Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    07.10.2000 – Mała brama – Nieznajomy: A. Mølgaard & Bezimienny: G. Eriksen

    2 posters
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    07.10.2000

    Przywykłam. Do uważnych, nieufnych spojrzeń współpracowników jak cienie podążających ukradkowo moimi śladami. Nauczyłam się ignorować ten stygmat wypalany mi na plecach, tłumacząc go sobie ich zmartwieniem; wygodnie – naiwnie – przekształcając w troskę o moje zdrowie, na dalszy plan natomiast odsuwając wstęgi pietyzmu, jakimi oplatają zebrane w bibliotece zbiory, jakimi spowijają samych siebie i wszystkich tych, którzy w myśl poszerzania intelektualnych horyzontów żeglują między spiętrzonymi falami oceanu wiekowych woluminów. Do mimochodem rzucanych uwag, że nie wyglądam najlepiej; że może warto byłoby, abym zaczerpnęła na chwilę świeżego powietrza – nie przy ukradkiem uchylonym oknie w pokoiku socjalnym, gdzie ciężar aliażu zapachów z niepojętą zajadłością broni pajęcze palce jesiennego wiatru przed wkradnięciem się do ciepłego pomieszczenia, ale pośród szeroko otwartych, zielonych płuc miasta. Przywykłam. Do kurtyny strachu, którą bezwiednie oddzielona jestem od reszty społeczeństwa.
    Przywykłam również do samotnych spacerów w samo południe; do obserwowania mozolnej, coraz krótszej wędrówki słońca po błękitnej czaszy październikowego nieba. Ludzi w tych godzinach zazwyczaj jest jak na lekarstwo. Spieszne kroki niosą się z zawodzącym nieustępliwie wiatrem, rozmywając szlaki precyzyjnie wymierzanych, najkrótszych dystansów, byleby jak najszybciej znaleźć się z powrotem wśród większego skupiska obojętnych duszy; by zaszyć się w znajomych, względnie bezpiecznych czterech ścianach własnego świata. Konsekwencje wydarzeń ostatnich tygodni były dostrzegalne nawet dla mało poruszonych sytuacją galdrów – ulice Midgardu wyludniły się jeszcze bardziej sprawiając, że miasto na kilka godzin niemal zamierało. Zamierało wtedy również moje serce, kiedy, mijając ulicznych, niezłomnie, bez względu na pogodę, trwających przy swoich straganach sprzedawców, nie byłam w stanie w żaden sposób wystarczająco wesprzeć ich w kryzysie, w jakim się znaleźli.
    Tym razem jest jednak inaczej. Im bardziej oddalam się od gmachu Kolegium, im powietrze bardziej przesiąknięte jest specyficznym zapachem Ragnhildy, tym więcej mijam osób. Zatrzymuję się jak zawsze, na moment, przy budce z wypiekami, by od Rolfa Stenströma kupić cztery bułeczki cynamonowe. Ciepły, korzenny aromat zamknięty w papierowej torebce towarzyszy mi później przez całą drogę, by w godzinach popołudniowych, gdy głód zaczyna doskwierać najbardziej, zbrodniczo, palcami lepkimi od drobinek cynamonu odrywać kolejne kawałki wypieku, we wnęce za trzecim regałem. Teraz ten sam zapach pokusy i przewiny splata się z niepokojąco brzmiącymi urywkami rozmów wybrzmiewających na deptaku prowadzącym wprost ku Małej Bramie. …wyciągnęli go dopiero po dwóch godzinach od zgłoszenia. Britta mówiła, że wyglądał młodo, ale ja nie daję temu wiary. Pływanie każdego odmładza! …topielec, kretynko! Zaciskam palce na przedramieniu, aż sinieją mi paznokcie. Gotowa jestem zawrócić, byleby nie natknąć się na kogokolwiek, kto barwniej zacznie opisywać zdarzenie – wyobraźnia podpowiada mi wystarczająco wiele makabrycznych scenariuszy od spraw, które kobiety wygrzebały z archiwów pamięci, po podarzenia z zeszłego miesiąca, by na dzisiejszym poranku skończyć – wszystkie w wariantach nie pozwalających do końca dnia przełknąć choćby kęsa suchego chleba. W miejscu zatrzymuje mnie jednak majak znajomej sylwetki.
