:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
03.12.2000 – Piaszczysta plaża – Nieznajomy: A. Fenrisdóttir & Bezimienny: V. Hallström
2 posters
Nieznajomy
03.12.2000 – Piaszczysta plaża – Nieznajomy: A. Fenrisdóttir & Bezimienny: V. Hallström Nie 10 Gru - 8:42
03.12.2000
O tej porze roku Midgard stale był skąpany w ciemności. Osadzony nisko na niebie księżyc z trudem przebijał się przez gęstość mlecznych chmur, kąpiąc w bladym świetle korony najwyższych drzew oraz otaczający jezioro brzeg. Rzucał posępne cienie, jakie zdawały się wydłużać z każdą kolejną chwilą, nadając temu miejscu ponurego charakteru, jakże różnego od radosnego lata, kiedy to wszyscy ściągali nad Golddajávr, spragnieni słonecznych promieni i przyjemnej, względnie ciepłej wody.
Abigel szła środkiem plaży, której piasek pokryty drobinkami błyszczącego szronu chrzęścił pod butami przy miarowym kroku. Z dłońmi wsuniętymi w kieszenie długiego płaszcza, zasłuchana w ciche dźwięki otaczającego jezioro lasu, starała się nie myśleć o codzienności, która dosłownie wręcz spędzała sen z jej powiek. Problemy na uczelni, chaos z badaniami, dokumentacją i określeniem kierunku pracy, pozostająca wciąż żywa w pamięci śmierć profesora Nørgaarda, poszukiwanie dowodów dla Rady w kwestii wykazania się dla Instytutu, a teraz jeszcze ten nieszczęsny artykuł oczerniający brata. Tylko wieczory miała dla siebie, na długie, samotne spacery, w trakcie których odsuwała od siebie męczące kłopoty. Sama samotność także z wolna zaczynała ciążyć. Nasuwały się wątpliwości, czy aby nie nakłada zbyt wiele na swe wątłe ramiona, uporczywie chcąc spełniać oczekiwania, swoje, jak i innych. A może w ten właśnie sposób wypełnia wolę Norn, które w tylko sobie znany sposób, chcą przygotować ją na to, miało wkrótce nadejść? Im dłużej się nad tym zastanawiała, tym częściej zjawiała się w pracy niewyspana i zmęczona, plując sobie z irytacją w brodę, że sabotuje własne badania - no bo któż pomyślał, by przeprowadzać seidr bez pełnego skupienia?
Chłód nie był jej straszny, świadczył przecież o tym, że mało komu przyjdzie ochota, by zapuścić się nad jeziorne tereny, mącąc jej jakże cenny spokój. Planowała przejść jeszcze kilka kroków i tuż przy drewnianym pomoście obrać drogę powrotną, do domu, gdzie czekał ją ulubiony, islandzki Schnapps. Los miał jednak inne zamiary.
Migoczące w oddali bladoczerwone światło zwabiło uwagę kobiety. Rozproszone we mgle nie przywoływało na myśl niczego konkretnego, co tym bardziej zastanowiło Fenrisdóttir. W głowie wyroczni pojawiły się naraz dwa głosy. Jeden cichym szeptem namawiał do zignorowania niespotykanego zjawiska, zupełnie jakby spodziewał się tego, co zaraz się wydarzy. Drugi, głośniejszy, podsycał ciekawość i głód wiedzy, podpowiadając świadomości, że takiego odkrycia nie może przeoczyć. Otrzymując możliwość decyzji, Abigel zawsze sięga po to, co nowe i nieznane, niezmiennie wybiera zmianę.
Zatrzymała się tylko na krótki moment, by zmienić swoją trasę, bezwiednie kierując się w stronę błędnych ogników. Długie włosy unosiły się lekko na wietrze, ten zaś smagał blade policzki, wywołując nań rumieniec. Utkwione w jednym punkcie spojrzenie, ślepo i nieuchronnie prowadzące ku nieznanemu. Zbyt skupiona na odkryciu właściwości światła, zupełnie ignorowała swoje otoczenie, nieświadoma także i tego, że na piaszczystej plaży nie znalazła się sama.
Bezimienny
Re: 03.12.2000 – Piaszczysta plaża – Nieznajomy: A. Fenrisdóttir & Bezimienny: V. Hallström Nie 10 Gru - 8:43
Hartowany chłodem wieczór, okryty miękką otuliną puchu, niesie uczucie bliskie ukojenia. Przestrzeń, nasycona bielą, w odcieniu neutralności, nadaje głowie równowagi. To przyjemne uczucie. Niemal w pełni oczyszczające. Zbawienna chwila spokoju dla dotkniętego przez pracę ciała. Przerwa na reset dla psychiki miażdżonej trudem doświadczenia.
Gdy wiatr dotyka policzków, ściągając z lica ciepło, mógłby odebrać to źle. Jest wprost przeciwnie. Czuje, jak wraz z odejściem krwi z policzków, z ciała uchodzą wszelkie troski. Wraz z temperaturą jego 36 i 6, umyka z niego wszystko, co niechciane – gorąca frustracja trzymana w rozpędzonych liniach żył; zagrzewająca do pracy gorliwość, z jaką zwykle zbyt często się obnosi; szkodliwy mu upór, z jakim trzyma się społecznej powinności.
Dziś dostaje prezent. W zamian za zatruwającą organizm przesadną determinację, zyskuje spacerową bierność. Zasłużony odpoczynek.
Jak po odjęciu wszelkich problemów, lżejszy o bagaż posępnych treści, stąpa zręcznie wzdłuż rozścielonego pięknie jeziornego płaszcza. Chrzęści pod nim śnieg, ale milkną osnute wątpliwością myśli (Te same myśli, które niekiedy wprawiają w konsternację i blokują tor pewności, po jakim z dumą chodzi. Myśli niepowstrzymane, lotne, biegnące strzałem nagminnie wyrażanego rozsądku, jaki uderza w psychikę i nierzadko wyrządza szkody, zapominając o emocjach). Dziś odrzuca logikę, poddając się uczuciom.
Wyprostowany i chłonny na rzeczywistość, spokojnieje. Z entuzjazmem zasysa powietrze. Łapie w płuca energię, niesioną przez przyjemną wibrację wieczoru.
Czuje, jak wypełnia go błoga stagnacja, absolutne wyciszenie, którego potrzebuje.
Głowa skoncentrowana wokół natury, utopiona w wodach spokoju, zdaje się łapać wszelkie drobiazgi z przestrzeni. W płatkach szczegołówości, delikatnych i pięknych, rysuje mu się obraz obiecującego wieczoru. W mlecznym prześwicie dostrzega odbicie księżyca. Obserwuje, jak cienkie smugi nocnej łuny docierają do zamarzniętej tafli jeziora i w punktach najlżejszego mrozu (tam, gdzie wilgotnieje lód) rozpływają się subtelnie na powierzchni.
Pomiędzy tym wszystkim wkradają się też dwie niepozorne kulki światła – czerwone błędniki, dryfujące sprytnie nad jeziorem.
Viljam uśmiecha się pod nosem, rozumiejąc doskonale, jak łatwo pójść za ich migotliwą, pięknie zwodzącą aurą. Oczami wyobraźni widzi nawet, jak jedna z sylwetek, majacząca w na brzegu, rzeczywiście daje się im wodzić za nos. Jak wstępuje na cienki lód, w niegasnącej ciekawości podążając za śladami ogników. Z kobiecą gracją, kuszącą lekkością.
— Ty naprawdę tam idziesz... — szepce, w cieniu fantazji szybko dostrzegając wyrwę rzeczywistości.
To nie jego wyobraźnia, a teraźniejszość. Drobna postać na jeziorze zbliża się ku feralnemu wizerunkowi upadku.
— Hrópa! — wykrzykuje szybko z rosnącą trzeźwością. Narobienie hałasu to bowiem pierwsze, co przychodzi mu na myśl, by wyrwać nieznajomą z sideł niebezpieczeństwa. Zaraz też przyspiesza kroku, podążając brzegiem ku potrzebującej ratunku niewiaście.
Choć podświadomość już wie (Abi?), oczy jeszcze nie rozpoznają.
Mimo tego czuje jak serce przyspiesza ze zdwojoną siłą.
Zrzuca to na karb sytuacji.
Gdy wiatr dotyka policzków, ściągając z lica ciepło, mógłby odebrać to źle. Jest wprost przeciwnie. Czuje, jak wraz z odejściem krwi z policzków, z ciała uchodzą wszelkie troski. Wraz z temperaturą jego 36 i 6, umyka z niego wszystko, co niechciane – gorąca frustracja trzymana w rozpędzonych liniach żył; zagrzewająca do pracy gorliwość, z jaką zwykle zbyt często się obnosi; szkodliwy mu upór, z jakim trzyma się społecznej powinności.
Dziś dostaje prezent. W zamian za zatruwającą organizm przesadną determinację, zyskuje spacerową bierność. Zasłużony odpoczynek.
Jak po odjęciu wszelkich problemów, lżejszy o bagaż posępnych treści, stąpa zręcznie wzdłuż rozścielonego pięknie jeziornego płaszcza. Chrzęści pod nim śnieg, ale milkną osnute wątpliwością myśli (Te same myśli, które niekiedy wprawiają w konsternację i blokują tor pewności, po jakim z dumą chodzi. Myśli niepowstrzymane, lotne, biegnące strzałem nagminnie wyrażanego rozsądku, jaki uderza w psychikę i nierzadko wyrządza szkody, zapominając o emocjach). Dziś odrzuca logikę, poddając się uczuciom.
Wyprostowany i chłonny na rzeczywistość, spokojnieje. Z entuzjazmem zasysa powietrze. Łapie w płuca energię, niesioną przez przyjemną wibrację wieczoru.
Czuje, jak wypełnia go błoga stagnacja, absolutne wyciszenie, którego potrzebuje.
Głowa skoncentrowana wokół natury, utopiona w wodach spokoju, zdaje się łapać wszelkie drobiazgi z przestrzeni. W płatkach szczegołówości, delikatnych i pięknych, rysuje mu się obraz obiecującego wieczoru. W mlecznym prześwicie dostrzega odbicie księżyca. Obserwuje, jak cienkie smugi nocnej łuny docierają do zamarzniętej tafli jeziora i w punktach najlżejszego mrozu (tam, gdzie wilgotnieje lód) rozpływają się subtelnie na powierzchni.
