Nie gaj, nie raj, nie mój kraj (J. E. Nystrom & Nieznajomy, 1995)
2 posters
Bezimienny
Nie gaj, nie raj, nie mój kraj (J. E. Nystrom & Nieznajomy, 1995) Nie 10 Gru - 3:00
Wygląda zza musztardowej zasłony, wspominając jak starzec, że niegdyś za tafla szkła widać było wzburzony Bałtyk, nie równiny i oddalony gdzieś główny szpital Midgardu. Kręci na nowo głową, rozglądając się po szerokiej i wysokiej kuchni. Jego córce się spodoba, od zawsze ceni spędzany w niej czas, jak to młode kobiety miały w zwyczaju. Choć opuszczenie ukochanej Szwecji wydaje się ponurym żartem, niecodziennym niezabawnym figlem, psikusem Norn, tak podejmując ten krok, baczenie ma przede wszystkim na dziecięce bezpieczeństwo, wypoczynek, zadowolenie i dalszą edukację, bo przecież takową miała jeszcze podjąć, albo od razu wyjść za mąż. O dziwo pierwsza opcja mniej napawa lękiem Jana-Erika, bo to oznacza, że zostanie z nim dłużej, a z kim ma być bezpieczniejsza, jeśli nie z własnym ojcem?
— Kto mieszka w sąsiedztwie? — pyta właściciela, koncentrując na nim jedyne swoje sprawne oko. Sam dom jest nader duży dla dwójki, bo tyle ich zostaje, ale korytarze wydają się ciasne. Zresztą, o niebo bardziej wartościowym jest obszerny ogród z niedbale rozsadzonymi tam drzewami i zapuszczonymi krzewami, które przysłaniają i tak oddalonych od tego miejsca sąsiadów i pozwalają na choć trochę fałszywej i pozornej izolacji w wielkim jak dupa teściowej mieście. Jest przestrzeń na szopę, na kury i chlew, jeśli przyjdzie taka potrzeba.
Jan wydaje się wyraźnie niezadowolony, choć ta postawa lgnie do Kruczego Strażnika już lata temu, nie jest wynikiem wycieczki po miejscu, w którym ma od dnia dzisiejszego mieszkać. Urządzony salon ma co prawda źle ustawione fotele, zbyt daleko od kominka i nie tak jak lubi mężczyzna, ale takie drobne zmiany zająć mogą zaledwie kilka minut. Reszty nie trzeba ozdabiać, bo nie zależy mu na tym, liczy się jedynie bezpieczeństwo i schronienie, jakie może tu zorganizować dla niczego nieświadomej córki.
— I co z piwnicą? — pyta po przejściu na zieleniec, lewą dłonią wyciągając z kieszeni prochowca papierosa, a dalej odpala go, wcześniej częstując jeszcze właściciela domostwa, o ile ten ma ochotę, a potem się zaciąga. — Była kiedyś zalana? — wcześniej gdy ją ogląda, w powietrzu da czuć się wilgoć, ale na ścianie nie widnieje grzyb. Gdzieniegdzie połamane stare meble mogą służyć na opał, wydaje się nawiasem mówiąc, jakby od lat nikt tu nie mieszkał, może oprócz brudnych szczurów i gniazda os pod dachem.
— Kto mieszka w sąsiedztwie? — pyta właściciela, koncentrując na nim jedyne swoje sprawne oko. Sam dom jest nader duży dla dwójki, bo tyle ich zostaje, ale korytarze wydają się ciasne. Zresztą, o niebo bardziej wartościowym jest obszerny ogród z niedbale rozsadzonymi tam drzewami i zapuszczonymi krzewami, które przysłaniają i tak oddalonych od tego miejsca sąsiadów i pozwalają na choć trochę fałszywej i pozornej izolacji w wielkim jak dupa teściowej mieście. Jest przestrzeń na szopę, na kury i chlew, jeśli przyjdzie taka potrzeba.
Jan wydaje się wyraźnie niezadowolony, choć ta postawa lgnie do Kruczego Strażnika już lata temu, nie jest wynikiem wycieczki po miejscu, w którym ma od dnia dzisiejszego mieszkać. Urządzony salon ma co prawda źle ustawione fotele, zbyt daleko od kominka i nie tak jak lubi mężczyzna, ale takie drobne zmiany zająć mogą zaledwie kilka minut. Reszty nie trzeba ozdabiać, bo nie zależy mu na tym, liczy się jedynie bezpieczeństwo i schronienie, jakie może tu zorganizować dla niczego nieświadomej córki.
— I co z piwnicą? — pyta po przejściu na zieleniec, lewą dłonią wyciągając z kieszeni prochowca papierosa, a dalej odpala go, wcześniej częstując jeszcze właściciela domostwa, o ile ten ma ochotę, a potem się zaciąga. — Była kiedyś zalana? — wcześniej gdy ją ogląda, w powietrzu da czuć się wilgoć, ale na ścianie nie widnieje grzyb. Gdzieniegdzie połamane stare meble mogą służyć na opał, wydaje się nawiasem mówiąc, jakby od lat nikt tu nie mieszkał, może oprócz brudnych szczurów i gniazda os pod dachem.
Nieznajomy
Re: Nie gaj, nie raj, nie mój kraj (J. E. Nystrom & Nieznajomy, 1995) Nie 10 Gru - 3:00
Po płocie wspiął się gruby, bury kot o puszystym ogonie, z zadziwiającą zwinnością jak na swoją słuszną posturę. Spacerował po deskach niczym tancerka, nim zeskoczył na pożółkłą trawę ogrodu, który wciąż jeszcze należał do Torfinna Lindemana. Chyba go szukał, zadowolił się jednak zostawionymi dla niego resztkami z obiadu w starej miseczce. Nie wychodził do niego. Obserwując kota z dystansu, przez okno, uśmiechnął się pod nosem jedynie. Zastanawiał się ostatnio, czy nie powinien był go ze sobą zabrać, lecz doszedł do wniosku, że odpowiedź brzmiała: nie. Kot ten nie miał domu, bo mieć go nie chciał. Pozwalał się głaskać, zawsze wracał, wydawał się jednak należeć do tej dzielnicy i mieszkać u każdego z okolicznych mieszkańców po trochu. Wszyscy go dokarmiali, więc mimo pozornej bezdomności był grubszy od niejednego niewychodzącego kociska. Starych drzew się nie przesadza, pomyślał Lindeman, westchnąwszy z żalem. Jeszcze do niedawna sądził, że i on dożyje w tym domu swoich dni. Tu było jego miejsce. Nieopodal szpitala, gdzie przepracował kilkadziesiąt lat. Tu przeżył swoje najpiękniejsze chwile. Straciwszy jednak żonę i podupadłszy na zdrowiu nie był już w stanie mieszkać sam. Ani zadbać o ogród, ani o tego kota-przybłędę. Syn nalegał, aby sprzedał dom i przeprowadził się do niego - Torfinn nie mógł odmówić. Był już starym galdrem, liczącym sobie niemalże dziewięćdziesiąt pięć lat i jego dobre czasy już dawno przeminęły.
Człowiek, który był zainteresowany kupnem domu był dla niego właściwie młodzikiem.
- Bardzo przyjaźni ludzie - odpowiedział Torfinn z uśmiechem na pobladłych, pomarszczonych ustach. Niegdyś był wcale przystojnym, wysokim mężczyzną; dziś garbił się, jego skóra była zaś wiotka i naznaczona głębokimi zmarszczkami i plamami wątrobowymi. - Głównie starsi jak ja. Dawni pracownicy szpitala. Albo obecni. Niektóre domy odziedziczyły ich dzieci. Parę małżeństw z dziećmi. To spokojna okolica, drogi panie - powiedział zgodnie z prawdą.
On sam był w dobrym nastroju, lecz potencjalny kupiec miał taką minę, jakby mu kto łajno orma podstawił pod nos. Dziwiło to Lindemana, nie zamierzał jednak komentować tego w żaden sposób. Zależało mu na sprzedaży domu.
- Raz była, może dwadzieścia lat temu, kiedy przyszła wielka burza, a moja żona zapomniała okien zamknąć. Ale tak jak mówię, to dwadzieścia lat temu było albo i więcej, grzyba nie ma, zapewniam.
Dom może i nie był najnowszy, może niezbyt luksusowy, Lindemanowie jednak o niego dbali przez te wszystkie lata.
