Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    And if my wishes came true— it would've been you (I. Nørgaard, I. Engberg, grudzień 2000)

    2 posters
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    W mieszkaniu bliźniaków ściany zakrapiane były szampanem, dymem cygaretek i sodomą unosząca się w powietrzu. Chociaż w lodówce czasami brakowało świeżego jedzenia, to na brak whisky i ginu nikt, kto przekroczył ich próg, nie narzekał. Gości mieli równie często, co samotność pukała im do drzwi. Tym razem cztery ściany ich mieszkania ledwo były w stanie zatrzymać pijacką brawurę. Lasse i Niels siedzieli przy długim, drewnianym stole rozmawiając o rzeczach tak nieistotnych, że aż wydawały się ważne. Otto siedział rozwalony na kanapie, zajmując ją niemal całą. Specjalnie zostawił miejsce tylko dla jednej osoby i co jakiś czas przywoływał gestem Irene, ale ona chyba udawała, że nie widzi. Ida widziała zaś bardzo wyraźnie, co zamierzał. Siedziała na blacie w kuchni i chwiała się lekko od nadmiaru alkoholu w głowie, sztyletując go wzrokiem.
    Wlała do szklanki więcej whisky, całkowicie ignorując zasadę dwóch, czy nawet pięciu palców. Gramofon pobrząkiwał w tle, przy dobrych falach zagłuszając złote myśli Otta. Ida nie pamiętała nawet, żeby go tutaj zapraszali. Pojawiał się jak zwykle w najmniej dogodnym momencie.
    Irene była za to zawsze mile widziana. Gościła w myślach Idy częściej, niż w ich mieszkaniu. Nawiedzała jej noce, przepędzała sen z powiek. Długo zajęło Idze zrozumienie myśli, które kręciły się nad jej ustami. Dlaczego z tak tęsknym spojrzeniem wypatruje zielonych oczu i chudych policzków? Z początku myślała, że jej fascynacja była podjudzana zazdrością. Z zaskoczeniem jednak odkryła, że piękno Ireny nigdy jej nie przerażało. Nie chciała zerwać z niej skóry i żyć w niej do końca świata. Gdyby tylko mogła na nią popatrzeć — chodź chwilę dłużej, tylko odrobinę.
    Zsunęła się z pijacką gracą z blatu. Trzy rzeczy wydarzyły się w podobnym czasie. Raz— Idy spódniczka podsunęła się do góry. Dwa— wraz z Idą poleciała szklanka pełna whisky, roztrzaskując się na podłodze. Trzy— Otto, jak pies gończy, od razu zauważył okazję do zaprezentowania się ze swojej jedynej strony.
    Idunia — zacmokał obrzydliwie. — Może tobie już wystarczy? Odprowadzę cię do pokoju… — zaczął, ale wzrok Lasse z końca stołu powstrzymał go przed dokończeniem zdania. Zamiast tego zaśmiał się, jakby był najzabawniejszym mężczyzną na świecie i przeniósł swoją uwagę na Irenę. — Chyba będziesz musiała trzymać włosy swojej dziewczynie, gdy będzie rzygać.
    Pokój zaczął płonąć, a niewidzialny dym dusić jej płuca. Nie wiedziała, dlaczego zaczęła panikować. Jej preferencje nie były tajemnicą, ale w ustach Otto wszystko brzmiało tak… brudno. Być może jego nienawidziła ze szczególną starannością przez to, że bała się, że jest nim. Ohydnym, zdeprawowanym bytem.
    Weźmiesz mnie do pokoju i co zrobisz? Poczekasz czy ci stanie? — syknęła przez zaciśnięte zęby. Jej słowa cięły do krwi, gdy była zła.
    Karla miała nie tylko tendencję do nierobienia za dużo ze swoim życiem, ale również rozpowiadania na prawo i lewo o intymnych szczegółach swoich partnerów. Straszna papla.
    Otton zerwał się z kanapy, jakby oparzony słowami Idy. Był dobrze wychowanym, jeszcze lepiej urodzonym chłopcem i nigdy by nie uderzył kobiety. Bardzo poważnie to teraz rozważał. Nie była to jednak decyzja, którą mógł teraz podjąć.
    Lasse wstał z krzesła. Ida znała brata na tyle, by nie mylić jego chłodu ze spokojem. Bliźniaki często się kłóciły o trywialne rzeczy, pozwalając swoim dziecięcym emocjom wychodzić na wierzch. Dopiero gdy krzyki ustawały, a skamieniałe twarze i zaciśnięte szczęki wchodziły na scenę, można było poznać powagę sytuacji.
    Wychodzisz — powiedział krótko. Dużo słów i Otto się gubi. Nie dał mu okazji, żeby odpowiedzieć. Złapał go za kark i pchnął w stronę drzwi. Sam stał jeszcze chwilę w salonie, aby upewnić się reakcji dziewczyn.
    Nie musiał pytać. Wyczytywali z Lasse swoje emocje jak z zapisanej sekretnym kodem kartki. Znała jego twarz lepiej niż swoją.
    Weź go stąd. — Jej mowa chwiała się żałośnie z emocji. Chłopak pokiwał głową. Wyszedł z mieszkania, wypychając Otto przed siebie, a Niels, zmieszany całym zajściem zebrał się bez słowa, unikając kontaktu wzrokowego z Idą i Irene.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Mieszkanie Nørgaardów pachniało dymem papierosowym, kawą parzoną o poranku, alkoholem pozostawionym w szklaneczkach po poprzedniej nocy, kadzidłami tlącymi się na dębowych komodach; pachniało domem. Wertowała jakąś książkę wyłowioną spośród stosów w pokoju Lasse, po raz kolejny wracając do przeczytanego chwilę wcześniej zdania, mrugając w szaleńczych interwałach, jakby miało to powstrzymać litery przez traceniem ostrości. Co jakiś czas porzucała nieudolne próby wciągnięcia się w lekturę, ale gdy tylko opuszczała tom na kolana, wyrastało przed nią popiersie Ottona wyciosane wprawnym dłutem w alabastrze, dla cudzego spojrzenia piękne, dla niej samej niezrównanie obrzydliwe. Oddałaby wiele, by był równie kruchy, po jednym pchnięciu rozbił się na setki kawałków, zabrał jej tajemnicę ze sobą niemożliwy do posklejania na nowo. Otto przywarł do ich grupy jak grzyb, pleśń gromadząca się w rogu ściany, na którą nic nie dało się zaradzić. A oni go tolerowali - sama Irene nie miała wyjścia, dziwiła się jednak reszcie, że znosi brzydotę jego charakteru cierpiętniczo skazując się na kolejne tortury.
