaj, z Felixem. Nie dlatego, że było tu wygodnie, co raczej... Chyba po prostu nie chciała być sama.
Sama. To jej o czymś przypomniało.
- Brage powinien być niedługo w Midgardzie – rzuciła nagle. Ziewnięcie. – Wtedy mogę wziąć urlop – zgodziła się łaskawie. I znów ziewnęła szeroko.
Z cichym westchnieniem otarła się o jego dłoń i zaraz potem skupiła się – na tyle, ile mogła – na księdze. Zmarszczyła brwi lekko, słuchając wyjaśnień Felixa – taty – i wodząc wzrokiem za jego ręką. Patrzyła, jak runy znów zajaśniały pod magią Sommerfelta i zerkała to na mężczyznę, to na księgę, jakby w ten sposób mogła lepiej zauważyć powiązania między nimi, gdy zaklinacz radził sobie z klątwą. Zawsze tak robiła, za kazdym razem, gdy obserwowała Felixa przy pracy, błądziła wzrokiem od tego, czym zajmowały się jego dłonie po samego mężczyznę.
To, że Sommerfelt przy pracy był cholernie fascynującym widokiem, też mogło mieć coś do powiedzenia. Nie było przesadą stwierdzenie, że Amandine chciała być kiedyś taka jak on. Tak dziko fascynująca, w jakiś specyficzny sposób silna, atrakcyjna. Tegan nie patrzyła na Felixa jak na mężczyznę – był jej ojcem, przybranym, ale o niebo lepszym niż biologiczny – ale byłaby ślepa nie widząc, jakim staje się, gdy pracuje w złocie czy w runach, i jak fascynująco przerażający robi się czasem, gdy sięga do najgłębszej, najcięższej magii, jaką dysponował.
W którejś chwili rozchyliła wargi, aż do końca przyglądając się Sommerfeltowi z wyrazem dziecięcej ciekawości i zachwytu. Kiedy zaś ostatnia runa znikła już z księgi, z gardła Amandine uciekło coś w pół drogi między westchnieniem ulgi a zdławionym szlochem.
Naprawdę bała się, że coś nie wyjdzie. Że to wszystko będzie bardziej skomplikowanie.
Nawet lęk i skrajne niedospanie nie mogły jednak zdławić protestu, jaki rozgorzał w jej sercu na zarządzenie Felixa. Opadła wygodniej w fotel, zmarszczyła jednak brwi, wyraźnie nachmurzona.
- Nie ma mowy – zaprotestowała stanowczo. – Nie mogę mieć wolnego, dam sobie radę. – Ziewnięcie. – Ty nawet nie wiesz przecież, co... – Ziewnięcie. – Co trzeba zrobić, od stu lat tam nie zaglądałeś. – Przesadzała, ale nie dużo. Felix wpadał do sklepu dosyć regularnie, teraz jednak niewiele już wiedział o codzienności salonu, tamtejszej pracowni, i o klientach poniżej poziomu – przynajmniej finansowego – klanowców.
- Poza tym, oni cię tam wcale nie chcą, zespół… – Ziewnięcie. – Zespół mi zestresujesz – grymasiła dalej, z rozczulającym, zupełnie bezwstydnym przekonaniem uznając pracowników Felixa raczej za swoich niż jego. Sommerfelt może im płacił, ale to z nią przebywali na co dzień, to z nią ustalali urlopy czy zaczynali temat podwyżek, to jej wreszcie żalili się ze swoich problemów. A Amandine słuchała i, co więcej, miała dla wszystkich bardzo dużo serca. Rozumiała – i próbowała pomóc. Nawet, jeśli oznaczało to czasem sprzeczki z Felixem, gdy sugestie zgłaszane przez pracowników nie do końca współgrały z jego własną wizją.
Znów – ziewnięcie. Było tak, jakby wraz z ustąpieniem klątwy jej ciało zdwoiły wysiłki, by wreszcie, wreszcie odpocząć.
Sapnęła cicho, znowu podciągnęła nogi na fotel, zwinęła się bardziej w miękkim meblu, wyraźnie gotowa zostać tutaj, z Felixem. Nie dlatego, że było tu wygodnie, co raczej... Chyba po prostu nie chciała być sama.
Sama. To jej o czymś przypomniało.
