:: Midgard :: Forsteder :: Mieszkania :: Dom Państwa Hallström
Salon
3 posters
Mistrz Gry
Salon Czw 18 Sty - 21:29
Salon
Największe pomieszczenie w domu zwieńczone wschodnią ścianą długich, prostokątnych okien i szklanymi drzwiami do ogrodu. Całość urządzono w prostym, minimalistycznym stylu, skupionym wokół importowanych, luksusowych mebli i kolekcjonerskich dzieł sztuki zawieszonych dumnie na wysokich, zdobionych sztukaterią ścianach. Pokój pachnie morską wodą oraz orchideą i wydaje się sterylnie wręcz czysty — od perfekcyjnie poukładanych książek, przez wypolerowany, drewniany parkiet, aż po śnieżnobiały dywan, który niemal codziennie czyszczony jest przez służbę.
Bezimienny
Salon Wto 27 Sie - 18:04
20.05.2001
Krew spływająca po szybie wielkiego okna. Powolne strużki czernią posoki rzeźbiące wzory na szkle, spływające coraz szybciej. Skapujące na ziemię z tym paskudnym dźwiękiem, tworzące kałużę ohydnej, lepkiej mazi. Gdzie nie spojrzy, tam widzi krew. Spływa też po ścianach, wydobywając się spod tapety, zalewając ją, jakby czernią chciała pochłonąć cały pokój i znajdującą się w nim kobietę, która nagle czuła się taka mała, taka… drobna. Tonęła. W swojej własnej krwi. Nie mogła złapać oddechu…
Rúna obudziła się z krzykiem, podrywając się do siadu, by zaraz zarejestrować, że jej sypialnia była taka, jak zawsze. Nic się nie zmieniło, nie miała ani jednej rany na swoim ciele. Ale mimo tego jej serce biegło, jakby przebiegła całą trasę z domu do Instytutu. Kolejny koszmar, kolejna nieprzespana noc. Nie było sensu kłaść się dalej, choć i tak czuła się paskudnie zmęczona. Niestety nie mogła nic na to poradzić, mogła jedynie przeczekać, a w międzyczasie zwizytować sklep alchemiczny i zakupić dla siebie napar nasenny. Gdyby tylko istniało cokolwiek zdolne blokować te wszystkie koszmary…
Wiedziała jednak, jak poprawić sobie nastrój chociaż trochę. Zawsze lubiła rozmawiać z Bylgją, choć jakby na to nie spojrzeć, dla kobiety pewnie i tak była dziwna. Ale przynajmniej nie musiała się „przejmować” tą znajomością – a konkretniej nie musiała się obawiać, że źle wpłynie na postrzeganie klanu. I z Guildensternami i z Hallströmami jej własny klan był w pozytywnych stosunkach, więc przynajmniej tu nie było obaw, że jej znajomość z Bylgją będzie źle widziana. Wprawdzie tak nie do końca była zapowiedziana, ale miała nadzieję, że pani domu znajdzie chociaż trochę czasu.
Nie było też tak, że zamierzała przyjść z pustymi rękami. Sama była praktycznie czysto magiem teoretykiem, jednak wygaszające granulki, zdobyte z trudem w jednym ze sklepów, były świetnym prezentem dla kogoś. Wprawdzie aktualnie w Midgardzie było spokojnie, ale Rúna i tak się obawiała, że niebezpieczeństwo wróci. A bardzo nie chciała, by jej znajomym się coś stało. Ubrała się oczywiście elegancko, roztrzepane rude włosy upięła w kok i udała się do domu pani Hallström. Wprawdzie zajmowały się różnymi dziedzinami nauki, ale obydwie pracowały w Instytutach i to było całkiem ładnym łącznikiem i ewentualnym tematem do rozmów.
Tym razem jednak szła o wiele uważniej, niż kilka dni temu. Na kolanie i kostce nie było już śladu po upadku, jednak nie chciała absolutnie tego powtarzać. Zwłaszcza, że teraz zapewne byłoby trudniej zatuszować całą sytuację. Potrząsnęła głową na wspomnienie dzisiejszego koszmaru, który był naprawdę jednym z tych najpaskudniejszych. Oswoiła się już dawno z widokiem krwi, ale jeszcze nigdy nie śniło jej się, że się w niej topiła. Okropność po prostu.
Po dotarciu na miejsce bardzo grzecznie zapukała do drzwi, kulturalnie czekając, aż zostanie zaprowadzona do pani domu. Oddała swój płaszcz służbie, ujawniając elegancką spódnicę i dopasowaną do niej koszulę, które założyła na tę wizytę. Nieśmiertelne obcasy były koniecznością, jeśli nie chciała za specjalnie odstawać wzrostem od innych. Wystarczyło już, że była przeraźliwie blada.
- Mam nadzieję, że Ci nie przeszkadzam. – powiedziała grzecznie, już po przejściu wszelkich uprzejmości związanych z powitaniami. Tak naprawdę wizyta tutaj była czymś w rodzaju impulsu, a teraz zaczęła się obawiać, że w czymś przeszkadza drugiej kobiecie.
Bylgja Hallström
Re: Salon Wto 27 Sie - 18:04
Bylgja HallströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : badaczka morskiej flory i fauny, wykładowczyni w instytucie, idealna córka, żona i matka
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : żmija zygzakowata
Atuty : lider (I), uczony (II)
Uniosła paczkę ponad głowę. W ostrym świetle dnia, pod cienką warstwą białego, malowanego na złoto papieru, można było dostrzec kształt skórzanych rękawiczek. Bylgja nie wiedziała, kto zostawił je pod jej drzwiami, ale razem z nimi na progu leżał liścik pisany niezdarną, pośpieszną ręką. "Dla kogoś, kto ich potrzebuje." Schowała je więc do kieszeni swoich spodni. Nie potrzebowała już niczego, a rękawiczek z cielęcej skóry miała zdecydowanie za wiele. Postanowiła więc je zapakować w lepszy papier i obwiązać wstążką. Znała przecież kogoś, kto ostatnio potrzebował wielu pomocy.
W domu panował spokój — ten sam spokój, w którym codziennie tonęło każde pomieszczenie. Ten sam sterylny spokój luksusu, który przyprawiał ją o dreszcze, chociaż niezłomnie starała się wmówić wszystkim wokół, że bardzo jej odpowiada. Potrzebuję ciszy — mówiła czasem, gestem dając znać służbie, by nie pozwalała Levianowi hałasować i nie trzaskała talerzami. Cisza była w tym świecie wyrazem przepychu, ale bywała dusząca, gdy znało się jej źródło. Bylgja z namaszczeniem wsłuchiwała się więc w miarowy stukot własnych obcasów, w cichy szum wiatru za oknem i w gładki oddech syna, który, nadal ubrany w szkolny mundurek, siedział na jednym z foteli w salonie z nogami podwiniętymi pod brodę i czytał nowy, błyszczący podręcznik do nauki run. Miał dopiero siedem lat i drobną, jasną buzię o dużych, sarnich oczach, a jednak gdy myśląc, marszczył brwi, przypominał miniaturę dorosłego.