    Posłała mu środkowy palec z tłamszoną głęboko w sobie satysfakcją, ponownie wbijając spojrzenie w rozmazane zdania. Nie odezwała się ani słowem więcej, z niecharakterystyczną powściągliwością pozwalając toczyć Idzie jej własne bitwy. Na tym w jej mniemaniu polegała jedna ze składowych przyjaźni - na pozostawianiu drugiej stronie autonomii, odsuwaniu się o krok, gdy troska mogła jedynie zaszkodzić. Ida lepiej niż ktokolwiek inny władała słowami, nie spodziewała się więc katastrofy, w jaką o mały włos nie obróciła się cała sytuacja. Uniosła wzrok tylko po to, by na jej własnych oczach czas zwolnił bieg, świat wziął głęboki oddech w oczekiwaniu na nadchodzący upadek. Jedna sekunda, jedno uderzenie serca, jedno mrugnięcie, zanim ktoś potrącił pierwszą płytkę domino.
    Zamarła, nie odezwała się, nie zareagowała, nie drgnęła nawet na milimetr, podskórnie czując nawarstwiające się płaty irytacji - zarówno tej należącej do Otto, jak i Idy. Najpierw skrzyżowała spojrzenie z Lasse, następnie jego wzrok podążył w stronę Idy i jak zwykle nie umiała się nadziwić, jak wiele potrafili sobie przekazać. Jedno spojrzenie, tyle potrzebowali, by opracować plan uniknięcia nadciągającego sztormu.
    Irene machinalnie odłożyła książkę na bok, wstając i zajmując miejsce w pustej przestrzeni pomiędzy Otto a Idą, jak niechciana przeszkoda odgradzająca dwójkę drapieżników od wtopienia kłów w swoje tchawice. Lasse chwycił blondyna za kark, wyprowadzając na zewnątrz.
    Minutę, może dwie później, drzwi za Nielsem zdawały się zatrzasnąć samoistnie.
    Uderzenie serca.
    Ciche westchnięcie wydobywające się z ust blondynki.
    Schyłek scherzo ósmej symfonii Reitena dochodzący z gramofonu.
    Zostały same.
    Nie odezwała się, nieśpiesznie podchodząc do stołu. Sięgnęła po zapalniczkę - przezornie zawsze plątającą się między bibelotami - odpaliła papierosa i zaciągnęła się dymem, dokończyła szklaneczkę ginu pozostawioną przez Lasse, jakby nic się nie wydarzyło. Spokojna, opanowana, ze złudą nonszalancją, dawała im czas - sobie na przyswojenie całej sytuacji, Idzie na schowanie błyszczących ostrzy słów, którymi przyjaciółka miała w zwyczaju miotać. Pochopnie założyła, że chodzi o coś więcej - jakiś głębszy problem, coś, co zatruwa Idzie myśli, czego skrawek miał okazję uzewnętrznić się przed kilkoma minutami. Przecież Otto zwykł dopiekać im obu często i gęsto, powinny się już przyzwyczaić, wznieść wokół siebie gruby mur, od którego odbijałyby głupawe przytyki.
    Melodia dochodząca z gramofonu ucichła, płyta się skończyła, otulając je grubą  zasłoną ciszy. Wtedy do niej podeszła. Podała dziewczynie papierosa, drugą ręką - z Pieczęcią zakrytą woalem zaklęcia - sięgając do jej dłoni i splatając ich małe palce. Zielone tęczówki wbiły się z troską w jej piękną twarz, przez chwilę nie umiała zebrać w sobie odpowiednich słów. Chciała znaleźć się bliżej - centymetr, dwa, pięć, aż poczuje przy skórze ciepło jej ciała, żar nagromadzonych emocji.
    - Co się dzieje? - zapytała, przekonana, że przyczyna całej tej farsy leży zupełnie gdzie indziej.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Policz do dziesięciu, Ida.
    Jeszcze przez długą chwilę rozgrywała w swojej głowie to, co się właśnie wydarzyło. Wydarzyło się zbyt szybko. Już teraz widziała milion innych rozwiązań – bardziej elokwentne wypowiedzi, którymi mogła w niego rzucić. Znalazło się tam nawet jedno, czy dwa dyplomatyczne podejścia. Kilka scenariuszy, które obejmowały wyrzucenie Otto przez okno. Najwięcej, które zakładały, że w ogóle go tutaj nie było.
    Nie wiedziała, dlaczego aż tak się zdenerwowała. Nie chciała wiedzieć, dlaczego się tak zdenerwowała. Ta informacja krążyła jednak dookoła jej głowy jak irytująca mucha w upalny, letni dzień. Bzyczała przed nosem Idy i poleciała w stronę Irene, która odpalała właśnie papierosa, gdzie jeszcze przed chwilą siedział Lasse.
    Ida poprawiła swoją spódniczkę, zawstydzona nagle całą aferą. Czuła, że odbije jej się to później mocną czkawką, a Otto szybko jej tego nie zapomni. Nie byłoby to aż takim problemem, gdyby nie to, że odsłoniła mu swoje karty. Jej talia składała się z samej Królowej Kier, stworzonej, na podobieństwo blondynki zza stołu. Gdy gruba warstwa muzyki przestała je dzielić, a Irene podeszła w jej stronę, Ida zadrżała.
    Policz do dziewięciu, Ida.
    Zaciągnęła się papierosem, jakby miał to być jej ostatni. Filtr był jeszcze wilgotny od dotyku ust Irene. Ile by dała, by być na jego miejscu. Wypuściła dym powoli ustami, starając się wraz z nim wydmuchać cały jad, który w sobie trzymała. Nie wiedziała dokładnie, skąd się w niej wziął. Kiedy zaczęła go kolekcjonować — pielęgnować jak ukochane zwierzątko domowe? Była kiedyś miła. Musiała być, chociaż nie pamiętała już tego uczucia. W czyim mieszkaniu je zostawiła?
