:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Wrzesień-październik 2000
04.09.2000 – Fjeskall Restaurant – Nieznajomy: E. Tiedemann & Bezimienny: T. Tordenskiold
2 posters
Bezimienny
04.09.2000 – Fjeskall Restaurant – Nieznajomy: E. Tiedemann & Bezimienny: T. Tordenskiold Nie 10 Gru - 15:19
04.09.2000
Interesy — nawet te budowane na bardziej znajomym gruncie — rządziły się własnymi prawami. Była to jedna z nielicznych, wpojonych mu głosem ojca lekcji, której wagę błyskawicznie pojął; im poważniejszy był temat, tym bogatsza otoczka winna mu towarzyszyć, dlatego zamiast uroczej kawiarenki przesyconej zapachem świeżo mielonych ziaren kawy czy słodkich, skandynawskich wypieków, była kunsztowna restauracja o przepychu wymalowanym na wejściu, o drogich alkoholach mamiących filuternie coraz starszymi rocznikami, o pięknie zdobionym wnętrzu.
Nawet on był inny.
Szarość spojrzenia nakrapiania bladymi refleksami uśmiechu, rozluźnione ramiona odpoczywające w oparciu krzesła, śnieżnobiała koszula ukryta pod ciemniejszą marynarką; naturalnie bez krawatu oraz o nieznacznie wymiętolonym kołnierzu, który dopełniał bardziej widoku awangardowego malarza o rozwichrzonych włosach, niżeli poważnego człowieka interesu, starszego oficera w szeregach Wysłanników i nade wszystko przyszłego dziedzica rodu. Tym ostatnim musiał być właśnie teraz.
Nieprzyjemnie było wchodzić w tę skórę.
Może kwestia nieprzyzwyczajenia, może jednak głębokiej niechęci pielęgnowanej sercem, któremu zawsze brakowało miłości dla konserwatyzmu, jaki usiłowano mu wpoić. Terje Tordenskiold rzadko zdradzał jakiekolwiek myśli, dlatego nieliczni, zamknięci w ciasnym kręgu własnego rodzeństwa bądź kształcie pewnego utraconego elementu, wiedzieli o wewnętrznym konflikcie ojca i syna.
— Mimo wszystko tu jestem — sarknął pod nosem.
Był świadomy otoczki, jaką własnym nazwiskiem roztaczali dookoła i gdziekolwiek się pojawiali sięgały ich najrozmaitsze szepty, bowiem wielkie nazwiska wywoływały wielkie sensacje. Jeszcze większe skandale. I wydawały równie ogromne pieniądze dla podtrzymania tego blichtru, nawet jeśli — jak w tym momencie — czyniły to szczerze i sercem.
Ledwo dostrzegł znajomą sylwetkę, a kąciki ust drgnęły ku górze.
Tiedemann niczym byt doskonały kroczyła przed siebie gracją, której niejedna kobieta mogła zazdrościć. Stonowane spojrzenie galdra obserwowało uważnie, jak Elsa pokonuje dystans dzielący od zarezerwowanego stolika, by wreszcie wstać i powitać ją delikatnym uściskiem.
— Dobrze cię zobaczyć — wyszeptał cicho we włosy. Nieznacznym skinieniem własnej ręki przywołał jednego z kelnerów odpowiedzialnego tego dnia za wypełnianie ich pustych kieliszków dobrej jakości alkoholem. Starannie wybranym przez Tordenskiolda ulotne minuty przed pojawieniem się Elsy. — Sassicaia, rocznik ’84, poproszę.
Szybka, męska decyzja.
Bardzo płynna.
Precyzyjna.
— Gwarantuję dobry smak, nie będziesz rozczarowana. Przynajmniej tak mogę wynagrodzić ci niedyspozycję Wiwerny, remont odrobinę się przeciągnął — przepraszający ton podparty został smutnym spojrzeniem. Obydwoje, gdyby tylko cofnęli się do początku własnej znajomości, wychwyciliby obrazy starej, nadgryzionej (żeby nie powiedzieć niemal doszczętnie zeżartej) wilczym kłem czasu rudery, która tchnęła ducha we wszystko co było później. — Domyślam się, Elso, że niecierpliwość moje ojca już cię dosięgła. Zapewne wiesz o aukcji szlachetnych kamieni, jaką zamierza zorganizować?
Bardziej stwierdził niżeli planował zapytać, jednak znak niepewności zwieńczył wypowiedź. Obydwoje wiedzieli, iż Karsten Tordenskiold jest człowiekiem interesu i mimo wysługiwania się innymi — czy przyuczania do wielkiej roli, jakąż mieli odegrać — lubił czuwać mniej lub bardziej dyskretnie nad własnymi przedsięwzięciami.
Nieznajomy
Re: 04.09.2000 – Fjeskall Restaurant – Nieznajomy: E. Tiedemann & Bezimienny: T. Tordenskiold Nie 10 Gru - 15:20
Zaproszenie ze strony Terje nie było czymś kompletnie niespodziewanym dla urzędniczki, jednak gdyby ktoś zapytał ją o zadnie, nie mogłaby również powiedzieć, że nie spodziewała się takiego obrotu wydarzeń. Plotki zawsze roznosiły się w mgnieniu oka, a szczególnie w takich miejscach jak wypełniony po brzegi Storting, gdzie każdy wszystko wiedział i niecierpliwie czekał na moment, by nad kubkiem wciąż gorącej jeszcze kawy podzielić się najnowszymi nowinkami ze swoimi współpracownikami.
Z tego też powodu Elisabet czuła się czasami jak w przysłowiowym ulu, gdzie wszędzie brzęczało od wieści i nowinek, które nie zawsze miały sprawdzone źródło i często gęsto prowokowały jedynie dalsze pogłoski, które nie znajdowały swojego odzwierciedlenia poza faktycznymi murami budynku. Jednak przebywanie w takim miejscu miało też swoje pulsy, o których z pewnością warto było pamiętać. W końcu to dzięki temu dowiedziała się o planach seniora Tordenskiolda, który zawsz lubił trzymać rękę na pulsie bez względu na rodzaj sytuacji. Stąd też zaproszenie jakie do niej dotarło, nie było zupełną niespodzianką choć z pewnością przywiodło na jej usta uśmiech.
Oczywiście nie mogła nie zgodzić się na spotkanie i czym prędzej powiadomiła swojego znajomego, że bardzo chętnie się z nim spotka. Dawne wspomnienia początków ich znajomosci zawsze wprawiały ją w dobry nastrój co dodatkowo motywowało ją do pomocy Terje. Chociaż wykonywany zawód i obecne zainteresowania zostały jej poniekąd narzucone przez ojca lata temu, pomaganie bliskim dziwnym trafem dostarczało jej pewnego spełnienia i sprawiało, że nagle rzeczywistość nie wydawała się taka okropna jak zawsze. Świadomość, że jednak była komuś potrzebna zapalała w niej płomyk, który motywował ją do dalszego brnięcia przed siebie. Co prawda od ukończenia studiów minęły już lata, a Elsa dalej ruszyła ze swoim życiem, jednak niespełnione ambicje przypominały o sobie w najmniej spodziewanym momencie.
Przekraczając próg restauracji, w której miała spotkać się z mężczyzną niemal fizycznie poczuła się jak ryba w wodzie. Wszechobecny przepych i luksus miejsca zdawał się przenikać przez jej skórę, wsiąkać do środka, przedostawać się do krwiobiegu, wręcz rozświetlał ją wewnętrznym blaskiem. Już na pierwszy rzut oka można było powiedzieć, że należała do miejsc takich jak to, pełnych klasy i elegancji, miejsc, które swoim charakterem i bogactwem mogły wprawiać co poniektórych w zakłopotanie czy onieśmielenie.
- Ciebie również dobrze znów zobaczyć Terje - radośnie powitała go z uśmiechem na twarzy, gdy ten wstał by móc ją uściskać na powitanie. Zanim zajęła swoje miejsce na krótką chwilę zawiesiła spojrzenie ciemnych oczu na twarzy mężczyzny, aby móc mu się lepiej przyjrzeć. Chciała zobaczyć czy coś się w nim zmieniło, a może wręcz przeciwnie czas się dla niego zatrzymał? Rzecz jasna, jak zawsze prezentował się z elegancko i z klasą czego nie mogła mu odmówić. Poza tym dobrze było go zobaczyć zdrowego i w jednym kawałku. W końcu zajęcie jakim się parał nie należało do najbezpieczniejszych, zwłaszcza ostatnimi czasy.
- Och, wielka szkoda, że nie mogliśmy się tam spotkać. Z niecierpliwością będę wyczekiwać momentu, w którym będę mogła tam wrócić. - Powiedziała z lekkim westchnieniem, gdy widok Wiwerny pojawił się przed jej oczami. Jednak nie było tego złego co by na dobre nie wyszło, koniec końców udało im się spotkać a to było chyba najważniejsze, prawda? - W zupełności zdaję się na twój wybór. Ufam, że znasz się na tym znacznie lepiej niż ja - przy tym stwierdzeniu jej kąciki ust zatańczyły w geście lekkiego rozbawienia. Bo czy nie było to zabawne, że wywodząc się z rodziny zajmującej się na codzień między innymi biznesem alkoholowym, sama nie miała na ten temat zbyt obszernej wiedzy?