Po południu poleciła naturalnie posprzątać oraz przygotować dzbanek czarnej herbaty. Kucharka — urocza, choć małomówna Finka imieniem Ronja — uparła się, by upiec także cały talerz imbirowych ciastek, które teraz, leżąc równo na białej porcelanie, przypominały małe serca z gładkiego, karmelowego wosku. Levian wyciągnął rękę, by podkręcić jedno z nich, po czym biegiem wspiął się po schodach na piętro. Podobnie jak ona, często potrzebował ciszy. Uśmiechnęła się delikatnie, z wdziękiem poprawiając zwiewny, balonowy rękaw jedwabnej bluzki. Ta potrzeba spokoju — gen po matce, przed którym w ich rodzinie trudno było uciec, gdy było się kobietą lub jedynym synem.
Pukanie do drzwi było delikatne, ale za pomocą prostego zaklęcia wtopionego niegdyś w drewno przez inżyniera, rozlało się po całym domu jak przyjemna dla uszu, rytmiczna muzyka. Bylgja nie wstawała z kanapy, nasłuchując jedynie kroków zbiegającej ze schodów Sofii. Nie widziała tego, co działo się dalej, ale umiała sobie to łatwo wyobrazić — pokojówka, niewielka dziewczyna ubrana w czarno-biały mundurek, otrzepująca ręce o fartuszek, nim otworzyła drzwi. Nie spodziewała się dziś nikogo, a jednak poznała gościa po samym sposobie chodzenia. Uśmiechnęła się delikatnie na tę myśl, niemal niezauważalnie. Po cichych odgłosach dochodzących z foyer domyślała się, że Runa oddała okrycie, a potem pozwoliła Sofii poprowadzić się do salonu. Gdy stanęła w progu, Bylgja z gracją poderwała się z miejsca, by lepiej ją powitać. Nigdy nie była szczególnie wylewna, ale objęła Runę delikatnie, przykładając do jej twarzy zimny policzek.
— Moja droga — odezwała się, odchylając lekko głowę i rzucając uważne spojrzenie na jej twarz. Nie zmieniła się, choć wydawała się bardziej zmęczona — policzki miała nieco bledsze, a pod migdałami oczy wykwitły wąskie cienie. Nadal jednak miała te same płomienne włosy i wciąż bardzo młodą, dziewczęcą twarz. Bylgja z zaskoczeniem dla siebie samej przypomniała sobie, że młoda panna Nørgaard była zaskakująco podobna do babki. Kasandra spoglądała na nią oczami swojej wnuczki. — Och, naturalnie, że nie przeszkadzasz. Nigdy nie przeszkadzasz — delikatnie pogłaskała ją po ramieniu, po czym wskazała miejsce na fotelu naprzeciwko siebie. — Usiądź. Levian uczy się na górze, August nadal jest w kancelarii, mamy trochę czasu dla siebie. — Posłała jej łagodny uśmiech, po czym sięgnęła po dzbanek, by nalać jej herbaty. — Powiedz mi proszę, jak ma się twoja rodzina? Niedawno minęłam się z Akslem, ale nie zdążyliśmy porozmawiać zbyt długo... Myślę o was często, o naszej najdroższej Kasandrze. Mam nadzieję, że twoja ciotka Selma czuje się dobrze — mówiła spokojnie, nachylając się lekko w stronę Runy. Zawsze czuła względem niej pewne ukłucie troski — wyobrażała sobie, że stał za tym brak siostry, brak córki oraz wrodzone przekonanie pewnej dziwnej niesprawiedliwości lub brak córki. Na pewno jednak sposób, w jaki dziewczyna patrzyła na świat. Mimowolnie sięgnęła dłonią do kieszeni spodni. To zabawne, że postanowiła odwiedzić ją akurat dzisiaj.
W domu panował spokój — ten sam spokój, w którym codziennie tonęło każde pomieszczenie. Ten sam sterylny spokój luksusu, który przyprawiał ją o dreszcze, chociaż niezłomnie starała się wmówić wszystkim wokół, że bardzo jej odpowiada. Potrzebuję ciszy — mówiła czasem, gestem dając znać służbie, by nie pozwalała Levianowi hałasować i nie trzaskała talerzami. Cisza była w tym świecie wyrazem przepychu, ale bywała dusząca, gdy znało się jej źródło. Bylgja z namaszczeniem wsłuchiwała się więc w miarowy stukot własnych obcasów, w cichy szum wiatru za oknem i w gładki oddech syna, który, nadal ubrany w szkolny mundurek, siedział na jednym z foteli w salonie z nogami podwiniętymi pod brodę i czytał nowy, błyszczący podręcznik do nauki run. Miał dopiero siedem lat i drobną, jasną buzię o dużych, sarnich oczach, a jednak gdy myśląc, marszczył brwi, przypominał miniaturę dorosłego.
Po południu poleciła naturalnie posprzątać oraz przygotować dzbanek czarnej herbaty. Kucharka — urocza, choć małomówna Finka imieniem Ronja — uparła się, by upiec także cały talerz imbirowych ciastek, które teraz, leżąc równo na białej porcelanie, przypominały małe serca z gładkiego, karmelowego wosku. Levian wyciągnął rękę, by podkręcić jedno z nich, po czym biegiem wspiął się po schodach na piętro. Podobnie jak ona, często potrzebował ciszy. Uśmiechnęła się delikatnie, z wdziękiem poprawiając zwiewny, balonowy rękaw jedwabnej bluzki. Ta potrzeba spokoju — gen po matce, przed którym w ich rodzinie trudno było uciec, gdy było się kobietą lub jedynym synem.
Pukanie do drzwi było delikatne, ale za pomocą prostego zaklęcia wtopionego niegdyś w drewno przez inżyniera, rozlało się po całym domu jak przyjemna dla uszu, rytmiczna muzyka. Bylgja nie wstawała z kanapy, nasłuchując jedynie kroków zbiegającej ze schodów Sofii. Nie widziała tego, co działo się dalej, ale umiała sobie to łatwo wyobrazić — pokojówka, niewielka dziewczyna ubrana w czarno-biały mundurek, otrzepująca ręce o fartuszek, nim otworzyła drzwi. Nie spodziewała się dziś nikogo, a jednak poznała gościa po samym sposobie chodzenia. Uśmiechnęła się delikatnie na tę myśl, niemal niezauważalnie. Po cichych odgłosach dochodzących z foyer domyślała się, że Runa oddała okrycie, a potem pozwoliła Sofii poprowadzić się do salonu. Gdy stanęła w progu, Bylgja z gracją poderwała się z miejsca, by lepiej ją powitać. Nigdy nie była szczególnie wylewna, ale objęła Runę delikatnie, przykładając do jej twarzy zimny policzek.