Człowiek, który był zainteresowany kupnem domu był dla niego właściwie młodzikiem.
- Bardzo przyjaźni ludzie - odpowiedział Torfinn z uśmiechem na pobladłych, pomarszczonych ustach. Niegdyś był wcale przystojnym, wysokim mężczyzną; dziś garbił się, jego skóra była zaś wiotka i naznaczona głębokimi zmarszczkami i plamami wątrobowymi. - Głównie starsi jak ja. Dawni pracownicy szpitala. Albo obecni. Niektóre domy odziedziczyły ich dzieci. Parę małżeństw z dziećmi. To spokojna okolica, drogi panie - powiedział zgodnie z prawdą.
On sam był w dobrym nastroju, lecz potencjalny kupiec miał taką minę, jakby mu kto łajno orma podstawił pod nos. Dziwiło to Lindemana, nie zamierzał jednak komentować tego w żaden sposób. Zależało mu na sprzedaży domu.
- Raz była, może dwadzieścia lat temu, kiedy przyszła wielka burza, a moja żona zapomniała okien zamknąć. Ale tak jak mówię, to dwadzieścia lat temu było albo i więcej, grzyba nie ma, zapewniam.
Dom może i nie był najnowszy, może niezbyt luksusowy, Lindemanowie jednak o niego dbali przez te wszystkie lata.
Bezimienny
Re: Nie gaj, nie raj, nie mój kraj (J. E. Nystrom & Nieznajomy, 1995) Nie 10 Gru - 3:00
Nie raz zastanawia się, czy kiedykolwiek uda mu się dożyć porównywalnej jesieni życia, jaką przyszło osiągnąć właścicielowi tego domu. Leciwy wiek oprószony siwizną i pomarszczonymi dłońmi może zdarzyć się dwojako, ale Jan-Erik twierdzi, że prędzej zginie w pracy niż w swoim łóżku przykuty do niego wiekiem. Obserwując kota, który z gracją spaceruje po sąsiednim płocie, coraz silniej przekonuje się do sąsiedztwa, zwłaszcza gdy okazuje się, że to wypełniona jest starcami, cichymi rodzinami i pracownikami pobliskiego szpitala. Ostatni fakt wydaje się być przyzwoitą inwestycją w przyszłość, patrząc na potencjalne urazy nabyte w trakcie służby, ale także protekcję nad ukochaną córką, która wyrażała zainteresowanie sztuką lekarską. — A działy się tu jakieś kradzieże, albo włamania? — dopytuje, uznając, że przezorny zawsze zabezpieczony, choć budynek i ogród i tak zamierza niemal obłożyć pułapkami, aby nie prześlizgnął się żaden ślepiec czy szczur, bowiem te były przez Nystroma równie znienawidzone.
Człowiek, który go oprowadza, wygląda tak, jakby pamiętał czasy nawet przed wojnami śniących, co wydawało się wysoce prawdopodobne. Kruczy Oficer wcześniej weryfikuje jego nazwisko i koleje życia, a ten okazuje się być dawnym uzdrowicielem szpitala o dobrej reputacji, co wróży korzystnie temu domowi. Mężczyzna nigdy zresztą nie myśli, żeby kupić posiadłość od niepewnej osoby, to wiązałoby się z konsekwencjami, na które nie może sobie pozwolić ze względu na latorośl. Twarz wiecznie wykrzywiona w grymasie nie zwiastuje nic dobrego, choć Jan nie zmienia tego wyrazu niezależnie od chwili. Chałupa wydaje się być wymarzona dla ich dwójki, lecz pomarszczone czoło i gburowate spojrzenie nie ma na celu negocjacji ceny, a najzwyczajniej jest codziennym wyrazem twarzy Kruczego.
— Zobaczymy... — mruczy pod kinolem, spoglądając jedynym okiem na wejście od piwnicy, niemo prosząc o zaprowadzenie w ową stronę, aby upewnić się co do jej stanu. Grzyb może się dwadzieścia lat trzymać, ale senior nie wygląda na kłamcę. Jan nie szperać mu w głowie Darem Odyna, z tego nie lubi korzystać, a już na pewno nie w tego rodzaju położeniu. — Jak wszystko będzie w porządku, to kupię ten dom, ale wprowadziłbym się z córką w ciągu góra dwóch dni — drapie się po zarośniętej brodzie zaciągając papierosem gdy zwierz w końcu ucieka w siną dal, zostawiając ich sam na sam. — Dużo tu się kręci sierściuchów? Wziąłbym psa do obrony, ale jak koty będą złazić, to będę je musiał co chwile wyciągać mu z pyska — nie lubi zwierząt, traktując je jako narzędzie, nie wpuszczając do domostwa, na co zawsze narzekał Petter, przytulając się do zapchlonego kundla, gdy obydwoje jeszcze żyli.
Człowiek, który go oprowadza, wygląda tak, jakby pamiętał czasy nawet przed wojnami śniących, co wydawało się wysoce prawdopodobne. Kruczy Oficer wcześniej weryfikuje jego nazwisko i koleje życia, a ten okazuje się być dawnym uzdrowicielem szpitala o dobrej reputacji, co wróży korzystnie temu domowi. Mężczyzna nigdy zresztą nie myśli, żeby kupić posiadłość od niepewnej osoby, to wiązałoby się z konsekwencjami, na które nie może sobie pozwolić ze względu na latorośl. Twarz wiecznie wykrzywiona w grymasie nie zwiastuje nic dobrego, choć Jan nie zmienia tego wyrazu niezależnie od chwili. Chałupa wydaje się być wymarzona dla ich dwójki, lecz pomarszczone czoło i gburowate spojrzenie nie ma na celu negocjacji ceny, a najzwyczajniej jest codziennym wyrazem twarzy Kruczego.
— Zobaczymy... — mruczy pod kinolem, spoglądając jedynym okiem na wejście od piwnicy, niemo prosząc o zaprowadzenie w ową stronę, aby upewnić się co do jej stanu. Grzyb może się dwadzieścia lat trzymać, ale senior nie wygląda na kłamcę. Jan nie szperać mu w głowie Darem Odyna, z tego nie lubi korzystać, a już na pewno nie w tego rodzaju położeniu. — Jak wszystko będzie w porządku, to kupię ten dom, ale wprowadziłbym się z córką w ciągu góra dwóch dni — drapie się po zarośniętej brodzie zaciągając papierosem gdy zwierz w końcu ucieka w siną dal, zostawiając ich sam na sam. — Dużo tu się kręci sierściuchów? Wziąłbym psa do obrony, ale jak koty będą złazić, to będę je musiał co chwile wyciągać mu z pyska — nie lubi zwierząt, traktując je jako narzędzie, nie wpuszczając do domostwa, na co zawsze narzekał Petter, przytulając się do zapchlonego kundla, gdy obydwoje jeszcze żyli.
Nieznajomy
Re: Nie gaj, nie raj, nie mój kraj (J. E. Nystrom & Nieznajomy, 1995) Nie 10 Gru - 3:01
Starość nadchodzi niespodziewanie i nagle. Młodość mija szybko, zdecydowanie za szybko. Najpierw człowiek, jako dziecko, nie może doczekać się dorosłości, później zaś modli, by czas się zatrzymał, bo tak prędko przecieka przez palce. Lindeman mógłby przysiąc, że najszybciej minęły dwie dekady pomiędzy dwudziestym, a czterdziestym rokiem życia - jego najlepsze lata. Ileż razy chciał wtedy mieć w ręku coś, co zatrzymałoby zegar, by chwile spędzone z żoną i dziećmi trwały wiecznie? Zatrzymał je w pamięci na zawsze, lecz postępująca starość zacierała szczegóły, mieszała detale, pamiętał z tego coraz mniej. Niestety. Nie buntował się jednak przeciwko nieodwracalnemu procesowi, któremu nijak nie mógł zaradzić. Dopóki miał u swego boku ukochaną żonę widmo starości wcale nie było mu straszne. Z rozczuleniem oboje obserwowali jak dorastają ich dzieci i rodzą się wnuki. Szczególnie one okazały się wielką pociechą na stare lata.
Torfinn nie miał pojęcia czym zajmował się człowiek, który chciał kupić od niego dom, w jego mniemaniu wciąż był bardzo młody i miał przed sobą wiele dobrych lat - nie znał go, lecz życzył mu dobrze. Życzył mu, by przeżył w tym domu choćby w połowie tak wiele pięknych chwil jak on sam.