    - Gaute? – Pytanie – niesłusznie – podszyte jest zaskoczeniem, nie w porę jednak orientuję się, jakim tonem zabarwiłam jego imię. Wcale nie powinno mnie dziwić, że spotykam go akurat tutaj, nie po informacjach, jakie kilkanaście minut wcześniej zaszumiały mi w głowie. Z drugiej strony – nie jest jedynym (choć bez wątpienia jednym z najsolidniejszych, najlepszych, jaki mógł się w tych czasach Midgardowi przydarzyć) medykiem. – Wyglądasz na… – Przełykam ślinę, zmieszana. Na zapracowanego? Zmęczonego? O drodzy bogowie, jak każdy kto stara się zręcznie skakać między szpitalem, a Kruczą Strażą. Głodnego? Przemarzniętego?Zmartwionego.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Suche, bezlistne pnącza wiły się po sędziwej facjacie muru, zamkniętego w przelotnym, nietrwałym kadrze spojrzenia. Jesień, w korowodzie ostatnich, przepływających dni, dawkowała przychylność z oszczędną, aptekarską precyzją; pogoda, tego dnia wydawała się jednak - cudownie - bardziej znośna niż dotąd, wydzierając ostatki przed srogą tyranią zimy.
    Idąc - w zamierzonym kierunku, tnąc wstęgę dzielącego dystansu rytmem spokojnych kroków, których ściszony odgłos niknął w ulicznym gwarze niczym w przepastnej paszczy - nie zważał na nastrój aury. Bez względu na zaistniałą pogodę, okraszającą złotym uśmiechem słońca, wystukującą melodię z pomocą kropel sączącego się deszczu, bez względu na afekt wiatru czy ostre jak sztylet zimno, miał zamiar udać się w wyznaczone miejsce. Im szybciej, tym również lepiej; czas, podobnie jak w pozostałych profesjach był przeciwnikiem w pracy medyka sądowego. Każdy, związany z analogicznym fachem, mógłby trywialnie przyznać, że wszystko, co najlepsze, jest świeże: świeże, mówiące im wiele ciała, świeżo znalezione dowody, świeżo zbadane miejsce i dynamika reakcji, wyzwalająca większe, niemal definitywne szanse na popełnienie przez sprawcę błędu, który natychmiast, bez zawahania odsłoni portret przestępcy. Wybór wyłącznie prostych, mało zawiłych spraw, byłby, niemniej, uszczerbkiem na zawodowej godności oraz ponadto przeczył potrzebie bezkresnego rozwoju, dostosowania do zmiennych, niezdolnych do przewidzenia warunków w postaci odległych od książkowych definicji, praktycznie niespotykanych przypadków. Płomień ambicji palił się w nim żarliwie od lat; nie tolerował spraw, których nie mógł, w danej chwili rozwiązać, niedostatecznych, mgliście nakreślonych dowodów które przypominały wiodące donikąd ścieżki. Przeglądał, wielokrotnie, fotografie i sprawozdania z oględzin miejsca zdarzenia, jak również z przebiegu sekcji. Rzadko, niezwykle rzadko dostępował spokoju oraz odczucia spełnienia - tym razem, nakłoniony przeczuciem, zmierzał w jedną z okolic, gdzie spostrzeżono ciało. Postępował w ten sposób z dwóch, najważniejszych powodów: po pierwsze, chciał możliwie najlepiej i najdokładniej odtworzyć w wyobrażeniach możliwy przebieg wydarzeń, po drugie, był najzwyczajniej wściekły na sporządzone przez mało doświadczonego, sprowadzonego przypadkiem oficera notatki. Rozglądał się, wodząc wzrokiem po połaciach terenu okalających przejście, gdzie zabytkowe, Stare Miasto, ustępowało scenerii portowej dzielnicy Midgardu. Pochłonięty skupieniem i gęstą siecią rozchodzących się od spostrzeżeń myśli, mógł prezentować się apatycznie, z dodatkowo pobladłą, spłowiałą od bezsennego zmęczenia twarzą. Cienie, będące sinym wspomnieniem kiepsko przespanych nocy, tkwiły wytrwale, jak zawsze, pod dolnymi powiekami.
    Kokon izolowania się w świecie własnych trosk, własnych spraw, rozerwał kobiecy głos, bez goryczy zwątpienia natychmiast uznany jako oczywiście znajomy.
    Odwrócił w jej stronę głowę.
    - Asta - zapamiętane imię, szereg splecionych głosek, wypowiadanych ostatnio pod patronatem wysokich regałów Wielkiej Biblioteki. Nieprzerwana potrzeba dokształcania się, była inicjowana między innymi rytualną naturą ostatnich, seryjnych morderstw. Czuł, że podobnie jak inni funkcjonariusze Kruczej Straży, jest znacznie spowolniony niewiedzą, która, jak grube sznury zaczęła krępować śledztwa.