— Moja droga — odezwała się, odchylając lekko głowę i rzucając uważne spojrzenie na jej twarz. Nie zmieniła się, choć wydawała się bardziej zmęczona — policzki miała nieco bledsze, a pod migdałami oczy wykwitły wąskie cienie. Nadal jednak miała te same płomienne włosy i wciąż bardzo młodą, dziewczęcą twarz. Bylgja z zaskoczeniem dla siebie samej przypomniała sobie, że młoda panna Nørgaard była zaskakująco podobna do babki. Kasandra spoglądała na nią oczami swojej wnuczki. — Och, naturalnie, że nie przeszkadzasz. Nigdy nie przeszkadzasz — delikatnie pogłaskała ją po ramieniu, po czym wskazała miejsce na fotelu naprzeciwko siebie. — Usiądź. Levian uczy się na górze, August nadal jest w kancelarii, mamy trochę czasu dla siebie. — Posłała jej łagodny uśmiech, po czym sięgnęła po dzbanek, by nalać jej herbaty. — Powiedz mi proszę, jak ma się twoja rodzina? Niedawno minęłam się z Akslem, ale nie zdążyliśmy porozmawiać zbyt długo... Myślę o was często, o naszej najdroższej Kasandrze. Mam nadzieję, że twoja ciotka Selma czuje się dobrze — mówiła spokojnie, nachylając się lekko w stronę Runy. Zawsze czuła względem niej pewne ukłucie troski — wyobrażała sobie, że stał za tym brak siostry, brak córki oraz wrodzone przekonanie pewnej dziwnej niesprawiedliwości lub brak córki. Na pewno jednak sposób, w jaki dziewczyna patrzyła na świat. Mimowolnie sięgnęła dłonią do kieszeni spodni. To zabawne, że postanowiła odwiedzić ją akurat dzisiaj.
Bezimienny
Re: Salon Wto 27 Sie - 18:04
Poszukiwanie własnego spokoju i własnych ścieżek zawsze było wpisane w bycie członkiem wielkiej rodziny. Kto jak kto, ale Rúna doskonale o tym wiedziała, zresztą tak samo jak Bylgja. Obie były przecież z klanów, obie miały nazwisko. Nazwisko, które często cieniem kładło się na całe życie, ciężarem spoczywając na barkach i nierzadko niszcząc przyjaźnie, które bez tej otoczki mogłyby pięknie się rozwinąć. No i dochodziły oczywiście obowiązki wobec własnej rodziny, w klanach sztywniejsze niż gdziekolwiek indziej. Ale tam, gdzie rządził jarl, jego córki i wnuczki nie miały nic do powiedzenia, niestety.
Uśmiechnęła się ciepło do Bylgji, kurtuazyjnie obejmując ją na chwilę i witając chłód jej policzka przy krótkim kontakcie. Znajomy, całkiem przyjemny moment, tak rzadki wśród zwykłych powitań poprzez podawanie rąk. Stres ostatnich dni powoli zaczął odchodzić, a spotkanie z Severinem odchodziło w niepamięć, przynajmniej na tę jedną chwilę. Trochę przerażało ją to, że niedługo będzie całkowicie bez wyjścia, uwiązana do mężczyzny do końca swojego życia. Odepchnęła jednak te myśli, ciesząc się spotkaniem z Bylgją. Zawsze podziwiała nietuzinkową urodę kobiety i jej prezencję, tak dostojną, pełną charyzmy… z wszystkim tym, czego zawsze brakowało jej samej. Była prawie pewna, że Bylgja nigdy nie była tak mocno nieśmiała, jak ona sama.
- Dziękuję. Każda kobieta potrzebuje czasem towarzystwa tylko innych kobiet. – odwzajemniła uśmiech, zajmując wskazane miejsce. – Jak Levianowi idzie w szkole? Ma już swoje jakieś ulubione przedmioty? – zainteresowała się szczerze. – I jak Ty się miewasz moja droga? Ostatnio jest na szczęście bardzo spokojnie. – i to jak nic innego cieszyło rudą, która miała spore nadzieje na to, że klan Nørgaardów zejdzie z języków po tym, co stało się z dziadkiem Lauge. Nadal nie potrafiła w to uwierzyć.
- Aksel jest zawsze w biegu, rzadko kiedy ma czas, by się zatrzymać. Zresztą coś przebąkiwał ostatnio, że nie samą pracą powinien żyć, więc jestem pewna, że niedługo nas czymś zaskoczy. – zaśmiała się lekko, a jej głos przyjemnie się ocieplił, gdy mówiła o bracie. Nie dało się ukryć, że byli dość związani jako rodzeństwo, choć mimo wszystko każde miało swoją własne ścieżki. – Tak, jarl czuje się dobrze i z dumą piastuje swój urząd. – zgodziła się z kobietą. – Jestem pewna, że jej oczy widzą więcej, niż dostrzegamy my wszyscy. – dar Selmy nie był tajemnicą, ale Rúna w żaden sposób nie zazdrościła ciotce jej wizji przyszłości. Nie dało się ukryć, że było to obciążeniem, wiedzieć z całą pewnością, co się wydarzy. Dlatego też nigdy nie dopytywała o wizje, żadne, nawet jeśli była ciekawa.
- Wiesz, tak sobie pomyślałam… - przygryzła delikatnie wargę, lekko zmieszana. – Po tym, co się ostatnio działo, chyba nikt nie jest już bezpieczny, a wrogów możemy spodziewać się wszędzie. I trafiłam na coś takie, pomyślałam, że Tobie mogą się przydać. – podsunęła kobiecie przyniesione pudełko z wygaszającymi kulkami. Tak, mogła wyobrazić sobie Bylgję, jak z godnością broni swojej rodziny, gdyby ktoś im zagroził. Tym bardziej przyda jej się coś, co mogłoby to ułatwić. Oczywiście nikomu nie życzyła takich problemów, ale odnosiła dziwne wrażenie, że to nie był koniec, a prędzej czy później znowu coś się wydarzy. Lepiej było móc się zabezpieczyć z każdej możliwej strony.