- Nie będę kłamał, ze w ciągu tych kilkudziesięciu lat nic takiego nie miało miejsca, sporadycznie było kilka takich przypadków jak wszędzie - odparł Lindman zgodnie z prawdą. Kłamstwo nie leżało w jego naturze, to raz. Dwa - nie miał zamiaru sprzedawać domu za wszelką cenę. Nie był podstępnym agentem. Może po cichu wcale nie chciał go sprzedawać. - Ale to spokojna okolica, jak mówię, blisko szpitala, pomoc jest blisko, to takie szumowiny złodziejskie raczej nie ryzykują… - powiedział po chwili zastanowienia. Wydawało mu się, że tak właśnie jest.
Lindeman oburzył się niemal na słowa: jak wszystko będzie w porządku.
- A co ma być nie w porządku, panie? - żachnął się starzec. - Moja żona zawsze dbała o dom. Wszystko zawsze wysprzątane i czyszczone, ja żem regularnie naprawiał co się psuło - mruknął nieco obrażony sugestią, że coś mogłoby być nie w porządku. - Dużo córka ma lat? Moja mieszkała w pokoju z oknami na północ. Wciąż różowa tapeta tam jest, może jej się spodoba - spytał zaintrygowany. - Teraz jest uzdrowicielką w szpitalu - dodał z dumą, choć Nystrom wcale nie pytał. W niczym to jednak staruszkowi nie przeszkadzało. - Jeden taki kot przychodzi. Przyjacielski taki. Nie codziennie, bo wszyscy sąsiedzi go dokarmiają, to jak pański pies go zagryzie, to kłopot będzie[/'b] - wyrzekł z wahaniem. - [b]Tak się pan włamań boi?
Torfinn nie miał pojęcia czym zajmował się człowiek, który chciał kupić od niego dom, w jego mniemaniu wciąż był bardzo młody i miał przed sobą wiele dobrych lat - nie znał go, lecz życzył mu dobrze. Życzył mu, by przeżył w tym domu choćby w połowie tak wiele pięknych chwil jak on sam.
- Nie będę kłamał, ze w ciągu tych kilkudziesięciu lat nic takiego nie miało miejsca, sporadycznie było kilka takich przypadków jak wszędzie - odparł Lindman zgodnie z prawdą. Kłamstwo nie leżało w jego naturze, to raz. Dwa - nie miał zamiaru sprzedawać domu za wszelką cenę. Nie był podstępnym agentem. Może po cichu wcale nie chciał go sprzedawać. - Ale to spokojna okolica, jak mówię, blisko szpitala, pomoc jest blisko, to takie szumowiny złodziejskie raczej nie ryzykują… - powiedział po chwili zastanowienia. Wydawało mu się, że tak właśnie jest.
Lindeman oburzył się niemal na słowa: jak wszystko będzie w porządku.
- A co ma być nie w porządku, panie? - żachnął się starzec. - Moja żona zawsze dbała o dom. Wszystko zawsze wysprzątane i czyszczone, ja żem regularnie naprawiał co się psuło - mruknął nieco obrażony sugestią, że coś mogłoby być nie w porządku. - Dużo córka ma lat? Moja mieszkała w pokoju z oknami na północ. Wciąż różowa tapeta tam jest, może jej się spodoba - spytał zaintrygowany. - Teraz jest uzdrowicielką w szpitalu - dodał z dumą, choć Nystrom wcale nie pytał. W niczym to jednak staruszkowi nie przeszkadzało. - Jeden taki kot przychodzi. Przyjacielski taki. Nie codziennie, bo wszyscy sąsiedzi go dokarmiają, to jak pański pies go zagryzie, to kłopot będzie[/'b] - wyrzekł z wahaniem. - [b]Tak się pan włamań boi?
Bezimienny
Re: Nie gaj, nie raj, nie mój kraj (J. E. Nystrom & Nieznajomy, 1995) Nie 10 Gru - 3:01
Midgard i jego okolice znacząco odbiegają od tego, do czego przystosowany jest Jan-Erik. Szwedzka nadmorska chałupa, która oddalona jest od wioski śniących, o widzących nie mówiąc, mało podatna jest na kradzieże, wszelkie włamania, czy inne zagrożenie, bowiem to, jak się okazuje, czai się pod jego własnym dachem, bezpiecznie chowane i karmione matczynym mlekiem. Zmiana zamieszkania jest formą dezercji od problemów, choć nie ze strachu o siebie, a o jedynego syna, po którym pamięć teraz spoczywa pod grząską ogródkową ziemią. Nystrom nawet nie oszukuje się, że tu może być bardziej stabilnie i pomyślniej niż w Morängsviken, lecz mowa jakoby nawet epizodyczne ataki na tutejsze domostwa się zdarzały, budzi poruszenie w grdyce, a on głośniej przełyka ślinę, dosadnie zirytowany tym faktem. Prowincja wokół jest jednak przez niego precyzyjnie przejrzana i, tak czy siak, zdaje się być najgodziwszym miejscem w tym przeklętym norweskim mieście, na które Kruczy mógłby splunąć, gdyby nie to, jak zależy mu, aby córka miała niedaleko do nowej szkoły.
— No dobra, dobra — macha w końcu ręką, świadom, że właściciel nie wpuszcza go w maliny, a pozostaje szczery, nawet o niechlubnej części historii tego sąsiedztwa, podobnej jak wzdłuż i wszerz Skandynawii. — To chociaż niech mi pan powie kiedy ostatnio — spogląda na pobliską drogę, zastanawiając się, czy i ją jest w stanie zabezpieczyć tak, aby żaden ślepiec nie przekroczył bezpiecznej linii.
— Nie wiem, co może być nie w porządku, panie Lindman... Grzyb w piwnicy by mnie zmartwił, jak mam być szczery — odpowiada naprędce Jan, nie łagodząc tonu, bo i tego nie ma w zwyczaju, lecz pozwala dalej mężczyźnie opowiadać, zwłaszcza gdy ten rozpoczyna gawędy o żonie, a potem o latorośli. Bierze głębszy oddech, nie przerywa, nawet rozrzewniony historią, która bliska jest też mu. Nieroztropnie ślina ciśnie na język, by zapytać, czy szanowna już nie dba, ale w porę orientuje się, że widać ta nie żyje. Spuszcza wzrok w dół, kiwając sam do siebie głową, gdy ten mówi o dziecku. — Moja świeżo skończyła drugi stopień nauki — nie lubi dzielić się faktami z jej żywota, ale ten konkretny wydaje się być odarty z ryzyka. — Zaraz jakieś studia ma zaczynać, też na uzdrowiciela... Wobec tego się przeprowadzamy — przecież nie kłapnie dziobem starcowi o rejteradzie przed groźbą o imieniu jego martwego syna. — Różowy taki dziewczęcy kolor, powinien jej się spodobać — wzrusza ramionami pod każdym względem nieświadom, w jakich barwach lubuje się jego pociecha, uznając za stereotyp, że i ten będzie jej dobrze leżeć. — Długo tu mieszkaliście? Kto w ogóle budował ten dom i kiedy, no i co jest w nim do naprawy? Widziałem, że ociupinę się płot przechylił, ale to nie problem akurat... Hydraulika działa w pełni? — są ważniejsze rzeczy niż odcień tapet.
— Nie będę za psem ganiał, by kota nie gryzł. Sąsiedzi tacy miłośnicy? — wypowiada pozbawiony dobroci dla stworzeń, choć sadystą wszakże nie jest i specjalnie na futrzaka nie kierowałby niedoli. Prawo zwierząt jest takie samo jak człowiecze, silniejszy wygrywa. — Nie boję się, drogi panie, dam sobie radę — ręczy, bez drwiny. — Prędzej nie chcę niepotrzebnych zmartwień… Moja małżonka odeszła parę lat temu i wolę by córka się nie troskała, jak nie musi — przechadza się jeszcze na dwa kroki w przód do stołu, a potem ciężarem ciała dociska owy, aby sprawdzić trwałość. Ten mógłby z powodzeniem służyć za warsztatowy.