    - Naprawdę? - zaskakująca serdeczność zadanego pytania, stająca w szranki z jej spostrzeżeniem. Nie podzielał jej zdania, nie sądził, by jego nastrój w jakiś sposób odbiegał od klasycznego, doznawanego najczęściej; bardziej niż kierowany zmartwieniem, był nakłoniony niezmienną, silną potrzebą działania.
    - W takim wypadku sprawiam mylne wrażenie - spróbował ją uspokoić. Na twarzy, od pierwszego, skierowanego na oblicze Mølgaard wzroku, tlił się swobodny, nienatarczywy uśmiech.
    - Nie chciałem cię niepokoić - przyznał nieco fatalnie, zważywszy na całokształt okoliczności spotkania oraz krążące pośród straganów - jak wcześniej usłyszał - plotki.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Naprawdę. Przytaknięcie samoistnie, nachalnie ciśnie mi się na usta, w ostatniej chwili sznuruję je jednak wątłą nicią niepewności, nie pozwalając słowom zbyt pochopnie ulecieć z warg, jakby w obawie przed konsekwencją tak śmiałego stwierdzenia. Zamieniam je więc w pełen niejednoznaczności gest – trudną do powtórzenia sekwencję wygięcia półksiężyca ust w przepraszającym uśmiechu, głębokiego wzruszenia ramionami i zaczesania za ucho porwanych gwałtowniejszym podmuchem wiatru kosmyków – nim zdecyduję się na utkanie z nici kotłujących się wątków właściwych zwrotów. Tak jest łatwiej – utrzymać na wodzy rozszalałe, nagle zdziczałe od nadmiaru wrażeń emocje; pochwycić w karby roztrzęsione rewelacjami i domysłami myśli; nie pozwolić ciału na zdradę samej siebie. Kawałek po kawałku przywracam się do porządku, pozwalając chłodnym smagnięciom powietrza poukładać się na nowo. Nie powinnam tak łatwo dawać ponieść się paranoi i ogólnie panującej panice, doszukując się (na siłę?) znamion własnych niepokojów w cudzych rysach. I – jednocześnie – nie powinnam deprecjonować podszeptów intuicji, mimo że wciąż, uparcie, jakby ze strachu, umniejszam jej wartość; marginalizuję, wrzucam w bezdenną otchłań ignorancji, jak zmięty, nieważny szkic. Działaj racjonalnie, nie emocjonalnie wbiło się we mnie jak cierń, którego boję się ruszyć, bo każde dotknięcie, każda próba zmiany rozlewa się falą bólu po miejscach, o których nie wiedziałam, że potrafią czuć.
    - Co prawda ostatnio mam tendencję do wyolbrzymiania sytuacji, ale… – Urywam na krótki moment, gdy między brwiami pojawia mi się zmarszczka – ostateczny, bezwzględny zdrajca, niepomny na wewnętrzne protesty krycia przejawów zastanowienia. Próba zmiany taktyki pozyskania informacji nie trwa długo; znalezienie właściwszych słów przychodzi samo, jak zaczerpnięcie głębszego wdechu, jak mrugnięcie. – Chyba nie chcesz powiedzieć, że nic nie zaprząta ci głowy? – Uśmiech chwieje się niepewnie na końcu pytania, jakby zaczepiony o znak zapytania. Nie jestem w stanie dać za wygraną. Upór jest jedną z tych cech, z których posiadania wcale nie jestem dumna, częściej szkodzi niż pomaga osiągać zamierzony, majaczący daleko na horyzoncie cel. Gdzieś głęboko, schowana pod kopcem pewności siebie czai się przebudzona niepewność – że szturmem, bezpretensjonalnie wchodząc do jego życia, narobię wyłącznie niepotrzebnego bałaganu jemu i sobie. – Nie musisz mówić, o co chodzi, jeśli nie chcesz. Albo nie możesz, zrozumiem – zaznaczam od razu, na tyle delikatnie, na ile jest to możliwe w przypadku takiego stwierdzenia. Nie chcę w żaden sposób wykręcić się od odpowiedzialności wysłuchania potencjalnych, ciążących mu problemów. Nigdy nie uczułam się kompetentna w sprawach udzielania rad, nigdy jednak