Pomiędzy tym wszystkim wkradają się też dwie niepozorne kulki światła – czerwone błędniki, dryfujące sprytnie nad jeziorem.
Viljam uśmiecha się pod nosem, rozumiejąc doskonale, jak łatwo pójść za ich migotliwą, pięknie zwodzącą aurą. Oczami wyobraźni widzi nawet, jak jedna z sylwetek, majacząca w na brzegu, rzeczywiście daje się im wodzić za nos. Jak wstępuje na cienki lód, w niegasnącej ciekawości podążając za śladami ogników. Z kobiecą gracją, kuszącą lekkością.
— Ty naprawdę tam idziesz... — szepce, w cieniu fantazji szybko dostrzegając wyrwę rzeczywistości.
To nie jego wyobraźnia, a teraźniejszość. Drobna postać na jeziorze zbliża się ku feralnemu wizerunkowi upadku.
— Hrópa! — wykrzykuje szybko z rosnącą trzeźwością. Narobienie hałasu to bowiem pierwsze, co przychodzi mu na myśl, by wyrwać nieznajomą z sideł niebezpieczeństwa. Zaraz też przyspiesza kroku, podążając brzegiem ku potrzebującej ratunku niewiaście.
Choć podświadomość już wie (Abi?), oczy jeszcze nie rozpoznają.
Mimo tego czuje jak serce przyspiesza ze zdwojoną siłą.
Zrzuca to na karb sytuacji.
Nieznajomy
Re: 03.12.2000 – Piaszczysta plaża – Nieznajomy: A. Fenrisdóttir & Bezimienny: V. Hallström Nie 10 Gru - 8:43
Ciepła woda jeziora zamarzała tu wolniej, niż ta między górami Bardal. Jej tafla późno pokrywała się cienką warstwą lodu, która przysypana białym śniegiem, doskonale imitowała twardą i mocną powierzchnię. Ciche trzaski pękającej szklanki pod każdym z wolnych kroków nie docierały do jej uszu. Świadomość zdawała się ulecieć w zapomnienie, ustąpić hipnotycznej mocy zwodniczych ogników, pozostawić bezwiedną pustkę zafascynowaną migotliwym światłem.
Abigel uznawała siebie za mało podatną na sugestie inne, niż wola Norn. Starała się wzmacniać swój umysł, wyostrzając i wyczulając go na moc przeznaczenia, przy jednoczesnym odepchnięciu tego, co zbędne. Skąd więc ta zadziwiająca uległość i uśpiona czujność? Czyżby zmęczenie dawało się we znaki? W ostatnich tygodniach brała na siebie wiele, lecz nigdy nie zwykła narzekać na nadmiar obowiązków, nie wycofywała się przed ich ogromem, miast tego prąc przed siebie z niezachwianą wiarą. Czy to los poprowadził ją dziś nad jezioro, chcąc dobitnie udowodnić, iż nadeszła wreszcie pora, aby się zatrzymać i na nowo przewartościować znaną sobie rzeczywistość?
Usłyszała wołanie, męski głos i tuż po nim donośny, nienaturalny dźwięk. Wzdrygnęła się i zatrzymała nagle, orientując gdzie się znajduje. Źrenice w zdumieniu powiększyły się do rozmiarów spodeczków, serce przyspieszyło swój bieg, bijąc na alarm. Chciała jeszcze odwrócić głowę, sięgnąć spojrzeniem do tego, który ją dostrzegł i bił na alarm, gdy siatka spękanego na powierzchni lodu zapadła się gwałtownie, wciągając kobiecą postać pod wodę.
Chłód prędko ogarnął całą jej sylwetkę, w jednej chwili zniknęła pod powierzchnią, dławiąc się lodowatym płynem, wdzierającym się do płuc. Woda prędko odnalazła sposób, by przeniknąć do każdej z nitek wełnianych włókien, docierając do przylegających do ciała warstw ubrań. Setki ostrych jak brzytwa igieł wbijały się w skórę, raniąc boleśnie. Nie było jednak szansy, by skupić się na nieprzyjemnych wrażeniach, trwały wyłącznie krótką chwilę, bo umysł wyroczni zaraz zupełnie odciął się od ciała.
Ogarnia ją spokój przytulnego pokoju, dosięga ciepło trzaskającego w kominku ognia. Widzi nachylający się nad sobą cień sylwetki, unosi wzrok i uśmiecha się, bo choć twarz nie układa się w żadne konkretne rysy, to czuje znajomą bliskość. Chce się zbliżyć, dać zamknąć w opiekuńczych ramionach, lecz wtem zbliża się inna postać, rosła i barczysta, której obecność na raz przywołuje niepokój. Czuje się obserwowana i oceniana w milczeniu. Przemożna chęć, by przełamać surowość. Bez zawahania wyciąga dłoń do nieznajomego, który ujmuje ją pewnie i przyciąga ku sobie. Nagłe poczucie rozdarcia zdaje się łamać jej serce, dziwny smutek napędzany tęsknotą walczy z pożądaniem, jakiemu nie sposób się oprzeć. Przesuwa dłoń po swoim boku, napotykając ze zdumieniem brzemienny brzuch. Chce krzyczeć, lecz z gardła nie wydobywa się żaden dźwięk. Pada na ziemię i dostrzega swoje palce splamione krwią; ta wnika głęboko w zgłębienia linii papilarnych, tkwi pod paznokciami, świadcząc o okrutnym wyroku. Wyciąga obie ręce, panicznie wołając o pomoc.
Wizja gaśnie, kiedy wokół nadgarstka zaciska się silna dłoń.
Abigel uznawała siebie za mało podatną na sugestie inne, niż wola Norn. Starała się wzmacniać swój umysł, wyostrzając i wyczulając go na moc przeznaczenia, przy jednoczesnym odepchnięciu tego, co zbędne. Skąd więc ta zadziwiająca uległość i uśpiona czujność? Czyżby zmęczenie dawało się we znaki? W ostatnich tygodniach brała na siebie wiele, lecz nigdy nie zwykła narzekać na nadmiar obowiązków, nie wycofywała się przed ich ogromem, miast tego prąc przed siebie z niezachwianą wiarą. Czy to los poprowadził ją dziś nad jezioro, chcąc dobitnie udowodnić, iż nadeszła wreszcie pora, aby się zatrzymać i na nowo przewartościować znaną sobie rzeczywistość?
Usłyszała wołanie, męski głos i tuż po nim donośny, nienaturalny dźwięk. Wzdrygnęła się i zatrzymała nagle, orientując gdzie się znajduje. Źrenice w zdumieniu powiększyły się do rozmiarów spodeczków, serce przyspieszyło swój bieg, bijąc na alarm. Chciała jeszcze odwrócić głowę, sięgnąć spojrzeniem do tego, który ją dostrzegł i bił na alarm, gdy siatka spękanego na powierzchni lodu zapadła się gwałtownie, wciągając kobiecą postać pod wodę.
Chłód prędko ogarnął całą jej sylwetkę, w jednej chwili zniknęła pod powierzchnią, dławiąc się lodowatym płynem, wdzierającym się do płuc. Woda prędko odnalazła sposób, by przeniknąć do każdej z nitek wełnianych włókien, docierając do przylegających do ciała warstw ubrań. Setki ostrych jak brzytwa igieł wbijały się w skórę, raniąc boleśnie. Nie było jednak szansy, by skupić się na nieprzyjemnych wrażeniach, trwały wyłącznie krótką chwilę, bo umysł wyroczni zaraz zupełnie odciął się od ciała.
Ogarnia ją spokój przytulnego pokoju, dosięga ciepło trzaskającego w kominku ognia. Widzi nachylający się nad sobą cień sylwetki, unosi wzrok i uśmiecha się, bo choć twarz nie układa się w żadne konkretne rysy, to czuje znajomą bliskość. Chce się zbliżyć, dać zamknąć w opiekuńczych ramionach, lecz wtem zbliża się inna postać, rosła i barczysta, której obecność na raz przywołuje niepokój. Czuje się obserwowana i oceniana w milczeniu. Przemożna chęć, by przełamać surowość. Bez zawahania wyciąga dłoń do nieznajomego, który ujmuje ją pewnie i przyciąga ku sobie. Nagłe poczucie rozdarcia zdaje się łamać jej serce, dziwny smutek napędzany tęsknotą walczy z pożądaniem, jakiemu nie sposób się oprzeć. Przesuwa dłoń po swoim boku, napotykając ze zdumieniem brzemienny brzuch. Chce krzyczeć, lecz z gardła nie wydobywa się żaden dźwięk. Pada na ziemię i dostrzega swoje palce splamione krwią; ta wnika głęboko w zgłębienia linii papilarnych, tkwi pod paznokciami, świadcząc o okrutnym wyroku. Wyciąga obie ręce, panicznie wołając o pomoc.
Wizja gaśnie, kiedy wokół nadgarstka zaciska się silna dłoń.
Bezimienny
Re: 03.12.2000 – Piaszczysta plaża – Nieznajomy: A. Fenrisdóttir & Bezimienny: V. Hallström Nie 10 Gru - 8:43
Choć dźwignięty na skrzydłach pomocy, ciężar korpusu rozkłada się w przestrzeni symetrycznie i nadaje ciału odpowiedni pęd, prując do przodu wzdłuż brzegu, głowa pozostaje pełna niespokojnych myśli. Utopi się, złorzeczy głos rozsądku, wwiercając się w płat świadomości, jak plamiony strachem krzyk. A choć milczy, ogień wewnętrznych bolączek nie gaśnie ani przez chwilę.
Uczucie rosnącego niebezpieczeństwa wdziera się w neurony świadomości i rozrywa duszę w niepokoju. Podobnie jak bezwstydny barbarzyńca, nie zna litości. Poczucie niewystarczalności gwałtem wynosi emocje z przedsionka rozmyślań i jednym szarpnięciem niepewności wyrywa z krtani słowa:
— Trzymaj się jeszcze przez chwilę! — towarzyszący zawołaniu, trzask kruszejącego lodu, przyprawia o gęsią skórkę.