- Brage powinien być niedługo w Midgardzie – rzuciła nagle. Ziewnięcie. – Wtedy mogę wziąć urlop – zgodziła się łaskawie. I znów ziewnęła szeroko.
Felix Sommerfelt
Re: Pracownia Pon 1 Kwi - 21:07
Felix SommerfeltŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Vardø, Norwegia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : złotnik, zaklinacz - właściciel salonu "Oddech Walkirii"
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sroka
Atuty : zaklęty (I), rzemieślnik (II), odporny (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 26 / sprawność: 5 / charyzma: 8 / wiedza ogólna: 5
Lubił te momenty, gdy siedzieli razem – niekoniecznie nawet rozmawiając, po prostu przebywając w tej samej przestrzeni. Czasem czytając książki w domowej bibliotece, innym razem projektując biżuterię do nowych kolekcji, studiując kalendarz lub księgi. Obecność Amandine nigdy nie przeszkadzała mu pracować, a wręcz paradoksalnie ułatwiała skupienie – po dziś dzień nie był pewien dlaczego. Wiedziała kiedy nic nie mówić, by nie rozkojarzyć go, gdy skupiał się przy nakładaniu runicznych symboli na przedmioty – ale poza tym? To nie mogła być tylko kwestia uczuć, które do niej żywił. Zadawała sporo pytań, nie raz prosiła, by wytłumaczył lub powtórzył kwestie nie do końca dla niej zrozumiałe, ale zawsze słuchała. Nigdy nie pozwalała, by mówił po próżnicy, przyglądając się mu z godnym podziwu skupieniem – uważał, że jej umysł o wiele szybciej przyswajał informacje, niż kiedykolwiek robił to jego własny. Vuokko i Alma byliby zachwyceni mając taką uczennicę jak ona.
Jej zafascynowane spojrzenie cholernie łechtało łase na uwagę i komplementy ego.
Felix nie lubił ściągania klątw – było znacznie bardziej upierdliwe i niebezpieczne niż ich nakładanie – ale nawet przez myśl mu nie przyszło, by odmawiać pomocy i odesłać Amandine do klątwołamacza. Może gdyby księga, którą przyniosła, obarczona byłaby o wiele potężniejszą klątwą niż stosunkowo prosta konstrukcją wywołującą bezsenność i koszmary. Może.
Z zadowoleniem wsparł się plecami o oparcie krzesła, gdy skończył, znów spoglądając na przemęczoną kobietę – wiedział, że nie będzie zadowolona z przymusowego urlopu, ale w tej sytuacji nie zamierzał z nią dyskutować. Nawet jeśli wytknięcie, że nie wiedział już, jak na co dzień działał jego własny salon, stanowiło precyzyjnie wbitą szpileczkę.
- Gadzina odchowana na własnej piersi – rzucił z wyraźnym rozbawieniem i zakręcił się lekko na obrotowym krześle, zarzucając nogę na nogę. - To tylko dwa dni, nic się nie stanie – machnął lekceważąco ręką. - Poza tym to mój salon, co mam sobie nie poradzić. Zespół będzie chodził jak w zegarku – rozciągnął usta może w nieco zbyt szerokim, zbyt drapieżnym uśmiechu.
Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie bywał na miejscu wystarczająco często, by wiedzieć jak wyglądała codzienność jego pracowników, ani w jaki dokładnie sposób zarządzała nimi Amandine – zatracił tę wiedzę wycofując się w cień, zajmując pojedynczymi klientami i ich specjalnymi zleceniami. Nie żeby żałował – praca z ludźmi na tym najniższym szczeblu zawsze była dla niego koszmarem, nawet gdy wypracował sobie odpowiednio przekonującą maskę – ale gdyby nagle odeszła, albo poważnie się rozchorowała, Felix miałby poważny problem. Nie wiedział w jaki sposób przygotowywano teraz grafiki, jak planowano pracę wytwórczą, gdzie znajdował się kalendarz z urlopami pracowników ani spis wszystkich drobnych napraw, które też wykonywali. Bez Amandine, przymuszony sytuacją, wpadłby w dobrze naoliwiony mechanizm jak pordzewiała zębatka o kompletnie niepasującym kształcie i siłą wcisnąłby się na miejsce. Nie miał wątpliwości, że prędzej czy później wszystko znów by załapał, ale wcale nie chciał.
Na wspomnienie imienia marynarza, z którym aktualnie umawiała się Amandine, wywrócił nieco oczami.