też nie zostawiałam nikogo bez wsparcia – nawet jeśli ograniczało się wyłącznie do słuchania; do wielogodzinnych wędrówek po mieście, po lesie, po urzędach; do dzielenia mieszkania; do doglądania zwierząt. – W każdym razie, sądząc po prowadzonych między ludźmi rozmowach, nie relaksujesz się popołudniowym spacerem. – Jedynie powierzchowna zmiana tematu przychodzi naturalnie. Na dłuższy moment odwracam od niego wzrok, zerkając za ramię, za rozciągający się za mną fragment zieleni, przecinany bliznami żwirowych alejek dźwigających nie tylko kolejne, ciekawskie osoby, ale też – może przede wszystkim – ciężar dzisiejszych rozmów, tych przypadkowo słyszanych i tych pogrzebanych w ciszy martwego listowia.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Mowa nie była srebrem: była powszechna niczym hausty powietrza rozpychające głodny labirynt płuc, jak słońce, którego długa, złocista szata zwykła opadać i wić się wzdłuż połaci terenów, zaglądając przez szklane źrenice okien, jak wybuch gwaru, którego zmechacona tkanina narzucała się na świadomość przy każdym, kamiennym objęciu głównych, miejskich arterii. W mowie, rozprowadzonej po ścieżkach strumieniem bezładu dźwięków, czerpiącej źródło z rozchylających się ust przechodzących sylwetek, nie tkwiła żadna szlachetność. Prawda, wybełtana z podłością kłamstw i domysłów nadal nie była prawdą, korodując, niszczejąc, dzień po kolejnym dniu deformując uzyskiwane fakty. Gęsta, pajęcza nić plotek oplatała się dookoła złaknionych jej zniewolenia ludzi. Nic - nie porusza podobnie jak sama śmierć, nic - jak tragedia, nie wzmaga uderzeń serca. Tłum żąda zła, śmierci, smutków, spijanych z nagłówków gazet, sączonych z przelotnych rozmów, tłum chce ich, podskórnie pragnie, nie znając swych krwawych marzeń. Tak długo, kiedy tragedia nie dosięgała ich samych, pragnęli więcej i więcej, słuchając z zapartym tchem, znieczulając się wystawianym teatrem fałszywego współczucia. Pustka ich słów zawodziła w każdej wydmuszce zdania. W chwili, odkąd umysły galdrów nawiedziła świadomość fal śmierci oraz poszukiwanych przedstawicieli magicznej społeczności, pogłoski, szeptane z namaszczeniem przejęcia, przybrały dodatkowo na sile. Niepokój podsycał skłonność do formowania - niekiedy opływających w groteskę - teorii. Horda pogłosek, krocząca po midgardzkich - i nie tylko - dzielnicach, stawała się niemożliwym do zwalczenia zjawiskiem, pełniącym, o wiele częściej, charakter wyjątkowo natarczywej przeszkody, zamiast przynosić choć drobne, korzystne skutki. Przywyknął do niej, wiedząc, że podobna batalia nie przyczyni się, w żadnym stopniu, do wyplenienia podejrzeń i spisków, uformowanych z zasłyszanej papki w głowach wielu mieszkańców. Nie potrafił, jedynie, cierpliwie znieść bezsilności, która, na podobieństwo ciężkich, ołowianych łańcuchów, snuła się ze złowieszczym szczękiem przy każdym, stawianym kroku. Mozolność, z którą toczyło się większość śledztw, przypominała taszczone przez deildegasty głazy - spomiędzy krzyków i trudów nie wyłaniała się dostateczna całość osiągniętego celu.
    - Nie jestem tutaj formalnie - czuł się zobowiązany wyjaśnić. Nie zjawił się, mimo wszystko, rekreacyjnie, co gorsza, nie był sam pewien, czego dokładnie szukał. Pękata, napuchnięta niepewność zgniatała swym cielskiem myśli. Twarz, z kolei, odrętwiała w kruchej, krótkotrwałej wygodzie zamyślenia. - Właściwie, krótka przechadzka byłaby wręcz korzystna - przyznał, świadomy, że nie odnajdzie nic więcej.