— No dobra, dobra — macha w końcu ręką, świadom, że właściciel nie wpuszcza go w maliny, a pozostaje szczery, nawet o niechlubnej części historii tego sąsiedztwa, podobnej jak wzdłuż i wszerz Skandynawii. — To chociaż niech mi pan powie kiedy ostatnio — spogląda na pobliską drogę, zastanawiając się, czy i ją jest w stanie zabezpieczyć tak, aby żaden ślepiec nie przekroczył bezpiecznej linii.
— Nie wiem, co może być nie w porządku, panie Lindman... Grzyb w piwnicy by mnie zmartwił, jak mam być szczery — odpowiada naprędce Jan, nie łagodząc tonu, bo i tego nie ma w zwyczaju, lecz pozwala dalej mężczyźnie opowiadać, zwłaszcza gdy ten rozpoczyna gawędy o żonie, a potem o latorośli. Bierze głębszy oddech, nie przerywa, nawet rozrzewniony historią, która bliska jest też mu. Nieroztropnie ślina ciśnie na język, by zapytać, czy szanowna już nie dba, ale w porę orientuje się, że widać ta nie żyje. Spuszcza wzrok w dół, kiwając sam do siebie głową, gdy ten mówi o dziecku. — Moja świeżo skończyła drugi stopień nauki — nie lubi dzielić się faktami z jej żywota, ale ten konkretny wydaje się być odarty z ryzyka. — Zaraz jakieś studia ma zaczynać, też na uzdrowiciela... Wobec tego się przeprowadzamy — przecież nie kłapnie dziobem starcowi o rejteradzie przed groźbą o imieniu jego martwego syna. — Różowy taki dziewczęcy kolor, powinien jej się spodobać — wzrusza ramionami pod każdym względem nieświadom, w jakich barwach lubuje się jego pociecha, uznając za stereotyp, że i ten będzie jej dobrze leżeć. — Długo tu mieszkaliście? Kto w ogóle budował ten dom i kiedy, no i co jest w nim do naprawy? Widziałem, że ociupinę się płot przechylił, ale to nie problem akurat... Hydraulika działa w pełni? — są ważniejsze rzeczy niż odcień tapet.
— Nie będę za psem ganiał, by kota nie gryzł. Sąsiedzi tacy miłośnicy? — wypowiada pozbawiony dobroci dla stworzeń, choć sadystą wszakże nie jest i specjalnie na futrzaka nie kierowałby niedoli. Prawo zwierząt jest takie samo jak człowiecze, silniejszy wygrywa. — Nie boję się, drogi panie, dam sobie radę — ręczy, bez drwiny. — Prędzej nie chcę niepotrzebnych zmartwień… Moja małżonka odeszła parę lat temu i wolę by córka się nie troskała, jak nie musi — przechadza się jeszcze na dwa kroki w przód do stołu, a potem ciężarem ciała dociska owy, aby sprawdzić trwałość. Ten mógłby z powodzeniem służyć za warsztatowy.
Nieznajomy
Re: Nie gaj, nie raj, nie mój kraj (J. E. Nystrom & Nieznajomy, 1995) Nie 10 Gru - 3:01
Thorfinn podrapał się po brodzie, szorstkiej od siwego zarostu, którego nie zdążył (albo zapomniał) zgolić. Powinien był i tak zaniechać już tego zabiegu, bo ręce mu się trzęsły tak, ze pomarszczone policzki nosiły ślady po zacięcu brzytrwą.
- A z kilka lat temu. Cztery albo pięć. No nie powiem panu dokładnie, panie Nystrom, pamięć juz nie ta. Coś koło tego - odpowiedział staruszek po chwili zastanowienia.
Nie kłamał, okolica była naprawdę spokojna, zresztą - mało kto ryzykowałby włamaniami tak blisko szpitala, gdzie bywało tak wiele służb. Nie tylko uzdrowiciele, ale przecież i ratownicy, różni przedstawiciele Kruczej Straży. Wezwani zjawiliby się tutaj w mgnieniu oka.
- Grzyba nie ma - powtórzył zniecierpliwiony Lindeman. Człowiek, który chciał kupić od niego dom, wydawał się mu się dziwny, szorstki i nieprzyjemny. Rozumiał, że chciał wypytać o wszystko, upewnić się, że nie bierze kota w worku, lecz Lindeman nie mógł oprzeć się wrażeniu, że po prostu szukał dziury w całym i odzywa się do niego tak jak do oszusta. Przez to zaczynał czuć się ciut urażony. Nie był przecież chciwym agentem nieruchomości, co będzie łgał jak z nut, byleby komuś opchnąć ruderę za jak najwyższą cenę.
- A to dziecko jeszcze - podjął staruszek, rozchmurzając się na nowo, kiedy Nystrom podjął temat dzieci. O tym mówił nawet chętniej niż o domu. - Moi synowie i córki to już dawno własne dzieci mają. Jestem dumnym dziadkiem i szczęśliwym pradziadkiem - pochwalił się Torfinn, wypinając przy tym pierś. - Na pewno się spodoba. A jak nie, to tapetę łatwo zedrzeć i nową położyć - powiedział wzruszając przy tym ramionami. - Nie wiem kto ten dom zbudował, ale myśmy go kupili dawno. dawno temu, kiedy jeszcze tu kilka domów było... Dwadzieścia dwa lata wtedy miałem, moja żona nosiła wtedy pod sercem pierwszego syna - odpowiedział Lindeman, wyciągając rękę, by poklepać ścianę z czułością. Naprawdę będzie tęsknił za tym miejscem. - Kilka miesięcy temu była potężna wichura, to trochę dachówek odpadło, ja to już nie wespnę się tak wysoko, syn nie miał czasu. Hydraulika działa, ale wypadałoby może baterię w łazience wymienić, bo trochę z niej kapie - wyznał szczerze. Nie miał zamiaru przecież kłamać. Cena, którą mu podał, była uczciwa i niska na tyle, że wypadało wręcz zapytać o ewentualne usterki.
- No to taki kot, co go kochają wszyscy, bywa to tu, to tam. Chyba by pan podpadł, jakby go pański pies zagryzł… - wyrzekł Torfinn po chwili wahania. Szkoda by było tego kota. - Ale mądre to zwierzę. Pewnie nie będzie przychodził jak pies na podwórzu się znajdzie, a pan i córka nie zostawią jakiego smaczka - doradził z troską (ale raczej o kota, niż relacja sąsiedzkie Nystroma) staruszek. - Życie to pasmo ciągłych zmartwień - stwierdził filozoficznie. Na jego twarzy pojawił się zatroskany, współczujący wyraz na wspomnienie o zonie. - Moja kochana Inge również odeszła., dlatego przeprowadzam się do syna, sam w tym wieku to już nie mogę mieszkać… Moje kondolencje, panie Nystrom.
- A z kilka lat temu. Cztery albo pięć. No nie powiem panu dokładnie, panie Nystrom, pamięć juz nie ta. Coś koło tego - odpowiedział staruszek po chwili zastanowienia.
Nie kłamał, okolica była naprawdę spokojna, zresztą - mało kto ryzykowałby włamaniami tak blisko szpitala, gdzie bywało tak wiele służb. Nie tylko uzdrowiciele, ale przecież i ratownicy, różni przedstawiciele Kruczej Straży. Wezwani zjawiliby się tutaj w mgnieniu oka.
- Grzyba nie ma - powtórzył zniecierpliwiony Lindeman. Człowiek, który chciał kupić od niego dom, wydawał się mu się dziwny, szorstki i nieprzyjemny. Rozumiał, że chciał wypytać o wszystko, upewnić się, że nie bierze kota w worku, lecz Lindeman nie mógł oprzeć się wrażeniu, że po prostu szukał dziury w całym i odzywa się do niego tak jak do oszusta. Przez to zaczynał czuć się ciut urażony. Nie był przecież chciwym agentem nieruchomości, co będzie łgał jak z nut, byleby komuś opchnąć ruderę za jak najwyższą cenę.