- W nosie mam twojego Brage, potrzebujesz odpoczynku teraz – powiedział zgryźliwie, choć prawdę powiedziawszy nie mógł z czystym sumieniem myśleć źle o kimś, kto wyratował jego córeczkę z tarapatów w porcie. - Przecież ty ledwo siedzisz w fotelu – zauważył. - I zaraz mnie połkniesz tym swoim ziewaniem. Mogę dać ci kawy, ale to nie pomoże na długo. Potrzebujesz łóżka i poduszki.
Jej zafascynowane spojrzenie cholernie łechtało łase na uwagę i komplementy ego.
Felix nie lubił ściągania klątw – było znacznie bardziej upierdliwe i niebezpieczne niż ich nakładanie – ale nawet przez myśl mu nie przyszło, by odmawiać pomocy i odesłać Amandine do klątwołamacza. Może gdyby księga, którą przyniosła, obarczona byłaby o wiele potężniejszą klątwą niż stosunkowo prosta konstrukcją wywołującą bezsenność i koszmary. Może.
Z zadowoleniem wsparł się plecami o oparcie krzesła, gdy skończył, znów spoglądając na przemęczoną kobietę – wiedział, że nie będzie zadowolona z przymusowego urlopu, ale w tej sytuacji nie zamierzał z nią dyskutować. Nawet jeśli wytknięcie, że nie wiedział już, jak na co dzień działał jego własny salon, stanowiło precyzyjnie wbitą szpileczkę.
- Gadzina odchowana na własnej piersi – rzucił z wyraźnym rozbawieniem i zakręcił się lekko na obrotowym krześle, zarzucając nogę na nogę. - To tylko dwa dni, nic się nie stanie – machnął lekceważąco ręką. - Poza tym to mój salon, co mam sobie nie poradzić. Zespół będzie chodził jak w zegarku – rozciągnął usta może w nieco zbyt szerokim, zbyt drapieżnym uśmiechu.
Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie bywał na miejscu wystarczająco często, by wiedzieć jak wyglądała codzienność jego pracowników, ani w jaki dokładnie sposób zarządzała nimi Amandine – zatracił tę wiedzę wycofując się w cień, zajmując pojedynczymi klientami i ich specjalnymi zleceniami. Nie żeby żałował – praca z ludźmi na tym najniższym szczeblu zawsze była dla niego koszmarem, nawet gdy wypracował sobie odpowiednio przekonującą maskę – ale gdyby nagle odeszła, albo poważnie się rozchorowała, Felix miałby poważny problem. Nie wiedział w jaki sposób przygotowywano teraz grafiki, jak planowano pracę wytwórczą, gdzie znajdował się kalendarz z urlopami pracowników ani spis wszystkich drobnych napraw, które też wykonywali. Bez Amandine, przymuszony sytuacją, wpadłby w dobrze naoliwiony mechanizm jak pordzewiała zębatka o kompletnie niepasującym kształcie i siłą wcisnąłby się na miejsce. Nie miał wątpliwości, że prędzej czy później wszystko znów by załapał, ale wcale nie chciał.
Na wspomnienie imienia marynarza, z którym aktualnie umawiała się Amandine, wywrócił nieco oczami.
- W nosie mam twojego Brage, potrzebujesz odpoczynku teraz – powiedział zgryźliwie, choć prawdę powiedziawszy nie mógł z czystym sumieniem myśleć źle o kimś, kto wyratował jego córeczkę z tarapatów w porcie. - Przecież ty ledwo siedzisz w fotelu – zauważył. - I zaraz mnie połkniesz tym swoim ziewaniem. Mogę dać ci kawy, ale to nie pomoże na długo. Potrzebujesz łóżka i poduszki.
