:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
20.12.2000 – Kawiarnia Zacisze – Nieznajomy: V. Hallström & Bezimienny: L. Völsung
2 posters
Nieznajomy
20.12.2000 – Kawiarnia Zacisze – Nieznajomy: V. Hallström & Bezimienny: L. Völsung Nie 10 Gru - 14:19
20.12.2000
Wieczór zaciąga sowicie płaszczem ciemności przedmiejskie alejki. Jak pod grubym welurem natury, w chłodzie i w wilgoci, kryją się największe sekrety. W kątach Midgardu nie ma miejsca dla tchórzliwych. Są za to peryferie miasta, rzadziej uczęszczane i mało komu znane, badane przez odważnych.
Mijane lokale w najdalszej części Dzielnicy Ostatniej Walkirii, o tej porze zacienione i nieco brudne, nabierają kształtów niepokoju. Zasnuwają przestrzeń melancholicznym poszyciem, które skutkować może dwojakim odczuciem – strachem przed dalszą obecnością w tymże zaułku lub mobilizacją do jego poznania.
Wzdłuż wąskich wstążek ulic, nadszarpniętych przez zaniedbanie, ciągną się proste kwadraty kamienic. Jedna przy drugiej, jak zbrylone kostki cukru, na pierwszy rzut oka sczerniałe, zachodzą w pamięć jako pasmo miejskiego upadku. Z pozoru tylko, bowiem w takich właśnie miejscach, jak za namową geniuszu, co bystrzejsi, odnajdują sposób na dobrze prosperujący biznes.
Tymczasem, w prześwicie księżycowej łuny, nieśmiało rozgarniającej światłością miękkość szarych obłoków, rysuje się obraz nietypowej nocy. Cichej, bez życia, niemal bezdusznej.
Tylko pojedyncza sylwetka na końcu drogi, jak dostojny monument, zajmuje przestrzeń. Przecina długim cieniem kamienny bruk. Zasadza się na kocich łbach i w okruchach spokoju, porusza się w ledwie dostrzegalnych z odległości manewrach.
Im bliżej sylwetki, tym więcej można zauważyć.
Większy i bardziej barwny zdaje się też obraz absurdu. Rama niezrozumienia rozciąga się od cienia postaci po długość kamiennych ścian. Oddech tej nocy, jak w żartobliwym wydmuchu Norn, przybiera formę niejasnej w motywach aberracji, gdy pośród pylistych brył chodnika, stoi on. Viljam Hallström. Modelowy obraz pedanta pośród nastroszonych piór miejskiego nieładu.
Wełniana kurtka, okrojona na kształt elegancji, zakończona połami jak w marynarce, spoczywa luźno na opiętych swetrem ramionach.
Grzbiet dostojeństwa rozpoczyna i kończy się w ciemnościach bezpiecznie neutralnych kolorów, nie mówiąc o podobnie klasycznych, skórzanych rękawicach. Dopiero włosy, luźno tylko zagarnięte dłonią w tył, świadczą o lekkim pośpiechu tuż przed wyjściem. Lekko wilgotne po świeżo doznanej kąpieli, pachnące drzewem cedrowym i ostrym jałowcem, świadczą o próbie pobudzenia organizmu i wyprowadzenia go ze stanu zmęczenia.
Kosmyki włosów, wciąż zlepione gdzieniegdzie, tworzą niesymetryczne linie tuż nad linią czoła. Sprawiają wrażenie niespokojnych, wzburzonych. Niosą aurę nieokiełznania. On sam jednak, w absolutnie stoickiej pozie, prostuje się nawet bardziej niż dotychczas i skupiony na obserwowaniu drogi przed nim, krzyżuje ręce na ramionach.
W oczekiwaniu na spóźnioną towarzyszkę dzisiejszego spotkania, ma ochotę podeprzeć się o ścianę, nie robi tego jednak z czystej grzeczności.
Nie przyjdzie?
Pojedyncza myśl uchyla drzwi zwykle plamionego pewnością umysłu i przemyka sprytnie przez próg świadomości, pozostawiając go z odrobiną wątpliwości. Zanim jednak ciało wyraża ów emocje na zewnątrz, dostrzega poruszenie tuż za rogiem.
Wypuszcza powietrze w uldze.
| ubranie
Bezimienny
Re: 20.12.2000 – Kawiarnia Zacisze – Nieznajomy: V. Hallström & Bezimienny: L. Völsung Nie 10 Gru - 14:20
W niepodobnym do niej pośpiechu, wpada do stodoły jak zdesperowany lis do kurnika, wodząc wzrokiem w poszukiwaniu idealnej ofiary. W doskonale uporządkowanej pracowni wszystko ma swoje miejsce, każdy przedmiot ma przypisaną półkę lub szufladę, ale teraz gdy emocje biorą górę, a serce łomocze jej jak oszalałe nie potrafi sobie przypomnieć co gdzie podziała. Wciąż krąży myślami wokół ostatniego listu Viljama. Nawet nie wie czy powinna się zgodzić, czy powinna udać się na spotkanie, a już bierze się za coś co właściwie jeszcze jeszcze bardziej szalone niż samo zobaczenie się.
Dłonie gorączkowo przemieszczają się kolejno po półkach wyrzucając na podłogę znajdujące się tam przedmioty, gorączkowo poszukując tej jednej rzeczy, która zapadła jej w pamięć i gdyby tylko pozwoliła by sobie na odrobinę spokoju zapewne znalazłaby to w trzy sekundy. Natomiast trzy godziny, dwie uszkodzone szuflady i zero sukcesu później siedzi pośrodku bałaganu zastanawiając się czy oszalała.
Nie sądziłam, że ktokolwiek wprawi mnie w podobne zakłopotanie. Jakbym miała jakieś oczekiwania.
A nie miała.
Prawda?
Nie miała!
Spogląda na zmięty list, który prawdopodobnie powinna traktować z o wiele większym sentymentem, ale wywołał w niej lawinę nieoczekiwanych uczuć, którym nie potrafiła zaradzić inaczej jak wprowadzając nieuchronny Ragnarök do swojej pracowni.
Nigdzie nie idę. Przecież to jest niedorzeczne.
Wzdycha ciężko chowając kartkę papieru do kieszeni, tym razem składając ją z należytą starannością.
Pomieszczenie wygląda jakby przeszedł przez nie co najmniej miniaturowy huragan, taki który może się wedrzeć jedynie do wewnątrz nie naruszając lichej konstrukcji budynku. Wybebeszone przedmioty żałośnie zalegały na podłodze i im dłużej im się przyglądała, tym coraz mocniej docierało do niej poczucie winy. I nawet jeżeli sprzątanie w tym konkretnym momencie było ostatnią rzeczą, na którą miała ochotę, to cóż… po prostu się za nie wzięła, by po niespełna dziesięciu minutach krzyknąć: „eureka”, co nie miało tak naprawdę sensu, ale znalazła dokładnie to po co tutaj przyszła. I tak sprzątanie musiało poczekać, aż Lofn zrealizuje swój chytry plan. Najpierw udała się do domu, by przyszykować wszystko nim uda się do zaprzyjaźnionego rzemieślnika.
Po powrocie… nie potrafiła ustać w jednym miejscu więc zabrała się za porządkowanie pracowni, wątpiąc że uda jej się zrobić cokolwiek sensownego.
Tego dnia, tego szczególnego dnia było jeszcze gorzej. Spotkanie ustalone było dopiero na wieczór i w ten sposób, dla Lofn która wstawała z rytmem natury, gdy wszystko budziło się do życia, czekało kilkanaście piekielnie długich godzin, które musiała jakoś zagospodarować, a jak na złość… nie miała żadnych planów. W ten sposób, by niczego nie zepsuć udała się na… wielkie sprzątanie swojego domu, czego nie znosiła, ale raz na jakiś czas wypadało to zrobić. Złość przeplatająca się z ekscytacją była doskonałą siła napędową, więc niemal nie zorientowała się, gdy wybiła godzina, o której powinna się szykować.
Była zmieszana, nie wiedząc jak powinna się ubrać czy przygotować. Przeważnie nie przejmowała się swoim wyglądem po prostu chodząc w tym w czym było jej najwygodniej, ale teraz było inaczej i po części dopiero w wieku trzydziestu kilku lat zrozumiała swoje koleżanki ze szkoły, które nie wiedziały co założyć na swoją pierwszą randkę. Co prawda żadna to była randka, ale poczuła jakąś powinność wyglądania choćby przyzwoicie. Wielkiego wyboru nie miała, ale zdecydowała się na najbardziej odświętne i podkreślające jej urodę ubrania, choć to mogło być trudne zważając na żałobny kolor niemal każdego elementu jej garderoby. Nie pamiętała, by kiedykolwiek tak się wystroiła dla Gerta… nie, dla niego nie miała po co, skoro nigdy nie pozwolił, by cokolwiek z tego wyszło, to i ona zaniechała jakichkolwiek… Z resztą nie ważne.
Miała jeszcze czas, wszystko tak obliczyła, by jak zawsze dotrzeć na miejsce pięć minut przed czasem. Niestety nie wzięła poprawki na to, że jej zlecenie było na ostatnią chwilę i mogło zająć nieco dłużej. W ten sposób spóźniła się, jak chyba nigdy w swoim życiu.
Prawie piętnaście minut po dwudziestej przemykała sprawnie przez ciasne alejki prowadzące ją do umówionego spotkania i niemal modliła się w duchu, by Viljam na nią wciąż czekał.
Czekał, a jakże. Był cholernym dżentelmenem.
- Viljam! – powiedziała o wiele głośniej niż zamierzała. Równie dobrze mógł być to przypadkowy mężczyzna, ale miała szczerą nadzieję, że jednak był to jej listowny partner.
Przystanęła kilka kroków od niego, spoglądając na sylwetkę czającą się w mroku pośrodku wyjątkowo niepasującej scenerii do jego osoby. Wreszcie ściągnęła szeroki kaptur z głowy, by mleczny blask księżyca mógł paść na jej piegowatą twarz z szkarłatnymi wykwitami rozlewającymi się przez nos, aż po policzki. Chłód nieprzyjemnie szczypał odsłoniętą skórę narażając ją na zaczerwienienia.
Stała tutaj, skąpana w blasku nocnego kochanka, stała na brukowanej drodze, gdzie stać nie powinna. Ubrana w czerń jak śmierć zakradająca się niepostrzeżenie do swej ofiary. Czarna skóra spodni i wysokich kozaków lśniła w słabym świetle odbijając księżycową poświatę. Na wierzch założyła swoją nową, wyjściową dopasowaną skórzaną kurtkę z nitami i szerokim kapturem przypominającym ten należący do wszelakich rzezimieszków. To czego Viljam jeszcze nie mógł dostrzec była lniana koszula o dość luźnym kroju, rzecz jasna w grobowym kolorze, którą opinała skórzana ni to bluzka, ni to gorset na szerszych ramiączkach. Jednak największą zmianą, na którą się zdecydowała było rozpuszczenie włosów, a tego nie robiła prawie nigdy. Prawie zawsze nosiła wysoki ciasny koński ogon lub misternie zaplecione warkoczyki, teraz jednak jej kasztanowe włosy spływały kaskadą na ramiona.
- Przyjęłam rękawicę, a teraz ją zwracam. – wyciągnęła w jego kierunku małe zawiniątko. - Nie wiem czy będą pasować, poprosiłam rymarza o standardowy rozmiar. – w środku znajdowały się rękawiczki o prostym kroju wykonane z wyprawionej skóry przez samą Lofn i podbite lisim futrem. Jedynie trzeba było je wyciąć i zszyć. Miały również wygrawerowaną runę ochronną. - Nie wiem czy wierzysz w przesądy, ale ta runa nigdy mnie nie zawiodła. – dodała głosem, który miał być nonszalancki i pewny siebie, natomiast wzrok panny Völsung powędrował wysoko ku górze jakby poszukiwała wsparcia w jedynym świadku jej kompromitującego i nieco zawstydzającego prezentu. Skąd miała wiedzieć jak mężczyzna zareaguje? Znała go ledwie z wymiany kilku słów!
Dłonie gorączkowo przemieszczają się kolejno po półkach wyrzucając na podłogę znajdujące się tam przedmioty, gorączkowo poszukując tej jednej rzeczy, która zapadła jej w pamięć i gdyby tylko pozwoliła by sobie na odrobinę spokoju zapewne znalazłaby to w trzy sekundy. Natomiast trzy godziny, dwie uszkodzone szuflady i zero sukcesu później siedzi pośrodku bałaganu zastanawiając się czy oszalała.
Nie sądziłam, że ktokolwiek wprawi mnie w podobne zakłopotanie. Jakbym miała jakieś oczekiwania.
A nie miała.
Prawda?
Nie miała!
Spogląda na zmięty list, który prawdopodobnie powinna traktować z o wiele większym sentymentem, ale wywołał w niej lawinę nieoczekiwanych uczuć, którym nie potrafiła zaradzić inaczej jak wprowadzając nieuchronny Ragnarök do swojej pracowni.
Nigdzie nie idę. Przecież to jest niedorzeczne.
Wzdycha ciężko chowając kartkę papieru do kieszeni, tym razem składając ją z należytą starannością.
Pomieszczenie wygląda jakby przeszedł przez nie co najmniej miniaturowy huragan, taki który może się wedrzeć jedynie do wewnątrz nie naruszając lichej konstrukcji budynku. Wybebeszone przedmioty żałośnie zalegały na podłodze i im dłużej im się przyglądała, tym coraz mocniej docierało do niej poczucie winy. I nawet jeżeli sprzątanie w tym konkretnym momencie było ostatnią rzeczą, na którą miała ochotę, to cóż… po prostu się za nie wzięła, by po niespełna dziesięciu minutach krzyknąć: „eureka”, co nie miało tak naprawdę sensu, ale znalazła dokładnie to po co tutaj przyszła. I tak sprzątanie musiało poczekać, aż Lofn zrealizuje swój chytry plan. Najpierw udała się do domu, by przyszykować wszystko nim uda się do zaprzyjaźnionego rzemieślnika.
Po powrocie… nie potrafiła ustać w jednym miejscu więc zabrała się za porządkowanie pracowni, wątpiąc że uda jej się zrobić cokolwiek sensownego.
Tego dnia, tego szczególnego dnia było jeszcze gorzej. Spotkanie ustalone było dopiero na wieczór i w ten sposób, dla Lofn która wstawała z rytmem natury, gdy wszystko budziło się do życia, czekało kilkanaście piekielnie długich godzin, które musiała jakoś zagospodarować, a jak na złość… nie miała żadnych planów. W ten sposób, by niczego nie zepsuć udała się na… wielkie sprzątanie swojego domu, czego nie znosiła, ale raz na jakiś czas wypadało to zrobić. Złość przeplatająca się z ekscytacją była doskonałą siła napędową, więc niemal nie zorientowała się, gdy wybiła godzina, o której powinna się szykować.
Była zmieszana, nie wiedząc jak powinna się ubrać czy przygotować. Przeważnie nie przejmowała się swoim wyglądem po prostu chodząc w tym w czym było jej najwygodniej, ale teraz było inaczej i po części dopiero w wieku trzydziestu kilku lat zrozumiała swoje koleżanki ze szkoły, które nie wiedziały co założyć na swoją pierwszą randkę. Co prawda żadna to była randka, ale poczuła jakąś powinność wyglądania choćby przyzwoicie. Wielkiego wyboru nie miała, ale zdecydowała się na najbardziej odświętne i podkreślające jej urodę ubrania, choć to mogło być trudne zważając na żałobny kolor niemal każdego elementu jej garderoby. Nie pamiętała, by kiedykolwiek tak się wystroiła dla Gerta… nie, dla niego nie miała po co, skoro nigdy nie pozwolił, by cokolwiek z tego wyszło, to i ona zaniechała jakichkolwiek… Z resztą nie ważne.
Miała jeszcze czas, wszystko tak obliczyła, by jak zawsze dotrzeć na miejsce pięć minut przed czasem. Niestety nie wzięła poprawki na to, że jej zlecenie było na ostatnią chwilę i mogło zająć nieco dłużej. W ten sposób spóźniła się, jak chyba nigdy w swoim życiu.
Prawie piętnaście minut po dwudziestej przemykała sprawnie przez ciasne alejki prowadzące ją do umówionego spotkania i niemal modliła się w duchu, by Viljam na nią wciąż czekał.
Czekał, a jakże. Był cholernym dżentelmenem.
- Viljam! – powiedziała o wiele głośniej niż zamierzała. Równie dobrze mógł być to przypadkowy mężczyzna, ale miała szczerą nadzieję, że jednak był to jej listowny partner.
Przystanęła kilka kroków od niego, spoglądając na sylwetkę czającą się w mroku pośrodku wyjątkowo niepasującej scenerii do jego osoby. Wreszcie ściągnęła szeroki kaptur z głowy, by mleczny blask księżyca mógł paść na jej piegowatą twarz z szkarłatnymi wykwitami rozlewającymi się przez nos, aż po policzki. Chłód nieprzyjemnie szczypał odsłoniętą skórę narażając ją na zaczerwienienia.
Stała tutaj, skąpana w blasku nocnego kochanka, stała na brukowanej drodze, gdzie stać nie powinna. Ubrana w czerń jak śmierć zakradająca się niepostrzeżenie do swej ofiary. Czarna skóra spodni i wysokich kozaków lśniła w słabym świetle odbijając księżycową poświatę. Na wierzch założyła swoją nową, wyjściową dopasowaną skórzaną kurtkę z nitami i szerokim kapturem przypominającym ten należący do wszelakich rzezimieszków. To czego Viljam jeszcze nie mógł dostrzec była lniana koszula o dość luźnym kroju, rzecz jasna w grobowym kolorze, którą opinała skórzana ni to bluzka, ni to gorset na szerszych ramiączkach. Jednak największą zmianą, na którą się zdecydowała było rozpuszczenie włosów, a tego nie robiła prawie nigdy. Prawie zawsze nosiła wysoki ciasny koński ogon lub misternie zaplecione warkoczyki, teraz jednak jej kasztanowe włosy spływały kaskadą na ramiona.