Khrrrr!
Szarpany poczuciem bezradności, porusza się spóźniony o długość trwania kilku oddechów. Kilku znaczących. Spogląda z odległości paru metrów, jak drobnica ciała wpada pod siatkę pułapki, niknąc w głębi wody.
Wraz z ciężkością obuwia, zatopionym w śniegu, zadeptuje utrzymywaną dotąd równowagę. Miażdży spokój, który dotychczas nim prowadził. Wyrywa się do przodu, wstępując na lód z ciężkim sercem..
Bregða, wypowiada podświadomie słowa inkantacji, automatycznie teleportując się tuż przy kobiecie. Niemal od razu pada na kolana, wyciągając dłoń w kierunku zapadniętej postaci.
Chwyta silnie.
Chłód dotyka włókien wełny i zalega na krawędzi rękawa, jak cichy zwiadowca. Wilgotnieją nici, zamoczone w wodzie. Lodowacieje uścisk męskich palców na przegubie, gdy trzymana w kleszczu troski, kobieta zostaje wciągnięta nad poziom wody.
— Abi? — pyta zaskoczony, przyciągając ją do siebie w nagłym akcie zaborczości. Nie pozwala jej dotknąć zimnej tafli, wciąga ją w objęcia ciepłego męskiego ciała, samemu pozostając plecami na lodzie.
Serce, poruszone w rytm tragedii i chwilowej trwogi, bije szybko. Tłucze się po klatce z żeber, jak spłoszona łania, gdy silne, viljamowskie ramiona nie puszczają jej wymrożonej wodą sylwetki. Moczy przy tym płaszcz, ale to nieważne. Abi. To Abi jest ważna, dopowiada w myślach, popędzany szczerym uczuciem.
— Heitr!
Głos, drżący z emocji, wypowiada słowa inkantacji z nienaturalną jak na daną sytuację precyzją, rozgrzewając ciało dziewczyny w kilka tylko sekund. A choć włosy i ubranie Abigel są już suche (zgodnie z działaniem zaklęcia), mimo tego przytula ją do siebie mocno w absurdalnej chęci bliskości. W ścisłym objęciu Abi pociera również o drobne, kobiece ramiona, nie chcąc puścić. Tylko pojedyncza dłoń, w sygnale trzeźwości, opiera się o lód za nim, nadsyłając kolejną wiązkę magii.
— Jǫkull... — szepcze cicho, słysząc, jak naruszona tafla pod nimi krzepnie służebnie, zapewniając przez jakiś czas stabilne podłoże.
— Wszystko w porządku?
Pytanie zawiesza się między dwoma znajomymi sobie ciałami, dodając kolorytu sytuacji.
Uczucie rosnącego niebezpieczeństwa wdziera się w neurony świadomości i rozrywa duszę w niepokoju. Podobnie jak bezwstydny barbarzyńca, nie zna litości. Poczucie niewystarczalności gwałtem wynosi emocje z przedsionka rozmyślań i jednym szarpnięciem niepewności wyrywa z krtani słowa:
— Trzymaj się jeszcze przez chwilę! — towarzyszący zawołaniu, trzask kruszejącego lodu, przyprawia o gęsią skórkę.
Khrrrr!
Szarpany poczuciem bezradności, porusza się spóźniony o długość trwania kilku oddechów. Kilku znaczących. Spogląda z odległości paru metrów, jak drobnica ciała wpada pod siatkę pułapki, niknąc w głębi wody.
Wraz z ciężkością obuwia, zatopionym w śniegu, zadeptuje utrzymywaną dotąd równowagę. Miażdży spokój, który dotychczas nim prowadził. Wyrywa się do przodu, wstępując na lód z ciężkim sercem..
Bregða, wypowiada podświadomie słowa inkantacji, automatycznie teleportując się tuż przy kobiecie. Niemal od razu pada na kolana, wyciągając dłoń w kierunku zapadniętej postaci.
Chwyta silnie.
Chłód dotyka włókien wełny i zalega na krawędzi rękawa, jak cichy zwiadowca. Wilgotnieją nici, zamoczone w wodzie. Lodowacieje uścisk męskich palców na przegubie, gdy trzymana w kleszczu troski, kobieta zostaje wciągnięta nad poziom wody.
— Abi? — pyta zaskoczony, przyciągając ją do siebie w nagłym akcie zaborczości. Nie pozwala jej dotknąć zimnej tafli, wciąga ją w objęcia ciepłego męskiego ciała, samemu pozostając plecami na lodzie.
Serce, poruszone w rytm tragedii i chwilowej trwogi, bije szybko. Tłucze się po klatce z żeber, jak spłoszona łania, gdy silne, viljamowskie ramiona nie puszczają jej wymrożonej wodą sylwetki. Moczy przy tym płaszcz, ale to nieważne. Abi. To Abi jest ważna, dopowiada w myślach, popędzany szczerym uczuciem.
— Heitr!
Głos, drżący z emocji, wypowiada słowa inkantacji z nienaturalną jak na daną sytuację precyzją, rozgrzewając ciało dziewczyny w kilka tylko sekund. A choć włosy i ubranie Abigel są już suche (zgodnie z działaniem zaklęcia), mimo tego przytula ją do siebie mocno w absurdalnej chęci bliskości. W ścisłym objęciu Abi pociera również o drobne, kobiece ramiona, nie chcąc puścić. Tylko pojedyncza dłoń, w sygnale trzeźwości, opiera się o lód za nim, nadsyłając kolejną wiązkę magii.
— Jǫkull... — szepcze cicho, słysząc, jak naruszona tafla pod nimi krzepnie służebnie, zapewniając przez jakiś czas stabilne podłoże.
— Wszystko w porządku?
Pytanie zawiesza się między dwoma znajomymi sobie ciałami, dodając kolorytu sytuacji.
Nieznajomy
Re: 03.12.2000 – Piaszczysta plaża – Nieznajomy: A. Fenrisdóttir & Bezimienny: V. Hallström Nie 10 Gru - 8:43
Pobyt pod taflą lodowatej wody, choć trwał zaledwie kilka sekund, w umyśle Abigel zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Rzeczywistość rozciągnęła się siecią, luzując nić, w której włóknach zawarto tajemnice, do jakich dostęp mieli wyłącznie wybrani. To nie będzie trwać wiecznie, zwykła sobie powtarzać złotą radę, jaka miała pomóc przetrwać najmroczniejsze wizje, do których łatwo było się emocjonalnie przywiązać, będąc wszak w samym ich centrum. Nie było jednak chwili, aby sięgnąć po rozsądek, bo już w następnym momencie wzięła potężny haust powietrza.
Oszołomiona przywarła do niego całym ciałem, drżąc wciąż ni to z chłodu, ni przestrachu. Przed oczyma wyobraźni wciąż migotały czerwone ogniki, próbując ponownie poprowadzić ją za sobą, jakby mówiąc, że wizja wcale nie dobiegła końca, a pieśń Norn domaga się wysłuchania. Chude palce Abigel zacisnęły się na materiale męskiego płaszcza, knykcie bielały z wysiłku. Rozpoznała troskliwy głos, od razu łącząc go ze znaną sobie, choć dawno nie widzianą twarzą ukochanego galdra, z jakim teraz łączyły ją wyłącznie nostalgiczne wspomnienia. Chrzęst zamarzającej pod nimi wody mógł dodać otuchy, ale to silne objęcia przywołały poczucie bezpieczeństwa, pozwalając na uspokojenie oddechu i szalejącego serca.
- T-tak - odparła tylko mało wylewnie zduszonym głosem, gdy wreszcie odsunęła głowę od miękkości materiału, by spojrzeć na twarz wybawcy. Magia Viljama osuszła ubrania, lecz nie gromadzącą się w kąciku oka wyroczni łzę, jaka znaczyła teraz słony ślad na zaróżowionym licu, spływając do linii ust.
- Zarosłeś - zauważyła z bladym uśmiechem po chwili ciszy, unosząc dłoń, którą bez skrępowania przesunęła po policzku Hallströma w ciepłym, zupełnie oderwanym od otaczającej ich rzeczywistości geście. Minione lata zdołały wypłukać gniew, jaki targał nią w tamtych dniach, kiedy rozstanie dwóch związanych ze sobą serc raniło boleśnie, pozostawiając głęboką, krwawiącą zadrę, także na honorze. Zasady rządzące światem wysokich klanów nie były jej obce, lecz przed laty miała szansę, by poczuć ich bezwzględność na własnej skórze. Poczucie niesprawiedliwości było tak dominujące, że zamknęła się w sobie, obrażając na Viljama bez zamiaru pogodzenia. Teraz utkwiła spojrzenie w błękicie, których jasny blask zatrzymał ją poza czasem i przestrzenią, na bok odsuwając wszelkie troski i dawne przewinienia, rzucone w złości gorzkie słowa.
- Chyba nie powinniśmy tu być. - Nagły przebłysk trzeźwości, powiew chłodnego, muskającego skórę wiatru wyrwał ją z zadumy, zmuszając do podjęcia działania, jakie zapobiegłoby katastrofie, w której to dwoje galdrów zakończyłoby swój żywot w jeziorze Golddajávri. Nadal przytłoczona wizją odepchnęła ją na bok, nie chcąc teraz zajmować umysłu niezrozumiałymi obrazami. Zwolniła swój uścisk, ostrożnie podnosząc się z miejsca na śliskiej nawierzchni, byleby szybciej dostać się na brzeg, gdzie będą mogli wziąć prawdziwie spokojny oddech.
Oszołomiona przywarła do niego całym ciałem, drżąc wciąż ni to z chłodu, ni przestrachu. Przed oczyma wyobraźni wciąż migotały czerwone ogniki, próbując ponownie poprowadzić ją za sobą, jakby mówiąc, że wizja wcale nie dobiegła końca, a pieśń Norn domaga się wysłuchania. Chude palce Abigel zacisnęły się na materiale męskiego płaszcza, knykcie bielały z wysiłku. Rozpoznała troskliwy głos, od razu łącząc go ze znaną sobie, choć dawno nie widzianą twarzą ukochanego galdra, z jakim teraz łączyły ją wyłącznie nostalgiczne wspomnienia. Chrzęst zamarzającej pod nimi wody mógł dodać otuchy, ale to silne objęcia przywołały poczucie bezpieczeństwa, pozwalając na uspokojenie oddechu i szalejącego serca.