Amandine Tegan
Re: Pracownia Pon 1 Kwi - 21:32
Amandine TeganWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : złotnik, asystentka Felixa Sommerfelta i jubiler w jego pracowni
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : szczur wędrowny
Atuty : zaklinacz (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 16 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Sapnęła cicho na słowa Felixa. Właśnie dlatego go tam nie chcieli. Dokładnie przez takie podejście. Zespół będzie chodził jak w zegarku? Despota się znalazł, cholera. Amandine doskonale wiedziała, jak świetnym specjalistą jest Sommerfelt; wiedziała, ile pracy włożył w to, by być tu gdzie jest teraz; i wiedziała też, jak wiele ona sama mu zawdzięcza. Jednocześnie jednak doskonale wiedziała, że do pracy z ludźmi, zarządzania nimi, Felix nie nadawał się wcale. Był wymagający, ale wymagający aż do przesady. Toksyczny. Praca dla niego nie była żadną przyjemnością – wystarczyło popatrzeć, jak dużą rotację pracowników miał, zanim oddał zarządzanie salonem w ręce Tegan. Ludzie nie odchodzili dlatego, że byli złymi specjalistami, nie umieli czy nie chcieli pracować. Odchodzili, bo Felix zwyczajnie doprowadzał ich na skraj wytrzymałości. A teraz śmiał twierdzić, że będzie dobrze? No żarty.
Nawet niewyspana Amandine zapalała się szybko, czerwone rumieńce irytacji wykwitły na jej policzkach.
- Bogowie, Felix, jaki ty jesteś czasami irytujący. Gdyby nie to, że płacę twoimi pieniędzmi rachunki, chyba bym się po prostu zwolniła – burknęła w rozdrażnieniu. – I to już dawno. I jeszcze zabrałabym ci ludzi, bo masz świetnych specjalistów, tylko ich nie doceniasz – gderała. – I nie, że pieniądze, bo płacisz akurat dobrze. Tylko traktujesz ich jak... – sapnęła cicho, wyraźnie mając problem z wyborem odpowiednio nieprzyjemnego określenia. – Gorzej niż zasługują, no – zakończyła wreszcie i w wyrazie teatralnego oburzenia założyła ręce na piersi.
A potem znów ziewnęła szeroko, jeszcze szerzej niż ostatnio.
Nastroszona, zjeżyła się jeszcze bardziej na komentarz o Brage.
- Irytujący i uparty – wymamrotała, marszcząc się komicznie, bo mimo wszystko nie miała siły sie kłócić. Zresztą, wiedziała, że to nie tak naprawdę. Felix się nią interesował. Interesował się ludźmi, z którymi się spotykała i tym, co czuła. Mógł tak gadać, że Brage jest mu zupełnie obojętny, ale Amandine była absolutnie pewna, że było zupełnie odwrotnie. Choćby dlatego, że marynarz – jej marynarz? – opędził ją od kłopotów, którym tak nieopatrznie pół roku temu podała się w porcie na talerzu.
Ziewnęła jeszcze raz, poprawiła się w fotelu, westchnęła ciężko na propozycję kawy i jeszcze raz, jeszcz ciężej, na wizję miękkiego łóżka, ciepłej pościeli i wreszcie – wreszcie – faktycznego odpoczynku a nie tylko przewracania się z boku na bok.
Tylko jedna rzecz jej w tym obrazku nie pasowała. Jeden malutki niuans.
- Felix? – zapytała ciszej, nagle bardziej niepewnie. – A czy mogłabym... – chrząknęła cicho, wcisnęła dłonie głębiej w rękawy piżamy. – Posiedziałbyś koło mnie? Zanim zasnę? – wydukała wreszcie, wyraźnie zakłopotana.
To nie tak, że nigdy wcześniej nie pomagał jej zasnąć. Na samym początku, zaraz po tym, jak wyniosła się z domu rodzinnego, częściej spała w jego pokoju niż w tym, który dla niej przygotował. Miała swoje łóżko w sypialni Felixa, swoją pościel, pluszaka, najbardziej jednak liczyło się to, że miała jego. Że Sommerfelt głaskał ją po włosach, mamrotał czasem jakieś nic nieznaczące pierdoły albo opowiadał historyjki trochę tylko dojrzalsze od dziecięcych bajek, i że po prostu był obok – jej własna gwarancja bezpieczeństwa, gdy tak bardzo bała się, że ucieczka od rodziny niczego nie poprawi, a wręcz wszystko pogorszy, sprawiając, że będzie już zupełnie sama.
Potem, w kolejnych latach, było lepiej – wciąż jednak zdarzały jej się dni, gdy nie chciała być sama. Z sypialni Felixa wyniosła się już wtedy na dobre, więc to Sommerfelt przychodził wtedy do niej, siadał w fotelu i był obok – pilnował – pozwalając wreszcie zasnąć.