- Ach tak, aukcja. W Stortingu można się dowiedzieć wielu rzeczy. - Odparła w odpowiedzi na jego pytanie, tym samym potwierdzając przypuszczenia Tordenskiolda. Tak jak wcześniej, tym razem jej usta ponownie wykrzywiły się w uśmiechu. - Przyszłam nieco przygotowana. - Oznajmiła wyraźnie zadowolona.
Z tego też powodu Elisabet czuła się czasami jak w przysłowiowym ulu, gdzie wszędzie brzęczało od wieści i nowinek, które nie zawsze miały sprawdzone źródło i często gęsto prowokowały jedynie dalsze pogłoski, które nie znajdowały swojego odzwierciedlenia poza faktycznymi murami budynku. Jednak przebywanie w takim miejscu miało też swoje pulsy, o których z pewnością warto było pamiętać. W końcu to dzięki temu dowiedziała się o planach seniora Tordenskiolda, który zawsz lubił trzymać rękę na pulsie bez względu na rodzaj sytuacji. Stąd też zaproszenie jakie do niej dotarło, nie było zupełną niespodzianką choć z pewnością przywiodło na jej usta uśmiech.
Oczywiście nie mogła nie zgodzić się na spotkanie i czym prędzej powiadomiła swojego znajomego, że bardzo chętnie się z nim spotka. Dawne wspomnienia początków ich znajomosci zawsze wprawiały ją w dobry nastrój co dodatkowo motywowało ją do pomocy Terje. Chociaż wykonywany zawód i obecne zainteresowania zostały jej poniekąd narzucone przez ojca lata temu, pomaganie bliskim dziwnym trafem dostarczało jej pewnego spełnienia i sprawiało, że nagle rzeczywistość nie wydawała się taka okropna jak zawsze. Świadomość, że jednak była komuś potrzebna zapalała w niej płomyk, który motywował ją do dalszego brnięcia przed siebie. Co prawda od ukończenia studiów minęły już lata, a Elsa dalej ruszyła ze swoim życiem, jednak niespełnione ambicje przypominały o sobie w najmniej spodziewanym momencie.
Przekraczając próg restauracji, w której miała spotkać się z mężczyzną niemal fizycznie poczuła się jak ryba w wodzie. Wszechobecny przepych i luksus miejsca zdawał się przenikać przez jej skórę, wsiąkać do środka, przedostawać się do krwiobiegu, wręcz rozświetlał ją wewnętrznym blaskiem. Już na pierwszy rzut oka można było powiedzieć, że należała do miejsc takich jak to, pełnych klasy i elegancji, miejsc, które swoim charakterem i bogactwem mogły wprawiać co poniektórych w zakłopotanie czy onieśmielenie.
- Ciebie również dobrze znów zobaczyć Terje - radośnie powitała go z uśmiechem na twarzy, gdy ten wstał by móc ją uściskać na powitanie. Zanim zajęła swoje miejsce na krótką chwilę zawiesiła spojrzenie ciemnych oczu na twarzy mężczyzny, aby móc mu się lepiej przyjrzeć. Chciała zobaczyć czy coś się w nim zmieniło, a może wręcz przeciwnie czas się dla niego zatrzymał? Rzecz jasna, jak zawsze prezentował się z elegancko i z klasą czego nie mogła mu odmówić. Poza tym dobrze było go zobaczyć zdrowego i w jednym kawałku. W końcu zajęcie jakim się parał nie należało do najbezpieczniejszych, zwłaszcza ostatnimi czasy.
- Och, wielka szkoda, że nie mogliśmy się tam spotkać. Z niecierpliwością będę wyczekiwać momentu, w którym będę mogła tam wrócić. - Powiedziała z lekkim westchnieniem, gdy widok Wiwerny pojawił się przed jej oczami. Jednak nie było tego złego co by na dobre nie wyszło, koniec końców udało im się spotkać a to było chyba najważniejsze, prawda? - W zupełności zdaję się na twój wybór. Ufam, że znasz się na tym znacznie lepiej niż ja - przy tym stwierdzeniu jej kąciki ust zatańczyły w geście lekkiego rozbawienia. Bo czy nie było to zabawne, że wywodząc się z rodziny zajmującej się na codzień między innymi biznesem alkoholowym, sama nie miała na ten temat zbyt obszernej wiedzy?
- Ach tak, aukcja. W Stortingu można się dowiedzieć wielu rzeczy. - Odparła w odpowiedzi na jego pytanie, tym samym potwierdzając przypuszczenia Tordenskiolda. Tak jak wcześniej, tym razem jej usta ponownie wykrzywiły się w uśmiechu. - Przyszłam nieco przygotowana. - Oznajmiła wyraźnie zadowolona.
Bezimienny
Re: 04.09.2000 – Fjeskall Restaurant – Nieznajomy: E. Tiedemann & Bezimienny: T. Tordenskiold Nie 10 Gru - 15:20
Nieważne, jak mówią — ważne, by mówili. Usłyszał kiedyś od ojca.
Nie mogli ukrywać, iż nazwisko Tordenskiold nieustannie pobrzmiewało w eterze, jak nieznośne echo powracające doń raz za razem, ilekroć tylko spuścił wzrok, tłum dookoła zdawał się ożywać, wypluwając najróżniejsze słowa splatające prędzej czy później w barwne opowieści. Wiedział, że rodzina potrafiła wiele uczynić dla zachowania pamięci czy to o swoich dokonaniach, o wydobywanych spod czarnej ziemi bogactwach, czy wywoływanych beztrosko skandalach poniekąd kłócących się ze swoistym konserwatyzmem, jaki przepływał strumieniem jarlowskich myśli. Ta lekkość bytu, którą niekiedy przejawiali, zdawała się jedyną ucieczką od sztywnych konwenansów pobrzmiewających w każdym kroku stawianym na politycznej scenie, bowiem tym — chciał to przyznać bądź też nie — zbliżająca się aukcja miała być.
Chociaż samemu brzydził się odgrywaniem wszelakich ról pod publikę, nawet on nie mógł zignorować skowytu obowiązku, jakie nałożono na niego przed dekadą; czy raczej sam to sobie zrobił, zatapiając ostrze noża w gardzieli starszego brata, bezpowrotnie wkraczając na ścieżkę dziedzictwa.
Ciężkiego.
Duszącego.
Odciskającego piętno.
Chociaż mającego w sobie też zdrowy ułamek piękna, jak pomyślał na widok Elisabet komponującej się swoim uśmiechem, szczerością spojrzenia, delikatnością gestów ze wszystkim dookoła. Obydwoje nawykli do przepychu roztoczonego dookoła, wnętrze Fjeskall Restaurant każdym oddechem zdawało się wypluwać drobinki złota oraz srebra pobrzękującego w zawartości portfeli gości zasiadających przy niektórych stolikach i przez krótką chwilę Terje poczuł, iż rzeczywiście tutaj należy. Wspomnienia wypełzające spomiędzy zamkniętej szkatuły przeszłości nabierały żywego kolorytu przy słowach, dźwiękach czy wreszcie barwach zalewających świat dookoła. Poniekąd, mimo iż czuł wstyd na samą myśl, brakowało mu tej strojnej codzienności, tego życia pozbawionego wszelkich zasad, gdzie sekundy upływały na absurdalnych wyborach — wino wytrawne, czy jednak głębia whisky?
— Zapewniam cię, że prędzej czy później, z naciskiem na prędzej, wrota Wiwerny ugoszczą kobietę, która ofiarowała temu miejscu życie — odparł ze swobodą, jakiej dawno nie czuł.
Elsa emanowała czymś nadzwyczaj kojącym, kobiecą głębią dostrzegalną pod powierzchnią intensywnie brązowych tęczówek oraz w kącikach uniesionych ust, które zmusiły Terje do subtelnego uśmiechu. Bez przymusu czy grymasu niezadowolenia, z pełną szczerością.
— Kto by pomyślał, że pozostawisz mnie przez takim wyborem. Ty, która powinna mieć alkohol zamiast krwi w żyłach — rzucił ze śmiechem, a cień rozbawienia zatańczył w antracycie spojrzenia dokładnie w chwili, w której kelner zaszczycił ich ponownie obecnością. Obserwował ze spokojem, jak napełnił ich kieliszki i lekkim skinieniem odesłał go w głąb sali. — Ah tak, Storting, lepszy od niejednego plotkarskiego magazynu, czyż nie? — Uśmiech wciąż ozdabiał mu twarz.
Miejsca, w których tętniło życie, zawsze żyły wszystkim i wszystkimi.
Niewątpliwie plotki o corocznej aukcji szlachetnych kamieni zdążyły wypełnić korytarze Departamentu na długo przed ich spotkaniem, wszystko było tylko kwestią czasu, czego był doskonale świadomy, jednak interesy nie musiały przysłaniać im bezpowrotnie dobrej zabawy. Wyciągnął dłoń po kieliszek, posyłając przyjaciółce ciepłe spojrzenie.
— Proponuję wznieść toast za nasze spotkanie. — Kieliszek błyskawicznie powędrował ku górze, gotowy spotkać się z krawędzią drugiego szkła. Niewiele było takich chwil jak ta, swobodnych, przeplatających obwiązki ze swoistą przyjemnością w postaci towarzystwa drugiego człowieka; pięknego, wykształconego, złączonego przeszłością. — Za spotkanie, Elso.