- Przyjęłam rękawicę, a teraz ją zwracam. – wyciągnęła w jego kierunku małe zawiniątko. - Nie wiem czy będą pasować, poprosiłam rymarza o standardowy rozmiar. – w środku znajdowały się rękawiczki o prostym kroju wykonane z wyprawionej skóry przez samą Lofn i podbite lisim futrem. Jedynie trzeba było je wyciąć i zszyć. Miały również wygrawerowaną runę ochronną. - Nie wiem czy wierzysz w przesądy, ale ta runa nigdy mnie nie zawiodła. – dodała głosem, który miał być nonszalancki i pewny siebie, natomiast wzrok panny Völsung powędrował wysoko ku górze jakby poszukiwała wsparcia w jedynym świadku jej kompromitującego i nieco zawstydzającego prezentu. Skąd miała wiedzieć jak mężczyzna zareaguje? Znała go ledwie z wymiany kilku słów!
Nieznajomy
Re: 20.12.2000 – Kawiarnia Zacisze – Nieznajomy: V. Hallström & Bezimienny: L. Völsung Nie 10 Gru - 14:21
Tej nocy Dzielnica Ostatniej Walkirii zapuszcza na nich kurtynę milczenia.
Nie potrzeba jej do tego zbyt wiele. Starczy obskurny wygląd ów części miasta, by zniechęcić przechodniów do nocnych spacerów, a ostatecznie, by wyludniło się od osób jeszcze przed umówioną godziną ich spotkania.
W przestrzeni pozostaje jedynie pogłos wiatru.
Ten, swawolnie, bez jakiejkolwiek kontroli, świszczącymi pasami dźwięku przemieszcza się od okna do okna... ślizga się od drzwi, do drzwi. Przemyka niezauważony ludzkim okiem, choć wyraźnie słyszalny. Ostatecznie niknie za zakrętem ulicy, wałęsając się po zakątkach Midgardu bez konkretnego porządku.
Tymczasem ściany kamienic, grube i chłodne, w towarzystwie ogólnopanującej pustki, przeistoczają się w ciężką w odbiorze zasłonę – w swej nieprzystępnej naturze zasnuwają cieniem przestrzeń. Podniszczone i brudne, chylące się tuż nad wąskim ustępem ulicy, nie tylko stanowią niepozorną fasadę miasta, ale także chowają prawdę o tym miejscu.
Pod ciasno plecionym całunem bierności kryje się nocne życie midgardczyków, ich dyskretne spotkania i nieznane przez większość lokale. Podobne do tego, do którego pragnie ją dziś zaprowadzić.
Wśród atmosfery niemal absolutnego spokoju, przy jednoczesnym braku żywych istot (poza nimi), w tunelu alejki bez problemu daje się słyszeć pogłos rytmicznych kroków. Jej kroków. Dźwięk ten rozchodzi się serdecznym tupnięciem po kaflach chodnika tuż pod jej stopami i podbity powtórnie przez lekkie poruszenie na kamiennym bruku, cichą wibracją echa dociera do uszu Viljama.
Wraz z kolejnymi, nieco wyraźniejszymi dżwiękami tupnięć, czuje wzbierające w nim napięcie i rosnącą ciekawość. Coraz głośniej, i głośniej... bodźce i emocje wzbierają na sile. Świadczą o bliskości spotkania z kobietą, przyprawiając go o lekkie poruszenie.
Przechodzi wtedy z nogi na nogę, gwałtownie, ale tylko raz, dając w ten sposób upust niecierpliwości. Niepohamowana żądza poznania jej szybko niknie jednak w fałdach opanowania.
Spogląda na nią z odległości kilku kroków i śmiałym pociągnięciem wzroku przesuwa nim od krawędzi kaptura po sam cień rzucony chwilowo na twarz kobiety.
Spod obszernego materiału pierwsze wychylają się pełne, pięknie skrojone usta.
— Lofn...
W kontraście do jej ekspresywnego powitania, jego głos nie wychodzi poza obręb normy. Wyraźny, gładko przecinający ciszę. Niezmiennie spokojny. Dopiero kącik ust wzniesiony ku górze wskazuje na zadowolenie z jej przybycia i świadczy o pewnej satysfakcji, jaka dziwnym trafem nie chce go opuścić.
— Szczerze mówiąc, nie oczekiwałem, że przyjdziesz.
Kilka płynnych kroków z jego strony niweluje dzielącą ich bliskość. Sprawia, że nie tylko ma okazję przyjrzeć się jej z odległości parudziesięciu centymetrów, ale również ułatwia sobie drogę do przejęcia zawiniątka.
— Rękawica? Ciekawe i przewrotne...
Sięga po małe pudełeczko bez wahania. Ręka, owleczona materiałem grubej rękawicy, dotyka przy tym przez moment jej skóry na dłoni, a choć sam nie odczuwa przy tym żadnych dodatkowych bodźców, palce kobiety z pewnością spotykają się z chłodem garbowanej skóry, zziębniętej od piętnastominutowego czekania.
— Nie wierzę w przesądy — przyznaje dobitnie — Ale wierzę w dobre intencje. Dziękuję.
Talerz niebieskich oczu, niezmiennie ukierunkowany na Nią, jaśnieje nieco, gdy wraz z „nieznajomą” staje w księżycowej łunie, dając naturze wychwycić detal tęczówki i wszelkie atrybuty jego własnej urody.
Obraz jego twarzy daleki jest od kobiecej atrakcyjności, jaką reprezentuje sobą Lofn. Nie oblewa się rumieńcem, nie nosi znamion delikatności. W zamian poszczycić się może równo przyciętym zarostem i kształtem męskiej szczęki, wyostrzonej powagą.
— Stary i sztywny? Co Ci podpowiada intuicja? — pyta przekornie.
Nie potrzeba jej do tego zbyt wiele. Starczy obskurny wygląd ów części miasta, by zniechęcić przechodniów do nocnych spacerów, a ostatecznie, by wyludniło się od osób jeszcze przed umówioną godziną ich spotkania.
W przestrzeni pozostaje jedynie pogłos wiatru.
Ten, swawolnie, bez jakiejkolwiek kontroli, świszczącymi pasami dźwięku przemieszcza się od okna do okna... ślizga się od drzwi, do drzwi. Przemyka niezauważony ludzkim okiem, choć wyraźnie słyszalny. Ostatecznie niknie za zakrętem ulicy, wałęsając się po zakątkach Midgardu bez konkretnego porządku.
Tymczasem ściany kamienic, grube i chłodne, w towarzystwie ogólnopanującej pustki, przeistoczają się w ciężką w odbiorze zasłonę – w swej nieprzystępnej naturze zasnuwają cieniem przestrzeń. Podniszczone i brudne, chylące się tuż nad wąskim ustępem ulicy, nie tylko stanowią niepozorną fasadę miasta, ale także chowają prawdę o tym miejscu.
Pod ciasno plecionym całunem bierności kryje się nocne życie midgardczyków, ich dyskretne spotkania i nieznane przez większość lokale. Podobne do tego, do którego pragnie ją dziś zaprowadzić.
Wśród atmosfery niemal absolutnego spokoju, przy jednoczesnym braku żywych istot (poza nimi), w tunelu alejki bez problemu daje się słyszeć pogłos rytmicznych kroków. Jej kroków. Dźwięk ten rozchodzi się serdecznym tupnięciem po kaflach chodnika tuż pod jej stopami i podbity powtórnie przez lekkie poruszenie na kamiennym bruku, cichą wibracją echa dociera do uszu Viljama.
Wraz z kolejnymi, nieco wyraźniejszymi dżwiękami tupnięć, czuje wzbierające w nim napięcie i rosnącą ciekawość. Coraz głośniej, i głośniej... bodźce i emocje wzbierają na sile. Świadczą o bliskości spotkania z kobietą, przyprawiając go o lekkie poruszenie.
Przechodzi wtedy z nogi na nogę, gwałtownie, ale tylko raz, dając w ten sposób upust niecierpliwości. Niepohamowana żądza poznania jej szybko niknie jednak w fałdach opanowania.
Spogląda na nią z odległości kilku kroków i śmiałym pociągnięciem wzroku przesuwa nim od krawędzi kaptura po sam cień rzucony chwilowo na twarz kobiety.
Spod obszernego materiału pierwsze wychylają się pełne, pięknie skrojone usta.
— Lofn...
W kontraście do jej ekspresywnego powitania, jego głos nie wychodzi poza obręb normy. Wyraźny, gładko przecinający ciszę. Niezmiennie spokojny. Dopiero kącik ust wzniesiony ku górze wskazuje na zadowolenie z jej przybycia i świadczy o pewnej satysfakcji, jaka dziwnym trafem nie chce go opuścić.
— Szczerze mówiąc, nie oczekiwałem, że przyjdziesz.
Kilka płynnych kroków z jego strony niweluje dzielącą ich bliskość. Sprawia, że nie tylko ma okazję przyjrzeć się jej z odległości parudziesięciu centymetrów, ale również ułatwia sobie drogę do przejęcia zawiniątka.
— Rękawica? Ciekawe i przewrotne...
Sięga po małe pudełeczko bez wahania. Ręka, owleczona materiałem grubej rękawicy, dotyka przy tym przez moment jej skóry na dłoni, a choć sam nie odczuwa przy tym żadnych dodatkowych bodźców, palce kobiety z pewnością spotykają się z chłodem garbowanej skóry, zziębniętej od piętnastominutowego czekania.
— Nie wierzę w przesądy — przyznaje dobitnie — Ale wierzę w dobre intencje. Dziękuję.
Talerz niebieskich oczu, niezmiennie ukierunkowany na Nią, jaśnieje nieco, gdy wraz z „nieznajomą” staje w księżycowej łunie, dając naturze wychwycić detal tęczówki i wszelkie atrybuty jego własnej urody.
Obraz jego twarzy daleki jest od kobiecej atrakcyjności, jaką reprezentuje sobą Lofn. Nie oblewa się rumieńcem, nie nosi znamion delikatności. W zamian poszczycić się może równo przyciętym zarostem i kształtem męskiej szczęki, wyostrzonej powagą.
— Stary i sztywny? Co Ci podpowiada intuicja? — pyta przekornie.
Bezimienny
Re: 20.12.2000 – Kawiarnia Zacisze – Nieznajomy: V. Hallström & Bezimienny: L. Völsung Nie 10 Gru - 14:21
Chyżo zmierzając w stronę czekającego mężczyznę usiłowała przywołać w pamięci wspomnienie ostatniego zdarzenia, które wprawiało ją w słodką ekscytację wymieszaną z odrobiną goryczkowatego stresu. Na próżno jednak żmudnie przeczesywała całą bibliotekę swego umysłu, zapuszczając się w najdalsze meandry wspomnień i chwil tak ulotnych jak zwinna ważka. Był to proces skazany na porażkę z dwóch powodów. Po pierwsze jeszcze nigdy nie znalazła się choć w zbliżonej sytuacji i nawet początki znajomości z Karstenem pozostawiały na języku zgoła inne emocje aniżeli te rozpalające jej klatkę piersiową od środka. Po drugie nim zdążyła przeczesać wszystkie możliwe zasoby i zajrzeć do każdego składzika, i każdej najmniejszej skrytki, dotarła na skraj uliczki, gdzie czekał jej towarzysz.
Czas się skończył.
- Nie oczekiwałeś, a jednak tutaj stoisz. Czyżbyś lubił na próżno wystawać na mrozie? Myślałam, że człowiek na twoim stanowisku nie ma zbyt wiele wolnego czasu, ale może powinnam złożyć skargę do Kolegium Sprawiedliwości, że ich pracownicy mają zdecydowanie za mało pracy? – przełamała swoje własne osłupienie przechodząc na zdecydowanie bardziej spoufalający się ton głosu, jak i tryb wypowiedzi. Lofn była zaczepną kokietką, gdy jej rozmówca skłaniał ją ku temu samemu się podkładając i pozostawiając furtkę w wypowiedzi, jak tylne wejście do domu, z którego nas wyrzucono. I właśnie w ten sposób doszukiwała się czegoś, czego być może nie powinna, ale czy między innymi nie dlatego go zainteresowała?
- Oczywiście rozważam również możliwość, że lubisz okazjonalnie zakładać się sam ze sobą i sprawdzać czy faktycznie miałeś rację. – kąciki jej ust drgnęły w zawadiackim uśmiechu, który dołączył do skaczących łobuzerskich iskierek w jej oczach. - Mogliśmy się założyć. Lubię wygrywać. – chociaż może nie tak bardzo jak pracę zespołową, ale od czasu do czasu możliwość górowania nad inną istotą sprawiała jej dziką, choć wyjątkowo krótką satysfakcję. Przeważnie testowała to na nieszczęśliwym Gertem, który przeważnie z nią przegrywał, a ona lubiła to wykorzystywać.
- Właściwie rękawice, stwierdziłam, że głupio byłoby dać tylko jedną. Mało praktycznie. – wzruszyła lekko ramionami, tym samym cofając dłonie, gdy pakunek wylądował u obdarowywanego. Chłód skutecznie zmroził skórę i niemal uniemożliwił odczucie tak subtelnego dotyku, który trwał ledwie krótką ulotną chwilę. W innych okolicznościach… kto wie.
Pozwoliła sobie ukradkiem spojrzeć na mężczyznę, gdy ten oglądał podarek. Była chyba ostatnią osobą, dla której wygląd był istotny, ale nigdy nie przeczyła, że miał znaczenie. A już zwłaszcza w relacjach intymnych. Skłamałaby, gdyby stwierdziła, że Viljam nie był przystojny i doskonale pasował do listów, którymi ją obdarowywał.
- Myślę, że jeszcze wiele w swoim życiu nie widziałeś. – stwierdza całkowicie szczerze, bo przecież właśnie bezpośredniością i szczerością posługiwała się w ich korespondencji. - I że jesteś grzecznym chłopcem. – stwierdza to z rozbrajającą powagą, a w jej głosie nie da się doszukać choćby krztyny rozbawienia.
- A przede wszystkim uważam, że wystarczająco długo stoisz na mrozie z mojego powodu i najwyższy czas udać się do środka. – nie czekając na jego odpowiedź rusza w stronę wejścia, oczywiście w kierunku, który wydaje jej się właściwy!
Czas się skończył.
- Nie oczekiwałeś, a jednak tutaj stoisz. Czyżbyś lubił na próżno wystawać na mrozie? Myślałam, że człowiek na twoim stanowisku nie ma zbyt wiele wolnego czasu, ale może powinnam złożyć skargę do Kolegium Sprawiedliwości, że ich pracownicy mają zdecydowanie za mało pracy? – przełamała swoje własne osłupienie przechodząc na zdecydowanie bardziej spoufalający się ton głosu, jak i tryb wypowiedzi. Lofn była zaczepną kokietką, gdy jej rozmówca skłaniał ją ku temu samemu się podkładając i pozostawiając furtkę w wypowiedzi, jak tylne wejście do domu, z którego nas wyrzucono. I właśnie w ten sposób doszukiwała się czegoś, czego być może nie powinna, ale czy między innymi nie dlatego go zainteresowała?
- Oczywiście rozważam również możliwość, że lubisz okazjonalnie zakładać się sam ze sobą i sprawdzać czy faktycznie miałeś rację. – kąciki jej ust drgnęły w zawadiackim uśmiechu, który dołączył do skaczących łobuzerskich iskierek w jej oczach. - Mogliśmy się założyć. Lubię wygrywać. – chociaż może nie tak bardzo jak pracę zespołową, ale od czasu do czasu możliwość górowania nad inną istotą sprawiała jej dziką, choć wyjątkowo krótką satysfakcję. Przeważnie testowała to na nieszczęśliwym Gertem, który przeważnie z nią przegrywał, a ona lubiła to wykorzystywać.
- Właściwie rękawice, stwierdziłam, że głupio byłoby dać tylko jedną. Mało praktycznie. – wzruszyła lekko ramionami, tym samym cofając dłonie, gdy pakunek wylądował u obdarowywanego. Chłód skutecznie zmroził skórę i niemal uniemożliwił odczucie tak subtelnego dotyku, który trwał ledwie krótką ulotną chwilę. W innych okolicznościach… kto wie.
Pozwoliła sobie ukradkiem spojrzeć na mężczyznę, gdy ten oglądał podarek. Była chyba ostatnią osobą, dla której wygląd był istotny, ale nigdy nie przeczyła, że miał znaczenie. A już zwłaszcza w relacjach intymnych. Skłamałaby, gdyby stwierdziła, że Viljam nie był przystojny i doskonale pasował do listów, którymi ją obdarowywał.
- Myślę, że jeszcze wiele w swoim życiu nie widziałeś. – stwierdza całkowicie szczerze, bo przecież właśnie bezpośredniością i szczerością posługiwała się w ich korespondencji. - I że jesteś grzecznym chłopcem. – stwierdza to z rozbrajającą powagą, a w jej głosie nie da się doszukać choćby krztyny rozbawienia.
- A przede wszystkim uważam, że wystarczająco długo stoisz na mrozie z mojego powodu i najwyższy czas udać się do środka. – nie czekając na jego odpowiedź rusza w stronę wejścia, oczywiście w kierunku, który wydaje jej się właściwy!