- T-tak - odparła tylko mało wylewnie zduszonym głosem, gdy wreszcie odsunęła głowę od miękkości materiału, by spojrzeć na twarz wybawcy. Magia Viljama osuszła ubrania, lecz nie gromadzącą się w kąciku oka wyroczni łzę, jaka znaczyła teraz słony ślad na zaróżowionym licu, spływając do linii ust.
- Zarosłeś - zauważyła z bladym uśmiechem po chwili ciszy, unosząc dłoń, którą bez skrępowania przesunęła po policzku Hallströma w ciepłym, zupełnie oderwanym od otaczającej ich rzeczywistości geście. Minione lata zdołały wypłukać gniew, jaki targał nią w tamtych dniach, kiedy rozstanie dwóch związanych ze sobą serc raniło boleśnie, pozostawiając głęboką, krwawiącą zadrę, także na honorze. Zasady rządzące światem wysokich klanów nie były jej obce, lecz przed laty miała szansę, by poczuć ich bezwzględność na własnej skórze. Poczucie niesprawiedliwości było tak dominujące, że zamknęła się w sobie, obrażając na Viljama bez zamiaru pogodzenia. Teraz utkwiła spojrzenie w błękicie, których jasny blask zatrzymał ją poza czasem i przestrzenią, na bok odsuwając wszelkie troski i dawne przewinienia, rzucone w złości gorzkie słowa.
- Chyba nie powinniśmy tu być. - Nagły przebłysk trzeźwości, powiew chłodnego, muskającego skórę wiatru wyrwał ją z zadumy, zmuszając do podjęcia działania, jakie zapobiegłoby katastrofie, w której to dwoje galdrów zakończyłoby swój żywot w jeziorze Golddajávri. Nadal przytłoczona wizją odepchnęła ją na bok, nie chcąc teraz zajmować umysłu niezrozumiałymi obrazami. Zwolniła swój uścisk, ostrożnie podnosząc się z miejsca na śliskiej nawierzchni, byleby szybciej dostać się na brzeg, gdzie będą mogli wziąć prawdziwie spokojny oddech.
Bezimienny
Re: 03.12.2000 – Piaszczysta plaża – Nieznajomy: A. Fenrisdóttir & Bezimienny: V. Hallström Nie 10 Gru - 8:43
Chwilę temu w porywie spontaniczności, teraz złapany w sidła rozmyślań, sztywnieje.
Myśli, zabarwione przez ułomność utraconej lata temu znajomości, przez krótką chwilę nastręczają wyrzutem. Ciężka od oceny maź autopotępienia, jak roztopione pole oparzeliska w środku zimy, odznacza się rozpadem w sercu. Podobnie do torfowiska, zwykle twarde podłoże viljamowego ducha, dziś topnieje w buchu wirujących uczuć. Opary niegasnącej krytyki zalegają w świadomości niemal tak boleśnie, jak igły chłodu, wbijane we wciąż opartą o lód dłoń.
Przez chwilę zamiera.
Twarz, niezmiennie piękna, jak w pierwszym dniu ich poznania, przypomina o bezlitosnym rozkładzie prawd, które wypiętrzają jego własne uczucia, stawiają go w złym świetle i sprawiają, że w starciu z jej niezasłużenie łagodnym spojrzeniem, zamiast spokojnieć w obliczu uratowanego chwilę wcześniej ciała, traci rezon.
Ma ochotę sięgnąć do niej, zetrzeć pojedynczą łzę, zbłąkaną na różowych płatkach lica. Dotknąć delikatnej linii skóry i przesunąć ją ku kruchości obojczyków w nieopamiętaniu. Przejść drogą wspomnienia po drobnych kościach i polu miękkiej skóry. Przekonać się, czy linia jej nieskazitelnej w jego oczach sylwetki zarysowała nowe krągłości lub nowe blizny.
Z pamięcią o tym, że największe rany, i to na psychice, poczynił on.
Wciąż ma przed oczami szarpiący nią gniew i lekkie bruzdy niezgody, ściągające twarz w niepasującej jej złości. Wciąż nie może wyzbyć się wrażenia, że mógł tego uniknąć. Wciąż dręczą go rodzinne powinności. Gdyby z wiedzą którą posiadł dziś, zabłąkał się w korytarzach przeszłości, czy ruszyłby tą samą drogą? Podjął te same decyzje?
Ciężar winy, jaką w sobie nosi, rodzi wątpliwość. Podobnie, jak jej zachowanie, które nie tylko ściąga na ramiona niepewność, ale także masę pytań. Nie potrafi zrozumieć i przetworzyć jej nikłego uśmiechu; zduszonego spokojem i rozwagą głosu; ulotnego dotyku, przeciągniętego w połach kilku długich, cholernie przyjemnych sekund.
Jest niemal pewien, że gdyby nie wspomniany zarost, uczucie wstydu właśnie teraz, właśnie z jej palcami na policzku, oblałoby go nie tylko serią muśnięć, ale i czerwienią.
— Za to ty się nie zmieniłaś. Wyglądasz tak młodo, jak zawsze.
Klepsydra czasu zamknęła ją w lśniącej otoczce ochronnej i nie chciała ściągnąć w dół wraz z szorstkim piaskiem. Skóra, mimo minionych lat, jaśniała w tonach młodości, zarysowana jedynie ostrością kości policzkowych. Sylwetka, jak u młodej łani, zalotnie lekka, drobna, pozornie skłonna do złamania, a mimo tego godnie się prezentująca. I oczy. Przenikliwe, głębokie, pod okryciem ciemnych rzęs.
Uciekające. A mógłby przysiąc, że czas zatrzymał się dla niego, gdy tylko na nią spojrzał.
— Poczekaj, proszę — wyrwana z krtani prośba, jakby w panice, że ją straci. Zaraz jednak przywraca do dominacji rozsądek, ratując się solidnym argumentem:
— Nie wiem, na ile mocne wyszło mi zaklęcie. Stąpaj ostrożnie.
Słowa przybierają formę gładkiego pół-kłamstwa, bo oczywiście dba o jej bezpieczeństwo, ale tak naprawdę wolałby powiedzieć jej, żeby jeszcze go nie opuszczała. Że potrzebuje jej na dłużej.
Nie tylko na teraz.
Ostatecznie wstaje jednak z zimnej taflii, za jej przykładem ciągnąc do lądu. Kroki, stawiane z rozwagą, ukazują go w zupełnie innej ramie wizerunku. Choć wysokość ciała i ilość warstw odzienia, jaką na sobie dziś nosi, powinna dodać mu ciężkości, tak naprawdę stąpa po lodzie z nie mniejszą lekkością, niż ona. Mobilizowany przez jej towarzystwo uważa przy tym, by pozostać w niejakim oddaleniu od niej. Nie chce niepotrzebnie nadwyrężać siatki lodu.
Dopiero gdy wstępują na brzeg, znów krzyżując spojrzenia, zatrzymuje się o te dwa metry bliżej niej i zaledwie kilkanaście centymetrów od niej. Wzrok ściągnięty przez urodę Abigel zatrzymuje się tymczasem na ścieżce łzy, która skroplona w kąciku ust, pozostaje tam pomimo mijających minut. To niepotrzebne rozproszenie, które roztrzaskuje rozsądek w pył.
Pełne, napęczniałe poduszeczki warg, drgają lekko. Być może z zimna, a może tylko w jego głowie, gdy wiedziony niegasnącą chęcią ogrzania jej ust pocałunkiem, nachyla się do niej podświadomie. Minimalizuje tym samym przestrzeń między nimi, czuje jej oddech na szyi, a do nozdrzy dociera pobudzający aromat kawy i jaśminu. Tak charakterystyczny dla niej zapach.
Woń ta, aromatyczna i mocna, przynosi otrzeźwienie.
— Wciąż pijasz czarną gorzką? — pyta półszeptem, zatrzymując się w nachyleniu tuż nad nią. Spija z talerza jej oczu słodycz wspomnień i podnosi przy tym spokojnie dłoń. Ściera kciukiem z dołeczka słoną kroplę, muskając przy tym palcem wskazującym jej brodę.
Napięcie jest niepodważalne, zalega ciepło między nimi i ogrzewa przestrzeń.
Ciało jest przy tym znacznie bardziej pobudzone, niż wskazuje na to stonowane zachowanie. Pomimo ogólnego gorąca, jakie czuje, włoski na przedramionach stają sztywno pod rękawami płaszcza. Nieco za sprawą przeszywającego wiatru, nieco przez bliskość, jaką sam wywołuje. Nie decyduje się jednak na gorszący krok, nie dociera ustami do jej ust.
Zaraz po pozbyciu się łzy z policzka, prostuje się niespodziewanie.
Opanowanie. Tego mu dziś trzeba.
Myśli, zabarwione przez ułomność utraconej lata temu znajomości, przez krótką chwilę nastręczają wyrzutem. Ciężka od oceny maź autopotępienia, jak roztopione pole oparzeliska w środku zimy, odznacza się rozpadem w sercu. Podobnie do torfowiska, zwykle twarde podłoże viljamowego ducha, dziś topnieje w buchu wirujących uczuć. Opary niegasnącej krytyki zalegają w świadomości niemal tak boleśnie, jak igły chłodu, wbijane we wciąż opartą o lód dłoń.
Przez chwilę zamiera.
Twarz, niezmiennie piękna, jak w pierwszym dniu ich poznania, przypomina o bezlitosnym rozkładzie prawd, które wypiętrzają jego własne uczucia, stawiają go w złym świetle i sprawiają, że w starciu z jej niezasłużenie łagodnym spojrzeniem, zamiast spokojnieć w obliczu uratowanego chwilę wcześniej ciała, traci rezon.
Ma ochotę sięgnąć do niej, zetrzeć pojedynczą łzę, zbłąkaną na różowych płatkach lica. Dotknąć delikatnej linii skóry i przesunąć ją ku kruchości obojczyków w nieopamiętaniu. Przejść drogą wspomnienia po drobnych kościach i polu miękkiej skóry. Przekonać się, czy linia jej nieskazitelnej w jego oczach sylwetki zarysowała nowe krągłości lub nowe blizny.