Konieczność rozprawiania o interesach mogła zaczekać jeden oddech.
— Zdążyłem zapomnieć, jakie to miłe uczucie, tak po prostu oderwać się od obowiązków i spędzić jeden dzień inaczej niż w cieniu kruczych skrzydeł. — Powiódł wzrokiem wzdłuż stolików, upijając jeszcze szybki łyk; wino przyjemnie spłynęło gardzielą głębiej, nim odstawił szkło na stolik. — Frederik chyba nie zaczął jeszcze sypiać w biurze? Wierzę, iż przypominasz mu, że ożenił się z tobą a nie pracą — Obydwoje wiedzieli, jak wykańczająca potrafiła być służba.
Zarówno dla inspektora, jak i bliskich mu osób; musiał spytać, wiedziony odrobinę ludzką ciekawością, a bardziej sympatią, jaką darzył starszego kolegę mijanego wielokrotnie na korytarzach, które wielokrotnie słyszały więcej szczerych rozmów niż własne mieszkania. Swoista zależność, jakiej doświadczali tylko ludzie obserwujący tę mroczniejszą stronę rzeczywistości; taką, o której nie opowiadało się ani żonom, ani dzieciom, chcąc chronić przed okropieństwami, jednocześnie usiłując uciekać przed ciemnością.
Wreszcie porzucił labirynty własnych myśli, wzdychając cierpiętniczo.
Interesy, naturalnie, iż to one przywiodły ich do tego miejsca — niechęć, jakiej przed sekundą dał upust, zawisła dookoła jednego słowa. Aukcja. Spotkanie burżuazyjnych person na jednakowej płaszczyźnie z mniej zamożnymi, by zjednoczyć wszystkich celem wsparcia najbardziej potrzebujących; tym razem sierot zamieszkujących chłodne ściany sierocińca, o czym wiedziały jedynie najbardziej zaufane osoby z otoczenia jarla.
Terje posłał przyjaciółce znaczące spojrzenie.
— Chociaż nie chcę, muszę przejść do drugiej części naszego spotkania, Elso — głos nabrał zwodniczej, gardłowej głębi, jakiej wymagały dialogi wplatające między słowa obopólne korzyści. — Cieszy mnie, że jesteś przygotowana i to bardzo! Naturalnie, że coroczna aukcja startuje pod patronatem mojego dziadka, chociaż charytatywne znamiona zawdzięcza babce — ona chyba rzeczywiście robi to z dobroci oraz szczerości serca. Przynajmniej ktoś w tej rodzinie.
Drobny przekąs wdarł się między słowa, kiedy zaczął mówić.
Tajemnicą nie było, iż napięte relacje pomiędzy synem a ojcem przekładały się na głęboką niechęć, jaką Terje obdarował własną rodzinę oraz nazwisko ciążące na ramionach, nawet jeśli gorycz sympatii nie znajdowała potwierdzenia; ilekroć zaglądał w przeszłość, babka, jako jedna z nielicznych okazywała mu ciepło płynące ze swego łagodnego, dobrodusznego wnętrza. Elisabet wiedziała tyle, ile powiedział jej w przeszłości, jednocześnie wystarczająco duży, by mogła wysnuć własne wyobrażenia wszystkiego, co Tordenskiold skrywali.
— Ojcu, którego wyznaczono do czuwania nad wszystkim, zależy, by licytacja odbyła się w jakimś przestarzałym wnętrzu. Dość dużym dla pomieszczenia wszystkich gości, jednocześnie mającym urok, ale nie groteskowym. Mogą być cegły czy nawet skrzypiące drewniane podłogi, jednak bez przesadnego przepychu; znasz go, uwielbia trochę dramatyzować, jeśli chodzi o spotkania z szerszą publiką.
Puścił jej oczko, wiedząc iż zrozumie, nim upił kolejny łyk wina.
— W tym roku pieniądze trafią do Sierocińca Toivoa.
Mógłby wiele zarzucić Karstenowi, jednak tego, że potrafił zapanować nad każdą sytuacją przy jednoczesnym wyszarpnięciu korzyści dla rodzinnego splendoru, nikt nie zdołałby mężczyźnie odebrać.
Jak zaskarbić sobie ludzką przychylność?
Wspomóc sieroty, proste.
Nie mogli ukrywać, iż nazwisko Tordenskiold nieustannie pobrzmiewało w eterze, jak nieznośne echo powracające doń raz za razem, ilekroć tylko spuścił wzrok, tłum dookoła zdawał się ożywać, wypluwając najróżniejsze słowa splatające prędzej czy później w barwne opowieści. Wiedział, że rodzina potrafiła wiele uczynić dla zachowania pamięci czy to o swoich dokonaniach, o wydobywanych spod czarnej ziemi bogactwach, czy wywoływanych beztrosko skandalach poniekąd kłócących się ze swoistym konserwatyzmem, jaki przepływał strumieniem jarlowskich myśli. Ta lekkość bytu, którą niekiedy przejawiali, zdawała się jedyną ucieczką od sztywnych konwenansów pobrzmiewających w każdym kroku stawianym na politycznej scenie, bowiem tym — chciał to przyznać bądź też nie — zbliżająca się aukcja miała być.
Chociaż samemu brzydził się odgrywaniem wszelakich ról pod publikę, nawet on nie mógł zignorować skowytu obowiązku, jakie nałożono na niego przed dekadą; czy raczej sam to sobie zrobił, zatapiając ostrze noża w gardzieli starszego brata, bezpowrotnie wkraczając na ścieżkę dziedzictwa.
Ciężkiego.
Duszącego.
Odciskającego piętno.
Chociaż mającego w sobie też zdrowy ułamek piękna, jak pomyślał na widok Elisabet komponującej się swoim uśmiechem, szczerością spojrzenia, delikatnością gestów ze wszystkim dookoła. Obydwoje nawykli do przepychu roztoczonego dookoła, wnętrze Fjeskall Restaurant każdym oddechem zdawało się wypluwać drobinki złota oraz srebra pobrzękującego w zawartości portfeli gości zasiadających przy niektórych stolikach i przez krótką chwilę Terje poczuł, iż rzeczywiście tutaj należy. Wspomnienia wypełzające spomiędzy zamkniętej szkatuły przeszłości nabierały żywego kolorytu przy słowach, dźwiękach czy wreszcie barwach zalewających świat dookoła. Poniekąd, mimo iż czuł wstyd na samą myśl, brakowało mu tej strojnej codzienności, tego życia pozbawionego wszelkich zasad, gdzie sekundy upływały na absurdalnych wyborach — wino wytrawne, czy jednak głębia whisky?
— Zapewniam cię, że prędzej czy później, z naciskiem na prędzej, wrota Wiwerny ugoszczą kobietę, która ofiarowała temu miejscu życie — odparł ze swobodą, jakiej dawno nie czuł.
Elsa emanowała czymś nadzwyczaj kojącym, kobiecą głębią dostrzegalną pod powierzchnią intensywnie brązowych tęczówek oraz w kącikach uniesionych ust, które zmusiły Terje do subtelnego uśmiechu. Bez przymusu czy grymasu niezadowolenia, z pełną szczerością.
— Kto by pomyślał, że pozostawisz mnie przez takim wyborem. Ty, która powinna mieć alkohol zamiast krwi w żyłach — rzucił ze śmiechem, a cień rozbawienia zatańczył w antracycie spojrzenia dokładnie w chwili, w której kelner zaszczycił ich ponownie obecnością. Obserwował ze spokojem, jak napełnił ich kieliszki i lekkim skinieniem odesłał go w głąb sali. — Ah tak, Storting, lepszy od niejednego plotkarskiego magazynu, czyż nie? — Uśmiech wciąż ozdabiał mu twarz.
Miejsca, w których tętniło życie, zawsze żyły wszystkim i wszystkimi.
Niewątpliwie plotki o corocznej aukcji szlachetnych kamieni zdążyły wypełnić korytarze Departamentu na długo przed ich spotkaniem, wszystko było tylko kwestią czasu, czego był doskonale świadomy, jednak interesy nie musiały przysłaniać im bezpowrotnie dobrej zabawy. Wyciągnął dłoń po kieliszek, posyłając przyjaciółce ciepłe spojrzenie.
— Proponuję wznieść toast za nasze spotkanie. — Kieliszek błyskawicznie powędrował ku górze, gotowy spotkać się z krawędzią drugiego szkła. Niewiele było takich chwil jak ta, swobodnych, przeplatających obwiązki ze swoistą przyjemnością w postaci towarzystwa drugiego człowieka; pięknego, wykształconego, złączonego przeszłością. — Za spotkanie, Elso.
Konieczność rozprawiania o interesach mogła zaczekać jeden oddech.
— Zdążyłem zapomnieć, jakie to miłe uczucie, tak po prostu oderwać się od obowiązków i spędzić jeden dzień inaczej niż w cieniu kruczych skrzydeł. — Powiódł wzrokiem wzdłuż stolików, upijając jeszcze szybki łyk; wino przyjemnie spłynęło gardzielą głębiej, nim odstawił szkło na stolik. — Frederik chyba nie zaczął jeszcze sypiać w biurze? Wierzę, iż przypominasz mu, że ożenił się z tobą a nie pracą — Obydwoje wiedzieli, jak wykańczająca potrafiła być służba.