- A to dziecko jeszcze - podjął staruszek, rozchmurzając się na nowo, kiedy Nystrom podjął temat dzieci. O tym mówił nawet chętniej niż o domu. - Moi synowie i córki to już dawno własne dzieci mają. Jestem dumnym dziadkiem i szczęśliwym pradziadkiem - pochwalił się Torfinn, wypinając przy tym pierś. - Na pewno się spodoba. A jak nie, to tapetę łatwo zedrzeć i nową położyć - powiedział wzruszając przy tym ramionami. - Nie wiem kto ten dom zbudował, ale myśmy go kupili dawno. dawno temu, kiedy jeszcze tu kilka domów było... Dwadzieścia dwa lata wtedy miałem, moja żona nosiła wtedy pod sercem pierwszego syna - odpowiedział Lindeman, wyciągając rękę, by poklepać ścianę z czułością. Naprawdę będzie tęsknił za tym miejscem. - Kilka miesięcy temu była potężna wichura, to trochę dachówek odpadło, ja to już nie wespnę się tak wysoko, syn nie miał czasu. Hydraulika działa, ale wypadałoby może baterię w łazience wymienić, bo trochę z niej kapie - wyznał szczerze. Nie miał zamiaru przecież kłamać. Cena, którą mu podał, była uczciwa i niska na tyle, że wypadało wręcz zapytać o ewentualne usterki.
- No to taki kot, co go kochają wszyscy, bywa to tu, to tam. Chyba by pan podpadł, jakby go pański pies zagryzł… - wyrzekł Torfinn po chwili wahania. Szkoda by było tego kota. - Ale mądre to zwierzę. Pewnie nie będzie przychodził jak pies na podwórzu się znajdzie, a pan i córka nie zostawią jakiego smaczka - doradził z troską (ale raczej o kota, niż relacja sąsiedzkie Nystroma) staruszek. - Życie to pasmo ciągłych zmartwień - stwierdził filozoficznie. Na jego twarzy pojawił się zatroskany, współczujący wyraz na wspomnienie o zonie. - Moja kochana Inge również odeszła., dlatego przeprowadzam się do syna, sam w tym wieku to już nie mogę mieszkać… Moje kondolencje, panie Nystrom.
Bezimienny
Re: Nie gaj, nie raj, nie mój kraj (J. E. Nystrom & Nieznajomy, 1995) Nie 10 Gru - 3:01
Ciężko patrzy się na starca, gdy idea, że taki żywot czeka też i pozostającego wciąż silnym, Kruczego Strażnika, drąży świadomość. Wiele zmienia się w przeciągu minionych miesięcy, a Jan-Erik nie jest w stanie już dominować nad wybranymi rozmyślaniami, raniącymi głowę tak jak brzytwa policzek właściciela tego gospodarstwa.
Najpierw jest dom rodzinny, w którym matka przyrządza klopsy cielęce, a zapach jabłecznika czasami niesie się aż na podwórze, gdzie młodzian wykonuje mordercze treningi kondycyjne pod bacznym ślepiem ojca, potem ciasny dom studencki, żakowska stancja najęta wspólnie z trzema innymi gołowąsami spragnionymi zaszczytu i uznania, które przyniesie im służba, później cztery przemalowane na czerwono drewniane ściany tuż nad brzegiem Morza Bałtyckiego, których pragnie ukochana Marie. Teraz każde z tych miejsc zamienia się w proch, bo oto Nystrom sterczy właśnie u progów nieznanego miejsca do życia. Jakby był sam na świecie, tak nie ruszyłby się ze Szwecji, żując tytoń i plując nim w palenisko, oczekiwałby, aż syn przybędzie przypomnieć mu, jak bardzo rozczarował. Teraz najcenniejsza jest jednak córka i jej bezpieczeństwo, troska o nią przysłania cały glob.
— Parę lat będzie... Znaczy się, że dostatecznie dawno, aby nie wrócili, to dobrze — drapie się po brodzie, bardziej nieogolonej niż ta mężczyzny. Choć zarost przebija siwizna, tak lwia część jego włosów pozostaje ciemna. Nie goli się już od lat, nieraz tylko, gdy wąsy moczą się czarną jak smoła kawą, wówczas je przycina, lub prosi o to córkę. Nie ma dla kogo się starać, żadna kobieca dłoń nie mknie po jego policzku, wspominając o swoim cieple, ten pokrywa drapiący warstwa włosów, odpychając.
Jan-Erik nie ma zamiaru targować się, negocjować w dół ceny, sknerzyć, czy dorobić się na oszczędzonych na tym domu pieniądzach. Zwyczajnie latorośli usiłuje zapewnić godziwe miejsce do życia, w którym będzie jej milej niż w Szwecji, które pokocha i w którym będzie cała w skowronkach, jako że tylko to ma znaczenie. Kiwa więc głową z ulgą na potwierdzenie, że grzyba nie ma. W piwnicy zrobi składzik, a jeśli nie ma w niej wilgoci, tak ani drewno na opał, ani przetwory nią nie przesiąkną. Ten fakt więcej niż cieszy.
— Młoda kobieta, a nie dziecko, jak to sama lubi mi przypominać… Ale ta... Wciąż dzieciak — na ułamek sekundy ledwo uśmiecha się kącikiem ust, bo sama gadka o drogiej córce jest mu miłą. Poczucie, że ten człowiek jest w wieku jego ojca, a jednak odmiennie do niego, doczekał się wnuków i prawnuków, daje osobliwą myśl, że może i Nystrom będzie mieć ku temu możność, choć w to rzadko wierzy, świadom, że sam nie wytypuje daty swojej śmierci, dlatego że zrobi to za niego Krucza Straż i posługa. — Nie woli pan tego domu swoim wnukom przekazać? Żeby potem mi nie przychodzili i nie chcieli wykupywać, bo coś mi się nie widzi przeprowadzka znowuż — pyta, nie zwracając nawet uwagi, że może podciąć sobie nogi i pozbawić możliwości nabycia go, choć coraz to bardziej skłania się ku idei, że to lokum nadaje się do życia. Rozglądając się po jego murach trudno znaleźć feler, a przynajmniej nie taki, jaki wadziłby w określaniu tej powierzchni domem. Dostrzega czuły gest Lindmana, który każdą ścianę traktuje jak echo przeszłości. Mimo iż owych Jan nie okazuje, tak nie wyobraża sobie nawet zbyć tamtego domostwa, w którym wspólnie z żoną począł dzieci, w jakim chowały się i pierwszy raz śmiały. Uciążliwa pamięć o tych czasach przez grdykę przesuwa jednakowo gorzką ślinę.
— Dam sobie radę z dachem, tylko niech mi pan powie, czy przecieka — pomrukuje pod nosem, instynktownie spoglądając w górę, choć nie dostrzega braków w dachówkach z tej perspektywy. Zanim przywędruje nawałnica, trochę minie, a Nystrom woli się przygotować, świadom, że prawdopodobnie może liczyć na prawdomówność właściciela, skoro ten otwarcie dzieli się faktami na temat wad tej chałupy.
— Póki nie będę mieć tu myszy, to mi kot niepotrzebny — oznajmia jeszcze, całkowicie ignorując kwestię sąsiadów, bowiem to czy będzie lubiany obchodzi go równie mocno co ten parszywy sierściuch.— Dziękuje, panie Lindman i vice versa — mówi szczerze jak jasny gwint, nawet jeśli jego gderliwa twarz na to nie wskazuje. — Dobrze, że ma pan syna, co o pana zadba na starość… — pomrukuje, choć nie zazdrości. — Wie pan, ja wezmę ten dom — sam do siebie kiwa głową. — Tak. Wezmę. Córce się tu spodoba, dach i płot naprawię, to nie jest problem. Jak pan mówi, że okolica spokojna, że dom porządny, grzyba nie ma... Wyrocznia ze mnie żadna, ale chyba dobrze się tu panu żyło, to może i nam się uda. Ale niech mi pan jeszcze powie. Jak stąd najbliżej do jeziora? Wie pan, wędkuję trochę… Wcześniej mieszkaliśmy tuż przy Bałtyku, ale tutaj to się można zesrać, a morza nie uświadczysz — ma wyłącznie jedną pasję i za cholerę nie planuje się z nią rozstawać.
Najpierw jest dom rodzinny, w którym matka przyrządza klopsy cielęce, a zapach jabłecznika czasami niesie się aż na podwórze, gdzie młodzian wykonuje mordercze treningi kondycyjne pod bacznym ślepiem ojca, potem ciasny dom studencki, żakowska stancja najęta wspólnie z trzema innymi gołowąsami spragnionymi zaszczytu i uznania, które przyniesie im służba, później cztery przemalowane na czerwono drewniane ściany tuż nad brzegiem Morza Bałtyckiego, których pragnie ukochana Marie. Teraz każde z tych miejsc zamienia się w proch, bo oto Nystrom sterczy właśnie u progów nieznanego miejsca do życia. Jakby był sam na świecie, tak nie ruszyłby się ze Szwecji, żując tytoń i plując nim w palenisko, oczekiwałby, aż syn przybędzie przypomnieć mu, jak bardzo rozczarował. Teraz najcenniejsza jest jednak córka i jej bezpieczeństwo, troska o nią przysłania cały glob.