Nieznajomy
Re: 20.12.2000 – Kawiarnia Zacisze – Nieznajomy: V. Hallström & Bezimienny: L. Völsung Nie 10 Gru - 14:22
Widzi ją. W prześwicie odwagi, gdy chętne na zaczepki usta, poruszane w duchu bezpośredniości, rozciągają się w uśmiechu kokieterii. Lofn nie musi nawet poruszać kącików ust ku górze, by nuta filuterii otuliła ciasno przestrzeń. Głos, tchnący przekorą i naturalną jej żartobliwością, pobudza do życia zwykle dławiący się tonami ciężkich myśli umysł. Naturalnie i zupełnie nienachalnie prowadzi do tego, że wyszarpnięty z odmętów powagi, posąg viljamowskiej dojrzałości i rozwagi z wolna kruszeje u krawędzi. Budowany na cienkim kruszcu powinności, usypuje się za sprawą jej subtelnej prowokacji.
Zauważa ją i zauważa też moment, w którym dobrowolnie się na to godzi. Pozwala, by iskra zaczepki zajęła myśli, buchając z jego strony ogniem zainteresowania.
Liźnięte jej energią i stymulowane przez otwartość, neurony świadomości podlegają tej kojącej aurze i nawet jego zachęcają do poufałej polemiki. Słowa i czyny, barwione pięknem prostolinijności czy brakiem skrępowania, sprawiają, że dotąd zaciśnięty w węzeł przyzwoitości język, dziś rozluźnia się niespodziewanie.
— Na każde minuty stania na mrozie istnieją godziny sposobów na rozgrzanie... naprawdę, niestraszne mi te piętnaście minut w chłodzie — przekonuje całkiem wiarygodnie, rozpoczynając od rozsądnie wysuniętego argumentu — Zresztą, jeśli istniał choć cień szansy na to, że się pojawisz, a ja przez niedoczekanie skazałbym Cię na samotną wyprawę do peryferii miasta, to przy następnym liście chyba musiałbym poświęcić dla Ciebie dodatkową kartkę papeterii na przeprosiny.
Słowa, płynnie przeciśnięte przez usta, jak wychylający się z norki nieśmiały gryzoń, wyściubiają ryjek prawdy tylko na chwilę, wraz z wypowiedzią, zaraz jednak nikną w rozmowie, nie dając czasu na wskazanie głównej, prowadzącej nim emocji. Nie wskazuje też na to ton głosu, dostatecznie neutralny, by nie podpowiedzieć w tej materii nic.
Powaga, czy żart? Tę zagadkę musi rozwikłać sama.
— Nic straconego, jeszcze możemy się o coś założyć… o to, kto pierwszy będzie miał tego spotkania w przesycie? O to, kto kogo pierwszego zawstydzi? A może masz inny pomysł?
Znów to robi. Otwiera jej furtkę, pozwalając na wykorzystanie słów do własnych celów. Rzecz w tym, że nie ma prawdopodobnie niczego, czego mógłby się w tym momencie bać. Nic, co wprawiałoby go w stan onieśmielenia czy irracjonalnej obawy. Proponuje zakład, bo... doskonale wie, że łatwo wygrywa się go komuś, kto myśli głową. A sam za takiego się uważa.
Wprawdzie nie zna jej i nie zna jej możliwości, ale zna swoje. To mu wystarcza do tego, by czuł się pewnie.
— Po części się zgodzę. Przyzwoity jestem z wychowania. Niegrzeczny zaledwie bywam w przebłyskach temperamentu... Ty za to zdajesz się doskonale bawić tą „formułą” - formułą przyzwoitości/grzeczności. Często sprawdzasz jej granice?
Przez chwilę daje jej pełną swobodę w doborze kierunku. Chowa w tym czasie pakunek z rękawicami do kieszeni płaszcza, dotrzymując kobiecie kroku. Dopiero gdy kolejne sekundy spotkania, przeciągnięte w kobiecej pomyłce, oddalają ich od celu, decyduje się na skuteczną i krótką interwencję.
— Właściwie to wejście jest od drugiej strony.
Dystans maleje gwałtownie, gdy chwytając ją pod ramię, pociąga kobietę w kierunku jednej z alejek. Niepozorna i ciągnąca się cieniem aż po pojedyncze, niezachęcające do wejścia drzwi, sprawia wrażenie nieuczęszczanej, wręcz niebezpiecznej. Kierunek ten może wydawać się nieoczekiwany, może nawet ryzykowny – szczególnie, że wąskość alejki wymusza na nich przez chwilę nieprzyzwoitą wręcz bliskość, Viljam zdaję się jednak zrelaksowany.
— Jak pisałem, to niekonwencjonalne miejsce na spotkanie, ale zaraz za tym parszywie brudnym korytarzem znajduje się całkiem zaciszna kawiarenka.
Słowa te padają wraz z wejściem do obskurnego korytarzyka.
Zauważa ją i zauważa też moment, w którym dobrowolnie się na to godzi. Pozwala, by iskra zaczepki zajęła myśli, buchając z jego strony ogniem zainteresowania.
Liźnięte jej energią i stymulowane przez otwartość, neurony świadomości podlegają tej kojącej aurze i nawet jego zachęcają do poufałej polemiki. Słowa i czyny, barwione pięknem prostolinijności czy brakiem skrępowania, sprawiają, że dotąd zaciśnięty w węzeł przyzwoitości język, dziś rozluźnia się niespodziewanie.
— Na każde minuty stania na mrozie istnieją godziny sposobów na rozgrzanie... naprawdę, niestraszne mi te piętnaście minut w chłodzie — przekonuje całkiem wiarygodnie, rozpoczynając od rozsądnie wysuniętego argumentu — Zresztą, jeśli istniał choć cień szansy na to, że się pojawisz, a ja przez niedoczekanie skazałbym Cię na samotną wyprawę do peryferii miasta, to przy następnym liście chyba musiałbym poświęcić dla Ciebie dodatkową kartkę papeterii na przeprosiny.
Słowa, płynnie przeciśnięte przez usta, jak wychylający się z norki nieśmiały gryzoń, wyściubiają ryjek prawdy tylko na chwilę, wraz z wypowiedzią, zaraz jednak nikną w rozmowie, nie dając czasu na wskazanie głównej, prowadzącej nim emocji. Nie wskazuje też na to ton głosu, dostatecznie neutralny, by nie podpowiedzieć w tej materii nic.
Powaga, czy żart? Tę zagadkę musi rozwikłać sama.
— Nic straconego, jeszcze możemy się o coś założyć… o to, kto pierwszy będzie miał tego spotkania w przesycie? O to, kto kogo pierwszego zawstydzi? A może masz inny pomysł?
Znów to robi. Otwiera jej furtkę, pozwalając na wykorzystanie słów do własnych celów. Rzecz w tym, że nie ma prawdopodobnie niczego, czego mógłby się w tym momencie bać. Nic, co wprawiałoby go w stan onieśmielenia czy irracjonalnej obawy. Proponuje zakład, bo... doskonale wie, że łatwo wygrywa się go komuś, kto myśli głową. A sam za takiego się uważa.
Wprawdzie nie zna jej i nie zna jej możliwości, ale zna swoje. To mu wystarcza do tego, by czuł się pewnie.
— Po części się zgodzę. Przyzwoity jestem z wychowania. Niegrzeczny zaledwie bywam w przebłyskach temperamentu... Ty za to zdajesz się doskonale bawić tą „formułą” - formułą przyzwoitości/grzeczności. Często sprawdzasz jej granice?
Przez chwilę daje jej pełną swobodę w doborze kierunku. Chowa w tym czasie pakunek z rękawicami do kieszeni płaszcza, dotrzymując kobiecie kroku. Dopiero gdy kolejne sekundy spotkania, przeciągnięte w kobiecej pomyłce, oddalają ich od celu, decyduje się na skuteczną i krótką interwencję.
— Właściwie to wejście jest od drugiej strony.
Dystans maleje gwałtownie, gdy chwytając ją pod ramię, pociąga kobietę w kierunku jednej z alejek. Niepozorna i ciągnąca się cieniem aż po pojedyncze, niezachęcające do wejścia drzwi, sprawia wrażenie nieuczęszczanej, wręcz niebezpiecznej. Kierunek ten może wydawać się nieoczekiwany, może nawet ryzykowny – szczególnie, że wąskość alejki wymusza na nich przez chwilę nieprzyzwoitą wręcz bliskość, Viljam zdaję się jednak zrelaksowany.
— Jak pisałem, to niekonwencjonalne miejsce na spotkanie, ale zaraz za tym parszywie brudnym korytarzem znajduje się całkiem zaciszna kawiarenka.
Słowa te padają wraz z wejściem do obskurnego korytarzyka.
Bezimienny
Re: 20.12.2000 – Kawiarnia Zacisze – Nieznajomy: V. Hallström & Bezimienny: L. Völsung Nie 10 Gru - 14:22
Uniosła brwi w uprzejmym zdziwieniu zastanawiając się czy mężczyzna miał na myśli to samo co właśnie zwizualizowało się w jej umyśle. Jeżeli tak, to być może nie był aż takim grzecznym chłopcem, chociaż i te tematy były poruszane w ich listach, to wciąż pozostawało tak wiele aspektów, które mogły świadczyć o jego… potulności.
- Mhmm. Zaiste, wiele sposobów. – zamruczała rozbawiona lekko przygryzając dolną wargę, nie miała jednak zamiaru skończyć na tej drobnej zaczepce, więc kontynuowała odpowiedź jak gdyby nigdy nic.
- Mam szczerą nadzieję, że z czasem przestaniesz mnie postrzegać przez swój pryzmat nieśmiałego dżentelmena i perspektywę mojej rzekomo słabej płci. Jestem bardziej niż kompetentna, by móc o siebie zadbać. – nie było potrzeby szerszego pogłębiania tematu, o którym niejednokrotnie wspominała w listach. A Viljam jako człowiek inteligentny mógł sobie połączyć kropki z zaskakującą łatwością, by dojść do bardzo prostej konkluzji, że ludzie byli dla niej co najwyżej nieznośnym utrapieniem w porównaniu do ściganych przez nią bestii.
Przygląda mu się dłuższą chwilę, spoglądając z lekkim niedowierzaniem po usłyszanych słowach. Nie ośmieliłaby mu się zarzucić braku temperamentu, ale absolutnie nie była w stanie na ten moment wyobrazić go sobie w innej sytuacji niż na jakimś poważnym, dystyngowanym bankiecie gdzie zachowuje wszelkie przybrane przez socjetę normy, spełnia się w roli następny rodu i inne strasznie nudne bzdury.
- Mój drogi, traktujesz to wszystko tak strasznie poważnie, jakbyśmy co najmniej uczestniczyli w twojej rozprawie. – powstrzymuje się od nieuprzejmego parsknięcia, chowając rozbawiony uśmiech za podniesioną do twarzy dłonią. - Masz mylne wrażenie, ja po prostu jestem i pozwalam sobie odczuwać, reagując zgodnie z emocjami i potrzebą. Choć lubię testować cudze granice, bo właśnie wtedy można naprawdę poznać drugiego człowieka, gdy jest na skraju.
Gdzieś na skraju racjonalności tliła się sugestia, że są w dwóch różnych światów, a wiotka nitka łącząca ich poprzez zamiłowanie do prowadzenia dyskusji ledwie spajała te odległe równiny, dzieląc ich przepaścią oczekiwań, wychowania, zawodu czy towarzystwa w jakim się obracali. Teraz mogła to obserwować na żywo, czując się tak nieadekwatnie jak tylko było to możliwe i bogom dziękowała, że Viljam wybrał miejsce dyskretne, mało znane, gdzieś gdzie nie będzie kłuła w oczy swoją absurdalną sylwetką u boku mężczyzny. Nie była ani tym przysłowiowym żeńskim kwiatem zdobiącym i przyciągającym uwagę, ani tym bardziej zachwycającą biżuterią, nie żeby kiedykolwiek chciałaby być postrzegana w taki sposób. Niemniej jednak Viljam należał do świata pełnego wścibskich par oczu, które wodziły spojrzeniami bacząc na każdy twój ruch. I tak, według logiki Lofn potrzebował nieskazitelnej kobiety o cudnej urodzie, zakładającej onieśmielająco piękne suknie i ozdoby.
Tragedia.
- Czy to już ten moment? Sprawdzanie naszych reakcji na dotyk? – pozwala się zarówno prowadzić, jak i chwycić pod ramię, nie protestując a jedynie przyglądając się towarzyszowi. Wykorzystuje możliwość obserwacji zdając się na jego prowadzenie. - Załóżmy się. – odwraca głowę w jego kierunku i tuż przed wejściem do korytarza, gdy zatrzymują się na chwilę unosi się lekko na palcach, tak by usta mogły sięgnąć jego ucha.
- Podoba mi się twoja pewność siebie. Więc kto kogo pierwszego zawstydzi. – ciepły oddech otula małżowinę ucha, gdy kobieta wcale nie rezygnuje z tej nieznośnej bliskości. - Będę...grzeczna. – czy poczuł jak się przy tym uśmiecha? Czy miał wrażenie jakby muskała wargami skórę jego policzka, gdy się wycofywała z powrotem stając obok tak jak przystało na damę.
Nie czeka na niego, przestępuje przez próg, by wejść do środka kawiarni tak drastycznie różnego od otaczającej ją scenerii. Ledwie chwile zajmuje jej przystosowanie się do nieoczekiwanej zmiany, by ponownie ruszyć w kierunku upatrzonego stolika. Wreszcie zdejmuje z siebie skórzaną kurtkę podbitą krótkim futrem, by pozostać jedynie w cienkiej i zwiewnej koszuli, którą opina skórzany gorseto-bluzka na szerszych ramiączkach. Nie wie czy jej dekolt można uznać za przyzwoity, bo rzadko wychodzi do ludzi, a jeszcze rzadziej interesuje się tym co wypada, a co nie.
- Mhmm. Zaiste, wiele sposobów. – zamruczała rozbawiona lekko przygryzając dolną wargę, nie miała jednak zamiaru skończyć na tej drobnej zaczepce, więc kontynuowała odpowiedź jak gdyby nigdy nic.
- Mam szczerą nadzieję, że z czasem przestaniesz mnie postrzegać przez swój pryzmat nieśmiałego dżentelmena i perspektywę mojej rzekomo słabej płci. Jestem bardziej niż kompetentna, by móc o siebie zadbać. – nie było potrzeby szerszego pogłębiania tematu, o którym niejednokrotnie wspominała w listach. A Viljam jako człowiek inteligentny mógł sobie połączyć kropki z zaskakującą łatwością, by dojść do bardzo prostej konkluzji, że ludzie byli dla niej co najwyżej nieznośnym utrapieniem w porównaniu do ściganych przez nią bestii.
Przygląda mu się dłuższą chwilę, spoglądając z lekkim niedowierzaniem po usłyszanych słowach. Nie ośmieliłaby mu się zarzucić braku temperamentu, ale absolutnie nie była w stanie na ten moment wyobrazić go sobie w innej sytuacji niż na jakimś poważnym, dystyngowanym bankiecie gdzie zachowuje wszelkie przybrane przez socjetę normy, spełnia się w roli następny rodu i inne strasznie nudne bzdury.
- Mój drogi, traktujesz to wszystko tak strasznie poważnie, jakbyśmy co najmniej uczestniczyli w twojej rozprawie. – powstrzymuje się od nieuprzejmego parsknięcia, chowając rozbawiony uśmiech za podniesioną do twarzy dłonią. - Masz mylne wrażenie, ja po prostu jestem i pozwalam sobie odczuwać, reagując zgodnie z emocjami i potrzebą. Choć lubię testować cudze granice, bo właśnie wtedy można naprawdę poznać drugiego człowieka, gdy jest na skraju.
Gdzieś na skraju racjonalności tliła się sugestia, że są w dwóch różnych światów, a wiotka nitka łącząca ich poprzez zamiłowanie do prowadzenia dyskusji ledwie spajała te odległe równiny, dzieląc ich przepaścią oczekiwań, wychowania, zawodu czy towarzystwa w jakim się obracali. Teraz mogła to obserwować na żywo, czując się tak nieadekwatnie jak tylko było to możliwe i bogom dziękowała, że Viljam wybrał miejsce dyskretne, mało znane, gdzieś gdzie nie będzie kłuła w oczy swoją absurdalną sylwetką u boku mężczyzny. Nie była ani tym przysłowiowym żeńskim kwiatem zdobiącym i przyciągającym uwagę, ani tym bardziej zachwycającą biżuterią, nie żeby kiedykolwiek chciałaby być postrzegana w taki sposób. Niemniej jednak Viljam należał do świata pełnego wścibskich par oczu, które wodziły spojrzeniami bacząc na każdy twój ruch. I tak, według logiki Lofn potrzebował nieskazitelnej kobiety o cudnej urodzie, zakładającej onieśmielająco piękne suknie i ozdoby.
Tragedia.
- Czy to już ten moment? Sprawdzanie naszych reakcji na dotyk? – pozwala się zarówno prowadzić, jak i chwycić pod ramię, nie protestując a jedynie przyglądając się towarzyszowi. Wykorzystuje możliwość obserwacji zdając się na jego prowadzenie. - Załóżmy się. – odwraca głowę w jego kierunku i tuż przed wejściem do korytarza, gdy zatrzymują się na chwilę unosi się lekko na palcach, tak by usta mogły sięgnąć jego ucha.
- Podoba mi się twoja pewność siebie. Więc kto kogo pierwszego zawstydzi. – ciepły oddech otula małżowinę ucha, gdy kobieta wcale nie rezygnuje z tej nieznośnej bliskości. - Będę...grzeczna. – czy poczuł jak się przy tym uśmiecha? Czy miał wrażenie jakby muskała wargami skórę jego policzka, gdy się wycofywała z powrotem stając obok tak jak przystało na damę.