Z pamięcią o tym, że największe rany, i to na psychice, poczynił on.
Wciąż ma przed oczami szarpiący nią gniew i lekkie bruzdy niezgody, ściągające twarz w niepasującej jej złości. Wciąż nie może wyzbyć się wrażenia, że mógł tego uniknąć. Wciąż dręczą go rodzinne powinności. Gdyby z wiedzą którą posiadł dziś, zabłąkał się w korytarzach przeszłości, czy ruszyłby tą samą drogą? Podjął te same decyzje?
Ciężar winy, jaką w sobie nosi, rodzi wątpliwość. Podobnie, jak jej zachowanie, które nie tylko ściąga na ramiona niepewność, ale także masę pytań. Nie potrafi zrozumieć i przetworzyć jej nikłego uśmiechu; zduszonego spokojem i rozwagą głosu; ulotnego dotyku, przeciągniętego w połach kilku długich, cholernie przyjemnych sekund.
Jest niemal pewien, że gdyby nie wspomniany zarost, uczucie wstydu właśnie teraz, właśnie z jej palcami na policzku, oblałoby go nie tylko serią muśnięć, ale i czerwienią.
— Za to ty się nie zmieniłaś. Wyglądasz tak młodo, jak zawsze.
Klepsydra czasu zamknęła ją w lśniącej otoczce ochronnej i nie chciała ściągnąć w dół wraz z szorstkim piaskiem. Skóra, mimo minionych lat, jaśniała w tonach młodości, zarysowana jedynie ostrością kości policzkowych. Sylwetka, jak u młodej łani, zalotnie lekka, drobna, pozornie skłonna do złamania, a mimo tego godnie się prezentująca. I oczy. Przenikliwe, głębokie, pod okryciem ciemnych rzęs.
Uciekające. A mógłby przysiąc, że czas zatrzymał się dla niego, gdy tylko na nią spojrzał.
— Poczekaj, proszę — wyrwana z krtani prośba, jakby w panice, że ją straci. Zaraz jednak przywraca do dominacji rozsądek, ratując się solidnym argumentem:
— Nie wiem, na ile mocne wyszło mi zaklęcie. Stąpaj ostrożnie.
Słowa przybierają formę gładkiego pół-kłamstwa, bo oczywiście dba o jej bezpieczeństwo, ale tak naprawdę wolałby powiedzieć jej, żeby jeszcze go nie opuszczała. Że potrzebuje jej na dłużej.
Nie tylko na teraz.
Ostatecznie wstaje jednak z zimnej taflii, za jej przykładem ciągnąc do lądu. Kroki, stawiane z rozwagą, ukazują go w zupełnie innej ramie wizerunku. Choć wysokość ciała i ilość warstw odzienia, jaką na sobie dziś nosi, powinna dodać mu ciężkości, tak naprawdę stąpa po lodzie z nie mniejszą lekkością, niż ona. Mobilizowany przez jej towarzystwo uważa przy tym, by pozostać w niejakim oddaleniu od niej. Nie chce niepotrzebnie nadwyrężać siatki lodu.
Dopiero gdy wstępują na brzeg, znów krzyżując spojrzenia, zatrzymuje się o te dwa metry bliżej niej i zaledwie kilkanaście centymetrów od niej. Wzrok ściągnięty przez urodę Abigel zatrzymuje się tymczasem na ścieżce łzy, która skroplona w kąciku ust, pozostaje tam pomimo mijających minut. To niepotrzebne rozproszenie, które roztrzaskuje rozsądek w pył.
Pełne, napęczniałe poduszeczki warg, drgają lekko. Być może z zimna, a może tylko w jego głowie, gdy wiedziony niegasnącą chęcią ogrzania jej ust pocałunkiem, nachyla się do niej podświadomie. Minimalizuje tym samym przestrzeń między nimi, czuje jej oddech na szyi, a do nozdrzy dociera pobudzający aromat kawy i jaśminu. Tak charakterystyczny dla niej zapach.
Woń ta, aromatyczna i mocna, przynosi otrzeźwienie.
— Wciąż pijasz czarną gorzką? — pyta półszeptem, zatrzymując się w nachyleniu tuż nad nią. Spija z talerza jej oczu słodycz wspomnień i podnosi przy tym spokojnie dłoń. Ściera kciukiem z dołeczka słoną kroplę, muskając przy tym palcem wskazującym jej brodę.
Napięcie jest niepodważalne, zalega ciepło między nimi i ogrzewa przestrzeń.
Ciało jest przy tym znacznie bardziej pobudzone, niż wskazuje na to stonowane zachowanie. Pomimo ogólnego gorąca, jakie czuje, włoski na przedramionach stają sztywno pod rękawami płaszcza. Nieco za sprawą przeszywającego wiatru, nieco przez bliskość, jaką sam wywołuje. Nie decyduje się jednak na gorszący krok, nie dociera ustami do jej ust.
Zaraz po pozbyciu się łzy z policzka, prostuje się niespodziewanie.
Opanowanie. Tego mu dziś trzeba.
Nieznajomy
Re: 03.12.2000 – Piaszczysta plaża – Nieznajomy: A. Fenrisdóttir & Bezimienny: V. Hallström Nie 10 Gru - 8:43
Rzadko kiedy ma możliwość, by poczuć się prawdziwie bezpiecznie. Lata surowych przyzwyczajeń, wedle których starała się trzymać na dystans skutkowały samotnością, na jaką nie zwykła narzekać. Istniała dla innych, by być im wsparciem. Istniała dla Norn, by wykonywać ich wolę. Nie dla siebie, próżnie i egoistycznie. Odnajdywała spokój tam, gdzie nie musiała myśleć o sobie, gdzie nie goniły jej wyrzuty sumienia. Piętrzące się troski pozwalały zająć umysł, przetrwać kolejny dzień, ale czuć się bezpiecznie. Tym trudniej było wydostać się z objęć, gdzie otulona ciepłem i znajomym zapachem chciała trwać w tej chwili nieco dłużej. W zielone spojrzenie wkradł się cień nadziei na dźwięk prośby. Przygasł nieco wraz ze skinieniem głowy, no tak, rozsądek. Niechętnie zwolniła swój uścisk i korzystając ze wskazówki ostrożnie ruszyła ku brzegowi, mając wreszcie chwilę na uspokojenie oddechu.
Wilgotność słonej kropli zdawała się wyschnąć już traktowana chłodnym powietrzem. W świadomości Abigel nie ma już na nią miejsca, tym bardziej zdziwiła się, gdy uniesiona do niej dłoń sięgnęła policzka, wszak nie bez powodu. Wstrzymała oddech, nie skupiając się na zadanym pytaniu, za bardzo rozproszona nieplanowaną bliskością. W jednej chwili ogarnięta przemożną tęsknotą bije się z myślami, z uporczywym pragnieniem ujęcia dłoni, która zaraz odsunęła się pospiesznie. Nie odchodź, podejdź bliżej!, wołała zrozpaczona cząstka z głębi serca, jaka nadal nie pogodziła się z rozstaniem. Naraz zjawia się pełniący straż rozsądek i rozgania nostalgię. Oboje kroczyli już własnymi ścieżkami, przysłowie mówiło, że nie da się dwukrotnie wejść do tej samej rzeki, ale może przerwa im służyła?
Podjęcie decyzji o porzuceniu tego palącego uczucia niesprawiedliwości i braku zrozumienia przyszło z czasem, nie od razu. Dziś nie żywiła już doń urazy. Przeszłości nie dało się zmienić, ale miała świadomość, że każda pomyłka kształtowała charakter. Przy odrobinie wysiłku wynosiło się zeń naukę, będącą wskazówką na przyszłość. Wyzbyła się już zwyczaju siadania przy kubku gorzkiej kawy ze wzrokiem utkwionym w nieokreśloną przestrzeń, by bez ustanku analizować niespełnione wersje rzeczywistości. Gdyby tylko mieli okazję, by ze sobą pomówić, na spokojnie i bez emocji, czy ich losy potoczyłyby się inaczej? Czy ofiarowaliby sobie drugą szansę?
- Czy to zaproszenie? - zapytała, starając się podtrzymać neutralność rozmowy i rozładować tłoczącą się atmosferę, mimo kłębiących się w głowie myśli, których treść niewiele miała wspólnego z wizytą w kawiarni. W tonie jej głosu wybrzmiała pewna rozbawiona zaczepność, jakby ironizowanie było łatwiejsze od szczerego wyznania, przynajmniej maskuje zdenerwowanie. Gdyby miał ochotę spędzić z nią dłuższą chwilę, wcale by się nie zastanawiała, ale czy powinna? - Po takich przygodach przydałoby się coś ciepłego. - Twoje objęcia w zupełności wystarczą, chciałoby się dodać, ale te słowa nie wybrzmiewają między nimi, pozwalając ciszy rozgościć się na krótką chwilę. W ciągu tych kilku uderzeń serca uśmiech zaraz znika z twarzy wyroczni, jakby zreflektowała się wreszcie i wyszła z szoku, w jakim niewątpliwie była od chwili wyciągnięcia spod tafli wody. Pojawia się otrzeźwienie i ta dziwna myśl, jakby wezbrane w niej uczucia wcale nie pochodziły od wspomnień ich wspólnej przeszłości, jakby nadal tkwiła pod wpływem wizji, jakże realnej i namacalnej.
- Ja… dziękuję za pomoc. Nie wiem co się stało, zobaczyłam to światło i jakbym nagle straciła nad sobą panowanie - zaczęła nieco zbyt spiesznie wylewać z siebie słowa, czując potrzebę wytłumaczenia się i usprawiedliwienia. Wzięła głęboki oddech, także prostując plecy, jakby miało to ją przywrócić do porządku. - Wybacz, nie tak wyobrażałam sobie nasze spotkanie po latach - dodała już spokojniejszym tonem, nie mogąc wyjść z podziwu jak stateczna kobieta może w jednej chwili tak stracić głowę. W swoich wyobrażeniach widziała go przecież jako zdystansowanego i nieprzystępnego. Poważnego galdra, który kroczył wyznaczoną mu przez przodków drogą, bez oglądania się na przeszłość. Siebie także widziała inaczej, neutralną, bardziej godną, nie pozwalającą się unieść emocjom. Teraz jednak szalejące w piersi serce roztrzaskało pobożne marzenia i oczekiwania, jakim ewidentnie nie mogła sprostać. Wystarczyło wymienić uprzejmości i ruszyć dalej we własną stronę, znów stanąć w sprzeczności do swoich pragnień, bo tak będzie lepiej.