    Spojrzała prosto w zielone tęczówki, tak znajome — jak sen zeszłego lata, jak skradzione spojrzenia i radość pod nosem, z daleka od wścibskich nosów reszty świata. Były świeże jak trawa. Nowe życie, które obiecywały, kusiły każdą rzęsą. Brakowało tylko kilku centymetrów, aby się skusiła.
    Nic, Otto jest debilem — skłamała, jednak głównie przed samą sobą niż przyjaciółką. Przez chwilę tkwiła tak — połączona z Irene spojrzeniem i dotykiem splecionych palców. Chciała jej tyle przekazać samym wzrokiem. Nie miały jednak takiej więzi jak z Lasse. Jej brat przyszedł i ukradł Irene dla siebie, wyciągając Idę z jej głowy na zawsze. Już nigdy nie będą sobie czytać w myślach, nie porozumieją się ze sobą słowami. Tkwić będą w zawieszeniu komunikacji, jedna drugiej krzycząc w pustkę. Taka była ich klątwa.
    Policz do ośmiu, Ida.
    Czemu wolisz Lasse ode mnie? — spytała nagle, gdy whisky przemówiło za nią. Zabrzmiała żałośnie, jak małe dziecko pytające rodzica, które swoje potomstwo kocha najmocniej. Jestem każdym z was tak samo zawiedziona, mogłaby powiedzieć Dagmar. Ich ojciec zaś zapytałby — jeszcze raz, które to moje dzieci?
    Zaciągnęła się ponownie, po czym oddała papierosa Irene, jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Mogła spytać ją o pogodę. O ulubione runy, najpiękniejszy utwór, jaki w życiu słyszała. Nie włożyła właśnie skalpela w ich relacje — na żywca, bez znieczulenia.
    Jad Idy znowu wychodził na wierzch, zatruwając atmosferę między nimi. Być może właśnie sama sobie tym odpowiedziała na pytanie — bo jesteś, jaka jesteś, Ida. Lasse nigdy by o coś takiego nie zapytał. Lasse nie myślał o Irene tak…
    Największym lękiem Idy teraz było to, że nie różni się niczym od Otto.
    Puściła rękę Irene i poszła w stronę kuchni. Stłuczone szkło leżało na podłodze w kałuży wylanego alkoholu. Korzenny zapach whisky unosił się w powietrzu i łaskotał ją w nos. Przykucnęła na podłodze, nie odrywając pięt od podłoża.
    Vinna — wymówiła, przywracając szklankę do poprzedniego stanu. Nie był to pierwszy raz, gdy miała ona bliższe spotkanie z podłogą czy ścianą. Wiele już przeżyła, składana na nowo i na nowo, nieważne ile razy już pękła. Ciekawe, czy była już zmęczona. Może życzyła sobie, by zostawiła ją już w spokoju i pozwoliła spoczywać z resztą bezużytecznych przedmiotów. Może wcale nie chciała mieć już celu.
    Policz do siedmiu, Ida.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Nigdy nie umiała być z nią całkowicie szczera. Zebrane wymiociny kłamstw zbierały się w jej przełyku - żółć skrzętnie pielęgnowanych tajemnic, nieprzetrawione elementy własnej osoby, których szalenie się wstydziła. Z Lasse zawsze było prościej, przed Lasse nie bała się odsłonić własnej brzydoty, szram wad, blizn przeszłości, jakby na dnie burzowej toni jego tęczówek dostrzegała samą siebie. Oczy Idy były zbyt piękne, by umiała wyłuskać z nich swoje odbicie.
    Wielokrotnie powtarzała, że nie boi się własnego spaczenia, że zakazana magia jest niezrozumiana, nie ma w niej tak wiele zła, jak jej przypisywano. Dlaczego więc nigdy nie umiała im powiedzieć? Czemu jako pierwszą - jedyną - potrafiła położyć przyjaźń z Lasse na szali, postawić wszystko na jedną kartę, modlić się do bogów, w których dawno nie wierzyła, żeby zrozumiał? Idę niemal od razu przyporządkowała do niechlubnego grona przegranych przypadków. Tylko jej nie mów, błagała, roztrzęsiona dłonią sięgając po jego papierosa.
    Lasse umiała zaufać. Po czasie, latach kłamstw, gdy nie miała już innego wyjścia, kiedy planowała ucieczkę. Lecz umiała.
    Idzie na to zaufanie nigdy nie pozwoliła.
    - Jest - przytaknęła, badając jej twarz, każdą zmarszczkę, którą przyozdobił ją czas, wypukłości ust, oczy podobne, ale zupełnie inne niż te brata. - I wszyscy świetnie zdajemy sobie z tego sprawę. - Co tym bardziej oznaczało, że nie powinien mieć na Idę tak silnego wpływu. Jego bezmyślne kolarze docinek nie powinny doprowadzać jej do takiego stanu. - Więc co tak naprawdę się dzieje? - powtórzyła, naiwnie licząc, że jej powie. Nieuczciwa wymiana, żądać od kogoś prawdy, gdy samemu miało się dla niego jedynie ochłapy kłamstw i niedomówień. Zakłuło ją to odrobinę - kłuło za każdym razem, gdy Ida powierzała jej kolejne ogniwo sekretów.
    Pytanie błysnęło w nią niespodziewanym snopem, poraziło kolorem nieporozumienia na tyle mocno, że cofnęła się odrobinę. Zmarszczyła brwi przeszukując wewnątrz siebie, coś w niej zawrzało, serce przyspieszyło próbując wydostać się z piersi - zupełnie jakby Ida przyłapała ją na gorącym uczynku, a to, co powiedziała, miało odbicie w rzeczywistości.
    Milczała.
    Pies u sąsiadów z góry zakłapał pyskiem, szczękając donośnie.
    Deska pod jej stopą skrzypnęła, bo cofnęła się jeszcze odrobinę.
    Pożałowała podarowanej Idzie ciszy, gdy palce dziewczyny wyślizgnęły się z jej uścisku. Przymknęła powieki, niemo przeklinając się w myślach, przyklejona do miejsca, w którym stała. Odebrany papieros tlił się w jej dłoni, dopóki część popiołu nie upadła na ziemię.