Nie czeka na niego, przestępuje przez próg, by wejść do środka kawiarni tak drastycznie różnego od otaczającej ją scenerii. Ledwie chwile zajmuje jej przystosowanie się do nieoczekiwanej zmiany, by ponownie ruszyć w kierunku upatrzonego stolika. Wreszcie zdejmuje z siebie skórzaną kurtkę podbitą krótkim futrem, by pozostać jedynie w cienkiej i zwiewnej koszuli, którą opina skórzany gorseto-bluzka na szerszych ramiączkach. Nie wie czy jej dekolt można uznać za przyzwoity, bo rzadko wychodzi do ludzi, a jeszcze rzadziej interesuje się tym co wypada, a co nie.
Nieznajomy
Re: 20.12.2000 – Kawiarnia Zacisze – Nieznajomy: V. Hallström & Bezimienny: L. Völsung Nie 10 Gru - 14:23
— Nie wątpię w to, Lofn. Nie wydajesz się osobą w potrzebie — kwituje krótko.
Nie pragnie przy tym zgłębiać tajników jej zawodu, jeszcze nie teraz. Poła przyzwoitości i wrodzona ogłada zakrywają ciekawość i chęć drążenia kwestii, której nie powinien wywoływać już na samym starcie. Słowa towarzyszki, odbite echem w głowie, pozostają jednak w przedsionku świadomości, gotowe do ich pochwycenia i uniesienia na piedestał rozmowy gdzieś w przyszłości.
— Lubię znać ramy i fakty, i nie jest mi z tego powodu przykro. To ułatwia poruszanie się w socjecie. Może gdzieś poza wyznaczonym szlakiem cywilizacji, gdzieś poza okowami kultury, jest miejsce na więcej spontaniczności i więcej swobody. W moim zawodzie i pod sztandarem mojego domu, to jednak ostatnie, czego szuka się u dziedzica.
Powaga?
Tak, można by ująć to również i w ten sposób. To co dla niej było jednak szczytem nudziarstwa, dla niego stanowiło konieczność. Powinność związywała go pasmem decyzji, na które sam być może nigdy by się nie pokusił, a które nadawały konkretny kierunek przyszłości.
— Póki nie poczuję ciepła Twojej skóry, nie sądzę, bym był w stanie wywołać w sobie jakąkolwiek reakcję na domniemany „dotyk”.
Za dużo ubrań. Okryci wierzchnim odzieniem, z dystansu kilku grubych warstw są w stanie ledwie poczuć swą obecność. Nawet teraz, trzymając ją pod ramię, choć wie, że ma ją obok siebie, tak naprawdę nie czuje wiele więcej. Dodatkowo, pod osłoną skórzanych rękawic, w zetknięciu z jej drobnym ciałem, nie jest nawet w stanie określić jego kształtów.
Dopiero nagłe zatrzymanie dziewczyny i towarzyszący temu prowokacyjny szept, nadają nowych bodźców. Wstrzymany przed drzwiami, przez pierwsze sekundy nie zmienia pozycji, wsłuchany w subtelne nuty głosu. Uśmiecha się mgliście i pozwala, by aura gorąca spłynęła do zmysłu słuchu wraz z jej śmiałymi słowami. Odchyla przy tym lekko głowę w kierunku Lofn, dając słodkiej pieszczocie osiąść nie tylko na małżowinie ucha, ale także na linii szczęki, gdy w lekkim poruszeniu oddech zachodzi na lico. Drobny dreszcz przyjemności przebiega przez ciało wraz z łaskotaniem warg na linii skóry, nie towarzyszy temu jednak zakłopotanie. Raczej ciekawość, gdy tuż po odsunięciu się dziewczyny od niego obdarza ją dłuższym spojrzeniem.
Usta układają się wtedy w gotowości do rozmowy, milczą jednak przez dłuższą chwilę, pobudzając napięcie.
— Nie bądź… jeśli chcesz wygrać — podpowiada przekornie.
Przed samym wejściem do korytarzyka pozbywa się rękawic i wyciąga zachęcająco gołą już dłoń w geście zaproszenia, dając jej pierwszeństwo przejścia. Zgrywa się to idealnie z jej potrzebą przekroczenia progu, więc gdy oboje znajdują się w obskurnym holu, prowadzeni przez obsługę szybko pokonują odległość dzielącą ich od stolika.
Mglista zasłona obojętności, tchnięta mocnym zabezpieczającym zaklęciem, mającym na celu nadanie kawiarni znamiona intymności, spływa równą falą na wszystkich zgromadzonych gości. Wraz z wejściem do przestronnej salki, ciała obecnych w przestrzeni galdrów zdają się ledwie ułudą, niewyraźnym cieniem w tle, na którym oko nie pragnie zawiesić się ani przez moment. Wzrok wprawdzie prześlizguje się po rozmytych konturach i układa płaszcze sylwetek w całość, określając kształty jako ludzkie, ale nie łapie w sidła świadomości żadnych tożsamości.
Postacie, choć w niedalekiej odległości od wybranego przez nich stolika, ze względu na magiczną osłonę, zdają się siedzieć długie mile od nich. Tylko obsługa, krzątająca się między poszczególnymi częściami kawiarni, wyłania się z mglistości obrazu. Głosy gości tymczasem, pozbawione dźwięczności i sensu, rozmywają się w powietrzu jak niknąca za dnia jawa, nim jeszcze są w stanie dotknąć ich uszu.
W tym ujęciu – biorąc pod uwagę marginalną obecność innych ludzi i magiczną barierę, która nie tylko skutecznie uniemożliwia podsłuchanie rozmów z przyległych stolików, ale również powstrzymuje przed świadomą obserwacją – pozostają przy stoliku sami.
Tymczasem odkłada rękawice na swoją część stolika i ściąga z ramion płaszcz, wieszając go na oparciu krzesła. Nie kwapi się do pospiesznej rozmowy. Daje chwili wybrzmieć sugestywną ciszą, znoszącą ślady rozpoczętej gry.
Załóżmy się…, słowa zgody wdzierają się w przedsionek myśli.
Korzystając z milczenia, w naturalnej samczej potrzebie błąka wzrokiem między płatami cienkiego materiału koszuli i zahacza uważnym spojrzeniem na bluzkę. Błękitne tęczówki chwytają w horyzont wzroku wcięcie w talii, doskonale uwydatnione przez gorseto-bluzkę. Zaraz jednak powraca uwagą do jej oczu
— Oboje możemy mieć o sobie mylne wrażenie... — nawiązuje z nagła do poprzednich jej słów, podchodząc do niej z pozoru niewinnie, z zamiarem odebrania kurtki. Kiedy jednak przejmuje od niej skórzane odzienie, podnosząc ramię na odpowiednią wysokość, niemal ją przy tym obejmuje.
Choć trzyma już kurtkę, bliskość wcale nie maleje, wręcz się jeszcze zawęża, gdy zachodząc do niej od boku, w nikłym dystansie ociera się klatką piersiową o kobiece ramię. Góruje nad nią wzrostem, zmuszony jednak do wyrównania poziomu, opuszcza nieco głowę, nachylony nad kobietą. Usta tymczasem, na podobieństwo jej wcześniejszej, drobnej prowokacji, znajdują się tuż przy jej uchu:
— Jestem powściągliwy, daleko mi jednak do perspektywy „nieśmiałego dżentelmena” — zaczyna spokojnie.
Rozpięte stropy pewności i niezachwiany sztucznością głos świadczą po jego stronie, gdy nagle, bez ostrzeżenia, wolną dłonią dociąga ją do siebie, sprawiając, że kobieta nie tylko odwraca się w jego kierunku, ale również w nieprzyzwoicie bliskim dotknięciu ciał, ociera się biodrami o jego uda.
Ciepło kobiecej sylwetki, miękkość skóry i charakterystyczna woń jaśminu, zmieszanego z orzeźwiającą nutą iglaków, miesza się w kotle zmysłów, rozgrzewając ciało mężczyzny. Nie rozkwita jednak rumieńcem zakłopotania na twarzy, jak w dziewiczej pozie, subtelnym napięciem obejmuje jedynie mięśnie korpusu, gdy w tężejącej pozie pewności i spokoju zawiesza się nad nią.
— Co oznacza, że jeśli czegoś nie robię, to ze świadomej decyzji, w pełnej kontroli nad tym. Nie z lęku przed ludźmi... czy przed bliskością — dodaje słowem wyjaśnienia tuż przy jej uchu, z oddechem gorąca łaskoczącym szyję. Trwa w tym teatrze prowokacji jeszcze przez dłuższą chwilę, wzmagając napięcie.
Jeśli chodzi o bieżącą jego postawę, jest śmiała, może nawet zbyt dosadna, gdy w budowaniu dowodów posuwa się do zaciśnięcia palców na pochwyconej chwilę temu talii. To jednak tylko wyrafinowana obrona przeciw jej oskarżeniu o "nieśmiałości". Poza samca, zaciśnięta w kleszczach męskiej dominacji w potrzebie podkreślenia swojej siły, zaraz jednak odbita przez echo krótkiego śmiechu, nieco rozluźniającego atmosferę.
— Mam wrażenie, że ludzie o tym zapominają.
Wypuszcza ją z objęć, choć przesuwa się ledwie o pół kroku, czekając na jej ruch.
Dłoń dzierżąca kurtkę, ostatecznie, po długim oczekiwaniu i sekwencji manewrów, w końcu wyciągnięciem ramienia dociera do drugiego, wolnego oparcia.
Vil przewiesza odzienie przez drewnianą belkę krzesła.
Nie pragnie przy tym zgłębiać tajników jej zawodu, jeszcze nie teraz. Poła przyzwoitości i wrodzona ogłada zakrywają ciekawość i chęć drążenia kwestii, której nie powinien wywoływać już na samym starcie. Słowa towarzyszki, odbite echem w głowie, pozostają jednak w przedsionku świadomości, gotowe do ich pochwycenia i uniesienia na piedestał rozmowy gdzieś w przyszłości.
— Lubię znać ramy i fakty, i nie jest mi z tego powodu przykro. To ułatwia poruszanie się w socjecie. Może gdzieś poza wyznaczonym szlakiem cywilizacji, gdzieś poza okowami kultury, jest miejsce na więcej spontaniczności i więcej swobody. W moim zawodzie i pod sztandarem mojego domu, to jednak ostatnie, czego szuka się u dziedzica.
Powaga?
Tak, można by ująć to również i w ten sposób. To co dla niej było jednak szczytem nudziarstwa, dla niego stanowiło konieczność. Powinność związywała go pasmem decyzji, na które sam być może nigdy by się nie pokusił, a które nadawały konkretny kierunek przyszłości.
— Póki nie poczuję ciepła Twojej skóry, nie sądzę, bym był w stanie wywołać w sobie jakąkolwiek reakcję na domniemany „dotyk”.
Za dużo ubrań. Okryci wierzchnim odzieniem, z dystansu kilku grubych warstw są w stanie ledwie poczuć swą obecność. Nawet teraz, trzymając ją pod ramię, choć wie, że ma ją obok siebie, tak naprawdę nie czuje wiele więcej. Dodatkowo, pod osłoną skórzanych rękawic, w zetknięciu z jej drobnym ciałem, nie jest nawet w stanie określić jego kształtów.
Dopiero nagłe zatrzymanie dziewczyny i towarzyszący temu prowokacyjny szept, nadają nowych bodźców. Wstrzymany przed drzwiami, przez pierwsze sekundy nie zmienia pozycji, wsłuchany w subtelne nuty głosu. Uśmiecha się mgliście i pozwala, by aura gorąca spłynęła do zmysłu słuchu wraz z jej śmiałymi słowami. Odchyla przy tym lekko głowę w kierunku Lofn, dając słodkiej pieszczocie osiąść nie tylko na małżowinie ucha, ale także na linii szczęki, gdy w lekkim poruszeniu oddech zachodzi na lico. Drobny dreszcz przyjemności przebiega przez ciało wraz z łaskotaniem warg na linii skóry, nie towarzyszy temu jednak zakłopotanie. Raczej ciekawość, gdy tuż po odsunięciu się dziewczyny od niego obdarza ją dłuższym spojrzeniem.
Usta układają się wtedy w gotowości do rozmowy, milczą jednak przez dłuższą chwilę, pobudzając napięcie.
— Nie bądź… jeśli chcesz wygrać — podpowiada przekornie.
Przed samym wejściem do korytarzyka pozbywa się rękawic i wyciąga zachęcająco gołą już dłoń w geście zaproszenia, dając jej pierwszeństwo przejścia. Zgrywa się to idealnie z jej potrzebą przekroczenia progu, więc gdy oboje znajdują się w obskurnym holu, prowadzeni przez obsługę szybko pokonują odległość dzielącą ich od stolika.
Mglista zasłona obojętności, tchnięta mocnym zabezpieczającym zaklęciem, mającym na celu nadanie kawiarni znamiona intymności, spływa równą falą na wszystkich zgromadzonych gości. Wraz z wejściem do przestronnej salki, ciała obecnych w przestrzeni galdrów zdają się ledwie ułudą, niewyraźnym cieniem w tle, na którym oko nie pragnie zawiesić się ani przez moment. Wzrok wprawdzie prześlizguje się po rozmytych konturach i układa płaszcze sylwetek w całość, określając kształty jako ludzkie, ale nie łapie w sidła świadomości żadnych tożsamości.
Postacie, choć w niedalekiej odległości od wybranego przez nich stolika, ze względu na magiczną osłonę, zdają się siedzieć długie mile od nich. Tylko obsługa, krzątająca się między poszczególnymi częściami kawiarni, wyłania się z mglistości obrazu. Głosy gości tymczasem, pozbawione dźwięczności i sensu, rozmywają się w powietrzu jak niknąca za dnia jawa, nim jeszcze są w stanie dotknąć ich uszu.
W tym ujęciu – biorąc pod uwagę marginalną obecność innych ludzi i magiczną barierę, która nie tylko skutecznie uniemożliwia podsłuchanie rozmów z przyległych stolików, ale również powstrzymuje przed świadomą obserwacją – pozostają przy stoliku sami.
Tymczasem odkłada rękawice na swoją część stolika i ściąga z ramion płaszcz, wieszając go na oparciu krzesła. Nie kwapi się do pospiesznej rozmowy. Daje chwili wybrzmieć sugestywną ciszą, znoszącą ślady rozpoczętej gry.
Załóżmy się…, słowa zgody wdzierają się w przedsionek myśli.
Korzystając z milczenia, w naturalnej samczej potrzebie błąka wzrokiem między płatami cienkiego materiału koszuli i zahacza uważnym spojrzeniem na bluzkę. Błękitne tęczówki chwytają w horyzont wzroku wcięcie w talii, doskonale uwydatnione przez gorseto-bluzkę. Zaraz jednak powraca uwagą do jej oczu
— Oboje możemy mieć o sobie mylne wrażenie... — nawiązuje z nagła do poprzednich jej słów, podchodząc do niej z pozoru niewinnie, z zamiarem odebrania kurtki. Kiedy jednak przejmuje od niej skórzane odzienie, podnosząc ramię na odpowiednią wysokość, niemal ją przy tym obejmuje.
Choć trzyma już kurtkę, bliskość wcale nie maleje, wręcz się jeszcze zawęża, gdy zachodząc do niej od boku, w nikłym dystansie ociera się klatką piersiową o kobiece ramię. Góruje nad nią wzrostem, zmuszony jednak do wyrównania poziomu, opuszcza nieco głowę, nachylony nad kobietą. Usta tymczasem, na podobieństwo jej wcześniejszej, drobnej prowokacji, znajdują się tuż przy jej uchu:
— Jestem powściągliwy, daleko mi jednak do perspektywy „nieśmiałego dżentelmena” — zaczyna spokojnie.
Rozpięte stropy pewności i niezachwiany sztucznością głos świadczą po jego stronie, gdy nagle, bez ostrzeżenia, wolną dłonią dociąga ją do siebie, sprawiając, że kobieta nie tylko odwraca się w jego kierunku, ale również w nieprzyzwoicie bliskim dotknięciu ciał, ociera się biodrami o jego uda.
Ciepło kobiecej sylwetki, miękkość skóry i charakterystyczna woń jaśminu, zmieszanego z orzeźwiającą nutą iglaków, miesza się w kotle zmysłów, rozgrzewając ciało mężczyzny. Nie rozkwita jednak rumieńcem zakłopotania na twarzy, jak w dziewiczej pozie, subtelnym napięciem obejmuje jedynie mięśnie korpusu, gdy w tężejącej pozie pewności i spokoju zawiesza się nad nią.
— Co oznacza, że jeśli czegoś nie robię, to ze świadomej decyzji, w pełnej kontroli nad tym. Nie z lęku przed ludźmi... czy przed bliskością — dodaje słowem wyjaśnienia tuż przy jej uchu, z oddechem gorąca łaskoczącym szyję. Trwa w tym teatrze prowokacji jeszcze przez dłuższą chwilę, wzmagając napięcie.
Jeśli chodzi o bieżącą jego postawę, jest śmiała, może nawet zbyt dosadna, gdy w budowaniu dowodów posuwa się do zaciśnięcia palców na pochwyconej chwilę temu talii. To jednak tylko wyrafinowana obrona przeciw jej oskarżeniu o "nieśmiałości". Poza samca, zaciśnięta w kleszczach męskiej dominacji w potrzebie podkreślenia swojej siły, zaraz jednak odbita przez echo krótkiego śmiechu, nieco rozluźniającego atmosferę.
— Mam wrażenie, że ludzie o tym zapominają.
Wypuszcza ją z objęć, choć przesuwa się ledwie o pół kroku, czekając na jej ruch.
Dłoń dzierżąca kurtkę, ostatecznie, po długim oczekiwaniu i sekwencji manewrów, w końcu wyciągnięciem ramienia dociera do drugiego, wolnego oparcia.
Vil przewiesza odzienie przez drewnianą belkę krzesła.