    - To miejsce nie sprzyja żadnej wymianie zdań. - Głos przedarł się, ledwie zdolny do wychwycenia. Nie był wyjątkowo otwarty, głównie, ze względu na towarzystwo postronnych ludzi, którzy, jak wygłodniałe stado, chwytaliby rychło wszelkie, nawet niedosłyszane zupełnie słowa. Liczył, że jego obecność nie będzie dla niej dotkliwym, zupełnie zbędnym balastem.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Odnoszę nieprzyjemne wrażenie, jakby wszystko wokół – cały wszechświat: szybujące złowróżbnie ponad głowami kruki i mewy, poddające się zbyt łatwo gwałtowniejszym podmuchom jesiennego wiatru drzewa, żwirowana wstęga alejki, wypaczone z intensywnych kolorów sylwetki przechodniów, a razem z nim ja oraz Gaute, brzmiący coraz odleglej, coraz bardziej obco (jakbym kiedykolwiek miała w ogóle przyzwolenie na posługiwanie się tego typu stwierdzeniami, insynuowanie jakiejkolwiek silniejszej niż pospolita znajomość zażyłości) – nieoczekiwanie zaczęło się gwałtownie kurczyć. Mięśnie twarzy tężeją, zastygają w uśmiechu, który z każdym uderzeniem serca wydaje się coraz bardziej nie na miejscu, jakby był naklejką trzymającą się na resztce wiekowego kleju, odchodzącą szpetnie od mojej twarzy, zbierającą całą niegodziwość codziennie sączących się spomiędzy warg fraz, tak bardzo trywialnych, utkanych z wyświechtanych schematów. Powinnam wcześniej ugryźć się w język; powinnam przestać oszukiwać samą siebie, że potrafię z każdego czytać, jak z otwartej księgi, że mam możliwość odwrócenia każdej sytuacji na własną korzyść; powinnam mieć więcej samodyscypliny i wyciągać wnioski nie tylko ze swoich potknięć – tymczasem każdorazowo podejmuję próżne starania, by okpić los, łudząc się, że codzienna konspiracyjna obserwacja ludzi kiedyś wreszcie przyniesie oczekiwane efekty, że w końcu nie będzie okoliczności, w których nie potrafiłabym się odnaleźć.
    Z boleścią, z gryzącym, irracjonalnym poczuciem przegranej – jakbym w ogóle podejmowała jakąkolwiek walkę – ukręcam łeb swojej dumie.
    Milczenie osiada mi na ramionach, na piersi ciężko, nieprzyjemnie, jak mara, niemalże pozbawiając tchu. Próbuję przekonać samą siebie, że nie było to jego intencją, że zupełnie opacznie rozumiem jego słowa, niepotrzebnie wyolbrzymiam ich znaczenie, że w ślad za drobnym, przypadkiem osiadłym – niestrąconym pedantycznym gestem – na kąciku warg okruchem uśmiechu idą treści życzliwsze, niż je odbieram. Jednak w ślad za lekkim, poddenerwowanym skinięciem głową, za niemym przyzwoleniem na podjęcie wspólnej wędrówki (nieoczekiwanie jawiącej się w mojej głowie jak spacer wstydu), nie wybrzmiewają jakiekolwiek słowa; formujące się zdania grzęzną mi w gardle, nie mogąc – nie chcąc – się zdradzić z barwiącymi je zamierzeniami.
    Zmieszanie ponownie staram się maskować uśmiechem; ostatnio częściej niż zazwyczaj chowam się za nim jak za tarczą, z każdego tworzę kolejne cegły wzrastającego wokół mnie muru, praktycznie odcinając się od niewygodnych pytań.
    - Nie musimy rozmawiać – mówię wreszcie, kiedy chrzęst kamyków wzrasta z każdym następnym stawianym krokiem; kiedy cisza, choć trwa zaledwie chwilę, dla mnie wypełnia wieczność, a nie tylko tych niezręcznych kilkadziesiąt sekund. – O tym – dodaję naprędce ściszonym głosem, gdy wymijamy grupkę zaaferowanych studentów. Pąsowieję w momencie, kiedy ton jednego z nich trąca nieostrożnie nici wspomnień – jak pozornie niewiele znaczącymi uwagami stara się wydrążyć w absorbującym ich temacie najkrótszą drogę ku brakującym odpowiedziom. Nie staram się jednak szukać zastępczego tematu, godząc z wybrzmiałym ostrzeżeniem, które dotychczas zawsze ignorowałam. Jakiekolwiek miejsce nie sprzyja żadnej wymianie zdań.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Szept barwił się irytacją.
    Głosy, głosy i głosy; tlące się paleniska wspomnień, popioły dyszące żarem niezgaszonych emocji, gorycz, gorąc afektów pod membranami ciała. Przeczucie, za każdym razem wbijało się jak ząb noża - na peryferiach spojrzenia chwytał nierzadko rozchylającą się czerwień warg, pełne poufałości skinięcia głową i gesty, jednomyślnie wdrażane przez zgromadzonych gapiów. Głosy i głosy, podszyte zawsze jaskrawą nicią poruszeń i entuzjazmu; miejsca, gdzie znajdywano kolejne ciała i tropy dzierżyły pęczki uwagi, zaciekawienia, szkodliwej natarczywości i przeinaczeń plotek. Nie znosił spojrzeń, nie znosił ciężaru pytań ani dziennikarskiego, zatwardziałego roju brzęczącego nad głową jak kakofonia drgających, owadzich skrzydeł. Czuł się - w pewnym znaczeniu, żałośnie - odpowiedzialny za gorzką, krzepnącą niczym żywica, krępującą bezsilność. Miał dość poruszeń - miał dość domysłów - miał dość bierności, napiętej jak wytrzymała, gruba konopna lina.