    - To nie tak - westchnęła, pocierając mostek nosa. Jak miała jej wyjaśnić, nie zdmuchując kurzu osiadłego na jej własnych tajemnicach? Nie była ślepcem - nie we własnym rozumieniu. Choć bielmo na oczach i czerń przeżerającej żyły zgnilizny towarzyszyła Irene od lat, nie uważała się za jedną z nich. Była lepsza. Myślała, że jest lepsza. Myślała, że zmierza ku czemuś dobremu. Nie zmieniało to jednak reakcji innych - ich spojrzeń przesiąkniętych obrzydzeniem, ust wykrzywiających się w pogardzie, pulsów przyspieszających ze strachu. Nie zniosłaby tych zmian naniesionych na portret Idy. Nie poradziłaby sobie z obrzydzeniem, pogardą i strachem wkomponowanym w jej rysy. Dzień, w którym Lasse się dowiedział - pociągnął ją w jego stronę, zaczął przecinać nici łączące ją z Idą. Kochała ich oboje, ale inaczej.
    Zaciągnęła się papierosem, nadal stojąc w miejscu, słysząc jak Ida wypowiada inkantację. Musiała powierzyć jej jakąś prawdę, jakąkolwiek, mały element, który zrównoważyłby wagę sumienia.
    - Lasse to przyjaciel, jeden z najbliższych mojemu sercu - powiedziała, słysząc jak z każdym następnym słowem głos zaczyna płatać jej figle, drżąc coraz mocniej. - A ty? Nie wiem kim jesteś ty. - Serce szamotało się w jej klatce piersiowej, jak zwierzę zagonione w klatkę; miała wrażenie, że lada chwila wyswobodzi się niespodziewanie z krat żeber, pogna gdzieś daleko, pozbawiając ją tym samym prawa do ostatniego oddechu. - Bo na przyjaciół nie powinno się patrzeć w sposób, w jaki ja patrzę na ciebie.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Ludzka pamięć jest zdradliwa. Nic w głowie nigdy nie zostaje takie samo. Zmienia się nieustanne, ewoluuje w nowe zdarzenia, czasem nawet takie, które nigdy nie miała miejsca. Och, jak łatwo było namieszać komuś w głowie. Wejść do umysłu jak do mieszkania i poprzestawiać meble wedle własnego widzimisię. Czasami, jak się odpowiednio miło zapuka, to potem właściciel ci jeszcze na kolanach podziękuje. Idy umysł był już nie raz placem zabaw innych osób. Niestety, Irena też należała do tego elitarnego klubu.
    Zignorowała dalsze pytania. Nie chciała rozmawiać o Otto — to nie o niego tu chodziło. Nigdy o niego nie chodziło. Był nieważny. Miernym tłem dla ich historii. Antagonistą, z którego mogły się razem naśmiewać, gdy tylko przyjdzie im na to ochota. Być może było to okrutne. Wykorzystywanie Otto, aby miały o czym rozmawiać. Nie umknęło uwadze Idy, że czasami, gdy wchodziła do pokoju, Irene i Lasse ucinali rozmowy. Słyszała ich szepty i wyłapywała pełne zrozumienia spojrzenia. Nie wiedziała, czyja zdrada boli ją mocniej.
    Policz do sześciu, Ida.
    Panika na twarzy Irene mignęła subtelnie Idze, niczym błyszczące się w kącie oka szkło, które w zależności od tego, jak pada światło, może cię oślepić lub przyciągnąć pięknem kolorów. Bez wahania skaleczyłaby się na nim tysiąckroć, jeśli tylko tego sobie Irene życzyła.  
    Pokręciła głową, słysząc wymówki. Dzisiaj była zmęczona. Nie chciała już słuchać słodkiego miodu kłamstw. Życzyła sobie, żeby chociaż raz w życiu ktoś był z nią szczery. Słodka była melodia z ust pana Wahlberga, jednak jak okrutna, gdy przesłucha się ją na nowo, ze starszymi już uszami. Przerażającą prawdą było to, że Ida teraz sama potrafiłaby ją otworzyć. Zagrać na nerwach jakiemuś niewinnemu mężczyźnie w barze, byle tylko nie spotkać go już nigdy więcej. Jednak Irene? Nie śmiałaby nawet. Irene z jakiegoś powodu była granicą, do której przekroczenia nie mogła się przemóc. Bała się, że na miejscu odkryje, że nie był to most, a tama, która teraz wylewa się na nią całą.
    Tak, Lasse mi też jest bardzo bliski — przerwała jej ostrym szeptem. O kogo ona była teraz zazdrosna? O to, że ktoś może być bliżej z jej własnym bliźniakiem czy o szepty wymieniane między nimi? To ona Irenę znalazła. To ona ją przyprowadziła. To do niej należy. Nie. Ludzie nie należą do ludzi.
    Policz do pięciu, Ida.
    Podniosła się z ziemi, przez jeszcze chwilę stojąc tyłem do dziewczyny. Odłożyła ocaloną szklankę na blat w kuchni. Potłucze się jeszcze wiele razy, pomyślała, dotykając ją palcami. Tylko ten, kto ją stłukł, mógł to zobaczyć. Subtelne linie od niedokładnego zaklęcia. Jakby celowo tworzyła bombę z opóźnionym wybuchem. Nørgaardowie chyba lubili się w sztuce ustawiania pułapek.
    Odwróciła się, wciąż zła na twarzy. Coś szeptało jej do ucha — zatruwało jej myśli. Twarz Ireny jednak rozluźniła jej mięśnie. Wypuściła powoli powietrze, wpatrując się uważnie w każdą małą emocję Irene. Jej pierś falowała, głos drżał, a usta wypowiadały słowa tak ubłagane, że Ida aż nie mogła w nie uwierzyć.
    Policz do czterech, Ida.
    Co? — spytała elokwentnie. Miała zamiar się obrazić za słowa, że nie wie, kim jest. Chciała krzyknąć, że znają się latami, może nawet wiekami, chociaż czasami tylko pięć minut. Nie zrobiła żadnej z tych rzeczy. Wiele rzeczy jej nie powiedziała, ale tych akurat, nie żałowała. — To w jaki sposób? Nie znam etykiety. Przegapiłam chyba jakieś nauki o tym, bo…
    Zrobiła krok w jej stronę. Policz do trzech.