Bezimienny
Re: 20.12.2000 – Kawiarnia Zacisze – Nieznajomy: V. Hallström & Bezimienny: L. Völsung Nie 10 Gru - 14:23
- A chcesz spełniać te oczekiwania? – zapytała trochę bez zastanowienia, wypowiadając pierwszą myśl, która pojawiła się jej na języku.
- Ciekawe. – nie drążyła tematu powinności, uznając że mógłby być drażliwy, gdyby Viljam faktycznie został wepchnięty w ramy wyznaczone przez rodziców i sam nie mógł obrać kursu, a przede wszystkim portu, do którego wyruszał.
Nie spodziewała się, że ten cnotliwie wyglądający mężczyzna tak pięknie piastujący stanowisko uprzejmego dżentelmena w kręgach szanowanej socjety mógłby przełamać w tak subtelny sposób schemat i wyjść poza ramy oczekiwań. Drgnęły jej kąciki ust w nieoczekiwanym rozbawieniu na ten jednocześnie niewinny, aczkolwiek zachęcający gest, gdy odwrócił ku niej swoją twarz. Tak niepasująca do Viljama reakcja. Czy było to krupierowskie rozdanie kart i oczekiwanie na to w jaki sposób zagra Lofn, gdy w ich pokerowym tańcu ich usta niemal się zetknęły. Łowczynię aż skręcało, pragnęła zrobić coś wybitnie nieprzyzwoitego, tak by dalej pociągnąć tę nieco zbyt szybko rozwijającą się grę. W ostatnim momencie powstrzymała się, pozwalając sobie jedynie poczuć szorstkość zarostu na miękkich wargach nim odsunęła się, by wejść do korytarza.
- Zastanowię się nad tym. – dodała jeszcze nim zniknęła we wnętrzu.
Spodziewała się, że będzie to miejsce inne niż wszystkie, ale efekt i magia przechodzą jej najśmielsze oczekiwania. Jest absolutnie zachwycona poziomem zastosowanego zaklęcia i jego rezultatu, dzięki któremu naprawdę mogą jednocześnie spotkać się publicznie, ale najdyskretniej jak to tylko możliwe. Fascynacja kawiarnią na tyle ją wciąga, że na moment kompletnie zapomina na istnieniu swojego towarzysza, który ma doskonałą sposobność, by przejąć inicjatywę i zdominować ich relację.
Spokojnie unosi na niego wzrok, przyglądając się z zainteresowaniem co też właściwie wyczynia. Jednocześnie pozwala mu na wszystko, dając ruszać, jak i przemieszczać swoje ciało do woli.
Do czasu.
- A to... – zagląda mu długo i głęboko w oczy, by wreszcie zjechać spojrzeniem w dół, muskając nim gardło, pierś i miejsce łączące ich ciasno przylegające ciała, by wrócić nim z powrotem do twarzy partnera. - Ma mnie rzekomo o tym zapewnić. O tym jak racjonalne decyzje podejmujesz? – przekrzywia lekko głowę nie przełamując kontaktu wzrokowego. Naśladuje go, odwracając twarz w jego kierunku, gdy usiłuje wyszeptać kilka słów do ucha. On również natrafia na jej szczękę ledwie mijając się z wargami, które jeszcze pozostają niewzruszone.
Czuła się jak księża okuta w obwolutę viljamowskich ramion i ud. Viljam, jak kartograf tworzący mapy, kreślił dłońmi na jej ciele nowo odkrywane szlaki nieznanych terenów. Bliskość zmusza ją do odkrycia znanych zapachów, które przyjemnie otulają pana Hallstorma. Zaciąga się kojącą nutą cedru i jałowca, i jakby za sprawą magicznego zaklęcia potulnieje, tuląc lekko powieki z chęcią wtulenia się najbliższe źródło ciepła.
Mężczyzna jednak skutecznie wyrywa ją z transu, gdy uścisk mocniej zaciska się na talii, tym samym przyciągając ją bliżej, jakby w ogóle było to możliwe.
- Czyli w taki sposób traktuje się damy w wyższych sferach. – zbliżyła twarz do mężczyzny nie przejmując się i tak niepoprawną bliskością ich ciała. Pozwoliła sobie przenieść część ciężaru na mężczyznę, obarczając go obowiązkiem przytrzymywania jej w tej nie do końca wygodnej pozycji.
- Być może się mylę, ale wydaje mi się, że dżentelmen zdejmuje odzienie wierzchnie z ramion damy bez wchodzenia w tak bliską relację. – utrzymywała kontakt wzrokowy z mężczyzną wwiercając się w niego spojrzeniem z zawziętością. - Istnieje szansa, że w oczach pana sędziego, damą nie jestem. – Lofn pozostająca przez cały ten czas na łasce swego oprawcy wreszcie robi ruch, przestawia pion na szachownicy, gdy smukła dłoń układa się wpierw na ręce za jej plecami, a następnie sunie jedynie palcami w górę, podążając ścieżką wyznaczoną przez ramię. Wznosi się na wzgórze barków, pokonując odległość dzielącą ją od gołej skóry wystającej spoza odzienia i wkracza na niebezpieczne tereny. Jeszcze chłodne palce delikatnie dotykają ciepłej skóry na szyi przesuwając się na kark i spoczywając na linii włosów, by musnąć tę delikatną skórę, ale wpleść się w gęstą burzę miedzianych loków. Wszystko to trwa drażniące, acz krótkie chwile, bo gdy tylko uścisk na jej talii zelżał, tak szybko odsuwa się w stronę swojego krzesła, zajmując wreszcie miejsce przy stoliku jak gdyby-nigdy nic.
- Nasza rozgrywka… nasz mały zakład mogłabym z powodzeniem nazwać polowaniem, odnajduję w nim wiele analogii i zastanawiam się którą role obierzesz w tym wyzwaniu. Więc proszę powiedz mi, czy będziesz ofiarą, czy myśliwym. Pamiętaj jednak, że gdy dwóch myśliwych krzyżuje swe drogi może skończyć się to niebezpiecznie. Miejmy jednak nadzieję, że jedno z nas będzie rozważne. - Zasadniczo musiała oddać Viljamowi, że był znacznie śmielszy niż się spodziewała. Jednocześnie mocno ją zastanawiało czy wiąże się to z tym, że faktycznie jest osobą za jaką się podaje i nie zważa na okoliczności, czy jednak pozwala sobie na znacznie więcej ze względu na specyfikę otoczenia.
- Powiedz mi Viljamie, czy byłbyś równie odważny gdybyśmy znajdowali się w innym miejscu, czy również mogłabym liczyć na tak prowokacyjne poznawanie mojego ciała? - Łowczyni tak naprawdę nie miała czasu, by analizować prawdziwą reakcję na dotyk mężczyzny. Nie zastanawiała się nad tym jakie uczucia w niej wywołał. Nie miała czasu zajmować się trywialnymi sprawami, tu i teraz, gdy sędzia burzył kolejne mury jej przestrzeni osobistej, brutalnie wdzierając się do jej twierdzy. Jedynie wokół czego oscylowały jej myśli, było rozważanie czym tak naprawdę kierował się mężczyzna. Z czego się to wzięło i dlaczego tak szybko postanowił przełamać barierę dotyk, i to w tak dosadny sposób.
Czy był to zryw spowodowany jego realną śmiałością, czy ze względu na zakład, czy chciał jak najszybciej przekonać się o jej reakcji. A może… może faktycznie po prostu osobowość Lofn coś w nim odblokowała i wpłynęła na przeważnie stonowanego Viljama. Czy działał pod wpływem chwili, choć jeszcze niedawno zaprzeczał, by kierował się emocjami. Jednocześnie dla Lofn nie miało to sensu, ponieważ nawet jeżeli mężczyzna naprawdę działał w zgodzie ze sobą, to dla niej ta reakcja była zbyt gwałtowna i zadziała się zbyt szybko. Jakby było mu zbyt śpieszno i chciał jak najszybciej udowodnić swoją rację, czy też może wygrać zakład. Nie miało to jednak sensu w oczach Lofn, ponieważ nie potrafiła w tym dostrzec żadnej strategii, która tłumaczyłaby tak śmiałe posunięcie.
Reprezentant Kolegium Sprawiedliwości wzbudzał w niej skrajne emocje i na pierwszy rzut oka mogło wydawać się, że była zdegustowana jego zachowaniem. Jednakowoż wprawny obserwator ominąłby pokerową minę, by zauważyć radosne iskierki ekscytacji w jej nieskończenie niebieskich oczach w barwie wieczornego nieba.
Lofn od dawna nie miała podobnego wyzwania, a także partnera, który dotrzymywałby jej kroku w zawiłościach dwuznacznych wypowiedzi. Musiała uważać, skupiać się i dokładnie słuchać swojego kompana, ponieważ prawie każde jego zdanie mogło mieć zawoalowany przekaz i trzeba było umieć czytać między wierszami. Nie mogła się doczekać na kolejną potyczkę, reakcję, odpowiedź, na to w jaki sposób zostanie zrozumiana, aż czuła się upita ekscytacją, choć nie tknęła ni kropli alkoholu tego dnia.
- Ciekawe. – nie drążyła tematu powinności, uznając że mógłby być drażliwy, gdyby Viljam faktycznie został wepchnięty w ramy wyznaczone przez rodziców i sam nie mógł obrać kursu, a przede wszystkim portu, do którego wyruszał.
Nie spodziewała się, że ten cnotliwie wyglądający mężczyzna tak pięknie piastujący stanowisko uprzejmego dżentelmena w kręgach szanowanej socjety mógłby przełamać w tak subtelny sposób schemat i wyjść poza ramy oczekiwań. Drgnęły jej kąciki ust w nieoczekiwanym rozbawieniu na ten jednocześnie niewinny, aczkolwiek zachęcający gest, gdy odwrócił ku niej swoją twarz. Tak niepasująca do Viljama reakcja. Czy było to krupierowskie rozdanie kart i oczekiwanie na to w jaki sposób zagra Lofn, gdy w ich pokerowym tańcu ich usta niemal się zetknęły. Łowczynię aż skręcało, pragnęła zrobić coś wybitnie nieprzyzwoitego, tak by dalej pociągnąć tę nieco zbyt szybko rozwijającą się grę. W ostatnim momencie powstrzymała się, pozwalając sobie jedynie poczuć szorstkość zarostu na miękkich wargach nim odsunęła się, by wejść do korytarza.
- Zastanowię się nad tym. – dodała jeszcze nim zniknęła we wnętrzu.
Spodziewała się, że będzie to miejsce inne niż wszystkie, ale efekt i magia przechodzą jej najśmielsze oczekiwania. Jest absolutnie zachwycona poziomem zastosowanego zaklęcia i jego rezultatu, dzięki któremu naprawdę mogą jednocześnie spotkać się publicznie, ale najdyskretniej jak to tylko możliwe. Fascynacja kawiarnią na tyle ją wciąga, że na moment kompletnie zapomina na istnieniu swojego towarzysza, który ma doskonałą sposobność, by przejąć inicjatywę i zdominować ich relację.
Spokojnie unosi na niego wzrok, przyglądając się z zainteresowaniem co też właściwie wyczynia. Jednocześnie pozwala mu na wszystko, dając ruszać, jak i przemieszczać swoje ciało do woli.
Do czasu.
- A to... – zagląda mu długo i głęboko w oczy, by wreszcie zjechać spojrzeniem w dół, muskając nim gardło, pierś i miejsce łączące ich ciasno przylegające ciała, by wrócić nim z powrotem do twarzy partnera. - Ma mnie rzekomo o tym zapewnić. O tym jak racjonalne decyzje podejmujesz? – przekrzywia lekko głowę nie przełamując kontaktu wzrokowego. Naśladuje go, odwracając twarz w jego kierunku, gdy usiłuje wyszeptać kilka słów do ucha. On również natrafia na jej szczękę ledwie mijając się z wargami, które jeszcze pozostają niewzruszone.
Czuła się jak księża okuta w obwolutę viljamowskich ramion i ud. Viljam, jak kartograf tworzący mapy, kreślił dłońmi na jej ciele nowo odkrywane szlaki nieznanych terenów. Bliskość zmusza ją do odkrycia znanych zapachów, które przyjemnie otulają pana Hallstorma. Zaciąga się kojącą nutą cedru i jałowca, i jakby za sprawą magicznego zaklęcia potulnieje, tuląc lekko powieki z chęcią wtulenia się najbliższe źródło ciepła.
Mężczyzna jednak skutecznie wyrywa ją z transu, gdy uścisk mocniej zaciska się na talii, tym samym przyciągając ją bliżej, jakby w ogóle było to możliwe.
- Czyli w taki sposób traktuje się damy w wyższych sferach. – zbliżyła twarz do mężczyzny nie przejmując się i tak niepoprawną bliskością ich ciała. Pozwoliła sobie przenieść część ciężaru na mężczyznę, obarczając go obowiązkiem przytrzymywania jej w tej nie do końca wygodnej pozycji.
- Być może się mylę, ale wydaje mi się, że dżentelmen zdejmuje odzienie wierzchnie z ramion damy bez wchodzenia w tak bliską relację. – utrzymywała kontakt wzrokowy z mężczyzną wwiercając się w niego spojrzeniem z zawziętością. - Istnieje szansa, że w oczach pana sędziego, damą nie jestem. – Lofn pozostająca przez cały ten czas na łasce swego oprawcy wreszcie robi ruch, przestawia pion na szachownicy, gdy smukła dłoń układa się wpierw na ręce za jej plecami, a następnie sunie jedynie palcami w górę, podążając ścieżką wyznaczoną przez ramię. Wznosi się na wzgórze barków, pokonując odległość dzielącą ją od gołej skóry wystającej spoza odzienia i wkracza na niebezpieczne tereny. Jeszcze chłodne palce delikatnie dotykają ciepłej skóry na szyi przesuwając się na kark i spoczywając na linii włosów, by musnąć tę delikatną skórę, ale wpleść się w gęstą burzę miedzianych loków. Wszystko to trwa drażniące, acz krótkie chwile, bo gdy tylko uścisk na jej talii zelżał, tak szybko odsuwa się w stronę swojego krzesła, zajmując wreszcie miejsce przy stoliku jak gdyby-nigdy nic.
- Nasza rozgrywka… nasz mały zakład mogłabym z powodzeniem nazwać polowaniem, odnajduję w nim wiele analogii i zastanawiam się którą role obierzesz w tym wyzwaniu. Więc proszę powiedz mi, czy będziesz ofiarą, czy myśliwym. Pamiętaj jednak, że gdy dwóch myśliwych krzyżuje swe drogi może skończyć się to niebezpiecznie. Miejmy jednak nadzieję, że jedno z nas będzie rozważne. - Zasadniczo musiała oddać Viljamowi, że był znacznie śmielszy niż się spodziewała. Jednocześnie mocno ją zastanawiało czy wiąże się to z tym, że faktycznie jest osobą za jaką się podaje i nie zważa na okoliczności, czy jednak pozwala sobie na znacznie więcej ze względu na specyfikę otoczenia.
- Powiedz mi Viljamie, czy byłbyś równie odważny gdybyśmy znajdowali się w innym miejscu, czy również mogłabym liczyć na tak prowokacyjne poznawanie mojego ciała? - Łowczyni tak naprawdę nie miała czasu, by analizować prawdziwą reakcję na dotyk mężczyzny. Nie zastanawiała się nad tym jakie uczucia w niej wywołał. Nie miała czasu zajmować się trywialnymi sprawami, tu i teraz, gdy sędzia burzył kolejne mury jej przestrzeni osobistej, brutalnie wdzierając się do jej twierdzy. Jedynie wokół czego oscylowały jej myśli, było rozważanie czym tak naprawdę kierował się mężczyzna. Z czego się to wzięło i dlaczego tak szybko postanowił przełamać barierę dotyk, i to w tak dosadny sposób.
Czy był to zryw spowodowany jego realną śmiałością, czy ze względu na zakład, czy chciał jak najszybciej przekonać się o jej reakcji. A może… może faktycznie po prostu osobowość Lofn coś w nim odblokowała i wpłynęła na przeważnie stonowanego Viljama. Czy działał pod wpływem chwili, choć jeszcze niedawno zaprzeczał, by kierował się emocjami. Jednocześnie dla Lofn nie miało to sensu, ponieważ nawet jeżeli mężczyzna naprawdę działał w zgodzie ze sobą, to dla niej ta reakcja była zbyt gwałtowna i zadziała się zbyt szybko. Jakby było mu zbyt śpieszno i chciał jak najszybciej udowodnić swoją rację, czy też może wygrać zakład. Nie miało to jednak sensu w oczach Lofn, ponieważ nie potrafiła w tym dostrzec żadnej strategii, która tłumaczyłaby tak śmiałe posunięcie.
Reprezentant Kolegium Sprawiedliwości wzbudzał w niej skrajne emocje i na pierwszy rzut oka mogło wydawać się, że była zdegustowana jego zachowaniem. Jednakowoż wprawny obserwator ominąłby pokerową minę, by zauważyć radosne iskierki ekscytacji w jej nieskończenie niebieskich oczach w barwie wieczornego nieba.
Lofn od dawna nie miała podobnego wyzwania, a także partnera, który dotrzymywałby jej kroku w zawiłościach dwuznacznych wypowiedzi. Musiała uważać, skupiać się i dokładnie słuchać swojego kompana, ponieważ prawie każde jego zdanie mogło mieć zawoalowany przekaz i trzeba było umieć czytać między wierszami. Nie mogła się doczekać na kolejną potyczkę, reakcję, odpowiedź, na to w jaki sposób zostanie zrozumiana, aż czuła się upita ekscytacją, choć nie tknęła ni kropli alkoholu tego dnia.