Uśmiechnęła się ciepło do Bylgji, kurtuazyjnie obejmując ją na chwilę i witając chłód jej policzka przy krótkim kontakcie. Znajomy, całkiem przyjemny moment, tak rzadki wśród zwykłych powitań poprzez podawanie rąk. Stres ostatnich dni powoli zaczął odchodzić, a spotkanie z Severinem odchodziło w niepamięć, przynajmniej na tę jedną chwilę. Trochę przerażało ją to, że niedługo będzie całkowicie bez wyjścia, uwiązana do mężczyzny do końca swojego życia. Odepchnęła jednak te myśli, ciesząc się spotkaniem z Bylgją. Zawsze podziwiała nietuzinkową urodę kobiety i jej prezencję, tak dostojną, pełną charyzmy… z wszystkim tym, czego zawsze brakowało jej samej. Była prawie pewna, że Bylgja nigdy nie była tak mocno nieśmiała, jak ona sama.
- Dziękuję. Każda kobieta potrzebuje czasem towarzystwa tylko innych kobiet. – odwzajemniła uśmiech, zajmując wskazane miejsce. – Jak Levianowi idzie w szkole? Ma już swoje jakieś ulubione przedmioty? – zainteresowała się szczerze. – I jak Ty się miewasz moja droga? Ostatnio jest na szczęście bardzo spokojnie. – i to jak nic innego cieszyło rudą, która miała spore nadzieje na to, że klan Nørgaardów zejdzie z języków po tym, co stało się z dziadkiem Lauge. Nadal nie potrafiła w to uwierzyć.
- Aksel jest zawsze w biegu, rzadko kiedy ma czas, by się zatrzymać. Zresztą coś przebąkiwał ostatnio, że nie samą pracą powinien żyć, więc jestem pewna, że niedługo nas czymś zaskoczy. – zaśmiała się lekko, a jej głos przyjemnie się ocieplił, gdy mówiła o bracie. Nie dało się ukryć, że byli dość związani jako rodzeństwo, choć mimo wszystko każde miało swoją własne ścieżki. – Tak, jarl czuje się dobrze i z dumą piastuje swój urząd. – zgodziła się z kobietą. – Jestem pewna, że jej oczy widzą więcej, niż dostrzegamy my wszyscy. – dar Selmy nie był tajemnicą, ale Rúna w żaden sposób nie zazdrościła ciotce jej wizji przyszłości. Nie dało się ukryć, że było to obciążeniem, wiedzieć z całą pewnością, co się wydarzy. Dlatego też nigdy nie dopytywała o wizje, żadne, nawet jeśli była ciekawa.
- Wiesz, tak sobie pomyślałam… - przygryzła delikatnie wargę, lekko zmieszana. – Po tym, co się ostatnio działo, chyba nikt nie jest już bezpieczny, a wrogów możemy spodziewać się wszędzie. I trafiłam na coś takie, pomyślałam, że Tobie mogą się przydać. – podsunęła kobiecie przyniesione pudełko z wygaszającymi kulkami. Tak, mogła wyobrazić sobie Bylgję, jak z godnością broni swojej rodziny, gdyby ktoś im zagroził. Tym bardziej przyda jej się coś, co mogłoby to ułatwić. Oczywiście nikomu nie życzyła takich problemów, ale odnosiła dziwne wrażenie, że to nie był koniec, a prędzej czy później znowu coś się wydarzy. Lepiej było móc się zabezpieczyć z każdej możliwej strony.
Bylgja Hallström
Re: Salon Wto 27 Sie - 18:05
Bylgja HallströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : badaczka morskiej flory i fauny, wykładowczyni w instytucie, idealna córka, żona i matka
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : żmija zygzakowata
Atuty : lider (I), uczony (II)
Jej dom pachniał czystością i kwiatami — był to zapach odległy od tego, w którym się wychowała, od skał, wiatru i słonej wody, która rozbijała się o klify, krusząc je niczym wielkie, kamienne zęby. Jej dom pachniał pieniędzmi i więzieniem — był to zapach, który poznała już na wskroś, a mimo to nie potrafiła się do niego przyzwyczaić. Był ciężki i uciskał jej skronie. Nie przypominał morza, które zawsze było dzikie i wolne, ani ciemnej wody zebranej na dnie jeziora — czarnej, głębokiej pustki zalewającej płuca. Bylgja oddychała powoli, trzymała ciało w eleganckim, zaostrzonym pionie, lecz nawet gdy się uśmiechała, nie potrafiła wyplenić z siebie wrażenia, że tonie. Oto był jej dom i jej więzienie — mąż, syn, gosposia, srebrna zastawa. Wygładziła materiał spodni na kolanach i uniosła podbródek, by kolejny raz przyjrzeć się swojemu gościowi. Kiedy ostatni raz rozmawiała z kuzynką od Nørgaardów, próbowała wypytać o plany dotyczące Runy, lecz ta nie słyszała jeszcze o żadnym nadchodzącym zamążpójściu. Bylgja kiwnęła wtedy głową, choć pod skórą czuła poirytowane mrowienie — plany zawsze były związane z rodziną, nawet wśród silnych kobiet Nørgaardów.
Gdy dziewczyna (w jej głowie nadal zbyt młoda, by być nazywana kobietą) usiadła na wskazanym miejscu, pani Hallström (w swojej głowie nadal panna Guildenstern) posłała jej krótki, pokrzepiający uśmiech. Ostatnio działo się zbyt wiele. Chmury nad Midgardem przybierały ciemny, stalowy kolor, a ulice miasta powoli zalewały się czernią jak skażone, zaślepione żyły. W tym wszystkim rodzina Runy wydawała się niemal objęta klątwą — czyż nie mówili o nich w ten sposób? Pożerały ich tragedie, a tragedie w ich świecie nigdy nie odchodziły po cichu. Współczuła jej tego bólu, cieszyła się jednak, że jej rodzinę podobna klęska ominęła.
— Bez wątpienia. To czasem jedyny sposób… — żeby nie zwariować. Nie dokończyła jednak, mrugając do niej jedynie porozumiewawczo, tak jakby niewypowiedziane słowa zawisły między nimi cichym żartem. — Och, Levi radzi sobie całkiem dobrze, jest bystry — odparła wymijająco, delikatnym gestem dłoni przeganiając temat. W rzeczywistości nie wiedziała o nauce Leviana wystarczająco wiele. Nie miała czasu na długie rozmowy, a jego edukacją zajmowały się opiekunki i korepetytorzy. Jej miłość od kilku lat okazywała się niewystarczająca, zbyt często czuła się jednak wyrodną matką, by kolejny raz się nad tym umartwiać. Nie znała jego ulubionych przedmiotów, nie pamiętała imion jego przyjaciół. Zacisnęła zęby, nie potrafiła jednak rozgryźć całkowicie poczucia winy, które wezbrało na języku. — Spokojnie, tak… — Nie czuła się spokojna, miasto również nie. Nawet morze, choć przykryte już letnim słońcem, pozostawało wzburzone. — Staram się myśleć pozytywnie, moja droga, ty sama rozumiesz to najlepiej… Po tym wszystkim. — Uśmiechnęła się do niej subtelnie, z cieniem współczucia pobłyskującymi na powierzchni tęczówek. Być może, gdyby miała w sobie nieco więcej uczucia, mogłaby wyciągnąć ku niej dłoń.