Bardzo dawno o to nie prosiła. Bardzo dawno tego nie potrzebowała, ale teraz.… Teraz się bała. Zasnęłaby pewnie tak czy inaczej, była zbyt wyczerpana, by nie wyłączyć się zaraz po przyłożeniu głowy do poduszki, ale – z dużą dozą prawdopodobieństwa – nie odpoczęłaby, przez pół nocy zmagając się z koszmarami, całą gamą lęków których nie chciała nawet nazywać.
Nawet niewyspana Amandine zapalała się szybko, czerwone rumieńce irytacji wykwitły na jej policzkach.
- Bogowie, Felix, jaki ty jesteś czasami irytujący. Gdyby nie to, że płacę twoimi pieniędzmi rachunki, chyba bym się po prostu zwolniła – burknęła w rozdrażnieniu. – I to już dawno. I jeszcze zabrałabym ci ludzi, bo masz świetnych specjalistów, tylko ich nie doceniasz – gderała. – I nie, że pieniądze, bo płacisz akurat dobrze. Tylko traktujesz ich jak... – sapnęła cicho, wyraźnie mając problem z wyborem odpowiednio nieprzyjemnego określenia. – Gorzej niż zasługują, no – zakończyła wreszcie i w wyrazie teatralnego oburzenia założyła ręce na piersi.
A potem znów ziewnęła szeroko, jeszcze szerzej niż ostatnio.
Nastroszona, zjeżyła się jeszcze bardziej na komentarz o Brage.
- Irytujący i uparty – wymamrotała, marszcząc się komicznie, bo mimo wszystko nie miała siły sie kłócić. Zresztą, wiedziała, że to nie tak naprawdę. Felix się nią interesował. Interesował się ludźmi, z którymi się spotykała i tym, co czuła. Mógł tak gadać, że Brage jest mu zupełnie obojętny, ale Amandine była absolutnie pewna, że było zupełnie odwrotnie. Choćby dlatego, że marynarz – jej marynarz? – opędził ją od kłopotów, którym tak nieopatrznie pół roku temu podała się w porcie na talerzu.
Ziewnęła jeszcze raz, poprawiła się w fotelu, westchnęła ciężko na propozycję kawy i jeszcze raz, jeszcz ciężej, na wizję miękkiego łóżka, ciepłej pościeli i wreszcie – wreszcie – faktycznego odpoczynku a nie tylko przewracania się z boku na bok.
Tylko jedna rzecz jej w tym obrazku nie pasowała. Jeden malutki niuans.
- Felix? – zapytała ciszej, nagle bardziej niepewnie. – A czy mogłabym... – chrząknęła cicho, wcisnęła dłonie głębiej w rękawy piżamy. – Posiedziałbyś koło mnie? Zanim zasnę? – wydukała wreszcie, wyraźnie zakłopotana.
To nie tak, że nigdy wcześniej nie pomagał jej zasnąć. Na samym początku, zaraz po tym, jak wyniosła się z domu rodzinnego, częściej spała w jego pokoju niż w tym, który dla niej przygotował. Miała swoje łóżko w sypialni Felixa, swoją pościel, pluszaka, najbardziej jednak liczyło się to, że miała jego. Że Sommerfelt głaskał ją po włosach, mamrotał czasem jakieś nic nieznaczące pierdoły albo opowiadał historyjki trochę tylko dojrzalsze od dziecięcych bajek, i że po prostu był obok – jej własna gwarancja bezpieczeństwa, gdy tak bardzo bała się, że ucieczka od rodziny niczego nie poprawi, a wręcz wszystko pogorszy, sprawiając, że będzie już zupełnie sama.
Potem, w kolejnych latach, było lepiej – wciąż jednak zdarzały jej się dni, gdy nie chciała być sama. Z sypialni Felixa wyniosła się już wtedy na dobre, więc to Sommerfelt przychodził wtedy do niej, siadał w fotelu i był obok – pilnował – pozwalając wreszcie zasnąć.
Bardzo dawno o to nie prosiła. Bardzo dawno tego nie potrzebowała, ale teraz.… Teraz się bała. Zasnęłaby pewnie tak czy inaczej, była zbyt wyczerpana, by nie wyłączyć się zaraz po przyłożeniu głowy do poduszki, ale – z dużą dozą prawdopodobieństwa – nie odpoczęłaby, przez pół nocy zmagając się z koszmarami, całą gamą lęków których nie chciała nawet nazywać.