Zarówno dla inspektora, jak i bliskich mu osób; musiał spytać, wiedziony odrobinę ludzką ciekawością, a bardziej sympatią, jaką darzył starszego kolegę mijanego wielokrotnie na korytarzach, które wielokrotnie słyszały więcej szczerych rozmów niż własne mieszkania. Swoista zależność, jakiej doświadczali tylko ludzie obserwujący tę mroczniejszą stronę rzeczywistości; taką, o której nie opowiadało się ani żonom, ani dzieciom, chcąc chronić przed okropieństwami, jednocześnie usiłując uciekać przed ciemnością.
Wreszcie porzucił labirynty własnych myśli, wzdychając cierpiętniczo.
Interesy, naturalnie, iż to one przywiodły ich do tego miejsca — niechęć, jakiej przed sekundą dał upust, zawisła dookoła jednego słowa. Aukcja. Spotkanie burżuazyjnych person na jednakowej płaszczyźnie z mniej zamożnymi, by zjednoczyć wszystkich celem wsparcia najbardziej potrzebujących; tym razem sierot zamieszkujących chłodne ściany sierocińca, o czym wiedziały jedynie najbardziej zaufane osoby z otoczenia jarla.
Terje posłał przyjaciółce znaczące spojrzenie.
— Chociaż nie chcę, muszę przejść do drugiej części naszego spotkania, Elso — głos nabrał zwodniczej, gardłowej głębi, jakiej wymagały dialogi wplatające między słowa obopólne korzyści. — Cieszy mnie, że jesteś przygotowana i to bardzo! Naturalnie, że coroczna aukcja startuje pod patronatem mojego dziadka, chociaż charytatywne znamiona zawdzięcza babce — ona chyba rzeczywiście robi to z dobroci oraz szczerości serca. Przynajmniej ktoś w tej rodzinie.
Drobny przekąs wdarł się między słowa, kiedy zaczął mówić.
Tajemnicą nie było, iż napięte relacje pomiędzy synem a ojcem przekładały się na głęboką niechęć, jaką Terje obdarował własną rodzinę oraz nazwisko ciążące na ramionach, nawet jeśli gorycz sympatii nie znajdowała potwierdzenia; ilekroć zaglądał w przeszłość, babka, jako jedna z nielicznych okazywała mu ciepło płynące ze swego łagodnego, dobrodusznego wnętrza. Elisabet wiedziała tyle, ile powiedział jej w przeszłości, jednocześnie wystarczająco duży, by mogła wysnuć własne wyobrażenia wszystkiego, co Tordenskiold skrywali.
— Ojcu, którego wyznaczono do czuwania nad wszystkim, zależy, by licytacja odbyła się w jakimś przestarzałym wnętrzu. Dość dużym dla pomieszczenia wszystkich gości, jednocześnie mającym urok, ale nie groteskowym. Mogą być cegły czy nawet skrzypiące drewniane podłogi, jednak bez przesadnego przepychu; znasz go, uwielbia trochę dramatyzować, jeśli chodzi o spotkania z szerszą publiką.
Puścił jej oczko, wiedząc iż zrozumie, nim upił kolejny łyk wina.
— W tym roku pieniądze trafią do Sierocińca Toivoa.
Mógłby wiele zarzucić Karstenowi, jednak tego, że potrafił zapanować nad każdą sytuacją przy jednoczesnym wyszarpnięciu korzyści dla rodzinnego splendoru, nikt nie zdołałby mężczyźnie odebrać.
Jak zaskarbić sobie ludzką przychylność?
Wspomóc sieroty, proste.
Nieznajomy
Re: 04.09.2000 – Fjeskall Restaurant – Nieznajomy: E. Tiedemann & Bezimienny: T. Tordenskiold Nie 10 Gru - 15:20
Życie w magicznej elicie nigdy nie było usłane różami, tak jak mogłoby się wydawać każdemu kto kiedykolwiek zawiesił oko na jakimś przedstawicielu tej grupy. Każdy galdr, który nie był częścią tej znakomitej elity mógł spoglądać na wyższych sobie z zachwytem i palącą zazdrością, która tłumiła się pod skórą gorącym ogniem i nie mogła doczekać się ujścia. Nikt z nich nie zdawał sobie jednak sprawy jaki niewidoczny dla gołego oka ciężar spoczywał na ramionach każdego kto ośmielił się wspiąć po drabinie prestiżu na te niebezpieczne wyżyny magicznej elity i dostąpić zaszczytu przynależenia do najbogatszej i najbardziej wpływowej części Widzącego społeczeństwa.
Wszechobecny przepych, brzdęk złotych i srebrnych monet, przelewający się alkohol, ciągnąca się za każdym łuna potężnej magii... Wszystko to towarzyszyło na co dzień gladrom o wysokim stanowisku, galdrom, którzy pod przykrywką sztucznych uśmiechów i grubej warstwy perfum i tytoniowego dymu często byli niczym więcej aniżeli zagubionymi duszami na padole niekończących się oczekiwań.
Nie należąc do żadnej z potężnych rodzin Midgardu, Elisabet mogła sobie tylko wyobrażać jakim ciężarem musiało być noszenie rodowego nazwiska i odczuwanie presji związanej z przyszłym i ewentualnym prowadzeniem całego klanu. Sama przez wiele lat nie potrafiła pogodzić się z nożem jaki został jej wbity w plecy przez własnego ojca, a przecież byli zaledwie jedną z mniej wpływowych rodzin na arenie magicznej społeczności. Nie chciała więc nawet snuć domysłów jakich rzeczy musieli się na co dzień dopuszczać wszyscy inni członkowie zamożnych rodzin, które między sobą rywalizowały w walce o wpływy, pieniądze, kontakty i wszystko inne razem wzięte.
- Och proszę cię, Terje. Było w tym tyle samo twojego wysiłku co mojego. Jeśli nawet nie więcej. - Na pewno więcej, pomyślała sobie. Bo przecież mimo tego, że włożyła swój czas i wysiłek w projekt, który przedstawił jej niegdyś mężczyzna to znaczna większość zdecydowanie należała się jemu. To on tchnął życie w lokal Wiwerny, to on postanowił dać mu drugą szansę i przedstawić ją światu w nowej i najlepszej odsłonie. - Cała przyjemność po mojej stronie. - Dodała z lekkim skinieniem głowy, bo uśmiech prawie ani na moment nie znikał z jej warg. W obecności Terje łatwo było chociaż na krótką chwilę zapomnieć o bolączkach codziennego świata i martwić się jedynie o bolące od śmiechu policzki. A bynajmniej ona trwała w takim przekonaniu, nie mając za sobą jednego złego doświadczenia z mężczyzną, który zaprosił ją tego dnia do restauracji. Zdawała sobie jednak sprawę, że ktoś inny mógłby sprzeciwić się jej opinii ale pogłoski jej nie interesowały.
- Lubię czasami zaskakiwać. Poza tym zdaję się na twój dobry gust, po tym co widziałam nie sądzę abyś podjął złą decyzję. W końcu spotkałeś się tutaj ze mną. - Zaśmiała się i w żartobliwy sposób pochwaliła mężczyznę. Oczywiście Tordenskiold miał rację mówiąc, że Elsa powinna znać się na tym czy tamtym alkoholu i poniekąd tak było. Dorastając w rodzinie, w której przez wiele lat głównym dochodem był biznes alkoholowy nie miała wyjścia jak wchłonąć pewne informacje. Ktoś mógłby nawet rzec, że wyssała je z mlekiem matki. Jednak ona sama nie często zajmowała się alkoholowym przemysłem, znacznie bardziej woląc podziwiać piękne budynki i zastanawiając się jak doprowadzić je do stanu poprzedniej chwały. Nie oznaczało to jednak, że stroniła od wysokoprocentowego napitku i nie lubiła umoczyć ust w dobrym drinku albo lampce drogiego wina. Niektórzy pili dla prestiżu jaki przynosiła droga etykieta, ona zaś dla smaku i czystej przyjemności. - Uwierz mi na słowo, gdy mówię, że po jednym dniu w Stortingu poznałbyś wszystkie najgorętsze plotki z okolicy. Im bardziej skandaliczna tym lepiej. - Zaśmiała się i za namową przyjaciela sięgnęła po swój kieliszek. Wysłuchując jego słów przez krótką chwilę bawiła się smukłą nóżką kieliszka obracając ją delikatnie w palcach. - Za spotkanie - powtórzyła po nim, unosząc swój kieliszek do czerwonych ust, które swoją barwą nie odbiegały znacząco od koloru wina jakie im zaserwowano. Wyraźny posmak lukrecji, który przebijał się przez owocowe nuty wina, zaskoczył ją lecz nie było to nieprzyjemne zaskoczenie. Upijając jeszcze jeden łyk, odstawiła kieliszek na śnieżnobiały stół, by ponownie zwrócić całą swoją uwagę na rozmówcę i prowadzoną między nimi konwersację.