Zaśmiała się krótko, gdy Runa wspomniała o bracie. Bylgja słyszała ciepło w jej głosie, pojedynczy pionowy promień słońca przecinający jej słowa, kiedy opowiadała o rodzinie. Przytaknęła jej, a kilka miękkich kosmyków ciemnych włosów wysunęło się z luźnego upięcia, okalając podłużną twarz. Szanowała Nørgaardów, zawsze uważała ich bowiem za źródło wiedzy i kobiecego rozsądku w Przymierzu Pierwszych.
— Bardzo mnie to cieszy. Pozdrów ją jeżeli będziesz miała ku temu szansę — powiedziała, odchyliwszy się lekko w swoim fotelu i zarzucając nogę na nogę. Po skręceniu między jej smukłymi palcami znalazł się długi, cienki papieros. Na jego końcu drżał ożywiony inkantacją punkt żaru. Dym wysunął się spomiędzy jej warg mleczną chmurą, gdy z zaskoczeniem rozchyliła usta na widok prezentu. Ostrożnie przejęła od Runy pudełko, z namaszczeniem obracając je w palcach. Kulki przypominały cukierki, lecz pod skorupką lśniła żywa magia. Kącik jej malowanych na bordowo ust uniósł się nieznacznie. — A to ci niespodzianka — szepnęła, ostrożnie odkładając podarunek na stolik kawowy. — Ja również mam coś dla ciebie. — Sięgnęła do kieszeni, wyciągając z niej dokładnie zapakowane, białe zawiniątko. Pod cienkim, zdobionym złotem papierem znajdowały się rękawiczki, które podrzucono rano na jej próg. Krzyczały do niej imieniem Runy, zupełnie jakby Norny wiedziały, że powinna trzymać je blisko. — Pomyślałam o tobie, Runo. Nie jestem pewna, jak działają, ale ktokolwiek je stworzył, chciał, by trafiły do kogoś, kto ich potrzebuje. — Położyła paczkę na stole i przesunęła ją znacząco w kierunku swojej towarzyszki. — Jestem pewna, że będziesz wiedziała, co z nimi zrobić. — Uśmiechnęła się szerzej, strzepując popiół z papierosa do porcelanowej popielniczki. — Zawsze miałaś talent do rozumienia magii, prawda? Nawet wtedy, gdy nikt inny nie potrafił jej pojąć.
Gdy dziewczyna (w jej głowie nadal zbyt młoda, by być nazywana kobietą) usiadła na wskazanym miejscu, pani Hallström (w swojej głowie nadal panna Guildenstern) posłała jej krótki, pokrzepiający uśmiech. Ostatnio działo się zbyt wiele. Chmury nad Midgardem przybierały ciemny, stalowy kolor, a ulice miasta powoli zalewały się czernią jak skażone, zaślepione żyły. W tym wszystkim rodzina Runy wydawała się niemal objęta klątwą — czyż nie mówili o nich w ten sposób? Pożerały ich tragedie, a tragedie w ich świecie nigdy nie odchodziły po cichu. Współczuła jej tego bólu, cieszyła się jednak, że jej rodzinę podobna klęska ominęła.
— Bez wątpienia. To czasem jedyny sposób… — żeby nie zwariować. Nie dokończyła jednak, mrugając do niej jedynie porozumiewawczo, tak jakby niewypowiedziane słowa zawisły między nimi cichym żartem. — Och, Levi radzi sobie całkiem dobrze, jest bystry — odparła wymijająco, delikatnym gestem dłoni przeganiając temat. W rzeczywistości nie wiedziała o nauce Leviana wystarczająco wiele. Nie miała czasu na długie rozmowy, a jego edukacją zajmowały się opiekunki i korepetytorzy. Jej miłość od kilku lat okazywała się niewystarczająca, zbyt często czuła się jednak wyrodną matką, by kolejny raz się nad tym umartwiać. Nie znała jego ulubionych przedmiotów, nie pamiętała imion jego przyjaciół. Zacisnęła zęby, nie potrafiła jednak rozgryźć całkowicie poczucia winy, które wezbrało na języku. — Spokojnie, tak… — Nie czuła się spokojna, miasto również nie. Nawet morze, choć przykryte już letnim słońcem, pozostawało wzburzone. — Staram się myśleć pozytywnie, moja droga, ty sama rozumiesz to najlepiej… Po tym wszystkim. — Uśmiechnęła się do niej subtelnie, z cieniem współczucia pobłyskującymi na powierzchni tęczówek. Być może, gdyby miała w sobie nieco więcej uczucia, mogłaby wyciągnąć ku niej dłoń.
Zaśmiała się krótko, gdy Runa wspomniała o bracie. Bylgja słyszała ciepło w jej głosie, pojedynczy pionowy promień słońca przecinający jej słowa, kiedy opowiadała o rodzinie. Przytaknęła jej, a kilka miękkich kosmyków ciemnych włosów wysunęło się z luźnego upięcia, okalając podłużną twarz. Szanowała Nørgaardów, zawsze uważała ich bowiem za źródło wiedzy i kobiecego rozsądku w Przymierzu Pierwszych.
— Bardzo mnie to cieszy. Pozdrów ją jeżeli będziesz miała ku temu szansę — powiedziała, odchyliwszy się lekko w swoim fotelu i zarzucając nogę na nogę. Po skręceniu między jej smukłymi palcami znalazł się długi, cienki papieros. Na jego końcu drżał ożywiony inkantacją punkt żaru. Dym wysunął się spomiędzy jej warg mleczną chmurą, gdy z zaskoczeniem rozchyliła usta na widok prezentu. Ostrożnie przejęła od Runy pudełko, z namaszczeniem obracając je w palcach. Kulki przypominały cukierki, lecz pod skorupką lśniła żywa magia. Kącik jej malowanych na bordowo ust uniósł się nieznacznie. — A to ci niespodzianka — szepnęła, ostrożnie odkładając podarunek na stolik kawowy. — Ja również mam coś dla ciebie. — Sięgnęła do kieszeni, wyciągając z niej dokładnie zapakowane, białe zawiniątko. Pod cienkim, zdobionym złotem papierem znajdowały się rękawiczki, które podrzucono rano na jej próg. Krzyczały do niej imieniem Runy, zupełnie jakby Norny wiedziały, że powinna trzymać je blisko. — Pomyślałam o tobie, Runo. Nie jestem pewna, jak działają, ale ktokolwiek je stworzył, chciał, by trafiły do kogoś, kto ich potrzebuje. — Położyła paczkę na stole i przesunęła ją znacząco w kierunku swojej towarzyszki. — Jestem pewna, że będziesz wiedziała, co z nimi zrobić. — Uśmiechnęła się szerzej, strzepując popiół z papierosa do porcelanowej popielniczki. — Zawsze miałaś talent do rozumienia magii, prawda? Nawet wtedy, gdy nikt inny nie potrafił jej pojąć.