— Parę lat będzie... Znaczy się, że dostatecznie dawno, aby nie wrócili, to dobrze — drapie się po brodzie, bardziej nieogolonej niż ta mężczyzny. Choć zarost przebija siwizna, tak lwia część jego włosów pozostaje ciemna. Nie goli się już od lat, nieraz tylko, gdy wąsy moczą się czarną jak smoła kawą, wówczas je przycina, lub prosi o to córkę. Nie ma dla kogo się starać, żadna kobieca dłoń nie mknie po jego policzku, wspominając o swoim cieple, ten pokrywa drapiący warstwa włosów, odpychając.
Jan-Erik nie ma zamiaru targować się, negocjować w dół ceny, sknerzyć, czy dorobić się na oszczędzonych na tym domu pieniądzach. Zwyczajnie latorośli usiłuje zapewnić godziwe miejsce do życia, w którym będzie jej milej niż w Szwecji, które pokocha i w którym będzie cała w skowronkach, jako że tylko to ma znaczenie. Kiwa więc głową z ulgą na potwierdzenie, że grzyba nie ma. W piwnicy zrobi składzik, a jeśli nie ma w niej wilgoci, tak ani drewno na opał, ani przetwory nią nie przesiąkną. Ten fakt więcej niż cieszy.
— Młoda kobieta, a nie dziecko, jak to sama lubi mi przypominać… Ale ta... Wciąż dzieciak — na ułamek sekundy ledwo uśmiecha się kącikiem ust, bo sama gadka o drogiej córce jest mu miłą. Poczucie, że ten człowiek jest w wieku jego ojca, a jednak odmiennie do niego, doczekał się wnuków i prawnuków, daje osobliwą myśl, że może i Nystrom będzie mieć ku temu możność, choć w to rzadko wierzy, świadom, że sam nie wytypuje daty swojej śmierci, dlatego że zrobi to za niego Krucza Straż i posługa. — Nie woli pan tego domu swoim wnukom przekazać? Żeby potem mi nie przychodzili i nie chcieli wykupywać, bo coś mi się nie widzi przeprowadzka znowuż — pyta, nie zwracając nawet uwagi, że może podciąć sobie nogi i pozbawić możliwości nabycia go, choć coraz to bardziej skłania się ku idei, że to lokum nadaje się do życia. Rozglądając się po jego murach trudno znaleźć feler, a przynajmniej nie taki, jaki wadziłby w określaniu tej powierzchni domem. Dostrzega czuły gest Lindmana, który każdą ścianę traktuje jak echo przeszłości. Mimo iż owych Jan nie okazuje, tak nie wyobraża sobie nawet zbyć tamtego domostwa, w którym wspólnie z żoną począł dzieci, w jakim chowały się i pierwszy raz śmiały. Uciążliwa pamięć o tych czasach przez grdykę przesuwa jednakowo gorzką ślinę.
— Dam sobie radę z dachem, tylko niech mi pan powie, czy przecieka — pomrukuje pod nosem, instynktownie spoglądając w górę, choć nie dostrzega braków w dachówkach z tej perspektywy. Zanim przywędruje nawałnica, trochę minie, a Nystrom woli się przygotować, świadom, że prawdopodobnie może liczyć na prawdomówność właściciela, skoro ten otwarcie dzieli się faktami na temat wad tej chałupy.
— Póki nie będę mieć tu myszy, to mi kot niepotrzebny — oznajmia jeszcze, całkowicie ignorując kwestię sąsiadów, bowiem to czy będzie lubiany obchodzi go równie mocno co ten parszywy sierściuch.— Dziękuje, panie Lindman i vice versa — mówi szczerze jak jasny gwint, nawet jeśli jego gderliwa twarz na to nie wskazuje. — Dobrze, że ma pan syna, co o pana zadba na starość… — pomrukuje, choć nie zazdrości. — Wie pan, ja wezmę ten dom — sam do siebie kiwa głową. — Tak. Wezmę. Córce się tu spodoba, dach i płot naprawię, to nie jest problem. Jak pan mówi, że okolica spokojna, że dom porządny, grzyba nie ma... Wyrocznia ze mnie żadna, ale chyba dobrze się tu panu żyło, to może i nam się uda. Ale niech mi pan jeszcze powie. Jak stąd najbliżej do jeziora? Wie pan, wędkuję trochę… Wcześniej mieszkaliśmy tuż przy Bałtyku, ale tutaj to się można zesrać, a morza nie uświadczysz — ma wyłącznie jedną pasję i za cholerę nie planuje się z nią rozstawać.
Nieznajomy
Re: Nie gaj, nie raj, nie mój kraj (J. E. Nystrom & Nieznajomy, 1995) Nie 10 Gru - 3:01
- Chyba nie ma takich okolic, co by się nigdy żadna zła rzecz nie wydarzyła. Ważne, że tutaj to naprawdę rzadko kiedy - odpowiedział Torfinn Lindeman, jakby rozbawiony tą wnikliwością, lecz właściwie rozumiał ją dobrze. Niezależnie od tego w jakim wieku Nystrom miał dzieci, to był ojcem. Rodzicom zawsze, niezależnie od tego, czy dziecko małe, czy duże, zależeć będzie na jego dobru i bezpieczeństwu - na tym przede wszystkim.
- Ha! Moje też tak mówiły i to jeszcze zanim pełnoletnie były - zaśmiał się staruszek, znów wracając wspomnieniami do przeszłości, kiedy był młody i nie myślał nawet o wnukach. Lindeman zwrócił uwagę na uśmiech, jaki po raz pierwszy pojawił się na twarzy potencjalnego kupca, taki ledwo-ledwo widoczny, ale jednak. Od razu wydał się nieco mniej szorstki i zdystansowany, kiedy mówił o córce. Nic dziwnego. Miłość do dzieci zmieniała człowieka na zawsze.
Na pytanie o wnuki pokręcił głową.
- Myśli pan, że nie pytałem ich o to? Nie chcą, wolą na nowe, na swoje. Pieniądze ze sprzedaży po prostu im przekażę i zamieszkają tam, gdzie będą chcieli - wytłumaczył. Pytanie było zasadne, skoro sam opowiadał Nystromowi o licznym potomstwie, wnukach i nawet prawnukach. Oczywiście, że wolałby, aby w tym domu zamieszkała krew z jego krwi, lecz cóż mógł poradzić na to, że nie chcieli tego starego domu? Zasugerowano mu sprzedaż, a on na to przystał. Cieszył się, że znalazł się kupiec, bo chociaż dom był w dobrym stanie, to liczył sobie już wiele lat. - Przeciekać to nie przecieka. Tylko dachówki odpadły przez wiatr. Taki chłop jak pan, to na pewno sobie szybko z tym poradzi. Cenę opuściłem przez te kilka usterek, co żem panu pokazał. - Staruszek pokręcił głową w zaprzeczeniu. Gdyby dach przeciekał, to i grzyb by w domu był, a jak wspominał wcześniej - grzyba tu nie było. Tak samo jak i myszy, chociaż kot, który należał do wszystkich zapewne miał w tym swój jakiś udział. Jeśli przestanie się pojawiać, a Nystrom nie zadba, żeby myszy do piwnicy nie zwabić, to cóż - może mieć problem. To Thorfinn zdecydował się jednak przemilczeć.
- Tak. Szczęściarz ze mnie. Nie wszystkie dzieci potrafią okazać wdzięczność - powiedział z dumą w głosie i wypiął przy tym pierś. Uśmiechnął się szeroko i szczerze, kiedy Nystrom poinformował go o podjętej decyzji. Wydawał się człowiekiem solidnym, godnym zaufania, pracowitym. Mimo że szorstki w obyciu, to dobrze mu z tych dziwnych oczu patrzyło. Wolał przekazać dom w takie ręce, niż komuś podejrzanemu. - Bardzo dobrze. Bogów bym prosił, żeby i wam się tu żyło dobrze - odparł ucieszony. - A no kawałek jest, na nogach to może z pół godziny drogi? Zależy jakie pan kroki stawia - zaśmiał się, po czym przeszedł po salonie, by z szuflady kredensu wyjąć kilka kartek. Umowę sprzedaży, akty własności. - Załatwimy zatem formalności?