- Dopóki spędza wystarczającą ilość czasu z Henrikiem, staram się być wyrozumiała na jego obowiązki. Wiem, że wasza praca nie zawsze jest łatwa i przyjemna. - W jej głosie nie dało się wyłapać żadnej nuty smutku ani rozgoryczenia, które mogłyby sugerować, że była zaniedbywana przez swojego męża. Z resztą tak jak powiedziała, starała się być wyrozumiała na tyle na ile pozwalał jej własny temperament. Chciałaby rzec, że w momencie zawarcia małżeństwa wiedziała na co się pisze, ale w rzeczywistości wcale nie chciała się wtedy na nic pisać.
- Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach drogi Terje. - Odpowiedziała z własnym przekąsem w słowach, a jej twarz chwilowo wykrzywiła się w kwaśnym grymasie na samo wspomnienie swojej własnej ukochanej rodziny i przeżyć jakie zafundowali jej rodzice, a w szczególności drogi ojciec.
Słysząc pełną listę wymagań jakie idealnie miałaby spełnić względem poszukiwania odpowiedniego miejsca, uśmiechnęła się w geście rozbawienia i sięgnęła do czarnej skórzanej teczki, z której wyjęła papierowy folder. - Oczywiście pozwoliłam sobie zapoznać się z aukcjami z poprzednich lat żeby mieć nieco wglądu co mogłoby was interesować. Gdy po Stortingu zaczęły krążyć pierwsze plotki spisałam listę miejsc, które mogą cię zainteresować. - Z tymi słowami przekazała mu folder, w którym znajdowała się rzeczona lista. - Przy każdym miejscu podany jest adres, ale jeśli nie masz czasu aby wybrać się tam osobiście mogę przygotować zdjęcia.
- To bardzo szlachetny i niecodzienny gest przekazywać takie sumy na sierociniec. Na pewno nie obejdzie się to bez echa. - Odparła jakby wyłapując drugie dno jakie mgło się kryć w celu aukcji. - W takim razie powinniśmy się porządnie przyłożyć aby aukcja zakończyła się sukcesem. - Dodała nieco pogodniej, sama mając szczerą chęć pomocy potrzebującym dzieciom.
Wszechobecny przepych, brzdęk złotych i srebrnych monet, przelewający się alkohol, ciągnąca się za każdym łuna potężnej magii... Wszystko to towarzyszyło na co dzień gladrom o wysokim stanowisku, galdrom, którzy pod przykrywką sztucznych uśmiechów i grubej warstwy perfum i tytoniowego dymu często byli niczym więcej aniżeli zagubionymi duszami na padole niekończących się oczekiwań.
Nie należąc do żadnej z potężnych rodzin Midgardu, Elisabet mogła sobie tylko wyobrażać jakim ciężarem musiało być noszenie rodowego nazwiska i odczuwanie presji związanej z przyszłym i ewentualnym prowadzeniem całego klanu. Sama przez wiele lat nie potrafiła pogodzić się z nożem jaki został jej wbity w plecy przez własnego ojca, a przecież byli zaledwie jedną z mniej wpływowych rodzin na arenie magicznej społeczności. Nie chciała więc nawet snuć domysłów jakich rzeczy musieli się na co dzień dopuszczać wszyscy inni członkowie zamożnych rodzin, które między sobą rywalizowały w walce o wpływy, pieniądze, kontakty i wszystko inne razem wzięte.
- Och proszę cię, Terje. Było w tym tyle samo twojego wysiłku co mojego. Jeśli nawet nie więcej. - Na pewno więcej, pomyślała sobie. Bo przecież mimo tego, że włożyła swój czas i wysiłek w projekt, który przedstawił jej niegdyś mężczyzna to znaczna większość zdecydowanie należała się jemu. To on tchnął życie w lokal Wiwerny, to on postanowił dać mu drugą szansę i przedstawić ją światu w nowej i najlepszej odsłonie. - Cała przyjemność po mojej stronie. - Dodała z lekkim skinieniem głowy, bo uśmiech prawie ani na moment nie znikał z jej warg. W obecności Terje łatwo było chociaż na krótką chwilę zapomnieć o bolączkach codziennego świata i martwić się jedynie o bolące od śmiechu policzki. A bynajmniej ona trwała w takim przekonaniu, nie mając za sobą jednego złego doświadczenia z mężczyzną, który zaprosił ją tego dnia do restauracji. Zdawała sobie jednak sprawę, że ktoś inny mógłby sprzeciwić się jej opinii ale pogłoski jej nie interesowały.
- Lubię czasami zaskakiwać. Poza tym zdaję się na twój dobry gust, po tym co widziałam nie sądzę abyś podjął złą decyzję. W końcu spotkałeś się tutaj ze mną. - Zaśmiała się i w żartobliwy sposób pochwaliła mężczyznę. Oczywiście Tordenskiold miał rację mówiąc, że Elsa powinna znać się na tym czy tamtym alkoholu i poniekąd tak było. Dorastając w rodzinie, w której przez wiele lat głównym dochodem był biznes alkoholowy nie miała wyjścia jak wchłonąć pewne informacje. Ktoś mógłby nawet rzec, że wyssała je z mlekiem matki. Jednak ona sama nie często zajmowała się alkoholowym przemysłem, znacznie bardziej woląc podziwiać piękne budynki i zastanawiając się jak doprowadzić je do stanu poprzedniej chwały. Nie oznaczało to jednak, że stroniła od wysokoprocentowego napitku i nie lubiła umoczyć ust w dobrym drinku albo lampce drogiego wina. Niektórzy pili dla prestiżu jaki przynosiła droga etykieta, ona zaś dla smaku i czystej przyjemności. - Uwierz mi na słowo, gdy mówię, że po jednym dniu w Stortingu poznałbyś wszystkie najgorętsze plotki z okolicy. Im bardziej skandaliczna tym lepiej. - Zaśmiała się i za namową przyjaciela sięgnęła po swój kieliszek. Wysłuchując jego słów przez krótką chwilę bawiła się smukłą nóżką kieliszka obracając ją delikatnie w palcach. - Za spotkanie - powtórzyła po nim, unosząc swój kieliszek do czerwonych ust, które swoją barwą nie odbiegały znacząco od koloru wina jakie im zaserwowano. Wyraźny posmak lukrecji, który przebijał się przez owocowe nuty wina, zaskoczył ją lecz nie było to nieprzyjemne zaskoczenie. Upijając jeszcze jeden łyk, odstawiła kieliszek na śnieżnobiały stół, by ponownie zwrócić całą swoją uwagę na rozmówcę i prowadzoną między nimi konwersację.
- Dopóki spędza wystarczającą ilość czasu z Henrikiem, staram się być wyrozumiała na jego obowiązki. Wiem, że wasza praca nie zawsze jest łatwa i przyjemna. - W jej głosie nie dało się wyłapać żadnej nuty smutku ani rozgoryczenia, które mogłyby sugerować, że była zaniedbywana przez swojego męża. Z resztą tak jak powiedziała, starała się być wyrozumiała na tyle na ile pozwalał jej własny temperament. Chciałaby rzec, że w momencie zawarcia małżeństwa wiedziała na co się pisze, ale w rzeczywistości wcale nie chciała się wtedy na nic pisać.
- Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach drogi Terje. - Odpowiedziała z własnym przekąsem w słowach, a jej twarz chwilowo wykrzywiła się w kwaśnym grymasie na samo wspomnienie swojej własnej ukochanej rodziny i przeżyć jakie zafundowali jej rodzice, a w szczególności drogi ojciec.
Słysząc pełną listę wymagań jakie idealnie miałaby spełnić względem poszukiwania odpowiedniego miejsca, uśmiechnęła się w geście rozbawienia i sięgnęła do czarnej skórzanej teczki, z której wyjęła papierowy folder. - Oczywiście pozwoliłam sobie zapoznać się z aukcjami z poprzednich lat żeby mieć nieco wglądu co mogłoby was interesować. Gdy po Stortingu zaczęły krążyć pierwsze plotki spisałam listę miejsc, które mogą cię zainteresować. - Z tymi słowami przekazała mu folder, w którym znajdowała się rzeczona lista. - Przy każdym miejscu podany jest adres, ale jeśli nie masz czasu aby wybrać się tam osobiście mogę przygotować zdjęcia.
- To bardzo szlachetny i niecodzienny gest przekazywać takie sumy na sierociniec. Na pewno nie obejdzie się to bez echa. - Odparła jakby wyłapując drugie dno jakie mgło się kryć w celu aukcji. - W takim razie powinniśmy się porządnie przyłożyć aby aukcja zakończyła się sukcesem. - Dodała nieco pogodniej, sama mając szczerą chęć pomocy potrzebującym dzieciom.
Bezimienny
Re: 04.09.2000 – Fjeskall Restaurant – Nieznajomy: E. Tiedemann & Bezimienny: T. Tordenskiold Nie 10 Gru - 15:20
Rzeczywistość elit miała dość karykaturalny wydźwięk.
Załamania na prostym obrazie zwierciadła, w którym codzienność potrafiła zmieniać kształty w ułamkach sekund, bowiem tyle wystarczyło dla gwałtownej zmiany — wydziedziczenia za ludzkie błędy, niedopasowania do utartych schematów, szukania własnej drogi pośród nieprzetartych szlaków galdryjskiej rzeczywistości; pozornie idealnego świata, które ostatnimi tygodniami zalały okropieństwa morderstw, jakie spadły na magiczną społeczność. Tak niezapowiedziane, ostre we własnych działaniach, nadwyrężające zarówno zaufanie do oficerów Kruczej Straży, co elit stojących na samym szczycie podejmowanych decyzji, wszak to oni stanowili o polityce czy kolejnych krokach mających przybliżyć do odkrycia mrocznych tajemnic.