Nieznajomy
Re: 20.12.2000 – Kawiarnia Zacisze – Nieznajomy: V. Hallström & Bezimienny: L. Völsung Nie 10 Gru - 14:24
W przeciwieństwie do dziewczyny waży każde słowo. Wpierw smakuje na języku ton i cel, by po krótkich sekundach namysłu dać głoskom wybrzmieć. Myśli i zdania tańczą między nimi w grze wyrafinowania, smukłymi palcami rozsądku muskają brzegi dobrze przemyślanej intencji. Jednocześnie, co dzieje się niemal naturalnie, poruszają do ciekawej dyskusji. Świadczą o bystrości i sprawności obu zaangażowanych w rozmowę umysłów.
— Wizja niespełnionych oczekiwań bywa dokuczliwa i przerażająca dla ludzi z ambicją… Jest jednak taka granica strachu, za którą zostaje już tylko spokój.
Z korytarza krtani dobywa słowa, które w całym swym kształcie przypominają raczej mglistą zasłonę niedomówienia, niżeli konkretną odpowiedź. Enigmatyczność zdania pozostawia między nimi sporo miejsca na interpretację, a on, w pełni świadomie, porzuca kwestię, dając jej przepuścić sens wypowiedzi przez flirt własnych domysłów.
— Nie jestem posągiem, nie każda z moich decyzji jest bezuczuciowa. Stanowcza większość tak. Nie wykluczam jednak działania emocji... i to jest najrozsądniejsza znana mi myśl, jaką mogę się kierować. Świadomość tego, że czynnik ludzki może zawadzić.
Wzrusza lekko ramionami, nieco bagatelizując tym jednym ruchem wymiar własnych słów. Siła ich brzmienia tkwi jednak nie w towarzyszących im gestach, a w samokontroli, jaka znów zdaje się zajmować ciało mężczyzny. Wobec bliskości, w starciu z jej niezaprzeczalnie piękną urodą, przy jednoczesnym rosnącym w nim pożądaniu, wyrażonym choćby gęsią skórką, powinien dać się ponieść chwili. Ulec słodkiej pokusie, gdy usta kobiety tak bliskie, tak gorące, wchodzą na piedestał myśli.
Kompas pragnień, ukierunkowany na jej obecność i jej ciało, kruszeje miażdżony przez siłę rozsądku. Wbrew wszelkim fantazjom, szalejącym w głowie jak dziki gon, pozostaje bierny. Głos neutralny, gładko przecinający powietrze. Spojrzenie trzeźwe, błyskające zainteresowaniem, ale utkwione w talerzach jej tęczówek z determinacją i koncentracją, która nie odkrywa przed nią wiele więcej poza czystą potrzebą odpowiedzi.
— Tak właśnie chcesz być traktowana...? — zniżony do szeptu głos zawiesza się na moment, rozproszony śmiałym dotykiem z jej strony. Uśmiecha się jednak w zaskakująco szczerym geście ukojenia.
Daje jej czas na wędrówkę palców wzdłuż spiętego przez bliskość karku. Choć perfekcyjnie panuje nad własnymi intynktami, nie jest w stanie kontrolować w pełni natury ciała. Zdrowe, podatne na kobiece względy, zagrzewa się w objęciach jej palców. Podobnie serce, w nieznacznym przyspieszeniu wybija rytm podniecenia, gdy palce dosięgają skóry głowy.
Chwilę potem z ulgą przyjmuje moment „rozstania ciał”, w innym przypadku samczy popęd mógłby parszywie zakończyć ich wyszukaną rywalizację.
— ...jak dama? Czy może jak myśliwy? — kończy wreszcie kwestię, wprawnie korzystając z rozpoczętego przez nią dobrowolnie tematu. Traktuje jej słowa jak brzytwa, ostrzem logiki docierając do sedna: Nie może być i jednym, i drugim.
Siada naprzeciw niej
— Jeśli mam Cię traktować jak damę, musiałabyś porzucić wpierw manierę ubioru i nieco utemperować charakter. Nie ma również mowy o dociekaniu źródła mojej „prowokacji” — wypowiedź przechodzi w lekkie napomnienie, jakby właśnie karcił niczego nieświadome dziecko, gdy wpatrzony z odległości dzielącego ich stolika, prostuje się, krzyżując ręce na ramionach.
— I włosy, droga Panno Völsung – kontynuuje nieco wyniosłym tonem — Damie w Panny wieku nie przystoi rozsupływać ich w męskiej obecności. Chyba, że mają stanowić zachętę dla mojego zainteresowania... czy tak, Panno Völsung?
Rozegrana wprawnie sekwencja słów i uwypuklenie jej niewiedzy to najmniejszy z jej problemów. Viljam, niesiony doświadczeniem stawianych mu wymagań nie tylko z łatwością potrafi je kalkować, ale i niemal od razu odnajduje się w formule grzeczności, nadając rozmowie ciężkości, której ma nadzieję, że Lofn nie udźwignie. Tymczasem wydzierając z krtani ton pobłażania, kontynuuje teatrzyk:
— Poznać piękną kobietę to jedno, ale spotkać damę pełną ogłady w najpiękniejszej z kobiet to coś zupełnie innego...
Nie sądzi, by ta część gry spodobała się prostolinijnej i niezależnej Lofn. Rzecz w tym, że w oczach klanowych dziedziców jest ledwie wątłą kruszyną, którą należy otoczyć ramieniem troski i słowem porady.
A choć jego samego zaczyna w pewnym momencie ta sztuczna gra bawić, wbrew temu, jak wielką ochotę ma teraz się uśmiechnąć, czy roześmiać, pozostaje nienagannie poważny. Kładzie przy tym dłonie na stole, wpatrując się w nią spokojnie.
— Wizja niespełnionych oczekiwań bywa dokuczliwa i przerażająca dla ludzi z ambicją… Jest jednak taka granica strachu, za którą zostaje już tylko spokój.
Z korytarza krtani dobywa słowa, które w całym swym kształcie przypominają raczej mglistą zasłonę niedomówienia, niżeli konkretną odpowiedź. Enigmatyczność zdania pozostawia między nimi sporo miejsca na interpretację, a on, w pełni świadomie, porzuca kwestię, dając jej przepuścić sens wypowiedzi przez flirt własnych domysłów.
— Nie jestem posągiem, nie każda z moich decyzji jest bezuczuciowa. Stanowcza większość tak. Nie wykluczam jednak działania emocji... i to jest najrozsądniejsza znana mi myśl, jaką mogę się kierować. Świadomość tego, że czynnik ludzki może zawadzić.
Wzrusza lekko ramionami, nieco bagatelizując tym jednym ruchem wymiar własnych słów. Siła ich brzmienia tkwi jednak nie w towarzyszących im gestach, a w samokontroli, jaka znów zdaje się zajmować ciało mężczyzny. Wobec bliskości, w starciu z jej niezaprzeczalnie piękną urodą, przy jednoczesnym rosnącym w nim pożądaniu, wyrażonym choćby gęsią skórką, powinien dać się ponieść chwili. Ulec słodkiej pokusie, gdy usta kobiety tak bliskie, tak gorące, wchodzą na piedestał myśli.
Kompas pragnień, ukierunkowany na jej obecność i jej ciało, kruszeje miażdżony przez siłę rozsądku. Wbrew wszelkim fantazjom, szalejącym w głowie jak dziki gon, pozostaje bierny. Głos neutralny, gładko przecinający powietrze. Spojrzenie trzeźwe, błyskające zainteresowaniem, ale utkwione w talerzach jej tęczówek z determinacją i koncentracją, która nie odkrywa przed nią wiele więcej poza czystą potrzebą odpowiedzi.
— Tak właśnie chcesz być traktowana...? — zniżony do szeptu głos zawiesza się na moment, rozproszony śmiałym dotykiem z jej strony. Uśmiecha się jednak w zaskakująco szczerym geście ukojenia.
Daje jej czas na wędrówkę palców wzdłuż spiętego przez bliskość karku. Choć perfekcyjnie panuje nad własnymi intynktami, nie jest w stanie kontrolować w pełni natury ciała. Zdrowe, podatne na kobiece względy, zagrzewa się w objęciach jej palców. Podobnie serce, w nieznacznym przyspieszeniu wybija rytm podniecenia, gdy palce dosięgają skóry głowy.
Chwilę potem z ulgą przyjmuje moment „rozstania ciał”, w innym przypadku samczy popęd mógłby parszywie zakończyć ich wyszukaną rywalizację.
— ...jak dama? Czy może jak myśliwy? — kończy wreszcie kwestię, wprawnie korzystając z rozpoczętego przez nią dobrowolnie tematu. Traktuje jej słowa jak brzytwa, ostrzem logiki docierając do sedna: Nie może być i jednym, i drugim.
Siada naprzeciw niej
— Jeśli mam Cię traktować jak damę, musiałabyś porzucić wpierw manierę ubioru i nieco utemperować charakter. Nie ma również mowy o dociekaniu źródła mojej „prowokacji” — wypowiedź przechodzi w lekkie napomnienie, jakby właśnie karcił niczego nieświadome dziecko, gdy wpatrzony z odległości dzielącego ich stolika, prostuje się, krzyżując ręce na ramionach.
— I włosy, droga Panno Völsung – kontynuuje nieco wyniosłym tonem — Damie w Panny wieku nie przystoi rozsupływać ich w męskiej obecności. Chyba, że mają stanowić zachętę dla mojego zainteresowania... czy tak, Panno Völsung?
Rozegrana wprawnie sekwencja słów i uwypuklenie jej niewiedzy to najmniejszy z jej problemów. Viljam, niesiony doświadczeniem stawianych mu wymagań nie tylko z łatwością potrafi je kalkować, ale i niemal od razu odnajduje się w formule grzeczności, nadając rozmowie ciężkości, której ma nadzieję, że Lofn nie udźwignie. Tymczasem wydzierając z krtani ton pobłażania, kontynuuje teatrzyk:
— Poznać piękną kobietę to jedno, ale spotkać damę pełną ogłady w najpiękniejszej z kobiet to coś zupełnie innego...
Nie sądzi, by ta część gry spodobała się prostolinijnej i niezależnej Lofn. Rzecz w tym, że w oczach klanowych dziedziców jest ledwie wątłą kruszyną, którą należy otoczyć ramieniem troski i słowem porady.
A choć jego samego zaczyna w pewnym momencie ta sztuczna gra bawić, wbrew temu, jak wielką ochotę ma teraz się uśmiechnąć, czy roześmiać, pozostaje nienagannie poważny. Kładzie przy tym dłonie na stole, wpatrując się w nią spokojnie.
Bezimienny
Re: 20.12.2000 – Kawiarnia Zacisze – Nieznajomy: V. Hallström & Bezimienny: L. Völsung Nie 10 Gru - 14:24
- Czynnik ludzki może zawadzić. – powtórzyła za nim z mieszanką zdziwienia i pobłażliwości wymalowanej na twarzy. Brzmiało to doprawdy przerażająco, jakby istoty ludzkie były jedynie kolejnymi liczbami w równaniu. - Mam nadzieję, że przemawia przez Ciebie sędzia. Przeraża mnie wizja, że otaczający Cię ludzie mogliby być dla Ciebie jedynie elementami równania. – westchnęła jakby… zawiedziona. Tylko nie potrafiła stwierdzić czy bardziej nim, czy swoimi nadziejami, że pracownik Kolegium Sprawiedliwości mógłby być nieco bardziej ludzki poza wykonywanym zawodem. Byłoby wielką szkodą, gdyby maska, którą zakładał każdego dnia, gdy przekraczał próg pracy, tak naprawdę nie byłaby maską, a jego chłodno kalkulującym obliczem.
Tyle, że przecież tak nie było… prawda? Poznała tę wrażliwą część, dotknęła jej przez kartki papieru, gdy pozwolił jej zajrzeć przez dziurkę od klucza do swojego życia. Więc skąd nagle takie bezduszne podejście, gdzie podział się Viljam piszący o miłości, potrzebie kontaktu, bliskości… Czy były to tylko puste słowa, których tak naprawdę nie rozumiał i powtarzał utarte schematy?
- A co z miłością? Czy to tylko frazes? Coś co powinieneś osiągnąć, ale nie ma znaczenia? Albo co z potrzebą bliskości, o której mi pisałeś? Czy były to tylko słodkie słowa, które uważasz, że chciałam usłyszeć i jedyne co dla Ciebie jest ważne, to bliskość fizyczna oparta jedynie na pożądaniu wypaczona z emocji, uczuć, darzenia się czymś więcej poza zwierzęcym instynktem? – zaskrzypiało od chłodu w jej głosie, który jakby w jednej chwili przeniósł ich na odległą Arktykę. Zimno zagościło również w oczach, w których na próżno było szukać odrobiny ciepła czy zrozumienia. I wydawać, by się mogło, że oto Lofn straciła wszelki szacunek do swojego towarzysza, że nagle zmalał w jej oczach, że nie zechce go więcej obdarzyć zaufaniem, gdyby nie drobny szczegół, który niejako umknął jej uwadze. To było coś o czym mu wspominało, o jej instynktownym i naturalnym dotykaniu innych.
W międzyczasie, gdy zarzucała go osądami, a spojrzenie z każdą chwilą stawało się coraz mniej przystępne, jej dłoń mimowolnie powędrowała przez blat stołu, przełamując tę barierę między nimi. Przedarła się przez wrogie terytorium, by odnaleźć tę należącą do Viljama, ledwie opartą o stolik na samym końcu. Najpierw dotknęła końców jego palców, by opuszkami przesunąć się dalej i nie po to, by nakryć jego dłoń swoją, a sięgnąć między jego kostki, delikatnie, acz sukcesywnie przesuwając palcami pomiędzy nimi, do przodu i do tyłu, rytmicznie pieszcząc swojego przeciwnika w ten subtelny i nietypowy sposób.
- Czyż damy w twoich kręgach nie są właśnie myśliwym, gdy nadchodzi czas poszukiwania męża? – zadała to iście filozoficzne pytanie. Być może nie miała szerokiej wiedzy z zakresu etykiety i tym bardziej nie wiedziała jak powinna się taka dama zachowywać w każdej sytuacji, ale to i owo obiło jej się o uszy.
- Jedno nie wyklucza drugiego, wszystko zależy od perspektywy. – pochyliła się nad stolikiem opierając na jego blacie łokieć, a następnie kładąc brodę na dłoni. Spojrzała zamyślona w bok, obserwując rozmyte kontury innych gości siedzących w kawiarni.
- Wielu mężczyzn to straszni ignoranci. Uważają, że każda kobieta to zbłąkana sarenka, która potrzebuje ratunku, gdy na samym końcu to oni są prawdziwą ofiarą w szponach drapieżnika. Świat jest okrutny dla mojej płci przez co musimy być silniejsze niż może się wam to wydawać, a że lubicie odgrywać rolę rycerza na białym koniu, który ratuję głupiutką i słabiutką księżniczkę… – wzruszyła ramionami. - Co najmniej połowa małżeństw została zmanipulowana, by mężczyzna myślał, że to on wybrał, zdecydował i zdobył kobietę. Ale tak nie jest. – czuła się jakby tłumaczyła jakieś zaskakująco banalne zadanie wyjątkowo opornemu uczniowi. Doskonale jednak zdawała sobie sprawę, że Viljam był inteligentnym facetem, który albo nie chciał dopuszczać do siebie pewnych prawda, albo nie potrafił zrozumieć czegoś, czego realnie nie doświadczył, ponadto od dziecka zanurzony był w tym zgniłym systemie, który tylko podtrzymywał tę idiotyczną tradycję.
- Jeżeli wasze pojęcie traktowania damy, to brak szacunku i patrzenie na nią z góry, to podziękuję. To jest obrzydliwe. – pytanie czy potraktuje to jako atak na niego, ponieważ łowczyni gardziła systemem, przekonaniami i całą tą otoczką, a nie ludźmi, którzy byli w tym trochę bez wyboru.
- Podobałabym Ci się w roli takiej lalki? – wreszcie wraca spojrzeniem do mężczyzny spoglądając mu długo i głęboko w oczy, i choć blat stolika wyznacza granicę, to ma wrażenie jakby dzieliły ich ledwie milimetry.
Tyle, że przecież tak nie było… prawda? Poznała tę wrażliwą część, dotknęła jej przez kartki papieru, gdy pozwolił jej zajrzeć przez dziurkę od klucza do swojego życia. Więc skąd nagle takie bezduszne podejście, gdzie podział się Viljam piszący o miłości, potrzebie kontaktu, bliskości… Czy były to tylko puste słowa, których tak naprawdę nie rozumiał i powtarzał utarte schematy?
- A co z miłością? Czy to tylko frazes? Coś co powinieneś osiągnąć, ale nie ma znaczenia? Albo co z potrzebą bliskości, o której mi pisałeś? Czy były to tylko słodkie słowa, które uważasz, że chciałam usłyszeć i jedyne co dla Ciebie jest ważne, to bliskość fizyczna oparta jedynie na pożądaniu wypaczona z emocji, uczuć, darzenia się czymś więcej poza zwierzęcym instynktem? – zaskrzypiało od chłodu w jej głosie, który jakby w jednej chwili przeniósł ich na odległą Arktykę. Zimno zagościło również w oczach, w których na próżno było szukać odrobiny ciepła czy zrozumienia. I wydawać, by się mogło, że oto Lofn straciła wszelki szacunek do swojego towarzysza, że nagle zmalał w jej oczach, że nie zechce go więcej obdarzyć zaufaniem, gdyby nie drobny szczegół, który niejako umknął jej uwadze. To było coś o czym mu wspominało, o jej instynktownym i naturalnym dotykaniu innych.
W międzyczasie, gdy zarzucała go osądami, a spojrzenie z każdą chwilą stawało się coraz mniej przystępne, jej dłoń mimowolnie powędrowała przez blat stołu, przełamując tę barierę między nimi. Przedarła się przez wrogie terytorium, by odnaleźć tę należącą do Viljama, ledwie opartą o stolik na samym końcu. Najpierw dotknęła końców jego palców, by opuszkami przesunąć się dalej i nie po to, by nakryć jego dłoń swoją, a sięgnąć między jego kostki, delikatnie, acz sukcesywnie przesuwając palcami pomiędzy nimi, do przodu i do tyłu, rytmicznie pieszcząc swojego przeciwnika w ten subtelny i nietypowy sposób.