- Ha! Moje też tak mówiły i to jeszcze zanim pełnoletnie były - zaśmiał się staruszek, znów wracając wspomnieniami do przeszłości, kiedy był młody i nie myślał nawet o wnukach. Lindeman zwrócił uwagę na uśmiech, jaki po raz pierwszy pojawił się na twarzy potencjalnego kupca, taki ledwo-ledwo widoczny, ale jednak. Od razu wydał się nieco mniej szorstki i zdystansowany, kiedy mówił o córce. Nic dziwnego. Miłość do dzieci zmieniała człowieka na zawsze.
Na pytanie o wnuki pokręcił głową.
- Myśli pan, że nie pytałem ich o to? Nie chcą, wolą na nowe, na swoje. Pieniądze ze sprzedaży po prostu im przekażę i zamieszkają tam, gdzie będą chcieli - wytłumaczył. Pytanie było zasadne, skoro sam opowiadał Nystromowi o licznym potomstwie, wnukach i nawet prawnukach. Oczywiście, że wolałby, aby w tym domu zamieszkała krew z jego krwi, lecz cóż mógł poradzić na to, że nie chcieli tego starego domu? Zasugerowano mu sprzedaż, a on na to przystał. Cieszył się, że znalazł się kupiec, bo chociaż dom był w dobrym stanie, to liczył sobie już wiele lat. - Przeciekać to nie przecieka. Tylko dachówki odpadły przez wiatr. Taki chłop jak pan, to na pewno sobie szybko z tym poradzi. Cenę opuściłem przez te kilka usterek, co żem panu pokazał. - Staruszek pokręcił głową w zaprzeczeniu. Gdyby dach przeciekał, to i grzyb by w domu był, a jak wspominał wcześniej - grzyba tu nie było. Tak samo jak i myszy, chociaż kot, który należał do wszystkich zapewne miał w tym swój jakiś udział. Jeśli przestanie się pojawiać, a Nystrom nie zadba, żeby myszy do piwnicy nie zwabić, to cóż - może mieć problem. To Thorfinn zdecydował się jednak przemilczeć.
- Tak. Szczęściarz ze mnie. Nie wszystkie dzieci potrafią okazać wdzięczność - powiedział z dumą w głosie i wypiął przy tym pierś. Uśmiechnął się szeroko i szczerze, kiedy Nystrom poinformował go o podjętej decyzji. Wydawał się człowiekiem solidnym, godnym zaufania, pracowitym. Mimo że szorstki w obyciu, to dobrze mu z tych dziwnych oczu patrzyło. Wolał przekazać dom w takie ręce, niż komuś podejrzanemu. - Bardzo dobrze. Bogów bym prosił, żeby i wam się tu żyło dobrze - odparł ucieszony. - A no kawałek jest, na nogach to może z pół godziny drogi? Zależy jakie pan kroki stawia - zaśmiał się, po czym przeszedł po salonie, by z szuflady kredensu wyjąć kilka kartek. Umowę sprzedaży, akty własności. - Załatwimy zatem formalności?
Bezimienny
Re: Nie gaj, nie raj, nie mój kraj (J. E. Nystrom & Nieznajomy, 1995) Nie 10 Gru - 3:01
Takie sąsiedztwa, w których nie dzieje się nic amoralnego istnieją, ale na końcu świata, gdzie psy szczekają dupami, a jedyny lament, jaki przedziera powietrze, należy do karconego za przewiny bachora. Tam ojciec zabezpiecza swoją rodzinę pełną rosłą postacią, należycie izolując ją od krzywd i przekleństwa, choć i nawet tam najniegodziwsza klątwa może dotknąć matkę domu. Dziś trwają sami. Tylko Jan-Erik i jego córka i choćby miał ostrokołem wysadzać ten teren, tak zrobi to, byleby tylko potwierdzać jej bezpieczeństwo. Kiwa więc głową w zaakceptowaniu słów mężczyzny, następnie ponownie rozczulony, ponieważ tylko na punkcie własnej latorośli porównywalnie reaguje i uśmiecha się kącikiem ust.
— Tak to już jest z dzieciakami. Jak mają pięć, czy dwadzieścia pięć lat, dalej twierdzą, że są dorosłe i nic nie można im powiedzieć. Tyle że pięciolatka łatwiej upilnować… — gorzkie refleksje o jedynym synu przepływają przez umysł Nystroma, który pospiesznie usiłuje odrzucić owe od siebie, koncentrując się na chałupie, w której noga marnotrawnego gołowąsa nigdy nie postanie. Może ciągnąć tę farsę i grzecznością zaskarbiać sobie przychylność sprzedawcy, ostatecznie targując cenę w dół, ale Kruczy ani się na tym nie zna, ani nie widzi konieczności. Koszt jest uczciwy. Zapłaci tyle, ile zażąda właściciel.
Kręci głową z niedowierzaniem na odpowiedź Lindemana, lecz nie przyjmując ją za kłamstwo, a nie mogąc wyjść ze zdumienia, w jaki sposób tak łatwo wnuki mogą strwonić schedę dziadka. Rzecz jasna lepiej dla niego, ale sam woli, aby szwedzka kolebka ich rodziny została pomiędzy nimi, nawet jeśli w dziedziczeniu nie dostanie jej Petter.
— Chciałbym mieć tyle cierpliwości do dzieci co pan — napomyka bardziej pod wąsem, świadom, że gdyby potomkowie nie chcieli jego spuścizny, tak nabuzowałby się i najpewniej przyparł do muru, zmuszając do przyjęcia owej. W krótkim czasie później zresztą posiadacz wspomina o wdzięczności dzieci, a Jan-Erik nieznacznie smutnieje, świadom, że krzywda, jaką ojczystemu sercu wyrządził syn, nie jest do zmycia. Próbuje rozkojarzyć się rozmową o jeziorze.
— A nie wie pan, jakie ryby tam pływają? Trzydzieści minut to niewiele, szybciej dojdę — pewnie z krokami Nystroma będzie tego mniej. — Ta jest... Niech pan daje tę umowę. Woli pan wekslami czy talarami? — gotów jest na obydwie opcje, pewien, że wszystkie oszczędności wpadną właśnie w to lokum. — Coś jeszcze trzeba wynieść stąd, aby się wprowadzać? Córka jest w szkole, ale możemy się przyenieść nawet dzisiaj, jak to panu nie robi źle — byle jak najszybciej uciec z miejsca, do którego powrócić może synalek, gotów zniszczyć ułożone rodzinne życie Nystromów. Sam przecież już do familii nie należy.
— Tak to już jest z dzieciakami. Jak mają pięć, czy dwadzieścia pięć lat, dalej twierdzą, że są dorosłe i nic nie można im powiedzieć. Tyle że pięciolatka łatwiej upilnować… — gorzkie refleksje o jedynym synu przepływają przez umysł Nystroma, który pospiesznie usiłuje odrzucić owe od siebie, koncentrując się na chałupie, w której noga marnotrawnego gołowąsa nigdy nie postanie. Może ciągnąć tę farsę i grzecznością zaskarbiać sobie przychylność sprzedawcy, ostatecznie targując cenę w dół, ale Kruczy ani się na tym nie zna, ani nie widzi konieczności. Koszt jest uczciwy. Zapłaci tyle, ile zażąda właściciel.
Kręci głową z niedowierzaniem na odpowiedź Lindemana, lecz nie przyjmując ją za kłamstwo, a nie mogąc wyjść ze zdumienia, w jaki sposób tak łatwo wnuki mogą strwonić schedę dziadka. Rzecz jasna lepiej dla niego, ale sam woli, aby szwedzka kolebka ich rodziny została pomiędzy nimi, nawet jeśli w dziedziczeniu nie dostanie jej Petter.