Wilgotność słonej kropli zdawała się wyschnąć już traktowana chłodnym powietrzem. W świadomości Abigel nie ma już na nią miejsca, tym bardziej zdziwiła się, gdy uniesiona do niej dłoń sięgnęła policzka, wszak nie bez powodu. Wstrzymała oddech, nie skupiając się na zadanym pytaniu, za bardzo rozproszona nieplanowaną bliskością. W jednej chwili ogarnięta przemożną tęsknotą bije się z myślami, z uporczywym pragnieniem ujęcia dłoni, która zaraz odsunęła się pospiesznie. Nie odchodź, podejdź bliżej!, wołała zrozpaczona cząstka z głębi serca, jaka nadal nie pogodziła się z rozstaniem. Naraz zjawia się pełniący straż rozsądek i rozgania nostalgię. Oboje kroczyli już własnymi ścieżkami, przysłowie mówiło, że nie da się dwukrotnie wejść do tej samej rzeki, ale może przerwa im służyła?
Podjęcie decyzji o porzuceniu tego palącego uczucia niesprawiedliwości i braku zrozumienia przyszło z czasem, nie od razu. Dziś nie żywiła już doń urazy. Przeszłości nie dało się zmienić, ale miała świadomość, że każda pomyłka kształtowała charakter. Przy odrobinie wysiłku wynosiło się zeń naukę, będącą wskazówką na przyszłość. Wyzbyła się już zwyczaju siadania przy kubku gorzkiej kawy ze wzrokiem utkwionym w nieokreśloną przestrzeń, by bez ustanku analizować niespełnione wersje rzeczywistości. Gdyby tylko mieli okazję, by ze sobą pomówić, na spokojnie i bez emocji, czy ich losy potoczyłyby się inaczej? Czy ofiarowaliby sobie drugą szansę?
- Czy to zaproszenie? - zapytała, starając się podtrzymać neutralność rozmowy i rozładować tłoczącą się atmosferę, mimo kłębiących się w głowie myśli, których treść niewiele miała wspólnego z wizytą w kawiarni. W tonie jej głosu wybrzmiała pewna rozbawiona zaczepność, jakby ironizowanie było łatwiejsze od szczerego wyznania, przynajmniej maskuje zdenerwowanie. Gdyby miał ochotę spędzić z nią dłuższą chwilę, wcale by się nie zastanawiała, ale czy powinna? - Po takich przygodach przydałoby się coś ciepłego. - Twoje objęcia w zupełności wystarczą, chciałoby się dodać, ale te słowa nie wybrzmiewają między nimi, pozwalając ciszy rozgościć się na krótką chwilę. W ciągu tych kilku uderzeń serca uśmiech zaraz znika z twarzy wyroczni, jakby zreflektowała się wreszcie i wyszła z szoku, w jakim niewątpliwie była od chwili wyciągnięcia spod tafli wody. Pojawia się otrzeźwienie i ta dziwna myśl, jakby wezbrane w niej uczucia wcale nie pochodziły od wspomnień ich wspólnej przeszłości, jakby nadal tkwiła pod wpływem wizji, jakże realnej i namacalnej.
- Ja… dziękuję za pomoc. Nie wiem co się stało, zobaczyłam to światło i jakbym nagle straciła nad sobą panowanie - zaczęła nieco zbyt spiesznie wylewać z siebie słowa, czując potrzebę wytłumaczenia się i usprawiedliwienia. Wzięła głęboki oddech, także prostując plecy, jakby miało to ją przywrócić do porządku. - Wybacz, nie tak wyobrażałam sobie nasze spotkanie po latach - dodała już spokojniejszym tonem, nie mogąc wyjść z podziwu jak stateczna kobieta może w jednej chwili tak stracić głowę. W swoich wyobrażeniach widziała go przecież jako zdystansowanego i nieprzystępnego. Poważnego galdra, który kroczył wyznaczoną mu przez przodków drogą, bez oglądania się na przeszłość. Siebie także widziała inaczej, neutralną, bardziej godną, nie pozwalającą się unieść emocjom. Teraz jednak szalejące w piersi serce roztrzaskało pobożne marzenia i oczekiwania, jakim ewidentnie nie mogła sprostać. Wystarczyło wymienić uprzejmości i ruszyć dalej we własną stronę, znów stanąć w sprzeczności do swoich pragnień, bo tak będzie lepiej.
Bezimienny
Re: 03.12.2000 – Piaszczysta plaża – Nieznajomy: A. Fenrisdóttir & Bezimienny: V. Hallström Nie 10 Gru - 8:44
— Tylko, jeśli odpowiedź jest twierdząca.
Pełna od cisnących się w jej wnętrzu emocji, klepsydra czasu drży niespokojnie. Dotąd nietknięta, bezpieczna, leniwie osadzona na twardym gruncie zachowawczości i minionej już historii, dziś wyjaskrawia się w przedsionku myśli. Pod wpływem prostych bodźców – za sprawą głębokiego, kobiecego spojrzenia i pięknego uśmiechu – Viljam chwyta w palce zegar przeszłości. Z opuszkami gładzącymi gorące ścianki wspomnień, zatraca się w wizji niegdyś straconego szczęścia. (Tylko z Nią).
W impulsie, bezmyślnie, pozwala wyobraźni zatęsknić. Za obrazem młodzieńczej naiwności i za Nią. Za wszystkim tym, co kryje się pomiędzy.
Im dłużej tkwi przy niej, tym dalej od logiki. Wąski pas teraźniejszości narzuca dynamikę, której nie sposób zatrzymać samym tylko rozsądkiem. Pod szklanym kloszem bezpieczeństwa porusza się i wybiega do ścian piaskowego zegara dawno zatarte przez świadomość pragnienie bliskości. Pragnienie bycia docenionym i kochanym. Pragnienie samospełnienia.
Zwykle starannie ukryte w kopcu roztropności, dziś wyjątkowo nie pozwala sobie zginąć pod naporem usypanego szczerku historii.
Teraźniejszość, usłana na welurze ruchomych słów i cichych aluzji, z nagła chybocze się i traci stabilność. Niedaleko od konieczności, kryje się z dawna utracona miłość.
Podszept uczucia, jak drobinki piasku zebrane w imponujących rozmiarów górkę, uwierają i drażnią, niby niespecjalnie. Te same piaski – piaski wspomnień – przesypane przez wąski przesmyk klepsydry czasu, powinny opaść na jej dno. Opaść, zajść w kąty świadomości i nigdy więcej się z nich nie wychylać. Zamiast tego, lśniące i kusząco znajome, odbijają światło i oświetlają twarze sentymentem.
Przydałoby się coś ciepłego. Jak jej rozgrzane słońcem pasma włosów, gdy letniego popołudnia przecinali drogę w Parku Wschodnim.
Jak jej drobna dłoń wyciągnięta na stół podczas wieczornej kolacji, zamknięta pod plecionką męskich palców.
Jak wilgotne i kuszące kształty ciała brunetki, wygięte w świeżo doznanym orgazmie.
Dalsze jej słowa rozmywają się, tracą pierwszorzędność w dyskusji pod naporem nadawanych przez umysł, zmysłowych obrazów. W głowie wykwitają jedynie płatki jej miękkich ust. Poruszone w monologu, w filuternym rozchyleniu, skupiające na sobie wzrok. Tchnące oddechem i znaną mu bliskością. Uwielbianą częścią ich minionych, wspólnych spotkań.
Wizja pełna dotyku i przyjemności nie gaśnie, mimo mnogich wyjaśnień, jakimi raczy go Abigel.
Za zasłoną zainteresowania jej ciałem i nią samą, niknie sens wypowiedzi, nikną głoski i wreszcie całe słowa. Rozerwane głębokim oddechem płuca, wypełnione zapachem jej ciała, proszą o więcej.
Wraz z powietrzem przez miękkość tkanek chłonie uśpione wcześniej uczucie. Porusza się ku niej – nieprzewidzianie i przeciwnie do tego, co powinien. Na powrót z ręką przy policzku... z lekkim przesunięciem opuszków na gładką brodę, podnosi ją do góry. Muśnięciem ust wykrada pierwszy, delikatny pocałunek. (Ostatni).
Otoczony dobrą czcią, posąg spokoju i moralności kruszeje z nagła, wytrącając szereg namiętnych reakcji. Porzucone na ziemi i zagniecione przez ciężar emocji, odłamki cierpliwości roztrzaskują się w pył. Pozostawiają go z poczuciem niespełnienia, które nagle, koniecznie, musi zmienić.
Dociska usta do ciepła drugiego oddechu, i jakby w gorącym objęciu, odnajduje ukojenie. Język, niesiony potrzebą przypomnienia, wsuwa się ochoczo w rozchylone apetycznie wargi, zahacza o linię zębów, poszukuje towarzystwa. Ręce tymczasem, ciasno obejmujące plecy, dosuwają ją do siebie pewnie. (Tak będzie lepiej).
Pełna od cisnących się w jej wnętrzu emocji, klepsydra czasu drży niespokojnie. Dotąd nietknięta, bezpieczna, leniwie osadzona na twardym gruncie zachowawczości i minionej już historii, dziś wyjaskrawia się w przedsionku myśli. Pod wpływem prostych bodźców – za sprawą głębokiego, kobiecego spojrzenia i pięknego uśmiechu – Viljam chwyta w palce zegar przeszłości. Z opuszkami gładzącymi gorące ścianki wspomnień, zatraca się w wizji niegdyś straconego szczęścia. (Tylko z Nią).
W impulsie, bezmyślnie, pozwala wyobraźni zatęsknić. Za obrazem młodzieńczej naiwności i za Nią. Za wszystkim tym, co kryje się pomiędzy.