    - Wiem - rozcinał gąszcza milczenia dopiero po dłużej chwili. Później - znów zagościło dawne, jednolite milczenie - rozleniwiona melasa pomiędzy ich sylwetkami, pusta, zdrętwiała krtań. Nie musieli, to prawda; miała zupełną rację. Różniła się, zresztą, od wielu zbyt wścibskich ludzi; łuna zwodniczej, namolnej dociekliwości nie była do niej podobna.
    - W tym tkwi cały dylemat - stłumione, sugestywne westchnienie zastąpiła treść rzuconego zdania. - Co będzie bardziej właściwe? - pytanie, nadesłane jak list pozbawiony znamienia adresata. Nie umiał stwierdzić, do kogo w rzeczywistości kierował swoją wątpliwość; do siebie? do Asty? do nieznanego, skrytego w przestworzach bóstwa? Szarpanie strupów obecnych na skaleczeniach prawdy zdawało się równym błędem, co obopólna gra, że nic nie zdołało mieć miejsca.
    - Przepraszam - pokręcił głową. - Gubię się w tym - ośmielił się z nią podzielić. Czasami wolałby, silnie egoistycznie, aby tłum mógł żyć błogi i nieświadomy; bez żadnych, rozsianych plotek, bez plagi szeptów, pogłosek oraz krzywych historii. Nosił w sobie świadomość, że wysunięta przed szereg rozważań myśl nie tworzyła remedium na trapiące rozległy ustrój pasma dolegliwości. Oszustwo, kłamstwo i teatr, że zagrożenie nie kryje się, nie wysuwa kościstej, bezwzględnej dłoni do nieostrożnych osób, mogłoby stać się zgubą, rażącym, wykorzenionym z etyki zaniedbywaniem. Ludzie, pomimo przestróg, poszukiwali jednak - zdecydowanie częściej - sensacji, drastycznych treści, tragedii wyciskających łzy z oczu bliskich, wplątanych w ich matnie osób. Nie sądził, aby losy mężczyzny, ani też zaginięcia innych obywateli miasta, były treściwą lekcją - stawały się, mimo wszystko nauką, która musiała mieć miejsce, bez względu na odciśnięte skutki. Ludzie zasługiwali na choćby ułamek prawdy; Krucza Straż balansowała na cienkim sznurze niepokoju, ponad przepaścią paniki, która, z biegiem miesięcy, mogła powstawać w głowach bardziej podatnych galdrów.
    - Odnosisz czasem wrażenie - zwrócił się, ponownie, do Asty po kilku płynących chwilach - że wiedza potrafi szkodzić? - wiedza - niewiedza - każde z pojęć jak wielki i obosieczny miecz.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Ziarno wątpliwości wzrasta niepewnie, z niejaką trwogą, podlane tym jednym, niepotrzebnym – bo jedynie rozjuszającym mój z trudem poskramiany, gotowy zerwać się w każdej chwili głód wiedzy, czekający jedynie na dogodną okazję do tego, by chciwie rzucić się ku studni informacji – pytaniem. Ściągam brwi, ważąc ciężar poruszonego przez Gaute problemu – i ciężar wciąż jeszcze nieukształtowanej, kalekiej w swojej prostocie i infantylności odpowiedzi – jakby dopiero teraz naprawdę dotarło do mnie, jak istotna jest to kwestia: jak, jedynie pozornie, łatwo byłoby na wszystko to spuścić ciężką zasłonę milczenia, odgrodzić się do pęczniejącego od domysłów, komeraży i wyolbrzymianych teorii, pozostawionego poza zasięgiem wzroku i myśli problemu; jaką iluzją w rzeczywistości jest możliwość pozbawionego krępacji dyskutowania na temat, którego grunt jest na tyle grząski, że z niebywałą zajadłością pochłania każdego, kto ma śmiałość choćby przestąpić jego teren.