To wszystko stanowiło doskonały kontrast dla iluzorycznego przebłysku dobroci, nienachalnego światełka w ciemnym tunelu, skąd wyłaniało się nazwisko Tordenskiold będące raz na jakiś czas przywoływane przez mieszkańców Midgardu. Wkrótce, o czym doskonale wiedział przyszły dziedzic, nawet częściej niż rzadziej; komu jak komu, niemniej jemu zostały wyjawione potajemne plany jarla na najbliższe miesiące i samemu jeszcze nie wiedział, czy śmiało podąży ich śladem, czy pozwoli sobie na krótkotrwałe odcięcie od gęstej, zwodniczej atmosfery przesycającej mury rodzinnej posiadłości, gdzie zapadały najważniejsze decyzje.
Powrócił myślami do trwającej chwili.
Subtelność uśmiechu w odpowiedzi na towarzystwo pięknej kobiety.
Przyjemny posmak wina pozostawiony wraz z upitym łykiem na krańcu języka, krawędzi ust, w granicach przełyku. Rozmowa pozwalająca przeplatać im interesy ze swoistym przyjacielskim tonem, jaki wybrzmiewał w eterze między wyrzucanymi z siebie słowami. Wszystko to układało się w spójną całość, zauważyłby to każdy, tę szczególną poufałość krążącą dookoła zajmowanego stolika.
Wspomnienie Wiwerny, która była początkiem ich znajomości, musiało zostać przywołane. Czynili tak zawsze i niegroźna gorycz wypełniła mu usta na myśl, iż ten jeden raz nie mogą się spotkać w lokalu zbudowanym — mniej lub bardziej — wspólnymi siłami; prawdą było, że gdyby nie spotkali się na skraju studenckich czasów to nie byłoby ani Wiwerny, ani ich przyjaźni.
Antracyt rozbłysnął rozbawieniem.
Mężczyzna roześmiał się na dźwięk jej słów.
— Zaskakiwanie tylko dodaje ci uroku — odparł w odpowiedzi, nie szukając jakiegokolwiek drugiego dna własnej wypowiedzi. Wiedział, był pełen świadomości krążących dookoła plotek kąsających jego osobę, jednocześnie zachowywał się jak człowiek, któremu domysły obcych języków pozostawały przyjemnie obojętne. Elsa za to rozumiała, iż człowiek ozdobiony ciężarem klanowego nazwiska zawsze będzie zmuszony egzystować w towarzystwie najróżniejszych słów oraz opinii dzierganych to nagłówkami gazet, to zazdrością, to wreszcie prawdziwymi zdarzeniami przeinaczanymi wraz z upływem czasu.
Ludzka natura sprawiała, iż każdy doszukiwał się głębszych sensów nawet tam, gdzie absolutnie ich nie było.
— Uwierzę wszystkim twoim słowom, Elso — rozbawienie zabarwiło jego odpowiedź przy brzdęku kieliszków, którymi wznieśli toast, wprowadzając rozanielony nastrój. Wraz z kolejnymi zdaniami ich konwersacja nabierała zdrowej energii, Wysłannik za to słuchał cierpliwie każdego słowa bez przerywania kobiecie, pozwalając jej na absolutną swobodę we wszystkim, podświadomie czuł, że był jej to winien.
Przytaknął nieznacznie na wzmiankę o ich pracy osnutej dla większości mgiełką tajemnicy, której żaden Kruk nie zamierzał rozganiać, pozwalając galdrom trwać w błogiej nieświadomości tego, co niekiedy działo się na midgardzkich uliczkach bądź w obrębie miasta. Tak było lepiej.
I łatwiej.
Z rodziną najlepiej na zdjęciach, powtórzył za nią w myślach, uśmiechając się nieznacznie mimo zmęczenia, jakie zalało go na samo wspomnienie ojca oraz norweskich krajobrazów okalających klanową posiadłość położoną blisko Oslo.
Jednocześnie poczuł szczerą radość na słowa przyjaciółki, która wyciągnęła zza konturu czarnej teczki powód ich spotkania — pięknie skomponowaną listę miejsc, spośród których powinni wybrać to jedno, gdzie odbędzie się coroczna aukcja szlachetnych kamieni. Nauczony licytacjami minionych lat wiedział, czego należało wymagać i za czym oglądałby się jego ojciec, dlatego przyjął od kobiety folder, chcąc zapoznać się z wybranymi propozycjami.
— Czy któreś miejsce wyjątkowo przykuło twoją uwagę? — spytał po upływie chwili, posyłając jej uważne spojrzenie. Pod względem czysto architektonicznym potrafił jej zaufać jak nikomu innemu, dlatego posłany znak zapytania nie wydawał się jakkolwiek zastanawiający. Chciał poznać zdanie Elsy, zanim samemu zacznie lustrować wnętrza najróżniejszych budynków Midgardu.
Parsknął nieznacznie śmiechem na widok jej radości. Pomoc sierotom zawsze potrafiła stopić lód okalający najbardziej wychłodzone serca, dlatego aukcja mogła okazać się prawdziwym sukcesem, a jednocześnie — co podpowiadał umysł Wysłannika — w obliczu ostatnich wydarzeń powinna nieco podnieść morale; o ile nie wydarzy się nic złego, co mogłoby poważnie zachwiać magiczną społecznością.
— Jestem dokładnie tego samego zdania! — radość wybrzmiała w głębi męskiego głosu. Pierwszy raz od dawna, ponieważ wbrew rodzinnym niesnaskom nie zamierzał skazywać aukcji na porażkę, wręcz przeciwnie. Pragnął szczerze wspomóc sierociniec pomimo drugiego dna całego wydarzenia, jakie najwyraźniej wyczuła także Elisabet.
Załamania na prostym obrazie zwierciadła, w którym codzienność potrafiła zmieniać kształty w ułamkach sekund, bowiem tyle wystarczyło dla gwałtownej zmiany — wydziedziczenia za ludzkie błędy, niedopasowania do utartych schematów, szukania własnej drogi pośród nieprzetartych szlaków galdryjskiej rzeczywistości; pozornie idealnego świata, które ostatnimi tygodniami zalały okropieństwa morderstw, jakie spadły na magiczną społeczność. Tak niezapowiedziane, ostre we własnych działaniach, nadwyrężające zarówno zaufanie do oficerów Kruczej Straży, co elit stojących na samym szczycie podejmowanych decyzji, wszak to oni stanowili o polityce czy kolejnych krokach mających przybliżyć do odkrycia mrocznych tajemnic.
To wszystko stanowiło doskonały kontrast dla iluzorycznego przebłysku dobroci, nienachalnego światełka w ciemnym tunelu, skąd wyłaniało się nazwisko Tordenskiold będące raz na jakiś czas przywoływane przez mieszkańców Midgardu. Wkrótce, o czym doskonale wiedział przyszły dziedzic, nawet częściej niż rzadziej; komu jak komu, niemniej jemu zostały wyjawione potajemne plany jarla na najbliższe miesiące i samemu jeszcze nie wiedział, czy śmiało podąży ich śladem, czy pozwoli sobie na krótkotrwałe odcięcie od gęstej, zwodniczej atmosfery przesycającej mury rodzinnej posiadłości, gdzie zapadały najważniejsze decyzje.
Powrócił myślami do trwającej chwili.
Subtelność uśmiechu w odpowiedzi na towarzystwo pięknej kobiety.
Przyjemny posmak wina pozostawiony wraz z upitym łykiem na krańcu języka, krawędzi ust, w granicach przełyku. Rozmowa pozwalająca przeplatać im interesy ze swoistym przyjacielskim tonem, jaki wybrzmiewał w eterze między wyrzucanymi z siebie słowami. Wszystko to układało się w spójną całość, zauważyłby to każdy, tę szczególną poufałość krążącą dookoła zajmowanego stolika.
Wspomnienie Wiwerny, która była początkiem ich znajomości, musiało zostać przywołane. Czynili tak zawsze i niegroźna gorycz wypełniła mu usta na myśl, iż ten jeden raz nie mogą się spotkać w lokalu zbudowanym — mniej lub bardziej — wspólnymi siłami; prawdą było, że gdyby nie spotkali się na skraju studenckich czasów to nie byłoby ani Wiwerny, ani ich przyjaźni.
Antracyt rozbłysnął rozbawieniem.
Mężczyzna roześmiał się na dźwięk jej słów.
— Zaskakiwanie tylko dodaje ci uroku — odparł w odpowiedzi, nie szukając jakiegokolwiek drugiego dna własnej wypowiedzi. Wiedział, był pełen świadomości krążących dookoła plotek kąsających jego osobę, jednocześnie zachowywał się jak człowiek, któremu domysły obcych języków pozostawały przyjemnie obojętne. Elsa za to rozumiała, iż człowiek ozdobiony ciężarem klanowego nazwiska zawsze będzie zmuszony egzystować w towarzystwie najróżniejszych słów oraz opinii dzierganych to nagłówkami gazet, to zazdrością, to wreszcie prawdziwymi zdarzeniami przeinaczanymi wraz z upływem czasu.