Bezimienny
Re: Salon Wto 27 Sie - 18:05
Czasem ciekawiło ją, jak to jest – zmienić całkowicie dom. Zmienić nazwisko, przedstawiając się zupełnie innym. Jak to jest wejść do zupełnie innego klanu. Da się dopasować, mimo wszystkich tak oczywistych różnic? Da się nie zagubić, pozostając sobą? Nigdy jednak nie miała najmniejszej odwagi o to zapytać. Chyba nawet nie chciała wiedzieć, a raczej po prostu, tak zwyczajnie i po ludzku, bała się odpowiedzi na to pytanie, bała się, że na zawsze zostanie więźniem.
To nie tak, że nie była do tego przyzwyczajona w pewien sposób. Ale jej własny klan, jego zasady, rozmowy, to wszystko było znajome. Umiała tam lawirować, jak chyba każdy wychowywany wśród szlachetnej krwi potomków jarlów. Wiedziała, czego się spodziewać i właśnie w tym spodziewaniu się znalazła swoją wolność, swoją ucieczkę, którą były runy i praca tłumaczki. Jednak teraz groziło jej wejście w całkowicie obcy świat, tak bardzo nieznany i jednocześnie u boku kogoś, komu do tej pory nie wiedziała, czy będzie mogła w jakikolwiek sposób zaufać. Pewnie mogłaby zapytać Bylgję, jakoś delikatnie ułożyć słowa, ale chyba za bardzo obawiała się jej odpowiedzi. Że kiedy już raz wejdzie wśród obcych będzie musiała być jak ona, będzie musiała zatracić siebie, swoją pasję, podporządkować się cudzym oczekiwaniom. Taki był już los córek. Może gdyby była wieszczką, to jej życie wyglądałoby inaczej. Ale nie była. Była tylko przeklętym dzieckiem, z mnóstwem tajemnic.
Pokrzepiający uśmiech jakoś odepchnął z głowy ponure myśli, pozwalając cieszyć się spotkaniem i wizytą. Pozwalając po prostu na chwilę być sobą, taką samą, jaką bywała w instytucie, zagłębiając się w następne księgi, szukając odpowiedzi i poznając magię od nowa. Skinęła Bylgji głową, śmiejąc się cicho, gdy niedokończone zdanie zawisło między nimi. Chyba wiedziała, co kobieta chce powiedzieć i nawet się z nią w pełni zgadzała.
- To bardzo dobrze. – nie kontynuowała tematu, zaskakująco szybko, jak zawsze, wyłapując moment, gdy coś stawało się niewygodne. Nie wyobrażała sobie, ile trudu należy włożyć w wychowanie dziecka, choć istniała niestety całkiem spora szansa, że nigdy się tego nie dowie. Przekrzywiła głowę, słysząc kolejne zawieszenie słów i postanowiła podzielić się własnymi obawami.
- Tak jak cisza, zanim uderzy sztorm na morzu. Dokładnie taki to spokój, prawda? – uśmiechnęła się, ale był to ponury uśmiech. Widziała kiedyś taki sztorm, była wtedy w porcie w Danii, pamiętała tę ciszę podnoszącą wszystkie włoski na karku, a potem nagły huk deszczu, pierwsze grzmoty burzy i ten wiatr, wiejący jakby z każdej jednej strony. – Tak, rozumiem. Cały czas martwię się, że to nie był koniec. Że znowu coś się wydarzy. Też próbuję z jakimś optymizmem czekać na przyszłość, ale gdzieś w środku jest ta obawa, że to nie wystarczy. – dawno nie dzieliła się z kimś własnymi przemyśleniami, bojąc się przede wszystkim tego, jak zostanie odebrana. Ale nawet ona potrzebowała się czasem wygadać, a Bylgja faktycznie rozumiała, przecież śledziła te wydarzenia jak wszyscy inni. Dbając o reputację klanu Rúna nie mogła przecież rozmawiać o takich rzeczach z każdym, a kto zawracałby głowę tym starszym takimi błahostkami? Dlatego tak tęskniła za bratem, nawet jeśli w pełni rozumiała jego pracę. Z nim mogła zawsze rozmawiać bez obaw, ale on miał swoje życie i ona tak samo.
- Oczywiście, będę o tym pamiętać. – od razu się zgodziła, uśmiechając się ciepło. Wprawdzie miała nadzieję, że zbyt szybko to spotkanie nie nastąpi, zwłaszcza, że mogła się domyślać, o czym byłaby taka rozmowa, ale nie zmieniało to faktu, że o pozdrowieniach będzie pamiętać. Uśmiechnęła się lekko, widząc jak kobieta ogląda pudełko, zadowolona z jej reakcji oraz faktu, że chyba trafiła z prezentem.
- Och dziękuję. – w jej głosie zabrzmiało delikatne zaskoczenie, ale natychmiast sięgnęła po rękawiczki, ostrożnie odpakowując je z papieru. Przesunęła palcem po materiale, zachwycona tkwiącą w nich magią. – Ja jeszcze też nie jestem pewna… Ale na pewno się tego dowiem. – roześmiała się ciepło, posyłając radosny uśmiech w stronę pani Hallström. – Uhm. Myślę, że chyba tak. Po prostu magia jest… jest wspaniała, ale jednocześnie groźna. Ma w sobie wiele tajemnic, ale jeśli ktoś chce, może spróbować je przeniknąć. Nie obiecuję jednak, że się uda. – zaśmiała się lekko, bo tak, magia była czymś, o czym mogła rozmawiać godzinami, tak samo zresztą jak o runach. Ot taki mały konik, który umiała umiejętnie stłumić, bo w końcu nie każdy chciał słuchać o takich rzeczach.