    …bo jeśli tak nie patrzą na siebie przyjaciele, jeśli nie tym jesteśmy…
    Kolejny krok. Dzieliły je na nowo centymetry. Ten taniec robiły już od lat — krok do przodu, trzy do tyłu. W rytmie walca, który grało im społeczeństwo. Bała się być zbyt blisko jej. Życie Idy było wystarczająco skomplikowane. Przesądzone, od momentu, gdy urodziła się Nørgaardem. Widziała, jak ciężko na Lasse spoczywało brzemię ich wspólnego grzechu. Był jednak odważniejszy od niej. Ida nie mogłaby przecież sięgnąć ręką do włosów Irene i zatopić tam palców. Nie do pomyślenia byłoby przysunięcie się do niej i…
    Ida. Policz do dwóch.
    …to ja również nie wiem, kim dla mnie jesteś. Kim chcesz być?
    Policz do…
    Zatopiła usta w jej ustach. Smakowała papierosami i czymś słodkim. Spełnieniem. Owocem tak zakazanym, że aż pociekł jej po gardle.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Nigdy nie potrafiła stawiać samej sobie granic; parła przez życie z butną pewnością, że dopóki stawia kolejne kroki, nic nie może jej powstrzymać. Upadała niezliczoną ilość razy, zawsze podnosząc się bez cienia zawahania, strzepując kurz błędów, idąc dalej, bo jeśli by się zatrzymała własna przeszłość zacisnęłaby na jej ramionach szpony i pociągnęła w otchłań, z której nie było już ucieczki.
    Dopóki Ida ponownie nie pojawiła się w jej życiu.
    Ona była jej pierwszą granicą jaką wytyczyła, tą, której nie pozwoliła sobie przekroczyć.
    Nie oczekiwała z jej strony reakcji - nie takiej. Podarowała jej strzępek prawdy, licząc, że rozejdzie się po kościach. Nie wykalkulowała konsekwencji, spodziewając się niezręcznej ciszy, krótkiej wymiany skołowanych spojrzeń, być może prostego komunikatu, że wiedziała.
    Myślisz, że nie zauważyłam? - zakpiłaby Ida na płótnie jej wyobraźni. Każdy to widział.
    Poirytowana zacisnęła ręce w pięści, gromadząc w sobie siły na sprzeczkę - kolejną, miały ich zapewne w kolekcji okruchów przeszłości wystarczająco wiele - o tamten kaszmirowy sweter, który ukradła Lasse, o uroczego bruneta poznanego zeszłej zimy w barze i to, czy najnowsza powieść Olsena była koszmarna. Nie wiedziała kim dla siebie były, w końcu wszystko to, co je dzieliło pięło się murem zbyt wysoko aby mogły nadal nosić miano przyjaciółek. Wskoczyłaby za nią w objęcia samej Hel, jednocześnie nie umiejąc rozplątać sieci kłamstw, tak rzadko potrafiąc być po prostu szczera.
    Nie zdążyła odpowiedzieć, usta natarły na nią z siłą, której nie była zdolna odeprzeć. Od początku znajdowała się na straconej pozycji.
    Upuściła papierosa.
    Nienawidziła jej; znienawidziła ją tamtym momencie, w przerwie między jednym pocałunkiem a następnym, rwanie nabranym oddechem, opleciona językami płomieni sprzecznych uczuć. Wpiła mocniej w jej usta, jakby była zdolna tej nienawiść przekazać, jakby ostrzegała Idę przed dłońmi samoistnie wędrującymi ku jej policzkom, przesuwającymi się niżej i niżej ku szyi. Chciała przyciągnąć ją bliżej, odepchnąć, aż po kres świata spijać własne imię z jej warg, udusić, zabić, błagać, by nigdy nie przestawała.
    Marzyła, by nigdy się nie spotkały.
    Powiedziała jej kiedyś, że coś się w niej zepsuło. Z głową opartą na ramieniu Idy, popijając najbardziej podłe z parszywych słodkich win, kreśląc opuszkiem palca nieokreślone kształty na jej udzie, w przypływie pijańskiej szczerości, wyszeptała, że nie potrafi już czuć, a świat wokół jest mdły i bezbarwny. Przeszkadzało jej wtedy odrętwienie, gruby kamień bijący w piersi, o który sama się przyprawiła, bo zbyt wiele w życiu straciła, by wyjść z każdego ze swoich upadków bez szwanku. Zmęczona żegnaniem najbliższych, tak cholernie wykończona ciągłym rozczarowaniem, miała wrażenie, że oddawała kawałki swojego serca każdemu, kto potem ją opuścił, aż w końcu rozdała je w całości, nie zostawiła nic dla samej siebie. Myliła się wielokrotnie, pomyliła i tym razem. Oddałaby wiele, żeby znów znaleźć się w komforcie tamtej pustki. Przyjęła urojoną, nielogiczną nienawiść względem Idy z otwartymi ramionami łudzą się, że pochłonie wszystkie odkryte na nowo po latach otępienia uczucia, które kotłowały się w płytkim naczyniu jej serca. Pilnowała wyznaczonej granicy latami, nie pozwalając sobie na błąd, nie żywiąc żadnych nadziei, bo cokolwiek mogło łączyć je poza abominacją przyjaźni, nie miało prawa bytu. 
    A Ida wszystko zniszczyła.
    - Jak szybko, Nørgaard? - chrypliwy głos wydobył się z gardła Irene. Podążyła palcem po krzywiźnie jej szczęki, dotykając miękkości warg, chłonąc ciepło bijące od drugiego ciała każdą komórką. Chciałaby je zatrzymać w tym momencie wyczekiwanym od lat, zawieszeniu, w tej sekundzie, w której brzytwa jej własnych słów była jeszcze skąpana w miodzie. - Tydzień? - Nachyliła się, muskając wargami obojczyk, kreśląc pocałunkami słodką ścieżkę przez ramię, zagłębienie szyi aż po płatek ucha. - Dwa? - Opuściła dłoń, dotykając jej biodra, wbijając w nie boleśnie swoje palce. - Jak szybko znudzisz się kolejną zabawką? - wyszeptała zastygając.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Może postąpiłaby inaczej - gdyby ją rozumiała, pojmując jak dotkliwie zraniło Idę życie. Wystarczyłoby zrobić krok do tyłu, spojrzeć na pajęczynę ich historii z innej perspektywy, aby zauważyć błąd we własnym rozumowaniu. Dostrzegłaby wtedy popękany kryształ podobizny dziewczyny, rzuciłaby się do pozbierania z posadzki ułamanych kawałków, pomogłaby się posklejać. Dla niej znów zaczęłaby czuć. Udowodniłaby, że miłość wcale nie musi boleć, a to co zostało jej wpojone jest paskudnym kłamstwem - kolejnym kłamstwem w życiu Idy. Scałowałaby z powiek cały ból. Wygoiłaby dotykiem warg każdą niezasklepioną ranę.