Im dłużej tkwi przy niej, tym dalej od logiki. Wąski pas teraźniejszości narzuca dynamikę, której nie sposób zatrzymać samym tylko rozsądkiem. Pod szklanym kloszem bezpieczeństwa porusza się i wybiega do ścian piaskowego zegara dawno zatarte przez świadomość pragnienie bliskości. Pragnienie bycia docenionym i kochanym. Pragnienie samospełnienia.
Zwykle starannie ukryte w kopcu roztropności, dziś wyjątkowo nie pozwala sobie zginąć pod naporem usypanego szczerku historii.
Teraźniejszość, usłana na welurze ruchomych słów i cichych aluzji, z nagła chybocze się i traci stabilność. Niedaleko od konieczności, kryje się z dawna utracona miłość.
Podszept uczucia, jak drobinki piasku zebrane w imponujących rozmiarów górkę, uwierają i drażnią, niby niespecjalnie. Te same piaski – piaski wspomnień – przesypane przez wąski przesmyk klepsydry czasu, powinny opaść na jej dno. Opaść, zajść w kąty świadomości i nigdy więcej się z nich nie wychylać. Zamiast tego, lśniące i kusząco znajome, odbijają światło i oświetlają twarze sentymentem.
Przydałoby się coś ciepłego. Jak jej rozgrzane słońcem pasma włosów, gdy letniego popołudnia przecinali drogę w Parku Wschodnim.
Jak jej drobna dłoń wyciągnięta na stół podczas wieczornej kolacji, zamknięta pod plecionką męskich palców.
Jak wilgotne i kuszące kształty ciała brunetki, wygięte w świeżo doznanym orgazmie.
Dalsze jej słowa rozmywają się, tracą pierwszorzędność w dyskusji pod naporem nadawanych przez umysł, zmysłowych obrazów. W głowie wykwitają jedynie płatki jej miękkich ust. Poruszone w monologu, w filuternym rozchyleniu, skupiające na sobie wzrok. Tchnące oddechem i znaną mu bliskością. Uwielbianą częścią ich minionych, wspólnych spotkań.
Wizja pełna dotyku i przyjemności nie gaśnie, mimo mnogich wyjaśnień, jakimi raczy go Abigel.
Za zasłoną zainteresowania jej ciałem i nią samą, niknie sens wypowiedzi, nikną głoski i wreszcie całe słowa. Rozerwane głębokim oddechem płuca, wypełnione zapachem jej ciała, proszą o więcej.
Wraz z powietrzem przez miękkość tkanek chłonie uśpione wcześniej uczucie. Porusza się ku niej – nieprzewidzianie i przeciwnie do tego, co powinien. Na powrót z ręką przy policzku... z lekkim przesunięciem opuszków na gładką brodę, podnosi ją do góry. Muśnięciem ust wykrada pierwszy, delikatny pocałunek. (Ostatni).
Otoczony dobrą czcią, posąg spokoju i moralności kruszeje z nagła, wytrącając szereg namiętnych reakcji. Porzucone na ziemi i zagniecione przez ciężar emocji, odłamki cierpliwości roztrzaskują się w pył. Pozostawiają go z poczuciem niespełnienia, które nagle, koniecznie, musi zmienić.
Dociska usta do ciepła drugiego oddechu, i jakby w gorącym objęciu, odnajduje ukojenie. Język, niesiony potrzebą przypomnienia, wsuwa się ochoczo w rozchylone apetycznie wargi, zahacza o linię zębów, poszukuje towarzystwa. Ręce tymczasem, ciasno obejmujące plecy, dosuwają ją do siebie pewnie. (Tak będzie lepiej).
Nieznajomy
Re: 03.12.2000 – Piaszczysta plaża – Nieznajomy: A. Fenrisdóttir & Bezimienny: V. Hallström Nie 10 Gru - 8:44
Nie było powodu, by powstrzymać uśmiech na dźwięk odpowiedzi. Za bardzo liczyła, że znajdzie ona odbicie w rzeczywistości, by teraz próbować wykręcić się z propozycji. Nie dostrzegła, że jej nie słucha. Zbyt skupiona na wylewaniu słów, których zadaniem było odwrócić Viljamową uwagę od skrępowania, jakie trzymało ją w ryzach.
To ona, ostatnia cząstka, której kurczowe trzymanie zapewniało poczytalność. Dodawała otuchy, przeświadczenia o słuszności podejmowanych decyzji w chwilach takich, jak ta. Kolejna próba ustawienia skalnych bloków, byleby odgrodzić się i przyjąć bezpieczną pozycję. Z dala odbłędów przeszłości, o których pamięć najwidoczniej nie chciała opuścić żadnego z nich.
Urwała wpół zdania, bo myśli natychmiast zostały przesłonięte ponowną bliskością. Na miękkość delikatnego dotyku uniosła zgodnie brodę. Ostrożne muśnięcie ust, wyłapany oddech układający się ciepłem na spierzchniętych wargach. Kolejna z wzniesionych tam, jakże krucha w swych fundamentach, sypała się właśnie pod nienachalnym naciskiem.
Dłonie prędko odnalazły drogę, wnikając pod poły męskiego płaszcza. Szczupłe palce zacisnęły się na materiale swetra i przylgnęła do niego ciasno, jakby w obawie, że zaraz wymsknie się z uścisku i zniknie niczym mętna wizja. Odwzajemniony pocałunek zdradzał tęsknotę i nieugaszone pragnienia, o jakich usilnie chciała kiedyś zapomnieć. Przeznaczenie kieruje ją jednak w stronę inną, niż ustalona. Chłodny, biegnący wzdłuż pleców dreszcz ustąpił fali gorąca, urwany oddech łapczywie chwyta zmieszane powietrze. Przywodzi na myśl wspomnienia wspólnie spędzanych dni. Jawi się ulotną radością o smaku lata, wybrzmiewającą beztroskim śmiechem, jaskrawymi plamami barw zamkniętego w ramach obrazu, których znaczenie opisywał, cierpliwie tłumacząc zawiłości sztuki, a także wycieranymi z policzków łzami, przebytym wspólnie smutkiem, jaki miał ich łączyć oraz umacniać.
Czy tak miało być? Czy tak wyobrażała sobie to spotkanie?
Kolejne pytania ugrzęzły gdzieś otchłani, torując drogę spontaniczności. Tylko ten jeden raz, zdawała się przekonywać samą siebie, choć ciało poddało się już w zupełności, idąc dawnym śladem. Znajomy dotyk pozwolił rozsmakować się w słodyczy ust i rozpłynąć w męskich objęciach, poczuć swobodnie, jak i bezpiecznie. Zawieszeni w tej jednej chwili, z dala od oceniającego świata, jaki nie chciał być im przychylny.
Tak miało się stać.
- Nie… - przerwała nagle, choć odsunęła się niespiesznie, zwalniając uścisk. - To zamknięty rozdział, pamiętasz? - Spuszczony wzrok miał pomóc, by nie złamać się ponownie. Unikała błękitu oczu galdra w obawie przed pogrzebaniem reszty ustalonych zasad. Blade policzki płonęły teraz gorączkowym rumieńcem, na zaróżowionych wargach wciąż czuła echo jego smaku. W myślach na powrót pojawił się obraz wizji, której znaczenia nadal nie rozumiała, a idąc jej tropem bez uprzedniego przemyślenia, analizowania i rozłożenia na czynniki pierwsze mogła ich ostatecznie pogrzebać. Racjonalizacja była usprawiedliwieniem strachu, lecz nie zamierzała się do tego przyznawać. Odsunęła się o krok, wreszcie zadzierając brodę, poszukując malującej się na jego twarzy reakcji.
- To się nie może powtórzyć - mówiła zdecydowanym tonem. Nie była już dawną Abigel, jaką znał z czasów studiów: beztroską, rozradowaną, ciekawą świata. Gdybyś tylko wiedział… Z pewnością nie pochwaliłby wielu z podjętych przez nią wyborów, nie uniósłby prawdy, z którą żyła na co dzień, a i ona nie chciała zrzucać tego ciężaru na Hallströmowe barki. - Twoja żona by tego nie pochwaliła - dodała jeszcze, święcie przekonana, iż galdr w jego wieku i pozycji już dawno zdążył się ustatkować, zresztą tak jak chciała tego jego rodzina.
To ona, ostatnia cząstka, której kurczowe trzymanie zapewniało poczytalność. Dodawała otuchy, przeświadczenia o słuszności podejmowanych decyzji w chwilach takich, jak ta. Kolejna próba ustawienia skalnych bloków, byleby odgrodzić się i przyjąć bezpieczną pozycję. Z dala od
Urwała wpół zdania, bo myśli natychmiast zostały przesłonięte ponowną bliskością. Na miękkość delikatnego dotyku uniosła zgodnie brodę. Ostrożne muśnięcie ust, wyłapany oddech układający się ciepłem na spierzchniętych wargach. Kolejna z wzniesionych tam, jakże krucha w swych fundamentach, sypała się właśnie pod nienachalnym naciskiem.
Dłonie prędko odnalazły drogę, wnikając pod poły męskiego płaszcza. Szczupłe palce zacisnęły się na materiale swetra i przylgnęła do niego ciasno, jakby w obawie, że zaraz wymsknie się z uścisku i zniknie niczym mętna wizja. Odwzajemniony pocałunek zdradzał tęsknotę i nieugaszone pragnienia, o jakich usilnie chciała kiedyś zapomnieć. Przeznaczenie kieruje ją jednak w stronę inną, niż ustalona. Chłodny, biegnący wzdłuż pleców dreszcz ustąpił fali gorąca, urwany oddech łapczywie chwyta zmieszane powietrze. Przywodzi na myśl wspomnienia wspólnie spędzanych dni. Jawi się ulotną radością o smaku lata, wybrzmiewającą beztroskim śmiechem, jaskrawymi plamami barw zamkniętego w ramach obrazu, których znaczenie opisywał, cierpliwie tłumacząc zawiłości sztuki, a także wycieranymi z policzków łzami, przebytym wspólnie smutkiem, jaki miał ich łączyć oraz umacniać.
Czy tak miało być? Czy tak wyobrażała sobie to spotkanie?