    - Na bogów, nie przepraszaj – obruszam się, a ton mój barwi się kolorytem zaskoczenia, które równie szybko znajduje swoje odzwierciedlenie w posłanym Gaute spojrzeniu przepełnionym troską i naganą. Gdyby nie panujący wokół morowy, pełen osobliwego napięcia nastrój, skłonna byłabym w tej chwili wytknąć mu to pozbawione wyrozumiałości dla samego siebie postępowanie – ograniczam się jednak wyłącznie do ustępliwego westchnięcia. – Nigdy nie byłam zwolenniczką zatajania prawdy. – Zabawne, jak gładko kłamstwo przechodzi mi przez usta, jak nie drży mi choćby powieka – jakbym wyrzuciła z pamięci te chwile, gdy w pospiechu, z płonącymi z nerwów policzkami, oblekałam trudną rzeczywistość w woal fałszu, tkałam wokół niej niemające odzwierciedlenia w realności historie; że mówiąc to, jestem w stanie bez jakichkolwiek odbijających się na twarzy oznak wyrzutów sumienia rozwinąć papierową torebkę, uwalniając z niej skłębiony aromat cynamonu i, jakby nigdy nic, jakby nad rozmową wcale nie zawisło ciągnące się znad wody widmo śmierci, podsuwając zawiniątko mężczyźnie. Chyba po prostu nie chcę pamiętać o tym czasie, gdy uciekałam od samej siebie. – Może dlatego trudno mi pogodzić się z rozterkami, z jakimi musicie… Musisz się mierzyć. – Ostrożność, z jaką dobieram kolejne słowa wywołuje niełatwy do określenia lęk, że wystarczy jedno niewłaściwe określenie – zupełnie jak nieuważny krok – a cienka tafla lodu, po której toczy się nasza rozmowa, rozpęknie się więżąc nas w pułapce wzajemnego niezrozumienia. – Nie zmienia to jednak faktu, że jestem w stanie zrozumieć targające tobą wątpliwości: uchylić rąbka tajemnicy osobom trzecim, z nadzieją, że będą w stanie zachować zimną krew bez względu na to, co usłyszą, czy wszystko przemilczeć z obawą o to, jaki potwór narodzi się z niepotwierdzanych przez nikogo spekulacji.
    Najtrudniej jest wszak poskromić to, co wylęga się w niekontrolowanych przez nikogo ludzkich umysłach, co karmione jest kolejnymi zupełnie nieracjonalnymi, miejscami wręcz paranoicznymi plotkami. Ludzie zasługiwali na choćby ułamek prawdy – prawdą było jednak to, że otrzymując choćby tak liche błogosławieństwo losu, nie potrafili go we właściwy sposób wykorzystać. Ciszę i myśli przegryzam bułeczką, jakby mogła osłodzić mi zgryzotę codzienności.
    - Nieustannie – przyznaję z naleciałością smutku w głosie po dłuższej chwili namysłu. – Niekiedy wydaje mi się, że wiedza jest jak trucizna, po którą sami, dobrowolnie, zbyt chętnie sięgamy.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Ingerencja Bezimiennego

    Mathilde Haglund była starszą kobietą; promienie zmarszczek nadały jej pulchnej twarzy budzący sympatię wyraz, w którym to przede wszystkim zaczęły zwracać uwagę błyszczące się bystro oczy, nieskore aby ulegać pod dłutem srogiego czasu. Liczyła już blisko siedemdziesiąt lat i odkąd sięgała pamięcią trudniła się, pomagając przy skromnym, rodzinnym biznesie, z początku jako plączące się, roześmiane dziecko, z biegiem kolejnych dekad nabywając coraz większego doświadczenia przekazanego dzieciom a później gromadce wnuków. Prowadziła niewielki sklep spożywczy który zaopatrywał okoliczne osiedle i chociaż przez wzgląd na wiek coraz rzadziej stawała uśmiechnięta za ladą, czuła się niewątpliwie związana z każdym jego aspektem, starając się, aby zawsze utrzymał swoją renomę. Dziś wyruszyła na spacer, po części słuchając rady medyka, który się nią zajmował, po części próbując również ułożyć rozchwiane myśli. Niedługo po tym jak wstała i zaparzyła herbatę, usłyszała tragiczne wieści na temat syna sąsiada, które wstrząsnęły nią także z racji wprost oczywistej troski o przyszłość własnej rodziny.
    - Niech pani lepiej uważa - przestrzegła w ferworze emocji idącą Astę, której ścieżka wędrówki zdołała rozejść się z Gaute. Miała wyraźne podejrzenia że przede wszystkim są zagrożeni ludzie naiwni i młodzi, padając łupem morderców.
    - Słyszałam, co się stało w pobliżu… - słyszała, tak jak czytała z zapartym tchem każde nowe wydanie gazety Orakel, śledząc kolejne z notowanych zaginięć. Za każdym razem, dzięki bogom, nie znajdowała nazwisk wiążących się z jej krewnymi; wiedziała jednak, że każde spośród obwieszczeń stawało się nieuchronną tragedią dla dzieci, małżonków i matek wspomnianych osób, w przypadku których proszono o rychły kontakt w razie posiadania dowolnych, przydatnych informacji.