    Nigdy nie była dobra w grze w uczucia, los zwykł podkładać pod nos Irene wyjątkowo kiepskie karty, niemal każde rozdanie z założenia skazane było na porażkę. Na własnych oczach widziała destrukcyjną siłę miłości, mierzyła się z jej konsekwencjami - nastoletnimi dłońmi rozwiązując z szyi ojca pętlę czerwonego sznura. Bała się tego jak nisko mogło doprowadzić człowieka własne serce. Być może dla Idy zdołałaby ten strach przełamać.
    Gdyby tylko choć raz potrafiły być ze sobą szczere.
    Słowa obietnicy zapiekły w policzek, jakby Ida ją spoliczkowała, zabolały - właśnie one, dwa proste wyrazy wbijające się w świadomość jak długie szpile. Zmarszyła brwi, doszukując się w tym czegoś nieprawego, ociekającego brudną perwersją. I zanim zdążyła zaprzeczyć, że o to jej chodziło, że beznadziejność ich sytuacji rozbijała się o coś innego, to kolejna emocja w kalejdoskopie Idy zastąpiła poprzednią.
    Odsunęła się, tak jak powinna była odsunąć się kilka minut temu.
    Dobrze, bo gdyby Ida nadal znajdowała się w zasięgu jej ramion, zapewne tym razem faktycznie by ją udusiła.
    - Nie bądź głupia - odparowała, odnajdując w sobie przerażające pokłady złości. Podniosła z ziemi jej koszulę, ciskając nią w szatynkę z całą siłą, jaką potrafiła w sobie zebrać. Nadal była słaba, miękka jakby pod skórą miała jedynie watę. - Jestem sierotą, Ida. Bez złamanego talara przy duszy, na skraju obłędu, na którą tacy jak ty patrzą jak na rynsztokowego śmiecia. - Ślepcem. - Ubierzesz mnie ładnie? Przedstawisz mamusi? Przyszłemu narzeczonemu? Zamieszkamy w trójkę z twoim mężem i gromadką dzieci? Do końca życia będę przyjaciółką, która rżnie cię w kuluarach wystawnych przyjęć? - zakazana magia zatańczyła na opuszkach jej palców, czarna dziura pośrodku jej piersi zawyła donośnie, pragnąc nasycenia. Przymknęła powieki, zacisnęła usta w cienką kreskę, próbując zebrać się w sobie, zanim dojdzie do fatalnego błędu.
    - Wybrałabym ciebie - wycedziła przez zęby, pokonując dzielącą je odległość. - Gdybym mogła, wybrałabym ciebie. Zawsze ciebie, tylko ciebie. - I znów ją pocałowała. Tym razem lekko, delikatnie, jakby cała złość z niej wyparowała - tak jak miało to wyglądać od początku, tak by poczuła, że jeśli tylko Norny obdarzyłyby je innymi życiami, nigdy nie wypuściłaby jej z ramion. Ale miały tylko tę rzeczywistość, to życie.
    Musiała się odsunąć.
    Powędrowała do stołu, by z leżącej na nim paczki wyciągnąć kolejnego papierosa. Włożyła filtr do ust, ale nie sięgnęła po zapalniczkę. Zastygła na chwilę, analizując to, co planuje zrobić - początek końca. Lata ostrożności, trzymania emocji na wodzy, pilnowania się z każdym, najmniejszym ruchem. Lata udawania, tylko po to wieża budowana z cegiełek kłamstw, tajemnic i niedomówień, runęła na nie obie.
    - Vindlingur. - Zielone tęczówki zaszły bielmem, żyły oplotły wstęgi czarnej zarazy. Już nigdy nie miała zobaczyć się w odbiciu oczu Idy tak samo. - Ale to już nieistotne. - Głos Irene przeistoczył się w zimną stal. Wypuściła dym z płuc, obserwując jak wzbija się w powietrze, nie pozwalając sobie na podążenie wzrokiem w kierunku Idy.
    Była potworem - dotarło to do niej pomiędzy jednym uderzeniem serca a drugim.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Między nimi były lata wzajemnego zrywania swoich sztandarów — zdobywania swoich ziem, tylko po to, aby za chwilę wycofać się z powrotem. Ida żyła dla tego dreszczyku emocji, by uderzać ludzi tam, gdzie najbardziej ich boli. Czarne myśli kumulowały się w niej, aż złość pozwalała im zamienić się w słowa. Formowały się w jej ustach, zastygały, czekając na najbardziej dogodny moment, by uderzyć.
    Jesteś hipokrytką — stwierdziła fakt. Nie było z czym się tutaj kłócić. — Gdy jest to dla ciebie wygodne, to śpisz w naszym domu, jeździsz z nami na wakacje, wychodzisz na kolację. Ale teraz jesteś biedną sierotą, a ja, zrównaną z resztą tego gówna, snobką? — machnęła ręką w stronę drzwi, jakby za nimi miała stać cała śmietanka towarzystwa midgardzkiego. Jakby wszystkie klany ustawiły się tam w rządku, gotowe na tragiczne przedstawienie, które tutaj rozgrywały. — Zmieniasz obozy jak ci wygodnie. Jestem albo taka jak reszta, albo wyjątkowa. Zdecyduj się.
    Poczuła słowa Ireny niemal tak wyraźnie, jak uderzenie w policzek. Przyszłemu narzeczonemu rozbrzmiewało echem w jej głowie. Wbijało jej się w kręgosłup, paraliżując od pasa w dół. Znała swój los. Nie była wyrocznią, ale nie była również głupia. Widziała, jak ten scenariusz rozgrywał się już tysiące razy przed jej oczami. Rodziny spotykają się ze sobą, matka ściska rękę ojca. Dogadują kwestie nazwiska. Temat dziedziczenia. Ile dzieci będzie oczekiwane? Gdzie będą mieszkać? Nikt nie pyta, czy będą szczęśliwi. Może pan młody ma na oku inne ciała niż kobiece. Może panna młoda marzy o czymś więcej niż wyprawianiu przyjęć i bujaniu zapłakanych dzieci. Może panna młoda w innych ramionach wolałaby zasypiać. Może chce od życia czegoś więcej, niż być czyjąś żoną.