Kolejne pytania ugrzęzły gdzieś otchłani, torując drogę spontaniczności. Tylko ten jeden raz, zdawała się przekonywać samą siebie, choć ciało poddało się już w zupełności, idąc dawnym śladem. Znajomy dotyk pozwolił rozsmakować się w słodyczy ust i rozpłynąć w męskich objęciach, poczuć swobodnie, jak i bezpiecznie. Zawieszeni w tej jednej chwili, z dala od oceniającego świata, jaki nie chciał być im przychylny.
Tak miało się stać.
- Nie… - przerwała nagle, choć odsunęła się niespiesznie, zwalniając uścisk. - To zamknięty rozdział, pamiętasz? - Spuszczony wzrok miał pomóc, by nie złamać się ponownie. Unikała błękitu oczu galdra w obawie przed pogrzebaniem reszty ustalonych zasad. Blade policzki płonęły teraz gorączkowym rumieńcem, na zaróżowionych wargach wciąż czuła echo jego smaku. W myślach na powrót pojawił się obraz wizji, której znaczenia nadal nie rozumiała, a idąc jej tropem bez uprzedniego przemyślenia, analizowania i rozłożenia na czynniki pierwsze mogła ich ostatecznie pogrzebać. Racjonalizacja była usprawiedliwieniem strachu, lecz nie zamierzała się do tego przyznawać. Odsunęła się o krok, wreszcie zadzierając brodę, poszukując malującej się na jego twarzy reakcji.
- To się nie może powtórzyć - mówiła zdecydowanym tonem. Nie była już dawną Abigel, jaką znał z czasów studiów: beztroską, rozradowaną, ciekawą świata. Gdybyś tylko wiedział… Z pewnością nie pochwaliłby wielu z podjętych przez nią wyborów, nie uniósłby prawdy, z którą żyła na co dzień, a i ona nie chciała zrzucać tego ciężaru na Hallströmowe barki. - Twoja żona by tego nie pochwaliła - dodała jeszcze, święcie przekonana, iż galdr w jego wieku i pozycji już dawno zdążył się ustatkować, zresztą tak jak chciała tego jego rodzina.
Bezimienny
Re: 03.12.2000 – Piaszczysta plaża – Nieznajomy: A. Fenrisdóttir & Bezimienny: V. Hallström Nie 10 Gru - 8:44
Pocałunek, jak kielich tęsknoty, wypuszcza ze swych płatków wonny oddech rozkoszy.
W objęciu jeszcze niewinnej w formie namiętności, na cienkiej łodyżce ochoty, rośnie w szaleńczym tempie pąk wspomnień. Kwiat ich wzajemnego spotkania rozchyla z nagła koronę przeszłości, ukazując im całe spektrum niegdyś dzielonych emocji. Obdarowuje ich dawno zapomnianym dotykiem, obrazem młodzieńczej miłości i wystarczalności, jaką wtedy czuli.
Poczucie spełnienia i integracji, przyjemnym ciepłem doznań rozlewa się tuż przy rdzeniu. Wznieca ognisko uczuć i wprawia w szybsze bicie serca. To z kolei, ukryte pod żebrami, wyrwane w kolejnych skokach podniecenia, nie ustaje w ruchu.
Trudno ukryć mu mnogość emocji, jakie nim dziś szarpią, gdy ręka, ściśnięta na swetrze, chłonie każde z drgań. Trudno też przerwać raz rozpoczęty pocałunek.
Dotyk kobiecych ust, jej miękkie oddanie, budzi entuzjazm.
Zakopana w sercu pod grzęznocym uczuciem, skwalipiwie ukrytym, dziś przyjemność wychyla się na prowadzenie i szepcze o szczęściu. Oddaje głos chęci dzielenia z nią historii i niesiony gorączkową potrzebą dalszego jej smakowania, pozwala dłoniom przesunąć się wzdłuż pleców w dół. Czuje pod nimi miękkość płaszcza i obłość zbliżających się pośladków. Może przysiąc, że dawno już nie było mu tak dobrze.
Bliskość – choć daje niewyobrażalnie dużo – z nagła zabiera nadzieję. W uchwycie rąk, mając pod sobą jej drobne ciało, wyczuwa bowiem dokładnie, w którym momencie Abigel się odsuwa. On sam, z mocnym ukłuciem na sercu, sztywnieje nieco.
Co zrobiłem źle?, pytanie wypiętrza się w fałdach wątpliwości, gasząc skutecznie ogień namiętności. Serce wciąż bije jednak szybko – zagłusza wstyd i rozsądek. Sprawia, że wbrew wszelkim emocjom, jakie nim targają, skupiony na unormowaniu oddechu, nie traci całkiem rezonu. Prostuje się, nie spuszczając z niej wzroku.
To zamknięty rozdział, sam powinien o tym wiedzieć. Świadomie wybiera jednak, by ten fakt ignorować… udaje mu się, dopóki Abigel nie wynosi tematu w rozmowie.
Wyartykułowane, słowa nabierają większej mocy, a on nie ma dostateczne silnego argumentu, by podważyć jej stanowisko. Opuszcza więc dłonie, niechętnie wypuszczając ją z objęć.
(Milczy przez chwilę).
Wargi, wciąż gorące od pocałunku, wypuszczają z płuc ostatnie, zmieszane oddechy.
— Mogłoby się powtórzyć, gdybyś się zgodziła... — zaczyna odważnie.
Słowa, wyryte w kamieniu opanowania, ani drgną emocją. Jedynie lekko zachrypnięty głos zdradza minioną słabość. Pomimo tego czuje wyraźnie, jak skotłowane w nim uczucia, myśli i słowa, grzęzną w gardle. Zaciskają przełyk supłem zachowawczości, nie pozwalając zająknąć się ni jednej nawet emocji. Z przykrą osobliwością daje uczuciom runąć w przepaść zapomnienia, na nowo uznając, że nie powinien iść za ich przymierzem.
Anachroniczne przyzwyczajenie do nie mówienia o sobie zaplata chwilę w niedomówieniu, gdy zamiast zaprzeczyć jej błędnej teorii, pozwala Abi na dowolną interpretację w kwestii żony.
Nie ma prawa komplikować jej życia na nowo.
— Nie obiecuję, że nie spróbuję znów, ale masz rację… nie powinniśmy — dodaje, dla dobra ich obu, wymijając ją.
Tylko Norny wiedzą, jak wiele go to kosztuje.
Viljam i Abigel z tematu
W objęciu jeszcze niewinnej w formie namiętności, na cienkiej łodyżce ochoty, rośnie w szaleńczym tempie pąk wspomnień. Kwiat ich wzajemnego spotkania rozchyla z nagła koronę przeszłości, ukazując im całe spektrum niegdyś dzielonych emocji. Obdarowuje ich dawno zapomnianym dotykiem, obrazem młodzieńczej miłości i wystarczalności, jaką wtedy czuli.
Poczucie spełnienia i integracji, przyjemnym ciepłem doznań rozlewa się tuż przy rdzeniu. Wznieca ognisko uczuć i wprawia w szybsze bicie serca. To z kolei, ukryte pod żebrami, wyrwane w kolejnych skokach podniecenia, nie ustaje w ruchu.
Trudno ukryć mu mnogość emocji, jakie nim dziś szarpią, gdy ręka, ściśnięta na swetrze, chłonie każde z drgań. Trudno też przerwać raz rozpoczęty pocałunek.
Dotyk kobiecych ust, jej miękkie oddanie, budzi entuzjazm.
Zakopana w sercu pod grzęznocym uczuciem, skwalipiwie ukrytym, dziś przyjemność wychyla się na prowadzenie i szepcze o szczęściu. Oddaje głos chęci dzielenia z nią historii i niesiony gorączkową potrzebą dalszego jej smakowania, pozwala dłoniom przesunąć się wzdłuż pleców w dół. Czuje pod nimi miękkość płaszcza i obłość zbliżających się pośladków. Może przysiąc, że dawno już nie było mu tak dobrze.
Bliskość – choć daje niewyobrażalnie dużo – z nagła zabiera nadzieję. W uchwycie rąk, mając pod sobą jej drobne ciało, wyczuwa bowiem dokładnie, w którym momencie Abigel się odsuwa. On sam, z mocnym ukłuciem na sercu, sztywnieje nieco.
Co zrobiłem źle?, pytanie wypiętrza się w fałdach wątpliwości, gasząc skutecznie ogień namiętności. Serce wciąż bije jednak szybko – zagłusza wstyd i rozsądek. Sprawia, że wbrew wszelkim emocjom, jakie nim targają, skupiony na unormowaniu oddechu, nie traci całkiem rezonu. Prostuje się, nie spuszczając z niej wzroku.
To zamknięty rozdział, sam powinien o tym wiedzieć. Świadomie wybiera jednak, by ten fakt ignorować… udaje mu się, dopóki Abigel nie wynosi tematu w rozmowie.
Wyartykułowane, słowa nabierają większej mocy, a on nie ma dostateczne silnego argumentu, by podważyć jej stanowisko. Opuszcza więc dłonie, niechętnie wypuszczając ją z objęć.
(Milczy przez chwilę).
Wargi, wciąż gorące od pocałunku, wypuszczają z płuc ostatnie, zmieszane oddechy.
— Mogłoby się powtórzyć, gdybyś się zgodziła... — zaczyna odważnie.
Słowa, wyryte w kamieniu opanowania, ani drgną emocją. Jedynie lekko zachrypnięty głos zdradza minioną słabość. Pomimo tego czuje wyraźnie, jak skotłowane w nim uczucia, myśli i słowa, grzęzną w gardle. Zaciskają przełyk supłem zachowawczości, nie pozwalając zająknąć się ni jednej nawet emocji. Z przykrą osobliwością daje uczuciom runąć w przepaść zapomnienia, na nowo uznając, że nie powinien iść za ich przymierzem.
Anachroniczne przyzwyczajenie do nie mówienia o sobie zaplata chwilę w niedomówieniu, gdy zamiast zaprzeczyć jej błędnej teorii, pozwala Abi na dowolną interpretację w kwestii żony.
Nie ma prawa komplikować jej życia na nowo.
— Nie obiecuję, że nie spróbuję znów, ale masz rację… nie powinniśmy — dodaje, dla dobra ich obu, wymijając ją.
Tylko Norny wiedzą, jak wiele go to kosztuje.
Viljam i Abigel z tematu