Ludzka natura sprawiała, iż każdy doszukiwał się głębszych sensów nawet tam, gdzie absolutnie ich nie było.
— Uwierzę wszystkim twoim słowom, Elso — rozbawienie zabarwiło jego odpowiedź przy brzdęku kieliszków, którymi wznieśli toast, wprowadzając rozanielony nastrój. Wraz z kolejnymi zdaniami ich konwersacja nabierała zdrowej energii, Wysłannik za to słuchał cierpliwie każdego słowa bez przerywania kobiecie, pozwalając jej na absolutną swobodę we wszystkim, podświadomie czuł, że był jej to winien.
Przytaknął nieznacznie na wzmiankę o ich pracy osnutej dla większości mgiełką tajemnicy, której żaden Kruk nie zamierzał rozganiać, pozwalając galdrom trwać w błogiej nieświadomości tego, co niekiedy działo się na midgardzkich uliczkach bądź w obrębie miasta. Tak było lepiej.
I łatwiej.
Z rodziną najlepiej na zdjęciach, powtórzył za nią w myślach, uśmiechając się nieznacznie mimo zmęczenia, jakie zalało go na samo wspomnienie ojca oraz norweskich krajobrazów okalających klanową posiadłość położoną blisko Oslo.
Jednocześnie poczuł szczerą radość na słowa przyjaciółki, która wyciągnęła zza konturu czarnej teczki powód ich spotkania — pięknie skomponowaną listę miejsc, spośród których powinni wybrać to jedno, gdzie odbędzie się coroczna aukcja szlachetnych kamieni. Nauczony licytacjami minionych lat wiedział, czego należało wymagać i za czym oglądałby się jego ojciec, dlatego przyjął od kobiety folder, chcąc zapoznać się z wybranymi propozycjami.
— Czy któreś miejsce wyjątkowo przykuło twoją uwagę? — spytał po upływie chwili, posyłając jej uważne spojrzenie. Pod względem czysto architektonicznym potrafił jej zaufać jak nikomu innemu, dlatego posłany znak zapytania nie wydawał się jakkolwiek zastanawiający. Chciał poznać zdanie Elsy, zanim samemu zacznie lustrować wnętrza najróżniejszych budynków Midgardu.
Parsknął nieznacznie śmiechem na widok jej radości. Pomoc sierotom zawsze potrafiła stopić lód okalający najbardziej wychłodzone serca, dlatego aukcja mogła okazać się prawdziwym sukcesem, a jednocześnie — co podpowiadał umysł Wysłannika — w obliczu ostatnich wydarzeń powinna nieco podnieść morale; o ile nie wydarzy się nic złego, co mogłoby poważnie zachwiać magiczną społecznością.
— Jestem dokładnie tego samego zdania! — radość wybrzmiała w głębi męskiego głosu. Pierwszy raz od dawna, ponieważ wbrew rodzinnym niesnaskom nie zamierzał skazywać aukcji na porażkę, wręcz przeciwnie. Pragnął szczerze wspomóc sierociniec pomimo drugiego dna całego wydarzenia, jakie najwyraźniej wyczuła także Elisabet.
Nieznajomy
Re: 04.09.2000 – Fjeskall Restaurant – Nieznajomy: E. Tiedemann & Bezimienny: T. Tordenskiold Nie 10 Gru - 15:20
Spotkanie dwójki starych przyjaciół, chociaż miało mieć charakter biznesowy, nie mogło obejść się bez tej zawsze obecnej nuty wesołości, wymiany uśmiechów oraz kilku żartów i komplementów, jakie wzajemnie sobie prawili w towarzystwie przyjemnie wygiętych w uśmiechu warg. Oczywiście w ich rozmowy zawsze wkradł się jakiś mały cień, kawałek gęstej mgły, który chwilowo przysłaniał ich promienne nastroje, ale od tego nigdy nie było ucieczki. Jedyne co mogli zrobić to postarać się na miarę swoich sił, aby mgła została jak najszybciej rozegnana i zostawiona w tyle.
Odstawiając kieliszek na śnieżnobiały obrus, oboje skupili się na głównym celu ich spotkania. Twarze obleczone do tej pory lekkimi uśmiechami spoważniały, a oczy nabrały ostrości, gdy nastał czas debaty nad poważnymi rzeczami.
Nachylając się nieco w stronę Terje, brunetka spojrzała na listę, którą przed momentem podała mu w papierowym folderze. Teraz miała przed sobą papier do górny nogami, jednak jej pamięć i profesjonalizm były wystarczająco dobre, aby nie musiała zbyt dokładnie przyglądać się dokumentom. Ich kopie miała bezpiecznie schowane w pamięci właśnie dla takich sytuacji jak ta.
Pamiętając kolejność, w jakiej ułożone były proponowane miejsca, które uważała za odpowiednie do zorganizowania w nich aukcji, Elsa wyciągnęła smukłą dłoń w jego stronę i wskazała odpowiednią nazwę lokalu.
- Jakiś czas temu byłam tam osobiście - zaczęła, mając zamiar przedstawić mu swoje powody, dla których wybrała właśnie ten budynek spośród wszystkich innych, jakie mu proponowała. - Lokal jest zabytkowy, co widać i czuć zaraz po wejściu do środka. Aczkolwiek jego wnętrze, chociaż odrestaurowane nie jest pełne przepychu ani bogactwa, żeby swoim burżuazyjnym wyglądem miało kogoś zniechęcić, przytłoczyć albo onieśmielić. - Odparła, prostując sylwetkę i wracając do poprzedniej pozycji. - Skoro dochód z tegorocznej aukcji zostanie przeznaczony na sierociniec, unikałabym zbytniego przepychu w miejscu samej aukcji. W końcu cała uwaga powinna skupiać się na przedmiotach licytacji oraz potrzebujących dzieciach. Nadmierne bogactwo wnętrza mogłoby ściągnąć nieprzychylne komentarze. - Powiedziała na koniec, chociaż ostatnie zdanie było nieco ciszej wypowiedziane od całej reszty, zupełnie tak jakby myślała na głos albo mówiła sama do siebie.
Oddając się na krótki moment własnym rozmyślaniom oraz poszukiwaniu najlepszego rozwiązania, Elsa raz jeszcze sięgnęła po kieliszek i napiła się wina. Jego smak przyjemnie tańczył jej na języku, przyprawiając ją o dobry nastrój i o dziwo pomagał jej skupić myśli na właściwych torach. Inni pod wpływem alkoholu stawali się roztargnieni i szybko tracili swoje zainteresowanie, ich poziom uwagi znacznie malał z każdym kolejnym łykiem, ale ona była tego przeciwieństwem. Może miało to coś wspólnego z jej rodzinnym biznesem i żartem, jakim wcześniej podzielili się między sobą Terje z Elisabeth. Może rzeczywiście alkohol płynął jej we krwi i działał na nią zupełnie inaczej niż na każdego innego galdra.
Odstawiając kieliszek na śnieżnobiały obrus, oboje skupili się na głównym celu ich spotkania. Twarze obleczone do tej pory lekkimi uśmiechami spoważniały, a oczy nabrały ostrości, gdy nastał czas debaty nad poważnymi rzeczami.
Nachylając się nieco w stronę Terje, brunetka spojrzała na listę, którą przed momentem podała mu w papierowym folderze. Teraz miała przed sobą papier do górny nogami, jednak jej pamięć i profesjonalizm były wystarczająco dobre, aby nie musiała zbyt dokładnie przyglądać się dokumentom. Ich kopie miała bezpiecznie schowane w pamięci właśnie dla takich sytuacji jak ta.
Pamiętając kolejność, w jakiej ułożone były proponowane miejsca, które uważała za odpowiednie do zorganizowania w nich aukcji, Elsa wyciągnęła smukłą dłoń w jego stronę i wskazała odpowiednią nazwę lokalu.
- Jakiś czas temu byłam tam osobiście - zaczęła, mając zamiar przedstawić mu swoje powody, dla których wybrała właśnie ten budynek spośród wszystkich innych, jakie mu proponowała. - Lokal jest zabytkowy, co widać i czuć zaraz po wejściu do środka. Aczkolwiek jego wnętrze, chociaż odrestaurowane nie jest pełne przepychu ani bogactwa, żeby swoim burżuazyjnym wyglądem miało kogoś zniechęcić, przytłoczyć albo onieśmielić. - Odparła, prostując sylwetkę i wracając do poprzedniej pozycji. - Skoro dochód z tegorocznej aukcji zostanie przeznaczony na sierociniec, unikałabym zbytniego przepychu w miejscu samej aukcji. W końcu cała uwaga powinna skupiać się na przedmiotach licytacji oraz potrzebujących dzieciach. Nadmierne bogactwo wnętrza mogłoby ściągnąć nieprzychylne komentarze. - Powiedziała na koniec, chociaż ostatnie zdanie było nieco ciszej wypowiedziane od całej reszty, zupełnie tak jakby myślała na głos albo mówiła sama do siebie.