    Nikt nie pytał. Nikogo to nie obchodzi.
    Dostała swoją koszulką w twarz. Jakby Irene wyrzucała jej fakt, że stoi przed nią półnaga. Sama jej to uczyniła, a teraz jej to wypomina. Hipokryzja kipiała z jej ust, z jej oczu, jej oddechu. Hipokryzja napędzała ją do życia.
    Jesteś okrutna. Dobrze wiesz, że nic z tego nie chce. Prędzej zabiłabym się, niż została żoną jakiegoś mężczyzny, który do pięt ci nie dorasta. Byłybyśmy już daleko za granicą, gdybym miała w tej kwestii coś do powiedzenia. Boli cię moja przyszłość? Wyobraź sobie, jak ja się czuję. To ja muszę ją przeżyć — słowa wylewały się z jej ust potokiem. Ból, złość i zgorzkniałość nie była cała wymierzona w Irene. Część adresowana była również do jej matki, do Lasse, do ojca. Do każdej osoby, która powinna ją chronić, a jedynie zawodziła. — Ty pójdziesz dalej. Może wyjdziesz za kogoś, kogo kochasz. Może nie. Może do końca życia pozostaniesz w tym stanie, jeśli taka twoja wola. A ja będę odliczać dni, aż zdechnę.
    Nawet nie zauważyła, że zaczęła krzyczeć. Jej głos roznosił się po mieszkaniu. Wnikał w jego ściany, na zawsze pozostając zapamiętanym. Ten wieczór przejdzie do historii jako blizna na sercu Idy. Nie było z niego już powrotu. Zostanie tu na zawsze — w tej czy innej formie. Jej duch, porzucony i potrzaskany przez ukochaną. Kochała w swoim życiu tylko dwie osoby. Dla obu nie była wystarczająco ważna, aby przy niej zostać.
    Pocałunek był okrutny. Jak śmianie się jej prosto w twarz, a mimo tego Ida przylgnęła do niej, jakby była ostatnim łykiem powietrza przed zanurzeniem się. Gdy odsunęła się, wszystko dookoła ucichło. Świat był daleko, przytłumiony i otępiały. Nie miała już siły kopać czy krzyczeć. Wydarła swoje płuca, pozdzierała paznokcie. Na nic jej to było. Losu nie zmieni.
    Gdybym miała wybór… — zaczęła, ale nie skończyła swojej deklaracji. Nie. Nie była w nastroju na przebaczenie. Nie da jej tej satysfakcji. Obserwowała ją uważnie. Wszystko działo się w zwolnionym tempie. Papieros. Zaklęcie. Czarne żyły. Powietrze wydarło się z płuc Idy tak brutalnie, jakby udała właśnie z wysokości. Połamana patrzyła w szoku na wyznanie przyjaciółki.
    Jak długo? — spytała, po chwili ciężkiej ciszy. Jej głos był oschły, zachrypnięty i zimny. Po tym można było poznać, że bliźniaki naprawdę są wkurzone — po lodowatym tonie ich głosu i skamieniałej twarzy. Ida była teraz tak zimna, że mogła zostać posągiem.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Przyjęła na siebie każdy niewidzialny cios, nie kłóciła się dalej, niemo przyznając Idzie rację. Skupiona na własnym nieszczęściu, tragicznej przyszłości, jaką utkały dla niej Norny, stała się ślepa na tę, należącą do Idy. Współczuła jej, tak jak współczuła Lasse. W całym swoim uwięzieniu paradoksalnie miała wolność - do kochania kogo chce, do stawiania kroków w przód, do uciekania i nie spoglądania na nikogo, kto biegł za nią. Wolność, którą sama sobie odebrała, gdy zgnilizna przeżarła żyły, a oczy gubiły zieleń podczas sięgania po magię. Nørgaardowie urodzili się w klatkach - złotych, kutych przez najznamienitszych artystów, niezrównanie pięknych, lecz nadal klatkach. Irene posiadłszy autonomię, sama wpędziła się za kraty.
    Mogła twierdzić, że ukrywała wszystko dla dobra Idy. Pozbawiać się przywileju pokochania jej ze względu na konsekwencje relacji mogącej się z tej miłości urodzić. Zakrywać strachem, o to, że ją straci. Ale w głębi duszy wiedziała, że to nie była prawda. Bo gdyby naprawdę zależało jej na niej tak mocno, nigdy nie pozwoliłaby się spaczyć. Nie odpowiedziałaby na notatkę Magnis. Nie zapałałaby większą miłością do urojonej idei niż drugiego człowieka z krwi i kości.
    Zabolało - wytknięcie jej hipokryzji prosto w twarz, ale przyjęła każdy z noży słów Idy w pierś, wysoko zadzierając podbródek, zaciskając pięści, zgrzytając zębami.
    - Lata - odparła z bliźniaczo chłodnym do Idy tonem. Powinna powiedzieć więcej, cokolwiek. Paść na kolana, błagać by jej wybaczyła. Wytłumaczyć, że się bała, że boi się cały czas - o nich i o to, co ją czeka, nadchodząc nieubłaganie brunatną chmurą. Otworzyła nawet usta, ale żaden dźwięk się z nich nie wydobył. Miała dość walki. Poddała się.
    Nie potrafiła znaleźć dostatecznie dobrego powodu, by zostać.
    Przecież wszystko miało swój okres przydatności, nawet przyjaźń. Nieważne jak blisko ze sobą byli, prędzej czy później drogi ich trójki miały się rozejść - w końcu każdy ją opuszczał; w końcu ona zawsze opuszczała innych.