To nie tak, że nie była do tego przyzwyczajona w pewien sposób. Ale jej własny klan, jego zasady, rozmowy, to wszystko było znajome. Umiała tam lawirować, jak chyba każdy wychowywany wśród szlachetnej krwi potomków jarlów. Wiedziała, czego się spodziewać i właśnie w tym spodziewaniu się znalazła swoją wolność, swoją ucieczkę, którą były runy i praca tłumaczki. Jednak teraz groziło jej wejście w całkowicie obcy świat, tak bardzo nieznany i jednocześnie u boku kogoś, komu do tej pory nie wiedziała, czy będzie mogła w jakikolwiek sposób zaufać. Pewnie mogłaby zapytać Bylgję, jakoś delikatnie ułożyć słowa, ale chyba za bardzo obawiała się jej odpowiedzi. Że kiedy już raz wejdzie wśród obcych będzie musiała być jak ona, będzie musiała zatracić siebie, swoją pasję, podporządkować się cudzym oczekiwaniom. Taki był już los córek. Może gdyby była wieszczką, to jej życie wyglądałoby inaczej. Ale nie była. Była tylko przeklętym dzieckiem, z mnóstwem tajemnic.
Pokrzepiający uśmiech jakoś odepchnął z głowy ponure myśli, pozwalając cieszyć się spotkaniem i wizytą. Pozwalając po prostu na chwilę być sobą, taką samą, jaką bywała w instytucie, zagłębiając się w następne księgi, szukając odpowiedzi i poznając magię od nowa. Skinęła Bylgji głową, śmiejąc się cicho, gdy niedokończone zdanie zawisło między nimi. Chyba wiedziała, co kobieta chce powiedzieć i nawet się z nią w pełni zgadzała.
- To bardzo dobrze. – nie kontynuowała tematu, zaskakująco szybko, jak zawsze, wyłapując moment, gdy coś stawało się niewygodne. Nie wyobrażała sobie, ile trudu należy włożyć w wychowanie dziecka, choć istniała niestety całkiem spora szansa, że nigdy się tego nie dowie. Przekrzywiła głowę, słysząc kolejne zawieszenie słów i postanowiła podzielić się własnymi obawami.
- Tak jak cisza, zanim uderzy sztorm na morzu. Dokładnie taki to spokój, prawda? – uśmiechnęła się, ale był to ponury uśmiech. Widziała kiedyś taki sztorm, była wtedy w porcie w Danii, pamiętała tę ciszę podnoszącą wszystkie włoski na karku, a potem nagły huk deszczu, pierwsze grzmoty burzy i ten wiatr, wiejący jakby z każdej jednej strony. – Tak, rozumiem. Cały czas martwię się, że to nie był koniec. Że znowu coś się wydarzy. Też próbuję z jakimś optymizmem czekać na przyszłość, ale gdzieś w środku jest ta obawa, że to nie wystarczy. – dawno nie dzieliła się z kimś własnymi przemyśleniami, bojąc się przede wszystkim tego, jak zostanie odebrana. Ale nawet ona potrzebowała się czasem wygadać, a Bylgja faktycznie rozumiała, przecież śledziła te wydarzenia jak wszyscy inni. Dbając o reputację klanu Rúna nie mogła przecież rozmawiać o takich rzeczach z każdym, a kto zawracałby głowę tym starszym takimi błahostkami? Dlatego tak tęskniła za bratem, nawet jeśli w pełni rozumiała jego pracę. Z nim mogła zawsze rozmawiać bez obaw, ale on miał swoje życie i ona tak samo.
- Oczywiście, będę o tym pamiętać. – od razu się zgodziła, uśmiechając się ciepło. Wprawdzie miała nadzieję, że zbyt szybko to spotkanie nie nastąpi, zwłaszcza, że mogła się domyślać, o czym byłaby taka rozmowa, ale nie zmieniało to faktu, że o pozdrowieniach będzie pamiętać. Uśmiechnęła się lekko, widząc jak kobieta ogląda pudełko, zadowolona z jej reakcji oraz faktu, że chyba trafiła z prezentem.
- Och dziękuję. – w jej głosie zabrzmiało delikatne zaskoczenie, ale natychmiast sięgnęła po rękawiczki, ostrożnie odpakowując je z papieru. Przesunęła palcem po materiale, zachwycona tkwiącą w nich magią. – Ja jeszcze też nie jestem pewna… Ale na pewno się tego dowiem. – roześmiała się ciepło, posyłając radosny uśmiech w stronę pani Hallström. – Uhm. Myślę, że chyba tak. Po prostu magia jest… jest wspaniała, ale jednocześnie groźna. Ma w sobie wiele tajemnic, ale jeśli ktoś chce, może spróbować je przeniknąć. Nie obiecuję jednak, że się uda. – zaśmiała się lekko, bo tak, magia była czymś, o czym mogła rozmawiać godzinami, tak samo zresztą jak o runach. Ot taki mały konik, który umiała umiejętnie stłumić, bo w końcu nie każdy chciał słuchać o takich rzeczach.
Bylgja Hallström
Re: Salon Wto 27 Sie - 18:05
Bylgja HallströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : badaczka morskiej flory i fauny, wykładowczyni w instytucie, idealna córka, żona i matka
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : żmija zygzakowata
Atuty : lider (I), uczony (II)
Przyglądała się Runie z pewną dozą ciepła, choć przeważnie wszelkie sentymenty ukrywała głęboko pod mętnym szkłem wodnistych oczu. Jej towarzyszka przypominała jej — w niektórych światłach i pod niektórymi kątami — pewne fragmenty jej samej, choć wszystkie nieco wyszczerbione, o ciekawszych kształtach. Jej długie rude włosy w ciepłym świetle salonu błyskały bursztynową poświatą, pomarańczem midgardzkiej wczesnej jesieni, podczas gdy chłodny, mleczny profil Bylgji i jej chłodne, ciemne włosy przywodziły na myśl wszystko to, co przychodziło kilka tygodni później — pierwszą zimę, niegościnną i pełną szpiczastych sopli twardego lodu. Runa była bystra i ambitna, miała uważne spojrzenie i promienny, żywy uśmiech. Jej matka nazywała ją czasem nieokrzesaną, choć po chwili, z połowicznym uśmiechem, dodawała urocza. Młoda panna Nørgaard miała szczęście, że urodziła się w swojej rodzinie — myślała Bylgja, unosząc w zamyśleniu kącik obrysowanych szminką ust — w rodzinie silnych kobiet o mocnych głosach i mocnych dłoniach. Gdyby i ona przyszła na świat jako wnuczka boskiej pamięci Kasandry, nigdy nie oddałaby nazwiska. Nie musiałaby. Jej mąż musiałby przyjąć je z wdzięcznością niczym cukierek położony dobrotliwie na języku.