- Czyż damy w twoich kręgach nie są właśnie myśliwym, gdy nadchodzi czas poszukiwania męża? – zadała to iście filozoficzne pytanie. Być może nie miała szerokiej wiedzy z zakresu etykiety i tym bardziej nie wiedziała jak powinna się taka dama zachowywać w każdej sytuacji, ale to i owo obiło jej się o uszy.
- Jedno nie wyklucza drugiego, wszystko zależy od perspektywy. – pochyliła się nad stolikiem opierając na jego blacie łokieć, a następnie kładąc brodę na dłoni. Spojrzała zamyślona w bok, obserwując rozmyte kontury innych gości siedzących w kawiarni.
- Wielu mężczyzn to straszni ignoranci. Uważają, że każda kobieta to zbłąkana sarenka, która potrzebuje ratunku, gdy na samym końcu to oni są prawdziwą ofiarą w szponach drapieżnika. Świat jest okrutny dla mojej płci przez co musimy być silniejsze niż może się wam to wydawać, a że lubicie odgrywać rolę rycerza na białym koniu, który ratuję głupiutką i słabiutką księżniczkę… – wzruszyła ramionami. - Co najmniej połowa małżeństw została zmanipulowana, by mężczyzna myślał, że to on wybrał, zdecydował i zdobył kobietę. Ale tak nie jest. – czuła się jakby tłumaczyła jakieś zaskakująco banalne zadanie wyjątkowo opornemu uczniowi. Doskonale jednak zdawała sobie sprawę, że Viljam był inteligentnym facetem, który albo nie chciał dopuszczać do siebie pewnych prawda, albo nie potrafił zrozumieć czegoś, czego realnie nie doświadczył, ponadto od dziecka zanurzony był w tym zgniłym systemie, który tylko podtrzymywał tę idiotyczną tradycję.
- Jeżeli wasze pojęcie traktowania damy, to brak szacunku i patrzenie na nią z góry, to podziękuję. To jest obrzydliwe. – pytanie czy potraktuje to jako atak na niego, ponieważ łowczyni gardziła systemem, przekonaniami i całą tą otoczką, a nie ludźmi, którzy byli w tym trochę bez wyboru.
- Podobałabym Ci się w roli takiej lalki? – wreszcie wraca spojrzeniem do mężczyzny spoglądając mu długo i głęboko w oczy, i choć blat stolika wyznacza granicę, to ma wrażenie jakby dzieliły ich ledwie milimetry.
Nieznajomy
Re: 20.12.2000 – Kawiarnia Zacisze – Nieznajomy: V. Hallström & Bezimienny: L. Völsung Nie 10 Gru - 14:25
Oczy, błyskające rozbawieniem i kolorem błękitu, wciąż w nią wpatrzone. Dłonie skrzyżowane w palcach, jak dotąd rozluźnione. Wargi lekko tylko rozchylone, by przypadkiem nie przebiegł przez nie niechciany, burzący rolę uśmiech. Oraz wesołość. Trwa jeszcze przez krótką chwilę i rozświetla przyjemnie tęczówki sędziego światłęm zabawy, gdy niespodziewanie... światło gaśnie.
Chmura burzowa znad aury Lofn jest ciężka i ciemna. Gęsta i brudna od przykrych osądów. Zasnuwa z nagła przestrzeń, zachodząc również cieniem irytacji na męskie oblicze.
Uderzenie jest silne.
Fala oskarżeń, jak srogi i dżdżysty deszcz, sieka po twarzy, wylewając z niej resztki łagodnych emocji. Mam nadzieję, że przemawia przez Ciebie sędzia (…). Słowa zarzutów, ruchome i gorzkie, wdzierają się gwałtem w otwarte usta. Dławią go w poczuciu niesprawiedliwości, w absurdalnie odczuwanej złości.
Bezpośredniość, zaciągnięta wraz z powietrzem z rozmowy, pierwszy raz tego dnia drażni i doskwiera. Wraz z jej oddechem łapie sens obciążających go słów, smakuje gorycz zawodu i pobłażliwości. Na płatek języka, wraz ze spływającą śliną, ciśnie się krzyk – naturalna reakcja obronna, chcąca wydrzeć z krtani natychmiastowe wręcz zaprzeczenie.
Nie pozwala.
Samokontrola potrafi zdziałać cuda, nawet gdy poła myśli, rozszarpane przez niesprawiedliwość, pałętają się u podnóża świadomości, nie dając wytchnąć. Dławi w sobie naturalną potrzebę wyjaśnień. Nie powinien tłumaczyć się z czegoś, czemu nie jest winny. Wstrzymuje w sobie również słowa złośliwości, jakie w nagłym rozbiciu emocji szukają ujścia. Sążne przełknięcie żalu omal nie przyprawia go o zaksztuszenie, ostetecznie jednak jad impulsu spływa natrętną strugą milczenia aż do żołądka.
Ściśnięty w ciasny węzeł, organ niemal zamiera.
— Mówisz tak, jakbym to ja tworzył te rówania. Ja je tylko akceptuję — sili się na spokój. Brzmi sucho, zupełnie tak, jakim chce go teraz widzieć Lofn. Próba zdystansowania się od wszystkiego, co mu się zarzuca, rodzi w głosie chłód. Sprawia, że traci kontrolę nad szeregiem pobocznych reakcji. Twarz, zamknięta w kleszczach powagi, nabiera ostrości bardziej niż zazwyczaj. Palce, wciąż splecione w elegancki koszyczek na stole, zaciskają się na sobie. Świadczą o rosnących emocjach. Podobnie oczy, zajęte kolorami tłumionej irytacji, uparcie wpatrują się w kobietę.
Wolałby nie słyszeć.
Nie przetwarzać tak szybko i sprawnie tego, co do niego mówi. Co mu zarzuca. Pragnie wymieść z korytarza myśli zasłyszane sądy, byle tylko nie musieć wpisywać jej do grona tych, którzy nie rozumieją.
To druzgocące i cholernie rozczarowujące, odkryć się przed nią, wynieść Ją na grzbiety własnych sekretów tylko po to, by następnie dać jej okazję do zepchnięcia go w dół uderzeniem niesprawiedliwych domysłów. Chciałby uznać podobne słowa za niebyłe i zapomnieć.
Nie umie.
— Tak mnie postrzegasz? Jako kogoś wyrafinowanego? Kto w bliskości kieruje się zwierzęcym instynktem?
Odsuwa gwałtownie dłonie w tył, prostując się w krześle. Patrzy na nią w rozczarowaniu. Przez moment ma wrażenie, że linie żył, rozpalone dotykiem, wyżrą sobie drogę nad powierzchnię. To jednak tylko złudzenie, nasilone przez rosnącą złość, jaka towarzyszy mu wraz z jej sprzeczną energią.
— Po co w ogóle miałbym...
Zaciska szczękę, szybko rezygnując z szukania sensu w czymś, co ewidentnie go dla niego nie ma. Nie rozumie, które konkretnie słowa prowadzają ją do tak ostrych oskarżeń.
Nie jest też pewien, czy chce ją w tym usprawiedliwiać.
— Wszystko zależy od perspektywy... — powtarza za nią — Pytanie tylko, czy chcesz poznać moją, czy dalej będziesz rzucać wycinkami z życia ze środowiska, które wydaje Ci się, że tak dobrze znasz? „Nasze pojęcie traktowania damy”? Kiedy dokładnie wyraziłem brak szacunku względem kobiet, tak według Ciebie?
Ostatnie pytania odkrywają wachlarz pretensji, jaki rozchyla się przez nimi wraz z rozwijającą się dyskusją. Zanim jednak wypowiedzi przeobrażą się w niechciany przez niego atak, wstaje z krzesła. Wie, kiedy powinien skończyć. To dokładnie TEN moment.
Przed kolejnym gwałtownym wybuchem opiera się na chwilę dłońmi na stoliku, nachylony w jej kierunku. Gorący oddech, zagrzany złością, uchodzi z ust, uspokajając się nieco dopiero przy którymś z kolei wydechu. Przez cały ten czas podtrzymuje spojrzenie, w błękitach kobiecych oczu szukając spokoju.
— Podobałabyś mi się w absolutnie każdej roli, jaką chciałabyś przyjąć, Lofn... tak długo, jak długo działałabyś w zgodzie ze sobą i swoją ambicją
Dlaczego tego samego chcesz odmówić mi?
Tych słów już nie wypowiada, zamiast tego przeciąga kontakt wzrokowy do ciągłości trwania kilku kolejnych oddechów, dając jej samodzielnie stwierdzić, czy mówi prawdę. A mówi. Cholernie poważnie. Dopiero pierwsza reakcja na jej twarzy burzy posągowość tejże chwili.
Prostuje się, sięgając po kurtkę.
— Wygrałaś… nie mam ochoty dłużej o tym rozmawiać — dodaje przelotnie, właściwie już na wychodnym, zaciągając na siebie płaszcz. Nie dodaje nic więcej.
Niknie za mglista zasłoną zaklęcia, pozostawiając po sobie tylko echo rozmowy i zapomniane w emocji skórzane rękawiczki, pozostawione samotnie na jego części stołu.
Chmura burzowa znad aury Lofn jest ciężka i ciemna. Gęsta i brudna od przykrych osądów. Zasnuwa z nagła przestrzeń, zachodząc również cieniem irytacji na męskie oblicze.
Uderzenie jest silne.
Fala oskarżeń, jak srogi i dżdżysty deszcz, sieka po twarzy, wylewając z niej resztki łagodnych emocji. Mam nadzieję, że przemawia przez Ciebie sędzia (…). Słowa zarzutów, ruchome i gorzkie, wdzierają się gwałtem w otwarte usta. Dławią go w poczuciu niesprawiedliwości, w absurdalnie odczuwanej złości.
Bezpośredniość, zaciągnięta wraz z powietrzem z rozmowy, pierwszy raz tego dnia drażni i doskwiera. Wraz z jej oddechem łapie sens obciążających go słów, smakuje gorycz zawodu i pobłażliwości. Na płatek języka, wraz ze spływającą śliną, ciśnie się krzyk – naturalna reakcja obronna, chcąca wydrzeć z krtani natychmiastowe wręcz zaprzeczenie.
Nie pozwala.
Samokontrola potrafi zdziałać cuda, nawet gdy poła myśli, rozszarpane przez niesprawiedliwość, pałętają się u podnóża świadomości, nie dając wytchnąć. Dławi w sobie naturalną potrzebę wyjaśnień. Nie powinien tłumaczyć się z czegoś, czemu nie jest winny. Wstrzymuje w sobie również słowa złośliwości, jakie w nagłym rozbiciu emocji szukają ujścia. Sążne przełknięcie żalu omal nie przyprawia go o zaksztuszenie, ostetecznie jednak jad impulsu spływa natrętną strugą milczenia aż do żołądka.
Ściśnięty w ciasny węzeł, organ niemal zamiera.
— Mówisz tak, jakbym to ja tworzył te rówania. Ja je tylko akceptuję — sili się na spokój. Brzmi sucho, zupełnie tak, jakim chce go teraz widzieć Lofn. Próba zdystansowania się od wszystkiego, co mu się zarzuca, rodzi w głosie chłód. Sprawia, że traci kontrolę nad szeregiem pobocznych reakcji. Twarz, zamknięta w kleszczach powagi, nabiera ostrości bardziej niż zazwyczaj. Palce, wciąż splecione w elegancki koszyczek na stole, zaciskają się na sobie. Świadczą o rosnących emocjach. Podobnie oczy, zajęte kolorami tłumionej irytacji, uparcie wpatrują się w kobietę.
Wolałby nie słyszeć.
Nie przetwarzać tak szybko i sprawnie tego, co do niego mówi. Co mu zarzuca. Pragnie wymieść z korytarza myśli zasłyszane sądy, byle tylko nie musieć wpisywać jej do grona tych, którzy nie rozumieją.
To druzgocące i cholernie rozczarowujące, odkryć się przed nią, wynieść Ją na grzbiety własnych sekretów tylko po to, by następnie dać jej okazję do zepchnięcia go w dół uderzeniem niesprawiedliwych domysłów. Chciałby uznać podobne słowa za niebyłe i zapomnieć.
Nie umie.
— Tak mnie postrzegasz? Jako kogoś wyrafinowanego? Kto w bliskości kieruje się zwierzęcym instynktem?
Odsuwa gwałtownie dłonie w tył, prostując się w krześle. Patrzy na nią w rozczarowaniu. Przez moment ma wrażenie, że linie żył, rozpalone dotykiem, wyżrą sobie drogę nad powierzchnię. To jednak tylko złudzenie, nasilone przez rosnącą złość, jaka towarzyszy mu wraz z jej sprzeczną energią.
— Po co w ogóle miałbym...
Zaciska szczękę, szybko rezygnując z szukania sensu w czymś, co ewidentnie go dla niego nie ma. Nie rozumie, które konkretnie słowa prowadzają ją do tak ostrych oskarżeń.
Nie jest też pewien, czy chce ją w tym usprawiedliwiać.
— Wszystko zależy od perspektywy... — powtarza za nią — Pytanie tylko, czy chcesz poznać moją, czy dalej będziesz rzucać wycinkami z życia ze środowiska, które wydaje Ci się, że tak dobrze znasz? „Nasze pojęcie traktowania damy”? Kiedy dokładnie wyraziłem brak szacunku względem kobiet, tak według Ciebie?
Ostatnie pytania odkrywają wachlarz pretensji, jaki rozchyla się przez nimi wraz z rozwijającą się dyskusją. Zanim jednak wypowiedzi przeobrażą się w niechciany przez niego atak, wstaje z krzesła. Wie, kiedy powinien skończyć. To dokładnie TEN moment.
Przed kolejnym gwałtownym wybuchem opiera się na chwilę dłońmi na stoliku, nachylony w jej kierunku. Gorący oddech, zagrzany złością, uchodzi z ust, uspokajając się nieco dopiero przy którymś z kolei wydechu. Przez cały ten czas podtrzymuje spojrzenie, w błękitach kobiecych oczu szukając spokoju.
— Podobałabyś mi się w absolutnie każdej roli, jaką chciałabyś przyjąć, Lofn... tak długo, jak długo działałabyś w zgodzie ze sobą i swoją ambicją
Dlaczego tego samego chcesz odmówić mi?
Tych słów już nie wypowiada, zamiast tego przeciąga kontakt wzrokowy do ciągłości trwania kilku kolejnych oddechów, dając jej samodzielnie stwierdzić, czy mówi prawdę. A mówi. Cholernie poważnie. Dopiero pierwsza reakcja na jej twarzy burzy posągowość tejże chwili.
Prostuje się, sięgając po kurtkę.
— Wygrałaś… nie mam ochoty dłużej o tym rozmawiać — dodaje przelotnie, właściwie już na wychodnym, zaciągając na siebie płaszcz. Nie dodaje nic więcej.
Niknie za mglista zasłoną zaklęcia, pozostawiając po sobie tylko echo rozmowy i zapomniane w emocji skórzane rękawiczki, pozostawione samotnie na jego części stołu.
Bezimienny
Re: 20.12.2000 – Kawiarnia Zacisze – Nieznajomy: V. Hallström & Bezimienny: L. Völsung Nie 10 Gru - 14:25
Umyka jej moment, w którym Viljam wyswobadza swoją dłoń spod jej dotyku. Trwa w tej pozie o wiele dłużej niż by tego chciała, z wyciągniętą ręką w jego kierunku, dotykając opuszkami chłodnego blatu jeszcze niedawno będącego płaszczyzną niemego porozumienia wychodzącego poza burzliwe schematy ich dyskusji. Z nieukrywanym zawiedzeniem cofa się, układając rękę na udzie pod stolikiem, przyglądając się dłoniom i nogom, jakby faktycznie były czymś wyjątkowo fascynującym w tym konkretnym momencie.
Nie były.
- Nie wiem. – unosi wzrok na widocznie zdenerwowanego mężczyznę, nie rozumiejąc jego reakcji, tak gwałtownej jak szkwał rozbijający się pomiędzy falami wzburzonego morza. - Nie wiem jak mam Cię postrzegać, gdy w listach nakreśliłeś zupełnie inny obraz, niż osoba, którą mi pokazałeś dzisiaj. Po tamtym Viljamie spodziewałam się subtelności w naszej grze, ale może źle Cię oceniłam. – mylić się jest rzeczą ludzką, jak to powiedział pewnego razu mądry człowiek.
Jest zaledwie obserwatorką spektaklu rozgrywanego na scenie, do której nie ma dostępu. Paradoks jednoczesnego uczestniczenia, ale jakby zza kotary i spoglądania samej sobie przez ramię, przyprawia ją o dreszcze. Dławi się własną dumą, usiłując przełknąć palące żywym ogniem słowa, napływające z powrotem na język, gotowe do wypowiedzenia zdania jedynie czekają na właściwą okazję, byle wysyczeć je w twarz mężczyzny. Są jak skore do lotu w dalekie krainy ptaki, przygotowujące się do zimy. Tłamsi je jednak i zamyka w klatkach nie pozwalając wyjść dalej aniżeli poza bibliotekę swoich myśli, upychając klatki w najdalszych odmętach umysłu. Przeraża ją jak bardzo pragnie wstać i kontynuować tę idiotyczną szaradę, wykrzyczeć mu prosto w twarz jak bardzo się myli, a jego rzekomy szacunek do dom wcale tak szlachetny nie jest, gdy umniejsza im choćby poprzez utemperowanie charakteru, tym samym wtłaczając w rolę potulnej i ułożonej marionetki.