    - Midgard nie jest bezpieczny - westchnęła, poniekąd sama do siebie. Przez wiele lat żyła w mieście, przekonana że jest w istocie najlepszym miejscem dla galdrów, w którym nie muszą ukrywać istnienia magii; ostatnie, doświadczone miesiące zmieniły jej cały pogląd.
    Co za czasy…
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Kiedy w naszą stronę z naprzeciwka raźnym krokiem — co kilka przestąpień podbiegając kawałek — zmierza szpakowaty mężczyzna, jednoznacznie spojrzenie zawieszając na Gaute, już wiem, że nie mam wyboru — muszę uznać wyższość obowiązków nad doczesne przyjemności i niegdysiejszą normalność. Uśmiecham się do Eriksena ze zrozumieniem, grzebiąc pod tym lichym wyrazem życzliwości, który szybko, niemal mechanicznie przywołuję na twarz, zalążek rozżalenia.
    Przyzwyczaiłam się. Do nagle, w połowie urywanych i nigdy niedokończonych rozmów, prowadzonych w mniej uczęszczanych częściach biblioteki, między regałami działów mało atrakcyjnych, kiedy pomiędzy konfidencjonalnie szeptane zdania gwałtem wkrada się niecierpliwe chrząknięcie, głośne, kostycznie rzucone pytanie czy niespokojne stukanie palcami w zmęczone drewno — półek, biurek, poręczy. Do szukania wymówek, jakiejkolwiek drogi ucieczki od niekomfortowych tematów — chwytania się, jak brzytwy, każdego spojrzenia, każdego uśmiechu, każdego gestu, który pozwoli pociągnąć się do przodu, byle dalej od pełnych wyczekiwania na wyjaśnienia współpracowników.
    Przyzwyczaiłam się do zalegającej na każdej bibliotecznej powierzchni, zatęchłej ciszy prowokowanej niezupełnie zrozumiałą dla mnie potrzebą zachowania pełnej dyskrecji; do ciszy przelewającej się przez tę znaną mi przestrzeń i rozlewającej się gwałtownie na wszystkie pozostałe płaszczyzny, jakby największym z bluźnierstw była rozmowa — szczególnie o tym, co może wzbudzić jakiekolwiek emocje.
    Toczące się wciąż wokół żywe dyskusje, jak muchy krążące nad padliną martwego tematu, cichną za każdym razem, kiedy zbliżam się do bezmyślnie gawędzących grupek, będących niczym przystanie na ciągnącej się wstędze głównej, parkowej alei. Staram się ignorować tę irytującą tendencję, ciężko mi jednak nie odnieść wrażenia, że przywoływana nagle dyskrecja jest wyłącznie mierną grą pozorów — wystarczy przestąpienie kilku kroków dalej, bym za plecami znów bez problemu słyszała niemożliwe podejrzenia, absurdalne hipotezy i wywołujące dreszcze niepokoju — tonem, jakim zostają wypowiadane — stwierdzenia.
    Słucham? — Wzdrygam się jednak z zupełnie innego powodu, zatrzymując w pół kroku, gdy kobiecy głos raptownie wyrywa mnie z zamyślenia. Marszczę brwi, czekając na jakiekolwiek rozwinięcie przez staruszkę rzuconego tak niespodziewanie ostrzeżenia. — Nie jest — przyznaję kobiecie rację bez choćby chwili zastanowienia. Odkąd zaczęły znikać kolejne osoby; odkąd w zupełnie przypadkowych miejscach zaczęły pojawiać się kolejne zmasakrowane ciała, każdy przestał mieć wątpliwość co do tego, że Midgard nie jest już bezpiecznym miejscem — przede wszystkim zaś, że przestał być przyjazny; że wziął stronę oprawców, zmieniając dotychczas znane, lubiane i przyjemne miejsca w niemożliwy do przebrnięcia tor przeszkód. — Ale będzie znowu. To tylko kwestia czasu — mówię z zaskakującym mnie samą przekonaniem, na odchodne posyłając rozmówczyni pokrzepiający uśmiech.
    Wiem, że prędzej czy później — oby, oby prędzej niż później — Krucza Straż złapie tego, kto odpowiedzialny jest za panujący w mieście i w galdryjskich sercach chaos. I wiem, że wróci wreszcie czas, kiedy miast plotek o topielcach i kolejnych morderstwach, przechodząc skwerem w pobliżu Małej Bramy, słuchać będę  o morderczych maratonach filmowych i topieniu smutków złamanych serc.

    Asta i Gaute z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.