Oddając się na krótki moment własnym rozmyślaniom oraz poszukiwaniu najlepszego rozwiązania, Elsa raz jeszcze sięgnęła po kieliszek i napiła się wina. Jego smak przyjemnie tańczył jej na języku, przyprawiając ją o dobry nastrój i o dziwo pomagał jej skupić myśli na właściwych torach. Inni pod wpływem alkoholu stawali się roztargnieni i szybko tracili swoje zainteresowanie, ich poziom uwagi znacznie malał z każdym kolejnym łykiem, ale ona była tego przeciwieństwem. Może miało to coś wspólnego z jej rodzinnym biznesem i żartem, jakim wcześniej podzielili się między sobą Terje z Elisabeth. Może rzeczywiście alkohol płynął jej we krwi i działał na nią zupełnie inaczej niż na każdego innego galdra.
Bezimienny
Re: 04.09.2000 – Fjeskall Restaurant – Nieznajomy: E. Tiedemann & Bezimienny: T. Tordenskiold Nie 10 Gru - 15:20
Maska pozorów, jaką zakładał każdego dnia, mieniła się najróżniejszymi barwami, najjaskrawszymi emocjami, najostrzejszymi uczuciami; Tordenskiold uczył swe wnuki jednego — sięgania dokładnie tam, gdzie znajdowały się szczyty wszelkich ambicji. Zawsze wymagano od nich więcej, zmuszano do podążania sztywno wytyczoną, perfidnie zaplanowaną ścieżką na pergaminie klanowego życiorysu wijącego się od jednego decyzji do kolejnej, dopóki człowiek nie zagubił się we wszystkim niczym zlęknione dziecko we mgle.
We mgle, której prędzej czy później Terje przestał się lękać.
Wręcz przeciwnie, odnalazł w niej swoiste schronienie.
Skrywał pod antracytowym spojrzeniem wygłodniałe demony, przeplatał przeszłość teraźniejszością, tkając grubymi nićmi proporce codzienności szarpanej wiatrem zmian, decyzji, wreszcie konsekwencji, coraz rzadziej przypominając zagubionego chłopca. Wkroczywszy w dorosłość wraz z chwilą, w której ciało najstarszego brata przestało budzić przerażenie, w której na każde uderzenie pięści czy szelest zaklęcia odpowiadał gwałtownym, złowrogim atakiem.
Siedząc naprzeciw Elsy zastanawiał się, czy Erling — gdyby tylko żył; gdyby ostrze nożna nie rozpłatało mu gardła; gdyby nienawiść oraz wstręt względem potwora, jakim był, nie przysłoniły zdrowego rozsądku — zajmowałby jego miejsce, jeśli byłby żywym. Piętno dziedzictwa ciążyło Terje na ramionach od momentu, kiedy zarzucono nań jarzmo najstarszego syna, przemianowując niegdyś nieistotne obowiązki w te wielkie, wzniosłe, polityczne zagrywki wygrywające kolejne takty oraz akordy. Jeden za drugim. Ich spotkanie nie było przypadkowe, nie tak jak dziesięć lat temu, kiedy zajęli milczący stolik w studenckiej pijalni, pozwalając marzeniom o tchnięciu życia w staromodny, zatęchły budynek rozwijać skrzydła.
Chociaż pojęcie estetyki nie było mu obce, postanowił kolejny raz zaufać Elisabet w wyborze lokalu służącemu tegorocznej aukcji szlachetnych kamieni. Powiódł spojrzeniem do broszury, gdzie zamajaczyła nazwa zaproponowana przez przyjaciółkę; objął pierw smukłe palce wskazujące mu docelowe miejsce, dopiero po ulotnym oddechu zagłębiając się w strukturę samego budynku. Słuchał każdego słowa, chłonąc wszystkie przekazywane informacje, gdzieś w połowie unosząc kącik ust ku górze; wystarczyło tak niewiele, by człowiek wypełniony pasją, zaczynał snucie przepięknej opowieści po płaszczyznach świata bliskiemu jego sercu, bowiem architektura była właśnie takim niewielkim królestwem dla Elsy. Wiedział to od chwili, w której pierwszy raz uścisnął jej dłoń będąc jeszcze studentem.
— Myślisz jak ktoś, kto wkroczył do świata wielkiej polityki — głos mężczyzny wypełnił dzielącą ich przestrzeń, tańcząc pod koniec przy akompaniamencie cichego śmiechu. W tym, co powiedział, pobrzmiewało ziarenko prawdy; dokładnie taki był cel licytacji — pokazać się od dobrej strony, przy jednoczesnym zadbaniu o skromną elegancję całego wydarzenia. — Nie pozostaje mi nic innego, jak podziękować za pomoc oraz zaprosić cię, droga Elso, na tegoroczną aukcję kamieni szlachetnych sygnowanej mym rodowym nazwiskiem. — Pochwycony silnym uściskiem kieliszek zawirował, młócąc powietrze własnym kształtem.
Nieznaczny toast podtrzymany uśmiechem, mimo gwałtownej zmiany w otoczeniu. Widmo interesów wciąż łypało na nich złowrogo spod przymrużonych powiek.
— Drogie alkohole, wieczorowe kreacje, niebotyczne sumy pieniędzy, widmo niedawnych morderstw, może jakieś ciekawe awantury, a wszystko pod czujnym spojrzeniem calutkiego Midgardu. Nie mogę się tego doczekać — nutka niegroźnej ironii zapiekła go na końcu języka. Przepych, który został wspomniany, jednakże w odrobinę subtelniejszym wydaniu. — Co może pójść nie tak, prawda?
Tym razem rzucone swobodnie.
Terje i Elsa z tematu
We mgle, której prędzej czy później Terje przestał się lękać.
Wręcz przeciwnie, odnalazł w niej swoiste schronienie.
Skrywał pod antracytowym spojrzeniem wygłodniałe demony, przeplatał przeszłość teraźniejszością, tkając grubymi nićmi proporce codzienności szarpanej wiatrem zmian, decyzji, wreszcie konsekwencji, coraz rzadziej przypominając zagubionego chłopca. Wkroczywszy w dorosłość wraz z chwilą, w której ciało najstarszego brata przestało budzić przerażenie, w której na każde uderzenie pięści czy szelest zaklęcia odpowiadał gwałtownym, złowrogim atakiem.
Siedząc naprzeciw Elsy zastanawiał się, czy Erling — gdyby tylko żył; gdyby ostrze nożna nie rozpłatało mu gardła; gdyby nienawiść oraz wstręt względem potwora, jakim był, nie przysłoniły zdrowego rozsądku — zajmowałby jego miejsce, jeśli byłby żywym. Piętno dziedzictwa ciążyło Terje na ramionach od momentu, kiedy zarzucono nań jarzmo najstarszego syna, przemianowując niegdyś nieistotne obowiązki w te wielkie, wzniosłe, polityczne zagrywki wygrywające kolejne takty oraz akordy. Jeden za drugim. Ich spotkanie nie było przypadkowe, nie tak jak dziesięć lat temu, kiedy zajęli milczący stolik w studenckiej pijalni, pozwalając marzeniom o tchnięciu życia w staromodny, zatęchły budynek rozwijać skrzydła.
Chociaż pojęcie estetyki nie było mu obce, postanowił kolejny raz zaufać Elisabet w wyborze lokalu służącemu tegorocznej aukcji szlachetnych kamieni. Powiódł spojrzeniem do broszury, gdzie zamajaczyła nazwa zaproponowana przez przyjaciółkę; objął pierw smukłe palce wskazujące mu docelowe miejsce, dopiero po ulotnym oddechu zagłębiając się w strukturę samego budynku. Słuchał każdego słowa, chłonąc wszystkie przekazywane informacje, gdzieś w połowie unosząc kącik ust ku górze; wystarczyło tak niewiele, by człowiek wypełniony pasją, zaczynał snucie przepięknej opowieści po płaszczyznach świata bliskiemu jego sercu, bowiem architektura była właśnie takim niewielkim królestwem dla Elsy. Wiedział to od chwili, w której pierwszy raz uścisnął jej dłoń będąc jeszcze studentem.
— Myślisz jak ktoś, kto wkroczył do świata wielkiej polityki — głos mężczyzny wypełnił dzielącą ich przestrzeń, tańcząc pod koniec przy akompaniamencie cichego śmiechu. W tym, co powiedział, pobrzmiewało ziarenko prawdy; dokładnie taki był cel licytacji — pokazać się od dobrej strony, przy jednoczesnym zadbaniu o skromną elegancję całego wydarzenia. — Nie pozostaje mi nic innego, jak podziękować za pomoc oraz zaprosić cię, droga Elso, na tegoroczną aukcję kamieni szlachetnych sygnowanej mym rodowym nazwiskiem. — Pochwycony silnym uściskiem kieliszek zawirował, młócąc powietrze własnym kształtem.
Nieznaczny toast podtrzymany uśmiechem, mimo gwałtownej zmiany w otoczeniu. Widmo interesów wciąż łypało na nich złowrogo spod przymrużonych powiek.
— Drogie alkohole, wieczorowe kreacje, niebotyczne sumy pieniędzy, widmo niedawnych morderstw, może jakieś ciekawe awantury, a wszystko pod czujnym spojrzeniem calutkiego Midgardu. Nie mogę się tego doczekać — nutka niegroźnej ironii zapiekła go na końcu języka. Przepych, który został wspomniany, jednakże w odrobinę subtelniejszym wydaniu. — Co może pójść nie tak, prawda?
Tym razem rzucone swobodnie.
Terje i Elsa z tematu