Felix Sommerfelt
Re: Pracownia Wto 2 Kwi - 14:29
Felix SommerfeltŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Vardø, Norwegia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : złotnik, zaklinacz - właściciel salonu "Oddech Walkirii"
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sroka
Atuty : zaklęty (I), rzemieślnik (II), odporny (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 26 / sprawność: 5 / charyzma: 8 / wiedza ogólna: 5
Doskonale zdawał sobie sprawę, że jego komentarze drażnią Amandine – częściowo właśnie dlatego ich sobie nie odmawiał, wbijając kobiecie drobne szpilki swoją buńczucznością. W jej przypadku robił to z sympatii, bo lubił gdy na co dzień kulturalna Tegan zapalała się, pokazując pazurki, które wymagały jeszcze naostrzenia. Kiedy walczyła o swoje przekonania, twardo tupiąc nogą. Pasowało jej to. Potrzebowała tego zdecydowania, by przetrwać w świecie, który z zasady nie był nastawiony na to, by promować sukces tych, którzy nie mieli odpowiednio silnej woli i przekonań, by gonić za nim do utraty tchu.
- Pewnie by za tobą poszli – przytaknął całkiem ugodowo, niespecjalnie poruszony groźbami, że gdyby tylko mogła, zabrałaby mu cały zespół. - Ale nikt by wam nie dał takich narzędzi co ja. Utknęliście ze mną – wzruszył nieco ramionami, w pełni świadom że może i nie traktował swoich złotników i jubilerów najlepiej, ale tylko w jego salonie mieli swobodny dostęp do całej gamy materiałów, których ze świecą szukać w mniej prestiżowych miejscach. Mogli korzystać z nowych narzędzi, uczestniczyć w szkoleniach z nowych metod, na które ściągał zdolnych złotników, samemu nie mogąc używać magii w ich towarzystwie. Uważali zapewne, że był strasznym bufonem wytykając im błędy, pokazując co powinni poprawić, ale nigdy nie demonstrując tego samodzielnie – jakby nie potrafił. Prawdę powiedziawszy w ogóle nie mógł ich za to winić. Sam też się wściekał, kiedy terminował u Vuokko, na co dzień słysząc jedynie krytykę, a pochwały wydzierając mu z gardła niemal siłą.
Irytujący i uparty.
- Zawsze – odparł bezczelnie, a w jego ciemnych oczach przetaczały się rozbawione błyski. Sięgnął po kubek z kawą ustawiony bezpiecznie w takim miejscu biurka, by nie trącił go przypadkiem łokciem i upił długi łyk jeszcze ciepłego napoju. Miał w kalendarzu parę rzeczy do zrobienia, ale nie zamierzał wyganiać Amandine z pracowni – chyba że do łóżka, by wreszcie odpoczęła. Dwa dni bez snu mogły brzmieć jak nic specjalnego, ale brak odpoczynku lekceważyłby tylko ktoś, kto nigdy nie doświadczył go w takim natężeniu.
Przekrzywił lekko głowę jak ciekawski ptak, gdy głosem nagle pozbawionym całej tej wcześniejszej irytacji wypowiedziała jego imię jak pytanie. Odetchnął tylko cicho, słysząc co ją tak zakłopotało.
- Oczywiście, skarbie – przytaknął, uśmiechając się do niej lekko. Nawet gdy z nim zamieszkała, Amandine nie była już małą dziewczynką, a jednak jej potrzeba bliskości i najbardziej podstawowego poczucia bezpieczeństwa kojarzyła się Felixowi właśnie z dzieckiem. Zaniedbanym, wychowywanym w ciągłym chłodzie – Teganowie zawsze byli bardziej znajomymi jego wuja niż jego, ale Sommerfelt uważał, że nie powinni mieć dzieci. Razem z wujem klepali biedę, ale przynajmniej mógł do niego przyjść w trudnym momencie i uzyskać wsparcie – a Amandine? Kto był jej oparciem przez pierwsze siedemnaście lat życia?
Wstając z krzesła, wcisnął sobie pod pachę kalendarz i notes, zabrał w połowie pełen jeszcze kubek kawy i zrobił krok w kierunku fotela, wyciągając do niej rękę. Chwiała się lekko, gdy opuszczali pracownię, zakrywała usta przedramieniem, próbując choć odrobinę ukryć coraz głośniejsze ziewnięcia. Gdy gramoliła się do łóżka w swojej sypialni, Felix zasłonił zasłony, które zdążyła już rano rozgarnąć na boki, pogrążając pokój w przyjemnym półmroku. Swoje rzeczy położył na nocnej szafce, przyciągnął fotel bliżej łóżka i zanim zapadł się w niego, mocniej naciągnął kołdrę na ramiona Amandine, przelotnie muskając jeszcze dłonią jej włosy.