Machnęła ręką z grzecznościowym wymienieniem i uśmiechnęła się raz jeszcze — zwięźle, elegancko. Jej twarz nabrała łagodniejszych rysów, lecz oczy pozostawały tak samo zimne, przeszklone krą rozbielonego światła. Nie zaprosiła jej tu, by rozmawiać o własnym dziecku, tego miała już zresztą po dziurki w nosie. Od kiedy urodziła Laviana, jego imię było pierwszym, które ludzie wspominali w rozmowie z nią, jeszcze przed jej własnym — zwykle najpierw pytali o niego, dopiero potem o nią. Kochała syna, lecz nie mogła oprzeć się okrutnemu wrażeniu, że musiała oddać fragment swojego istnienia, gdy zapłakał po raz pierwszy.
— Białe niebo, milczące ptaki — uzupełniła obraz, kiwając delikatnie głową. Lubiła zapach powietrza przed burzą. Sól, wiatr i surowy, metaliczny podmuch skał. Kiedy była dzieckiem, przesiadywała na fiordach tak długo, aż opiekunka siłą nie zaciągnęła jej do domu. — Cała natura wie, że powinna się wycofać, ale nie ludzie. Nie my — jej głos zabrzmiał poważniej, jakby struny napięły się gwałtownie. — Czy twoje ciotki nie widziały niczego, czego należałoby się bać? — spytała, choć widziała, że było to pytanie w swoich intencjach puste. Wizje Nørgaardów nie przewidziały ostatnich tragedii. Nie przewidziały zdrady Lauge, ni śmierci Kasandry. Nie przewidziały zabójstw ciągnących się po ciemnych ulicach miasta długą, czerwoną wstęgą zaschniętej krwi. Bylgja wbiła wzrok w przejrzystą taflę wysokiego okna. Za nim Midgard sprawiał wrażenie niemal sielskiego. Cisza przed burzą. — Cóż, moja droga, nic nie wystarczy — westchnęła, wracając do niej spojrzeniem. — Lecz tym razem, kiedy zło przyjdzie, będziemy wiedzieli, co z nim zrobić.
Przestać się litować.
Zdusić w zarodku.
Jej wdzięczność rozjaśniła myśli, choć dziwne wrażenie mroku nadal czuwało gdzieś na peryferiach pola widzenia. Bylgja uśmiechnęła się gładko, gdy młoda kobieta wyciągała prezent z papieru i palcem przesuwała po szwie tego małego dzieła rzemieślnictwa. Ktokolwiek je stworzył, musiał znać się na kaletnictwie równie doskonale co na wtłaczaniu w przedmioty żywej magii. Ona sama nigdy nie zajmowała się tym rodzajem czarów, tym bardziej wiec potrafiła go docenić. Pomimo głosów zawistników, potrafiła szanować to, czego nie mogła w pełni pojąć.
— Nie bądź skromna — skarciła ją, a jej głos przebrzmiewał matczyną surowością. Zwykła uważać, iż podobne przebłyski dziewczęcości są słabością, a na nią Runa nie mogła sobie pozwolić. — Magia cię słucha, bardziej niż słucha większości galdrów. To dar, który dostałaś wraz z krwią kobiet twojego klanu i niedocenianie go zakrawa na brak szacunku — pouczyła, odsyłając jej krótki, dumny uśmiech. Jej dłoń wyciągnęła się lekko, zwiewnym, powolnym ruchem, a palce dotknęły dłoni towarzyszki. — Zresztą wszystko, co wspaniałe jest trochę groźne. Jak sztormy.
Bylgja i Rúna z tematu
Machnęła ręką z grzecznościowym wymienieniem i uśmiechnęła się raz jeszcze — zwięźle, elegancko. Jej twarz nabrała łagodniejszych rysów, lecz oczy pozostawały tak samo zimne, przeszklone krą rozbielonego światła. Nie zaprosiła jej tu, by rozmawiać o własnym dziecku, tego miała już zresztą po dziurki w nosie. Od kiedy urodziła Laviana, jego imię było pierwszym, które ludzie wspominali w rozmowie z nią, jeszcze przed jej własnym — zwykle najpierw pytali o niego, dopiero potem o nią. Kochała syna, lecz nie mogła oprzeć się okrutnemu wrażeniu, że musiała oddać fragment swojego istnienia, gdy zapłakał po raz pierwszy.
— Białe niebo, milczące ptaki — uzupełniła obraz, kiwając delikatnie głową. Lubiła zapach powietrza przed burzą. Sól, wiatr i surowy, metaliczny podmuch skał. Kiedy była dzieckiem, przesiadywała na fiordach tak długo, aż opiekunka siłą nie zaciągnęła jej do domu. — Cała natura wie, że powinna się wycofać, ale nie ludzie. Nie my — jej głos zabrzmiał poważniej, jakby struny napięły się gwałtownie. — Czy twoje ciotki nie widziały niczego, czego należałoby się bać? — spytała, choć widziała, że było to pytanie w swoich intencjach puste. Wizje Nørgaardów nie przewidziały ostatnich tragedii. Nie przewidziały zdrady Lauge, ni śmierci Kasandry. Nie przewidziały zabójstw ciągnących się po ciemnych ulicach miasta długą, czerwoną wstęgą zaschniętej krwi. Bylgja wbiła wzrok w przejrzystą taflę wysokiego okna. Za nim Midgard sprawiał wrażenie niemal sielskiego. Cisza przed burzą. — Cóż, moja droga, nic nie wystarczy — westchnęła, wracając do niej spojrzeniem. — Lecz tym razem, kiedy zło przyjdzie, będziemy wiedzieli, co z nim zrobić.
Przestać się litować.
Zdusić w zarodku.
Jej wdzięczność rozjaśniła myśli, choć dziwne wrażenie mroku nadal czuwało gdzieś na peryferiach pola widzenia. Bylgja uśmiechnęła się gładko, gdy młoda kobieta wyciągała prezent z papieru i palcem przesuwała po szwie tego małego dzieła rzemieślnictwa. Ktokolwiek je stworzył, musiał znać się na kaletnictwie równie doskonale co na wtłaczaniu w przedmioty żywej magii. Ona sama nigdy nie zajmowała się tym rodzajem czarów, tym bardziej wiec potrafiła go docenić. Pomimo głosów zawistników, potrafiła szanować to, czego nie mogła w pełni pojąć.
— Nie bądź skromna — skarciła ją, a jej głos przebrzmiewał matczyną surowością. Zwykła uważać, iż podobne przebłyski dziewczęcości są słabością, a na nią Runa nie mogła sobie pozwolić. — Magia cię słucha, bardziej niż słucha większości galdrów. To dar, który dostałaś wraz z krwią kobiet twojego klanu i niedocenianie go zakrawa na brak szacunku — pouczyła, odsyłając jej krótki, dumny uśmiech. Jej dłoń wyciągnęła się lekko, zwiewnym, powolnym ruchem, a palce dotknęły dłoni towarzyszki. — Zresztą wszystko, co wspaniałe jest trochę groźne. Jak sztormy.
Bylgja i Rúna z tematu