    Ojciec nie nauczył jej wiele. Nie patrzył na nią, nie zauważał, traktował jak cień, brzemię, powód, dla którego sięgnął za daleko - podskórnie zawsze miał jej za złe, że kosztowała go tyle cierpienia, nawet pomimo tego, że pozornie z tym przeświadczeniem walczył. Gdzieś między wierszami kreślonych czarnym atramentem zapisków, sklecił jedno przesłanie, to, które zawsze ciążyło na dnie świadomości Irene - że miłość była największą chorobą, jaka mogła przytrafić się człowiekowi. Należało przed nią uciekać, rzucać się w pęd, zmuszać mięśnie do posłuszeństwa, biec do ostatniego tchu. Bała się jej. Bała się, być może dlatego wykształciła w sobie umiejętność sabotowania wszystkiego dobrego, co spotkało ją na wyboistej drodze życia. Drobny płomyk w jej sercu zgasł w tamtej chwili - ten, który tlił się nadzieją, że potrafi kochać delikatnie, ładnie; w ogóle.
    Ściągnęła płaszcz z kanapy, w milczeniu podchodząc do drzwi. Zatrzymała się na chwilę, mając nadzieję, że zdoła wycisnąć z siebie kroplę jakichkolwiek słów - jeszcze ocali to, co miały. Świat za nią obracał się w proch, sadzę gęstą i ciemną, której nie mogła już usunąć.
    Drzwi zatrzasnęły się za nią głucho.
    Gdy tylko znalazła się po drugiej stronie, w świecie poczerniałym, mrocznym, wygłodniałym jej bólu, nogi się pod nią ugięły, łzy rozmazały rzeczywistość do nieostrej plamy. Upadła chwilę później, skuliła się w rogu kamienicy, dotykając warg.
    Straciła kolejny kawałek serca, być może ostatni, jaki jej pozostał.
    I nic już nie miało być takie samo. Mieszkanie Nørgaardów już nigdy nie miało pachnieć dla niej domem.

    Irene z tematu
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Obojętność była najgorszym przekleństwem. Ida rzucała w nią kamieniami, a ona stała niewzruszona. Świadomość, że nie może jej dotknąć; nie może jej skrzywdzić, była przerażająca. Miłość była słodka, a walka brudna. Wszystkie najgorsze myśli skumulowały się w słowa. Gdy tylko je wypowiadała, zaczynała już ich żałować. Nie myślała tak. Myślała tak. To było w tym najgorsze. Nie powiedziała niczego, czego nie wygrzebała z najciemniejszego zakątku swojej świadomości.
    Obnażyła się, jednak nie miało to znaczenia. Na Irenie jej słowa zdawały się nie robić wrażenia. Nie może jej przekonać kijem, ani marchewką. Cóż jej zostało? Czy jeśli wyjdzie, to cokolwiek pozostanie w tym pokoju? Jedynie kości, pomyślała. Rozsypane na podłodze, aby Lasse je pozbierał. Nawet ten obraz nie mógł dać jej ukojenia. Wiedziała, gdzieś w głębi swojej zranionej duszy, że ona nie byłaby pierwszą osobą, do której jej brat by poszedł. Patrzyła na nią, w całej swojej złości.
    Lata.
    Starannie ułożony domek z kart rozsypał się na stoliku. Ułożony był na kłamstwie, na kradzionym dotyku, na przypadkowych spojrzeniach. Jego fundament od początku skazany był na porażkę. Nigdy jednak nie sądziła, że Irene obleje go benzyną i zapali rękami czarnymi od zakazanej magii.
    Rozumiem — skłamała. Nic z tego nie rozumiała. Jak mogła być tak ślepa, tak głupia, aby nie zauważyć? Jej wspomnienia przestały mieć sens. Z pewnością były znaki, okruszki prawdy, których nigdy nie podniosła. Ida nie była zainteresowana półśrodkami. Zawsze chciała wszystko albo nic. Było to źródłem wielu jej męczarni. Uparcie twierdziła, że nie chciała od życia dużo. Tak naprawdę chciała wszystko. Każdą chwałę, każe spełnienie, każde uniesienie. Wypieranie rzeczywistości nie sprawia, że ona znika.
    Jeśli zbliżysz się z tym gównem do mojego brata, to cię zabiję — przyrzekła. Tu i teraz, przed wszystkimi bogami, którzy umarli. Nie było rzeczy, której by dla niego nie zrobiła. Zabiłaby, umarłaby, a co najtrudniejsze — żyłaby dla niego, jeśli sobie by tego zażyczył. Ze wszystkich Nørgaardów, to do niego należała najmocniej. Nic nie mogło ich więzi podrobić, nic więc nie mogło jej zniszczyć. Prawda?
    Prawda?
    Patrzyła jak odchodzi. Żadna komórka ciała nie chciała jej zatrzymać. Cierpiała, widząc jej plecy tak samo, jak patrząc na jej twarz. Z nią czy bez niej — nie miało to już znaczenia. Stała się jej częścią. Rozcięciem na jej ciele, która z czasem może się zagoi i zamieni w fioletową bliznę. Będzie musiała się z niej tłumaczyć. Za każdym razem, gdy ktoś zobaczy jej ciało. Już nigdy nie będzie nagie. Na zawsze pozostanie okryte wspomnieniem Irene. Nikt głębiej już nie wjedzie.
    Drzwi się zamknęły. Została sama. Świat się nie zatrzymał, ściany nie zapadły się w siebie. Wszystko zostało takie samo. Rozlany alkohol kleił się do podłogi. Złożona szklanka leżała na blacie, czekając posłusznie na swoje przeznaczenie. Zapach papierosów unosił się w powietrzu. Skóra Idy piekła, krzyczała w agonii. Powietrze którym oddychała było suche, pozbawione życia, gryzło ją w płuca. Rozpacz nie została na długo w środku. Wyszła zaprezentować się światu, wykrzywiając jej twarz, zginając kolana i zrzucając ją na podłogę. Modliła się, pierwszy raz od dawna, o szybką śmierć. Stara przyjaciółka nie przyszła jednak. Zostawiła ją na los znacznie gorszy — na pastwę samej siebie.
    Wstała z wizją zasłoniętą łzami, czynami kierowanymi gniewem. Chwyciła szklankę, rzucając nią o ścianę. Być może krzyczała, jeśli tak, to nie słyszała tego. W uszach dzwoni jej tylko lęk, w głowie dudni od bólu. Tym razem rozbija kieliszek. Potem przestaje liczyć.
    Siada w morzu szkła, czuje objawione pieczenie wylewającej się spod skory krwi. Przez kolana, uda, dłonie, palce. Krew przynosi ukojenie.

    Ida z tematu



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.