- Śpij – polecił miękko.
Został obok dłużej niż tylko do momentu, gdy jej oddech się wyrównał.
[Felix i Amandine z/t]
- Pewnie by za tobą poszli – przytaknął całkiem ugodowo, niespecjalnie poruszony groźbami, że gdyby tylko mogła, zabrałaby mu cały zespół. - Ale nikt by wam nie dał takich narzędzi co ja. Utknęliście ze mną – wzruszył nieco ramionami, w pełni świadom że może i nie traktował swoich złotników i jubilerów najlepiej, ale tylko w jego salonie mieli swobodny dostęp do całej gamy materiałów, których ze świecą szukać w mniej prestiżowych miejscach. Mogli korzystać z nowych narzędzi, uczestniczyć w szkoleniach z nowych metod, na które ściągał zdolnych złotników, samemu nie mogąc używać magii w ich towarzystwie. Uważali zapewne, że był strasznym bufonem wytykając im błędy, pokazując co powinni poprawić, ale nigdy nie demonstrując tego samodzielnie – jakby nie potrafił. Prawdę powiedziawszy w ogóle nie mógł ich za to winić. Sam też się wściekał, kiedy terminował u Vuokko, na co dzień słysząc jedynie krytykę, a pochwały wydzierając mu z gardła niemal siłą.
Irytujący i uparty.
- Zawsze – odparł bezczelnie, a w jego ciemnych oczach przetaczały się rozbawione błyski. Sięgnął po kubek z kawą ustawiony bezpiecznie w takim miejscu biurka, by nie trącił go przypadkiem łokciem i upił długi łyk jeszcze ciepłego napoju. Miał w kalendarzu parę rzeczy do zrobienia, ale nie zamierzał wyganiać Amandine z pracowni – chyba że do łóżka, by wreszcie odpoczęła. Dwa dni bez snu mogły brzmieć jak nic specjalnego, ale brak odpoczynku lekceważyłby tylko ktoś, kto nigdy nie doświadczył go w takim natężeniu.
Przekrzywił lekko głowę jak ciekawski ptak, gdy głosem nagle pozbawionym całej tej wcześniejszej irytacji wypowiedziała jego imię jak pytanie. Odetchnął tylko cicho, słysząc co ją tak zakłopotało.
- Oczywiście, skarbie – przytaknął, uśmiechając się do niej lekko. Nawet gdy z nim zamieszkała, Amandine nie była już małą dziewczynką, a jednak jej potrzeba bliskości i najbardziej podstawowego poczucia bezpieczeństwa kojarzyła się Felixowi właśnie z dzieckiem. Zaniedbanym, wychowywanym w ciągłym chłodzie – Teganowie zawsze byli bardziej znajomymi jego wuja niż jego, ale Sommerfelt uważał, że nie powinni mieć dzieci. Razem z wujem klepali biedę, ale przynajmniej mógł do niego przyjść w trudnym momencie i uzyskać wsparcie – a Amandine? Kto był jej oparciem przez pierwsze siedemnaście lat życia?
Wstając z krzesła, wcisnął sobie pod pachę kalendarz i notes, zabrał w połowie pełen jeszcze kubek kawy i zrobił krok w kierunku fotela, wyciągając do niej rękę. Chwiała się lekko, gdy opuszczali pracownię, zakrywała usta przedramieniem, próbując choć odrobinę ukryć coraz głośniejsze ziewnięcia. Gdy gramoliła się do łóżka w swojej sypialni, Felix zasłonił zasłony, które zdążyła już rano rozgarnąć na boki, pogrążając pokój w przyjemnym półmroku. Swoje rzeczy położył na nocnej szafce, przyciągnął fotel bliżej łóżka i zanim zapadł się w niego, mocniej naciągnął kołdrę na ramiona Amandine, przelotnie muskając jeszcze dłonią jej włosy.
- Śpij – polecił miękko.
Został obok dłużej niż tylko do momentu, gdy jej oddech się wyrównał.
[Felix i Amandine z/t]