— Chciałbym mieć tyle cierpliwości do dzieci co pan — napomyka bardziej pod wąsem, świadom, że gdyby potomkowie nie chcieli jego spuścizny, tak nabuzowałby się i najpewniej przyparł do muru, zmuszając do przyjęcia owej. W krótkim czasie później zresztą posiadacz wspomina o wdzięczności dzieci, a Jan-Erik nieznacznie smutnieje, świadom, że krzywda, jaką ojczystemu sercu wyrządził syn, nie jest do zmycia. Próbuje rozkojarzyć się rozmową o jeziorze.
— A nie wie pan, jakie ryby tam pływają? Trzydzieści minut to niewiele, szybciej dojdę — pewnie z krokami Nystroma będzie tego mniej. — Ta jest... Niech pan daje tę umowę. Woli pan wekslami czy talarami? — gotów jest na obydwie opcje, pewien, że wszystkie oszczędności wpadną właśnie w to lokum. — Coś jeszcze trzeba wynieść stąd, aby się wprowadzać? Córka jest w szkole, ale możemy się przyenieść nawet dzisiaj, jak to panu nie robi źle — byle jak najszybciej uciec z miejsca, do którego powrócić może synalek, gotów zniszczyć ułożone rodzinne życie Nystromów. Sam przecież już do familii nie należy.
Nieznajomy
Re: Nie gaj, nie raj, nie mój kraj (J. E. Nystrom & Nieznajomy, 1995) Nie 10 Gru - 3:02
Lindeman był realistą. Nie bardzo wierzył, że istnieją sąsiedztwa, gdzie nic nigdy nie działo się złego, bo wszyscy, galdrowie, czy śniący byli tylko ludźmi, a wiadomo - gdzie ludzie, tam i konflikty. Jedynie jedne przyciągały więcej nieszczęść, inne mniej, niektóre rzeczywiście były bezpieczniejsze i za takie uważał tę okolicę,. Idealnie nie było, bo nigdzie tak nie jest, lecz Lindeman zwykł kierować się bilansem plusów i minusów. Jeśli plusy przewyższały liczbę minusów, to tę opcję wybierał. Niektórzy, w kontekście polityki, mawiali, że wybiera się gówno co mniej śmierdzi. Tak by jednak tego miejsca, oczywiście, nie nazwał. Szczerze żałował, że je opuszcza.
- O to, to, drogi panie. Mówią, że małe dzieci to mały problem, duże dzieci to duży problem. Niestety prawda... zwłaszcza jak wchodzą w wiek nastoletni, zaczynają się buntować, a idź panie, odetchnąłem z ulgą dopiero jak moje ostatnie trzydzieści lat skończyło - przytaknął na te gorzkie refleksje Torfinn, nieświadom jak wielki dramat spotkał potencjalnego kupca jego domu w związku z buntem własnego dziecka, bo chybaby nie dowierzał. Pokręcił sam głową, jakby mówił: szkoda gadać, szkoda strzępić ryja, naprawdę.
- Pewno, panie, nie raz i nie dwa żem tam był na rybach. Da pan wiarę, że takiego żem raz suma złowił, no mówię panu, taki skurczybyk był - powiedział z nagłym entuzjazmem staruszek, rozkładając szeroko ręce, co nawet i dla laika wydałoby się podejrzane, bo sumy nie osiągały takiej długości. Torfinn był jednak gotów wykłócać się, że to święta prawda. - Skurwysyn prawie czterdzieści kilo ważył. Poza tym to karpi dużo i sandaczy, okonie, karasie, takie tam. Nawet pstrąg się trafi - wyliczał starzec. Najwyraźniej poza sentymentem do własnych dzieci coś więcej łączyło go z Nystromem - bycie fanatykiem wędkarstwa.
- Dobrze. To przeczytać wszystko proszę. Od deski do deski. Umowy trzeba czytać, tak, tak, wiedzieć co się podpisuje - mówił Lindeman, podchodząc do stołu i rozkładając dokumenty. Wśród nich Nystrom mógł znaleźć akt własności, wpisy do ksiąg wieczystych oraz umowę sprzedaży nieruchomości razem z działką. - W wekslach, panie Nystrom, wolałbym w wekslach, tak bezpieczniej chyba. Syn ma mnie odebrać po pracy, pozwoli pan, że tu na niego zaczekam, jeśli nie będzie to przeszkadzać panu w przeprowadzce. Możecie tu się wnieść nawet i dzisiaj, proszę pana - powiedział starzec, siadając na krześle; miał dwa egzemplarze umowy, dla siebie i dla Nystroma. Uśmiechnął się ciepło, uzyskawszy aprobatę, po czym zaczekał aż Kruczy Strażnik zapozna się z umową, upewni, że na pewno wszystko się zgadza i jest zgodne z tym, na co się umawiali. Lindeman nie miał żadnego interesu w tym, aby kogokolwiek oszukać. Żałował, że w tych progach nie zamieszkają ani jego dzieci, ani wnuki, ani prawnuki, lecz co mógł na to poradzić? Młodzi mają swoje wizje. Cieszył się i tak, że będzie bliżej nich dzięki temu, że zamieszka z synem. Synem, który rzeczywiście pojawił się dwie godziny później i dla własnego spokoju psychicznego skontrolował raz jeszcze, czy z papierami wszystko w porządku, a kwota na wekslach się zgadza. Oni odjechali, Nystrom zaś został sam.
W swoim nowym domu.
Jan-Erik i Nieznajomy z tematu
- O to, to, drogi panie. Mówią, że małe dzieci to mały problem, duże dzieci to duży problem. Niestety prawda... zwłaszcza jak wchodzą w wiek nastoletni, zaczynają się buntować, a idź panie, odetchnąłem z ulgą dopiero jak moje ostatnie trzydzieści lat skończyło - przytaknął na te gorzkie refleksje Torfinn, nieświadom jak wielki dramat spotkał potencjalnego kupca jego domu w związku z buntem własnego dziecka, bo chybaby nie dowierzał. Pokręcił sam głową, jakby mówił: szkoda gadać, szkoda strzępić ryja, naprawdę.
- Pewno, panie, nie raz i nie dwa żem tam był na rybach. Da pan wiarę, że takiego żem raz suma złowił, no mówię panu, taki skurczybyk był - powiedział z nagłym entuzjazmem staruszek, rozkładając szeroko ręce, co nawet i dla laika wydałoby się podejrzane, bo sumy nie osiągały takiej długości. Torfinn był jednak gotów wykłócać się, że to święta prawda. - Skurwysyn prawie czterdzieści kilo ważył. Poza tym to karpi dużo i sandaczy, okonie, karasie, takie tam. Nawet pstrąg się trafi - wyliczał starzec. Najwyraźniej poza sentymentem do własnych dzieci coś więcej łączyło go z Nystromem - bycie fanatykiem wędkarstwa.
- Dobrze. To przeczytać wszystko proszę. Od deski do deski. Umowy trzeba czytać, tak, tak, wiedzieć co się podpisuje - mówił Lindeman, podchodząc do stołu i rozkładając dokumenty. Wśród nich Nystrom mógł znaleźć akt własności, wpisy do ksiąg wieczystych oraz umowę sprzedaży nieruchomości razem z działką. - W wekslach, panie Nystrom, wolałbym w wekslach, tak bezpieczniej chyba. Syn ma mnie odebrać po pracy, pozwoli pan, że tu na niego zaczekam, jeśli nie będzie to przeszkadzać panu w przeprowadzce. Możecie tu się wnieść nawet i dzisiaj, proszę pana - powiedział starzec, siadając na krześle; miał dwa egzemplarze umowy, dla siebie i dla Nystroma. Uśmiechnął się ciepło, uzyskawszy aprobatę, po czym zaczekał aż Kruczy Strażnik zapozna się z umową, upewni, że na pewno wszystko się zgadza i jest zgodne z tym, na co się umawiali. Lindeman nie miał żadnego interesu w tym, aby kogokolwiek oszukać. Żałował, że w tych progach nie zamieszkają ani jego dzieci, ani wnuki, ani prawnuki, lecz co mógł na to poradzić? Młodzi mają swoje wizje. Cieszył się i tak, że będzie bliżej nich dzięki temu, że zamieszka z synem. Synem, który rzeczywiście pojawił się dwie godziny później i dla własnego spokoju psychicznego skontrolował raz jeszcze, czy z papierami wszystko w porządku, a kwota na wekslach się zgadza. Oni odjechali, Nystrom zaś został sam.
W swoim nowym domu.
Jan-Erik i Nieznajomy z tematu