Nawet nie próbuj
Zaklina się, powtarzając to jak mantrę, gdy niemal fizycznie odczuwa szalejący gniew Viljama, gdy jego energia zalewa ich przestrzeń, a gwałtowne podniesienie się z krzesła wyrywa ją z tego okropnego transu.
- C-czekaj! – wprawiona w osłupienie ledwie jest w stanie rzucić gdy mężczyzna znika za kurtyną zaklęcia maskującego. Wyciąga jeszcze dłoń w kierunku zgubionej viljamowskiej sylwetki. Z trwogą zauważa, że nie może się podnieść, aż wreszcie zrywa się na równe nogi, gdy po spojrzeniu w bok zauważa pozostawione rękawiczki, które dla roztargnionej i przepełnionej emocjami Lofn wydają się być jej prezentem, a nie tymi zwykłymi, które nosił Viljam. Chwyta w locie rękawiczki rzucając się w pogoń z swoim towarzyszem, modląc się do wszystkich bogów, by zdołała go jeszcze złapać, choćby na zewnątrz, na końcu brukowanej alejki. Choćby miała wyziębić się na kość i chorować przez następne tygodnie, znajdzie go choćby na końcu świata.
Wybiega zdyszana poza tajemniczy korytarz niemal wpadając na kolejnych gości, którzy w osłupieniu odskakują w bok schodząc jej czym prędzej z drogi. Rozbieganym wzrokiem rozgląda się na boki, a gdy dostrzega jego sylwetkę (nie pomyliłaby jej z żadną inną), rusza w tamtym kierunku. Chłód szczycie ją w policzki jak tylko wyskakuje z ciepłego pomieszczenia, przyprawie o gęsią skórkę na ramionach obleczonych jedynie w cienką koszulę.
- Viljam. – dogania go i nim zrównuje się z mężczyzną wsuwa swoją dłoń w jego, zaciskając palce na jego ręce. Staje i przytrzymuje go, a raczej ciągnie w swoim kierunku delikatnie, jakby poprzez ten gest prosiła. - Poczekaj. – w drugiej dłoni wciąż ściska jego rękawiczki.
- Viljam z listów wydawał się… czulszy. – nie wiedziała jak powinna to ująć, by ponownie czegoś nie zepsuć. Nie zawsze wiedziała jak coś powiedzieć, żadnej z niej była dyplomatka. - A dzisiaj… Dzisiaj byłeś bardziej bezwzględny. – westchnęła ciężko. Czy to oznaczało, że to cos złego? Nie, ale nie była pewna który z nich był prawdziwy i czy któryś tak naprawdę był.
- Miałam wrażenie jakbyś odgrywał rolę… Jakbyś pisząc ze mną listy pozwalał sobie na bycie tym kim naprawdę jesteś i tym chcesz być, a tutaj… Tutaj jakbyś zakładał maskę powinności, usiłując balansować na cienkiej granicy między obowiązkiem, a pragnieniem. Nie chciałam Cię urazić. – jeśli nie wyrwał ani nie zabrał swojej ręki, przesunęła kciukiem po wierzchu jego dłoni, sycąc się odrobiną ciepła i bliskości. Ten parszywy sztywny drań przyciągał ją jak magnez, nawet gdy nie robił niczego szczególnego. Wyzwalał jakieś dziwne pokłady emocji, na którymi nie wiedziała jak zapanować.
- Proszę, nie idź. Albo... – zawahała się, ale tylko przez moment, będąc pewna tego czego chciała. - Albo zabierz mnie ze sobą. Chcę poznać Ciebie, prawdziwego Vil. Nie twoje powinności wobec rodziny, tylko to czego ty pragniesz, co Ciebie interesuje, jakim człowiekiem chciałbyś być gdybyś nie miał ograniczeń. A potem możemy zejść na ziemię i opowiesz mi jaki jesteś, gdy nałożono na Ciebie jarzmo obowiązków, o ile postrzegasz to tak jak ja. Wiem, że jestem bardzo krytyczna.
Nie były.
- Nie wiem. – unosi wzrok na widocznie zdenerwowanego mężczyznę, nie rozumiejąc jego reakcji, tak gwałtownej jak szkwał rozbijający się pomiędzy falami wzburzonego morza. - Nie wiem jak mam Cię postrzegać, gdy w listach nakreśliłeś zupełnie inny obraz, niż osoba, którą mi pokazałeś dzisiaj. Po tamtym Viljamie spodziewałam się subtelności w naszej grze, ale może źle Cię oceniłam. – mylić się jest rzeczą ludzką, jak to powiedział pewnego razu mądry człowiek.
Jest zaledwie obserwatorką spektaklu rozgrywanego na scenie, do której nie ma dostępu. Paradoks jednoczesnego uczestniczenia, ale jakby zza kotary i spoglądania samej sobie przez ramię, przyprawia ją o dreszcze. Dławi się własną dumą, usiłując przełknąć palące żywym ogniem słowa, napływające z powrotem na język, gotowe do wypowiedzenia zdania jedynie czekają na właściwą okazję, byle wysyczeć je w twarz mężczyzny. Są jak skore do lotu w dalekie krainy ptaki, przygotowujące się do zimy. Tłamsi je jednak i zamyka w klatkach nie pozwalając wyjść dalej aniżeli poza bibliotekę swoich myśli, upychając klatki w najdalszych odmętach umysłu. Przeraża ją jak bardzo pragnie wstać i kontynuować tę idiotyczną szaradę, wykrzyczeć mu prosto w twarz jak bardzo się myli, a jego rzekomy szacunek do dom wcale tak szlachetny nie jest, gdy umniejsza im choćby poprzez utemperowanie charakteru, tym samym wtłaczając w rolę potulnej i ułożonej marionetki.
Nawet nie próbuj
Zaklina się, powtarzając to jak mantrę, gdy niemal fizycznie odczuwa szalejący gniew Viljama, gdy jego energia zalewa ich przestrzeń, a gwałtowne podniesienie się z krzesła wyrywa ją z tego okropnego transu.
- C-czekaj! – wprawiona w osłupienie ledwie jest w stanie rzucić gdy mężczyzna znika za kurtyną zaklęcia maskującego. Wyciąga jeszcze dłoń w kierunku zgubionej viljamowskiej sylwetki. Z trwogą zauważa, że nie może się podnieść, aż wreszcie zrywa się na równe nogi, gdy po spojrzeniu w bok zauważa pozostawione rękawiczki, które dla roztargnionej i przepełnionej emocjami Lofn wydają się być jej prezentem, a nie tymi zwykłymi, które nosił Viljam. Chwyta w locie rękawiczki rzucając się w pogoń z swoim towarzyszem, modląc się do wszystkich bogów, by zdołała go jeszcze złapać, choćby na zewnątrz, na końcu brukowanej alejki. Choćby miała wyziębić się na kość i chorować przez następne tygodnie, znajdzie go choćby na końcu świata.
Wybiega zdyszana poza tajemniczy korytarz niemal wpadając na kolejnych gości, którzy w osłupieniu odskakują w bok schodząc jej czym prędzej z drogi. Rozbieganym wzrokiem rozgląda się na boki, a gdy dostrzega jego sylwetkę (nie pomyliłaby jej z żadną inną), rusza w tamtym kierunku. Chłód szczycie ją w policzki jak tylko wyskakuje z ciepłego pomieszczenia, przyprawie o gęsią skórkę na ramionach obleczonych jedynie w cienką koszulę.
- Viljam. – dogania go i nim zrównuje się z mężczyzną wsuwa swoją dłoń w jego, zaciskając palce na jego ręce. Staje i przytrzymuje go, a raczej ciągnie w swoim kierunku delikatnie, jakby poprzez ten gest prosiła. - Poczekaj. – w drugiej dłoni wciąż ściska jego rękawiczki.
- Viljam z listów wydawał się… czulszy. – nie wiedziała jak powinna to ująć, by ponownie czegoś nie zepsuć. Nie zawsze wiedziała jak coś powiedzieć, żadnej z niej była dyplomatka. - A dzisiaj… Dzisiaj byłeś bardziej bezwzględny. – westchnęła ciężko. Czy to oznaczało, że to cos złego? Nie, ale nie była pewna który z nich był prawdziwy i czy któryś tak naprawdę był.
- Miałam wrażenie jakbyś odgrywał rolę… Jakbyś pisząc ze mną listy pozwalał sobie na bycie tym kim naprawdę jesteś i tym chcesz być, a tutaj… Tutaj jakbyś zakładał maskę powinności, usiłując balansować na cienkiej granicy między obowiązkiem, a pragnieniem. Nie chciałam Cię urazić. – jeśli nie wyrwał ani nie zabrał swojej ręki, przesunęła kciukiem po wierzchu jego dłoni, sycąc się odrobiną ciepła i bliskości. Ten parszywy sztywny drań przyciągał ją jak magnez, nawet gdy nie robił niczego szczególnego. Wyzwalał jakieś dziwne pokłady emocji, na którymi nie wiedziała jak zapanować.
- Proszę, nie idź. Albo... – zawahała się, ale tylko przez moment, będąc pewna tego czego chciała. - Albo zabierz mnie ze sobą. Chcę poznać Ciebie, prawdziwego Vil. Nie twoje powinności wobec rodziny, tylko to czego ty pragniesz, co Ciebie interesuje, jakim człowiekiem chciałbyś być gdybyś nie miał ograniczeń. A potem możemy zejść na ziemię i opowiesz mi jaki jesteś, gdy nałożono na Ciebie jarzmo obowiązków, o ile postrzegasz to tak jak ja. Wiem, że jestem bardzo krytyczna.
Nieznajomy
Re: 20.12.2000 – Kawiarnia Zacisze – Nieznajomy: V. Hallström & Bezimienny: L. Völsung Nie 10 Gru - 14:26
Ostre szpony teraźniejszości, wbite na przestrzał w oplot duszy.
Dotykają myśli zarówno w trakcie, jak i po ich wspólnej rozmowie. Jakby w niekończącym się wymachu, gotowe na ostateczny akt zbrodni, czekały na zakleszczenie Viljama między palcami niezadowolenia.
Pazury zatytułowane słowami „tu i teraz” są bezwzględne. Przecinają gładko płaty mimiki, ściągają z twarzy uśmiech przyjaźni, przymuszają do nagłej reakcji.
Dynamicznie i bez zawahania rozchylają maskę sędziowskiej powściągliwości, czy opanowania. Bestialskie, ale też piorunująco skuteczne – jednym szarpnięciem emocji rozrywają spokój. Pozostawiają na licu szpetny grymas irytacji, tak mu niepodobny.
Gdy wychodzi na zewnątrz kawiarni, w zaciśnięciu szczęki wciąż nosi niedopowiedzenie. Zagryzione pod językiem – ołowiane i ciężkie – słowa grzęzną w gardle. Przed ujściem z przełyku, drogę do ich wyartykułowania blokuje im upór.
Nieznośny, zbędny, wynikający z nadmiernej dumy.
Milczenie bywa przy tym uciążliwe. Szczególnie wtedy, gdy przekazuje mu cugi kontroli, nie dając miejsca na wyrażenie siebie, pokazanie siły temperamentu. Cisza zawsze pozostawia za sobą widmo nienasycenia i frustrację, tłumioną za wszelką cenę.
Jak sobie z tym radzi?
Nie radzi, jak każdy. Udaje.
Przegryza szczątki gniewu, wciąż ukryty za kotarą dystansu.
Jak twardy piasek, myśli zgrzytają na zębach. Osadzone na wewnętrznych ściankach ust, zdają się zatruwać organizm jadem niedopowiedzenia.
— Na mordę Ymira!
Irytacja i rozczarowanie, zasiedlające prawie każdą komórkę w ciele, obwiązują go ciasnym węzłem paraliżu, gdy zatrzymany jeszcze przed rogiem ulicy, uwiązany w szereg emocji, zapomina o najprostszej z rzeczy – poprawnym oddechu. Spłycony do minimum, niemal świszczący, świadczy o jawnej dysharmonii ducha.
— Lofn.
Głos, mocny i oschły, ściągnięty siłą na sztywny język, wypuszcza z siebie jedno tylko słowo. Jak rozkruszony suchy lód, imię kobiety roztrzaskuje się o uliczny bruk dźwięczącą falą. Uderzeniem echa dociera do ich uszu, kiedy ze zwykłej tylko kurtuazji odwraca głowę w jej kierunku.
Ciepło dłoni, wsuniętej w palce, zagrzewa sentymentem i frustracją jednocześnie. W pasie niezdecydowania, która ze stron waży w tej chwili bardziej, wzdycha bezgłośnie.
— Bywam czuły, bywam też bezwzględny. Mogę być i jednym, i drugim... to się nie wyklucza. Pisząc z Tobą nie ukrywałem, że jestem „powściągliwy”, idę za „chłodnomyślicielstwem”, albo pozostaję „tradycjonalistą” — wybiera kilka kluczowych słów z listów, podając je za dowód. — Kiedyś może nauczysz się czytać, co można uznać za część mojego charakteru, a co za rolę… ale to jeszcze nie ten moment
W odbiciu oczu chwyta twarz kobiety. Szklista powierzchnia gałek ściąga na błękit tęczówki miękkość jej ust, obłość ładnie skrojonego nosa, czy niepowtarzalność wykwitających na licu piegów. Oczy, plamione drobnymi wiązkami wybaczenia, choć jeszcze nierozrosłe w pełne i głębokie kolory spokoju, łagodnieją nieco.
W tarczy spojrzenia pojawia się światełko nadziei na zgodę.
Zaciskając palce na drobnej kobiecej dłoni, ściska ją w samczym zdecydowaniu.
— Twój wybór...
Ostrzega, czy kusi?
Trudno powiedzieć. Gdy nikną za rogiem ulicy, pozostają jednak we dwoje.
Viljam i Lofn z tematu
Dotykają myśli zarówno w trakcie, jak i po ich wspólnej rozmowie. Jakby w niekończącym się wymachu, gotowe na ostateczny akt zbrodni, czekały na zakleszczenie Viljama między palcami niezadowolenia.
Pazury zatytułowane słowami „tu i teraz” są bezwzględne. Przecinają gładko płaty mimiki, ściągają z twarzy uśmiech przyjaźni, przymuszają do nagłej reakcji.
Dynamicznie i bez zawahania rozchylają maskę sędziowskiej powściągliwości, czy opanowania. Bestialskie, ale też piorunująco skuteczne – jednym szarpnięciem emocji rozrywają spokój. Pozostawiają na licu szpetny grymas irytacji, tak mu niepodobny.
Gdy wychodzi na zewnątrz kawiarni, w zaciśnięciu szczęki wciąż nosi niedopowiedzenie. Zagryzione pod językiem – ołowiane i ciężkie – słowa grzęzną w gardle. Przed ujściem z przełyku, drogę do ich wyartykułowania blokuje im upór.
Nieznośny, zbędny, wynikający z nadmiernej dumy.
Milczenie bywa przy tym uciążliwe. Szczególnie wtedy, gdy przekazuje mu cugi kontroli, nie dając miejsca na wyrażenie siebie, pokazanie siły temperamentu. Cisza zawsze pozostawia za sobą widmo nienasycenia i frustrację, tłumioną za wszelką cenę.
Jak sobie z tym radzi?
Nie radzi, jak każdy. Udaje.
Przegryza szczątki gniewu, wciąż ukryty za kotarą dystansu.
Jak twardy piasek, myśli zgrzytają na zębach. Osadzone na wewnętrznych ściankach ust, zdają się zatruwać organizm jadem niedopowiedzenia.
— Na mordę Ymira!
Irytacja i rozczarowanie, zasiedlające prawie każdą komórkę w ciele, obwiązują go ciasnym węzłem paraliżu, gdy zatrzymany jeszcze przed rogiem ulicy, uwiązany w szereg emocji, zapomina o najprostszej z rzeczy – poprawnym oddechu. Spłycony do minimum, niemal świszczący, świadczy o jawnej dysharmonii ducha.
— Lofn.
Głos, mocny i oschły, ściągnięty siłą na sztywny język, wypuszcza z siebie jedno tylko słowo. Jak rozkruszony suchy lód, imię kobiety roztrzaskuje się o uliczny bruk dźwięczącą falą. Uderzeniem echa dociera do ich uszu, kiedy ze zwykłej tylko kurtuazji odwraca głowę w jej kierunku.
Ciepło dłoni, wsuniętej w palce, zagrzewa sentymentem i frustracją jednocześnie. W pasie niezdecydowania, która ze stron waży w tej chwili bardziej, wzdycha bezgłośnie.
— Bywam czuły, bywam też bezwzględny. Mogę być i jednym, i drugim... to się nie wyklucza. Pisząc z Tobą nie ukrywałem, że jestem „powściągliwy”, idę za „chłodnomyślicielstwem”, albo pozostaję „tradycjonalistą” — wybiera kilka kluczowych słów z listów, podając je za dowód. — Kiedyś może nauczysz się czytać, co można uznać za część mojego charakteru, a co za rolę… ale to jeszcze nie ten moment
W odbiciu oczu chwyta twarz kobiety. Szklista powierzchnia gałek ściąga na błękit tęczówki miękkość jej ust, obłość ładnie skrojonego nosa, czy niepowtarzalność wykwitających na licu piegów. Oczy, plamione drobnymi wiązkami wybaczenia, choć jeszcze nierozrosłe w pełne i głębokie kolory spokoju, łagodnieją nieco.
W tarczy spojrzenia pojawia się światełko nadziei na zgodę.
Zaciskając palce na drobnej kobiecej dłoni, ściska ją w samczym zdecydowaniu.
— Twój wybór...
Ostrzega, czy kusi?
Trudno powiedzieć. Gdy nikną za rogiem ulicy, pozostają jednak we dwoje.
Viljam i Lofn z tematu